3102

Szczegóły
Tytuł 3102
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3102 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3102 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3102 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Linda P. Baker Dragonlance Saga Zaginione opowie�ci, tom 2 Irdowie Dzieci gwiazd Podzi�kowania Dla wszystkich moich ni�ej wymienionych przyjaci� i cz�onk�w rodziny, kt�rzy byli przy mnie przez ca�y czas i kt�rym zawdzi�czam to, kim jestem i o czym pisz�, z bardzo serdecznymi podzi�kowaniami: Dla moich si�str, Lanety i Lisy, i mojej te�ciowej, Gerry, za to, �e ze mn� wytrzymywa�y. Dla moich szef�w, Gene'a, Gardnera i Jeana, bez kt�rych zrozumienia i wsparcia nigdy bym nie sko�czy�a tej ksi��ki. Dla Ann Zewen, mojej pierwszej redaktorki, kt�ra natchn�a mnie odwag� rozpocz�cia i kontynuowania zacz�tego dzie�a. Dla Carolyn Haines, jednej z moich pierwszych instruktorek pisania, kt�ra da�a mi wiar� w siebie, m�wi�c o moim opowiadaniu: "Nadaje si� do druku!" Dla Jan Zimlich, nauczycielki, wyj�tkowej redaktorki i g�osu sumienia, podzi�kowania za trzymanie mnie za r�k�, dodawanie otuchy i powtarzanie: "Sko�czysz to pisa�, cho�bym mia�a przez ca�y czas dawa� ci kopa na rozp�d!" Dla Margaret Weis, za zaproszenie mnie do tego cudownego �wiata, kt�ry stworzy�a, za to, �e pierwsza da�a mi szans�, �askawie mnie wspiera�a i doradza�a. Dla Patricka McGlligana, mojego redaktora, za cierpliwo�� przekraczaj�c� granice obowi�zku i za wszystko, czego mnie nauczy�. Ostatnimi lecz nie najmniej wa�nymi osobami, kt�rym dedykuj� t� ksi��k�, s�: Moja matka, Lena, kt�ra jest mi r�wnie� ojcem, przyjacielem i podpor�. Cho� nie czyta fantasy, lubi to, co ja napisz�. M�j m��, Larry, kt�remu jestem z ca�ego serca wdzi�czna za posiedzenia o drugiej nad ranem, za przekonanie, �e wszystko, co napisz�, jest cudowne, za to, �e jest moim obro�c� i �e "nie chce s�ysze� �adnych lament�w"! Bez ciebie nie uda�oby si�! Prolog - Pie�� ogr�w Powierniczka Historii ogr�w sta�a na podwy�szeniu samotnie, bez niczyjej pomocy, cho� by�a tak stara jak kamienne mury zamku. Pogrzeba�a ko�ci wszystkich swych przyjaci� i dzieci, a jednak wci�� �y�a, dzi�ki Darowi, kt�ry tylko jej by� dany. Otworzy�a usta i oto objawi� si� Dar bog�w. G�os tak czysty i d�wi�czny, tak jasny i cudny jak gwiazdy �wiec�ce w ciemno�ci nocnego nieba. Powietrze przeszy�a fala d�wi�ku. S�owa splot�y si� na kszta�t Historii �wiata i ogr�w, pierworodnych dzieci bog�w. M�ot bog�w wyku� wszech�wiat z chaosu. Rozsia� duchy z iskier kowad�a, kt�re Rozproszy�y si� po niebiosach, ta�cz�c i l�ni�c. W ku�ni bog�w powsta� ten �wiat, Bo�e igrzysko. Duchy �piewa�y g�osami jak �wiat�o gwiazd, Ja�nia�y jak sami bogowie, fragmenty niebios. Bogowie spojrzeli na nie i uznali za przecudne. Bogowie spojrzeli na nie i zapragn�li ich dusz. �wiat zatrz�s� si�. Pole walki bog�w. Najwy�szy B�g spojrza� z wysoko�ci na to, co zniszczy�y jego boskie dzieci; Jego gniew by� wielki, a cierpienie nie zna�o granic. Z ognia jego furii, Z boskiego tchnienia Takhisis, Z serca p�omieni narodzi�y si� rasy. Takhisis, Sargonnas, Hiddukel, bogowie Ciemno�ci, Stworzyli kamiennych ogr�w. Obdarzeni �yciem, obdarzeni urod�, Ogrowie zwr�cili oblicza ku ziemi. Dzieci gwiazd. Pierworodni bog�w. Paladine, Mishakal, bogowie �wiat�o�ci, Stworzyli wiotkich elf�w. Przekl�li ich dobro�, przekl�li cnoty. Ci po�rodku, Gilean, Reorx, Szarzy bogowie, Stworzyli trudz�cych si� ludzi, kazali im s�u�y�. Stra�nikami ciemno�ci s� pot�ni ogrowie, Str�ceni, by rz�dzi� �wiatem, z wysokich g�r. O w�osach koloru cieni, oczach jak ksi�yce, Najpi�kniejsi z wszystkich i prawdziwie nie�miertelni. Piewcy �wiat�a gwiazd, panowie wszelkiego stworzenia. W�adcy posp�lstwa; zwierz�t, elf�w, ludzkich istot. W g��bi naszych serc wszystkie sny s� mroczne. W g��bi naszych dusz wszelki b�l jest rozkosz�. Zwracamy twarze ku g�rze. Zrodzeni z gwiazd, wybra�cy bog�w. Rozdzia� 1 - Dobry i doskona�y dar - Moja droga, wiesz przecie�, �e magii poza t�, kt�ra jest niezb�dna dla codziennych potrzeb, nie wolno u�ywa� nikomu z wyj�tkiem rod�w panuj�cych. Lord Teragrym Semi, najstarszy z pi�ciu cz�onk�w Rady W�adc�w ogr�w i uwa�any przez wielu na kr�lewskim dworze za najpot�niejszego, wybra� owoc z miski stoj�cej obok jego �okcia. - Tak, czcigodny panie, wiem. Jednak�e... czyniono pewne wyj�tki. M�oda ogrzyca, kt�ra kl�cza�a przed nim ze spuszczonymi oczyma, umilk�a. Podnios�a ukradkiem oczy, tak dziwne i czarne, a potem je spu�ci�a, zbyt szybko, by go urazi�. Teragrym udawa�, �e ogl�da owoc, szukaj�c przebarwie� na puszystej, czerwonej sk�rce, a potem z pogardliwym grymasem wrzuci� go do miski. Nie uwa�a� za konieczne przypomnie�, �e niepos�usze�stwo wobec prawa karano �mierci�. Zak�ada�, �e gotowa by�a zaryzykowa� �ycie. Przestrze� wok� niej przesycona by�a magi�, doskonale ukryt�, lecz ledwo kontrolowan�. Do�� pot�n�, by m�g� j� wyczu� bez uciekania si� do czaru "widzenie". Ju� sama aura bij�ca od osoby, kt�ra nie pochodzi�a z rodu panuj�cego, wystarczy�aby do jej skazania. Palce kobiety zadr�a�y i lord odni�s� wra�enie, �e dostrzega przep�ywaj�ce mi�dzy nimi zakl�cie, jakie pragn�a rzuci�. Zapewne by�by to jaki� widowiskowy czar, kt�ry mia� zrobi� na nim wra�enie. Bez w�tpienia zna�a nie tylko magi� ognia i wody, psot i igraszek. Jako przedstawicielka rasy s�yn�cej z urody by�a ol�niewaj�co i egzotycznie pi�kna. Mia�a ciemne w�osy, cho� ogrowie zazwyczaj mieli w�osy srebrzyste, i blad� cer�, podczas gdy wi�kszo�� mia�a sk�r� barwy szmaragdowej, indygo lub kruczoczarnej. Jej czarne oczy by�y prawie elfie, a zielona jak drogocenny kamie� cera mia�a ciep�y odcie�, kt�ry przywodzi� mu na my�l blador�owe cia�o ludzkich istot. By�a to mieszanina zarazem odstr�czaj�ca i przedziwnie poci�gaj�ca. Odziana w powiewn� sukni�, kt�rej fa�dy tworzy�y wok� niej idealny wachlarz, stanowi�a mi�y dla oka widok. Doskona�y, dojrza�y kwiat, kt�ry sam wpada w r�ce. - Jeste� bardzo urodziwa. M�oda. Zdrowa. Zajmujesz �wietne miejsce na dworze. Mog�aby� zawrze� bardzo korzystny zwi�zek ma��e�ski. �y� dostatnio. Czemu nara�asz si�, m�wi�c mi o tym? - Rzeczywi�cie, mog� sama znale�� sobie kandydata na m�a - szepn�a. - Inaczej m�j stryj wyswata mnie z kim�, na kim mu zale�y. By� mo�e b�dzie to nawet doskona�a partia, kto� ze �wietnej rodziny. Nie �ycz� sobie jednak by� ozdob� czyjego� rodu. Teragrym parskn�� szyderczo, niemal �miej�c jej si� w twarz. Ta akurat ogrzyca nie sprawi�a na nim wra�enia osoby do�� uleg�ej, by sta� si� czyj�kolwiek ozdob�. - Nigdy nie otrzymam pozwolenia na studiowanie magii, co jest moim pragnieniem. - Kobieta podnios�a oczy i pos�a�a w�adcy u�miech pe�en zniewalaj�cej s�odyczy. - Prosz�, czcigodny panie, znane s� przypadki przygarniania przez pewne rody os�b zdradzaj�cych oznaki talentu, os�b, kt�re mog�yby si� przyda�... kt�re poprzysi�g�yby wieczn� wierno�� w zamian za... pewne wzgl�dy. - Racja - przyzna� lord. - To prawda. Przynajmniej tak by�o, zanim Rada zjednoczy�a klany. Teraz... Bardzo wiele zmian zasz�o od chwili, gdy Rada Panuj�cych zdoby�a w�adz�, a zwierzchnictwo kr�la zosta�o zakwestionowane. - Teraz jednak kto� taki musia�by mnie przekona�, �e potrzebuj� na dworze maga, kt�ry nie pochodzi z mego klanu. - Panie, drwisz ze mnie. - W jej g�osie pobrzmiewa�a ostra nuta starannie kontrolowanej dezaprobaty. Mo�e nawet cie� gniewu. Reakcj� m�czyzny by�a �agodna wym�wka i zgry�liwy, lubie�ny u�mieszek. - Czy�by� si� spodziewa�a, �e, nie napotkasz przeszk�d? - Przejd� ka�d� pr�b�, jakiej mnie poddasz! Lord mimo woli wybuchn�� �miechem. Nonszalanckim ruchem d�oni rzuci� zakl�cie. Bezg�o�nie i tak lekko, �e wr�cz niezauwa�alnie. U boku kobiety pojawi� si� stw�r szczerz�cy o�linione k�y, cuchn�ca rozk�adem bestia z mrok�w. Ogrzyca drgn�a i odsun�a si� od zjawy. Bez wi�kszego wysi�ku przerwa�a dzia�anie czaru, u�ywaj�c pot�nego zakl�cia "rozpraszanie". Jej triumf jednak�e nie trwa� d�ugo. - To nie dow�d warto�ci. - Czcigodny panie, poddaj mnie pr�bie. Przejd� j� pomy�lnie! - Ale�, moja droga, to jest w�a�nie pr�ba. Udowodnij, ile jeste� warta. - Zanim zd��y�a zaprotestowa� czy zada� pytanie, skin�� na asystenta, w ten spos�b oznajmiaj�c, �e audiencja dobieg�a ko�ca. - Po�lij po Kaede - rozkaza� ogrowi, kt�ry zbli�y� si� po�piesznie. Ma�o brakowa�o, a kobieta zaprotestowa�aby. Poruszy�a nerwowo d�ugimi, szczup�ymi palcami. Podnios�a podbr�dek. W ostatniej chwili sk�oni�a si� z wyra�nym wysi�kiem. - Dzi�ki ci, lordzie Teragrym. Dostarcz� odpowiedniego dowodu. - Wstaj�c i wyg�adzaj�c fa�dy swej sukni, powiedzia�a p�g�osem: - Dowodu mej warto�ci. M�czyzna zaczeka�, a� ci�kie kamienne drzwi zasun�y si� za ni� bezg�o�nie i zosta� sam w sali audiencyjnej. W niewielkiej, lecz wysoko sklepionej i bogato zdobionej komnacie panowa� przepych. Teragrym odetchn�� g��boko, napawaj�c si� pi�knem otoczenia, kt�re koi�o jego nerwy, po czym gestem kaza� asystentowi podej�� bli�ej. - Obserwuj j� - poleci� m�odemu ogrowi. - Mam wra�enie, �e mo�e by� niebezpieczna. - Ksi��� K�amstw przem�wi do ciebie - powiedzia�a arcykap�anka. - Albo nie. Przyjmie ci�. Albo nie. Lyrralt skin�� g�ow�, nie mia� bowiem do siebie do�� zaufania, by przem�wi�. Z pewno�ci� by�oby niestosowne, gdyby ujawni� swe podniecenie i wzburzenie przed o�tarzem Hiddukela, mrocznego boga zysku i maj�tno�ci. Przygotowywa� si� do tej chwili os�du przez ca�e swe m�ode �ycie, by� mo�e dwie�cie lat ze swych trzystu. Dla dzikiego cz�owieka z r�wnin by�by to okres r�wny wielu �ywotom, dla d�ugowiecznych elf�w zaledwie u�amek �ycia. Dla ogra by�a to drobna chwilka. Arcykap�anka postawi�a przed nim mis� perfumowanej wody, odk�adaj�c na bok lekk� szat�, kt�r� przynios�a. W pomieszczeniu nie by�o �adnych sprz�t�w poza o�tarzem - olbrzymim blokiem marmuru z wizerunkiem z�amanej wagi, znaku jego boga - i niewielkiej skrzyni, na kt�rej le�a� str�j, symbol jego nadziei. Nie by�o chroni�cych przed ch�odem kobierc�w na posadzce ani gobelin�w na �cianach. Lyrralt potar� nagie ramiona i przygl�da� si� z nie ukrywan� zazdro�ci� i t�sknot� arcykap�ance, kt�rej szmaragdow� sk�r� zdobi�y delikatne runy. Bieg�y wzd�u� obu ramion od bark�w do nadgarstk�w i by�y oznak� jej pobo�no�ci, znakiem b�ogos�awie�stwa Hiddukela. Arcykap�anka spojrza�a mu w twarz po raz ostatni przed pozostawieniem go sam na sam z wizerunkiem boga. - Niech Hiddukel wypisze runy sprawiedliwie - rzek�a cicho, k�aniaj�c si� jemu i o�tarzowi. Potem zostawi�a go samego w ch�odnym, ciemnym pokoju. M�czyzna zrobi� bardzo g��boki wdech, powiedzia� sobie, �e me jest mu zimno, a nast�pnie przykl�kn�� na ch�odnej, marmurowej posadzce i sk�oni� si� g��boko, wyci�gaj�c przed siebie otwarte d�onie. Lyrralt uni�s� srebrne naczynie, kt�re sta�o u podn�a o�tarza i upi� �yk pachn�cej wody. Wyp�uka� usta i delikatnie splun�� do mniejszej miski wyrze�bionej z ko�ci. Zanurzy� palce w wodzie i dotkn�� nimi uszu i powiek. Potem zaczerpn�� w d�o� zimnej cieczy i chlusn�� ni� na bark i rami�. Dope�niwszy obrz�du, got�w by� poprosi� Hiddukela o b�ogos�awie�stwo. Zamkn�� oczy, skupi� si� z ca�ych si� i pomodli�: - Prosz�, o Pot�ny Panie Diab��w i Dusz, Ksi��� K�amstw, przyjmij mnie jako swego s�ug�. Umilk�, czuj�c jedynie dotyk w�asnej ch�odnej, wilgotnej sk�ry, a potem zacisn�� powieki jeszcze silniej i pomodli� si� jeszcze gor�cej. Obiecywa� wieczn� wierno�� i absolutne bezgraniczne pos�usze�stwo. Zerkn�� na rami�. Sk�ra koloru indygo by�a nieskalana, doskona�a. Modli� si� i b�aga�. Sk�ada� przyrzeczenia. K�ania� si� tak nisko, �e g�ow� dotyka� pod�ogi. Woda wyparowa�a z jego sk�ry, lecz nadal nie czu� znaku boga. To niesprawiedliwe! Lyrralt wyprostowa� si� i, k�ad�c d�onie na udach, siad� na pi�tach, zziajany z wysi�ku, jaki w�o�y� w b�agania. Od dawna nie pragn�� niczego wi�cej, zaniedbuj�c obowi�zki w maj�tku swego ojca i uchylaj�c si� od odpowiedzialno�ci, jaka spada�a na niego jako najstarszego syna i starszego brata. Prawie o niczym innym nie my�la�, jak tylko o tym, co zdob�dzie jako kap�an Hiddukela. Szacunek, korzy�ci, maj�tek. Och, jak� przewag� dadz� mu szaty duchownego, kiedy ojciec umrze, a on zostanie panem! Dozna� w lewym ramieniu dziwnego wra�enia k�ucia, tak ostrego i tak przeszywaj�cego do szpiku ko�ci, �e upad� na pod�og�. Zach�ysn�� si�, jakby w p�ucach zabrak�o mu powietrza. Przez jego mi�nie i sk�r� przebieg�y najr�niejsze odczucia, zbyt gwa�towne i sprzeczne, by je ogarn��. Gor�co i zimno, nacisk od wewn�trz i z zewn�trz, m�ka i rozkosz. D�ugo oczekiwane wra�enie, jakby cia�o zrywano mu p�atami z ko�ci. Lyrralt rozwar� szeroko usta i zawy� z b�lu... i rado�ci. Wra�enie ust�pi�o r�wnie szybko, jak nadesz�o. Ogr wyprostowa� si� z dr�eniem, nie czuj�c ju� jednak zimna. Dotkn�� swego barku. Nie poczu� b�lu, niemniej jego nieskazitelna sk�ra nie by�a ju� idealna. Wzd�u� barku bieg�y trzy rz�dy �nie�nobia�ych run, kt�re odcina�y si� wyra�nie od t�a jego ciemnej cery. Otworzy�y si� wrota i wesz�a arcykap�anka, a za ni� orszak innych cz�onk�w zakonu. Otoczyli go, rado�nie witaj�c. Arcykap�anka przykl�k�a przy m�odzie�cu i przyjrza�a si� znakom na jego barku. - Co widzisz? - zaciekawi� si� Lyrralt. Ogrzyca odpowiedzia�a na jego niecierpliwo�� u�miechem i musn�a palcem tajemne znaki. - Wiele rzeczy. Przed tob� wiele �cie�ek, kt�rymi mo�esz p�j��, m�ody Lyrralcie. Wiele mo�liwo�ci. - Opowiedz mi o nich. - Widz� pocz�tek. Hiddukel wskazuje... - Unios�a brew pod wra�eniem tego, co ujrza�a. - Kr�lowa Mroku. By� mo�e wezwie ci� sama Jej Mroczna Wysoko��. Lyrralt wzdrygn�� si� na my�l o tym, �e mo�e go zaszczyci� sama Takhisis, Kr�lowa Ciemno�ci. - Nie, mo�e to tylko znaczy ciemno�� albo �mier� kr�lowej. Martwa kr�lowa. To nie jest zbyt jasne. - Nie mamy przecie� kr�lowej! - Hiddukel ci� poprowadzi - skarci�a go lekko kap�anka i wr�ci�a do ogl�dania run. - Jest tu rodzina. Kto� bliski. Jest tak�e wyrz�dzona szkoda. Zemsta. Sukces. Arcykap�anka skin�a na towarzysza, kt�ry przyni�s� Lyrraltowi habit. Wstaj�c, m�ody ogr spyta�: - Przes�anie nie jest zbyt jasne, prawda? - Z pocz�tku nigdy takie nie jest, lecz Ksi��� ci� poprowadzi. W kopalni zata�czy�y latarnie, male�kie kr��ki ostrego �wiat�a, kt�re przeszywa�o g�st� i czarn� niczym atrament ciemno��. Zaskrzypia�y belki, kt�re podtrzymywa�y stropy i �ciany, a podparte stemplami ska�y j�kn�y, �piewaj�c niesamowit� i smutn� pie��. - Niewolnicy m�wi�, �e to ziemia p�acze nad klejnotami i kamieniami, kt�re z niej wydobywamy. Igraine, gubernator Kal-Theraxian, najwi�kszej prowincji w pa�stwie ogr�w, u�miechn�� si� pob�a�liwie do swej c�rki, Everlyn. Ledwo j� dostrzega� w md�ym �wietle, lecz wiedzia�, �e oczy jej si� rozszerzy�y z podniecenia, a cera morskiego koloru zarumieni�a si� i sta�a si� szmaragdowa. By�a jego jedynym dzieckiem, rozpieszczanym, ho�ubionym i wychowywanym w atmosferze pe�nej �wiat�a i rado�ci panuj�cej w jednej z najwspanialszych posiad�o�ci w g�rach... Nie potrafi� zrozumie�, czemu wola�a ciemno��, czemu przedk�ada�a ska�y i minera�y, kt�re wydobywali z ziemi jego niewolnicy, nad mied�, z�oto i polerowane drogie kamienie. Podni�s� wzrok na ostre ska�y tu� nad swym nosem. Jego rasa �y�a w Khalkistach od zarania dziej�w, obieraj�c sobie za prawnie nale�n� siedzib� wynios�e pasmo g�r, kt�re przedziela�o p�nocn� cz�� Ansalonu. G�ry rozci�ga�y si� od R�wniny Thoradu, ojczyzny dzikich ludzi, do skraju elfiej puszczy. Kal-Theraxian, kt�re wybudowano w najdalej wysuni�tym na po�udnie pasmie g�r Khalkist, znajdowa�o si� zaledwie kilka dni drogi konno od g�sto zalesionych obrze�y elfiej puszczy. Niegdy� by� to o�rodek bujnie rozkwitaj�cego handlu skradzionymi elfimi wyrobami i elfimi niewolnikami. By�o to jednak�e wiele pokole� temu, zanim odkryto podziemne bogactwa, zanim pierworodni u�wiadomili sobie, �e dobrzy i �agodni elfowie s� kiepskimi niewolnikami, za to ulegli ludzie doskona�ymi. Przodkowie Igraine'a eksploatowali kopalnie Khal-Teraxian i by� mo�e spogl�dali na ten sam strop, t� bowiem w�a�nie prastar� sztolni� dopiero co ponownie otworzono i zacz�to z niej korzysta�. By� mo�e oni r�wnie� patrzyli na skalne sklepienie i zastanawiali si�, czy nie zwali im si� na g�owy. Tunele zosta�y wykopane przez ludzi i mia�y rozmiary odpowiednie dla istot ludzkich, nie za� wysokich ogrzych pan�w, kt�rzy przewy�szali ich wzrostem co najmniej o trzy d�onie. Cho� nerwy Igraine'a by�y napi�te, nie okazywa� niepokoju ani zatroskania. Gubernator musia� dawa� przyk�ad. Nie zadr�a� w obliczu powstania niewolnik�w ani wtedy, gdy �nie�yca zaskoczy�a go na szczycie g�r. Nie pokaza� wi�c po sobie, �e ciarki go przechodz� na d�wi�k skrzypienia i �piewu ska� w czelu�ciach jego najwydajniejszej kopalni. Everlyn zerkn�a na niego. Jej r�wne, bia�e z�by b�ysn�y w ciemno�ci, a srebrzyste oczy za�wieci�y si�. Mimo niepokoju ojciec odpowiedzia� na jej podniecenie u�miechem pe�nym dumy. Taka pi�kna, rozpieszczona i nieustraszona. Szmaragdow� sk�r� i wiotk� sylwetk� odziedziczy�a po matce, lecz ducha po nim. Gdyby nie ona, nigdy me zszed�by tak g��boko do kopalni. Ciemna, wilgotna sztolnia o niskim sklepieniu by�a miejscem odpowiednim jedynie dla niewolnik�w, ludzkich istot, kt�re ku�y ska�y i wydobywa�y najlepsze klejnoty w dwudziestu prowincjach. Niekt�re z tych drogocennych kamieni mia�y rozmiary ich delikatnych d�oni i przewy�sza�y jako�ci� nawet te, kt�re pochodzi�y z elfich krain na po�udniu. - Im ni�ej schodzimy, tym g�o�niej �piewa ziemia - rozleg� si� ochryp�y, szorstki g�os jednego z ludzkich niewolnik�w, kt�ry zwa� siebie Eadammem. By� to krzepki m�czyzna zbli�aj�cy si� do wieku �redniego. By� mo�e mia� prawie trzydziestk�, co czyni�o go niemal dzieckiem w por�wnaniu z siedmioma setkami lat Igraine'a. Igraine zna� tego niewolnika, m�czyzna bowiem mia� jasne w�osy, oczy niebieskie jak letnie niebo i przynosi� Everlyn pr�bki rzadkich ska� i kamieni, kt�re tak bardzo lubi�a. - Moim zdaniem tu nie jest bezpiecznie. Igraine spojrza� ostro na niewolnika. Czy�by w jego g�osie by�a nuta z�o�ci? Buntu? Cz�owiek ju� odwr�ci� si�, wznosz�c latarni�, by p�j�� pierwszy w g��b niskiego tunelu. Tam gdzie Igraine musia� si� garbi�, Eadamm m�g� i�� z g�ow� wzniesion� wysoko i dumnie wyprostowanymi plecami. Nawet Everlyn, kt�ra by�a malutka jak na ogra, musia�a si� schyla�. - Znale�li�my ten krwawnik tutaj, panienko - rzek� Eadamm do Everlyn, pokazuj�c nieregularny, czarny jak noc, owalny otw�r w ciemno�ci. Everlyn ruszy�a pochy�ym tunelem w stron� wej�cia. - Wielmo�na panienko, tam nie jest bezpiecznie. - Eadamm obejrza� si�, szukaj�c wsparcia u Igraine'a. - Ska�a wci�� przesuwa si� i j�czy. Wynosimy kruszywo i szukamy w mm kamieni. - Wskaza� rumowisko na posadzce. Bez wahania, a nawet bez jednego spojrzenia wstecz Everlyn znikn�a w mroku. Us�yszeli jej g�os: - Chc� to zobaczy�. Igraine skrzywi� si� i poszed� w jej �lady. W komorze przed nim zap�on�o ostre �wiat�o, kt�re o�lepi�o go na chwil�. Stosowanie magii w tunelach nie by�o m�dre. Opr�cz niszczenia wzroku niewolnik�w, kt�rzy tyle lat przebywali pod ziemi�, �e ledwo widzieli w �wietle dziennym, by�o co� niebezpiecznego w rzucaniu czar�w tak g��boko pod powierzchni�, wra�enie, jakby sama ziemia pr�bowa�a zniweczy� ich skutki. Ogr szybko poszed� w stron� �wiat�a, uderzaj�c g�ow� w niski sufit. - Everlyn... - Przest�piwszy pr�g, przerwa� ostrze�enie. Jego c�rka zawiesi�a w powietrzu iskrz�c� si� ognist� kulk�, kt�ra o�wietla�a ma�� grot�. - Czy� to nie cudowne? - Przerwa�a, by obejrze� si� na niego. Opiera�a si� o �cian�, pchaj�c i podwa�aj�c du�y od�amek ska�y. - Sp�jrz na krwawnik, kt�ry znalaz�am! Eadamm zatrzyma� si� przy Igraine, mru��c oczy w nag�ym blasku. - Przynios� panience kilof. - Postawi� latarni� na ziemi i wyszed�. Us�yszeli echo jego g�osu, gdy zawo�a� jednego z innych robotnik�w. S�owa te wyda�y si� Igraine'owi bezsensownym be�kotem. Ognista kula ta�czy�a mu w oczach. Skalne rumowisko, kt�re s�u�y�o za �ciany w grocie, zdawa�o si� porusza� wraz z migocz�cym �wiat�em. Od zakl�� c�rki przechodzi�y go po plecach ciarki. - Ever... - Zgrzyt kamienia o kamie� zapar� mu dech w piersi. Sklepienie rusza�o si�! Everlyn krzykn�a przera�liwie, gdy �ciana przed ni� drgn�a i osun�a si�, jakby popchni�ta niewidzialn� r�k�. Igraine skoczy� w jej stron�. Rami� i bok przeszy� b�l, gdy co� uderzy�o go w bark i odepchn�o do ty�u. Nozdrza i usta wype�ni� mu py�. Posypa�y si� na niego ostre kamienie wydarte z sufitu. Przez rumor kamieni i skrzypienie belek s�ysza� krzyk c�rki. Eadamm chwyci� go i odepchn�� na bok, chroni�c przed olbrzymim fragmentem spadaj�cego sklepienia. Wypadaj�c z ma�ej komnaty, ogr uderzy� w co� mocno g�ow�. Wsz�dzie sypa� si� deszcz roziskrzonego py�u i kamyk�w. Pod�oga si� przechyli�a. Igraine przywal do �ciany i wyczuwa� palcami dr�enie ska�. S�ysza�, jak Eadamm wo�a Everlyn i s�ysza� w odpowiedzi jej schrypni�ty z przera�enia g�os. Wsta� z bij�cym sercem. Kiedy ruszy� w stron� g�osu Eadamma, magiczne �wiate�ko Everlyn zgas�o. Jej wo�anie umilk�o raptownie, zostawiaj�c go sam na sam ze strachem. Krzyki niewolnik�w i wrzaski b�lu dochodz�ce od strony g��wnego tunelu zmiesza�y si� z j�kiem ziemi. Chwil� p�niej pojawi� si� Eadamm, bior�c go pod pach� i pr�buj�c pom�c mu ruszy� si� z miejsca. Jego latarnia rzuca�a ta�cz�ce cienie przez zas�on� kurzu. Eadamm wezwa� pomoc. Korytarze pe�ne by�y przepychaj�cych si� i t�ocz�cych niewolnik�w, kt�rzy krzyczeli ze strachu. Igraine wci�gn�� do nozdrzy mdl�c� wo� nie mytych i przera�onych ludzi, krwi i �wiru. G�owa mu p�ka�a, a w �rodku s�ysza� g�o�ny, pulsuj�cy alarm niczym bij�cy dzwon. - Musimy si� wydosta� - wyrz�zi� Igraine, czuj�c smak krwi i ziemi. Przetar� d�oni� czo�o oraz powieki w nadziei, �e zn�w b�dzie wyra�nie widzia�. Kiedy j� odsun��, palce pokrywa�o co� mokrego i lepkiego. - Panie, nie! - Eadamm wcisn�� Igraine'owi latarni� w d�o� i chwyci� belk�, kt�ra by�a prawie dwukrotnie od niego wy�sza. - By� mo�e ona jeszcze �yje! Igraine ledwo s�ysza� s�owa niewolnika, jednak�e odgad� ich sens po jego czynach. Eadamm wepchn�� grub� k�od� pod jedn� z wal�cych si� belek sklepienia. Kiedy schyli� si� po nast�pn�, inny niewolnik po�pieszy� mu z pomoc�. Ogromny, z grubsza ociosany kloc, kt�rym Eadamm podpar� sufit, zadygota�. Posypa� si� �wir i piasek. Sklepienie ugi�o si� pod naciskiem ziemi. Zn�w zagrzmia�o w czelu�ciach kopalni, a potem rozleg� si� huk sypi�cych si� ska�. Gdzie� w g��bi korytarza krzykn�� niewolnik. Niewolnicy st�oczeni u boku Igraine'a byli najlepszymi g�rnikami w Khalkistach. Niezast�pieni. Warci zbyt wiele, by ich nara�a�. - Nie ma czasu! - Igraine schwyci� Eadamma i wskaza� w g�r�. Jakby na rozkaz kolejne kamienie zadr�a�y i posypa�y si�. Zn�w zadudni�o w g��bi kopalni. - Wszyscy maj� ucieka�! - Igraine podni�s� g�os, aby by�o go s�ycha� w�r�d huku, i krzykn�� jeszcze raz. �a�owa�, �e nie ma do pomocy dozorc�w, kt�rzy wyprowadziliby g�upie ludzkie istoty bez paniki, jednak w tej kopalni nie by�o stra�nik�w, pomin�wszy kilku na pokaz przy wej�ciu. Grzeczno�� i potulno�� niewolnik�w z Kal-Theraxian stanowi�a pow�d do dumy dla ca�ej prowincji. Rozko�ysane �wiat�a latarni pos�usznych rozkazowi niewolnik�w zacz�y oddala� si� od ciasnego przej�cia t� sam� drog�, kt�r� przysz�y. Niemniej niekt�rzy ludzie zostali na swoich miejscach. Pod kierownictwem Eadamma ju� spokojnie i metodycznie odkopywali pogrzeban� pod kamieniami Everlyn. Igraine schwyci� najbli�szego cz�owieka i pchn�� go brutalnie w stron� bezpiecznego ko�ca tunelu. - Nie ma czasu. Uciekaj st�d! Wszyscy uciekajcie! Pierwszy opu�ci� korytarz t� sam� drog�, kt�r� przybyli, wspinaj�c si� po g�azach i kamieniach, kt�rych tu przedtem nie by�o. D�uga droga ku bezpiecznej powierzchni by�a podr� przez ciemno�� i strach, przerywan� hukiem spadaj�cych ska� i krzykiem konaj�cych, kt�re dobiega�y z ty�u, z g��bi kopalni. Igraine'owi hucza�o w g�owie, a kostki n�g sprawia�y b�l przy ka�dym ruchu. Wstrz�sy ziemi zniekszta�ci�y tunele, kt�rymi podr�owali, pokrzywi�y je i zablokowa�y. Przy ka�dym kroku spodziewa� si�, �e sklepienie zawali mu si� na g�ow�, gasz�c kr��ki �wiat�a, jakie rzuca�y latarnie przed nim. Potkn�� si� i upad�by, gdyby nie jeden z niewolnik�w. Od zgarbionego i zdeformowanego przez lata pracy w kopalni m�czyzny bi� okropny smr�d ludzkiego potu i s�odki zapach ludzkiej krwi. Igraine odepchn�� wyci�gni�te pomocne d�onie i wsta� o w�asnych si�ach. - Jak daleko jeszcze? - spyta�. Z g�ry sypa� si� migocz�cy w �wietle latarni kurz. - Tu� przed nami, czcigodny panie. - Niewolnik pokaza� r�k�. Igraine dostrzeg�, �e to nie jego latarnia rzuca blask o�wietlaj�cy py�ki kurzu, lecz ciep�e, ��te s�o�ce Krynnu. - Upewnij si�, �e wszyscy wyszli - wymamrota�, �piesz�c w stron� wyj�cia. Gdy wyszed� na �wie�e, popo�udniowe powietrze, jasne jak p�ynne z�oto s�o�ce porazi�o jego oczy. Wydawa�o mu si�, �e up�yn�y godziny od chwili, gdy zanurzy� si� w tej ciemnej, ziej�cej jamie w g�rskim zboczu. Za nim wychodzili niewolnicy, z wygl�du r�wnie oszo�omieni jak on. Garstka spo�r�d towarzysz�cych mu os�b, kuzyni, s�u�ba oraz stra�nicy, dostrzeg�a ich wyj�cie z kopalni i wybieg�a im naprzeciw. By� przepi�kny jesienny dzie�, powietrze by�o rze�kie i przejrzyste, a niebo b��kitne i bez jednej chmurki. Orszak ogr�w odziany by� w jaskrawe kolory, czerwone, niebieskie i zielone jedwabie. Igraine wyczuwa� ich o�ywienie i s�ysza� g�osy krzycz�ce z podniecenia na jego widok. A musia� by� on przera�aj�cy: ubranie w strz�pach, twarz zakrwawiona, oczy zapadni�te i nieobecne. Za chwil� go otocz�. Nie m�g� znie�� my�li o ich rozpaczy, o pytaniach i p�aczu starych ciotek, kt�re wychowa�y Everlyn po �mierci jej matki. Odwr�ci� si� do niewolnik�w, aby policzy�, ilu nie zdo�a�o uciec z wn�trza g�ry, i poleci� zaj�� si� rannymi. Natychmiast zauwa�y�, �e kilku ludzi brakuje. - Gdzie jest Eadamm? Stoj�cy najbli�ej niewolnicy potrz�sn�li g�owami. Spo�r�d tych, kt�rzy w�a�nie opuszczali kopalni� i byli na samym ko�cu, trzech nie chcia�o mu spojrze� w oczy. Spu�cili wzrok i stali z g�owami wtulonymi w ramiona, jakby czekali na uderzenie. Wreszcie jeden wymamrota�: - Zosta� z ty�u, panie, �eby ratowa� ogrzyc�. Ten po�rodku mocno szturchn�� �okciem m�wi�cego. - Chcia� powiedzie�, panienk�, panie. Wielmo�n� panienk�. - Tak, czcigodny panie, wielmo�n� panienk�. Nie mia�em na my�li nic z�ego. Igraine uderzy� na odlew m�czyzn�, kt�ry zatoczy� si� pod �cian� kopalni. Wi�c Eadamm wr�ci� wbrew jego rozkazom. Igraine, gubernator prowincji Kal-Theraxian, zyska� s�aw� dzi�ki swym metodom obchodzenia si� z niewolnikami. Bezwzgl�dnym metodom. Dzi�ki temu otrzyma� od kr�la stanowisko, ziemie i tytu�. Igraine nigdy nie dopu�ci� do tego, by niewolnik z�ama� jak�� zasad�, okaza� brak szacunku, uchyla� si� od obowi�zk�w czy nie wype�ni� polecenia. Trzeba by�o dawa� przyk�ad. Jego osobista gwardia honorowa nadbiega�a �cie�k� od strony ��ki, krzycz�c i k�aniaj�c si�. Jeden z�apa� niewolnika, kt�rego uderzy� Igraine, i uni�s� go w powietrze za rami�. - Panie, co si� sta�o? - Gdzie jest panienka Everlyn? - Czy nic si� panu nie sta�o? Pytania pada�y zbyt szybko i cz�sto, by Igraine zd��y� na nie odpowiedzie�. Odwr�ci� si� i zaczeka�, a� reszta grupy znajdzie si� w zasi�gu g�osu. Nie chcia� opowiada� wi�cej ni� raz o tym, co si� sta�o. - Sklepienie si� zawali�o. Everlyn... zgin�a. - Przygotowa� si� na okrzyki rozpaczy. Naej, kt�ra zarz�dza�a jego maj�tkiem, dop�ki Everlyn nie osi�gn�a odpowiedniego wieku, kt�ra by�a jej matk�, nauczycielk� i przyjaci�k�, zakry�a twarz d�o�mi. - Zr�bcie przegl�d niewolnik�w - poleci� Igraine dow�dcy stra�y. - Dopilnujcie, by zaj�to si� rannymi. Znajd�cie nadzorc� i sprawd�cie, ilu stracili�my. - Oblicze Igraine'a stwardnia�o. - I dowiedzcie si�, ilu zosta�o w kopalni wbrew moim rozkazom. Ci trzej wiedzieli o tym. Odseparujcie ich od pozosta�ych. - Je�li niewolnicy w kopalni zgin�li, ci trzej pos�u�� za przyk�ad. Za jego plecami kobiecy g�os zaintonowa� pie�� �alu po Everlyn, melodyjny d�wi�k bez s��w, kt�ry niesamowicie przypomina� zgrzyt kamienia o kamie� w sztolniach. Naej zaszlocha�a i kolejny g�os, tym razem m�ski, przy��czy� si� do �piewu. Igraine odwr�ci� si� gwa�townie, zamierzaj�c nakaza� im, by zamilkli i odeszli. Wiedzia�, �e b�dzie musia� za�piewa� i odprawi� �a�ob�, ale nie teraz, jeszcze nie teraz. Naej ods�oni�a twarz i otworzy�a usta do �piewu. Zamiast tego wykrzykn�a, a jej otwarte usta, kt�re wpierw wyra�a�y cierpienie, teraz g�osi�y zdumienie, a ostatecznie niebywa�� rado��. - Everlyn! Igraine wykona� raptowny obr�t i ujrza� sze�� postaci wy�aniaj�cych si� z wej�cia do kopalni, jedn� wysok� i pi�� niskich: Everlyn i pi�ciu niewolnik�w, kt�rzy zostali, by j� ocali�. �y�a! Sz�a, cho� na uginaj�cych si� nogach. Jeden r�kaw tuniki mia�a urwany. D� szaty na jej w�skich biodrach wisia� w strz�pach. Przez dziury w spodniach prze�wieca�y oba kolana, podrapane i krwawi�ce. Zmierzwione d�ugie w�osy stercza�y we wszystkie strony. Ciemna, zbroczona krwi� na skroni i barku sk�ra przypr�szona by�a szarym py�em. Igraine nigdy nie widzia� pi�kniejszego widoku. Po raz drugi tego dnia wok� rozp�ta�o si� istne piek�o, gdy stra�e, orszak i niewolnicy rzucili si� na pomoc wychodz�cym z kopalni. Igraine przecisn�� si� przez t�um, depcz�c jednakowo ogr�w i istoty ludzkie, by dosta� si� do c�rki. Rzuci�a mu si� w obj�cia, a �zy zostawia�y smu�ki na jej ubrudzonej twarzy. - Ju� my�la�am, �e ci� nigdy nie zobacz�! U�ciska� j� mocno. - A ja my�la�em, �e nie zobacz� ciebie - odpar� zduszonym g�osem. Naej, kt�ra wyczesywa�a ziemi� i ma�e kamyki zapl�tane w d�ugie w�osy Everlyn, rzek�a jak wtedy, gdy jej podopieczna by�a ma�ym dzieckiem: - Zabierzmy j� do domu, Igraine. Zanim Naej zd��y�a odprowadzi� dziewczyn�, Eadamm wyst�pi� naprz�d i sk�oni� si�. - Wielmo�na panienko... To dla panienki. - Zza koszuli wyci�gn�� kawa�ek ska�y, kt�ry Everlyn pr�bowa�a wydoby� ze �ciany ciasnej groty. By� to przydymiony, czarny krwawnik - tak ciemny, �e zdawa� si� wch�ania� �wiat�o i zatrzymywa� je wewn�trz - usiany karminowymi plamkami. Mo�na by�o pomy�le�, �e w �rodku ugrz�z�y ogromne krople krwi. Zbyt brzydkie do wyrobu bi�uterii, a zbyt mi�kkie do wytwarzania narz�dzi krwawniki s�u�y�y przewa�nie pomniejszym magom do popis�w. Ich czary sprawia�y, �e czerwie� p�on�a i pulsowa�a niczym ogie�. Ten od�amek mia� rozmiary ziemniaka i trzy wyrostki wielko�ci kciuk�w na jednym ko�cu. Everlyn roze�mia�a si� i wzi�a go z wielk� rado�ci�, delikatnie, jakby to by�o jajko. - B�dzie mi zawsze przypomina� o tym, co czu�am na widok �wiat�a twojej latarni, kt�re przedziera�o si� przez mur kamieni. Eadamm sk�oni� si� jej ponownie i chcia� odej��, lecz Igraine zatrzyma� go. Gestem wezwa� stra�nik�w. - Umie�ci� tych niewolnik�w w areszcie razem z pozosta�ymi trzema. Everlyn podnios�a oczy znad szaroczarnej ska�y. - Dlaczego, ojcze? - Nie us�uchali mojego rozkazu opuszczenia kopalni. Eadamm napotka� powa�ne spojrzenie dziewczyny i nie spu�ci� wzroku. - Rozumiem - powiedzia�a Everlyn cicho i �a�o�nie. Igraine, gubernator Kal-Theraxian, siedzia� samotnie w swym gabinecie, w kt�rym jedyne �wiat�o rzuca�y �arz�ce si� w�gle w kominku. Przesun�� swe ulubione krzes�o, obite tkanin� wykonan� przez elfy, pod olbrzymie, si�gaj�ce od posadzki do sufitu okno, z kt�rego rozci�ga� si� widok na ca�y jego maj�tek. Solinari, srebrny ksi�yc, przy�mi� sw� siostr� Lunitari i rozsiewa� blad� po�wiat� na ogr�d, po�a i odleg�e g�ry. Igraine nie zwraca� uwagi na ch�odne pi�kno, jakie rozpo�ciera�o si� przed nim - ani na ko�ysz�ce si� g��wki jesiennych kwiat�w, ani na g�rskie szczyty, kt�re ju� zaczyna�y przywdziewa� �nie�ne czapy. Cisz� przerwa�o pukanie. Stra�nik otworzy� drzwi i ostro�nie zajrza� do �rodka, wpuszczaj�c do pokoju smug� �wiat�a. - Przyprowadzi�em tego niewolnika, czcigodny panie. Igraine wyszepta� zakl�cie i zap�on�o kilka �wiec. W kominku zatrzeszcza� i strzeli� niewielki ogie�. - Wprowad� go. Stra�nik skin�� na cz�owieka, kt�ry czeka� na korytarzu, a potem oddali� si�, odprawiony gestem Igraine'a. Eadamm wszed� do komnaty. By� umyty i ubrany w czyste, cho� znoszone spodnie i koszul�. Jedynymi �ladami wydarze� tego popo�udnia by�y posiniaczone i prawie obdarte ze sk�ry r�ce, kt�re sp�tano �a�cuchami. Igraine przygl�da� mu si� w milczeniu przez kilka chwil, podczas kt�rych cz�owiek sta� bez ruchu, nie odrywaj�c wzroku od okien i widoku za nimi. - Chcia�bym co� zrozumie� - oznajmi� wreszcie Igraine, widz�c, �e cz�owiek nie drgn�� na d�wi�k jego g�osu ani nie kr�ci� si� nerwowo w ciszy, jaka potem nast�pi�a. - Zawsze dum� napawa� mnie fakt, �e jestem sprawiedliwym panem. - Wreszcie dostrzeg� na twarzy niewolnika jakie� uczucie, przelotne wra�enie, kt�rego z powodu braku obeznania z ludzkimi obliczami nie potrafi� rozpozna�, lecz by� mo�e zdo�a odgadn��. - Sprawiedliwym panem - powt�rzy� z wi�ksz� stanowczo�ci�. - Surowym, lecz sprawiedliwym. Moje prawa s� srogie, lecz �aden z mych niewolnik�w nie mo�e powiedzie�, �e ich nie zna. Tote� gdy je �ami� i ponosz� kar�, jest to wy��cznie ich wina. Zn�w grymas emocji, szybko opanowany. Igraine ci�gn�� dalej: - Rozumiem jednak ich wyst�pki. Rozumiem przyw�aszczanie sobie rzeczy, bowiem ja r�wnie� pragn� mie� wi�cej ni� inni. Rozumiem uchylanie si� od ci�kiej pracy. Rozumiem ucieczki. Niewolnik przy- puszcza i �udzi si� nadziej�, �e wszystkie te uczynki nie zostan� odkryte. Rozumiem kogo�, kto �amie zasady, nie spodziewaj�c si�, �e zostanie przy�apany. Ale to, co ty zrobi�e�... Je�li Eadamm zrozumia�, �e dano mu szans� odezwania si�, by� mo�e wyg�oszenia przeprosin i b�agania o przebaczenie, nie okazywa� tego. - Wiedzia�e�, �e sprzeciwiaj�c si� moim rozkazom, wyda�e� na siebie wyrok - rzek� Igraine. Powiedzia� to pytaj�cym tonem, wi�c Eadamm m�g� wyrazi� sprzeciw, gdyby chcia�. Nie uczyni� tego. - Tak, czcigodny panie, wiedzia�em. - Wi�c tego nie rozumiem. Zbieg my�li tylko o swobodzie otwartej przestrzeni, nie o tym, �e zostanie z�apany. Ty o tym wiedzia�e�. - Tak, czcigodny panie. Zdenerwowany do tego stopnia, �e nie m�g� usiedzie�, Igraine wsta� i przespacerowa� si� wzd�u� �ciany z oknami, a nast�pnie szybko odwr�ci� si� do Eadamma. - Wi�c mi to wyja�nij! W obliczu poruszenia Igraine'a spok�j Eadamma prys�. - Gdybym nie sprzeciwi� si� twym rozkazom, panie, wielmo�na panienka zgin�aby! - M�czyzna prawie krzykn��. Potem si� opanowa�. - Panienka jest dobra dla niewolnik�w. Ma... - M�w dalej. - Ona ma dobre serce. By�oby rzecz� nies�uszn� pozwoli� jej zgin��. - Nies�uszn�? - Igraine smakowa� to s�owo, jakby by�o mu obce. U�ywa� go wiele razy, na wiele sposob�w, w odniesieniu do swych niewolnik�w. - Nies�usznie by�oby mnie us�ucha�? Po raz pierwszy od chwili wej�cia do komnaty Eadamm spu�ci� wzrok i wpatrywa� si� w posadzk�, jak przysta�o niewolnikowi. Zamiast poczu� si� zadowolony, �e jego niewolnik wreszcie si� przestraszy�, Igraine chcia�by, aby Eadamm jeszcze raz podni�s� g�ow� - wtedy m�g�by dostrzec wyraz jego brzydkiej, ludzkiej twarzy. - Wiedzia�e�, �e nie uciekniesz. Wiedzia�e�, �e kar� b�dzie �mier�. - Tak. Wybra�em jej �ycie. Igraine westchn��. Usiad� na krze�le. Odprawi� niewolnika machni�ciem r�ki i odwr�ci� si�, by podziwia� widok posiad�o�ci. Us�ysza�, jak drzwi si� otwieraj�, a potem zamykaj�. Kiedy tylko si� zatrzasn�y, z ganku wesz�a Everlyn. Jej spowita w powiewn� nocn� sukni� sylwetka odcina�a si� od t�a nocy. - Powinna� by� ju� w ��ku - burkn�� Igraine. - Nie mog�am zasn��, ojcze - szepn�a przez �zy. - Czy nie m�g�by� darowa� mu �ycia? Rozdzia� 2 - Pie�� przeznaczenia Sala audiencyjna skrzy�a si�, jakby wype�nia�y j� p�on�ce gwiazdy, l�ni�a od z�otych haft�w na pi�knych szatach i klejnot�w, kt�re ozdabia�y dekolty, palce i nadgarstki zgromadzonych. P�omyki setek �wiec ta�czy�y w szklanych lampach, na kt�rych wyrze�biono symbole bog�w z�a, z�ote i srebrne ceremonialne sztylety rzuca�y jasne refleksy, a mimo to olbrzymia sala nada� nie by�a roz�wietlona. Mrok zalega� w k�tach i wisia� pod kopu�� wysokiego na trzy pi�tra sklepienia. Ci�kie wonie pachnide� z tuzina prowincji miesza�y si� ze sob�, przesyca�y powietrze swym dusznym zapachem, ��cz�c si� z aromatami stopionych �wiec, wina zaprawionego korzeniami, ciep�ych ciastek i soczystego ludzkiego mi�sa, kt�re zawini�to w wodorosty i upieczono do smakowitej krucho�ci. Zgie�k tysi�cy g�os�w i brz�k pucharu o puchar ucich�y w chwili, gdy Powierniczka Historii stan�a na brzegu podwy�szenia i pos�a�a w t�um Pie��, kt�rej wibruj�ce tony splot�y si� z rozb�yskami �wiat�a i zapachami. Khallayne Talanador zatrzyma�a si� na pierwszym pode�cie olbrzymich po�udniowych schod�w i zmru�y�a oczy, aby widzie� tylko drobne iskierki, tysi�ce tysi�cy wielobarwnych rozb�ysk�w, kt�re prze�wieca�y przez jej rz�sy. S�odki, syreni g�os Powierniczki �piewaj�cej o historii rasy ogr�w nieomal przekona� Khallayne, �e jest sama w olbrzymiej sali, a nie na najlepiej zorganizowanym, naj�wietniejszym przyj�ciu sezonu. Kunsztowna, powiewna suknia �piewaj�cej Powierniczki skrzy�a si� i migota�a. Wydawa�o si�, �e o�y�y wyhaftowane na niej liczne sceny przyg�d dawnych kr�l�w i kr�lowych, bitew pe�nych chwa�y, zwyci�skich uczt i wyrafinowanych podst�p�w. Suknia Khallayne by�a kopi� stroju Powierniczki, jednak mia�a kr�tsze r�kawy dla zapewnienia swobody r�kom i mniej klejnot�w na haftowanym gorsecie. Jednak gdy szat� Powierniczki zdobi�y niezliczone sceny, na jej sukni widnia�a tylko jedna. Wzd�u� r�bka ci�gn�y si� obrazy z ulubionej opowie�ci Khallayne, historii o pos�pnej i straszliwej kr�lowej. Na pierwszym �y�a i tryska�a pe�ni� si�, na nast�pnym kona�a, a w ko�cu jej �miertelne szcz�tki o�ywa�y, siej�c postrach w�r�d poddanych. Nazwano j� Umar�� Kr�low�, czasami Kr�low� Ciemno�ci. Panowa�a w zamierzch�ych czasach, kiedy g�ry by�y jeszcze nowe. Powiadano, �e by�a najpi�kniejsza, najbystrzejsza i najbardziej przebieg�a ze wszystkich ogr�w, jacy kiedykolwiek si� narodzili. Powzi�wszy podejrzenie, �e otaczaj�ca j� szlachta spiskuje, kaza�a og�osi� sw� �mier�, a nast�pnie czeka�a na uboczu, by zobaczy�, kogo ten fakt zasmuci, a kogo ucieszy. Czystka, kt�ra nast�pi�a, by�a szybka i doskona�a; Umar�a Kr�lowa nie zostawi�a przy �yciu wielu �a�obnik�w po straconych krewniakach. Trzy z obecnych rodzin nale��cych do Rady Panuj�cych, wszystkie niezachwianie wierne Umar�ej Kr�lowej, dosz�y w owych czasach do w�adzy, zast�puj�c tych, kt�rzy nie �piewali wystarczaj�co g�o�no pie�ni pogrzebowych. Khallayne od dzieci�stwa uwielbia�a t� histori�, podziwiaj�c tak doskona�� przebieg�o�� i stawiaj�c j� sobie za przyk�ad. Ostatnie s�odkie d�wi�ki pie�ni przebrzmia�y, lecz Khallayne nie ruszy�a si� z miejsca, jakby zauroczy�o j� l�nienie sukni Powierniczki i stara opowie��, kt�r� zna�a na pami��. Pami�ta�a, �e kiedy by�a dzieckiem, jeszcze przed �mierci� rodzic�w, Powierniczka przychodzi�a na wyst�py o w�asnych si�ach, aczkolwiek nieco chwiejnym krokiem. Ju� wtedy by�a s�dziwa. Ogrowie byli d�ugowieczn� ras�, tak blisk� nie�miertelno�ci, �e nieomal r�wn� bogom, lecz nawet ich �ywot mia� kres. Dla dobra og�u �adnemu ogrowi nie wolno by�o do�y� chwili, w kt�rej sta�by si� ci�arem dla otoczenia, nawet kr�lowi. Nikomu opr�cz Powierniczki. Jej wyj�tkowy talent nagrodzono rzadkim przywilejem. Teraz wsz�dzie nosi�a j� w lektyce gwardia honorowa doborowych stra�nik�w, kt�ra czeka�a za kulisami, a� Powierniczka sko�czy �piewa� Pie�� Ogr�w. Stra�nicy, kt�rych rozpiera�a duma i poczucie w�asnej wa�no�ci, stan�li po obu stronach Starszej i wyprowadzili j� przez kunsztownie rze�bione drzwi ukryte na ty�ach podwy�szenia. Ze swego miejsca Khallayne dostrzeg�a, jak gwardia honorowa ust�puje miejsca stra�nikom, kt�rzy stali dotychczas niewidoczni w cieniu. Kiedy ostatni z nich zgrabnie odwr�ci� si� i znikn��, zauwa�y�a na jego br�zowej tunice niebieski pas biegn�cy uko�nie przez r�kaw, oznak� klanu Tenal. Jest, szepn�� mroczny g�os jej intuicji. Na to w�a�nie czeka�a�. Khallayne dotkn�a p�ksi�yca z miedzianej blachy, kt�ry nosi�a wpi�ty w klap� tuniki. - Dzi�ki ci, Takhisis - szepn�a. - Dzi�ki ci. - Jej u�miech by� r�wnie promienny jak blask klejnot�w na sali. Cofn�a si� w p�cie� pomi�dzy �cian� a wielk� kolumn� i wyszepta�a cicho s�owa zakl�cia "widzenie". Rzucanie czaru w sali, w kt�rej mo�e by� kto� wra�liwy na drgnienie mocy, by�o ryzykownym posuni�ciem, jednak teraz, gdy wiedzia�a, �e wkr�tce stanie si� niepokonana, tryska�a energi� i animuszem. Ha�as tysi�cy g�os�w przycich� do szmeru. Oczy zasz�y jej mg��, a� otoczenie zmieni�o si� w rozmyt�, szarobr�zow� plam�. W dole, na parkiecie wielkiej sali �wiate�ka zakl�tych klejnot�w iskrzy�y si� niczym roz�arzone w�gielki. Mglista otoczka spowija�a tych, kt�rzy nosili zaczarowane szaty i ozdoby. Tak prostych zakl��, jak r�wnie� tych do zapalania �wiec i ognia, wolno by�o u�ywa� ka�demu bez wzgl�du na zajmowane stanowisko. Aureole, kt�re j� fascynowa�y, by�y czym� zupe�nie innym. Szuka�a magii w�r�d najpot�niejszych ze szlachty, w�r�d tych, kt�rym pozwolono posun�� si� do granic wrodzonych zdolno�ci. Na przyk�ad znajduj�cy si� po drugiej stronie lord Teragrym - sk��biona aureola ciemno�ci, wielka pot�ga. U�miechn�a si�, czuj�c smak przysz�ego zwyci�stwa. - Szukasz kogo�, Khallayne? Napi�a mi�nie, a potem je rozlu�ni�a, kiedy przez zniekszta�cenia wywo�ane zakl�ciem dotar� do niej kpi�cy ton s��w. G�os, zgry�liwy i cyniczny, nie przestawa� by� ciep�y i zmys�owy. To m�g� by� jedynie Jyrbian. Odwr�ci�a si� ostro�nie, powoli rozpraszaj�c "widzenie", by kolory, kszta�ty i d�wi�ki wr�ci�y do normalno�ci. Jyrbian by� dok�adnie tym, czego potrzebowa�a - idealnym dope�nieniem jej plan�w. - Dobry wiecz�r - rzek�a. Jyrbian sk�oni� si� z wymuszonym u�miechem na wargach, jak nikt inny potrafi�c wyrazi� jednocze�nie podziw i sarkazm. - Dobry wiecz�r, Khallayne. - Lyrralt, starszy od Jyrbiana, uk�oni� si� uprzejmiej ni� brat. Nie podszed�, by u�cisn�� jej d�o�, lecz sta� oddalony o krok i �ledzi� wzrokiem wzory na przepi�knym, wyhaftowanym przez niewolnik�w brokacie jej sukni. Kiedy spojrza� na ni� ze zdumieniem, popatrzy�a mu �mia�o w oczy, a potem u�miechn�a si� od ucha do ucha. Nie by�o jeszcze braci podobniejszych do siebie pod pewnymi wzgl�dami, a jednocze�nie tak bardzo odmiennych pod innymi. Jyrbian i Lyrralt mieli podobn� karnacj� - ciemnoniebiesk� niczym szafiry oraz oczy i w�osy barwy polerowanego srebra. Na tym ko�czy�o si� podobie�stwo. W odr�nieniu od ni�szego i bardziej muskularnego Jyrbiana Lyrralt by� wysoki i szczup�y. Zwykle zachowywa� si� spokojnie, podczas gdy Jyrbian potrafi� otwarcie narzuca� swoj� wol�; by� zuchwa�y i skryty, zaciek�y i skupiony w chwilach, gdy jego swawolny brat stroi� sobie �arty i posy�a� g�upie u�mieszki. Zamiast zwyk�ej tuniki Jyrbian mia� na sobie pozbawiony r�kaw�w paradny mundur �o�nierza - obcis�y jedwabny str�j z b�yszcz�cym, srebrnym galonem. Ubrany r�wnie niepozornie co brat wyzywaj�co, Lyrralt mia� na sobie prosty, bia�y habit kap�ana. Ozdabia� go ciemnoczerwony haft, kt�ry przypomina� krople krwi. Jedyn� bi�uteri� by�a ko�ciana spinka z wypalonym na niej runicznym symbolem jego boga, Hiddukela, r�wnie� w czerwieni. Od�wi�tna szata z jednym d�ugim r�kawem, kt�ry kry� znaki zakonu, nadawa�a mu tajemniczy i pe�en godno�ci wygl�d. - Nie mia�am poj�cia, �e to bal przebiera�c�w - zakpi�a Khallayne. Znali si� jeszcze, b�d�c dzie�mi, zanim zmarli jej rodzice, zanim Rada Panuj�cych zagarn�a ich maj�tek, by odda� go jakiemu� dworzaninowi za zas�ugi, a ona zmuszona by�a zamieszka� u kuzyn�w. Z chwil�, gdy wuj kupi� jej miejsce na dworze, przekona�a si�, �e ci dwaj doro�li m�czy�ni bardzo przypominali ma�ych ch�opc�w, kt�rych wspomina�a z czu�o�ci�. Z Jyrbianem zn�w si� zaprzyja�ni�a. Lyrralta trudniej by�o rozszyfrowa�. Zareagowali na jej docinki w spos�b, jakiego si� spodziewa�a. Jyrbian wyszczerzy� si� w u�miechu i roz�o�y� r�ce, �eby mog�a lepiej obejrze� mundur podkre�laj�cy jego wspania�e mi�nie, natomiast Lyrralt zmarszczy� brwi. - To me przebranie - delikatnie zwr�ci� jej uwag�. - Ale� sk�d - oznajmi� Jyrbian k��liwym tonem. - M�j brat otrzyma� b�ogos�awie�stwo od swego boga. Lyrralt obci�gn�� dumnie d�ugi lewy r�kaw, znak przyj�cia go w szeregi kap�an�w Hiddukela. - Tak, i to wi�ksze ni� ci si� wydaje. Te� mog�e� wybra� t� drog�. Ty jednak wszystko sobie lekcewa�ysz. Bawisz si� w �o�nierza, zamiast zaj�� si� czym� po�ytecznym. Jyrbian spojrza� na niego krzywym okiem. - Ja si� nie bawi�, bracie. Podobnie jak ty, patrz� w przysz�o�� i widz�, co nadci�ga. Widz�, co b�dzie potrzebne. Khallayne stan�a pomi�dzy nimi, zapobiegaj�c k��tni. Mi�dzy bra�mi od dawna toczy� si� sp�r, kt�rego wielokrotnie by�a �wiadkiem. Lyrralt uwa�a� brata za hulak� i obiboka. Jyrbian wiecznie spiskowa�, zazdrosny o wszystko, co Lyrralt odziedziczy jako najstarszy potomek. Khallayne wpierw zwr�ci�a si� do Lyrralta: - Nie chcia�am ci dokucza�. Wiesz, �e jestem z ciebie dumna. - Potem odwr�ci�a si� i po�o�y�a d�o� na nagim przedramieniu Jyrbiana. - Co mia�e� na my�li? Czy�by� chcia� powiedzie�, �e ju� wkr�tce klany otrzymaj� pozwolenie na zwi�kszenie liczby wojownik�w? Nie zwi�kszano jej od czasu... - Bitwy pod Denharben - podpowiedzia� Lyrralt. - Zanim urodzili si� nasi rodzice. Od wiek�w �aden r�d ogr�w nie wyda� wojny innemu rodowi, przynajmniej nie oficjalnie i nie przy u�yciu armii. Kiedy� ka�dy klan dba� tylko o swoje sprawy. Mniejsze musia�y sprzymierza� si� z wi�kszymi, by prze�y�, dop�ki nie nabra�y si�, by zaatakowa� swych sojusznik�w. By� to nie ko�cz�cy si� cykl. Niemniej od czasu, gdy cz�onkowie Rady Panuj�cych umocnili sw� pozycj� umiej�tnym u�yciem represji ekonomicznych i rozdzia�em ziemi w�r�d poplecznik�w, zdo�ali ograniczy� liczb� wojownik�w w klanie. Walki mi�dzy rodami przybra�y subtelniejsze formy, a stanowiska wojownik�w i cz�onk�w stra�y honorowej, rzadkie i bardzo presti�owe, przekazywano z pokolenia na pokolenie, tak samo jak ziemie i tytu�y. Wojownik�w si� nie wynajmowa�o, trzeba by�o si� nim urodzi�. - Chodz� pewne s�uchy - rzek� tajemniczo Jyrbian. - Powinnam kaza� ci� zrzuci� z mur�w! - za�mia�a si� Khallayne. - Wiesz o czym�, czego nie chcesz powiedzie�. Poza tym, nigdy powa�nie nie uczy�e� si� sztuki wojennej. - Nikt ju� nie uczy si�, jak by� prawdziwym wojownikiem - rzuci� pogardliwie Lyrralt. - Ca�e wojsko to tylko stra� honorowa, kt�ra bawi si� mieczami i pikami, �wicz�c maszerowanie w r�wnych szeregach. Nawet gwardia kr�lewska jest g��wnie na pokaz. - Mylisz si�, jak zwykle. Przygl�da�em si� ich �wiczeniom. - Jyrbian spl�t� palce z Khallayne i poci�gn�� j� w stron� schod�w, nie przestaj�c m�wi�. - To prawda, nie �wiczy�em maszerowania. Przysi�gam ci jednak, �e innym moim umiej�tno�ciom niczego nie mo�na zarzuci�. Khallayne pozwoli�a si� odci�gn�� i zostawi�a Lyrralta z ty�u. Nie mia�a poj�cia, jakie plotki us�ysza� Jyrbian, skoro uwa�a, �e wkr�tce wojownicy zn�w b�d� poszukiwani. Do napad�w na ludzkie osady nie potrzebowali nikogo poza poganiaczami byd�a. A z najazdami na ziemie elf�w w g��bi puszcz na po�udniu z �atwo�ci� radzili sobie z�odzieje. Przedmioty, kt�re mo�na by�o tam ukra��, przepi�kne rze�by i grube l�ni�ce tkaniny, nie mia�y sobie r�wnych na ca�ym Ansalonie, jednak�e sami elfowie, tak stoiccy i niewzruszeni, gdy zabierano im kosztowno�ci, byli bardzo kiepskimi niewolnikami. - Jyrbianie... - Dotkn�a jego przedramienia. Twarde mi�nie drgn�y pod sk�r� barwy indygo. - Chod� zje�� ze mn� kolacj�. Potem wyjdziemy na mury i popatrzymy na gwiazdy. Mam ci co� do powiedzenia. Chcia�abym te�, �eby� pom�g� mi czego� dokona�. �miej�c si� do niej jasnymi oczyma, Jyrbian wsun�� palce pod jej r�kaw i musn�� mi�kk� sk�r� na jej nadgarstku. - Dzi� wiecz�r w ca�ym Takarze nie ma kobiety pi�kniejszej od ciebie - szepn��. Khallayne roze�mia�a si�. By�a przekonana, �e to samo s�ysza�a ka�da kobieta, z kt�r� rozmawia� od chwili, gdy o zmierzchu rozpocz�o si� przyj�cie; z pewno�ci� s�ysza�a to z jego ust za ka�dym razem, gdy ich �cie�ki przecina�y si� w przeci�gu ostatnich dwudziestu lat. Odpowiedzia�a zarozumiale tymi samymi s�owami, co przez te wszystkie lata: - Wiem. - Tworzymy doskona�� par� - szepn��, podnosz�c jej r�k� i podziwiaj�c ciemno�� swego nadgarstka na tle jej bladozielonej sk�ry koloru morskiej piany. - Jak dzie� i noc. Niestety... Mam nadziej�, �e wybaczysz mi szczero��, lecz w tej sali znajduj� si� wa�niejsze partnerki, z kt�rymi m�g�bym zje�� kolacj�. M�j brat lubi mi przypomina�, �e musz� pami�ta� o obowi�zkach - i o maj�tku. - Podni�s� jej d�o� do warg, uca�owa� kostki jej palc�w, a potem zgrabnie si� odwr�ci�. - Jyrbianie...! - Zostawiona na schodach Khallayne przygl�da�a si� z niedowierzaniem odchodz�cemu m�czy�nie, kt�ry zbiega� po stopniach. Jego d�ugi, srebrny warkocz, spleciony mod� wojownik�w, ko�ysa� si� na boki. Khallayne zadr�a�y palce. A� j� �wierzbi�y, by narysowa� w powietrzu jakie� straszliwe zakl�cie. - On pr�buje uzyska� specjalne zlecenie od Rady Panuj�cych. Khallayne zapomnia�a o znajduj�cym si� w pobli�u Lyrralcie. Jakby od niechcenia wzi�a go pod r�k�. - Nie mog� zrozumie�, jak ty go mo�esz czasami znosi� - rzek�a ch�odno, �