Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11188 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytuł oryginału
Las Confesiones del Peregrino
koncepcja graficzna Michał Batory
zdjęcia na okładce
Joanna Góra Adam Gołębiewski
redakcja
Maria Wiernikowska Basia Stępień
korekta
Elżbieta Kobyłecka
przygotowanie do druku
PressEnter
3 ;1 'vY i! %
Copyright® 1999 by Juan Arias Babel, Warszawa 2003. Ali rights reserved
Drzewo Babel
ul. Litewska 10/11 • 00-581 Warszawa
[email protected]
ISBN 83-918441-0-2
Juan Arias
Rozmowy z Paulem Coelho
wyznania pielgrzyma
przełożył
Marcin Małkowski
w książce wykorzystano tłumaczenia Tadeusza Kubiaka, Marka Obarskiego i Bronisława Zielińskiego
Rozmowy nad zatoką Copacabana
Te rozmowy z Paulem Coelho prowadziliśmy w jego domu w Rio de Janeiro przy wspaniałej plaży Copacabana na początku lipca 1998, w gorączce Mundialu we Francji. Przerywały je tylko mecze, których pisarz nie mógł przegapić, bo obiecał komentować je dla prasy francuskiej.
Podczas naszych długich rozmów Coelho otworzył duszę i po raz pierwszy odsłonił bolesne chwile z przeszłości: przejście przez pustynię narkotyków, czarnej magii i satanizmu, szpital psychiatryczny, więzienie i tortury. Kiedy się żegnaliśmy, powiedział, że pragnąłby nie mówić o swoim życiu przez następnych dwadzieścia lat.
W spotkaniach tych brała udział moja przyjaciółka, brazylijska pisarka i poetka Roseana Murray. Początkowo umawialiśmy się popołudniami, kiedy Coelho wracał ze spaceru po plaży, na który wybierał się zazwyczaj zaraz po przebudzeniu. Pisarz pracuje bowiem do późna w nocy, kładzie się spać o świcie, przesypia poranek, a popołudnie poświęca na spotkania z ludźmi, na przeglądanie stosów korespondencji, faksów, maili i na rozmowy telefoniczne nadchodzące z czterech stron świata.
Nasze pogawędki - prowadzone w jego sypialni z widokiem na plaż, obok komputera, na którym pisze wszystkie swoje powieści - często przerywały wiadomości, które nagrywano mu na automatyczną sekretarkę. Paulo nadstawiał wtedy ucha i w zależności od tego, o co chodziło, wstawał, aby podnieść słuchawkę, lub nie. Raz powiedział nam: „Przepraszam was na chwilę, ale właśnie mi przekazano,
5
że otrzymałem faks od Borysa Jelcyna z zaproszeniem do Moskwy".
Pewnego popołudnia otworzył przy nas obfitą, jak co dzień, korespondencją. Zazwyczaj są to listy od nieznajomych, czasami bardzo długie, w których ludzie piszą o tym, co czują, gdy czytają jego książki, zadają mu najdziwniejsze pytania albo otwierają się przed nim jak przed dobrym czarodziejem. Tego dnia, pośród tuzina innych, był także list od brazylijskiego ministra obrony. Pisał, że przeczytał Podręcznik wojownika światła. „To nie jest normalne - stwierdził Co-elho. - Ludzie na stanowisku nie zadają sobie trudu, by pisać do mnie listy, choć często kiedy się spotykamy, mówią mi, że czytają moje książki, jak na przykład Szymon Peres podczas ostatniego szczytu gospodarczego w Davos w Szwajcarii, gdzie zbierają się najtęższe głowy światowej ekonomii".
Wspominając tamto spotkanie w Davos, na które z Brazylii zaproszono jedynie Coelho i ówczesnego prezydenta Fernanda Lnrique Cardoso, pisarz powiedział, źe „prawdziwy popis magii" dają dziś ekonomiści i finansiści, a nie zwykli, zawodowi magicy.
Widok morza w zatoce Copacabana, które wraz z wędrówką słońca po niebie przybierało coraz to inne odcienie błękitu, sprawił, że Paulo bardzo często w naszych rozmowach przywoływał metaforę morza. Zawsze mówił po hiszpańsku, w języku, który kocha i którym świetnie włada. Autor Alchemika nie lubi półśrodków, jest raczej człowiekiem skrajności i namiętności, przywykłym do tego, co sam nazywa „dobrą walką". Nie unika polemik, choć cechuje go ogromna prostota, która sprawia, że nie ma w nim nadmiernej pewności siebie — umie słuchać i przyznawać się do błędów.
Pewnego popołudnia musieliśmy na godzinę przerwać naszą rozmowę, ponieważ przyjechała przedstawicielka jego brazylijskiego wydawnictwa z fotografem, aby zrobić zdjęcia do promocji powieści Weronika postanawia umrzeć. Coelho chciał, abyśmy uczestniczyli w tej sesji, podczas której uchwycono go we wszystkich możliwych pozach, nawet boso, siedzącego po turecku przed komputerem. Dla nas, obserwujących maestrię fotografa, stało się jasne, że będą to najlepsze zdjęcia Paulo, jakie do tej pory mu zrobiono. Dlatego wydawczyni zapytała: „No
6
i co my teraz zrobimy z poprzednimi?". Coelho odparł: „Możecie je wysłać do redakcji prowincjonalnych gazet". W tym momencie moja przyjaciółka, Roseana, zganiła go łagodnie: „Paulo, robisz dokładnie to, co świat zachodni robi z nami, wysyłając do nas swoje śmieci!". Coelho bez namysłu przyznał jej rację i poprosił, aby stare zdjęcia schowano do archiwum, a nowe też wysłano na prowincję.
Parę dni później opowiedziałem o tym zdarzeniu teologowi Leonardowi Bof-fowi. Boff zawsze występował w obronie Coelho wobec jego krytyków, albowiem uważa, iż w świecie tak beztroskim i obojętnym jego książki rozbudzają umiłowanie tajemnicy i spraw ducha. Kiedy Boff dowiedział się o historii ze zdjęciami, stwierdził: „Zawsze ceniłem ludzi, którzy nie boją się przyznać do własnych błędów. To właśnie znamionuje wielkość duszy".
W ciągu ostatnich dni spotykaliśmy się wieczorami. Przyzwyczajony do pracy w porze, gdy inni idą spać, Paulo czuje się wtedy rześki jak ptaszek, jest nawet bardziej rozmowny. Przerywaliśmy dopiero wtedy, gdy zaczynały kleić nam się oczy, ale gdyby to zależało tylko od niego, moglibyśmy przegadać całą noc. Był tylko jeden moment, kiedy pisarz zarządzał krótką przerwę: o północy. To dla niego rytualna pora, podobnie jak szósta wieczorem przed zachodem słońca. Prosi wtedy o kilka sekund ciszy na modlitwę.
W tych wieczornych rozmowach, bardziej intymnych i sprzyjającym zwierzeniom, uczestniczyły niekiedy inne osoby. Często towarzyszyła nam jego żona, Cri-stina, delikatna i dyskretna. W pewnej chwili Coelho powiedział do niej: „A teraz uważaj, bo będę mówił o rzeczach, o których nawet ty dotąd nie słyszałaś. Postanowiłem wyznać wszystko, obnażyć się, tak aby wszyscy wiedzieli, kim byłem i kim jestem, żeby nie tworzyli sobie o mnie fałszywych wyobrażeń".
Nocą zwykle rozmawialiśmy w jadalni po przeciwległej stronie domu. Na stole zawsze było coś do przegryzienia, hiszpańskie przystawki, szynka, ser, a do tego wyborne włoskie wino. Wszystko to sprzyjało wyznaniom. 0 tej porze żadne odgłosy świata zewnętrznego nie zakłócały naszego spokoju, milkły telefony, faksy i komputery. Wtedy dom oddychałciszą nieobecną w ciągu dnia, kiedy cały świat szturmuje najmodniejszego obecnie pisarza.
7
W jednym z tych wieczorów towarzyszyły nam trzy młode Hiszpanki: siostry Ana i Paula oraz ich przyjaciółka Maria. Ich ojcowie pracowali w jakiejś wielkiej korporacji w Rio de Janeiro, a one studiowały w Madrycie i na wakacje przyjechały do rodziców. Poznałem je w samolocie z Madrytu do Rio. Gdy tylko dowiedziały się, że będę pisał książkę o Paulo Coelho, zabłysły im oczy. I każda z nich pokazała mi powieść pisarza, którą właśnie czytała: Bridę, Piątą Górę i Na brzegu rzeki Pie-dry... W ich oczach wyczytałem, że marzyły o poznaniu go osobiście. Coelho, bardzo czuły na pewne znaki, zinterpretował to moje spotkanie jako dobry omen dla zadania, które mieliśmy przed sobą.
Spotkanie pisarza z młodymi Hiszpankami było nie tylko pełne wzruszeń, ale także bardzo bezpośrednie i szczere. Towarzyszył nam wtedy człowiek niezwykły — Mauro Salles, przedsiębiorca reklamowy, intelektualista, poeta, osoba otoczona w Brazylii wielkim szacunkiem. Paulo uważa go za swojego ojca duchowego. Obaj razem z żonami od lat świętują koniec roku w grocie w Lourdes. Mauro siedział między Hiszpankami, notował ich wypowiedzi, włączał się do rozmowy.
Pisarz i mag Coelho jest wierny pewnym rytuałom i wcale tego nie kryje. Tej nocy, kiedy zdecydował się poruszyć temat swoich bolesnych doświadczeń z czarną magią i satanistycznymi obrzędami, kazał zgasić światło i zapalić świece. „W ten sposób będzie mi łatwiej mówić o tych sprawach" - stwierdził. I nie musiałem wcale zadawać mu wielu pytań — sam opowiedział wszystko. Przypominało to trochę dialog z samym sobą i rozpamiętywanie dawnych ran.
Napięcie i wzruszenie dosięgło szczytu, kiedy opowiadając o swoim duchowym przeżyciu w obozie koncentracyjnym w Dachau, które miało całkowicie odmienić jego losy, wybuchnął płaczem. Po kilku chwilach ciszy, chcąc umniejszyć wagę tego wydarzenia, rzekł: „Chyba za dużo wypiłem".
Zależało mu, abyśmy zakończyli nasz długi wywiad w tym samym miejscu, w którym go rozpoczęliśmy, w jego sypialni z widokiem na plażę Copacabana skąpaną w łagodnych promieniach zimowego słońca. Kiedy spytałem go, czy uważa się bardziej za maga czy za pisarza, odpowiedział: „Rzeczywiście, jestem też
odrobinę czarodziejem, ale tak jak są czarodziejami wszyscy ci, którzy potrafią odczytać tajemny język rzeczy, szukając c
swojego własnego przeznaczenia".
Chciałem zachować nieformalny charakter tych przyjacielskich rozmów z pisarzem. Rozmów, które czasem przeradzałysięw polemikę, czasem zaś w spowiedź dzięki intymnemu nastrojowi, który się między nami wytworzył. W geście zaufania Paulo Coelho nie chciał czytać spisanego wywiadu przed publikacją, dając mi całkowicie wolną rękę. Dlatego jeżeli gdzieś zaplątał się jakiś błąd, jest to tylko moja wina.
Z całego serca dziękuję Mauro Sallesowi - osobie, która bodaj najlepiej zna Paula Coelho - za wsparcie moralne oraz wszelkie informacje, których z wielką szczodrością mi udzielił, abym mógł lepiej zgłębić bogatą i złożoną osobowość brazylijskiego pisarza.
A czytelników prozy Coelho, tych dawnych i tych nowych, chcę zapewnić, że to właśnie im przy każdej okazji pisarz poświęcał najwięcej uwagi. Myślał o nich zawsze, gdy wydawał jakiś sąd albo odkrywał nieznaną stronę swojego bujnego i burzliwego życia. To oni są prawdziwymi bohaterami i odbiorcami tej książki.
Kim jest Paulo Coelho?
Paulo Coelho, jeden z najbardziej znanych pisarzy na świecie, urodził się w dzielnicy Botafogo w Rio de Janeiro, dwudziestego czwartego sierpnia 1947 roku. Tego samego dnia, tego samego miesiąca i w tym samym znaku Panny, co jego literacki idol, Jorge Luis Borges, choć oczywiście wiele lat później. We wczesnej młodości, gdy już znał na pamięć wiersze Borgesa, postanowił poznać go osobiście. Wsiadł do autobusu w Rio de Janeiro i jechał czterdzieści osiem godzin do Buenos Aires. Po wielu perypetiach odnalazł pisarza, a kiedy stanął przed nim, nie powiedziałam' słowa. Spojrzał na niego, pomyślał: „Idole milczą", i wrócił do Rio.
Nie zaprzecza, że w jego książkach jest wiele z Borgesa, poczynając od Alchemika, powieści, która przyniosła mu światową sławę. Bez wątpienia to właśnie przykład tego genialnego argentyńskiego pisarza sprawił, że niespokojny syn inżyniera, Pedra Cueimy Coelho de Souza, i głęboko religijnej Lygii Araripe wbił sobie do głowy, że będzie pisarzem, wbrew woli ojca, który chciał, by został prawnikiem.
Paulo od dziecka marzył, by być artystą, co wcale nie cieszyło jego rodziców pochodzących z wyższych warstw klasy średniej. Bardziej interesował się twórczością Borgesa, Henry'ego Millera czy teatrem niż nauką. Rodzice wysłali go więc do najsurowszego gimnazjum jezuickiego San Ignacio w Rio de Janeiro. Nauczył się tam wprawdzie dyscypliny, ale stracił wiarę w Boga. Nie stracił jednak
11
zamiłowania do literatury, o czym świadczy fakt, że wygrał tam swój pierwszy konkurs poetycki.
Ulegając woli ojca, który zaplanował dla syna karierę adwokata, zaczął studia prawnicze, ale szybko je porzucił. Rodzice postanowili wyleczyć syna z miłości do sztuki, zamykając go w szpitalu psychiatrycznym, z którego trzykrotnie będzie uciekał.
Kiedy w gorączce 1968 roku rodząsięruchy rewolucyjne i hipisowskie, Coelho nonkonformista, zawsze ciekaw nowego, rzucasięw wir idei Marksa, Engelsa i Che Guevary. Chodzi na wiece i manifestacje uliczne. Działa w organizacjach lewicowych i ruchach pokolenia Peace and Love.
Właśnie wtedy zaczyna powątpiewać w swój ateizm i poszukuje nowych doświadczeń duchowych: sięga po narkotyki i środki halucynogenne, wstępuje do sekt i poznaje arkana magii, podróżuje po całej Ameryce Łacińskiej śladami Car-losa Castanedy. Próbuje zarabiać jako aktor w teatrze, wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych. Gdy nie ma już pieniędzy, pomagają mu hipisi.
Nie zdradza jednak swojej wielkiej namiętności - pisarstwa. Zdobywa pierwsze szlify jako dziennikarz, tworzy alternatywne czasopismo „2001". Wprawdzie udaje mu się wydać zaledwie dwa numery, ale dzięki jednemu z opublikowanych tam artykułów poznaje producenta muzycznego Raula Seixasa, dla którego napisze później setki tekstów piosenek. Tak przychodzi pierwszy wielki sukces. Raul Seixas zyskał międzynarodową sławę jako piosenkarz, a Paulo za zarobione pieniądze kupił pięć mieszkań. Jednocześnie pisze dla dziennika „0 Globo" wydawanego w Rio de Janeiro, a w 1974 roku ukazuje się jego pierwsza książka na temat roli teatru w nauczaniu.
Są to dla niego także najcięższe lata doświadczeń z czarną magią inspirowaną przez Aleistera Crowleya. Na stronach niniejszej książki opowiada, jak stanął na skraju przepaści. Potem przyszło najgorsze.
Ocalał z tego piekła niemal cudem. Wtedy decyduje się położyć kres narkotykowemu szaleństwu i czarnej magii, ustatkować się. Pracuje w kilku wytwórniach płytowych. W 1976 wyjeżdża do Anglii jako korespondent kilku brazylij-
12
skich gazet. Tam z górą rok poświęca na pisanie swojej autobiografii. Jednak pewnego dnia gubi rękopis w jednym z londyńskich pubów i tak jego życie jest wciąż nieopisane.
Po trzech nieudanych małżeństwach ożenił się w 1981 ze swoją obecną towarzyszką życia, malarką Cristiną Oiticicą. Od tej pory dzieli z nią swój światowy sukces. Z Cristiną wybrał się w sześciomiesięczną podróż po świecie, która zaprowadziła ich do Niemiec. W obozie koncentracyjnym w Dachau przeżył duchowe doświadczenie tak silne, że znów dokonał się zwrot w jego życiu i Paulo w wieku trzydziestu czterech lat powraca do wiary katolickiej swoich przodków. Wyrusza w drogę do Santiago de Compostela i w ciągu pięćdziesięciu pięciu dni przemierza na piechotę siedemset kilometrów szlakiem średniowiecznych pielgrzymów.
Z tej wędrówki będącej swoistym wtajemniczeniem rodzi się jego debiut literacki Pielgrzym. Po nim napisze Alchemika oraz kolejne powieści, które postawią go w dziesiątce najlepiej sprzedawanych autorów świata, budzącego tyleż miłości, co nienawiści.
Paulo Coelho mówi często żartem, że starczy mu pieniędzy na trzy wcielenia, ale woli przekazywać co roku czterysta tysięcy dolarów ze swoich praw autorskich na rzecz fundacji jego imienia, prowadzonej przez Cristinę. Fundacja ta niesie pomoc porzuconym dzieciom z najbiedniejszych dzielnic Rio, starszym ludziom bez dachu nad głową, a także wspiera tłumaczenia klasycznych autorów brazylijskich na inne języki oraz badania paleontologiczne w Brazylii, którą Paulo uważa za najbardziej magiczny zakątek świata, bo jak twierdzi, nie istnieje tu różnica między sacrum i profanum, i nikt nie wstydzi się wierzyć w duszę.
13
Trudno spotkać prawdziwe recenzje literackie analizujące dzieła Coelho. Mało kto rozumie, że Paulo Coelho to ktoś więcej niż pisarz. To przede wszystkim zjawisko społeczne i kulturowe, które warto zbadać. Czasem jego czytelnicy w Hiszpanii pytali mnie, co mówi się o nim w Brazylii. Dlatego przed opublikowaniem tej książki szukałem jakiejś recenzji, która nie byłaby ani nadmiernie pochlebna, ani nie ocierała się o śmieszność, jak ta: Tygodnik „Veja": «Co pan sądzi o twórczości Coelho?». Davi Arrigucci Junior: «Nie czytałem i nie podoba mi się». Znalazłem artykuł, dość chyba bezstronnie analizujący ten fenomen. Znany pisarz i dziennikarz Carlos Heitor Cony opublikował na łamach dziennika „Republica" w maju 1999 roku artykuł zatytułowany „Dlaczego Paulo Coelho?".
Podczas Targów Książki w Paryżu miałem okazję przyglądać się osobiście niezwykłemu wydarzeniu literackiemu i wydawniczemu naszych czasów. Paulo Coelho osiągnął tak ogromne międzynarodowe uznanie oraz popularność, jakich kultura brazylijska nigdy wcześniej nie znała.
Wciąż jeszcze istnieje liczne grono osób, które ma mu to za złe. Krytykują nie tylko jego sukces, lecz także uważają jego pisarstwo za mierne, merkantylne, po prostu za pseudoliteraturę.
Ja inaczej widziałbym to zjawisko. Nie należę do osobistych przyjaciół pisarza i choć darzymy się wzajemnym szacunkiem, a nawet odnosimy się do siebie z życzliwością, nigdy podczas spotkania nie zamieniliśmy ze sobą więcej niż pięćdziesiąt słów. Mimo to już od dawna mam odpowiedź na nurtujące wszystkich pytanie dotyczące jego sukcesu.
W minionym stuleciu narodziły się dwie utopie, które rzekomo miały rozwiązać wszelkie problemy ciała i ducha. Marks i Freud, każdy w swojej dziedzinie, stworzyli reguły, które wywarły wpływ na miliony ludzi, zaprzątniętych bądź myślą o sprawiedliwości społecznej, bądź, dzięki psychoanalizie, sprawiedliwości wobec samych siebie.
Na przełomie wieków rozpadają się dwa potężne totemy - stały bowiem na glinianych nogach. Marksowi nie udało się uniknąć porażki ustrojów, któ-
14
rym „patronował", nawet jeśli socjalizm jako taki wciąż pozostaje marzeniem ludzkości. Z kolei Freud jeszcze za życia był krytykowany, rozszarpywany, a jego następcy ogłosili schizmę, co otworzyło drogę do buntu. Dzieła Freuda traktowane są dziś raczej jako esej literacki, coraz mniej jako teoria naukowa.
Upadek obu tych utopii obnażył pustkę w duszy ludzkiej na koniec stulecia. i, jak to zwykle bywa, zwrot ku mistycyzmowi, w tym magii, był nieunikniony. I tu właśnie wkracza nasz czarodziej, który - z właściwą sobie prostotą - przypomina świętych ze wszystkich epok i wszystkich religii, wypowiada słowa, jakie wszyscy pragną usłyszeć. Słowa te bowiem, w pewnym sensie, drzemią w duszy każdego z nas.
Paulo Coelho odnalazł te słowa w księgach świętych i świeckich, w legendach Wschodu i opowieściach Zachodu. Przyrządził genialną miksturę Ewangelii z magią średniowieczną i nieznaną nam cudowną poezją wschodnią. Z prostotą człowieka, który nie narzuca niczego, przelał na papier swoje myśli i odczucia.
Wielu już próbowało i nadal próbuje robić to co on, lecz nie osiągają podobnego sukcesu. Jeśli o mnie chodzi, to w życiu osobistym i zawodowym mam skłonność do strasznego pesymizmu, do negatywnego i dość okrutnego widzenia ludzkości, a zatem znajduję się na przeciwległym biegunie. Jednak Paulo Coelho wzrusza mnie i chciałbym pogratulować wszystkim, którzy podobnie jak on starają się - każdy na swój sposób - uczynić człowieka lepszym, a życie mniej nieznośnym.
Najmniej przychylni Coelho są zazwyczaj krytycy literaccy, którzy oskarżają go, że nie umie pisać. Dlatego poprosiłem o wypowiedź jedną z wielkich pisarek brazylijskich, NelidęPińón, cieszącą się międzynarodową sławą. Jej książki tłumaczone są na wiele języków. Do ubiegłego roku Nelida była przewodniczącą Brazylijskiej Akademii Języka i jej intelektualny prestiż jest niepodważalny. Z Paulem Coelho uczestniczyła w dyskusji panelowej podczas Targów Książki w Barcelonie, Liber 1998.
15
Ja nie mam uprzedzeń estetycznych. Coelho i ja jesteśmy częścią tej samej sztuki, choć gramy zupełnie inne role. Jest to pisarz, którego twórczość przynosi zaszczyt mojemu krajowi. To człowiek ze wszechmiar godny szacunku, bardzo go podziwiam. Poznaliśmy się kiedyś na stacji benzynowej, tankując paliwo. Ukłonił mi się z szacunkiem i jakby nieśmiało. Powiedziałam: „Paulo, nie masz ochoty pójść coś zjeść?". Tak się poznaliśmy. 1 wyznam pewną tajemnicę: zamierzamy napisać razem książkę. Mamy już tytuł, ale pozwoli pan, że na razie go nie zdradzę.
Znak to język, alfabet, którego się uczysz, by móc porozumiewać się z duszą świata.
! ¦
Paulo Coelho to ktoś więcej niż pisarz, czego wielu krytyków literackich nie rozumie. Jest postacią o wielu twarzach, charakterystyczną dla końca dwudziestego wieku. Jego twórczość to coś więcej niż fikcja literacka, dlatego wywołuje gwałtowne emocje i kontrowersje, ale też ma swoich żarliwych wyznawców. Z tego powodu jego relacje z czytelnikami są również wyjątkowe. Mogłemsięo tym osobiście przekonać w Rio de Janeiro, w Centrum Kulturalnym Banco de Brasil. Coelho pojawił się tam w ramach cyklu spotkań z czytelnikami, żeby przeczytać fragmenty swojej książki zatytułowanej Piąta Góra, a następnie publiczność -jakieś tysiąc osób - zadawała mu pytania. To spotkanie, mimo protestów pisarza, przerodziło się w sesję psychoterapii grupowej. Chociaż pytania miały być przekazywane na kartkach, wbrew ustalonym regułom ludzie wstawali z miejsc, by rozmawiać z nim bezpośrednio, i wyznawali publicznie, w jaki sposób jego powieści odmieniły ich życie. Chcieli wiedzieć o nim wszystko. Gdy podchodzili do pisarza po autograf, obejmowali go ze łzami w oczach. Podpisywanie książek trwało wiele godzin i obfitowało w osobliwe zdarzenia.
Sam Coelho uważa, że jego życie koncentruje się głównie wokół pisarstwa. o to, by mógł pisać, walczył od wczesnych lat i sukces przerósł jego najśmielsze oczekiwania. Ale ten pisarz uwielbia zanurzać siew życiu, badać je, rozszyfrowy-
19
wać sekretny alfabet wszechświata, owe znaki - komunikaty wysyłane nam przez rzeczywistość.
Takim właśnie znakiem rozpoczęły się nasze spotkania w Rio de Janeiro. Pierwsze miało się odbyć pierwszego lipca o drugiej po południu. Ustaliliśmy to sześć miesięcy wcześniej, ale gdy zjawiłem się pod jego domem, okazało się, że Paulo jeszcze nie wrócił ze swojego porannego spaceru po plaży. Tak jak mato w zwyczaju, poszedł napić się świeżego mleka kokosowego i spotkać z ludźmi, którzy rozpoznawszy go, podchodzą, by z nim porozmawiać. Postanowiłem poczekać w pobliskim barze. Przyszedł z półgodzinnym opóźnieniem, uśmiechnięty, ale wyraźnie czymś zafrasowany. I zanim zdążyłem włączyć dyktafon, zaczął opowiadać mi o tym, co mu się przydarzyło i co jego zdaniem było takim właśnie „znakiem", zmuszającym do refleksji nad życiem. To wydarzenie okazało się na tyle ważne, że poświęcił mu swój cotygodniowy felieton w dzienniku „0 Globo", zatytułowany „Człowiek leżący na ziemi", który przytaczam poniżej:
Był pierwszy lipca, pięć po pierwszej po południu. Jakiś człowiek około pięćdziesiątki leżał na deptaku przy plaży Copacabana. Przechodząc tamtędy, rzuciłem na niego okiem i poszedłem dalej w stronę straganu, gdzie codziennie piję mleko kokosowe.
Jak każdy mieszkaniec Rio de Janeiro, mijałem leżących na ziemi mężczyzn, kobiety i dzieci setki czy nawet tysiące razy. Jako człowiek, który wiele podróżuje, natrafiałem na taki sam widok niemal we wszystkich krajach, które zdarzyło mi się odwiedzić — od bogatej Szwecji po biedną Rumunię. Widziałem ludzi leżących na ziemi w pogodę i niepogodę: podczas przenikliwych zim w Paryżu, Madrycie czy Nowym Jorku, przycupniętych w pobliżu gorących wylotów wentylacyjnych metra, pod palącym słońcem Libanu, na zgliszczach domów zniszczonych przez wojnę. Ludzie leżący na ziemi -pijani, bezdomni, wyczerpani - to widok nieobcy chyba nikomu.
Wypiłem mleko kokosowe i musiałem zaraz wracać do domu, ponieważ byłem umówiony na wywiad z Juanem Ariasem, dziennikarzem z hiszpańskiego dziennika „El Pais". W drodze powrotnej zauważyłem, że ten człowiek wciąż leży na ziemi, w ostrym słońcu, i że każdy przechodzień zachowuje się dokład-
20
nie tak samo jak ja: zerka na niego ukradkiem i idzie w swoją stronę.
i tak się stało, że choć sam sobie z tego nie zdawałem sprawy, moja dusza miała już dosyć tego widoku. Gdy zbliżyłem się do leżącego, coś silniejszego ode mnie kazało mi uklęknąć i spróbować go podnieść.
Nie reagował. Przechyliłem mu głowę i zauważyłem ślady krwi na jego skroni. A jeśli to poważna rana? Otarłem mu krew rąbkiem podkoszulka i wyglądało, że to nic groźnego.
W tym momencie mężczyzna wymamrotał: „Poproś, żeby mnie nie bili". A więc żył. Teraz musiałem tylko odciągnąć go ze słońca i zawołać policję.
Zaczepiłem pierwszego z brzegu przechodnia i poprosiłem, by pomógł mi przenieść rannego do pobliskiego cienia. Człowiek ten ubrany był w szary garnitur, niósł aktówkę i jakieś pakunki, ale odłożył wszystko na bok, aby mi pomóc - widocznie jego dusza również była zmęczona widokiem tej samej sceny.
Kiedy już umieściliśmy rannego w cieniu, postanowiłem wrócić do domu. Wiedziałem, że niedaleko jest posterunek żandarmerii, gdzie będę mógł prosić o pomoc. Ale zanim tam dotarłem, spotkałem po drodze dwóch policjantów. „Naprzeciwko takiego a takiego numeru leży pobity mężczyzna - powiedziałem. — Położyłem go w cieniu na piasku, trzeba by wezwać karetkę".
Policjanci zapewnili mnie, że zaraz się tym zajmą. W porządku, spełniłem swoją powinność. To byl mój dobry uczynek tego dnia! Problem oddałem już teraz w ich ręce, to oni mieli sobie z tym poradzić. Zresztą musiałem się spieszyć, bo hiszpański dziennikarz pewnie już na mnie czekał.
Nie uszedłem jednak nawet kilku kroków, kiedy zaczepił mnie jakiś obcokrajowiec i powiedział łamaną portugalszczyzną: „Ja już mówiłem policji o tamtym człowieku. Ale powiedzieli, że jeśli to nie złodziej, to nie ich sprawa".
Nie słuchałem go dalej. 'Wróciłem do policjantów, przekonany, że będą wiedzieć, kim jestem, bo piszę do wielu gazet, czasem pojawiam się w telewizji. Uwierzyłem, że moja sława wszystko załatwi. „Czy jest pan jakimś wysokim urzędnikiem?" - spytał jeden z nich, gdy coraz usilniej nalegałem, aby udzielili pomocy temu nieszczęśnikowi. Najwyraźniej nie mieli pojęcia, kim jestem. „Nie, ale uważam, że musimy działać natychmiast".
Stałem tam cały spocony, w podkoszulku poplamionym krwią, w szor-
21
tach ze starych dżinsów z obciętymi nogawkami. Byłem dla nich zwykłym, anonimowym facetem, którego najmocniejszym argumentem jest dusza zmęczona oglądaniem ludzi lezących na ulicy. Dusza, którą przez wiele lat wystawiałem na próbę, nie robiąc dla tych ludzi nic.
I to właśnie wszystko zmieniło. Są chwile, kiedy nagle uwalniasz się od wszelkich zahamowań i lęków. Są chwile, kiedy twoje oczy mają inny blask i ludzie naprzeciw ciebie wiedzą, że tym razem wcale nie żartujesz. Policjanci poszli ze mną na komisariat i zadzwonili po karetkę pogotowia.
W drodze powrotnej do domu rozważałem w myślach trzy lekcje, jakie dostałem podczas tego porannego spaceru:
1. Wszyscy możemy powstrzymać coś złego, kiedy mamy czyste intencje.
2. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ci powie: „Jak już zacząłeś, to skończ".
3. Każdy, kto jest głęboko przekonany o słuszności tego, co robi, posiada władzę wysokiego urzędnika.
Juan Arias
- Znaki, takie jak ten, który przydarzył ci się podczas dzisiejszego spaceru, umiejętność ich odczytania oraz ich rola w naszym życiu to temat, który często powraca w twoich książkach. Ale jak rozpoznać, że chodzi o prawdziwy znak? Tak łatwo byłoby doszukiwać się ich w większości codziennych zdarzeń...
Paulo Coelho
— Masz rację. Gdybyśmy dostrzegali znaki we wszystkim, co nas otacza, łatwo popadlibyśmy w paranoję. Na przykład w tej chwili widzę różę wyhaftowaną na torebce twojej przyjaciółki Roseany, a na ekranie komputera mam właśnie obrazek świętej Teresy z Lisieux z różą. Mógłbym w tym zobaczyć jakiś bardzo konkretny znak poczucia jedności duchowej ze świętą Teresą, ale wtedy można by zwariować, bo na widok papierosów marki Galaxy od razu zaczynałbyś myśleć o galaktykach. Nie oto chodzi.
— Czym w takim razie jest znak?
22
— Znak to język, alfabet, którego się uczysz, by móc porozumiewać się. z duszą świata, z absolutem, z Bogiem, jakkolwiek byśmy to nazwali. Każdy ma swój własny alfabet i uczymy się go na własnych błędach. Nasze poszukiwania duchowe są również indywidualną sprawą. Nie można ich globalizować.
Moim zdaniem przez następne sto lat ludzkość będzie dążyć ku duchowości. Widzę, że już dziś ludzie są bardziej otwarci na sprawy ducha niż w ubiegłym stuleciu. Zdaliśmy sobie sprawę, że slogan: „Religia to opium dla ludu" nie wytrzymuje próby czasu, tym bardziej że ci, którzy przy nim twardo obstawali, zapewne nigdy nie spróbowali opium. Kiedy zaczynamy odkrywać religijność, zanurzamy się w nieznane morze. A kiedy ogarnia nas lęk przed nieznaną głębią, szukamy pomocy u pierwszej lepszej osoby, która nam się nawinie. Dzieje się tak również dlatego, że potrzebujemy bliskości, styczności duchowej z innymi ludźmi. Ale zarazem musimy iść o własnych siłach, tak jak na pielgrzymkę. Rozpoczynasz ją po omacku, w ciemności, nie mając pojęcia, co odkryjesz, choć masz szczerą nadzieję, że odkryjesz jakąś ścieżkę do siebie samego, do swojego przeznaczenia. I te tropy prowadzą nas przez przebogaty alfabet znaków, który pozwala przeczuć, co trzeba, a czego nie należy robić.
— Ale czy nie widzisz niebezpieczeństwa w tym, że dostrzeżemy tylko te znaki, które chcemy zobaczyć, albo takie, które mogą sprowadzić nas z prawdziwej drogi? Skąd brać pewność, że to jest właśnie prawdziwy znak?
— Na początku nie wierzymy w nic albo prawie w nic, następnie zaczynamy wątpić, sądzimy, że się pomyliliśmy, potem wszystko wydaje nam się znakiem, ale dopiero dużo później, kiedy ten sam znak napotykasz na swojej drodze wielokrotnie, choć wcale go nie szukałeś, dopiero wtedy zaczynasz rozumieć, że masz do czynienia z językiem, który wykracza poza rzeczywistość.
- Czy mógłbyś podać jakiś osobisty przykład czegoś, co przydarzyło ci się ostatnio i co zinterpretowałeś jako znak?
23
-Przed chwilą mówiłem o obrazku świętej Teresy z Lisieux, który mam w komputerze. Może wam się to wydać dziwne, ale moja wiara w tę francuską świętą, zrodziła się z całego łańcucha znaków. Jeszcze do niedawna nie miałem z nią nic wspólnego. Przeczytałem jej książkę i moje pierwsze wrażenia były raczej niepochlebne - wydała mi się biedną histeryczką. Jednak z czasem zaczęła być dla mnie coraz ważniejsza.
Wszystko zaczęło się w zeszłym roku, parę tygodni zanim poznałem ciebie w Madrycie. Wróciłem z Niemiec i poproszono mnie, bym został ojcem chrzestnym dziecka moich przyjaciół. Ksiądz, który odprawiał chrzest, podczas kolacji zaczął opowiadać mi o świętej Teresie i dał mi jej książkę. Przy pożegnaniu poprosiłem, by mnie pobłogosławił, ponieważ miałem przed sobą długie tournee po świecie. Kiedy udzielił mi już błogosławieństwa, ukląkł i powiedział: „A teraz ty pobłogosław mnie". Ja?!" - spytałem zaskoczony. Przecież księża błogosławią ludzi, a nie odwrotnie, ale on nalegał i by nie sprawić mu przykrości, pobłogosławiłem go. I wtedy wszystko się zaczęło. Podczas Targów Książki ktoś zbliżył się do mnie - zostawiłem książkę od księdza w hotelu, bo nie lubię podróżować objuczony jak wielbłąd, a zwłaszcza książkami, które mnie nie interesują- i powiedział: „Mam dla ciebie wiadomość od świętej Teresy". Na marginesie powiem ci, że przyszła taka chwila w moim życiu, że jestem wstanie uwierzyć absolutnie we wszystko. Jeżeli ktoś mi powie: „Chodź obejrzeć latające konie", idę. W pierwszym odruchu staram się obdarzać zaufaniem każdego człowieka, choć — muszę przyznać -jestem nieubłagany dla kłamstwa i fałszu. Ale widziałem już tyle cudów w swoim życiu, że kiedy tamten nieznajomy powiedział mi, że ma dla mnie wiadomość od świętej Teresy, uwierzyłem.
—Ale chyba musiało być coś jeszcze, abyś odebrał to jako znak, że ta święta odegra jakąś rolę w twoim życiu.
— Oczywiście, ale od tamtej chwili zacząłem odkrywać rzeczy, o których nigdy wcześniej mi się nie śniło. Na przykład dowiedziałem się od mojego ojca -tego samego,
24
który zamknął mnie w szpitalu psychiatrycznym, gdy byłem bardzo młody - że moja matka otaczała świętą Teresę szczególną czcią. Teraz powstaje francusko-ka-nadyjsko-amerykański film o moich podróżach po świecie. Kiedy byliśmy w Japonii, kamerzysta mówi mi (a zaznaczam, że nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy): „Robię film o świętej Teresie, bo to moja ulubiona święta. Czy nie chciałbyś powiedzieć mi paru słów o niej? Wiem, że nie wierzysz w świętą Teresę, ale może...". „Jak to nie wierzę w świętą Teresę?!" -wykrzyknąłem. To właśnie są znaki. Opowiadam ci tę historię, aby wyjaśnić, że na początku znaki odrzucasz, ale pojawiają się coraz częściej, mówią do ciebie twoim językiem, nie do pomylenia z żadnym innym.
- A jeśli się jednak pomylisz i pójdziesz za fałszywym tropem? Czy nie istnieje ryzyko, że zmarnujesz życie?
-To sprawa delikatna. Według mnie największym niebezpieczeństwem nie jest wcale to, że mógłbyś się pomylić, podążając za znakiem, który okaże się fałszywy. Największym niebezpieczeństwem na drodze duchowych poszukiwań są guru, mistrzowie, fundamentalizm, to co nazwałem wcześniej duchową globalizacją. Kiedy ktoś mówi: Bóg to jest to albo tamto; mój Bógjest potężniejszy niż twój... Tak wybuchają wojny. Jedynym sposobem, by tego uniknąć, jest zrozumienie, że poszukiwanie drogi duchowej to osobista odpowiedzialność każdego z nas, której nie możemy przerzucić na barki innych. Lepiej pomylić się, idąc za znakami, w które wierzysz, niż dopuścić, by inni decydowali o twoim losie. Co nie znaczy, że krytykuję religię. Uważam ją za bardzo istotną w życiu człowieka.
- Czym więc jest dla ciebie religia?
- Pojmuję religię jako sposób wspólnego oddawania czci. Mówię „oddawania ' czci", a nie posłuszeństwa. To dwie zupełnie różne sprawy. Można czcić Buddę, Allacha, Boga, Jezusa, kogokolwiek. Ważne jest, że w jednej chwili grupa ludzi łączy się z tajemnicą, czujemy się bardziej zespoleni, bardziej otwarci na życie i rozu-
! 25
mieny, że nie jesteśmy samotni w świecie, że nie żyjemy sami. Tym właśnie dla mnie jest religia, a nie jakimś zbiorem zasad i przykazań narzuconych przez innych.
- o ile się nie mylę, akceptujesz dogmaty wiary katolickiej, na którą się nawróciłeś parę lat temu.
-Jeżeli o dogmaty chodzi, to moglibyśmy długo dyskutować. Jesteś skłonny zaakceptować dogmaty tylko dlatego, że tego chcesz, a nie dlatego że ci je ktoś narzuca. Kiedy byłem dzieckiem, powtarzałem jak wszyscy, nie rozumiejąc: że Maryja poczęła bez grzechu, że Jezus był Bogiem, że Bóg jest Trójcą. Później poznałem teologie prawicowe, liberalne i jeszcze dużo innych. To są formy zmienne i ewoluujące. Ja mam pięćdziesiąt lat, a dogmaty liczą wieki. Zdaniem Junga dogmaty są z pozoru absurdalne, ale stanowią przejaw najbardziej oczywisty, magiczny i zarazem genialny ludzkiej myśli, ponieważ dzieją się poza świadomością. Dzisiaj akceptuję dogmaty całkiem dobrowolnie i z całego serca, jakkolwiek absurdalne by mi się wydawały. Niejako nakaz, nie dlatego że mnie zmuszono, jak w przeszłości, tylko dlatego że staram się być pokorny wobec tajemnicy. W gruncie rzeczy wszystkie religie mają swoje dogmaty, będące paradygmatami najgłębiej ukrytej tajemnicy. Uważam, że to bardzo piękne. Fakt, iż czegoś nie pojmuję rozumem, nie oznacza wcale, że to nie jest prawdziwe, choć nadal pozostaje tajemnicą.
— Najgorsze jest to, że religie narzucają nam swoje dogmaty, wzbudzając strach przed wiecznym potępieniem.
- Przeżyłem to w młodości. Dlatego właśnie porzuciłem religię i stałem się ateistą. Przekonano mnie, że katolicyzm jest czymś najgorszym na świecie, kolejną sektą. Musiałem przejść długą drogę, zanim do niego powróciłem. Nie mówię, że katolicyzm jest lepszy czy gorszy nizinne religie, ale to są moje korzenie kulturowe, moja krew. Był to mój własny, całkowicie wolny wybór. Mogłem zwrócić się w stronę islamu, buddyzmu albo nicości. Ale czułem, że potrzebuję w swoim życiu
26
czegoś więcej niż ateizm, i wybrałem katolicyzm jako pewną formę obcowania z tajemnicą oraz z ludźmi, którzy wierzą w to samo co ja. I nie ma to nic wspólnego z księdzem, który odprawia mszę. Dogmat jest czymś, co wychodzi poza rytuał. A poszukiwanie tajemnicy jest poszukiwaniem wolności.
- Czy nie przeszkadza ci, że dogmaty, które akceptujesz jako przejaw obcowania z istotą boską, wyszły od instytucji, która stworzyła inkwizycję, bezlitośnie zwalczającą wszystkich nie akceptujących dogmatów?
-Tak, i z tego samego Kościoła, który ciągle jeszcze nie uznaje prawa kobiety do pełnego uczestnictwa w życiu eklezjastycznym.
- Instytucji, która tyle razy nadużyła swej władzy i zniewoliła wiele ludzkich sumień.
-Tu w Ameryce Łacińskiej wiele od niej wycierpieliśmy, ale wam w Hiszpanii też nie było lepiej.
- Więc mimo wszystko to nie jest dla ciebie kłopotliwe...
- Nie, bo umiem odróżnić to, co jest esencją religii, od zachowań ludzi, którzy mogą być dobrzy albo źli i mogą nadużywać religii do własnych celów. Widzą religię jako grupę ludzi tworzących jedno żywe ciało, w którym rozwija się zarówno to co podłe, jak i to co wzniosłe.
-Jeżeli dobrze zrozumiałem, zachowujesz z religii misterium i komunię wiernych.
( -Tak. Interesują mnie ludzie, którzy wierzą w misterium, nie zaś ci, którzy cele-
brują tajemnicę i mogą być tego niegodni. Tajemnica jest ponad wszystkimi, któ-
rzy ją celebrują. W przypowieści o dobrym samarytaninie Jezus gani zachowanie
lewity, który przechodzi obok rannego i nie zatrzymuje się. I odwrotnie, chwali sa-
27
marytanina, który pomaga nieszczęśnikowi. A w tamtych czasach lewita uważany był za człowieka świątobliwego, natomiast samarytanin za bezbożnika.
- Uważasz, że każde poszukiwanie duchowe potrzebuje Kościoła jako instytucji?
- Nie. Wręcz przeciwnie, musisz uważać, kiedy wstępujesz do jakiegoś Kościoła, by tam nie próbowano zdjąć z ciebie odpowiedzialności za twoje czyny. Uważam tylko, że religia sama w sobie-a nie taka, jak sieją czasem przedstawia-nie stoi w sprzeczności z duchowym rozwojem jednostki. Najważniejsze to oczyścić swoje wnętrze, pozbyć się tego co zbędne, nauczyć się żyć tym co najważniejsze, być zawsze w drodze. Pamiętam, że w czasach hipisowskich mieliśmy mieszkania pełne plakatów, płyt, książek, czasopism i najróżniejszych bibelotów. Nie było tam wolnej przestrzeni. Dziś wyzwoliłem się od tego. Jak widzisz, mój dom jest bardzo duży, ale pusty. Zachowałem zaledwie kilka symbolicznych przedmiotów. Nawet moje książki są ukryte, bo nie chcę wystawiać na widok publiczny tego, co w danej chwili czytam lub właśnie przeczytałem.
— Bardzo mnie intryguje waga, jaką nadajesz pustce. Jest taki piękny wiersz Lao-tsy:
Trzydzieści szprych jednoczy się w piastę koła, Pusty otwór sprawia, że staje się użyteczne. Lepimy naczynie z gliny,. Dzięki pustce w środku można go używać. Wstawiamy drzwi i okna, budując dom. To pustka wewnątrz czyni go mieszkaniem. Korzyść jest z tego, co istnieje, A pożytek z tego czego nie ma.
-Tak, to piękny wiersz. Ja również staram się dziś maksymalnie uprościć swoje życie, zatrzymać tylko to co najważniejsze. Nawet kiedy podróżuję, biorę ze so-bąjedynie to co niezbędne, aby czuć się swobodny i lekki. Budda zwykł mawiać: „Bardzo łatwo impotentowi składać śluby czystości, a biedakowi odrzucić bo-
28
gactwa". Ja wprawdzie nie ślubowałem czystości, ale z drugiej strony pomału odkrywam, czym jest życie i jak niewiele potrzeba, by żyć szczęśliwie. Podróżuję z niewielką walizką. I zdałem sobie sprawę, że ta maleńka walizka sprawdza się zarówno w długich, jak i w krótkich podróżach. Nikt nie może czuć pełni, dopóki nie nauczy się czynić w sobie pustki, jak to zawsze tłumaczyli wielcy mistycy wszystkich wielkich religii.
- Kładziesz duży nacisk na to, że człowiek musi podążać drogą ducha, obojętnie jaką, bo rzeczy materialne, choćby najbardziej pożądane, nigdy nie wystarczą, by uczynić go w pełni szczęśliwym. Czy nie sądzisz jednak, że czasami strach skłania nas do ucieczki w duchowość?
- Nie. A wiesz dlaczego? Bo we wszystkich epokach zarówno mężczyźni, jak i kobiety wyruszali na poszukiwanie nieznanego. Zawsze pociągało ich to, co nie jest oczywiste, namacalne, materialne. Szukali tego na tysiące sposobów, czasem błądząc, czasem wbrew zdrowemu rozsądkowi.
- Może dzieje się tak dlatego, że obszary poznane przez człowieka są coraz bardziej rozległe, więc stara się on badać za wszelką cenę to co nieznane.
-Właśnie. Chodzi o to, że czasem wpadamy w pułapkę kłamliwych utopii. Utopia marksistowska chciała zmienić wszystko, wywracając struktury społeczne do góry nogami i burząc kapitalizm. Nie udało się jej. Utopia freudowska uzależniała wyleczenie duszy od powrotu do przeszłości. Inną jeszcze utopią jest konserwatyzm uznający, że wszystko da się rozwiązać, pozostawiając sprawy swojemu biegowi, w bezruchu, bez żadnych zmian, ajeżelijuż trzeba coś zmienić, to tylko na tyle, aby wszystko dalej było po staremu. I wszystkie te utopie XX wieku poniosły klęskę, a w każdym razie w dużej części.
- Jaka jest alternatywa?
29
— Wielkie poszukiwania, podróże do nieznanych miejsc, przez wzburzone morza najeżone niebezpieczeństwami, zasadzkami, mistrzami i guru wszelkiego autoramentu, którzy usiłują narzucić nam swoją wizję świata i swoją wolę. Mówiłeś, że czasem ludzie zwracają się w stronę duchowości ze strachu, ale ze strachu ludzie także potrafią leżeć plackiem na plaży, nie próbując nic zmienić. Ludzkość znajduje się na rozstaju. Z jednej strony biegnie znana już droga konserwatywna, ustalone zasady, reguły, nakazy prawne, religia jako prawny system postępowania. Z drugiej - ciemny, nieznany gąszcz, niewiadoma, nowe, prawdziwa kultura twórcza, pytania, na które jeszcze nie ma odpowiedzi, akceptacja życia jako wielkiej przygody duchowej.
-Jeden z twoich krytyków twierdzi, że w XXI wieku, w nowym tysiącleciu, nikt nie będzie potrzebował twoich książek.
-Tak się dziwnie składa, że dla mnie nie ma znaczenia, czy wiek się kończy, czy nie. To umowne. A zresztą za dwa lata już nie będziemy mówić o końcu tysiąclecia, bo sami zobaczymy, że nic się nie zmieniło i wszystko jest po staremu. Ci, co mnie krytykują, sądzą być może, że zdarzy się coś szczególnego, a ja jestem pewien, że nic się nie stanie. Problemy z ostatniej nocy 1999 roku pozostaną aktualne także pierwszego dnia nowego tysiąclecia, wszechświat będzie istniał dalej, a ludzie będą mieć te same obawy, te same nadzieje i tę samą ochotę, by szukać czegoś, co ugasi to pragnienie nieskończoności, które ich nie opuszcza od wieków i popycha w nieznane.
W tym momencie przez niebo nad zatoką Copacabana przeleciał helikopter, ciągnąc za sobą ogromne ogłoszenie o otwarciu nowej stacji metra, które po piętnastu latach wreszcie dotarło do mitycznej plaży. Paulo powiedział, że poproszono go o pozwolenie na umieszczenie tam jednego zdania z jego książki, ale nie zgodził się, nie chcąc robić reklamy politykom.
30
- Wracając do tematu poszukiwań duchowych, czy rzeczywiście traktujesz je jak wielką przygodę?
-To wielka, ekscytująca przygoda. Weźmy przykład hiszpańskiej Grenady - miasta dla mnie magicznego. W 1492 roku Grenada została zdobyta, a Boabdil, ostatni Maur, wygnany. Jaka mogła być następna przygoda? Przekroczenie cieśniny i Afryka, to wydawało się najbardziej rozsądne. Pewien człowiek, który widział poddanie się ostatniego Maura, powiedział: „Dlaczego Afryka? Afrykę już znamy, chcę pieniędzy na podróż do Indii". Jakie Indie? Po co? Bo przecież bardziej logiczna była Afryka. Ten człowiek, Krzysztof Kolumb, mimo wszystko nie zrezygnowałze swojej podróży- nie przełożyłtego na następny rok, nie zrobił tego też rok wcześniej. Dokładnie w tym samym roku, w którym odbito Grenadę, dwunastego października 1492 roku ów człowiek dopływa do wybrzeży Ameryki i cały strumień energii Hiszpanii, który zgodnie z wszelką logiką miał popłynąć w stronę Afryki, raptem skierował się ku Ameryce.
-i dzięki Kolumbowi my tu dzisiaj jesteśmy.
-Być może. Trudno ocenić, ale na pewno gdyby nie Kolumb, losy Hiszpanii potoczyłyby się inaczej. Jedno nie ulega kwestii, że to nie jakiś system polityczny czy wojskowa strategia zmieniły plany ówczesnych polityków, ale jeden człowiek, uparty ryzykant. Właśnie tacy ludzie zmieniają świat. To się zdarza w naszych czasach w małych i dużych sprawach. Pewnie, że dziś trudniej jednemu człowiekowi odmienić losy świata. Ale gdyby zebrać do kupy wszystkich ryzykantów, którzy nie da-jąza wygraną, poszukują niestrudzenie nieznanych lądowi pozwalają się prowadzić energii ducha, zostanie osiągnięta masa krytyczna zdolna odmienić bieg rzeczy. Dziś jest więcej ryzykantów duchowych, niż się powszechnie sądzi. Wędrują przez nieodkryte lądy i to oni w końcu, nie wiadomo jak i kiedy, raptem zmienią kierunek wiatru historii. Dlatego ja nie lubię tak bardzo kierować się logiką, wolę filozofię paradoksu, która już wiele razy wygrała ze wszystkimi logikami i oczywistościami.
31
- Czy można w ogóle rozpoznać duchowych ryzykantów pośród tłumu tych, którzy zadowalają się kawałkiem chleba powszedniego?
— Można, w ich oczach świeci płomień entuzjazmu. Napisałem książkę zatytułowaną Podręcznik wojownika światła. Mówię w niej o zwykłych ludziach wierzących w to co nieznane. Są mistrzami, nie będąc mistrzami. Prawda jest taka, że wszyscy bywamy i uczniami, i mistrzami wiele razy w ciągu tego samego dnia. Tak jak ten cudzoziemiec, który uprzedził mnie o zachowaniu policji wobec rannego męż-czyzny leżącego przy plaży. On był moim mistrzem, bo sprawił, że uzmysłowiłem sobie, iż ja, jako Brazylijczyk, mogę coś poradzić. Wszyscy jesteśmy mistrzami dla innych. Wojownicy światła, nowi poszukiwacze przygód duchowych rozpoznają się nawzajem, bo choć są pełni wad, próżności, poczucia winy jak wszyscy inni śmiertelnicy, mają jednocześnie coś, co ich różni, ów ogień w oczach. Przeżywają życie z zapałem, choć nie czująsięodmienni ani uprzywilejowani.
— To jest antidotum na defetyzm i samotność ogarniające współczesnego człowieka, który sądzi, że nie ma już miejsca na nic, co wykracza poza codzienność.
—Tak, bo wojownicy wiedzą, że nie są sami. Moje książki są tak szeroko czytane
- czego wielu nie potrafi sobie wytłumaczyć - po części dlatego, że pomagają czytelnikowi rozpoznać siebie w poszukiwaniach duchowych. Bo pełne są znaków i choć o znakach mówię tylko w jednym akapicie Alchemika, to wszyscy doskonale rozumieją, o co mi chodzi.
- Dlaczego?
— Bo wszyscy podlegamy jednej wibracji. Pisarz jest tylko jeszcze jednym towarzyszem tej przygody, ale nie on przewodzi. Co nowego mówią moje książki? Nic. Czym dzieląsięz moim czytelnikiem? Moim życiem, moim doświadczeniem. Toteż czytelnik z Japonii, który wyrósł w zupełnie innej kulturze niż moja, mówi mi: „Już o tym
32
-
wiedziałem, nie umiałem sobie tylko tego uświadomić, ale uważam, że mówisz o mnie". W powieści Weronika postanawia umrzeć podjąłem temat szaleństwa i samobójstwa. Rękopis odbiłem w dziesięciu kopiach i dałem do przeczytania różnym osobom. I jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że każda z nich miała w swojej rodzinie przypadek samobójstwa albo szaleństwa. Dostałem faks z Anglii: „Przeczytałam twoją książkę. Oczarowała mnie. Jedyna chwila w moim życiu, I kiedy byłam daleko od Boga, wydarzyła się, gdy próbowałam popełnić samobój stwo, ale przeżyłam. Amelia". Otóż Amelia pracuje ze mną od dwudziestu lat i nie [ miałem zielonego pojęcia, że kiedyś próbowała popełnić samobójstwo.
-Czyli pisarz jest katalizatorem doświadczeń innych ludzi?
-Tak, funkcja katalizatora polega właśnie na tym, że sam nie wchodzi w reakcję, aleją u