3355

Szczegóły
Tytuł 3355
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3355 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3355 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3355 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Tylko cisza" Autor: Bohdan Petecki Opracowanie graficzne: Kazimierz Ha�ajkiewicz Redaktor: Zenaida Socewicz-Pyszka Redaktor techniczny: El�bieta Kozak Korektor: Jolanta Rososi�ska Wydanie II poprawione i uzupe�nione ISBN 83-207-0789-7 (c) Copyright by Bohdan Petecki, Warszawa 1974 Printed in Poland Pa�stwowe Wydawnictwo "Iskry", Warszawa 1986 r. Wydanie II. Nak�ad 49 700+300 egz. Ark. wyd. 9,9. Ark. druk. 10,5. Papier offset, kl. V, 70'g, 61X86 cm. Opolskie Zak�ady Graficzne. Zam. nr 1779/85. N-58. Rozdzia� l Haleb utkwi� wzrok w milcz�cym g�o�niku i pochyli� si� do przodu. Twarz mu �ciemnia�a. Jego d�o� pow�drowa�a w stron� pulpitu ��czno�ci, zatrzyma�a si� w p� drogi, po czym opad�a. - Zbud� ich - mrukn��. - B�d� ci wdzi�czni... Przebieg�em wzrokiem ekrany. Tak, to ju� dom. Uk�ad S�oneczny. �wiadczy o tym ten szarawy nalot na czerni przestrzeni. Aby nauczy� si� go dostrzega�, trzeba mie� za sob� �adne par� lat pracy. Tylko �e ten dom by� inny ni� zwykle. Niemy. Odczeka�em chwil� i powt�rzy�em wezwanie. Zielona nitka na ekranie kontrolnym zafalowa�a, a nast�pnie wr�ci�a do dawnego po�o�enia. Cisza. Osi�gn�li�my orbit� Marsa. Od dwudziestu minut komputer prowadzi� statek korytarzem wytyczonym przez automaty nawigacyjne bazy. Uczucie lekko�ci i rozlu�nienia, zawsze towarzysz�ce przejmowaniu ster�w przez fotolatarnie, tym razem kaza�o na siebie czeka�. Czujnik potwierdzaj�cy odbi�r wezwania przez najwi�ksz� stacj� Centrali pulsowa� nieprzerwanie zielonym �wiat�em. Od dwunastu minut identyczny sygna� przyzywa� do pulpitu ��czno�ci dy�urnego koordynatora l�dowiska. Cisza. Roz��czy�em tor fonii i zamkn��em go ponownie. Powt�rzy�em to kilkakrotnie. Nast�pnie przesun��em do oporu suwak modulatora i powiedzia�em: - "Dyna" do dy�urnego bazy. Piloci Haleb i Ornak na kursie bezpo�rednim. Odbi�r. Nitka namiaru przesun�a si� odrobin� w prawo. Wykres drogi osi�gn�� po�ow� pod�u�nej tarczy. Czujniki zarejestrowa�y zmian� nat�enia wiatru s�onecznego. Milczenie przeci�ga�o si�. - Mog�e� sobie darowa� - odezwa� si� Al. - Pa�stwo wyszli i nie wiem, kiedy wr�c�... Potrz�sn�� g�ow�. Chwil� siedzia� bez ruchu, po czym mrukn�� co� niezrozumiale i poprawi� si� w fotelu. Przyg�adzi� w�osy, si�gn�� za siebie po kask i zacz�� go wk�ada�. Nie odpowiedzia�em. Wykorzystanie strumieni tachjonowych otworzy�o ludziom drog� do gwiazd. Ale gwiazd najbli�szych. Nasz obecny lot na drug� planet� Proksimy i z powrotem trwa� niespe�na dziewi�� lat. I tak b�dziemy mie� do�� k�opot�w z uzupe�nianiem luk w technice pilota�u, w informatyce, w �yciu prywatnym. Nie zna�em nikogo, kto sko�czywszy szesna�cie lat �ycia my�la�by powa�nie o lotach do centrum Galaktyki. Ludzi wracaj�cych z gwiazd witaj� ludzie. Po dwudziestu minutach wpatrywania si� w milcz�cy g�o�nik Haleb mia� prawo powiedzie�, co o tym my�li. Namiar dzia�a� normalnie. Fotolatarnie prowadzi�y "Dyn�" nieomylnie do celu. Nie by�o najmniejszych powod�w do niepokoju. R�wnocze�nie jednak narasta�o w nas przekonanie, �e za tym milczeniem kryje si� co� wi�cej ni� roztargnienie dy�urnego koordynatora. - Za sze�� minut powt�rzymy wezwanie - powiedzia�em spojrzawszy na liniowy wska�nik relacji czas�w. - Je�eli i wtedy nie racz� si� odezwa�... - urwa�em. Chcia�em doda�, �e je�li za sze�� minut baza nie przem�wi, wywo�am centraln� rozdzielni� na Ziemi, ale w tym w�a�nie momencie g�o�nik o�y�. - Zmiana kursu! - rzuci� Haleb. - Cicho! - sykn��em. - ...bezpo�rednio na orbicie - dobieg�o nas zako�czenie zdania, kt�rego pocz�tek zag�uszy� okrzyk Ala. - Do l�dowania dwie�cie pi��dziesi�t, dwie�cie czterdzie�ci dziewi��, dwie�cie czterdzie�ci osiem... Zielona nitka dotkn�a na moment kraw�dzi ekranu, po czym wr�ci�a, dziel�c tarcz� na dwie idealnie r�wne cz�ci. Punkciki znacz�ce tor statku na wykresie wsp�rz�dnych �cie�ni�y si� w w�ski �uk. Tylko za�amanie paraboli �wiadczy�o o zmianie kursu. Nasze cia�a pozosta�y nieruchome, nie odczuli�my najs�abszego bodaj wzrostu ci��enia. G�o�nik odlicza� czas pozosta�y do l�dowania. Niebawem przem�wi� dysze hamownic. Tak�e i teraz malej�cych liczb nie podawa� g�os cz�owieka. Impulsy p�yn�y z komputera stacji orbitalnej, kt�ry zaprogramowa� korytarz i przygotowa� l�dowisko. Zniecierpliwienie Haleba ulotni�o si� bez �ladu. Siedzia� bez ruchu, wpatrzony w ekrany, z min� cz�owieka, kt�remu setny raz opowiadaj� t� sam� anegdot�. Od kiedy sta�o si� jasne, �e g��wna stacja na orbicie Luny jest wy��czona z ruchu, nie odezwa� si� s�owem. Przeszli�my tak blisko macierzystej bazy, �e niewiele brakowa�o, by znalaz�a si� w bezpo�rednim zasi�gu naszych obiektyw�w. Tarcza Ziemi rozros�a si�, zasnu�a kolorowymi pasmami. - ...pi��dziesi�t jeden, pi��dziesi�t, czterdzie�ci dziewi��... Teraz. Oparcie fotela pchn�o mnie lekko do przodu. Na ekran wyst�pi�a mg�a, w kt�rej przeskakiwa�y szybko gasn�ce iskierki. �ciany kabiny zabrz�cza�y st�umionym rezonansem. Wska�nik szybko�ci o�y�, liczby zacz�y si� zmienia�, podobnie jak ich t�o, poci�te w kalejdoskopowe figurki. Spr�arki przy�pieszy�y. Zawarto�� tlenu w wype�niaj�cym kabin� powietrzu zacz�a wzrasta�. - ...dwana�cie, jedena�cie, dziesi��... "Dyna", pos�uszna nakazom p�yn�cym z pola startowego, przyst�pi�a do manewr�w poprzedzaj�cych l�dowanie. Ekran zal�ni� czerni� przemieszan� ju� z granatem. Przez moment mign�y nam przed oczami skrajne tarasy stacji z zako�czonymi ostro �ukami wysi�gnik�w, po czym znowu ukaza�y si� gwiazdy. Us�yszeli�my suchy zgrzyt. Statek si� zako�ysa�, pierwszy wyczuwalny ruch po czteroletnim trwaniu w galaktycznej pustce, gdzie tylko meldunki czujnik�w informuj� cz�owieka, �e pokonuje drog� od gwiazdy do gwiazdy z szybko�ci� nad�wietln�. Ruch, od kt�rego odwyk�o si� do tego stopnia, �e teraz �o��dek podchodzi do gard�a. Jeden, ostatni wstrz�s, z�agodzony przez amortyzatory. Urwane miaukni�cie silnika po zamykaj�cym spraw� "zerze" i nag�a cisza. Zdj��em d�onie z pulpitu i po�o�y�em je na por�czach. Haleb westchn�� i przeci�gn�� si�. - Spytaj, jak d�ugo postoimy - powiedzia� niedba�ym tonem, wskazuj�c g�ow� przej�cie do w�azu. - Czy zd��ymy wyj�� na papierosa. Oczywi�cie, je�eli tam jest kto� �ywy... - dorzuci�. Nie poruszy�em si�. Czeka�em. Pierwsze s�owo nale�y do za�ogi stacji. Automaty zrobi�y swoje. Zegary nie dzia�a�y. Wska�nik relacji czasu do szybko�ci lotu przesta� by� aktualny. Wr�cili�my do zacnych, szkolnych wymiar�w. Je�li nawet wydaje mi si�, �e wyl�dowali�my godzin� temu, to tak w�a�nie wygl�da normalna reakcja po locie pozauk�adowym. Jeste�my gotowi. Lampki sygna�owe pod okapami he�m�w pozostaj� niewidoczne. Skafandry s� szczelne. Sekundy p�yn�. Sytuacja zaczyna zakrawa� na dramat, z kt�rego robi si� farsa, poniewa� wszyscy aktorzy nagle zapomnieli tekstu. - No dobrze - otrz�sn��em si� wreszcie. - Zaczynamy bez nich... Wsta�em i bez po�piechu ruszy�em w stron� korytarza. W przej�ciu stan��em i nie odwracaj�c si� skin��em na Ala, �eby szed� za mn�. W tej samej chwili g�o�nik zatrzeszcza�. Jakby czekali tylko na ten moment. - Uwaga Ornak i Haleb! M�wi Tarrowsen. Mamy troch� k�opot�w z ��czami. Jeste�my tutaj we dw�ch z Onesk�. Mo�ecie wychodzi�, ale zabierzcie skafandry i tlen. Nie r�cz� za korytarz. Min�a chwila, zanim Haleb po�o�y� d�o� na pulpicie ��czno�ci. Wygl�da�o, jakby ka�dy ruch rozk�ada� sobie na raty. - Za�oga "Dyny" - powiedzia� p�g�osem. - Jeste�my w skafandrach. Wychodzimy. Stacja, do kt�rej nas skierowano, nale�a�a do najwi�kszych ziemskich obiekt�w orbitalnych. Ka�dy taki zawieszony w pr�ni kombinat musi mie�ci� kilkana�cie du�ych pracowni pomiarowo-badawczych, mie� w�asne grupy techniczne i ekipy obliczeniowe, park rakiet bliskiego zasi�gu, s�u�by ��czno�ci, biotechniczne, pomocnicze... Razem, lekko licz�c, ze stu ludzi. Teraz by�o ich dw�ch. Z ca�ym tym kramem i awari� ��czy. Zostali�my w tyle o dziewi�� lat. Niespodzianki przy powrotach s� sol� �ycia pilota. W czasie lot�w z szybko�ci� tachjonow�, dwustronna ��czno�� pozostaje jedynie wizj� cybernetyk�w - optymist�w. Ci zawsze zapewniaj�, �e tym razem to ju� na pewno. Wszyscy inni zacieraj� r�ce, je�li meldunki z przestrzeni docieraj� w zrozumia�ym kszta�cie na Ziemi�. I je�li za�ogom wracaj�cym w p�aszczyzn� ekliptyki udaje si� bez kluczenia z�apa� namiar macierzystej bazy. - M�wi Oneska. Dzie� dobry, Ornak. Dzie� dobry, Haleb. Zaraz si� zobaczymy. Przykro mi... Zatrzasn��em drzwi �luzy. G�os profesora z�apa� nas, kiedy byli�my ju� w przej�ciu. Nie widzia�em powodu, dla kt�rego mia�bym czeka�, a� sko�czy nas przeprasza�. A je�li chodzi o niezb�dne wyja�nienia, to na nie i on, i my b�dziemy potrzebowa� wi�cej czasu. Elastyczny korytarz, kt�ry po��czy� w�az "Dyny" z wysuni�tym przedsionkiem stacji, wbrew obawom Tarrowsena by� nie uszkodzony. Szli�my powoli, co kilka krok�w sprawdzaj�c zachowanie czujnik�w. Sygna� alarmu nie odezwa� si� ani razu. Za to automat �luzy funkcjonowa� jak �ywy zaspany portier. Stali�my p� minuty, zanim w �cianie zarysowa�a si� szczelina. Klapa pe�z�a niech�tnie, z suchym chrobotem, jakby musia�a pokonywa� op�r zardzewia�ych prowadnic. Z kolei za nami spad�a tak gwa�townie, �e ledwo zd��y�em uciec z pi�tami. Dalej wszystko posz�o normalnym trybem. Spr�arki wyr�wna�y ci�nienie i oczy�ci�y atmosfer�. Trwa�o to do�� d�ugo. Komora �luzy by�a obliczona na odbi�r pasa�er�w i za��g du�ych statk�w ��cznikowych. Wreszcie nad wej�ciem do hollu zapali�o si� zielone �wiat�o. W otwartych drzwiach ujrzeli�my Tarrowsena. - Nareszcie jeste�cie - powiedzia� takim tonem, jakby�my te dziewi�� lat sp�dzili w ogr�dku jordanowskim. U�cisn��em jego d�o� tkwi�c� w grubej, szorstkiej r�kawicy i przyjrza�em mu si�. By� ostatnim cz�owiekiem, z kt�rym rozmawia�em przed startem. To zreszt� zrozumia�e, kierowa� zespo�em pilot�w od niepami�tnych czas�w, w ka�dym razie niepami�tnych dla mnie. Dziewi�� lat zrobi�o swoje. W�osy mu pobiela�y, zmarszczki nad brwiami utworzy�y g��bokie bruzdy. By� w kompletnym skafandrze pr�niowym. Z kaskiem pod pach� wygl�da� jak pilot przed odpraw�. U�miecha� si� �ciskaj�c d�o� Haleba, ale oczami wodzi� po �cianach korytarza, jakby w ka�dej chwili oczekiwa� uderzenia meteorytu. - No, chod�cie - powiedzia� wreszcie, cofaj�c si�. Min�li�my go bez s�owa. Korytarz prowadz�cy do kabin by� nie o�wietlony. W pewnej chwili odruchowo si�gn��em do kasku, �eby zapali� umocowany tam punktowy reflektorek. - Przeszli�my na w�asne zasilanie - wyja�ni� Tarrowsen. - Oszcz�dzamy... Mia�o to zabrzmie� dowcipnie. Bezwiednie �ci�gn��em wargi. - Naprawd�? - rzuci� Haleb tonem uprzejmego zdziwienia. Od kilkudziesi�ciu lat wszystkie sztuczne satelity w obszarze pierwszej strefy planetarnej otrzymywa�y energi� z zewn�trz. Dzia�a laserowe, rozlokowane na zastrze�onych orbitach, okaza�y si� wielekro� wydajniejsze od tysi�cy generator�w instalowanych w poszczeg�lnych obiektach. Koszty spad�y o po�ow�, a straty energii przesy�anej skupionymi wi�zkami promieni r�wna�y si� praktycznie zeru. Drzwi do centralnego pomieszczenia, kt�re nazywano nawigatorni�, cho� opr�cz stacyjki wewn�trznej ��czno�ci nie by�o tam ani jednego pulpitu sterowniczego, sta�y otworem. Przy nerkowatym stole siedzia� starszy m�czyzna, kt�ry na nasz widok podni�s� si� i wyprostowa�. By� to Oneska, biomatematyk. Jego r�wnaniom zawdzi�czaj� tacy jak ja przesuni�cie progu przeci��enia do przy�piesze�, pozwalaj�cych serio my�le� o gwiazdach, przynajmniej najbli�szych. Stulecie profesury Oneski, zapowiadane jeszcze przed startem "Dyny", wypad�o akurat w czasie naszej nieobecno�ci. - �wietnie, �e jeste�cie - powiedzia� mocnym, niskim g�osem, w kt�rym jednak pochwyci�em nutk� t�umionego napi�cia. - Czekali�my ju� tylko na was... Zmierzy� wzrokiem kolejno Ala i mnie, westchn��, po czym pochyli� si� nad sto�em, jak staro�ytny w�dz nad sztabow� map�. - Przede wszystkim - zaczai rzeczowym tonem - nie my�lcie, �e sta�o si� co� z�ego. Wr�cz przeciwnie... ale o tym p�niej. Po prostu wycofali�my za�ogi ze wszystkich obiekt�w pozaziemskich. Dlatego nikt was nie przywita� na granicy uk�adu. My jeste�my ostatni. Od przedwczoraj, poza czekaniem na was, nie mamy nic do roboty. Za dziesi�� minut opu�cimy stacj�. Energia nie b�dzie jej wtedy potrzebna, podobnie jak pozosta�ym konstrukcjom orbitalnym. Dlatego Ziemia wygasi�a baterie. Haleb odchrz�kn��. Oneska pos�a� mu kr�tkie spojrzenie, potrz�saj�c g�ow�. Al zamkn�� usta. - Realizujemy pewien stary plan - ci�gn�� profesor - nawiasem m�wi�c, musieli�cie o nim s�ysze�. Powsta� na d�ugo przed waszym odlotem, tylko wtedy nie by�o technicznych mo�liwo�ci jego realizacji. Sytuacja zmieni�a si� siedem lat temu, kiedy Hanek ze swoim zespo�em og�osili now� teori� pola, zwan� teraz nad systemem pola wielkiego. Na liczne warianty praktycznych zastosowa� nie trzeba by�o d�ugo czeka�. No i dzisiaj... - urwa�. - Tak czy inaczej - podj�� po chwili - pozostaniemy w kontakcie. Musicie wiedzie� - wyprostowa� si� i spojrza� na nas z u�miechem - �e jestem jednym z autor�w tego, co teraz wszystkich nas, Ziemian, czeka. Jako biomatematyk, oczywi�cie. No tak... to na dzi� by�oby wszystko. Nie mia�em nic do powiedzenia. - Mo�emy ju� lecie�? - spyta� Haleb. Oneska rozejrza� si� po kabinie. - Tak... - b�kn��, jakby zaskoczony. - Tak... naturalnie. Tarrowsen podszed� do pulpitu i przejecha� d�oni� po klawiaturze. �wiate�ka centrali komunikacyjnej zmatowia�y, po czym zgas�y. Odwr�ci�em si� i ruszy�em w stron� korytarza. Przekroczy�em pr�g i pogr��y�em si� w mroku. Teraz dopiero spostrzeg�em, �e zapomnia�em zgasi� reflektor przy kasku. Patrz�c na Onesk� i Tarrowsena �wieci�em im prosto w oczy. Chyba tego w og�le nie zauwa�yli. Cisza. Martwota. Nasze kroki w opancerzonym tunelu brzmi� jak uderzenia m�otem w pie� drzewa. "Dyna" zostaje tutaj, przycumowana do stacji. Nie wiedzia�em jeszcze nic, poza tym, �e niepr�dko zobacz� j� znowu. Poczciwy statek, kt�ry wyni�s� nas mi�dzy gwiazdy, a potem �ywych i ca�ych odda� Starej Ziemi. Czy rzeczywi�cie starej? To znaczy tej, kt�r� �egnali�my dziewi�� lat temu? W tej chwili �egnamy "Dyn�". Zostaje tu jak stara panna, troch� ju� zapewne �mieszna, a zarazem dziewiczo czysta. Zespo�y pami�ciowe jej pok�adowej aparatury s� wymiecione do ostatniego bitu. Czy kiedy� jaka� inna za�oga zapisze w niej swoje w�asne ol�nienia i ��ki? Nale�a�o w to w�tpi�. Konstruktorzy tak�e chyba znale�li ju� swoje "warianty zastosowa�" tej jakiej� nowej teorii pola. Oczywi�cie komplet meldunk�w i danych dotycz�cych zako�czonego dopiero co lotu przes�ali�my na Ziemi� natychmiast po wyj�ciu z hibernator�w. Przedtem zrobi�y to pok�adowe automaty. A ponadto komputer Centrali zapisywa� wszystkie nasze obserwacje, rozmowy i czynno�ci, przekazywane w ci�gu ca�ego lotu, bez chwili przerwy. Na platformie startowej czeka�a rakieta typu "Cerera", przystosowana do l�dowania w atmosferze; Bez trudu mog�a pomie�ci� szkoln� wycieczk�. W jej sterowni sta� jeden p�aski pulpit z zespo�em przystawek, jakich nigdy dot�d nie widzia�em. W czasie podr�y nie dali nam spokoju. Tarrowsen chcia� wiedzie�, jak spisuje si� antykorozyjne tworzywo, kt�rym powleczono aparatur� zainstalowan� na planetach Proksimy. Oneska pyta�, czy nie mieli�my sn�w �wiadcz�cych o zaburzeniach nerwowych. A tak�e, co odczuwali�my w momencie przekraczania bariery �wiat�a. By�o a� nadto widoczne, �e chodzi tylko o odwr�cenie naszej uwagi od tego, o czym nie chcieli b�d� nie mogli m�wi�. Przebieg ekspedycji znali przecie� nie gorzej od nas. Wiedzieli nawet wi�cej. Otrzymywali meldunki przez wszystkie lata, kt�re my sp�dzili�my w hibernatorach. W ostatecznym rachunku nasza wyprawa okaza�a si� zwyk�ym lotem inspekcyjnym, tyle �e do najdalszej ziemskiej stacji obserwacyjnej. Swego czasu start "Dyny" stanowi� sensacj�. Towarzyszy�a mu atmosfera powszechnego entuzjazmu, niekiedy wr�cz euforycznego. W sygna�y, przekazywane z bezludnej bazy w rejonie Proksimy, wmiesza� si� obcy kod. Uruchomiono ca�� ziemsk� sie� informacyjn�. Powo�ano kilkusetosobowy sztab specjalist�w. Ulice opustosza�y, bo ludzie nie chcieli odchodzi� od odbiornik�w. Wszyscy czekali na doniesienia o spe�nieniu wizji setek pokole�: spotkaniu z kosmitami. Czekanie przeci�ga�o si�. Min�y miesi�ce, zanim ostatecznie stwierdzono, �e przechwycone sygna�y, chocia� nie pochodz� ze �r�de� naturalnych, s� alogiczne. Wszelkie pr�by odczytania ich jako kodu komunikacyjnego pozosta�y bez rezultatu. Pomimo to, kiedy zdecydowano si� wys�a� patrol w celu zbadania sprawy na miejscu, �egna�y nas t�umy. Wyruszyli�my obci��eni dziesi�tkami specjalnie dla nas wymy�lonych selektor�w i dodatkowym komputerem z przystawkami, mieszcz�cymi wszelkie mo�liwe kombinacje program�w kontaktowych. Kiedy po czterech latach budzili�my si� w pobli�u celu, nie wiedzieli�my, co naprawd� zastaniemy na globach Centaura. Ujrzeli�my dobrze znane konstrukcje automatycznej stacji, upstrzone talerzami i kratownicami anten, z kt�rych najmniejsza liczy�a sze��set metr�w �rednicy. Sporo trudu i jeszcze wi�cej czasu kosztowa�o nas odszukanie miejsca, w jednym z setek tysi�cy w�z��w �wiat�owodowych, gdzie trafienie meteorytu spowodowa�o powstanie swoistego rezonansu, czego� w rodzaju echa magnetycznego. I to by�o wszystko. Ziemia zna�a prawd� od trzech z g�r� lat. Strumienie tachjonowe biegn� szybciej ni� p�dzone nimi statki. Nawet Tarrowsen i Oneska zdawali si� nie pami�ta�, po co nas w�a�ciwie wys�ano i jak wygl�da�o pole startowe, kiedy zajmowali�my miejsca w kabinie promu. Na temat awarii stacji, bo w ko�cu by�a to tylko awaria, oraz sposobu jej usuni�cia, nie zaj�kn�li si� s�owem. To ju� historia. Jeden z zabawniejszych mo�e, ale nic nie znacz�cych epizod�w w dziejach eksploracji kosmosu. Ostatni kwadrans lotu min�� ju� w milczeniu. Patrzy�em na rozbiegaj�ce si� w dole kontury kontynentu i pierwszy raz tego dnia pomy�la�em o Avii. Jej delikatna twarz o drobnych, wyra�nie zaznaczonych ko�ciach policzkowych, stan�a mi przed oczami, jakby od chwili naszego rozstania min�y nie lata a godziny. Nic tak jak t�sknota nie unaocznia cz�owiekowi sp�jno�ci czasu i przestrzeni. Ci��y� mi ka�dy tysi�c kilometr�w pog��biaj�cy przepa�� dziel�c� "Dyn�" od Ziemi. Ale przed rozpami�tywaniem roz��ki broni� mnie instynkt pilota. Instynkt samozachowawczy. Nie chcia�em t�skni�. Miewa�em godziny, a nawet doby, kiedy to mi si� udawa�o. Jest jeszcze te dziewi�� lat, kt�re dla mnie, p�dz�cego przez pr�ni� w w�skiej puszce hibernatora, zbieg�y si� do niespe�na dwunastu miesi�cy. Stanie si� to zapewne �elaznym tematem naszych �art�w i przekomarza�, ale pod�wiadomie Avia nigdy nie przestanie oczekiwa� potwierdzenia swojego kobiecego niepokoju. W�o�y�a dzisiaj t� sam� sukienk� co wtedy, kiedy mnie odprowadza�a. Nie jestem sentymentalny, ale nad kim�, kto teraz powiedzia�by mi, �e to tylko gest, m�g�bym si� litowa� do ko�ca �ycia. Sta�a samotnie, po�rodku ogromnej hali portu orbitalnego. Id�c rozejrza�em si� mimo woli, zaskoczony pustk� panuj�c� w tym, zwykle tak ruchliwym miejscu. Wtedy spostrzeg�em, �e podczas naszej nieobecno�ci dworzec pozbawiono �cian i w og�le jakichkolwiek konstrukcji no�nych. Pozosta�a jedynie zawieszona na nie istniej�cych nitkach p�aszczyzna dachu. Ale teraz by�a przede wszystkim Avia. Nie poruszy�a si�, kiedy szli�my w jej stron�. Moi trzej towarzysze pozostali nieco z ty�u, jakby nagle odkryli, �e maj� sobie mn�stwo do powiedzenia. Pozosta�a milcz�ca i bierna tak�e wtedy, kiedy stan��em przed ni� i poca�owa�em j� w usta. Chcia�em j� przygarn��, ale cofn�a si�. Utkwi�a wzrok w moim czole uwa�nie badaj�c ka�d� zmarszczk�. Patrzy�a tak d�u�sz� chwil�, a� wreszcie us�ysza�em jej �miech. Po�o�y�a mi d�onie na piersi. Unios�a g�ow�. - Jaki� ty m�ody - powiedzia�a. Z ty�u dobieg�o westchnienie. Oneska. Nie wiem, czy bezwiednie da� wyraz swojemu zniecierpliwieniu, czy te� s�owa Avii poruszy�y w nim jak�� bardzo osobist�, wra�liw� strun�. Rezerwa, z jak� my�la�em o pierwszych chwilach po powrocie, okaza�a si� zdumiewaj�co bezsensowna. Nie ma reporter�w, ciekawskich, nie ma nawet garstki entuzjast�w. Wszystko wygl�da inaczej. Dlaczego ten hali jest pusty jak cmentarz nad ranem? Dlaczego A via przysz�a sama? Gdzie s� moi najbli�si? Nie sta�o si� nic z�ego. Tarrowsen powiedzia� to wyra�nie, zreszt� do�� spojrze� na Avi�. Wi�c co, u licha? Za�mia�a si� znowu. - Za�atw szybko swoje sprawy. W domu nie mog� si� doczeka�... Wzruszy�em ramionami. R�wnie dobrze jak ja wie, dok�d teraz p�jd�. Weryfikacja przekaz�w informatycznych - tak to si� nazywa�o w regulaminie Centrali. Potem "medycyna". W sumie kilka, je�li nie kilkana�cie godzin. - Lepiej nie czekajcie z obiadem - mrukn��em, daj�c znak Halebowi, kt�ry przywita� si� kr�tko z Avi�, po czym od razu ruszy� w kierunku wyj�cia. Dopiero z odleg�o�ci kilkunastu metr�w od zewn�trznego tarasu dostrzeg�em stercz�ce wzd�u� obrze�a dawnej konstrukcji portu ma�e, czarne g�owice emitor�w. Oto i przyk�ad zastosowa� nowej teorii pola. Oneska i Tarrowsen byli niedorzecznie wstrzemi�liwi, ale to tutaj m�wi�o wiele. Doskonale prze�roczyste tworzywo nie istnia�o nadal. �cian po prostu nie by�o. P�aszczyzna dachu spoczywa�a na polu si�owym, stymulowanym z wbudowanych w fundamenty aparat�w. No c�. Ja sam, jeszcze jako sta�ysta, pozna�em kilka do�� mglistych teorii, proponuj�cych zast�pienie najrozmaitszych konstrukcji i materia��w "budulcem" si�owym. By�em �wiadkiem dw�ch czy trzech pomy�lnie zako�czonych eksperyment�w. Pr�by te jednak nigdy nie wysz�y poza progi plac�wek badawczo-do�wiadczalnych. To znaczy do momentu naszego startu. Mo�liwo�ci tkwi�ce w �wie�o odkrytym "nadsystemie" istotnie mog�y oznacza� prawdziw� rewolucj� matematyczno-in�ynieryjn�, skoro w ci�gu kilku lat ludzie potrafili nie tylko upora� si� z geometri�, to jest z problemami zasi�gu stymulator�w, modulacji i wzajemnego przenikania p�aszczyzn, lecz tak�e przej�� do stadium zastosowa� na tak� skal� jak tutaj, w tym porcie. Powt�rzy�em sobie w duchu, �e cz�owiek nie mo�e dwa razy wej�� do tej samej rzeki, przeszed�em przez szerokie drzwi wytyczone s�upami ostrego, pomara�czowego �wiat�a i znalaz�em si� na placu dworcowym. Stan��em jak pora�ony. Moim pierwszym odruchem by�o uciec. Skry� si� napowr�t w zaciszu portu przed koszmarnym ha�asem, przewiercaj�cym czaszk�, parali�uj�cym mi�nie i nerwy. Z ca�ej si�y przycisn��em d�onie do uszu. Potrzebowa�em dobrej chwili, �eby jako tako och�on��. Miasto nie by�o g�o�niejsze ni� dziewi�� lat temu. Najwy�ej odrobin�. Ale t�o akustyczne jest wa�nym elementem proces�w przystosowawczych. Mo�na si� odzwyczai�. Nie m�wi�c o naturalnym sojuszu cz�owieka z cisz�. Sojusz cz�owieka z cisz�. Tak. Tak w�a�nie wtedy pomy�la�em. Kto� dotkn�� mojego ramienia. Odwr�ci�em si�. Oneska patrzy� na mnie ze zrozumieniem i porusza� wargami. Oderwa�em r�ce od g�owy i us�ysza�em jego ostatnie s�owa: - ...ka�de bzykni�cie muchy w s�siedniej dzielnicy... Czu�em, �e powinienem spyta�, o co chodzi z tymi muchami, ale przekrzyczenie miasta wyda�o mi si� zadaniem ponad si�y. Zreszt� Oneska nie czeka� na odpowied�. Skin�� na Tarrowsena i szybkim krokiem ruszy� w stron� parkingu. Haleb poszed� za nimi. Spojrza�em na Avi� i wci�� oszo�omiony ha�asem poci�gn��em j� za sob�, jak obcy turysta, kt�ry boi si� straci� z oczu przewodnika. Dwie minuty p�niej wyprostowa�em si� i odetchn��em z ulg�. Przecie� to po prostu wielkie miasto. Moje miasto. Nale�� do niego, a nie do gwiazd. Miasto nie mo�e by� nieme. W otwartym pawilonie, zastrze�onym dla Centrali, ujrza�em pojazd, przypominaj�cy p�ask� ��d� o niskich burtach, z sze�cioma fotelami zamocowanymi w trzech rz�dach. Nie okazuj�c zdziwienia wysforowa�em si� do przodu, unios�em nog� i skoczy�em, chc�c jednym rzutem cia�a ulokowa� si� w fotelu. Us�ysza�em st�umiony okrzyk, a potem uderzy�em ramieniem o niewidoczn� �cian�, ze�lizn��em si� po niej, na pr�no szukaj�c oparcia rozczapierzonymi palcami i z impetem usiad�em na ziemi. Natychmiast wsta�em i kopn��em szpicem buta pozornie nie istniej�c� obudow� pojazdu, kilka centymetr�w nad podstaw� foteli. Moja noga przenikn�a do wn�trza. Straci�em r�wnowag� i by�bym polecia� po raz drugi, gdyby nie podtrzyma�a mnie Avia. - Czy nigdy ci nie m�wiono - zabrzmia� za moimi plecami g�os Haleba - �e je�li kto� nie wie, co zrobi� z kaczk� po chi�sku, powinien poczeka� i podpatrze� bywalc�w? Wyprostowa�em si�. - Zabawne - przyzna�em. - "Wariant zastosowania nadsystemu teorii pola" - zacytowa�em. - Czy pomy�leli�cie tak�e o dzieciach? O nowej generacji zabawek? Przecie� to lepsze ni� czapka-niewidka. - Dobrze, dobrze - powiedzia� Tarrowsen. - Za par� godzin dowiecie si� o wszystkim. Tak�e o dzieciach. Co do mnie, czuj� si� dostatecznie doros�y, �eby nie traci� czasu na wyr�czanie da tor�w. Zrobi� to tysi�c razy szybciej i dok�adniej. Chod�cie ju� - podszed� do cz�nowatej konstrukcji w jej najszerszym miejscu. Wykona� r�k� ruch, jakby przeciera� szyb�, po czym najspokojniej usiad� w fotelu. Obok niego zaj�� miejsce profesor. Z ty�u usadowi� si� Haleb, pozostawiaj�c �rodkowy rz�d mnie i Avii. Niby grzeczny ucze�, po raz pierwszy przychodz�cy do nowej klasy, usiad�em, gdzie mi kazano. Pojazd ruszy� i z miejsca nabieraj�c pr�dko�ci skierowa� si� ku estakadzie prowadz�cej na drugi poziom miasta. Nat�enie ruchu ulicznego wzros�o chyba dwukrotnie. Zmieni�a si� moda. Nowinki posz�y dalej, ni� mog�em si� spodziewa�. Dalej, a tak�e wy�ej. Opanowa�y frontony budowli, okna, lataj�ce tarasy, wie�e dworc�w i obrze�a most�w. Niebo gin�o za serpentynami barwnej, �wiec�cej folii. Im bli�ej centrum dzielnicy, tym wi�ksze stawa�y si� holograficzne obrazy rozpi�te w poprzek ulic, jakie� sielskie pejza�e, gigantyczne wi�zanki kwiat�w, najzupe�niej chybione z punktu widzenia reklamy, bo pozbawione tre�ci. Tak samo prezentowa�y si� witryny salon�w handlowych na obu dolnych poziomach. Jakby obowi�zuj�ca od wiek�w zasada "towar kupca chwali" ust�pi�a nagle innej: "nie poka��, zanim nie kupisz". Lub te�, jakby wszystkie magazyny, od wie�owc�w do najmniejszych pawilon�w zosta�y doszcz�tnie ogo�ocone z towar�w. Ale mieszka�com, kt�rzy wylegli na chodniki i eskalatory, to najwidoczniej nie przeszkadza�o. ��dkowaty wehiku� ni�s� nas zbyt szybko, bym m�g� obserwowa� twarze mijanych ludzi, jednak ci, kt�rych uda�o mi si� wy�uska� z t�umu, byli u�miechni�ci. Sprawiali wra�enie podnieconych, jak w wigili� �wi�ta, zapowiadaj�cego moc radosnych niespodzianek. Przy�apa�em si� na tym, �e zaczynam snu� jakie� pierwsze domniemania, a nawet teoryjki. By�o to przedwczesne. Nie ma najmniejszego sensu �ama� sobie g�ow�, zanim nie przejd� przez tryby maszynki informatycznej Centrali w jej O�rodku Aktualizacji Przystosowawczej. Nazwa tego o�rodka od lat by�a przedmiotem drwin i atak�w j�zykoznawc�w, ale na co dzie� nikt z nas jej nie u�ywa�, tak �e teraz z trudem przypomnia�em sobie jej brzmienie. Zerkn��em na Avi�. Patrzy�a na mnie z tym swoim u�mieszkiem, kt�ry tak dobrze zapami�ta�em, opuszczaj�c Ziemi�. Jej oczy m�wi�y, �e cieszy si� czym�, co nast�pi. A tak�e tym, �e ja nie wiem, co to mianowicie b�dzie. Odwr�ci�em g�ow� i przyjrza�em si� burcie pojazdu w miejscu, gdzie przechodzi�a w niewidzialn� karoseri�. Ostro�nie dotkn��em palcami g�adkiej, twardej p�aszczyzny. Nacisn��em, najpierw bardzo delikatnie, potem troch� mocniej. Nie podda�a si�. Cofn��em r�k� i przypomnia�em sobie swoje pierwsze, niefortunne podej�cie do pojazdu. Usiad�em g��biej w fotelu i z rozmachem uderzy�em pi�ci�, staraj�c si� trafi� w miejsce, kt�rego dotyka�em przed chwil�. Przez moment moja r�ka sz�a swobodnie dalej, pokonuj�c niewyczuwalny zrazu, ale szybko rosn�cy op�r. Jakbym napina� nies�ychanie elastyczn� b�on�. Zanim zdo�a�em wyprostowa� rami�, �ciana stwardnia�a. Nacisn��em mocno, bez skutku. Jeszcze sekunda i wypchni�ty fragment karoserii rozpocz�� ruch powrotny, napieraj�c na moj� pi�� z si�� dryfuj�cego tankowca. Spojrza�em na profesora Onesk�. Pochwyciwszy m�j wzrok skin�� g�ow�, jakby chcia� powiedzie�, �e wszystko jest w porz�dku. Rozbola� mnie kark. Mi�nie mia�em nap�cznia�e jak drewno. Normalna reakcja po d�ugim locie. W dalszym ci�gu nie pr�bowa�em sili� si� na zgadywanie. M�wi�c �ci�lej, my�le� o czymkolwiek. Nic prostszego. Tak mog�oby si� zdawa�. Przynajmniej komu�, kto jak ja nawyk� do klasyfikowania rzeczy, spraw i uczu� wed�ug czasu. Problem stary jak �wiat. Komtredans niecierpliwo�ci i do�wiadczenia. Co�, co dzieje si� w ka�dym cz�owieku. Ale gdyby nie ten wewn�trzny ruch, nie by�oby pilot�w. Nie tylko pozauk�adowych. Wzruszy�em ramionami i ponownie skupi�em uwag� na wygl�dzie mijanych ulic. Zanim jednak z uczuciem dalekim od podziwu zd��y�em zmierzy� wzrokiem rozmiary kolejnej kwiatowej piramidy, wszystko znik�o. Przed nami zap�on�y szpalery ksenonowych �wiate�. Wpadli�my w tunel. - My�la�e� o mnie? - us�ysza�em przyciszony g�os Avii. Siedzia�a wygodnie w mi�kkim fotelu i u�miecha�a si�. Ci�gle si� u�miecha�a. Obj��em j� ramieniem. - O co chodzi? - spyta�em r�wnie cicho. Nie odpowiedzia�a. Nie gorzej ni� my musia�a wyczuwa� fa�sz w atmosferze towarzysz�cej powrotowi "Dyny", od wej�cia w p�aszczyzn� ekliptyki do jazdy tym cz�nem, zbudowanym z niewidzialnej gumy. Ale nic sobie z tego nie robi�a. Jej u�miech m�wi� dobitnie, �e teraz przynajmniej nie dowiem si� od niego niczego. Tunel zosta� za nami. Budynki rozbieg�y si�, jechali�my chwil� szerok� szos� przypominaj�c� stary pas startowy, po czym skr�cili�my w lewo, mi�dzy wysokie drzewa, otaczaj�ce pawilony Centrali. Rozdzia� 2 W gabinecie lekarskim panowa� p�mrok. Ekrany z wij�cymi si� sinusoidami zapis�w przywodzi�y na my�l kabin� statku. Ale tu by�a Ziemia. Z przestrzeni� te wykresy mia�y tyle wsp�lnego, �e pilot Centrali m�g� z nich wyczyta�, czy jeszcze cho� raz w �yciu poleci do gwiazd. Albo przynajmniej na najbli�sz� stacj� orbitaln�. Kounrida wyprostowa� si� i odsun�� fotel. Szybkim ruchem wygasi� monitory. W pokoju poja�nia�o. - W porz�dku - powiedzia� sennym, jakby znudzonym g�osem. - Zawsze jeste�cie w porz�dku. Nikt nie chce wierzy�, kiedy m�wi�, �e praca tutaj to zwyk�a synekura - u�miechn�� si�. - Mo�esz si� przekwalifikowa� - poradzi�em uprzejmie. - Niekt�re za�ogi narzekaj� na cz�ste awarie stymulator�w psychicznych. W ko�cu, co za r�nica, dba� o prawid�owy obieg biopr�d�w w �ywych organizmach, czy o aparatur� steruj�c� samopoczuciem... to znaczy - doda�em po chwili - o tych awariach s�ysza�em, rzecz jasna, dziewi�� lat temu... Bezwiednie �ciszy�em g�os. Poczu�em si� znu�ony i zniech�cony. Nagle zat�skni�em do miasta, z jego zgie�kiem i ruchem. Zapragn��em znale�� si� znowu w�r�d tych idiotycznych dekoracji, zgubi� w rozradowanym z niewiadomego powodu t�umie. - To ju� wszystko? - spyta�em. Sam si� zdziwi�em, ile zniecierpliwienia zabrzmia�o w moim g�osie. Kounrida przyjrza� mi si� uwa�nie, po czym westchn�� i pokr�ci� g�ow�. Przeszed� przez pok�j i przystan�� przed bia�ym zasobnikiem wbudowanym w �cian�. Odwr�ci� si� i poda� mi fiolk� z pomara�czowymi pigu�kami. - We� to - powiedzia�. - Za�yjesz dzisiaj trzy, a jutro pi��. Ostatni� wieczorem. Zanim za�niesz - doda� z naciskiem. - Nie mam zwyczaju je�� pigu�ek przez sen - wyja�ni�em. - Co to jest? - Homeotal. - Co? - M�wi� przecie�, tabletki homeotalu. To nowy �rodek stosowany przed... no, mniejsza z tym. My tutaj za�ywamy to od dw�ch tygodni... - Co za "my"? Lekarze? - Wszyscy - odrzek� spokojnie. - Wy przejdziecie teraz przy�pieszon� kuracj�. Nie zapomnij... W jego g�osie zabrzmia�o ostrze�enie, kt�re powinienem potraktowa� z ca�� powag�. Kounrida nie nale�a� do lekarzy lubuj�cych si� w opisywaniu pacjentom okropno�ci, jakie ich czekaj�, gdyby �ci�le nie przestrzegali przepisanej kuracji. A swoj� drog�, �e te� oni zawsze tak �wi�cie wierz� w zbawcze dzia�anie wszystkiego, co tylko uda si� wysma�y� w syntetyzatorach. Nie pozwoli�bym zby� si� tym wyja�nieniem, kt�re niczego nie wyja�nia�o, ale w tej w�a�nie chwili do gabinetu wszed� Tarrowsen. - No i co? - rzuci� od progu. - To co zawsze - powiedzia� Kounrida, odwracaj�c si� twarz� do aparatury. - Ju� po wszystkim. Mo�ecie i��. Tarrowsen przeni�s� spojrzenie na mnie. - Id� teraz do domu przywita� si� z rodzin�. Ale nie wdawaj si� w �adne dyskusje. Nie ��daj wyja�nie�. Od nikogo - podkre�li� - o dziesi�tej wieczorem przyjdziesz do Centrali na nocleg. B�d� na ciebie czeka�. Rano obudzisz si� ju� jako cz�owiek wsp�czesny - zmusi� si� do u�miechu, ale jego oczy pozosta�y powa�ne. - A Haleb? - spyta�em. - Rozumiem - zakpi�. - Zabrak�o wam kilku minut na uzgodnienie pogl�d�w. Przerwali�cie w najciekawszym miejscu. Trudno. Teraz musicie uzbroi� si� w cierpliwo��. Przeszed�em obok niego i skierowa�em si� do wyj�cia. Przez chwil� walczy�em z podejrzeniem, �e wszystko to nie dzieje si� naprawd�, �e tkwi� jeszcze w hibernatorze, mam awari� spr�arek i niedostatek tlenu sprowadza na mnie niedorzeczne sny. Ale to nie by� sen. Przynajmniej do tej pory. Dom moich rodzic�w, na trzecim poziomie Dzielnicy �eglarzy, opar� si� modzie, pocz�tej zapewne w euforii, jak� wzbudzi�o odkrycie nadsystemu pola wielkiego oraz jego p�niejsze zastosowania. W ka�dym razie zachowa� zwyk�e, uczciwe �ciany. �adnej z nich nie zast�piono si�ow� p�aszczyzn�, jak w wielu okolicznych budynkach, kt�rych wn�trza sta�y si� dzi�ki temu eksponatami, dost�pnej dla og�u, wystawy z cyklu "urz�dzamy mieszkanie". Niemniej i z jego p�askiego dachu stercza� nowy maszt, ozdobiony p�kiem cieniutkich skrawk�w folii, niesko�czonej, zdawa�o si�, d�ugo�ci. Wielobarwna, migoc�ca kita falowa�a na sztucznym wietrze, splataj�c si� z serpentynami wywieszonymi przez s�siad�w. Wzd�u� gzymsu bieg� rz�d ma�ych reflektor�w. Wyobrazi�em sobie, jak ten dom wygl�da wieczorem. Z moj� matk� czas obszed� si� �agodnie. Tylko zmarszczki wok� jej oczu, kiedy si� u�miecha�a, by�y odrobin� g��bsze. Ojcu pobiela�y skronie, lecz poza tym sprawia� wra�enie m�odszego ni� w�wczas, kiedy odlatywa�em. By� rozmowny i o�ywiony. Nie potrafi�bym powiedzie� dlaczego, ale od pierwszej chwili wyczu�em, �e jego ruchliwo�� niewiele ma wsp�lnego z moim powrotem. Przygl�da�em mu si�, kiedy m�wi�. Sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry ma co� do ukrycia, ale nie na d�ugo. W pewnym momencie odechcia�o mi si� opowiada�. Histori� lotu "Dyny" ka�de z nich i tak zna�o przecie� na pami��. Dorzuci�em jeszcze kilka nieistotnych szczeg��w i przeszed�em do pyta�. Po godzinie potrafi�bym powt�rzy� imiona, jakie nadano urodzonym w ci�gu tych dziewi�ciu lat dzieciom naszych s�siad�w. Zapad� zmierzch. Spyta�em, czemu nie zapalaj� reflektork�w na dachu, je�li ju� tak si� napracowali, �eby je tam umie�ci�. - Poczekamy do jutra - powiedzia� ojciec. - A wi�c to od jutra - skin��em g�ow�. - Od jutra - powt�rzy�em po chwili - czy tylko jutro? Zapanowa�o milczenie. U�miechn��em si�. Patrzy�em na nich z min� cz�owieka, kt�ry nie odpowiada za siebie, poniewa� nic nie wie i niczego si� nie domy�la. - Tylko jutro - b�kn�� wreszcie ojciec. - Warto by�o si� trudzi� dla jednodniowej iluminacji? - spyta�em naiwnie. - Warto - odpowiedzieli r�wnocze�nie ojciec i Ren, m�j najm�odszy brat. W ich g�osach brzmia�a niewzruszona pewno��. Avia spojrza�a na zegarek. Nast�pnie wsta�a, poprawi�a w�osy i podesz�a do mnie. - Musisz ju� i�� - powiedzia�a. - O dziesi�tej masz by� w Centrali, prawda? - Sk�d wiesz? - spyta�em spokojnie. Nie by�o jej, kiedy Tarrowsen umawia� si� ze mn� na "nocleg". Zmiesza�a si�. Spu�ci�a g�ow� i utkwi�a wzrok w czubkach swoich pantofelk�w. Pierwszy raz widzia�em j� tak�. - ja... - zacz�a i urwa�a. Chwil� milcza�a, jakby nabieraj�c odwagi, wreszcie wyprostowa�a si�, odwr�ci�a do mnie profilem i patrz�c w okno powiedzia�a: - My�l�, �e najlepiej b�dzie, je�li dowiesz si� tam, od nich. Zreszt�, prosili o to. Rzecz jest do�� skomplikowana... zw�aszcza dla kogo�, kto... - ...przerwa� nauk� dziewi�� lat temu? - podsun��em. Spojrza�a mi w oczy. - Nie z�o�� si�. Oni chc� wam wszystko wyt�umaczy� w spos�b maksymalnie uporz�dkowany. To podobno bardzo wa�ne. Chodzi o wasze nastawienie, rozumiesz? Pokiwa�em g�ow�. - Rozumiem - powiedzia�em s�odkim tonem. - Odnosz� wra�enie, �e nadchodzi pierwsza rocznica mojej �mierci. Wszyscy my�l� o mnie z czu�o�ci�. Jeszcze troch�, a si� pop�acz�. - Och! - wykrzykn�a i odwr�ci�a si� szybko. Mia�em serdecznie do�� tej ca�ej ciuciubabki. Jakbym by� czteroletnim dzieckiem, kt�remu w�a�nie rodzi si� braciszek. Kto� po�o�y� mi d�o� na ramieniu. Obejrza�em si� gwa�towniej ni� nale�a�o. Za mn� sta�a matka. - Nie przejmuj si� - powiedzia�a niemal weso�o. - Zobaczysz, wszystko si� wyja�ni. A potem d�u�ej b�dziemy razem... Po raz pierwszy tego dnia wstrz�sn�a mn� �wiadomo��, �e naprawd� nic nie wiem. Zbudzi�em si� z uczuciem, �e w czasie snu uros�em o kilka centymetr�w. Z wysi�kiem unios�em g�ow�, po czym z najwi�ksz� uwag� obmaca�em j� palcami. Nagle, w u�amku sekundy, oprzytomnia�em. Usiad�em nie spuszczaj�c n�g z roz�o�onego fotela i wpatrzy�em si� w stoj�ca obok mnie aparatur�. Ekraniki dator�w by�y ciemne. Liczby w okienkach wska�nik�w �wiadczy�y o wyczerpaniu programu. Skupi�em my�li i przypomnia�em sobie wz�r rozszerzonego poj�cia pola, o kt�rego istnieniu nic nie wiedzia�em jeszcze sze�� godzinnemu, kiedy uk�ada�em si� do snu w gabinecie informatycznym. Tarrowsen nie k�ama�. Sta�em si� na powr�t cz�owiekiem wsp�czesnym. Nie ze wszystkim jednak. W programach dator�w zabrak�o informacji, t�umacz�cych okoliczno�ci powrotu "Dyny", zagadk� nieobecno�ci ludzi, a w ka�dym razie ich milczenia w bazach komunikacyjnych Luny i l�dowania bezpo�rednio na stacji orbitalnej, z za�og� sk�adaj�c� si� jedynie z Oneski i Tarrowsena. Ma�o tego. Bez odpowiedzi pozosta�y pytania, jakie musia�y mi si� nasuwa� wobec ich niedopowiedze�, odk�adania wszystkiego na p�niej, wreszcie cudacznego wygl�du miasta. Wsta�em, pchn��em oparcie fotela, a� stukn�o o statyw najbli�szego projektora i ruszy�em ku drzwiom. Postanowi�em odszuka� Tarrowsena i rozm�wi� si� z nim definitywnie. Bez wzgl�du na jego obawy, humory, czy co tam wreszcie. Korytarz by� nie o�wietlony. Przeszed�em kilka krok�w i zatrzyma�em si�. Chwil� nas�uchiwa�em. D�u�ej ni� chwil�. Gmach milcza�. Znik�d nie dochodzi� najcichszy szmer. Jakby w setkach gabinet�w i pracowni nie by�o �ywego ducha. Przysz�o mi na my�l, �e wpad�em w pu�apk�. �e sprowadzono mnie nie do Centrali, a skopiowanego z jej architektury statku kosmicznego, kt�ry wystartowa�, kiedy spa�em i teraz mknie ku gwiazdom ze mn�, samotnym, na pok�adzie. Odruchowo przesun��em d�oni� po czole. Zaczerpn��em powietrza i wzi��em si� w gar��. Mimo wszystko wiedzia�em ju� do��, �eby nie da� za wygran�. W ko�cu dopadn� kt�rego� z nich. Nie tutaj, to w klubie, w mie�cie, cho�by w mieszkaniu. Poszuka�em kontaktu. Korytarz wype�ni� si� blaskiem, do z�udzenia na�laduj�cym �wiat�o dnia przy bezchmurnym niebie. Nie ma nic lepszego na chandr� ni� ksenonowe lampy. Wsiad�em do windy i wjecha�em na najwy�sze pi�tro, gdzie w p�kolistej nadbud�wce, nawi�zuj�cej wystrojem wn�trza do baz planetarnych, mie�ci� si� gabinet Tarrowsena i rozdzielnia ��czy komunikacyjnych. Wyszed�em na �rodek hollu i rozejrza�em si�. Tak�e tutaj wszystkie drzwi by�y zamkni�te. Posta�em dwie minuty, nie my�l�c o niczym, wreszcie wzruszy�em ramionami i skierowa�em si� ku najbli�szemu gabinetowi. Mocno pchn��em drzwi, pewny, �e napotkam op�r zamka, i polecia�em z rozp�du do przodu, omal nie przewracaj�c siedz�cego na wprost wej�cia Oneski. Z�apa�em r�wnowag� i prostuj�c si� wykrztusi�em co�, czego profesor szcz�liwie nie dos�ysza�. K�ciki moich warg pow�drowa�y do g�ry. Zawsze tak si� dzieje, kiedy wpadam w pasj�. - Przepraszam, �e wchodz� bez pukania - warkn��em. - Takie tu t�umy, �e i tak nikt by nie us�ysza�. Zaraz sobie p�jd�. Mam tylko dwa pytania. Po pierwsze, czy Centrala jeszcze istnieje? I po drugie, czy ja nadal w niej pracuj�? Musia�em przerwa�, �eby zaczerpn�� tchu. Przeszed�em kilka krok�w i zatrzyma�em si� w rogu gabinetu, pod kontrolnym ekranem sieci awaryjnej. Z tego miejsca mo�na by�o w u�amku sekundy zarz�dzi� cisz� radiow� w obr�bie ca�ego Uk�adu S�onecznego. Albo wywo�a� pilota, patroluj�cego w jednoosobowej rakietce obszar asteroid�w. A tak�e wykona� ca�� mas� innych czynno�ci. Nie mo�na by�o natomiast odgadn��, czy ten stary m�czyzna, siedz�cy spokojnie w fotelu i nie spuszczaj�cy ze mnie wzroku, zechce wreszcie przem�wi�. Wskaza� mi miejsce naprzeciw siebie. - Siadaj - powiedzia�. Nie poruszy�em si�. Odczeka� chwil�, po czym skin�� g�ow� jakby przyjmuj�c propozycj� i wsta� r�wnie�. Za�o�y� r�ce na plecy i zacz�� chodzi� po pokoju. Nie ponagla�em go. By�em ju� spokojny. - Oczywi�cie, �e musimy porozmawia� - odezwa� si� w ko�cu. - W�a�nie teraz. Wczoraj - u�miechn�� si� przelotnie - by�oby to przedwczesne. Przede wszystkim - podni�s� g�os - przepraszam ci�. Powinienem by� siedzie� przy tobie w kabinie dator�w, kiedy si� budzi�e�. Tylko w tym celu przyszed�em dzisiaj do Centrali... no i �eby pom�wi� potem z tob�, rzecz jasna. Ale... - odwr�ci� g�ow� - postanowi�em zajrze� jeszcze tutaj, po�egna� si�... i przegapi�em w�a�ciwy moment. Zamy�li�em si�... nie miej mi tego za z�e - ponownie patrzy� mi w oczy. - A teraz powiedz, jak oceniasz programy? Zrozumia�em, �e chodzi mu o datory. - Jeszcze nie wiem. To zale�y, czego dowiem si� tutaj. Od pana. U�miechn�� si�. - Rozumiem - rzuci� pojednawczo. - Mnie samego ogarnia czasem wra�enie, �e siedz� na jakim� niedorzecznym spektaklu fantomatycznym. Ju� teraz - doda� p�g�osem. - Je�li chodzi o ciebie - ci�gn�� - i, oczywi�cie, o Haleba, gdyby�my od razu wy�o�yli ca�� spraw�, pomy�leliby�cie, �e macie do czynienie z szale�cami. Z szale�cami - podkre�li�. - Bo to, co robimy, dotyczy... - zawaha� si� - kr�tko m�wi�c og�u ludzi. Wszystkich, ilu nas jest. Zatrzyma� si� przy jednym z pulpit�w, pog�adzi� go i pochylony nad klawiatur� m�wi� dalej, jakby do siebie: - Jednolita teoria pola... marzenie Einsteina. Zapami�ta�e� dobrze, co zrobili�my z ni� przez ten czas? Wzruszy�em ramionami. - Dok�adnie tak samo jak ja wie pan, co zapami�ta�em. A ponadto, czego nie mog�em zapami�ta�, poniewa� kto�, programuj�c datory, przeoczy� kilka drobiazg�w. Nie zareagowa�. Mo�e w og�le nie s�ysza�, co powiedzia�em. Odszed� od pulpitu i stan�� na wprost mnie. - Pocz�tkowo nie ogarniali�my perspektyw, jakie otwar�y si� przed nami - podj�� jakby nigdy nic. - Powo�ano specjalistyczne komisje i podkomisje... by�o ich ponad tysi�c. Do opracowania wariant�w i harmonogram�w zastosowa� w poszczeg�lnych dziedzinach. W pierwszym etapie zamierzano skoncentrowa� si� na likwidacji skutk�w napi�� cywilizacyjnych. Przecie� nadsystem Hanka z �atwo�ci� da si� przekszta�ci� w ca�kowicie zintegrowane modele proces�w, kt�re tocz� si� od wiek�w i od wiek�w decyduj� o �yciu ludzkiej zbiorowo�ci. Tym samym o �yciu ka�dego z nas. Dysponuj�c takimi modelami i rozwini�t� informatyk� oraz nowoczesnymi technologiami, mo�emy te procesy nareszcie w pe�ni �wiadomie kszta�towa�. A zapewniam ci�, �e owe matematyczne modele s� nie mniej realne i praktyczne, ni� sporz�dzony przez zawodowego architekta projekt nowego przedszkola. Nie mniej praktyczne i - z zachowaniem stosownych proporcji - r�wnie proste w realizacji. Zreszt�, sam si� przekonasz. Tak wi�c pocz�tkowo chciano jedynie rozwi�za� pozosta�o�ci napi�� cywilizacyjnych w sferze stosunk�w spo�ecznych zwi�zanych z produkcj�, gospodark� i konsumpcj�. C�, kiedy zaraz po dokonaniu wst�pnych przymiarek okaza�o si�, �e jeste�my w po�o�eniu mr�wki, przed kt�r� otwarto bram� wjazdow� dla ci�ar�wek. Trudno doprawdy opisa� komu�, kto tego nie widzia�, rozmiary powszechnej euforii. Pisano, �e ludzko�� przechodzi bezprecedensow� metamorfoz�, �e wst�pujemy na jako�ciowo nowy stopie� rozwoju, z kt�rego b�dziemy patrze� na naszych ojc�w tak, jak dot�d patrzyli�my na jaskiniowc�w. Odrzucano wszelkie ograniczenia sprowadzaj�ce dzia�anie cz�owieka do obszaru czasu i przestrzeni. Ca�a logika progowa zosta�a uznana za relikt przesz�o�ci, �wiadectwo ub�stwa my�lowego naszych przodk�w. U�miechn�� si�. Chwil� czeka�, a� odwzajemni� ten jego u�miech, kiedy wreszcie dotrze do mnie, jak zabawne jest to, o czym m�wi. Ale ja tak�e tylko czeka�em. - �adna z komisji nie zd��y�a przedstawi� swojego opracowania - o�wiadczy� ju� bez u�miechu. - Nie dosz�o nawet do wst�pnej selekcji materia��w. Zaraz w drugim czy trzecim tygodniu pewien biomatematyk z Instytutu Ba�tyckiego odgrzeba� projekt, z�o�ony w jakim� urz�dzie prognozowania jeszcze w po�owie dwudziestego pierwszego wieku. Wtedy by�a to czysta utopia. Osobi�cie uwa�am, �e autorzy owego projektu wcale nie liczyli na jego realizacj�, nawet w nieokre�lonej przysz�o�ci. S�dz�, �e w�wczas chodzi�o im tylko o wstrz��ni�cie opini� publiczn�, o zaktywizowanie spo�ecze�stwa do walki z zagro�eniem biosfery. W ko�cu by�y to szczytowe lata kryzysu cywilizacyjnego. Ale mniejsza z tym. Nawiasem m�wi�c, nie da�bym g�owy, czy uczony, kt�ry teraz wygrzeba� t� histori� ze starych zapis�w, sam traktowa� spraw� serio. Przynajmniej w chwili, gdy z ni� wyst�powa�. Rzecz nawet dzisiaj zakrawa na parafraz� bajki o �pi�cej kr�lewnie... Urwa� i sta� bez ruchu zapatrzony w okno. To dope�ni�o miary. Od kiedy dotkn��em stop� stacji orbitalnej, stale kto� zapowiada, co to si� jeszcze nie stanie. - A propos bajki - powiedzia�em. - Kiedy by�em ma�y, odwiedza� nas pewien fotonik, daleki kuzyn ojca. Za ka�dym razem przynosi� mi co� w prezencie. Stawa� w progu, trzyma� r�ce za plecami i kaza� mi zgadywa�, co tam ma. Trwa�o to czasem i dwadzie�cia minut. Dosz�o do tego, �e na jego widok ucieka�em przez okno. Ten gabinet mie�ci si� na si�dmym pi�trze i... - Przesta� - Oneska machn�� niecierpliwie r�k�. - Ju� ko�cz�. Ot� projekt, o kt�rym m�wi�em, przedosta� si� do publicznej wiadomo�ci. Bywa czasem, �e co�, nie wiedzie� jak i kiedy, staje si� nagle tematem dnia i to tematem bulwersuj�cym wszystkie �rodowiska. Przypuszczam, �e nasz biomatematyk poczu� si� zaskoczony nie mniej od pozosta�ych specjalist�w, zgrupowanych w zespo�ach. Kiedy poj��, co si� �wi�ci, by� ju� na ustach wszystkich. Pierwsi podchwycili jego ide� ekolodzy z nieprzebranymi zast�pami sympatyk�w. Zawt�rowali im, rzecz jasna, biochemicy i bionicy, ci od proces�w przystosowawczych, a tych z kolei poparli biomatematycy, kt�rzy ujrzeli szans� sprawdzenia swoich teorii na skal� nie spotykan� w historii cywilizacji. Potem g�os zabrali ekonomi�ci i lekarze. Od tego momentu, niepostrze�enie, projekt wszed� w faz� realizacji. Grubo przed debat� w Radzie i oficjalnymi decyzjami. Nie, �eby kto� �wiadomie dzia�a� metod� zaskoczenia. Powtarzam, nie potrafi� wyja�ni�, jak w�a�ciwie toczy�y si� losy ca�ego przedsi�wzi�cia. W pierwszej fazie bieg wydarze� by� tak niewiarygodnie szybki, �e wszelkie postanowienia zapada�y po konkretnych faktach, zamiast je wyprzedza�. Sam niezbyt dobrze rozumiem... Mog�em mu wierzy�. Ca�e jego zachowanie �wiadczy�o wyra�nie, �e jest co�, czego nie rozumie. Lub nie chce rozumie�. Dochodzi�a dziesi�ta. W mie�cie od kilku godzin panuje normalny ruch. Ulice wygl�daj� jak zamkni�te w kr�c�cym si� kalejdoskopie. Za oknem sun�y chmury. Na ich tle ostro rysowa�y si� powa�ne sylwetki transportowc�w i niezliczone przecinki �yrolot�w. Milczeli�my obaj d�u�sz� chwil�. Wreszcie Oneska zdecydowa� si� oderwa� wzrok od krajobrazu za oknem. Westchn�� i wymrucza�: - Przynajmniej ode�pi� wszystkie przepracowane noce, ziemskie i kosmiczne... no dobrze - powiedzia� ju� normalnym tonem. - Odpowiednio zaprogramowane pole si�owe zast�puje w praktyce ka�de tworzywo konstrukcyjne, ��cznie z takimi, o kt�rych dopiero marzyli nasi technolodzy. Umo�liwia na przyk�ad pokrycie kuli ziemskiej dachem nieprzenikliwym dla cz�stek elementarnych, dla ka�dego promieniowania, jakie uznamy za niepo��dane. W ten spos�b do pomy�lenia jest, uwa�aj teraz - podni�s� g�os - przekszta�cenie planety w jedn� wielk� sypialni�. Budowa dom�w mieszkalnych sta�aby si� anachronizmem i cz�owiek m�g�by zrealizowa� swoje odwieczne marzenie o zespoleniu z przyrod�. Tylko jak� przyrod�? Mamy kilkaset rezerwat�w, a poza tym? Ka�de dziecko wie, jak wygl�daj� nasze lasy i rzeki. Co z tego, �e od stu lat utrzymujemy w dynamicie biosfery bilans zerowy? Powstrzymany zosta� proces niszczenia. Jednak na wyr�wnanie strat poniesionych w poprzednich epokach nie mo�emy sobie pozwoli�, nie chc�c os�abia� tempa rozwoju cywilizacji, co w praktyce r�wna�oby si� regresowi. W szczytowej fazie kryzysu, w dwudziestym pierwszym wieku, ten uczony, o kt�rym m�wi�em, wyst�pi� z przekorn� raczej ni� konstruktywn� propozycj�, �eby po prostu wszystkich ludzi po�o�y� spa� na kilkadziesi�t lat. Zdaje si�, �e wtedy w�a�nie zacz�to szerzej stosowa� hibernacj�, przynajmniej w lecznictwie. Lasy odrosn� - argumentowali projektodawcy - odrodzi si� �ycie w wodach, nast�pi rekonstrukcja gleby i ca�a biosfera odzyska dziewicz� �wie�o��. Oczywi�cie, nikt nie potraktowa� tego serio. Nawet gdyby ju� wtedy urodzi� si� taki Hanek i wyst�pi� ze swoj� teori� pola, a nast�pnie obliczy� jej zastosowania, wsp�cze�ni konstruktorzy nie mogli marzy� o budowie kom�r hibernacyjnych dla setek ludzi. Co dopiero miliard�w. Tak... - urwa� i zamy�li� si�. - A my dysponujemy ju� zar�wno teori� - powiedzia�em cicho - jak i okre�lon� swobod� technologiczn�... W gabinecie powia�o ch�odem. Mia�em ochot� odwr�ci� si� na pi�cie i wyj�� st�d, zanim ten cz�owiek powie swoje do ko�ca. Oneska zmierzy� mnie spojrzeniem. - Tak - rzek� twardo. - Teraz mamy wszystko, co trzeba, aby zrealizowa� ten stary projekt. Oczywi�cie, nie b�dziemy budowa� pola wok� ca�ej Ziemi. To ju� nie kwestia technologii, lecz bezpiecze�stwa. Stymulatory musz� by� zaprojektowane na podstawie matematycznego modelu niezawodno�ci. Ich zasi�g nie mo�e przekracza� �ci�le okre�lonego obszaru. Poza tym �wiat odci�ty od wolnej gry si� natury nie odzyska�by owej dziewiczo�ci, o kt�rej wspomnia�em. No i wreszcie nie wolno ryzykowa� awarii, kt�ra mog�aby ludzko�ci przynie�� totaln� zag�ad�. B�dzie kilkana�cie centralnych hibernator�w, w rejonach najg�ciej zamieszkanych. Realizacja projektu r�wnowagi biologicznej, bo tak brzmi jego oficjalna nazwa, rozpocznie si�... - Kiedy? - przerwa�em. - Dzi� wiecz�r. D�u�sz� chwil