3350
Szczegóły |
Tytuł |
3350 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3350 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3350 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3350 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CHARLES KOREL
OTCH�A�
(PRZE�O�Y� - PAWE� J�ZEFOWICZ)
SCAN-DAL
G��bokie zanurzenie, panie Tull - rozkaza� kapitan Smith. - Zej�� na 500 metr�w.
- Tak jest, panie kapitanie - odpowiedzia� Tull. Obserwowa� zgodny z ruchem wskaz�wek zegara
ruch strza�ki g��boko�ciomierza; po chwili odwr�ci� si� i spojrza� na Smitha. Nic nie wskazywa�o na to, by co� podejrzewa�.
Na 400 metrach pr�dko�� opadania powinna si� zmniejszy�, ale nic si� nie zmieni�o. Po chwili g��boko-�ciomierz pokaza� 450 metr�w i nadal opadali.
- Uruchomi� r�czne sterowanie - warkn�� Smith.
- R�czny system nie funkcjonuje - powiedzia� zd�awionym g�osem oficer kieruj�cy zanurzaniem.
- Gdzie� musi by� jakie� uszkodzenie - odezwa� si� Tull. Widzia� krople potu na czole Smitha. - Jeste�my ju� na sze�ciuset metrach i wci��...
- Przygotowa� si� do odrzucenia balastu - rozkaza� Smith.
- Panie kapitanie - powiedzia� Tull -je�eli odrzucimy balast, wyskoczymy jak korek...
- Niech pan powie admira�owi... - przerwa� mu ostro Smith -...niech pan powie, �e mamy problem!
1.
Norfolk, Wirginia
W pokoju hotelowym by�o trzech m�czyzn i jeden trup.
- Jezu - j�kn�� detektyw Charles Beniamin - To trzecie zab�jstwo w ci�gu ostatnich pi�ciu dni, i za ka�dym razem w ten spos�b.
Popatrzy� na zalane krwi� cia�o dwudziestoparoletniego cz�owieka; poder�ni�to mu gard�o, a uci�te genitalia wetkni�to w usta.
- I �adnego cholernego dokumentu? - zapyta�, przenosz�c wzrok na policjanta, kt�ry go wezwa�.
Benjamin by� t�gim m�czyzn� o czerwonej twarzy, a jego zielone oczy zm�tnia�y od dwudziestoletniego przypatrywania si� skutkom brutalnych zbrodni; m�wi� z silnie po�udniowym akcentem.
- Niezidentyfikowany - odpowiedzia� mundurowy. Mia� tak�e po�udniowy akcent, cho� nie tak wyra�ny, jak Benjamin.
- Jak si� pan tu dosta�? - spyta� Benjamin, przesuwaj�c r�k� po rzadkich, siwiej�cych w�osach.
- Skierowali mnie tu przez radio - odpowiedzia� mundurowy. - Dyspozytor powiedzia�, �e w motelu "Sea View" z pokoju 106 dochodz� odg�osy k��tni. Kiedy tu przyjecha�em, drzwi by�y zamkni�te i panowa�a zupe�na cisza. Kilkakrotnie zapuka�em, a kiedy nikt nie otwiera�, nacisn��em klamk�. Drzwi otworzy�y si�, wszed�em do �rodka i znalaz�em go.
- Zab�jca chcia�, �eby znaleziono cia�o - powiedzia� Benjamin. - Tak samo jak wtedy, gdy wyko�czy� tamtych dw�ch.
Koroner, doktor Anthony Razzili, odsun�� si� od zw�ok i powiedzia�:
- Je�eli to by�o to samo, ch�opakowi podano narkotyki, zanim go zabito. Ale nie b�d� mia� pewno�ci, dop�ki wszystkiego nie zbadam. Zawiadomi� pana - popatrzy� na zegarek. - Teraz jest prawie dwunasta...jutro p�nym popo�udniem.
Razzili pochodzi� z Nowego Jorku; przeni�s� si� do Norfolk pi�� lat temu i wci�� jeszcze zachowa� nowojorski akcent.
Benjamin kiwn�� g�ow�, wyj�� chustk� z tylnej kieszeni spodni i otar� pot z czo�a. Noc by�a gor�ca. Ani �ladu powiewu od strony Chesapeake.
- Od jak dawna nie �yje? - zapyta�.
- Najwy�ej kilka godzin. Nie nast�pi�o jeszcze zesztywnienie. Benjamin zrobi� krok w kierunku ��ka i spojrza� na zw�oki. Na g�rnej cz�ci prawego ramienia znajdowa� si� niewielki tatua� przedstawiaj�cy kota.
- Naprawd� dziwne z tym tu i tamtymi dwoma - m�wi� dalej Razzili - jest to, �e za�atwiono ich dok�adnie tak samo, jak w powie�ci "Trzeci �miertelny grzech". Napisa� j�, cholera, mam nazwisko tego go�cia na ko�cu j�zyka.
- Sanders - powiedzia� mundurowy. - Lawrence Sanders. W ksi��ce to psychicznie chora babka wyko�czy�a tych facet�w.
Beniamin zn�w spojrza� na doktora.
- My�li pan, �e to kobieta zabi�a jego i tamtych dw�ch?
- Nie wiem, jak jest z tym, - odpowiedzia� Razzili - ale tamci dwaj nie uprawiali seksu przed �mierci�. Ka�dy z nich mia� pe�ny �adunek spermy. Ponadto, jak ju� powiedzia�em, zanim ich zabito, podano im narkotyki.
- Facet w recepcji powiedzia�, �e jeden z tych m�czyzn zameldowa� si� podaj�c prawo jazdy i adres z Nowego Jorku. Prawdopodobnie oba oka�� si� fa�szywe.
Razzili przytakn��.
- Sprawdzi�em w Marynarce i Piechocie Morskiej - powiedzia� Benjamin. - Ale nikt im nie zagin��.
Benjamin wys�a� odciski palc�w tamtych trup�w do FBI. Ale oni nigdy nie zabierali si� szybko do niezidentyfikowanych. Do pokoju wszed� drugi mundurowy.
- Na zewn�trz t�um reporter�w z telewizji i gazet - zameldowa�.
- Powiedz im, �e wyjd� za kilka minut i z�o�� o�wiadczenie - odpar� detektyw.
- Co zamierzasz im powiedzie�? - spyta� Razzli.
- Te same bzdury, co zwykle. �e mamy pewne poszlaki i b�dziemy je bada�.
- Tak, mamy pewne poszlaki...to na pewno - u�miechn�� si� Razzili.
- Musi by� jaki� lepszy spos�b uczciwego zarabiania pieni�dzy - zastanawia� si� Benjamin.
- Daj spok�j, Chuck - powiedzia� Razzili, u�ywaj�c przezwiska detektywa - wiesz przecie�, �e w gruncie rzeczy to lubisz.
Benjamin zacisn�� usta.
- Taki zaw�d - westchn��, id�c w kierunku otwartych drzwi. W tym momencie w��czono reflektory telewizyjne i skierowano w jego kierunku mikrofony.
2.
- Musz� ju� i��, kochanie - powiedzia� komandor John Tull, podnosz�c si� na �okciu i spogl�daj�c na trzydziestoletni� rozw�dk� Louise Banner. Pozna� j� sze�� miesi�cy temu, kiedy przeniesiono go z SSBN-715, boomera1 dzia�aj�cego z Seattle, na Command One, kt�rego macierzystym portem by� Norfolk.
Przeci�gn�a palcami po jego policzku.
- B�dzie mi ciebie brakowa�.
Tull pochyli� si� i poca�owa� j� w czubek nosa.
- Wr�c�, zanim si� spostrze�esz.
- B�d� tutaj - powiedzia�a, pieszcz�c jego kark.
Przywar� ustami do jej ust i poca�owa� j� nami�tnie, celowo nie reaguj�c na to, co powiedzia�a, Cho� ceni� jej towarzystwo, w ��ku i poza nim, nie chcia� powiedzie� niczego, co mog�aby b��dnie odebra� jako zobowi�zanie. Prze�y� jedno ma��e�stwo zrujnowane jego karier� w marynarce oraz kilka burzliwych romans�w, gwa�townie zako�czonych z tego samego powodu. Okr�ty podwodne wyp�ywa�y na d�ugo i wydawa�o si�, �e jest to nie do wytrzymania dla kobiet, jakie spotka� w �yciu.
- Czy nie m�g�by� mi powiedzie�, kiedy wr�cisz? - spyta�a. Tull potrz�sn�� g�ow�.
- Nie mog� powiedzie� ci tego, czego nie wiem, a nawet gdybym wiedzia�, nie m�g�bym ci powiedzie�.
Louise usiad�a, podci�gn�a poduszki i opar�a si� na nich.
- �pi� z m�czyzn�, o kt�rym nie wiem nic, poza imieniem i stopniem.
Tull za�mia� si�.
- To cholernie dobry moment na takie odkrycie.
- My�la�am o tym od pewnego czasu - odpowiedzia�a. - Ale a� do tej chwili nie by�o to dla mnie tak uderzaj�ce. Wiesz o mnie wszystko, John. M�wi�am ci o rzeczach, o jakich nigdy nikomu innemu nie m�wi�am.
- Jestem dobrym s�uchaczem - odpowiedzia�, g�aszcz�c jej piersi. Wygl�da�y jak pi�knie ukszta�towane po��wki melona, z ciemno-r�owymi obw�dkami i sutkami.
- Zbyt dobrym- odpowiedzia�a odgarniaj�c d�ugie, ciemne w�osy na ramiona.
- No dobrze, powiedz, co chcesz wiedzie� - powiedzia� Tull.
- Nie wiem nawet, co robisz na okr�cie podwodnym ani nawet, na jakim jeste� okr�cie.
- Ale wiesz, �e lubi� czyta�, s�ucha� muzyki klasycznej i robi� zdj�cia, zw�aszcza twoje akty. I lubi� kocha� si� z tob�. Co jeszcze chcesz wiedzie�?
- B�d� powa�ny!
Tull zda� sobie spraw�, �e trzeba ju� wsta� z ��ka. Nie m�g� by� powa�ny w takim sensie, o jaki jej chodzi�o. Siad� i postawi� stopy na pod�odze. By� wysokim, szczup�ym m�czyzn� o ciemno blond w�osach i zielonych oczach.
- Naprawd� musz� ju� i�� - powiedzia�. - Za kilka godzin b�dziemy w drodze.
- Czy chcesz, �ebym czeka�a? - spyta�a Louise. - To znaczy...
- Nie mog� zadecydowa� za ciebie - odpar� Tull, zaczynaj�c si� ubiera�. - Gdybym powiedzia� tak, mog�oby to by� nie w porz�dku wzgl�dem ciebie. Sama powinna� zdecydowa�.
- Ale czego by� chcia�? - nalega�a.
- Chcia�bym ci� zobaczy�, gdy wr�c� - powiedzia�. Przez kilka chwil Louise milcza�a.
- To troch� ma�o, �ebym si� mia�a czego trzyma� - powiedzia�a w ko�cu.
Wci�gn�� koszul� w spodnie.
- Ma�o - zgodzi� si� - ale wi�cej nie mog� ci da�. Nie chc� ci� oszukiwa�.
- S�dzi�am, �e jest mi�dzy nami co� wa�nego - jej g�os lekko zadr�a�.
Tull siad� na ��ku i wzi�� jej r�ce w swoje.
- To jest, tak jak m�wisz, wa�ne - powiedzia�. -I lubi� by� z tob�, ale nie zamierzam ci m�wi�, co masz robi�.
Uwolni� jej r�ce.
- Nie jestem jeszcze na to gotowy.
- Kocham ci� - powiedzia�a Louise niskim, nami�tnym g�osem.
- I ja kocham ciebie - odpowiedzia� Tull, ca�uj�c j� w czo�o. - Lecz nie zmienia to niczego, co powiedzia�em. Nie zamierzam ci m�wi�, co masz robi�.
Wsta� i podszed� do drzwi sypialni.
- P�jde ju�. Kiwn�a g�ow�.
Tull sta� przez chwil� w drzwiach i patrzy� na ni�. Chcia� zapami�ta� spos�b, w jaki lampka stoj�ca na stole o�wietla jej nagie cia�o.
Porucznik William Forbushe, komandor marynarki, ubrany w mundur koloru khaki, siedzia� przy kontuarze baru hotelu Holiday Inn, znajduj�cym si� na wprost Waterside, dumy programu rozwoju miasta. Cho� Forbushe mieszka� w dwupokojowym apartamencie w Yirginia Beach, zaraz za granicami miasta, odwiedza� cz�sto bar, bo tam mo�na by�o zawrze� nowe znajomo�ci. Sekretarki z biurowc�w z Waterside i tych, kt�re znajdowa�y si� bli�ej hotelu, zachodzi�y tu by wypi� drinka i co� zje�� w czasie "przerwy koktajlowej", kt�ra w dni powszednie trwa�a od 5 do 7 po po�udniu. W sobotnie wieczory gra�a tu zazwyczaj niez�a grupa jazzowa.
Poniewa� by� to niedzielny wiecz�r, bar by� niemal ca�kowicie pusty. Nieliczni przebywaj�cy w nim ludzie podziwiali panoramiczny widok rzeki, kt�ry rozci�ga� si� za wielkim oknem naprzeciw kontuaru.
Samotnie siedz�cy w barze Forbushe bardziej interesowa� si� wieczornymi wiadomo�ciami ni� widokiem rzeki za sob�. Spikerka, �adna Murzynka, m�wi�a:
- To morderstwo jest trzecim w ci�gu pi�ciu dni w rejonie Norfolku. Chocia� nie mamy jeszcze zbyt wielu szczeg��w to - wed�ug anonimowego �r�d�a w biurze prowadz�cego �ledztwo, jest ono podobne do dw�ch poprzednich. Oznacza to, �e nie tylko dokonano zab�jstwa, ale tak�e niezwykle brutalnie okaleczono cia�o. Policja twierdzi, �e prowadzi dochodzenie w kilku kierunkach. Jak dot�d jednak zab�jcy nie znaleziono. M�wi Sally Hampton, wiadomo�ci o godzinie jedenastej. Przechodzimy teraz do problematyki mi�dzynarodowej...
Forbushe dopi� swojego Dewarsa i daj�c znak barmanowi, powiedzia�:
- Eddie, jeszcze raz to samo.
- Ju� daj� - odpowiedzia� Eddie.
O pierwszej w nocy Forbushe b�dzie ju� na pok�adzie Command One, boomera - podwodnej klasy Ohio. Okr�t zosta� ca�kowicie zmodernizowany, by sta� si� pierwszym podwodnym elektronicznym centrum dowodzenia dla po��czonych operacji morskich, powietrznych i l�dowych. W kad�ubie o kszta�cie cygara umieszczone by�y najnowocze�niejsze systemy komputerowe i telekomunikacyjne. Pos�uguj�c si� nimi, admira�owie i genera�owie mogli, nie trac�c ani chwili, kierowa� ruchami okr�t�w, samolot�w i ludzi przeciwko wrogowi. R�ne systemy na pok�adzie Command One mog�yby bez wykorzystania pe�nej mocy nie tylko nadzorowa� tak gigantyczn� operacj� jak desant w Normandii w 1944, ale te� kierowa� inn� r�wnie skomplikowan� akcj�. Forbushe by� mechanikiem pok�adowym i jego zadanie polega�o na sprawdzeniu, czy wszystkie systemy dzia�aj� prawid�owo, co by�o jedn� z przyczyn, dla kt�rych okr�t wychodzi� na pr�bny rejs z admira�em i genera�em piechoty morskiej oraz ich sztabami na pok�adzie. Mia� by� z nimi nawet koordynator operacji powietrznych.
- Dewars z lodem - powiedzia� Eddie, stawiaj�c szklank� na kontuarze.
- Jest co� niezwyk�ego z tymi trzema facetami, no nie?
- Tak, co� w tym jest - odpowiedzia� Forbushe, zanim �ykn��.
- Wcze�niej by� tu jaki� facet i m�wi�, �e zab�jca nie tylko odci�� ch�opakowi fiuta, ale jeszcze wsadzi� mu go w usta.
- Jednemu czy wszystkim trzem? - spyta� Forbushe. Eddie wzruszy� ramionami.
- My�l�, �e m�wi� o tym, kt�rego znale�li dzisiaj. Forbushe poci�gn�� nast�pnego �yka, po czym skomentowa�:
- W dzisiejszych czasach trzeba naprawd� uwa�a� na kutasa, bo mo�e mu si� przydarzy� wszystko, od z�apania trypra do odci�cia i wetkni�cia w usta.
Eddie zadr�a�.
- Boli mnie tam na sam� my�l.
- Wiem, o czym m�wisz - odpowiedzia� Forbushe. - Odczuwam to samo, gdy kto� dostaje kolanem w podbrzusze. Zawsze to tam czuj�.
Sko�czy� drinka i spojrza� w kierunku stolik�w, przy kt�rych
0 tak p�nej porze siedzieli jeszcze go�cie.
- Tury�ci?
- Tak. B�d� tak siedzie�, bawi�c si� jednym drinkiem a� do zamkni�cia - powiedzia� Eddie. - Potrzeba mi sta�ych go�ci.
- M�wisz o pijakach?
- Nie, chocia� oni te� przynosz� pieni�dze. Ale facet�w takich jak ty, kt�rzy przychodz� tu kilka razy w tygodniu i wydaj� kilka dolc�w.
- Ile jestem ci winien? - spyta� Forbushe, szukaj�c w kieszeni portmonetki.
By� smag�ym, niskim m�czyzn�, o delikatnej budowie, czarnych niczym w�giel oczach i kr�tko obci�tych czarnych w�osach. Eddie podni�s� pi�� palc�w.
- Masz dziesi�� i we� sobie dwa z reszty.
- Dzi�ki - odpowiedzia� Eddie i odwracaj�c si� w kierunku kasy doda�. - We wtorek wieczorem b�dzie tu pokaz mody. Takie ciuchy, kt�rych nie kupi�by� �onie, ale mo�e wzi��by� jedn� albo dwie rzeczy dla swojej dziewczyny.
Wr�ci� do kontuaru i po�o�y� trzy jednodolar�wki.
- Postaram si� przyj�� - powiedzia� Forbushe, wiedz�c, �e w tym czasie b�dzie ju� na s�u�bie.
- Przedstawi� ci� kilku modelkom - zach�ca� Eddie.
- To pewnie b�dzie kosztowa� - rzek� Forbushe, wstaj�c z wysokiego sto�ka barowego.
Eddie u�miechn�� si�.
- Nie, nie dla przyjaciela.
Kapitan Donald Smith, dow�dca Command One, sta� w pokoju jadalnym, odwr�cony ty�em do rozsuwanych, oszklonych drzwi wychodz�cych na niewielki dziedziniec i po�o�ony za nim trawnik i basen.
- To cholernie dobry moment na powiedzenie mi, �e chcesz sko�czy� z ma��e�stwem - powiedzia�, usilnie staraj�c si� zachowa� spok�j.
- To nie jest dla mnie �atwe - powiedzia�a Peggy. Siedzia�a na ko�cu sto�u jadalnego. - Ale najlepiej, �ebym odesz�a teraz. Gdyby� tu by�, by�oby to du�o trudniejsze.
Chocia� w skryto�ci ducha zgadza� si� z ni�, milcza�. By� wysokim, szczup�ym m�czyzn� o wydatnych ko�ciach policzkowych i siwiej�cych w�osach.
- Kiedy wr�cisz - powiedzia�a Peggy - otrzymasz wszystkie niezb�dne papiery od mojego adwokata.
- Czy jeste� pewna...
- Niczego nie jestem pewna - wybuchn�a Peggy, bawi�c si� palcami.
By�a drobn� blondynk�, o wci�� dobrej figurze, pomimo �e zbli�a�a si� do pi��dziesi�tki.
- Czy wypi�a� co�, zanim zdecydowa�a� si� powiedzie� mi, �e odchodzisz? - spyta� Smith.
Podobnie jak wiele �on oficer�w marynarki, Peggy mia�a sk�onno�� do alkoholu, najcz�ciej przed jego rejsem.
- Dlaczego zawsze musisz zadawa� to samo pytanie, gdy m�wi� ci cokolwiek? - spyta�a g�osem tak wysokim, �e by� ju� na granicy krzyku.
Smith nie odpowiedzia�. Nie powinien by� zadawa� tego pytania. To nie by� moment na kolejn� dyskusj� o alkoholu.
- Napisz� do dzieci i wyja�ni� im, co si� dzieje - powiedzia�a. - S� dostatecznie doros�e, by zrozumie�, �e takie rzeczy czasami si� zdarzaj�.
- Dlaczego nie poczekasz do mojego powrotu? - zasugerowa� Smith �agodniejszym tonem. - B�dziesz mia�a wi�cej czasu �eby to przemy�le� i ja tak�e.
- Mia�am ju� do�� czasu do namys�u - odpowiedzia�a Peggy. - Bo�e, mia�am ju� do�� czasu. Lata ca�e! Poza tym, kiedy znajdziesz si� na swoim okr�cie, nie b�dziesz my�le� o niczym innym, tylko o dowodzeniu. Nie, przemy�la�am ju� swoje. To najlepszy spos�b zako�czenia czego�, co w rzeczywisto�ci sko�czy�o si� ju� dawno temu.
Smith przeni�s� ci�ar cia�a z prawej nogi na lew�.
- No c�, - powiedzia� niskim g�osem - powinna� wi�c robi� to, na co si� zdecydowa�a�. Lecz wci�� s�dz�, �e mogliby�my porozmawia�.
Peggy potrz�sn�a g�ow�
Zamilkli, s�ysz�c odg�os zatrzymuj�cego si� przed domem samochodu.
- Moja taks�wka - powiedzia� Smith. Peggy wsta�a.
- Trzymaj si�, Don - powiedzia�a. Skierowa� si� ku drzwiom.
- Niczego nie bierzesz? - spyta�a.
- Wszystkie moje rzeczy s� ju� na okr�cie - odpar�, zatrzymuj�c si� przy niej. - Uwa�aj na siebie, Peggy.
- Tak, spr�buj� - powiedzia�a zduszonym g�osem.
Smith �ci�gn�� wargi. Pierwszy raz odejdzie nie ca�uj�c jej na po�egnanie. Chwil� poczeka�. Gdyby zrobi�a najmniejszy ruch w jego kierunku, podszed�by do niej. Ale nie zrobi�a.
- Dam ci zna�, gdzie jestem - powiedzia�a Peggy.
- Masz do�� pieni�dzy? - spyta�.
- Tak.
W ciszy popatrzyli na siebie. Potem Smith skin�� g�ow�, odwr�ci� si�, na�o�y� czapk�, otworzy� drzwi i wyszed� w ciep��, wilgotn� noc. Chwil� p�niej siad� na tylnym siedzeniu taks�wki i powiedzia� kierowcy, gdzie ma jecha�.
Tull skr�ci� swoj� hond� civic kombi na miejsce na parkingu oznaczone symbolem seven eleven, zwolni� i zatrzyma� si�.
Drzwi sklepu otworzy�y si� niemal natychmiast i wyszed� z nich kr�py m�czyzna ubrany w lu�ne niebieskie spodnie i bia�� koszulk� polo, nios�c papierow� torb� ze znakiem sklepu. Tull przechyli� si� przez przednie siedzenie i otworzy� drzwi.
- D�ugo czekasz, Harry? - spyta�.
Harry usadowi� si� obok niego i zamkn�wszy drzwi odpowiedzia�:
- Pi�� minut. Kupi�em dwa kubki kawy i ciastka kawowe Drake'a, te z kruszonk� na wierzchu.
Tull wyjecha� z parkingu i u�miechaj�c si� zauwa�y�:
- Gdyby twoje libido by�o r�wnie silne jak twoje �akomstwo, utorowa�by� sobie drog� do grobu pieprzeniem, a nie jedzeniem.
- Chcesz kaw� i ciastko? - spyta� Harry, otwieraj�c torb�.
- Kaw�. Mam nadziej�, ze nie doda�e� do niej cukru ani �mietanki - odpar� Tull.
- Dla ciebie jest czarna bez cukru. Tull wzi�� od niego kubek.
- S�ucha�e� wiadomo�ci? - spyta� Harry.
- Nie. Nie w��cza�em radia.
- Masz ju� dziesi�tego cz�owieka - powiedzia� Harry. - Powinien si� w�a�nie meldowa� na pok�adzie. Ka�dy z nich b�dzie potwierdza� swoj� to�samo�� daj�c ci kawa�ek uk�adanki. Kiedy u�o�ysz wszystkie razem, powstanie du�a litera T. Podoba ci si� to?
Zamiast odpowiedzi Tull spyta�:
- A je�eli jest wtyczk�? Jedenasty cz�owiek spowodowa�by, �e na pozosta�ych dziesi�ciu pad�yby podejrzenia.
- Jest mo�liwe, �e jedenastu ludzi potwierdzi swoj� to�samo��, ale nie jest to zbyt prawdopodobne - odrzek� Harry, odgryzaj�c kawa�ek ciastka.
- Czy tego za�atwiono podobnie jak tamtych?
Harry powoli zjad� ciastko i dopiero wtedy odpowiedzia�.
- Tak, to ich cholernie zmyli, a zanim si� po�api� w czym rzecz, b�dzie ju� za p�no, by cokolwiek z tym zrobi�. Poza tym ma to cel psychologiczny. Inni m�czy�ni b�d� cholernie wystraszeni, gdy o tym us�ysz� albo przeczytaj�. Ka�dy ceni swojego fiuta wi�cej, ni� jak�kolwiek inn� cz�� cia�a.
- Trzech zamordowanych w ten sam spos�b w ci�gu tak kr�tkiego czasu mo�e sprawi� k�opot, a tego nie chcemy - powiedzia� Tull, zatrzymuj�c si� na czerwonym �wietle. Wypi� jeszcze troch� kawy.
- Co zamierzasz robi� jak ju� b�dzie po wszystkim? - spyta� Harry.
- Jeszcze o tym nie my�la�em - Tull ruszy�, gdy tylko zapali�o si� zielone �wiat�o.
- No, ja ju� swoje zrobi�em - stwierdzi� Harry z zadowoleniem. -Jutro w po�udnie b�d� daleko st�d.
Tull dopi� kaw� i w�o�y� pusty kubek do torby.
- B�d� zadowolony opuszczaj�c to miejsce - powiedzia� Harry. -Za spokojnie tu dla mnie. Wydaje mi si�, �e tak naprawd� jestem du�ym "ch�opakiem z miasta".
Tull zwolni�, gdy zbli�ali si� do bramy bazy, a nast�pnie zatrzyma� si�. Z wartowni wyszed� m�ody �o�nierz piechoty morskiej. Tull machn�� przepustk�. �o�nierz cofn�� si� i zasalutowa�. Oddaj�c honory Tull doda� powoli gazu.
- Nie czujesz si� dziwnie, kiedy to robisz? - spyta� Harry.
- Robi� to ju� tak d�ugo, ze sta�o si� to moj� drug� natur� - odpowiedzia� Tull.
- Czy wsp�praca z kapitanem uk�ada ci si� troch� lepiej?
Tull spojrza� na Harrego w lusterku. Zna� go ju� kilka miesi�cy, ale nie m�g� si� zdecydowa�, co o nim my�le�, a teraz by�o ju� na to za p�no.
- Chcia� mie� pierwszego oficera z okr�tu, kt�rym ostatnio dowodzi�, a zamiast tego dosta� mnie. Na jego miejscu te� by�bym w�ciek�y. Ale nauczyli�my si� nie wchodzi� sobie w drog�.
Harry pogrzeba� w kieszeni i wyj�� niewielkie, czarne metalowe pude�ko, nie wi�ksze ni� wizyt�wka i zrywaj�c uszczelnienie otworzy� je.
- Jest tego wystarczaj�co du�o do wykonania zadania.
Tull spojrza� na pude�ko. Znajdowa�o si� w nim trzydzie�ci pi�� bia�ych plastikowych kr��k�w, u�o�onych w siedem rz�d�w. Wygl�da�y jakby podpiera�y lu�ny kawa�ek papieru.
- Co to jest?
- Syntetyczny jad grzechotnika. Powoduje tak z�e samopoczucie, �e cz�owiek my�li, i� umiera, ale nie umrze. Lekki nacisk, mniejszy ni� gram, wgniata substancj� w sk�r�, a reszty, w czasie nie d�u�szym ni� dwie minuty, dokonuje system kr��enia. Dzia�a przez dwadzie�cia do czterdziestu o�miu godzin, w zale�no�ci od tego, kto zosta� zatruty i od innych okoliczno�ci.
- Podaj mi te inne okoliczno�ci - powiedzia� Tull. Przeje�d�ali wzd�u� lotniskowc�w Nimitz i Amenca
- Skutek jest silniejszy i trwa d�u�ej, gdy ten, kto otrzyma� jad jest w stresie.
- Potwierdzono to testami?
- Z ca�� pewno�ci� - odpowiedzia� Harry.
- Pomy�l� o tym - zapewni� go Tull. Harry zamkn�� i uszczelni� pude�ko.
- Wszystkie dla ciebie - powiedzia�.
Nast�pnie wyj�� paczk� papieros�w.
- Odtrutka jest tutaj. Dzia�a bardzo szybko.
- To znaczy?
- Dziesi�� minut - odpar� Harry, wr�czaj�c mu paczk� papieros�w. Tull wsun�� j� do kieszeni spodni.
- Doje�d�amy do bariery - stwierdzi�.
W �wiat�ach samochodu wida� by�o kilka betonowych blok�w i wartownie po obu stronach drogi.
- Pami�taj - kiedy opu�cisz baz�, jed� prosto do mojego domu drog�, kt�r� ci pokaza�em. �adnych skr�t�w i przystank�w.
- I jed� r�wno sze��dziesi�t pi�� na godzin� - za�mia� si� Harry.
- Dok�adnie tak.
- Dop�ki nie zacz��em pracowa� z tob�, wydawa�o mi si� �e jestem ostro�nym cz�owiekiem - powiedzia� Harry. - Ale nie wytrzymuj� por�wnania z tob�.
Tull nie odpowiedzia�.
- No c�, John, jak to si� m�wi nie mog� powiedzie�, �eby to nie by�o interesuj�ce - Harry wyci�gn�� r�k�. - Przykro mi, �e nasze drogi nigdy ju� si� nie skrzy�uj�.
- Mnie tak�e - odpar� Tull �ciskaj�c d�o�; nast�pnie zwolni� i zatrzyma� samoch�d przed pierwszym szlabanem.
�o�nierz piechoty morskiej wyszed� z wartowni po lewej stronie i poprosi� Tulla o dokumenty, podczas gdy drugi �o�nierz wycelowa� w niego M-16.
- Komandor John Tull - powiedzia� Tull.
�o�nierz z lewej strony wszed� do wartowni, podni�s� s�uchawk�, rzuci� kilka s��w, s�ucha� przez chwil� i odk�adaj�c s�uchawk�, powiedzia�:
- Wszystko w porz�dku, komandorze.
- Dzi�kuj� - odrzek� Tull i otwieraj�c drzwiczki, zwr�ci� si� do Harry'ego:
- Odje�d�aj. Powodzenia.
Tull kiwn�� g�ow� i wysiad�. Poczeka� a� Harry cofnie si� i zawr�ci, po czym ruszy� do ostatniego stanowiska przy nadbrze�u, gdzie by� przycumowany Command One.
Harry opu�ci� baz� t� sam� bram�, przez kt�r� wjecha� Tull, i zaraz za ni� skr�ci� w prawo. W ci�gu kilku minut dojecha� w okolice Yirginia Beach i skierowa� si� w kierunku zalesionego terenu, po�o�onego wzd�u� zatoki. Jutro wieczorem b�dzie ju� jad� obiad w swoim ulubionym bistro w Pary�u. Na sam� my�l �linka nap�yn�a mu do ust. U�miechn�� si� i si�gaj�c do deski rozdzielczej w��czy� radio. W tej samej chwili rozleg� si� pot�ny huk. Krew pola�a si� z uszu, ust i nosa.
- Tull - krzykn�� w p�omienie. Tull!
- Przygotowa� si� do rzucenia cum na dziobie i rufie - rozkaza� Tull przez radio.
- Gotowi - odpowiedzieli przez radio oficerowie pok�adowi.
- Gotowi do rzucenia cum na dziobie i rufie - powt�rzy� Tull, patrz�c na dow�dc� okr�tu, kapitana Donalda Smitha. Stali obaj na mostku. By�a to w�ska, okr�g�a studnia umieszczona na szczycie wysokiego kiosku, kt�ry mie�ci� r�ne systemy radarowe i komunikacyjne okr�tu.
- Podnie�� trap - rozkaza� Smith.
- Podnie�� trap - powt�rzy� Tull.
W tej samej chwili urz�dzenie na �r�dokr�ciu podnios�o trap i zsun�o go na nadbrze�e.
- Trap podniesiony - oznajmi� Tull, gdy tylko przyszed� meldunek przez radio.
Smith obejrza� si� w kierunku rufy, gdzie obracaj�ca si� wolno �ruba pieni�a wod�. Ponownie popatrzy� w kierunku dziobu.
- Rzuci� cumy - powiedzia�.
Tull wyda� rozkaz przez radio i kilka chwil p�niej zameldowa�.
- Wszystkie cumy rzucone.
- Ster na wprost. Jedna trzecia wstecz - powiedzia� Smith.
Tull powt�rzy� rozkaz i przekaza� go do sterowni okr�tu. W ci�gu kilku chwil �ruba okr�tu zmieni�a kierunek i Command One odchodzi� w ciemno��, pozostawiaj�c za sob� otwart� zatok� Chespeake i �wiat�a na nadbrze�u.
Smith podszed� do niewielkiej tablicy kontrolnej i w��czy� �wiat�a pozycyjne.
- Uprz�tn�� pok�ad - powiedzia�. Tull skin�� g�ow� i przekaza� rozkaz.
Smith zlustrowa� najbli�sz� okolic� przez lornetk� pracuj�c� w podczerwieni.
- W pobli�u niczego nie ma - powiedzia�, przekazuj�c lornetk� Tullowi.
- Niczego - potwierdzi� Tull po dok�adnym zlustrowaniu morza wok� okr�tu.
- Czy chce pan, �ebym sprawdzi� tak�e radarem? - spyta�. Smith potrz�sn�� g�ow�. Radar mia� sta�e polecenie meldowania o ka�dym obiekcie odleg�ym o mniej ni� tysi�c jard�w od okr�tu, przy ka�dym wchodzeniu lub wychodzeniu z portu. Command One wszed� w �rodkow� cz�� kana�u.
- Maszyny stop - rozkaza� Smith. - Ster lewo na burt. Tull przekaza� dyspozycje do sterowni.
Okr�t zwolni�, a jego dzi�b zacz�� si� obraca� na po�udnie.
- Jedna trzecia naprz�d - rozkaza� Smith.
- Jedna trzecia naprz�d - przekaza� Tull do sterowni.
- Kurs siedemdziesi�t pi�� - powiedzia� Smith.
- Kurs siedemdziesi�t pi�� - powt�rzy� Tull.
Command One skierowa� si� w kierunku wzburzonej falami zatoki. Smith wyci�gn�� papierosa i pocz�stowa� Tulla.
- Zapomnia�em, �e pan nie pali.
Os�aniaj�c p�omie� zapalniczki d�oni�, zapali� papierosa, wypu�ci� k��b dymu i powiedzia�:
- Zmiana ludzi, kt�rych mamy na okr�cie, w za�og� b�dzie kosztowa� troch� pracy.
- Ten rejs si� do tego przyczyni - odrzek� Tull.
- Jedna czwarta tej bandy jest prosto ze szko�y morskiej - powiedzia� Smith. - I wszyscy oficerowie, tak jak pan, s� z r�nych okr�t�w. Nie pracowali�cie jeszcze ze sob�.
- Jestem pewien, �e ka�dy da z siebie wszystko, na co go sta� - odpar� Tull, zdaj�c sobie spraw� z tego, �e Smithowi zabrak�o zwyk�ej pewno�ci siebie.
- Nie w�tpi�. Ju� to zaobserwowa�em u pana i kilku innych oficer�w-powiedzia� Smith.
- Dzi�kuj�, kapitanie.
- Chcia�em po prostu, z�by pan wiedzia�, �e doceniam pana prac�.
- Nie m�g�bym nic zrobi�, gdyby ludzie nie chcieli ze mn� wsp�pracowa� - doda� Tull skromnie. - To zas�uga wszystkich ludzi na okr�cie. Jestem przekonany, �e szybko si� pan przekona, �e to najlepsza za�oga, jak� pan kiedykolwiek mia�.
Twarz Smitha rozja�ni�a si� ch�opi�cym u�miechem.
- Ja tez tak s�dz� - powiedzia�, zaci�gaj�c si� papierosem ostatni raz przed wyrzuceniem go w spienion� wod� przy burcie Command One.
Tull obj�� dowodzenie. Command One lub - w nomenklaturze stosowanej w marynarce - C-l, p�yn�� po Atlantyku z szybko�ci� trzydziestu pi�ciu w�z��w, w zanurzeniu 150 metr�w, trzysta mil na wsch�d od Wilmington w P�nocnej Karolinie. Wszystkie systemy pracowa�y normalnie. Ludzie na wachcie w sterowni wymieniali mi�dzy sob� tylko niezb�dne uwagi.
Tull sprawdzi�, kt�ra jest godzina. By�a 11:30. O 11:45 mieli rutynowo po��czy� si� przez radio z COMSUBLANT, dow�dztwem si� podwodnych na Atlantyku, w Norfolk.
Zerkaj�c na oficera kieruj�cego zanurzeniem, porucznika Keitha Howarda, powiedzia�:
- Wychodzimy na g��boko�� peryskopow�.
- Tak jest - odpowiedzia� Howard i natychmiast rozkaza� ustawi� stery na wznoszenie, a nast�pnie wyda� kilka rozkaz�w dotycz�cych obs�ugi zawor�w, przez kt�re wod� w g��wnych zbiornikach balastowych wypiera�o powietrze.
C-l zareagowa�. Dzi�b si� podni�s�.
Tull popatrzy� na chy�omierz. Wznosili si� pod k�tem 10 stopni. Przeni�s� wzrok na g��boko�ciomierz. Mijali w�a�nie 130 metr�w.
Forbushe wszed� do sterowni, skin�� g�ow� i skierowa� si� tam, gdzie byli operatorzy sonaru i radia. W wypadku w��czenia si� C-l do akcji przeciwko okr�tom podwodnym wroga, ta cz�� kabiny stawa�a si� Stanowiskiem Dowodzenia (SD) i dow�dca st�d w�a�nie prowadzi� walk�. Lecz by�o tak�e inne SD usytuowane na mostku flagowym, znajduj�cym si� bezpo�rednio pod sterowni�, z kt�rego admira� i genera� dowodz�cy si�ami inwazyjnymi mogli kierowa� dzia�aniami okr�t�w, samolot�w i ludzi wprowadzonymi do akcji. To SD by�o prawdziwym powodem istnienia C-l. By�o tak wyposa�one, by m�c na trzech du�ych ekranach �ledzi� wszystkie samoloty w promieniu trzystu mil morskich i rozmieszczenie si� l�dowych w promieniu stu mil. Odpowiednich informacji dostarcza�y samoloty i satelity szpiegowskie, wyposa�one w specjalne urz�dzenia, umo�liwiaj�ce przesy�anie danych do C-l. Opr�cz tego, bior�ce udzia� w dzia�aniach ameryka�skie okr�ty wojenne, zar�wno nawodne jak i podwodne, mia�y stale dostarcza� zakodowanych informacji przez radio. Rozmieszczenie �o�nierzy ameryka�skich i �o�nierzy wroga mia�o by� stale �ledzone przez samoloty i �mig�owce, co umo�liwia�o genera�om na pok�adzie C-l prowadzenie walki skuteczniej, ni� to by�o wcze�niej mo�liwe.
- Wychodzimy na g��boko�� peryskopow� - oznajmi� Howard. Tull poczeka� kilka chwil, a� okr�t przestanie si� wznosi� i dopiero wtedy podni�s� peryskop i anten� ESM wykrywaj�c� obecno�� obcych radar�w. Przysun�� twarz do okularu peryskopu i rozejrza� si� dooko�a. Morze by�o spokojne i puste we wszystkich kierunkach. �wieci�o s�o�ce, a b��kit nieba tylko na zachodzie m�ci�o kilka ob�ok�w.
- �adny dzie� tam na g�rze - powiedzia� g�o�no; odsun�� si� od peryskopu i upewni� si�, czy urz�dzenia ESM nie wykrywaj� fal radarowych. Nie by�o niczego. Podni�s� anten� odbiorcz� UKF i nadajnik laserowy, s�u��cy do ��czno�ci satelitarnej. Po��czenie takie, u�ywane tylko przez okr�ty podwodne, umo�liwia�o przesy�anie d�u�szych meldunk�w bez ujawniania pozycji.
- Przygotowa� si� do transmisji - powiedzia� Tull.
- Gotowi - odpowiedzia� radiooperator.
Tull patrzy� na zegarek. Dok�adnie o 11.45 rozkaza�:
- Nadawa�.
Radiooperator nacisn�� przycisk sygnalizacyjny. W ci�gu kilku chwil otrzyma� odpowied� i sprawdzaj�c jaz sygna�em, kt�ry wys�a�, zameldowa�:
- Sygna� potwierdzony.
Tull opu�ci� peryskop i wszystkie inne maszty.
- Schodzimy na sto pi��dziesi�t metr�w - powiedzia�.
- Tak jest - potwierdzi� oficer kieruj�cy zanurzeniem.
Tull automatycznie przeni�s� wzrok na g��boko�ciomierz. C-l szybko reagowa� na polecenia zanurzania i wznoszenia. Dzi�b ju� skierowa� si� w d�.
Forbushe przystan�� obok Tulla.
- Wszystko idzie dobrze.
Tull nadal patrzy� na g��boko�ciomierz. Mijali w�a�nie 50 metr�w.
- T ju� si� u�o�y�o.
- Zastanawia�em si�, kiedy mi o tym powiesz - odrzek� Forbushe. Zaniepokojony tym sarkazmem, Tull spojrza� na niego dyskretnie, ale nic nie powiedzia�.
- Zawsze jestem got�w, je�eli ty jeste�.
- Mamy ustalony rozk�ad - odpowiedzia� Tull. - Znasz polecenia; b�dziemy post�powa� �ci�le wed�ug nich.
Forbushe nie zmieni� wyrazu twarzy i tylko w jego czarnych oczach pojawi si� b�ysk; skin�� g�ow� i odszed�.
Tull nadal patrzy� na g��boko�ciomierz. Nie by� zbyt zadowolony z tego, �e musi pracowa� z Forbushe'em i mia� pewno��, �e ten odwzajemnia� to uczucie.
- Sto pi��dziesi�t metr�w - zameldowa� Howard.
- Wyr�wnaj - przypomnia� Tull i zwracaj�c si� w jego kierunku pokaza� podniesiony kciuk.
Po sko�czeniu wachty Tull le�a� w swojej koi z r�kami pod g�ow�. Nie spa�, ale mia� zamkni�te oczy. Ze wszystkich zada�, jakie wykonywa�, to by�o z pewno�ci� najbardziej niebezpieczne. Od samego pocz�tku nie podoba�o mu si�, �e musi pracowa� z Forbushe'em czy Harrym; ten biedny sukinsyn Harry nie mia� najmniejszego poj�cia, �e gdy tylko zabi� trzeciego ch�opaka w pokoju motelowym, sta� si� zb�dnym baga�em, kt�rego nie spos�b by�o nie�� dalej.
- Ale Forbushe to co innego - wyszepta� do siebie. Forbushe by� nadgorliwcem, a Tull nie zna� nadgorliwca, kt�ry nie by�by niebezpieczny.
Tull wzi�� g��boki oddech i wolno wypu�ci� powietrze. Kiedy sko�czy si� ta operacja, zamierza� si� wycofa�. Mia� czterdzie�ci lat i przez ostatnie pi�tna�cie lat �ycia mia� do czynienia z lud�mi pokroju Forbushe'a i Harry'ego. Mo�e powr�ci do Louise i ich zwi�zek b�dzie mia� g��bsze znaczenie. Wydawa�o si�, �e zar�wno w ��ku, jak i poza nim, co� ich ��czy�o. Co�, co mog�oby...
Zadzwoni� telefon umieszczony na przegrodzie. Tull otworzy� oczy, podni�s� s�uchawk�.
- Tu komandor Tull.
- Komandorze, dow�dca chce si� z panem zobaczy� w swojej kabinie - powiedzia� podoficer.
Tull rozpozna� g�os.
- Steve, czy to co� dobrego czy z�ego? - spyta�.
- Raczej normalne - odpowiedzia� Steve.
Tull podzi�kowa� mu, od�o�y� s�uchawk� i z powrotem w�o�y� buty; nast�pnie zatrzyma� si� przy ma�ej, stalowej umywalce po drugiej stronie kabiny by przed spotkaniem z kapitanem obmy� i wytrze� twarz.
Forbushe siedzia� za niewielkim sto�em w pomieszczeniu w tylnej cz�ci okr�tu, pomi�dzy komor� reaktora i maszynowni�. Na �cianach nie by�o nic, poza rocznym kalendarzem z tak dok�adnym zdj�ciem pi�knej, nagiej blondynki, �e wida� by�o b�yszcz�ce kropelki na w�osach wok� warg sromowych. Na biurku oraz za nim sta�y terminale komputerowe. Ten na biurku zapewnia� mu bezpo�redni dost�p do instalacji, instrukcji dzia�ania i napraw, oraz wykaz�w cz�ci wszystkich urz�dze� elektronicznych na C-l. U�ywaj�c zaprogramowanych przez siebie makrokomend, m�g� w ka�dej chwili wy�wietli� informacje konieczne do obs�ugi urz�dze� elektronicznych na okr�cie, a za pomoc� drukarki laserowej wydrukowa� je w postaci tekstu zrozumia�ego dla technik�w. Komputer umieszczony za nim po��czony by� z g��wnym komputerem okr�tu i dostarcza� danych o warunkach dzia�ania systemu operacyjnego okr�tu; by� tak�e po��czony z sieciowym systemem kontroli uszkodze�, dzi�ki kt�remu m�g� pomaga� w rozwi�zywaniu problem�w oficerowi kontroli uszkodze�.
Forbushe doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, jak wa�n� rol� gra� w spokojnym funkcjonowaniu C-1 By� r�wnie� �wiadom, jak wa�n� rol� gra� w misji i czu� si� ura�ony, �e Tull nie traktowa� go jak r�wnego sobie. Powodzenie misji zale�a�o w takim samym stopniu od niego, jak od Tulla. Nie by�o �adnego istotnego powodu, dla kt�rego Tullowi, a nie jemu, powierzono dowodzenie. �adnego. Forbushe wyj�� papierosa z paczki le��cej na stole, zapali� i wypu�ci� dym w kierunku otwartych drzwi. Wed�ug niego operacj� nale�a�o zacz�� tak szybko, jak to tylko mo�liwe. Ponownie zaci�gn�� si� papierosem. Kiedy nadejdzie czas, Tull b�dzie mu si� musia� podporz�dkowa�, albo trzeba go b�dzie usun��. Jeszcze dziesi�ciu innych ludzi by�o wci�gni�tych w zadanie i cho� ich jeszcze nie zna�, to nie mia� �adnych w�tpliwo�ci, �e znajdzie si� mi�dzy nimi kilku, kt�rzy - je�eli b�dzie musia� wykiwa� Tulla - opowiedz� si� za nim.
Zadzwoni� telefon.
Forbushe odebra�.
- Komandorze, dow�dca chce pana widzie� w swoim biurze -powiedzia� Steve.
- Ju� id� - odpowiedzia� Forbushe, gasz�c papierosa w r�cznie kutej, miedzianej popielniczce, pami�tce z pobytu w Kairze kilka lat temu.
- Przeka�� mu to - powiedzia� Jones.
- Usi�d�cie, panowie. Mo�na pali�, je�eli maj� panowie ochot� - powiedzia� Smith, spogl�daj�c na Forbushe'a.
Tull usiad� naprzeciwko biurka Smitha, a Forbushe na prawo od kapitana.
Nabijaj�c fajk�, Smith powiedzia�:
- Za kilka godzin b�dziemy gotowi do wykonania pierwszego z serii g��bokich pr�bnych zanurze�. Podczas tego zanurzenia zejdziemy na g��boko�� pi�ciuset metr�w i pozostaniemy tam przez cztery godziny.
Ubi� tyto� w fajce i zapali�. Gdy ju� si� dobrze rozpali�a, zapyta�:
- Czy kt�ry� z pan�w ma jakie� uwagi? Popatrzy� na Forbushe'a.
- Nie, panie kapitanie. Przeni�s� wzrok na Tulla.
- Czy zamierza pan zapowiedzie� g��boko�� przed zanurzeniem? - spyta� Tull.
Smith pykn�� z fajki.
- Zapowied� mog�aby przestraszy� tych zielonych ch�opak�w.
- Ci w sterowni mog� si� bardziej przestraszy�, gdy powie pan oficerowi zanurzeniowemu, by zej�� na g��boko�� pi�ciuset metr�w, ni� wtedy, gdy b�d� obserwowa� jak przesuwa si� wskaz�wka g��boko�ciomierza.
Smith dmuchn�� dymem w g�r�.
- A co pan o tym s�dzi, panie Forbushe?
- Wykona�bym zanurzenie bez �adnych wst�pnych zapowiedzi.
- Tak, te� tak s�dz�. Im szybciej nowi ludzie przyzwyczaj� si� do rzeczy niespodziewanych, tym bardziej b�dziemy mogli na nich polega� w niebezpiecze�stwie.
Ponownie spojrza� na Tulla.
- Nie ma sensu si� o to spiera� - powiedzia� Tull. - Czy b�dziemy w dow�dztwie, gdy b�dziemy si� zanurza�?
- Nie s�dz�, by by�o to konieczne - odpowiedzia� Smith. - Sam b�d� dowodzi� i wydawa� rozkazy.
- Czy chce pan, �ebym by� w sterowni?
- Nie. My�l�, �e im bardziej b�dziemy to traktowa� jako jedno z naszych normalnych zada�, tym �atwiej b�dzie nowym ludziom potraktowa� g��bokie zanurzenia tak, jak wszystkie inne.
Tull przytakn�� i szybko rozejrza� si� po kabinie. Odk�d przeniesiono go na C-l, by� w niej wi�cej razy ni� m�g� spami�ta�. By�a bardziej przestronna ni� jego, ale du�o mniejsza, ni� admiralska. Na �cianach wisia�o kilka fotografii. Jedna przedstawia�a �on� Smitha, �adn� kobiet� nieco m�odsz� od niego. By�y r�wnie� zdj�cia jego dzieci, grupy Smitha z Akademii oraz okr�tu, kt�rym ostatnio dowodzi�. Opr�cz biurka, w kajucie by�y dwa rz�dy telefon�w, dzi�ki kt�rym mo�liwa by�a natychmiastowa ��czno�� z dowoln� cz�ci� okr�tu, a tak�e systemem automatycznego sterowania, kt�ry Smith m�g� w��czy� ze sterowni, tego miejsca lub swojej kabiny, znajduj�cej si� za drzwiami po lewej stronie. Po prawej stronie znajdowa�o si� kilka terminali komputerowych, dwie drukarki laserowe, sonar i monitory radarowe. Komputery dawa�y mu te same mo�liwo�ci, jakie mia� Forbushe. Gdyby sytuacja tego wymaga�a, m�g� kierowa� napraw� lub kontrol� uszkodze� bezpo�rednio st�d. M�g� tak�e �ledzi� dowolny nieznany obiekt poruszaj�cy si� pod wod�, na wodzie lub w powietrzu, nie przechodz�c do sterowni, dop�ki nie zdecydowa� si� zaalarmowa� dow�dztwa.
- Bior�c pod uwag� obecn� pr�dko��, pozycj�, przewidywany kurs i g��boko��, jak� mamy osi�gn��... -powiedzia� Smith wprowadzaj�c dwa parametry do jednego z komputer�w.
- ...powinni�my by� na pozycji do zanurzania za...
Po prawej stronie wy�wietlanej na monitorze mapy, na kt�rej zaznaczona by�a obecna pozycja oraz kurs okr�tu do miejsca, w kt�rym dno oceanu opada�o ze stu do ponad tysi�ca siedmiuset st�p, pojawi�a si� warto�� 0:0130.
- ... p�torej godziny... no, powiedzmy dwie godziny - sko�czy� Smith.
- Jak d�ugo pozostaniemy na g��boko�ci pi�ciuset metr�w? - spyta� Tull.
- Cztery godziny.
- Na tym samym kursie?
- Tak - odpowiedzia� Smith. Przeni�s� wzrok z Tulla na Forbushe'a.
- Chc� sprawdzi� nasze wszystkie systemy.
- Tak jest, panie kapitanie.
- Czy s� jakie� pytania, panowie? - spyta� Smith.
- Nie - odpowiedzia� Tull.
- Nie, panie kapitanie - odrzek� Forbushe.
3.
- W mojej kabinie, za pi�� minut - powiedzia� Tull, gdy tylko znale�li si� w pewnej odleg�o�ci od kabiny kapitana.
Forbushe spojrza� na niego pytaj�co.
- Za pi�� minut - powt�rzy� Tull ostro i wszed� do kabiny nawigacyjnej, by zapozna� si� z mapami rejonu, w kt�rym mia�o nast�pi� pierwsze g��bokie zanurzenie. Zbi�r map by� skomputeryzowany. Wszystkie g��wne rejony morskie zosta�y podzielone wed�ug d�ugo�ci i szeroko�ci geograficznej na kwadraty o bokach odpowiadaj�cych dziesi�ciu stopniom, biegn�ce ze wschodu na zach�d i z p�nocy na po�udnie.
Porucznik Paul Hacker, oficer nawigacyjny okr�tu, odpowiada� za utrzymywanie kursu i dok�adn� pozycj� okr�tu w ka�dej chwili. Aby osi�gn�� tak wielk� dok�adno��, u�yto wiele skomplikowanych przyrz�d�w: nowoczesnego systemu �yroskopowego, sta�ych namiar�w radiowych; gdy okr�t pozostawa� w zanurzeniu, utrzymywano kontakt z centrum komunikacyjnym w stanie Michigan, a gdy by� na g��boko�ci peryskopowej lub na powierzchni, utrzymywano sta�e po��czenie z jednym z dw�ch satelit�w nawigacyjnych, zale�nie od tego, gdzie si� w danej chwili znajdowa�.
Tull podszed� do ekranu obecnej pozycji. Jego obramowaniem by�a podzia�ka d�ugo�ci i szeroko�ci geograficznej, z dok�adno�ci� do p� minuty; pozycja C-l zaznaczona by�a czerwon� kropk�. Gdy wprowadzi�o si� z klawiatury dane o dowolnych sze�ciu punktach na Ziemi, na ekranie natychmiast pojawia�y si� odleg�o�ci do nich.
Hacker podszed� do Tulla.
- Wszystkie systemy dzia�aj� sprawnie - powiedzia� z u�miechem satysfakcji na pokrytej ch�opi�cymi piegami twarzy.
- Jak wygl�da dno? - spyta� w odpowiedzi Tull, spogl�daj�c na podoficera stoj�cego z boku. By� to jeden z ludzi, kt�rzy potwierdzili swoj� to�samo�� kawa�kiem uk�adanki.
- Za oko�o dziesi�� minut znajdziemy si� poza szelfem kontynentalnym i b�dziemy zmierza� w kierunku r�wniny g��binowej Hatteras - powiedzia� Hacker, zbli�aj�c si� do jednego z terminali i szybko przebiegaj�c palcami po klawiaturze. Pojawi� si� tr�jwymiarowy obraz dna.
- Mamy dwa sonary, stale przeszukuj�ce dno, a powracaj�ce sygna�y s� zamieniane przez komputer na obraz, jaki widzi pan na ekranie.
- Jak g��boko jest dno r�wniny? - spyta� Tull. Dno znajdowa�o si� sto pi��dziesi�t metr�w poni�ej okr�tu, a potem opada�o gwa�townie.
- Wi�cej ni� sze�� tysi�cy - odpowiedzia� Hacker.
- Czy mo�e pan otrzyma� r�wnie dobry obraz tego dna, jak ten teraz?
- Nie tak dok�adny.
Tull skin�� g�ow�, podzi�kowa� i skierowa� si� do swojej kabiny. Chwil� p�niej, bez pukania, wszed� Forbushe.
- Czy mo�esz spowodowa� wypadek? - spyta� Tull, siadaj�c przy ma�ym biurku i wskazuj�c Forbushe'owi wolne krzes�o.
- Wol� posta� - powiedzia� Forbushe. - Powiedz, o co ci do diab�a chodzi?
Tull zrozumia�, �e stoj�c Forbushe chcia� uzyska� przewag� psychologiczn� i sam wsta�.
- Chodzi mi o wypadek, kt�ry podczas g��bokiego zanurzenia nie zrobi nic z�ego ani komukolwiek z za�ogi, ani okr�towi, ale wszystkich cholernie wystraszy.
Forbushe zmarszczy� brwi.
- Chc�, by zdarzy�o si� ich kilka, zanim rozpoczniemy - powiedzia� Tull. Nie zamierza� wyja�nia� dlaczego. Im mniej Forbushe wiedzia�, tym �atwiej b�dzie wykona� zadanie.
- To si� da zrobi�.
- Czy mo�na by na pocz�tek otrzyma� zanurzenie wi�ksze ni� pi��set metr�w?
- O ile wi�ksze?
- Bliskie maksymalnej g��boko�ci.
- Chyba tak.
- ��dam zdecydowanej odpowiedzi. "Chyba" mo�e nas zaprowadzi� na dno, to znaczy na sze�� tysi�cy metr�w.
Forbushe przetar� r�k� czo�o.
- Nie podoba mi si� to. To zbyt niebezpieczne.
- I w�a�nie dlatego nale�y to zrobi� - powiedzia� Tull. - Odleg�o�� do dna nap�dzi Smithowi cholernego stracha.
- A je�eli co� si� stanie. Co� naprawd� powa�nego i b�dziemy si� dalej zanurza�?
- No to zginiemy - powiedzia� zimno Tull. - Ale chc� wiedzie�, na ile jeste� przekonany, �e uda si� to zrobi�?
Przenosz�c ci�ar cia�a z jednej nogi na drug�, Forbushe powiedzia�:
- Jezu, b�d� musia� grzeba� w systemie balastowym. Na takiej g��boko�ci wszystko mo�e si� zdarzy�.
- No dobra, podaj mi g��boko��.
- Siedemset metr�w.
- To tylko dwie�cie metr�w poni�ej.
- Tej g��boko�ci jestem pewien - powiedzia� Forbushe.
Tull si�gn�� na biurko, wyj�� papierosa z paczki, zapali� go i patrz�c na Forbushe'a powiedzia�:
- Przesu�my na tysi�c. Taka g��boko�� da dobry efekt, a tego w�a�nie chc�.
- Ale ryzyko...
- Tysi�c - powiedzia� twardo Tull, ostro spogl�daj�c na Forbushe'a. Forbushe zawaha� si�, a potem skin�� g�ow�.
- Powiem o tym naszym ludziom - powiedzia� Tull. - Nie chc� by si� bali bez potrzeby.
- Co� jeszcze? - spyta� Forbushe. Potrz�saj�c g�ow� Tull odpar�:
- Dopilnuj, by�my nie zeszli na dno.
Forbushe spiorunowa� go wzrokiem, odwr�ci� si� i bez s�owa opu�ci� kabin�.
G��boko zaci�gaj�c si� papierosem, Tull dmuchn�� dymem w kierunku niskiego sufitu kabiny. Im niebezpieczniejsza sytuacja, tym bardziej ludzie b�d� si� bali i tym szybciej zadzia�a jad.
Smith by� na mostku flagowym, gdzie znajdowa�o si� stanowisko dowodzenia. Poza Admira�em Gromlym, pot�nym, pi��dziesi�ciopi�cioletnim m�czyzn�, kt�remu C-l zawdzi�cza� swoje istnienie, by� tam r�wnie� brygadier piechoty morskiej, genera� Peter Hass, kt�ry trzykrotnie pe�ni� s�u�b� liniow� w Wietnamie, w latach sze��dziesi�tych i wczesnych siedemdziesi�tych.
- B�dziemy p�yn�� na g��boko�ci pi�ciuset metr�w przez cztery godziny - zwr�ci� si� do nich Smith - To da waszym ludziom do�� czasu, by przeprowadzi� wszystkie konieczne pr�by.
Patrz�c na Hassa, Gromly skin�� g�ow�.
- Zgadzam si�. A pan, generale?
Hass przytakn�� ruchem g�owy. By� to dobrze zbudowany m�czyzna o ostrych rysach i szarych oczach.
- Jestem tu go�ciem - powiedzia� z u�miechem. - Pop�yn� wsz�dzie tam, gdzie mnie zabierze kapitan.
Siedzieli przy ma�ym stole, kt�rego jeden bok wspiera� si� o grod�. Nagle zadzwoni� jeden z telefon�w; odebra� go oficer admira�a.
- Panie kapitanie, to do pana - powiedzia�.
Smith podni�s� si�, podszed� do telefon�w i wzi�� s�uchawk�.
- Panie kapitanie, odkryli�my za nami dwa Victory - id� kursem dwie�cie osiemdziesi�t, w odleg�o�ci dwudziestu tysi�cy metr�w; p�yn� z pr�dko�ci� dwudziestu o�miu w�z��w i zbli�aj� si� do nas.
- Zidentyfikowane? - spyta� Smith.
- Tak, kapitanie.
- Ju� id� do centrum dowodzenia - powiedzia� Smith. Odwiesi� s�uchawk� na uchwyt zamocowany w �cianie i powr�ci� do sto�u.
- Zbli�aj� si� do nas dwa Victory. Prawdopodobnie po to, by nas obserwowa�.
- Jak blisko pozwoli im pan podej��? - spyta� Gower.
- Tak blisko, by zastanawiali si�, co si� z nami sta�o, gdy uciekniemy - powiedzia� Smith, odchodz�c do kabiny dowodzenia, gdzie oficer obs�uguj�cy sonar obserwowa� dwa cele na monitorze.
- Pr�dko�� zwi�kszy�a si� do trzydziestu w�z��w i wci�� si� zbli�aj� - zameldowa� oficer.
Smith skin�� g�ow�, przeszed� na drug� stron� kabiny dowodzenia i palcem wskazuj�cym nacisn�� czerwony przycisk. Trzydziestosekundowy dzwonek zerwa� za�og� do stanowisk bojowych. Nacisn�� przycisk interkomu.
- Stanowiska bojowe... pe�na gotowo��. Do kabiny dowodzenia wbieg� Tull.
- Zbli�aj� si� szybko dwa Victary - powiedzia� Smith. - Przygotowa� si� do prowadzenia ognia.
- Tak jest, panie kapitanie - odpar� Tull i przekaza� rozkaz oficerowi kieruj�cemu ogniem.
- Prosz� przyj��, ze trzy tysi�ce metr�w przed nami i siedemdziesi�t metr�w nad nami p�ynie bojowy okr�t podwodny z pr�dko�ci� trzydziestu dw�ch w�z��w.
- Tak jest, panie kapitanie - odpowiedzia� oficer kieruj�cy ogniem, wprowadzaj�c ju� pozycj� i pr�dko�� okr�tu do komputera.
Ekran komputera natychmiast pokaza� pozycje dw�ch Victor�w, C-l i hipotetycznego podwodnego okr�tu bojowego, a w chwil� potem, jak powinien zmieni� si� ich kurs, by wej�� na kurs dwu Victor�w. Nast�pnie przeszed� do ci�g�ego trybu rozwi�zywania problemu sterowania ogniem bojowego okr�tu podwodnego w kierunku dw�ch radzieckich okr�t�w podwodnych. Gdyby to by�o prawdziwe sterowanie ogniem, a nie tylko symulacja, rozwi�zanie by�oby dok�adnie takie samo.
Oficer przy komputerze steruj�cym ogniem zacz�� podawa� g��boko��, k�t i czas dziel�cy od celu.
- Zapewni� prowadzenie ognia - rozkaza� Smith.
- Zapewni� prowadzenie ognia - powt�rzy� Tull.
- Prowadzenie ognia zapewnione - nadesz�a odpowied� ze stanowiska prowadzenia ognia.
- Maszyny, ca�a naprz�d - rozkaza� Smith.
- Ca�a naprz�d potwierdzona - przekaza� sygnalista maszynowni, widz�c zapalaj�ce si� zielone �wiat�o na pulpicie steruj�cym maszynami.
- Sternik, kurs dwadzie�cia pi�� - powiedzia� Smith.
- Kurs dwadzie�cia pi�� - odpar� sternik.
Smith cofn�� si� do ekranu sonaru, wskazuj�cego odleg�o�� pomi�dzy dwoma radzieckimi okr�tami podwodnymi a C-l. Podszed� do niego Tull.
- Dow�dcy tych dw�ch okr�t�w podwodnych b�d� si� zastanawia�, na co si� do diab�a natkn�li - powiedzia�, patrz�c na monitor.
Smith odwr�ci� si� ku niemu z u�miechem.
- W taki w�a�nie spos�b powinno im si� dawa� nauczk� - za�mia� si� g�o�no.
Tull, Hacker i wszyscy, kt�rzy go s�yszeli, tak�e si� roze�mieli.
- Gdy b�dziemy wraca�, pewnie b�dzie tu na nas czeka�o kilka okr�t�w - skomentowa� Tull.
- Pewnie tak - powiedzia� Smith. Ponownie popatrzy� na monitor.
- Chc� nas oskrzydli�. Popatrzy� z boku na Tulla.
- Ale nic im to nie da.
- Spr�bujmy im uciec, a ci dow�dcy rzeczywi�cie zaczn� si� denerwowa�.
- Cholera, czemu nie? - zawo�a� Smith i rozkaza�:
- Wykona� unik.
- Unik wykonany - poinformowa� sygnalista maszynowni. Smith przeszed� z powrotem na �rodek kabiny dowodzenia i poci�gn�� Tulla za sob�.
- Mo�emy w�a�ciwie spr�bowa� pierwszego g��bokiego zanurzenia - powiedzia�.
- Pod nami jest cholernie du�o wody- zauwa�y� Tull. Popatrzy� na sond�.
- Oko�o pi�ciuset metr�w.
- Cele poza zasi�giem - zameldowa� oficer przy sonarze.
- Gdy wr�cimy, b�dzie na nas czeka�o sze�� okr�t�w-powiedzia� Tull.
- Zak�ad?
- Dziewi�� do pi�ciu. Smith potrz�sn�� g�ow�.
- Mam pomys�. Zrobimy zrzutk� i ka�dy powie, ilu ruskich okr�t�w spodziewa si� przy powrocie. Wygrywa ten, kto zgadnie.
- Jaka stawka?
- Za�oga liczy czterdziestu ludzi - powiedzmy po pi�� dolar�w. Dwie�cie dolar�w to niez�a stawka.
- A co z admira�em Gromlym, genera�em Hassem i ich lud�mi? To by prawie podwoi�o stawk�.
- Zapytam, czy chc� w tym bra� udzia�. Taki zak�ad pomo�e w tworzeniu prawdziwego zespo�u - stwierdzi� Smith.
Tull przytakn��.
- G��bokie zanurzenie - powiedzia� Smith.
- Tak jest, panie kapitanie.
- Zej�� na pi��set metr�w - rozkaza� Smith. Oficer zerkn�� na Smitha, zanim odpowiedzia�.
- Schodz� na pi��set metr�w.
Natychmiast rozleg� si� znany odg�os otwierania zawor�w i wody wp�ywaj�cej do zbiornik�w balastowych.
- Maszyny, dwie trzecie naprz�d - rzuci� Smith. Sygnalista przyj�� zmian� pr�dko�ci okr�tu.
- Sto sze��dziesi�t metr�w - zameldowa� oficer kieruj�cy zanurzaniem.
Tull obserwowa� ruch strza�ki g��boko�ciomierza i co kilka chwil spogl�da� na wy�wietlacz elektronicznego pomiaru g��boko�ci.
Okr�t opada� bardzo szybko. Co dwadzie�cia metr�w oficer komunikowa� g��boko�� zanurzenia.
Tull przechwyci� wzrok Smitha. Nic nie wskazywa�o na to, by co� podejrzewa�.
- Czterysta metr�w - powiedzia� oficer; nast�pnie zwr�ci� si� do marynarzy steruj�cych awaryjnym balastem:
- Przygotowa� si�!
Ilo�� i rozmieszczenia balastu na pok�adzie C-l by�a elektronicznie wyliczana i kontrolowana na podstawie g��boko�ci. Gdyby system elektroniczny zawi�d�, ludzie steruj�cy balastem uruchomiliby r�czny system pomocniczy.
Na czterystu trzydziestu metrach pr�dko�� opadania okr�tu powinna si� zmniejszy�; nic si� jednak nie zmienia�o.
- Odpowied� systemu? - krzykn�� Smith.
- Normalna - odpowiedzia� oficer kieruj�cy zanurzaniem. G��boko�ciomierz pokaza� czterysta pi��dziesi�t metr�w i nadal opadali.
- Uruchomi� r�czne sterowanie - warkn�� Smith. - Maszyny, jedna trzecia naprz�d.
- Maszyny jedna trzecia naprz�d - odpowiedzia� sygnalista maszynowni.
- R�czny system uruchomiony.
Tull widzia� krople potu na czole Smitha.
- Czterysta pi��dziesi�t - zawo�a� oficer.
- Maszyny stop - rozkaza� Smith.
- Maszyny zatrzymane, panie kapitanie - odpowiedzia� sygnalista. W kabinie dowodzenia panowa�a absolutna cisza, je�eli nie liczy� �wistu powietrza wychodz�cego ze zbiornik�w balastowyc