3082

Szczegóły
Tytuł 3082
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3082 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3082 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3082 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Inglot B�ogos�awie�stwo dla Mr Browna /Nie wiem, czy taka �mier� jest du�o gorsza ni� jaka� inna. /*Nevil Shute "Ostatni brzeg"* Po trzech tygodniach wiatr zmieni� kierunek. Przywia� z po�udnia s�o�ce, zapach �wie�ej trawy a tak�e troch� bakterii. Radioaktywno�� spad�a na tyle, �e mog�y one rozpocz�� chwalebny proces rozk�adu spoczywaj�ce w ko�ciele trupa. Mr Brown tedy rado�nie gni� i wydawa� si� nie mie� nic przeciwko temu. Dochodzi�a w�a�nie pi�tnasta, silniejszy podmuch wiatru trzasn�� okiennic� w ko�cielnej piwnicy - od�amki szk�a spad�y na agregat pr�dotw�rczy, uruchamiaj�c go. Nabo�e�stwo mog�o si� wreszcie rozpocz��... - Kogo tu dzisiaj mamy... John Brian Brown, bia�y, urodzony 15 czerwca 1974 w Filadelfii, zmar�y 2 wrze�nia 2019 w Kansas. Syn Williama i Diany, z domu Burdock. Absolwent Stony Brook, wydzia� prawa. We wczesnej mod�o�ci aktywny uczestnik Ruchu Zbawienia Ameryki. Aresztowany w 1998 za ekscesy uliczne, wypuszczony po trzech miesi�cach. Od tego czasu zwolennik Panameryka�skiego Stylu Bycia. Dwukrotnie �onaty, troje dzieci. Cz�onek zreprogramowanego Ko�cio�a Ostatecznej �wiat�o�ci. Pracowa� jako doradca finansowy w Korporacji Hansona [estetyczna i seksy bielizna na wszelkie okazje!]. Heteroseksualista, ostatnio w niezbyt dobrej formie. Nie stroni� od alkoholu i przygodnych kobiet. Mr Brown s�ucha� ze znudzeniem. Dla niego nie by�y to �adne rewelacje. Bardziej by� zainteresowany swoim wn�trzem - bakterie nie pr�nowa�y. Chwalebny proces rozk�adu trwa� dalej. - Dzieci�stwo Johna Browna by�o normalne, mo�na by powiedzie�, �e supernormalne. Lubi� r�wie�nik�w, nie krzywdzi� zwierz�t [nie wyrywa� muchom skrzyde�ek ani paj�kom n�g - nic z tych rzeczy], trzyma� si� z dala od dziewczynek - cnotliwy nie tyle z braku ch�ci, co nie�wiadomo�ci. Kiedy jako jeszcze siedmiolatek kupi� mamie na gwiazdk� szmink� z kolekcji Penthausa, przypadkowo, rzecz jasna, nie m�g� zrozumie� wywo�anej tym konsternacji. Ten szcz�liwy okres bezpowrotnie min��, gdy sko�czy� lat trzyna�cie i zosta� uwiedziony przez c�rk� s�siada, oszala�� na punkcie seksu z nieletnimi. Olimpijski spok�j ducha Johna Browna zosta� nieodwo�alnie zburzony: seksualne rozbudzenie spowodowa�o szereg implikacji, uwie�czonych krystalizacj� antypanameryka�skiego �wiatopogl�du. Jak wiadomo, seks i polityka jedn� chodz� dr�k�, jak bli�niacza para prosiak�w. Trzy dni po maturze podpali� policyjny samoch�d, potem upi� si� i zer�n�� pierwsz� napotkan� kurw�. I to by� koniec jego szcz�liwego, ameryka�skiego dzieci�stwa... Mr Brown chcia� zaprotestowa�, cho�by przez ruszeniem palcem w bucie, ale po chwili zrezygnowa�. To nie mie�ci�o si� w konwencji, ostatecznie by� gnij�cym trupem. Mimo to czu� si� bardziej �wawo ni� przez wi�ksz� cz�� �ycia. - Ciekawe, czy Mr Brown pami�ta, �e jako m�ody student i neohipiej rycza� wraz z innymi "Precz z Panameryk�!" i obrzuca� butelkami z benzyn� policyjne samochody? Nic tak nie podtrzymuje politcznych przekona� jak koklajl Mo�otowa. A ile razy naparza� si� z glinami, raz nawet uda�o mu si� jednemu policjantowi z�ama� dwa �ebra - te� mia� wtedy ze sob� pa�k�. A jak po ka�dej rozr�bie �pa� z kumplami LSD-80, rzekomo w poszukowaniu drzwi do lepszego �wiata - jak pompuj�c jedn� lask� po drugiej przysi�ga�, �e albo ONI jego, albo ON ich. I co z tego zosta�o, Mr Brown? Zaatakowany tak bezpo�rednio, Mr Borwn pocz�tkowo chcia� odpowiedzie�, ale w ostatecznie postanowi� skomentowa� rzecz ostentacyjnym wydaleniem gaz�w. Wyra�nie mia� gdzie� wyrzuty sumienia z powodu wyparcia si� idea��w m�odo�ci. Niedwuznacznie sugerowa�, �e nie on jeden... - Kl�sk� ruchu antypanameryka�skiego przyj�� do�� osobliwie. Postanowi� ze sob� sko�czy� - czu� si� nijako, nie zat�uczony na manifestacji anie nie zamkni�ty w wi�zieniu. Pocz�tkowo my�la� o samospaleniu przed Kongresem, ale odstr�czy�y go t�umy ch�tnych. Pragn��, aby jego �mier� by�a jednak czym� cho� troch� wyj�tkowym. Widok zdychaj�cego na AIDS homoseksualisty natchn�� go osobliwym pomys�em. Przez p� roku prowadzi� �ycie aktywnego geja, w nadziei, �e z�apie wirusa. A �e nie zawsze, nawet w Panameryce, mamy to co chcemy, wi�c nie z�apa�. Czym�e jest homoseksualna przesz�o�� wobec takiej np. bomby atomowej? - zapragn�� krzykn�� Mr Brown, ale w ko�cu ograniczy� si� do wyd�cia policzk�w i wyszczerzenia z�b�w. Opuchni�ty j�zyk, nie mieszcz�cy si� ju� w ustach, niedwuznacznie dawa� do zrozumienia, �e nadal trzymamy twarz. Z nory wype�zn�� anemiczny szczur i chwiej�c si� jak pijany podrepta� do katafalku. Chwil� patrzy�, jakby w zadumie, na b�yszcz�ce w popo�udniowym s�o�cu srebrne okucia trumny, po czym przewr�ci� si� na grzbiet, wyrzucaj�c pyskiem strug� krwi. - Kiedy mimo uporczywych wysi�k�w nie z�apa� AIDS, postanowi� jednak ostentacyjnie podpali� si� na Wall Street, ale gliniarze zamkn�li go za naruszanie porz�dku. Przesiedzia� trzy miesi�ce w stanowym wi�zieniu, w dzie� czyszcz�c kible, w nocy zaspokajaj�c potrzeby miejscowych pederast�w. I oto sta� si� cud resocjalizacji - z wi�zienia Mr Brown wyszed� jako najgor�tszy zwolennik Panameryka�skiego Stylu �ycia. On to wszystko po prostu zacz�� kocha�! I policjanta na rogu, i supermarket z niezdrow� �ywnoci�, perspektywy �yciowe, dolara i wy�cig szczur�w, w�adze stanowe a nawet Wuja Sama. Wszystko to wyda�o mu si� naraz rajem na ziemi. W naszego Mr Browna wst�pi� nowy, panameryka�ski duch - w ci�gu trzech lat doko�czy� studia, o�eni� si�, sp�odzi� dzieci i zaczepi� w Korporacji Hansona [�adna i estetyczna bielizna!], zarobi� kup� forsy na kilku udanych kontraktach, kt�r� potem wyda� z du�� przyjemno�ci�, s�owem: jad�, pi� i wydala� [nie liczmy tych kilku nietrawno�ci], kopulowa� [umiarkowanie i bez specjalnych perwersji] i by� wreszcie SZCZʌLIWY na nasz jednynie mo�liwy, panameryka�ski spos�b, czego sobie i wam, drodzy Bracia i Siostry, �ycz�. Czy mo�na chcie� czego� wi�cej? G�os chrapn�� i umilk�, jakby nabieraj�c powietrza przed nast�pn� fraz�. Mr Brown s�ucha� z zainteresowaniem, mimo i� przeszkadza�a mu w tym troch� wyciekaj�c z uszu br�zowa substancja podbna do gumowego kleju. MODLITWA Mr Browna - Obym zawsze jad�, pi� i u�ywa� na ile mnie sta�! - Obym zawsze dupczy� do upad�ego! - Oby moje konto ros�o w post�pie geometrycznym! - Oby moje dzieci mia�y wi�cej ni� ja! - Oby szlag trafi� mojego szefa! - Oby B�g zachowa� Wuja Sama i Panameryk�! - Oby Niebo by�o Panameryk�! - A teraz, Bracia i Siostry, pole�my Bogu dusz� Johna Briana Browna, dobrego cz�owieka, uczciwego konsumenta, prawego Panamerykanina. Niech spoczywa w spokoju! OSTC [Computers's System od True Confusions] obiekt: John Brian Brown zlecieniodawca: Korporacja Hansona [pami�taj, seksy bielizna!] o p � a c o n o p r z e l e w e m program: standart katharsis 3.1 zalecenie: udzieli� odpustu Na o�tarzu, nad p�askim holograficznym emiterem ukaza�a si� rozmigotana posta� m�odego kap�ana, kt�ry z uroczyst� min� udzieli� opustu Mr Brownowi, b�ogos�awi�c go dostojnie r�koma odzianymi w bia�e r�kawiczki. Nad jego g�ow� wy�wietli� si� z�oty napis: ABSOLVED. Mr Brown wydawa� si� poruszony - wreszcie, trzydzie�ci jeden dni po �mierci, jego napi�ty brzuch p�k� z hukiem. Mr Brown odda� ducha Panu. <file:///D:/sf/inglot/abc.htm> powr�t Jacek Inglot Planeta syren Odeusowi jak zwykle �ni�y si� kobiety. A dok�adniej rozleg�a po�a� piachu, pe�na kr�g�ych, opalonych, zroszonych potem cia�, le�cych obok siebie i przewracaj�cych si� leniwie jak poleguj�ce na pla�y foki. Piersi, po�ladki i uda falowa�y w tysi�czym, har- minijnym rytmie - Odeusowi wydawa�o si�, �e stoi nad brzegiem morza wype�nionionego pieni�c� si�, erotyczn� cielesno�ci�. Pod stopami czu� wibruj�c� trampolin�, wystarczy�o tylko odbi� si� spr�y�cie i run�� g�ow� w d�, wprost ku k��bi�cym si� w dole cia�om i szybowa� ku spe�nieniu, s�ysz�c jedynie przenikliwy, rozdzieraj� uszy gwizd... Kapitan Odeus zerwa� si� gwa�townie, wybity niezno�nym ha�a- sem z jednego z najprzyjemniejszych sn�w. Przenikliwy gwizd oka- za� si� buczkiem pok�adowego interkomu, sygnalizuj�cym alarm III stopnia. Natychmiast po��czy� si� ze sterowni�. - Zg�asza si� porucznik Kunert... - Co si� dzieje, poruczniku? - Przed chwil� wyszli�my z podprzestrzeni. Nawali� grawimet- ryczny stabilizator, komputer wykry� awari� z du�ym op�nieniem, dlatego statek do�� znacznie zboczy� z kursu. Nie wiadomo, gdzie jeste�my. Widoczna na ekranie twarzyczka Kunerta sprawia�a wra�enie rzeczywi�cie zatroskanej. Odeus wetchn�� ci�ko i spu�ci� nogi na pod�og�. - Zaraz przychodz�. Na miejscu zasta� ju� Nesthoora. Stary nawigator k��ci� si� z komputerem o aktualne wsp�rz�dne - wyra�nie im nie sz�o. Ku- nert ogl�da� na g��wnym ekranie ciemn� stron� jakiej� planety. - Tu jest �ycie - stwierdzi�, wskazuj�c na grup� rozproszo- nych �wiate�. - Wygl�da to na niezbyt liczn� koloni�. - Bzdury - wtr�ci� si� Nesthoor, kt�ry wreszcie pogodzi� si� z komputerem. - Tutaj nic nie ma, jeste�my w gromadzie Perseu- sza, b�d� zasiedla� ten rejon za jakie� dwie�cie lat. No, Ku- nert, mo�ecie by� z siebie dumni: to na pewno ONI! Porucznik spojrza� na nawigatora oboj�tnie, niezdarnie uda- j�c, �e nie wie, o co chodzi. - Jacy ONI? - Ot, bestia, Greka mi tu udaje, no przecie� ci twoi Bracia w Rozumie - Nesthoor zarechota� pod nosem, ci�gle pami�taj�c, jak kiedy� od pijanego w sztok Kunerta wydoby� pewn� tajemnic� - porucznik wierzy� w Obcych. Wed�ug nawigatora, starego kos- micznego wyjadacza, by�o to r�wnie naiwne co wiara w �wi�tego Miko�aja. - Raczej Siostry - zauwa�y� Odeus, siedz�cy przy pulpicie ��czno�ci. - Sami popatrzcie. Ekran ukazywa� wycinek pla�y, zat�oczony setkami nagich ko- biecych cia�. Le�a�y jedna obok drugiej, przeci�gaj�c si� leni- wie jak kotki, blodnynki i brunetki, smuk�e i puszyste. Kamera wykadrowa�a jedn� z nich, blondynk� o z�ocistej sk�rze, wachlu- j�c� si� kwiatem o dziwaczyn, storczykopodobnym kszta�cie. U�- miecha�a si� przy tym tak zmys�owo, �e ogl�daj�cym to m�czyznom drgn�o co� g��boko w trzewiach. - Witamy na Wenus - powiedzia�a. - Najmodniejszym i najbar- dziej ekskluzywnym kurorcie wszech�ciata, prawdziwym raju m�- czyzn. Spe�nimy wszystkie twoje pragnienia, najbardziej wyrafi- nowane zachcianki... Naprawd� wszystkie. Potem nast�powa� kilkudziesi�cio sekundowy monta� najdzi- kszych pornos�w, jakie zdarzy�o im si� widzie�. Rzeczywi�cie, na Wenus spe�niano dok�adnie w s z y s t k i e zachcianki. - Czekamy - doda�a zach�caj�co blondynka. Przez jej twarz przep�yn�y dane cz�stotliwo�ci sygna�u naprowadzaj�cego i tran- smisja si� sko�czy�a. Kunert i Nesthoor gapili si� bezmy�lnie w pusty monitor. Odeus gryz� w zamy�leniu warg�. Pierwszy oprzytomnia� nawigator. - Do licha! - wrzasn��. - To� to musi by� Wenus II! Odeus i Kunert popatrzyli na niego zdezorientowani. - Nie ma takiej planety - powiedzia� kapitan. - I tu si� pan myli - Nestthoor rozsiad� si� wygodnie, zado- wolony, �e b�dzie m�g� opowiedzie� jedn� z tych historyjek, z kt�rych s�yn�� mi�dzy Alderaanem a Syriuszem. - Pami�tam, �e siedzia�em wtedy w kosmoporcie na Woth, czekaj�c na zako�czenie za�adunku. Nic si� specjalnego nie dzia�o, z nud�w ogl�da�em ja- k�� satelitan� transmisj�, kiedy nagle powietrze rozpru� zgrzyt- liwy grzmot, bardzo charakterystyczny dla statku l�duj�cego bez pomocy gravipassu. Pogna�em wraz ze wszystkimi do ekran�w wido- kowych. Nad p�yt� l�dowiska sta� w s�upie ognia patrolowiec Flo- ty, wychylony od pionu tak, �e by�by si� niechybnie roztrzaska�, gdyby nie operator pola bezpiecze�stwa, kt�ry w ostatniej chwili zdo�a� ustabilizowa� statek. Gdy rakieta na dobre wyl�dowa�a, z otwartego luku wypad� nagi m�czyzna, co� be�kocz�c i wymachuj�c r�kami. Dopad�a go Zigi, diabelnie �ada lekarka, w kr�rej kocha� si� ca�y kosmod- rom. Facet na widok dziewczyny wrzasn�� jak obdzierany ze sk�ry i rzuci� si� z powrotem do rakiety. Nie chcia� stamt�d wyj��, dop�ki nie obezw�adnili do piel�gniarze. Statek wewn�trz przed- stawia� koszmarny widok, by� kompletnie zdemolowany, pilot tu� po wyl�dowaniu zniszczy� g��wny komputer i wszystkie bazy da- nych... - Czekaj - przerwa� Odeus. - Co� mi si� chyba przypomina. Czy nie chodzi tu o spraw� komandora Jasona z Patrolu? - Dok�adnie - potwierdzi� nawigator. - Po dw�ch pozosta�ych cz�onkach za�ogi zagin�� wszelki �lad... - Zaraz, to w�a�nie temu facetowi uroi�o si�, �e wyl�dowa� na planecie Amazonek? - Daj mi sko�czy� - Nesthoor zgromi� kapitana wzrokiem, bo- j�c si�, �e straci przez niego puent�. - Jason niczego dorzecz- nego nie by� w stanie powiedzie�, wszystkie klepki mia� dok�ad- nie przemieszane. Ca�y czas wrzeszcza� o obrzydliwych babszty- lach, kt�re chcia�y go na �mier� zam�czy�, na widok kobiet sza- la� ze strachu. Wiecie, jak wygl�daj� ch�opcy z Patrolu: zwarte bry�y stalowych mi�ni, nerwy jak postronki. Komandor Jason by� niczym wi�cej jak kup� roztrz�sionej galarety. Wreszcie jeden z psycholog�w wpad� na pomys�, aby wprowadzi� go wstan hipnozy. Komandor opowiedzia� wtedy ciekaw� histori�: w trakcie skoku nadprzestrzennego nawali� stablizator i patrolowiec wypad� w normaln� przestrze� gdzie� na obrze�u gromady Perseusza... - O, to zupe�nie jak my - zauwa�y� Kunert. - Patrzcie, jaki spostrzegawczy - zakpi� nawigator. - Potem z�apali emisj� wideo... - Przestawiaj�c� stado laleczek ch�tnych do wszystkiego - uzupe�ni� Odeus. - Mniej wi�cej. Oczywi�cie natychmiat ustalili �r�d�o nada- wania i wyl�dowali na planecie... Jej mieszkanki nazywa� j� "Wenus II". Ch�opakom wydawa�o si� pocz�tkowo, �e trafili do ra- ju. Okolica pi�kna, panienki ch�tne i bez przes�d�w... Widz� po waszych rozmarzonych minach, �e te� chcieliby�cie spr�bowa�. Serdecznie odradzam. - Pies ogrodnika - mrukn�� pod nosem Odeus. - Sam nie chce, innemu nie da. Nesthoor nie da� po sobie pozna�, �e cokolwiek us�ysza� i spokojnie perorowa� dalej. - Po paru godzinach, kiedy ch�opaki opadli troch� z si� i nieco stracili zainteresowanie dla uroczych gospody�, te zarea- gowa�y na to ��daniem dalszych, jakby to powiedzie�, "us�ug". Jason z kolegami odm�wili, no bo przecie�, panowie, ile� mo�na. Kobiety pocz�tkowo udawa�y, �e si� z tym pogodzi�y, a potem znienacka ich obezw�adni�y, skr�powa�y i napompowawszy afrodyz- jakami kontuowa�y zabaw�. Panowie, nie przecz�, �e przyjemnie jest mie� jedn� kobiet�, trzy, pi�� nawet, ale co powiedzie� o trzydziestu, czterdziestu i wi�cej? Przyjemno�� stosowana w nad- miarze bywa wyrafinowan� tortur�. Ch�opcy zostali zredukowani do roli work�w mi�niowych tryskaj�cych w regularnych odst�pach czasu sperm�. Jak si� �atwo domy�li�, panienkom nie chodzi�o by- najmniej o m�czyzn, a raczej o d a w c � w... Dwaj towarzysze Jasona wytrzymali trzy dni, on sam �y� jesz- cze, ale wiedzia�, �e zosta�o mu tylko kilka godzin. Wykorzysta� chwil� nieuwagi stra�niczek w czasie jednej z nielicznych przerw, zwia� i jakim� cudem przebi� si� do statku. Ostatkiem przytomno�ci zdo�a� wystartowa� i wej�� w podprzestrze�. Reszt� znacie. Milczeli, trawi�c powoli opowie�� nawigatora. - Ale sk�d kobiety na Wenus II? I dlaczego takie gro�ne? - zapyta� w ko�cu Kunert. - Tego si� Jason nie dowiedzia�. Sprawa jest niejasna, sami wiecie, ile w pocz�tkowym okresie kolonizacji gin�o statk�w, prawdopodobnie kt�ry�, z �adunkiem kobiet, przyp�ta� si� a� tu- taj. Swego czasu by�y g�o�ne ruchy femistek-tygrysek, szukaj�- cych jakiego� gwiezdnego bezm�skiego Edenu... Dwa dni p�niej nawigator zasta� w ster�wce porucznika Ku- nerta hipnotycznie wpatrzonego w ekran. Chwil� ogl�dali razem. - D�ugo one ju� tak? - zapyta� Nesthoor. Kunert nieprzytonie spojrza� na zegar. - Dwie godziny. - No c�, poruczniku... mi�o�� lesbijska to naprawd� pi�kna sprawa. - Ehem, doprawdy... - Kunert zdawa� si� przebywa� z zupe�nie innej rzeczywisto�ci. Nawigator pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. - Czy wiesz, poruczniku, dlaczego w kosmos nie lataj� kobie- ty? - Nie wiem..., to znaczy wiem, chodzi o s�absz� odporno�� ma stresy d�ugiej podr�y. - Bynajmniej, to czynnik drugorz�dny, naszym szefom chodzi�o o co� innego? - O co? - spojrzenie Kunerta by�o czyste i niewinne, niczym zara�onego entuzjazmem pionier�w eksploracji kadeta pierwszego roku. - W�a�nie o to - Nesthoor wskaza� na ekran. - Zamiast my�le� o interesach firmy jedna cz�� za�og kombinowa�aby, jak tu by si� przespa� z drug�. A za to nasi szefowie nie chc� p�aci�. Do ster�wki wpad� jak bomba Odeus - nie wygl�da� dobrze, spocony jak mysz, o rozbieganych oczach. - Pieprzy� kobietony! - rykn��. - Bardziej durnym zaj�ciem od seksu z komputerem jest lizanie lod�w przez opakowanie. Precz z machanomasturbacj�, chc� kobietyyyy... - zawy� przeci�gle. - Prawdziwej, a nie wirtualnej! Po czym, troch� uspokojony, doda�: - Trzeba wyl�dowa� i da� babom do wiwatu. - Raczej to one nam - mrukn�� nawigator i doda� g�o�niej. - Chyba upad�e� na g�ow�! Ju� nie pami�tasz, co zrobi�y z Jasonem? Odeus u�miechn�� si� chytrze. - A jak�e, pami�tam. Gdzie s� zdj�cia strefy umiarkowanej p�kuli po�udniowej? Z podanego pliku wyci�gn�� jedno i pokaza� Nesthoorowi. - Popatrz, te trzy �wiate�ka tutaj. To musi by� ma�a osada, par� domk�w, ale s�dz�, �e mo�na ju� tam znale�� co� odpowied- niego. Wyl�duj� w nocy, potraktuj� wszystko co si� rusza pa- ralizatorem, w ci�gu dw�ch, trzech godzin za�atwi� co trzeba i wr�c�. - Z�api� ci� - obwie�ci� ponuro Nesthoor. - Zrobi� to samo co z Jasonem. - Pomy�la�em o dodatkowym zabezpieczeniu - zachichota� dia- belsko kapitan. - Co�, co uniemo�liwi przekszta�ceniu mnie w zmechanizowanego dawc�. Wydaje mi si�, �e mo�na tak przeprogra- mowa� mikroiniektor automedu, aby w momencie, gdy poziom testos- teronu b�dzie zbyt wysoki, wtrzykn�� mi do krwi enzym blokuj�cy wydzielanie hormonu. Wszyjecie mi to pod sk�r�. To taka impoten- cja na �yczenie, zapobiegaj�ca przegrzaniu instalacji. - Rzeczywi�cie sprytne - nawigator pokr�ci� z uznaniem g�o- w�. - Z tym, �e panienki mog� si� w�wczas nieco zdenerwowa� i na przyk�ad poobcina� panu to i owo, zw�aszcza je�li wyda im si� bezu�eczne. Odeus wzruszy� ramionali. - Do diab�a, kto nie ryzykuje, ten nie posuwa, jak powiada� Casanova. Gdybym si� nie zjawi� w ci�gu doby, odlecicie st�d sa- mi. Kapitan Odeus wr�ci� znacznie wcze�niej ni� oczekiwano. Wy- siadaj�c z l�downika nie mia� miny pogromcy Amazonek. Natarczywe pytania Kunerta zbywa� p�g�bkiem, za� na Nesthoora patrzy� z nieukrywanym obrzydzeniem. Tu� przez odlotem zabra� si� do kaso- wania wszystkich �lad�w pobytu na Wenus II, �ami�c przy tym po- �ow� punkt�w �wi�tego i nietykalnego Regulaminu S�u�by. - Rozumiesz co� z tego? - zapyta� Kunert nawigatora. - Taak - westchn�� smutno Nesthoor. - Czy s�ysza�e� kiedy� opowie�� o Odyseuszu i syrenach? By� to, jak g�osz� mity, jedyny �eglarz, kt�ry s�ysza� ich cudowny, wabi�cy �piew i pozosta� przy �yciu. Wiesz, jak mu si� to uda�o? - Odyseusz zalepi� za�odze uszy woskiem, a siebie kaza� przywi�za� do s�upa. - Doskonale! Istnieje jednak jeszcze jedna, bardzo ma�o zna- na wersja tej historii. Podobno, kiedy zbli�ali si� do wyspy sy- ren, jeden z majtk�w podszed� do uwi�zanego ju� Odyseusza i ta- k�e zalepi� mu uszy woskiem. T�umaczy� si� p�niej, �e �le zro- zumia� rozkazy. Na pr�no Odyseusz rycza� jak op�tany i rwa� wi�zy - za�oga, pami�taj�c o wydanych przez niego poleceniach, ani drgn�a. Wyspa oddala�a si� z ka�d� chwil� i �aden d�wi�k cudownego syreniego �piewu nie dotar� do uszu najsprytniejszego ze �miertelnych... - Nie rozumiem, co ta historia ma wsp�lnego z Odeusem, poza przypadkow� zbie�no�ci� nazwisk. - Naprawd� nie wiesz? - zdziwi� si� nawigator. - To proste. Wyskalowanie mikroiniektora Odeus zleci� mnie i musz� przyzna�, �e chyba si� nie spisa�em. Urz�dzenie mog�o zadzia�a� ju� w przypadku bardzo ma�ego st�enia testosteronu. Wystarczy�oby zu- pe�nie niewielkie podniecienie, przypuszczam, �e je�li na przyk- �ad Odeus jeszcze w l�downiku pojecha� dla rozgrzewki na r�cz- nym, to... Kunert patrzy� na nawigatora w niemym zadziwieniu, a potem zar�a� dzikim, nieopanowanym �miechem, od kt�rego ca�y zsinia�. Nesthoor klepn�� porucznika w plecy, aby go odetka�. - Zreszt�, sam wiesz, �e by�em raczej sceptyczny je�li cho- dzi o t� wypraw�. - Niez�e z ciebie bydl� - wykrztusi� Kunert. - Co� mi si� zdaje, �e na Wenus II jeste�my spaleni. - Osobi�cie uwa�am, �e nie ma czego �a�owa� - doda� Nesthoor i z upodobaniem popatrzy� na kszta�tne po�ladki porucznika Ku- nerta. <abc.htm> powr�t Jacek Inglot Sanktus Kobylarius, magister Wszyscy nazywali go Kobylarzem. O takim przezwisku zdecydowa�a fizjonomia - poci�g�a twarz, szerokie czo�o, cofni�ta i niedogolona szcz�ka, wypuk�e oczy skryte za silnymi szk�ami. Wizerunku dope�nia�a zapadni�ta klatka piersiowa, patykowate r�ce i zacz�tki garbu. S�owem, typowy jajog�owiec - koby�a Raskolnikowa na moment przed ko�cem. Pierwszy raz zetkn��em si� z nim w okresie pisania prac magisterskich. W holu Instytutu zwykli�my zamienia� par� s��w, najcz�ciej o post�pach w pisaniu pracy. Ju� wtedy Kobylarz zdradza� symptomy filo�ogicznego nawiedzenia - za temat obra� sobie analiz� opis�w w opas�ej powie�ci jednego z wieszcz�w modernizmu. Po pobie�nym przejrzeniu tej pozycji mo�na zauwa�y�, �e opisy stanowi� blisko po�ow� zasadniczego tekstu. Za ka�dym razem Kobylarz oznajmia� mi triumfalnie, do kt�rej strony w�a�nie dotar�. Patrzy�em wtedy na jego blad� od niewyspania i z�ego od�ywiania twarz i my�la�em o wieszczu, kt�ry z pewno�ci� nie przypuszcza�, �e w sze��dziesi�t lat po �mierci b�dzie jeszcze komu� sp�dza� sen z powiek. Dlaczego Kobylarz wybra� tak ambitny temat, zamiastwzorem koleg�w - si�gn�� po pierwszy lepszy problem i odb�bnia� swoje mi�dzy jedn� a drug� balang�? Kobylarz by� inny, wierzy� w naukow� donios�o�� tego, co robi�. Na nic zda�y si� moje argumenty, �e na dobr� spraw� nasze ewentualne odkrycia maj� zerowe znaczenie dla narodu (i niewa�ne, jak tu zdefiniujemy poj�cie "nar�d"), co najwy�ej zyskaj� przelotn� aprobat� tego czy owego profesora. Jako prawy czciciel czystej nauki z pogard� odrzuca� moje sugestie. P�niej si� dowiedzia�em, �e jego robota by�a rzeczywi�cie rewelacyjna, rzuci�a na kolana komisj� egzaminacyjn� i zyska�a opini� najlepszej pracy roku. W rezultacie Kobylarz wyl�dowa� w szkole podstawowej w niewielkiej wiosce, po�o�onej par� kilometr�w za miastem, gdzie wbija� p�debilnym dzieciom (z mizernym skutkiem, jak mi potem wyzna�) zasady gramatyki i ortografii. Z czciciela nauki czystej zosta� jej ofiar�, przed czym go zreszt� przestrzega�em. W tym momencie historia mog�aby zosta� zako�czona, bo i c� mo�e by� intryguj�cego w zmaganiach m�odego, hm, "si�acza" (to wieszcz), systematycznie wyka�czanego przez indolencj� systemu o�wiatowego. Proza �ycia, brutalna nauczycielka absolwent�w wy�szych uczelni, od razu dzieli swoje stadko na g�upc�w i s�abeuszy usi�uj�cych pracowa� w zawodzie oraz na spryciarzy i kombinator�w, kt�rzy zawczasu oddali si� w pacht "byznesowi". Kobylarz uczestnicz�cy w jakimkolwiek sensownym interesie by� postaci� nie do przyj�cia. Jego kobyla g�ba a priori skre�la�a naszego delikwenta z listy os�b mog�cych kiedykolwiek zrobi� karier�. A jednak Kobylarz zawsze mnie troch� intrygowa�, tak jak intryguje i zaciekawia ka�dy przedstawiciel gin�cego gatunku. Na sw�j spos�b by� kim� ostatnim i wyj�tkowym. Wyra�nie odbija� od reszty. I to chyba spowodowa�o, �e zosta� obiektem mego zainteresowania, nie tylko z czysto osobistych wzgl�d�w. Przez d�u�szy czas wie�ci o nim dochodzi�y urywane i niepe�ne. Jak wielu z tych pechowc�w, kt�rzy z powodu braku oparcia w zamo�nej i wp�ywowej rodzinie wyl�dowali w szk�kach na prowincji, w pokorze oczekiwa� na sw�j koniec. Dopiero w jaki� czas p�niej spotka�em go na ulicy, no, niezupe�nie przypadkowo. O dziwo, pozna� mnie od razu. Ja go zreszt� te� - wygl�da� jeszcze marniej ni� przedtem, by� nawet w tym samym, jeszcze studenckim, wytartym d�insowym wdzianku. Kobyla g�ba wygl�da�a na bledsz� i bardziej zrezygnowan�. Zapyta�em o prac�. Machn�� niedbale r�k�. - Wiesz, s�dzi�em, �e g�upota ludzka ma jakie� granice, ale szybko mnie z tego wyleczono - powiedzia�. - Mam do czynienia z takimi lud�mi, �e... - Wiem, struktura grona pedagogicznego nie jest mi obca. Id� teraz co� zje��, chod� ze mn�. W barze mlecznym szerokim gestem zaordynowa�em dwie porcje nale�nik�w. Za szk�ami Kobylarza b�ysn�o co� �akomie. Musia� by� g�odny. - Co w�a�ciwie robisz poza wojowaniem z belframi i dyrekcj�? - Pisz� - prze�kn�� i popi� - artyku� krytyczny. Dla "Pami�tnika Literackiego". Jeden ju� wys�a�em, a mam w robocie drugi. - Zap�acili ci? - Jeszcze nie... Przechyli� talerz i pi� �y�eczk� �mietan�. Rzeczywi�cie by� g�odny. Zrobi�o mi si� go �al, mog�em si� szarpn�� na podw�jne nale�niki. Je�li naprawd� jedynym jego �r�d�em dochodu by�a nauczycielska pensja, to musia� cz�sto g�odowa�. - A poza tym? - sondowa�em dalej. - No, jeszcze takie... - pochyli� si� konspiracyjnie. - Pisz� ksi��k�. Powie��. Tu ci� mam, pomy�la�em. Prawd� m�wi�c, oczekiwa�em podobnego wyznania. By�oby wr�cz dziwne, gdyby Kobylarz tego nie robi�. Co drugi z nas opuszcza� mury tutejszej Alma Mater z przekonaniem, �e jest drugim H�ask�, albo chocia� Burs�. Kobylarz nie stanowi� wyj�tku. Zapewne zadzia�a� te� wp�yw wieszcza. Wyszli�my z baru, kieruj�c si� na przystanek. Kobylarz powoli w��czy� nogami, patrz�c gdzie� przed siebie. Wygl�da� jak personifikacja siedmiu plag egipskich - przypomina� teraz zgonionego wielb��da. - Ale nie wiem, czy sko�cz� - ci�gn��. - Dlaczego? - Choruj� - wyja�ni�. - Zaawansowana dyskopatia po��czona z zanikiem mi�ni grzbietowych. Trudno powiedzie�, czy potrwa to rok, czy cztery... - Nie starasz si� leczy�? - Po co? Ja nie mam po co �y�... Nic nie odpowiedzia�em, zatka�o mnie. �elazna logika Kobylarza by�a nie do odparcia. Rzeczywi�cie, istnienie b�d� nieistnienie Kobylarza by�o �wiatu najzupe�niej oboj�tne. Jemu samemu zapewne te�. Stali�my milcz�c na przystanku. Kobylarz pokiwa� z melancholi� g�ow� - w tej chwili by� najbardziej godnym po�a�owania cz�owiekiem w ca�ym mie�cie. Patrzy�em na niego spod oka zastanawiaj�c si�, czy ju� dojrza�, czy mo�e jeszcze troch� poczeka�. Kobylarz nie mia� podobnych rozterek. Przyjecha� tramwaj i po�egna�em go, obiecuj�c sobie ponowne spotkanie. Wr�ci�em do klubu "Simplex", gdzie trawi�em czas i spo�eczne pieni�dze jako specjalista od przelewania pustego w pr�ne. Siedz�c nad stosem biurowej makulatury zastanawia�em si� nad umieszczeniem dotychczasowych wniosk�w w kwartalnym raporcie, ale w ko�cu odrzuci�em pomys� jako przedwczesny. Cz�owiek wymaga� jeszcze dopracowania, cho� reprezentowa� interesuj�ce pocz�tki. Zw�aszcza jego egzystencjalny nihilizm, pozostaj�cy w sprzeczno�ci z g�oszonymi przedtem artystycznymi planami, wydawa� mi si� szczeg�lnie obiecuj�cy. Kobylarz dojrzewa� - i w tym sensie nasze spotkanie by�o szcz�liwym "trafem". Dla niego i dla mnie. Przed zanurzeniem si� w kwity pewnej sponsoruj�cej "Simplexowi" M�odzie�owej Organizacji pomy�la�em, �e je�li cokolwiek wiem o tego typu osobowo�ciach, to wkr�tce powinien przydra�owa� tutaj z r�kopisem powie�ci pod pach�. Nie myli�em si�. Kilka dni p�niej, kiedy znudzony przek�adaniem papierk�w szed�em od�wie�y� si� w klubowej kawiarni, zobaczy�em go czekaj�cego przed wej�ciem. Kr�ci� si� nerwowo, trzymaj�c w d�oniach opas�y brulion. W duchu zatar�em r�ce - rozszyfrowa�em go bezb��dnie. Jak ka�da zagubiona w czasie i przestrzeni, niepewna siebie osobowo�� tw�rcza, potrzebowa� wsparcia czytelnika. W tym mog�em mu pom�c. - Cze�� - powita�em go uprzejmie. - P�jdziemy si� czego� napi�? Wygl�da� na skr�powanego. Spojrza� ukosem na witryn� kawiarni, gdzie za szyb� k��bi� si� t�um m�odzie�owych dzia�aczy, Arab�w i panienek do wszystkiego. - W�a�ciwie... - mia� to by� wst�p do szeregu obiekcji, ale nie da�em mu czasu. - Bez gadania! Ze mn� ci� nie zjedz�. Wej�cie Kobylarza wywo�a�o niejakie zdziwienie w�r�d personelu kawiarni - rzeczywi�cie, nie wygl�da� na sta�ego bywalca "Simplexu". Sam te� nie sprawia� wra�enia zachwyconego towarzystwem w �rodku. Poci�gn��em go w k�t do wolnego stolika. - Co u ciebie nowego? - spyta�em. Nie odpowiada�, ci�gle z lekka oszo�omiony atmosfer� kawiarni. Zastanawia�em si�, kiedy ostatni raz by� w lokalu; nawet na studiach nie chodzi� na �adne prywatki. Jego filozoficznie nastrojon� dusz� musia�a zastanawia� programowa beztroska czy wr�cz bezmy�lno�� charakteryzuj�ca bywalc�w klubu. Mimo to pierwsza impresja Kobylarza by�a dla mnie zaskakuj�ca. - Zombi - wyszepta�. - To jacy� zombi! - Masz troch� racji - przyzna�em. - Ale chyba nie spodziewa�e� si� zasta� tu mogo��w intelektu? Zreszt�, wska� mi w tym mie�cie miejsce, gdzie takowi przebywaj�. - Tak, oczywi�cie... Wydawa� si� zak�opotany. Przysz�a kelnerka i postawi�a na stoliku wino i pepsi. Kobylarz wina nie tkn��, co uzna�em za bardzo pomy�ln� oznak� - s�dz�c po jego stanie psychicznym, nale�a�o si� raczej spodziewa� zaawansowanego alkoholizmu, a to bardzo by skomplikowa�o moje plany. Potrzebowa�em Kobylarza takim, jakim by� teraz - inteligentem o krystalicznych idea�ach, w pocz�tkowym stadium rozstroju nerwowego. Par� stolik�w dalej usadowi�a si� z ha�asem grupa aktywist�w m�odzie�owych. Uzna�em to za �wietn� okazj�, aby , Kobylarza pozytywnie umotywowa�. Ten, niczego nie podejrzewaj�c, powoli s�czy� pepsi i udawa�, �e s�ucha p�yn�cej z podziemi klubu �omotaniny kapeli "Nawiedzony Kombajn". Poci�gn��em �yk wina i zacz��em ostro�nie wprowadza� go w temat. - Widzisz tych tam pod oknem? - dyskretnie wskaza�em grup� aktywist�w. - To jest kierownictwo tutejszego oddzia�u M�odzie�owej Organizacji, kwiat jej aktywu, wielokrotnie chwalony i odznaczany za pozytywn� dzia�alno��, wynoszony pod niebiosa przez w�adze nadrz�dne. Innymi s�owy, awangarda naszej m�odzie�y. Kobylarz popatrzy� w tamtym kierunku i na jego twarzy odbi� si� niesmak. - I co z tego? - spyta� ca�kiem rozumnie. - W�a�ciwie nic, gdyby nie to, �e obecny tu prezes - to ten o wygl�dzie wypuszczonego na przepustk� wzorowego skauta, zreszt� g�b� te� ma pe�n� komuna��w rodem ze skautingu - swym �wiat�ym kierownictwem doprowadzi� do zupe�nego rozk�adu ongi� rzeczywi�cie jako� tam dzia�aj�cej organizacji, eliminuj�c tych, kt�rym chcia�o si� cokolwiek robi�. Cz�� nawet demonstracyjnie rzuci�a legitymacje na zebraniu, ale prezesa utwierdzi�o to tylko w s�uszno�ci raz obranej drogi. Typ jest odporny na wszelk� argumentacj�, co by�o zapewne g��wn� przyczyn�, i� "g�ra" uzna�a go za jedynego cz�owieka zdolnego poprowadzi� tutejszy oddzia� do kolejnych zwyci�stw, kt�re w istocie odnosi... na papierze. Co jaki� czas og�asza nag�� sanacj� stosunk�w i gromkimi odezwami mobilizuje kadr� maj�c� go gdzie�. Po trzech dniach wszystko wraca do normy i ca�a dzia�alno�� ponownie sprowadza si� do rytualnej porcji demagogii. - Ehm, a wygl�da tak przyzwoicie! - Tak? To popatrz sobie na jego s�siada, tego wysokiego m�odzie�ca o urodzie �wi�tego Franciszka z Asy�u, pe�ni�cego obecnie funkcj� zast�pcy prezesa. Stanowi on przyk�ad b�yskawicznej kariery, co nie znaczy, �e b�yskotliwej. Do M�odzie�owej Organizacji wst�pi� w grudniu, a ju� w lutym zosta� jej wiceprezesem. Jedyn� zas�ug� owego �wi�tobliwego m�odzie�ca jest zwi�zek z pewnym wysoko postawionym wodzem z Oddzia�u Okr�gowego. Sam dobrze nie wiem - nepotyzm czy pederastia? Przerwa�em, poniewa� zaskoczy� mnie wyraz twarzy Kobylarza. Patrzy� jak urzeczony na pseudo - Franciszka, kt�ry z rozmarzonym u�miechem liczy� muchy na suficie. W pewnym momencie spojrza� prosto na niego, na co Kobylarz zareagowa� gwa�townym skurczem �o��dka. Toaleta! sykn�� zduszonym g�osem i pobieg� jak oparzony we wskazanym kierunku. Troch� si� przestraszy�em; nie chcia�em go a� tak poruszy�. Zamierza�em tylko utrwali� w nim stan og�lnego zw�tpienia. Nie zamierza�em na razie doprowadza� do kryzysu. Do�� d�ugo nie wraca�. W tym czasie do kawiarni wesz�a Ewa, nieformalna muza "Simplexu", z kt�r� naonczas si� kocha�em, tzn. utrzymywa�em o�ywione stosunki p�ciowe. Zda�a w�a�nie jaki� zaleg�y egzamin, wi�c by�a w �wietnym nastroju. S�ucha�em jej rozkosznego szczebiotania i rozmy�la�em ponuro o Kobylarzu, kt�ry przez moj� durn� brawur� zwymiotowa� ju� chyba dusz�. Wreszcie przyszed� spojrzenie mia� jakby przytomniejsze. Usiad� i jednym haustem wypi� pepsi do ko�ca. Ewa ko�czy�a w�a�nie opowie�� o docencie - fetyszy�cie, u kt�rego studentki zdawa�y egzamin przy pomocy papierowej torebki z intymn� bielizn�. Docent by� koneserem, pi�tki stawia� tylko za autentyczne francuskie koronki, najlepiej z paryskiego porno - shopu. Kobylarz s�ucha� tego w milczeniu, staraj�c si� zachowa� , kamienn� twarz. Wreszcie spojrza� demonstracyjnie na zegarek i zacz�� si� �egna�. - Nie zostawi�e� r�kopisu - przypomnia�em. Ca�y czas trzyma� brulion na kolanach, w kurczowo zaci�ni�tej d�oni. - Ach, to - popatrzy� ze zdumieniem na zeszyt. - Prawie o tym zapomnia�em. Gdyby� m�g�... - Mog� - stwierdzi�em kr�tko i prawie �e wyrwa�em mu r�kopis. - Przyjd� za tydzie�, co� ju� b�d� w stanie powiedzie�. Gdy wyszed�, Ewa spojrza�a na mnie podejrzliwie. Zrobi�em najniewinniejsz� min� na �wiecie, ale to nie pomog�o. - Ten tw�j przyjaciel - powiedzia�a wolno i z namys�em - jest jaki� dziwny. Czy to aby nie peda�? Roze�mia�em si�, serdecznie ubawiony. W Kobylarzu by�o tyle seksu co w amebie. - Pochlebiasz mu, kochanie. To stary kumpel z roku, mamy wsp�lne interesy. A propos - czas chyba uczci� tw�j egzamin? Poszli�my na g�r� do biura, opustosza�ego ju� o tej wczesnej popo�udniowej porze - nie ka�dy tak kocha� swoj� prac� jak ja. Usiad�em za biurkiem i zacz��em segregowa� papiery, znamionuj�ce kolejny okres kwitotw�rczej aktywno�ci prezesa. Ewa spocz�a na biurku kolegi, starego niechluja, od roku za�cielonym nie za�atwionymi pismami. Wzi�a jedno z nich i udaj�c, �e czyta, rytmicznie stuka�a pi�t� w drewno, w takt nios�cego si� po rurach najnowszego przeboju supergrupy "M�zg na �cianie", kt�ra zast�pi�a w piwnicy "Nawiedzony Kombajn". - M�wi� o tobie ostatnio dziwne rzeczy - wachlowa�a si� kwestionariuszem, mrugaj�c do mnie filuternie. - Wiceprezes twierdzi, �e jeste�... zgadnij kim? - C� m�g� o mnie wymy�le� ten smutny pierdziel - podszed�em do okna i zaci�gn��em powoli zas�ony. - Pewnie, �e jestem wcielonym diab�em. - Dok�adnie! - zawo�a�a ubawiona. - Sk�d wiesz? - No bo przecie� nim jestem. Majtki nie b�d� ci potrzebne. Odwr�ci�em si� od okna - majteczki spoczywa�y ju� na maszynie do pisania. Ewa poruszy�a si� niespokojnie, jakby w uda zapiek�y j� zaleg�e kwity mego niechlujnego kolegi. Unios�em majteczki pod �wiat�o; by�y prawie przezroczyste, zrobione z najdelikatniejszej koronki. - Przygotowa�a� je dla docenta? Zaprzeczy�a ruchem g�owy. Papiery przyjemnie zaszele�ci�y. - Wracaj�c za� do sprawy mego ewentualnego diabelstwa, to z tego, co wiem, penis szatana jest rozdwojony na ko�cu niczym j�zyk w�a i tak jak i sperma zimny na kszta�t lodu. Co o tym s�dzisz? Znaczna cz�� papier�w upad�a ju� na pod�og�, przez co zaleg�o�ci kolegi zmniejszy�y si� o blisko po�ow�. Ewa milcza�a, nad czym� si� zastanawiaj�c. - To jest ciep�e - stwierdzi�a wreszcie. R�kopis Kobylarza nosi� enigmatyczny tytu�: "Spisek". By� to du�y notatnik akademicki, wype�niony prawie do ostatniej strony drobnym, wyra�nym pismem. Na oko oceni�em obj�to�� utworu na blisko osiem arkuszy autorskich, czyli �e Kobylarz sp�odzi� ca�kiem spore dzie�o. Nie zwlekaj�c przyst�pi�em do lektury. Bohaterem uczyni� m�odego urz�dnika jakiego� pomniejszego pionu administracyjnego, Jonasza K. (K jak Kobylarz?), prowadz�cego spokojne i stateczne �ycie, cz�owieka pozbawionego wi�kszych aspiracji a nawet marze�, pilnie bacz�cego, aby nie wystawa� ponad obowi�zuj�c� przeci�tno�� - co mu przychodzi�o bez trudu, jako �e by� urodzonym przeci�tniakiem. Akcja rozpoczyna si� pewnego wiosennego wieczoru, kiedy do k�ad�cego si� spa� Jonasza K. przychodzi dw�ch tajemniczych pan�w, kt�rzy o�wiadczaj�, �e od tej chwili K. jest spiskowcem. Nie wdaj�c si� w dalsze wyja�nienia odchodz�, ka��c czeka� na dalsze instrukcje. Bohater, zupe�nie w pierwszej chwili rozkojarzony, bierze w ko�cu rzecz ca�� za g�upi dowcip niezbyt rozgarni�tych koleg�w. Na tym si� jednak nie sko�czy�o - nast�pnego odwiedza go smutny starszy pan w podniszczonej jesionce i wr�cza mu niewielk� paczuszk�, polecaj�c odnie�� j� pod wskazany adres. K. usi�uje wyt�umaczy�, �e zasz�o jakie� nieporozumienie, ale starszy pan, nazywaj�cy siebie ��cznikiem, przypomina dobrotliwie o dyscyplinie organizacyjnej i odchodzi. K. , wiedziony niezdrow� ciekawo�ci� a troch� strachem przed konsekwencjami w wypadku niepos�usze�stwa, udaje si� pod wskazany adres, do obskurnej kamienicy na przedmie�ciu. Po wymianie has�a paczuszk� odbiera m�oda dziewczyna, daj�c w zamian pakiet papier�w i nowy adres. K., zdumiony i lekko zafascynowany rysuj�c� si� tajemnic�, idzie pod wskazany adres, tym razem luksusowej willi, aby od czarnego s�u��cego dosta� nowy pakiet i adres... Do wczesnych godzin �witu kr��y� po mie�cie niczym nocna mara, a� wreszcie kt�ry� z podanych adres�w okaza� si� jego w�asnym. �apczywie rzuci� si� na przeznaczony dla siebie pakiecik - w �rodku znajduje polecenie, aby czeka� na dalsze instrukcje. Od tej pory K. sta� si� cz�ci� spisku. ��cznik wielokrotnie zrywa� go nawet w �rodku nocy, aby zleci� tajn� misj� - zawsze by�o to takie samo zadanie, o kryptonimie "Nocny Listonosz", polegaj�ce na dostarczaniu paczuszek pod te same adresy, dok�adnie wed�ug schematu z pierwszej nocy. K. powoli przywyka do tego osobliwego �ycia, z niekt�rymi odbiorcami nawet si� zaprzyja�nia. Odczuwa poci�g do dziewczyny z obskurnego domu, jak zauwa�a, nie bez wzajemno�ci. Szczeg�lnie polubi� staruszk� z ma�ego domku ukrytego w zapuszczonym ogrodzie. Staruszka zawsze czeka na K. z fili�ank� gor�cej kawy. Z czasem dostrzeg� w sobie i wok� siebie zmiany, kt�re, jak s�dzi�, s� symptomatyczne dla ka�dego spiskowca. Przesta� chodzi� do pracy, za dnia czu� si� �le, najch�tniej siedzia� w zaciemnionym pokoju lub spa�: Zacz�� cierpie� na dziwne przywidzenia - wydawa�o mu si�, �e co i raz kt�ry� ze znajomych czy przypadkowych przechodni�w mruga do niego porozumiewawczo, kiedy wieczorem �pieszy� w tras� ze swoimi paczuszkami. Przesta� pokazywa� si� w dzie� na ulicy, a i w nocy, zd��aj�c pod swoje adresy, przemyka� chy�kiem pod murami. W tym te� okresie pojawi�y si� u K. pierwsze w�tpliwo�ci dotycz�ce celu i istoty spisku. �adna z nagabywanych os�b nie potrafi mu nic powiedzie�, twierdz�c, �e go po prostu nie zna. "Po c� ca�y spisek i tajemnica, skoro jego cel by�by powszechnie wiadomy, nawet w�r�d samych uczestnik�w?" - pyta retorycznie portier, s�u��cy w domu miejscowego prokuratora. "Cel zna tylko Wielki Szef ' - dodaje mieszkanka obskurnej kamienicy Lili, z kt�r� K: nawi�za� nocny romans, realizowany po�piesznie w kr�tkich przerwach w czasie pe�nienia kurierskich obowi�zk�w. K. pocz�tkowo przystaje na to t�umaczenie, a� do momentu, kiedy przypadkiem zapytana o to, czy wie, co jest w przynoszonych przez niego pakietach, Lili odpowiada, �e nie. "Zreszt� - dodaje dziewczyna - zawsze zabierasz st�d ten sam pakiet, kt�ry poprzedniego wieczoru przynosisz. Nie zauwa�y�e� tego?" K. jest wstrz��ni�ty i przera�ony zarazem - niecierpliwie rozrywa przyniesiony w�a�nie Lili pakiet. W �rodku znajduje jedynie przeznaczon� dla siebie instrukcj�, polecaj�c� czeka� na dalsze instrukcje. Zbulwersowany wraca do siebie, postanawiaj�c nie robi� niczego bez uprzedniego widzenia si� z Szefem. Po kilku dniach przychodzi ��cznik i na postawione zarzuty odpowiada, �e dotychczasowa misja by�a tylko pr�b� - tak naprawd� to w�a�ciwe Zadanie K. dopiero otrzyma. Przedtem te� zobaczy si� z Szefem. K. wy�miewa go i o�wiadcza, �e jutro z�o�y doniesienie na policji o wszystkim, co wie w zwi�zku ze spiskiem. ��cznik mu to odradza, jednak�e jakby bez przekonania. Nast�pnego dnia K. udaje si� na komisariat i ��da widzenia z naczelnikiem policji. Zostaje do niego wpuszczony i opowiada pokr�tce o swoim uczestnictwie w spisku. Z niejakim zdziwieniem stwierdza, �e Naczelnik nie wydaje si� by� poruszony. Patrzy na K. ze zrozumieniem i pewnym politowaniem. Na jego zeznanie odpowiada streszczeniem pewnej popularnej w bli�ej nieokre�lonych ko�ach teorii, t�umacz�cej rzeczywisto�� jako niezwykle z�o�on� struktur� powi�zanych ze sob� spisk�w, dr���cych �wiat od niepami�tnej pory. Nikt nie zna pocz�tku ani ko�ca, a tym bardziej celu. Nikt te� nie mo�e o sobie powiedzie�, �e jest poza spiskiem, tak jak nie mo�e powiedzie�, �e jest poza rzeczywisto�ci�. K. uderza jedna uwaga rzucona przy tej okazji przez Naczelnika - "Spisek to nie stara koszula i nie spos�b wyrzuci� go do kosza na �mieci. Jeste�my do swego spisku przypisani." Wzburzony K. wybiega na ulic� - zrozumia�, �e i Naczelnik nale�y do spisku. Ma wra�enie, jakby by� zaszczutym zwierz�ciem. Zamyka si� w pokoju i czeka na ��cznika. Odci�ty zupe�nie od �wiata, wpada w malign� i prze�ywa niezwyk�e widzenie. W pokoju zjawia si� zgrzybia�y starzec przypominaj�cy biblijnego patriarch� i wyja�nia dobrotliwym g�osem, �e K. ma wyj�tkowe szcz�cie - spisek, w kt�rym uczestniczy, zosta� zawi�zany specjalnie dla niego. To on, K., jest celem i przyczyn�. Dopiero po znikni�ciu starca K. u�wiadamia sobie, �e przemawia� do niego sam Wielki Szef. Nie oczekuje ju� niczego - wie, �e teraz przyjdzie ��cznik z Zadaniem. Rzeczywi�cie, ��cznik zjawi� si� jak zwykle p�nym wieczorem. Zaznajamia K. ze specjalnym Zadaniem - ma on zastrzeli� renegata i zdrajc�, kt�ry usi�owa� zadenuncjowa� spisek. Wr�cza mu pistolet i kartk� z nazwiskiem i adresem zdrajcy, po czym odchodzi, daj�c czas do rana. K. nawet nie czyta kartki - doskonale wie, czyje na niej widnieje nazwisko. Pr�buje si� desperacko ratowa�, ale spostrzega na ulicy dw�ch m�czyzn, pilnie �ledz�cych jego okna. Zrozumia�, �e nie ma �adnych szans. Kiedy do pokoju wpadaj� pierwsze promienie s�o�ca, bierze pistolet i przyk�adaj�c luf� do skroni szepce: "Jak szczur". I by�o to tak, jakby absurd mia� go prze�y�. Z Kobylarzem um�wi�em si� wieczorem w biurze, chc�c mie� pewno��, �e nikt nam nie przeszkodzi. Do generalnego rozstrzygni�cia przygotowa�em si� starannie, sp�dzaj�c wiele godzin nad "Spiskiem". G��wny bohater, K., wykazywa� sporo interesuj�cych cech - ca�kowit� bezradno�� wobec rzeczywisto�ci i poczucie osaczenia przez bli�ej nieokre�lone, nieznane si�y, kt�re bawi� si� nim, jakby by� pingpongow� pi�eczk�. Bezwolnie pod��a z pr�dem �ycia, podawany z r�k do r�k, wykorzystywany jako ofiara nonsensownego i okrutnego �artu. Chwilami nawet odnosi�em wra�enie, i� sprawia mu to jak�� masochistyczn� przyjemno��. Cechowa�a go zupe�na niewiara we w�asn� podmiotowo�� - ba, w�tpi, czy co� takiego w og�le jest mo�liwe. Jedyn� potencjaln� podmiotowo�ci� jawi si� Wielki Szef, mityczna instancja skupiaj�ca w swoim r�ku w�z�owe nici wszystkich spisk�w. Moim zdaniem chodzi�o tu o ukryt� personifikacj� Boga, widzianego jako swego rodzaju Nad - Spisek, o pozapoj�ciowych przyczynach, celach i skutkach, kt�rego terenem dzia�ania jest ca�y wszech�wiat. Wobec tak rozumianego �wiata jednostka ukazuje si� jako element sk�adowy wielkiej struktury, kt�rej nigdy nie pozna i na kt�r� nie ma �adnego wp�ywu. Zaciera si� poj�cie mi�dzy wol� w�asn� a wol� Spisku - nigdy nie wiemy, czy podj�ta przed chwil� decyzja nie zosta�a przez kogo� ju� kiedy� przewidziana i w��czona do jakiego� planu. Tak rozumiany system nie daje jednostce �adnych szans; ju� klasyczny Pan B�g by� bardziej przyst�pny i przecie� podatny na modlitwy, przynajmniej w za�o�eniu. Spisek nie gwarantuje nic. Kobylarz przyszed� o ustalonej porze. Wygl�da� gorzej ni� zwykle, nienaturalnie blady, o przekrwionych oczach. Zauwa�y�em, �e dr�� mu r�ce. Kryzys narasta�, nie mog�em d�u�ej czeka�. Opad� ci�ko na fotel. - No i co? - spyta� chropawym, zm�czonym g�osem. Czyta�e�? - Tak. C� mog� powiedzie�... gdyby Kafka �y� teraz i nazywa� si� Pynchon, to z pewno�ci� napisa�by "Spisek". Moje o�wiadczenie bynajmniej go nie zaskoczy�o. U�miechn�� si� z rezygnacj�. - Nie s�dzi�em, �e to wida�. Chcia� si� podnie��, ale go powstrzyma�em. - Nie u�y�em s�owa "plagiat", zreszt�, nie by�oby ono do ko�ca odpowiednie. Rzecz idzie o co� innego - "Spisek" przekona� mnie, ie jeste� cz�owiekiem, kt�rego od dawna szukam. Kobylarz popatrzy� na mnie zdziwionym wzrokiem. - Nie rozumiem. - To dosy� z�o�ona sprawa. Ja w�a�ciwie jestem, je�li mo�na tak powiedzie�, reprezentantem pewnej instytucji, kt�ra ma tu swoje okre�lone i wa�ne interesy... - M�wisz o M�odzie�owej Organizacji? Skrzywi�em si� kwa�no. - Nie, ta �mieszna firma to jedynie parawan dla moich rzeczywistych dzia�a�... m�j prawdziwy, hm, "pracodawca" zajmuje si� zupe�nie czym innym. Po minie Kobylarza pozna�em, �e rozumie coraz mniej. Postanowi�em ostro�nie wyjawi� mu istot� rzeczy. - Nie musz� ci t�umaczy�, �e �yjemy w czasie powszechnej deprecjacji rzeczy, warto�ci i ludzi. Wszystko jest w coraz gorszym gatunku i coraz po�ledniejsze. Tak�e to, co interesuje moich pracodawc�w, ostatnio bywa coraz rzadsze... zw�aszcza �e s� zainteresowani tylko towarem najwy�szej jako�ci. - O co chodzi, czego w�a�ciwie nie ma? - spyta� niecierpliwie. - Ludzi. Pe�nowarto�ciowych, ca�� g�b� ludzi. Kobylarz milcza�, patrz�c gdzie� w bok. - To zgrywa, tak? Wpuszczasz mnie w kana�? - Nie, m�wi� serio - stara�em si� by� maksymalnie przekonuj�cy. - Prze�ywamy ma�y kryzys; �wiat zaroi� si� od cinkciarzy i sklepikarzy, kombinator�w najrozmaitszego autoramentu. Ma�e cele, ma�e idea�y, sp�aszczony intelekt i chciejstwo. Wyobra�asz sobie osobowo�� takiego typa? Ja tak - widz� to jako czarn�, zgliwia�� czelu��, cuchn�c� i mroczn�. Bez warto�ci. - Jest a� tak �le? - zainteresowa� si� uprzejmie. Ci�gle uwa�a� to za zgryw�. - Gorzej ni� kiedykolwiek. Wiedzia� ju� co� o tym Szekspir: "Czym�e jest cz�owiek, je�eli najwy�szym /Jego zadaniem i dobrem na ziemi/ Jest tylko spanie i jad�o? Bydl�ciem, / Szczerym bydl�ciem." Mia� zupe�n� racj� - tak� per�� jak jego osobowo�� trafia si� raz na sto lat. Wiem co� o tym. - Doprawdy? Patrzy� teraz prosto na mnie i zdawa� si� �wietnie bawi�. - To wcale nie jest �mieszne. Co za� si� tyczy Szekspira, to on przyj�� nasz� propozycj�. Ale ty mi ci�gle nie wierzysz! Kobylarz wzruszy� ramionami. - Jak mam w to wierzy� - zaprasza mnie kolega z roku i usi�uje wm�wi�, �e jest... - Doko�cz! Pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�. - Przecie� to �mieszne! - Tak s�dzisz? - podnios�em zachowan� w�r�d papier�w na biurku kaset�, kt�r� przygotowano mi w zesz�ym tygodniu. Podszed�em do ustawionego w rogu pokoju magnetowidu i wsun��em j� do �rodka. - Ci, kt�rym zdarzy�o si� co� takiego widzie�, m�wi�... zreszt�, sam zobaczysz - w��czy�em wideo i odst�pi�em krok w bok. Monitor zamigota� szybko zmontowanymi obrazami. - poranek biegnie skrajem lasu sama rado�� istnienia spr�chnia�y pie� wierzby w �rodku sekret - ma�y o�tarzyk z jarmarczn� �wi�t� - k�adzie wi�zank� polnych kwiat�w modlitwa �wi�ta maria matko bo�a - b�bnienie w pie� krzyki wrzaski �miech - na zewn�trz ma�pie twarze wyrostk�w. W miar� jak ogl�da�, kpi�cy u�mieszek powoli znika� mu z twarzy. Zaczyna� kojarzy� poszczeg�lne uj�cia, identyfikowa� osoby i miejsca, a wraz z tym procesem niedowierzanie zacz�o ust�powa� przera�eniu. Wpi� palce w por�cz fotela i zagryz� wargi; ca�y skurczony, patrzy� z coraz wi�kszym napi�ciem. Kiedy zacz�� j�cze�, wy��czy�em magnetowid. Wi�cej m�g�by nie wytrzyma�. Dysza� ci�ko, nadal wpatrzony w ciemny ekran. Wygl�da� na bliskiego ob��du. - Zastanawiasz si� teraz pewnie, sk�d ta ta�ma i sk�d na niej te sceny, przecie� nikt w twojej rodzinie nie mia� kamery ani nawet aparatu fotograficznego - ci�gn��em, chc�c go ostatecznie pogr��y�. - W ko�cu kto� m�g� je zrobi� z ukrycia, ale po co? Kogo mo�e obchodzi� jaki� niewydarzony szczeniak z wielodzietnej rodziny, ch�opak i zupe�nie przeci�tny ucze�, p�niej �mieszny student i orygina�? Doskonale wiesz, �e to zupe�nie nieprawdopodobne, ba, wr�cz niemo�liwe, chyba, �e dla tego kogo� czas i przestrze� nie stanowi� problemu... tak jak dla nas. - Kim jeste�? - wychrypia�. - Nikim specjalnym, urz�dnikiem, a w�a�ciwie kim� w rodzaju agenta werbunkowego... Przerwa�em i spojrza�em na Kobylarza - wci�� zdawa� si� nie rozumie�, do czego zmierzam. - Sprawa jest prosta - podj��em. - Proponuj� ci udzia� w naszym spisku. W jakim� sensie twoja ksi��ka ma racj� - �wiat to wypadkowa toczonych od wiek�w gier i kontr - gier, inicjowanych to przez nas, to przez tamtych... A ja chc�, aby� gra� po naszej stronie. Kobylarz, ca�y czas pochylony, podni�s� nagle g�ow�. Zobaczy�em jego szyderczy wzrok i wykrzywione drwi�co usta. - Ja?! Takie zero? - Ka�dy przedmiot w grze jest zerem, chyba �e awansuje do roli podmiotu. Dlaczego akurat ty? - poniewa� byle prostaczek wzi�ty z ulicy nie jest zdolny do bycia podmiotem, do tego trzeba ludzi z realn� osobowo�ci�. Prostaczkowie wol� kontemplacyjne zbydl�cenie. - Przedmiot wobec podmiotu... a wobec czynnik�w nadrz�dnych? - spyta�, jakby wreszcie zaczyna� my�le�. Sapn��em ci�ko. - Oczywi�cie, �e przedmiotem, dzia�amy w hierarchii. Nie mog� ci przecie� ofiarowa� stanowiska Wielkiego Szefa! Ale mo�na awansowa�, jak wsz�dzie. Podszed� do okna i d�u�sz� chwil� wygl�da� na zewn�trz, na ciemne za�miecone podw�rko, otoczone murami starej kamienicy. W�r�d �mieci grzeba�o si� kilka go��bi. Przebieg� jaki� zb��kany pies i chmara ptak�w unios�a si� do g�ry. - To by by�o tak - m�wi� powoli, wci�� odwr�cony