3082
Szczegóły |
Tytuł |
3082 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3082 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3082 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3082 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Inglot
B�ogos�awie�stwo dla Mr Browna
/Nie wiem, czy taka �mier� jest
du�o gorsza ni� jaka� inna.
/*Nevil Shute "Ostatni brzeg"*
Po trzech tygodniach wiatr zmieni� kierunek. Przywia� z po�udnia
s�o�ce, zapach �wie�ej trawy a tak�e troch� bakterii. Radioaktywno��
spad�a na tyle, �e mog�y one rozpocz�� chwalebny proces rozk�adu
spoczywaj�ce w ko�ciele trupa. Mr Brown tedy rado�nie gni� i wydawa� si�
nie mie� nic przeciwko temu. Dochodzi�a w�a�nie pi�tnasta, silniejszy
podmuch wiatru trzasn�� okiennic� w ko�cielnej piwnicy - od�amki szk�a
spad�y na agregat pr�dotw�rczy, uruchamiaj�c go. Nabo�e�stwo mog�o si�
wreszcie rozpocz��...
- Kogo tu dzisiaj mamy... John Brian Brown, bia�y, urodzony 15
czerwca 1974 w Filadelfii, zmar�y 2 wrze�nia 2019 w Kansas. Syn Williama
i Diany, z domu Burdock. Absolwent Stony Brook, wydzia� prawa. We
wczesnej mod�o�ci aktywny uczestnik Ruchu Zbawienia Ameryki. Aresztowany
w 1998 za ekscesy uliczne, wypuszczony po trzech miesi�cach. Od tego
czasu zwolennik Panameryka�skiego Stylu Bycia. Dwukrotnie �onaty, troje
dzieci. Cz�onek zreprogramowanego Ko�cio�a Ostatecznej �wiat�o�ci.
Pracowa� jako doradca finansowy w Korporacji Hansona [estetyczna i seksy
bielizna na wszelkie okazje!]. Heteroseksualista, ostatnio w niezbyt
dobrej formie. Nie stroni� od alkoholu i przygodnych kobiet.
Mr Brown s�ucha� ze znudzeniem. Dla niego nie by�y to �adne
rewelacje. Bardziej by� zainteresowany swoim wn�trzem - bakterie nie
pr�nowa�y. Chwalebny proces rozk�adu trwa� dalej.
- Dzieci�stwo Johna Browna by�o normalne, mo�na by powiedzie�, �e
supernormalne. Lubi� r�wie�nik�w, nie krzywdzi� zwierz�t [nie wyrywa�
muchom skrzyde�ek ani paj�kom n�g - nic z tych rzeczy], trzyma� si� z
dala od dziewczynek - cnotliwy nie tyle z braku ch�ci, co
nie�wiadomo�ci. Kiedy jako jeszcze siedmiolatek kupi� mamie na gwiazdk�
szmink� z kolekcji Penthausa, przypadkowo, rzecz jasna, nie m�g�
zrozumie� wywo�anej tym konsternacji.
Ten szcz�liwy okres bezpowrotnie min��, gdy sko�czy� lat trzyna�cie
i zosta� uwiedziony przez c�rk� s�siada, oszala�� na punkcie seksu z
nieletnimi. Olimpijski spok�j ducha Johna Browna zosta� nieodwo�alnie
zburzony: seksualne rozbudzenie spowodowa�o szereg implikacji,
uwie�czonych krystalizacj� antypanameryka�skiego �wiatopogl�du. Jak
wiadomo, seks i polityka jedn� chodz� dr�k�, jak bli�niacza para
prosiak�w. Trzy dni po maturze podpali� policyjny samoch�d, potem upi�
si� i zer�n�� pierwsz� napotkan� kurw�. I to by� koniec jego
szcz�liwego, ameryka�skiego dzieci�stwa...
Mr Brown chcia� zaprotestowa�, cho�by przez ruszeniem palcem w
bucie, ale po chwili zrezygnowa�. To nie mie�ci�o si� w konwencji,
ostatecznie by� gnij�cym trupem. Mimo to czu� si� bardziej �wawo ni�
przez wi�ksz� cz�� �ycia.
- Ciekawe, czy Mr Brown pami�ta, �e jako m�ody student i neohipiej
rycza� wraz z innymi "Precz z Panameryk�!" i obrzuca� butelkami z
benzyn� policyjne samochody? Nic tak nie podtrzymuje politcznych
przekona� jak koklajl Mo�otowa. A ile razy naparza� si� z glinami, raz
nawet uda�o mu si� jednemu policjantowi z�ama� dwa �ebra - te� mia�
wtedy ze sob� pa�k�. A jak po ka�dej rozr�bie �pa� z kumplami LSD-80,
rzekomo w poszukowaniu drzwi do lepszego �wiata - jak pompuj�c jedn�
lask� po drugiej przysi�ga�, �e albo ONI jego, albo ON ich. I co z tego
zosta�o, Mr Brown?
Zaatakowany tak bezpo�rednio, Mr Borwn pocz�tkowo chcia�
odpowiedzie�, ale w ostatecznie postanowi� skomentowa� rzecz
ostentacyjnym wydaleniem gaz�w. Wyra�nie mia� gdzie� wyrzuty sumienia z
powodu wyparcia si� idea��w m�odo�ci. Niedwuznacznie sugerowa�, �e nie
on jeden...
- Kl�sk� ruchu antypanameryka�skiego przyj�� do�� osobliwie.
Postanowi� ze sob� sko�czy� - czu� si� nijako, nie zat�uczony na
manifestacji anie nie zamkni�ty w wi�zieniu. Pocz�tkowo my�la� o
samospaleniu przed Kongresem, ale odstr�czy�y go t�umy ch�tnych.
Pragn��, aby jego �mier� by�a jednak czym� cho� troch� wyj�tkowym. Widok
zdychaj�cego na AIDS homoseksualisty natchn�� go osobliwym pomys�em.
Przez p� roku prowadzi� �ycie aktywnego geja, w nadziei, �e z�apie
wirusa. A �e nie zawsze, nawet w Panameryce, mamy to co chcemy, wi�c nie
z�apa�.
Czym�e jest homoseksualna przesz�o�� wobec takiej np. bomby
atomowej? - zapragn�� krzykn�� Mr Brown, ale w ko�cu ograniczy� si� do
wyd�cia policzk�w i wyszczerzenia z�b�w. Opuchni�ty j�zyk, nie
mieszcz�cy si� ju� w ustach, niedwuznacznie dawa� do zrozumienia, �e
nadal trzymamy twarz. Z nory wype�zn�� anemiczny szczur i chwiej�c si�
jak pijany podrepta� do katafalku. Chwil� patrzy�, jakby w zadumie, na
b�yszcz�ce w popo�udniowym s�o�cu srebrne okucia trumny, po czym
przewr�ci� si� na grzbiet, wyrzucaj�c pyskiem strug� krwi.
- Kiedy mimo uporczywych wysi�k�w nie z�apa� AIDS, postanowi� jednak
ostentacyjnie podpali� si� na Wall Street, ale gliniarze zamkn�li go za
naruszanie porz�dku. Przesiedzia� trzy miesi�ce w stanowym wi�zieniu, w
dzie� czyszcz�c kible, w nocy zaspokajaj�c potrzeby miejscowych
pederast�w. I oto sta� si� cud resocjalizacji - z wi�zienia Mr Brown
wyszed� jako najgor�tszy zwolennik Panameryka�skiego Stylu �ycia. On to
wszystko po prostu zacz�� kocha�! I policjanta na rogu, i supermarket z
niezdrow� �ywnoci�, perspektywy �yciowe, dolara i wy�cig szczur�w,
w�adze stanowe a nawet Wuja Sama. Wszystko to wyda�o mu si� naraz rajem
na ziemi. W naszego Mr Browna wst�pi� nowy, panameryka�ski duch - w
ci�gu trzech lat doko�czy� studia, o�eni� si�, sp�odzi� dzieci i
zaczepi� w Korporacji Hansona [�adna i estetyczna bielizna!], zarobi�
kup� forsy na kilku udanych kontraktach, kt�r� potem wyda� z du��
przyjemno�ci�, s�owem: jad�, pi� i wydala� [nie liczmy tych kilku
nietrawno�ci], kopulowa� [umiarkowanie i bez specjalnych perwersji] i
by� wreszcie SZCZʌLIWY na nasz jednynie mo�liwy, panameryka�ski spos�b,
czego sobie i wam, drodzy Bracia i Siostry, �ycz�. Czy mo�na chcie�
czego� wi�cej?
G�os chrapn�� i umilk�, jakby nabieraj�c powietrza przed nast�pn�
fraz�. Mr Brown s�ucha� z zainteresowaniem, mimo i� przeszkadza�a mu w
tym troch� wyciekaj�c z uszu br�zowa substancja podbna do gumowego kleju.
MODLITWA Mr Browna
- Obym zawsze jad�, pi� i u�ywa� na ile mnie sta�!
- Obym zawsze dupczy� do upad�ego!
- Oby moje konto ros�o w post�pie geometrycznym!
- Oby moje dzieci mia�y wi�cej ni� ja!
- Oby szlag trafi� mojego szefa!
- Oby B�g zachowa� Wuja Sama i Panameryk�!
- Oby Niebo by�o Panameryk�!
- A teraz, Bracia i Siostry, pole�my Bogu dusz� Johna Briana Browna,
dobrego cz�owieka, uczciwego konsumenta, prawego Panamerykanina. Niech
spoczywa w spokoju!
OSTC [Computers's System od True Confusions]
obiekt: John Brian Brown
zlecieniodawca: Korporacja Hansona [pami�taj, seksy bielizna!]
o p � a c o n o p r z e l e w e m
program: standart katharsis 3.1
zalecenie: udzieli� odpustu
Na o�tarzu, nad p�askim holograficznym emiterem ukaza�a si�
rozmigotana posta� m�odego kap�ana, kt�ry z uroczyst� min� udzieli�
opustu Mr Brownowi, b�ogos�awi�c go dostojnie r�koma odzianymi w bia�e
r�kawiczki. Nad jego g�ow� wy�wietli� si� z�oty napis: ABSOLVED. Mr
Brown wydawa� si� poruszony - wreszcie, trzydzie�ci jeden dni po
�mierci, jego napi�ty brzuch p�k� z hukiem.
Mr Brown odda� ducha Panu.
<file:///D:/sf/inglot/abc.htm> powr�t
Jacek Inglot
Planeta syren
Odeusowi jak zwykle �ni�y si� kobiety. A dok�adniej rozleg�a po�a�
piachu, pe�na kr�g�ych, opalonych, zroszonych potem cia�, le�cych obok
siebie i przewracaj�cych si� leniwie jak poleguj�ce na pla�y foki.
Piersi, po�ladki i uda falowa�y w tysi�czym, har- minijnym rytmie -
Odeusowi wydawa�o si�, �e stoi nad brzegiem morza wype�nionionego
pieni�c� si�, erotyczn� cielesno�ci�. Pod stopami czu� wibruj�c�
trampolin�, wystarczy�o tylko odbi� si� spr�y�cie i run�� g�ow� w d�,
wprost ku k��bi�cym si� w dole cia�om i szybowa� ku spe�nieniu, s�ysz�c
jedynie przenikliwy, rozdzieraj� uszy gwizd...
Kapitan Odeus zerwa� si� gwa�townie, wybity niezno�nym ha�a- sem z
jednego z najprzyjemniejszych sn�w. Przenikliwy gwizd oka- za� si�
buczkiem pok�adowego interkomu, sygnalizuj�cym alarm III stopnia.
Natychmiast po��czy� si� ze sterowni�.
- Zg�asza si� porucznik Kunert...
- Co si� dzieje, poruczniku?
- Przed chwil� wyszli�my z podprzestrzeni. Nawali� grawimet- ryczny
stabilizator, komputer wykry� awari� z du�ym op�nieniem, dlatego statek
do�� znacznie zboczy� z kursu. Nie wiadomo, gdzie jeste�my.
Widoczna na ekranie twarzyczka Kunerta sprawia�a wra�enie
rzeczywi�cie zatroskanej. Odeus wetchn�� ci�ko i spu�ci� nogi na pod�og�.
- Zaraz przychodz�.
Na miejscu zasta� ju� Nesthoora. Stary nawigator k��ci� si� z
komputerem o aktualne wsp�rz�dne - wyra�nie im nie sz�o. Ku- nert
ogl�da� na g��wnym ekranie ciemn� stron� jakiej� planety.
- Tu jest �ycie - stwierdzi�, wskazuj�c na grup� rozproszo- nych
�wiate�. - Wygl�da to na niezbyt liczn� koloni�.
- Bzdury - wtr�ci� si� Nesthoor, kt�ry wreszcie pogodzi� si� z
komputerem. - Tutaj nic nie ma, jeste�my w gromadzie Perseu- sza, b�d�
zasiedla� ten rejon za jakie� dwie�cie lat. No, Ku- nert, mo�ecie by� z
siebie dumni: to na pewno ONI!
Porucznik spojrza� na nawigatora oboj�tnie, niezdarnie uda- j�c, �e
nie wie, o co chodzi.
- Jacy ONI?
- Ot, bestia, Greka mi tu udaje, no przecie� ci twoi Bracia w
Rozumie - Nesthoor zarechota� pod nosem, ci�gle pami�taj�c, jak kiedy�
od pijanego w sztok Kunerta wydoby� pewn� tajemnic� - porucznik wierzy�
w Obcych. Wed�ug nawigatora, starego kos- micznego wyjadacza, by�o to
r�wnie naiwne co wiara w �wi�tego Miko�aja.
- Raczej Siostry - zauwa�y� Odeus, siedz�cy przy pulpicie ��czno�ci.
- Sami popatrzcie.
Ekran ukazywa� wycinek pla�y, zat�oczony setkami nagich ko- biecych
cia�. Le�a�y jedna obok drugiej, przeci�gaj�c si� leni- wie jak kotki,
blodnynki i brunetki, smuk�e i puszyste. Kamera wykadrowa�a jedn� z
nich, blondynk� o z�ocistej sk�rze, wachlu- j�c� si� kwiatem o
dziwaczyn, storczykopodobnym kszta�cie. U�- miecha�a si� przy tym tak
zmys�owo, �e ogl�daj�cym to m�czyznom drgn�o co� g��boko w trzewiach.
- Witamy na Wenus - powiedzia�a. - Najmodniejszym i najbar- dziej
ekskluzywnym kurorcie wszech�ciata, prawdziwym raju m�- czyzn. Spe�nimy
wszystkie twoje pragnienia, najbardziej wyrafi- nowane zachcianki...
Naprawd� wszystkie.
Potem nast�powa� kilkudziesi�cio sekundowy monta� najdzi- kszych
pornos�w, jakie zdarzy�o im si� widzie�. Rzeczywi�cie, na Wenus
spe�niano dok�adnie w s z y s t k i e zachcianki.
- Czekamy - doda�a zach�caj�co blondynka. Przez jej twarz
przep�yn�y dane cz�stotliwo�ci sygna�u naprowadzaj�cego i tran- smisja
si� sko�czy�a.
Kunert i Nesthoor gapili si� bezmy�lnie w pusty monitor. Odeus gryz�
w zamy�leniu warg�. Pierwszy oprzytomnia� nawigator.
- Do licha! - wrzasn��. - To� to musi by� Wenus II!
Odeus i Kunert popatrzyli na niego zdezorientowani.
- Nie ma takiej planety - powiedzia� kapitan.
- I tu si� pan myli - Nestthoor rozsiad� si� wygodnie, zado- wolony,
�e b�dzie m�g� opowiedzie� jedn� z tych historyjek, z kt�rych s�yn��
mi�dzy Alderaanem a Syriuszem. - Pami�tam, �e siedzia�em wtedy w
kosmoporcie na Woth, czekaj�c na zako�czenie za�adunku. Nic si�
specjalnego nie dzia�o, z nud�w ogl�da�em ja- k�� satelitan� transmisj�,
kiedy nagle powietrze rozpru� zgrzyt- liwy grzmot, bardzo
charakterystyczny dla statku l�duj�cego bez pomocy gravipassu. Pogna�em
wraz ze wszystkimi do ekran�w wido- kowych. Nad p�yt� l�dowiska sta� w
s�upie ognia patrolowiec Flo- ty, wychylony od pionu tak, �e by�by si�
niechybnie roztrzaska�, gdyby nie operator pola bezpiecze�stwa, kt�ry w
ostatniej chwili zdo�a� ustabilizowa� statek.
Gdy rakieta na dobre wyl�dowa�a, z otwartego luku wypad� nagi
m�czyzna, co� be�kocz�c i wymachuj�c r�kami. Dopad�a go Zigi, diabelnie
�ada lekarka, w kr�rej kocha� si� ca�y kosmod- rom. Facet na widok
dziewczyny wrzasn�� jak obdzierany ze sk�ry i rzuci� si� z powrotem do
rakiety. Nie chcia� stamt�d wyj��, dop�ki nie obezw�adnili do
piel�gniarze. Statek wewn�trz przed- stawia� koszmarny widok, by�
kompletnie zdemolowany, pilot tu� po wyl�dowaniu zniszczy� g��wny
komputer i wszystkie bazy da- nych...
- Czekaj - przerwa� Odeus. - Co� mi si� chyba przypomina. Czy nie
chodzi tu o spraw� komandora Jasona z Patrolu?
- Dok�adnie - potwierdzi� nawigator. - Po dw�ch pozosta�ych
cz�onkach za�ogi zagin�� wszelki �lad...
- Zaraz, to w�a�nie temu facetowi uroi�o si�, �e wyl�dowa� na
planecie Amazonek?
- Daj mi sko�czy� - Nesthoor zgromi� kapitana wzrokiem, bo- j�c si�,
�e straci przez niego puent�. - Jason niczego dorzecz- nego nie by� w
stanie powiedzie�, wszystkie klepki mia� dok�ad- nie przemieszane. Ca�y
czas wrzeszcza� o obrzydliwych babszty- lach, kt�re chcia�y go na �mier�
zam�czy�, na widok kobiet sza- la� ze strachu. Wiecie, jak wygl�daj�
ch�opcy z Patrolu: zwarte bry�y stalowych mi�ni, nerwy jak postronki.
Komandor Jason by� niczym wi�cej jak kup� roztrz�sionej galarety.
Wreszcie jeden z psycholog�w wpad� na pomys�, aby wprowadzi� go wstan
hipnozy. Komandor opowiedzia� wtedy ciekaw� histori�: w trakcie skoku
nadprzestrzennego nawali� stablizator i patrolowiec wypad� w normaln�
przestrze� gdzie� na obrze�u gromady Perseusza...
- O, to zupe�nie jak my - zauwa�y� Kunert.
- Patrzcie, jaki spostrzegawczy - zakpi� nawigator. - Potem z�apali
emisj� wideo...
- Przestawiaj�c� stado laleczek ch�tnych do wszystkiego - uzupe�ni�
Odeus.
- Mniej wi�cej. Oczywi�cie natychmiat ustalili �r�d�o nada- wania i
wyl�dowali na planecie... Jej mieszkanki nazywa� j� "Wenus II".
Ch�opakom wydawa�o si� pocz�tkowo, �e trafili do ra- ju. Okolica pi�kna,
panienki ch�tne i bez przes�d�w... Widz� po waszych rozmarzonych minach,
�e te� chcieliby�cie spr�bowa�. Serdecznie odradzam.
- Pies ogrodnika - mrukn�� pod nosem Odeus. - Sam nie chce, innemu
nie da.
Nesthoor nie da� po sobie pozna�, �e cokolwiek us�ysza� i spokojnie
perorowa� dalej.
- Po paru godzinach, kiedy ch�opaki opadli troch� z si� i nieco
stracili zainteresowanie dla uroczych gospody�, te zarea- gowa�y na to
��daniem dalszych, jakby to powiedzie�, "us�ug". Jason z kolegami
odm�wili, no bo przecie�, panowie, ile� mo�na. Kobiety pocz�tkowo
udawa�y, �e si� z tym pogodzi�y, a potem znienacka ich obezw�adni�y,
skr�powa�y i napompowawszy afrodyz- jakami kontuowa�y zabaw�. Panowie,
nie przecz�, �e przyjemnie jest mie� jedn� kobiet�, trzy, pi�� nawet,
ale co powiedzie� o trzydziestu, czterdziestu i wi�cej? Przyjemno��
stosowana w nad- miarze bywa wyrafinowan� tortur�. Ch�opcy zostali
zredukowani do roli work�w mi�niowych tryskaj�cych w regularnych
odst�pach czasu sperm�. Jak si� �atwo domy�li�, panienkom nie chodzi�o
by- najmniej o m�czyzn, a raczej o d a w c � w...
Dwaj towarzysze Jasona wytrzymali trzy dni, on sam �y� jesz- cze,
ale wiedzia�, �e zosta�o mu tylko kilka godzin. Wykorzysta� chwil�
nieuwagi stra�niczek w czasie jednej z nielicznych przerw, zwia� i
jakim� cudem przebi� si� do statku. Ostatkiem przytomno�ci zdo�a�
wystartowa� i wej�� w podprzestrze�. Reszt� znacie.
Milczeli, trawi�c powoli opowie�� nawigatora.
- Ale sk�d kobiety na Wenus II? I dlaczego takie gro�ne? - zapyta� w
ko�cu Kunert.
- Tego si� Jason nie dowiedzia�. Sprawa jest niejasna, sami wiecie,
ile w pocz�tkowym okresie kolonizacji gin�o statk�w, prawdopodobnie
kt�ry�, z �adunkiem kobiet, przyp�ta� si� a� tu- taj. Swego czasu by�y
g�o�ne ruchy femistek-tygrysek, szukaj�- cych jakiego� gwiezdnego
bezm�skiego Edenu...
Dwa dni p�niej nawigator zasta� w ster�wce porucznika Ku- nerta
hipnotycznie wpatrzonego w ekran. Chwil� ogl�dali razem.
- D�ugo one ju� tak? - zapyta� Nesthoor.
Kunert nieprzytonie spojrza� na zegar.
- Dwie godziny.
- No c�, poruczniku... mi�o�� lesbijska to naprawd� pi�kna sprawa.
- Ehem, doprawdy... - Kunert zdawa� si� przebywa� z zupe�nie innej
rzeczywisto�ci. Nawigator pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�.
- Czy wiesz, poruczniku, dlaczego w kosmos nie lataj� kobie- ty?
- Nie wiem..., to znaczy wiem, chodzi o s�absz� odporno�� ma stresy
d�ugiej podr�y.
- Bynajmniej, to czynnik drugorz�dny, naszym szefom chodzi�o o co�
innego?
- O co? - spojrzenie Kunerta by�o czyste i niewinne, niczym
zara�onego entuzjazmem pionier�w eksploracji kadeta pierwszego roku.
- W�a�nie o to - Nesthoor wskaza� na ekran. - Zamiast my�le� o
interesach firmy jedna cz�� za�og kombinowa�aby, jak tu by si� przespa�
z drug�. A za to nasi szefowie nie chc� p�aci�.
Do ster�wki wpad� jak bomba Odeus - nie wygl�da� dobrze, spocony jak
mysz, o rozbieganych oczach.
- Pieprzy� kobietony! - rykn��. - Bardziej durnym zaj�ciem od seksu
z komputerem jest lizanie lod�w przez opakowanie. Precz z
machanomasturbacj�, chc� kobietyyyy... - zawy� przeci�gle. - Prawdziwej,
a nie wirtualnej!
Po czym, troch� uspokojony, doda�:
- Trzeba wyl�dowa� i da� babom do wiwatu.
- Raczej to one nam - mrukn�� nawigator i doda� g�o�niej. - Chyba
upad�e� na g�ow�! Ju� nie pami�tasz, co zrobi�y z Jasonem?
Odeus u�miechn�� si� chytrze.
- A jak�e, pami�tam. Gdzie s� zdj�cia strefy umiarkowanej p�kuli
po�udniowej?
Z podanego pliku wyci�gn�� jedno i pokaza� Nesthoorowi.
- Popatrz, te trzy �wiate�ka tutaj. To musi by� ma�a osada, par�
domk�w, ale s�dz�, �e mo�na ju� tam znale�� co� odpowied- niego.
Wyl�duj� w nocy, potraktuj� wszystko co si� rusza pa- ralizatorem, w
ci�gu dw�ch, trzech godzin za�atwi� co trzeba i wr�c�.
- Z�api� ci� - obwie�ci� ponuro Nesthoor. - Zrobi� to samo co z
Jasonem.
- Pomy�la�em o dodatkowym zabezpieczeniu - zachichota� dia- belsko
kapitan. - Co�, co uniemo�liwi przekszta�ceniu mnie w zmechanizowanego
dawc�. Wydaje mi si�, �e mo�na tak przeprogra- mowa� mikroiniektor
automedu, aby w momencie, gdy poziom testos- teronu b�dzie zbyt wysoki,
wtrzykn�� mi do krwi enzym blokuj�cy wydzielanie hormonu. Wszyjecie mi
to pod sk�r�. To taka impoten- cja na �yczenie, zapobiegaj�ca
przegrzaniu instalacji.
- Rzeczywi�cie sprytne - nawigator pokr�ci� z uznaniem g�o- w�. - Z
tym, �e panienki mog� si� w�wczas nieco zdenerwowa� i na przyk�ad
poobcina� panu to i owo, zw�aszcza je�li wyda im si� bezu�eczne.
Odeus wzruszy� ramionali.
- Do diab�a, kto nie ryzykuje, ten nie posuwa, jak powiada�
Casanova. Gdybym si� nie zjawi� w ci�gu doby, odlecicie st�d sa- mi.
Kapitan Odeus wr�ci� znacznie wcze�niej ni� oczekiwano. Wy- siadaj�c
z l�downika nie mia� miny pogromcy Amazonek. Natarczywe pytania Kunerta
zbywa� p�g�bkiem, za� na Nesthoora patrzy� z nieukrywanym obrzydzeniem.
Tu� przez odlotem zabra� si� do kaso- wania wszystkich �lad�w pobytu na
Wenus II, �ami�c przy tym po- �ow� punkt�w �wi�tego i nietykalnego
Regulaminu S�u�by.
- Rozumiesz co� z tego? - zapyta� Kunert nawigatora.
- Taak - westchn�� smutno Nesthoor. - Czy s�ysza�e� kiedy� opowie��
o Odyseuszu i syrenach? By� to, jak g�osz� mity, jedyny �eglarz, kt�ry
s�ysza� ich cudowny, wabi�cy �piew i pozosta� przy �yciu. Wiesz, jak mu
si� to uda�o?
- Odyseusz zalepi� za�odze uszy woskiem, a siebie kaza� przywi�za�
do s�upa.
- Doskonale! Istnieje jednak jeszcze jedna, bardzo ma�o zna- na
wersja tej historii. Podobno, kiedy zbli�ali si� do wyspy sy- ren, jeden
z majtk�w podszed� do uwi�zanego ju� Odyseusza i ta- k�e zalepi� mu uszy
woskiem. T�umaczy� si� p�niej, �e �le zro- zumia� rozkazy. Na pr�no
Odyseusz rycza� jak op�tany i rwa� wi�zy - za�oga, pami�taj�c o wydanych
przez niego poleceniach, ani drgn�a. Wyspa oddala�a si� z ka�d� chwil�
i �aden d�wi�k cudownego syreniego �piewu nie dotar� do uszu
najsprytniejszego ze �miertelnych...
- Nie rozumiem, co ta historia ma wsp�lnego z Odeusem, poza
przypadkow� zbie�no�ci� nazwisk.
- Naprawd� nie wiesz? - zdziwi� si� nawigator. - To proste.
Wyskalowanie mikroiniektora Odeus zleci� mnie i musz� przyzna�, �e chyba
si� nie spisa�em. Urz�dzenie mog�o zadzia�a� ju� w przypadku bardzo
ma�ego st�enia testosteronu. Wystarczy�oby zu- pe�nie niewielkie
podniecienie, przypuszczam, �e je�li na przyk- �ad Odeus jeszcze w
l�downiku pojecha� dla rozgrzewki na r�cz- nym, to...
Kunert patrzy� na nawigatora w niemym zadziwieniu, a potem zar�a�
dzikim, nieopanowanym �miechem, od kt�rego ca�y zsinia�. Nesthoor
klepn�� porucznika w plecy, aby go odetka�.
- Zreszt�, sam wiesz, �e by�em raczej sceptyczny je�li cho- dzi o t�
wypraw�.
- Niez�e z ciebie bydl� - wykrztusi� Kunert. - Co� mi si� zdaje, �e
na Wenus II jeste�my spaleni.
- Osobi�cie uwa�am, �e nie ma czego �a�owa� - doda� Nesthoor i z
upodobaniem popatrzy� na kszta�tne po�ladki porucznika Ku- nerta.
<abc.htm> powr�t
Jacek Inglot
Sanktus Kobylarius, magister
Wszyscy nazywali go Kobylarzem. O takim przezwisku zdecydowa�a
fizjonomia - poci�g�a twarz, szerokie czo�o, cofni�ta i niedogolona
szcz�ka, wypuk�e oczy skryte za silnymi szk�ami. Wizerunku dope�nia�a
zapadni�ta klatka piersiowa, patykowate r�ce i zacz�tki garbu. S�owem,
typowy jajog�owiec - koby�a Raskolnikowa na moment przed ko�cem.
Pierwszy raz zetkn��em si� z nim w okresie pisania prac
magisterskich. W holu Instytutu zwykli�my zamienia� par� s��w,
najcz�ciej o post�pach w pisaniu pracy. Ju� wtedy Kobylarz zdradza�
symptomy filo�ogicznego nawiedzenia - za temat obra� sobie analiz�
opis�w w opas�ej powie�ci jednego z wieszcz�w modernizmu. Po pobie�nym
przejrzeniu tej pozycji mo�na zauwa�y�, �e opisy stanowi� blisko po�ow�
zasadniczego tekstu. Za ka�dym razem Kobylarz oznajmia� mi triumfalnie,
do kt�rej strony w�a�nie dotar�. Patrzy�em wtedy na jego blad� od
niewyspania i z�ego od�ywiania twarz i my�la�em o wieszczu, kt�ry z
pewno�ci� nie przypuszcza�, �e w sze��dziesi�t lat po �mierci b�dzie
jeszcze komu� sp�dza� sen z powiek.
Dlaczego Kobylarz wybra� tak ambitny temat, zamiastwzorem koleg�w -
si�gn�� po pierwszy lepszy problem i odb�bnia� swoje mi�dzy jedn� a
drug� balang�? Kobylarz by� inny, wierzy� w naukow� donios�o�� tego, co
robi�. Na nic zda�y si� moje argumenty, �e na dobr� spraw� nasze
ewentualne odkrycia maj� zerowe znaczenie dla narodu (i niewa�ne, jak tu
zdefiniujemy poj�cie "nar�d"), co najwy�ej zyskaj� przelotn� aprobat�
tego czy owego profesora. Jako prawy czciciel czystej nauki z pogard�
odrzuca� moje sugestie.
P�niej si� dowiedzia�em, �e jego robota by�a rzeczywi�cie
rewelacyjna, rzuci�a na kolana komisj� egzaminacyjn� i zyska�a opini�
najlepszej pracy roku. W rezultacie Kobylarz wyl�dowa� w szkole
podstawowej w niewielkiej wiosce, po�o�onej par� kilometr�w za miastem,
gdzie wbija� p�debilnym dzieciom (z mizernym skutkiem, jak mi potem
wyzna�) zasady gramatyki i ortografii. Z czciciela nauki czystej zosta�
jej ofiar�, przed czym go zreszt� przestrzega�em.
W tym momencie historia mog�aby zosta� zako�czona, bo i c� mo�e by�
intryguj�cego w zmaganiach m�odego, hm, "si�acza" (to wieszcz),
systematycznie wyka�czanego przez indolencj� systemu o�wiatowego. Proza
�ycia, brutalna nauczycielka absolwent�w wy�szych uczelni, od razu
dzieli swoje stadko na g�upc�w i s�abeuszy usi�uj�cych pracowa� w
zawodzie oraz na spryciarzy i kombinator�w, kt�rzy zawczasu oddali si� w
pacht "byznesowi". Kobylarz uczestnicz�cy w jakimkolwiek sensownym
interesie by� postaci� nie do przyj�cia. Jego kobyla g�ba a priori
skre�la�a naszego delikwenta z listy os�b mog�cych kiedykolwiek zrobi�
karier�.
A jednak Kobylarz zawsze mnie troch� intrygowa�, tak jak intryguje i
zaciekawia ka�dy przedstawiciel gin�cego gatunku. Na sw�j spos�b by�
kim� ostatnim i wyj�tkowym. Wyra�nie odbija� od reszty. I to chyba
spowodowa�o, �e zosta� obiektem mego zainteresowania, nie tylko z czysto
osobistych wzgl�d�w.
Przez d�u�szy czas wie�ci o nim dochodzi�y urywane i niepe�ne. Jak
wielu z tych pechowc�w, kt�rzy z powodu braku oparcia w zamo�nej i
wp�ywowej rodzinie wyl�dowali w szk�kach na prowincji, w pokorze
oczekiwa� na sw�j koniec. Dopiero w jaki� czas p�niej spotka�em go na
ulicy, no, niezupe�nie przypadkowo.
O dziwo, pozna� mnie od razu. Ja go zreszt� te� - wygl�da� jeszcze
marniej ni� przedtem, by� nawet w tym samym, jeszcze studenckim,
wytartym d�insowym wdzianku. Kobyla g�ba wygl�da�a na bledsz� i bardziej
zrezygnowan�. Zapyta�em o prac�. Machn�� niedbale r�k�.
- Wiesz, s�dzi�em, �e g�upota ludzka ma jakie� granice, ale szybko
mnie z tego wyleczono - powiedzia�. - Mam do czynienia z takimi lud�mi,
�e...
- Wiem, struktura grona pedagogicznego nie jest mi obca. Id� teraz
co� zje��, chod� ze mn�.
W barze mlecznym szerokim gestem zaordynowa�em dwie porcje
nale�nik�w. Za szk�ami Kobylarza b�ysn�o co� �akomie. Musia� by� g�odny.
- Co w�a�ciwie robisz poza wojowaniem z belframi i dyrekcj�?
- Pisz� - prze�kn�� i popi� - artyku� krytyczny. Dla "Pami�tnika
Literackiego". Jeden ju� wys�a�em, a mam w robocie drugi.
- Zap�acili ci? - Jeszcze nie...
Przechyli� talerz i pi� �y�eczk� �mietan�. Rzeczywi�cie by� g�odny.
Zrobi�o mi si� go �al, mog�em si� szarpn�� na podw�jne nale�niki. Je�li
naprawd� jedynym jego �r�d�em dochodu by�a nauczycielska pensja, to
musia� cz�sto g�odowa�.
- A poza tym? - sondowa�em dalej.
- No, jeszcze takie... - pochyli� si� konspiracyjnie. - Pisz�
ksi��k�. Powie��.
Tu ci� mam, pomy�la�em. Prawd� m�wi�c, oczekiwa�em podobnego
wyznania. By�oby wr�cz dziwne, gdyby Kobylarz tego nie robi�. Co drugi z
nas opuszcza� mury tutejszej Alma Mater z przekonaniem, �e jest drugim
H�ask�, albo chocia� Burs�. Kobylarz nie stanowi� wyj�tku. Zapewne
zadzia�a� te� wp�yw wieszcza.
Wyszli�my z baru, kieruj�c si� na przystanek. Kobylarz powoli w��czy�
nogami, patrz�c gdzie� przed siebie. Wygl�da� jak personifikacja siedmiu
plag egipskich - przypomina� teraz zgonionego wielb��da.
- Ale nie wiem, czy sko�cz� - ci�gn��. - Dlaczego?
- Choruj� - wyja�ni�. - Zaawansowana dyskopatia po��czona z zanikiem
mi�ni grzbietowych. Trudno powiedzie�, czy potrwa to rok, czy cztery...
- Nie starasz si� leczy�?
- Po co? Ja nie mam po co �y�...
Nic nie odpowiedzia�em, zatka�o mnie. �elazna logika Kobylarza by�a
nie do odparcia. Rzeczywi�cie, istnienie b�d� nieistnienie Kobylarza
by�o �wiatu najzupe�niej oboj�tne. Jemu samemu zapewne te�.
Stali�my milcz�c na przystanku. Kobylarz pokiwa� z melancholi� g�ow�
- w tej chwili by� najbardziej godnym po�a�owania cz�owiekiem w ca�ym
mie�cie. Patrzy�em na niego spod oka zastanawiaj�c si�, czy ju� dojrza�,
czy mo�e jeszcze troch� poczeka�. Kobylarz nie mia� podobnych rozterek.
Przyjecha� tramwaj i po�egna�em go, obiecuj�c sobie ponowne spotkanie.
Wr�ci�em do klubu "Simplex", gdzie trawi�em czas i spo�eczne
pieni�dze jako specjalista od przelewania pustego w pr�ne. Siedz�c nad
stosem biurowej makulatury zastanawia�em si� nad umieszczeniem
dotychczasowych wniosk�w w kwartalnym raporcie, ale w ko�cu odrzuci�em
pomys� jako przedwczesny. Cz�owiek wymaga� jeszcze dopracowania, cho�
reprezentowa� interesuj�ce pocz�tki. Zw�aszcza jego egzystencjalny
nihilizm, pozostaj�cy w sprzeczno�ci z g�oszonymi przedtem artystycznymi
planami, wydawa� mi si� szczeg�lnie obiecuj�cy. Kobylarz dojrzewa� - i w
tym sensie nasze spotkanie by�o szcz�liwym "trafem". Dla niego i dla mnie.
Przed zanurzeniem si� w kwity pewnej sponsoruj�cej "Simplexowi"
M�odzie�owej Organizacji pomy�la�em, �e je�li cokolwiek wiem o tego typu
osobowo�ciach, to wkr�tce powinien przydra�owa� tutaj z r�kopisem
powie�ci pod pach�. Nie myli�em si�.
Kilka dni p�niej, kiedy znudzony przek�adaniem papierk�w szed�em
od�wie�y� si� w klubowej kawiarni, zobaczy�em go czekaj�cego przed
wej�ciem. Kr�ci� si� nerwowo, trzymaj�c w d�oniach opas�y brulion. W
duchu zatar�em r�ce - rozszyfrowa�em go bezb��dnie. Jak ka�da zagubiona
w czasie i przestrzeni, niepewna siebie osobowo�� tw�rcza, potrzebowa�
wsparcia czytelnika. W tym mog�em mu pom�c.
- Cze�� - powita�em go uprzejmie. - P�jdziemy si� czego� napi�?
Wygl�da� na skr�powanego. Spojrza� ukosem na witryn� kawiarni, gdzie
za szyb� k��bi� si� t�um m�odzie�owych dzia�aczy, Arab�w i panienek do
wszystkiego.
- W�a�ciwie... - mia� to by� wst�p do szeregu obiekcji, ale nie da�em
mu czasu.
- Bez gadania! Ze mn� ci� nie zjedz�.
Wej�cie Kobylarza wywo�a�o niejakie zdziwienie w�r�d personelu
kawiarni - rzeczywi�cie, nie wygl�da� na sta�ego bywalca "Simplexu". Sam
te� nie sprawia� wra�enia zachwyconego towarzystwem w �rodku.
Poci�gn��em go w k�t do wolnego stolika.
- Co u ciebie nowego? - spyta�em.
Nie odpowiada�, ci�gle z lekka oszo�omiony atmosfer� kawiarni.
Zastanawia�em si�, kiedy ostatni raz by� w lokalu; nawet na studiach nie
chodzi� na �adne prywatki. Jego filozoficznie nastrojon� dusz� musia�a
zastanawia� programowa beztroska czy wr�cz bezmy�lno�� charakteryzuj�ca
bywalc�w klubu. Mimo to pierwsza impresja Kobylarza by�a dla mnie
zaskakuj�ca.
- Zombi - wyszepta�. - To jacy� zombi!
- Masz troch� racji - przyzna�em. - Ale chyba nie spodziewa�e� si�
zasta� tu mogo��w intelektu? Zreszt�, wska� mi w tym mie�cie miejsce,
gdzie takowi przebywaj�.
- Tak, oczywi�cie...
Wydawa� si� zak�opotany. Przysz�a kelnerka i postawi�a na stoliku
wino i pepsi. Kobylarz wina nie tkn��, co uzna�em za bardzo pomy�ln�
oznak� - s�dz�c po jego stanie psychicznym, nale�a�o si� raczej
spodziewa� zaawansowanego alkoholizmu, a to bardzo by skomplikowa�o moje
plany. Potrzebowa�em Kobylarza takim, jakim by� teraz - inteligentem o
krystalicznych idea�ach, w pocz�tkowym stadium rozstroju nerwowego.
Par� stolik�w dalej usadowi�a si� z ha�asem grupa aktywist�w
m�odzie�owych. Uzna�em to za �wietn� okazj�, aby , Kobylarza pozytywnie
umotywowa�. Ten, niczego nie podejrzewaj�c, powoli s�czy� pepsi i
udawa�, �e s�ucha p�yn�cej z podziemi klubu �omotaniny kapeli
"Nawiedzony Kombajn". Poci�gn��em �yk wina i zacz��em ostro�nie
wprowadza� go w temat.
- Widzisz tych tam pod oknem? - dyskretnie wskaza�em grup�
aktywist�w. - To jest kierownictwo tutejszego oddzia�u M�odzie�owej
Organizacji, kwiat jej aktywu, wielokrotnie chwalony i odznaczany za
pozytywn� dzia�alno��, wynoszony pod niebiosa przez w�adze nadrz�dne.
Innymi s�owy, awangarda naszej m�odzie�y.
Kobylarz popatrzy� w tamtym kierunku i na jego twarzy odbi� si� niesmak.
- I co z tego? - spyta� ca�kiem rozumnie.
- W�a�ciwie nic, gdyby nie to, �e obecny tu prezes - to ten o
wygl�dzie wypuszczonego na przepustk� wzorowego skauta, zreszt� g�b� te�
ma pe�n� komuna��w rodem ze skautingu - swym �wiat�ym kierownictwem
doprowadzi� do zupe�nego rozk�adu ongi� rzeczywi�cie jako� tam
dzia�aj�cej organizacji, eliminuj�c tych, kt�rym chcia�o si� cokolwiek
robi�. Cz�� nawet demonstracyjnie rzuci�a legitymacje na zebraniu, ale
prezesa utwierdzi�o to tylko w s�uszno�ci raz obranej drogi. Typ jest
odporny na wszelk� argumentacj�, co by�o zapewne g��wn� przyczyn�, i�
"g�ra" uzna�a go za jedynego cz�owieka zdolnego poprowadzi� tutejszy
oddzia� do kolejnych zwyci�stw, kt�re w istocie odnosi... na papierze.
Co jaki� czas og�asza nag�� sanacj� stosunk�w i gromkimi odezwami
mobilizuje kadr� maj�c� go gdzie�. Po trzech dniach wszystko wraca do
normy i ca�a dzia�alno�� ponownie sprowadza si� do rytualnej porcji
demagogii.
- Ehm, a wygl�da tak przyzwoicie!
- Tak? To popatrz sobie na jego s�siada, tego wysokiego m�odzie�ca o
urodzie �wi�tego Franciszka z Asy�u, pe�ni�cego obecnie funkcj� zast�pcy
prezesa. Stanowi on przyk�ad b�yskawicznej kariery, co nie znaczy, �e
b�yskotliwej. Do M�odzie�owej Organizacji wst�pi� w grudniu, a ju� w
lutym zosta� jej wiceprezesem. Jedyn� zas�ug� owego �wi�tobliwego
m�odzie�ca jest zwi�zek z pewnym wysoko postawionym wodzem z Oddzia�u
Okr�gowego. Sam dobrze nie wiem - nepotyzm czy pederastia?
Przerwa�em, poniewa� zaskoczy� mnie wyraz twarzy Kobylarza. Patrzy�
jak urzeczony na pseudo - Franciszka, kt�ry z rozmarzonym u�miechem
liczy� muchy na suficie. W pewnym momencie spojrza� prosto na niego, na
co Kobylarz zareagowa� gwa�townym skurczem �o��dka. Toaleta! sykn��
zduszonym g�osem i pobieg� jak oparzony we wskazanym kierunku. Troch�
si� przestraszy�em; nie chcia�em go a� tak poruszy�. Zamierza�em tylko
utrwali� w nim stan og�lnego zw�tpienia. Nie zamierza�em na razie
doprowadza� do kryzysu.
Do�� d�ugo nie wraca�. W tym czasie do kawiarni wesz�a Ewa,
nieformalna muza "Simplexu", z kt�r� naonczas si� kocha�em, tzn.
utrzymywa�em o�ywione stosunki p�ciowe. Zda�a w�a�nie jaki� zaleg�y
egzamin, wi�c by�a w �wietnym nastroju. S�ucha�em jej rozkosznego
szczebiotania i rozmy�la�em ponuro o Kobylarzu, kt�ry przez moj� durn�
brawur� zwymiotowa� ju� chyba dusz�. Wreszcie przyszed� spojrzenie mia�
jakby przytomniejsze. Usiad� i jednym haustem wypi� pepsi do ko�ca. Ewa
ko�czy�a w�a�nie opowie�� o docencie - fetyszy�cie, u kt�rego studentki
zdawa�y egzamin przy pomocy papierowej torebki z intymn� bielizn�.
Docent by� koneserem, pi�tki stawia� tylko za autentyczne francuskie
koronki, najlepiej z paryskiego porno - shopu. Kobylarz s�ucha� tego w
milczeniu, staraj�c si� zachowa� , kamienn� twarz. Wreszcie spojrza�
demonstracyjnie na zegarek i zacz�� si� �egna�.
- Nie zostawi�e� r�kopisu - przypomnia�em. Ca�y czas trzyma� brulion
na kolanach, w kurczowo zaci�ni�tej d�oni. - Ach, to - popatrzy� ze
zdumieniem na zeszyt. - Prawie o tym zapomnia�em. Gdyby� m�g�...
- Mog� - stwierdzi�em kr�tko i prawie �e wyrwa�em mu r�kopis. -
Przyjd� za tydzie�, co� ju� b�d� w stanie powiedzie�.
Gdy wyszed�, Ewa spojrza�a na mnie podejrzliwie. Zrobi�em
najniewinniejsz� min� na �wiecie, ale to nie pomog�o. - Ten tw�j
przyjaciel - powiedzia�a wolno i z namys�em - jest jaki� dziwny. Czy to
aby nie peda�?
Roze�mia�em si�, serdecznie ubawiony. W Kobylarzu by�o tyle seksu co
w amebie.
- Pochlebiasz mu, kochanie. To stary kumpel z roku, mamy wsp�lne
interesy. A propos - czas chyba uczci� tw�j egzamin?
Poszli�my na g�r� do biura, opustosza�ego ju� o tej wczesnej
popo�udniowej porze - nie ka�dy tak kocha� swoj� prac� jak ja. Usiad�em
za biurkiem i zacz��em segregowa� papiery, znamionuj�ce kolejny okres
kwitotw�rczej aktywno�ci prezesa. Ewa spocz�a na biurku kolegi, starego
niechluja, od roku za�cielonym nie za�atwionymi pismami. Wzi�a jedno z
nich i udaj�c, �e czyta, rytmicznie stuka�a pi�t� w drewno, w takt
nios�cego si� po rurach najnowszego przeboju supergrupy "M�zg na
�cianie", kt�ra zast�pi�a w piwnicy "Nawiedzony Kombajn".
- M�wi� o tobie ostatnio dziwne rzeczy - wachlowa�a si�
kwestionariuszem, mrugaj�c do mnie filuternie. - Wiceprezes twierdzi, �e
jeste�... zgadnij kim?
- C� m�g� o mnie wymy�le� ten smutny pierdziel - podszed�em do okna
i zaci�gn��em powoli zas�ony. - Pewnie, �e jestem wcielonym diab�em.
- Dok�adnie! - zawo�a�a ubawiona. - Sk�d wiesz?
- No bo przecie� nim jestem. Majtki nie b�d� ci potrzebne.
Odwr�ci�em si� od okna - majteczki spoczywa�y ju� na maszynie do
pisania. Ewa poruszy�a si� niespokojnie, jakby w uda zapiek�y j� zaleg�e
kwity mego niechlujnego kolegi. Unios�em majteczki pod �wiat�o; by�y
prawie przezroczyste, zrobione z najdelikatniejszej koronki.
- Przygotowa�a� je dla docenta?
Zaprzeczy�a ruchem g�owy. Papiery przyjemnie zaszele�ci�y.
- Wracaj�c za� do sprawy mego ewentualnego diabelstwa, to z tego, co
wiem, penis szatana jest rozdwojony na ko�cu niczym j�zyk w�a i tak jak
i sperma zimny na kszta�t lodu. Co o tym s�dzisz?
Znaczna cz�� papier�w upad�a ju� na pod�og�, przez co zaleg�o�ci
kolegi zmniejszy�y si� o blisko po�ow�. Ewa milcza�a, nad czym� si�
zastanawiaj�c.
- To jest ciep�e - stwierdzi�a wreszcie.
R�kopis Kobylarza nosi� enigmatyczny tytu�: "Spisek". By� to du�y
notatnik akademicki, wype�niony prawie do ostatniej strony drobnym,
wyra�nym pismem. Na oko oceni�em obj�to�� utworu na blisko osiem arkuszy
autorskich, czyli �e Kobylarz sp�odzi� ca�kiem spore dzie�o. Nie
zwlekaj�c przyst�pi�em do lektury.
Bohaterem uczyni� m�odego urz�dnika jakiego� pomniejszego pionu
administracyjnego, Jonasza K. (K jak Kobylarz?), prowadz�cego spokojne i
stateczne �ycie, cz�owieka pozbawionego wi�kszych aspiracji a nawet
marze�, pilnie bacz�cego, aby nie wystawa� ponad obowi�zuj�c�
przeci�tno�� - co mu przychodzi�o bez trudu, jako �e by� urodzonym
przeci�tniakiem. Akcja rozpoczyna si� pewnego wiosennego wieczoru, kiedy
do k�ad�cego si� spa� Jonasza K. przychodzi dw�ch tajemniczych pan�w,
kt�rzy o�wiadczaj�, �e od tej chwili K. jest spiskowcem. Nie wdaj�c si�
w dalsze wyja�nienia odchodz�, ka��c czeka� na dalsze instrukcje.
Bohater, zupe�nie w pierwszej chwili rozkojarzony, bierze w ko�cu rzecz
ca�� za g�upi dowcip niezbyt rozgarni�tych koleg�w.
Na tym si� jednak nie sko�czy�o - nast�pnego odwiedza go smutny
starszy pan w podniszczonej jesionce i wr�cza mu niewielk� paczuszk�,
polecaj�c odnie�� j� pod wskazany adres. K. usi�uje wyt�umaczy�, �e
zasz�o jakie� nieporozumienie, ale starszy pan, nazywaj�cy siebie
��cznikiem, przypomina dobrotliwie o dyscyplinie organizacyjnej i
odchodzi. K. , wiedziony niezdrow� ciekawo�ci� a troch� strachem przed
konsekwencjami w wypadku niepos�usze�stwa, udaje si� pod wskazany adres,
do obskurnej kamienicy na przedmie�ciu. Po wymianie has�a paczuszk�
odbiera m�oda dziewczyna, daj�c w zamian pakiet papier�w i nowy adres.
K., zdumiony i lekko zafascynowany rysuj�c� si� tajemnic�, idzie pod
wskazany adres, tym razem luksusowej willi, aby od czarnego s�u��cego
dosta� nowy pakiet i adres... Do wczesnych godzin �witu kr��y� po
mie�cie niczym nocna mara, a� wreszcie kt�ry� z podanych adres�w okaza�
si� jego w�asnym. �apczywie rzuci� si� na przeznaczony dla siebie
pakiecik - w �rodku znajduje polecenie, aby czeka� na dalsze instrukcje.
Od tej pory K. sta� si� cz�ci� spisku. ��cznik wielokrotnie zrywa�
go nawet w �rodku nocy, aby zleci� tajn� misj� - zawsze by�o to takie
samo zadanie, o kryptonimie "Nocny Listonosz", polegaj�ce na
dostarczaniu paczuszek pod te same adresy, dok�adnie wed�ug schematu z
pierwszej nocy. K. powoli przywyka do tego osobliwego �ycia, z
niekt�rymi odbiorcami nawet si� zaprzyja�nia. Odczuwa poci�g do
dziewczyny z obskurnego domu, jak zauwa�a, nie bez wzajemno�ci.
Szczeg�lnie polubi� staruszk� z ma�ego domku ukrytego w zapuszczonym
ogrodzie. Staruszka zawsze czeka na K. z fili�ank� gor�cej kawy.
Z czasem dostrzeg� w sobie i wok� siebie zmiany, kt�re, jak s�dzi�,
s� symptomatyczne dla ka�dego spiskowca. Przesta� chodzi� do pracy, za
dnia czu� si� �le, najch�tniej siedzia� w zaciemnionym pokoju lub spa�:
Zacz�� cierpie� na dziwne przywidzenia - wydawa�o mu si�, �e co i raz
kt�ry� ze znajomych czy przypadkowych przechodni�w mruga do niego
porozumiewawczo, kiedy wieczorem �pieszy� w tras� ze swoimi paczuszkami.
Przesta� pokazywa� si� w dzie� na ulicy, a i w nocy, zd��aj�c pod swoje
adresy, przemyka� chy�kiem pod murami.
W tym te� okresie pojawi�y si� u K. pierwsze w�tpliwo�ci dotycz�ce
celu i istoty spisku. �adna z nagabywanych os�b nie potrafi mu nic
powiedzie�, twierdz�c, �e go po prostu nie zna. "Po c� ca�y spisek i
tajemnica, skoro jego cel by�by powszechnie wiadomy, nawet w�r�d samych
uczestnik�w?" - pyta retorycznie portier, s�u��cy w domu miejscowego
prokuratora. "Cel zna tylko Wielki Szef ' - dodaje mieszkanka obskurnej
kamienicy Lili, z kt�r� K: nawi�za� nocny romans, realizowany
po�piesznie w kr�tkich przerwach w czasie pe�nienia kurierskich
obowi�zk�w. K. pocz�tkowo przystaje na to t�umaczenie, a� do momentu,
kiedy przypadkiem zapytana o to, czy wie, co jest w przynoszonych przez
niego pakietach, Lili odpowiada, �e nie. "Zreszt� - dodaje dziewczyna -
zawsze zabierasz st�d ten sam pakiet, kt�ry poprzedniego wieczoru
przynosisz. Nie zauwa�y�e� tego?"
K. jest wstrz��ni�ty i przera�ony zarazem - niecierpliwie rozrywa
przyniesiony w�a�nie Lili pakiet. W �rodku znajduje jedynie przeznaczon�
dla siebie instrukcj�, polecaj�c� czeka� na dalsze instrukcje.
Zbulwersowany wraca do siebie, postanawiaj�c nie robi� niczego bez
uprzedniego widzenia si� z Szefem. Po kilku dniach przychodzi ��cznik i
na postawione zarzuty odpowiada, �e dotychczasowa misja by�a tylko pr�b�
- tak naprawd� to w�a�ciwe Zadanie K. dopiero otrzyma. Przedtem te�
zobaczy si� z Szefem. K. wy�miewa go i o�wiadcza, �e jutro z�o�y
doniesienie na policji o wszystkim, co wie w zwi�zku ze spiskiem.
��cznik mu to odradza, jednak�e jakby bez przekonania.
Nast�pnego dnia K. udaje si� na komisariat i ��da widzenia z
naczelnikiem policji. Zostaje do niego wpuszczony i opowiada pokr�tce o
swoim uczestnictwie w spisku. Z niejakim zdziwieniem stwierdza, �e
Naczelnik nie wydaje si� by� poruszony. Patrzy na K. ze zrozumieniem i
pewnym politowaniem. Na jego zeznanie odpowiada streszczeniem pewnej
popularnej w bli�ej nieokre�lonych ko�ach teorii, t�umacz�cej
rzeczywisto�� jako niezwykle z�o�on� struktur� powi�zanych ze sob�
spisk�w, dr���cych �wiat od niepami�tnej pory. Nikt nie zna pocz�tku ani
ko�ca, a tym bardziej celu. Nikt te� nie mo�e o sobie powiedzie�, �e
jest poza spiskiem, tak jak nie mo�e powiedzie�, �e jest poza
rzeczywisto�ci�. K. uderza jedna uwaga rzucona przy tej okazji przez
Naczelnika - "Spisek to nie stara koszula i nie spos�b wyrzuci� go do
kosza na �mieci. Jeste�my do swego spisku przypisani."
Wzburzony K. wybiega na ulic� - zrozumia�, �e i Naczelnik nale�y do
spisku. Ma wra�enie, jakby by� zaszczutym zwierz�ciem. Zamyka si� w
pokoju i czeka na ��cznika. Odci�ty zupe�nie od �wiata, wpada w malign�
i prze�ywa niezwyk�e widzenie. W pokoju zjawia si� zgrzybia�y starzec
przypominaj�cy biblijnego patriarch� i wyja�nia dobrotliwym g�osem, �e
K. ma wyj�tkowe szcz�cie - spisek, w kt�rym uczestniczy, zosta�
zawi�zany specjalnie dla niego. To on, K., jest celem i przyczyn�.
Dopiero po znikni�ciu starca K. u�wiadamia sobie, �e przemawia� do niego
sam Wielki Szef. Nie oczekuje ju� niczego - wie, �e teraz przyjdzie
��cznik z Zadaniem.
Rzeczywi�cie, ��cznik zjawi� si� jak zwykle p�nym wieczorem.
Zaznajamia K. ze specjalnym Zadaniem - ma on zastrzeli� renegata i
zdrajc�, kt�ry usi�owa� zadenuncjowa� spisek. Wr�cza mu pistolet i
kartk� z nazwiskiem i adresem zdrajcy, po czym odchodzi, daj�c czas do
rana. K. nawet nie czyta kartki - doskonale wie, czyje na niej widnieje
nazwisko. Pr�buje si� desperacko ratowa�, ale spostrzega na ulicy dw�ch
m�czyzn, pilnie �ledz�cych jego okna. Zrozumia�, �e nie ma �adnych
szans. Kiedy do pokoju wpadaj� pierwsze promienie s�o�ca, bierze
pistolet i przyk�adaj�c luf� do skroni szepce: "Jak szczur". I by�o to
tak, jakby absurd mia� go prze�y�.
Z Kobylarzem um�wi�em si� wieczorem w biurze, chc�c mie� pewno��, �e
nikt nam nie przeszkodzi. Do generalnego rozstrzygni�cia przygotowa�em
si� starannie, sp�dzaj�c wiele godzin nad "Spiskiem". G��wny bohater,
K., wykazywa� sporo interesuj�cych cech - ca�kowit� bezradno�� wobec
rzeczywisto�ci i poczucie osaczenia przez bli�ej nieokre�lone, nieznane
si�y, kt�re bawi� si� nim, jakby by� pingpongow� pi�eczk�. Bezwolnie
pod��a z pr�dem �ycia, podawany z r�k do r�k, wykorzystywany jako ofiara
nonsensownego i okrutnego �artu. Chwilami nawet odnosi�em wra�enie, i�
sprawia mu to jak�� masochistyczn� przyjemno��. Cechowa�a go zupe�na
niewiara we w�asn� podmiotowo�� - ba, w�tpi, czy co� takiego w og�le
jest mo�liwe. Jedyn� potencjaln� podmiotowo�ci� jawi si� Wielki Szef,
mityczna instancja skupiaj�ca w swoim r�ku w�z�owe nici wszystkich
spisk�w. Moim zdaniem chodzi�o tu o ukryt� personifikacj� Boga,
widzianego jako swego rodzaju Nad - Spisek, o pozapoj�ciowych
przyczynach, celach i skutkach, kt�rego terenem dzia�ania jest ca�y
wszech�wiat.
Wobec tak rozumianego �wiata jednostka ukazuje si� jako element
sk�adowy wielkiej struktury, kt�rej nigdy nie pozna i na kt�r� nie ma
�adnego wp�ywu. Zaciera si� poj�cie mi�dzy wol� w�asn� a wol� Spisku -
nigdy nie wiemy, czy podj�ta przed chwil� decyzja nie zosta�a przez
kogo� ju� kiedy� przewidziana i w��czona do jakiego� planu. Tak
rozumiany system nie daje jednostce �adnych szans; ju� klasyczny Pan B�g
by� bardziej przyst�pny i przecie� podatny na modlitwy, przynajmniej w
za�o�eniu. Spisek nie gwarantuje nic.
Kobylarz przyszed� o ustalonej porze. Wygl�da� gorzej ni� zwykle,
nienaturalnie blady, o przekrwionych oczach. Zauwa�y�em, �e dr�� mu
r�ce. Kryzys narasta�, nie mog�em d�u�ej czeka�. Opad� ci�ko na fotel.
- No i co? - spyta� chropawym, zm�czonym g�osem. Czyta�e�?
- Tak. C� mog� powiedzie�... gdyby Kafka �y� teraz i nazywa� si�
Pynchon, to z pewno�ci� napisa�by "Spisek". Moje o�wiadczenie bynajmniej
go nie zaskoczy�o. U�miechn�� si� z rezygnacj�.
- Nie s�dzi�em, �e to wida�.
Chcia� si� podnie��, ale go powstrzyma�em.
- Nie u�y�em s�owa "plagiat", zreszt�, nie by�oby ono do ko�ca
odpowiednie. Rzecz idzie o co� innego - "Spisek" przekona� mnie, ie
jeste� cz�owiekiem, kt�rego od dawna szukam.
Kobylarz popatrzy� na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Nie rozumiem.
- To dosy� z�o�ona sprawa. Ja w�a�ciwie jestem, je�li mo�na tak
powiedzie�, reprezentantem pewnej instytucji, kt�ra ma tu swoje
okre�lone i wa�ne interesy...
- M�wisz o M�odzie�owej Organizacji? Skrzywi�em si� kwa�no.
- Nie, ta �mieszna firma to jedynie parawan dla moich rzeczywistych
dzia�a�... m�j prawdziwy, hm, "pracodawca" zajmuje si� zupe�nie czym innym.
Po minie Kobylarza pozna�em, �e rozumie coraz mniej. Postanowi�em
ostro�nie wyjawi� mu istot� rzeczy.
- Nie musz� ci t�umaczy�, �e �yjemy w czasie powszechnej deprecjacji
rzeczy, warto�ci i ludzi. Wszystko jest w coraz gorszym gatunku i coraz
po�ledniejsze. Tak�e to, co interesuje moich pracodawc�w, ostatnio bywa
coraz rzadsze... zw�aszcza �e s� zainteresowani tylko towarem najwy�szej
jako�ci.
- O co chodzi, czego w�a�ciwie nie ma? - spyta� niecierpliwie.
- Ludzi. Pe�nowarto�ciowych, ca�� g�b� ludzi. Kobylarz milcza�,
patrz�c gdzie� w bok.
- To zgrywa, tak? Wpuszczasz mnie w kana�?
- Nie, m�wi� serio - stara�em si� by� maksymalnie przekonuj�cy. -
Prze�ywamy ma�y kryzys; �wiat zaroi� si� od cinkciarzy i sklepikarzy,
kombinator�w najrozmaitszego autoramentu. Ma�e cele, ma�e idea�y,
sp�aszczony intelekt i chciejstwo. Wyobra�asz sobie osobowo�� takiego
typa? Ja tak - widz� to jako czarn�, zgliwia�� czelu��, cuchn�c� i
mroczn�. Bez warto�ci. - Jest a� tak �le? - zainteresowa� si� uprzejmie.
Ci�gle uwa�a� to za zgryw�.
- Gorzej ni� kiedykolwiek. Wiedzia� ju� co� o tym Szekspir: "Czym�e
jest cz�owiek, je�eli najwy�szym /Jego zadaniem i dobrem na ziemi/ Jest
tylko spanie i jad�o? Bydl�ciem, / Szczerym bydl�ciem." Mia� zupe�n�
racj� - tak� per�� jak jego osobowo�� trafia si� raz na sto lat. Wiem
co� o tym.
- Doprawdy?
Patrzy� teraz prosto na mnie i zdawa� si� �wietnie bawi�. - To wcale
nie jest �mieszne. Co za� si� tyczy Szekspira, to on przyj�� nasz�
propozycj�. Ale ty mi ci�gle nie wierzysz!
Kobylarz wzruszy� ramionami.
- Jak mam w to wierzy� - zaprasza mnie kolega z roku i usi�uje
wm�wi�, �e jest...
- Doko�cz!
Pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�.
- Przecie� to �mieszne!
- Tak s�dzisz? - podnios�em zachowan� w�r�d papier�w na biurku
kaset�, kt�r� przygotowano mi w zesz�ym tygodniu. Podszed�em do
ustawionego w rogu pokoju magnetowidu i wsun��em j� do �rodka.
- Ci, kt�rym zdarzy�o si� co� takiego widzie�, m�wi�... zreszt�, sam
zobaczysz - w��czy�em wideo i odst�pi�em krok w bok. Monitor zamigota�
szybko zmontowanymi obrazami.
- poranek biegnie skrajem lasu sama rado�� istnienia spr�chnia�y pie�
wierzby w �rodku sekret - ma�y o�tarzyk z jarmarczn� �wi�t� - k�adzie
wi�zank� polnych kwiat�w modlitwa �wi�ta maria matko bo�a - b�bnienie w
pie� krzyki wrzaski �miech - na zewn�trz ma�pie twarze wyrostk�w.
W miar� jak ogl�da�, kpi�cy u�mieszek powoli znika� mu z twarzy.
Zaczyna� kojarzy� poszczeg�lne uj�cia, identyfikowa� osoby i miejsca, a
wraz z tym procesem niedowierzanie zacz�o ust�powa� przera�eniu. Wpi�
palce w por�cz fotela i zagryz� wargi; ca�y skurczony, patrzy� z coraz
wi�kszym napi�ciem. Kiedy zacz�� j�cze�, wy��czy�em magnetowid. Wi�cej
m�g�by nie wytrzyma�. Dysza� ci�ko, nadal wpatrzony w ciemny ekran.
Wygl�da� na bliskiego ob��du.
- Zastanawiasz si� teraz pewnie, sk�d ta ta�ma i sk�d na niej te
sceny, przecie� nikt w twojej rodzinie nie mia� kamery ani nawet aparatu
fotograficznego - ci�gn��em, chc�c go ostatecznie pogr��y�. - W ko�cu
kto� m�g� je zrobi� z ukrycia, ale po co? Kogo mo�e obchodzi� jaki�
niewydarzony szczeniak z wielodzietnej rodziny, ch�opak i zupe�nie
przeci�tny ucze�, p�niej �mieszny student i orygina�? Doskonale wiesz,
�e to zupe�nie nieprawdopodobne, ba, wr�cz niemo�liwe, chyba, �e dla
tego kogo� czas i przestrze� nie stanowi� problemu... tak jak dla nas.
- Kim jeste�? - wychrypia�.
- Nikim specjalnym, urz�dnikiem, a w�a�ciwie kim� w rodzaju agenta
werbunkowego...
Przerwa�em i spojrza�em na Kobylarza - wci�� zdawa� si� nie rozumie�,
do czego zmierzam.
- Sprawa jest prosta - podj��em. - Proponuj� ci udzia� w naszym
spisku. W jakim� sensie twoja ksi��ka ma racj� - �wiat to wypadkowa
toczonych od wiek�w gier i kontr - gier, inicjowanych to przez nas, to
przez tamtych... A ja chc�, aby� gra� po naszej stronie.
Kobylarz, ca�y czas pochylony, podni�s� nagle g�ow�. Zobaczy�em jego
szyderczy wzrok i wykrzywione drwi�co usta.
- Ja?! Takie zero?
- Ka�dy przedmiot w grze jest zerem, chyba �e awansuje do roli
podmiotu. Dlaczego akurat ty? - poniewa� byle prostaczek wzi�ty z ulicy
nie jest zdolny do bycia podmiotem, do tego trzeba ludzi z realn�
osobowo�ci�. Prostaczkowie wol� kontemplacyjne zbydl�cenie.
- Przedmiot wobec podmiotu... a wobec czynnik�w nadrz�dnych? -
spyta�, jakby wreszcie zaczyna� my�le�.
Sapn��em ci�ko.
- Oczywi�cie, �e przedmiotem, dzia�amy w hierarchii. Nie mog� ci
przecie� ofiarowa� stanowiska Wielkiego Szefa! Ale mo�na awansowa�, jak
wsz�dzie.
Podszed� do okna i d�u�sz� chwil� wygl�da� na zewn�trz, na ciemne
za�miecone podw�rko, otoczone murami starej kamienicy. W�r�d �mieci
grzeba�o si� kilka go��bi. Przebieg� jaki� zb��kany pies i chmara ptak�w
unios�a si� do g�ry.
- To by by�o tak - m�wi� powoli, wci�� odwr�cony