3004
Szczegóły |
Tytuł |
3004 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3004 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3004 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3004 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
PIERWSZE,
DRUGIE...
ZAPNIJ MI OBUWIE
T�UMACZYLI JAN S. ZAUS, IRENA CIECHANOWSKA-SUDYMONT
TYTU� ORYGINA�U ONE, TWO, BUCKLE MY SHOE
Dorocie North,
kt�ra lubi powie�ci kryminalne i �mietan�,
w nadziei, �e te pierwsze zast�pi� brak
tej drugiej!
WST�P
PIERWSZE, DRUGIE, ZAPNIJ MI OBUWIE
I
Pan Morley nie by� w najlepszym humorze w czasie �niadania.
Narzeka� na boczek, zastanawia� si�, dlaczego kawa musi wygl�da� jak p�ynne b�oto, i zrobi� uwag�, �e p�atki zbo�owe s� coraz gorsze.
Pan Morley by� szczup�ym m�czyzn� o mocno zarysowanej szcz�ce i wojowniczym podbr�dku. Siostra, kt�ra prowadzi�a mu dom, by�a ros�� kobiet� podobn� do grenadiera. Spojrza�a z trosk� na brata i spyta�a, czy woda do k�pieli by�a zn�w zimna.
Pan Morley niech�tnie odpar�, �e nie.
Zerkn�� do gazety i stwierdzi�, �e rz�d zdaje si� przechodzi� ze stanu niekompetencji do rzeczywistego upo�ledzenia na umy�le.
Panna Morley rzek�a basowym g�osem, �e to haniebne.
Jako prawdziwa kobieta zawsze twierdzi�a, �e bez wzgl�du na to, jaki rz�d by� w�a�nie przy w�adzy, by� on wyra�nie u�yteczny. Nalega�a wi�c, aby brat wyja�ni� dok�adnie, dlaczego uwa�a, �e obecna polityka rz�du jest niezdecydowana, idiotyczna, krety�ska i otwarcie samob�jcza.
Kiedy pan Morley wyczerpuj�co wypowiedzia� si� w powy�szych sprawach, wzi�� drug� fili�ank� tej znienawidzonej kawy i zrzuci� z siebie ci�ar swego prawdziwego niezadowolenia.
- Te dziewczyny - powiedzia� - wszystkie 54 takie same! Niesolidne, egocentryczne, w �adnym razie nie mo�na na nich polega�.
Panna Morley zapyta�a:
- Gladys?
- Dosta�em w�a�nie wiadomo��, �e jej ciotka mia�a udar i ona musia�a pojecha� do Somerset.
- Rozumiem, �e ci� to denerwuje, m�j drogi, ale to przecie� nie jest jej wina - zauwa�y�a panna Morley.
Pan Morley ze smutkiem pokiwa� g�ow�.
- A sk�d mog� mie� pewno��, �e jej ciotka dosta�a udaru? Mo�e ca�a ta sprawa zosta�a zaaran�owana pomi�dzy dziewczyn� a tym bardzo niemi�ym m�odzie�cem? To najbardziej nie pasuj�cy do niej cz�owiek, jakiego kiedykolwiek widzia�em. Prawdopodobnie zaplanowali sobie na dzisiaj jak�� wycieczk�.
- O nie, m�j drogi. Nie s�dz�, aby Gladys zrobi�a co� podobnego. Przecie� zawsze uwa�a�e� j� za bardzo sumienn�.
- Tak, tak.
- Dziewczyna inteligentna i oddana swej pracy, mawia�e�.
- Tak, tak, Georgino, ale to wszystko by�o, zanim pojawi� si� ten m�odzieniec. Ostatnio zupe�nie si� zmieni�a... zupe�nie si� zmieni�a... sta�a si� roztargniona... nerwowa.
Kobieta westchn�a ci�ko i powiedzia�a:
- No c�, Henry, ostatecznie dziewczyny si� zakochuj�. Na to nie ma rady.
Morley warkn��:
- Nie powinna pozwoli�, aby wp�yn�o to na jej wydajno�� jako mojej sekretarki. Dzi� jestem szczeg�lnie zaj�ty! Mam kilku niezmiernie wa�nych pacjent�w. To bardzo m�cz�ce!
- Wiem, �e to musi by� dla ciebie nadzwyczaj irytuj�ce, Henry. A przy okazji, jak si� zapowiada ten nowy s�u��cy?
Morley odpar� ponuro:
- Gorszego jeszcze nie mia�em! Nie mo�e zapami�ta� �adnego nazwiska i ma potworne maniery. Je�eli si� nie zmieni, wyrzuc� go i spr�buj� przyj�� innego. Doprawdy, nie wiem, co dobrego daje dzisiejsza edukacja. Wytwarza kolekcj� p�g��wk�w, kt�rzy nie rozumiej�, co si� do nich m�wi, i tym bardziej tego nie pami�taj�.
Spojrza� na zegarek.
- No, trzeba si� zbiera�. Mam zape�niony ranek i jeszcze musz� wcisn�� gdzie� t� pann� Sainsbury Seale, poniewa� ma b�le. Zaproponowa�em jej, �eby posz�a do Reilly'ego, ale ona nie chcia�a nawet o tym s�ysze�.
- Oczywi�cie, �e nie - powiedzia�a Georgina lojalnie.
- Reilly jest bardzo zdolny... rzeczywi�cie bardzo zdolny. Ma dyplom z wyr�nieniem. Leczy wed�ug najnowszych metod.
- R�ce mu si� trz�s� - rzek�a panna Morley. - Wed�ug mnie on pije.
Jej brat roze�mia� si�, wr�ci� mu dobry humor.
- Wr�c� na kanapk� jak zwykle o wp� do drugiej.
II
W hotelu "Savoy" pan Amberiotis d�uba� wyka�aczk� w z�bach i u�miecha� si� do siebie. Wszystko uk�ada�o si� bardzo dobrze. Mia� jak zwykle szcz�cie. I kto by pomy�la�, �e op�aci nam si� kilka uprzejmych s��w, kt�re powiedzia� tej idiotycznej kwoce. Och, no wi�c "rzuc� chleb na wody p�yn�ce". Zawsze by� szczodry, Wizje dobroczynno�ci p�yn�y mu przed oczami. Ma�y Dimitri... I dobry Constantopopolus, m�cz�cy si� ze swoj� ma�� knajpk�... Jaka to b�dzie przyjemna niespodzianka dla nich.
Pan Amberiotis drgn��, wepchn�wszy za g��boko wyka�aczk�. R�owe wizje zblad�y, daj�c miejsce obawom o najbli�sz� przysz�o��. Delikatnie bada� z�b j�zykiem i wyj�� z kieszeni notes. "Godzina 12, Queen Charlotte Street 58".
Stara� si� przywo�a� poprzedni, radosny nastr�j. Niestety, na pr�no. Horyzont skurczy� si� do sze�ciu pustych s��w: "Queen Charlotte Street 58, godzina 12".
III
W hotelu "Glengowrie Court", w South Kensington, �niadanie dobieg�o ko�ca. W holu siedzia�a panna Sainsbury Seale, rozmawiaj�c z pani� Bolitho.
Zajmowa�y przylegaj�ce do siebie stoliki w cz�ci obiadowej i zaprzyja�ni�y si� w dzie� po przyje�dzie panny Sainsbury Seale, a wi�c tydzie� temu.
Panna Sainsbury Seale powiedzia�a:
- Wiesz, moja droga, naprawd� przesta�o bole�! Ju� nie rwie! My�l�, �e mo�e zatelefonuj�...
Pani Bolitho przerwa�a stanowczo:
- Nie b�d� niem�dra, moja droga. Musisz i�� do dentysty i pozby� si� tego.
Pani Bolitho by�a wysok�, imponuj�c�, energiczn� kobiet�, obdarzon� niskim g�osem. Panna Sainsbury Seale mia�a oko�o czterdziestu lat, niechlujnie u�o�one w�osy, ufarbowane na blady jasny kolor. Jej ubranie by�o bezkszta�tne i raczej artystyczne, a pince-nez stale jej spada�y. By�a bardzo gadatliwa.
Powiedzia�a teraz t�sknie:
- Ale naprawd�, wierz mi, to ju� zupe�nie nie boli.
- Nonsens, sama m�wi�a� mi, �e ostatniej nocy nie zmru�y�a� oka.
- No tak... rzeczywi�cie nie spa�am... Ale mo�e teraz nerw jest ju� martwy.
- Tym bardziej nale�y i�� do dentysty - o�wiadczy�a stanowczo pani Bolitho. - Wszyscy lubimy odk�ada� te sprawy, ale to po prostu tch�rzostwo. Lepiej zdecydowa� si� i pozby� tego k�opotu.
Wargi panny Sainsbury Seale drgn�y. By� to buntowniczy szept: "Tak, ale to nie jest tw�j z�b!"
Jednak powiedzia�a tylko:
- S�dz�, �e masz racj�. Pan Morley jest niezwykle delikatny.
IV
Zebranie Rady Nadzorczej Dyrektor�w dobieg�o ko�ca. Min�o zupe�nie g�adko. Sprawozdanie by�o zadowalaj�ce. Nie powinno tam by� �adnego zgrzytu. Jednak wra�liwemu panu Samuelowi Rothersteinowi zdawa�o si�, �e by� jaki� podtekst w zachowaniu przewodnicz�cego. Raz czy dwa zjawi�y si� w tonie jego g�osu szorstko�� i cierpko��, kt�rych procedura nie wymaga�a.
Mo�e mia� jakie� ukryte zmartwienie? Ale Rotherstein jako� nie umia� po��czy� ukrytego zmartwienia z Alistairem Bluntem, kt�ry by� cz�owiekiem pozbawionym emocji, takim bardzo normalnym. Brytyjczykiem do szpiku ko�ci.
Mog�a to by� oczywi�cie w�troba... Jemu, Rothersteinowi, w�troba od czasu do czasu sprawia�a troch� k�opot�w. Ale nigdy nie s�ysza�, aby Alistair Blunt skar�y� si� na w�trob�. Zdrowie Alistaira by�o tak solidne jak jego umys� i jego znajomo�� spraw finansowych. Mia� dobre zdrowie, ale si� nim nie afiszowa�.
A jednak... Jednak by�o co�, co spowodowa�o, �e r�ka przewodnicz�cego par� razy w�drowa�a ku twarzy. Siedzia�, podpieraj�c podbr�dek. To nie by�a jego normalna pozycja. I kilka razy wydawa� si� rzeczywi�cie roztargniony.
Wyszli z pokoju konferencyjnego i skierowali si� na schody.
Rotherstein powiedzia�:
- S�dz�, �e nie ma potrzeby odwiezienia pana? Alistair u�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�.
- Czeka na mnie samoch�d. - Spojrza� na zegarek. - Nie wracam do miasta. Wybieram si� do dentysty.
Tajemnica zosta�a wyja�niona.
V
Herkules Poirot wysiad� z taks�wki, zap�aci� szoferowi i nacisn�� dzwonek przy Queen Charlotte Street pod numerem 58. W chwil� p�niej drzwi otworzy� powa�nie zachowuj�cy si� rudy i piegowaty s�u��cy w uniformie go�ca.
Poirot zapyta�:
- Zasta�em doktora Morleya?
W duszy mia� �mieszn� nadziej�, �e pan Morley jest nieobecny lub chory i �e dzi� nie b�dzie m�g� przyjmowa� pacjent�w... Daremnie. S�u��cy cofn�� si�, Herkules Poirot przekroczy� pr�g i drzwi spokojnie zamkn�y si� za nim ze stanowczo�ci� nie daj�cego si� odmieni� losu.
S�u��cy zapyta�:
- Pa�skie nazwisko?
Poirot poda� nazwisko. Drzwi po prawej stronie holu otworzy�y si� nagle szeroko i Poirot wszed� do poczekalni.
By� to pok�j umeblowany ze smakiem, lecz Herkulesowi Poirot wyda� si� nieopisanie ponury. Na l�ni�cym stole w stylu Sheratona (podrobionym) le�a�y starannie pouk�adane gazety i czasopisma. Na bocznym bufecie w stylu Hepplewhite'a (podrobionym) sta�y dwa platerowane, sheffieldzkie lichtarze i patera. Na gzymsie kominka sta� zegar z br�zu i dwa br�zowe wazony. Okna okrywa�y b��kitne, aksamitne kotary. Krzes�a obite by�y materia�em w dese� z czerwonych ptak�w i kwiat�w z okresu Jakuba I.
Na jednym z krzese� siedzia� wygl�daj�cy na wojskowego d�entelmen o ��tawej cerze, ze srogimi w�sami. Spojrza� na Poirota takim wzrokiem, jakby bada� szkodliwego owada. Wygl�da�, jakby pragn�� mie� przy sobie nie tyle sw�j rewolwer, ile rozpylacz na insekty. Poirot przyjrza� mu si� z obrzydzeniem i mrukn�� do siebie: "Zaprawd�, niekt�rzy Anglicy, s� tak nieprzyjemni i �mieszni, �e powinno im si� oszcz�dzi� istnienia". "Wojskowy" d�entelmen, po przyd�ugim wlepianiu wzroku w Poirota, porwa� ze sto�u "Timesa", usuwaj�c na bok krzes�o, i zatopi� si� w czytaniu.
Poirot wzi�� "Punch".
Przeczyta� go dok�adnie, ale nie znalaz� �adnych �miesznych dowcip�w.
Do pokoju wszed� s�u��cy i rzek�:
- Pu�kownik Arrowbumby? - I d�entelmen o wygl�dzie wojskowego zosta� wyprowadzony.
Poirot zastanawia� si� nad mo�liwo�ci� istnienia takiego nazwiska, gdy otworzy�y si� drzwi i do poczekalni wszed� m�ody m�czyzna oko�o trzydziestki. Kiedy stan�� przy stole, niespokojnie przerzucaj�c tygodniki, Poirot patrzy� na niego z ukosa. "Jaki� niemi�y i niebezpiecznie wygl�daj�cy m�odzieniec - pomy�la� - niewykluczone, �e to morderca". W ka�dym razie wygl�da� bardziej na morderc� ni� ci wszyscy zbrodniarze, kt�rych Herkules aresztowa� w ci�gu ca�ej swej kariery.
Otworzy�y si� drzwi i s�u��cy wym�wi� w przestrze�:
- Pan Peerer.
Domy�laj�c si�, �e to wezwanie jest skierowane do niego, Poirot wsta�. S�u��cy zaprowadzi� go na koniec holu, skr�cili za naro�nik i weszli do ma�ej windy, kt�ra zawioz�a ich na drugie pi�tro. Tam poprowadzi� go wzd�u� korytarza, otworzy� drzwi prowadz�ce do niewielkiego przedpokoju, zapuka� do drugich drzwi i, nie czekaj�c na odpowied�, otworzy� je i cofn�� si� odrobin�, aby przepu�ci� Poirota.
Wchodz�c Poirot us�ysza� szum bie��cej wody i, obszed�szy drzwi, ujrza� pana Morleya z zawodowym zapa�em myj�cego r�ce w umywalce, umieszczonej na �cianie.
VI
W �yciu najwi�kszych ludzi zdarzaj� si� czasem upokarzaj�ce momenty. M�wi si�, �e nikt nie jest bohaterem dla swego s�u��cego. Niech mi b�dzie wolno doda�, �e niewielu ludzi sta� na bohaterstwo w momencie, gdy staj� oko w oko z dentyst�.
Herkules Poirot by� chorobliwie �wiadom tego faktu.
By� cz�owiekiem przyzwyczajonym mie� o sobie dobr� opini�. On by� Herkulesem Poirot, przewy�szaj�cym innych prawie we wszystkim. Lecz w tym momencie nie by� w stanie czu� si�, niestety, w niczym doskonalszy od innych i wewn�trznie wydawa� si� sobie kompletnym zerem. By� zwyk��, tch�rzliw� figur�, cz�owiekiem boj�cym si� dentystycznego fotela.
Pan Morley sko�czy� my� r�ce i powiedzia� w sw�j zach�caj�cy, zawodowy spos�b:
- Jest tak ciep�o, jak powinno by� o tej porze roku, prawda?
I �agodnie wskaza� drog� prowadz�c� na spotkanie - z Fotelem! Zr�cznie regulowa� wysoko�� zag��wka, podnosz�c go, to zn�w opuszczaj�c.
Poirot zaczerpn�� g��boko powietrza, wdrapa� si� na fotel i podda� g�ow� sprawnym d�oniom pana Morleya.
- Teraz - rzek� pan Morley z obrzydliw� rado�ci� - jest panu ca�kiem wygodnie, prawda?
Grobowym g�osem Poirot odpar�, �e jest mu zupe�nie wygodnie.
Pan Morley przysun�� bli�ej stoliczek, nast�pnie chwyci� ma�e lusterko i zacz�� przygotowywa� narz�dzia do pracy.
Herkules Poirot �cisn�� kurczowo por�cze fotela, zamkn�� oczy i otworzy� usta.
- Jakie� specjalne k�opoty? - spyta� pan Morley.
Z niewyra�nych d�wi�k�w, ze wzgl�du na "trudno�� w wymawianiu sp�g�osek z powodu otwartych ust, mo�na by�o zrozumie�, �e Herkules Poirot nie ma specjalnych k�opot�w. Aby w�a�nie nie mie� tych k�opot�w, co p� roku, z poczucia obowi�zku i porz�dku, musia� znosi� podobne m�czarnie. By� mo�e ob�dzie si� bez komplikacji, mo�e nie b�dzie nic, co by... Pan Morley mo�e jednak ominie ten drugi z�b od ty�u, od kt�rego promieniowa� b�l... Mo�e... chocia� to prawie nieprawdopodobne dla tak do�wiadczonego dentysty jak pan Morley.
Pan Morley przechodzi� wolniutko z z�ba na z�b pukaj�c, sonduj�c i mrucz�c do siebie nast�puj�ce komentarze:
- Ta plomba jest troch� zniszczona od spodu, jednak to nic powa�nego. Dzi�s�a w dobrym stanie, jestem z nich zupe�nie zadowolony. - Przerwa� przy tym podejrzanym i skr�ci� sond� w bok... Ale nie! Spr�bowa� jeszcze raz... Fa�szywy alarm! Przeszed� na doln� cz��... Pierwszy, drugi, mo�e na trzecim? Nie... "Jak pies - pomy�la� Poirot, ��cz�c dwa przys�owia - kt�rego wytropi� kr�lik!"
- A tu ma�y k�opot. Nie boli? Hm, jestem zaskoczony - Sonda bada�a dalej.
Ko�cz�c pan Morley cofn�� si� z zadowoleniem.
- Nic powa�nego. Kilka plomb, a poza tym niewielki ubytek w g�rnym z�bie trzonowym. Mo�emy to wszystko wykona� jeszcze dzisiaj.
W��czy� wiertark�, kt�ra zacz�a cicho pomrukiwa�, zdj�� prostnic� z uchwytu i z uwag� wmontowa� na jego ko�cu wiert�o.
- Prosz� da� mi znak - rozkaza� kr�tko i zabra� si� do swojej strasznej roboty.
Poirot nie musia� korzysta� z pozwolenia, by podnosi� r�k�, krzywi� si� lub nawet krzycze�. W odpowiednim momencie pan Morley zatrzyma� wiert�o i powiedzia� rozkazuj�co:
- Sp�uka�. - Za�o�y� ma�y tampon, wybra� �wie�e wiert�o i rozpocz�� na nowo. Rzecz jasna, �e te wszystkie zabiegi by�y bardziej przera�aj�ce ni� bolesne.
W czasie gdy pan Morley przygotowywa� plomb�, zacz�li zn�w rozmawia�:
- Dzi� przed po�udniem wszystko musz� robi� sam - wyja�ni�. - Panna Nevill wyjecha�a. Pami�ta pan pann� Nevill?
Poirot przytakn�� niezgodnie z prawd�.
- Wyjecha�a na wie� do chorej krewnej. �e te� zdarzy�o si� to w tak zaj�tym dniu. Mam ju� zaleg�o�ci. Pacjent przed panem sp�ni� si�. Co� takiego wywraca ca�y ranek do g�ry nogami. A do tego b�d� jeszcze musia� przyj�� dodatkow� pacjentk� z silnym b�lem z�ba. Zawsze mam w rezerwie kwadrans na takie nieprzewidziane wypadki. Tym bardziej musz� si� spieszy�.
Pan Morley zajrza� do ma�ego mieszade�ka, aby sprawdzi�; czy .dobrze si� miesza. Nast�pnie doda�:
- Powiem panu co�, panie Poirot. Zauwa�y�em, �e wielcy ludzie. - znani ludzie - s� zawsze punktualni. Nigdy na nich nie czekam! Na przyk�ad cz�onkowie rodziny kr�lewskiej. Bardzo dok�adni. Tak samo ci wielcy ludzie interesu z City. Dzi� przychodzi bardzo wa�ny cz�owiek - Alistair Blunt!
Pan Morley wypowiedzia� to nazwisko triumfuj�co.
Poirot nie m�g� m�wi� z powodu kilku tampon�w z ligniny i szklanej rurki wetkni�tej pod j�zyk. Wyda� tylko jaki� nieokre�lony gulgot.
Alistair Blunt! To by�o nazwisko, kt�re obecnie wszystkich przejmowa�o dreszczem. Nie ksi���ta, nie hrabiowie, nawet nie premierzy. Ale po prostu pan Alistair Blunt. Cz�owiek, kt�rego twarz by�a prawie nieznana, cz�owiek, o kt�rym tylko od czasu do czasu by�y jakie� ma�e wzmianki. �adna nadzwyczajna posta�. Spokojny, nieskazitelny Anglik, cz�owiek, kt�ry by� szefem najwi�kszego banku angielskiego. Cz�owiek niezmiernie bogaty. Cz�owiek, kt�ry mo�e powiedzie� "tak" lub "nie" rz�dowi. �y� spokojnie, nigdy nie wyst�powa� na forum publicznym, nigdy nie przemawia�. A jednak by� to cz�owiek skupiaj�cy w swych r�kach najwy�sz� w�adz�. Pan Morley powiedzia� powa�nym tonem, stoj�c nad Poirotem i ubijaj�c plomb�:
- Zawsze przychodzi na spotkanie absolutnie punktualnie. Cz�sto odsy�a sw�j samoch�d i wraca do biura pieszo. Przyjemne, spokojne i bezpretensjonalne ch�opisko! Lubi golfa i zajmuje si� ogrodem. Nigdy by pan nie przypuszcza�, �e on m�g�by kupi� p� Europy! Wygl�da tak jak pan albo ja.
W momencie kiedy po��czy� te dwie osoby, chwilowe oburzenie poderwa�o Poirota z miejsca. Pan Morley by� dobrym dentyst�, w Londynie by�o wielu dobrych dentyst�w, ale Herkules Poirot by� tylko jeden.
- Prosz� wyp�uka� - rzek� pan Morley.
- Wie pan to jest odpowied�, dla tych wszystkich Hitler�w, Mussolinich i ca�ej reszty - kontynuowa� pan Morley, zajmuj�c si� drugim z�bem. - My si� tu tak nie wyg�upiamy. Sp�jrzmy, jacy demokratyczni s� nasi kr�l i kr�lowa. Oczywi�cie, taki Francuz jak pan przywyk� do idei republika�skich.
- Ja... chch... ne... ne-estem... Franchhh... Jes... Belgh... em.
- Spokojnie... spokojnie - przerwa� pan Morley niecierpliwie. - Nie mo�na za�lini� otworu, kt�ry wywierci�em. - Nast�pnie dok�adnie przedmucha� z�b strumieniem ciep�ego powietrza. Potem ci�gn�� dalej: - Nie wiedzia�em, �e jest pan Belgiem. Bardzo ciekawe. Jak s�ysza�em, kr�l Leopold to bardzo sympatyczny cz�owiek. Ja osobi�cie jestem wielkim zwolennikiem tradycji monarchistycznych. Dobrze ich �wicz�. Prosz� przypomnie� sobie, jak doskonale pami�taj� nazwiska i twarze. A wszystko to jest wynikiem �wicze�. Oczywi�cie, niekt�rzy maj� do tego wrodzone zdolno�ci. Je�eli o mnie chodzi, to zapominam nazwiska, ale, co jest nadzwyczajne, nigdy nie zapominam twarzy. Na przyk�ad pewnego dnia mia�em pacjenta i zaraz przypomnia�em sobie, �e gdzie� go ju� widzia�em. Jego nazwisko nic mi nie m�wi�o, zada�em sobie jednak pytanie, czy go ju� gdzie� widzia�em? Nie pami�ta�em, ale co� mi zacz�o �wita�, powoli nabiera�em pewno�ci... Prosz� wyp�uka�.
Po wyp�ukaniu pan Morley spojrza� krytycznie w usta pacjenta.
- Dobrze, mam wra�enie, �e teraz jest ju� wszystko w porz�dku. Prosz� zamkn�� usta... bardzo ostro�nie. Czy plomba nie przeszkadza? Prosz� jeszcze raz otworzy�. Nie, wydaje si�, �e wszystko doskonale pasuje.
Stoliczek wr�ci� na swoje miejsce, fotel zakr�ci� p�kole.
Poirot nareszcie by� wolny.
- Pi�knie, do zobaczenia, monsieur Poirot. Mam nadziej�, �e nie odkry� pan �adnego kryminalisty w moim domu?
Poirot odpar� z u�miechem:
- Zanim tu wszed�em, ka�dy wydawa� mi si� kryminalist�! Teraz by� mo�e b�dzie inaczej.
- O tak, to wielka r�nica mi�dzy przedtem a teraz! W istocie, my denty�ci, nie jeste�my tak straszni, za jakich nas kiedy� uwa�ano. Czy mam zadzwoni� po wind� dla pana? - Nie, nie, wol� zej�� schodami.
- Jak pan woli, winda jest tu� przy schodach. Poirot wyszed�. Zamykaj�c za sob� drzwi, us�ysza� szmer odkr�canego kurka.
Zszed� ju� dwa pi�tra i gdy mija� ostatni zakr�t, ujrza� wychodz�cego pu�kownika z Indii. Nie wygl�da� ju� tak strasznie, co Poirot skonstatowa� z prawdziw� przyjemno�ci�. Prawdopodobnie celnie strzela� i zabi� w Indiach mn�stwo tygrys�w. Po�yteczny cz�owiek - jedna z prawdziwych podp�r Imperium!
Wszed� do poczekalni i zabra� pozostawion� tam lask� i kapelusz. Zaskoczony zauwa�y�, �e nerwowy m�odzian jeszcze tam by�. Inny pacjent czyta� "Fielda".
Poirot przyjrza� si� teraz �askawiej m�odemu cz�owiekowi. Wydawa� mu si� nadal bardzo zdenerwowany - zupe�nie tak, jakby chcia� pope�ni� morderstwo - "lecz nie wygl�da ju� jak prawdziwy morderca" - pomy�la� �yczliwie Poirot. Bez w�tpienia wkr�tce i ten m�odzieniec zejdzie schodami zupe�nie odmieniony, szcz�liwy i u�miechni�ty, nikomu nie �ycz�c nic z�ego.
Wszed� s�u��cy i oznajmi� wyra�nie i z patosem:
- Pan Blunt.
Cz�owiek czytaj�cy "Fielda" od�o�y� go i wsta�. By� �redniego wzrostu, w �rednim wieku, ani oty�y, ani szczup�y. Dobrze ubrany, spokojny.
Poszed� za s�u��cym.
Jeden z najbogatszych i najbardziej wp�ywowych ludzi w Anglii - musia� i�� do dentysty jak ka�dy inny i niew�tpliwie czu� si� jak ka�dy cz�owiek w podobnej sytuacji!
Z tymi my�lami Poirot w�o�y� kapelusz na g�ow�, uj�� lask� i skierowa� si� ku drzwiom. Obejrza� si� jeszcze i pomy�la� ze zdumieniem, �e tego m�odego cz�owieka rzeczywi�cie musz� bardzo bole� z�by.
W holu Poirot przystan�� przed lustrem i przyg�adzi� w�sy, nieco wzburzone zabiegami pana Morleya. W�a�nie ko�czy�, zadowolony, gdy zn�w zjecha�a winda i z g��bi holu wynurzy� si� pogwizduj�cy fa�szywie s�u��cy. Na widok Poirota przerwa� i podbieg� otworzy� drzwi frontowe.
Przed domem zatrzyma�a si� taks�wka, a z niej wysun�a si� stopa, kt�r� Poirot obejrza� z uprzejmym zainteresowaniem. Zgrabna kostka w eleganckiej po�czosze... Ca�kiem niez�a! Lecz, niestety, w brzydkim bucie! Takich but�w Poirot nie lubi�. Nowe lakierki, na kt�rych po�yskiwa�a du�a klamerka. Potrz�sn�� g�ow�.
- Nic szykownego - bardzo prowincjonalne! Wysiadaj�c z samochodu kobieta zahaczy�a drug� nog� o drzwi. Oderwana klamerka upad�a z brz�kiem na chodnik. Poirot podskoczy� z galanteri� i podni�s� j�, podaj�c z uk�onem w�a�cicielce.
Niestety! By�a to kobieta bli�ej pi��dziesi�tki ni� czterdziestki. Pince-nez. Niechlujnie u�o�one ��tosiwe w�osy. Niegustowne ubranie w jakim� przygn�biaj�cym artystycznym .stylu! Dzi�kuj�c, upu�ci�a pince-nez, a potem torebk�.
Poirot, nadal uprzejmy, lecz ju� nie szarmancki, podni�s� to wszystko.
Wesz�a po stopniach do drzwi pod numerem 58, Queen Charlotte Street, a Poirot przerwa� pe�ne zdegustowania zamy�lenie kierowcy taks�wki nad ma�ym napiwkiem.
- Halo, jest pan wolny? Taks�wkarz odrzek� ponuro:
- O tak, jestem wolny.
- Tak jak i ja - rzek� Poirot. - Wolny od trosk! Taks�wkarz przygl�da� mu si� podejrzliwie.
- Nie, m�j przyjacielu, nie jestem pijany. By�em dzi� u dentysty i nie musz� tam wraca� przez sze�� miesi�cy. To cudowna my�l!
TRZECIE, CZWARTE, ZAMKNIJ DRZWI OTWARTE
I
Telefon zadzwoni� na kwadrans przed trzeci�.
Herkules Poirot siedzia� w wygodnym fotelu i spokojnie trawi� wspania�y lunch.
Nie podszed� do telefonu, czeka�, a� odbierze wierny George.
- Eh bien?* - rzek�, kiedy George, ze s�owami "chwileczk�, sir" wr�czy� mu s�uchawk�.
- To nadinspektor Japp, sir.
- Tak?
Poirot przytkn�� s�uchawk� do ucha.
- Eh bien, mon vieux* - powiedzia�. - Jak ci idzie?
- Czy to ty, Poirot?
- Naturalnie.
- S�ysza�em, �e dzi� rano by�e� u dentysty. Czy to prawda?
Poirot zamrucza�:
- Scotland Yard wie wszystko!
- Cz�owiek nazwiskiem Morley, ulica Queen Charlotte 58?
- Tak. - G�os Poirota zmieni� si�. - Dlaczego pytasz?
- Czy by�e� tam jako pacjent? Nie poszed�e� tam chyba po to, �eby go wystraszy�?
- Oczywi�cie, �e nie. Je�eli chcesz wiedzie�, to zaplombowa� mi trzy z�by.
- Czy zachowywa� si� tak jak zwykle?
- Naturalnie. Ale o co chodzi?
G�os Jappa sta� si� sztucznie bezbarwny i urz�dowy.
- Poniewa� troch� p�niej pan Morley si� zastrzeli�.
- Co?
Japp zapyta�:
- Czy to ci� zaskoczy�o?
- Szczerze m�wi�c, tak.
Japp rzek�:
- Je�li o mnie chodzi, te� nie jestem tym uszcz�liwiony... Musz� koniecznie z tob� porozmawia�, przypuszczam, �e nie b�dziesz mia� nic przeciwko temu?
- Gdzie jeste� w tej chwili?
- Na ulicy Queen Charlotte. Poirot rzek�:
- Zaraz tam b�d�.
II
Policjant, kt�ry otworzy� drzwi pod numerem 58, przywita� Poirota z szacunkiem.
- Monsieur Poirot?
- We w�asnej osobie.
- Nadinspektor jest na g�rze. Drugie pi�tro - zna pan drog�?
- By�em tu dzi� rano - powiedzia� Poirot.
W pokoju by�o trzech m�czyzn. Japp, ujrzawszy wchodz�cego Poirota, rzek�:
- Ciesz� si�, �e ci� widz�, Poirot. W�a�nie go mamy wynie��. Chcia�by� go najpierw zobaczy�?
Kl�cz�cy m�czyzna z aparatem fotograficznym wsta�. Poirot podszed� bli�ej. Cia�o le�a�o blisko kominka.
Po �mierci Morley wygl�da� prawie tak samo jak za �ycia. Tylko niewielka dziura czerni�a si� poni�ej prawej skroni. Ma�y pistolet le�a� na pod�odze obok odrzuconej w bok prawej r�ki.
Poirot powoli pokr�ci� g�ow�.
- Mo�ecie go zabra� - rzek� Japp.
Wyniesiono cia�o pana Morleya. Japp i Poirot pozostali sami.
- Uko�czyli�my ju� wszystkie rutynowe badania - powiedzia� Japp. - Zebrali�my odciski palc�w i tak dalej...
Poirot usiad�.
- Opowiadaj - rzek�.
Japp zacisn�� wargi. Po chwili rzek�:
- On m�g� si� sam zastrzeli�. I prawdopodobnie zrobi� to. Na pistolecie znale�li�my tylko jego odciski palc�w, ale to mnie nie przekonuje.
- Jakie s� twoje zastrze�enia?
- Ot� wydaje mi si�, �e nie mia� �adnego powodu, aby pope�ni� samob�jstwo... Cieszy� si� dobrym zdrowiem, dobrze zarabia� i - o ile wiemy - nie mia� k�opot�w. No i wreszcie: nie by� zwi�zany z kobiet�...
- Japp poprawi� si� ostro�nie: - Naturalnie, wed�ug informacji, jakie posiadamy... Nie by� w stanie depresji i zachowywa� si� jak zazwyczaj. Dlatego by�em ciekaw us�ysze�, co ty s�dzisz o tym wszystkim. Widzia�e� go dzi� rano i mam nadziej�, �e co� spostrzeg�e�.
Poirot potrz�sn�� g�ow�.
- Absolutnie nic. M�g�bym powiedzie�, �e zachowywa� si� zupe�nie naturalnie.
- To tym dziwniejsze? Poza tym kto by przypuszcza�, �e zabije si�, �e si� tak wyra��, w godzinach urz�dowania? Nie m�g� poczeka� do wieczora? By�oby to bardziej naturalne.
Poirot zgodzi� si�.
- Kiedy wydarzy�a si� ta tragedia?
- Dok�adnie nie wiadomo. Nikt nie s�ysza� strza�u. Jednak nie s�dz�, aby mo�na go by�o us�ysze�. Pomi�dzy korytarzem a gabinetem s� podw�jne drzwi, do tego uszczelnione filcem. Wyobra�am sobie, �e po to, aby zag�uszy� krzyki ofiar fotela dentystycznego.
- Tak, to mo�liwe. Pacjenci zachowuj� si� czasami bardzo g�o�no.
- Istotnie. Ponadto na ulicy jest du�y ruch i musia�by� mie� du�o szcz�cia, �eby dotar�y do ciebie odg�osy z gabinetu.
- Kiedy odkryto, �e Morley nie �yje?
- Oko�o pierwszej trzydzie�ci. Odkry� to s�u��cy, Alfred Biggs. Ch�opak pod ka�dym wzgl�dem nierozgarni�ty. O dwunastej trzydzie�ci pewna pacjentka mocno ha�asowa�a i denerwowa�a si�, �e musi tak d�ugo czeka�. Oko�o pierwszej dziesi�� ch�opak podszed� do drzwi gabinetu i zapuka�. Nie otrzyma� odpowiedzi i widocznie nie �mia� wej�� do �rodka. Dosta� ju� przedtem nieco po nosie od Morleya, by� zdenerwowany i ba� si� zrobi� co� niew�a�ciwego. Zszed� zn�w na d�, a pacjentka, poirytowana, wysz�a o pierwszej pi�tna�cie. Nie mo�na jej si� dziwi�, gdy� czeka�a trzy kwadranse i nie jad�a lunchu.
- Kim by�a ta pacjentka? Japp u�miechn�� si�.
- Wed�ug relacji s�u��cego by�a to panna Shirty - lecz wed�ug ksi��ki pacjent�w nazwisko jej brzmia�o Kirby.
- Jaki by� system wprowadzania pacjent�w na g�r�?
- Kiedy Morley by� got�w na przyj�cie nast�pnego pacjenta, naciska� na dzwonek i ch�opak przyprowadza� pacjenta na g�r�.
- O kt�rej Morley nacisn�� dzwonek po raz ostatni?
- Pi�� minut po dwunastej. Ch�opiec zaprowadzi� na g�r� kolejnego pacjenta. Wed�ug ksi��ki pacjent�w by� to pan Amberiotis z hotelu "Savoy".
Na wargach Poirota zaigra� s�aby u�miech.
- Ciekawe, jak przerobi� to nazwisko! - zamrucza�.
- �adny pasztet, mo�na by powiedzie�. Ale je�li chcemy si� po�mia�, to mo�emy go o to zapyta�.
- Po jakim czasie ten Amberiotis wyszed�? - zapyta� Poirot.
- Ch�opiec nie wyprowadzi� go, wi�c nie wie... Wi�kszo�� pacjent�w schodzi�a schodami bez korzystania z windy i p�niej wychodzili sami.
Poirot przytakn��. Japp kontynuowa�:
- Dzwoni�em do hotelu "Savoy". Pan Amberiotis by� dok�adny. Powiedzia�, �e spojrza� na zegarek, zamykaj�c drzwi frontowe. By�a wtedy dwunasta dwadzie�cia pi��.
- Czy m�g� powiedzie� ci co� istotniejszego?
- Nie, wszystko, co m�g� mi powiedzie�, to fakt, �e dentysta wydawa� si� zupe�nie normalny i zachowywa� si� zupe�nie spokojnie.
- Eh bien - rzek� Poirot. - To wydaje si� zupe�nie jasne. Pomi�dzy dwunast� pi�� a wp� do pierwszej co� si� wydarzy�o - przypuszczalnie bli�ej dwunastej dwadzie�cia pi��.
- Oczywi�cie. W przeciwnym bowiem razie...
- W przeciwnym razie zadzwoni�by po nast�pnego pacjenta.
- Zgadza si�. Wykaza�o to r�wnie� badanie lekarskie. Chirurg zbada� cia�o o drugiej dwadzie�cia. Nie m�g� da� jednak wi���cej odpowiedzi - zawsze tak robi� w dzisiejszych czasach - m�wi�, �e w gr� wchodzi zbyt wiele indywidualnych czynnik�w. Lekarz powiedzia� jednak, �e Morley nie m�g� zosta� zastrzelony p�niej ni� o pierwszej, �e musia�o to nast�pi� prawdopodobnie wcze�niej, ale nie mo�e tego okre�li� z wi�ksz� dok�adno�ci�.
Poirot powiedzia� w zamy�leniu:
- Zatem dwadzie�cia pi�� minut po dwunastej nasz dentysta jest normalnym dentyst�, weso�ym, uprzejmym, kompetentnym. A potem co? Desperat... nieszcz�liwiec... co tylko chcesz... i strzela do siebie.
- To zabawne - rzek� Japp. - Musisz przyzna�, �e to zabawne.
- Zabawne - powiedzia� Poirot - to nie jest w�a�ciwe s�owo.
- Wiem, �e niew�a�ciwe... ale jedyne, kt�re oddaje sytuacj�. A zatem, to dziwne, je�li bardziej ci to odpowiada.
- Czy to by� jego pistolet?
- Nie, nie jego. Nie posiada� pistoletu. Nigdy go nie mia�. Zgodnie z o�wiadczeniem jego siostry, niczego takiego w tym domu nie by�o. Tak jak w wi�kszo�ci dom�w. Oczywi�cie m�g� go kupi�, je�li nosi� si� z zamiarem sko�czenia ze sob�. Je�li tak, to wkr�tce b�dziemy o tym wiedzieli.
Poirot spyta�:
- Czy jeszcze co� ci� niepokoi?
Japp wytar� nos.
- Tak, pozycja, w jakiej le�a�. Nie twierdz�, �e cz�owiek nie mo�e upa�� w ten spos�b... ale jako� nie wygl�da�o to jak nale�y! Na dywanie by�y dwa wyra�ne �lady... jakby co� wleczono.
- To zdecydowanie co� sugeruje.
- Tak. Chyba, �e ten przekl�ty ch�opak przesun�� cia�o w momencie, gdy je znalaz�. Oczywi�cie z uporem temu zaprzecza, ale by� przera�ony. To taki rodzaj o�l�cia. Zawsze pope�nia jakie� omy�ki, przeklina si� go za to, i dlatego k�amie niemal odruchowo.
Poirot uwa�nie ogl�da� pok�j.
Umywalka na �cianie za drzwiami, wysoka, wype�niona szafka po drugiej stronie drzwi. Fotel dentystyczny i otaczaj�ce go narz�dzia stoj�ce blisko okna, dalej kominek i miejsce, w kt�rym le�a�y zw�oki, i drugie drzwi w pobli�u kominka.
Japp pod��a� za jego wzrokiem.
- Tam jest ma�e biuro. - Otworzy� drzwi.
By� to, jak powiedzia�, ma�y pokoik, w kt�rym znajdowa�y si�: biurko, st� z maszynk� do gotowania herbaty oraz kilka krzese�. Poza drzwiami do gabinetu nie by�o innego wyj�cia.
- Tu pracowa�a jego sekretarka - wyja�ni� Japp. - Panna Nevill. Zdaje si�, �e jest dzisiaj nieobecna.
Spotka� wzrok Poirota.
- Przypomnia�em sobie, �e m�wi� mi o tym - powiedzia� Poirot. - Czy to ma co� wsp�lnego z samob�jstwem?
- My�lisz, �e zosta�a w ten spos�b usuni�ta?
Japp przerwa�. Po chwili doda�:
- Je�eli to nie by�o samob�jstwo, w takim razie zosta� zamordowany. Ale dlaczego? Morderstwo jest tak samo niezrozumia�e jak samob�jstwo. Morley wydawa� si� zupe�nie spokojny i zr�wnowa�ony. Kto chcia�by go zamordowa�?
Poirot powiedzia�:
- Kto m�g� go zamordowa�? Japp odpar�:
- Odpowied� brzmi: prawie ka�dy! Mog�a zej�� z g�ry jego siostra i zastrzeli� go, m�g� przyj�� kto� ze s�u�by i zastrzeli� go, m�g� go zastrzeli� jego wsp�lnik, Reilly. Alfred te� m�g� go zastrzeli�. M�g� to wreszcie zrobi� kt�ry� z pacjent�w - Przerwa� i doda�: - R�wnie� m�g� go zastrzeli� Amberiotis... on naj�atwiej �e wszystkich.
Poirot skin�� g�ow�.
- Tak, ale w tej sprawie... musimy zada� sobie pytanie, dlaczego?
- Istotnie. Wr�cili�my do zasadniczego problemu. Dlaczego? Amberiotis zatrzyma� si� w "Savoyu". Dlaczego bogaty Grek mia�by przyje�d�a� tu po to, aby mordowa� spokojnego dentyst�?
- I o to w�a�nie si� potkniemy. Motywy!
Poirot wzruszy� ramionami i doda�:
- Wydaje si�, jakby �mier� zupe�nie bez. fantazji wybra�a niew�a�ciw� ofiar�. Tajemniczy Grek, Bogaty Bankier, Znany Detektyw - jak�e naturalne by�oby zamordowanie jednego z nich! Tajemniczy obcokrajowcy mog� by� zamieszani w szpiegostwo, ze �mierci bogatych bankier�w p�yn� korzy�ci finansowe, znani detektywi mog� by� niewygodni dla przest�pc�w.
- Podczas gdy nasz biedny, stary Morley nie by� dla nikogo niebezpieczny - zauwa�y� ponuro Japp.
- Co� mi przysz�o na my�l.
Japp szybko odwr�ci� si� do Poirota.
- Co tam zn�w ukrywasz?
- Nic. Przypadkowa uwaga.
Powt�rzy� Jappowi s�owa, kt�re Morley wypowiedzia� o rozpoznawaniu twarzy i wzmiank� o pacjentach. Japp nie by� przekonany.
- S�dz�, �e to mo�liwe, ale troch� naci�gane. Musia�by to by� kto�, kto nie chcia� by� rozpoznany i kto chcia�by trzyma� si� w cieniu. Czy tego przedpo�udnia widzia�e� jeszcze jakich� pacjent�w?
Poirot zamrucza�:
- Zauwa�y�em w poczekalni m�odzie�ca, kt�ry wygl�da� dok�adnie jak morderca!
Japp wytrzeszczy� oczy.
- Co takiego?! Poirot u�miechn�� si�.
- Mon cher*, to by�o zaraz po moim przybyciu tutaj! By�em zdenerwowany, nadwra�liwy... enfin*, uleg�em nastrojowi. Wszystko wydawa�o mi si� ponure: poczekalnia, pacjenci, nawet dywan na schodach! Teraz s�dz�, �e tego m�odego cz�owieka po prostu bardzo bola�y z�by. I to wszystko!
- Tak, wiem, co to mo�e by� - rzek� Japp. - Mimo wszystko musimy przes�ucha� tego twojego "morderc�". Musimy przes�ucha� wszystkich, bez wzgl�du na to, czy to by�o samob�jstwo, czy nie! My�l�, �e pierwsz� rozmow� odb�dziemy z pann� Morley. Dotychczas zamieni�em z ni� tylko par� s��w. To by�, oczywi�cie, dla niej szok, ale nale�y do kobiet, kt�re szybko odzyskuj� r�wnowag�. P�jdziemy teraz do niej.
III
Wysoka i ponura Georgina Morley s�ucha�a, co do niej m�wili dwaj m�czy�ni i odpowiada�a na ich pytania. Powiedzia�a z emfaz�:
- Absolutnie nie mog� w to uwierzy� - nie wierz�, �e m�j brat pope�ni� samob�jstwo!
Poirot spyta�:
- Widzi pani jakie� inne rozwi�zanie, mademoiselle?
- Pan ma na my�li morderstwo. - Przerwa�a i doda�a wolno: - To prawda, taka alternatywa wydaje si� prawie tak niemo�liwa jak samob�jstwo.
- Ale niezupe�nie tak niemo�liwa?
- Nie, poniewa�... O, w pierwszym wypadku, widzi pan, m�wi� o tym, co wiem... to znaczy, o stanie umys�u mego brata. Wiem, �e niczym si� nie martwi� i wiem, �e nie by�o �adnego powodu... w og�le �adnego powodu, aby odbiera� sobie �ycie!
- Pani widzia�a si� z nim dzi� rano... przed rozpocz�ciem pracy?
- Tak, przy �niadaniu.
- I by� normalny jak zwykle, nie by� wyprowadzony czym� z r�wnowagi?
- By� wyprowadzony z r�wnowagi, ale nie tak, jak pan my�li. By� po prostu rozdra�niony!
- Dlaczego?
- Mia� w perspektywie bardzo pracowity ranek, a do tego wyjecha�a jego sekretarka, a zarazem asystentka.
- Panna Nevill?
- Tak.
- Czym zajmowa�a si� panna Nevill?
- Oczywi�cie prowadzi�a ca�� korespondencj�, a poza tym ksi��k� pacjent�w i wype�nia�a ich kartoteki. Ponadto zajmowa�a si� sterylizowaniem narz�dzi, przygotowywa�a materia� na plomby i podawa�a mu go, gdy plombowa� z�by.
- Jak d�ugo u niego pracowa�a?
- Trzy lata. To godna zaufania dziewczyna i jeste�my... byli�my oboje bardzo z niej zadowoleni.
Poirot wtr�ci�:
- Zosta�a wezwana do swojej chorej krewnej, jak powiedzia� pani brat.
- Tak, otrzyma�a telegram, �e jej ciotka dosta�a udaru. Wczesnym poci�giem pojecha�a do Somerset.
- I to w�a�nie tak bardzo rozdra�ni�o pani brata?
- Ttt... tak. - W jej 'g�osie da�o si� odczu� lekkie wahanie, po czym szybko doda�a: - Pan... Niech pan nie s�dzi, �e m�j brat pozbawiony by� uczu�. On tylko my�la�... �e w�a�nie w tym momencie...
- Tak, panno Morley?
- Ot�, on my�la�, �e panna Nevill mo�e celowo opu�ci�a prac�. Och, prosz� mnie �le nie zrozumie�... Jestem g��boko przekonana, �e Gladys nigdy by tego nie zrobi�a! Powiedzia�am to Henry'emu. Ale rzecz w tym, �e zar�czy�a si� z raczej nieodpowiednim m�odzie�cem. Henry by� tym bardzo wzburzony i przypuszcza�, �e ten m�ody cz�owiek m�g� j� nam�wi� do wyjazdu.
- Czy to by�o mo�liwe?
- Nie, jestem pewna, �e nie. Gladys to bardzo sumienna dziewczyna.
- Ale to by�o co�, co ten cz�owiek m�g�by jej zasugerowa�?
Panna Morley b�kn�a:
- S�dz�, �e to zupe�nie prawdopodobne.
- Czym si� zajmuje ten m�ody cz�owiek, przy okazji, jak on si� nazywa?
- Carter, Frank Carter. Zdaje si�_, �e on jest... a raczej, �e by� urz�dnikiem ubezpieczeniowym. Kilka tygodni temu straci� prac� i nie mo�e dosta� innej. Henry m�wi�, a ja uwa�am, �e mia� racj�, �e to zupe�ny nicpo�. Gladys nawet po�yczy�a mu troch� pieni�dzy z w�asnych oszcz�dno�ci i Henry by� bardzo zagniewany.
Japp wtr�ci� nagle:
- Czy pani brat pr�bowa� j� namawia�, aby zerwa�a zar�czyny?
- Tak, wiem, �e tak.
- Wobec tego, ca�kiem mo�liwe, �e ten Frank Carter m�g� mie� �al do pani brata?
Kobieta odpar�a stanowczo:
- Nonsens... pan sugeruje, �e Frank Carter zastrzeli� Henry'ego. Henry odradza� tej dziewczynie Cartera, ale ona nie przyj�a jego rad... jest �lepo oddana Frankowi.
- Czy przychodzi pani na my�l jeszcze kto�, kto m�g�by �ywi� uraz� do brata?
Panna Morley potrz�sn�a g�ow� przecz�co.
- Czy by� w dobrych stosunkach ze swoim wsp�lnikiem, panem Reillym?
Panna Morley odrzek�a kwa�no:
- W tak dobrych, jak tylko mo�na kiedykolwiek mie� nadziej�, �e si� je ma z Irlandczykiem!
- Co pani przez to chce powiedzie�, panno Morley?
- Irlandczycy maj� gor�cy temperament i lubi� awanturowa� si� o byle g�upstwo. Pan Reilly lubi� spiera� si� w sprawach politycznych.
- To wszystko?
- Tak, to wszystko. Pan Reilly jest niedoskona�y pod wieloma wzgl�dami, lecz w opinii mego brata by� bardzo zr�cznym fachowcem.
Japp podchwyci�.
- Pod jakimi wzgl�dami jest niedoskona�y?
Parma Reilly zawaha�a si� i powiedzia�a z niesmakiem:
- Za du�o pije... Tylko prosz� tego dalej nie powtarza�.
- Czy by�y jakie� nieporozumienia pomi�dzy nim a pani bratem?
- Henry uczyni� mu kilka uwag w sprawach zawodowych - kontynuowa�a panna Morley tonem nauczycielki. - Niezb�dne s� spokojne r�ce, a i oddech przepojony alkoholem nie wzbudza zaufania.
Japp skin�� g�ow� z aprobat�, po czym powiedzia�:
- Czy mo�e nam pani co� powiedzie� o sytuacji finansowej pani brata?
- Henry dobrze zarabia� i mia� pewne oszcz�dno�ci. Ka�de z nas mia�o troch� w�asnych pieni�dzy ze spadku po ojcu.
Japp mrukn�� z lekkim chrz�kni�ciem: - Nie wie pani przypadkiem, czy brat zostawi� testament?
- Tak, i mog� panu powiedzie�, co zawiera. Zapisa� sto funt�w Gladys Nevill, a ca�� reszt� - mnie.
- Rozumiem. Teraz...
Kto� gwa�townie zastuka� do drzwi. Ukaza�a si� twarz Alfreda. Jego wytrzeszczone oczy badawczo przygl�da�y si� go�ciom, wreszcie wykrztusi�:
- Jest panna Nevill! Wr�ci�a. Jest w kiepskim nastroju. Chce wiedzie�, czy mo�e wej��?
Japp skin�� g�ow�, a panna Morley powiedzia�a:
- Powiedz jej, �e mo�e tu przyj��, Alfredzie.
- Okay - rzek� Alfred i znikn��.
Panna Morley westchn�a i powiedzia�a tak, jakby ka�de s�owo podkre�la�a wielk� liter�:
- Ten Ch�opak To Ci�ka Pr�ba Cierpliwo�ci.
IV
Gladys Nevill by�a Wysok�, �adn�, troch� anemiczn� dziewczyn�, oko�o dwudziestu o�miu lat. I chocia� wyra�nie by�a zdenerwowana, wygl�da�a na bystr� i inteligentn�.
Pod pretekstem przejrzenia papier�w Morleya, Japp wraz z Poirotem opu�cili pann� Morley i udali si� z pann� Nevill na d�, do jej ma�ego biura przy gabinecie dentystycznym.
Powtarza�a bez ko�ca:
- Ja po prostu nie mog� w to uwierzy�! To zupe�nie nieprawdopodobne, �eby pan Morley m�g� zrobi� tak� rzecz!
Podkre�li�a, �e Morley nie wydawa� si� ani zmartwiony, ani zaniepokojony.
- Czy wyjecha�a pani dzi� rano na wezwanie, panno Nevill... - zacz�� Japp.
- Tak - przerwa�a mu - i okaza�o si�, �e by� to z�o�liwy dowcip! �e te� ludzie mog� robi� takie okropne �arty. Tak, naprawd� dziwi� si�.
- Co pani chce przez to powiedzie�, panno Nevill?
- Ot� zasta�am ciotk� zupe�nie zdrow�. Nigdy nie czu�a si� lepiej. Nie rozumia�a, dlaczego tak nag�e si� u niej zjawi�am. By�am oczywi�cie bardzo z tego zadowolona, ale r�wnocze�nie i w�ciek�a. Ju� przedtem ten telegram wyprowadzi� mnie z r�wnowagi.
- Czy ma pani ten telegram, panno Nevill?
- Wyrzuci�am go, pewnie na dworcu. Ale pami�tam tre��: "Twoja ciotka dosta�a ostatniej nocy udaru. Prosz� natychmiast przyjecha�".
- Czy jest pani ca�kowicie pewna... no... - Japp delikatnie kaszln�� - �e nie nada� go pani przyjaciel, pan Carter?
- Frank? W jakim celu? O, rozumiem, pan my�li, �e... um�wili�my si� na spotkanie? Nie, inspektorze... �adne z nas nie zrobi�oby czego� podobnego.
Jej oburzenie wydawa�o si� dostatecznie szczere i Japp mia� troch� k�opotu, aby j� uspokoi�. Dopiero pytanie o pacjent�w, kt�rzy byli um�wieni na to szczeg�lne przedpo�udnie, przypomnia�o jej o obowi�zkach.
- Wszyscy s� zapisani w ksi��ce. S�dz�, �e pan ju� czyta�. Znam wi�kszo�� z nich. Godzina dziewi�ta, pani Soames - mia�a mie� wstawion� protez�. Godzina dziesi�ta trzydzie�ci, lady Grant - to starsza pani - mieszka przy Lowndes Square. Godzina jedenasta, monsieur Herkules Poirot, on przychodzi regularnie... Och, oczywi�cie, przecie� to pan, przepraszam, monsieur Poirot, ale jestem taka zdenerwowana! Jedenasta trzydzie�ci, pan Alistair Blunt - jak panowie wiedz� - jest bankierem - kr�tka wizyta, poniewa� pan Morley wcze�niej przygotowa� plomb�. Nast�pnie panna Sainsbury Seale - ona dzwoni�a dzi� - dosta�a ataku b�lu i pan Morley zgodzi� si� j� dodatkowo przyj��. Straszliwa z niej gadu�a, nigdy nie mo�e przesta�. I ci�gle narzeka. Nast�pnie mamy godzin� dwunast�, pan �mberiotis - to nowy pacjent, uzgodni� wizyt� z hotelu "Savoy". Pan Morley przyjmowa� wielu obcokrajowc�w, nawet Amerykan�w. Godzina dwunasta trzydzie�ci, panna Kirby. Ona przyje�d�a z Worthing.
Poirot spyta�:
- Kiedy przyszed�em, by� tu taki wysoki d�entelmen, wygl�daj�cy na wojskowego. Kto to m�g� by�?
- Przypuszczalnie jeden z pacjent�w pana Reilly'ego. Czy mam p�j�� po spis jego pacjent�w?
- Bardzo prosz�, panno Nevill.
Wr�ci�a po kilku minutach. Trzyma�a w r�ku ksi��k� podobn� do tej, w kt�rej znajdowa�y si� nazwiska pacjent�w pana Morleya.
Zacz�a czyta�:
- Godzina dziewi�ta, Betty Heath (dziewi�cioletnia dziewczynka). Godzina jedenasta - pu�kownik Abercrombie.
- Abercrombie! - mrukn�� Poirot. - C'etait �a*!
- Jedenasta trzydzie�ci, pan Howard Raikes. Godzina dwunasta, pan Barnes. I to ju� wszyscy pacjenci pana Reilly'ego. Jest ich oczywi�cie mniej ni� u pana Morleya.
- Czy mo�e nam pani co� powiedzie� o pacjentach pana Reilly'ego?
- Pu�kownik Abercrombie jest pacjentem od d�u�szego czasu i wszystkie dzieci pani Heath przychodz� do pana Reilly'ego. Nie mog� nic powiedzie� o panu Raikesie ani o panu Barnesie, chocia� wydaje mi si�, �e ju� s�ysza�am te nazwiska. Odbieram wszystkie telefony, wi�c...
Japp powiedzia�:
- Sami mo�emy o to spyta� pana Reilly'ego. Chcia�bym si� z nim zobaczy� jak najszybciej.
Panna Nevill wysz�a i Japp powiedzia� do Poirota:
- Wszyscy byli starymi pacjentami Morleya. Z wyj�tkiem Amberiotisa. Teraz chcia�bym jak najszybciej uda� si� na interesuj�c� rozmow� z panem Amberiotisem. Wygl�da na to, �e on ostatni widzia� Morleya �ywego i musimy uzyska� ca�kowit� pewno��, �e Morley wtedy �y�.
Poirot powiedzia� wolno, potrz�saj�c g�ow�:
- Pami�taj, �e musisz znale�� motyw.
- Wiem. I to b�dzie nasz najwi�kszy k�opot. Mo�e mamy co� o Amberiotisie w Scotland Yardzie. - Przerwa� i doda� szybko: - Widz�, �e o wszystkim my�lisz, Poirot!
- Zastanawia�em si� nad czym�.
- Nad czym?
Poirot odpar� ze s�abym u�miechem.
- Dlaczego nadinspektor Japp?
- Hm?...
- Powiedzia�em: dlaczego nadinspektor Japp? Dlaczego tak wysoko postawiona osoba zajmuje si� spraw� samob�jstwa?
- Po prostu by�em w tym czasie w pobli�u, u Lavenhama, przy ulicy Wigmore. Mieli tam przypadek z wyj�tkowo pomys�owym oszustwem. Zatelefonowano tam po mnie, abym tu przyszed�.
- Ale dlaczego telefonowano akurat po ciebie?
- O, to zupe�nie jasne. Alistair Blunt. Jak tylko inspektor okr�gowy dowiedzia� si�, �e on tu by� dzi� rano, natychmiast skontaktowa� si� z Yardem. Pan Blunt nale�y do os�b, kt�re otaczamy w tym kraju specjaln� ochron�.
- Przypuszczasz, �e s� ludzie, kt�rzy chcieliby go... usun��?
- Mog� si� o to za�o�y�. Przede wszystkim komuni�ci, a tak�e nasi sympatycy .faszyst�w. Blunt i jego stronnicy to ludzie, kt�rzy stanowi� solidn� podpor� obecnego rz�du. S� zabezpieczeniem finansowym dla konserwatyst�w. Je�eli dzi� rano zdarzy�o si� co�, co mog�oby mu w najmniejszym stopniu zagra�a�, musieli�my to dok�adnie zbada�.
Poirot skin�� g�ow�.
- Tak, i ja te� mniej wi�cej si� tego domy�la�em. Czuj� jednak - zamacha� nerwowo r�koma - �e to mog�a by�... pomy�ka i �e w�a�ciw� ofiar� mia� by�... Alistair Blunt. Albo jest to tylko pocz�tek... pocz�tek kampanii, czy co� takiego? Czuj�... - wci�gn�� powietrze przez nos - w tym wszystkim wielkie pieni�dze!
Japp odpar�:
- Jeste� troch� zbyt pewny.
- Sugeruj�, �e ce pauvre* Morley by� tylko pionkiem tej grze... By� mo�e co� wiedzia�... mo�e co� powiedzia� Bluntowi... albo oni bali si�, �e m�g�by co� powiedzie� Bluntowi...
Przerwa� w chwili, gdy do pokoju wesz�a Gladys Nevill.
- Pan Reilly zaj�ty jest wyrywaniem z�ba - powiedzia�a. - B�dzie wolny mniej wi�cej za dziesi�� minut. Czy to panom odpowiada?
Japp wyrazi� zgod�. Tymczasem poprosi� o powt�rn� rozmow� z Alfredem.
V
Stan psychiczny Alfreda oscylowa� pomi�dzy uczuciem zdenerwowania, rado�ci i chorobliwego strachu przed obwinieniem go za wszystko, cokolwiek si� sta�o! By� u Morleya dopiero od dw�ch tygodni. W tym czasie ci�gle i niezmiennie wszystko robi� �le. Ta sta�a kompromitacja poderwa�a w nim zaufanie do samego siebie.
- By� mo�e by� bardziej roztrz�siony - odpowiedzia� a pytanie Alfred - poza tym nic nie pami�tam. Nigdy nie wyobra�a�em sobie, �e m�g�by do siebie strzeli�!
- Musisz nam opowiedzie� wszystko, co przypominasz sobie z tego przedpo�udnia. - Wmiesza� si� Poirot. - Jeste� bardzo wa�nym �wiadkiem i twoje wspomnienia mog� mie� dla nas ogromne znaczenie.
Twarz Alfreda pokry�a si� silnym rumie�cem, zaczerpn�� tchu i wypi�� pier�. Ju� przedtem zda� Jappowi kr�tk� relacj� z porannych wypadk�w. A teraz b�dzie m�g� si� wygada�. Zacz�o go ogarnia� przyjemne uczucie wa�no�ci.
- Mog� panom wszystko dok�adnie opowiedzie� - rzek�. - Tylko pytajcie.
- Na pocz�tek: czy dzi� rano zdarzy�o si� co� niezwyk�ego?
Alfred zastanawia� si� przez minut� i odpowiedzia� �a�osnym g�osem:
- Nie mog� powiedzie�, �eby co� si� zdarzy�o. Wszystko by�o jak zwykle.
- Czy do domu nie przyszed� nikt obcy?
- Nie, sir.
- Nawet kto� spo�r�d pacjent�w?
- Nie wiem, jakich pacjent�w ma pan na my�li. Nie by�o nikogo, kto nie by�by uprzednio um�wiony, je�li o to panu chodzi. Wszyscy byli zapisani w ksi��ce.
Japp przytakn��.
- Czy z zewn�trz m�g� wej�� kto� nie zauwa�ony? - spyta� Poirot.
- Nie, nie m�g�. Chyba �e mia�by w�asny klucz.
- Jednak wyj�� z domu, bez zwr�cenia uwagi, by�o �atwo?
- O tak, prosz� pana, wystarczy�o chwyci� za klamk�, otworzy� drzwi i zatrzasn�� je za sob�. Wi�kszo�� z nich tak robi�a. Cz�sto schodzili po schodach, podczas gdy ja wje�d�a�em wind� na g�r� z nast�pnym pacjentem, rozumie pan?
- Rozumiem. A teraz powiedz. nam, kto pierwszy przyszed� dzi� rano i tak dalej. Opisz ich, je�li nie pami�tasz nazwisk.
Alfred zastanawia� si� przez minut�, potem powiedzia�:
- Jaka� pani z dziewczynk� do pana Reilly'ego i pani Soap, czy co� takiego, do pana Morleya.
- Zgadza si�. Dalej - ponagli� Poirot.
- Potem taka starsza dama... pewnie gruba ryba... Przyjecha�a daimlerem. Kiedy wysz�a, przyszed� wysoki facet, sztywny niczym wojskowy, a zaraz po nim pan. - Wskaza� na Poirota.
- Dobrze.
- Nast�pnie przyszed� ten Amerykanin...
- Amerykanin? - przerwa� szybko Japp.
- Tak, sir. M�ody facet. To by� na pewno Amerykanin, pozna�em po akcencie. Przyszed� wcze�niej, chocia� by� um�wiony dopiero na jedenast� trzydzie�ci albo troch� p�niej. Mog�a by� jedenasta czterdzie�ci i wtedy go nie by�o, pewnie si� wystraszy� i uciek�. - Po czym doda� z min� znawcy: - Czasem tak robi�.
- A zatem musia� wyj�� wkr�tce po mnie? - zapyta� Poirot.
- To prawda, sir. Zanim pan wyszed�, zaj�ty by�em go�ciem, kt�ry przyjecha� rollsem. Klasa! To by� samoch�d! A wi�c pan Blunt - jedenasta trzydzie�ci. Potem zszed�em na d�, wypu�ci�em pana i wpu�ci�em jak�� pani�. Panna Some Berry Seal, czy co� takiego... a potem... Tak, nast�pnie po prostu skoczy�em na d� wzi�� moje drugie �niadanie z kuchni i kiedy tam by�em, us�ysza�em dzwonek - dzwonek pana Reilly'ego - wr�ci�em wi�c na g�r� i zobaczy�em, �e ten Amerykanin da� nog�. Powiedzia�em o tym panu Reilly'emu i on jak zwykle zakl��.
- Dalej - ponagli� Poirot.
- Chce pan wiedzie�, co by�o dalej? A wi�c pan Morley zadzwoni� po t� pann� Seal, zaprowadzi�em wi�c t�, jak tam si� nazywa, do windy. Kiedy zn�w zjecha�em na d�, przysz�o dw�ch d�entelmen�w - jeden ma�y, ze �miesznie skrzecz�cym g�osem - nie pami�tam jak si� nazywa�. Przyszed� do pana Reilly'ego. Drugim by� jaki� gruby obcokrajowiec do pana Morleya. Panna Seal nie by�a d�ugo - najwy�ej pi�tna�cie minut. Wyprowadzi�em j�, a nast�pnie zaprowadzi�em na g�r� owego grubego obcokrajowca, bo tego drugiego d�entelmena, jak tylko przyszed�, zaprowadzi�em do pana Reilly'ego.
- Wobec tego nie widzia�e�, jak ten obcokrajowiec wychodzi�? - spyta� Japp.
- Nie, sir, nie mog� powiedzie�, �e widzia�em. On musia� wyj�� sam. Nie widzia�em, jak ci dwaj wychodzili.
- Gdzie by�e� od godziny dwunastej?
- Zawsze siedz� w windzie, czekam, a� kto� zadzwoni do drzwi frontowych lub na jeden z dzwonk�w dentyst�w.
- I prawdopodobnie co� czyta�e� - wtr�ci� Poirot.
Alfred zn�w sp�on�� rumie�cem.
- To przecie� nie jest zabronione. Nie wiem, co innego m�g�bym w tym czasie robi�.
- Dobrze. A co czyta�e�?
- "�mier� o 11.45". Tak� ameryka�sk� powie�� kryminaln�. Naprawd� ciekawa, sir. O rewolwerowcach!
Poirot u�miechn�� si� lekko i powiedzia�:
- Czy z tego miejsca mog�e� s�ysze� odg�os zamykania drzwi frontowych?
- Wtedy, gdy kto� wychodzi�? Nie s�dz�, sir. My�l�, �e mog�em nie zwr�ci� na to uwagi. Winda mie�ci si� z ty�u holu i troch� za naro�nikiem. Wszystkie dzwonki s� za wind�. I te, naturalnie, s�ycha� bardzo dobrze.
Poirot skin�� g�ow� i Japp zapyta�:
- Co by�o dalej?
Alfred �ci�gn�� brwi w ogromnym wysi�ku pami�ci.
- Zosta�a tylko ostatnia pacjentka, panna Shirty. Czeka�em na wezwanie pana Morleya, ale nic si� nie dzia�o i o godzinie pierwszej ta pani zacz�a si� troch� denerwowa�.
- Czy nie przysz�o ci do g�owy, aby p�j�� tam i zobaczy�, czy pan Morley jest gotowy?
Alfred stanowczo potrz�sn�� g�ow�.
- Naturalnie, �e nie, sir. Nawet mi si� to nie �ni�o. Wiedzia�em, �e jest u niego pacjent i musia�em czeka� na dzwonek. Oczywi�cie, gdybym wiedzia�, �e pan Morley r�bn�� do siebie...
Alfred potrz�sn�� g�ow� z niezdrow� rozkosz�.
- Czy dzwonek wzywaj�cy odzywa� si�, zanim pacjent zszed� z g�ry, czy te� by�o na odwr�t? - spyta� Poirot.
- To zale�y. Zwykle pacjenci woleli schodzi� po schodach i w�wczas s�ysza�em dzwonek p�niej. Je�eli jednak zdecydowali si� jecha� wind�, w�wczas by� mo�e dzwonek odzywa� si� w momencie, gdy wioz�em ich na d�. Ale to nie by�o dok�adnie ustalone. Czasem pan Morley chcia� mie� kilka minut wolnego czasu przed nast�pnym pacjentem. Je�eli si� spieszy�, to dzwoni� natychmiast po wyj�ciu pacjenta z gabinetu.
- Rozumiem... - Poirot przerwa� i po chwili ci�gn�� dalej: - Alfredzie, czy samob�jstwo pana Morleya zaskoczy�o ci�?
- Ca�kowicie mnie og�upi�o. Nie mog�