2851

Szczegóły
Tytuł 2851
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2851 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2851 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2851 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Josif Brodski Koci miauk I Bardzo chcia�bym m�c rozpocz�� ten monolog z pewnego dystansu lub przynajmniej opatrzy� go na wst�pie gar�ci� zastrze�e�.. Poniewa� jednak stary ze mnie pies, trudno przychodzi mi nauka nowych sztuczek, na pewno trudniej ni� zapominanie starych. Spr�buje wiec od razu dobra� si� do ko�ci. Wiele si� zmieni�o w ci�gu tej mojej psiej s�u�by nadal jednak badanie zjawisk ma, moim zdaniem, wag� i sens tylko wtedy, gdy prowadzi si� je z zewn�trz. Obraz widziany od �rodka musi by� si�� rzeczy zniekszta�cony, a zatem ma po�lednie znaczenie mimo swoich aspiracji do statusu dokumentacyjnego. Dobrze to ilustruje ob��d - obraz lekarza ma wi�ksza przydatno�� od obrazu pacjenta. Teoretycznie rzecz bior�c, to samo powinno si� odnosi� do "tw�rczo�ci"; tyle ze charakter tego zjawiska przekre�la mo�liwo�� zaj�cia dogodnego punktu obserwacyjnego do takich bada�. Sam proces obserwacji stawia obserwatora, najogl�dniej m�wi�c, w pozycji podrz�dnej wobec obserwowanego zjawiska, niezale�nie od tego, czy pozostaje on w jego �rodku, czy na zewn�trz. Ocena lekarza jest wiec tu, w pewnym sensie, r�wnie b��dna jak majaki pacjenta. Kiedy istota mniejsza wypowiada si� na temat wi�kszej, ma to, rzecz jasna, sw�j urok, a jednocze�nie uczy pokory; zreszt� my tutaj, w tym zak�tku naszej galaktyki, przywykli�my do takiego post�powania. Mam wiec nadzieje, ze moje opory przed obiektywizacja tw�rczo�ci �wiadcz� nie tyle o braku skromno�ci z mojej strony, ile w�a�nie o nieistnieniu dogodnego punktu obserwacyjnego, z kt�rego m�g�bym powiedzie� cos sensownego na ten temat. Nie mog� �adn� miara uchodzi� za lekarza; jako pacjent za� jestem przypadkiem tak beznadziejnym, ze trudno mnie bra� powa�nie. Na domiar wszystkiego samo okre�lenie "tw�rczo��" napawa mnie odraz�, a cz�� tej odrazy przenosi si� na zjawisko, kt�re si� pod nim kryje. Nawet gdybym potrafi� zag�uszy� g�os swoich zmys��w, kt�re si� przeciwko temu okre�leniu buntuj�, moja wypowied� na temat tw�rczo�ci b�dzie w najlepszym wypadku przypomina�a zachowanie kota, kt�ry usi�uje z�apa� w�asny ogon. Nader to z pewno�ci� absorbuj�ce zaj�cie; tyle ze w�wczas powinienem chyba miaucze�. Zwa�ywszy solipsystyczny charakter wszelkich ludzkich docieka�, by�aby to najuczciwsza reakcja na poj�cie tw�rczo�ci. Tw�rczo��, widziana z zewn�trz, stanowi przedmiot fascynacji lub zawi�ci; widziana od �rodka jest bezustann� wprawk� w niepewno�ci oraz nies�ychan� szko�� braku poczucia bezpiecze�stwa. W obu wypadkach miauk lub jaki� inny nieartyku�owany d�wi�k wydaje si� najbardziej stosown� reakcj� na przywo�anie poj�cia tw�rczo�ci. Pozwol� sobie zatem pozby� si� przyspieszonego t�tna lub zapartego tchu, kt�re towarzysz� temu okre�leniu, innymi s�owy, pozb�d� si� w og�le tego okre�lenia. S�ownik Webster's Collegiate Dictionary definiuje tw�rczo�� jako zdolno�� tworzenia, postaram si� wi�c trzyma� tej definicji. W ten spos�b mo�e przynajmniej jeden z nas b�dzie wiedzia�, o czym m�wi, cho� te� nie do ko�ca. K�opot zaczyna si� wraz z czasownikiem "tworzy�", kt�ry jest w moim przekonaniu uwznio�lon� wersj� czasownika �wykonywa�", a kt�ry ten sam zas�u�ony s�ownik Webstera t�umaczy jako "powodowa� powstanie czego". To uwznio�lenie wi��e si� chyba jako� z nasza zdolno�ci� odr�niania znanych od bezprecedensowych skutk�w naszych zabieg6w. Zatem wszystkie rzeczy znane si� w y k o n u j e; nieznane za� lub bezprecedensowe si� t w o r z y. �aden jednak uczciwy rzemie�lnik ani tw�rca nie wie w trakcie pracy, czy wykonuje, czy tworzy. Na jakim� etapie mo�e go ogarn�� takie lub inne mgliste przeczucie, mo�e go wr�cz tkn��, �e robi co� nowego albo wyj�tkowego jako�ciowo, ale w rzeczywisto�ci istnieje dla niego tylko sama praca, sam proces tworzenia. Proces jest wa�niejszy od skutku, cho�by dlatego, ze drugi nie jest mo�liwy bez pierwszego. Tym, czy na ostatku wy�oni si� co� nowego jako�ciowo, rz�dzi przypadek. St�d brak widomych r�nic mi�dzy tw�rc� a obserwatorem, mi�dzy artyst� a odbiorc�. W najlepszym wypadku pierwszy b�dzie si� wyr�nia� z t�umu na przyj�ciu d�u�szymi w�osami lub ekstrawagancja stroju, chocia� w dzisiejszych czasach mo�e si� te� zdarzy� sytuacja odwrotna. Tak czy owak, po zako�czeniu pracy tw�rca mo�e si� wmiesza� w kr�g obserwator�w a nawet spojrze� na swoj� prac� z ich perspektywy albo przej�� ich s�ownictwo. Ma�o jednak prawdopodobne, �e po powrocie do pracowni, gabinetu czy nawet laboratorium, b�dzie pr�bowa� przechrzci� swoje narz�dzia. M�wi si� "robi�", a nie "tworz�". Ten dob�r czasownika odzwierciedla nie tylko skromno��, lecz r�wnie� r�nice mi�dzy cechem a rynkiem, gdy� jedynie obserwator mo�e ustali� r�nice mi�dzy wykonawstwem a tw�rczo�ci� i to dopiero po czasie. Klientela rekrutuje si� w�a�nie z postronnych obserwator�w, dlatego rze�biarz rzadko kupuje prace innych rze�biarzy. Ka�da jednak dyskusja na temat tw�rczo�ci, cho�by najbardziej wnikliwa, jest zatem dyskusj� rynkow�. Uznanie jednego artysty dla geniuszu drugiego sprowadza si� w gruncie rzeczy do uznania pot�gi przypadku, a takie zapewne przemy�lno�ci drugiego artysty w kreowaniu sytuacji, do kt�rych �w przypadek mo�e wtargn��. Mam nadzieje, ze kwituje to aspekt "wykonywania" z definicji w Websterze. Zajmijmy si� teraz "zdolno�ci�". Pojecie zdolno�ci wynika z do�wiadczenia. Teoretycznie rzecz bior�c, wraz ze wzrostem do�wiadczenia ro�nie nasze poczucie bezpiecze�stwa co do w�asnych zdolno�ci. W rzeczywisto�ci (chyba zar�wno w sztuce, jak i w naukach �cis�ych) do�wiadczenie oraz towarzysz�ca mu rutyna s� najgorszymi wrogami tw�rcy Im wi�kszy kto� odnosi sukces, tym mniej jest pewien skutk�w, kiedy zabiera si� do czego� nowego. Im wi�ksze kto� na przyk�ad stworzy� niedawno arcydzie�o, tym mniejsze prawdopodobie�stwo, �e jutro powt�rzy sw�j wyczyn. Innymi s�owy - tym skwapliwiej b�dzie kwestionowa� w�asne zdolno�ci . Opatrujemy pojecie zdolno�ci w g�owie wiecznym znakiem zapytania, tote� zaczynamy z wolna postrzega� swoj� prac� jako nieustanny wysi�ek, �eby ten znak zapytania wymaza�. Dotyczy to szczeg�lnie os�b zajmuj�cych si� literatur�, zw�aszcza poezj�, kt�ra w odr�nieniu od innych dziedzin sztuki, musi mie� uchwytny sens. Cho�by�my jednak przyozdobili zdolno�ci wykrzyknikiem, nie mamy �adnej gwarancji, ze ka�de ich uruchomienie zaowocuje wyl�garni� arcydzie�. Znamy przecie� ca�� armi� wybitnie utalentowanych tw�rc�w i uczonych, kt�rzy nie tworz� nic wa�kiego. Okresy posuchy, niemoc tw�rcza i praca le��ca od�ogiem to wierni druhowie praktycznie wszystkich znanych geniuszy, a wszyscy srodze nad nimi lamentuj� tak samo zreszt� jak arty�ci ni�szych lot�w. Zdarza si�, ze galeria podpisuje kontrakt z tw�rc� albo plac�wka naukowa z badaczem, po czym stwierdza, ze jego dokonania s� nader mizerne. Innymi s�owy, zdolno�ci nie da si� zredukowa� ani do wprawy, ani do werwy jednostki, ani tym bardziej do sprzyjaj�cych warunk�w tw�rcy, jego sytuacji finansowej czy �rodowiska. Gdyby by�o inaczej, mieliby�my znacznie wi�ksz� liczb� arcydzie�, ni� mamy. Kr�tko m�wi�c, liczba os�b, kt�re tylko w tym stuleciu po�wi�ci�y si� sztuce i nauce jest tak nieproporcjonalna do wybitnych osi�gni��, �e kusi nas, by postawi� znak r�wno�ci mi�dzy zdolno�ciami a przypadkiem. Wygl�da na to, �e przypadek gnie�dzi si� przytulnie w cz�onach definicji tw�rczo�ci zamieszczonej w s�owniku Webstera. Do tego stopnia, ze nachodzi mnie my�l, i� termin "tw�rczo��" okre�la nie tyle si�� sprawcz� cz�owieka, ile w�a�ciwo�� tworzywa, do kt6rego si� t� si�� przyk�ada� mo�e brzydota tego terminu znajduje w ko�cu swoje uzasadnienie albowiem wyra�a on podatno�� b�d� uleg�o�� materii nieo�ywionej. Mo�e nie bez kozery Ten, kt�ry pierwszy bawi� si� t� materi�, zyska� miano Stw�rcy. A stad ju� tylko krok do tw�rczo�ci. Roztrz�saj�c definicje Webstera, warto j� chyba opatrzy� jak�� przydawk�. Poniewa� has�o "zdolno�� wykonywania" implikuje pewien nieuchwytny op�r, trzeba by je chyba uzupe�ni� rzeczowym okre�leniem "wojna z przypadkiem" Nasuwa si� tu, oczywi�cie, trafne pytanie, co jest pierwsze - tworzywo czy tw�rca? Mimo ca�ej naszej rzekomej pokory odpowied� w naszym zak�tku galaktyki nie ulega kwestii a przy tym pobrzmiewa pycha. Drugie - zreszt� znacznie bardziej trafne pytanie - brzmi, o czyim przypadku to mowa: tw�rcy czy tworzywa? Ani pycha, ani pokora nie pomog� nam tego rozstrzygn��. By� mo�e pr�ba odpowiedzi na to pytanie wymaga wyzbycia si� poj�cia cnoty. Przecie� zawsze nas to korci�o. Skorzystajmy wi�c z tej sposobno�ci - nie tyle dla dobra docieka� naukowych, ile dla obrony reputacji Webstera. Obawiam si�, �e nie obejdzie si� tu bez przypisu. II Poniewa� ludzie s� bytami sko�czonymi, ich system przyczynowo�ci ma charakter linearny, pe�en autoodniesie�. To samo dotyczy koncepcji przypadku, albowiem przypadek nie jest wolny od przyczyn; stanowi jedynie chwilowa ingerencj� innego systemu przyczynowego, cho�by o najbardziej aberracyjnej strukturze, w nasz w�asny. Ju� samo istnienie tego terminu, nie m�wi�c o r�norodno�ci towarzysz�cych mu epitet6w wskazuje na to, ze nasze koncepcje porz�dku i przypadku s� z gruntu antropomorficzne. Gdyby zakres ludzkich docieka� ogranicza� si� do kr�lestwa zwierz�t, wszystko by�oby w porz�dku. Tak jednak nie jest; cz�owiek si�ga znacznie dalej, a co gorsza upiera si� przy tym, by pozna� prawd�. Samo pojecie prawdy tez zreszt� jest antropomorficzne i zak�ada, �e przedmiot docieka� - to znaczy �wiat - wzbrania si� przed ujawnieniem fakt�w lub wr�cz posuwa do jawnego oszustwa. St�d rozmaito�� dyscyplin naukowych, kt�re zg��biaj� �wiat tak drobiazgowo, ze ich gorliwo�� - wyra�aj�c� si� zw�aszcza w j�zyku - mo�na por�wna� do tortur. W ka�dym razie, je�eli dot�d nie poznano prawdy na temat rzeczy, trzeba to z�o�y� na karb wyj�tkowego oporu �wiata, a nie na brak stara� w tym wzgl�dzie. Mo�na to r�wnie� wyja�ni� brakiem prawdy; brakiem, kt�rego nie chcemy przyj�� do wiadomo�ci ze wzgl�du na jego drastyczne skutki dla naszej etyki. Etyka - albo, ujmuj�c rzecz mniej wznio�le, za to mo�e bardziej dobitnie, czysta eschatologia - mia�aby by� narz�dziem nauki? Niewykluczone; tak czy owak dociekania cz�owieka sprowadzaj� si� w gruncie rzeczy do pyta� stawianych przez byty o�ywione pod adresem nieo�ywionych. Nic dziwnego, ze wyniki tych indagacji nie przynosz� ostatecznych rozstrzygni��; jeszcze mniej nas dziwi, �e metody oraz j�zyk stosowane w tych badaniach coraz bardziej przypominaj� rzeczon� materi�. Idea�em by�oby chyba, gdyby byty o�ywione i nieo�ywione zamieni�y si� miejscami. Spodoba�oby si� to z pewno�ci� owemu beznami�tnemu uczonemu, kt6ry tak wysoko ceni sobie obiektywizm. Niestety, nie ma co na to czeka�, gdy� �wiat nieo�ywiony nie wykazuje �adnego zainteresowania �wiatem o�ywionym: �wiat nie interesuje si� zamieszkuj�cymi go lud�mi. Chyba �e, oczywi�cie, przypiszemy mu boskie pochodzenie, kt�rego jako� od kilku tysi�cy lat nie potrafimy dowie��. Je�li faktycznie istnieje prawda na temat rzeczy, to zwa�ywszy nasze tak p�ne zjawienie si� na tym �wiecie, to prawda musi by� nieludzka. Musi przekre�la� nasze poj�cie przyczynowo�ci, czy to aberracyjne, czy nie, jak r�wnie� poj�cie przypadku. To samo dotyczy naszych domys��w na to pochodzenia �wiata, czy jest boskie, czy molekularne, czy i takie, i takie - �ywotno�� danej koncepcji zale�y od �ywotno�ci jej wyznawc�w. Innymi s�owy, nasze dociekania maj� charakter nad wyraz solipsystyczny. Albowiem jedyn� p�aszczyzn� zamiany miejsc byt�w o�ywionych z nieo�ywionymi jest fizyczny koniec tych pierwszych - tam, gdzie cz�owiek w��cza si�, by tak rzec, w materi�. Mo�na poszerzy� jednak do pewnego stopnia zakres tych docieka�, wyobra�aj�c sobie, �e to nie byty o�ywione badaj� nieo�ywione, lecz odwrotnie. Ma to sw�j wyd�wi�k metafizyczny, nawet niebagatelny. Trudno, oczywi�cie, na takich podstawach zbudowa� nauk� czy religie. Ale nie mo�na czego� takiego wykluczy�, cho�by d1atego, ze takie rozwi�zanie pozwoli�oby naszemu poj�ciu przyczynowo�ci pozosta� nietkni�tym. Nie m�wi�c ju� o poj�ciu przypadku. Co mog�oby interesowa� niesko�czono�� w bytach sko�czonych? To, jak byty sko�czone modyfikuj� w�asn� etyk�? Przecie� etyka si�� rzeczy zawiera swoje przeciwie�stwo. Czy�by byt niesko�czony mia� wystawia� ludzk� eschatologi� na jeszcze wi�ksz� pr�b�? Nietrudno przewidzie� skutki takiego posuni�cia. Po co wi�c byt niesko�czony mia�by popatrywa� na byt sko�czony? Mo�e z t�sknoty bytu niesko�czonego za sko�czon� przesz�o�ci�, je�eli kiedykolwiek takowa mia�? Mo�e po to, by zobaczy�, jak ten nieszcz�sny byt sko�czony wci�� podejmuje swe zmagania mimo obezw�adniaj�cego braku szans na wygran�? By stwierdzi�, jak bardzo �w byt sko�czony, ze swymi mikroskopami i teleskopami, kopu�ami obserwatori�w i ko�cio��w, zbli�y si� do poj�cia ogromu owej nier�wno�ci szans? I jak zareagowa�by byt niesko�czony, gdyby byt sko�czony dowi�d�, �e potrafi ods�ania� jego tajemnice? Co w�wczas przedsi�wzi��by, zwa�ywszy, �e jego repertuar ogranicza si� do wyboru mi�dzy kar� a dobrotliwo�ci�? Poniewa� za� mniej jeste�my obeznani z dobrotliwo�ci�, jak� form� mog�aby ona przybra�? Gdyby to by�a, na przyk�ad, jak�� odmiana �ycia wiecznego, raj, utopia, gdzie nic nigdy si� nie ko�czy, co wtedy pocz�� z tymi, kt�rzy nigdy tam nie dotr�? A gdyby�my mogli ich wskrzesi�, co by si� sta�o z naszym poj�ciem przypadkowo�ci, nie m�wi�c ju� o przypadku? A mo�e w�a�nie mo�liwo�� ich wskrzeszenia, mo�liwo��, by �ywi spotkali umar�ych, sk�ada si� na sens przypadku? I czy szansa na to, �eby byt sko�czony sta� si� niesko�czony, nie jest r�wnoznaczna ze zmian� bytu o�ywionego w nieo�ywiony? Ale czy jest to awans? Czy mo�e byt nieo�ywiony wydaje si� taki jedynie bytowi sko�czonemu? A je�eli doprawdy nie ma r�nicy, pomin�wszy kilka nie ujawnionych dot�d tajemnic, gdzie - po ich ods�oni�ciu - b�dziemy wszyscy mieszkali? Czy gdyby�my mieli wyb�r, mogliby�my przemieszcza� si� z niesko�czono�ci do sko�czono�ci i z powrotem? Jaki �rodek lokomocji m�g�by ��czy� to dwie domeny? Mo�e zastrzyk? A gdyby�my zdo�ali zatrze� r�nic� miedzy sko�czono�ci� a niesko�czono�ci�, to czy obchodzi�oby nas, gdzie jeste�my? Czy nie oznacza�oby to, najogl�dniej m�wi�c, kresu nauki, by nie wspomnie� o religii? Czy inspiruje pana Wittgenstein? - spyta czytelnik. Fakt rozszyfrowania solipsystycznego charakteru docieka� ludzkich nie powinien, rzecz jasna, poci�ga� za sob� prohibicyjnego prawodawstwa ograniczaj�cego zasi�g tych docieka�. Nie zda ono egzaminu - podobnie jak nie zda egzaminu �adne prawo oparte na uznaniu istnienia ludzkich u�omno�ci. Co wi�cej, ka�dy prawodawca, zw�aszcza ten nierozszyfrowany, powinien ze swej strony przez ca�y czar zdawa� sobie spraw� z r�wnie solipsystycznego charakteru owego prawa, kt�re usi�uje przeforsowa�. A jednak, roztropniej i korzystniej by�oby przyzna�, wszystkie nasze wnioski na temat �wiata zewn�trznego, i ` nie z wnioskami na temat jego pochodzenia, odbijaj� jedynie b�d� wyra�aj� nasz� to�samo�� fizyczn�. Albowiem istot� ka�dego odkrycia lub, szerzej, prawdy jako takiej jest nasze ich poznanie. Kiedy stajemy wobec obserwacji a1bo wniosku wspartego dowodami, wo�amy: "Tak, to prawda!" Innymi s�owy, uznajemy za w�asne co�, co podsuni�to nam do zbadania. Poznanie to w ko�cu nic innego jak identyfikacja rzeczywisto�ci wewn�trznej z zewn�trzn� - wpuszczenie drugiej do pierwszej. �eby jednak zyska� wst�p do wewn�trznego sanktuarium (w tym wypadku - umys�u), go�� musi si� odznacza� przynajmniej pewnymi cechami strukturalnymi podobnymi do cech gospodarza. Ten wym�g t�umaczy wielki sukces rozmaitych bada� mikrokosmicznych, poniewa� wszystkie te kom�rki i cz�steczki pi�knie odzwierciedlaj� nasze poczucie warto�ci. Pomin�wszy jednak pokor�, gdy wreszcie wdzi�czny go�� w drodze rewan�u zaprasza �askawego gospodarza do siebie, ten nierzadko czuje si� jak u siebie w tej teoretycznie obcej siedzibie; czasem wynosi nawet spore korzy�ci z pobytu w wiosce Nauk Stosowanych, bo wraca z niej a to z ampu�k� penicyliny, a to ze zbiornikiem paliwa uchybiaj�cego sile ci�ko�ci. Innymi s�owy, �eby cokolwiek pozna�, trzeba mie� czym to pozna�, trzeba mie� co�, co umo�liwi akt poznania. Narz�dziem, kt�re w naszym przekonaniu zajmuje si� poznaniem, jest nasz m�zg. M�zg jednak nie jest bytem autonomicznym - dzia�a jedynie w po��czeniu z reszt� naszego systemu fizjologicznego. Ponadto zdajemy sobie do�� wyra�nie spraw� ze zdolno�ci naszego m�zgu nie tylko do wch�aniania koncepcji dotycz�cych �wiata zewn�trznego, lecz r�wnie� do ich wytwarzania; mamy r�wnie� �wiadomo�� tego, i� owa zdolno�� zale�y r�wnie� poniek�d od funkcjonowania motoryki lub metabolizmu. Ju� samo to wystarczy, �eby podejrzewa� istnienie analogii miedzy istot� dociekaj�c� i przedmiotem docieka�, a podejrzenie cz�sto jest matk� prawdy. W ka�dym razie wystarczy, �eby dopatrze� si� widomego podobie�stwa mi�dzy obiektem bada� a uk�adem kom�rkowym badacza. Jest to, rzecz jasna, zrozumia�e samo przez si�, cho�by dlatego, �e jeste�my jak najbardziej z tego �wiata - przynajmniej tak g�osi nasza teoria ewolucyjna. Nic wiec dziwnego, ze potrafimy odkrywa� lub wyodr�bnia� pewne prawdy o tym �wiecie. Id�c dalej tym tropem mo�na wr�cz uzna� termin "odkrycie" za swoisty lapsus j�zykowy, podobnie jak terminy "rozpoznanie", "przyj�cie do wiadomo�ci", "identyfikacja" itp. Mo�na wr�cz domniemywa�, ze to, co zwykli�my nazywa� odkryciem, jest tylko i wy��cznie projekcj� tego, co mamy w �rodku, na to, co znajduje si� na zewn�trz. �e rzeczywisto�� fizyczna swiata/przyrody/czy jak- kto-woli-to-nazwa� jest tylko ekranem - albo, powiedzmy, murem - na kt�rym wypisano wielkimi b�d� ma�ymi literami nasze imperatywy lub nieregularno�ci struktura1ne. �e �wiat zewn�trzny jest tab1ic� szkoln� albo tablic� rezonansow� naszych pomys��w oraz domys��w na temat naszej w�asnej, na og� niezrozumia�ej, tkanki. �e, w ostatecznym rozrachunku, cz�owiek nie tyle czerpie wiedze z zewn�trz, ile wydziela j� z siebie. �e dociekania ludzkie stanowi� obw�d zamkni�ty, do kt�rego nie w�amie si� �aden Byt Najwy�szy ani �aden alternatywny system inteligencji. A gdyby mog�y si� w�ama�, nie spotka�yby si� z �yczliwym przyj�ciem, cho�by dlatego, ze On albo ten system staliby si� w�wczas jednym z nas, a my ju� mamy dosy� takich jak my sami. Niech wiec lepiej pozostan� w sferze prawdopodobie�stwa, w domenie przypadku. Poza tym, jak jeden z nich powiedzia�: "Kr�lestwo moje nie jest z tego �wiata". Mimo swej najbardziej nawet skandalicznej reputacji prawdopodobie�stwo nigdy nie wpu�ci mi�dzy nas �adnego z nich, albowiem prawdopodobie�stwo nie ma sk�onno�ci samob�jczych. Skoro z braku lepszego lokum zagnie�dzi�o si� w naszych umys�ach, na pewno nie zechce zniszczy� swojej jedynej kwatery. A skoro niesko�czono�� ma w nas swoj� widowni�, prawdopodobie�stwo z pewno�ci� do�o�y wszelkich stara� �eby przedstawi� niesko�czono�� jako perspektyw� moraln� zw�aszcza w �wietle czekaj�cego nas tam wkroczenia. W tym celu mo�e nawet zes�a� Mesjasza, albowiem zdani tylko na siebie mamy spore trudno�ci z etyk�, nawet je�eli dotyczy jedynie naszej wyra�nie ograniczonej egzystencji. Przypadek mo�e sprawi�, �e ten Mesjasz zjawi si� w dowolnym przebraniu, niekoniecznie na obraz i podobie�stwo cz�owieka. Mo�e, na przyk�ad, nadej�� w postaci jakiej� koncepcji naukowej, jakiego� prze�omu mikrobiologicznego, kt�ry og�osi zbawienie jednostki na drodze powszechnej reakcji �a�cuchowej we wszech�wiecie, wymagaj�cej bezpiecze�stwa wszystkich, aby kto� jeden m�g� dost�pi� wieczno�ci i vice versa. Zdarza�y si� ju� dziwniejsze rzeczy. Tak czy owak, we wszystkim, co poszerza nasze bezpiecze�stwo w �yciu albo daje nadzieje na jego przed�u�enie, nale�y upatrywa� nadprzyrodzonych �r�de�, albowiem przyroda wcale nam nie sprzyja ani nie napawa nas otuch�. Z drugiej strony, je�li ju� trzeba wybiera� miedzy nauk� a wyznaniami, chyba lepiej trzyma� si� nauki, bo wyznania zbyt du�o siej� po�r�d nas niezgody. Usi�uj� jedynie powiedzie�, ze gdyby doprawdy zjawi� si� w�r�d nas nowy Mesjasz, istnieje pewna szansa, �e wiedzia� by nieco wi�cej na temat fizyki j�drowej czy mikrobiologii - zw�aszcza wirusologii - ni� my wiemy dzisiaj. Ta wiedza by�aby, rzecz jasna, znacznie bardziej przydatna nam tutaj ni� w �yciu wiecznym, ale na razie musimy si� zadowoli� tym, co mamy. M�g�by to by� istotnie dobry sprawdzian dla prawdopodobie�stwa, a zw�aszcza dla przypadku, albowiem linearny system przyczynowo�ci prowadzi nas wprost do zguby. Zastan�wmy si�, czy przypadek rzeczywi�cie jest poj�ciem niezale�nym. Zastan�wmy si�, czy jest czym� wi�cej ni� natkni�ciem si� na gwiazd� filmow� w podmiejskim barze albo wygran� na loterii. Wszystko zale�y, oczywi�cie, od wysoko�ci wygranej - du�a wygrana mo�e wszak graniczy� ze zbawieniem. Ale czy inspiruje pana Wittgenstein, dopytuje si� z uporem czytelnik. Nie, nie Wittgenstein, odpowiadam. Po prostu Frankenstein. Koniec przypisu. III Je�eli wi�c jeste�my cz�ci� �wiata przyrody (na co wskazuje nasza budowa kom�rkowa), je�eli stan o�ywienia jest aspektem stanu nieo�ywienia, to w�wczas przypadek odnosz�cy si� do wykonawcy odnosi si� r�wnie� do tworzywa, jakim jest materia. By� mo�e okre�lenie "zdolno�� tworzenia" ze s�ownika Webstera zawiera w sobie ni mniej, ni wi�cej tylko pr�by materii, by wyrazi� siebie. Poniewa� tw�rca (a wraz z nim ca�y ludzki r�d) jest niesko�czenie ma�ym okruchem materii, jej pr�by artykulacji musza by� nader rzadkie i bardzo od siebie oddalone. Ich sporadyczno�� jest proporcjonalna do liczby odpowiednich wyrazicieli, kt�rych odpowiednio��, r�wnoznaczna z gotowo�ci� wychwytywania nie-ludzkich prawd, nosi w naszym j�zyku miano geniuszu. W�a�nie to sporadyczno�� jest matk� przypadku. Zgodnie jednak z moim przypuszczeniem, materia znajduje upust w nauce i sztuce jedynie pod jakim� przymusem. Mo�e to zakrawa� na fantazj� antropomorficzn�, ale nasz uk�ad kom�rkowy uprawnia nas do takiego folgowania sobie. Zm�czenie materia�u, jego wytarcie si� lub przesycenie czasem to - po�r�d wielu innych mniej lub bardziej zrozumia�ych proces�w - co�, co potwierdza istnienie przypadku, a co rejestruj� urz�dzenia laboratoryjne albo nie mniej czu�e pi�ro poety lirycznego. W obu przypadkach mamy do czynienia z efektem kr�g�w rozchodz�cych si� po wodzie. W tym sensie zdolno�� tworzenia jest zdolno�ci� biern� - reakcj� ziarnka piasku na horyzont. Bo chyba si� nie myl�, �e w�a�nie poczucie otwartego przed nami horyzontu budzi podziw w dziele sztuki lub w prze�omowym odkryciu naukowym. Mniejszych dokona� nie opatrujemy mianem wyj�tkowych, 1ecz pospolitych. Innymi s�owy, zdolno�� tworzenia zale�y od horyzontu, a nie od czyjej� determinacji, ambicji czy przygotowania. Zatem analiza tej zdolno�ci wy��cznie z naszej perspektywy jest z gruntu b��dna i niewiele wnosi. "Tw�rczo��" to odpowied� rozleg�ej pla�y na zagarni�cie przez ocean ziarnka piasku. Je�eli wydaje si� to komu� nazbyt tragiczne lub nazbyt wznios�e, to tylko znaczy, ze znajduje si� za daleko od morza, na wydmach. Poj�cie szcz�cia a1bo przypadku w wydaniu artysty b�d� naukowca odzwiercied1a zasadniczo jego blisko�� do wody lub, jak kto woli, do materii. Teoretycznie mo�na ten dystans zmniejsza� si�� woli; w praktyce jednak odbywa si� to prawie zawsze bez udzia�u cz�owieka. �adna ilo�� przeprowadzonych bada� ani skonsumowanych kalorii, kofeiny, alkoholu czy tytoniu nie przybli�y owego ziarnka piasku do przybrze�nych grzywaczy. Wszystko zale�y od fal rozbijaj�cych si� o brzeg, to znaczy rozgrywa si� we w�asnym czasie materii, kt�ry przes�dza niepodzielnie o erozji tej tak zwanej pla�y. Stad cala gadanina o boskiej interwencji, prze�omach i tym podobnych. Ale niby dla kogo to ma by� prze�om? Je�eli poezja wypada w tym kontek�cie ciut lepiej, to dlatego, �e j�zyk jest, �e si� tak wyra��, pierwsz� lini� informacji �wiata nieo�ywionego na sw�j temat skierowan� w stron� �wiata o�ywionego. Aby uj�� rzecz mo�e troch� mniej polemicznie, j�zyk jest rozcie�czonym aspektem materii. Wpasowuj�c go w harmoni�, albo zreszt� dysharmoni� poeta - na og� bezwiednie - wparowuje w sfer� materii - lub, jak kto woli, czystego czasu - szybciej mo�na tego dokona� w jakiejkolwiek innej profesji. Wiersz - nade wszystko wiersz z powtarzaj�cym si� uk�adem stroficznym - niemal nieodzownie wytwarza si�� od�rodkowa, kt�rej promie� wci�� rozszerzaj�cy sw�j zasi�g wypycha poet� znacznie dalej poza jego pierwotny cel. W�a�nie owa niemo�no�� przewidzenia, dok�d si� dotrze, jak r�wnie� zapewne wynik�a st�d wdzi�czno��, ka�� poecie uwa�a� jego zdolno�� "wytwarzania" za biern� umiej�tno��. Bezmiar tego, co si� przed nim rozci�ga, przekre�la mo�liwo�� przyj�cia jakiejkolwiek innej postawy wobec w�asnych regularnych b�d� nieregularnych dzia�a�; a z pewno�ci� przekre�la poj�cie tw�rczo�ci. Nie spos�b bowiem m�wi� o tw�rczo�ci wobec tego, co budzi w nas groz�. * Odczyt wyg�oszony na sympozjum zorganizowanym przez Fundacje Tw�rczo�ci i Przyw�dztwa. kt�re odby�o si� w styczniu 1995 roku w Zermatt w Szwajcarii.