3441
Szczegóły |
Tytuł |
3441 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3441 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3441 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3441 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alfred Bester Czas i Trzecia Aleja
Tym, czego Macy nie m�g� w tym cz�owieku znie��, by� fakt, �e
skrzypia�. Macy nie by� pewien, czy to buty - ale w ka�dym razie
podejrzewa� co� z ubrania. Uwa�nie lustrowa� tamtego, kiedy tak stali w
pokoiku na zapleczu, pod afiszem na �cianie zapytuj�cym wielkimi literami:
KTO SI� BOI WSPOMNIE� O WALCE BOYNE'A?
Przybysz by� wysoki, szczup�y i, bardzo elegancki. Mimo �e m�ody
jeszcze, by� prawie zupe�nie �ysy, tylko na czubku gotowy i ponad brwiami
widnia� s�aby meszek. Obcy si�gn�� do kieszeni marynarki po portfel i
teraz Macy by� ju� pewien - to skrzypia�o ubranie.
- M... mr Macy - powiedzia� staccato. - Bardzo dobrze. To b�dzie za ten
pokoik i za wszelk� u�ywalno�� w ci�gu jeden chronos...
- Jeden c z e g o?
- Chronos. To nie jest poprawne s�owo?.. Ach, tak... Przepraszam. Jedna
godzina.
- Pan jest cudzoziemcem - powiedzia� Macy. - Jak si� pan nazywa? Za�o��
si�, �e to niemieckie nazwisko...
- Nie, nie, �adne cudzoziemskie odpar� obcy. Jego oczy w pop�ochu
omiot�y �ciany. - Niech... niech mnie pan nazywa Boyne...
- Boyne I - jak echo powt�rzy� z niedowierzaniem Macy.
- M.Q . Boyne. - Boyne otworzy� sk�adany w harmonijk� portfel,
przebieg� palcami plik r�nokolorowych papierk�w i jakie� monety,
dobywaj�c z nich wreszcie studolarowy banknot. Gwa�townym ruchem wyci�gn��
go w kierunku Macy'ego i powiedzia�:
- To nale�no�� za wynaj�cie na jedn� godzin�. Prosz� to wzi�� i i��
sobie. Tak jak si� um�wili�my: sto dolar�w.
Pop�dzany wzrokiem przybysza, Macy wzi�� od niego banknot i skr�ci� w
kierunku baru. Przez rami� rzuci� jeszcze dr��cym g�osem:
- Czego si� pan napije?
- Napije? Alkohol? Tfuj! - �achn�� si� Boyne. Potem odwr�ci� si� i
ruszy� w kierunku budki telefonicznej. Tam si�gn�� po s�uchawk�, wyszuka�
gniazdko dla ��czno�ci kablowej, z bocznej kieszeni marynarki doby� ma�e,
po�yskuj�ce pude�eczko i przewodem pod��czy� je do automatu. Potem
przesun�� si�, by skry� je przed spojrzeniami i powiedzia� do s�uchawki:
- Wsp�rz�dne: zach�d 73-58-15, p�noc 40-46-20. Rozproszenie sigma. S�
odbicia...
Przerwa� na chwil�, po czym gwa�townie podj��:
- Kasuj�! Kasuj�! Odbi�r czysty. Kontakt na Knighta. Oliver Wilson
Knight. Prawdopodobie�stwo na cztery cyfry znacz�ce. Podaj� wsp�rz�dne...
Tak? 99, 9807? M.Q . Trzymajcie ��czno��...
Boyne wychyli� g�ow� z budki i j�� si� uwa�nie wpatrywa� w drzwi
knajpy. W napi�ciu oczekiwa�, a� do lokalu wesz�o dwoje ludzi: m�ody
m�czyzna i �adna dziewczyna. Wtedy na powr�t zwr�ci� g�ow� ku aparatowi.
- Prawdopodobie�stwo spe�nione. Mam kontakt z Oliverem Wilsonem
Knightem. M.Q . Powodzenia...
Powiesi� s�uchawk� i podczas gdy para przechodzi�a jeszcze pomi�dzy
stolikami w kierunku pokoiku na zapleczu, on siedzia� ju� przy stoliku pod
plakatem.
M�ody cz�owiek mia� jakie� dwadzie�cia sze�� lat, by� �redniego
wzrostu, ze sk�onno�ci� do tycia. Mia� na sobie pomi�ty garnitur,
szarobr�zowe w�osy by�y zmierzwione, a jasn�, otwart� twarz ci�y
zmarszczki dobroduszno�ci.
Dziewczyna mia�a czarne w�osy, �agodne niebieskie oczy i lekki, mi�y
u�miech. Szli rami� w rami�, kiedy drog� zast�pi� im Macy.
- Przykro mi, panie Knight - odezwa� si� Macy - ale nie b�dziecie
pa�stwo dzi� mogli zaj�� miejsca na zapleczu. Uk�ady si� zmieni�y i jest
ju� wynaj�te...
Obojgu zrzed�y miny. Boyne zawo�a�: - Wszystko w porz�dku, mr Macy!
Wszystko jest o'kay Mi�o mi b�dzie podj�� tutaj pana Knighta i jego
towarzyszk�...
Knight i dziewczyna niepewnie spojrzeli w stron� Boyne'a. Ten
u�miechn�� si�, odsun�� krzes�o i powiedzia�:
- Prosz� spocz��. Doprawdy b�dzie mi bardzo mi�o.
- Nie chcieliby�my si� narzuca� powiedzia�a dziewczyna - ale to jest
jedyne miejsce w mie�cie, gdzie mo�na dosta� piwo imbirowe. Oryginalne...
- Jestem ju� �wiadom tego faktu, miss Clinton.
Potem zwr�ci� si� do Macy'ego.
- Niech pan przyniesie piwo imbirowe. �adnych go�ci wi�cej - to
wszyscy, kt�rych si� spodziewa�em.
Knight i dziewczyna w os�upieniu siadali, wpatrzeni w Boyne'a. Knight
po�o�y� na stole owini�t� w papier paczk� ksi��ek. Dziewczyna nabra�a
powietrza i powiedzia�a:
- Pan mnie zna?.. Panie...
- ... Boyne. Jak ten Boyne od �Walki..." Tak, naturalnie. Pani jest
pann� Jane Clinton. A to jest pan Oliver Wilson Knight. Wynaj��em to
miejsce w�a�nie po to, by si� z wami spotka� tego popo�udnia.
- Czy to ma by� jaki� �art? - zapyta� Knight. Na policzki wyst�pi�y mu
ciemne rumie�ce.
- Prosz�, a oto i piwo - powiedzia� Boyne szarmancko, gdy do pokoju
wszed� Macy. Ten ustawi� na stole butelki i szklanki, po czym w po�piechu
usun�� si�.
- Pan nie m�g� wiedzie�, �e tu przyjdziemy - powiedzia�a Jane. - My
sami nie wiedzieli�my o tym... a� do ostatniej chwili.
- O, przepraszam, panno Clinton, ale pozwol� sobie mie� inne zdanie
u�miechn�� si� Boyne. - Prawdopodobie�stwo waszego tu pojawienia si� na
d�ugo�ci 73-58=15 i szeroko�ci 40-45-20 wynosi�o 99,980�/0. Nikt nie jest
w stanie uciec czterem cyfrom znacz�cym.
- Niech pan pos�ucha - zacz�� ze z�o�ci� Knight - je�li pan zamierza...
- Niech pan b�dzie �askaw pi� swoje piwo imbirowe i pos�ucha�, co
zamierzam, mr Knight!
Boyne przechyli� si� przez st� z zaskakuj�c� gwa�towno�ci�.
- Ta godzina zosta�a zaaran�owana ogromnym nak�adem trud�w i koszt�w.
Kto je poni�s�? Niewa�ne. Postawili�cie nas w skrajnie niebezpiecznym
po�o�eniu. Zosta�em tu oddelegowany w celu znalezienia jakiego�
rozwi�zania...
- Rozwi�zania czego? - spyta� Knight.
Jane pr�bowa�a wsta�.
- M-my�l�, �e my... �e by�oby lepiej. .
Boyne usadzi� j� z powrotem. Podda�a mu si� jak dziecko. Potem
powiedzia� do Knighta:
- Dzisiejszego popo�udnia odwiedzi� pan magazyn J.D. Craiga 8 Co z
drukowanymi ksi��kami. Naby� tam pan w drodze transferu pieni�dzy - cztery
ksi��ki. Trzy z nich mnie nie obchodz�, ale czwarta...
Z emfaz� uderzy� w zapakowany stosik ksi��ek.
- Ona w�a�nie stanowi pow�d naszego spotkania!
- O czym pan, u diab�a, m�wi? wykrzykn�� Knight.
- O pewnym zabronionym tomie, zawieraj�cym zbi�r fakt�w i statystyk.
- �Almanach"?... - �Almanach". - No wi�c co?
- Pan �yczy� sobie �Almanach" na rok 1950.
- I kupi�em �Almanach 1950".
- Nie, nie kupi� pan! - Boyne a� si� zapieni�. - Kupi� pan �Almanach"
na rok 1990!
- Co?!
- Kupi� pan �wiatowy �Almanach" na rok 1990 - powiedzia� dobitnie
Boyne. - On jest w tym pakiecie. Niech pan nie pyta, jak si� tam znalaz�.
Zdarzy�a si� ogromna nieostro�no��, kt�ra ju� zosta�a ukarana. Teraz tylko
musi jeszcze by� naprawiony b��d. Oto dlaczego tu jestem. I dlatego
w�a�nie zosta�o zorganizowane to spotkanie. Rozumie pan?
Knight wybuch� �miechem i si�gn�� po paczk�. Boyne przechyli� si� ponad
blatem stolika i z�apa� go za r�k�.
- Nie musi pan tego otwiera�, Knight.
- W porz�dku - Knight z powrotem odchyli� si� na oparcie. U�miechn��
si� do Jane i poci�gn�� �yk piwa.
- Ile panu zap�acili za ten numer? - Ja musz� mie� t� ksi��k�, mr
Knight. Chcia�bym wyj�� z tej knajpy z �Almanachem" pod pach�.
- Chcia�by pan, h�? - Chcia�bym.
- �Almanach 1990", tak? - Tak.
- Je�li - zacz�� wolno Knight - w tym magazynie by�o nawet co� takiego
jak �Almanach 1990" i je�li znalaz� si� on w tej paczce, to �adna si�a nie
mog�aby mi go teraz odebra�.
- Dlaczego, mr Knight?
- Niech pan nie struga idioty, panie Boyne. Spojrzenie w przysz�o��?
Przecie� tam s� wszystkie zestawienia raport�w rynkowych... Wyniki
wy�cig�w konnych... Polityka. Panie, to jest forsa ! Sta�bym si� bogaty.
- W istocie - Boyne skwapliwie pokiwa� g�owa. - Wi�cej ni� bogaty.
Wszechw�adny! Ma�y umys� m�g�by u�y� �Almanachu" z przysz�o�ci tylko do
ma�ych rzeczy - wie pan, zak�ady o wyniki gier albo wybor�w czy tym
podobne. Ale prawdziwy intelekt... p a � s k i intelekt... m�g�by na tym
nie poprzesta�.
- To pan powiedzia� - u�miechn�� si� Knight.
- Dedukcja. Indukcja. Wnioskowanie - wylicza� Boyne odchylaj�c palce.
Ka�dy fakt m�g�by panu opowiedzie� ca�a histori�. Jak cho�by w�a�ciwa
lokata kapita�u - jakie ziemie kupowa�, jakie sprzedawa�. Zmiany
zaludnienia i raporty spisu ludno�ci �atwo by to panu powiedzia�y.
Transport. Listy katastrof morskich i kolejowych powiedzia�yby panu, czy
komunikacja rakietowa zast�pi�a ju� poci�gi i statki...
- A rzeczywi�cie zast�pi�a? - zachichota� Knight.
- Dane o lotach - ci�gn�� dalej Boyne ignoruj�c pytanie Knighta -
powiedzia�aby panu, jakie akcje wykupywa�, a jakie sprzedawa�. Spisy
oddzia��w pocztowych wyznacza�yby miasta przysz�o�ci. Nazwiska laureat�w
nagrody Nobla powiedzia�yby panu, kt�rych naukowc�w i jakie badania
obserwowa�, a bud�et zbrojeniowy pozwoli�by panu si� dowiedzie�, jaki
przemys� i kt�re zak�ady warto kontrolowa�. Raporty o kosztach utrzymania
pozwoli�yby panu zabezpieczy� sw�j maj�tek przed inflacja i dewaluacja, a
zagraniczne kursy wymiany i notowania gie�dowe, plajty bank�w i dane o
ubezpieczeniach na �ycie dostarczy�yby kluczy do zabezpieczenia si� przed
wszelkimi kl�skami i nieszcz�ciami.
- To jest my�l - przyzna� Knight. To jest co� dla mnie.
- Naprawd� tak pan uwa�a?
- Jestem tego pewien. To forsa w kieszeni. To � w i a t w kieszeni.
- Wybaczy pan - przerwa� mu ostro Boyne - ale teraz powtarza pan tylko
marzenia dzieci�stwa. Pan pragnie bogactwa. Owszem - ale jedyna droga
prowadzi do tego przez prac... pa�sk� w�asn� prac�. Nie zas�u�ony sukces
nie daje rado�ci, podobnie jak nie zas�u�ony podarek. Pozostaje wtedy
tylko poczucie winy i niesmaku.
- Nie zgadzam si� z panem - powiedzia� Knight.
- Nie? Wi�c czemu pan pracuje? Dlaczego pan nie kradnie? Nie rabuje?
Nie w�amuje si�? Czemu pan nie oszukuje innych, nie pozbawia ich
pieni�dzy, �eby wype�ni� nimi w�asne kieszenie?
- Ale� ja... - zacz�� Knight, ale nagle zamilk�.
- Dobry argument, co? - Boyne machn�� r�ka ze zniecierpliwieniem. Rak,
panie Knight. Musia�by pan znale�� jaki� dojrzalszy argument. Jest pan
zbyt ambitny i zdrowy, �eby si� ucieka� do kradzie�y sukcesu.
- Dobrze, wi�c ja chcia�bym tylko wiedzie�, czy osi�gn� sukces?
- Ach tak? MQ. tyczy�by pan sobie po prostu przekartkowa� �Almanach" w
poszukiwaniu swojego nazwiska? Chcia�by si� pan upewni�? Dlaczego? Nie ma
pan ni krzty zaufania do siebie? Jest pan przecie� obiecuj�cym
prawnikiem... Oczywi�cie, �e to wiem! To jest cz�� moich danych o panu.
Czy�by panna Clinton nie wierzy�a w pana?
- To prawda - przyzna�a Jane. On nie potrzebuje upewnia� si� o tym w
ksi��ce...
- No wi�c, co jeszcze, panie Knight? Knight zawaha� si�. Och�on��
troch� pod wp�ywem przygniataj�cej argumentacji Boyne'a. Potem powiedzia�:
- Bezpiecze�stwo.
- Tu nie mo�e by� o niczym takim mowy. �ycie sk�ada si� z
niebezpiecze�stw. Bezpiecze�stwo znajdzie pan tylko w �mierci.
- Pan nie rozumie, o co mi chodzi - burkn�� Knight. - Chodzi mi o to,
co nam jest pisane. O bomb� atomowa.
Boyne skwapliwie przytakn��.
- Fakt. Nasta� czas kryzysu. Ale przecie� tu jestem. To znaczy, �e
�ycie na �wiecie b�dzie kontynuowane. Jestem tego dowodem.
- O ile panu uwierz�!
- A je�li nie, to co? - wybuchn�� Boyne. - Panu nie brak poczucia
bezpiecze�stwa. Brakuje panu odwagi.
Wyci�gn�� dwa rozwarte palce w kierunku pary i powiedzia� tonem
lekcewa�enia:
- Ho�ubi si� w tym kraju legend� o pionierskich przodkach, po kt�rych
winien pan by� odziedziczy� odwag� w obliczu niebezpiecze�stwa. D. Boone,
E. Allen, S. Houston, A. Lincoln, G. Washington i inni... Czy� nie tak?
- Sadz�, �e tak... - wymamrota� Knight. - To jest to, co sobie na
okr�g�o wmawiamy.
- I gdzie� jest w panu ta �mia�o��? Tfu! To tylko gadanie. Nieznane
przera�a pana! Niebezpiecze�stwo nie sk�ania pana do walki, jak sk�oni�o
D. Crocketta - wr�cz przeciwnie, nak�ania pana do skomlenia, zmusza do
zaczerpni�cia poczucia bezpiecze�stwa z ksi��ki. Czy� nie tak?
- Ale... bomba atomowa...
- Owszem, to jest zagro�enie. To prawda. Jedno z wielu w ko�cu,
wi�c...? Czy pan oszukuje w pasjonie? - W pasjonie?
- Och, zaraz...
Boyne popad� w zadum�, niecierpliwie strzelaj�c palcami, zirytowany
przerwa potoku argumentacji.
- To jest taka gra... - powiedzia� wreszcie - w pojedynk�, przeciwko
losowi. Wie pan, zale�y od wzajemnych uk�ad�w kart. Zapomnia�em tego
rzeczownika...
- Ach! - twarz Jane rozja�ni�a si� Pasjans!
- W�a�nie, pasjans. Dzi�kuj� pani, panno Clinton. - Boyne zwr�ci� swoje
oczy w kierunku Knighta. - No wi�c, czy pan oszukuje przy pasjansie?
- Czasem.
- Bawi� pana takie wygrane? - W zasadzie nie.
- S� bezwarto�ciowe, prawda? Nudne. S� m�cz�ce. I bezcelowe.
Zerowsp�rz�dne. Cz�owiek pragn��by wygra� uczciwie...
- Tak sadz�.
- I tak samo b�dzie pan uwa�a�, je�li pan zajrzy do zakazanej ksi��ki.
Przez ca�e pa�skie bezcelowe �ycie b�dzie pan tylko marzy� o tym, �eby
zagra� z �yciem uczciwie. B�dzie pan przeklina� ten jeden rzut oka do
�Almanachu". B�dzie pan gorzko �a�owa�. Wi�c niech pan nie oszukuje �ycia,
Knight. Niech pan si� pozwoli ub�aga� i odda �Almanach".
- Dlaczego pan mi go po prostu nie zabierze?
- To musi by� podarunek. Nie mo�emy panu niczego zrabowa�. I nie mo�emy
panu niczego w zamian da�.
- To k�amstwo. Zap�aci� pan Macy'emu za wynaj�cie pokoju.
- Macy'emu zap�acono, ale nic nie dosta�. On b�dzie my�la�, �e zosta�
oszukany, ale sam si� pan przekona, �e nie. Wszystko zostanie tu
naprawione bez dyslokacji.
- Chwileczk�...
- To wszystko zosta�o starannie zaplanowane. Ja ryzykowa�em dla pana,
Knight. I jestem teraz uzale�niony od pa�skiej dobrej woli. Niech pan mi
da �Almanach". Znikn�... Zreorientuj� si�... i nigdy wi�cej mnie pan nie
ujrzy. Vorloss verdash! To b�dzie dla pana tylko przygoda barowa, do
opowiadania przyjacio�om. Niech mi pan da �Almanach"!
Knight zamilk�. Przez jaka� minut� wpatrywali si� oboje w pobiela�e
twarze z nieruchomymi oczyma. P�u�mieszek opu�ci� wargi Knighta. Jane
opanowa�o dr�enie.
- Bo�e - Knight spojrza� bezradnie na Jane Clinton. - To niemo�liwe.
Ale on mnie przekona�. A ty?
Jane nerwowo pokiwa�a g�ow�.
- Wi�c co zrobimy - spyta� Knight. - Je�li wszystko, co on m�wi, jest
prawda, to mo�emy mu odm�wi� i szcz�liwie �y�...
- Nie - powiedzia�a Jane st�umionym g�osem. - W tej ksi��ce mag� by�
pieni�dze i sukces, ale mo�e te� by� roz��ka i �mier�. Oddaj mu
�Almanach"...
- Niech go pan sobie we�mie - powiedzia� Knight gwa�townie.
Boyne wsta� natychmiast. Z�apa� paczk� i wszed� do budki telefonicznej.
Kiedy wyszed� z powrotem, w jednej r�ce trzyma� trzy ksi��ki, a w drugiej
mniejszy pakiet w oryginalnym opakowaniu. U�o�y� ksi��ki na stoliku i
przez chwil� sta� jeszcze, �ciskaj�c w d�oni pakiet w papierze i
u�miechaj�c si�.
- Jestem panu wdzi�czny - powiedzia�. - Za�egna� pan niebezpieczna
sytuacj�. Wydaje mi si� jednak, �e uczciwie b�dzie, gdyby pan otrzyma� co�
w zamian. Wprawdzie jest nam zabronione transferowanie czegokolwiek, co
mog�oby naruszy� strumie� zdarze�, ale dam panu przynajmniej pewien znak,
pami�tk� z przysz�o�ci.
Po czym cofn�� si�, z�o�y� dziwny, g��boki uk�on i powiedzia�:
- �egnam pa�stwa.
Odwr�ci� si� i skierowa� ku wyj�ciu z knajpy.
- Hej! - krzykn�� Knight. - A co z ta pami�tk�!
- Ma j� mr Macy! - zawo�a� Boyne i wyszed�.
Siedzieli przy stole jeszcze przez dobr� chwil�, jak para �pi�cych
ludzi, kt�rzy w�a�nie si� przebudzili. Wreszcie, kiedy powr�ci�a
rzeczywisto��, spojrzeli na siebie i wybuchn�li �miechem.
- On mnie rzeczywi�cie wystraszy� powiedzia�a Jane.
- I jak tu si� zap�dza� na Trzecia Alej�? Przy takich typach! O co mu
w�a�ciwie sz�o?
- No... ostatecznie dosta� tw�j �Almanach"...
- Ale przecie� to si� nie trzyma kupy! - Knight zn�w si� zaczai �mia�.
- I ca�y ten interes z p�aceniem Macy'emu! Nic nie dosta�, chocia�
dosta�... B�dzie my�la�, �e go oszukano, ale ja zobacz�, �e nie... I ta
tajemnicza pami�tka z przysz�o�ci...
Drzwi lokalu gwa�townie si� otwarty i Macy jak bomba wpad� do �rodka,
kieruj�c si� ku pomieszczeniu na zapleczu.
- Gdzie on jest? - wrzasn��. Gdzie jest ten z�odziej?! Przedstawi� si�
jako Boyne, chocia� bardziej prawdopodobne jest, �e si� nazywa� Dillinger!
- Ej, dlaczego, Macy? - krzykn�a Jane. - O co chodzi?
- Gdzie on jest, pytam?! - Macy za�omota� w drzwi od m�skiej ubikacji.
- Wy�a� ty blagierze!
- On ju� wyby�, Macy - powiedzia� Knight. - Wyszed�, zanim tu
przyszed�e�.
- I pan, mr Knight - Macy wyci�gn�� palec w kierunku m�odego prawnika -
pan bawi w towarzystwie z�odziei i opryszk�w! Niech si� pan wstydzi!
- Co w tym z�ego? - spyta� Knight. - Zap�aci� mi sto dolar�w za
wynaj�cie tego pokoju - j�cza� Macy. Sto dolar�w! Wzi��em papierek zaraz
do Berniego. On ma lombard. Nigdy do�� ostro�no�ci. No i Bernie od razu
pokapowa�, �e jest fa�szywy. P o d r o b i o n y, mr Knight !
- Och, nie - za�mia�a si� Jane. To za wiele. Naprawd� podrobiony?
- Prosz� spojrze� - wrzasn�� Macy rzucaj�c banknot na st�. - Z bliska.
Knight zbli�y� banknot do oczu.
Nagle poblad� i u�miech znik� mu z twarzy. Si�gn�� do wewn�trznej
kieszeni, dobywaj�c z niej ksi��eczk� czekowa. Zacz�� wype�nia� dr��c�
r�k� blankiet czekowy.
- Co ty, na Boga, robisz? - spyta�a Jane.
- Sprawiam, by Macy nie czu� si� oszukany - odpar� Knight. - Dostanie
pan swoje sto dolar�w, Macy.
- Oliver! Czy ty jeste� m�dry? Wywalasz sto dolar�w...
- I nic na tym nie strac� - odpar� Knight. - Wszystko zostanie
poprawione bez dyslokacji! Oni s� niesamowici ! Nie-sa-mo-wi-ci !!!
- Nic nie rozumiem.
- Sp�jrz na banknot - powiedzia� Knight roztrz�sionym g�osem. -
Dok�adnie si� przyjrzyj...
By� pi�knie wykonany i na pierwszy rzut oka prawdziwy �agodna twarz
Beniamina Franklina patrzy�a na nich ze spokojem i autentyzmem, ale w
dolnym prawym rogu by�o wydrukowane: seria 1980 D. A pod spodem widnia�
jeszcze napis: OLIVER WILSON KNIGHT - SEKRETARZ SKARBCA.
przek�ad : Krzysztof Malinowski
powr�t