3441

Szczegóły
Tytuł 3441
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3441 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3441 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3441 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alfred Bester Czas i Trzecia Aleja Tym, czego Macy nie m�g� w tym cz�owieku znie��, by� fakt, �e skrzypia�. Macy nie by� pewien, czy to buty - ale w ka�dym razie podejrzewa� co� z ubrania. Uwa�nie lustrowa� tamtego, kiedy tak stali w pokoiku na zapleczu, pod afiszem na �cianie zapytuj�cym wielkimi literami: KTO SI� BOI WSPOMNIE� O WALCE BOYNE'A? Przybysz by� wysoki, szczup�y i, bardzo elegancki. Mimo �e m�ody jeszcze, by� prawie zupe�nie �ysy, tylko na czubku gotowy i ponad brwiami widnia� s�aby meszek. Obcy si�gn�� do kieszeni marynarki po portfel i teraz Macy by� ju� pewien - to skrzypia�o ubranie. - M... mr Macy - powiedzia� staccato. - Bardzo dobrze. To b�dzie za ten pokoik i za wszelk� u�ywalno�� w ci�gu jeden chronos... - Jeden c z e g o? - Chronos. To nie jest poprawne s�owo?.. Ach, tak... Przepraszam. Jedna godzina. - Pan jest cudzoziemcem - powiedzia� Macy. - Jak si� pan nazywa? Za�o�� si�, �e to niemieckie nazwisko... - Nie, nie, �adne cudzoziemskie odpar� obcy. Jego oczy w pop�ochu omiot�y �ciany. - Niech... niech mnie pan nazywa Boyne... - Boyne I - jak echo powt�rzy� z niedowierzaniem Macy. - M.Q . Boyne. - Boyne otworzy� sk�adany w harmonijk� portfel, przebieg� palcami plik r�nokolorowych papierk�w i jakie� monety, dobywaj�c z nich wreszcie studolarowy banknot. Gwa�townym ruchem wyci�gn�� go w kierunku Macy'ego i powiedzia�: - To nale�no�� za wynaj�cie na jedn� godzin�. Prosz� to wzi�� i i�� sobie. Tak jak si� um�wili�my: sto dolar�w. Pop�dzany wzrokiem przybysza, Macy wzi�� od niego banknot i skr�ci� w kierunku baru. Przez rami� rzuci� jeszcze dr��cym g�osem: - Czego si� pan napije? - Napije? Alkohol? Tfuj! - �achn�� si� Boyne. Potem odwr�ci� si� i ruszy� w kierunku budki telefonicznej. Tam si�gn�� po s�uchawk�, wyszuka� gniazdko dla ��czno�ci kablowej, z bocznej kieszeni marynarki doby� ma�e, po�yskuj�ce pude�eczko i przewodem pod��czy� je do automatu. Potem przesun�� si�, by skry� je przed spojrzeniami i powiedzia� do s�uchawki: - Wsp�rz�dne: zach�d 73-58-15, p�noc 40-46-20. Rozproszenie sigma. S� odbicia... Przerwa� na chwil�, po czym gwa�townie podj��: - Kasuj�! Kasuj�! Odbi�r czysty. Kontakt na Knighta. Oliver Wilson Knight. Prawdopodobie�stwo na cztery cyfry znacz�ce. Podaj� wsp�rz�dne... Tak? 99, 9807? M.Q . Trzymajcie ��czno��... Boyne wychyli� g�ow� z budki i j�� si� uwa�nie wpatrywa� w drzwi knajpy. W napi�ciu oczekiwa�, a� do lokalu wesz�o dwoje ludzi: m�ody m�czyzna i �adna dziewczyna. Wtedy na powr�t zwr�ci� g�ow� ku aparatowi. - Prawdopodobie�stwo spe�nione. Mam kontakt z Oliverem Wilsonem Knightem. M.Q . Powodzenia... Powiesi� s�uchawk� i podczas gdy para przechodzi�a jeszcze pomi�dzy stolikami w kierunku pokoiku na zapleczu, on siedzia� ju� przy stoliku pod plakatem. M�ody cz�owiek mia� jakie� dwadzie�cia sze�� lat, by� �redniego wzrostu, ze sk�onno�ci� do tycia. Mia� na sobie pomi�ty garnitur, szarobr�zowe w�osy by�y zmierzwione, a jasn�, otwart� twarz ci�y zmarszczki dobroduszno�ci. Dziewczyna mia�a czarne w�osy, �agodne niebieskie oczy i lekki, mi�y u�miech. Szli rami� w rami�, kiedy drog� zast�pi� im Macy. - Przykro mi, panie Knight - odezwa� si� Macy - ale nie b�dziecie pa�stwo dzi� mogli zaj�� miejsca na zapleczu. Uk�ady si� zmieni�y i jest ju� wynaj�te... Obojgu zrzed�y miny. Boyne zawo�a�: - Wszystko w porz�dku, mr Macy! Wszystko jest o'kay Mi�o mi b�dzie podj�� tutaj pana Knighta i jego towarzyszk�... Knight i dziewczyna niepewnie spojrzeli w stron� Boyne'a. Ten u�miechn�� si�, odsun�� krzes�o i powiedzia�: - Prosz� spocz��. Doprawdy b�dzie mi bardzo mi�o. - Nie chcieliby�my si� narzuca� powiedzia�a dziewczyna - ale to jest jedyne miejsce w mie�cie, gdzie mo�na dosta� piwo imbirowe. Oryginalne... - Jestem ju� �wiadom tego faktu, miss Clinton. Potem zwr�ci� si� do Macy'ego. - Niech pan przyniesie piwo imbirowe. �adnych go�ci wi�cej - to wszyscy, kt�rych si� spodziewa�em. Knight i dziewczyna w os�upieniu siadali, wpatrzeni w Boyne'a. Knight po�o�y� na stole owini�t� w papier paczk� ksi��ek. Dziewczyna nabra�a powietrza i powiedzia�a: - Pan mnie zna?.. Panie... - ... Boyne. Jak ten Boyne od �Walki..." Tak, naturalnie. Pani jest pann� Jane Clinton. A to jest pan Oliver Wilson Knight. Wynaj��em to miejsce w�a�nie po to, by si� z wami spotka� tego popo�udnia. - Czy to ma by� jaki� �art? - zapyta� Knight. Na policzki wyst�pi�y mu ciemne rumie�ce. - Prosz�, a oto i piwo - powiedzia� Boyne szarmancko, gdy do pokoju wszed� Macy. Ten ustawi� na stole butelki i szklanki, po czym w po�piechu usun�� si�. - Pan nie m�g� wiedzie�, �e tu przyjdziemy - powiedzia�a Jane. - My sami nie wiedzieli�my o tym... a� do ostatniej chwili. - O, przepraszam, panno Clinton, ale pozwol� sobie mie� inne zdanie u�miechn�� si� Boyne. - Prawdopodobie�stwo waszego tu pojawienia si� na d�ugo�ci 73-58=15 i szeroko�ci 40-45-20 wynosi�o 99,980�/0. Nikt nie jest w stanie uciec czterem cyfrom znacz�cym. - Niech pan pos�ucha - zacz�� ze z�o�ci� Knight - je�li pan zamierza... - Niech pan b�dzie �askaw pi� swoje piwo imbirowe i pos�ucha�, co zamierzam, mr Knight! Boyne przechyli� si� przez st� z zaskakuj�c� gwa�towno�ci�. - Ta godzina zosta�a zaaran�owana ogromnym nak�adem trud�w i koszt�w. Kto je poni�s�? Niewa�ne. Postawili�cie nas w skrajnie niebezpiecznym po�o�eniu. Zosta�em tu oddelegowany w celu znalezienia jakiego� rozwi�zania... - Rozwi�zania czego? - spyta� Knight. Jane pr�bowa�a wsta�. - M-my�l�, �e my... �e by�oby lepiej. . Boyne usadzi� j� z powrotem. Podda�a mu si� jak dziecko. Potem powiedzia� do Knighta: - Dzisiejszego popo�udnia odwiedzi� pan magazyn J.D. Craiga 8 Co z drukowanymi ksi��kami. Naby� tam pan w drodze transferu pieni�dzy - cztery ksi��ki. Trzy z nich mnie nie obchodz�, ale czwarta... Z emfaz� uderzy� w zapakowany stosik ksi��ek. - Ona w�a�nie stanowi pow�d naszego spotkania! - O czym pan, u diab�a, m�wi? wykrzykn�� Knight. - O pewnym zabronionym tomie, zawieraj�cym zbi�r fakt�w i statystyk. - �Almanach"?... - �Almanach". - No wi�c co? - Pan �yczy� sobie �Almanach" na rok 1950. - I kupi�em �Almanach 1950". - Nie, nie kupi� pan! - Boyne a� si� zapieni�. - Kupi� pan �Almanach" na rok 1990! - Co?! - Kupi� pan �wiatowy �Almanach" na rok 1990 - powiedzia� dobitnie Boyne. - On jest w tym pakiecie. Niech pan nie pyta, jak si� tam znalaz�. Zdarzy�a si� ogromna nieostro�no��, kt�ra ju� zosta�a ukarana. Teraz tylko musi jeszcze by� naprawiony b��d. Oto dlaczego tu jestem. I dlatego w�a�nie zosta�o zorganizowane to spotkanie. Rozumie pan? Knight wybuch� �miechem i si�gn�� po paczk�. Boyne przechyli� si� ponad blatem stolika i z�apa� go za r�k�. - Nie musi pan tego otwiera�, Knight. - W porz�dku - Knight z powrotem odchyli� si� na oparcie. U�miechn�� si� do Jane i poci�gn�� �yk piwa. - Ile panu zap�acili za ten numer? - Ja musz� mie� t� ksi��k�, mr Knight. Chcia�bym wyj�� z tej knajpy z �Almanachem" pod pach�. - Chcia�by pan, h�? - Chcia�bym. - �Almanach 1990", tak? - Tak. - Je�li - zacz�� wolno Knight - w tym magazynie by�o nawet co� takiego jak �Almanach 1990" i je�li znalaz� si� on w tej paczce, to �adna si�a nie mog�aby mi go teraz odebra�. - Dlaczego, mr Knight? - Niech pan nie struga idioty, panie Boyne. Spojrzenie w przysz�o��? Przecie� tam s� wszystkie zestawienia raport�w rynkowych... Wyniki wy�cig�w konnych... Polityka. Panie, to jest forsa ! Sta�bym si� bogaty. - W istocie - Boyne skwapliwie pokiwa� g�owa. - Wi�cej ni� bogaty. Wszechw�adny! Ma�y umys� m�g�by u�y� �Almanachu" z przysz�o�ci tylko do ma�ych rzeczy - wie pan, zak�ady o wyniki gier albo wybor�w czy tym podobne. Ale prawdziwy intelekt... p a � s k i intelekt... m�g�by na tym nie poprzesta�. - To pan powiedzia� - u�miechn�� si� Knight. - Dedukcja. Indukcja. Wnioskowanie - wylicza� Boyne odchylaj�c palce. Ka�dy fakt m�g�by panu opowiedzie� ca�a histori�. Jak cho�by w�a�ciwa lokata kapita�u - jakie ziemie kupowa�, jakie sprzedawa�. Zmiany zaludnienia i raporty spisu ludno�ci �atwo by to panu powiedzia�y. Transport. Listy katastrof morskich i kolejowych powiedzia�yby panu, czy komunikacja rakietowa zast�pi�a ju� poci�gi i statki... - A rzeczywi�cie zast�pi�a? - zachichota� Knight. - Dane o lotach - ci�gn�� dalej Boyne ignoruj�c pytanie Knighta - powiedzia�aby panu, jakie akcje wykupywa�, a jakie sprzedawa�. Spisy oddzia��w pocztowych wyznacza�yby miasta przysz�o�ci. Nazwiska laureat�w nagrody Nobla powiedzia�yby panu, kt�rych naukowc�w i jakie badania obserwowa�, a bud�et zbrojeniowy pozwoli�by panu si� dowiedzie�, jaki przemys� i kt�re zak�ady warto kontrolowa�. Raporty o kosztach utrzymania pozwoli�yby panu zabezpieczy� sw�j maj�tek przed inflacja i dewaluacja, a zagraniczne kursy wymiany i notowania gie�dowe, plajty bank�w i dane o ubezpieczeniach na �ycie dostarczy�yby kluczy do zabezpieczenia si� przed wszelkimi kl�skami i nieszcz�ciami. - To jest my�l - przyzna� Knight. To jest co� dla mnie. - Naprawd� tak pan uwa�a? - Jestem tego pewien. To forsa w kieszeni. To � w i a t w kieszeni. - Wybaczy pan - przerwa� mu ostro Boyne - ale teraz powtarza pan tylko marzenia dzieci�stwa. Pan pragnie bogactwa. Owszem - ale jedyna droga prowadzi do tego przez prac... pa�sk� w�asn� prac�. Nie zas�u�ony sukces nie daje rado�ci, podobnie jak nie zas�u�ony podarek. Pozostaje wtedy tylko poczucie winy i niesmaku. - Nie zgadzam si� z panem - powiedzia� Knight. - Nie? Wi�c czemu pan pracuje? Dlaczego pan nie kradnie? Nie rabuje? Nie w�amuje si�? Czemu pan nie oszukuje innych, nie pozbawia ich pieni�dzy, �eby wype�ni� nimi w�asne kieszenie? - Ale� ja... - zacz�� Knight, ale nagle zamilk�. - Dobry argument, co? - Boyne machn�� r�ka ze zniecierpliwieniem. Rak, panie Knight. Musia�by pan znale�� jaki� dojrzalszy argument. Jest pan zbyt ambitny i zdrowy, �eby si� ucieka� do kradzie�y sukcesu. - Dobrze, wi�c ja chcia�bym tylko wiedzie�, czy osi�gn� sukces? - Ach tak? MQ. tyczy�by pan sobie po prostu przekartkowa� �Almanach" w poszukiwaniu swojego nazwiska? Chcia�by si� pan upewni�? Dlaczego? Nie ma pan ni krzty zaufania do siebie? Jest pan przecie� obiecuj�cym prawnikiem... Oczywi�cie, �e to wiem! To jest cz�� moich danych o panu. Czy�by panna Clinton nie wierzy�a w pana? - To prawda - przyzna�a Jane. On nie potrzebuje upewnia� si� o tym w ksi��ce... - No wi�c, co jeszcze, panie Knight? Knight zawaha� si�. Och�on�� troch� pod wp�ywem przygniataj�cej argumentacji Boyne'a. Potem powiedzia�: - Bezpiecze�stwo. - Tu nie mo�e by� o niczym takim mowy. �ycie sk�ada si� z niebezpiecze�stw. Bezpiecze�stwo znajdzie pan tylko w �mierci. - Pan nie rozumie, o co mi chodzi - burkn�� Knight. - Chodzi mi o to, co nam jest pisane. O bomb� atomowa. Boyne skwapliwie przytakn��. - Fakt. Nasta� czas kryzysu. Ale przecie� tu jestem. To znaczy, �e �ycie na �wiecie b�dzie kontynuowane. Jestem tego dowodem. - O ile panu uwierz�! - A je�li nie, to co? - wybuchn�� Boyne. - Panu nie brak poczucia bezpiecze�stwa. Brakuje panu odwagi. Wyci�gn�� dwa rozwarte palce w kierunku pary i powiedzia� tonem lekcewa�enia: - Ho�ubi si� w tym kraju legend� o pionierskich przodkach, po kt�rych winien pan by� odziedziczy� odwag� w obliczu niebezpiecze�stwa. D. Boone, E. Allen, S. Houston, A. Lincoln, G. Washington i inni... Czy� nie tak? - Sadz�, �e tak... - wymamrota� Knight. - To jest to, co sobie na okr�g�o wmawiamy. - I gdzie� jest w panu ta �mia�o��? Tfu! To tylko gadanie. Nieznane przera�a pana! Niebezpiecze�stwo nie sk�ania pana do walki, jak sk�oni�o D. Crocketta - wr�cz przeciwnie, nak�ania pana do skomlenia, zmusza do zaczerpni�cia poczucia bezpiecze�stwa z ksi��ki. Czy� nie tak? - Ale... bomba atomowa... - Owszem, to jest zagro�enie. To prawda. Jedno z wielu w ko�cu, wi�c...? Czy pan oszukuje w pasjonie? - W pasjonie? - Och, zaraz... Boyne popad� w zadum�, niecierpliwie strzelaj�c palcami, zirytowany przerwa potoku argumentacji. - To jest taka gra... - powiedzia� wreszcie - w pojedynk�, przeciwko losowi. Wie pan, zale�y od wzajemnych uk�ad�w kart. Zapomnia�em tego rzeczownika... - Ach! - twarz Jane rozja�ni�a si� Pasjans! - W�a�nie, pasjans. Dzi�kuj� pani, panno Clinton. - Boyne zwr�ci� swoje oczy w kierunku Knighta. - No wi�c, czy pan oszukuje przy pasjansie? - Czasem. - Bawi� pana takie wygrane? - W zasadzie nie. - S� bezwarto�ciowe, prawda? Nudne. S� m�cz�ce. I bezcelowe. Zerowsp�rz�dne. Cz�owiek pragn��by wygra� uczciwie... - Tak sadz�. - I tak samo b�dzie pan uwa�a�, je�li pan zajrzy do zakazanej ksi��ki. Przez ca�e pa�skie bezcelowe �ycie b�dzie pan tylko marzy� o tym, �eby zagra� z �yciem uczciwie. B�dzie pan przeklina� ten jeden rzut oka do �Almanachu". B�dzie pan gorzko �a�owa�. Wi�c niech pan nie oszukuje �ycia, Knight. Niech pan si� pozwoli ub�aga� i odda �Almanach". - Dlaczego pan mi go po prostu nie zabierze? - To musi by� podarunek. Nie mo�emy panu niczego zrabowa�. I nie mo�emy panu niczego w zamian da�. - To k�amstwo. Zap�aci� pan Macy'emu za wynaj�cie pokoju. - Macy'emu zap�acono, ale nic nie dosta�. On b�dzie my�la�, �e zosta� oszukany, ale sam si� pan przekona, �e nie. Wszystko zostanie tu naprawione bez dyslokacji. - Chwileczk�... - To wszystko zosta�o starannie zaplanowane. Ja ryzykowa�em dla pana, Knight. I jestem teraz uzale�niony od pa�skiej dobrej woli. Niech pan mi da �Almanach". Znikn�... Zreorientuj� si�... i nigdy wi�cej mnie pan nie ujrzy. Vorloss verdash! To b�dzie dla pana tylko przygoda barowa, do opowiadania przyjacio�om. Niech mi pan da �Almanach"! Knight zamilk�. Przez jaka� minut� wpatrywali si� oboje w pobiela�e twarze z nieruchomymi oczyma. P�u�mieszek opu�ci� wargi Knighta. Jane opanowa�o dr�enie. - Bo�e - Knight spojrza� bezradnie na Jane Clinton. - To niemo�liwe. Ale on mnie przekona�. A ty? Jane nerwowo pokiwa�a g�ow�. - Wi�c co zrobimy - spyta� Knight. - Je�li wszystko, co on m�wi, jest prawda, to mo�emy mu odm�wi� i szcz�liwie �y�... - Nie - powiedzia�a Jane st�umionym g�osem. - W tej ksi��ce mag� by� pieni�dze i sukces, ale mo�e te� by� roz��ka i �mier�. Oddaj mu �Almanach"... - Niech go pan sobie we�mie - powiedzia� Knight gwa�townie. Boyne wsta� natychmiast. Z�apa� paczk� i wszed� do budki telefonicznej. Kiedy wyszed� z powrotem, w jednej r�ce trzyma� trzy ksi��ki, a w drugiej mniejszy pakiet w oryginalnym opakowaniu. U�o�y� ksi��ki na stoliku i przez chwil� sta� jeszcze, �ciskaj�c w d�oni pakiet w papierze i u�miechaj�c si�. - Jestem panu wdzi�czny - powiedzia�. - Za�egna� pan niebezpieczna sytuacj�. Wydaje mi si� jednak, �e uczciwie b�dzie, gdyby pan otrzyma� co� w zamian. Wprawdzie jest nam zabronione transferowanie czegokolwiek, co mog�oby naruszy� strumie� zdarze�, ale dam panu przynajmniej pewien znak, pami�tk� z przysz�o�ci. Po czym cofn�� si�, z�o�y� dziwny, g��boki uk�on i powiedzia�: - �egnam pa�stwa. Odwr�ci� si� i skierowa� ku wyj�ciu z knajpy. - Hej! - krzykn�� Knight. - A co z ta pami�tk�! - Ma j� mr Macy! - zawo�a� Boyne i wyszed�. Siedzieli przy stole jeszcze przez dobr� chwil�, jak para �pi�cych ludzi, kt�rzy w�a�nie si� przebudzili. Wreszcie, kiedy powr�ci�a rzeczywisto��, spojrzeli na siebie i wybuchn�li �miechem. - On mnie rzeczywi�cie wystraszy� powiedzia�a Jane. - I jak tu si� zap�dza� na Trzecia Alej�? Przy takich typach! O co mu w�a�ciwie sz�o? - No... ostatecznie dosta� tw�j �Almanach"... - Ale przecie� to si� nie trzyma kupy! - Knight zn�w si� zaczai �mia�. - I ca�y ten interes z p�aceniem Macy'emu! Nic nie dosta�, chocia� dosta�... B�dzie my�la�, �e go oszukano, ale ja zobacz�, �e nie... I ta tajemnicza pami�tka z przysz�o�ci... Drzwi lokalu gwa�townie si� otwarty i Macy jak bomba wpad� do �rodka, kieruj�c si� ku pomieszczeniu na zapleczu. - Gdzie on jest? - wrzasn��. Gdzie jest ten z�odziej?! Przedstawi� si� jako Boyne, chocia� bardziej prawdopodobne jest, �e si� nazywa� Dillinger! - Ej, dlaczego, Macy? - krzykn�a Jane. - O co chodzi? - Gdzie on jest, pytam?! - Macy za�omota� w drzwi od m�skiej ubikacji. - Wy�a� ty blagierze! - On ju� wyby�, Macy - powiedzia� Knight. - Wyszed�, zanim tu przyszed�e�. - I pan, mr Knight - Macy wyci�gn�� palec w kierunku m�odego prawnika - pan bawi w towarzystwie z�odziei i opryszk�w! Niech si� pan wstydzi! - Co w tym z�ego? - spyta� Knight. - Zap�aci� mi sto dolar�w za wynaj�cie tego pokoju - j�cza� Macy. Sto dolar�w! Wzi��em papierek zaraz do Berniego. On ma lombard. Nigdy do�� ostro�no�ci. No i Bernie od razu pokapowa�, �e jest fa�szywy. P o d r o b i o n y, mr Knight ! - Och, nie - za�mia�a si� Jane. To za wiele. Naprawd� podrobiony? - Prosz� spojrze� - wrzasn�� Macy rzucaj�c banknot na st�. - Z bliska. Knight zbli�y� banknot do oczu. Nagle poblad� i u�miech znik� mu z twarzy. Si�gn�� do wewn�trznej kieszeni, dobywaj�c z niej ksi��eczk� czekowa. Zacz�� wype�nia� dr��c� r�k� blankiet czekowy. - Co ty, na Boga, robisz? - spyta�a Jane. - Sprawiam, by Macy nie czu� si� oszukany - odpar� Knight. - Dostanie pan swoje sto dolar�w, Macy. - Oliver! Czy ty jeste� m�dry? Wywalasz sto dolar�w... - I nic na tym nie strac� - odpar� Knight. - Wszystko zostanie poprawione bez dyslokacji! Oni s� niesamowici ! Nie-sa-mo-wi-ci !!! - Nic nie rozumiem. - Sp�jrz na banknot - powiedzia� Knight roztrz�sionym g�osem. - Dok�adnie si� przyjrzyj... By� pi�knie wykonany i na pierwszy rzut oka prawdziwy �agodna twarz Beniamina Franklina patrzy�a na nich ze spokojem i autentyzmem, ale w dolnym prawym rogu by�o wydrukowane: seria 1980 D. A pod spodem widnia� jeszcze napis: OLIVER WILSON KNIGHT - SEKRETARZ SKARBCA. przek�ad : Krzysztof Malinowski powr�t