2814
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2814 |
Rozszerzenie: |
2814 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2814 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2814 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2814 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jos� Saramago
Wszystkie imiona
(Prze�o�y�a El�bieta Milewska)
Znasz imi�, kt�re ci nadano,
nie znasz imienia, kt�re masz.
Ksi�ga Prawd Oczywistych
Nad framug� drzwi wisi pod�u�na metalowa tabliczka pokryta emali�. Na bia�ym tle widnieje czarny napis: Archiwum G��wne Akt Stanu Cywilnego. Emalia jest porysowana i miejscami odpada. Drzwi s� stare, zabytkowe, spod p�at�w �uszcz�cej si� niczym pop�kana sk�ra br�zowej farby wyzieraj� s�oje drewna. Od frontu budynek ma pi�� okien. Ju� od progu pachnie starymi papierami. Wprawdzie ka�dego dnia nap�ywaj� do Archiwum nowe dokumenty osobnik�w p�ci m�skiej i �e�skiej, kt�rzy bez przerwy si� rodz�, lecz zapach si� nie zmienia, po pierwsze dlatego, �e ka�dy papier natychmiast po opuszczeniu fabryki zaczyna si� starze�, a po wt�re dlatego, �e na og� na starym papierze, cho� bywa, �e i na nowym, codziennie odnotowuje si� zgony, ich przyczyn�, miejsce oraz dat� i ka�dy papier ma sw�j zapach, nie zawsze przykry dla �luz�wki nosa, czego dowodem s� chocia�by unosz�ce si� niekiedy w Archiwum subtelne wonne powiewy, przez co wra�liwsze nosy okre�lane jako kompozycja r�y i chryzantemy.
Za progiem znajduje si� przedsionek z wysokimi, dwuskrzyd�owymi, przeszklonymi drzwiami, kt�re prowadz� do wielkiej prostok�tnej sali, gdzie pracuj� urz�dnicy, oddzieleni od interesant�w d�ug�, biegn�c� od �ciany do �ciany barierk�, na jednym ko�cu podnoszon�, co umo�liwia wej�cie do �rodka. Rozmieszczenie stanowisk pracy odpowiada oczywi�cie hierarchii s�u�bowej, przy czym harmonia biurokratyczna, kt�ra, miejmy nadziej�, jest tu zachowana, odpowiada harmonii geometrycznej, co stanowi dow�d na to, �e nie istnieje nieodwracalna sprzeczno�� mi�dzy estetyk� a w�adz�. W pierwszym rz�dzie, r�wnolegle do barierki, znajduj� si� biurka o�miu kancelist�w, kt�rzy obs�uguj� klient�w. W nast�pnym rz�dzie, podobnie jak w pierwszym symetrycznie do osi �rodkowej, kt�ra biegnie od drzwi i ginie w mrocznej g��bi budynku, stoj� cztery biurka. Tu pracuj� referenci. Za nimi siedzi dw�ch kierownik�w. W ko�cu oddzielnie, samotnie, jak przystoi, urz�duje kustosz, potocznie zwany szefem.
Podzia� pracy w tym zespole odbywa si� wed�ug prostej zasady sprowadzaj�cej si� do tego, �e urz�dnicy ka�dego szczebla wykonuj� maksimum pracy, tak aby tylko minimalna jej cz�stka przypada�a zwierzchnikom. To oznacza, �e kanceli�ci musz� pracowa� bez wytchnienia od rana do wieczora, referenci od czasu do czasu, kierownicy bardzo rzadko, a kustosz prawie nigdy. Bezustanna krz�tanina o�miu pracownik�w z pierwszego rz�du, kt�rzy co i rusz wstaj�, siadaj�, w k�ko biegaj� od biurka do barierki, od barierki do kartoteki, od kartoteki do archiwum lub odwrotnie, czemu najoboj�tniej w �wiecie przygl�daj� si� prze�o�eni wszystkich szczebli, stanowi klucz do zrozumienia okoliczno�ci nie tylko umo�liwiaj�cych, lecz wr�cz u�atwiaj�cych godne po�a�owania nadu�ycia, wykroczenia i fa�szerstwa, kt�re stanowi� g��wny temat niniejszej relacji.
�eby nie zgubi� si� w zawi�o�ciach tej jak�e donios�ej sprawy, zaczniemy od opisu rozmieszczenia i funkcjonowania archiw�w i kartotek. Z przyczyn strukturalnych i merytorycznych lub, m�wi�c pro�ciej, zgodnie z prawem natury s� one podzielone na dwa r�ne zbiory, a mianowicie kartotek� i archiwum zmar�ych oraz kartotek� i archiwum �ywych. Papiery zmar�ych s� w jakim takim porz�dku sk�adowane w g��bi budynku, kt�rego tylna �ciana, z powodu bezustannie rosn�cej liczby zmar�ych, musi by� od czasu do czasu burzona i przesuwana o par� metr�w dalej. Jak �atwo si� domy�li�, problemy z ulokowaniem �ywych, jakkolwiek te� powa�ne, gdy� ludzie ci�gle si� rodz�, nie s� tak pal�ce i jak dot�d udaje si� je rozwi�zywa�, w archiwum przez ugniatanie teczek osobowych le��cych na p�kach, w kartotece za� przez zastosowanie cienkich i supercienkich kartonik�w. Mimo wspomnianej wy�ej k�opotliwej kwestii tylnej �ciany budynku, trzeba jednak pochwali� dawnych architekt�w za to, �e mimo sprzeciw�w ograniczonych konserwatyst�w zaprojektowali i przeforsowali instalacj� pi�ciu gigantycznych, si�gaj�cych sufitu rega��w stoj�cych za biurkami urz�dnik�w, najdalej cofni�ty jest �rodkowy rega�, kt�rego boczna �cianka prawie przylega do fotela szefa, w pobli�u barierki maj� sw�j pocz�tek rega�y stoj�ce pod �cianami, dwa pozosta�e za� s� usytuowane, by tak rzec, w po�owie drogi. Te konstrukcje, powszechnie uwa�ane za imponuj�ce i nadludzkie, ci�gn� si� w g��b budynku znacznie dalej, ni� si�ga wzrok, bowiem od pewnego miejsca panuje tam ciemno��, a �wiat�o zapala si� tylko w�wczas, gdy trzeba zajrze� do jakiej� teczki. Na tych rega�ach spoczywa ci�ar �ywych. Zmarli, to znaczy ich papiery, s� sk�adowane w g��bi, w warunkach nie spe�niaj�cych wymog�w nale�nego im szacunku, tote� je�li kto� z rodziny, notariusz b�d� urz�dnik s�dowy za��da jakiego� za�wiadczenia lub odpisu dawnych dokument�w, ich odnalezienie nastr�cza sporo trudno�ci. Dezorganizacj� tej cz�ci archiwum dodatkowo pog��bia fakt, �e najstarsze dokumenty zmar�ych znajduj� si� najbli�ej strefy zwanej aktywn�, bezpo�rednio za �ywymi, stanowi�c, jak inteligentnie to uj�� szef, podw�jnie martwy balast, jako �e prawie nikt si� nimi nie interesuje, ewentualnie, z rzadka, jaki� ekscentryczny badacz ma�o znacz�cych historycznych drobiazg�w. Je�eli pewnego dnia nie zapadnie decyzja o rozdzieleniu �ywych i umar�ych poprzez wybudowanie specjalnego archiwum dla tych ostatnich, nic si� z tym nie da zrobi�, o czym mo�na si� by�o przekona�, kiedy jeden z kierownik�w wyst�pi� z niefortunn� propozycj�, �eby dokumenty zmar�ych uk�ada� w odwrotnym porz�dku, to znaczy im starsze, tym dalej, a im nowsze, tym bli�ej, w celu, jak si� wyrazi�, �atwiejszego dost�pu do wsp�czesnych nieboszczyk�w, kt�rzy, jak wiadomo, s� spadkodawcami i autorami testament�w, cz�stokro� wywo�uj�cych spory i protesty, zanim cia�o zd��y ostygn��. Kustosz potraktowa� t� propozycj� sarkastycznie i wyrazi� zgod�, pod warunkiem, �e wnioskodawca sam zajmie si� przenoszeniem w g��b budynku ogromnej masy teczek dawnych zmar�ych, by w ich miejsce mo�na by�o sk�ada� dokumentacj� niedawnych zgon�w. Chc�c jak najpr�dzej wymaza� z pami�ci fatalny i niewykonalny pomys�, kierownik poprosi� kancelist�w, �eby mu dali co� do roboty, zak��caj�c w ten spos�b oddolnie i odg�rnie u�wi�cony tradycj� �ad. Z powodu tego incydentu wzros�a opiesza�o��, pog��bi�o si� niedbalstwo i niepewno��, w rezultacie czego pewnego dnia w labiryncie archiwum zmar�ych zagin�� pewien badacz, kt�ry par� miesi�cy po tej niedorzecznej propozycji zjawi� si� w Archiwum celem przeprowadzenia kwerendy heraldycznej, kt�r� mu zlecono. Gdy po tygodniu zosta� cudem odnaleziony, by� kompletnie wyczerpany, p�przytomny, wyg�odnia�y i spragniony, prze�y� jedynie dzi�ki temu, �e rozpaczliwie walcz�c o �ycie, jad� niesamowite ilo�ci starych papier�w, kt�rych nawet nie musia� gry��, gdy� od razu rozsypywa�y si� w ustach, przez co nie pozostawa�y d�ugo w �o��dku i nie zaspokaja�y g�odu. Kustosz, kt�ry ju� kaza� sobie przynie�� kart� i teczk� nierozwa�nego historyka, �eby uzna� go za zmar�ego, postanowi� przymkn�� oczy na szkody, oficjalnie przypisane szczurom, i wyda� polecenie s�u�bowe, kt�re pod gro�b� grzywny i zawieszenia p�acy nak�ada�o na wszystkich udaj�cych si� do archiwum zmar�ych obowi�zek u�ywania nici Ariadny.
Nie zapominajmy wszak�e o tym, �e i �ywi maj� swoje k�opoty. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e �mier�, zar�wno z racji wrodzonej niekompetencji, jak i nabytej z do�wiadczeniem z�o�liwo�ci, nie wybiera ofiar stosownie do liczby prze�ytych lat, czego paradoksalnym efektem psychologicznym, zrodzonym w wyniku r�norakich, niekiedy sprzecznych mechanizm�w, jest intelektualna sublimacja naturalnego strachu przed �mierci�, tak przynajmniej twierdz� filozoficzne i religijne autorytety zabieraj�ce g�os w tej kwestii. Ale wracaj�c do tematu, jednego �mierci z pewno�ci� nie mo�na zarzuci�, a mianowicie nigdy nie trzyma na �wiecie jakiego� starego cz�owieka przez zapomnienie, bez wyra�nego powodu, niezas�u�enie, tylko po to, �eby coraz bardziej si� starza�. Wszak wiadomo, �e cho�by cz�owiek �y� nie wiem jak d�ugo, zawsze nadejdzie jego godzina. Nie ma dnia, �eby kanceli�ci nie zabierali teczek z p�ek �ywych i nie przenosili ich do sk�adu na ty�ach budynku, nie ma dnia, �eby nie przek�adali tych, kt�rzy jeszcze trwaj� przy �yciu, na najwy�sze p�ki, niekiedy, dziwnym zrz�dzeniem losu, tylko na jeden dzie�. Zgodnie z naturalnym porz�dkiem rzeczy przeniesienie na szczyt p�ki oznacza znu�enie losu i bliski koniec drogi. Tak wi�c najwy�sza p�ka jest pod ka�dym wzgl�dem pocz�tkiem upadku. Zdarzaj� si� jednak takie teczki, kt�re, nie wiedzie� czemu, niezmiennie tkwi� na kraw�dzi przepa�ci, nieczu�e na ostatni zawr�t g�owy, o wiele lat przekraczaj�c zalecan� d�ugo�� ludzkiej egzystencji. Na pocz�tku takie teczki wzbudzaj� w urz�dnikach zawodow� ciekawo��, kt�ra powoli ust�puje miejsca zniecierpliwieniu, jakby to im samym bezczelny up�r matuzalem�w skraca�, zjada�, po�era� perspektywy �yciowe. W tym przes�dnym podej�ciu do sprawy jest jednak troch� racji, zwa�ywszy na liczne przypadki urz�dnik�w r�nych szczebli, kt�rych teczki przedwcze�nie opu�ci�y archiwum �ywych, podczas gdy b�d�ce na wylocie papiery upartych starc�w coraz bardziej ��k�y, zamieniaj�c si� w ko�cu w ciemne i nieestetyczne plamy, ra��ce oczy interesant�w. W takich przypadkach szef Archiwum G��wnego zwykle m�wi do jednego z kancelist�w, Panie Jos�, prosz� wymieni� te teczki.
*
Pr�cz imienia pan Jos� ma r�wnie� nazwisko, zwyczajne, pospolite, bez �adnych onomastycznych ekstrawagancji, zgodnie z naszym zwyczajem sk�adaj�ce si� z po��czonych nazwisk matki i ojca, kt�re legalnie po nich odziedziczy�, co w razie potrzeby mo�na sprawdzi� w akcie urodzenia znajduj�cym si� w Archiwum, je�eli kto� zechce zada� sobie trud sprawdzania czego�, co ju� wie. Mimo to, ilekro� go pytaj�, jak si� nazywa, lub gdy sytuacja zmusza go do przedstawienia si�, nie wiedzie� czemu, by� mo�e z racji jego skromnej pozycji, rozm�wca nigdy nie zapami�tuje ca�ego nazwiska, jedynie imi�, Jos�, do kt�rego ewentualnie dodaje s�owo pan, w zale�no�ci od tego, jak go traktuje, poufale czy oficjalnie, grzecznie czy bezceremonialnie. Aczkolwiek, powiedzmy to sobie szczerze, s�owo pan wcale nie jest tak jednoznaczne, jak mog�oby si� wydawa�, w ka�dym razie nie w Archiwum G��wnym, gdzie wprawdzie wszyscy tak si� do siebie zwracaj�, pocz�wszy od kustosza, a ko�cz�c na najm�odszym kanceli�cie, jednak�e w praktyce urz�dniczej to ma�e s��wko miewa r�ny wyd�wi�k w zale�no�ci od tonu, pozycji s�u�bowej, humoru czy intencji m�wi�cego, mo�e wi�c wyra�a� zar�wno politowanie, irytacj� i pogard�, jak te� pokor� i pochlebstwo, co dowodzi, �e jedna sylaba, na pierwszy rzut oka jednoznaczna, mo�e zawiera� bardzo r�ne tre�ci. Podobnie sprawa si� ma z trzema sylabami sk�adaj�cymi si� na zwrot pan Jos�. Je�li kto� zwraca si� tymi s�owy do wy�ej wymienionego, czy to w Archiwum, czy poza nim, zawsze w nich pobrzmiewa nutka pogardy lub ironii, irytacji b�d� politowania. Natomiast s�odko brzmi�ce tony pokory czy pochlebstwa nigdy nie d�wi�cz� w uszach kancelisty pana Jos�, nie mieszcz� si� bowiem w gamie uczu�, jakie wzbudza. Warto jednak zaznaczy�, �e o ile dwa ostatnie z wymienionych uczu� s� jednoznaczne i prymitywne, o tyle pozosta�e bywaj� o wiele bardziej z�o�one. Kiedy na przyk�ad kustosz rzuca rozkaz, Panie Jos�, prosz� wymieni� te teczki, baczne i wyczulone ucho wy�owi w jego g�osie co�, co - bez wzgl�du na oczywist� nieprzystawalno�� poj�� - mo�na by okre�li� mianem w�adczej oboj�tno�ci, czyli w�adzy tak dalece zadufanej w sobie, �e nie tylko ignoruje osob�, do kt�rej si� zwraca, nie racz�c nawet na ni� spojrze�, ale zarazem daje do zrozumienia, �e nie zni�y si� do sprawdzenia, czy polecenie zosta�o wykonane. �eby si�gn�� najwy�szych p�ek, niemal dotykaj�cych sufitu, pan Jos� musia� korzysta� z drabiny, a poniewa� na swoje nieszcz�cie cierpia� na przykr� nerwic� zwan� pospolicie l�kiem wysoko�ci, chc�c unikn�� upadku na kamienn� posadzk�, nie mia� innego wyj�cia, jak przywi�zywa� si� mocnym pasem do drabiny. �adnemu z koleg�w, nie m�wi�c ju� o prze�o�onych, nawet przez my�l nie przesz�o, �eby spojrze� w g�r� i upewni� si�, czy wszystko jest w porz�dku. Zak�adali, �e tak, usprawiedliwiaj�c tym samym w�asn� oboj�tno��.
Zgodnie z odwiecznym zwyczajem urz�dnicy mieszkali w Archiwum G��wnym. Nie znaczy to jednak, �e byli st�oczeni w jednym pomieszczeniu, zajmowali bowiem skromne domki, przylegaj�ce do bocznych �cian gmachu niczym kruche kapliczki do pot�nej bry�y katedry. Domki mia�y dwa wej�cia, jedno normalne, od strony ulicy i drugie ukryte, niewidoczne, prowadz�ce bezpo�rednio do g��wnej nawy Archiwum, co przez d�ugi czas uwa�ano za niezmiernie korzystne dla organizacji pracy, gdy� urz�dnicy nie tracili czasu na przejazdy i w wypadku sp�nienia nie mogli t�umaczy� si� korkami ulicznymi. Pr�cz zalet logistycznych inn� dobr� stron� tej sytuacji by�a �atwo�� kontrolowania pracownik�w nieobecnych jakoby z powodu choroby. Niestety, z uwagi na nowe plany urbanistyczne dzielnicy te oryginalne domki zosta�y zburzone, z wyj�tkiem jednego, kt�ry stosowne w�adze postanowi�y zachowa� jako zabytek architektoniczny, a zarazem �wiadectwo dawnej organizacji i warunk�w pracy, kt�re, cho� obecnie krytykowane, mia�y te� swoje zalety. W�a�nie w tym pozostawionym domku mieszka pan Jos�. Nie znaczy to jednak, �e i jego zostawiono celowo, jako relikt przesz�o�ci, tak si� bowiem z�o�y�o, �e z uwagi na swoje usytuowanie jego dom nie psu� nowej linii ulicy, nie by�a to wi�c ani �adna kara, ani nagroda, gdy� pan Jos� nie zas�uguje ani na jedno, ani na drugie, po prostu pozwolono mu dalej tam mieszka�, to wszystko. Jednak�e na znak, �e czasy si� zmieni�y, i �eby nie by�o podejrze� o jakie� przywileje, wewn�trzne drzwi zosta�y zamkni�te na klucz i panu Jos� zakazano korzystania z nich. Z tego w�a�nie powodu jest zmuszony, jak wszyscy inni, codziennie wchodzi� i wychodzi� g��wnym wej�ciem, nawet w wypadku rz�sistej ulewy. Rozumiej�c wszak�e zasad� r�wno�ci, cho� w tym wypadku dzia�aj�c� na jego niekorzy��, pan Jos� bez szemrania stosuje si� do tego i innych polece�, chocia� prawd� m�wi�c, wola�by, �eby wymian� starych teczek nie zajmowa� si� wy��cznie on sam, cho�by z uwagi na wspomniany ju� l�k wysoko�ci. Pan Jos� odznacza si� chwalebn� skromno�ci�, nie opowiada na prawo i lewo o swoich prawdziwych czy urojonych zaburzeniach nerwowych b�d� psychicznych, nigdy wi�c nie wspomnia� kolegom o tej dolegliwo�ci, w przeciwnym razie na pewno bez przerwy zerkaliby w g�r� w obawie, �e mimo pasa bezpiecze�stwa spadnie im na g�owy. Kiedy wreszcie sko�owany pan Jos� schodzi z drabiny, staraj�c si� ukry� sw�j stan, �aden z koleg�w, a tym bardziej prze�o�onych, nawet nie podejrzewa, co mu grozi�o.
Trzeba jednak wyja�ni�, �e mimo wyd�u�onej drogi do Archiwum, pan Jos� z ulg� i zadowoleniem przyj�� polecenie zamkni�cia wewn�trznych drzwi. Nie mia� bowiem zwyczaju przyjmowa� koleg�w w porze obiadowej, a w wypadku choroby zawsze sam, z w�asnej woli, meldowa� si� u swojego kierownika, unikaj�c przez to podejrze� o niesumienno�� i ewentualnej kontroli w sypialni. Zamkni�cie drzwi dodatkowo zmniejsza�o szans� niepo��danego naj�cia w domowym zaciszu na przyk�ad w chwili, gdy wy�o�y� na st� owoc wieloletnich trud�w, czyli spor� kolekcj� wycink�w dotycz�cych os�b, kt�re w kraju ciesz� si� jak�� s�aw�, tak dobr�, jak i z��. Zagraniczne s�awy, bez wzgl�du na wielko��, nie interesowa�y go, gdy� ich papiery znajdowa�y si� w odleg�ych archiwach, by�y sporz�dzone wed�ug nie znanych mu zasad, w j�zykach, kt�rych nie potrafi�by rozszyfrowa�, mo�na by wi�c rzec, �e nawet najwy�sza drabina nie da�aby mu do nich dost�pu. Osoby takie jak pan Jos� wype�niaj� sobie wolny czas, zbieraj�c znaczki, monety, medale, wazony, poczt�wki, pude�ka od zapa�ek, ksi��ki, zegarki, koszulki sportowe, autografy, kamienie, gliniane figurki, puszki po napojach, anio�ki, kaktusy, programy operowe, zapalniczki, d�ugopisy, sowy, pozytywki, butelki, obrazy, kubki, fajki, kryszta�owe obeliski, porcelanowe kaczki, stare zabawki, karnawa�owe maski i robi� to prawdopodobnie z powodu jakiego� metafizycznego l�ku, by� mo�e nie chc� pogodzi� si� z my�l�, �e �wiatem rz�dzi wy��cznie chaos, dlatego te� pr�buj� na w�asn� r�k�, bez boskiej pomocy, zaprowadzi� jaki� �ad, co na pewien czas im si� udaje, p�ki panuj� nad kolekcj�, bowiem w dniu, gdy kolekcja ulega rozproszeniu, co zawsze nieuchronnie nast�puje czy to z racji �mierci czy zm�czenia kolekcjonera, wszystko wraca do stanu poprzedniego galimatiasu.
Jakkolwiek konik pana Jos� jest najzupe�niej niewinny, nie wiedzie� czemu, pan Jos� pilnie baczy, by nikt nie odkry�, �e zbiera wycinki z prasy z artyku�ami i zdj�ciami s�awnych ludzi, przy czym s�awa jest tu jedynym kryterium, gdy� jest mu oboj�tne, czy jest to polityk, genera�, aktor, architekt, muzyk, pi�karz, kolarz, pisarz, spekulant, tancerka, morderca, bankier, oszust czy miss pi�kno�ci. Nie zawsze by� taki zamkni�ty w sobie. Wprawdzie nigdy nie zwierzy� si� ze swojego hobby nielicznym kolegom, z kt�rymi ��czy go pewna za�y�o��, lecz by� to raczej wynik jego skrytej natury ni� obawy przed �mieszno�ci�. Przesadna dba�o�� o ochron� w�asnej prywatno�ci pojawi�a si� w nim dopiero po zburzeniu dom�w przylegaj�cych do Archiwum, a dok�adnie po tym, jak dowiedzia� si�, �e nie b�dzie m�g� korzysta� z wewn�trznych drzwi. Mo�e to tylko zwyk�y zbieg okoliczno�ci, jakich przecie� w �yciu nie brak, trudno bowiem doszuka� si� bezpo�redniego czy cho�by bliskiego zwi�zku mi�dzy tym faktem a nag�� potrzeb� zachowania tajemnicy, cho� sk�din�d wiadomo, �e ludzki umys� podejmuje na poz�r niezrozumia�e decyzje, b�d�ce wynikiem niezwykle szybkich (niemo�liwych do odtworzenia) operacji my�lowych. Tak czy inaczej, pewnego razu, gdy p�n� noc� najspokojniej w �wiecie zajmowa� si� aktualizacj� danych pewnego biskupa, dozna� ol�nienia, kt�re ca�kowicie odmieni�o jego �ycie.
By� mo�e poczu� nag�y niepok�j na my�l, �e po drugiej stronie grubego muru znajduje si� Archiwum, a w nim ogromne rega�y pe�ne �ywych i umar�ych, blada lampka pal�ca si� dzie� i noc nad biurkiem kustosza, g�sty mrok w korytarzach mi�dzy rega�ami, egipskie ciemno�ci w g��bi gmachu, samotno��, cisza i by� mo�e na skutek tego niepokoju w jego umy�le zasz�y te dziwne procesy, o kt�rych przed chwil� wspomnieli�my, i w rezultacie u�wiadomi� sobie, �e w jego kolekcji brak czego� bardzo istotnego, a mianowicie pochodzenia, korzeni, �r�d�a, innymi s�owy zwyk�ego aktu urodzenia s�awnych ludzi, kt�rymi si� interesuje. Dla przyk�adu nie wiedzia�, jak nazywali si� ojciec, matka i rodzice chrzestni biskupa, nie zna� te� dok�adnego miejsca urodzenia, ulicy, domu, pi�tra, nie m�wi�c ju� o dacie urodzenia, kt�r� wprawdzie wymieniono w jednym z wycink�w, ale jedynym wiarygodnym �r�d�em mog�a tu by� tylko metryka znajduj�ca si� w Archiwum, wiadomo wszak, �e na prasie nie mo�na polega�, dziennikarz m�g� si� przes�ysze� lub �le zanotowa�, a korektor poprzestawia� cyfry, historia korekty zna takie przypadki. A przecie� rozwi�zanie problemu le�a�o w zasi�gu r�ki. Szef Archiwum by� �wi�cie przekonany, �e ka�de jego polecenie jest wykonywane przez podw�adnych nies�ychanie skrupulatnie i gorliwie, bez oci�gania si� i bez szemrania, dlatego te� nie odebrano panu Jos� klucza od wewn�trznych drzwi, on za� wcale nie zamierza� go wyjmowa� z szuflady, a tym bardziej u�ywa�, a� do chwili, gdy stwierdzi�, �e jako biograf-amator b�dzie niewiarygodny, je�eli nie wzbogaci swojej kolekcji oficjalnymi dokumentami lub ich wiernymi kopiami.
Kiedy po raz pierwszy otworzy� zakazane drzwi, by� bardzo zdenerwowany i podniecony, po plecach przebieg� mu zimny dreszcz, jakby postawi� stop� na progu grobowca jakiego� b�stwa, kt�rego moc, w przeciwie�stwie do tradycyjnych wyobra�e�, pochodzi nie z faktu zmartwychwstania, lecz z odrzucenia tej mo�liwo�ci. Jedynie martwy b�g na zawsze pozostaje bogiem. Gro�ne widma wype�nionych papierami rega��w zdawa�y si� przenika� przez niewidzialny sufit i gin�� w czarnym niebie, a blada lampka nad biurkiem szefa robi�a wra�enie odleg�ej, przy�mionej gwiazdy. Gdy och�on�� z pierwszego wra�enia, zrozumia�, �e mimo dobrej znajomo�ci terenu, b�dzie mu potrzebna latarka, kt�ra pozwoli szybko i bez wpadania na meble odnale�� dokumenty biskupa, najpierw kart�, a potem teczk�. W szufladzie, gdzie trzyma� klucz, mia� te� latark�, po kt�r� wr�ci�. �wiat�o latarki doda�o mu odwagi i ju� pewnym krokiem przeszed� mi�dzy biurkami a� do barierki, wzd�u� kt�rej sta�a obszerna kartoteka �ywych. Szybko odnalaz� fiszk� biskupa i z ulg� stwierdzi�, �e p�ka z teczk� osobow� znajduje si� w zasi�gu r�ki. A wi�c na szcz�cie nie musia� wchodzi� na drabin�, ju� sama my�l wspinania si� gdzie� pod czarne sklepienie przejmowa�a go groz�.
Otworzy� szaf� z drukami, wyj�� po jednym z ka�dego rodzaju i wr�ci� do domu, zostawiaj�c otwarte drzwi. Usiad� przy stole i lekko dr��c� r�k� zacz�� przepisywa� na czyste blankiety szczeg�owe dane osobowe biskupa, pe�ne nazwisko, z wszystkimi cz�onami i partyku�ami, nast�pnie nazwiska ojca, matki, rodzic�w chrzestnych, proboszcza, kt�ry go ochrzci�, a tak�e urz�dnika Archiwum G��wnego, kt�ry sporz�dzi� kart�, jednym s�owem spisa� wszystkie mo�liwe imiona i nazwiska. Gdy sko�czy�, by� kompletnie wyczerpany, mia� spocone r�ce i wstrz�sa�y nim dreszcze, wiedzia� bowiem, �e z�ama� przepisy s�u�bowe, a nic bardziej cz�owieka nie m�czy ni� walka, mo�e nie tyle z samym sob�, co z abstrakcj�. Wgl�d w papiery biskupa by� wykroczeniem przeciwko dyscyplinie i etyce zawodowej, a mo�e nawet przeciwko prawu. Wprawdzie zawarte w nich informacje nie by�y tajne, ka�dy bowiem, bez wyja�niania powodu, m�g� zwr�ci� si� do Archiwum z pro�b� o odpis czy �wiadectwo, lecz pan Jos� nie zachowa� wymaganej procedury s�u�bowej i dzia�a� bez polecenia zwierzchnik�w. Przez chwil� mia� ch�� wycofa� si�, naprawi� b��d, niszcz�c trefne odpisy i zwracaj�c klucz kustoszowi cho�by pod takim oto pretekstem, Panie szefie, nie chc� odpowiada�, jak co� zginie z Archiwum, a nast�pnie raz na zawsze zapomnie� o doprawdy wspania�ych chwilach, jakie dopiero co prze�y�. Jednak przewa�y�o zadowolenie i duma z tego, �e dowiedzia� si� wszystkiego o biskupie, tak w�a�nie sobie pomy�la�, Wiem wszystko o biskupie. Spojrza� na szaf�, w kt�rej trzyma� pud�a z wycinkami, i u�miechn�� si� z satysfakcj� na my�l o pracy, kt�ra go czeka, o nocnych wypadach, o systematycznym przegl�daniu dokument�w i sporz�dzaniu starannych kopii, to wszystko by�o tak poci�gaj�ce, �e nie zniech�ci�a go nawet perspektywa wspinania si� po drabinie. Wr�ci� do Archiwum i od�o�y� na miejsce dokumenty biskupa. Nast�pnie, z pewno�ci� siebie, jakiej nigdy przedtem nie do�wiadczy�, zatoczy� kr�g �wiat�em latarki, jakby bior�c we w�adanie co�, co zawsze by�o jego w�asno�ci�, lecz dopiero teraz sobie to u�wiadomi�. Na chwil� zatrzyma� wzrok na biurku szefa o�wietlonym s�cz�cym si� z g�ry bladym �wiate�kiem i poczu�, �e musi usi��� na jego miejscu, gdy� od dzi� to on b�dzie prawdziwym panem Archiwum, pracuj�cym tu za dnia z konieczno�ci, noc� za� z w�asnej woli, podczas gdy s�o�ce i ksi�yc b�d� niezmordowanie kr��y� wok� Archiwum G��wnego Akt Stanu Cywilnego, kt�re jest ca�ym �wiatem i zarazem p�pkiem �wiata. Kiedy si� m�wi o pocz�tkach czego�, zawsze wspomina si� pierwszy dzie�, podczas gdy powinna si� liczy� pierwsza noc, gdy� to ona warunkuje dzie�, gdyby nie noc, panowa�aby wieczna noc. Pan Jos� usiad� na krze�le kustosza i przesiedzia� tak do �witu, s�uchaj�c g�uchego szelestu papier�w �ywych i grobowego milczenia papier�w zmar�ych. Kiedy pogas�y miejskie latarnie i poja�nia�y szyby pi�ciu okien nad g��wnym wej�ciem, wsta�, wr�ci� do siebie i zamkn�� drzwi. Umy� si�, ogoli�, zjad� �niadanie, schowa� osobno papiery biskupa, w�o�y� najlepsze ubranie, w stosownym czasie wyszed� na ulic�, obszed� budynek i wkroczy� do Archiwum. �aden z koleg�w nie zauwa�y�, kto naprawd� przyszed�, jak zwykle odpowiadali mu, Dzie� dobry, panie Jos�, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, do kogo m�wi�.
*
Na szcz�cie nie ma zbyt wielu s�awnych ludzi. Nawet przy tak liberalnych i eklektycznych kryteriach, jakie stosuje pan Jos�, nie jest wcale �atwo, szczeg�lnie w ma�ym kraju, doliczy� si� okr�g�ej setki osobisto�ci naprawd� s�awnych, nie popadaj�c w relatywizm w�a�ciwy autorom r�nych antologii, takich jak sto najlepszych sonet�w mi�osnych lub sto najsmutniejszych elegii, kt�re wzbudzaj� uzasadnione podejrzenia, �e ostatnie pozycje zosta�y wybrane tylko z uwagi na zaokr�glenie liczby. Kolekcja znakomito�ci pana Jos� grubo wykracza�a ponad setk�, cho� dla niego, podobnie jak dla autor�w antologii, cyfra sto r�wnie� stanowi�a g�rn� granic�, limit nec plus ultra, czyli m�wi�c zwyczajnie, by�a niczym litrowa butelka, kt�ra mimo wszelkich usi�owa�, nie zmie�ci wi�cej ni� litr p�ynu. Takie rozumienie s�awy mo�na by nazwa� dynamicznym, gdy� kolekcja pana Jos� si�� rzeczy dzieli si� na dwie cz�ci, w pierwszej znajduje si� setka najs�awniejszych, w drugiej za� ci mniej s�awni, a na granicy mi�dzy nimi panuje bezustanny ruch, jako �e s�awa jest, niestety, zmienna jak chmury lub chor�giewka na wietrze, tote� r�wnie dobrze jaki� szary cz�owiek raptem mo�e sta� si� s�awny, jak i kto� chodz�cy w glorii s�awy znienacka popa�� w ca�kowite zapomnienie. Stosownie do tej smutnej prawdy r�wnie� w kolekcji pana Jos� zdarzaj� si� zar�wno efektowne wzloty, jak i dramatyczne upadki, na przyk�ad kto� z grupy rezerwowych przechodzi do kadry, podczas gdy kto� inny zostaje wylany, bo nie zmie�ci� si� w butelce, zupe�nie jak w �yciu.
Dzi�ki wyt�onej pracy, niekiedy do bia�ego rana, co oczywi�cie musia�o negatywnie odbi� si� na wydajno�ci w normalnych godzinach funkcjonowania biura, pan Jos� zdo�a� w niespe�na dwa tygodnie skompletowa� dane dotycz�ce pochodzenia stu najs�awniejszych ludzi z kolekcji. Za ka�dym razem, kiedy musia� wchodzi� na szczyt drabiny, prze�ywa� chwile niewypowiedzianej grozy i to nie tylko z powodu zawrot�w g�owy, mia� bowiem wra�enie, �e wszystkie paj�ki Archiwum G��wnego sprzysi�g�y si�, �eby w�a�nie w tym miejscu snu� najgrubsze, najbardziej lepkie i najbardziej zakurzone paj�czyny, jakie kiedykolwiek dotyka�y ludzkiej twarzy. Ten odra�aj�cy dotyk nape�nia� go takim wstr�tem i przera�eniem, �e macha� na o�lep r�kami, tote� mimo pasa bezpiecze�stwa par� razy ma�o brakowa�o, �eby run�� razem z drabin�, w chmurze historycznego kurzu i deszczu spadaj�cych papier�w. W jednej z takich krytycznych chwil, kiedy wyobrazi� sobie, jak� ha�b� okry�by swoje imi�, gdyby nast�pnego ranka szef znalaz� mi�dzy rega�ami trupa przywi�zanego do drabiny, z roztrzaskan� g�ow� i m�zgiem na wierzchu, pomy�la�, �e z dwojga z�ego lepiej spa�� luzem. P�niej jednak zastanowi� si� i doszed� do wniosku, �e rezygnacja z pasa uchroni go jedynie od �mieszno�ci, a nie od �mierci, wi�c nie warto tego robi�. Walcz�c z wrodzon� boja�liwo�ci�, stopniowo tak udoskonali� metody pracy, �e pod koniec znajdowa� potrzebne dokumenty prawie po omacku, w ci�gu kilku sekund. Pierwsze wej�cie na drabin� bez u�ycia pasa w skromnym �yciorysie kancelisty uros�o do rangi wiekopomnego zwyci�stwa. Kiedy ostatnia znakomito��, sklasyfikowana na setnym miejscu, zosta�a opisana zgodnie ze wszystkimi zasadami Archiwum G��wnego i spocz�a w stosownym pudle, by� ju� ledwie �ywy z niewyspania, wyczerpany nerwowo, ale zarazem szcz�liwy jak nigdy w �yciu. Pomy�la� w�wczas, �e po tak wielkim wysi�ku nale�y troch� odpocz��, a jako �e zbli�a� si� koniec tygodnia, postanowi� dopiero w poniedzia�ek przyst�pi� do drugiego etapu pracy, to znaczy nada� status urz�dowy dokumentacji pozosta�ych czterdziestu paru pomniejszych s�aw, czekaj�cych na swoj� kolej. Nie podejrzewa�, �e przytrafi mu si� co� znacznie powa�niejszego ni� upadek z drabiny. Wynikiem upadku mog�a by� utrata �ycia, co bez w�tpienia mia�o jakie� znaczenie tak dla niego, jak i dla statystyki, jednak�e tego, co mu si� przytrafi�o, statystyki nie odnotuj�, gdy� z biologicznego punktu widzenia zachowa� �ycie, nadal mia� te same kom�rki, rysy twarzy, wzrost, spojrzenie i spos�b bycia, a mimo to sta� si� zupe�nie innym cz�owiekiem.
Sobota i niedziela d�u�y�y mu si� bez ko�ca. Zabija� czas, robi�c nowe wycinki i par� razy otwiera� wewn�trzne drzwi, �eby podziwia� dostoje�stwo pogr��onego w ciszy Archiwum G��wnego. Czu�, �e coraz bardziej lubi swoj� prac�, dzi�ki kt�rej mia� wgl�d w prywatno�� s�awnych ludzi i odkrywa� r�ne fakty, kt�re starali si� ukry�, jak cho�by to, �e byli dzie�mi nieznanego ojca czy matki, albo �e wbrew temu, co twierdz�, wcale nie urodzili si� w stolicy powiatu czy wojew�dztwa, lecz w jakiej� zapad�ej dziurze, w jakim� grajdo�ku o strasznej nazwie lub, co gorsza, w jakiej� wiosze cuchn�cej obor� i chlewem, kt�ra z powodzeniem mog�a si� obej�� bez �adnej nazwy. Te i tym podobne sceptyczne my�li snu�y si� po g�owie panu Jos� podczas weekendu, w poniedzia�ek za� poczu�, �e wr�ci� do formy po ostatnich wysi�kach, tote� mimo napi�cia nerwowego wywo�anego bezustann� rozterk� mi�dzy chc� a boj� si�, postanowi� kontynuowa� nocne wyprawy i �mia�e wspinaczki. Dzie� jednak zacz�� si� �le. Kierownik pe�ni�cy funkcj� intendenta doni�s� kustoszowi, �e w ci�gu ostatnich dw�ch tygodni zu�ycie kart i teczek wzros�o niewsp�miernie do liczby nowych akt�w urodzenia i przyj�tego marginesu b��d�w przy ich wypisywaniu. Kustosz zapyta�, jakie �rodki zastosowano w celu wyja�nienia przyczyn oraz unikni�cia podobnych przypadk�w w przysz�o�ci. Intendent skromnie odpar�, �e nie o�mieli� si� wyrobi� sobie zdania ani powzi�� �adnych decyzji bez uprzedniego powiadomienia szefa. Na co kustosz odpar� jak zwykle sucho, Ju� pan powiadomi�, teraz prosz� dzia�a�, nie chc� wi�cej s�ysze� o tej sprawie. Intendent wr�ci� na swoje miejsce, my�la� przez jak�� godzin�, po czym zani�s� szefowi notatk� s�u�bow� z propozycj� zamkni�cia szafy z drukami na klucz, kt�ry by�by wy��cznie w jego w�adaniu. Kustosz napisa�, Zgoda, w�wczas intendent ostentacyjnie, �eby wszyscy zauwa�yli, zamkn�� szaf� na klucz, a pan Jos�, na kt�rego w pierwszej chwili pad� blady strach, z ulg� skonstatowa�, �e zd��y� wykona� zasadnicz� cz�� pracy i usi�owa� sobie przypomnie�, ile czystych kart zosta�o mu w domu, chyba jakie� dwana�cie lub pi�tna�cie. A wi�c nie jest tak �le, gdy� zabraknie mu tylko oko�o trzydziestu druk�w, kt�re mo�na przecie� zast�pi� zwyk�ymi kartkami, na czym ucierpi jedynie estetyka. Pocieszy� si� jednak tym, �e nie zawsze mo�na mie� wszystko naraz.
Nie by�o �adnego powodu, dla kt�rego pan Jos� mia�by by� bardziej podejrzany o podkradanie druk�w ni� pozostali kanceli�ci, kt�rych zadaniem by�o wypisywanie kart i zak�adanie teczek osobowych. Mia� on jednak s�abe nerwy i dlatego ca�y dzie� dr�a� z obawy, �eby si� nie zdradzi�. Mimo to znakomicie spisa� si� podczas przes�uchania, kt�remu go poddano. Ze stosownym do sytuacji wyrazem twarzy i odpowiednim tonem o�wiadczy�, �e niezwykle sumiennie podchodzi do sprawy zu�ycia druk�w, co wynika zar�wno z jego natury, jak i ze �wiadomo�ci, �e papier u�ywany w Archiwum kupowany jest za publiczne pieni�dze, pochodz�ce z podatk�w p�aconych przez obywateli, nierzadko kosztem wyrzecze�, dlatego on, jako urz�dnik pa�stwowy, uwa�a za sw�j obowi�zek gospodarowa� nim rozwa�nie i oszcz�dnie. Tak tre��, jak i forma tego o�wiadczenia spodoba�y si� zwierzchnikom, tote� nast�pni przes�uchiwani powtarzali je z niewielkimi zmianami, tym bardziej, �e kustosz, cz�owiek o niezwyk�ej osobowo�ci, zdo�a� wpoi� podw�adnym zasad�, przez wszystkich zgodnie akceptowan�, �e cho�by nie wiem co si� dzia�o w Archiwum, praca ma si� toczy� swoim trybem, i chyba g��wnie z tego powodu nikt nie zwr�ci� uwagi na to, �e w ci�gu wieloletniej pracy pan Jos� nigdy nie wypowiedzia� tylu s��w jednym tchem. Gdyby zast�pca szefa zna� podstawy psychologii stosowanej, k�amliwa argumentacja pana Jos� natychmiast by si� rozsypa�a niczym domek z kart, w kt�rych kr�l pik jest kuternog� lub run�aby jak cz�owiek cierpi�cy na zawroty g�owy spada z chwiejnej drabiny. Z obawy, �e kierownik, zastanowiwszy si� nieco, mo�e odkry�, gdzie jest pies pogrzebany, pan Jos� postanowi� nie prowokowa� losu i tego wieczoru zosta� w domu. Nie ruszy si� nawet na krok, nie wejdzie do Archiwum, cho�by mu obiecywano krocie za odnalezienie najbardziej poszukiwanego dokumentu wszech czas�w, a mianowicie aktu urodzenia Pana Boga. Powiadaj�, �e przezorno�� jest miar� m�dro�ci i je�li idzie o pana Jos�, to trzeba przyzna�, �e mimo ostatnich wybryk�w nie jest on pozbawiony czego� w rodzaju mimowolnej m�dro�ci, kt�rej �r�d�em mo�e by� zar�wno wdychane powietrze, jak i promie� s�o�ca muskaj�cy g�ow�, nie jest to wi�c m�dro��, kt�rej mo�na by zazdro�ci�. Tak czy inaczej, postanowi� tym razem pos�ucha� g�osu rozs�dku i pozosta� wieczorem w domu. Zawieszenie rozpocz�tych poszukiwa� na tydzie� lub dwa pomo�e mu wyzby� si� wyrazu l�ku i niepokoju, maluj�cego si� ostatnio na jego twarzy. Po zjedzeniu skromnej jak zwykle kolacji, stwierdzi� jednak, �e nie wie, co pocz�� z wolnym wieczorem. Przez jakie� p� godziny przegl�da� dokumentacj� kilku najwi�kszych s�aw i dorzuci� par� nowych wycink�w, lecz jego my�li b��dzi�y po mrocznych zakamarkach Archiwum niczym czarny pies, kt�ry z�apa� trop niezg��bionej tajemnicy. Pomy�la�, �e nic si� nie stanie, je�li na zapasowe fiszki skopiuje ze trzy lub cztery karty, po prostu dla zabicia czasu, �eby potem lepiej spa�. Przezorno�� pr�bowa�a go powstrzyma�, chwyta�a za r�kaw, ale jak wszyscy dobrze wiedz�, a je�li nie, to powinni wiedzie�, �e bywamy przezorni tylko w�wczas, gdy dana sprawa jest nam ca�kiem oboj�tna, wszak nic si� nie stanie, je�li otworzy drzwi, szybko wyci�gnie ze cztery karty, no mo�e pi�� dla �atwiejszej rachuby, natomiast teczki osobowe zostawi na inn� okazj�, �eby ju� dzi� nie wchodzi� na drabin�. Ten argument ostatecznie zawa�y� na jego decyzji. Wszed� do ciemnej czelu�ci Archiwum, trzymaj�c latark� w dr��cej r�ce i skierowa� si� do kartoteki. By� bardziej zdenerwowany, ni� m�g� przypuszcza�, kr�ci� g�ow� w prawo i lewo, jakby w obawie, �e z mrocznych korytarzy mi�dzy rega�ami �ledz� go tysi�ce oczu. Jeszcze si� nie otrz�sn�� z porannego szoku. Najszybciej, jak na to pozwala�y dr��ce palce, zacz�� otwiera� i zamyka� szufladki, szukaj�c kolejnych liter alfabetu, par� razy si� pomyli�, lecz w ko�cu zdo�a� wyj�� karty pi�ciu s�aw drugiej kategorii. By� naprawd� przestraszony, pobieg� do domu z sercem w gardle, czu� si� jak dziecko, kt�re zakrad�o si� do spi�arni po s�odycze i potem ucieka, jakby �ciga�y je wszystkie duchy ciemno�ci. Pan Jos� zatrzasn�� im drzwi przed nosem, dwa razy przekr�ci� klucz w zamku i wola� nie my�le� o tym, �e niebawem b�dzie musia� tam wr�ci�, �eby wstawi� karty na miejsce. Dla dodania sobie animuszu poci�gn�� �yk w�dki z butelki, kt�r� trzyma� na z�e i na dobre okazje, a �e zrobi� to po�piesznie i brak mu by�o wprawy, bowiem w jego szarym �yciu tak z�e, jak i dobre okazje by�y rzadko�ci�, wi�c si� zach�ysn��, zakrztusi�, zacz�� kaszle� i z tego wszystkiego wypu�ci� z r�ki pi��, jak mu si� zdawa�o, kart, kt�re rozsypa�y si� po pod�odze i wtedy okaza�o si�, �e jest ich sze��, prosz� bardzo, ka�dy mo�e policzy�, jeden, dwa, trzy, cztery, pi��, sze��, przecie� jeden �yk w�dki nie m�g� tak na niego podzia�a�.
Gdy wreszcie z�apa� oddech, schyli� si�, �eby pozbiera� karty, jeden, dwa, trzy, cztery, pi��, rzeczywi�cie, sze��, lecz tylko na pi�ciu widnia�y nazwiska s�awnych ludzi. Sz�sta karta po prostu przyczepi�a si� do jednej z pozosta�ych, czego nie zauwa�y� w nerwowym po�piechu, gdy� z powodu bardzo cienkiego papieru r�nica grubo�ci by�a ledwie wyczuwalna. Przepisanie, nawet najstaranniejszym pismem, danych z pi�ciu kart nie zajmuje zbyt wiele czasu. Tote� w p� godziny pan Jos� wykona� ca�� prac� przewidzian� na ten wiecz�r i nadesz�a chwila ponownego otwarcia drzwi. Niech�tnie zebra� wszystkie sze�� kart i wsta� z krzes�a. Nie mia� najmniejszej ochoty wraca� do Archiwum, ale nie by�o innego wyj�cia, gdy� nast�pnego dnia rano wszystkie karty musia�y by� na miejscu. Gdyby przypadkiem odkryto ich brak, sprawa mog�aby przyj�� z�y obr�t. Zrodzi�yby si� w�tpliwo�ci, podejrzenia i od s�owa do s�owa kto� na pewno by wspomnia� o tym, �e pan Jos� mieszka przez �cian� z Archiwum, pozbawionym, jak dobrze wiemy, nocnego str�a, przypomniano by te� sobie o kluczu, kt�rego nie zwr�ci�. Co ma by�, to b�dzie, pomy�la� niezbyt odkrywczo pan Jos� i ruszy� w stron� drzwi. Zatrzyma� si� jednak w p� drogi. Ciekawe, nawet nie pami�tam, czy ta sz�sta karta dotyczy m�czyzny czy kobiety. Zawr�ci� i usiad� przy stole, co si� odwlecze, to nie uciecze. By�a to karta kobiety, urodzonej przed trzydziestu sze�ciu laty w tym samym mie�cie i pr�cz wpisu dotycz�cego urodzenia zawiera�a jeszcze informacje o ma��e�stwie i o rozwodzie. Z pewno�ci� podobnych kart jest w Archiwum setki, a nawet tysi�ce, trudno zatem poj��, czemu pan Jos� ma tak� dziwn� min�, czemu przygl�da si� tej karcie uwa�nym, niespokojnym, a zarazem pustym wzrokiem, jakby nagle ziemia osun�a mu si� pod nogami i nie wiedzia�, czego si� chwyci�. Kto� m�g�by powiedzie�, �e uwaga, niepok�j i pustka nie przystaj� do siebie, ale to by �wiadczy�o, �e jest zwyk�ym, szarym zjadaczem chleba, kt�ry nigdy nie stan�� oko w oko z przeznaczeniem. Pan Jos� wczytuje si� w s�owa na karcie, oczywi�cie napisane przez kogo� innego, gdy� przed trzydziestu sze�ciu laty to jaki� inny kancelista wykaligrafowa� staromodnym pismem imi� dziewczynki, nazwiska ojca i matki oraz rodzic�w chrzestnych, dat� i godzin� urodzin, a tak�e ulic�, numer domu i pi�tro, gdzie po raz pierwszy ujrza�a �wiat�o dnia i poczu�a pierwszy b�l, no c�, ka�de �ycie zaczyna si� tak samo, r�nice pojawiaj� si� dopiero p�niej, gdy� niekt�rzy trafiaj� do encyklopedii, historii, podr�cznik�w, katalog�w, maj� swoje biografie i zbiory wycink�w, inni za� znikaj� bez �ladu, jak nie przymierzaj�c chmury, po kt�rych nie zostaje na ziemi nawet kropla deszczu. Zupe�nie tak jak ja, pomy�la� pan Jos�. Mia� pe�n� szaf� wycink�w znanych ludzi, o kt�rych prawie co dzie� pisa�a prasa, na stole za� le�a�a karta nieznanej kobiety i jakby mimowolnie k�ad�c na szale z jednej strony setk� znakomito�ci, a z drugiej jedn� kobiet�, ze zdziwieniem stwierdzi�, �e ca�a setka nie wa�y wi�cej ni� jedna osoba, �e jednostka jest warta tyle samo co setki. Gdyby w tej chwili kto� wszed� do jego domu i zapyta�, Naprawd� uwa�a pan, �e jednostka, cho�by kto� taki jak pan, jest warta tyle samo co tych stu z pa�skiej szafy, odpowiedzia�by bez wahania, Drogi panie, jestem tylko kancelist�, skromnym urz�dnikiem, kt�ry w wieku pi��dziesi�ciu lat jeszcze nigdy nie awansowa� i gdybym uwa�a�, �e jestem wart tyle samo co ktokolwiek z mojej kolekcji, to nie zbiera�bym �adnych wycink�w, Wobec tego, czemu tak si� pan wpatruje w kart� nieznanej kobiety, jakby by�a wa�niejsza od tamtych, W�a�nie dlatego, �e jest nieznana, Chyba pan przesadza, przecie� urz�dowa kartoteka pe�na jest nieznanych ludzi, Ale s� w kartotece, nie tutaj, Co pan chce przez to powiedzie�, W�a�ciwie sam nie wiem, Wobec tego niech pan sko�czy z t� metafizyk�, bo chyba nie ma pan do tego g�owy, niech pan lepiej od�o�y t� kart� na miejsce i �pi spokojnie, Mam zamiar to zrobi�, powiedzia� pojednawczo pan Jos� i doda�, A co si� tyczy metafizycznych my�li, drogi panie, to pozwol� sobie zauwa�y�, �e ka�demu chodz� one po g�owie, tylko nie zawsze znajduje si� dla nich odpowiednie s�owa.
Niestety, tej nocy pan Jos� nie spa� tak spokojnie jak zwykle. W labiryncie k��bi�cych si� w g�owie my�li pr�bowa� odnale�� przyczyn�, dla kt�rej sporz�dzi� kopi� karty nieznanej kobiety, ale nie doszuka� si� �adnego racjonalnego uzasadnienia dla tego zaskakuj�cego faktu. Pami�ta� tylko ruch lewej r�ki bior�cej czysty druk, potem pisz�c� praw� r�k� i oczy przesuwaj�ce si� bezustannie z jednej karty na drug�, jakby w rzeczywisto�ci to one przenosi�y s�owa z jednej karty na drug�. Pami�ta� te�, �e ku w�asnemu zdziwieniu, ca�kiem spokojnie, bez najmniejszego zdenerwowania czy l�ku, wszed� do Archiwum G��wnego, trzymaj�c mocno latark�, w�o�y� na miejsce wszystkie karty, zostawiaj�c na koniec kart� nieznanej kobiety, kt�r� o�wietla� latark� do ostatniej chwili, p�ki nie znikn�a w g��bi szufladki, staj�c si� tylko jednym z wielu nazwisk. Do p�nocy nie m�g� zasn��, wsta� wi�c, narzuci� p�aszcz i usiad� przy stole. Zasn�� bardzo p�no, z g�ow� opart� na prawej r�ce, lewa za� spoczywa�a na przepisanej karcie.
*
Decyzja pana Jos� pojawi�a si� dwa dni p�niej. Na og� ludzie raczej nie m�wi�, �e decyzja im si� pojawia, s� bowiem tak bardzo czuli na punkcie swojej osobowo�ci, cho�by ca�kiem bezbarwnej, oraz swojego autorytetu, cho�by znikomego, �e zawsze sugeruj�, i� nim zrobili decyduj�cy krok, dobrze si� zastanowili, rozwa�yli wszystkie za i przeciw, wszystkie mo�liwo�ci i rozwi�zania, a zatem powzi�li decyzj� w wyniku g��bokich przemy�le�. Powiedzmy sobie jednak, �e nie zawsze tak si� dzieje. Z pewno�ci� nikomu nie przyjdzie do g�owy, �eby je��, je�li nie ma apetytu, kt�ry wszak nie zale�y od naszej woli, lecz wynika z obiektywnych potrzeb organizmu, jest to wi�c problem natury fizyczno-chemicznej, kt�rego rozwi�zanie, mniej lub bardziej satysfakcjonuj�ce, znajduje si� na talerzu. Podobnie tak prosta czynno�� jak wyj�cie z domu i kupienie gazety zak�ada nie tylko ch�� zdobycia informacji, co te� jest jakim� rodzajem apetytu i wynikiem proces�w chemiczno-fizycznych zachodz�cych w organizmie, cho� nieco innej natury, albowiem ta rutynowa czynno�� zak�ada r�wnie�, cho� nie�wiadomie, pewno��, przekonanie lub nadziej�, �e samoch�d rozwo��cy pras� przyjecha� na czas lub �e kiosk nie jest zamkni�ty z powodu choroby b�d� zamierzonej nieobecno�ci w�a�ciciela. Gdyby�my jednak upierali si� przy tym, �e decyzje zale�� tylko od nas, musieliby�my przede wszystkim wyja�ni�, wyodr�bni� i sprecyzowa�, kto w nas jest decydentem, a kto p�niejszym wykonawc�, co jest zupe�nie niemo�liwe. Prawd� m�wi�c, to nie my wp�ywamy na decyzje, lecz one na nas. �wiadczy o tym cho�by fakt, �e mn�stwo naszych dzia�a�, nawet takich jak zjedzenie obiadu, kupno gazety czy te� poszukiwanie jakiej� nieznajomej, wcale nie musi by� wynikiem �wiadomej decyzji, poprzedzonej chwil� refleksji, rozwa�a� czy deliberacji.
Z tych w�a�nie wzgl�d�w nawet podczas najbardziej skrupulatnego przes�uchania pan Jos� nie by�by w stanie wyja�ni�, sk�d wzi�a si� ta decyzja, i zapewne t�umaczy�by si� nast�puj�co, Wiem tylko, �e sta�o si� to w �rod� wieczorem, by�em tak zm�czony, �e nawet nie mia�em ochoty na kolacj�, nadal kr�ci�o mi si� w g�owie, gdy� ca�y bo�y dzie� sp�dzi�em na drabinie, szef m�g�by wreszcie zrozumie�, �e takie akrobacje nie s� odpowiednie dla kogo� w moim wieku, nie jestem ju� m�odzieniaszkiem i w dodatku cierpi� na t� przypad�o��, Jak� przypad�o��, Zawroty g�owy spowodowane l�kiem wysoko�ci, Nigdy si� pan na to nie skar�y�, Nie lubi� si� skar�y�, To �adnie z pana strony, prosz� m�wi� dalej, Mia�em zamiar po�o�y� si� do ��ka, ju� nawet zdj��em buty, kiedy nagle powzi��em t� decyzj�, Je�li j� pan powzi��, musi pan wiedzie� dlaczego, Mam wra�enie, �e nie mia�em na ni� wp�ywu, to ona wp�yn�a na mnie, Normalnie decyzja zale�y od cz�owieka, a nie cz�owiek od decyzji, Do �rodowego wieczoru te� tak my�la�em, A co si� sta�o w �rod� wieczorem, W�a�nie to, co m�wi�, na nocnej szafce le�a�a karta nieznajomej i zacz��em si� jej przygl�da�, jakbym j� widzia� pierwszy raz, Ale ju� wcze�niej pan j� widzia�, Od poniedzia�ku w�a�ciwie bez przerwy si� jej przygl�dam, To znaczy, �e decyzja w panu dojrzewa�a, Raczej to ja dojrzewa�em do niej, Zn�w pan zaczyna, wracajmy do rzeczy, W�o�y�em buty, marynark�, p�aszcz i wyszed�em, zapominaj�c o krawacie, O kt�rej to by�o, Oko�o wp� do jedenastej, Dok�d pan poszed�, Na ulic�, gdzie urodzi�a si� nieznajoma, W jakim celu, Chcia�em zobaczy� to miejsce, ten dom, A wi�c przyznaje pan, �e by�a to �wiadoma decyzja, Nie, ja tylko j� sobie u�wiadomi�em, Jak na kancelist� nie�le pan argumentuje, Kancelist�w na og� si� nie dostrzega, nie docenia si� ich, Prosz� m�wi� dalej, Dom nadal tam stoi, w oknach pali�o si� �wiat�o, M�wi pan o domu tej kobiety, Tak, Co pan potem zrobi�, Sta�em przez par� minut, Patrzy� pan, Tak, Tylko pan patrzy�, Tak, tylko patrzy�em, A co potem, Nic, Nie zadzwoni� pan do drzwi, nie wszed� pan na schody, o nic pan nie pyta�, Sk�d�e, nawet mi to przez my�l nie przesz�o, by�o przecie� p�no, Kt�ra godzina, Chyba wp� do dwunastej, Poszed� pan tam pieszo, Tak, A jak pan wr�ci�, Te� pieszo, To znaczy, �e nie ma �wiadk�w, Jakich �wiadk�w, Kogo�, kto akurat otworzy� drzwi, gdy pan wszed� do �rodka albo na przyk�ad konduktora tramwaju lub autobusu, A co mieliby po�wiadczy�, �e naprawd� by� pan na tej ulicy, Ale po co, Mo�na by udowodni�, �e to nie by� sen, Powiedzia�em prawd�, ca�� prawd� i tylko prawd�, zeznaj� pod przysi�g�, moje s�owo powinno panu wystarczy�, Mo�liwe, ale w pana relacji jest pewien szczeg� �wiadcz�cy na pana niekorzy��, Co takiego, Krawat, A co do tego ma krawat, Urz�dnik Archiwum G��wnego Akt Stanu Cywilnego nie wychodzi z domu bez krawata, to jest sprzeczne z jego natur�, Przecie� powiedzia�em, �e nie by�em sob�, zaw�adn�a mn� decyzja, A wi�c mamy dodatkowy dow�d na to, �e chodzi o sen, Nie s�dz�, Jedno z dwojga, albo przyzna pan, �e powzi�� decyzj� jak ka�dy normalny cz�owiek i w tej sytuacji jestem sk�onny uwierzy�, �e wyszed� pan z domu bez krawata, zachowanie wielce naganne dla urz�dnika pa�stwowego, ale teraz nie zamierzam si� tym zajmowa�, albo b�dzie si� pan upiera� przy tym, �e to decyzja panem kierowa�a, co w po��czeniu z bezsporn� spraw� krawata dowodzi, �e by� to sen. Powtarzam, �e nie powzi��em �adnej decyzji, spojrza�em na kart�, w�o�y�em buty i wyszed�em, A wiec pan spa�, Nie spa�em, Po�o�y� si� pan, zasn�� i przy�ni�o si� panu, �e poszed� pan na t� ulic�, Mog� j� panu opisa�, A jak mi pan udowodni, �e wcze�niej pan tam nie by�, Mog� opisa� nawet dom, Nie warto, w nocy wszystkie domy s� czarne, To o kotach si� m�wi, �e w nocy s� czarne, Domy te�, A wi�c mi pan nie wierzy, Nie, Czemu, je�li wolno spyta�, Gdy� to, co pan m�wi, nie mie�ci si� w moich wyobra�eniach, a wi�c naprawd� nie istnieje, �pi�cy cz�owiek jest prawdziwy, o�mielam si� zatem twierdzi�, �e jego sny te� s� prawdziwe, Sny s� prawdziwe jedynie jako sny, A wi�c taka jest prawda, Tak, wy��cznie taka, Czy mog� wr�ci� do pracy, Mo�e pan, jednak do sprawy krawata jeszcze kiedy� wr�cimy.
Powy�szy dialog pan Jos� wymy�li� sobie po przes�uchaniu dotycz�cym brakuj�cych druk�w, jakby chc�c jeszcze raz sprawdzi� si�� swojej argumentacji, dzi�ki kt�rej i tym razem wyszed� ca�o z opresji mimo ostrego i ironicznego tonu oskar�yciela, co mo�e potwierdzi� powt�rna uwa�na lektura. Dyskutowa� z takim przekonaniem, �e got�w by� bez zastrze�e� uwierzy� we w�asne k�amstwa, cho� dobrze wiedzia�, �e wszed� do budynku, potem na drugie pi�tro i pods�uchiwa� pod drzwiami mieszkania, w kt�rym przysz�a na �wiat nieznajoma. Nie sk�ama� jedynie, m�wi�c, �e nie zadzwoni� do drzwi, sta� jednak par� minut na ciemnym pode�cie, nas�uchuj�c z przej�ciem odg�os�w z mieszkania i nawet si� nie boj�c, �e kto� mo�e go wzi�� za w�amywacza. Us�ysza� kwilenie noworodka, To pewnie jej dziecko, potem cichy g�os kobiecy nuc�cy ko�ysank�, To pewnie ona, a nast�pnie m�ski g�os z drugiego ko�ca mieszkania, Kiedy to dziecko wreszcie za�nie, panu Jos� serce zamar�o ze strachu, co b�dzie, je�li m�czyzna otworzy drzwi, wyjdzie i spyta, Kim pan jest i czego pan tu szuka, Co robi�, zastanawia� si� biedny pan Jos�, nic jednak nie zrobi� i nadal sta� jak wryty, mia� szcz�cie, �e ojciec dziecka nie ho�duje dawnym zwyczajom, zgodnie z kt�rymi m�czy�ni po kolacji chadzali do baru, �eby pogada� z kolegami. Kiedy zn�w rozleg� si� p�acz dziecka, pan Jos� zacz�� ostro�nie schodzi�, a �e nie zapali� �wiat�a, lew� d�oni� dotyka� �ciany, �eby nie upa�� na ostrych zakr�tach schod�w i w pewnej chwili ogarn�o go przera�enie na my�l, �e gdyby w tej samej chwili kto� inny r�wnie cicho wchodzi� po schodach, dotykaj�c �ciany praw� r�k�, to niechybnie by si� zderzyli, co by�oby znacznie gorsze ni� stanie na drabinie z g�ow� w paj�czynach, zw�aszcza, �e m�g� to by� kto� z Archiwum G��wnego �ledz�cy go z zamiarem przy�apania in flagranti w celu zdobycia niepodwa�alnego dowodu obci��aj�cego w tocz�cym si� zapewne post�powaniu dyscyplinarnym. Kiedy wreszcie wyszed� na ulic�, nogi si� pod nim ugina�y, a czo�o mia� zlane potem, Jestem k��bkiem nerw�w, mrukn�� z dezaprobat� i ogarn�o go dziwne uczucie, jakby straci� kontrol� nad m�zgiem, jakby czas nagle si� skurczy�, jakby przesz�o�� stopi�a si� z tera�niejszo�ci� i pomy�la� bezsensownie, �e wszystko dzieje si� trzydzie�ci sze�� lat wcze�niej, �e p�acz�ce dziecko to w�a�nie nieznajoma kobieta, a on sam jest czternastoletnim ch�opcem, kt�ry nie ma �adnego powodu, �eby kogokolwiek szuka�, w dodatku o tak p�nej porze. Sta� na ulicy i rozgl�da� si�, jakby nigdy tu nie by�, przed trzydziestu sze�ciu laty �wiat�o ulicznych latarni by�o s�absze, jezdnia nie by�a pokryta asfaltem, lecz brukiem, na rogu nie by�o baru szybkiej obs�ugi tylko sklep z butami. Po chwili czas ruszy� z miejsca, najpierw powoli, potem coraz pr�dzej, gwa�townymi skokami, niczym piskl� usi�uj�ce wydosta� si� z jajka. Miniony czas, chc�c nadrobi� op�nienie, zastosowa� tabliczk� mno�enia przy odliczaniu dni, co okaza�o si� tak skuteczne, �e w chwili powrotu do domu pan Jos� mia� znowu pi��dziesi�t lat. Je�li za� idzie o p�aczliwe dziecko, to by�o ono tylko o godzin� starsze, co niezbicie dowodzi, �e wbrew zegarom czas nie biegnie jednakowo dla wszystkich.
Ta noc, podobnie jak poprzednie, by�a dla pana Jos� bardzo ci�ka. Mimo niezwykle silnych emocji zwi�zanych z nocn� wypraw�, ledwie naci�gn�� na ucho brzeg prze�cierad�a, jak to mia� w zwyczaju, natychmiast zapad� w sen, na poz�r g��boki i krzepi�cy, z kt�rego jednak znienacka si� obudzi�, jakby kto� bezceremonialnie szarp