240
Szczegóły |
Tytuł |
240 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
240 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 240 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
240 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Niedzielne dziecko"
autor: Ingmar Bergman
prze�o�y�a: Halina Thylwe
Pr�szy�ski i S-ka
Warszawa 1994
* * *
I
Pami�tam, �e stosunek babci i wuja Carla do naszego domu letniskowego by� wyj�tkowo krytyczny, ale z r�nych powod�w. Wuj - cho� uchodzi� za lekko pomylonego, wiedzia� niejedno - stwierdzi�, �e nie jest to �aden dom, willa te� nie, a ju� z ca�� pewno�ci� nie da si� tego nazwa� mieszkaniem. �w fenomen architektury mo�na by�oby ewentualnie uzna� za kompozycj� poustawianych obok siebie i jedna na drugiej czerwonych skrzy�. Zdaniem wuja przypomina� troch� gmach Opery Sztokholmskiej.
A wi�c kilka pomalowanych na czerwono skrzy� z bia�ymi w�g�ami, ozdobionych tu i �wdzie bia�ymi gzymsami. Na parterze okna wysokie i przewiewne, na pi�trze takie jak w poci�gu - szczelne, ale za to nieotwieralne. Dach kry�a zniszczona, po�atana papa. W czasie ulewnego deszczu woda sp�ywa�a po �cianie g�rnej werandy do pokoju mamy. Tapeta w kwiaty by�a w tym pokoju odklejona i odstawa�a. Owa zbieranina skrzy� spoczywa�a na dwunastu g�azach. Mi�dzy jej doln� cz�ci� a nier�wnym, wyboistym pod�o�em powsta�a w ten spos�b mniej wi�cej
siedemdziesi�ciocentymetrowa przestrze�. Poniewiera�y si� tam siwe, omszone drwa, stare wiklinowe krzes�a, trzy zardzewia�e garnki o niezwyk�ych kszta�tach, kilka work�w cementu, �yse opony samochodowe, blaszana wanna ze zdezelowanymi sprz�tami kuchennymi, sterty zwi�zanych drutem gazet. Zawsze si� tam wyszpera�o co� ciekawego. W�a�enie pod dom by�o wprawdzie zabronione, matka obawia�a si� chyba, �e si� pokaleczymy zardzewia�ymi gwo�dziami albo, �e zwali si� na nas ca�y ten kram, ale...
Przybytek, czy jak to nazwa�, zbudowa� pastor zielono�wi�tkowc�w, Frithiof Dahlberg. Chcia� zapewne przebywa� jak najbli�ej swojego Boga i Pana. Dlatego obra� sobie miejsce g�ruj�ce nad Dufnas.
Kupi� taras pod ska�� i oczy�ci� grunt. Najprawdopodobniej pastor Dahlberg my�la�, �e Pan, doceniwszy jego zamys�, ze�le na� i jego syn�w wiedz� o sztuce stawiania dom�w, kt�rej im nie dostawa�o. Czekaj�c na inspiracj�, wzi�li si� do pracy. Po pi�ciu latach najr�niejszych przeciwno�ci losu, w czerwcu 1902 roku, dzie�o pastora by�o gotowe. Podziwiaj�cy przybytek cz�onkowie zboru doszukali si� w nim pewnych podobie�stw do arki Noego. Noe te� nie by� cie�l�, tylko - dok�adnie rzecz ujmuj�c - odrobin� zapijaczonym szyprem barki kursuj�cej po Eufracie, a dzi�ki wiedzy jak� da� mu Pan, zbudowa� pojemn� ��d�, zdoln� przetrzyma� znacznie dotkliwsze ciosy ni� te, na kt�re mog�a by� nara�ona skromna siedziba pastora Dahlberga.
Niekt�rzy wierni uwa�ali, �e g�rna po�udniowa weranda ze szczodrym widokiem na dolin�, rzek� i wrzosowiska jest odpowiednim miejscem na oczekiwanie s�du ostatecznego, kiedy to nad granie opodal Gangbro i Basny przyszybuj� anio�y Apokalipsy.
Tu� poni�ej siedziby g��wnej niezmordowany pastor wzni�s� rzadkiej urody szeregowiec. Sk�ada� si� on z siedmiu cel, przykrytych jednym dachem. Do ka�dej prowadzi�y nieszczelne zielone drzwi. Przypuszczalnie przemieszkiwali tutaj go�cie, kilka dni, a mo�e tygodni, by wsp�ln� modlitw� i pie�niami umocni� si� w swej i tak ju� niezachwianej wierze. Szeregowiec, niekonserwowany i nieremontowany, mocno podupad� i s�u�y� obecnie za siedlisko flory i fauny. Pod�og� bujnie zaleg�a trawa, z okna wychyla�a si� brzoza. Lewe skrzyd�o obj�� w posiadanie troskliwy borsuk Einar z rodzin�, w innych celach grasowa�y le�ne myszy. Na jaki� czas pokoik z brzoz� przyw�aszczy�a sobie sowa, ale si� niestety stamt�d wyprowadzi�a. W najobszerniejszym pomieszczeniu harcowa�y p�dzika ruda kocica o z�o�liwym pysku i sze�cioro potomstwa. Tylko matka nie ba�a si� zbli�y� do tej bestii. Mia�a szcz�liw� r�k� do kwiat�w i zwierz�t i broni�a naszej mena�erii przed wszelkimi zakusami Maj i Lalli, kt�re zajmowa�y dwie �rodkowe cele. Lalla prowadzi�a kuchni�, a Maj by�a dziewczyn� do wszystkiego po trochu. Wi�cej o nich potem.
Ca�o�ci dope�nia� przesadnie du�y, wal�cy si� wychodek, kt�rego surowe, niemalowane �ciany pyszni�y si� na skraju lasu. By�o w nim miejsce dla czterech os�b; z nieoszklonego okienka w drzwiach roztacza� si� wspania�y widok na Dufnas, na skrawek zakola rzeki i na kolejowy most. Otwory r�ni�y si� wielko�ci�: ma�y, mniejszy, malusie�ki i tyciute�ki. W tylnej �cianie, na dole, znajdowa�a si� niewielka klapa, teraz rozchwierutana i nie do zamkni�cia. Ilekro� Maj i Linnea wpada�y do wychodka na kr�tk� pogaw�dk� i ma�e siusiu, pobiera�em z bratem najwcze�niejsze nauki z kobiecej anatomii. Patrzyli�my i zdumiewali�my si�. Nikt ani pomy�la� o �apaniu nas na gor�cym uczynku. Nigdy nie przysz�o nam do g�owy studiowa� od do�u ojca, matk� czy opas�� ciotk� Emm�. Nawet w pokoju dziecinnym obowi�zuje niepisane tabu.
Umeblowanie przybytku by�o heterogeniczne. Pierwszego lata matka za�adowa�a ca�y wagon sprz�tami nie od pary, pochodz�cymi z plebanii w mie�cie. Babcia dorzuci�a to i owo ze strychu i piwnicy w Varoms. Matka duma�a i planowa�a, uszy�a zas�onki, utka�a dywan i okie�zna�a t� cudaczn� zbieranin� najr�niejszych, wzajem sobie nienawistnych element�w, tworz�c harmonijn� ca�o��. Pokoje, tak jak je pami�tam, tchn�y przytulno�ci�. W�a�ciwie w tym osobliwym dziele pastora Dahlberga czuli�my si� lepiej ni� w wielkopa�skim, wysmakowanym Varoms babci, po�o�onym kwadrans drogi piechot� przez las.
Wspomnia�em na pocz�tku, �e wuj Carl dosy� krytycznie ocenia� "t� melin�, kt�ra nie jest domem". Babcia te� nie by�a zachwycona, ale z innych powod�w. Mamin� decyzj� wynaj�cia majstersztyku Dahlberga uwa�a�a za cichy, acz oczywisty bunt. Latem przywyk�a do obecno�ci dzieci. Dlatego tolerowa�a odwiedziny zi�ci�w i synowych. Tego lata urz�dowa�a w Varoms z wujem Carlem, kt�ry z r�nych przyczyn, zw�aszcza finansowych, nie m�g� si� nijak temu przeciwstawi�. Wujowie Nils, Folke i Ernst wyjechali z rodzinami do zagranicznych kurort�w. Tak wi�c babcia zosta�a z wujem Carlem i dwiema podstarza�ymi s�u��cymi, Siri i Alm�, kt�re niech�tnie ze sob� rozmawia�y, mimo �e pracowa�y razem przesz�o trzydzie�ci lat. Lalla, te� z babcinego sztabu, nieoczekiwanie dosz�a do wniosku, �e mama potrzebuje wszelkiej mo�liwej pomocy, i na pocz�tku czerwca przenios�a si� do Dufnas, gdzie w prymitywnych warunkach wyczarowywa�a przepyszne klopsiki i niezr�wnane pieczone szczupaki. Lalla zna�a mam� od jej m�odzie�czych lat i by�a wobec niej niez�omnie lojalna, owa lojalno�� budzi�a jednak strach. Matka w�a�ciwie nikogo si� nie ba�a, ale zdarza�y si� dni, kiedy nie mia�a odwagi wej�� do kuchni, by spyta� Lall�, co upichci na obiad.
Podw�rko by�o okr�g�e i wy�wirowane, po�rodku widnia�a kolista plama trawy ze szcz�tkami przerdzewia�ego zegara s�onecznego. Przed kuchni� panoszy�a si� imponuj�ca plantacja rabarbaru, a wszystko razem opasywa�a nieco zmierzwiona, jeszcze nie �ci�ta ��ka, kt�rej jakie� sto metr�w dalej k�ad�y kres nadw�tlony p�ot i �ciana lasu. Las, g�sty i zaniedbany, podpe�za� stromym zboczem pod ska��, urwisko pochyla�o si� troch�, co podczas burzy m�ci�o si� echem. Szaro-r�owa g�ra kry�a w sobie g��bok� grot�, mo�liw� do zdobycia po �miertelnie niebezpiecznej wspinaczce. Nie wolno si� by�o do niej zbli�y�, dlatego n�ci�a. G�r� okala� p�ytki kamienisty potok; wij�c si� wzd�u� naszego p�otu, nikn�� gdzie� pod polami, by na p�noc od Solbacki po��czy� si� z rzek�. Latem prawie ca�kowicie wysycha�, wiosn� rwa�, zim� szemra� mrocznie i niespokojnie pod cienkimi pow�okami szarego lodu, a w porze jesiennych deszcz�w �piewa� wysoko, niejednostajnie. Woda by�a czysta i zimna. W zakolach tworzy�y si� g��bokie bajorka, raj dla strzebli, czego� w rodzaju uklei, �wietnej przyn�ty na sznury haczykowe do w�dkowania w rzece lub Svartsjon. Na zboczu opodal poro�ni�tej poziomkami ziemnej piwniczki marnia� s�dziwy sad, wci�� rodz�cy serc�wki i jab�ka. Stroma le�na �cie�ka prowadzi�a do Berglund�w, w�a�cicieli najwi�kszego gospodarstwa w Dufnas. Stamt�d brali�my mleko, jaja, mi�so i inne niezb�dne wiktua�y.
W�ska dolina, urwiste ska�y, puszcza, rw�cy potok, pag�rkowate pola i g��boko wrzynaj�ce si� w par�w koryto rzeki, pos�pnej i zwodniczej, wrzosowiska i granie stanowi�y krajobraz ma�o romantyczny, dramatyczny i niepokoj�cy. Natura nie by�a ani �yczliwa, ani zbyt szczodra. Owszem, ros�y tam poziomki, konwalie, zimozi�, s�odkie le�ne dary lata, ale sk�po, rozwa�nie. Kaskady kolczastych malin, burze ogromnych, ostro pachn�cych paproci na stokach, miliony pokrzyw, umar�e drzewa, wiatro�omy, g�azy porozrzucane przed wiekami przez olbrzym�w, truj�ce bezimienne grzyby o napawaj�cych strachem w�a�ciwo�ciach. Przez dziewi�� letnich miesi�cy mieszkali�my w dahlbergowym przybytku, kt�ry przycupn�� pod urwiskiem opodal puszczy, opanowuj�cej stopniowo ��k� i malutki trawnik. Gdy z po�udniowego wschodu nadci�ga�a nawa�nica i od rozleg�ych wrzosowisk za rzek� gna� wicher, sklecone do kupy czerwone skrzynie trzeszcza�y, w nieszczelnych oknach gwizda�o i zawodzi�o, a zas�ony wydyma�y si� z�owieszczo. Jaki� admirator dzieci wm�wi� im, �e sprzyjaj�cy podmuch uniesie Dahlberg�wk� w powietrze i posadzi j� na skale. Razem z rodzin� Bergman�w, z le�nymi myszami i mr�wkami. Tylko mieszka�cy szeregowca, borsuk Einar, Lalla, Marta i Maj mieli wyj�� z tego ca�o. Nigdy do ko�ca w to nie wierzy�em, ale kiedy zrywa�a si� straszliwa wichura, skwapliwie wskakiwa�em do ��ka Maj i prosi�em, by czyta�a mi co� z "Allt for Alla" lub z "Allers Familjejournal".
Ju� wtedy mia�em k�opoty z rzeczywisto�ci�. Granice by�y zamazane i wyznaczali je doro�li. Widzia�em i s�ysza�em: tak, oczywi�cie, to jest niebezpieczne, a to bezpieczne. Nie ma �adnych duch�w, nie b�d� g�upi, nie ma upior�w, demon�w ani trup�w, kt�re w bia�y dzie� pokazuj� si� tu czy tam, rozdziawiaj�c krwawe usta, nie ma trolli ani wied�m. Tymczasem we wsi, u Andersa-Pera, w chatynce o zabitych gwo�dziami oknach, �y�a w zamkni�ciu okropna starucha. Zdarza�o si�, �e przy pe�ni ksi�yca nocn� cisz� przeszywa� nagle jej ryk, dobrze s�yszalny w ca�ej wiosce. Skoro nie by�o duch�w, dlaczego Maj opowiada�a o zegarmistrzu z Borlange, kt�ry powiesi� si� przy le�nej drodze na wzg�rzu obok Berglund�w? Albo ta dziewczyna, kt�ra utopi�a si� pewnej zimy w Gimmenie i wyp�yn�a na przedwio�niu przy mo�cie kolejowym z brzuchem pe�nym w�gorzy? Sam widzia�em, jak j� nie�li, mia�a na sobie czarny p�aszcz i jeden zimowy but, drugiego nie by�o; stercza� tylko nagi piszczel. Straszy�a, spotyka�em j� w snach, czasem na jawie i wcale nie w ciemno�ciach. Dlaczego ludzie m�wi�, �e nie ma duch�w, dlaczego si� �miej� i kr�c� g�owami, nie, Puniu, mo�esz by� zupe�nie spokojny, duch�w nie ma, dlaczego tak m�wi�, a potem z pasj� rozprawiaj� o czym�, co kogo� o zbyt zaludnionej wyobra�ni napawa prawdziwym wstr�tem.
Teraz wypada�oby - kr�ciutko - opowiedzie� o Konflikcie. Wtedy, czyli latem 1926 roku, istnia� dok�adnie od szesnastu lat. Jego �r�d�em sta�o si� wej�cie studenta teologii Erika Bergmana do rodziny Akerblom�w w charakterze przysz�ego ma��onka starannie chronionej c�rki. Pani Annie nie podoba� si� ten zwi�zek i z niema�ym samozaparciem postanowi�a przedsi�wzi�� stanowcze kroki. W gruncie rzeczy kandydat na pastora powinien stanowi� marzenie niejednej te�ciowej: ambitny, dobrze wychowany, schludny i do�� postawny. W dodatku z perspektyw� stabilnej pa�stwowej posady. Pani Anna mia�a jednak oko. Pod nienagann� powierzchowno�ci� dostrzeg�a co� ca�kiem innego: chimeryczno��, nadwra�liwo��, porywczo��, nag�y ch��d emocjonalny. Poza tym dobrze zna�a swoj� c�rk�, jasnego i odrobin� rozpieszczonego beniaminka rodziny. Karin by�a ogromnie uczuciowa, �ywa, bystra, niezwykle wra�liwa i jako si� rzek�o, rozpieszczona. Pani Anna uwa�a�a, �e jej dziewczynka potrzebuje m�czyzny dojrza�ego, naturalnie uzdolnionego, o twardej, acz troskliwej r�ce. Taki w�a�nie m�odzieniec kr�ci� si� ju� ko�o rodziny, docent historii religii, Torsten Bohlin. Wszyscy si� zgadzali, �e Torsten i Karin stanowi� idealn� par� i rodzice ufnie oczekiwali na deklaracj� z ich strony. Zreszt� Erik Bergman i Karin Akerblom byli dalekimi kuzynami, co dodatkowo czyni�o t� kombinacj� zbyt ryzykown�. W linii Bergman�w kry�a si� tak�e pewna trudna do zdefiniowania, dziedziczna choroba, atakuj�ca kapry�nie i straszliwie; stopniowo post�puj�cy zanik mi�ni nieuchronnie prowadzi� do ci�kiego inwalidztwa i przedwczesnej �mierci.
Anna Akerblom uzna�a wi�c, �e Erik Bergman nie jest odpowiednim kandydatem na m�a dla jej c�rki.
Podobnego zdania by� Johan Akerblom, ale z innych powod�w. �w stary chorowity cz�owiek kocha� swoj� jedynaczk� gor�c� oddan� mi�o�ci�. Ka�dy konkurent, czy to prawdziwy, czy urojony, wydawa� mu si� nienawistny. Staruszek pragn�� jak najd�u�ej zatrzyma� sw�j promyczek s�o�ca dla siebie. Karin odwzajemnia�a ojcowsk� mi�o�� czu��, cho� nieco roztargnion� tkliwo�ci�.
Kiedy silna wi� emocjonalna dwojga m�odych sta�a si� czym� oczywistym, pani Anna przyst�pi�a do radykalnych, mniej lub bardziej przemy�lanych dzia�a�. Zainteresowani t� kwesti� mog� si�gn�� po szczeg�owy dokument zatytu�owany "Dobre ch�ci".
* Erik Bergman nie bez przyczyny czu� si� odepchni�ty i �le traktowany. Mi�dzy nim a przysz�� te�ciow� dochodzi�o do powa�nych zatarg�w. Marcin Luter gdzie� powiedzia�, �e trzeba ostro�nie dobiera� s�owa, "poniewa� tych, kt�re wyfrun�, nie spos�b pochwyci� za skrzyd�a". Domy�lam si�, �e w pierwszych latach pad�o ich wiele. Erik Bergman, dra�liwy, nieufny i pami�tliwy, o wyimaginowanej lub rzeczywistej krzywdzie nigdy nie zapomnia� i nigdy jej nie wybaczy�.
Karin Akerblom by�a pod wieloma wzgl�dami c�rk� swojej matki. Daj�c wyraz swojej nieugi�tej woli, zdecydowa�a: sp�dzi �ycie z Erikiem Bergmanem. W ko�cu dopi�a swego i przysz�y pastor, cho� niech�tnie, zosta� zaakceptowany.
Od chwili og�oszenia zar�czyn pogrzebano wszelkie otwarte przejawy konfliktu. Ton sta� si� wyrozumialszy, �yczliwie uprzejmy, czasem nawet serdeczny, dobrze grano swoje role. Nic nie mog�o zak��ci� familijnej wsp�lnoty.
Nienawi�� i gorycz istnia�y nadal, niewidoczne, uwewn�trznione. Dawa�y o sobie zna� w zdaniach rzucanych mimochodem albo w nag�ej ciszy, w ledwie dostrzegalnych reakcjach, w braku u�miechu lub w u�miechach wymuszonych. Wszystko to razem, niezwykle wyrafinowane, nie wykracza�o poza �ci�le wytyczone granice chrze�cija�skiej wyrozumia�o�ci.
Jedn� z utajonych komplikacji stanowi�y wakacje. Jak je zorganizowa�? Gdzie pastor z rodzin� b�dzie sp�dza� urlop? Matka w dzieci�stwie i m�odo�ci nieodmiennie wyje�d�a�a do serca Dalarny, do domu swoich rodzic�w. Uzna�a za rzecz oczywist�, �e jej wybranek tak jak ona polubi Varoms i Dufnas. Erik Bergman podporz�dkowa� si� temu bez s�owa, poniewa� chcia� zadowoli� swoj� m�od� ma��onk�. Potem przysz�y na �wiat dzieci i dobrze si� czu�y u babci. Gdy idylla si� cementowa�a, coraz bardziej uwyra�nia�y si� przemilczenia i uprzejmo��, cisza i mimowolne s�owa.
Z czasem, mo�e zbyt p�no, Karin Bergman zda�a sobie spraw�, �e wszystko zmierza ku katastrofie. Pewnego lata m�� nie przyjecha�, wym�wi� si� konieczno�ci� przyj�cia zast�pstwa za chorego koleg�. Innym razem Erik Bergman bawi� z nimi tylko oko�o tygodnia, reszt� czasu strawi� na pieszej wycieczce z kilkoma przyjaci�mi. Kiedy indziej nieoczekiwanie zachorowa� i musia� sp�dzi� urlop w go�cinnym Mossebergu, troskliwie piel�gnowany przez dobrodziejk� rodziny, niesamowicie bogat� Ann� von Sydow.
Matka zda�a sobie zatem spraw�, cho� dopiero po jakim� czasie, �e trzeba co� zrobi�. Wynaj�cie przybytku Dahlberg�w by�o kompromisem i cich� pro�b� o przebaczenie. Dom, jak wspomnia�em, le�a� w odleg�o�ci spacerowej od Varoms. Rodzina Bergman�w mia�a by� rodzin� tak�e podczas urlop�w ojca. Celebrowanie niedzielnych obiad�w w Varoms i nag�e, zazwyczaj niezapowiadane, wizyty babci w prymitywnym letnisku Bergman�w nios�y ze sob� nieuniknione komplikacje.
Matka dokona�a nie�atwej przeprowadzki z humorem. Nieoczekiwanie przysz�a jej z pomoc� stara Lalla, kt�ra w lecie opu�ci�a sw�j wygodny pokoik za kuchni� w Varoms i zamieszka�a u nas, w prymitywnym szeregowcu. Matka, jej ulubienica, zas�u�y�a sobie na wszelk� niezb�dn� pomoc. Ten do�� oczywisty odruch wstrz�sn�� babci� niemal w r�wnym stopniu, co bunt c�rki.
Matka doczeka�a si� znikomego uznania za sw�j wyczyn. Kiedy ojciec zawita� do Dufnas tu� przed moimi �smymi urodzinami, by� niespokojny, roztargniony i przygn�biony.
II
Stacja kolejowa w Dufnas sk�ada si� z czerwonego budynku o bia�ych w�g�ach, wychodka z napisem "M�czy�ni i Kobiety", dw�ch semafor�w, dw�ch tor�w przetokowych, magazynu towarowego, wybrukowanego peronu i ziemnej piwnicy. Zawiadowca Ericsson mieszka na pi�terku czerwonego budynku z chor� na tarczyc� �on�. Pu w�a�nie sko�czy� osiem lat i mama z babci� pu�ci�y go na stacj� samego. Ericssona nikt nie spyta� o zdanie, traktuje jednak swojego m�odego go�cia z roztargnion� uprzejmo�ci�. Jego biuro przesi�kni�te jest fajkowym dymem, linoleum zalatuje st�chlizn�. Na szybach brz�cz� senne muchy, od czasu do czasu terkoce telegraf, wypluwa papierow� tasiemk� poznaczon� kropkami i kreskami. Ericsson pochyla si� nad du�ym biurkiem i co� pisze w pod�u�nej ksi��ce z czarnymi ok�adkami. Potem sortuje listy przewozowe. Od czasu do czasu kto� puka w okienko w poczekalni i kupuje bilet do Repbacken, Insjon, Larsbody lub Gustavs. Cisza jest jak wieczno�� i z pewno�ci� r�wnie dostojna.
Pu wchodzi nie zapowiedziany. Ma�y, uderzaj�co szczup�y, wr�cz chudy, bardzo kr�tko obci�ty ("na pieczark�"), strupy na prawym kolanie. Poniewa� jest koniec lipca, w to sobotnie popo�udnie ma na sobie zniszczone sanda�y, spran� koszul� z obci�tymi r�kawami i spodenki, spod kt�rych wystaj� kalesony. Przytrzymuje je skautowski pas, na pasie wisi finka. Trudno si� zorientowa�, o czym Pu my�li. Jego spojrzenie jest nieco senne, policzki dzieci�co okr�g�e, wp�otwarte usta, prawdopodobnie polipy.
Wita si� uk�adnie: dzie� dobry, wujku Ericsson. Wujek Ericsson zerka w swoj� czarn� ksi��k� i szybko podnosi wzrok, fajka skwiercz�c wypuszcza ma�y ob�oczek: dzie� dobry, paniczu Bergman.
Pu wdrapuje si� na wysoki tr�jno�ny sto�ek przy telegrafie
- Ojciec przyje�d�a poci�giem o trzeciej.
- Ach, tak.
- Powitam go. Mama i Maj przyjd� p�niej. Maj na pewno odbierze przesy�k� towarow�.
- Aha.
- Ojciec by� w Sztokholmie i wyg�asza� kazanie dla kr�la i kr�lowej.
- Szykownie.
- A potem zosta� zaproszony na obiad.
- Przez kr�la?
- Tak, przez kr�la. Ojciec jest starym przyjacielem kr�la i kr�lowej. Zw�aszcza kr�lowej. Udziela jej dobrych rad i tak dalej.
- To dobrze.
- Kr�l i kr�lowa nie poradziliby sobie bez ojca.
Nast�puje d�uga pauza. Wujek Ericsson zapala gasn�c� fajk�. Mucha dogorywa w spiekocie okna. T�usty dropiaty kot przeci�ga si�, prostuje przednie �apy, mruczy. Potem robi kilka chwiejnych krok�w po zagraconym stole, pod oknem i wali si� na "Szwedzkie po��czenia komunikacyjne". Pu mru�y oczy. Nad torami i ros�ymi brzozami wisi bia�e pal�ce s�o�ce. Z ty�u, na �lepym torze, �pi ma�a lokomotywa przetokowa, do kt�rej przyczepiono kilka wagon�w z drewnem.
- My�l�, �e kr�lowa kocha si� w moim ojcu.
- Aha, no, prosz�.
Nie robi to na wujku Ericssonie szczeg�lnego wra�enia, jest zaj�ty listami przewozowymi, co� si� nie zgadza, liczy je raz po raz i uk�ada w dw�ch kupkach: pi�tna�cie, szesna�cie, siedemna�cie, osiemna�cie. Kto� puka w okienko w poczekalni. Wujek Ericsson zostawia fajk� w popielnicy, wstaje i otwiera przeszklone okienko kasy. Dzie� dobry, dzie� dobry. O, dzisiaj a� do Rattviku? Aha, a jutro do Orsy? Tak, tak. Dwa siedemdziesi�t pi��. Dzi�kuj�. Prosz�.
S�onecznie bia�ym piaszczystym poboczem nadchodz� niespiesznie mama, Maj i brat Dag. Mama jest w jasnej letniej sukience z szerokim paskiem podkre�laj�cym jej w�sk� tali�, i w ��tym kapeluszu z du�ym rondem. Jak zwykle pi�kna, bodaj najpi�kniejsza na �wiecie, urodziwsza od Marii dziewicy i Lilian Gish. Maj ma na sobie kr�tk� spran� sukienk� w niebiesk� kratk�, czarne po�czochy i czarne zakurzone buciki z cholewkami. Dag, cztery lata starszy od Pu, w�o�y� mniej wi�cej to samo co brat, tyle, �e kalesony nie wystaj� mu spod spodenek. Mama wygl�da na lekko poirytowan�, co� m�wi do Daga, marszczy czo�o i u�miecha si�. Dag kr�ci g�ow�, rozgl�da si�, spostrzega Pu za oknem i wskazuje na niego. Ach, tak, oczywi�cie tu jeste�, m�wi odrobin� rozgniewana mama, ale to jest jak w kinie, trzeba si� domy�la�, co kto powiedzia�. Daje mu znak, �eby natychmiast wyszed�. Do widzenia, wujku Ericsson.
W tym momencie dzwoni �cienny telefon. Dwa kr�tkie sygna�y. Zawiadowca chwyta s�uchawk�. Halo, Dufnas. Kto� m�wi: Z Lannhedenu trzecia pi��dziesi�t dwie. Wujek Ericsson wk�ada s�u�bow� marynark� i czapk� z czerwon� kokardk�, z niebieskiego stojaka przy drzwiach wyjmuje chor�giewk� i wychodzi na schody. Tu� za nim sunie Pu. Podchodz� do semafora, kt�ry po chwili podnosi swoje pasiaste, bia�o-czerwone rami�. Teraz poci�g mo�e wjecha�. Wujek Ericsson salutuje mamie i Maj, potem maszeruje do jakiego� wozaka. Zamieniaj� kilka s��w i pokazuj� na magazyn towarowy.
Pu pilnuje semafora. Mama go wo�a, ale kiedy on nie s�yszy albo udaje, �e nie s�yszy, kiwa tylko g�ow� i odwraca si� do Maj.
Ostre s�o�ce przypieka magazyn, budynek stacji, tory, peron. Pachnie dziegciem i rozgrzanym �elazem. Przy wiadukcie szemrze rzeka, nad poplamionymi rop� podk�adami drga rozgrzane powietrze, kamienie wysy�aj� b�yski. Cisza. Oczekiwanie. T�usty kot usadowi� si� na drezynie. Parowozik przetokowy lekko wzdycha. Pomocnik maszynisty Oscar rozpali� pod kot�em. Nagle zza zakr�tu przy Langsjon wy�ania si� poci�g, niemy kleks w bujnej zieleni ro�nie, po chwili s�ycha� go coraz wyra�niej, pot�na dwucz�onowa lokomotywa z o�mioma wagonami ju� jest na mo�cie, dudni� zwrotnice, huk ogromnieje i serce Pu dygoce.
Lokomotywa syczy i dyszy, spod t�ok�w bucha para, ziemia dr�y, oto i wagony, d�ugie, eleganckie sztokholmskie wagony, krzycz� hamulce. Wujek Ericsson salutuje maszyni�cie. Pu stoi skamienia�y. Zawiadowca macha czerwon� chor�giewk�. Zgrzyt, �oskot, wszystko si� w jaki� niewyt�umaczalny spos�b zatrzymuje i nieruchomieje, tylko lokomotywa st�ka. I st�ka. Chod� tu, Pu, niecierpliwi si� matka. Lepiej jej pos�ucha�, kiedy odzywa si� takim tonem.
Ojciec wysiada na peron, jest do�� daleko, ale ju� si� zbli�a szybkimi du�ymi krokami. Ma go�� g�ow�, cienkie w�osy unosz� si� lekko. P�aszcz przerzuci� przez rami�, w prawej d�oni trzyma kapelusz, w lewej niesie czarn� zniszczon� teczk�, p�kat� od ksi��ek i tego co najniezb�dniejsze. Nie znosi podr�owa� z tobo�ami, woli lekki baga� podr�czny. Matka i ojciec ca�uj� si� w policzek, ��ty kapelusz matki przekrzywia si�, u�miechaj� si� do siebie, teraz kolej na Daga, wyci�ga d�o� na powitanie, ojciec poklepuje go po karku, chyba zbyt mocno i nie najczulej. Pu rozp�dza si� i z radosnym �miechem rzuca si� w ojcowe ramiona. Ojciec momentalnie si� rozpromienia, podnosi syna i przytula go. Matka zaj�a si� kapeluszem i p�aszczem, Maj, dygn�wszy nie�mia�o, uwalnia pastora od wypchanej teczki. Ojciec pachnie wod� po goleniu i cygaretkami, jego policzek troch� drapie. Daj mi buziaka, m�wi ojciec, i Pu wyciska siarczystego ca�usa na ojcowym uchu.
Wujek Ericsson daje znak do odjazdu. Lokomotywa wyrzuca czarne k��by dymu, ko�a buksuj�, wreszcie �api� przyczepno��, trzaskaj� drzwi i drzwiczki. Podnosi si� rami� semafora i poci�g coraz �wawiej toczy si� ku wiaduktowi. Na zakr�cie przy Varoms lokomotywa gwi�d�e, po czym znika w lesie.
- Czy musimy wraca� do domu? - niepewnie pyta Dag w�adz� rodzicielsk�.
Nie, ale� sk�d m�wi mama i u�miecha si� pospiesznie, pytanie Daga jest bowiem ma�o stosowne. Nie, prosz� bardzo. Tylko nie sp�niajcie si� na obiad. Masz przecie� zegarek, kr�tko ucina ojciec. Popsu� si�, przyznaje Dag, ale mog� spyta� o godzin�. Ku�nia le�y kilkaset metr�w na p�noc od stacji. To wysoki, ale w�ski, �le zbudowany czerwony drewniany dom. Ku�nia mie�ci si� na parterze, na pi�trze, w dw�ch pokojach z obszern� kuchni� mieszkaj� kowal Kowal, jego �ona Helga i pi�cioro dzieci w r�nym wieku i wydaniu. Jonte jest r�wie�nikiem Pu, a Matsen Daga. Wszystko, co otacza rodzin� Kowali, jest brudne, obskurne i ubogie, ale, o ile pami�tam, humoru tam nie brak. Dlatego ci�gnie nas na podw�rko przy ku�ni. Kowal Kowal wygl�da jak kirgizki w�dz, postawny i �niady, jego ros�a �ona nosi �lady dawnej urody. Nie ma zbyt wielu z�b�w, cz�sto si� jednak �mieje, zas�aniaj�c usta du�� d�oni�. Ca�a rodzina jest czarna jak noc, przynajmniej je�li chodzi o w�osy i oczy. Najm�odsza pociecha ma cztery miesi�ce i nazywa si� Desideria. Ma zaj�cz� warg�.
Kiedy Dagowi i Pu udaje si� od��czy� od komitetu powitalnego, ruszaj� pospiesznie na kategorycznie im zabroniony placyk zabaw za ku�ni�. Matka uwa�a, �e nie powinni si� zadawa� z dzie�mi Kowala. Babcia jest innego zdania, dlatego mog� si� spotyka�. Kategoryczny zakaz dotyczy tylko jednego miejsca, do kt�rego nie wolno im si� zbli�a�. Oczka. Oczko to zbiornik wodny w okr�g�ym zag��bieniu pag�rkowatych b�oni, ci�gn�cych si� od stromych le�nych zboczy po rzek� i parowy. Wiosn� ma g��boko�� przesz�o dw�ch metr�w, latem jest znacznie p�ytsze. W m�tnawej wodzie roi si� od kijanek i uklei, tu i �wdzie przemknie spasiona p�otka.
W�a�nie tego popo�udnia odbywa si� bitwa morska. Dwie poka�ne skrzynie, nie�le uszczelnione i wysmarowane dziegciem, z wymalowanymi na prowizorycznych dziobach trupimi czaszkami to statek piracki i korsarz kr�lowej El�biety. Brat Pu, Dag, re�yseruje ow� gr� wojenn�, a jednocze�nie ni� kieruje. Przydzieli� sobie rol� herszta pirat�w. Matsen jest genera�em Archibaldem. Genera� i pirat sami prowadz� swoje jednostki. Na dany znak ruszaj� ka�dy ze swojego brzegu i machaj� domowej roboty wios�ami, p�yn� co si� ku sobie. Zderzenie jak si� patrzy! Potem wojownicy popychaj� si� i szturchaj� wios�ami. Walka powinna trwa� pi�� minut; czuwa nad tym starsza siostra Matsena Inga-Britta, zaopatrzona w budzik rodziny Kowali. Ten, kto wleci do wody, przegrywa. Je�li statek si� wywr�ci, pora�k� uznaje si� za sromotn�.
Bengt, Sten i Arne Frykholmowie z Missionsvillan trzymaj� stron� Daga. Wiecznie zasmarkani i kaszl�cy ch�opcy Tornqvist�w dopinguj� Matsena. Mimo zapiek�ej wrogo�ci rodzinna solidarno�� wymaga, �eby Pu kibicowa� bratu. Walka, czego mo�na si� by�o spodziewa�, jest za�arta i po minucie rytua� pojedynku zamienia si� w chaotyczn� nawalank�. Dag, straszliwie zawzi�ty, zwyk� si� t�uc o byle co. Kilka minut p�niej przewraca statek Matsena, wyskakuje ze swojego i rywale, zanurzeni po pier� w gliniastej wodzie, grzmoc� si� na �mier� i �ycie, ostro zagrzewani do boju przez swoich zwolennik�w. Kiedy walka kompletnie dziczeje, otwiera si� okno na pi�trze i Helga Kowal wo�a do nich, �e je�li maj� ochot� na sok i ciastka, musz� natychmiast przyj�� do domu. Publiczno�� czym pr�dzej opuszcza walcz�cych, kt�rzy wobec braku zainteresowania zaprzestaj� b�jki i wychodz� na l�d. Zdejmuj� mokre �achy, zostaj� tylko w kalesonach. Dagowi nie grozi wi�c wpadka, a Pu nie starczy odwagi, �eby go wsypa�.
W kuchni Kowali jest t�oczno. Musz� si� podzieli� dwiema szklankami i czterema poobt�ukiwanymi porcelanowymi fili�ankami. Go�cie maj� pierwsze�stwo. Ciasteczka s� jeszcze ciep�e. Rozlega si� ciche, dyskretne siorbanie. S�o�ce strzela promieniami w brudne okno, kurz po�yskuje, upa� nie do wytrzymania, d�awi�ce zapachy. Pani Helga daje piersi najm�odszej pociesze, siedzi na ��ku w pokoju s�siaduj�cym z kuchni�. Podci�ga poplamion� ciemnoczerwon� bluzk� i Desideria cmokta �apczywie. Po posi�ku i bekni�ciu wolno jej le�e� na ��ku. Potem Helga prosi do siebie mojego koleg�, Jonte. Chod�, Jonte, teraz ty. Ca�kiem mo�liwe, �e Jonte si� wstydzi, nie pami�tam, ale nie s�dz�. W ka�dym razie podchodzi do matki i staje mi�dzy jej kolanami. Helga podnosi ci�k� pier� i Jonte pije chciwie. (Chorowa� na gru�lic� i ca�� zim� przele�a� w sanatorium). Nasycony, wyciera usta wierzchem d�oni i wcina �ytni� bu�eczk� z melas�. Helga ju� ma obci�gn�� bluzk� i wsta�, gdy Pu pyta g�o�no, czy i on m�g�by skosztowa�. Wszyscy parskaj� �miechem, w gor�cej brudnej kuchni niesie si� gromki rechot. Kobieta te� si� �mieje i kiwa g�ow�. Prosz� bardzo, Pu, nie mam nic przeciwko temu. Ale przedtem spytaj babci� albo mam�. Zn�w wybuch �miechu i Pu jest za�enowany, najpierw czerwieniej� mu odstaj�ce uszy, potem policzki i czo�o, wreszcie pojawiaj� si� �zy, kt�rych nie jest w stanie powstrzyma�. Helga Kowal poklepuje go sw� tward� d�oni�, proponuje drug� bu�eczk�, posmaruje j� dla niego melas�, ale Pu nie chce �adnej bu�eczki, ta obcesowa uprzejmo�� miesza go jeszcze bardziej, �zy skapuj� z nosa w k�ciki ust: Kurwa jebana ma�, kurwa ma�. Wszyscy po raz trzeci wybuchaj� �miechem. Pu jest w�a�ciwie dziewczyn�, to wida� jak na d�oni, szydzi Dag. Pu ciska fili�ank� soku w twarz brata i potykaj�c si�, w�ciek�y schodzi po stromych schodach do ku�ni.
Przy okopconym sadz� oknie Maj rozmawia z kowalem. Przynios�a rondel do lutowania. Na kowalskim palenisku p�onie w�giel. Czarne ko�a, d�wignie, o�ki, pod oknem, pod d�u�sz� �cian�, dziobata �awa. Na o�liz�ej zbutwia�ej pod�odze �aty z desek i p�askich kamieni. Zalatuje palonym w�glem, gor�c�
rop� i sadz�. Kowal te� rozsiewa jaki� zapach. W ka�dym razie nie pachnie �le, Maj najwyra�niej si� podoba. �mieje si� z czego�, co m�wi kowal, odsuwa si� nieco, ale w jej reakcji nie ma nic nieuprzejmego.
Maj zwraca sw� piegowat�, opalon� twarz ku Pu i z g�upkowatym u�mieszkiem oznajmia, �e je�li nie chc� si� sp�ni� na obiad, musz� si� pospieszy�. Odgarnia z czo�a kosmyk w�os�w. Kowal kiwa Pu g�ow� i szczerzy z�by; s� bia�e, jak nowe. Przed ku�ni� czeka z ros�ym koniem do podkucia wysoki chudzielec. Kr�tkie po�egnanie i rower Maj. Pu przywiera do tylnego baga�nika i kurczowo �ciska spr�yny siode�ka. Tu� przed jego oczami i nosem wierci si� ty�ek Maj. Maj pachn� uda, talia i plecy. Pu kocha Maj prawie tak mocno, jak kocha matk�, czasem nawet mocniej, cho� inaczej.
Przy poczcie �wirowa droga na kr�tkim odcinku stromo pnie si� w g�r�. Maj peda�uje przez chwil�, w ko�cu si� poddaje i id� obok siebie, pchaj�c rower. Becza�e�, m�wi Maj. Nie patrzy na Pu. Nie, wcale nie becza�em, tylko si� cholernie wkurzy�em, natychmiast odpowiada Pu. Kiedy jestem z�y, wygl�dam tak, jakbym becza�, ale ja nie becz�. Czy to przez Dagge, wypytuje Maj. Pu zastanawia si� i m�wi zupe�nie powa�nie: Kt�rego� dnia zad�gam go no�em. Pu wci�ga smarki, niemal si� uspokoi�. Nie b�dziesz si� z bratem no�owa�, chichoce Maj. Bo wyl�dowa�by� w poprawczaku. Nie �miej si�. Pu zgrzyta z�bami i odpycha Maj. Przesta� si� szturcha�, g�wniarzu, �yczliwie m�wi Maj i dodaje: no dobrze ju�, dobrze, nie b�d� si� �mia�, obiecuj�. Ale zapami�taj sobie, �e ludzie potrafi� si� �mia� ze wszystkiego i bez powodu. Tobie te� by to nie zaszkodzi�o.
Punktualnie o pi�tej wszyscy domownicy staj� przy swoich krzes�ach wok� sto�u w jadalnym. Splataj� d�onie, odmawiaj� ch�rem: W imi� Jezusa do sto�u siadamy, pob�ogos�aw jedzenie, kt�re spo�y� mamy, i ha�a�liwie si� sadowi�. Oto oni, razem dziesi�� os�b: naprzeciw siebie matka i ojciec, na prawo od ojca ciotka Emma, kt�ra nie jest �adn� ciotk�, tylko stryjenk� ojca, porzuconym n�kanym nadwag� dinozaurem z jego rodziny. ("Ciotka" by�o w�wczas do�� prowincjonaln� form� zwracania si� do starszych krewnych p�ci �e�skiej bez przydzia�u. Emma najcz�ciej mieszka�a w Gavle, gdzie zajmowa�a dwunastopokojowy apartament. �ar�ok i straszliwe sk�pirad�o, w dodatku ma�o sympatyczne, dosy� ci�te i mocne w g�bie. Sk�adanie wizyt latem i podczas �wi�t Bo�ego Narodzenia uwa�a�a za sw�j chrze�cija�ski obowi�zek. Dzieci traktowa�a z szorstk� czu�o�ci�, czyta�a im bajki, gra�a z nimi w chi�czyka. Pu by� pupilem ciotki Emmy, ch�tnie sk�ada�a deklaracje, �e kiedy� on w�a�nie odziedziczy jej maj�tek. Pu u�miecha� si� przymilnie, jak na przymilne dziecko przysta�o.)
Na lewo od ojca siedzi Lalla, jak na szpilkach, poniewa� bardzo jest niezadowolona z demokratycznych pomys��w mamy, kt�ra zdecydowa�a, �e pa�stwo i s�u�ba maj� jada� wsp�lnie. (Lalla zawsze by�a taka sama. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wygl�da�a inaczej lub jako� szczeg�lnie. Niska, �ylasta, �wawa os�bka o m�drej twarzy, sarkastycznym u�miechu, szerokim czole, siwych w�osach z przedzia�kiem po�rodku, g��bokim niebieskim spojrzeniu. Lalla niepodzielnie panowa�a w kuchni. Cho� pami�ta�a matk� jako dziecko i m�od� dziewczyn�, uparcie m�wi�a do niej "pani Bergman".)
Obok Lalli siedzi Maj. Czuwa nad Ma��, kt�ra sko�czy�a cztery lata i przesiad�a si� z dzieci�cego krzese�ka na twarde, doros�e. (Ma�a by�a pulchniutk�, mi�� os�bk�. Pu ch�tnie bawi� si� z siostr�, kiedy nikt go nie widzia�. W obecno�ci Dagge nazywa� j� S�onin�. Poniewa� Dag t�uk� Pu za byle drobiazg, Pu za byle drobiazg t�uk� Ma��. Ma�a siada�a na swojej t�u�ciutkiej pupie i patrzy�a na brata ze zdumieniem, a jej du�e niebieskie oczy wype�nia�y si� �zami. Rzadko jednak chodzi�a na skarg�. Pu wola� bawi� si� z siostr� lalkami, kt�re mia�y w�asny zmy�lny domek, ni� zadawa� si� z bratem, najcz�ciej poch�oni�tym o�owianymi �o�nierzykami.)
Po drugiej stronie Ma�ej urz�dowa�a Marianne, ciemnow�osa pi�kno��, o szerokich biodrach i wydatnym biu�cie. (Ojciec i matka przyja�nili si� z rodzicami Marianne, kt�rzy zgin�li w katastrofie poci�gu. Marianne, konfirmantka ojca, cz�sto bywa�a na plebanii. Tego lata mia�a uczy� Daga niemieckiego i matematyki. Dag nie protestowa�, poniewa� si� w swojej urodziwej nauczycielce podkochiwa�. Pu te� si� w niej durzy�, ale na odleg�o��. Zdawa� sobie spraw� z w�asnej niedoskona�o�ci. Bratu jednak zazdro�ci� i droczy� si� z nim, ilekro� ten zbyt jawnie okazywa� swe uczucia. Marianne chcia�a zosta� �piewaczk� operow�, natura obdarzy�a j� �adnym altem.)
Obok matki, po jej lewej stronie, siedz� Dag i Pu, a obok Pu siedzi Marta. (Marta Johansson, wysoka, szczup�a, w nieokre�lonym wieku, lekko przygarbiona i chodz�ca jak kaczka, mia�a wykszta�cenie pedagogiczne i mog�a uczy� w ni�szych klasach szko�y podstawowej. Zbyt jednak by�a chorowita: s�abe serce, jedno p�uco. Dzi�ki �agodnemu usposobieniu i takiemu� sposobowi bycia ze wszystkimi �y�a w przyja�ni. Opr�cz Lalli. Lalla jej nie lubi�a. Kt�rego� wieczoru zapomnia�a wy��czy� na plebanii piec gazowy i dosz�o do ma�ej eksplozji. Wed�ug Lalli by�oby najlepiej, gdyby ta "nieszcz�sna osoba" umar�a. Ilekro� matka i ojciec wychodzili z domu, Marta przejmowa�a ster i kierowa�a wszystkim z dobroduszn� stanowczo�ci�. Tego lata by�a bardzo s�aba, przyjecha�a nabra� si� i wypocz��. Pu wyobra�a� sobie, �e anio�y wygl�daj� tak jak Marta. Kilka lat p�niej umar�a i z ca�� pewno�ci� zosta�a anio�em.)
W soboty zwykle podaje si� na obiad te same potrawy, rzadko czyni si� w tej mierze odst�pstwa. Klopsiki, gotowany w bia�ym sosie makaron i bor�wki. Na deser kisiel rabarbarowy, truskawkowy lub agrestowy. Przystawka jest zawsze sta�a: marynowany �led� i m�ode ziemniaki. Do tego pastor wypija kieliszek w�dki i szklaneczk� pilznera. Reszta rodziny poprzestaje na cieniutkim piwie albo na lemoniadzie.
Obszerny, jasny pok�j jadalny, kt�ry s�u�y tak�e za salon, s�siaduje z d�ug� przeszklon� werand�. Do sto�u podaje Maj, w razie potrzeby pomaga jej Marianne. Marta ma na siebie uwa�a�, a Lalla musi siedzie� spokojnie i pozwala� si� obs�ugiwa�, czego nie lubi.
Teraz na st� wje�d�aj� kartofle, p�misek kr��y, ojciec nalewa w�dk�, ciotka Emma te� wypije kropelk� do dw�ch dzwonek �ledzia i r�owego, ciemnosk�rego ziemniaka. Wejd�, prosz�, do obrazka, sta� przy drzwiach na werand� albo usi�d� na sfa�dowanej kanapie pod �ciennym zegarem: najpierw m�wimy jeden przez drugiego, zachowuj�c jednak dobre maniery i popisuj�c si� og�ad�. Nie za g�o�no. Chodzi naturalnie o pogod�: pogod� w Sztokholmie i pogod� w Dufnas, ach ten nieoczekiwany upa�, ciotka Emma czuje w kolanie, �e zanosi si� na burz�, a po chwili tonem wybrednej smakoszki wychwala klopsiki. S� pyszne. Lalla cieszy si�, �e pannie Eneroth smakowa�y. Ale m�wi to z kwa�nym u�miechem. Lalla nie jest wra�liwa ani na pochwa�y, ani na nagany, zw�aszcza gdy je wyg�asza panna Eneroth.
Jedynym, kt�ry czasem przemawia Lalli do rozs�dku na przek�r jej smalandzkiej wynios�o�ci, jest pastor. To sobie ceni, tak by� powinno. Delikatne napomnienie krzepi dusz�. Matka m�wi, �e na polach susza i woda w naszym potoku opad�a. Szkoda z�ocieni i kampanuli. A na to Marianne, z u�miechem, �e znalaz�a jedno takie miejsce, ��czk� przy drodze do Gimmenu. Zatrz�sienie kwiat�w i poziomek. Byli�my tam z Dagiem przedwczoraj, nie, we wtorek. Ach, tak, �artobliwie wtr�ca ojciec, wycieczka w �rodku tygodnia? Od sznapsa lekko poczerwienia�o mu czo�o. Erik te� si� powinien wybra�. Wspania�a wyprawa. ��ka skryta w lesie, z drogi jej nie wida�. Ojciec zgadza si�. Tak, by�oby przyjemnie, m�wi i u�miecha si� do Marianne. Nieoczekiwanie odzywa si� matka: Alma zajrza�a do nas przed po�udniem. I Siri, mi�kkim p�szeptem dodaje Marta. Pokaza�a mi swoj� rob�tk�, chcia�abym zrobi� co� podobnego. Teraz, kiedy tak zmarnia�am, warto by si� czym� zaj��. I �mieje si�.
Ojciec �yczliwie j� pociesza. Marta wygl�da o wiele zdrowiej ni� kilka tygodni temu, na pocz�tku swojego pobytu. Marta lekko kr�ci g�ow�. W ka�dym razie Alma uprzedzi�a, �e Ma wpadnie tu dzi� wieczorem z wujem Carlem. Ojciec reaguje natychmiast. To mi�o. Bardzo dobrze, cieszy si� Dag, wujek Calle jest mu winien dwie korony. Ja ci je zwr�c� rozstrzyga mama.
Ach, tak, przyjdzie Pani Te�ciowa, przyjdzie Ciocia. Ojcowe czo�o jest nadal czerwonawe. Mo�emy ju� podawa� kisiel agrestowy. Matka zwraca si� do Maj i Marianne. Zrywaj� si� z miejsc i zbieraj� talerze po klopsikach. Tak, ci�gnie matka, Ma przyjdzie, �eby porozmawia� o naszej wsp�lnej wycieczce do Mangsbodarna i �eby si� z tob� przywita�. A Carl dotrzyma jej towarzystwa. Odk�d skr�ci�a nog�, woli nie chodzi� sama po lesie. No to si� przekonamy, czy wujek umie strzela� z �uku, wtr�ca Dag. Ojciec cz�stuje si� kisielem, wlewa mleko do g��bokiego talerza z kwiatowym szlaczkiem. Tak czy inaczej, to dziwne, m�wi i kiwa g�ow�. Matka reaguje od razu. Co? - pyta. Dziwne, �e Ma zadaje sobie tyle trudu, z Varoms do nas �adny kawa�ek drogi. By�oby pro�ciej, gdyby�my to my, m�odzi i �wawi, wybrali si� do niej spacerkiem. Matka sili si� na uprzejmo��: wiesz przecie�, jaka jest Ma. Troch� jej teraz nudno, gdy zosta�a sama w tym du�ym domu.
Czy �aden z syn�w nie my�li odwiedzi� jej tego lata? Nawet Ernst? Nie wiem. Na razie tak to w�a�nie wygl�da. Matka marszczy czo�o, jej g�os odrobin� t�eje. A co z jutrzejszym obiadem? - dopytuje ojciec. Jak zwykle? Czemu pytasz? Bo, jak wiadomo, jad� do Granas z kazaniem i nie jestem pewien, czy zd��� na pi�t�. I ojciec spogl�da na matk�. Ale� drogi Eriku! Nic nie rozumiem! Chcesz powiedzie�, �e droga powrotna z Granas zajmie ci trzy godziny?! To chyba niemo�liwe. Owszem, mo�liwe, odpowiada ojciec lekkim tonem. Ca�kiem mo�liwe. Nie mog� si� wymiga� od udzia�u w niewielkim przyj�ciu po mszy. Proboszcz napisa� do mnie, �e bardzo si� cieszy na to spotkanie. Nie wyrusz� z Granas przed drug�, a najwcze�niejszy poci�g towarowy z Insjon odchodzi tu� po wp� do czwartej. Musisz wi�c w moim imieniu niestety przeprosi�. Czy Pu jedzie ze mn�? Co?! Pu niemi�osiernie rozdziawia usta. Nie s�ucha� zbyt uwa�nie, zreszt� ilekro� rodzice przybieraj� �w wyj�tkowo ugrzeczniony ton, na og� si� wy��cza, a poza tym w pytaniu czai�o si� powa�ne zagro�enie dla plan�w matki.
Co? Pytam, Puniu, czy masz ochot� towarzyszy� ojcu do Granas? Nie s�dzisz, �e mo�e by� przyjemnie? (Chwila ciszy). No, chyba podzi�kujesz. Marianne pr�buje zatrze� przykre wra�enie. Oczywi�cie, �e ch�tnie pojedzie, dodaje matka, a Dag wyszczerza si� w z�o�liwym u�miechu. O, tak, na pewno b�dzie fajowo. Ojciec patrzy na Pu, kt�ry zdj�ty niemot�, je kisiel agrestowy z mlekiem. Niech Pu nie czuje si� do niczego zmuszony. G�os ojca brzmi �yczliwie. Je�li masz w planach co� ciekawszego, nie musisz... nie, m�wi
Pu. Matka u�miecha si�, zawsze udaje jej si� wszystko za�agodzi�. No, co, sko�czyli�my? Wstajemy. Podnosz� si� od sto�u, ustawiaj� za krzes�ami i k�ad� d�onie na oparciach: Dzi�kujemy ci, Bo�e, za straw�. Amen. Uk�ony i dygania. Potem poca�owanie matki w r�k�, "dzi�kuj� za jedzenie" i ju� wszyscy znosz� ze sto�u. Z wyj�tkiem ojca i ciotki Emmy, kt�rzy sadowi� si� na nagrzanej s�o�cem werandzie po�r�d pelargonii i balsamin.
Tu� przy twarzy Pu wyrasta g�owa Daga. Fajowo, co? Marianne chwyta go za ucho i ci�gnie. Zajmij si� lepiej swoimi sprawami, bo inaczej przez ca�� niedziel� b�dziesz �l�cza� nad klas�wk� z arytmetyki. �eby przynajmniej raz Dagge trzyma� dzi�b na k��dk�! Pu straszliwie doskwiera powsta�y problem.
Marianne bierze Pu za rami� i przytula do swoich mi�kkich piersi. Ojciec by si� ucieszy�, gdyby� powiedzia�, �e chcesz z nim jecha�. Pu kr�ci g�ow�. Ucieszy si� jeszcze bardziej, je�li ty z nim pojedziesz. Marianne z powag� patrzy na Pu. Nic z tego. Czemu nic z tego? Po prostu nie, m�wi Marianne i wypuszcza Pu z obj��.
Nie uciekajcie, wo�a Maj, pomo�ecie zmywa�. Pu wytrze �y�ki i widelce. I Maj porywa Daga. Zaraz, wo�a Pu, tylko si� wysikam. Przemyka za Marianne, p�dzi zgarbiony na skraj lasu, chowa si� za serc�wk�, ale nie sika. Obserwuje z daleka przybytek Dahlberg�w i jego mieszka�c�w.
Na werandzie za kwiatami i pn�czami majacz� sylwetki ciotki Emmy i ojca. Ojciec zapala cygaretk�, ciotka �yka pigu�ki na zgag�. Przez chwil� w otwartych drzwiach prowadz�cych na schody pojawia si� matka. Trzyma za r�k� Ma��. Jest tam Pu? Nie oczekuje jednak odpowiedzi. Marta wnosi do jadalnego na tacy szklanki i talerze, m�wi co� do matki, co, nie s�ycha�, a matka jej na to, �e Pu nie powinien w tak niemi�y spos�b okazywa� z�ego humoru. Musz� z nim porozmawia�. Na kuchenne schody ostro�nie wysuwa si� Lalla, z wiaderkiem. Trzeba zamyka� drzwi, bo zaraz si� tu zlec� roje much i komar�w! Marianne jest na pi�trze, energicznymi ruchami rozczesuje swe grube ciemne w�osy i co� �piewa. Matka idzie z Ma�� na werand�. Po drodze zabieraj� zepsut� szmacian� lal�. Maj zmywa, a� furczy, i rozmawia z Mart�, ale okno kuchenne jest zamkni�te, wi�c nie s�ycha�, co m�wi. Dag, uzbrojony w �cierk�, wyciera kieliszki i szklanki. Marta siedzi na krze�le i wyciera talerze. Na s�owa Maj �mieje si�, a Maj szturcha Daga biodrem. Marianne zbiega ze schod�w. Natyka si� na Ma��. Podnosi j� i przytula. Ma go�e ramiona. Ma�a �ciska kurczowo swoj� star�, rozlatuj�c� si� lalk�. Podchodz� do wysokiego rze�bionego pianina. Marianne siada z Ma�� na kolanie. Uderzaj� klawisz za klawiszem: najpierw Ma�a, potem Marianne. Matka stoi przy �ardynierze, twarz� do Pu. Nie widzi go jednak, poch�ania j� usuwanie po��k�ych li�ci z bujnej pelargonii, kt�rej drobny czerwony kwiat chyli si� ku zakurzonej szybie.
S�o�ce przenios�o si� za dom, zostawiaj�c werand� w niebieskawym cieniu. Szumi� drzewa, w leciwych pniach serc�wek co� skrzypi i szele�ci. Pu nie mo�e si� obroni� przed nag�ym smutkiem. Nie trwa to jednak d�ugo.
Przy rozchwierutanej furtce s�ycha� teraz konwersacj�. Babcia i wuj Carl. G�o�no sapi� po wyczerpuj�cym marszu z Varoms przez las. Pu nadarza si� znakomita okazja, �eby unikn�� wycierania naczy�. P�dem goni przez podw�rze do furtki. Babcia g�aszcze go po policzku, a wuj Carl mocno �ciska za kark. Pachnie ponczem. Pu wie, �e to poncz, bo matka zawsze wita wuja tym samym zdaniem: Nie rozumiem, dlaczego Calle wiecznie pachnie ponczem. A wuj jej odpowiada: Pewnie dlatego, �e wiecznie pij� poncz. Wuj Carl ma zadban� brod�, t�uste mi�kkie d�onie, du�y brzuch, na kt�rym wisi �a�cuszek zegarka, bia�y, lekko poplamiony letni garnitur, sztywny ko�nierzyk, krawat i pomi�ty lniany kapelusz. Zza pince-nez spogl�daj� du�e niebieskie oczy.
Babcia, mimo �e jest niskiego wzrostu, wydaje si� niemal okaza�a. Ma sze��dziesi�t dwa lata. Okr�g�a twarz z przyzwoitym, podw�jnym podbr�dkiem, niebieskoszare badawcze oczy, sczesane z szerokiego czo�a bia�e l�ni�ce w�osy. W�o�y�a czarn�, si�gaj�c� kostek sukni� z bia�ym ko�nierzykiem i koronkowymi mankietami. Przez rami� przerzuci�a szarobe�owy p�aszcz. Ma�e pulchne d�onie babci bywaj� mi�kkie i twarde.
Co� mi si� zdaje, �e Pu ur�s� od wczoraj, naigrawa si� wuj Carl. A mo�e tylko nos. I ci�gnie Pu za nos. Pu jest zachwycony, uwielbia wujka Carla. Babcia k�adzie p�aszcz na ramieniu Pu i bierze go za r�k�. Przyjdziesz do mnie jutro? Przeczytamy kilka rozdzia��w z "Wyspy skarb�w". Nie, nie mog�. Nie? Nie. Jad� z ojcem do Granas. Ma wyg�osi� kazanie w tamtejszym ko�ciele i chce, �ebym z nim pojecha�. Aha. Ach, tak. To mi�e, drwi wuj Carl. Babcia obrzuca go kr�tkim spojrzeniem i wuj milknie. W nast�pn� niedziel� przeczytamy dwa razy tyle! I babcia �ciska d�o� Pu.
Matka wychodzi im na spotkanie, ojciec opuszcza werand�, ciotka Emma pokazuje si� w drzwiach jadalnego. Witaj w Dufnas, drogi Eriku! Pi�knego i spokojnego urlopu! Dzi�kuj� drogiej cioci! Dzi�kuj�!
Cze��, Calle, napijesz si� koniaku? Ojciec klepie wuja Carla po ramionach. Nie ma koniaku, ucina matka. Na podw�rku pojawiaj� si� pozostali cz�onkowie rodziny i z r�nym nasileniem serdeczno�ci witaj� si� z babci�. Matka zaprasza go�ci do bzowej altanki. Na kaw� i ciasto.
Ja chc� strzela� z �uku, wo�a Carl. Czy kto� si� odwa�y stan�� ze mn� do walki? Stawiam dwukoron�wk�! Z du�ej portmonetki wy�uskuje l�ni�c� monet� i k�adzie j� na sp�kanym wsporniku s�onecznego zegara. Sam nie wiesz, co ryzykujesz! Babcia sadowi si� ze �miechem w niegdy� �adnym fotelu ogrodowym. Ciotka Emma, matka i ojciec dotrzymuj� jej towarzystwa. Od razu zaczynaj� rozmawia� o wycieczce do Mangsbodarna, kt�ra tradycyjnie ma si� odby� w drug� niedziel� sierpnia.
Lalla siedzi na kuchennych schodkach z rob�tk� i popija kaw�, zagryzaj�c cukrem. Marta czyta na hamaku jak�� powie��, a Maj szykuje ��ka na noc. I gwi�d�e.
Opr�cz wuja Carla w zawodach �uczniczych bior� udzia� Dag, Pu i Marianne. �uk jest skrzy�owaniem zabawki z broni�, gro�na rzecz. Na du�ej tarczy strzeleckiej czarny �rodkowy punkt opasuj� kolorowe k�ka. Tarcz� opiera si� na drzwiach wychodka i krokami mierzy odleg�o��. Pu zyskuje kilka metr�w.
By� mo�e nie wybierzemy si� na wycieczk� tego lata. Ojcowy baryton s�ycha� bardzo wyra�nie. Matka co� mu odpowiada, a babcia �yczliwie si� u�miecha. Strza�y wbijaj� si� w mi�kk� tarcz�. Nie, nie wybierzemy si�. To znowu ojciec. Marta podnosi wzrok znad powie�ci, zaraz jednak wraca do lektury. Lalla siorbie, nalewa gor�c� kaw� na talerzyk i balansuje nim na opuszkach trzech palc�w. Wuj Carl strzela. Marianne bije brawo. Teraz jej kolej. Dag le�y na ziemi i liczy punkty. Wuj zapala cygaro i siada na sto�ku, kt�ry przed laty kto� zostawi� na ��ce i zapomnia� o jego istnieniu. Pu zbiera strza�y.
Ogromnie to uprzejmie ze strony Cioci, ale to niczego nie zmienia. W dalszym ci�gu s�ycha� tylko ojca, mimo �e w dosy� o�ywionej konwersacji bior� udzia� wszyscy. Ogromnie uprzejme. Ciocia przypuszczalnie my�li, �e jeste�my niewdzi�czni, ja jednak... Ty mo�esz sobie rezygnowa�, rozbrzmiewa podniesiony g�os matki, ale ja zadecyduj�... O czym, nie s�ycha�. Mniej wi�cej godzin� przed zachodem s�o�ca drzewa przenika wiaterek. Na pastwisku Berglund�w ryczy krowa, raz po raz szczeka Sudd.
Ze zdumieniem stwierdzam, �e nie wspomnia�em o Suddzie. To br�zowy pudel arcyszlachetnego pochodzenia, wed�ug rodowodu nazywa si� Teddy af Trasselsudd. W dzieci�stwie uciek� z matk� z cyrku i trafi� do Psiarni, punktu zbornego dla zagubionych miejskich kundli. Ojciec kupi� go tam za pi�taka. Sudd natychmiast sta� si� cz�onkiem rodziny. Pu ba� si� go, co pies b�yskawicznie wyczu� i gryz� ch�opca przy ka�dej nadarzaj�cej si� okazji. Pu nie pozostawa� mu d�u�ny. �pi�cego oblewa� wod� albo strzela� mu nad uchem kapiszonami. Teraz Sudd dla porz�dku szczeka� na krow� Berglund�w.
Pu ma strzela�, nie starcza mu jednak sil, �eby porz�dnie naci�gn�� luk. Czuje na plecach t�usty brzuch wuja Carla. Zaczekaj, pomog� ci! Pu jest wujem okr��ony, owiewa go dym z wujowego cygara, wuj pomaga mu napi�� ci�ciw�. No? Szepce z cygarem w grubych sinawych wargach. No? Pu dobrze wie, co to "no?" znaczy. Wsp�lnie trzymaj� �uk, strza�a jest osadzona na ci�ciwie, ale nie celuj� w tarcz�, tylko w altank�. Ostry stalowy grot szuka: ojciec, nie, matka, nie, Pu zamyka oczy, otwiera, znowu zamyka. Wuj oddycha ci�ko, chrz�ci zbyt ciasna kamizelka, brzuch szemrze. No? Nad Pu zawisa chmura cygarowego dymu. Babcia siedzi profilem, zwr�cona ku ciotce Emmie. M�wi�c, stuka palcem wskazuj�cym w rant ogrodowego sto�u. �eby tak raz na zawsze uciszy� t� wiecznie paplaj�c� jadaczk�, szepce wuj Carl.
Matka wstaje. Dolewa babci kawy. Zas�ania j�. Nagle strza�a wylatuje z przenikliwym �wistem i trafia w czarny �rodek tarczy. Pu wygra�, niech mnie diabli! - wola wuj Carl i �ami�c wszelkie regu�y gry, wr�cza ch�opcu dwukoron�wk�, a ten rozdziawia usta ze zdumienia. Zamknij buzi�, Pu. Wuj przykrywa mu brod� mi�kk� d�oni� G�upio wygl�dasz, kiedy si� tak gapisz. A g�upi chyba nie jeste�, co? A mo�e jeste�?
Na kuchennych schodach pojawia si� Maj. Trzyma emaliowan� ba�k� na mleko. Na pewno pomie�ci trzy litry. Czy Pu p�jdzie ze mn� po mleko? - wola przez podw�rze. Tak, Pu ch�tnie p�jdzie. Chowa tylko dwukoron�wk� do kieszeni spodni.
Maj puszcza si� zboczem w kierunku lasu. Pu truchta obok.
W�o�y�a niebiesk� lnian� sukienk�, a rude w�osy splot�a w warkocz, kt�ry si�ga talii. Maszeruje z podan� do przodu g�ow�, pogwizduje, zadarty nosek celuje prosto przed siebie. Ca�a Maj pachnie potem i zielonym myd�em o nazwie "Palmol