2319
Szczegóły |
Tytuł |
2319 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2319 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2319 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2319 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
EMILY BRONT�
WICHROWE WZG�RZA
(T�UMACZY�A: JANINA SUJKOWSKA)
ROZDZIA� PIERWSZY
1801
Wr�ci�em w�a�nie z wizyty u mego gospodarza, s�siada-samotnika, z kt�rym b�d� musia� utrzymywa� stosunki. Okolica naprawd� pi�kna! W ca�ej Anglii nie znalaz�bym chyba drugiego tak odludnego miejsca. Prawdziwy raj dla mizantrop�w - w sam raz dla takich jak ja i pan Heathcliff. C� za typ! Z pewno�ci� nie odgad�, jak� poczu�em do niego sympati� od chwili, gdy na m�j widok czarne jego oczy zamigota�y podejrzliwie, a palce stanowczym gestem wsun�y si� g��biej za kamizelk�.
- Pan Heathcliff? - zapyta�em.
Skin�� g�ow�.
- Jestem Lockwood, pa�ski dzier�awca. Poczytywa�em sobie za obowi�zek z�o�y� panu moje uszanowanie zaraz po przyje�dzie. Mam nadziej�, �e nalegaj�c tak usilnie na wynaj�cie mi Drozdowego Gniazda nie sprawi�em panu k�opotu. Dowiedzia�em si� wczoraj, �e mia� pan zamiar...
- Drozdowe Gniazdo jest moj� w�asno�ci� - przerwa� mi szorstko. - Gdybym m�g� tego unikn��, nie pozwoli�bym, by mi ktokolwiek sprawia� k�opot. Wejd� pan!
To "Wejd� pan", wym�wione przez zaci�ni�te z�by, brzmia�o jak: "Id� do diab�a!" Nie zdradza� ch�ci otworzenia bramy. To zach�ci�o mnie do przyj�cia zaproszenia. Zaciekawi� mnie cz�owiek, kt�ry wyda� mi si� jeszcze wi�kszym odludkiem ni� ja sam.
Dopiero gdy ko� m�j wpar� si� piersi� w bram�, Heathcliff zdj�� �a�cuch i z niezadowolon� min� poprowadzi� mnie w stron� domu. - J�zefie! - zawo�a� w g��b podw�rza, - Zabierzcie konia i przynie�cie wina!
"A wi�c to ca�a tutejsza s�u�ba - pomy�la�em s�ysz�c to podw�jne polecenie. - Nic dziwnego, �e �cie�ki zaros�y traw�, a byd�o objada zapuszczony �ywop�ot".
J�zef by� to cz�owiek stary, mo�e nawet bardzo stary, cho� czerstwy i krzepki. - Bo�e, ratuj nas - mrukn�� z wyra�n� niech�ci�, zabieraj�c konia, i spojrza� na mnie tak kwa�no, �e zdj�ty lito�ci� pomy�la�em, i� pomoc boska potrzebna mu jest raczej do strawienia obiadu, a pobo�ne westchnienie nie ma �adnego zwi�zku z mym nieoczekiwanym przybyciem.
Siedziba Heathcliffa zwie si� Wichrowe Wzg�rza. Bo te� musi by� tu dobry wygwizd�w. O sile p�nocnych wiatr�w �wiadczy pochylenie kar�owatych jode� ko�o domu jak r�wnie� rzadkie k�py tarniny o ga��ziach zwr�conych w jedn� stron�, jakby �ebrz�ce o s�o�ce. Przewiduj�cy architekt wybudowa� na szcz�cie dw�r mocny, o w�skich, g��boko osadzonych oknach, grubych murach i wystaj�cych kamiennych naro�nikach.
Zanim przest�pi�em pr�g, zatrzyma�em si� podziwiaj�c groteskowe p�askorze�by na frontonie, gdzie spo�r�d pl�taniny poobt�ukiwanych gryf�w i bezwstydnych amork�w wy�ania� si� napis: ,,1500 - Hareton Earnshaw". Ch�tnie by�bym us�ysza� kr�tkie dzieje tego starego domu z ust jego ponurego w�a�ciciela - gdyby nie ch�odna postawa gospodarza na progu drzwi wej�ciowych, zdaj�ca si� m�wi� najwyra�niej: "Albo w�a�, albo si� wyno�!" Nie mia�em zamiaru powi�ksza� zniecierpliwienia mego przewodnika przez zag��bianie si� w tajniki jego siedziby.
Weszli�my do pokoju bawialnego, kt�rego nie poprzedza�a ani sie�, ani korytarz. Zazwyczaj w tej okolicy bawialnia mie�ci w sobie r�wnie� kuchni�, ale w Wichrowych Wzg�rzach kuchnia znajdowa�a si� widocznie w g��bi domu, co pozna�em po brz�ku naczy� i zmieszanej wrzawie g�os�w. Nie zauwa�y�em te� �adnych �lad�w pieczenia czy gotowania na olbrzymim piecu w g��bi pokoju ani po�ysku miedzianych patelni i mosi�nych rondli na �cianach. Wielki d�bowy kredens w drugim ko�cu odbija� jednak wspaniale ciep�o i �wiat�o rz�dami ogromnych cynowych p�misk�w, srebrnych dzban�w i kubk�w ustawionych wysoko a� pod sam sufit, ukazuj�c oczom ca�� sw� wewn�trzn� budow� z wyj�tkiem miejsca, gdzie zas�ania�a go drewniana p�ka pe�na plack�w owsianych, szynek i ud�c�w baranich i wo�owych. Nad kominkiem wisia�a brzydka stara bro� my�liwska i para pistolet�w, a na kominku sta�y dla ozdoby trzy jaskrawo pomalowane puszki. Posadzka by�a g�adka, bia�a, kamienna; krzes�a wysokie, prostej roboty, pomalowane na zielono. W g��bi majaczy�o w mroku jeszcze kilka innych, ci�kich, czarnych krzese�. W niszy pod kredensem spoczywa�a olbrzymia br�zowa wy�lica otoczona gromad� piszcz�cych szczeni�t. Inne psy wa��sa�y si� po k�tach.
Komnata i sprz�ty te nie budzi�yby zdziwienia, gdyby nale�a�y do jakiego� farmera z p�nocy, jakich wielu mo�na tu spotka� w promieniu kilku mil, ros�ego ch�opa o zaci�tej twarzy, w spodniach zapi�tych pod kolanami, w kamaszach, rozpartego w fotelu za sto�em przy kuflu pieni�cego si� piwa. Ale pan Heathcliff by� ca�kowitym przeciwie�stwem swego domu i stylu �ycia. Z wygl�du przypomina� Cygana, z miny, ubioru i obej�cia - d�entelmena: to znaczy d�entelmena w tym stopniu, w jakim jest nim ka�dy wiejski dziedzic. By� mo�e troch� zaniedbany, ale to nie szpeci�o jego prostej, ros�ej postaci i pos�pnej, twarzy. Mo�e kto� zarzuci�by mu pewn�, niczym nieuzasadnion� dum� - ja jednak czu�em instynktownie, �e jest to tylko niech�� do okazywania prze�ywanych uczu�. Taki cz�owiek kocha i nienawidzi w tajemnicy, a wzajemno�� w mi�o�ci czy nienawi�ci uwa�a�by za impertynencj�. Czuj�, �e ponosi mnie wyobra�nia; przypisuj� mu nazbyt szczodrze w�asne uczucia. Pan Heathcliff mo�e mie� zupe�nie inne powody do unikania ludzi. Miejmy nadziej�, �e moje usposobienie jest wyj�tkowe. Moja droga matka mawia�a, �e nigdy nie b�d� mia� mi�ego domu. No i ostatniego lata okaza�em si� istotnie zupe�nie niegodny domowego szcz�cia.
Pozna�em mianowicie podczas pi�knego miesi�ca nad morzem czarowne stworzenie, istn� bogink� w moich oczach. Wszystko by�o dobrze, dop�ki nie zwraca�a na mnie uwagi. Nigdy nie wyzna�em swej mi�o�ci s�owami, ale je�eli oczy maj� wymow�, to ka�da g�ska musia�aby odgadn��, �e by�em zakochany po uszy. Zrozumia�a wreszcie i odpowiedzia�a mi najs�odszym spojrzeniem wzajemno�ci. A ja - wstyd wyzna� - zamkn��em si� w sobie natychmiast jak �limak i z ka�dym spojrzeniem stawa�em si� coraz bardziej ch�odny i daleki. Biedactwo, zawstydzone i przera�one w�asn� domnieman� pomy�k�, sk�oni�o matk� do natychmiastowego wyjazdu. To szczeg�lne usposobienie wyrobi�o mi opini� cz�owieka bez serca - jak dalece niezas�u�on�, ja sam tylko mog� to oceni�.
Usiedli�my po obu stronach kominka. Usi�owa�em wype�ni� milczenie pr�b� pog�askania suki, kt�ra porzuciwszy szczeni�ta skrada�a si� jak wilk w kierunku moich �ydek szczerz�c bia�e, l�ni�ce k�y. Odpowiedzia�a na moj� pieszczot� przeci�g�ym, gard�owym warkni�ciem.
- Zostaw pan psa w spokoju - warkn�� gospodarz do wt�ru, uspokajaj�c psa mocnym kopni�ciem. - Nie jest przyzwyczajona do kares�w. To nie jest pokojowa, psina, �eby si� z ni� pie�ci�. - I post�piwszy ku bocznym drzwiom krzykn�� ponownie :
- J�zef!
J�zef zamamrota� co� niezrozumiale w g��bi piwnicy, ale poniewa� si� nie zjawia�, pan Heathcliff sam da� nurka pod pod�og� zostawiaj�c mnie pod czujn� stra�� piekielnej suki i dw�ch srogich, kosmatych owczark�w, bacznie �ledz�cych ka�de moje poruszenie. Nie pragn�c bynajmniej zapozna� si� z ich k�ami, siedzia�em bez ruchu; pozwoli�em sobie tylko na drwi�ce miny, w tym przekonaniu oczywi�cie, �e psy tych cichych obelg nie zrozumiej�. Omyli�em si�. Rozz�oszczona suka wskoczy�a mi nagle z furi� na kolana. Zrzuci�em j� i zastawi�em si� sto�em. Jak na dane has�o wypad�o ze wszystkich k�t�w z p� tuzina czworonogich bies�w r�nej wielko�ci i wieku. Ostre k�y chwyta�y mnie za obcasy i po�y. Odpieraj�c pogrzebaczem ataki wi�kszych napastnik�w, g�o�no wzywa�em pomocy.
Gospodarz i parobek z irytuj�cym spokojem wchodzili po schodach. Nie poruszali si� ani odrobin� pr�dzej ni� zwykle, cho� wok� kominka przewala�o si� k��bowisko warcz�cych i szczekaj�cych ps�w. Na szcz�cie po�pieszy�a z odsiecz� mieszkanka kuchni. Za�ywna niewiasta w podkasanej sp�dnicy, z zawini�tymi r�kawami, czerwona od ognia, wpad�a mi�dzy nas z patelni� w r�ku. Narz�dzie to oraz wartki potok s��w okaza�y si� skuteczn� broni�. Burza ucich�a jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Pogromczyni sta�a ko�o kominka, z piersi� faluj�c� jak morze po sztormie. Na t� chwil� wszed� pan domu.
- Co si� tu dzieje, u diab�a? - zapyta� patrz�c na mnie z�ym wzrokiem, trudnym do zniesienia po tak niego�cinnym przyj�ciu.
- Pewnie, �e u diab�a! - burkn��em zirytowany. - Tabun op�tanych �wi� nie by�by z pewno�ci� gorszy od pa�skich ps�w. R�wnie dobrze m�g�by pan zostawi� swego go�cia w klatce dzikich tygrys�w.
Heathcliff przesun�� st� na dawne miejsce i postawi� przede mn� butelk�.
- Nie rusz� cz�owieka, kt�ry siedzi spokojnie i niczego nie dotyka - zauwa�y�. - Psy powinny by� czujne. Napije si� pan wina? ,
- Nie, dzi�kuj�.
- Chyba pana nie pok�sa�y?
- Nie usz�oby im to na sucho.
Twarz Heathcliffa wykrzywi�a si� w u�miechu.
- Widz�, �e jest pan zdenerwowany, panie Lockwood. Mo�e troch� wina? Go�cie s� tak� rzadko�ci� w tym domu, �e, przyznam si� otwarcie, ani ja, ani moje psy nie wiemy, jak ich podejmowa�. Pa�skie zdrowie!
Sk�oni�em si� i wypi�em za jego zdrowie. Nie by�o sensu d�sa� si� o g�upie kundle. Nie chcia�em si� te� nara�a� na drwiny. Zreszt� gospodarz, zapewni? powodowany ostro�no�ci�, by nie zrazi� sobie dobrego dzier�awcy, sta� si� bardziej rozmowny. Przez grzeczno�� skierowa� rozmow� na temat, kt�ry, jak s�dzi�, powinien mnie zainteresowa�, to jest na zalety i braki mojej obecnej siedziby. O sprawach tych m�wi� w spos�b inteligentny. Tak mnie to zach�ci�o, �e nim wr�ci�em do domu, postanowi�em z�o�y� wizyt� nast�pnego dnia. On sobie tego wyra�nie nie �yczy. Mimo to p�jd�. W por�wnaniu z nim czuj� si� zdumiewaj�co towarzyski.
ROZDZIA� DRUGI
Wczorajsze popo�udnie by�o zimne i mgliste. Zamierza�em w�a�ciwie posiedzie� przy ciep�ym kominku, zamiast brn�� przez b�ota i wrzosowiska do Wichrowych Wzg�rz. Tote� po obiedzie (nawiasem m�wi�c, jadam obiad mi�dzy dwunast� a pierwsz� w po�udnie; gospodyni, starsza jejmo�� przej�ta wraz z inwentarzem domu, nie mog�a czy te� nie chcia�a zrozumie� mojej pro�by, �e wola�bym obiadowa� o pi�tej) uda�em si� na g�r� do swego pokoju z zamiarem pozostania w domu. Tam jednak poprzez chmur� py�u dojrza�em s�u��c�, kt�ra kl�cz�c przed kominkiem w�r�d szczotek i wiaderek z w�glem zasypywa�a ogie� popio�em. Widz�c to uciek�em natychmiast z domu. Po czteromilowym marszu znalaz�em si� przed bram� Wichrowych Wzg�rz w�a�nie w chwili, gdy zaczyna� sypa� puszysty �nieg.
Na tym nie os�oni�tym wzg�rzu ziemia by�a zamarzni�ta, ale czarna. Ostre zimno przejmowa�o do szpiku ko�ci. Nie mog�em odczepi� �a�cucha, przeskoczy�em wi�c przez ogrodzenie i po�pieszy�em ku domowi drog� wyk�adan� kamiennymi p�ytami, po kt�rej bokach ros�y nier�wno krzaki agrestu. Ale cho� puka�em i puka�em, a� mnie r�ce bola�y, drzwi pozosta�y zamkni�te. Tylko psy ujada�y.
"Hultaje! - wykrzykiwa�em w my�li. - Niego�cinne gbury! Zas�ugujecie na wieczn� samotno�� i odci�cie od rodzaju ludzkiego. Ja przynajmniej w dzie� nie zamyka�bym swych drzwi na rygiel. Ale co mi tam - wejd� i tak!" Szarpn��em z ca�ych si� za klamk�. Z okr�g�ego okienka stodo�y wyjrza�a kwa�na g�ba J�zefa.
- Czego tam? - wrzasn��. - Pan poszed� do owczarni. Trzeba obej�� naoko�o, je�eli chcecie z nim gada�.
- Czy nikogo w domu nie ma, �e nie otwieraj�?
- Jest pani, ale ona nie otworzy, cho�by�cie si� t�ukli do ciemnej nocy.
- Mo�e by�cie jej powiedzieli, J�zefie, kto przyszed�?
- Jeszcze czego? Nie moja rzecz - mrukn�� stary chowaj�c g�ow�.
�nieg sypa� g�sto. Zn�w pochwyci�em za klamk�, gdy w g��bi podw�rza ukaza� si� m�ody cz�owiek, bez kurtki, z wid�ami na ramieniu, i kaza� mi i�� za sob�. Min�wszy pralni� i brukowany dziedziniec z szop� na w�giel, studni� i go��bnikiem, znale�li�my si� w znanej mi ju�, du�ej, ciep�ej i weso�ej izbie. Wielki ogie�, podsycany w�glem, drzewem i torfem, wype�nia� j� rozkosznym blaskiem i ciep�em. Przy stole, nakrytym do obfitej kolacji, siedzia�a "pani", osoba, kt�rej istnienia dotychczas nie podejrzewa�em. Sk�oni�em si� ucieszony, pewny, �e poprosi, bym usiad�. Siedzia�a na krze�le wyprostowana, sztywna, przygl�daj�c mi si� w milczeniu.
- Okropna pogoda, prosz� pani - odezwa�em si�. - Obawiam si�, �e drzwi ucierpia�y od moich pi�ci. Ale to wina s�u�by: nam�czy�em si�, zanim us�yszano.
Milcza�a. Przygl�da�em si� jej, ona r�wnie� patrzy�a na mnie, a raczej mierzy�a ch�odnym, bezceremonialnym spojrzeniem, co wprawia�o mnie w nad wyraz przykre zak�opotanie.
- Siadaj pan! - burkn�� m�ody cz�owiek. - On zaraz przyjdzie.
Usiad�em. Odchrz�kn�wszy zawo�a�em na gro�n� Juno, kt�ra na znak, �e mnie poznaje, raczy�a poruszy� ko�cem ogona.
- Pi�kne zwierz� - spr�bowa�em zn�w nawi�za� rozmow�. - Czy pani zamierza rozda� szczeni�ta?
- Nie moje! - warkn�a mi�a gospodyni. Nawet Heathcliff nie zdoby�by si� na tak odpychaj�cy ton.
- Aha! Tam pewnie s� ulubie�cy pani? - wskaza�em na ciemne legowisko, pe�ne, jak mi si� zdawa�o, kociak�w.
- Dziwnych mi pan wybra� ulubie�c�w! - fukn�a pogardliwie.
Wpad�em. By� to bowiem stos nie�ywych kr�lik�w. Zn�w chrz�kn��em, przysun��em si� bli�ej ognia i powt�rzy�em uwag� o fatalnej pogodzie.
- Nie trzeba by�o wychodzi� z domu - odpar�a i wsta�a, by zdj�� znad kominka dwie malowane puszki.
Dotychczas siedzia�a w cieniu. Teraz dopiero ujrza�em w pe�nym �wietle jej posta� i twarz. By�a wysmuk�a, bardzo jeszcze m�oda i dziewcz�ca. Nigdy dot�d nie widzia�em tak zgrabnej sylwetki i tak uroczej twarzy. Mia�a drobne rysy, bardzo jasne, lniane, a raczej z�ote loki, spadaj�ce swobodnie na delikatn� szyj�, i oczy, kt�rym, gdyby nie ich wyraz, trudno by�oby si� oprze�. Na szcz�cie dla mego czu�ego serca bi�a z nich jedynie pogarda i rozpacz, dziwnie nienaturalna w tak m�odym wieku.
Chcia�em jej pom�c zdj�� puszki, gdy� sta�y za wysoko, ale �achn�a si� jak sk�piec, kt�remu ofiarowano niewczesn� pomoc w liczeniu z�ota.
- Obejd� si� bez pomocy - burkn�a. - Sama dosi�gn�!
- Przepraszam - usprawiedliwi�em si� z po�piechem. Zawi�za�a fartuch na schludnej czarnej sukni i stoj�c z �y�k� herbaty nad imbrykiem zapyta�a:
- Zaproszono pana na herbat�?
- Z przyjemno�ci� si� napij� - odpar�em.
- Zaproszono pana? - powt�rzy�a.
- Nie - odpar�em niemal z u�miechem. - Zaproszenie nale�y do pani.
Cisn�a �y�k� i puszk� z herbat� i wr�ci�a na swoje krzes�o ze zmarszczonym gniewnie czo�em i doln� warg� wysuni�t� jak u dziecka, kt�re si� za chwil� rozp�acze.
Tymczasem m�ody cz�owiek narzuci� na siebie obszarpan� kurtk� i stoj�c przed ogniem spogl�da� na mnie spod oka takim wzrokiem, jakby�my byli �miertelnymi wrogami. Zacz��em si� zastanawia�, czym on w�a�ciwie jest: s�u��cym czy nie. Ubi�r i mowa znamionowa�y prostaka nie mog�cego si� r�wna� z pa�stwem Heathcliff, g�sta, k�dzierzawa, ciemna czupryna nie zna�a grzebienia i myd�a; kud�aty zarost zachodzi� na policzki; r�ce by�y ciemne jak u zwyk�ego ch�opa, ale w sposobie bycia wyczuwa�o si� swobod� niemal wynios��. Nie okazywa� tak�e �adnej us�u�no�ci wobec pani domu. Nie wiedz�c, z kim mam do czynienia, wola�em udawa�, �e nie widz� jego dziwnej zaczepno�ci. Odetchn��em z ulg�, gdy w kilka minut p�niej wszed� Heathcliff.
- Widzi pan, �e dotrzyma�em przyrzeczenia i przyszed�em! - zawo�a�em z udan� weso�o�ci�. - Mam nadziej�, �e udzielicie mi pa�stwo schronienia pod swoim dachem na p� godziny, dop�ki nie minie zawieja.
- P� godziny? - odpar� strzepuj�c z ubrania bia�e p�atki. - Ze te� panu zachcia�o si� wyj�� na tak� �nie�yc�! Przecie� mo�e pan zab��dzi� na bagnach. Tutejsi cz�sto myl� drog� o zmierzchu przy takiej pogodzie. A na zmian� si� nie zanosi.
- M�g�by mnie odprowadzi� kt�ry� z pa�skich ludzi. Przenocowa�by u mnie w Drozdowym Gnie�dzie. Czy to mo�liwe?
- Nie.
- No, c�! Wobec tego musz� zda� si� na w�asny spryt.
- Hm!
- B�dzie herbata czy nie? - zapyta� m�odzieniec w obszarpanym ubraniu, przenosz�c w�ciek�e spojrzenie ze mnie na m�od� pani�.
- Czy jemu te� da�? - zwr�ci�a si� do Hethcliffa.
- Po�piesz si�, s�yszysz? - warkn�� gospodarz z tak� z�o�ci�, �e a� podskoczy�em na krze�le. Ton, jakim wypowiedziane by�y te s�owa, zdradza� natur� z gruntu z��. Straci�em do niego ca�� sympati�. Gdy herbata by�a gotowa, kaza� mi przysun�� si� z krzes�em. Zasiedli�my wszyscy doko�a sto�u, nie wy��czaj�c m�odego prostaka. W ponurym milczeniu spo�ywali�my posi�ek. "Je�eli to ja wywo�a�em ten nastr�j - my�la�em - powinienem stara� si� go rozproszy�. Przecie� to niemo�liwe, aby ci ludzie zawsze byli tacy nachmurzeni i milcz�cy, cho�by nawet mieli najgorsze usposobienia".
- Dziwne - zacz��em w przerwie mi�dzy dwiema fili�ankami herbaty - jak przyzwyczajenie urabia nasze upodobania i pogl�dy. Niejeden powiedzia�by, �e �ycie na takim odludziu, jak tutaj, nie mo�e by� szcz�liwe. Mimo to wydaje mi si�, �e w otoczeniu rodziny, z tak mi�� pani� w roli opieku�czego ducha pa�skiego ogniska domowego i serca...
- Z moj� mi�� pani�? - przerwa� mi z wyrazem niemal diabelskiego szyderstwa na twarzy. - Gdzie� ona, ta moja mi�a pani?
- Mam na my�li pa�sk� �on�, pani� Heathcliff.
- Ach tak, wi�c chcesz pan powiedzie�, �e duch jej po �mierci pe�ni tutaj nadal rol� anio�a str�a?
Zrozumia�em moj� pomy�k�. Trzeba si� by�o wyt�umaczy�... Powinienem by� przecie� zauwa�y� zbyt wielk� jak na ma��e�stwo r�nic� wieku mi�dzy t� par�. On mia� oko�o czterdziestki - wiek, w kt�rym m�czyzna ma do�� rozumu, by si� nie �udzi�, �e m�oda dziewczyna po�lubi go z mi�o�ci. Takie z�udzenia bywaj� raczej os�od� p�niejszego wieku. Ona nie wygl�da nawet na siedemna�cie lat.
Rozja�ni�o mi si� w g�owie. To pewnie ten cymba� obok mnie, kt�ry pije herbat� ze spodka i je chleb brudnymi �apami, jest jej m�em. Naturalnie - Heathcliff-junior. Oto, do czego prowadzi takie zagrzebanie si� �ywcem: wysz�a za tego prostaka, zmarnowa�a si�, bo nie wiedzia�a, �e istniej� inni. Szkoda! Wielka szkoda! Musz� uwa�a�, �eby nie po�a�owa�a swego wyboru! Ta ostatnia uwaga mog�aby �wiadczy� o zarozumia�o�ci. Ale to nieprawda. M�odzieniec wyda� mi si� wr�cz odpychaj�cy, a wiedzia�em z do�wiadczenia, �e mog� podoba� si� kobietom.
- Ta pani jest moj� synow� - wyja�ni� gospodarz potwierdzaj�c moje przypuszczenia. I przy tych s�owach rzuci� jej spojrzenie pe�ne dziwnej nienawi�ci, chyba �e wyraz jego twarzy by� w zupe�nej sprzeczno�ci z jego uczuciami.
Wobec tego zwr�ci�em si� do m�odego s�siada:
- Ach, naturalnie, teraz rozumiem. To pan jeste� szcz�liwym ma��onkiem tej dobrej wr�ki.
Wpad�em jeszcze gorzej ni� poprzednio. M�odzieniec poczerwienia� i zacisn�� pi�ci, jakby chcia� si� na mnie rzuci�. Ale opami�ta� si� w por� i za ca�� odpowied� dosta�o mi si� ordynarne, st�umione przekle�stwo. Uda�em, �e nie s�ysz�.
- Pa�skie domys�y trafiaj� w pr�ni� - odezwa� si� gospodarz. - �aden z nas nie ma szcz�cia by� ma��onkiem pa�skiej dobrej wr�ki. Jej wybraniec nie �yje. Chcia�em powiedzie�, �e by�a moj� synow�, a wi�c musia�a owdowie�.
- A ten m�ody cz�owiek...
- To z pewno�ci� nie m�j syn!
Heathcliff u�miechn�� si�, jakby uzna� takie przypuszczenie za zbyt �mia�y �art. On ojcem tego nied�wiedzia!
- Nazywam si� Hareton Earnshaw - warkn�� m�odzieniec - Radz� panu szanowa� moje nazwisko!
- Nie obrazi�em pana - odrzek�em wy�miewaj�c w duszy godn� min�, z jak� mi si� przedstawi�.
Wpatrywa� si� we mnie tak wyzywaj�co, �e odwr�ci�em g�ow� z obawy, �eby go nie trzepn�� po uszach albo nie roze�mia� si� na ca�y g�os. Zacz��em czu� si� wyra�nie nieswojo w tym mi�ym k�ku rodzinnym. Ponury nastr�j psu� zupe�nie wra�enie ciep�a i zaciszno�ci. Powiedzia�em sobie, �e dobrze si� namy�l�, zanim po raz trzeci przest�pi� te progi.
Posi�ek dobiega� ko�ca w g�uchym milczeniu. Nikt ju� nie wyrzek� s�owa. Wyjrza�em oknem, by zobaczy�, jak tam z pogod�. Widok, kt�ry ukaza� si� moim oczom, nie zach�ca� do wyj�cia: �ciemni�o si� przedwcze�nie, niebo i wzg�rza nik�y w gro�nym k��bowisku wichru i g�stej �nie�ycy.
- Bez przewodnika nie zajd� chyba do domu - wyrwa�o mi si� mimo woli. - Drogi zasypane, a gdyby nawet nie by�y zasypane, to ciemno, cho� oko wykol.
- Hareton, zap�d� te dwana�cie owiec pod dach, do stodo�y. W owczarni �nieg je przez noc zasypie. I zastaw je desk� - rozkazywa� Heathcliff.
- Ale co ja mam robi�? - pyta�em z rosn�cym rozdra�nieniem.
Nikt mi nie odpowiedzia�. Obejrzawszy si� zobaczy�em J�zefa, kt�ry wszed� z wiaderkiem owsianki dla ps�w. M�oda pani, nachylona nad ogniem, zabawia�a si� zapalaniem zapa�ek, kt�re spad�y z kominka, gdy odstawia�a puszk� z herbat�. Stary, postawiwszy sw�j ci�ar, rozejrza� si� krytycznie po pokoju i zagadn�� ochryp�ym g�osem:
- �e te� b�dzie tu sta� i pr�nowa�, kiedy tamci poszli do roboty. Szkoda gada�! I tak nic z lenia nie b�dzie! Diabli wezm�, jak matk� wzi�li!
Wyda�o mi si� przez chwil�, �e stary nicpo� do mnie zwraca t� przemow�. Ju� ju� mia�em go kopn�� i wyrzuci� za drzwi, gdy odpowied� m�odej kobiety ostudzi�a moje zap�dy.
- Nikczemny stary ob�udniku! - zawo�a�a. - Nie boisz si�, �e ciebie porw�, skoro ich tak cz�sto wspominasz? Nie zaczynaj ze mn�, bo sama poprosz�, �eby si� z tob� za�atwili. Sp�jrz no, J�zefie - przy tych s�owach zdj�a z p�ki pod�u�n� czarn� ksi�g� - ile si� ju� nauczy�am Czarnej Magii. Nied�ugo potrafi� ju� zrobi� porz�dek w tym domu. Czerwona krowa nie zdech�a przypadkiem, a tw�j reumatyzm nie jest wcale dopustem bo�ym!
- Wied�ma, wied�ma! - sapa� stary. - Niech B�g nas uchroni od Z�ego.
- Ty sam jeste� wyrzutek i pot�pieniec! Precz, bo b�dzie �le! Ulepi� was wszystkich z wosku i gliny, a kto pierwszy przekroczy nakre�lone przeze mnie granice, tego... Nie powiem, co mu si� stanie, ale zobaczycie! Precz! Patrz� na ciebie.
Pi�kne oczy m�odej czarownicy zab�ys�y z�o�liw� drwin� i J�zef, naprawd� przera�ony j dr��cy, wypad� z pokoju modl�c si� g�o�no i wykrzykuj�c: - Wied�ma!
S�dzi�em, �e m�oda kobieta stroi sobie z niego niesamowite �arty. Poniewa� zostali�my sami, spr�bowa�em j� prosi� o pomoc w mej biedzie.
- Pani - rzek�em powa�nie - prosz� mi darowa� moj� natarczywo��, ale maj�c tak� twarz, musi pani mie� te� dobre serce. Prosz� obja�ni� mnie, jak mam trafi� do domu. Jestem w takim samym k�opocie, w jakim pani by si� znalaz�a, gdyby ci kazano jecha� do Londynu.
Pani Heathcliff zasiad�a ju� na krze�le przy �wiecy, z du�� czarn� ksi�g� otwart� na kolanach.
- Niech pan wraca t� sam� drog�, kt�r� pan przyszed� - odpowiedzia�a. - Rada kr�tka, ale na ,lepsz� mnie nie sta�.
- A je�li pani si� dowie, �e mnie znaleziono zamarzni�tego w bagnie lub w dziurze jakiej� pod �niegiem, czy sumienie nie szepnie pani, �e� troch� wsp�winna mojej �mierci?
- C� znowu? Nie mog� pana odprowadzi�. Nie pu�ciliby mnie nawet do bramy ogrodowej.
- Pani! By�bym niepocieszony, gdyby pani mia�a dla mnie przest�pi� bodaj pr�g domu w tak� noc! Ja nie chc�, �eby mi pani pokazywa�a drog�, tylko �eby mi j� pani opisa�a albo te� sk�oni�a pana Heathcliffa, by mi da� przewodnika.
- Ale kogo? Jest tylko on, Earnshaw, Zilla, J�zef i ja. Kogo by pan wybra�?
- To tu nie ma parobk�w?
- Nie. To ju� wszyscy. ,
- W takim razie b�d� zmuszony zosta�.
- Musi pan to za�atwi� z gospodarzem. To nie moja sprawa.
W tej chwili od drzwi kuchennych zabrzmia� ostry g�os Heathcliffa:
- B�dziesz pan mia� nauczk�, �eby si� nie w��czy� po wzg�rzach w taki czas. Co si� tyczy noclegu, to ja tu nie mam pokoj�w go�cinnych. Chyba �e si� pan prze�pi w jednym ��ku z Haretonem albo J�zefem.
- Mog� si� przespa� na krze�le w tym pokoju.
- O, nie! Obcy to zawsze obcy, biedny czy bogaty. Nie pozwol� gospodarowa� tutaj nikomu za moimi plecami - zapowiedzia� brutalnie.
Cierpliwo�� moja wyczerpa�a si� wreszcie. Zakl��em pod nosem i wypad�em na podw�rze, prosto na Haretona. By�o tak ciemno, �e nie widzia�em, gdzie brama. Gdy kr��y�em po omacku, us�ysza�em jeszcze jedn� pr�bk� ich wzajemnej uprzejmo�ci wzgl�dem siebie. Pocz�tkowo m�ody cz�owiek pr�bowa� si� za mn� wstawi�:
- Odprowadz� go do furtki.
- Do diab�a z odprowadzaniem! - wrzasn�� jego pan czy nie pan. - A kto si� zajmie ko�mi?
- �ycie ludzkie wi�cej warte, ni� zaniedbanie koni przez jeden wiecz�r. Kto� musi p�j�� - da� si� s�ysze� cichy g�os pani Heathcliff, serdeczniejszy, ni� mog�em si� po niej spodziewa�.
- Na tw�j rozkaz nie p�jd�! - odpali� m�odzieniec. - Je�eli ci na nim zale�y, lepiej sied� cicho!
- Mam nadziej�, �e jego duch b�dzie ci� straszy�, a Drozdowe Gniazdo pr�dzej rozpadnie si� w gruzy, ni� Heathcliff znajdzie nowego dzier�awc� - odpar�a ostro m�oda kobieta.
- S�uchajcie, s�uchajcie, jak ich przeklina! - zamrucza� J�zef, ku kt�remu si� skierowa�em.
Siedzia� niedaleko, doj�c krowy przy �wietle latarni. Zabra�em mu j� bez ceremonii i krzykn�wszy, �e nazajutrz ode�l�, po�pieszy�em ku najbli�szej furtce.
Stary pu�ci� si� za mn� w pogo�.
- Panie, panie, on ukrad� latarni�! �ap go! Rozb�j! Hej, pieski! Hej, Wilk! �ap go!
Dwa kud�ate potwory dopad�y mnie przy furtce, skoczy�y mi do gard�a,/powali�y i zadepta�y �wiat�o. Wsp�lny wybuch �miechu Heathcliffa i Haretona dope�ni� miary mojej w�ciek�o�ci i upokorzenia. Na szcz�cie bestie nie okazywa�y ch�ci po�arcia mnie �ywcem; przeci�ga�y si� tylko, ziewa�y i kr�ci�y ogonami, ale nie pozwala�y mi powsta� z ziemi. Musia�em wi�c le�e�, dop�ki ich z�o�liwym panom nie spodoba�o si� uwolni� mnie z tej opresji. Bez kapelusza, dr��cy z gniewu, za��da�em od hultaj�w, �eby mnie natychmiast wypu�cili, bo tego po�a�uj�. Grozi�em im nieokre�lon� zemst�, miota�em si� jak kr�l Lear, j�zyk odmawia� mi pos�usze�stwa.
By�em w�ciek�y, a w dodatku nos krwawi� mi obficie. Heathcliff wci�� si� za�miewa�, a ja wymy�la�em. Nie wiem, jak by si� ta scena sko�czy�a, gdyby nie zjawi�a si� w por� osoba rozs�dniejsza ode mnie, a lito�ciwsza od mego gospodarza. By�a to Zilla, owa za�ywna gospodyni, kt�ra wybieg�a wreszcie z kuchni zwabiona awantur�, my�l�c, �e pad�em ofiar� napa�ci. Ba�a si� jednak zaczepi� swego pana, skierowa�a przeto ca�y potok swojej wymowy przeciwko m�odszemu �otrowi.
- Panicz znowu co� nowego! Nied�ugo b�dziemy mordowa� ludzi na naszym progu! Ja w tym domu d�u�ej nie wytrzymam. Patrzajcie na tego biednego ch�opca, ledwo dyszy! Spokojnie, spokojnie! Tak nie mo�na! Prosz� wej��, zaradzimy temu! No, no, ju� dobrze, prosz� si� uspokoi�.
Tu chlusn�a mi nagle lodowatej wody za ko�nierz i wepchn�a mnie do kuchni. Pan Heathcliffi post�powa� za nami. Atak �miechu przeszed� mu szybko, ust�puj�c miejsca zwyk�ej pos�pno�ci.
By�em obola�y i s�aby, w g�owie mi si� kr�ci�o. Chc�c nie chc�c musia�em zosta� na noc pod jego dachem. On za� kaza� Zilli da� mi kieliszek w�dki, po kt�rej od razu poczu�em si� lepiej i znikn�� w g��bi domu. Poczciwa kobieta, bardzo nade mn� ubolewaj�c, zaprowadzi�a mnie wreszcie na gor�.
ROZDZIA� TRZECI
Gdy�my wchodzili po schodach, kaza�a mi przys�oni� �wiat�o i nie robi� ha�asu, bo jednym z dziwactw jej pana jest to, �e nie pozwala nikomu spa� w pokoju, kt�ry mi przeznaczy�a na nocleg. Zapyta�em o pow�d. Odpowiedzia�a, �e nie wie. S�u�y w tym domu dopiero od paru lat, a tu dzieje si� tyle dziwnych rzeczy, �e lepiej si� nad nimi nie zastanawia�. Z tym pokojem te� jest co� takiego.
Zbyt ju� by�em oszo�omiony, aby si� dziwi� czemukolwiek. Zamkn��em przeto drzwi i rozejrza�em si� szukaj�c ��ka. Ca�e umeblowanie pokoju sk�ada�o si� z krzes�a, szafy i ogromnej d�bowej skrzyni z prostok�tnymi otworami u g�ry, podobnymi do okien karety. Zajrzawszy do �rodka przekona�em si�, �e ta dziwna budowla stanowi oryginalne staro�wieckie �o�e, a zarazem oddzielny, wygodnie pomy�lany pokoik na wypadek braku osobnych pomieszcze� dla cz�onk�w rodziny. Parapet okna s�u�y� za stolik. Rozsun��em drewniane �cianki i wszed�em z zapalon� �wiec�. Przy jej blasku za zasuni�tym przepierzeniem poczu�em si� bezpieczny od Heathcliffa i ca�ej jego czeredy.
Umie�ci�em �wiec� na oknie, gdzie le�a�o kilka zat�ch�ych ksi��ek. Parapet pokrywa�y liczne napisy, wyskrobane na malowanym drzewie mniejszymi i wi�kszymi literami. Powtarza�o si� jedno i to samo imi� z trzema r�nymi nazwiskami: Katarzyna Earnshaw, Katarzyna Heathcliff, Katarzyna Linton.
Wspar�szy na oknie zm�czon� g�ow� powtarza�em bezmy�lnie: - Katarzyna Earnshaw - Heathcliff - Linton - dop�ki mi si� oczy nie zamkn�y. Drzema�em tak mo�e z pi�� minut, gdy ciemno�� zamigota�a upiornie ognistymi literami - powietrze zaroi�o si� od Katarzyn. Ockn��em si� pod wp�ywem wci�� powracaj�cego imienia i wtedy zauwa�y�em, �e przechylony p�omie� �wiecy li�e jedn� ze starych ksi�g, nape�niaj�c alkow� odorem spalonej ciel�cej sk�ry. Urwa�em knot, usiad�em i roz�o�y�em na kolanach uszkodzon� ksi��k�. By�o mi wci�� jeszcze md�o i s�abo, a przy tym bardzo zimno. Wstr�tna wo� ple�ni bi�a od drobno zadrukowanych kart Pisma �wi�tego, z napisem na karcie tytu�owej: "Ksi��ka Katarzyny Earnshaw" i z dat� sprzed �wier� wieku. Zamkn��em ksi��k� i przejrza�em po kolei wszystkie pozosta�e. Biblioteczka owej Katarzyny by�a wyborowa, a stan jej zu�ycia �wiadczy�, �e si� ni� cz�sto pos�ugiwano, cho� nie zawsze tylko do lektury. Marginesy prawie wsz�dzie zabazgrane by�y atramentem lub o��wkiem. Niewyrobione dziecinne pismo przechodzi�o tu i �wdzie z oderwanych zda� w prawid�owy dziennik. U g�ry czystej stronicy (pewnie wyda�a si� w�a�cicielce prawdziwym skarbem) odkry�em, ku wielkiej mojej uciesze, �wietn� karykatur� mego przyjaciela J�zefa, prymitywn� wprawdzie w �rodkach, lecz mocn� w wyrazie. To sprawi�o, �e zabra�em si� z ciekawo�ci� do odczytywania wyblak�ego pisma nie znanej mi, ale interesuj�cej Katarzyny.
"Obrzydliwa niedziela - zaczyna� si� ust�p poni�ej rysunku. - Chcia�abym, �eby ojciec o�y�. Z Hindleyem trudno wytrzyma�. Zachowanie jego wobec Heathcliffa - okropne. H. i ja mamy zamiar zbuntowa� si�. Dzi� wieczorem wst�pili�my na �cie�k� wojenn�.
Ca�y dzie� la�o jak z cebra. Nie mogli�my i�� do ko�cio�a, ale J�zef upar� si� urz�dzi� nabo�e�stwo na strychu. I podczas gdy Hindley z �on� wygrzewali si� na dole przy ciep�ym kominku, zajmuj�c si� r�nymi sprawami, ale na pewno nie czytaj�c Biblii (da�abym za to g�ow�), Heathcliff, ja i biedny parobek musieli�my i�� na strych z ksi��kami do nabo�e�stwa. J�zef posadzi� nas rz�dem na worku zbo�a. Dygotali�my z zimna. Mieli�my nadziej�, �e J�zef te� zmarznie i ze wzgl�du na samego siebie powie nam tylko kr�tkie kazanie. Ale gdzie tam! Nabo�e�stwo trwa�o ca�e trzy godziny, a jednak m�j brat mia� czelno�� wykrzykn��, gdy�my nareszcie zeszli: - Co, ju�? - Dawniej w niedzielne wieczory wolno nam si� by�o bawi�, byle nie ha�asowa� za bardzo. Teraz wystarczy zachichota�, �eby i�� do k�ta.
- Zapominacie, �e macie pana - powiada ten tyran. - Kto mnie rozdra�ni, temu �eb rozwal�. Ma by� zupe�na cisza i spok�j. A, to ty, ch�opaku? Franciszko, kochanie, poci�gnij go za w�osy. S�ysza�em w�a�nie, jak prztykn�� palcami! - Franciszka poci�gn�a go mocno za w�osy, a potem usiad�a m�owi na kolanach. Ca�owali si� jak dwa dzieciaki i paplali, paplali bez przerwy. My wstydziliby�my si� takiej g�upiej gadaniny. Usadowili�my si� jak najwygodniej w niszy pod kredensem. Sczepi�am nasze fartuszki i zawiesi�am je jako zas�on�, gdy ze stajni nadszed� J�zef. Zdar� moj� kotar� i wytarmosi� mnie za uszy.
- Pan ledwo co pochowany - zaskrzecza�. - �wi�to, jeszcze s�owa Ewangelii nie przebrzmia�y, a wy ju� �obuzujecie? A wstyd! Siada�, niegodziwe dzieci! Mam tu dosy� zacnych ksi��ek, �eby�cie tylko czytali. Siadajcie i rozmy�lajcie o duszy.
Posadzi� nas w ten spos�b, �eby na karty ksi��ek, kt�re nam wepchn�� w r�ce, pada� s�aby odblask dalekiego ognia. To by�o nie do zniesienia. Chwyci�am brudn� ksi��k� i cisn�am na psie legowisko wo�aj�c, �e nie cierpi� zacnych ksi��ek. Heathcliff kopn�� sw�j tom w tym samym kierunku. Dopiero rozpocz�a si� awantura.
- Panie Hindleyl - wrzeszcza� nasz kapelan. - Niech no pan tu idzie! Panienka oderwa�a grzbiet z >>Przy�bicy zbawienia<<, a Heathcliff przedar� pierwsz� cz�� >>Szerokiego go�ci�ca do Piekie�<<. To zgroza pozwala� im na takie rzeczy! Stary pan potrafi�by wybi� im to z g�owy, ale ju� go nie ma!
Hindley, wyrwany ze swego raju przy kominku, chwyci� mnie za r�k�, a Heathcliffa za ko�nierz i wepchn�� nas oboje do kom�rki za kuchni�. Pocieszeni proroctwem J�zefa, �e Belzebub zg�osi si� po nas z ca�� pewno�ci�, zasiedli�my ka�de w swoim k�cie, w oczekiwaniu piekielnego go�cia. Ja wzi�am t� ksi��k� i atrament z p�ki i otworzy�am drzwi wej�ciowe, �eby mie� �wiat�o. Pisz� ju� ze dwadzie�cia minut dla zabicia czasu, ale m�j towarzysz jest niecierpliwy. Proponuje, �eby�my zabrali fartuch mleczarski i pod jego os�on� wyprawili si� na wrzosowiska. Dobry pomys�. Przyjdzie stary zrz�da i pomy�li, �e spe�ni�o si� jego proroctwo. Na deszczu nie b�dzie nam zimniej i wilgotniej ni� tutaj".
.......................................................................................................................................................
Przypuszczam, �e Katarzyna wykona�a sw�j zamiar, bo nast�pne zdanie brzmia�o �zawo:
"Nigdy nie my�la�am, �e si� tak sp�acz� przez Hindleya. G�owa mnie tak boli, �e trudno mi le�e�, a jednak nie mog� da� za wygran�. Biedny Heathcliff! Hindley nazywa go w��cz�g�, zabrania mu siedzie� i jada� z nami. Nie pozwala mi si� z nim bawi� i grozi, �e wyrzuci go z domu w razie niepos�usze�stwa. Wygaduje na ojca (jak on �mie?!), �e by� zbyt wspania�omy�lny dla H. Klnie si�, �e wybije mu z g�owy pa�skie zachcianki".
.......................................................................................................................................................
Zacz��em kiwa� si� sennie nad s�abo o�wietlon� kart�. Oczy moje z r�kopisu przenios�y si� na druk. Przeczyta�em czerwony ozdobny tytu�: "Siedemdziesi�t Razy Siedem i Pierwszy z Siedemdziesi�tego Pierwszego. Pobo�ny Dyskurs, wyg�oszony przez Czcigodnego Jabesa Branderhama w kaplicy w Gimmerden Slough". Wysilaj�c na p� przytomnie umys�, aby zgadn��, co m�g� wielebny Jabes Branderham napisa� na ten temat - osun��em si� na ��ko i usn��em. Niestety! Skutki z�ej herbaty i zdenerwowania okaza�y si� fatalne. Jaka� bowiem mog�a by� inna przyczyna tej okropnej nocy? Bardziej m�cz�cej nie przypominam sobie od czasu, gdy nauczy�em si� cierpie�. Zacz��em �ni�, zanim jeszcze na dobre straci�em poczucie miejsca i czasu.
Zdawa�o mi si�, �e jest ju� ranek. Wyruszy�em z powrotem do domu, z J�zefem jako przewodnikiem. Na drodze le�a� �nieg g��boki na dwa �okcie. Brn�li�my z trudem, przy czym m�j towarzysz wyrzuca� mi bezustannie, �e nie wzi��em ze sob� laski pielgrzymiej. Dowodzi�, �e bez niej nie dostan� si� do domu, i che�pliwie wywija� swoim grubym, s�katym kijem, kt�ry widocznie tak nazywa�. Zastanawia�em si�, jaki zwi�zek mo�e zachodzi� mi�dzy tak� broni� a mo�liwo�ciami dostania si� do w�asnego domu, gdy nagle b�ysn�a mi my�l, �e przecie� idziemy wys�ucha� s�ynnego kazania Jabesa Branderhama, zaczerpni�tego z tekstu "Siedemdziesi�t Razy Siedem", i �e kt�ry� z nas - J�zef, kaznodzieja lub ja - pope�ni� grzech "Pierwszy z Siedemdziesi�tego Pierwszego" i b�dzie publicznie zdemaskowany i wykl�ty. Niebawem doszli�my do kaplicy. Przechodzi�em ko�o niej par� razy na jawie, podczas moich w�dr�wek po okolicy. Stoi ona w p�ytkiej kotlince mi�dzy dwoma pag�rkami, ko�o bagnistego torfowiska maj�cego podobno t� w�a�ciwo��, �e zw�oki tam pochowane ulegaj� zabalsamowaniu. Dach kaplicy dot�d zachowa� si� ca�y. Ale �e pensja pastora wynosi tylko dwadzie�cia funt�w rocznie, a dwa pokoje plebani uparcie d��� do po��czenia si� w jedno rumowisko, nikt nie chce obj�� obowi�zk�w duszpasterskich. Zw�aszcza i� wiadomo powszechnie, �e tutejsze owieczki pozwoli�yby raczej zgin�� z g�odu swemu pasterzowi, ni�by mu dopomog�y groszem z w�asnych kieszeni. Ale w moim �nie otacza�a Jabesa liczna i kupiona kongregacja. A on grzmia�. Lito�ciwy Bo�e! C� to by�o za kazanie! Sk�ada�o si� z czterystu dziewi��dziesi�ciu cz�ci, ka�da odpowiada�a d�ugo�ci� normalnemu kazaniu, ka�da omawia�a inny grzech. Nie wiem, sk�d ich tyle nazbiera�. Mia� w�a�ciwy sobie spos�b rozumowania i uwa�a�, �e bli�ni jego przy ka�dej okazji grzesz� inaczej. By�y to przedziwne grzechy - cudaczne przekroczenia, jakich sobie nigdy nie wyobra�a�em.
Och, jak�e by�em znu�ony! Skr�ca�em si�, ziewa�em, zasypia�em i zn�w si� budzi�em. Szczypa�em si�, k�u�em, tar�em oczy, wstawa�em, siada�em i tr�ca�em J�zefa, �eby mi powiedzia�, czy to si� kiedy� sko�czy. By�em jednak skazany na wys�uchanie wszystkiego do ko�ca. Przy "Pierwszym z Siedemdziesi�tego Pierwszego" dozna�em nag�ego ol�nienia. Wstaj�c z �awy oskar�y�em Jabesa Branderhama o grzech, kt�rego �aden chrze�cijanin nie powinien przebaczy�.
- Panie! - wo�a�em. - Siedz�c w tych czterech �cianach wytrzyma�em i wybaczy�em za jednym zamachem czterysta dziewi��dziesi�t paragraf�w tego dyskursu. Siedemdziesi�t razy siedem razy bra�em kapelusz i gotowa�em si� do wyj�cia - siedemdziesi�t razy siedem razy zmusi�e� mnie, abym usiad�. Czterysta dziewi��dziesi�ty pierwszy raz okaza� si� ponad moje si�y. Bracia-m�czennicy, na niego! �ci�gnijcie go z kazalnicy i rozdepczcie na proch, �eby nie zosta� po nim nawet �lad!
- Ty� jest cz�owiek! - zawo�a� po uroczystej pauzie Jabes wychylaj�c si� z kazalnicy. - Siedemdziesi�t razy siedem razy kurcz ziewania wykrzywia twoje oblicze, siedemdziesi�t razy siedem razy radzi�em si� mej duszy. Patrzycie na s�abo�� ludzk�, a jednak i ten grzech mo�e by� odpuszczony! Nasta� Pierwszy z Siedemdziesi�tego Pierwszego. Bracia! Wykonajmy na nim s�d pod�ug Pisma. Taka chwa�a jest udzia�em wszystkich Jego �wi�tych!
Na to has�o ca�e zgromadzenie rzuci�o si� na mnie potrz�saj�c pielgrzymimi laskami. Nie posiadaj�c broni zacz��em wyrywa� kij J�zefowi, najbli�szemu i najzacieklejszemu z napastnik�w. W �cisku krzy�owa�y si� kostury. Ciosy przeznaczone dla mnie spada�y na inne czaszki. Po chwili ca�a kaplica rozbrzmiewa�a odg�osami bijatyki. Wszyscy bili si� z wszystkimi. Sam Branderham b�bni� pi�ciami w kazalnic� z takim przej�ciem, �e wreszcie obudzi�em si� z uczuciem nieopisanej ulgi. Ale sk�d si� wzi�� ten ha�as, to walenie w kazalnic�? Po prostu ga��� jod�y, kt�ra dotyka�a okna, szarpana podmuchami wichru bi�a suchymi szyszkami o szyby. Chwil� nas�uchiwa�em podejrzliwie. Odkrywszy przyczyn� ha�asu przewr�ci�em si� na drugi bok i zasn��em. I zn�w nawiedzi� mnie sen, jeszcze gorszy, o ile to mo�liwe, od poprzedniego.
We �nie tym zdawa�em sobie spraw� z tego, �e le�� w d�bowym �o�u, i s�ysza�em wyra�nie wycie wichru i szum zawiei. S�ysza�em r�wnie� m�cz�cy, jednostajny odg�os ga��zi ocieraj�cej si� o szyb� i wiedzia�em, �e to ga���, lecz d�wi�k ten tak mi dzia�a� na nerwy, �e postanowi�em w jaki� spos�b zrobi� z tym porz�dek. Zdawa�o mi si�, �e wsta�em, aby otworzy� okno. Hak by� wlutowany w skobel, co zauwa�y�em na jawie, a o czym we �nie nie zapomnia�em. - Jednak�e musz� z tym zrobi� porz�dek - mrucza�em uderzaj�c pi�ci� w szyb� i si�gaj�c po natr�tn� ga���. Ale zamiast ga��zi palce moje pochwyci�y paluszki drobnej, lodowato zimnej d�oni. Ogarn�a mnie straszliwa groza, w�a�ciwa upiornym snom. Pr�bowa�em cofn�� r�k�, ale d�o� trzyma�a j� mocno, a �a�osny g�os wo�a� w�r�d �ka�: - Wpu�� mnie! Wpu�� mnie! - Kto� ty?! - zapyta�em nie przestaj�c si� szamota�. - Katarzyna Linton - odpowiedzia� dr��cy g�os. (Dlaczego przy�ni�o mi si� nazwisko Linton? Przecie� Earnshaw powtarza�o si� dwadzie�cia razy cz�ciej!) W tym momencie ujrza�em za oknem niewyra�n� dziecinn� twarzyczk�. Trwoga uczyni�a mnie okrutnym. Nie mog�c wyrwa� si� zjawie, przyci�gn��em jej d�o� do rozbitej szyby i j��em ni� trze� o szk�o, a� krew si� pola�a i skropi�a obficie po�ciel. Ale p�aczliwe - Wpu�� mnie! - nie cich�o, a uparte palce nie puszcza�y, co mnie doprowadza�o do sza�u trwogi. - Nie mog� - odpar�em w ko�cu. - Pu�� wpierw moj� r�k�, je�li chcesz, abym ci da� wej�� do �rodka. - Palce rozlu�ni�y si�. Cofn��em szybko r�k� przez dziur�, kt�r� zastawi�em z po�piechem ksi��kami, i zatka�em uszy, �eby nie s�ysze� �a�osnego b�agania. Odczeka�em tak mo�e kwadrans, lecz gdy ods�oni�em uszy, zn�w doszed� mnie j�kliwy lament. - Wyno� si�! - wrzasn��em. - Nie wpuszcz� ci�, cho�by� prosi�a dwadzie�cia lat! - To ju� dwadzie�cia lat - �a�o�nie kwili� g�os - to ju� dwadzie�cia lat! B��kam si� od dwudziestu lat! - Za oknem rozleg�o si� s�abe skrobanie i stos ksi��ek poruszy� si�, jakby pchni�ty od zewn�trz. Chcia�em si� zerwa�, ale nie mog�em ruszy� ani r�k�, ani nog�, wi�c przera�ony wrzasn��em na ca�e gard�o. Stropi�em si� bardzo, s�ysz�c, �e g�os m�j zabrzmia� ca�kiem jak na jawie. Szybkie kroki da�y si� s�ysze� na schodach. Energiczna r�ka pchn�a drzwi i w okienkach nad wezg�owiem zab�ys�o �wiat�o. Siedzia�em na ��ku dr��c i ocieraj�c pot z czo�a. Nocny go�� jakby si� waha�, mrucz�c co� do siebie. W ko�cu zapyta� p�szeptem, najwidoczniej nie spodziewa� si� odpowiedzi: - Jest tam kto? - Pomy�la�em, �e lepiej b�dzie si� ukaza�, gdy� pozna�em po g�osie Heathcliffa i zl�k�em si�, �e zajrzy do �rodka. Odwr�ci�em si� wi�c i rozsun��em drewniane �cianki, za kt�rymi sta�o ��ko. Nigdy chyba nie zapomn� wra�enia, jakie zrobi� na nim m�j widok.
Heatcliff sta� ko�o wej�cia w spodniach i koszuli, �e �wiec� kapi�c� mu na palce, blady jak �ciana za jego plecami. Za pierwszym skrzypni�ciem ��ka zatrz�s� si� jak ra�ony pr�dem i �wieca wypad�a mu z r�ki. By� tak wstrz��ni�ty, �e nie m�g� jej od razu podnie��.
- To tylko ja, pa�ski go��! - zawo�a�em chc�c oszcz�dzi� mu strachu i upokorzenia. - Mia�em okropny sen i niestety krzycza�em. Bardzo przepraszam za zak��cenie pa�skiego spokoju.
- Niech pana licho porwie, panie Lockwood! �eby pana... - zacz�� m�j gospodarz i nie b�d�c w stanic utrzyma� �wiecy w r�ku, postawi� j� na krze�le. - Kto pana tu przyprowadzi�? - ci�gn�� wbijaj�c sobie paznokcie w d�onie i zgrzytaj�c z�bami, �eby opanowa� drganie szcz�k. - Kt� to? Wyrzuci�bym ich wszystkich z domu w tej chwili!
- Pa�ska s�u��ca, Zilla - odpowiedzia�em po�piesznie, zsuwaj�c si� z ��ka i wci�gaj�c na siebie ubranie. - Nie b�d� jej broni�. Nie zas�u�y�a na to. Widocznie chcia�a moim kosztem zdoby� jeszcze jeden dow�d, �e w tym pokoju straszy. A straszy, to prawda. Roi si� od upior�w i z�ych duch�w. Ma pan s�uszno��, �e zamyka pan ten pok�j. Trudno ,by� wdzi�cznym za taki nocleg.
- Jak to? - spyta� Heathcliff. - Co pan robisz? K�ad� si� pan i do�pij do rana, skoro ju� tu jeste�! Tylko, na Boga! Bez tego wycia! My�la�by kto, �e pana zarzynaj�.
- Gdyby ta ma�a diablica wepchn�a si� oknem, by�aby mnie zapewne udusi�a - odpar�em. - Nie mam zamiaru nara�a� si� na dalsze prze�ladowania ze strony pa�skich go�cinnych antenat�w. Czy wielebny Jabes Branderham nie by� czasami pa�skim krewnym po k�dzieli? A ta szelma? Katarzyna Linton czy Earnshaw, czy jak jej tam? - jaki� podrzutek zapewne - jaki� to musia� by� latawiec za �ycia! Powiedzia�a mi, �e obija si� po �wiecie od dwudziestu lat. Nie w�tpi�, �e dobrze sobie zas�u�y�a na t� kar�.
Ledwie to powiedzia�em, przypomnia�em sobie poniewczasie, �e nazwisko Heathcliff wyst�powa�o w ksi��ce w zwi�zku z osob� Katarzyny. Zawstydzi�a mnie w�asna bezmy�lno��, ale udaj�c, �e nie zdaj� sobie sprawy z niestosowno�ci wypowiedzianych przeze mnie s��w, doda�em po�piesznie: - Przyznam si� panu, �e cz�� nocy sp�dzi�em na... - tu zn�w urwa�em, chcia�em bowiem powiedzie�: "na szperaniu w tych starych ksi��kach", ale wtedy przyzna�bym si�, �e pozna�em ich tre��, nie tylko drukowan�, lecz i pisan� r�cznie, wi�c poprawi�em si�: - na odczytywaniu nazwisk wyskrobanych na parapecie okna. Jednostajne zaj�cie, obliczone na przywo�anie snu, tak jak rachowanie lub...
- Jak pan �mie tak do mnie m�wi�? - zawo�a� Heathcliff z w�ciek�o�ci�. - I to tu, pod moim dachem? Na Boga! Ten cz�owiek oszala�! - Iz pasj� uderzy� si� w czo�o.
Nie wiedzia�em, czy si� obrazi�, czy dalej usprawiedliwia�. Ale m�j gospodarz wydawa� si� tak wstrz��ni�ty, �e lituj�c si� nad nim zacz��em opowiada� m�j sen. Zapewni�em go, �e nigdy przedtem nie s�ysza�em nazwiska Katarzyny Linton, ale wra�enie wywo�ane wielokrotnym odczytywaniem go uosobi�o si� w postaci widma, gdy we �nie przesta�em panowa� nad wyobra�ni�. S�ysz�c to Heathcliff pocz�� cofa� si� stopniowo w stron� �o�a, wreszcie usiad�, tak �e prawie go nie widzia�em. Ale po nier�wnym, urywanym oddechu odgadywa�em, �e stara si� opanowa� gwa�towne wzruszenie. Nie chc�c- okaza�, i� widz�, co si� z nim dzieje, ubiera�em si� ha�a�liwie. Spojrza�em na zegarek. - Jeszcze nie ma trzeciej - monologowa�em. - A by�bym przysi�g�, �e to ju� sz�sta. Czas tu stoi. Z pewno�ci� po�o�yli�my si� spa� o �smej.
- W zimie zawsze o dziewi�tej, a wstajemy o czwartej - odezwa� si� z t�umionym j�kiem m�j gospodarz i, jak mi si� zda�o, s�dz�c po ruchu cienia na �cianie, otar� �z�. - Mo�esz pan i�� do mojego pokoju. Pa�skie dziecinne krzyki wybi�y mnie ze snu. Na dole by� pan zawadza�, bo jeszcze za wcze�nie.
- Ja tak�e nie zmru�� ju� oka - odrzek�em. - B�d� spacerowa� po dziedzi�cu do �witu, a potem p�jd� do domu. Mo�esz si� pan nie obawia� dalszych moich wizyt. Zosta�em ju� wyleczony z ch�ci zawierania znajomo�ci czy to w mie�cie, czy na wsi. Rozs�dny cz�owiek powinien poprzestawa� na towarzystwie swej w�asnej osoby.
- Powinszowa� kompanii - mrukn�� Heathcliff. - Bierz pan �wiec� i id�, dok�d ci si� podoba. Ja te� zaraz schodz�. Tylko nie na podw�rze, bo psy spuszczone, a w bawialni Juno na warcie... Mo�esz si� pan obija� po schodach i korytarzach. Wyno� si� pan ju� st�d! Przyjd� za par� minut.
Pos�ucha�em o tyle, �e wyszed�em z pokoju. Nie wiedz�c, dok�d prowadz� w�skie korytarze, stan��em cicho opodal drzwi. Z tego miejsca by�em mimowolnym �wiadkiem dziwnego zachowania si� mego gospodarza. Zachowanie to mog�o wzbudzi� w�tpliwo�ci co do jego zdrowego rozs�dku. Wszed� na ��ko i zanosz�c si� od p�aczu otworzy� jednym szarpni�ciem okno.
- Wejd�, wejd�! - wo�a� w�r�d �ka�. - Katy, prosz� ci�, wejd�! Wejd� jeszcze raz! O moja najdro�sza! Wys�uchaj mnie wreszcie, Katarzyno!
Zjawa, zgodnie ze sw� kapry�n� natur�, nie da�a znaku �ycia, tylko gwa�towny podmuch �nie�ycy dotar� a� do mnie i zgasi� �wiat�o.
W tych ob��dnych s�owach Heathcliffa by�o tyle g��bokiego b�lu, i� wsp�czucie kaza�o mi uda�, �e nie widz� niedorzeczno�ci tej sceny. Cofn��em si�, troch� z�y na siebie za to, �e pods�uchiwa�em i �e opowiedzia�em mu o swym dziwacznym �nie, kt�ry sta� si� powodem jego cierpie�. Ale dlaczego? Nie mog�em tego poj��. Zszed�em ostro�nie na d� i znalaz�em si� w kuchni, gdzie tli�o si� nieco zgarni�tych razem w�gli, od kt�rych zapali�em sw� �wiec�. Panowa�a tu zupe�na cisza, tylko szary, pr�gowany kot wylaz� z popio�u i pozdrowi� mnie gniewnym miauczeniem.
Wok� paleniska sta�y dwie p�koliste �awy. Wyci�gn��em si� na jednej z nich, na drug� wskoczy� kot. Przerwa� nam drzemk� J�zef, kt�ry spu�ci� si� po drabinie si�gaj�cej otworu w pu�apie, mia� zapewne swoj� izdebk� na poddaszu. Spojrza� z�owieszczo na rozdmuchany przeze mnie ogieniek, zrzuci� kota z �awy i usadowiwszy si� na jego miejscu, zacz�� nabija� tytoniem d�ug� faj�. Moj� obecno�� w jego sanktuarium uzna� widocznie za objaw bezczelno�ci zbyt wielkiej, by mo�na by�o na ni� zareagowa�. Pyka� z r�kami za�o�onymi na piersiach. Nie przerywa�em mu. Gdy wydmuchn�� ostatki dymu, westchn�� g��boko, wsta� i wyni�s� si� r�wnie uroczy�cie, jak przyszed�.
Z kolei da�y si� s�ysze� l�ejsze kroki. Otworzy�em usta, aby powiedzie� "dzie� dobry", lecz zamkn��em je szybko; to Hareton Earnshaw odprawia� sotto voce poranne mod�y, przeklinaj�c g�o�no ka�dy przedmiot, na kt�ry si� natkn��. Grzeba� w k�cie szukaj�c �opaty czy szufli do przekopywania zasp �nie�nych. Spojrza� na mnie wydymaj�c nozdrza i nie witaj�c si� ze mn�. Tyle dla niego znaczy�em, co towarzysz�cy mi kot. S�dz�c z jego przygotowa�, mo�na by�o wyj�� na dw�r. Wsta�em wi�c z twardego �o�a i ruszy�em za Haretonem. Zamrucza� co� i pokaza� �opat� wewn�trzne drzwi na znak, �e tamt�dy droga.
Znalaz�em si� w bawialni. Kobiety by�y ju� na nogach. Zilla roznieca�a ogie� olbrzymim miechem, a pani Heathcliff kl�cz�c przed kominkiem czyta�a przy blasku p�omieni ksi��k�. Zas�ania�a r�k� oczy przed �arem i wydawa�a si� ca�kowicie poch�oni�ta lektur�, od kt�rej odrywa�a si� tylko po to, aby zgani� s�ug� za wzniecanie snop�w iskier albo odsun�� psa, gdy zbli�a� nos do jej twarzy. Zdziwi�em si� widz�c tam r�wnie� Heathcliffa. Sta� ko�o ognia odwr�cony do mnie plecami i gromi� biedn� Zill�, kt�ra raz po raz przerywa�a prac� i chwytaj�c za r�bek fartucha wydawa�a okrzyk oburzenia.
Gdy wszed�em, Heathcliff zabra� si� z kolei do synowej: - Ty, ty, niezdarna... - Epitet, jakim j� pocz�stowa�, zast�puje si� w druku kropkami, cho� jest on, r�wnie nieszkodliwy jak "owca" lub ,,kaczka".
- Zn�w te twoje g�upie sztuczki! Tamci pracuj� na chleb, a ty �yjesz z mojej �aski. Rzu� te g�upstwa i we� si� do roboty! �e te� musz� ci� mie� wci�� na oczach, przekl�ta dziewko! Zap�acisz mi za to udr�czenie!
M�oda kobieta zamkn�a ksi��k� i rzuci�a j� na krzes�o ze s�owami:
- Odk�adam moje g�upie sztuczki, bo je�li odm�wi�, m�g�by pan zmusi� mnie do pos�usze�stwa. Ale b�d� robi�a tylko to, co mi si� podoba, cho�by pan kl�� nie wiem jak d�ugo.
Heathcliff podni�s� r�k�, ale odskoczy�a na bezpieczn� odleg�o��. Musia�a ju� do�wiadczy� si�y jego pi�ci. Nie mia�em ochoty by� �wiadkiem bijatyki, podszed�em wi�c �wawo do ognia, niby to chc�c si� ogrza� i udaj�c przy tym, �e nic nie zauwa�y�em. Strony okaza�y si� o tyle dobrze wychowane, �e zawiesi�y dalsze dzia�ania wojenne. Heathcliff, aby unikn�� pokusy, schowa� pi�ci do kieszeni, a pani Heathcliff wyd�a usta i usiad�a na odleg�ym krze�le, gdzie, zgodnie z zapowiedzi�, nie poruszy�a si� do ko�ca mojej wizyty. Nie zabawi�em ju� d�ugo. Zrezygnowa�em ze �niadania i skoro �wit wymkn��em si� na dw�r. Powietrze by�o ciche, przejrzyste, lodowate.
Nie zd��y�em jeszcze wyj�� poza ogrodzenie, gdy gospodarz zawo�a�, �ebym zaczeka�, to mnie odprowadzi. I dobrze si� sta�o, gdy� zbocze wzg�rza wygl�da�o jak pofalowany bia�y ocean, przy czym nier�wno�ci podrywy �nie�nej bynajmniej nie odpowiada�y wzniesieniom i zag��bieniom terenu. Wiele do��w wyr�wnywa� �nieg, a szeregi ma�ych kopc�w, pozosta�o�� po kamienio�omach, znik�y z widoku, jaki zachowa�em od wczoraj w pami�ci. Trz�sawisko przecina� rz�d kamiennych, bielonych wapnem s�up�w, kt�re znaczy�y drog� w ciemno�ci lub w czasie jesiennych b�ot; teraz