2950
Szczegóły |
Tytuł |
2950 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2950 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2950 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2950 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu� : Pi�ciotygodniowa podr� balonem nad Afryk�
Autor : Juliusz Verne
Rozdzia�y 1-10
ROZDZIA� I
Na posiedzeniu Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie, w dniu 14 stycznia 1864 roku, zebrali si� bardzo liczni s�uchacze. Prezes Francis M. w mowie, cz�sto przerywanej oklaskami, oznajmi� swoim kolegom wa�n� wiadomo��.
Pomi�dzy innemi powiedzia�:
- Anglia po wsze czasy przodowa�a wszystkim narodom w dziedzinie odkry� geograficznych (oklaski). Dokt�r Fergusson, niew�tpliwie nie zaprzeczy, i� jest Anglikiem (g�osy: nie! nie!). Projekt jego, je�eli zostanie urzeczywistnionym, przyczyni si� do uzupe�nienia rozproszonych i niezbyt dok�adnych wiadomo�ci o kartologii Afryka�skiej, a gdyby nawet nie uda� si�, to i w�wczas zadziwi �wiat ca�y i zaliczony b�dzie do naj�mielszych przedsi�wzi�� ducha ludzkiego! (przeci�g�e okrzyki zadowolenia).
- Hura! hura! - krzycza�o zachwycone temi s�owy towarzystwo.
- Niech �yje nieustraszony Fergusson! - zawo�a� jeden z roznami�tnionych s�uchacz�w.
Rozleg�y si� o�ywione okrzyki. Nazwisko Fergussona wymawiane by�o przez wszystkich.
W sali posiedze� zapanowa� niepami�tny od dawna krzyk i ha�as.
W�r�d s�uchaczy znajdowali si� starzy, odwa�ni podr�nicy, kt�rzy niejednokrotnie zwiedzili wszystkie pi�� cz�ci �wiata; nie obce im by�y katastrofy okr�towe, po�ary na statkach, tomahawki Indyan, rozmaite narz�dzia tortur, pale Polinezyjczyk�w, apetyt ludo�erc�w i t.p.; pomimo to nie mogli opanowa� wzruszenia. Chyba �aden z mowc�w w Kr�lewskiem Towarzystwie Geograficznem nie wywo�a� takiego wra�enia, jak Francis M.
W Anglii zapa� nie ko�czy si� na objawach zadowolenia i uznania; na tem samem bowiem posiedzeniu uchwalono udzielenie Fergussonowi znacznej zapomogi pieni�nej, mianowicie 2500 funt�w szterling�w.
Jeden z cz�onk�w zgromadzenia zapyta� prezesa, czy dr. Fergusson b�dzie zebranym przedstawiony.
- Je�eli panowie sobie �yczycie, mo�e to nast�pi� natychmiast - odpowiedzia� Francis M.
- Niechaj przyjdzie! - wo�ano. - Cz�owieka tak odwa�nego warto zobaczy�!
- By� mo�e, �e ten Fergusson wcale nie istnieje - odezwa� si� jeden z niedowiark�w.
- Trzeba go w�wczas wynale�� - odpowiedzia� pewien dowcipni�. Aby po�o�y� kres uwagom i komentarzom, Francis M. poleci� wo�nemu wprowadzi� do sali Fergussona, kt�ry niebawem si� ukaza�.
Rozleg�y si� okrzyki zapa�u i powitania.
Przyby�y by� to m�czyzna lat oko�o czterdziestu, �redniego wzrostu i takiej�e tuszy. Twarz jego zaczerwieniona wskazywa�a sangwiniczny temperament; mia� regularne rysy twarzy, nos do�� d�ugi, a spokojny i inteligentny wyraz oczu nadawa� jego fizyognomii wiele powabu.
R�ce mia� d�ugie, a z postawy n�g s�dzi� by�o mo�na, �e nieraz odbywa� dalekie piesze wycieczki.
Z ca�ej osoby wia� spok�j i powaga, nikt nie m�g� przypu�ci�, ujrzawszy go, i� ukrywa� jakie� z�e zamiary.
Okrzyki: hura! wci�� si� wzmaga�y i dopiero w�wczas usta�y, gdy dokt�r da� znak, i� chce przem�wi�.
Wszed� na katedr� i, podni�s�szy wskazuj�cy palec ku niebiosom, otworzy� usta, wypowiadaj�c jedno, jedyne s�owo:
"Excelsior".
Jeden z marynarzy, kt�ry poprzednio odnosi� si� z niedowierzaniem wzgl�dem doktora, zmieni� obecnie swe zdanie i ��da� og�oszenia w ca�o�ci mowy Fergussona w Sprawozdaniach Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie.
Kim by� ten dokt�r i jakiemu mianowicie przedsi�wzi�ciu mia� si� po�wi�ci�?
Ojciec Fergussona, odwa�ny kapitan marynarki angielskiej, od dzieci�stwa zaznajamia� syna z niebezpiecze�stwem i przygodami swego powo�ania.
Dziecko, kt�re niezazna�o nigdy obaw i trwogi, bardzo wcze�nie zdradza�o umys� bystry i zadziwiaj�c� sk�onno�� do nauk, umia�o te� sobie radzi� w najtrudniejszych okoliczno�ciach �yciowych.
Jak tylko zacz�� czyta�, oddawa� si� z zapa�em lekturze o odwa�nych podr�ach, badaniach morza i odkryciach, kt�re ws�awi�y po�ow� XIX stulecia.
Marzy� o zdobyczach osi�gni�tych przez Bruce'a, Caille'a, Levaillant'a, Selkirk'a, Robinsona Crusoe, kt�rego s�aw� uwa�a� za niemniejsz� od poprzednich. Ile przyjemnych chwil sp�dzi� na jego wyspie Juan Fernandez. Cz�sto pochwala� projekty opuszczonego majtka, nieraz jednak poddawa� �cis�emu rozbiorowi zamiary i projekty tego�. By�by w niekt�rych okoliczno�ciach post�pi� inaczej; mo�e zrobi�by to lub owo lepiej, ale nigdyby nie opu�ci� tej wyspy, na kt�rej czu�by si� szcz�liwym; nawet w�wczas nie opu�ci�by jej, gdyby go chciano zamianowa� lordem admiralicyi.
Ojciec Fergussona, cz�owiek wykszta�cony, nie zabrania� synowi czyta�, ale jednocze�nie kszta�ci� go powa�nie, zaznamiajaj�c z hydrografi�, fizyk� i mechanik�, oraz og�lnemi zasadami botaniki, medycyny i astronomii.
Gdy czcigodny kapitan zako�czy� �ycie, Samuel, licz�cy pod�wczas dwadzie�cia dwa lata, odby� ju� podr� naoko�o �wiata. Zapisa� si� do oddzia�u in�ynier�w i odznaczy� si� niejednokrotnie. �ycie obozowe nie przypada�o mu jednak do gustu, poda� si� te� niebawem do dymisyi i uda� si� poluj�c i botanizuj�c na p�noc p�wyspu indyjskiego. Przeby� pieszo przestrze� z Kalkuty do Suraty, stamt�d pow�drowa� do Australii, w 1845 roku przyjmowa� udzia� w wyprawie kapitana Stuarta do wn�trza Nowej Holandyi.
W roku 1850 powr�ci� do Anglii i, nie mog�c zagrza� miejsca, towarzyszy� ekspedycyi kapitana Mac-Clare, maj�cej na celu zbadanie wybrze�y kontynentu Ameryki od zatoki Berynga do przyl�dka Faravell.
Trudy podr�y i zmiany klimatyczne zupe�nie na� nie oddzia�ywa�y; m�g� ca�ymi dniami nie je��, a nocami nie sypia�; wszystko znosi� odwa�nie i m�nie i nigdy z ust jego nie wysz�y s�owa skargi lub �alu.
Nie zadziwimy si� przeto, i� niestrudzonego podr�nika znowu znajdziemy w podr�y po zachodnim Tybecie (1855-1857) w towarzystwie braci Schlaginweit.
Podczas tych rozmaitych wycieczek Fergusson by� jednym z najgorliwszych korespondent�w dziennika "Daily Telegraph", maj�cego kilka milion�w czytelnik�w.
Znano wsz�dzie naszego doktora, chocia� nie by� cz�onkiem �adnego instytutu naukowego, ani te� klubu podr�niczego.
Fergusson trzyma� si� zdala od wszelkich towarzystw, nale�a� do ludzi, kt�rzy walcz� czynami, a nie s�owami; wola� czas sw�j po�wi�ci� badaniom i odkryciom, ni� nudnym posiedzeniom towarzystw.
Poznawszy charakter i usposobienie Fergussona, nie zadziwi� si� czytelnicy, widz�c, z jakim spokojem przyjmowa� on dowody uznania Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego.
Nie m�g� on wcale zrozumie�, dlaczego si� unoszono tak nad jego zamiarami.
Po zamkni�ciu posiedzenia w tryumfie zaprowadzono doktora do Travellerklubu, gdzie wyprawiono wspania�� uczt�. Liczne wnoszono toasty na cze�� wielkich podr�nik�w, ws�awionych naukowemi odkryciami, wreszcie na cze�� Fergussona, kt�ry zamierza� uzupe�ni� szereg odkry� w Afryce.
ROZDZIA� II
Nazajutrz og�osi� "Daily Telegraph" artyku� tre�ci nast�puj�cej: "Tajemnicze wn�trze Afryki nareszcie b�dzie zbadane, tegoczesny Edyp rozwik�a� t� zagadk�, kt�rej nie potrafili rozwi�za� uczeni w ci�gu sze�ciu wiek�w. Niegdy� uwa�ano odszukanie �r�de� Nilu jako przedsi�wzi�cie niemo�liwe do wykonania.
Dokt�r Barth pod��y� po wytkni�tej przez Denhama i Clapertona drodze a� do Sudanu, Dr. Liwingston czyni� �mia�e wyprawy od przyl�dka Dobrej Nadziei a� do rzeki Zambezi; kapitan Burton i Speke zbadali wielkie mi�dzymorze, nie wnikn�� jednak nikt do wn�trza Afryki; w tym wi�c kierunku winny by� teraz zwr�cone usi�owania podr�nik�w i badaczy.
Prace tych nieustraszonych pionier�w wiedzy b�d� obecnie uzupe�nione przez doktora Fergussona.
Podr�nik ten i badacz, kt�rego opisy czytelnicy nasi z takim zaj�ciem odczytywali, powzi�� my�l odbycia podr�y balonem przez ca�� Afryk�, d���c ze Wschodu na Zach�d.
Wedle naszych informacyi, pu�ci si� on w podr� z Zanzibaru. Propozycya dotycz�ca tej naukowej wyprawy, uczynion� zosta�a wczoraj urz�downie na posiedzeniu Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego, kt�re j� przyj�o i jednocze�nie wyznaczy�o 2500 funt. szterl. na pokrycie koszt�w wyprawy.
Nie omieszkamy czytelnik�w naszych szczeg�owo zawiadamia� o przebiegu zadziwiaj�cej tej podr�y, o jakiej dot�d nie wspominaj� roczniki odkry� geograficznych."
Artyku� powy�szy, jak by�o do przewidzenia, wywo�a� wstrz�saj�ce wra�enie.
W odpowiedzi na zawiadomienie "Daily Telegraph" posypa�y si� artyku�y r�nych czasopism, pomi�dzy innemi w "Bulletins de la societ� Geografique", o�mieszaj�cy Kr�lewskie Towarzystwo Geograficzne, Travellerklub i ca�y projekt Dr. Fergussona.
Natomiast pan Peterman, w swoim miesi�czniku "Mittheilungen", wychodz�cym w Gotha, stan�� w obronie doktora, znaj�c tego� osobi�cie i jego niestrudzon� odwag�.
Wkr�tce te� wszelkie w�tpliwo�ci zosta�y usuni�te, gdy� przygotowania do podr�y odbywa�y si� systematycznie; budowano balon, a rz�d Wielkiej Brytanii odda� do dyspozycyi doktora okr�t transportowy "The Resolute", z kapitanem Pennet.
Liczne porobiono zak�ady nietylko w Londynie, ale i w ca�ej Anglii, a mianowicie: Czy Dr. Fergusson wog�le istnieje? Czy podr� podobna mo�e by� odbyt�? Czy dokt�r powr�ci z tej wyprawy lub nie?
Zak�adano si� o znaczne sumy, jak gdyby chodzi�o o wielk� wygran� na torze wy�cigowym.
Oczy wszystkich by�y zwr�cone na Fergussona, uwa�ano go za bohatera dnia, chocia� on sam nie mia� poj�cia, i� nim si� tak zajmowano.
Udziela� ch�tnie ka�demu szczeg��w dotycz�cych wyprawy, gdy� nale�a� do ludzi prostych i przyst�pnych. Zjawiali si� do� liczni awanturnicy, chc�cy przyj�� udzia� w wyprawie, ale tym stanowczo odmawia�, nie podaj�c powod�w odmowy. Zg�aszali si� r�wnie� wynalazcy rozmaitych mechanizm�w z pro�b� zastosowania ich systemu przy kierowaniu balonem, lecz i tych grzecznie z niczem odprawia�, a gdy go pytano, czy w tym wzgl�dzie sam co� wynalaz�, nie udziela� stanowczej odpowiedzi.
ROZDZIA� III
Dokt�r Fergusson mia� przyjaciela, kt�ry, chocia� r�ni� si� z nim pod wieloma wzgl�dami, zw�aszcza usposobieniem, wszelako panowa�o pomi�dzy nimi powinowactwo ducha i serca.
Dick Kennedy, tak si� nazywa� �w przyjaciel, by� Szkotem w ca�em tego s�owa znaczeniu: otwarty, stanowczy, o niez�omnej woli.
Mieszka� w ma�em miasteczku Leith, w pobli�u Edyburgu, zajmowa� si� rybo��wstwem, nie zaniedbuj�c ulubionego polowania, czemu si� wreszcie dziwi� nie mo�na, bo by� prawdziwem dzieckiem Kaledonii, przyzwyczajonem wi�ksz� cz�� �ycia sp�dza� w g�rach. Znano go te� powszechnie jako wybornego strzelca.
Fizyognomia Kennedy'ego przypomina�a twarz Halberta Glendininga, opisan� przez Walter Scotta w powie�ci p.t. "Klasztor". By� zgrabny, posiada� si�� herkulesow�, opalon� twarz, o�ywione czarne oczy; wog�le robi� na pierwszy rzut oka bardzo przyjemne wra�enie.
Przyjaciele zapoznali si� w Indyach, s�u��c w jednym pu�ku; Dick z zami�owaniem polowa� na tygrysy i s�onie, Samuel za� oddawa� si� badaniom ro�lin i owad�w; rezultaty osi�gni�te przez obydw�ch by�y bardzo pomy�lne. Przyja�� m�odych ludzi niczem nie zosta�a zam�con�; losy rozdziela�y ich wprawdzie od czasu do czasu, ale sympatya znowu� ��czy�a.
Po powrocie do Anglii cz�sto si� roz��czali z powodu wypraw przedsi�branych przez doktora, kt�ry jednak�e za powrotem nieomieszka� zawsze par� tygodni przep�dzi� u swego przyjaciela.
Dick gaw�dzi� w�wczas o przesz�o�ci, a Samuel porusza� projekty przysz�o�ci; jeden patrza� wstecz, drugi wdal.
Po przybyciu z Tybetu dokt�r przez dwa lata nie wspomina� o nowych podr�ach i Dick cieszy� si� nadziej�, �e jego upodobania do podr�y i przyg�d zosta�y wreszcie zaspokojone. My�l ta napawa�a go rozkosz�. Kennedy domaga� si� od przyjaciela, aby zaniecha� raz na zawsze podr�y, zaznaczaj�c, i� dla wiedzy do�� ju� pracowa�, a dla ludzko�ci nawet za wiele.
Fergusson w�wczas nic nie odpowiada�, by� wci�� zamy�lony, nie sypia� po nocach, robi�c do�wiadczenia z rozmaitemi maszynami, niewiadomego u�ytku. Z tego wszystkiego widocznem by�o, �e kie�kowa�a w m�zgownicy jego my�l jaka�.
Nad czem m�g� on tak rozmy�la� i pracowa�? zapytywa� siebie Kennedy, gdy przyjaciel jego w styczniu opu�ci� go i przeni�s� si� do Londynu.
Odpowied� na to pytanie znalaz� nast�pnego dnia w zaznaczonym ju� przez nas artykule "Daily Telegraph".
- Lito�ciwy Bo�e! - zawo�a� - ten cz�owiek zwaryowa�!
Przeby� Afryk� balonem! - A wi�c o tem my�la� przez dwa ostatnie lata!
Te i temu podobne wykrzyki wydawa� Dick, uderzaj�c si� pi�ci� w czo�o - wzruszenie jego nie mia�o granic.
Gdy stara jego przyjaci�ka, pani El�bieta, zwr�ci�a uwag�, �e ca�y ten projekt mo�e polega� na mistyfikacyi, odpowiedzia� �ywo:
- G�upstwo! znam przecie Samuela, projekt taki m�g� tylko powsta� w jego g�owie. Pu�ci� si� balonem, buja� w powietrzu! zazdro�ci� ptakom!
Nie! z tego nic nie b�dzie! postaram si� temu przeszkodzi�! Je�li mu si� tym razem nie stawi przeszk�d, kt� zar�czy, i� pewnego pi�knego poranku nie pu�ci si� w podr� na ksi�yc!
Jeszcze tego samego wieczora wzburzony i zaniepokojony wsiad� do wagonu kolei �elaznej i nast�pnego dnia rano stan�� w Londynie. Niebawem po przybyciu do stolicy, fiakr zawi�z� go przed ma�y domek doktora, po�o�ony przy ulicy Soho square Greck. Wszed� do przedsionka i przybycie swe zwiastowa� silnem uderzeniem we drzwi, kt�re niebawem otworzy� Fergusson.
- Dick? - zawo�a� dokt�r, nie wyra�aj�c wielkiego zdziwienia.
- Tak, to ja - odpowiedzia� Kennedy.
- Czy� przyby� na polowanie do Londynu? C� ci� tu sprowadza?
- Zamiar pope�nienia przez kogo� wielkiego g�upstwa, kt�remu chc� przeszkodzi�.
- G�upstwa?
- Czy wiadomo�� podana w tej oto gazecie jest prawdziw�? - zawo�a� Kennedy, pokazuj�c numer "Daily Telegraph".
- Wi�c o tem m�wisz? te dzienniki musz� zaraz wszystko wypapla�, ale usi�d�, kochany Dicku.
- Nie, nie usi�d�! - powiedz mi, czy w istocie masz zamiar odbycia tej podr�y?
- Tak, stanowczo, przygotowania s� w pe�nym biegu, ja... - Gdzie si� odbywaj� te przygotowania? jakem Dick, zniszcz� je doszcz�tnie!
Zacny Szkot wpada� w coraz wi�kszy gniew i wci�� powtarza�: - zniszcz�, stanowczo zniszcz�!
- Uspok�j si� kochany przyjacielu - m�wi� dokt�r - pojmuj� bardzo dobrze twoje rozj�trzenie, gniewasz si� zapewne na mnie, i� ci� nie zawiadomi�em przedtem o moich nowych projektach.
- On to nazywa nowymi projektami!
- Daj� ci s�owo, �e by�em bardzo zaj�ty - ci�gn�� dalej Samuel - w ostatnich czasach tyle mia�em roboty, pomimo to jednak nie wyjecha�bym przed napisaniem do ciebie...
- Nic mi na tem nie zale�y!...
- Poniewa� mam zamiar zabra� ci� ze sob�...
Szkot spojrza� na doktora niedowierzaj�co i rzek�:
- Wi�c tak! - m�wisz pewnie o tem, �e udamy si� obydwaj do Bedlam!...
- Liczy�em na ciebie na pewno i wybra�em te� na wsp�towarzysza podr�y, odrzucaj�c licznych amator�w.
Kennedy struchla� ze zdziwienia.
- Gdyby� mnie zechcia� przez dziesi�� minut uwa�nie pos�ucha�, by�bym ci wdzi�czny! - rzek� dokt�r.
- Czy m�wisz seryo?
- Zupe�nie seryo!
- A je�eli si� nie zgodz� ci towarzyszy�?
- Tego nie uczynisz!
- Je�eli jednak stanowczo odm�wi�?
- W�wczas udam si� sam.
- Siadajmy - powiedzia� Dick i pom�wmy spokojnie.
- Z chwil�, gdy si� przekona�em, �e nie �artujesz, mo�emy rzecz t� szczeg�owo om�wi�.
- Je�eli nie masz nic przeciwko temu, Dicku, mo�emy przy gaw�dce zje�� �niadanie?
Przyjaciele zasiedli do sto�u, zajmuj�c miejsca naprzeciwko siebie.
- Kochany Samuelu plan tw�j jest szalony, o wykonaniu jego nawet my�le� nie mo�na, jest on wprost niemo�liwy!
- Tak stanowcze zdanie, b�dziemy mogli wypowiedzie� dopiero po zrobieniu pr�by.
- Ale chodzi o to, by i tej pr�by nie robi�.
- Powiedz dlaczego?
- Pomy�l o niebezpiecze�stwach, najrozmaitszych przeszkodach!
- Przeszkody istniej� dlatego, aby ich zwalcza�, co si� za� tyczy niebezpiecze�stw, to kt� im si� nie nara�a? Wszystko w �yciu przedstawia niebezpiecze�stwo! Najwi�ksze nieszcz�cie mo�e si� zdarzy� nawet i wtedy, gdy siedzimy za sto�em, lub nawet w�wczas, gdy k�adziemy kapelusz na g�ow�. Powinni�my pr�cz tego uzna�, �e wszystko co by�o, znowu� b�dzie, �e przysz�o�� jest tylko oddalon� nieco tera�niejszo�ci�.
- Znam twoje przekonania - wtr�ci� Kennedy, ruszaj�c ramionami - jeste� fatalist�.
- Zawsze nim pozostan�, ale nie zajmujmy si� tem, jaka nas czeka dola, lecz kierujmy si� przys�owiem angielskiem: "Kto ma wisie�, nie utonie".
Nie by�o co na to odpowiedzie�, Kennedy wszak�e nie zaniedba� ca�ego szeregu argument�w, kt�rych wyliczanie za daleko by nas zaprowadzi�o. - Czemu jednak�e nie chcesz - zako�czy� Dick po ca�ogodzinnej, o�ywionej rozprawie - p�j�� �ladem zwyk�ych �miertelnik�w, kt�rzy przed tob� zwiedzili Afryk�, je�eli ju� szcz�cie twoje zale�y od tej wyprawy?
- Czemu? - zawo�a� dokt�r w uniesieniu, dlatego, �e wszystkie dot�d czynione pr�by spe�z�y na niczem, dlatego, �e od czasu zab�jstwa Munga Parka nad Nigrem a� do chwili znikni�cia Vogla w Wadai, �mierci Oudneja i Klappertona w Murmur i Sakatu a� do Maizana, kt�ry zosta� po�wiertowany, majora Lainga kt�ry zgin�� z r�k Taureg�w a� do zamordowania Roschera z Hamburga, liczne ofiary przyby�y do tej listy m�czennik�w afryka�skich! Dlatego r�wnie�, �e jest to niemo�liwem wobec �ywio��w, g�odu, pragnienia i febry; wobec dzikich zwierz�t i jeszcze dzikszych plemion, dlatego wi�c, gdzie jednym sposobem dotrze� nie mo�na, trzeba pr�bowa� innych i tam, gdzie prost� drog� doj�� nie mo�e, nale�y j� obej��, lub przej�� po nad ni�.
- Gdyby� tylko chodzi�o o to, �eby przej�� po nad ni�, wtr�ci� Kennedy, ale� ty chcesz po nad ni� przefrun��!
- A wi�c - ci�gn�� dalej dokt�r ze spokojem - czego� mam si� obawia�? Postara�em si� o to, aby unikn�� spadku balonu, gdyby jednak m�j statek powietrzny mnie zawi�d�, w�wczas znajd� si� na ziemi w tych samych warunkach, co i moi poprzednicy w swoich wyprawach odkrywczych. Lecz nie, balon m�j si� ostoi, na to mo�emy �mia�o liczy�.
- Przeciwnie, na to liczy� nie powinni�my.
- Ale� tak, kochany Dicku; nie my�l� rozsta� si� z moim statkiem powietrznym a� do chwili dotarcia do zachodniego brzegu Afryki. Z moim balonem wszystko mo�ebne, bez niego padn� ofiar� niebezpiecze�stw i naturalnych przeszk�d tego rodzaju wypraw. Siedz�c w balonie, kpi� sobie z upa��w, burz, samumu, niezdrowego powietrza; ani dzikie zwierz�ta, ani ludzie nie mog� si� do mnie przyczepi�. Gdy mi b�dzie za gor�co, podnios� si� wy�ej, gdy za zimno, opuszcz� si�. Poprzez g�ry i przepa�cie przefrun�, przez rzeki i potoki przemkn� si� jak ptak, a gdy burze zobacz�, unios� si� ponad ni�. Posuwam si� bez wysi�k�w; wznosz� si� ponad miasta i przebiegam z szybko�ci� orkanu; przed oczyma mojemi roztacza si� karta Afryki w wielkim atlasie �wiata.
Kennedy zosta� oczarowany widokiem roztoczonego przed nim obrazu, zdawa�o mu si�, �e unosi si� ju� w przestworzach, co go przyprawi�o o zawr�t g�owy; patrza� na Samuela z podziwem i trosk�.
- Po tem wszystkiem, co� mi tu opowiedzia�, m�j Samuelu, zapytuj�, czy� wynalaz� pewny spos�b kierowania balonem?
- Nie, gdy� to jest niemo�liwem.
- Wi�c, kierujesz si�?...
- Opatrzno�ci�. W ka�dym razie ze wschodu na zach�d, gdy� zamierzam pos�ugiwa� si� passatami, maj�cymi sta�y kierunek.
- O tak - rzek� Kennedy - passaty... na pewno... mo�na w ostateczno�ci... czy to mo�liwe?...
- Czy mo�liwe? - m�j kochany przyjacielu, to pewne. Rz�d angielski odda� do mojego rozporz�dzenia okr�t, a nadto postanowiono, aby 3 lub 4 okr�ty kr��y�y nad wybrze�em zachodniem. Najp�niej za trzy miesi�ce udam si� do Zanzibaru, aby nape�ni� balon i stamt�d uniesiemy si� w przestworza...
- My! - zawo�a� Dick.
- Czy masz jeszcze co do nadmienienia? S�ucham ci� przyjacielu.
- Bardzo wiele, pomi�dzy innemi obja�nij mnie, czy ubytek gazu przy zatrzymaniu si� w miejscowo�ciach, kt�re chcesz zwiedzi�, nie zaszkodzi ci w dalszej podr�y? O ile wiem, by�a to przyczyna nieudania si� dot�d wszelkich dalekich podr�y balonem.
- Kochany Dicku, odpowiem ci na to jednem s�owem... B�d� si� zatrzymywa�, nie trac�c ani jednego atomu gazu.
- I pomimo to b�dziesz m�g� unosi� si� i opuszcza� dowolnie? Jakim�e to sposobem?
- To moja tajemnica, przyjacielu, ufaj mi, a has�em naszem niechaj b�dzie: "Excelsior!"
- A wi�c niech b�dzie "Excelsior" - odpowiedzia� my�liwiec, nie rozumiej�c ani s�owa po �acinie.
Kennedy by� zdecydowany opiera� si� wszelkiemi si�ami wyjazdowi przyjaciela, udawa� jednak chwilowo, �e da� si� przekona� i postanowi� obserwowa� post�powanie doktora, kt�ry energicznie zaj�� si� przygotowaniami do wyprawy.
ROZDZIA� IV
Linia powietrzna nie by�a przez doktora Fergussona wybran� przypadkowo. Czyni� on d�ugotrwa�e studya nad punktem, z kt�rego powinien si� by� wznie�� i po d�ugiej rozwadze wybra� Zanzibar, miejscowo�� po�o�on� na wschodniem wybrze�u Afryki pod 6� po�udniowej szeroko�ci, t.j. oko�o 430 mil geograficznych na po�udnie od r�wnika. St�d r�wnie� wysz�a ostatnia ekspedycya, wys�ana dla odkrycia �r�de� Nilu.
Fergusson zajmowa� si� gorliwie przygotowaniami do podr�y i pod jego osobistym kierunkiem by� budowany balon, kt�rego przeznaczenie zachowywa� w tajemnicy. Pracowa� r�wnie� gorliwie nad przyswojeniem sobie j�zyka arabskiego i r�nych narzeczy i wkr�tce uczyni� w tym wzgl�dzie znaczne post�py.
Dick Kennedy przez ca�y ten czas go nie opuszcza�, jak gdyby obawia� si�, i� mu si� cichaczem wymknie w przestworza. Stara� si� tak�e perswazy� odwie�� przyjaciela od jego niebezpiecznych zamiar�w, udawa� si� nawet do czu�ych pr�b i zakl��, ale dokt�r by� niewzruszony.
Biedny Szkot godzien by� politowania, dreszcze go przejmowa�y, gdy wznosi� oczy na horyzont. Podczas snu uczuwa� jakie� zawrotne ko�ysania i ka�dej nocy zdawa�o mu si�, �e spada z niezmierzonej wysoko�ci.
Musimy jeszcze doda�, �e w tym czasie wylecia� kilka razy z ��ka i pierwsz� jego czynno�ci� nast�pnego ranka by�o pokazanie Fergussonowi siniak�w, kt�rych si� nabawi�.
- Patrz, uwa�aj, taki siniak po upadku z trzech st�p wysoko�ci, teraz prosz� ci� rozwa�, gdyby...
Ponure te przypuszczenia nie robi�y �adnego na doktorze wra�enia.
- Nie spadniemy! - odpowiada� stanowczo.
- Jednak to mo�liwe!
- Powtarzam, �e nie spadniemy!
Na tak stanowcze o�wiadczenie Dick nic nie odpowiedzia�. Najwi�cej go jednak niepokoi�o nadu�ywanie przez Fergussona w rozmowie liczby mnogiej. M�wi� on: B�dziemy gotowi tego a tego dnia... Wyruszymy w drog�... St�d wzniesiemy si�... i t.d. Nie wyra�a� si� te� inaczej, jak nasz balon, nasz statek, nasze wyprawy odkrywcze, nasze przygotowania, nasze wzloty. Na t� liczb� mnog�, sk�ra cierp�a na biednym Szkocie, pomimo, i� by� stanowczo zdecydowanym, nie bra� udzia�u w podr�y. Nie m�g� si� jednak sprzeciwi� przyjacielowi i dodajmy, i� sprowadzi� z Edynburgu odzie� odpowiedni� do podr�y.
Pewnego dnia oznajmi� doktorowi, i� przy nadzwyczajnie sprzyjaj�cych warunkach szanse udania si� wyprawy got�w przyj�� jako jedn� na tysi�c, przytoczy� jednak zaraz, chc�c usun�� podr� w dalek� przysz�o��, ca�� litani� r�nych niebezpiecze�stw.
Zastanawia� si� nad tem, czy ekspedycya jest po�yteczn�, czy odkrycie �r�de� Nilu jest w samej rzeczy konieczne?...Czy mo�na b�dzie powiedzie�, �e pracowa�o si� dla szcz�cia ludzko�ci?... Czy plemiona Afryki, obdarzone cywilizacy�, b�d� przez to szcz�liwsze?... Czy wog�le ma si� pewno��, �e cywilizacya stoi tam na ni�szym stopniu, ni� w Europie? Czy nie wartoby wyprawy jeszcze od�o�y�? Prawdopodobnie w przysz�o�ci b�d� odkryte praktyczniejsze i mniej �yciu gro��ce sposoby podr�owania po Afryce. Kto wie, mo�e to ju� nast�pi po up�ywie miesi�ca lub p� roku: po roku jednak r�czy� mo�na za to, �e pewien odkrywca wpadnie na t� my�l szcz�liw�...
Uwagi te wywo�a�y niespodziewany skutek, dokt�r zniecierpliwi� si�.
- Czy naprawd� Dicku, ty fa�szywy przyjacielu, pragn��by� aby chwa�a ta przypad�a w udziale komu innemu? Czy mam zada� k�am ca�ej mojej przesz�o�ci? Przestraszy� si� trudno�ci, b�d�cych do zwalczenia? Pod�em zwlekaniem wynagrodzi� rz�d angielski i Towarzystwo Geograficzne za to, co dla mnie uczyni�y?
- Ale�... - zacz�� na nowo Kennedy.
- Ale� - odpowiedzia� dokt�r - czy ty nie wiesz, �e podr� moja ju� natrafia na wsp�zawodnictwo? Ju� inni odkrywcy gotuj� si� do wyprawy do �rodkowej Afryki!
Kennedy milcza�.
ROZDZIA� V
Fergusson mia� bardzo gorliwego s�u��cego, imieniem Joe. Rzetelny, dusz� i cia�em by� oddany swemu panu. Wykonywa� rozkazy, nie rozumiej�c ich nawet, nie by� nigdy mrukliwym, ani rozgniewanym; jednem s�owem by� to wymarzony s�uga. Fergusson m�g� co do szczeg��w swego codziennego �ycia zupe�nie na nim polega�. Tak, to by� doskona�y, poczciwy Joe. S�u��cy, kt�ry zamawia obiad, przyswoiwszy sobie gust swego pana, pakuj�c kuferek, nie zapomina ani koszul, ani skarpetek, posiada klucze i tajemnice swego pana, nie nadu�ywaj�c ich nigdy. Joe uwielbia� swego chlebodawc�, w jego oczach nale�a� on do ludzi niezwyk�ych, posiada� te� za to zupe�ne zaufanie doktora. Gdy Fergusson co� powie, twierdzi� Joe, tylko g�upiec mo�e si� sprzeciwi�; cokolwiek pomy�li, jest s�usznem, co przedsi�we�mie, mo�liwem, a co wykona�, godnem uwielbienia. Mo�naby Joego po�wiartowa�, coby mu wprawdzie nie sprawi�o przyjemno�ci, nigdy jednak�e nie odwo�a�by zdania o swym panu.
Gdy zatem dokt�r powzi�� zamiar podr�owania po Afryce balonem, wierny s�uga b�dzie mu towarzyszy�, nie ulega�o to �adnej w�tpliwo�ci dla niego, cho� dot�d mowy jeszcze o tem nie by�o.
M�g� on swemu panu przy sposobno�ci odda� liczne us�ugi. Gdyby szukano nauczyciela gimnastyki dla ma�p w zoologicznym ogrodzie, by�aby to w�a�ciwa dla niego posada, poniewa� umia� znakomicie skaka�, pi�� si�, fruwa� i wiele innych karko�omnych �wicze�. Je�eli Fergusson b�dzie g�ow�, a Kennedy ramieniem tej ekspedycyi, w�wczas Joe stanie si� jej d�oni�...
Towarzyszy� on swemu panu ju� w kilku podr�ach i posiada� liczne wiadomo�ci w nich zdobyte.
G��wn� wszak�e jego zalet� by�o do�wiadczenie �yciowe, po��czone z r�owem sposobem patrzenia na rzeczy; wszystko by�o dla� logicznem, naturalnem, �atwem, i skutkiem tego skargi i przekle�stwa zna� ledwie z nazwy. Po�r�d innych zalet by� dalekowidzem. Zaufanie, kt�re pok�ada� w swoim panu, by�o �r�d�em sprzeczek pomi�dzy nim a Kennedym, jeden wierzy�, drugi w�tpi�.
Dokt�r wobec tych sprzeczek pozostawa� neutralnym, nie s�uchaj�c rad ani jednego ani drugiego.
- A zatem panie Kennedy? - zagai� Joe pewnego dnia rozmow�.
- Czego chcesz, m�j ch�opcze?
- Zbli�a si� chwila, s�dz�, �e wkr�tce wyruszymy na ksi�yc.
- Chcesz zapewne powiedzie� do l�d�w ksi�ycowych, nie wybieramy si� tam wprawdzie, ale pomimo to niebezpiecze�stwo pozostaje niema�e!
- Niebezpiecze�stwo? - o niebezpiecze�stwie m�wi� nie mo�na, je�eli si� ma z takim cz�owiekiem do czynienia, jak dokt�r Fergusson.
- Nie chc� ci� wprawdzie pozbawia� tego mi�ego z�udzenia, m�j kochany Joe, ale przedsi�wzi�cie doktora jest poprostu szale�stwem. Zreszt� podr� ta nie przyjdzie do skutku.
- Podr� nie przyjdzie do skutku - chyba pan nie widzia�e� balonu, kt�ry przygotowuj� w warsztatach pan�w Mitschel w Londynie. - B�d� si� strzeg� go podziwia�!
- Szkoda, tracisz pi�kny widok, panie Kennedy, pyszny to budynek, a jaka �liczna ��dka, jak�e nam dobrze i mi�o w niej b�dzie.
- A wi�c seryo masz zamiar towarzyszenia swemu panu?
- To si� rozumie - odpar� Joe. - Mo�e mam go samego pu�ci� teraz, gdy p� �wiata z nim razem przebieg�em? Kto go b�dzie wspiera�, kto r�k� poda, gdy trzeba b�dzie przeskoczy� przepa��, a kto piel�gnowa�, gdy zachoruje? - nie, panie, Joe wykona sw�j obowi�zek, pozostanie na stanowisku.
- Dzielny z ciebie ch�opak! - krzykn�� Szkot z uznaniem.
- Przecie� i pan z nami jedziesz?
- Naturalnie, b�d� wam towarzyszy� a� do ostatniej chwili, aby odwie�� od pope�nienia wielkiego g�upstwa. Nawet pod��� za wami do Zanzibaru, aby zrobi� co b�dzie mo�na, aby przeszkodzi� urzeczywistnieniu tego szalonego pomys�u.
- Nie uw�aczaj�c panu, r�cz�, �e pan nic nie zdzia�a. M�j pan nie jest takim narwa�cem, jak pan s�dzisz. Nim co� przedsi�bierze, d�ugo si� namy�la, ale gdy raz co� postanowi, to sam lucyper go od tego nie odwiedzie.
- Zobaczymy!
- Nie �ud� si� pan. Zreszt� du�o na tem zale�y, aby� nam pan towarzyszy�! Afryka jest cudownym krajem dla tak doskona�ego jak pan strzelca. Zobaczysz pan, i� nie po�a�ujesz tej podr�y.
- Nie b�d� �a�owa�; zw�aszcza, gdy ten uparciuch da si� przekona� i zostanie.
- Mi�dzy nami m�wi�c, chyba panu wiadomo, i� dzi� ma si� odby� wa�enie?
- Co takiego?
- Ano, pan dokt�r, pan i ja, wszyscy trzej musimy si� wa�y�.
- Jak d�okeje!
- A tak, lecz nie l�kaj si� pan g�odowej kuracyi, gdyby� nawet by� zbyt ci�kim, zabierzemy, jakim jeste�.
- Nie poddam si� wa�eniu - o�wiadczy� Szkot stanowczo.
- Ale�, panie Kennedy, to potrzebne do budowy maszyny.
- Niech buduj� bez wa�enia nas.
- A je�li w braku dok�adnych oblicze� nie wzniesiemy si�?
- Tego mi w�a�nie trzeba!
- Przygotuj si� pan jednak�e, m�j pan wnet po nas przyjdzie.
- Ja z nim nie p�jd�!
- Tego mu pan chyba nie zrobisz?
- Zrobi�!
- Eh! - tak pan m�wisz, p�ki go tu niema, gdy jednak spojrzy panu w oczy i powie: Dicku, przepraszam za moj� �mia�o��, musz� koniecznie wiedzie�, ile wa�ysz, w�wczas pan z nami p�jdziesz, o zak�ad id�.
- Nie p�jd�!
W tej chwili wszed� dokt�r do gabinetu, gdzie toczy�a si� powy�sza rozmowa, spojrza� przeci�gle na Kennedy'ego, kt�ry jako� nie by� w humorze i rzek�;
- Dicku, chod� zemn�, a i ty tak�e Joe, musz� si� przekona�, ile wa�ycie.
- Ale�...
- Kapelusza nie zdejmuj. - Chod�.
I Kennedy poszed�. Udali si� do pracowni pp. Mitschel, gdzie waga ju� by�a przygotowan�. Dokt�r kaza� Kennedy'emu stan�� na platformie, co ten�e wykona� bez oporu, mrucz�c tylko: "no, no, to mnie jeszcze do niczego nie zobowi�zuje".
- Sto pi��dziesi�t trzy funty - rzek� dokt�r, zapisuj�c cyfr� w notatniku.
- Czy jestem za ci�ki?
- Bro� Bo�e, panie Kennedy - odrzek� Joe - a zreszt� ja jestem lekki, wi�c zr�wnowa�ymy si�.
Joe pe�en zapa�u zaj�� miejsce my�liwego, z po�piechu o ma�o nie przewr�ciwszy wagi. Nast�pnie przybra� imponuj�c� postaw�, jakby Wellington, stoj�cy przy wej�ciu do Hyde-Parku, kt�ry na�ladowa� chcia� Apollina, chocia� bez tarczy.
- Sto dwadzie�cia funt�w - notowa� dokt�r.
- Ha, ha - wo�a� zadowolony Joe.
- Na mnie kolej - rzek� Fergusson i zanotowa� nast�pnie 135 funt�w; - wa�ymy razem nie wi�cej nad czterysta funt�w.
- Panie doktorze, mog� schudn�� o 20 funt�w, je�eli to ma by� z korzy�ci� dla naszej wyprawy.
- Nie trzeba, m�j ch�opcze, jedz, ile chcesz, masz tu p� korony, aby� m�g� co� dobrego spo�y�.
ROZDZIA� VI
Fergusson zajmowa� si� ju� od d�u�szego czasu szczeg�ami wyprawy. Naturalnie balon, cudowny statek, kt�ry go mia� nie�� po przestworzu, by� nadewszystko przedmiotem jego pieczo�owito�ci. Postanowi� nape�ni� balon wodorem, aby nie powi�kszy� zbytnio jego rozmiar�w. Przygotowanie tego gazu jest �atwem, jest on 14 razy l�ejszy od powietrza i wyszed� zwyci�zko podczas pr�b dokonywanych.
Po bardzo �cis�ych obliczeniach doszed� dokt�r do przekonania, �e najpotrzebniejsze do wyprawy przedmioty wa�y� b�d� 4000 funt�w, a zatem obliczy� trzeba, jak wielk� powinna by� si�a, zdolna unie�� ten ci�ar. Ci�ar 4000 funt�w mo�e by� zr�wnowa�ony przez ci�nienie przestrzeni powietrznej 44.847 st�p kubicznych, co znaczy, �e 44.847 st. kub. powietrza r�wna si� wadze 4000 funt�w.
Je�li zatem budujemy balon zdolny pomie�ci� 44.847 st. kub. i zamiast powietrza nape�nimy go wodorem, l�ejszym 14 1/2 razy, pozostaje r�nica w r�wnowadze, wynosz�ca 3724 funt�w.
Ta r�nica w�a�nie stanowi si�� wzlotu balonu. Je�li nape�nimy balon owemi 44.847 st. kub. gazu, to b�dzie on pe�ny; tego jednak si� nie robi, bo, wznosz�c si� w rzadkie warstwy powietrza, gaz si� rozszerza i mo�e balon rozsadzi�. Dokt�r postanowi� na mocy znanego jemu tylko pomys�u nape�ni� sw�j balon tylko do po�owy, a �e jak nam wiadomo, musia� zabra� 44.847 st. kub. wodoru, trzeba wi�c zaopatrzy� balon w podw�jn� prawie si�� wzlotu.
Kszta�t balonu mia� by� pod�u�ny o �rednicy poziomej 50, prostopad�ej za� 75 st., otrzyma� zatem sferoid, kt�rego zawarto�� r�wna�a si� cyfrze 90.000 st. kub.
Gdyby Fergusson m�g� si� pos�ugiwa� dwoma balonami, widoki pomy�lnego rezultatu wyprawy znacznie by si� wzmog�y. Gdy jeden balon p�ka, mo�na pos�u�y� si� drugim, wyrzuciwszy cz�� balastu. Kierowanie jednak dwoma statkami jest bardzo trudnem, je�eli maj� si� wznosi� jednocze�nie. Po d�u�szej rozwadze Fergusson, dzi�ki genialnemu pomys�owi, pos�u�y� si� dodatniemi stronami dw�ch balon�w, pomijaj�c ujemne; zbudowa� mianowicie dwa statki powietrzne r�nej wielko�ci i umie�ci� jeden w drugim. W balonie zewn�trznym o rozmiarze wy�ej przytoczonym, mie�ci� si� mniejszy tego samego kszta�tu o �rednicy poziomej 45, a prostopad�ej 68 st�p. Zawarto�� zatem zewn�trznego balonu wynosi�a 67 st. kub. Urz�dzono te� klap�, tworz�c� komunikacy� pomi�dzy jednym i drugim balonem. Urz�dzenie to by�o mi�dzy innemi dlatego korzystnem, �e w razie wypuszczenia gazu w celu spadku balonu, mo�na to by�o uczyni� z wi�kszego balonu, a nawet wypr�niwszy go zupe�nie, mniejszy balon pozostawa� nietkni�tym. Mo�na by�o nawet pozby� si� zupe�nie tej zewn�trznej pow�oki i rozporz�dzano w�wczas drugim statkiem, kt�ry nie stawa�by si� igraszk� wiatr�w, jak zwykle na wp� opr�nione balony.
W razie jakiegokolwiek niepomy�lnego zdarzenia; jak zaczepienia si�, rozdarcia zewn�trznego balonu, drugi pozostawa� ca�ym. Obydwa statki by�y przygotowane z jedwabiu lio�skiego, powleczonego gutaperk�, maj�c� t� zalet�, i� nie podlega zepsuciu pod wp�ywem gaz�w, ani kwasu. Pow�oka ta by�a w stanie utrzymywa� p�yny przez czas nieograniczony, waga jej wynosi�a 1/2 funta na 9 st. kwadr. Poniewa� powierzchnia balonu wynosi�a oko�o 11.600 st. kwadr., przeto wa�y�a jego pow�oka 650 funt�w. Pow�oka drugiego balonu, maj�ca powierzchni 9200 st. kwadr., wa�y�a 510 funt�w; waga ca�o�ci zatem wynosi�a 1160 funt�w. Liny, kt�re utrzymywa� mia�y ��dk�, skr�cone by�y z najlepszego gatunku konopi, a obydwa wentylatory, jakote� ster ��dki by�y przedmiotem drobiazgowej troskliwo�ci. ��dka by�a okr�g�a o �rednicy 15 st�p, wyrobiona z trzciny koszykowej, okuta �elazem; pod spodem znajdowa�y si� elastyczne resory w celu zmniejszenia si�y uderzenia w razie wypadku. Ci�ar jej w��cznie z linami nie przenosi� 280 funt�w. Pr�cz tego z polecenia doktora przygotowano 4 skrzynie z grubej blachy, po��czone mi�dzy sob� rurami i zaopatrzone w krany; mo�na r�wnie� by�o za�o�y� w�a gumowego o dw�ch nier�wnych ko�cach, jeden d�ugo�ci 25, a drugi 15 st�p. Skrzynie dopasowane do rozmiar�w ��dki, zaj�y w niej jak najmniej miejsca. W�� gumowy, kt�ry mia� by� u�yty p�niej, zapakowano oddzielnie, r�wnie� siln� batery� elektryczn� Bunsena, aparat ten tak by� dowcipnie z�o�ony, i� nie wa�y� wi�cej nad 700 funt�w wraz z 25 gallonami) wody, znajduj�cemi si� w oddzielnej skrzynce. Instrumenty przeznaczone do podr�y, sk�ada�y si� z 2 barometr�w, 2 bussoli, 1 sekstanta, 2 chronometr�w, sztucznego horyzontu, 1 altazimutu (przyrz�d do przybli�ania odleg�ych przedmiot�w). Obserwatoryum w Greenwich odda�o si� na us�ugi doktora. Ten nie mia� jednak zamiaru robienia do�wiadcze� fizycznych, chcia� si� tylko poinformowa� o �cis�em po�o�eniu rzek, g�r i miast. Zaopatrzono si� r�wnie� w trzy wypr�bowanej dobroci �elazne kotwice, oraz w lekk�, 50 st�p d�ug�, jedwabn� drabink�. Fergusson obliczy� �ci�le wag� swoich zapas�w, z�o�onych z kawy, herbaty, suchar�w, solonego i suszonego mi�sa, pewnej ilo�ci w�dki i 2 skrzy� z wod�, ka�da po 22 gallony. Nie zapomnia� r�wnie� o namiocie, o kocach, maj�cych zast�pi� po�ciel, ani o broni, kulach i prochu.
Oto spis ci�ar�w, maj�cych si� znajdowa� na balonie:
<<div align="center"><<div align="center"><center>
Fergusson
135 funt�w
Kennedy
153 "
Do przeniesienia
288 "
Z przeniesienia
288 "
Joe
120 "
Waga I-go balonu
650 "
Waga II-go balonu
510 "
��dka i sznury
180 "
Kotwica i instrumenty,
bro�, koce i namiot
196 "
Mi�so, suchary, kawa
i w�dka
380 "
Balast
200 "
Woda
400 "
Aparat
700 "
Waga gazu
276 "
Razem
4000 "
<
</center></div>
W taki spos�b dokt�r rozmie�ci� owe 4000 funt�w. Zabiera� tylko 200 funt�w balastu, na wypadek nieprzewidziany, gdy� ufaj�c w si�� swego aparatu, by� przekonany, i� u�ytkowa� go nie b�dzie.
ROZDZIA� VII
Dnia 10 lutego przygotowania zbli�a�y si� ku ko�cowi. Balony w��czone jeden w drugi, by�y zupe�nie gotowe. Wytrzyma�y silne ci�nienia p�du wiatru, kt�ry puszczono w nie dla pr�by. Joe rozgor�czkowany, z rado�ci nie wiedzia� co czyni�, wiecznie znajdowa� si� na drodze pomi�dzy Greckstreet a zak�adami braci Mitschell, zawsze czynny, zawsze weso�y, ka�demu, kto tylko s�ucha� by� rad, got�w by� opowiada� wszelkie szczeg�y wyprawy, dumny, �e b�dzie towarzyszy� swemu panu.
16 lutego statek "Resolut�", szrubowiec o 800 tonnach, zarzuci� kotwic� na wysoko�ci Greenwich. Kapitan statku, Pennet, by� cz�owiekiem bardzo mi�ym, a wypraw� Dr. Fergussona, kt�rego zna� od dawna, zajmowa� si� z wielkiem zainteresowaniem.
18 lutego umieszczono balon na spodzie statku pod osobistym nadzorem Fergussona. Do wytworzenia wodoru na�adowano na statek 10 beczek kwasu siarczanego i 10 beczek starego �elaza. Aparat do rozwini�cia gazu, sk�adaj�cy si� z 30 beczek, r�wnie� umieszczono na spodzie statku. R�norodne te przygotowania uko�czono 18 lutego wieczorem, a wygodnie urz�dzone kajuty oczekiwa�y doktora i jego przyjaciela Kennedy'ego. Ten ostatni, pomimo ci�g�ych przysi�g, i� nie pojedzie, uda� si� jednak�e z przyborami my�liwego na pok�ad.
10 lutego trzej podr�ni przybyli na pok�ad, gdzie ich kapitan i oficerowie przyj�li z wielkimi oznakami wyr�nienia. Dokt�r by� ch�odny, jak zazwyczaj, Dick wzburzony, co si� za� tyczy Joego, ten z rado�ci skaka�, biega� po ca�ym statku i opowiada� najrozmaitsze dykteryjki. Zyska� wkr�tce miano "weso�ego pasa�era", polubiono go og�lnie.
20 lutego Kr�lewskie Towarzystwo Geograficzne zaprosi�o Fergussona i Kennedy'ego na wielk� uczt� po�egnaln�. Dow�dca statku i oficerowie r�wnie� uczestniczyli w biesiadzie, bardzo weso�ej i obfituj�cej w toasty dla naszych przyjaci�.
Podczas deseru nadesz�o poselstwo od kr�lowej, zasy�a�a ona podr�nikom pozdrowienia i �yczenia pomy�lnej wyprawy. Nast�pi�y naturalnie toasty na cze�� Jej kr. Mo�ci; nareszcie po p�nocy biesiadnicy rozeszli si� po rozczulaj�cem po�egnaniu.
Niebawem dow�dca statku "Resolut�", oczekuj�cego w pobli�u mostu Westminster, oraz pasa�erowie i za�oga na �odziach udali si� do Greenwich.
O godzinie 11-tej na pok�adzie wszyscy ju� spali.
Dnia 21 lutego zrana o godzinie 3-ciej rozpalono kot�y i "Resolut�" poszybowa� w kierunku uj�cia Tamizy.
W czasie podr�y dokt�r miewa� formalne wyk�ady z geografii. M�odzi ludzie interesowali si� wielce odkryciami w Afryce, uczynionemi w ci�gu 40 lat ostatnich; Fergusson opowiada� o podr�ach Bartha, Burtona, Speke'a, Granta i opisywa� im tajemniczy kraj, kt�ry obecnie tak �ywe budzi� zaj�cie w�r�d �wiata naukowego.
Uwaga s�uchacz�w spot�gowa�a si� jeszcze, gdy Fergusson zacz�� opowiada� szczeg�y przygotowania do swej podr�y; chciano sprawdzi� jego obliczenia i rozpocz�to dyskusy�, w kt�rej �ywy przyj�� udzia�.
Przedewszystkiem dziwiono si�, �e Fergusson zabiera taki ma�y zapas �ywno�ci; pewnego dnia jeden z towarzysz�w podr�y zainterpelowa� go w tym wzgl�dzie.
- Dziwi to pana? - odrzek� Fergusson. - Jak d�ugo, my�lisz pan, b�d� w drodze?
- Pewnie miesi�ce?
- Je�eli tak, to mylisz si�; w razie, gdyby podr� si� przed�u�y�a, b�dziemy zgubieni i nie osi�gniemy zamierzonego celu. Przecie� wiadomo panu, �e od Zanzibaru do wybrze�a Senegalu niema wi�cej nad 3500 do 4000 mil, je�eli wi�c w 12 godzin przeb�dziemy 240 mil. t.j. tyle, ile czasu by potrzebowa� poci�g naszych kolei i, je�eli b�dziemy jechali dniem i noc�, to wystarczy siedem dni do przejazdu Afryki.
- Ale w�wczas pan nic nie zobaczysz, nie b�dziesz m�g� robi� zdj�� geograficznych, ani te� zbada� dok�adnie kraju?
- W tym te� celu - odpowiedzia� dokt�r - zatrzymam si� tam, gdzie b�d� uwa�a� za potrzebne, zw�aszcza w�wczas, gdy mi grozi� b�d� silne pr�dy wietrzne.
- Nie obejdzie si� bez tego - odpowiedzia� Pennet - szalej� niekiedy orkany, kt�re przebiegaj� w ci�gu godziny 240 mil.
- Widzi wi�c pan - zauwa�y� dokt�r - �e przy takiej szybko�ci mo�naby Afryk� przejecha� w ci�gu 12 godzin. Przebudzi� si� w Zanzibarze, a po�o�y� si� spa� w Saint-Louis..
- Ale czy balon - zapyta� oficer - mo�e szybowa�, gnany takim wiatrem?
- Tak - odpowiedzia� Fergusson - zdarza�o si� to.
- I balon wyszed� bez szwanku?
- Zupe�nie.
- Balon by� mo�e! ale cz�owiek - zauwa�y� Kennedy.
- Tak�e! poniewa� balon jest zawsze nieruchomy w stosunku do otaczaj�cego go powietrza; on nie porusza si�, lecz masa powietrzna. Wog�le nie zale�y mi na robieniu tego rodzaju pr�b i, je�eli b�d� m�g� balon m�j podczas nocy przytwierdzi� do drzewa lub umocowa� na jakim punkcie powierzchni ziemi, nie omieszkam z tego skorzysta�. Jeste�my zaopatrzeni w �ywno�� na dwa miesi�ce i nic nie stanie na przeszkodzie naszym dzielnym strzelcom do upolowania dziczy, gdy spu�cimy si� na ziemi�.
- Ach panie Kennedy, b�dziesz pan mia� sposobno�� wykazania swej zr�czno�ci - zauwa�y� pewien m�ody majtek, obserwuj�c Szkota z zazdro�ci�.
- Pomijaj�c ju� to - doda� inny - �e po��czysz pan przyjemno�� z wielk� s�aw�, kt�r� pozyskasz.
- Moi panowie - odpowiedzia� strzelec - jestem wam wdzi�czny za oddawane mi pochwa�y... ale nie mog� ich przyj��, gdy� nie pojad�...
- Co! - wo�ano ze wszech stron - pan nie pojedziesz?
- Nie pojad�!
- Nie chcesz pan towarzyszy� doktorowi?
- Nietylko to, lecz jestem tu jedynie, aby go w ostatniej chwili powstrzyma� od tej wyprawy.
Oczy wszystkich zwr�ci�y si� na doktora.
- Nie zwa�ajcie panowie na to, co m�j przyjaciel m�wi - rzek� ten spokojnie - O wyprawie tej nie mo�na z nim m�wi�, wie on jednak dobrze, �e b�dzie mi towarzyszy� w podr�y.
- Przysi�gam na mego patrona...
- Nie przysi�gaj Dicku, jeste� zmierzony, zwa�ony wraz z twoim prochem, strzelbami i kulami, dopasowany do naszego balonu; nie m�wmy o tem wi�cej.
I w samej rzeczy Dick od dnia tego a� do przybycia do Zanzibaru, nie odezwa� si� w tej sprawie i wog�le przez czas ten zachowywa� g��bokie milczenie.
ROZDZIA� VIII
Statek "Resolut�" posuwa� si� szybko ku Przyl�dkowi Dobrej Nadziei, powietrze sprzyja�o, morze by�o spokojne. Dnia 31 maja, t.j. w 27 dni po wyje�dzie z Londynu, na horyzoncie ukaza�a si� g�ra Table, mo�na te� by�o przez lunet� dopatrzy� Capstadt, po�o�ony u podn�a amfiteatralnych pag�rk�w i wkr�tce "Resolut�" zarzuci� w porcie kotwic�. Zatrzymano si� tylko na czas bardzo kr�tki w celu zaopatrzenia si� w w�giel, co uskuteczniono w ci�gu jednego dnia, a nast�pnego ranka statek skierowa� si� na po�udnie celem dostania si� do kana�u Mozambickiego.
Nie by�a to pierwsza podr� morska Joego, niebawem przywyk� do �ycia na pok�adzie i wszyscy go te� polubili z powodu jego szczero�ci i dobrego humoru.
Odblask s�awy jego pana pada� i na niego, gdy m�wi�, s�uchano go uwa�nie, jakby wyroczni. Podczas gdy dokt�r naucza� w kajucie oficerskiej, Joe kr�lowa� na pok�adzie. Naturalnie by�a g��wnie mowa o podr�y balonem. Trudno by�o Joemu przekona� niedowierzaj�cych s�uchacz�w o mo�liwo�ci przedsi�wzi�cia, ale gdy raz tego dokona�, sz�o ju� bardzo g�adko i opowiadania jego wywiera�y wstrz�saj�ce wra�enie na umys�y majtk�w.
Opowiada� on swoim s�uchaczom, �e po tej podr�y nast�pi� liczne inne, �e jest to tylko pocz�tek ca�ego szeregu znakomitych wypraw.
- Wiecie, moi przyjaciele, �e gdy raz si� spr�buje podr�owania balonem, nie mo�na si� ju� obej�� bez tego rodzaju komunikacyi, przy nast�pnej wyprawie zamiast uda� si� z jednej strony na drug�, pu�cimy si� prosto, wci�� si� podnosz�c.
- Dobrze! zatem wprost na ksi�yc - zauwa�y� jeden ze zdumionych s�uchaczy.
- Na ksi�yc? - odpar� Joe; - nie, to by�aby podr� za zwyczajna! Na ksi�yc mo�e si� ka�dy dosta�! a wreszcie niema tam wody i nale�a�oby zabiera� znaczne zapasy... jak r�wnie� par� butelek powietrza, potrzebnego do oddychania.
- Czy mo�na tam dosta� d�ynu? - zapyta� jeden z majtk�w, lubi�cy wielce ten nap�j.
- Nie, m�j kochany! Nie chodzi nam o ksi�yc, lecz chcemy kr��y� w�r�d gwiazd, w�r�d wspania�ych planet, o kt�rych m�j pan tak cz�sto ze mn� rozprawia�. Rozpoczniemy nasz� w�dr�wk� od z�o�enia wizyty Saturnowi.
- Temu, kt�rego otacza taki pier�cie�? - zapyta� gospodarz statku.
- Tak, pier�cie� �lubny, tylko nie wiadomo, co si� sta�o z jego ma��onk�.
- Wi�c tak wysoko si� wzniesiecie? - zauwa�y� zdziwiony ch�opiec okr�towy. Pan wasz widocznie jest dyab�em wcielonym?
- Dyab�em? nie, jest on za dobry.
- Wi�c na Saturna? - zapyta� jeden z niecierpliwych s�uchacz�w.
- Tak na Saturna, naturalnie, p�niej odwiedzimy Jowisza; komiczny to kraj, w kt�rym dnie maj� tylko 91/2 godziny, bardzo to wygodne dla pr�niak�w; gdzie rok np. trwa 12 lat, co znowu jest bardzo korzystne dla ludzi kt�rym przeznaczono �y� tylko p� roku. Przed�u�a to nieco ich istnienie.
- 12 lat - powt�rzy� zdumiony ch�opiec okr�towy.
- Tak, m�j ma�y, gdyby� si� tam urodzi�, by�by� niemowl�ciem jeszcze, a ten tam stary 50-letni ch�opczykiem 4-letnim. - To niedouwierzenia - zawo�ali wszyscy s�uchacze.
- Istotna prawda - zapewnia� gor�co Joe. - Ale je�eli pozostaniecie na jednem miejscu, nic ze �wiata nie zobaczycie, niczego si� nie nauczycie, ma�o r�ni� si� b�dziecie od �winek morskich. Chod�cie na Jowisza, zobaczycie najrozmaitsze cuda; ale trzeba tam zachowywa� si� przyzwoicie, gdy� posiada on gro�n� stra� przyboczn�!
�miano si�, ale w cz�ci wierzono jego s�owom; m�wi� potem o Neptunie, kt�ry go�cinnie przyjmuje �eglarzy, o Marsie, gdzie zbiegaj� si� wojska wszelkiej broni, co wcale nie jest przyjemnem. Co si� tyczy Merkurego, to �wiat tam haniebny, sami z�odzieje i kupcy, kt�rzy s� tak do siebie podobni, �e ich rozr�ni� nie mo�na; wreszcie opisywa� Wenus w najpi�kniejszych wyrazach.
- A gdy powr�cimy z tej wyprawy - m�wi� Joe - udekoruj� nas gwiazd� po�udniowego krzy�a, kt�ry tam u g�ry �wieci.
- I sprawiedliwie na� zas�u�ycie - odpowiedzieli majtkowie.
Tak mija�y w�r�d o�ywionej rozmowy d�ugie godziny na pok�adzie, podczas gdy w kajutach oficerskich trwa�y w dalszym ci�gu pouczaj�ce wyk�ady doktora.
Pewnego dnia rozprawiano o kierowaniu balonem i s�uchacze usilnie prosili Fergussona, aby wyjawi� w tym wzgl�dzie swoje zdanie.
- Mniemam - powiedzia� - �e si� nie uda wynale�� sposobu kierowania balonem. Znam wszelkie w tym zakresie pr�bowane i projektowane systemy, ale �aden nie zosta� uwie�czony rezultatem, przytem wszystkie s� niewykonalne. Pojmujecie panowie, �e zajmuj� si� t� spraw� bardzo gorliwie, poniewa� jest ona nader wa�n� dla mnie, ale �rodkami dostarczanymi dot�d przez mechanik�, rozwi�za� jej nie mog�em.
Trzebaby wynale�� poruszaj�c� si�� o niew�tpliwej mocy i niemo�liwej lekko�ci i pomimo to nie b�dzie mo�na walczy� z silnymi pr�dami powietrznymi. Dot�d wreszcie wi�cej zajmowano si� kierowaniem �odzi� ni� balonem i na tem w�a�nie polega b��d.
- Przecie� istnieje uderzaj�ce podobie�stwo - odezwano si� - pomi�dzy balonem a okr�tem, a tym ostatnim mo�na kierowa� dowolnie.
- Musz� temu zaprzeczy� - odpowiedzia� dokt�r. Powietrze jest niesko�czenie mniej g�ste ni� woda, w kt�rej okr�t zanurza si� tylko do po�owy, podczas gdy balon w ca�o�ci unosi si� w atmosferze i w stosunku do otaczaj�cej go ci�ko�ci pozostaje nieruchomym.
- Jeste� zatem pan zdania, �e aeronautyka ju� wypowiedzia�a swoje ostatnie s�owo?
- Stanowczo nie! - Je�eli nie mo�na kierowa� balonem, to trzeba wynale�� co�, coby go utrzymywa�o w korzystnych dla� pr�dach atmosferycznych. W miar� jak si� podnosimy, staj� si� one wi�cej jednostajnymi i post�puj� potem stale w jednym kierunku; nie stawiaj� im ju� przeszk�d g�ry i doliny, kt�re pokrywaj� powierzchni� kuli ziemskiej, a te, jak wiadomo, s� g��wn� przyczyn� zmian wiatr�w i jego nier�wnomiernej si�y. Je�eli jednak te strefy raz oznaczone b�d�, to pozostaje tylko balon podda� odpowiedniemu pr�dowi.
- Ale w�wczas - wtr�ci� kapitan statku - b�dzie trzeba wznosi� si� lub opada�, a�eby w�a�ciw� stref� osi�gn��. Na tem polega kochany doktorze g��wna przeszkoda.
- A to dlaczego, kochany panie Pennet?
- Bo by�aby to przeszkoda dla dalekich podr�y, ale nie dla spacer�w powietrznych.
- Dlaczego?
- Poniewa� balon podnosi si� tylko wtedy, je�eli si� wyrzuca balast, a spada ze strat� gazu i �e przy tym sposobie zapasy balastu i gazu bardzo pr�dko by si� wyczerpa�y.
- Kochany Pennecie, to jedyna trudno��, kt�r� nauka winna stara� si� usun��. Nie chodzi tu o kierowanie balonem, lecz poruszenie go z g�ry na d� bez utraty gazu.
- Masz pan s�uszno��, kochany doktorze, ale ta trudno�� nie zosta�a jeszcze usuni�t�, �rodki odpowiednie nie wynalezione.
- Przepraszam, wynalezione.
- Przez kogo?
- Przezemnie.
- Przez pana?
- Zechciej pan zrozumie�, �e, gdybym ich nie wynalaz�, nie m�g�bym nawet pomy�le� o tem, aby przejecha� Afryk� balonem; w ci�gu 24 godzin sko�czy�aby si� moja podr�. - Dlaczeg� pan o tem przedtem nie wspomina�e�?
- Bo nie zale�a�o mi na tem, aby publicznie m�wiono o moim wynalazku, uwa�a�em to wreszcie za zbyteczne.
- A teraz, kochany Fergussonie, czy wyjawisz nam swoj� tajemnic�?
- Tak, moi panowie, �rodek jest bardzo prosty.
Ciekawo�� s�uchacz�w by�a do najwy�szego stopnia podra�nion�, gdy dokt�r ze zwyk�ym swym spokojem zacz�� opowiada�.
ROZDZIA� IX
- Pr�bowano cz�sto, moi panowie, dowolnie si� unosi� w g�r� i spada� bez utraty gazu i balastu. Francuz Meunier chcia� celu tego dopi�� za pomoc� zjednoczenia powietrza. Belgijczyk, doktor van Hecke, za pomoc� skrzyde� i biegun�w chcia� osi�gn�� si�� poruszaj�c� si� w kierunku prostopad�ym, kt�ra jednak w wi�kszo�ci wypadk�w okaza�a si� niewystarczaj�c�.
Postanowi�em zatem pomin�� wszelkie w tym wzgl�dzie pr�by i do kwestyi tej przyst�pi� samodzielnie. Przedewszystkiem pomijam w zasadzie balast i zatrzymuj� go tylko w ograniczonej ilo�ci na wyp