2647

Szczegóły
Tytuł 2647
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2647 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2647 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2647 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alan Dean Foster Krzywe zwierciad�o tom II trylogii Przekl�ci Przek�ad: Rados�aw Kot AMBER Tytu� orygina�u: THE FALSE MIRROR Ilustracja na ok�adce: KLAUDIUSZ MAJKOWSKI Redakcja merytoryczna: ANNA SZUSTKIEWICZ Redakcja techniczna: LIWIA DRUBKOWSKA Korekta: DANUTA WO�ODKO, TADEUSZ MAHRBURG Copyright � 1992 by Thranx, Iiic. Ali rights reserved For the Polish edition Copyriglit � 1997 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7169-226-9 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 1997. Wydanie I Druk: Elsnerdruck Berlin Dla Harry'ego E. Fischera, krzepkiego �eglarza i bratniego w��cz�gi Rozdzia� 1 Ko�cz�c dwana�cie lat, Rand�i wiedzia� ju�, �e lubi zabija�. Rodzice nie kryli aprobaty. Inaczej by� przecie� nie mog�o. Od Pr�b dzieli�y go w�wczas jeszcze cztery lata. Cztery lata edukacji, zdobywania do�wiadcze�, cztery lata nabierania si� i s�usznego wzrostu. Z czasem ros�a wiara w jego mo�liwo�ci, podziw dla wyra�anej �agodnym g�osem pewno�ci siebie; stawiano go za wz�r. Ale nikt mu nie zazdro�ci�. Zazdro�� mog�a l�gn�� si� tylko w prymitywnych umys�ach tych potwor�w, kt�re postawi�y sobie za cel zniszczenie cywilizacji. Tutaj nie by�o miejsca na emocje tego pokroju. Czy� wszyscy kadeci nie d��yli do tego samego, czy� nie o�ywia� ich wsp�lny entuzjazm? Osi�gni�cia przyjaci� godne by�y s��w uznania, a nie zawi�ci. Przecie� ka�dy pragnie, by w boju os�ania� go jak najwprawniejszy w wojennym rzemio�le towarzysz. Wsp�zawodnicz�c, kadeci tylko zagrzewali si� nawzajem do coraz wi�kszych wysi�k�w. Kiedy�, przed nadej�ciem potwor�w, cywilizacja ogarnia�a niewstrzymanie coraz wi�ksze po�acie kosmosu. Chaos ust�powa� z wolna, pora�ki by�y rzadkie, a stracony grunt zawsze w ko�cu odzyskiwano. Jednak oko�o tysi�ca lat temu trafiono na sojusz potwor�w. I nic nie by�o ju� takie, jak kiedy�. Niekt�rzy spo�r�d obcych przedstawiali sob� paskudny zgo�a widok, a �cie�ki ich my�lenia by�y wr�cz odra�aj�ce. Inni jednak przypominali gatunek, kt�ry wyda� Rand�iego. Najgorsze w�r�d nich by�y pewne zgo�a nieprzewidywalne monstra, istoty dzikie i niewiarygodnie przebieg�e, a przy tym inteligentne i straszne w walce. Od pewnego czasu pojawia�y si� zawsze w pierwszych szeregach wroga, kt�ry dzi�ki temu odni�s� wiele zwyci�stw. Jednak ostatecznie uda�o si� powstrzyma� jego poch�d i sytuacja wojenna zacz�a si� stabilizowa�. Jeszcze troch� a ludy cywilizowane odrobi� straty i wyzwol� te wszystkie nieszcz�sne rasy, kt�re od stuleci cierpi� pod knutem potwor�w. Rand�i i jego przyjaciele wiedzieli, �e nie mo�e by� inaczej. Zostali wyszkoleni na wspania�ych �o�nierzy i wzorowych obywateli. Nikt i nic nie zdo�a oprze� si� �wiat�u prawdy, gdy doborowi wojownicy, tacy jak Rand�i-aar, rusz� na pierwsz� lini� frontu, by broni� zdobyczy cywilizacji. Cywilizowane istoty nie znaj� zazdro�ci, ale zazdro�� to jedno, a duma to drugie, szczeg�lnie uzasadniona duma. W grupie m�odzie�c�w od pi�tnastu do siedemnastu lat dru�yna Rand�iego zajmowa�a jedn� z najwy�szych lokat. Prawd� m�wi�c, na ca�ym Kossut tylko jedna dru�yna uzyskiwa�a regularnie podobne wyniki. By�a to grupa �wicz�ca w okr�gu Kizzmat, po drugiej stronie �a�cucha g�r Massmari, w pobli�u wide� rzek Nerse i Joutoula. Do�� blisko, by nawi�za� przyjazn� rywalizacj�, szeroko zreszt� rozreklamowan� przez media. W trakcie ko�cowych egzamin�w obie dru�yny bez k�opot�w zakwalifikowa�y si� w swej grupie wiekowej do planetarnych fina��w. Matka i ojciec Rand�iego czerpali sporo skrywanej dumy z przychodz�cych tak �atwo post�p�w syna i jego przyjaci�. Ostatecznie te� mieli w tym sw�j udzia�, pomimo �e �adne z nich nigdy nie pr�bowa�o wojaczki. Ojciec Rand�iego pracowa� w zak�adach produkuj�cych mikropodzespo�y elektroniczne, matka by�a nauczycielk�. Bez w�tpienia jej talenty pedagogiczne odegra�y znacz�c� rol� w dobrym wychowaniu Rand�iego, jego m�odszego brata Saguio i ich male�kiej siostry imieniem Synsa. Wprawdzie, jak wspomnieli�my, kadeci nie wiedzieli, co to zazdro��, jednak nale�y uzna� za szcz�liwy traf, �e Rand�i nie we wszystkim by� najlepszy. Jego przyjaciel, Biraczii-uun, mia� wi�cej si�y, Kossinza-iiv za� szybciej biega�a. Jednak to w�a�nie Rand�i reprezentowa� najlepsz� kombinacj� cech, czyni�c� ze� idealnego wojownika, co znajdywa�o odbicie w jego indywidualnej punktacji. Bez w�tpienia wyr�nia� si� te� bystro�ci� umys�u. 8 Mia� dopiero szesna�cie lat, ale mimo to podczas �wicze� cz�sto wyznaczano go na dow�dc�. Stanowiska wodz�w i strateg�w piastowali zwykle ch�opcy ze straszych grup, siedemnasto- i osiem-nastolatkowie i nie zdarzy�o si� dot�d, by powierzano je podobnym m�odzikom. Rand�i docenia� wyr�nienia i nie zawodzi�. Obdarzony sporym zmys�em organizacyjnym, zapa�em i determinacj�, wi�d� swoich od sukcesu do sukcesu; rzadko bywa�o inaczej. Cieszy� si� ze spadaj�cych na� zaszczyt�w, wiedzia� bowiem, ile rado�ci sprawia swymi osi�gni�ciami rodzicom. Sam nie przywi�zywa� wi�kszej wagi do otaczaj�cego go podziwu, my�la� tylko o tym, jak dobrze wykona� powierzone mu zadania, i niecierpliwie wypatrywa� ko�ca szkolenia. By� �wiadom, �e zawsze mo�e zdarzy� si� jaka� pora�ka. Wiedzia� te�, �e nawet najlepsi kadeci za�amywali si� czasem w ogniu walki. Nikt ich za to nie pot�pia�. Przesuwano ich po prostu na inne odcinki, gdzie wspierali wysi�ek wojenny zgodnie ze swymi umiej�tno�ciami. Rand�i ze spokojem wypatrywa� fina�u. By� gotowy. Nie zamierza� zawie��. Nie m�g� zawie��. Jak wszyscy, chcia� by� �o�nierzem, a nawet wi�cej: czu�, �e musi nim zosta�. Wiedzia�, �e po to si� w�a�nie urodzi�. Aby zabija� i, by� mo�e, zgin�� samemu w obronie cywilizacji. Walczy� z prawdziwym przeciwnikiem, kt�rego dot�d zna� tylko z symulacji. Podczas �wicze� usi�owa� zawsze wm�wi� sobie, i� to nie test, nie u�uda, ale rzeczywista walka. �e naprawd� unicestwia potwory, eliminuje je kolejno, by uchroni� przed zag�ad� sw�j �wiat, cywilizacj�, przyjaci�. No i aby pom�ci� swych prawdziwych rodzic�w. Podobnie jak rodzice wi�kszo�ci przyjaci� z kompanii, zgin�li oni podczas inwazji potwor�w na Housilat Wraz bratem i siostr� zosta� potem zaadoptowany przez rodzin� z planety Kossut. Od najwcze�niejszych lat zg��bia� histori� owej batalii, a� wszystkie szczeg�y zapad�y mu g��boko w pami��. Wiedzia�, �e potwory zaatakowa�y bez ostrze�enia i w swym dzikim p�dzie do destrukcji nie zostawi�y kamienia na kamieniu. Spustoszy�y powierzchni� planety tak dalece, �e nie nadawa�a si� ju� do zamieszkania. Tylko kilka wahad�owc�w wymkn�o si� z pu�apki, unosz�c nielicznych szcz�liwc�w, mi�dzy innymi jego samego z rodze�stwem. Czekaj�cy na orbicie okr�t wojenny zabra� ich potem na Kossut. Nauczyciele opowiedzieli mu to wszystko dopiero wtedy, gdy podr�s� nieco i sam spyta� o los prawdziwych rodzic�w. Mia� ju� do�� lat, by zrozumiawszy przyczyny tragedii, rozwin�� w sobie ch�odn� determinacj�. Z jej to baga�em wkroczy� mia� w doros�o��. Pami�� okrutnego losu Housilat towarzyszy�a mu podczas rozwi�zywania ka�dego testu, podczas wszystkich �wicze�. Stara� si� by� lepszym kadetem ni� koledzy, kt�rych �ycie nie do�wiadczy�o wcale mniej okrutnie. W plutonie by�o ich dwudziestu pi�ciu, dok�adnie tylu, ile etat�w przewidziano dla standardowej grupy szturmowej. �wiczyli razem od dzieci�stwa, zostawiaj�c niezmiennie w pobitym polu kolejnych szkolnych przeciwnik�w, a teraz zbli�a� si� najwa�niejszy moment edukacji. Niekt�rzy wypatrywali go rado�nie, inni z obaw�. Rand�i a� p�on�� z niecierpliwo�ci. W pewnej chwili okaza�o si�, �e pluton Rand�iego pokona� ju� wszystkich konkurent�w i znalaz� si� na samym szczycie tabeli rywalizacji. Spo�r�d setek szkolonych na planecie grup ta dru�yna okaza�a si� plutonem niekwestionowanych mistrz�w. Na drodze do ostatecznego sukcesu sta� tylko znany ju� oddzia� z okr�gu Kizzmat. Znany, ale tajemniczy zarazem, zwyci�aj�cy przeciwnik�w z niemal tak� sam� bieg�o�ci�, jak grupa Rand�iego. On sam nie widzia� powod�w do niepokoju. Mniejsza o wspania�y dorobek punktowy rywala, pluton Rand�iego te� nie dosta� niczego za darmo. Kadeci ci�ko zapracowali na sukces i wiedzieli dobrze, ile s� warci. Instruktor Kouuad by� ni�szy, ni� si� wydawa�. Jego sylwetk� ukszta�towa�o do�wiadczenie wojenne i wiele zaszczyt�w, kt�rymi go obsypywano. Rzadko kierowano jemu podobnych wiarus�w do szkolenia grup m�odszych kadet�w. Rand�i i koledzy nie od razu poj�li, jak wielkie wyr�nienie ich spotka�o, jednak z czasem zacz�li wysoko ceni� sobie przewodnictwo Kouuada. We wczesnych latach kariery wojskowej Kouuad-iel-an odni�s� powa�n� ran�, kt�rej skutk�w nawet najlepsi lekarze nie potrafili ca�kowicie zneutralizowa�. Plotka g�osi�a, �e sta�o si� to podczas walki wr�cz z najgorszymi potworami przeciwnika. Nawet pozostali nauczyciele odnosili si� do Kouuada ze sporym szacunkiem, a co dopiero kursanci. Szeptano te�, i� grupa posiadaj�ca takiego instruktora z miejsca zyskuje przewag� nad pozosta�ymi i �e nie jest to do ko�ca sprawiedliwe. Ale w�adze szko�y nie chcia�y s�ucha� podobnych narzeka�. Dru�yna z Siilpaan jest po prostu dobra, powtarzali. 10 Poza tym, to nie instruktor zdobywa dla niej punkty, ale sami kadeci. Rand�i i jego przyjaciele wiedzieli jednak, komu zawdzi�czaj� swe sukcesy. - Musz� was ostrzec - powiedzia� pewnego ranka stary wiarus, gdy jak zwykle zebrali si� przed kolejnymi �wiczeniami. - Dot�d rozbijali�cie wszystkich w puch, ale okr�gowe rozgrywki dobieg�y ko�ca. Przed wami planetarny fina�. W ci�gu kilku najbli�szych dni rozstrzygnie si�, kim zostaniecie, jaka sposobno�� kariery b�dzie wam dana. Nie zapominajcie, �e kursanci z Kizzmat r�wnie� o tym wiedz�. Ich dorobek jest por�wnywalny z waszym. Widzia�em rejestry. Nie spotkali�cie jeszcze takiego przeciwnika. - Kouuad chodzi� w t� i z powrotem przed wielkim ekranem symulatora. - Lepiej, �eby b�belki sukcesu nie uderzy�y wam do g�owy. Wasze dotychczasowe zwyci�stwa to ju� historia. W walce, tak prawdziwej, jak symulowanej, liczy si� tylko to, co nadejdzie. Tak wygl�da prawda. Pami�tajcie te�, �e teraz, dok�adnie w tej chwili, tamta grupa s�yszy podobne s�owa. B�d� przygotowani nie gorzej ni� wy. - Przystan�� i u�miechn�� si� z dum�. Zmru�y� starcze oczy, kt�re a� do przesytu napatrzy�y si� ju� na �mier�. - Zdobyli�cie ju� wszystko i zosta�a wam tylko jedna rozgrywka: o mistrzostwo planety. Pami�tajcie, i� potem czeka was ju� prawdziwa walka. Je�li we�miecie to sobie do serca i podejdziecie do konkurencji tak, jakby chodzi�o o rzeczywisty b�j, to s�dz�, �e powinni�cie sobie poradzi�. Miejcie �wiadomo��, i� w rzeczywisto�ci gra idzie nie o zwyci�stwo w testach, ale o zachowanie cywilizacji. S�uchacze zaszemrali zdumieni. - Oczywi�cie, zdobycie pierwszego miejsca te� jest godnym celem. Wasze wyniki, tak grupowe, jak indywidualne, b�d� podstaw� p�niejszej oceny. Przecie� chcecie, by by�y jak najlepsze. - Nie martw si�, szanowny - wyrwa�a si� Bielon. - Wygramy. - Reszta zaraz j� popar�a. - A co z taktyk� tych z Kizzmat? - spyta� kto� z tylnego szeregu. - W�a�nie - doda� inny g�os. - Na ile s� r�ni od grup, kt�re dot�d spotykali�my? - Po prawdzie nie wiem, czego mo�na oczekiwa� - wyja�ni� Kouuad. - M�wi si�, �e s� nieprzewidywalni, to w�a�nie decydowa�o dot�d o ich sukcesach, podobnie jak o waszych. S�yn� z talentu do improwizacji, nie marnuj� czasu na pr�ne 11 rozmy�lania. Dow�dc�w dru�yn czeka ci�kie zadanie, reszta musi wype�nia� ich rozkazy dok�adnie i natychmiast. Tym razem nie b�dzie czasu na dyskusje o taktyce. Nie my�le�; dzia�a�. Ten przeciwnik b�dzie naprawd� szybki. - Popatrzy� znacz�co na grup�. - Ale mam nadziej�, �e nie tak szybki, jak wy. Licz� na was. Zapad�a d�u�sza chwila ciszy. - To s� fina�y planetarne. Przegrany nie okryje si� nies�aw�; taka pora�ka to nie ha�ba. By� drugim mi�dzy tysi�cami, to i tak wielkie osi�gni�cie. - Ale my i tak b�dziemy pierwsi - krzykn�� kto� z ty�u. Kouuad lekko skin�� g�ow� i zn�w si� u�miechn��. - Osi�gn�li�cie ju� wiele. Wprawdzie teraz mo�ecie zdoby� jeszcze wi�cej, ale nie zapominajcie, kim ju� jeste�cie. - Zerkn�� na zegarek. - Niczego wi�cej was ju� teraz nie naucz�. Proponuj�, aby�cie wr�cili do dom�w i porz�dnie si� wyspali, a jutro z rana wyruszymy na miejsce. Nasz cel to wzg�rza Joultasik. Podni�s� si� harmider. A� do tej chwili nikt z nich nie wiedzia�, gdzie zostanie rozegrany fina�. Regu�y gry wymaga�y, aby �adna ze stron nie mia�a szansy wcze�niejszego rozpoznania terenu. Rand�i by� zadowolony. Joultasik by�o urozmaicon� okolic�, a w takich warunkach zwykle walczy�o mu si� najlepiej. - Jak oceniasz wasze szans�? - spyta� go wieczorem ojciec. Siedzieli akurat przy kolacji; matka i ojciec u szczytu tr�jk�tnego sto�u, Rand�i z rodze�stwem u podstawy. - Wybijecie ich do nogi i wdepczecie w ziemi�! Tak jak innych! - Z braku innego or�a Saguio zamacha� widelcem. Rand�i spojrza� na brata pob�a�liwie. - Wiem, �e czeka was ci�ka walka, ale uwa�ajcie. Nie chc�, by co� wam si� sta�o - powiedzia�a matka, dolewaj�c soku do kubk�w. - Grupa z Kizzmat ma reputacj� r�wn� waszej. Trudno b�dzie j� pokona�. - Wiem, matko. - Wyfufisie s nik rysie - odezwa� si� zn�w Saguio. Troch� niewyra�nie, bo tym razem z pe�nymi ustami. Rand�i u�miechn�� si� do brata. Saguio zapowiada� si� na 12 ch�opaka nieco wy�szego i silniejszego, ale z pewno�ci� nigdy nie dor�wna pierworodnemu w bystro�ci umys�u. Przeprowadzono ju� do�� test�w, by wiedzie� to na pewno. Mimo to nie przyniesie ha�by rodzinie. Nie tej obecnej, pomy�la� ponuro Rand�i. Tamtej, kt�ra zgin�a, zamordowana przez potwory. Jutro wygraj�. Wystarczy wyobrazi� sobie, i� Kizzmaci to w�a�nie potwory. - I owszem, Saguio. - Nie b�d� zbyt pewny siebie - stwierdzi� ojciec, unosz�c d�o� ze szklank�. - Pycha zawsze s�ono kosztuje. Nie obchodzi mnie, czy jutro wygrasz, wa�ne jest, aby� wygrywa� potem, w prawdziwej walce. Wej�cie do fina��w to i tak wiele. - Spokojnie, ojcze. Nigdy nie b�d� przecenia� swych si� w walce z potworami. - Dziobn�� jedzenie widelcem. - To zdumiewaj�ce, jacy oni s� do nas podobni. Ogl�da�em nagrania. Z pocz�tku my�la�em, �e widz� naszych, dopiero potem zauwa�y�em drobne r�nice. - Fizyczne podobie�stwo nic nie znaczy - zauwa�y�a cicho matka i przy�o�y�a palce najpierw do czo�a, potem do piersi. - Wa�ne, co ma si� tutaj, a pod tym wzgl�dem kra�cowo si� od nas r�ni�. S� tak zaprogramowani, by mordowa�, zniszczy� nasz� cywilizacj�. Nie znaj� lito�ci. Nie potrafi� niczego stworzy�; niszcz� tylko wszystko, co napotkaj�. - I dlatego w�a�nie trzeba ich powstrzyma� - stwierdzi� ojciec. - Je�li tego dokonacie, ty i twoi przyjaciele, wdzi�czni b�dziemy wam nie tylko my, ale wszystkie istoty cywilizowane. - �eby pierze posz�o z tamtych, Ran - pisn�� brat. - Zrobimy, co si� da, Saguio. - Jak zwykle zreszt� - powiedzia�a matka i zaj�a si� Syns�, kt�ra pokwikuj�c zacz�a masakrowa� blat sto�u. Najm�odsza z tr�jki rodze�stwa mia�a zaiste nieokie�znany temperament. Zapowiada�a si� na lepszego wojownika od obydwu z braci. �adne z nich nie przyniesie wstydu przybranym rodzicom. Ale najpierw ostatnia pr�ba. Finalny egzamin przed prawdziw� walk�. Od lat szykowali si� wszyscy do tej chwili. Jeszcze jeden przeciwnik do pokonania, jeszcze jeden li�� do wie�ca chwa�y. Rand�i zaj�� si� resztkami posi�ku. Nie by� g�odny, ale wiedzia�, �e musi je��. Czeka� go ci�ki dzie�. 13 Wszyscy s�yszeli o Labiryncie. Kadeci rozmawiali o nim do�� cz�sto. Z zewn�trz niewiele r�ni� si� od typowego poligonu symulacyjnego, ale wn�trze mia� urz�dzone ca�kiem inaczej. G�adkie i nieprzejrzyste �ciany z twardego tworzywa ceramicznego wyrasta�y wysoko ponad g�owy �wicz�cych. Tworzy�y pl�tanin� przej�� i przesmyk�w, gdzieniegdzie otwiera�y si� studnie, rozci�ga�y areny. Ka�da z cz�ci Labiryntu r�ni�a si� od s�siedniej; czasem drastycznie. Odtwarzano tu rozmaite �rodowiska, nigdy przy tym nie uprzedzaj�c kadet�w, co napotkaj�. Rozpalona pustynia przechodzi�a nagle w zamarzni�t� tundr�, paruj�c� d�ungl� czy las strefy umiarkowej. Libirynt m�g� te� by� pe�en wody; s�onej lub s�odkiej. Opr�cz walki nale�a�o jeszcze b�yskawicznie adaptowa� si� do zmiennych warunk�w i chroni� przed kl�skami �ywio�owymi czy zakusami nieprzyjaznej biosfery. B�otna lawina czy fala powodziowa potrafi�y by� r�wnie gro�ne jak uzbrojony przeciwnik. Zadaniem by�o przej�� przez Labirynt i wybi� wroga do nogi lub ogarn�� jego sztab, zanim konkurent dokona tego samego. Cel prosty, ale trudny do osi�gni�cia. S�o�ce znikn�o ju� i tylko kilka chmurek snu�o si� po bladoniebieskim niebie, ale Labirynt i tak symulowa� w�asne warunki pogodowe. Rand�i zignorowa� panuj�ce wko�o zamieszanie i po raz ostatni sprawdzi� ekwipunek. Specjalny promiennik mia� odnotowywa� trafienie przeciwnika, klasyfikuj�c ka�de jako �miertelne lub tylko rani�ce. Poza t� jedn� cech�, �e nie zabija�, nie r�ni� si� wygl�dem od zwyk�ej broni. Wprawdzie poligon by� obszarem zastrze�onym, ale i tak zebra� si� tu ma�y dumek. Fina�y rozgrywek przyci�ga�y zawsze ciekawskich i reporter�w z ca�ej planety. Cz�onk�w rodzin kadet�w oczywi�cie nie dopuszczano; im pozostawa�a transmisja na �ywo. Ciekawe, �e chocia� oba plutony od lat szkoli�y si� w dw�ch niezbyt odleg�ych miastach, to ich cz�onkowie nigdy si� przedtem nie spotkali. Uk�ad rozgrywek sprawi�, �e potykali si� z r�nymi przeciwnikami w innych rejonach planety. Ko�cz�c ostatnie przygotowania, Rand�i uspokoi� oddech i za pomoc� technik samokontroli spr�bowa� wyr�wna� poziom adrenaliny. Wiedzia�, �e jego podw�adni robi� to samo. Nikt nie strz�pi� j�zyka po pr�nicy, ostatnie chwile spokoju wykorzys- 14 tywano na przemy�lenie tego czy tamtego. W Labiryncie nie b�dzie ju� czasu na zastanowienie. W plutonie Rand�iego by�o czternastu ch�opc�w i jedena�cie dziewcz�t. Po drugiej stronie Labiryntu podobna grupa dwadzie�-ciorga pi�ciorga m�odych kadet�w z Kizzmat robi�a w tej chwili dok�adnie to samo. Przygotowywa�a si� do walki. Potem odb�dzie si� wielka uroczysto�� i przyj�cie, na kt�rym zwyci�zca i przegrany stan� si� przyjaci�mi i jednakowo zaznaj� s�awy. Wcze�niej jednak b�d� musieli si� pozabija�; oczywi�cie na niby. Rand�i zastanawia� si� przede wszystkim, na jakie warunki klimatyczne przyjdzie im trafi�. Byle tylko nie na arktyczn� tundr�. Taki teren zbyt wiele upraszcza. Nie ma gdzie si� schowa�, �adnego urozmaicenia terenu. O wiele lepsza by�aby g�sta d�ungla. Albo zwietrza�e granitowe ska�y. No i �eby nie przesadzali z wod�. Rand�i nie lubi� walczy� w przemoczonym mundurze. Cokolwiek zreszt� napotkaj�, b�d� gotowi. �wiczyli we wszystkich warunkach. Teraz by� jednym z pi�ciorga dow�dc�w dru�yn. Drugim by� Biraczii, trzecim Kossinza. Czwartym urodziwa blond Gd�iann, dziewczyna pochodz�ca z g��bokiej prowincji okr�gu, a Kohmad-du pi�tym. Ta ostatnia dziewczyna, chocia� kr�pa i nieco powolna, nadrabia�a braki fizyczne bystrym umys�em, odwag� i zdecydowaniem. Nawet podczas najci�szych �wicze� jej dru�yna zwykle wychodzi�a z tarapat�w bez strat. Byli gotowi na spotkanie z grup� z Kizzmat. Po drugiej stronie Labiryntu czeka�o na nich zwyci�stwo. Pozosta�o wej�� do �rodka i si�gn�� po najwy�szy zaszczyt. Rozdzia� 2 Md�y blask przed�witu zapowiedzia� rych�y pocz�tek dnia i wszystkie pi�� dru�yn zgromadzi�o si� wko�o Kouuada na ostatni� odpraw�. - Nie musz� wam m�wi�, jak bardzo dumny jestem z waszych dotychczasowych osi�gni�� - zacz�� po ojcowsku instruktor. - Zrobili�cie wi�cej, ni� oczekiwa�em. Ni� spodziewali si� po was wasi rodzice czy koledzy. Szczeg�lnie ciesz� mnie dokonania tych, kt�rzy uszli ze spustoszonego Housilat. Wiem, �e ci��y�o wam to dodatkowe brzemi�. Ju� nied�ugo otrzymacie szans� wyr�wnania rachunk�w. Pami�tajcie o tym podczas egzaminu. - Spojrza� po kolei wszystkim w oczy. - Niech wam si� wiedzie. Zr�bcie, co w waszej mocy. Jakkolwiek rzecz si� sko�czy, b�d� tu na was czeka�. Grupa zachowa�a milczenie, p�ki instruktor nie znalaz� si� poza zasi�giem g�osu. Kouuad zachowa� si� jak zwykle: kilka konkretnych zda�, �adnej czu�ostkowo�ci czy pompy, tak cz�stej u innych belfr�w. Zreszt�, pluton nie potrzebowa� zach�ty. Ich atutem by� trening. Rand�i by� pewien, �e nie zawiod� starszego pana. Ostateczny wymarsz na pozycje nie m�g� si� jednak obej�� bez pewnego zad�cia. Stan�li przed po�udniow� bram�. Po drugiej stronie Labiryntu zgromadzili si� niew�tpliwie konkurenci. Rand�i nie zwraca� uwagi na przemowy i ostatnie pouczenia. Tak jak wszyscy, zna� dobrze wszystkie punkty regulaminu. Kadeci czujnie spogl�dali wok�, chocia� egzamin jeszcze si� nie zacz��. W�a�nie, egzamin. Mimo napi�cia Rand�i nie zapomina�, �e to 16 L tylko �wiczenia, wst�p do prawdziwej walki. Ostatni pr�g. Potem poleje si� krew. Oficjele nie dawali za wygran�, ka�dy mia� co� do powiedzenia, wi�c po pewnym czasie kadeci zaj�li si� dyskretnie �wiczeniami, maj�cymi uchroni� rozgrzane mi�nie od zastania. Szczeg�lnie wiele serca wk�ada�a w nie dru�yna Kossinzy, kt�ra, jako najszybsza, mia�a pe�ni� rol� szpicy, mierz�cej prosto w sztab nieprzyjaciela. Zawsze istnia�a szansa, �e uda si� omin�� wrogie czujki i zako�czy� walk� nag�ym atakiem. Ryzykowna strategia, ale kiedy� ju� si� uda�o. Trzeba by�o tylko ju� przy pierwszej pr�bie znale�� najkr�tsz� drog� przez Labirynt. Reszta mia�a porusza� si� wolniej i ostro�niej, jednak r�wnie� agresywnie. Kouuad wpoi� im, �e najlepsz� obron� jest atak. Rand�i wiedzia� dobrze, i� przywi�zywanie zbytniej wagi do defensywy ko�czy si� zazwyczaj kl�sk�. Do walki ruszali bez marszowej muzyki, bez syren i fanfar. Przewodnicz�cy komisji skin�� tylko r�k�, dow�dcy odpowiedzieli podobnym gestem i skierowali si� do Labiryntu. W �rodku pluton zaraz rozdzieli� si� na dru�yny. Rand�i i jego podw�adni wbiegli truchcikiem na �agodnie pofalowan� pustyni�. Zrobi�o si� upalnie. Niedobrze. Rand�i nie lubi� walki w�r�d wydm. Kadeci natychmiast dostosowali wyposa�enie do panuj�cych wko�o warunk�w, nastawili odpowiednie wzory kamufla�u na mundurach. Spod diun wystawa�y rdzawe z�omy piaskowca, po prawej widnia�o niewielkie jeziorko, zasilane niegdy� strumieniem, obecnie wyschni�tym. Sztuczny krajobraz uzupe�nia�y rozrzucone z rzadka k�pki nieznanej ro�linno�ci. Rand�i przypomnia� kolegom, by je omija�: Labirynt by� �rodowiskiem wrogim i nale�a�o oczekiwa� pu�apek. Dru�yny czwarta i druga przemyka�y pod �cianami, reszta posuwa�a si� �rodkiem. Wprawdzie ma�e by�y szans�, by przeciwnik zdo�a� ju� teraz przenikn�� a� tak daleko, ale nie wolno ryzykowa�. Ostatecznie ci z Kizzmat jako� zapracowali na swoj� reputacj�. Dru�yna Rand�iego przypad�a w pustym korycie potoczku. Pod jego os�on� ruszyli na pomoc. Dow�dca zastanowi� si� przelotnie, jak te� radzi sobie dru�yna Kossinzy, kt�ra na samym pocz�tku znikn�a w innej odnodze labiryntu. Spojrza� na nar�czny komunikator, ale go nie w��czy�; urz�dzenie pozwala�o na ��czno�� tylko w obr�bie poszczeg�lnych rejon�w Labiryntu. Rozdzielenie si� zwi�ksza�o szans� na skuteczny atak, ale utrudnia�o koordyna- 2 - Krzywe zwierciad�o 17 cj� dzia�a� i zdolno�� obrony sztabu. Praktyka dowodzi�a, �e �adna ze skrajno�ci nie pop�aca�a. Pi�� dzia�aj�cych osobno dru�yn �atwo by�o ogarn��, zwarty za� pluton nietrudno by�o obej��. Ale mniejsza z tym. Siilpaanie przygotowani byli na wszystko. Wi�kszo�� swoich sukces�w zawdzi�czali w�a�nie elastycznej strategii. Prawie ca�y dzie� min��, nim pokonali pustyni�, wiecz�r za� przyni�s� kilka niespodzianek. L�ni�ce �ciany zw�zi�y si� we wrota, za kt�rymi co� biela�o. Nie wapie� czy kreda, ale l�d i �nieg. Zn�w trzeba by�o przestraja� wyposa�enie. Za przej�ciem temperatura opada�a raptownie; padaj�cy �nieg znacznie ogranicza� widoczno��. Zerwa� si� wiatr. Po niebie ci�gn�y ciemne chmury. Rand�i u�miechn�� si� pod nosem. Plotki nie k�ama�y; Labirynt rzeczywi�cie uprzykrza� im �ycie, jak m�g�. R�ne warunki klimatyczne oznacza�y konieczno�� zmiany taktyki, kolejne wyzwanie. No i utrudnienie, szczeg�lnie w przypadku konieczno�ci rozbicia obozu. Kilka dni w tundrze daje w ko�� o wiele bardziej ni� tydzie� sp�dzony w zwyk�ym lesie. Nast�pnie trafili na �wirow� pustyni�, po kt�rej biega�y r�ne drobne stworzenia. Tutaj dopad�o ich oberwanie chmury, kt�re przemoczy�o wszystkich i popsu�o im humory. Ale wci�� nie dostrzegli �adnego �ladu przeciwnika. Dru�yna czwarta penetrowa�a inn� okolic� i nie by�o z ni� ��czno�ci. Bli�ej buszuj�ca dw�jka nie znikn�a jednak z fonii. Nagle zaroi�o si� w powietrzu od kolorowych smug promiennik�w. Rand�i zapomnia� z miejsca o Kossinzy i nakaza� wszystkim szuka� ukrycia. Sam przypad� za najbli�szym krzakiem. Nie m�g� nadziwi� si� szybko�ci Kizzmat�w. Owszem, powtarzano mu do znudzenia, jaki to ruchliwy przeciwnik, ale �eby ju� teraz by� a� tak daleko... Po samej sile ognia trudno by�o oceni�, jak wielk� liczb� stan�� im na drodze. Najpewniej wi�cej ni� jedn� dru�yn�, ale mniej ni� trzema. Ich strzelcy wci�� pr�bowali wyszukiwa� cele. Szybkie meldunki pozwoli�y ustali�, �e oddzia� Rand�iego mia� dw�ch l�ej "rannych", ale �adnego "poleg�ego". To znaczy�o, i� s� wci�� w komplecie i �e przeciwnik raczej kiepsko strzela. Albo nie oczekiwa� spotkania tak wcze�nie. Po chwili przyszed� meldunek od dru�yny numer dwa, kt�ra r�wnie� nie odnios�a znacz�cych strat. Nie by�o tak �le. 18 - Chyba ich zaskoczyli�my - mrukn�� przez radio Biraczii. - I nawzajem - Rand�i szepn�� do mikrofonu. - Nie wyrywa� si� do przodu. Musimy wypracowa� dobre pozycje do wzajemnej os�ony. - Przyj��em. Ilu mo�e ich by�? - Jedna do trzech dru�yn. - Te� tak my�l�. Jeste�my u st�p wzg�rza. Spr�buj� obej�� je od zachodu. Oczekuj� pewnie, �e wejdziemy na szczyt. - Nie licz na to. W og�le na nic nie licz. Uwa�ajcie na siebie. Biraczii tylko warkn��. Rand�i si� u�miechn��. - Nie marnowali czasu - mrukn�� Tounnast-ejr, usi�uj�c przenikn�� g�ste zaro�la lornet�. - Na g�owy przodk�w, szybcy s�. - Mam nadziej�, �e to samo my�l� teraz o nas - powiedzia� kto�. - Gdyby tak teraz weszli nam pod lufy... - Ciekawe, czy zdo�ali przej�� wi�ksz� po�a� Labiryntu ni� my? - zacz�� jeszcze inny g�os. Rand�iemu to si� nie podoba�o. Nie tak winni my�le� jego podkomendni. - Nikt nie jest szybszy od nas - warkn��. Sam w to nie wierzy�, ale i nie musia�. Wa�ne, �eby wierzyli w to jego ludzie. - Przyj��em - mrukn�� le��cy na brzuchu Tourmast-eir i pokaza� w prawo. - Mo�e da�oby si� ich obej��? - Nie. - Rand�i powstrzyma� przyjaciela, k�ad�c mu d�o� na �ydce. - Tego w�a�nie po nas oczekuj�. Licz� na to i s� gotowi. - No, to co? Je�li i tak jeste�my szybsi... - zauwa�y� Winun. - A je�li zdarzy si� inaczej i wleziemy w pu�apk�? Chcesz ju� teraz dosta� w dup�, Win? - Wi�c co robimy, Rand�i? - Ich reputacja jest nie gorsza od naszej. Kiedy tylko dowiedzia�em si�, �e w�a�nie oni b�d� naszymi ostatnimi przeciwnikami, zastanawia�em si�, jaki na nich znale�� spos�b. Mo�emy zapomnie� o starych sztuczkach. To nie �lamazary i Goriiavy. Tu trzeba czego� zupe�nie nowego. - Mo�e i tak - zgodzi� si� Winun. - Ale przecie� nie mo�emy tylko tu siedzie� i czeka�, a� nas okr���. - A gdyby�my tak wycofali si� i poczekali na nich w pierwszym rejonie, a� wyjd� z zadymki? B�d� chyba o�lepieni i... - Dobry pomys�, tylko terenu nie zdobywa si� przez odwr�t. Poza tym taki manewr r�nie si� mo�e sko�czy�. Poczekajmy, a� 19 pierwsi zaczn� si� wycofywa�, wtedy mo�emy odpowiedzie� podobnie, ale dopiero w�wczas. Dru�yna Biracziiego wci�� odpowiada�a ogniem na ostrza�, tutaj jednak panowa�a cisza. Ciekawe. Rand�i wys�a� Tourmasta na bliski zwiad. - Strzelaj� na zachodzie - powiedzia� tamten po powrocie - ale przed nami �ywego ducha. Rand�i si� zastanowi�. - Zatem zaj�li si� dw�jk�... Albo te� reszta przypad�a z przodu i czeka, a� si� ruszymy. - Spojrza� na towarzyszy. Napotka� pe�ne oczekiwania oczy. - Idziemy. Bez obchodzenia, prosto przed siebie i zwart� grup�. Je�li wszyscy ostrzeliwuj� dw�jk�, to powinno nam si� uda�. W przeciwnym razie chc�, by�my byli mo�liwie jak najmniejszym celem, gdy spr�bujemy przedosta� si� do nast�pnego rejonu. Kind�ow-uiv, ty idziesz w ariergardzie. Dziewczyna przytakn�a. Mia�a wspania�y refleks, wi�c powinna skutecznie powstrzyma� ewentualn� napa��. - Strzela� tylko wtedy, gdy b�dziecie mieli pewno�� trafienia. - Rand�i przepu�ci� Tourmasta przodem i pope�z� zaraz za nim. Na d�oniach mia� grube r�kawice, jednak�e �wir porani� mu szybko policzki. Zat�skni� za drobnym piaskiem prawdziwej pustyni, ale gracze nie mieli �adnej kontroli nad �rodowiskami Labiryntu. C�, pola walki si� nie wybiera. Ani tutaj, ani w prawdziwym boju. Podeszwy but�w z przodu znieruchomia�y. - Widz� ich - szepn�� Tourmast. - Trzech... nie, czterech. Nie patrz� w nasz� stron�. Wszyscy pra�� do dw�jki. - Chwila ciszy. - Mam jednego! - dobieg�o z komunikatora. Skoro dru�yna Biracziiego faktycznie przyci�gn�a bez reszty uwag� nieprzyjaciela, trzeba to by�o wykorzysta�. Po pierwsze, mieli sposobno��, by bez nadstawiania karku wyeliminowa� przynajmiej kilku przeciwnik�w. Tylko g�upi by nie skorzysta�. W�a�nie. Tylko g�upi. Wszystko to wygl�da�o a� za �adnie. Je�li przeciwnik naprawd� by� tak bystry, jak g�osi�a plotka, to raczej nie pope�ni�by tak trywialnego b��du, jak rzucenie wszystkich si� do ataku i kompletne ods�oni�cie ty��w. A to znaczy�o, �e... - Ruszaj dalej... nie zwalniaj! - Pomy�l! - sykn�� Rand�i. - Oni s�dz�, �e p�jdziemy teraz 20 na pomoc Biracziiemu. Ale jego dru�yna siedzi w takim miejscu, �e nawet otoczona b�dzie mog�a si� broni�. Zreszt�, nawet jak ich dopadn�, to my mamy szans� wnikn�� spokojnie dalej w Labirynt. A to ostatnie jest naszym celem zasadniczym. Ruszamy. Zostawiaj�c po lewej przeb�yski ognia, zatrzymali si� dopiero przy przej�ciu do nast�pnej sekcji. Teren pe�en by� g�stej ro�linno�ci, pob�yskuj�cej mgli�cie zza kurtyny ulewnego deszczu. - Biegiem i w lewo. Zgi�ci wp� dopadli portalu. Niemal w tej samej chwili wpadli na dru�yn� niezmiernie zdumionych Kizzmat�w, kt�rzy okopywali si� w�a�nie zaraz za przej�ciem. Byli tak zaj�ci i pewni swego, �e nie wystawili nawet stra�y. W panice odrzucili ga��zie, kt�re s�u�y�y im jako narz�dzia, i si�gn�li po bro�. W gwa�townej wymianie ognia Rand�i "straci�" dwoje ludzi, ale ca�a pi�tka nieprzyjaci� zosta�a ostatecznie wyeliminowana. Spojrza� na ponurego dow�dc� Kizzmat�w. M�odzieniec by� wy�szy i bardziej muskularny ni� Rand�i. - Dobrzy jeste�cie - mrukn�� tamten niech�tnie, siedz�c na kawa�ku ska�y, gdzie zosta� "zabity". - Naprawd� dobrzy. - U�miechn�� si� krzywo. - Ale nie szkodzi. I tak zwyci�ymy. Jakby na potwierdzenie tych s��w z komunikatora doby�y si� krzyki i przekle�stwa. - Biraczii! - zawo�a� Rand�i. - Co si� dzieje? - S� za nami! - rozleg� si� zdyszany g�os. - Byli tam ca�y czas, zanim jeszcze zacz�a si� strzelanina. Chcieli ogarn�� jak najwi�cej nas jeszcze przed atakiem. Oni... G�os ucich�. - Biraczii! Melduj! - za��da� Rand�i. - Ktokolwiek z dw�jki! Odpowiedzia�a mu tylko cisza. Przeciwnik spojrza� wymownie na Rand�iego. - Wszyscy za�atwieni. Rand�i opu�ci� powoli komunikator i skierowa� oczy na tamtego. - No, to jeste�my po r�wno. Twoi wzi�li jedn� nasz� dru�yn�, my mamy was. - Za cen� czterdziestu procent w�asnych si� - zaznaczy� przeciwnik, wskazuj�c na par� "ustrzelonych" �o�nierzy Rand�iego. - Przecie� nie wiesz, ilu twoich oberwa�o przy tamtym ataku. Nasze si�y w tej cz�ci Labiryntu pewnie wci�� s� r�wne. 21 - Nie s�dz�. Bo widzisz, my jeste�my tu wszyscy. - O czym ty m�wisz? - Wszyscy. Dwadzie�cia pi�� os�b. Nie rozdzielali�my si�, tylko zwart� grup� jak najszybciej ruszyli�my wam na spotkanie. Uznali�my, �e wy rozproszycie si�y, �eby spr�bowa� r�nych przej��. W takiej sytuacji przy ka�dym spotkaniu byliby�my g�r�. - Nikt ju� tak nie walczy - mrukn�� Tourmast. - To za �atwe. - W�a�nie. Dlatego uznali�my, �e tego nie b�dziecie si� spodziewa�. - Ale zwi�zani walk� w tym jednym rejonie, nie mogliby�cie pilnowa� innych naszych dru�yn, d���cych do waszego sztabu - stwierdzi� Rand�i. - Owszem, ale teraz to ju� nie ma znaczenia. Sami niczego nie zdzia�acie, a reszta waszych si� jest z ty�u. Przegrali�cie. - W prawdziwej walce mogliby�my uderzy� na was z ci�kim sprz�tem. - Pewnie, ale to nie jest prawdziwa walka. Mamy tylko te pukawki - podni�s� sw�j pistolet, obecnie nieczynny, jak u wszystkich "poleg�ych". - Taktyka musi by� elastyczna... - Spojrza� zn�w na Rand�iego. - Po dotychczasowym tempie marszu oceniam, �e moi ludzie s� ju� w po�owie drogi do waszego sztabu, a mo�e i dalej. I nie macie tam nikogo, kto m�g�by ich powstrzyma�. Jeste�cie szybcy, ale nie a� tak. Reszta waszych dru�yn posuwa si� w kierunku naszego sztabu, ale idzie wolno, oczekuj�c oporu. Nie wiedz�, �e nikogo nie napotkaj�; wszyscy jeste�my tutaj. - Znaczy, �e wasz sztab zosta� bez obrony. - Chyba, �e was ok�amuj� - mrukn�� tamten z rozbawieniem. - Czy chcecie budowa� wasz� strategi� opieraj�c si� na s�owach "denata"? Zreszt�, s�dz�c po twojej nerwowej reakcji, dotarli�my o wiele dalej ni� do po�owy drogi. W �yciu nie zd��ycie pierwsi. Zreszt�, powiedzmy, �e zostawili�cie nawet dru�yn� na stra�y. Moich b�dzie dziesi�ciu do pi�tnastu, przygniot� twoich liczebnie. Ju� tego nie zmienisz. Nie tra�cie czasu; poddajcie si� ju� teraz. - Przeciwnik si� przeci�gn��. - Im szybciej wr�cimy i si�dziemy do sto�u, tym mniej b�dzie nas to wszystko kosztowa�. - Wybij sobie z g�owy takie pomys�y - warkn�� Tourmast. - Niech tam - mrukn�� rozczarowany "denat". - M�czcie si�, jak chcecie. Rand�i ju� chcia� odej��, ale si� zawaha�. - Sk�d mo�esz mie� pewno��, �e twoi dotr� do naszego 22 sztabu pierwsi? A mo�e to nie jest najkr�tsza droga przez Labirynt; mo�e przyjdzie b��dzi� wam przez ca�e dni? Przeciwnik u�o�y� si� wygodnie i spl�t� d�onie pod g�ow�. - Ale to jest najkr�tsza droga. Bo widzisz, sze�� dni temu wcisn�li�my �ap�wk� go�ciowi z komitetu i dostali�my map�. Wstrz��ni�ty Rand�i zauwa�y�, �e tamten wyjawia oszustwo bez cienia skruchy czy wstydu. - Ale w ten spos�b skazali�cie si� na dyskwalifikacj�! - Tak my�lisz? Egzamin ma jak najwierniej oddawa� warunki prawdziwej walki, a to znaczy, �e dost�pne s� wszelkie �rodki, z wy��czeniem fizycznego uszkodzenia przeciwnika, rzecz jasna. W regulaminach nie ma nic o �ap�wkach. A w najgorszym razie przyjdzie nam powt�rzy� wszystko w nowym Labiryncie. Ale osobi�cie s�dz�, �e pochwal� nas za inicjatyw�. Nauczycielom to zwisa. Ich interesuje tylko wygrana. Dobrze wiesz, �e zawsze tak by�o. Rand�i odszed� na bok, aby naradzi� si� z towarzyszami. - On mo�e m�wi� prawd� - zacz�� Winun. - Maj� nad nami wielk� przewag�. - Nie dziwota, �e poszli ca�ym plutonem - mrukn�� Tour-mast. - S�dziom to si� nie spodoba. - Je�li ten go�� ma racj�, to juror�w nie interesuj� metody, tylko rezultat. - Sam nie wiem - warkn�� Rand�i. - Gdyby�my mogli nawi�za� ��czno�� z jedynk� i pi�tk�, pchn�liby�my ich do walki, ale to wymaga penetracji ilu� sekcji. Nie ma do�� czasu. Skoro ludzie Biracziiego zostali wy��czeni, przeciwnik dojdzie co celu, zanim my z�apiemy naszych. - Spojrza� gdzie� w g�r�. - Ale je�li oni si�gn�li po niekonwencjonalne metody, to my te� mo�emy. - Co masz na my�li? - Wszyscy maj� no�e? Jego towarzysze sprawdzili wyposa�enie. U pas�w zwisa�y im szerokie no�e, maj�ce pomaga� w marszu przez d�ungl�, w obronie przed zwierzyn� i budowie sza�as�w. - Idziemy do nast�pnej sekcji. Oczy mie� wko�o g�owy. Ten tam rzeczywi�cie m�g� k�ama�. Zostawili pokonanych przeciwnik�w na miejscu potyczki, sk�d zabra� mia�y ich specjalne ekipy, ale dopiero po zako�czeniu rozgrywki. - Je�li ich jest pi�tnastu czy dwudziestu w jednej grupie 23 i skoro wiedz� dok�adnie, gdzie i��, to czemu marnujemy czas? - spyta� Tourmast ze z�o�ci� i r�bn�� w nisko zwisaj�c� ga���. - I tak pozostaje nam tylko liczy� na uczciwo�� s�dzi�w. - Licz� tylko na siebie - warkn�� Rand�i. W nast�pnej sekcji r�s� pe�en zimnej mg�y las. Rand�i kr��y� w�r�d drzew, a� znalaz� w�a�ciwe. - Wyci�ga� no�e - rozkaza� i zrobi� trzy znaki na pniu. - Ci�� tutaj i tutaj. Ka�dy ze swojej strony. - A po co nam barykada? - spyta� Winun, ale zabra� si� do pracy. - Nie budujemy barykady. - Spod ostrzy termono�y doby�y si� smu�ki dymu. - Robi�, co m�wi�. Drzewo wkr�tce run�o i opar�o si� o �cian� Labiryntu. Rand�i schowa� n� i zacz�� si� wspina�. - Nie mo�esz, Rand�i. To te� b�dzie oszustwo. Dow�dca spojrza� w d�. - Je�li oni zacz�li, to niech b�dzie po r�wno. Idziecie, czy nie? Tourmast i Winun wymienili spojrzenia, a w ko�cu ten drugi ruszy� po pniu. Towarzysz za nim. Na szczycie by�o akurat do�� miejsca, by postawi� stop�. Dziwne wra�enie. Je�li nie mia�o si� l�ku wysoko�ci i potrafi�o zachowa� r�wnowag�, dawa�o si� po takim murze w�drowa�. Poni�ej po prawej rozci�ga� si� ponury las, gin�cy w dali u st�p sztucznej bariery klimatycznej. Po lewej toczy� ci�kie fale s�ony ocean. Ca�e szcz�cie, �e nie pr�bowali wej�� do tej sekcji. Jakby przysz�o spada� z muru, to te� lepiej l�dowa� gdzie� po prawej. Par� po�amanych ko�ci to i tak nic wobec perspektywy utoni�cia. Ca�a tr�jka by�a w wy�mienitej kondycji, zatem bez trudu pobieg�a w�sk� grani� muru na p�noc. Z g�ry wszystko wygl�da�o tak prosto. Przeszkody, kt�re normalnie blokowa�yby drog�, teraz tylko miga�y im w oczach i momentalnie zostawa�y z ty�u. W pewnej chwili dojrzeli przekradaj�c� si� mi�dzy niskimi krzakami grupk� w znajomej formacji pentagramu. Rand�i pozna� dru�yn� Gd�iann, chcia� nawet do niej zawo�a�, ale u�wiadomi� sobie, �e dziewczyna i tak go nie us�yszy. Sekcje by�y d�wi�ko-szczelne, by nie dopu�ci� do ewentualnych pogaw�dek przez mury. Pozosta�o biec dalej. Mijali kolejne cz�ci Labiryntu, a� Rand�i nakaza� post�j. Pod nimi rozci�ga�o si� rozleg�e pole, poro�ni�te z�ocistym zbo�em. 24 Odczyty instrument�w wskazywa�y jednoznacznie, �e gdzie� tutaj, w tej w�a�nie sekcji mie�ci si� sztab przeciwnika. Dotarli na drug� stron�, w pobli�e p�nocnego wej�cia. Dostrze�one w dali �wiate�ka u�wiadomi�y im, �e centrala Kizzmat�w jest wci�� aktywna; powy�ej �opota� obcy sztandar. Przed sztabem sta�o dw�ch starszych rang� s�dzi�w. Rozmawiali od niechcenia i nie dostrzegli tr�jki przycupni�tych na murze kadet�w, ale te� �adnemu z nich nie wpad�o do g�owy, by podnie�� wzrok. - Go�� nie k�ama� - mrukn�� Tourmast. - Nie widz� �adnych obro�c�w. - Ale mogli zostawi� jakie� pu�apki - doda� Randzi. I rzeczywi�cie: wok� sztabu rozci�ga� si� p�kolem zamaskowany r�w. Randzi musia� odda� przeciwnikowi, �e robota zosta�a wykonana fachowo. Nikt w�druj�cy zbo�em nie mia� prawa dostrzec pu�apki. Potencjalny intruz raczej rzuci�by si� do celu, byle tylko jak najrychlej przycisn�� guzik i og�osi� w�asn� wiktori�. I wyl�dowa�by w pa�ci. Ca�y pluton musia� przed wymarszem pracowa� tu jak szalony. No tak, skoro znali drog�, mieli czas na podobne przygotowania. Poniewa� regu�y zabrania�y ranienia przeciwnika, na dnie nie by�o zapewne �adnych pali czy innych niespodzianek. R�w musia� by� na tyle g��boki, by nie dawa� szansy samodzielnego wspi�cia si� na g�r�. - No, prosz� - powiedzia� Winun. - Biegnie od �ciany do �ciany i jest za szeroki, by go przeskoczy�. Gdyby dru�yna Kossinzy dosz�a a� tutaj i tak stan�aby bezradna przed samym celem. Randzi przytakn�� w milczeniu. - Nie ma tu �adnych drzew, �adnego materia�u na most. Nic dziwnego, �e "poleg�y" by� tak pewien swego. My�la�, �e nie znajdziemy sposobu na ich sztuczki. Winun pokiwa� ponuro g�ow�. - Bo i nie znajdziemy. Nic sensownego nie przychodzi mi do g�owy. - No, to zacznij kombinowa� bez sensu. Tourmast zmarszczy� czo�o. - Nie ma drzew, niczego nie ma, tylko zbo�e. Mo�e powiesz, jak stad zejdziemy? - Szybko - mrukn�� Randzi i spojrza� w zamglon� dal 25 Labiryntu. Bez w�tpienia przeciwnik musia� dochodzi� do ich w�asnego sztabu. �ciany Labiryntu by�y zbyt g�adkie nawet dla owada i idealnie pionowe. Randzi wsta� i spojrza� na towarzyszy. - Siadaj okrakiem, Winun. Spu�cicie mnie na d�. - �adne takie, Randzi - stwierdzi� Tourmast, oceniaj�c wysoko��. - Nawet w finale nie przyznaje si� punkt�w za po�amane nogi. - To co, mamy siedzie� na tej grz�dzie do u�miechni�tej �mierci? Przykl�kn��, uchwyci� jak najmocniej kraw�d� i zacz�� si� opuszcza�. Obaj jego towarzysze �cisn�li mur udami i �okciami, ka�dy z�apa� Rand�iego za jeden nadgarstek. Zawsze to jeszcze z p� metra mniej do przelecenia. W tej�e chwili jeden z s�dzi�w dostrzeg� ca�� tr�jk�. Ju� dla samego widoku oblicza bezgranicznie zdumionego arbitra warto by�o pokona� tak� drog�. Nawet gdyby impreza mia�a sko�czy� si� dyskwalifikacj�. Randzi zamkn�� oczy, rozlu�ni� mi�nie i gdy by� ju� gotowy, kaza� przyjacio�om rozlu�ni� d�onie. Spada� ca�� wieczno��. Ugi�� kolana przy l�dowaniu, ale i tak impet cisn�� go na bok. Gdy chcia� si� podnie��, lewa noga zap�on�a �ywym ogniem. Nie wiedzia�, czy by�a z�amana, czy tylko skr�cona; tak czy tak nie chcia�a go nosi�. Podpe�z� do �ciany i wsparty o ni� zacz�� ku�tyka� do celu. Oszo�omiony b�lem, ledwo co widzia�. Towarzysze opu�cili go ju� za wykopem, zatem jedyn� przeszkod� by�a w�asna s�abo��. Wiedzia�, �e obaj musz� zagrzewa� go z g�ry, ale nie s�ysza� niczego; bariera akustyczna t�umi�a wszelkie d�wi�ki. Dw�ch s�dzi�w zastyg�o w bezruchu przy wej�ciu do Labiryntu. Randzi s�ysza� ludzi nadbiegaj�cych z zewn�trz, ale mroczki ta�czy�y mu przed oczami i nie potrafi� nikogo z nich rozpozna�. Ledwie kilka okrzyk�w przerwa�o pe�n� oczekiwania cisz�. Zebra� si�y, aby nie upa��. Wiedzia�, �e teraz wszystko zale�y tylko od niego. Pozosta�a dw�jka nie da�aby rady zeskoczy� ca�o z muru. Zastanowi� si� przelotnie, ile czasu da mu jeszcze przeciwnik, i przymierzy� si� otwart� d�oni� do przycisku. Musia� trafi� za pierwszym razem, narastaj�ca s�abo�� bowiem mog�a nie pozwoli� na drug� pr�b�. Jak si� p�niej okaza�o, wyprzedzi� konkurent�w o nieca�e cztery minuty. Rozdzia� 3 Kwestia wyniku Fina��w sta�a si� przedmiotem powszechnej dyskusji. Powiedzie�, �e by�a to materia tylko kontrowersyjna, to tak jakby potwory nazwa� "przyjaznymi inaczej". Dopiero po kilku dniach komitet og�osi� werdykt. Zdecydowano, �e skoro regulamin zabrania� jedynie si�gania po fizyczn� przemoc, wszystko inne nale�y uzna� za dozwolone. Grupa z Kizzmat pierwsza zastosowa�a "niekonwencjonalne metody", zatem trudno wini� grup� z Siilpaan, �e odpowiedzia�a czym� podobnym. Pluton Rand�iego zaj�� pierwsze miejsce. Nikt si� nie obrazi�; przegrana w Fina�ach nie przynosi�a ujmy na honorze, ostatecznie obie strony mia�y przed sob� jeden i ten sam, wsp�lny cel: walk� z potworami. Dow�dca grupy z Kizzmat przyszed� z�o�y� Rand�iemu gratulacje. - Mieli�my szcz�cie - powiedzia� Rand�i. - Wyj�tkowe szcz�cie. R�wnie dobrze mog�em zosta� kalek�. - Nie docenili�my was - odpar� tametn. - Byli�my pewni, �e nasz plan nie ma s�abych miejsc. Obecnie sk�onny jestem wierzy�, �e nawet najlepiej przemy�lana operacja zawsze mo�e si� posypa�. Siedzieli w jadalni m�odszych grup i dyskutowali o strategii tak przyja�nie, jakby wszyscy byli wygrani. W pewnym sensie tak w�a�nie si� sta�o. - Ale czy i ty nie nabra�by� na naszym miejscu przesadnej pewno�ci siebie? Przewa�ali�my w sile ognia, mieli�my map� Labiryntu i porz�dnie okopany sztab. 27 - Najpewniej tak. - Tylko o jednym nie pomy�leli�my. - Dow�dca z Kizzmat si�gn�� po fili�ank�. - Nie przysz�o nam do g�owy, �e przeciwnik b�dzie bardziej szalony od nas. - Skrzywi� si�, a reszta skwitowa�a jego uwag� �miechem. Tylko Winun pozosta� powa�ny. - Ciekawe, czy z potworami b�dzie tak samo? - Niewa�ne - powiedzia� Rand�i. Teraz, gdy Fina� dobieg� ko�ca, ch�opak wyzby� si� ju� ostatnich w�tpliwo�ci i bezgranicznie uwierzy� we w�asne si�y. - Pokonamy ich, cokolwiek wymy�l�. - Wygrali wiele bitew - zaznaczy� zast�pca dow�dcy przeciwnika. - Podobno w bezpo�rednim starciu, jeden na jednego, s� zawsze g�r�. - Nigdy nie spotkali jeszcze takich jak my - wtr�ci� Tourmast. - Szanowny Kouuad m�wi, �e jeste�my obecnie r�wnie dobrzy, jak oni, a mo�e nawet lepsi; on chyba wie, co m�wi. Potyka� si� z potworami przez lata. - Nied�ugo si� przekonamy - stwierdzi� Rand�i. - Nie mog� si� doczeka� - mrukn�� dwuznacznie Tourmast i uni�s� naczynie. Byli konkurenci, obecnie towarzysze broni, razem wychylili toast. "Nied�ugo" nadesz�o wcze�niej, ni� si� spodziewali, i w spos�b, kt�ry wszystkich zaskoczy�. Oczekiwano, �e po promocji na stopnie oficerskie kadeci skierowani zostan� na stanowiska dow�dcze do r�nych jednostek. Liczba zdobytych w trakcie szkolenia punkt�w decydowa�a zwykle o atrakcyjno�ci przydzia�u. Tym razem jednak stu pierwszych absolwent�w utworzy�o doborow� grup� szturmow�. Nikt si� nie zmartwi�, znaczy�o to bowiem, �e znani od dzieci�stwa przyjaciele zostan� razem, miast rozpierzchn�� si� po kosmosie. Mimo wielu lat przygotowa�, Rand�i poczu� nagle �al, �e przyjdzie mu opu�ci� Kossut. Byli o rok starsi, znacznie silniejsi, szybsi i m�drzejsi, pe�ni wiary we w�asne umiej�tno�ci, gotowi przysi�c, �e �adne potwory nigdy ich nie pokonaj�. Niecierpliwie wypatrywali okazji do walki. Skierowano ich na planet� zawn� Koba; s�abo zaludniony 28 �wiat, na kt�rym potwory utrzymywa�y swoj� plac�wk�. Dow�dztwo liczy�o, �e uderzenie stosunkowo nielicznej, ale elitarnej kompanii pozwoli na znacz�cy post�p. Mieli ju� prawdziw� bro�; zabawki zostawiali w domu. Koniec z symulacjami, labiryntami. Rand�i zosta� zast�pc� dow�dcy, pochodz�cego z Kizzmat weterana imieniem Soratii-eev. Za spraw� istniej�cej mi�dzy nimi sporej r�nicy wieku nie poczu� si� dotkni�ty takim przydzia�em. Uzna�, �e to najwy�szy honor s�u�y� pod kim� tak do�wiadczonym. Je�li cokolwiek onie�miela�o niedawnych kadet�w, to olbrzymie nadzieje, kt�re wi�zali z nimi o wiele starsi �o�nierze. Podczas przygotowa� do bojowego wyj�cia z podprzestrzeni i l�dowania na Koba Rand�i by� zdumiewaj�co spokojny. Niezale�nie od tego, co mog�o ich spotka�, wiedzia�, �e mo�e ufa� kolegom, bez wzgl�du na to, z jakiego miasta na Kossut pochodz�. Cywilizowany �wiat nie widzia� jeszcze takiego komanda. Co wi�cej, do walki pcha�o ich nie tylko poczucie obowi�zku, ale pragnienie zemsty. Gdy rozleg� si� brz�czyk zapowiadaj�cy przej�cie do przestrzeni realnej, Rand�i my�la� o rodzicach i o swoim m�odszym bracie, kt�ry zaczyna� obecnie przeszkolenie. I o siostrze. Tudzie� o prawdziwych rodzicach. Inni mogli walczy� w obronie krewnych czy przyjaci�, za spraw� cywilizacji, ale Rand�i wiedzia�, �e �adne zwyci�stwo nie przywr�ci ju� �ycia jego zamordowanym biologicznym rodzicom. Na Koba panowa� mi�y, umiarkowany klimat, �agodne wiatry czesa�y rozleg�e, trawiaste r�wniny i poros�e lasami p�askowy�e. Miejscowy ekosystem nie by� zbyt urozmaicony, w�r�d zwierz�t dominowa�y drobne, ryj�ce podziemne tunele le�ne stworzenia, brakowa�o wi�kszych drapie�nik�w. Mo�e to za spraw� kar�owatej postaci traw i nieobecno�ci ro�lin krzewiastych, tradycyjnego ukrycia wszystkich naturalnych napastnik�w. Nie by�o tu tak�e inteligentnych form �ycia. Jakie� sto lat wcze�niej wr�g za�o�y� na Koba kilka centr�w naukowych. Prawdziwa kolonizacja zacz�a si� dopiero niedawno i to jej w�a�nie trzeba by�o przeszkodzi�. Jak dot�d potwory odpiera�y z powodzeniem wszystkie ataki, a nawet zwi�ksza�y miejscow� produkcj� �ywno�ci. Dobra�y si� te� do tutejszych kopalin. Z czasem planeta mog�a sta� si� istotnym elementem ich 29 systemu gospodarczego i nie nale�a�o zostawia� tak bogatego potencjalnie �wiata na �er si�om z�a. Wszystkie wi�ksze zgrupowania zaj�te by�y gdzie indziej, uznano wi�c, �e tylko kilka przeprowadzonych z chirurgiczn� precyzj� operacji mo�e obrzydzi� przeciwnikowi �ycie na Koba. Szczeg�lnie, �e system obronny potwor�w nie by� jeszcze zbyt rozbudowany, a �ci�gni�cie posi�k�w do ochrony plac�wki musia�o zaj�� sporo czasu. Oceny potwierdzi�y si� o tyle, �e l�dowanie przebieg�o bez k�opot�w i strat. Nie spotkali si� te� z �adn� kontrakcj� na powierzchni. By� mo�e lokalny garnizon zosta� zaskoczony rozmiarami desantu i nie znalaz� sposobu, by przeciwstawi� si� takiej sile. Zdumiej� si� jeszcze bardziej, gdy kompania Rand�iego ruszy do walki i poka�e, jak dalece jej taktyka odbiega od stereotyp�w... Przywiezione wraz z wyposa�eniem �lizgacze nowego typu porusza�y si� praktycznie bezszelestnie, a bliska zeru emisja promieniowania cieplnego pozwala�a u�ywa� ich bezpiecznie pod os�on� ciemno�ci. Inne grupy zwi�za�y z miejsca plac�wki potwor�w walk�, kompania za� Rand�iego ruszy�a jak najszybciej r�wnin� na ty�y przeciwnika. �o�nierze poruszali si� kompletnie nie zauwa�eni, po drodze za� mijali co pewien czas nie�wiadome niczego posterunki wroga. Kierowali si� ku najwi�kszemu w zamieszka�ej okolicy o�rodkowi informatycznemu i w�z�owi ��czno�ci zarazem. Mimo szybko�ci pojazd�w rych�o pojawi�y si� w�tpliwo�ci, czy zd��� z operacj�. Nim dzie� dobieg� ko�ca, si�y przeciwnika otrz�sn�y si� z zaskoczenia i zada�y l�duj�cym tak du�e straty, �e miejscowy dow�dca zacz�� zastanawia� si� nad pospieszn� ewakuacj� z planety. Na szcz�cie wy�si oficerowie doszli ostatecznie do wniosku, �e je�li chc� mie� jakikolwiek po�ytek z tego �wiata, musz� chocia� raz odnie�� sukces. Jak dot�d grupa Rand�iego pozostawa�a nie wykryta. W pewien spos�b potwierdza�a tym samym sw� warto��. O�rodek informatyczny le�a� tu� obok sporego miasta za�o�onego na skraju jednego z licznych tu p�askowy�y. Grupa szturmowa musia�a podchodzi� do celu od do�u, z r�wniny. Miast wyl�dowa� na szczycie urwiska, czego nieprzyjaciel m�g� �acno oczekiwa�, Soratii zdecydowa�, i� rusz� pod g�r� w�sk� rozpadlin�, dok�adnie tropem uj�tej w system kaskad 30 rzeki. Dopiero wtedy czujniki wychwyci�y ich obecno�� i obro�cy miasta zostali zaalarmowani. Grupa Rand�iego odpiera�a jeden kontratak po drugim i nie zwalnia�a nawet zbytnio, poruszaj�c si� po dw�ch, trzech, by jeszcze bardziej zdezorientowa� i tak oszo�omione ju� si�y przeciwnika. Pod��ali bokami pienistych katarakt, kt�rych nieustanny szum i wype�niaj�ca powietrze wodna mgie�ka skutecznie kry�y przemarsz. Lekkie pancerze z ekranowaniem chroni�y przed wykryciem w podczerwieni, tak zatem jedynym sposobem dos