2682
Szczegóły |
Tytuł |
2682 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2682 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2682 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2682 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CLIVE BARKER
WIELKIE SEKRETNE WIDOWISKO
Fakty, proroctwo i fantazja - przesz�o��, przysz�o�� i �w czas marze� pomi�dzy
nimi
- s� mieszka�cami tej samej krainy, trwaj� w dniu, kt�ry nie ma kresu.
Wiedzie�, oznacza zdoby� M�dro�� Wykorzysta� to, oznacza posi��� Sztuk�.
CZʌ� PIERWSZA - POS�ANIEC
I
Homer otworzy� drzwi.
- Wejd�, Randolph!
Jaffe nienawidzi� tonu ledwie wyczuwalnej pogardy, z jakim tamten wym�wi� jego
imi�, jakby wiedzia� o wszystkich przest�pstwach, kt�re kiedykolwiek pope�ni�, o
ka�dym najmniejszym przewinieniu.
- Na co czekasz? - odezwa� si� Homer, widz�c oci�ganie Jaffe'a - Robota czeka.
Im szybciej zaczniesz, tym szybciej b�d� ci m�g� da� nast�pne zadanie.
Randolph wszed� do pokoju. By�o to du�e pomieszczenie, jak wszystkie pozosta�e
biura i korytarze Centralnego Urz�du Pocztowego, wymalowane w tym samym odcieniu
niezdrowej ��ci oraz szaro�ci okr�t�w wojennych. Co nie znaczy, �e wiele z tak
pomalowanych �cian by�o wida�.
Dooko�a, powy�ej g��w rozmawiaj�cych, pi�trzy�a si� poczta. Worki, torby, pud�a
i przeno�niki pe�ne list�w, sypi�cych si� na zimn� betonow� pod�og�.
- Nie dor�czone listy - powiedzia� Homer - Przesy�ki, kt�rych nie potrafi�a
dor�czy� nawet stara dobra Poczta Stan�w Zjednoczonych. Jest tego troch�, co?
Jaffe by� bardzo podniecony, ale stara� si� tego nie okazywa�. Stara� si� nie
okazywa� niczego, zw�aszcza wobec takich cwaniak�w jak Homer.
- To wszystko twoje, Randolph - powiedzia� zwierzchnik. - Tw�j w�asny k�cik w
niebie.
- Co mam z tym robi�? - zapyta� Jaffe.
- Sortowa�. Otwieraj i sprawdzaj, czy nie ma w nich czego� wa�nego, �eby�my
czasem nie wrzucili do pieca dobrych banknot�w.
- S� w nich pieni�dze?
- W niekt�rych - odpar� Homer z krzywym u�mieszkiem - mog� by�.
Ale w wi�kszo�ci to pocztowa makulatura. Zwyk�y ch�am, kt�rego ludzie chc� si�
pozby�, wi�c nadaj� poczt�. Niekt�re s� nieprawid�owo zaadresowane i kursuj� w
t� i we w t�, a� wyl�duj� w Nebrasce. Nie pytaj mnie dlaczego, ale jak nie
wiedz�, co robi� z paskudztwem, odsy�aj� je do Omahy.
- To centralny punkt kraju - zauwa�y� Jaffe - Brama Zachodu. Albo Wschodu
Zale�y, w kt�r� stron� si� patrzy.
- Ale nie martwy punkt - zareplikowa� Homer - Jednak w�a�nie do nas przesy�aj�
t� padlin�. To wszystko trzeba przesortowa� R�cznie. Ty to zrobisz.
- To wszystko? - zapyta� Jaffe. By�o tego na dwa, trzy, cztery tygodnie pracy.
- Owszem - odpar� Homer, nie pr�buj�c ukry� zadowolenia - To wszystko jest
twoje. Szybko si� po�apiesz, o co chodzi. Je�li na kopercie b�dzie jaki�
urz�dowy nadruk, rzucaj j� na stos przeznaczony do spalenia Nawet nie otwieraj,
szkoda fatygi! Pieprz je, jasne? Ale wszystkie inne masz otwiera�. Nigdy nie
wiadomo, co si� w nich znajdzie - wyszczerzy� z�by w porozumiewawczym u�miechu -
To, co znajdziesz, idzie do podzia�u.
Jaffe pracowa� w Poczcie Stan�w Zjednoczonych ledwie dziewi�� dni, ale to
wystarczy�o, zupe�nie wystarczy�o, by si� zorientowa�, ze dor�czyciele pocztowi
przyw�aszczali sobie mn�stwo przesy�ek. Rozcinali �yletk� paczki i wykradali ich
zawarto��, spieni�ali czeki, wy�miewali si� z list�w mi�osnych.
- B�d� tu regularnie przychodzi� - ostrzeg� Homer - Wi�c nie pr�buj chowa�
niczego przede mn�. Mam nosa do tych rzeczy. Wyczuwam czek w li�cie i z�odzieja
w zespole S�yszysz? Mam sz�sty zmys�. Nie pr�buj �adnych numer�w, kolego.
Ch�opcy i ja niezbyt to lubimy. Przecie� chcesz nale�e� do naszej paczki? -
po�o�y� na ramieniu Jaffe'a ci�k�, szerok� d�o� - Sprawiedliwy podzia�, zgoda?
- S�ysza�em - odpowiedzia� Jaffe - Dobrze - powiedzia� Homer - No wi�c -
otworzy� szeroko ramiona, wskazuj�c na stosy work�w - To wszystko nale�y do
ciebie - poci�gn�� nosem, wyszczerzy� z�by w u�miechu i wyszed�.
Nale�e� do waszej paczki - pomy�la� Jaffe, gdy drzwi zamkn�y si� z trzaskiem -
to ja nigdy nie b�d�. Oczywi�cie nie zamierza� m�wi� o tym Homerowi. Pozwoli, by
tamten traktowa� go z g�ry, b�dzie odgrywa� potulnego niewolnika .Ale w g��bi
duszy? W g��bi duszy chowa� inne plany, inne ambicje. K�opot w tym, ze wcale nie
by� bli�szy ich spe�nienia ni� w czasach, gdy mia� dwadzie�cia lat. Teraz mia�
trzydzie�ci siedem, wkr�tce zacznie trzydzie�ci osiem. Nie nale�a� do m�czyzn,
za kt�rymi kobiety ogl�da�y si� na ulicy. Nie by� zbyt lubiany. �ysia�, jak
ojciec. Gdy dobije do czterdziestki, pewnie b�dzie ca�kiem �ysy. �ysy, bez �ony,
drobnych w kieszeni mia� akurat na kufel piwa, nie wi�cej - nigdy nie uda�o mu
si� popracowa� w jednym miejscu d�u�ej ni� rok, najwy�ej p�tora, wi�c nigdy nie
awansowa� na jakie� lepiej p�atne stanowisko.
Stara� si� nie my�le� o tym zbyt cz�sto, bo wtedy sw�dzi�y go r�ce, by zrobi�
co� z�ego, nieraz ju� chcia� zrobi� co� z�ego samemu sobie. Rewolwer w usta,
poczu� jak �askocze tyln� �cian� gard�a. Sko�czy� z tym raz na zawsze. �adnego
listu. �adnych wyja�nie�. Zreszt�, co by mia� pisa�?
"Odbieram sobie �ycie, poniewa� nie uda�o mi si� zosta� Kr�lem �ycia"
�mieszne.
Ale w�a�nie tym pragn�� by�. Nie mia� poj�cia jak to osi�gn��, nie mia�
najmniejszej wskaz�wki, jak do tego doj��, ale ta ambicja z�era�a go od
najwcze�niejszych lat. Przecie� mm doszli do wielkich rzeczy od zera.
Mesjasze, prezydenci, gwiazdy filmowe. Wydostawali si� z b�ota jak ryby, kt�re
postanowi�y chodzi�. Wyrasta�y im nogi, oddycha�y powietrzem, stawa�y si� czym�
wi�cej ni� przedtem. Je�li udawa�o si� to n�dznym rybom, to dlaczego nie jemu?
Ale musi si� spieszy�. Zanim sko�czy czterdzie�ci lat.
Zanim ca�kiem wy�ysieje. Zanim umrze i nikt nie b�dzie o nim pami�ta�, chyba ze
jako o bezimiennym dupku, kt�ry zim� 1969 r sp�dzi� trzy tygodnie w pokoju
zawalonym nie dor�czonymi listami, otwieraj�c osierocone przesy�ki w
poszukiwaniu banknot�w dolarowych. Te� mi epitafium.
Usiad� i rozejrza� si� po robocie, kt�ra go czeka�a.
- �eby� zdech� - powiedzia�, my�l�c o Homerze, o ca�ym ogromie pracy, kt�ra go
czeka�a w tej kupie �ajna. Ale przede wszystkim pomy�la� o sobie.
Pocz�tkowo by�a to beznadziejna mord�ga. Sprawdzanie zawarto�ci work�w dzie� po
dniu - istne piek�o.
Zdawa�o si�, ze work�w nie ubywa. Rzeczywi�cie, Homer, u�miechaj�c si�
paskudnie, wielokrotnie uzupe�nia� zapasy, prowadz�c za sob� korow�d tragarzy z
nast�pnymi pojemnikami pe�nymi list�w, zwa�y work�w ros�y.
Jaffe oddziela� najpierw ciekawe przesy�ki (wypchane koperty, brz�cz�ce,
perfumowane) od nieciekawych, nast�pnie prywatn� korespondencj� od urz�dowej i
bazgranin� od starannego pisma. Po tych przygotowaniach, bra� si� do otwierania
kopert - w pierwszym tygodniu palcami, a� dorobi� si� odcisk�w, a p�niej no�em
o kr�tkim ostrzu, kupionym specjalnie w tym celu, wyd�ubuj�c zawarto�� list�w
jak �owca pere� muszle w poszukiwaniu tych klejnot�w. Najcz�ciej nie znajdowa�
niczego, a czasem - jak obiecywa� Homer - pieni�dze lub czek, kt�re sumiennie
odnosi� do szefa.
- Nadajesz si� - powiedzia� Homer po dw�ch tygodniach. - Jeste� naprawd� dobry.
Mo�e powinienem ci da� ca�y etat.
Randolph ju� mia� powiedzie�: Odpieprz si�, ale m�wi� to ju� zbyt wielu szefom,
a oni wyrzucali go z roboty w nast�pnej minucie, nie m�g� sobie pozwoli� na
utrat� tej pracy - musia� z czego� op�aca� komorne i ogrzewanie swojego
jednopokojowego mieszkania, kt�re kosztowa�o go maj�tek, a �nieg wci�� pada�.
Poza tym, w nim samym cos zaczyna�o si� zmienia�, gdy sp�dza� samotne godziny w
Pokoju Niedor�czonych List�w, z jakiego� powodu to zaj�cie zacz�o mu sprawia�
przyjemno�� pod koniec trzeciego tygodnia, a pod koniec pi�tego zacz�� rozumie�.
Oto siedzia� na skrzy�owaniu dr�g Ameryki.
Homer mia� racj� Omaha w stanie Nebraska nie by�a geograficznym �rodkiem USA,
ale je�li chodzi o Urz�d Pocztowy, to tak jakby nim by�a.
Zbiega�y si� tu i krzy�owa�y drogi komunikacji, pozostawiaj�c swoje podrzutki,
poniewa� �aden stan ich nie chcia�. Te listy odsy�ano z jednego wybrze�a na
drugie, szukaj�c kogo�, kto je otworzy, i nie znajduj�c ch�tnych. W ko�cu
trafia�y do mego, RANDOLPHA ERNESTA JAFFE'A, tego �ysiej�cego zera, kt�re nigdy
nie ujawnia�o swych pragnie� ani gniewu. Rozcina� je ma�ym no�ykiem i bada�
swymi ma�ymi oczkami, a� - siedz�c na tym skrzy�owaniu - zacz�� rozpoznawa�
prywatne oblicze narodu.
By�y tam listy pe�ne mi�o�ci i listy pe�ne nienawi�ci, kartki, na kt�rych
m�czy�ni odrysowywali swoje nabrzmia�e cz�onki, walentynki sporz�dzone z w�os�w
�onowych, listy od �on szanta�uj�cych m��w, dziennikarzy, dzia�aczy, prawnik�w,
karierowicz�w, reklamy, listy samob�jc�w, zaginione powie�ci, listy szcz�cia,
akta, nie dor�czone prezenty, odrzucone prezenty, listy wys�ane po prostu w
�wiat jak butelki z samotnej wyspy, w nadziei, ze nadejdzie pomoc, wiersze,
gro�by i przepisy kulinarne. Czego tam nie by�o.
Ale to wszystko liczy�o si� najmniej. Chocia� czasem poci� si� z emocji nad
listami mi�osnymi, a przegl�daj�c ��dania okupu zastanawia� si�, czy nadawcy -
nie otrzymawszy odpowiedzi - mordowali swoich zak�adnik�w, opowie�ci o mi�o�ci i
nienawi�ci, zawarte w tych listach, zajmowa�y go tylko przelotnie. O wiele
g��bsze emocje budzi�a w mm inna opowie��, kt�r� nie�atwo by�o uj�� w s�owa.
Siedz�c na skrzy�owaniu dr�g zaczyna� rozumie�, �e Ameryka ma swoje tajemne
�ycie, kt�rego przedtem nawet si� nie domy�la� .Wiedzia� o mi�o�ci i �mierci.
Mi�o�� i �mier� to zwyk�e komuna�y - bli�niacze obsesje piosenek i oper
mydlanych. Ale by�o jeszcze inne �ycie, o kt�rym napomyka� co czterdziesty,
pi��dziesi�ty, setny list, a jeden na tysi�c m�wi� o nim z otwarto�ci� szale�ca.
Kiedy autor listu m�wi� o tym wprost, nie wyjawia� ca�ej prawdy, a tylko jej
cz�stk�, ka�dy z nich na sw�j w�asny szalony spos�b wyra�a� jak�� prawd�, kt�ra
by�a prawie niewyra�alna.
Sprowadza�a si� ona do stwierdzenia, ze �wiat nie by� taki, jaki si� wydawa� Nie
by� taki nawet w przybli�eniu Jakie� si�y (rz�dowe, religijne, ochrony zdrowia)
sprzysi�g�y si�, by j� ukry� i zamkn�� usta tym, kt�rzy byli jej �wiadomi
bardziej ni� mm, ale nie mog�y zakneblowa� czy wtr�ci� do wi�zienia ka�dej z
tych os�b. Mimo i� sie� zarzucono tak szeroko, niekt�rym spo�r�d tych m�czyzn i
kobiet uda�o si� umkn�� pogoni znajdowali boczne drogi, by uciec przed
prze�ladowcami, kt�rzy tracili ich �lad, bezpieczne domy wzd�u� tych dr�g, gdzie
podobni im wizjonerzy przyjmowali ich chlebem i sol�, gotowi skierowa� w�sz�ce
psy go�cze na fa�szywy �lad. Ludzie ci nie ufali firmie Ma Beli, nie u�ywali
telefonu. Nie wa�yli si� spotyka� w grupach wi�kszych ni� po dwie osoby, z obawy
ze zwr�c� na siebie uwag�. Ale pisali. Czasami wydawa�o si�, �e musieli pisa�,
jakby tajemnice, kt�rych strzegli, pali�y ich �arem i musia�y wydosta� si� na
zewn�trz. Czasem by�o tak dlatego, �e wiedzieli, i� my�liwi trafili ju� na ich
�lad i nie zdo�aliby w inny spos�b opisa� �wiata - �wiatu, zanim ich schwytaj�,
otumania narkotykami i zamkn�. Czasem nawet by�a w tych bazgro�ach uciecha
wywrotowca, kt�ry umy�lnie wysy�a� niewyra�nie zaadresowany list w nadziei, ze
zabije pot�nego klina jakiemu� niczego nie�wiadomemu obywatelowi, kiedy
przypadek odda taki list w jego r�ce. Niekt�re z tych korespondencji by�y pisane
metod� strumienia �wiadomo�ci, inne precyzyjnie, metod� niemal kliniczn�,
opisywa�y jak wywr�ci� �wiat na nitce przez magi� seksu lub diet� grzybow�.
Czasami pos�ugiwa�y si� bzdurn� retoryk� opowiastek z National Enquirer, by
zawoalowa� inne przes�anie. M�wi�y o wykryciu niezidentyfikowanych obiekt�w
lataj�cych i kultach zombie, o ewangelistach z planety Wenus i mediach,
nawi�zuj�cych kontakt ze zmar�ymi przy pomocy telewizji. Ale po kilku
miesi�cach, sp�dzonych na studiowaniu tych list�w (bo to by�y prawdziwe studia,
by� jak cz�owiek, zamkni�ty po�r�d ksi�gozbioru, opisuj�cego rzeczy ostateczne),
Jaffe zaczyna� dostrzega� prawd� ukryt� za tymi niedorzeczno�ciami. Rozszyfrowa�
kod, lub tez zrozumia� z mego dostatecznie wiele, by nie zazna� wi�cej spokoju.
Nie irytowa� si�, gdy Homer codziennie otwiera� drzwi, ka��c wnie�� nast�pne p�
tuzina pojemnik�w z listami, przeciwnie, cieszy� go ten nap�yw korespondencji.
Im wi�cej list�w, tym wi�cej wskaz�wek, im wi�cej wskaz�wek, tym wi�cej nadziei
na roz�wietlenie tajemnicy. W miar� jak tygodnie ros�y w miesi�ce, a zima
przechodzi�a �agodnie w wiosn�, utwierdza� si� w przekonaniu, ze nie chodzi�o tu
o kilka r�nych tajemnic - ale o jedn�. Ludzie, pisz�cy o zas�onie i o tym, jak
j� odsun��, znajdowali swoj� w�asn� drog� do objawienia, ka�dy pos�ugiwa� si�
w�asn� metod� i metafor�, jednak przez t� kakofoni� usi�owa� si� przebi� jeden
hymn.
Nie by� to hymn mi�o�ci. W ka�dym razie nie tej, kt�r� znaj� ludzie
sentymentalni. Nie by� to r�wnie� hymn �mierci w dos�ownym znaczeniu tego s�owa.
M�wi� on - bez �ci�le okre�lonego porz�dku - co� o rybach i morzu (czasem o
Morzu M�rz) i o trzech wiod�cych do mego drogach, o marzeniach i snach (m�wi� o
tym bardzo wiele), i o wyspie, kt�r� Platon nazwa� Atlantyd�, ale od pocz�tku
wiedzia�, �e by�a czym� innym. M�wi� o ko�cu �wiata, kt�ry w�a�nie mia� si�
zacz��. I m�wi� o sztuce.
A raczej o Sztuce.
Spo�r�d wszystkich kod�w, nad tym najwi�cej �ama� sobie g�ow�, ale do niczego
nie doszed�. M�wiono o Sztuce na wiele r�nych sposob�w Wielkie Ostateczne
Dzie�o, Zakazany Owoc, Rozpacz da Vinci, Kawa�ek Tortu, Strza� w Dziesi�tk�.
Okre�lano Sztuk� na wiele sposob�w, ale Sztuka by�a jedna! (w tym tkwi�a
tajemnica) - nie by�o Artysty.
- No, jak ci si� tutaj podoba? - zapyta� Homer pewnego majowego dnia.
Jaffe uni�s� znad pracy g�ow�. Dooko�a niego le�a�y porozrzucane listy.
Jego sk�ra, kt�ra nigdy nie mia�a zbyt zdrowego wygl�du, by�a r�wnie blada i
szorstka jak kartki w jego r�ku.
- Dobrze jest - odpowiedzia� i ledwie raczy� na niego spojrze�. - Ma pan dla
mnie co� nowego?
Homer nie odpowiedzia� od razu. Po chwili zapyta�:
- Jaffe, co ty przede mn� ukrywasz?
- Co ukrywam? Niczego nie ukrywam.
- Odk�adasz dla siebie rzeczy, kt�rymi powiniene� si� z nami podzieli�.
- Wcale nie - odrzek� Jaffe Stosowa� si� �cis�e do pierwszego polecenia Homera,
ze cokolwiek znajdzie w niedor�czonej poczcie, musi odda� do podzia�u.
Pieni�dze, �wierszczyki, tania bi�uteria, na kt�re trafia� od czasu do czasu -
wszystko to sz�o do Homera, a ten zajmowa� si� podzia�em.
- Wszystko panu oddaj� - powiedzia� - Przysi�gam.
Homer popatrzy� na niego z jawnym niedowierzaniem.
- Nie wy�ciubiasz st�d nosa ani na chwil� - powiedzia� - Nie odzywasz si� do
innych. Nie pijesz z mmi �mierdzimy ci, co? - nie czeka� na odpowied� - Mo�e
jeste� po prostu z�odziejem?
- Nie jestem z�odziejem odpowiedzia� Jaffe - Niech pan sam sprawdzi . Wsta�,
podnosz�c r�ce do g�ry, w ka�dej z nich mia� list - Niech mnie pan obszuka.
- Nie mam zamiaru ci� dotyka� - brzmia�a odpowied� - Za kogo ty mnie bierzesz,
za amatora ch�opczyk�w? - wpatrywa� si� w Jaffe'a. Po chwili powiedzia� -
Przy�l� tu kogo� innego. Jeste� tu ju� pi�� miesi�cy.
O wiele za d�ugo. Przenios� ci� gdzie indziej.
- Ale ja nie chc�...
- Co takiego?
- Chodzi o to, �e. Chcia�em tylko powiedzie�, �e ta praca bardzo mi odpowiada.
Naprawd� Lubi� w�a�nie tak� prac� - Tak - powiedzia� Homer, wci�� wyra�nie
podejrzliwy - Od poniedzia�ku b�dziesz robi� co� innego.
- Dlaczego?
- Bo ja tak m�wi�. Jak ci si� nie podoba, znajd� sobie mn� robot� - Przecie�
dobrze pracuj�, tak czy nie? - powiedzia� Jaffe.
Homer ju� zawraca� do wyj�cia.
- Co� tu �mierdzi - powiedzia� od drzwi - �mierdzi jak cholera.
W czasie lektury list�w Randolph pozna� nowe s�owo synchroniczno��.
Musia� kupi� s�ownik, z�by sprawdzi�, co oznacza. Ot� chodzi�o tu o zbieg
pewnych zdarze�, pewnych okoliczno�ci. Ze sposobu, w jaki pisz�cy u�ywali tego
s�owa, wynika�o, ze by�o co� znacz�cego, tajemniczego, a mo�e i cudownego w
sposobie, w jaki jedno wydarzenie zbiega�o si� z drugim, jakby uk�ada�y si� w
pewien wz�r, istniej�cy tuz poza zasi�giem ludzkiego wzroku.
Taki zbieg wydarze� mia� miejsce w�a�nie w dniu, kiedy Homer wyskoczy� ze swoim
nowym pomys�em - przeci�cie wypadk�w, kt�re mia�o wszystko zmieni�. Nie wi�cej
ni� godzin� po odej�ciu Homera, Jaffe przy�o�y� n� (jego kr�tkie ostrze ju� si�
troch� st�pi�o) do koperty, kt�ra wydawa�a si� ci�sza ni� inne. Gdy j� rozci��,
wypad� z niej meduzy medalion.
Potoczy� si� po betonowej pod�odze z mi�ym dla ucha d�wi�kiem. Podni�s� go
dr��cymi palcami - dr�a�y od czasu wizyty Homera. Przy medalionie nie by�o
�a�cuszka ani zaczepu, na kt�rym mo�na by go by�o zawiesi�. W�a�nie by�
dostatecznie �adny, by m�g� zawisn�� jako ozdoba wok� kobiecej szyi, chocia�
mia� kszta�t krzy�a, przy bli�szych ogl�dzinach okaza�o si�, ze nie by� to
rzymski krzy�. Wszystkie cztery ramiona by�y jednakowej d�ugo�ci, mia� p�tora
cala, nie wi�cej. Na przeci�ciu linii by�a posta� ludzka, ani kobiety ani
m�czyzny, jej ramiona by�y rozpi�te jak w ukrzy�owaniu, ale nie by�y
przytwierdzone gwo�dziami. Wzd�u� tych czterech linii bieg�y abstrakcyjne wzory,
z kt�rych ka�dy by� zako�czony ko�em. Twarz by�a oddana w bardzo prymitywny
spos�b. Pomy�la�, �e widnieje na mej ledwie dostrzegalny cie� u�miechu.
Nie zna� si� na metalurgu, ale by�o oczywiste, ze przedmiot nie by� wykonany ze
z�ota ani srebra. W�tpi�, czy uda�oby mu si� nada� krzy�owi po�ysk, nawet po
oczyszczeniu z brudu. Jednak by� w jaki� spos�b niezwykle atrakcyjny. Patrzy�
na� z uczuciem podobnym do tego, kiedy budz�c si� czasem z jakiego�
emocjonuj�cego snu, nie m�g� sobie przypomnie� �adnych szczeg��w. Ten przedmiot
co� oznacza�, ale co? Czy znaki rozchodz�ce si� promieni�cie od figurki nie
przypomina�y mu w jaki� niejasny spos�b list�w, kt�re czyta�? W ci�gu ostatnich
dwudziestu tygodni przebada� ich ca�e tysi�ce, w wielu z nich by�y niewielkie
rysunki, czasem obsceniczne, cz�sto nieodgadnione. Te, kt�re uzna� za
najciekawsze, przemyci� z Urz�du Pocztowego do domu, by bada� je wieczorami.
Le�a�y zwi�zane w t�umok pod jego ��kiem. Mo�e uda mu si� odgadn��
czarodziejski szyfr medalionu, kiedy dok�adnie im si� przyjrzy.
Postanowi� i�� tego dnia na lunch razem z reszt� pracownik�w, uwa�a�, ze
najlepiej zrobi, je�li postara si� jak najmniej dra�ni� Homera. To by� b��d.
W towarzystwie tych r�wnych facet�w, rozprawiaj�cych o wydarzeniach, kt�rymi nie
interesowa� si� od miesi�cy o jako�ci steku, kt�ry zjedli wczoraj na kolacj�, o
tym, jak po tym steku uda�o im si� " - lub nie - za�atwi� jak�� bab�, czego si�
spodziewali po nadchodz�cym lecie - w tym towarzystwie czu� si� zupe�nie obcy. I
oni o tym wiedzieli. Rozmawiali zwr�ceni do niego bokiem, zni�aj�c czasem g�os,
gdy m�wili o jego dziwnym wygl�dzie, dzikim spojrzeniu. Im bardziej si� od niego
odsuwali, tym bardziej si� cieszy�, poniewa� wiedzieli - nawet tacy kretyni jak
om wiedzieli, ze by� inny ni� oni. Mo�e nawet bali si� go troch�.
Nie m�g� si� zmusi�, by wr�ci� o pierwszej trzydzie�ci do Dzia�u Niedor�czonych
List�w. Czu�, �e pokryty tajemnymi znakami medalion wprost pali go w kieszeni.
Musia� natychmiast wr�ci� do domu i rozpocz�� poszukiwania w swoim prywatnym
zbiorze list�w. Nie chcia�o mu si� nawet powiedzie� Homerowi, ze wychodzi - po
prostu wyszed� By� pogodny, s�oneczny dzie� Odci�� si� zas�onami od potopu
�wiat�a, wpadaj�cego przez okno, zapali� lamp� z ��tym aba�urem i
rozgor�czkowany zabra� si� do pracy, za pomoc� ta�my przylepia� do go�ych �cian
pokoju listy, kt�re nosi�y cho�by �lad rysunk�w, a gdy zabrak�o �cian, rozk�ada�
arkusze na stole, na ��ku, na krze�le, na pod�odze. Chodzi� od kartki do
kartki, od znaku do znaku, szukaj�c czego�, co cho� odr�bmy przypomina�oby mu
medalion, kt�ry trzyma� w r�ku. Przez ca�y ten czas powraca�a do� ukradkiem
wci�� ta sama my�l wiedzia�, ze istnieje Sztuka, ale nie istnieje Artysta,
rzemios�o bez rzemie�lnika, i ze mo�e to on nim by�.
Ta my�l nie musia�a zakrada� si� zbyt d�ugo. Po godzinie, sp�dzonej nad listami,
zago�ci�a w jego umy�le na dobre - nie by� w stanie my�le� o niczym innym.
Medalion trafi� w jego r�ce nieprzypadkowo. By� nagrod� za �mudne badania,
pomo�e mu po��czy� pojedyncze linie poszukiwa�, dzi�ki niemu zacznie to wszystko
rozumie�. Wi�kszo�� symboli i szkic�w z tych list�w nie mia�a zwi�zku ze spraw�,
ale wiele innych - zbyt wiele, by mog�y by� przypadkowe - nawi�zywa�o do
wizerunku przedstawionego na krzy�u. Na jednym arkuszu nie by�o ich nigdy wi�cej
ni� dwa i by�y przewa�nie uproszczone, gdy� �aden z pisz�cych nie zna� ca�ego
rozwi�zania, rozwi�zania, kt�re zna� on. Ka�dy z nich opanowa� tylko cz��
uk�adanki. Ich uwagi dotycz�ce tej cz�ci, kt�r� rozumieli - czy by�o to haiku,
nieprzyzwoite s�owa czy formu�y alchemiczne - dawa�y mu pe�niejszy wgl�d w
system, ukryty za tymi symbolami.
Okre�leniem, kt�re pojawia�o si� regularnie w listach, wykazuj�cych najlepsz�
orientacj� w sprawie, by�a "Szko�a". Omija� je w lekturze, nie przywi�zuj�c do
niego wi�kszego znaczenia. Listy cz�sto nawi�zywa�y do kwestii nauki, ewolucji,
s�dzi� wi�c, �e jest zwi�zane z tymi w�a�nie sprawami. Teraz zrozumia� sw�j b��d
,,Szko�a" oznacza�a jaki� kult czy mo�e wyznanie, a jego symbolem by� przedmiot,
kt�ry trzyma� w r�ku .Wci�� nie by�o jasne, co ��czy�o ten przedmiot i Sztuk�,
ale potwierdza�o si� teraz podejrzenie, kt�re �ywi� od d�u�szego czasu to by�a
jedna tajemnica i jedna droga. Zrozumia�, ze pos�uguj�c si� medalionem jako
map�, znajdzie nareszcie drog� ze Szko�y do Sztuki.
Na razie czeka�y go inne, pilniejsze sprawy. Kiedy my�la� o tych wszystkich
kolegach z pracy, z Homerem na czele, wzdraga� si� na sam� my�l, �e kt�ry� z
nich m�g�by kiedykolwiek dzieli� sekret, kt�ry on wykry�.
Oczywi�cie �adnemu z nich nie uda�aby si� pr�ba z�amania kodu - nie starczy�oby
im do tego rozumu. Ale Homer by� dostatecznie podejrzliwy, by wyw�szy� trop cho�
na ma�ym odcinku drogi, a Jaffe nie zni�s�by, aby ktokolwiek - a zw�aszcza ten
t�py cham Homer - zbruka� jego �wi�tyni�.
M�g� zaradzi� nieszcz�ciu tylko w jeden spos�b. Musia� dzia�a� szybko, by
zniszczy� wszelkie poszlaki, kt�re mog�yby naprowadzi� Homera na w�a�ciwy �lad.
Oczywi�cie zatrzyma medalion przy sobie powierzy�y mu go wy�sze moce, kt�rych
oblicze zobaczy pewnego dnia. Zachowa tak�e dwadzie�cia lub trzydzie�ci list�w,
kt�re zawiera�y najwi�cej informacji na temat Szko�y, reszt� (oko�o 300) trzeba
b�dzie spali�. Przesy�ki zgromadzone w Dziale Niedor�czonych List�w musz� i��
tak�e do pieca. Wszystkie, co do jednego Troch� to potrwa, ale jest konieczne,
im szybciej to zrobi, tym lepiej. Przebra� listy, kt�re uzbiera� w mieszkaniu,
zapakowa� te, kt�rych ju� nie potrzebowa�, i uda� si� z powrotem do Dzia�u
Sortowania.
By�o ju� p�ne popo�udnie. Szed�, toruj�c sobie drog� w ludzkiej fali sun�cej w
przeciwnym kierunku Wszed� do Urz�du tylnym wej�ciem, by unikn�� spotkania z
Homerem, chocia� zna� rozk�ad jego dnia na tyle dobrze, by podejrzewa�, �e odbi�
kart� o 17:30, co do minuty, a teraz ��opie gdzie� piwo. Piec by� starym,
rozlatuj�cym si� gruchotem, dogl�da� go inny stary gruchot o nazwisku Miller, z
kt�rym Jaffe nigdy nie zamieni� s�owa - Miller by� g�uchy jak pie�.
Jaffe potrzebowa� troch� czasu, by mu wyja�ni�, ze b�dzie korzysta� z pieca
przez godzin� lub dwie i najpierw spali paczk�, kt�r� przyni�s� z domu, zaraz
tez wrzuci� j� do ognia. Potem poszed� do Pokoju Niedor�czonych List�w.
Homer nie ��opa� piwa na mie�cie. Czeka�, siedz�c na krze�le Jaffe'a pod go��
�ar�wk� i przerzuca� stosy list�w.
- No, co to za szwindel - zapyta�, ledwie Jaffe stan�� w drzwiach.
Jaffe wiedzia�, ze na nic by si� zda�o odgrywanie niewini�tka. Miesi�ce bada�
odcisn�y na jego twarzy pi�tno wiedzy. Nie m�g� ju� udawa� naiwnego. Ani tez
nie chcia�, w gruncie rzeczy.
- �aden szwindel - odpowiedzia� z jawn� pogard� wobec dziecinnych podejrze�
tamtego - Nie bior� niczego, co pan chcia�by wzi��. Albo z czego m�g�by pan
uczyni� jaki� u�ytek.
- O tym to ja b�d� decydowa�, ty o�le - powiedzia� Homer, odrzucaj�c listy,
kt�re przegl�da�, na zwa�y makulatury - Chc� wiedzie�, co tu kombinujesz. Poza
tym, ze urwa�e� si� z roboty.
Jaffe zamkn�� drzwi. Nie zdawa� sobie do tej pory sprawy, ze przez �ciany
dociera�y do pokoju odg�osy pracy pieca. Wszystko tu leciutko dr�a�o.
Worki, listy, s�owa w listach. Krzes�o, na kt�rym siedzia� Homer i kr�tki n�,
lez�cy na pod�odze przy krze�le, na kt�rym siedzia� Homer. Ca�e to pomieszczenie
leciutko si� porusza�o, jakby w g��bi ziemi brzmia� grzmot.
Jakby �wiat mia� si� za chwil� zawali�.
Mo�e tak b�dzie Dlaczego nie? Na nic zda si� udawanie, ze STATUS jest wci�� QUO.
On zmierza� w kierunku tronu, takiego czy innego.
Nie wiedzia�, jaki to tron i w jakiej znajduje si� krainie, ale musia� usun��
wszelkich pretendent�w. Nikt go nie oskar�y i nie os�dzi, nie skaz� na krzes�o
elektryczne. Teraz on ustanawia� prawa.
- Chcia�bym wyja�ni� - zwr�ci� si� do Homera, przybieraj�c ton prawie
nonszalancki - czym szwindel jest naprawd�.
- Tak. - powiedzia� Homer, krzywi�c pogardliwie usta - No, dlaczego nie
wyja�niasz?
- To ca�kiem proste. Ruszy� w kierunku Homera, krzes�a i no�a przy krze�le.
Szybko��, z jak� si� zbli�y�, sp�oszy�a Homera, ale nie ruszy� si� z krzes�a -
odkry�em pewn� tajemnic� - ci�gn�� Jaffe
- Co?
- Chce pan wiedzie�, co to za tajemnica?
Teraz Homer wsta�, ga�ki oczu dr�a�y mu jak wszystko dooko�a. Wszystko, opr�cz
Jaffe'a. Wszelkie dr�enie znik�o z jego r�k, wn�trzno�ci i g�owy. Sta� pewna
stopa na niepewnym gruncie.
- Nie wiem, o co ci, do cholery, chodzi - powiedzia� Homer - ale wcale mi si� to
nie podoba.
- Nie mam o to do pana pretensji - odpowiedzia� Jaffe. Nie patrzy� na n�. Nie
musia�. Wyczuwa� go - Ale pana obowi�zkiem jest wiedzie� o tym, co si� tu
dzieje, prawda? - ci�gn�� Jaffe.
Homer odszed� od krzes�a na kilka krok�w. Znik� gdzie� jego niedba�y,
rozko�ysany ch�d, kt�ry ch�tnie demonstrowa�. Potkn�� si�, jakby pod�oga
przechyli�a si� w bok.
- Siedzia�em w centrum �wiata - powiedzia� Jaffe W tym pokoju ...
W�a�nie tutaj si� to wszystko odbywa - Czy to prawda?
- Prawda jak cholera.
Na twarzy Homera ukaza� si� nerwowy u�mieszek. Spojrza� w stron� drzwi.
- Chce pan i��? - zapyta� Jaffe - Tak - popatrzy� na zegarek nie widz�cymi
oczyma - Musze lecie� Wpad�em tu tylko, �eby...
- Boisz si� mnie - powiedzia� Jaffe - I masz racj�. Nie jestem ju� tym, kim
by�em.
- Czy to prawda?
- Powtarzasz si�.
Homer zn�w spojrza� w stron� drzwi. Mia� do nich pi�� krok�w, cztery, je�li
pobiegnie. Przeby� po�ow� tej odleg�o�ci, gdy Jaffe podni�s� z pod�ogi n�.
Schwyci� za klamk�, s�ysz�c, ze tamten si� zbli�a.
Obejrza� si� - n� trafi� prosto w jego oko. To nie by� przypadkowy cios.
To by�a synchronizacja. Oko b�ysn�o i b�ysn�� n�. B�yski zderzy�y si�, w
nast�pnej chwili, krzycz�c, osuwa� si� po drzwiach na pod�og�, a Randolph
�ledzi� ruch cia�a, by wydoby� z jego g�owy n� do otwierania list�w.
Huk pieca wzmaga� si�. Stoj�c ty�em do work�w, Jaffe czu�, jak listy tuli�y si�
do siebie, wstrz�s przestawia� s�owa na kartkach, uk�adaj�c z nich wspania�y
poemat. Krew jak morze, m�wi� poemat; my�li Jaffe'a p�ywa�y w morzu jak g�ste
skrzepy, pal�ce jak ogie�.
Zacisn�� mocno palce na trzonku no�a. Nigdy jeszcze nie przela� krwi, nawet nie
rozgni�t� pluskwy, chyba mimo woli. Ale teraz, zaciskaj�c w pi�ci gor�cy, mokry
n�, czu� si� cudownie. To by�a przepowiednia, to by� dow�d.
Z u�miechem wyci�gn�� ostrze z oczodo�u Homera i, zanim jego ofiara zd��y�a
ze�lizn�� si� po drzwiach na pod�og�, wbi� go Homerowi w gard�o a� po trzonek.
Tym razem nie pozostawi� go tam ani chwili. Uciszywszy krzyki Homera, wyci�gn��
n� i wbi� go w �rodek jego piersi. Trafi� na ko�� i musia� pokona� ten op�r,
ale nagle przyby�o mu si� Homer krztusi� si� krew p�yn�a mu z ust i zranionego
gard�a Jaffe wyci�gn�� n�. Nie zada� nast�pnego ciosu. Wytar� ostrze chusteczka
do nosa i odwr�ci� si� od cia�a, zastanawia� si� nad nast�pnym posuni�ciem.
Gdyby pr�bowa� wrzuci� worki do pieca, ryzykowa�, ze go przy�api� i chocia�
zabicie tego t�pego brutala wprawi�o go w uniesienie, zdawa� sobie spraw� z
niebezpiecze�stwa, w razie wykrycia morderstwa. Lepiej przenie�� palenisko
tutaj. W ko�cu ogie� jest ruchomym �wi�tem. Potrzebowa� tylko zapa�ek, a Homer
je mia�. Pochyli� si� nad zgarbionym cia�em w poszukiwaniu pude�ka zapa�ek.
Znalaz� je, wyci�gn�� z kieszeni Homera i podszed� do work�w.
Ku w�asnemu zdziwieniu poczu� smutek, kiedy podpala� nie dor�czone listy.
Sp�dzi� po�r�d nich tyle tygodni w jakim� dzikim uniesieniu, upojony
tajemnicami. Teraz musia� to wszystko porzuci�. Od tej chwili - po zabiciu
Homera i spaleniu list�w - sta� si� uciekinierem, cz�owiekiem bez historii,
przyzywany przez jak�� Sztuk�, o kt�rej nie wiedzia� nic, ale pragn�� jej jak
niczego na �wiecie.
Zmi�� kilka kartek na podpa�k�. Nie w�tpi�, ze kiedy pojawi si� p�omie� - ju�
nie zga�nie, wszystko w tym pokoju by�o �atwopalne listy, tkanina, cia�o.
Zgromadzi� trzy stosy papieru i zapali� zapa�k�. P�omie� pali� si� jasno,
patrz�c na� zrozumia�, jak bardzo nienawidzi jasno�ci. Ciemno�� jest o wiele
ciekawsza pe�na tajemnic, pe�na gr�b. Przy�o�y� p�on�c� zapa�k� do stosu
podpa�ki i przygl�da� si� rosn�cym p�omieniom. Po chwili wycofa� si� w stron�
drzwi.
By� tam oczywi�cie Homer, le�a� na pod�odze oparty o drzwi, krew s�czy�a si� z
trzech miejsc. Nie�atwo by�o przesun�� jego zwaliste cia�o Jaffe wyt�y�
wszystkie si�y, kie�kuj�cy ogie� rzuca� na �cian� jego cie�. W czasie gdy
przesuwa� cia�o zabitego na bok - w ci�gu zaledwie p� minuty - ciep�o w pokoju
wyra�nie wzros�o, a kiedy wychodz�c obejrza� si� za siebie, ca�y pok�j ton�� w
ogniu, �ar porusza� powietrzem, tworz�c wiatr, a ten z kolei wzmaga� p�omienie.
Dopiero w swoim pokoju, kiedy usuwa� z niego wszystko, co mia�o z nim ��czno�� -
zacieraj�c wszelki �lad istnienia Randolpha Ernesta Jaffe'a - po�a�owa� tego, co
zrobi�. Nie podpalenia - to by�o bardzo rozs�dne posuni�cie, �a�owa�, ze
pozwoli�, by cia�o Homera sp�on�o wraz z listami. Zrozumia�, �e powinien by�
zem�ci� si� w bardziej wyszukany spos�b. Trzeba by�o poci�� cia�o na kawa�eczki,
zapakowa� oddzielnie ka�d� cz�stk� j�zyk, oczy, j�dra, wn�trzno�ci, sk�r�,
czaszk�, i nada� je na poczt�, bazgrz�c na przesy�kach jakie� bzdurne adresy,
aby przypadek (czyli synchronizacja) m�g� sam wybra� pr�g, na kt�rym wyl�duje
cz�stka Homera. Listonosz wys�any poczt�.
Obieca� sobie, ze w przysz�o�ci nie przepu�ci wi�cej podobnych przejaw�w ironii
losu.
Oczyszczanie pokoju nie zaj�o mu wiele czasu. Mia� bardzo niewiele rzeczy i
ma�o o nie dba�. Je�li chodzi o stan posiadania, to Jaffe prawie nie istnia�.
By� sum� kilku dolar�w, kilku fotografii i kilku sztuk odzie�y. Wszystko to
zmie�ci�o si� w niedu�ej walizce, w kt�rej pozosta�o jeszcze miejsce na zestaw
encyklopedii.
Przed p�noc� opuszcza� Omaha z t� w�a�nie walizk� w r�ce, got�w odby� podr� w
jakimkolwiek kierunku. Brama Wschodu. Brama Zachodu.
Nie dba�, kt�r� p�jdzie drog�, byle doprowadzi�a go do Sztuki.
II
Jaffe prowadzi� do tej pory nijakie, bezbarwne �ycie. Urodzi� si� 50 mil od
Omaha, chodzi� tam do szko�y, pochowa� rodzic�w, zaleca� si� do dw�ch kobiet z
tego miasta i �adnej nie uda�o mu si� doprowadzi� do o�tarza.
Kilkakrotnie wyje�d�a� z tego stanu, a nawet my�la� (po drugim nieudanym
narzecze�stwie) o przeprowadzce do Orlando, gdzie mieszka�a jego siostra, ale
ona odradzi�a mu to, twierdz�c, �e si� b�dzie �le czu� w�r�d tamtejszych ludzi i
w niezmiennie s�onecznym klimacie. Zosta� wi�c w Omaha, bezustannie zmieniaj�c
prac�, nie wi���c si� na d�u�ej z niczym ani z nikim, a �wiat odp�aca� mu r�wn�
oboj�tno�ci�.
Jednak odosobnienie Pokoju Niedor�czonych List�w ukaza�o mu horyzonty, kt�rych
istnienia nawet nie podejrzewa�, budz�c w nim t�sknot� do podr�y. Nie dba� o
s�o�ce, �ycie na przedmie�ciu, weso�e miasteczka z Mickey Mouse. To by�o takie
banalne - po co zawraca� tym sobie g�ow�? Teraz ju� wiedzia�, w czym rzecz. By�y
tajemnice, kt�re m�g� odkry�, i pot�gi, nad kt�rymi m�g� zapanowa�, a kiedy ju�
zostanie Kr�lem �wiata, zr�wna z ziemi� przedmie�cia (i s�o�ce, je�li zdo�a),
odmieni �wiat w gor�c� ciemno��, w kt�rej cz�owiek b�dzie m�g� wreszcie pozna�
tajni� w�asnej duszy.
W listach wiele pisano o "skrzy�owaniu"; przez d�ugi czas bra� to poj�cie
dos�ownie, s�dz�c, �e w�a�nie w Omaha znajdowa� si� na takim skrzy�owaniu, i �e
tam zdob�dzie wiedz� na temat Sztuki. Ale gdy opu�ci� miasto i odchodzi� od
niego coraz dalej, zaczyna� rozumie� b��d takiego dos�ownego podej�cia.
Korespondenci, kt�rzy pisali o skrzy�owaniu, nie mieli na my�li punktu
przeci�cia dw�ch autostrad, lecz miejsce krzy�owania si� stan�w �wiadomo�ci, w
kt�rym ludzkie Jestestwo styka�o si� z obcym jestestwem, i obydwa - odmienione -
podlega�y dalszemu rozwojowi. Takie miejsca, ruchliwe i zmienne, budzi�y
nadziej� na objawienie.
Mia� oczywi�cie bardzo niewiele pieni�dzy, ale ten fakt by� jakby bez znaczenia.
W tygodniach, kt�re nast�pi�y po jego ucieczce z miejsca zbrodni, dostawa� po
prostu wszystko, czego potrzebowa�. Wystarczy�o, by podni�s� kciuk, a z piskiem
opon zatrzymywa� si� przy nim jaki� samoch�d. Kiedy kierowca pyta� go, dok�d si�
wybiera, a Jaffe odpowiada�, �e pojedzie tam, dok�d on, Jaffe, chce si� uda�,
kierowca odwozi� go w�a�nie w tamto miejsce.
Zupe�nie, jakby Jaffe by� osob� b�ogos�awion�. Gdy si� potkn��, zawsze znalaz�
si� kto�, kto pom�g� mu wsia�. Kiedy by� g�odny, zapraszano go do sto�u.
Pewna kobieta w Illinois podwioz�a go swoim samochodem, a potem zapyta�a, czy
zechce zosta� u niej na noc - to ona potwierdzi�a stan b�ogos�awie�stwa, w
kt�rym si� znajdowa�.
- Widzia�e� co� niezwyk�ego, prawda? - szepn�a w �rodku nocy. - Masz to w
oczach. To twoje oczy kaza�y mi wzi�� ci� do samochodu.
- I da� mi to? - zapyta�, wskazuj�c jej podbrzusze.
- Tak, to te� - odpowiedzia�a. - Powiedz, co widzia�e�?
- Jeszcze zbyt ma�o.
- B�dziemy si� jeszcze kocha�?
- Nie.
***
W�druj�c od stanu do stanu, dostrzega� tu i �wdzie przeb�yski prawdy, o kt�rych
m�wi�y listy. Sekrety odwa�a�y si� wyjrze� z ukrycia tylko dlatego, �e to on
przechodzi� obok, one za� rozpoznawa�y w nim przysz�ego w�adc�. W Kentucky
zdarzy�o mu si� widzie� cia�o wyrostka, wy�owione z rzeki; le�a� rozci�gni�ty na
trawie, z szeroko rozrzuconymi ramionami, a obok �ka�a i zawodzi�a Jaka�
kobieta. Oczy ch�opca by�y otwarte, guziki spodni nie zapi�te. Przygl�daj�c mu
si� z bliska jako jedyny z t�umu gapi�w, kt�remu policja pozwoli�a tam zosta�
(zn�w jego oczy), rozkoszowa� si� przez chwil� uk�adem cia�a ch�opca - zupe�nie
jak figurka na medalionie; niemal pragn�� rzuci� si� do rzeki, by zazna�
rozkoszy toni�cia. W Idaho spotka� m�czyzn�, kt�ry straci� rami� w wypadku
samochodowym. Kiedy siedzieli popijaj�c, m�czyzna powiedzia�, �e wci�� odczuwa�
swoj� odci�t� r�k�; lekarze t�umaczyli mu, �e jest to po prostu reakcja systemu
nerwowego, ale on wiedzia�, �e chodzi tu o jego cia�o astralne, kt�re - wci��
nienaruszone - �yje w innym wymiarze egzystencji. M�wi�, �e potrafi si�
regularnie samozaspokaja� przy pomocy odci�tej r�ki, i zaproponowa�, �e to
zademonstruje. M�wi� prawd�. P�niej powiedzia�:
- Potrafisz widzie� w ciemno�ci, prawda?
Jaffe nigdy o tym nie my�la�, ale teraz, gdy zwr�cono mu na to uwag�, pomy�la�,
�e to chyba prawda.
- Jak si� tego nauczy�e�?
- Nie uczy�em si�.
- Mo�e to dzi�ki astralnym oczom?
- Mo�e - Czy chcesz, by ci� znowu possa�?
- Nie.
***
Zbiera� od ludzi do�wiadczenia, po jednym od ka�dego z nich, wchodz�c w ich
�ycie i wychodz�c, a oni tracili zmys�y, umierali lub p�akali.
Zaspokaja� wszystkie swoje zachcianki, szed�, gdziekolwiek wzywa� go instynkt;
tajemne �ycie miasta wychodzi�o mu naprzeciw ledwie przekroczy� rogatki.
Nic nie wskazywa�o na to, �e jest poszukiwany przez policj�. Mo�e nie
odnaleziono cia�a Homera na pogorzelisku, a mo�e policja uzna�a, �e sam pad�
ofiar� po�aru. Jakikolwiek by� tego pow�d, nikt za nim nie w�szy�.
Szed�, gdzie chcia�, i robi�, na co mu przysz�a ochota, a� zaspokoi� wszystkie
swoje pragnienia i potrzeby i odczu� przesyt. Przyszed� czas, by przekroczy�
pr�g.
Zatrzyma� si� w Los Alamos w stanie Nowy Meksyk w pewnym motelu, opanowanym
przez karaluchy. Zamkn�� si� w pokoju z dwiema butelkami w�dki, rozebra� si� do
naga, zaci�gn�� zas�ony na dwie doby i pozwoli� swojemu umys�owi na zupe�n�
swobod�. Nie jad� przez 48 godzin, nie z braku pieni�dzy, bo mia� je, ale
dlatego �e uczucie lekko�ci sprawia�o mu przyjemno��. Jego wyg�odzone my�li,
smagane przez w�dk�, wyrwa�y si� spod wszelkiej kontroli, po�eraj�c si� nawzajem
i brudz�c odchodami, na przemian barbarzy�sko prymitywne i barokowo ozdobne. Gdy
le�a� na pod�odze, wyl�ga�y z ciemno�ci karaluchy i chodzi�y po jego ciele. To
mu nie przeszkadza�o; polewa� pachwiny w�dk� dopiero wtedy, gdy ich krz�tanina
wprawia�a go w stan podniecenia, rozpraszaj�c Jego uwag�. Chcia� tylko my�le�.
Unosi� si� w powietrzu i my�le�.
Z rzeczy fizycznych do�wiadczy� wszystkiego: gor�ca i zimna; seksu i braku
seksu; by� podmiotem i przedmiotem mi�o�ci. Nie chcia� wi�cej �adnego z tych
dozna� - przynajmniej nie jako Randolph Jaffe. By� inny wymiar egzystencji, inne
strefy odczuwania, w kt�rych seks i morderstwo, rozpacz i g��d i wszystko inne
mog�oby na nowo go zaciekawi�. Ale stanie si� tak dopiero, gdy prze�amie bariery
obecnej egzystencji; zostanie Artyst�; odmieni �wiat.
Tu� przed �witem, gdy nawet karaluchy traci�y werw�, zrozumia�, �e kto� go
wzywa.
By� w nim wielki spok�j. Jego serce bi�o powoli i miarowo. P�cherz sam mu si�
opr�ni� jak u ma�ego dziecka. Nie by�o mu ani zbyt ciep�o, ani zbyt zimno.
Nie czu� si� ani zbyt senny, ani nadmiernie rozbudzony. A na skrzy�owaniu -
kt�re nie by�o pierwszym i nie b�dzie ostatnim - co� ci�gn�o go za wn�trzno�ci
i wzywa�o do siebie.
Natychmiast wsta�, ubra� si�, wzi�� pozosta�� butelk� w�dki i ruszy� przed
siebie. W jego wn�trzno�ciach zew nie ucicha�. Szarpa� nim, gdy odesz�a zimna
noc i zacz�o wstawa� s�o�ce. Szed� boso. Stopy mu krwawi�y, ale w�asne cia�o
niewiele go obchodzi�o; odsuwa� od siebie b�l, zapija� go w�dk�.
Po po�udniu w butelce pokaza�o si� dno; wok� by�a pustynia, a on po prostu
szed� w kierunku, sk�d dochodzi� zew, ledwie �wiadomy, �e nios�y go stopy.
W g�owie mia� pustk�, pr�cz my�li o Sztuce i jej zdobyciu, ale i ta ambicja
pojawia�a si� i znika�a. Podobnie jak sama pustynia.
Mniej wi�cej pod wiecz�r dotar� w okolice, w kt�rych nawet najzwyklejsze fakty -
ziemia pod jego stopami, mroczniej�ce niebo nad jego g�ow� - stawa�y si�
w�tpliwe. Nie by� nawet pewien, czy idzie. Nieobecno�� wszystkiego by�a
przyjemna, ale nie trwa�a d�ugo. Zew gna� go wci�� naprz�d, a on nawet nie by�
go �wiadomy - noc, podczas kt�rej wyszed� z hotelu, nagle sta�a si� dniem, a on
zda� sobie spraw�, �e stoi: zn�w �ywy, zn�w Randolph Jaffe - na pustyni jeszcze
bardziej ja�owej ni� ta, kt�r� opu�ci�. By�o tu wczesne rano. S�o�ce sta�o
jeszcze nisko, ale ju� zaczyna�o dopieka� na niebie bez jednej chmurki.
Czu� teraz, jak jest obola�y, zbiera�o mu si� na wymioty, ale nie m�g� si�
oprze� wezwaniu, kt�re szarpa�o jego wn�trzno�ci. Musia� i��, wi�c szed�
zataczaj�c si�, chocia� by� zupe�nie wyczerpany i rozbity. P�niej przypomnia�
sobie, �e przechodzi� przez jakie� miasto i widzia� stalow� wie��, wznosz�c� si�
na bezludziu. Ale to by�o dopiero u kresu podr�y, w prymitywnej chatce z
kamienia; drzwi chaty otwar�y si� w�a�nie, gdy opu�ci�y go resztki si� i pad�,
przekraczaj�c pr�g.
III
Drzwi zamkn�y si�, gdy wszed�, ale jego umys� by� otwarty i jasny. Po drugiej
stronie gasn�cego ogniska siedzia� starzec o twarzy smutnej i nieco g�upawej,
jak twarz b�azna, szminkowana i �cierana przez pi��dziesi�t lat bufonady, o
t�ustej cerze i rozszerzonych porach; w�osy, czy raczej siwe ich resztki, mia�
d�ugie. Siedzia� ze skrzy�owanymi nogami. Od czasu do czasu, kiedy Jaffe
odpoczywa�, by podj�� na nowo wysi�ek m�wienia, stary unosi� jeden po�ladek i
puszcza� g�o�ne wiatry.
- Odnalaz�e� przej�cie - powiedzia� po pewnym czasie. - My�la�em, �e umrzesz,
zanim ci si� to uda. Wielu ju� zgin�o. Trzeba prawdziwej woli.
- Przej�cie dok�d? - zapyta� Jaffe z wysi�kiem.
- Jeste�my w P�tli. W P�tli czasu, obejmuj�cej kilka minut. To ja j� zawi�za�em,
by si� w niej schroni�. To jedyne miejsce, gdzie jestem bezpieczny.
- Kim jeste�?
- Nazywam si� Kissoon.
- Czy jeste� jednym ze Szko�y?
Na twarzy po drugiej stronie ognia odbi�o si� zdziwienie.
- Wiele wiesz.
- Nie. W gruncie rzeczy niewiele. Jakie� strz�py, fragmenty.
- Ma�o kto wie o Szkole.
- Wiem, �e jest ich troch� - odpowiedzia� Jaffe.
- Naprawd�? - zapyta� Kissoon; g�os mu stwardnia�. - Chcia�bym wiedzie�, kim s�.
- Mam listy, kt�re pisali... - powiedzia� Jaffe i urwa�. Zda� sobie spraw�, �e
ju� nie pami�ta, gdzie je zostawi�, te bezcenne wskaz�wki, kt�re prowadzi�y go
przez tyle m�ki i rozkoszy.
- Listy od kogo? - zapyta� Kissoon.
- Od ludzi, kt�rzy wiedz�... kt�rzy co� odgaduj�... o Sztuce.
- Naprawd�? I co oni o niej m�wi�?
Jaffe potrz�sn�� g�ow�.
- Niewiele potrafi� z tego zrozumie� - powiedzia�. - Ale my�l�, istnieje
morze...
- Istnieje - przytakn�� Kissoon. - A ty chcia�by� wiedzie�, gdzie je odnale��,
jak si� tam dosta�, w jaki spos�b posi��� z niego pot�g�.
- Tak.
- A w zamian za t� wiedz�, co oferujesz?
- Nie mam nic.
- Pozw�l, �e ja to os�dz� - powiedzia� Kissoon, wznosz�c wzrok ku dachowi
chatki, jakby przypuszcza�, �e ujrzy co� wa�nego w dymie, kt�ry si� tam
gromadzi�.
- W porz�dku - westchn�� Jaffe. - Cokolwiek zechcesz, jest twoje.
- To brzmi uczciwie.
- Musz� zdoby� t� wiedz�. Potrzebna mi jest Sztuka.
- Oczywi�cie, oczywi�cie.
- Prze�y�em ju� tyle, �e nie ma przeszk�d, �ebym j� osi�gn��.
Wzrok Kissoona zn�w spocz�� na Jaffe.
- Naprawd�? W�tpi�.
- Chc� uzyska�... Chc� uzyska� (Co? - pomy�la�. Czego chcesz?)
Wyja�nienia - powiedzia�.
- No, dobrze, od czego zacz��?
- Od morza - odpar� Jaffe.
- Ach, od morza?
- Gdzie ono jest?
- Czy kiedykolwiek by�e� zakochany? - zapyta� Kissoon.
- Tak, chyba tak.
- A wi�c by�e� w Quiddity ju� dwa razy. Po raz pierwszy - kiedy sp�dzi�e� sw�
pierwsz� noc poza �onem. Po raz drugi - w noc, kt�r� sp�dzi�e� u boku ukochanej.
A mo�e ukochanego, co? - Roze�mia� si�. - Z ni� czy z nim, co za r�nica.
- Quiddity to morze?
- Quiddity to morze. S� w nim wyspy, zwane Efemerydami.
- Chc� tam by� powiedzia� Jaffe ledwie dos�yszalnym g�osem.
- B�dziesz. Jeszcze jeden raz.
- Kiedy?
- W ostatni� noc twojego �ycia. To wszystko, co udaje nam si� zdoby�.
Trzy zanurzenia w Morzu Sn�w. Jedno mniej, a straciliby�my rozum. Jedno
wi�cej...
- Co wtedy?
- Wtedy przestaliby�my by� lud�mi.
- A Sztuka?
- C�... r�nie si� o niej m�wi.
- Czy masz j�?
- Czy j� mam?
- No, Sztuk�. Czy potrafisz si� ni� pos�ugiwa�? Czy mo�esz mnie jej nauczy�?
- By� mo�e.
- Jeste� Jednym ze Szko�y - powiedzia� Jaffe. - Wi�c musisz j� posiada�, czy nie
tak?
- Jednym? - brzmia�a riposta. - Jestem ostatnim. Jedynym.
- Wi�c podziel si� ze mn�. Chcia�bym posi��� moc odmiany �wiata.
- Niez�a ambicyjka.
- Uwa�aj, co m�wisz - powiedzia� Jaffe, coraz silniej podejrzewaj�c, �e stary
bierze go za durnia. - Nie odejd� st�d z niczym, Kissoon. Kiedy opanuj� Sztuk�,
b�d� m�g� wst�pi� do Quiddity, czy tak? Na tym to wszystko polega.
- Sk�d o tym wiesz?
- Tak czy nie?
- Tak. Powtarzam pytanie: sk�d o tym wiesz?
- Znam si� na uk�adankach. Ca�y czas si� tym zajmuj� - u�miechn�� si�, gdy
dopasowywa� w my�lach klocek do klocka. - Quiddity istnieje w pewnym sensie poza
�wiatem, prawda? Sztuka pozwala tam przej��, mo�na tam wi�c przebywa�, kiedy
przyjdzie cz�owiekowi ochota. To taki w�asny kawa�ek tortu.
- Co?
- Kto� kiedy� tak to okre�li�: w�asny kawa�ek tortu.
- Dlaczego zadowala� si� kawa�kiem? - rzuci� Kissoon.
- W�a�nie! Dlaczego nie si�gn�� po ca�y pieprzony tort?
Kissoon popatrzy� na niego prawie z podziwem.
- Jaka szkoda - powiedzia� - �e stoisz tak nisko na drabinie ewolucji. Gdyby nie
to, mo�e m�g�bym dzieli� z tob� to wszystko.
- Co powiedzia�e�?
- Powiedzia�em, �e za du�o w tobie z ma�py. Nie mog� przekaza� ci sekret�w,
ukrytych w moim umy�le. Nie wiedzia�by�, co z nimi robi�.
Sko�czy�oby si� na tym, �e zbruka�by� Quiddity jakimi� niedowarzonymi
ambicyjkami. A Quiddity musi pozosta� czyste.
- Ju� ci m�wi�em... Nie odejd� st�d z kwitkiem. Mo�esz ode mnie wzi��, co
chcesz. Z tego, co mam. Tylko b�d� moim nauczycielem.
- Odda�by� mi swoje cia�o? - zapyta� Kissoon. - Odda�by�?
- Co?
- Tylko tym mo�esz kupczy�. Czy dasz mi Je?
Propozycja zbi�a Jaffe'a z tropu.
- Chodzi ci o seks?
- Chryste, co ty wygadujesz.
- Wi�c o co chodzi? Nie rozumiem.
- O cia�o i krew. O naczynie. Chc� zaj�� twoje cia�o.
Jaffe wpatrywa� si� w Kissoona, a ten wpatrywa� si� w Jaffe'a.
- No wi�c? - odezwa� si� stary.
- Nie mo�esz tak po prostu wej�� w moj� sk�r� - powiedzia� Jaffe.
- Owszem, mog�, kiedy b�dzie wolna.
- Nie wierz� ci.
- Jaffe, w�a�nie ty nigdy nie powiniene� tak m�wi�: nie wierz�.
Niezwyk�o�� jest norm�. Istniej� p�tle czasu. Jeste�my teraz w jednej z nich.
Nasze umys�y s� jak wojska gotowe do wymarszu. S� s�o�ca w naszych l�d�wiach i
szparki w niebie. Ka�dy stan ma swoje szyfry...
- Szyfry?
- Zakl�cia! B�agania! Czary! Czary! One s� wsz�dzie. Masz racj�:
Quiddity rzeczywi�cie jest ich �r�d�em, a Sztuka zamkiem i kluczem. I ty
uwa�asz, �e w�lizni�cie si� w tw� sk�r� sprawi mi trudno��. Wi�c niczego si� nie
nauczy�e�?
- Za��my, �e si� zgodz�.
- Za��my.
- Co sta�oby si� ze mn�, gdybym rzeczywi�cie opu�ci� swoje cia�o? - Pozosta�by�
tutaj. Jako duch. To nie jest pa�ac, ale zawsze jaki� dom.
Wr�c�, za jaki� czas. Wtedy odzyskasz swoje cia�o i krew.
- Na co by ci si� przyda�o takie cia�o? - powiedzia� Jaffe. - Nie lepsze od
�cierwa.
- To moja rzecz - odpowiedzia� Kissoon.
- Chc� wiedzie�.
- A ja wol� ci nie m�wi�. Je�li chcesz opanowa� Sztuk�, to r�b, do diab�a, co ci
ka��. Nie masz wyboru.
Spos�b bycia starego jego bezczelny u�mieszek, wzruszenie ramion. przymkni�cie
powiek, jakby nie chcia� marnowa� wzroku na przybysza wszystko to przypomina�o
Jaffe'owi Homera. �wietna by�aby z nich para: t�py brutal i przebieg�y, stary
cap. Kiedy my�la� o Homerze, musia� tak�e pomy�le� o no�u, ukrytym w kieszeni.
Ile naci�� musia�by zrobi� na tym �ylastym zew�oku, zanim b�l zmusi Kissoona do
m�wienia? Czy b�dzie musia� odci�� staruchowi palce, kawa�ek po kawa�ku? Je�li
tak, to by� got�w. Mo�e odci�� mu uszy. A gdyby wyd�uba� mu oczy? Zrobi, co
b�dzie trzeba; ju� dawno przesta� odczuwa� obrzydzenie.
Wsun�� d�o� do kieszeni, zacisn�� palce na no�u.
Kissoon zauwa�y� ten ruch.
- A wi�c niczego nie zrozumia�e� - powiedzia�. Jego oczy pobieg�y do Jaffe'a i z
powrotem, jakby mierzy� szybko�� przep�ywu powietrza mi�dzy sob� a Jaffe'em.
- Rozumiem o wiele wi�cej, ni� s�dzisz - odpar� Jaffe. - Rozumiem, �e nie jestem
dla ciebie dostatecznie czysty. Nie jestem - jak ty to m�wi�e�? - wystarczaj�co
wysoko ewoluowany. Tak, ewoluowany.
- Powiedzia�em, �e jeste� ma�p�.
- Owszem, tak powiedzia�e�.
Obrazi�em wi�c ma�p�.
Jaffe mocniej zacisn�� palce na no�u. Zacz�� powoli wstawa�.
- Nie odwa�ysz si� - powiedzia� Kissoon.
- Czerwona p�achta na byka - odpar� Jaffe; wysi�ek, jakim by�o powstanie z
pod�ogi, przyprawi� go o zawr�t g�owy - to twoje gadanie, �e si� nie odwa��.
Widzia�em w �yciu to i owo... robi�em ju� r�ne rzeczy - powoli wydobywa� n� z
kieszeni. - Nie boj� si� ciebie.
Kissoon da� spok�j obliczeniom i zatrzyma� wzrok na ostrzu. Jego twarz nie
zdradza�a zdziwienia, jak twarz Homera, ale widnia� na niej strach.
Widz�c jego min�, Jaffe odczu� dreszczyk satysfakcji.
Kissoon powoli wsta� z pod�ogi. By� o wiele ni�szy od Jaffe'a - prawie karze� -
i ca�e cia�o mia� dziwnie niekszta�tne, jakby kiedy� po�amano mu wszystkie ko�ci
i stawy, a potem sk�adano w po�piechu.
- Nie powiniene� przelewa� krwi - powiedzia� szybko. - Przynajmniej nie tutaj,
nie w P�tli. Zakaz przelewania krwi wchodzi w sk�ad formu�y P�tli.
- Kiepska wym�wka - Jaffe ruszy� powoli wok� ogniska, by dopa�� swej ofiary.
- Ale to prawda - powiedzia� Kissoon i u�miechn�� si� do Jaffe'a; by� to
dziwaczny u�miech, zupe�nie nie pasuj�cy do ca�ej sytuacji. - K�amstwo k��ci si�
z moim poj�ciem honoru.
- Przez rok pracowa�em w rze�ni. W Omaha, stan Nebraska - powiedzia� Jaffe. - W
Bramie Zachodu. Przez ca�y rok pracowa�em przy �wiartowaniu mi�sa. Znam si� na
rzeczy.
Kissoon by� teraz przera�ony. Opar� si� plecami o �cian�, przytrzymuj�c si� jej
szeroko rozstawionymi ramionami. Jak bohaterka jakiego� niemego filmu - pomy�la�
Jaffe. Oczy Kissoona nie by�y teraz p� - otwarte, ale ogromne i wilgotne. Nie
m�g� si� zdoby� nawet na gro�by; sta� tylko i trz�s� si� ze strachu.
Jaffe po�o�y� r�k� na sflacza�ej grdyce starego. Chwyci� mocno - jego palce i
kciuk wbi�y si� w cia�o i �ci�gna. Drug� r�k�, w kt�rej trzyma� st�pia�y n�,
uni�s� na wysoko�� lewego oka Kissoona. Oddech starego cuchn�� jak odchody
chorego starucha. Jaffe nie chcia� wdycha� tej woni, ale nie mia� wyboru; ledwie
wnikn�a w jego p�uca, zrozumia�, �e stary go za�atwi�. Ten oddech by� czym�
wi�cej ni� tylko cuchn�cym powietrzem. By�a w nim jaka� wydzielina organizmu
Kissoona, kt�ra podst�pnie wnikn�a w jego cia�o - a przynajmniej usi�owa�a.
Jaffe zdj�� r�k� z jego chudej grdyki i odsun�� si�.
- Ty draniu! - wykrzykn��; krztusz�c si� i kaszl�c, pr�bowa� wydali� z siebie
tamten oddech, zanim wedrze si� w g��b jego organizmu.
Kissoon dalej odgrywa� komedi�.
- Wi�c mnie nie zabijesz? Darujesz