2244

Szczegóły
Tytuł 2244
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2244 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2244 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2244 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Francis Clifford Trzecia strona medalu Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Warszawa 1994 Prze�o�y�a Krystyna Jurasz_D�mbska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul, Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "PAX", Warszawa, 1977 Pisa� R. Sitarczuk Korekty dokona�y: K. Kopi�ska i K. Kruk Rozdzia� pierwszy Par� minut po trzeciej w sobotnie popo�udnie - kt�re zdaniem Anthony.ego Pascoe.a mia�o by� jeszcze jednym typowym sobotnim popo�udniem - jaki� cz�owiek, przecisn�wszy si� przez ci�b� ludzk� w g�rnej hali budynku pasa�erskiego nr 1 na lotnisku londy�skim, podszed� do stoiska ca�ego ze szk�a i tekowego drzewa, gdzie mie�ci�a si� filia Banku Zachodnio_Centralnego. Oznajmi�, �e w�a�nie przylecia� z Zurychu i bardzo si� �pieszy. ("Urodziny mego najm�odszego. B�d� si� mia� z pyszna, je�eli nie zd��� na tort ze �wieczkami - wie pan, jak to jest.") Chodzi�o mu o g�upstwo: we czwartek leci znowu do Genewy i chcia�by podj�� r�wnowarto�� stu funt�w we frankach szwajcarskich. Czy mogliby mu to przygotowa�? �eby ju� czeka�y? - Oczywi�cie - odpar� Pascoe odruchowo. Urz�dnicy banku pracowali kolejno na lotnisku - innych bank�w tak�e - i nie przypomina� sobie, �eby za�atwia� kiedykolwiek tego w�a�nie klienta. Tutaj rzadko mia�o si� sta�ych klient�w. - Czy mog� prosi� o nazwisko? - Bartholomew. E. D. Bartholomew. - A potem, kiedy Pascoe skin�wszy g�ow� ju� odwraca� si�, doda�: - Mo�e panu to u�atwi m�j paszport. Niech pan sprawdzi, ja do�� cz�sto za�atwiam takie sprawy tutaj. Pascoe otworzy� paszport na ostatniej stronie. Wystarczy�o mu jedno spojrzenie, �eby si� zorientowa�, �e w ci�gu ostatnich czterech miesi�cy ten go�� podj�� osiemset funt�w - trzysta we frankach szwajcarskich w styczniu, ��cznie trzysta w lirach przez luty i marzec i jeszcze dwie�cie we frankach szwajcarskich w kwietniu. Ko�o ka�dej pozycji widnia�a owalna piecz�tka Banku Zachodnio_Centralnego podsygnowana przez kasjera. - Zasadniczo konto mam w Hounslow - m�wi� Bartholomew wsparty niecierpliwie �okciami na kontuarze - ale um�wi�em si�, �e b�d� za�atwia� to zawsze tu, u was. Tak jest o wiele wygodniej dla mnie, bo stale je�d�� tam i z powrotem. - B�dzie pan �askaw podpisa� formularz T. - Zawsze co� podpisuj�, chocia� nie mam zielonego poj�cia, jak si� to nazywa. Pan chyba od niedawna tutaj na lotnisku, prawda? - Jestem tu od marca. - Nie widzia�em pana dot�d. Widocznie mijali�my si�. Pascoe u�miechn�� si� uprzejmie. Wyj�� formularz T spod przeno�nej kasy. - Sto funt�w pan powiedzia�? We frankach szwajcarskich? - Na dwunast� w czwartek. - NIecierpliwe b�bnienie palcami po kontuarze. - NIech pan tego teraz nie wype�nia. POdpisz� in blanco. ZOstawi� panu paszport, �eby pan m�g� i tam wpisa�, co trzeba. Szczerze m�wi�c, bardzo ch�tnie par� dni odpoczn� od jego widoku, odbior� go sobie razem z frankami. - Prosz� bardzo. Przy drugim ko�cu kontuaru George Lamb, drugi dy�urny kasjer, zaj�ty by� segregowaniem bilonu. Pascoe przekr�ci� formularz T frontem do klienta i poda� mu swoje pi�ro. POdczas gdy Bartholomew uj�� je i zabiera� si� do podpisywania, Pascoe odruchowo przewraca� strony paszportu. Ca�y kalejdoskop stempli wizowych a� do samego pocz�tku. Edward Douglas Bartholomew, dyrektor sp�ki, urodzony w Bristolu w roku 1926, zamieszka�y w Anglii... wci�� jeszcze nic nie zwiastowa�o tego, co mia�o nast�pi�. - Okropno��, co? Pascoe nie zrozumia�. - To zdj�cie. - Bartholomew nawet nie podni�s� g�owy. - M�g�by by� ka�dy. Cho�by pan. A jednak wystarcza, jako� wyje�d�am z nim i wracam. - Roze�mia� si�. - Ale po dw�ch latach tego dobrego lepiej by mnie mo�na rozpozna� po stanie mojej w�troby. Tymczasem jakby jaki� op�niony wstrz�s elektryczny zdawa� si� przeszywa� Pascoe.a na wskro�, z g��bi, z niewiadomego, nieodgadnionego �r�d�a. Zala� go potop my�li o wiele szybszych ni� mowa, a r�wnocze�nie poczu� przy�pieszone bicie serca, w do�ku co� jakby ss�cy b�l. I jakie� niezwyk�e, niezupe�nie jeszcze zrozumia�e uczucie, �e trzeba si� spieszy�. - Dzi�kuj� panu - us�ysza� w�asny g�os, kiedy Bartholomew zwr�ci� mu pi�ro. - A wi�c czwartek, dwunasta w po�udnie. - Zaraz si� tym zajm�. Patrzy�, jak Bartholomew podnosi walizk� i oddala si�, usi�uj�c ma�ym palcem oczy�ci� ucho zatkane z powodu zmiany ci�nienia. Potem spojrza� na zdj�cie. Znowu ta przemo�na pokusa, spot�gowana wspomnieniem poniesionej kl�ski. Vicky odesz�a od niego na pocz�tku tego roku, rzuci�a go dla Franka Hedgesa. I chocia� ot�pia�e zdumienie pierwszych dni ju� min�o i ust�pi�o miejsca zapiek�ej goryczy, nie zdawa� sobie jednak sprawy, �e niepostrze�enie zdo�a�o wida� os�abi� jego wol�. Minut� prawie nie m�g� poruszy� si� z miejsca. Niedowierzanie, dr�enie, przez moment md�o�ci nawet - czu� je kolejno, ale wszystko to nie uwolni�o go od tej przemo�nej pokusy wyzwolenia. Chocia� by�o za wcze�nie, �eby nabra� przebieg�o�ci, przecie� instynktownie zerkn�� w bok na George'a Lamba i przekona� si�, �e wci�� jeszcze zaj�ty jest le��cym przed nim srebrem. Potem popatrzy� w d� na zegar nad hal� dla pasa�er�w przyje�d�aj�cych, jakby przez stwierdzenie, kt�ra godzina, m�g� odzyska� kontakt ze zdrowym rozs�dkiem. Prawie dziesi�� po trzeciej... Zdawa�o mu si�, �e my�li rozbiegaj� si� naraz we wszystkich kierunkach, w pop�ochu, kt�ry sam spowodowa�, �e krzycz� jakie� przestrogi. Za wewn�trzn� przegrod� z mro�onego szk�a panna Soames pochyla�a g�ow� nad maszyn� do liczenia: rzuci� na ni� szybko okiem, jakby go przy�apa�a na gor�cym uczynku. POczu� nag�y zawr�t g�owy, zdawa�o mu si�, �e spada. P�odwr�cony plecami do Lamba z�o�y� formularz T i wetkn�� do paszportu, potem paszport wsun�� do wewn�trznej kieszeni marynarki - ruchy dosy� zwyczajne, zamiary zdradza�o tylko dr�enie r�k. Codzienno�� wkroczy�a w postaci jakiej� kobiety prosz�cej o zmian� na drobne do telefonu. Pascoe za�atwi� j� z twarz� bez wyrazu. POtem przez chwil� wszystko zdawa�o si� zabarwione na r�owawoszaro, a metaliczn� zapowied� nast�pnego lotu do Amsterdamu ledwo us�ysza� poprzez g�o�ne pulsowanie krwi. Wreszcie rozja�ni�o mu si� w oczach, zacz�� zbiera� my�li. MIa� mniej wi�cej dwie godziny na u�o�enie jakiego� planu. Autentyczny Bartholomew z krwi i ko�ci nie by� do niego tak bardzo podobny. Przede wszystkim by� wy�szy i zdecydowanie chudszy. A tak�e starszy o siedem lat. Fotografia by�a jednak dostatecznie stara, �eby zmniejszy� r�nic� wieku, i podobie�stwo, mimo �e nie a� tak wybitne, by�o jednak wystarczaj�ce, by przewa�y� szal�. Wahanie mog�o go by�o ocali� przed nim samym, ale ta cz�� jego osobowo�ci, kt�ra si� ju� zdecydowa�a, zmusi�a go do dzia�ania. Zanim zasun�� szuflad� ze swoj� kas� i przekr�ci� kluczyk, wzi�� z niej dwadzie�cia funt�w. Najspokojniej, jak umia�, powiedzia� do Lamba: - Za chwileczk� wr�c�, George. - Dobra. Lamb powiedzia� to pobrz�kuj�c bilonem. Pascoe przeszed� za wewn�trzn� przegrod�, min�� pann� Soames i pchn�� drzwiczki wyj�ciowe. Hala by�a zat�oczona. Poszed� w kierunku, kt�rego Lamb m�g� si� spodziewa�, potem skr�ci� w lewo ko�o stoiska z ksi��kami i przeszed� obok baru szybkiej obs�ugi Forte.a. Zdumiewa�o go, �e tak od razu wie, jaki powinien by� pierwszy krok. W jednym ze sklep�w przytykaj�cych do schod�w restauracji wybra� najwi�ksz�, jak� mieli, torb� podr�n� z zamkiem b�yskawicznym, zamykanym na kluczyk. - Jedzie pan na urlop? To by�o nie do unikni�cia, po trzech miesi�cach pracy na lotnisku zna�a go z widzenia. Ale chyba, my�la� Pascoe, nie wiedzia�a, gdzie pracuje. Zreszt� jak dot�d nie mia�o to znaczenia. W kupowaniu torby nie ma nic strasznego. - Niestety - odpowiedzia�. - A chcia��bym. - Pr�bowa� si� u�miechn��, ale musku�y twarzy jakby mu zdr�twia�y. - Czy mog� zostawi� j� u pani? - Oczywi�cie. - P�niej odbior�. - Prosz� bardzo. Ale lepiej wpisz� pa�skie nazwisko, gdyby mnie nie by�o, dobrze? - Blake. - Samo si� nasun�o - Blake. Nie tylko by� pewien, czego chce, ale zadecydowa� te�, dok�d si� udaje. Poczucie nierealno�ci wzrasta�o. By� napi�ty i czujny, a przecie� porusza� si� jak we �nie. Mija� ludzi d���cych dok�d� i czekaj�cych, nie dostrzegaj�c ani ich oczekiwania, ani ich znudzenia. Zjecha� na d� pierwszymi ruchomymi schodami, na kt�re si� natkn��, i min�� grupk� baga�owych zbieraj�cych walizki. Budynek pasa�erski nr 2 obs�uguje loty krajowe i do Irlandii, a do hallu wej�ciowego jest zaledwie kilkana�cie krok�w. POpchn�� drzwi i zbli�y� si� do jednej z kas biletowych. Z ogromnym wysi�kiem zdo�a� ukry� podniecenie. - Dublin? - powt�rzy�a dziewczyna w granatowym uniformie. - Na kiedy? - Dzi� wiecz�r, o ile to mo�liwe. - Te ostatnie s�owa by�y tylko maskowaniem. To musia�o by� na dzi� wiecz�r. Bilet na jutro by�by dla niego bezu�yteczny. Dziewczyna podnios�a s�uchawk�. Czekaj�c na po��czenie wyja�nia�a: - Sobota, prosz� pana. Sobota to nie naj�atwiejszy dzie� tygodnia. Pascoe skin�� g�ow�, szukaj�c papieros�w. Zapali� jednego i wyszarpn�� go zaraz z ust nerwowym, prawie konwulsyjnym ruchem, a� naderwa� pasemko sk�ry z suchej wargi. - Na dzi� wiecz�r - m�wi�a dziewczyna od telefonu. - Tak, jedno. - Umilk�a, s�uchaj�c do�� oboj�tnie, potem skin�a g�ow�. POdnios�a twarz ku niemu i powiedzia�a: - Ma pan szcz�cie. S� dwa loty do wyboru: siedemnasta pi��dziesi�t, przylot do Dublina dziewi�tnasta zero pi��, albo dwudziesta pierwsza zero zero, przylot dwudziesta druga trzydzie�ci. Kt�ry pan woli? - Ten wcze�niejszy. - Siedemnasta pi��dziesi�t. Za dziesi�� sz�sta? - Tak. - Prze�kn�� �Lin�, my�la�, my�la�. Si�gn�a po ksi��eczk� biletow�. - Czy chce pan od razu zarezerwowa� powrotny lot? Skin�� g�ow�. - Mam zostawi� "open"? - Tak. Potwierdzi�a rezerwacj� i od�o�y�a s�uchawk�. - Ale na przysz�o�� szczerze panu radz� nie odk�ada� tego do ostatniej chwili. Zw�aszcza pod koniec tygodnia. Pa�skie nazwisko? - Blake. - A inicja�y? - M. R. - powiedzia�. Kasjer, siedz�cy troch� dalej, by� zupe�nie obcy. Pascoe zap�aci�, wzi�� od urz�dniczki bilet i zawr�ci� do najbli�szych ruchomych schod�w. Podje�d�aj�c w g�r� ku g��wnej hali, zerkn�� nerwowo na zegarek. Dwadzie�cia dwie po trzeciej. Trudno mu by�o uwierzy� w to, co zrobi�, ale zaczyna� rozumie� dlaczego. Nie tylko Vicky potrafi�a zerwa� ze wszystkim. Dublin b�dzie jedynie odskoczni�. Zaraz po nim przyjdzie co� innego, ale przysz�o�ci� �onglowa� mo�na b�dzie p�niej. Teraz nale�y my�le� tylko o najbli�szych dw�ch godzinach. Jedynym pewnikiem jest to, �e w ci�gu ostatnich nies�ychanych pi�tnastu minut zerwa� z przesz�o�ci�. NIeodwo�alnie. W kasie ju� brakowa�o dwudziestu funt�w, nie mia� powrotu. Od godziny trzeciej zero osiem czyni� wszystko, by pope�ni� wi�ksze przest�pstwo. Wr�ci� do siebie, za lad�. Lamb po swojej stronie mia� kilku klient�w i jeden z nich od razu przeni�s� si� do Pascoe.a, gdy tylko zobaczy� jego plastykow� wizyt�wk� z powrotem na miejscu. Rutyna wciska�a si� na si��. Przybysz, podobny do �aby dzi�ki grubym okularom, chcia� zmieni� pi��dziesi�ciodolarowy czek podr�ny. Jaka pogoda tu, w Londynie? W�a�nie wr�ci� ze Sztokholmu. Wspania�e miasto! Je�eli idzie o nocne lokale, to niech si� Pary� schowa... Pascoe pokaza� mu, gdzie ma podpisa� czek, por�wna� oba podpisy, potem si�gn�� po tabel� kurs�w walutowych i zacz�� liczy�. Dwa �wiaty zachodzi�y na siebie i znowu czu� narastaj�ce md�o�ci. Siedemnasta pi��dziesi�t zaw�a�a mu czas ogromnie, ale zdecydowanie si� na p�niejszy lot oznacza�oby strat� drogocennych godzin. Tu nie by�o przerwy niedzielnej. Filia na lotnisku pracowa�a pe�ne siedem dni; jeden tydzie� ca�� dob�, drugi od dziewi�tej do pi�tej, trzeci od dziewi�tej do jedenastej wiecz�r. Dzi� o pi�tej wszystko zostanie zamkni�te, a jutro zacznie si� tydzie� zmiany pracuj�cej od dziewi�tej do jedenastej. �adnego weekendu, kt�ry by mu gwarantowa� d�u�szy oddech, i dlatego im wcze�niej, tym lepiej. Ka�da minuta przewagi ma znaczenie. O pi�tej zaczn� podlicza� kasy. A� do tego czasu nic nie m�g� zrobi�, ale los mu dalej sprzyja�. Panna Soames spyta�a, czy pozwol� jej wyj�� troch� wcze�niej, a z centrali nie przys�ano nikogo na zast�pstwo za Sweetmana, trzeciego kasjera, kt�ry nie przyszed� z powodu przezi�bienia. Pozosta� do za�atwienia tylko Lamb: George Lamb, piegowaty i przysadzisty, i a� prosz�cy si�, �eby go nabra�. Pascoe pracowa� w pocie czo�a, pragn�c, by jak najszybciej min�o popo�udnie, a jednocze�nie przez ca�y czas intensywnie rozwa�a�, co ma do zrobienia, kiedy ju� nadejdzie czas dzia�ania. Jaki� pilot Bea, maj�cy u nich konto, wypisa� czek na pi�tna�cie funt�w i odbieraj�c pieni�dze powiedzia� z u�miechem: "Zakupy domowe na niedziel�". Pascoe prawie go nie s�ysza�. Ca�a hala szumia�a gwarem, ale wszystko to dochodzi�o do niego, jakby mia� wat� w uszach. Kiedy spogl�da� na zegar na przeciwleg�ej �cianie, mia� wra�enie, �e wskaz�wki nawet nie drgn�y. POmi�dzy jednym a drugim klientem stara� si� by� przez ca�y czas zaj�ty byle czym, rozpaczliwie usi�uj�c ukry� zdenerwowanie. Czwarta nadesz�a wreszcie i min�a. Czwarta trzydzie�ci. Napi�cie nie opuszcza�o go, ale prawie ust�pi� �w zam�t, jaki opanowa� go po odej�ciu Bartholomewa. TEraz by� czujny, planuj�cy �wiadomie, ju� nie przyt�oczony potworno�ci� tego, co postanowi� zrobi�. Czu� w sobie gor�czkowy ch��d, jakiego nigdy dot�d nie zazna�, a prawie wszystko, co robi�, robi� automatycznie, jak maszyna. Raz co prawda, kiedy Lamb spyta� go o rad� na temat przelewu wystawionego na Po�udniowoafryka�ski Bank Narodowy, zdawa�o mu si�, jakby m�zg zupe�nie mu wyja�owia� i nie by� zdolny nie tylko do sensownej odpowiedzi, ale nawet do zebrania my�li. - Obud� no si�! - przygada� mu Lamb, a jego u�miech i ton �wiadczy�y niezbicie, �e ani cie� podejrzenia czy zaciekawienia nie zago�ci� w jego mieszcza�skim, ciasnym umy�le. �miesznie by�o uwa�a� Lamba za potencjalnego przeciwnika, ale najbardziej obawia� si�, �e w ostatniej chwili zjawi si� klient z jakim� nieoczekiwanym ��daniem, kt�re mo�e uszczkn�� t� odrobin� czasu, jak� przeznaczy� dla siebie. O czwartej czterdzie�ci pi�� panna Soames, staraj�c si� nie okazywa� swego rozradowania, na�o�y�a pokrowiec na maszyn�. Pascoe zaj�ty by� zwyk�ym realizowaniem czeku. Zaraz potem jaki� brodacz zapyta�, gdzie mo�na nada� list. Po nim przysz�a niska, podobna do ptaka paniusia o w�osach pofarbowanych na niebiesko i okularach w r�owej oprawce; ot� zgubiwszy w Pary�u ksi��eczk� czekow�, chcia�a si� dowiedzie�, czy mog�aby podj�� dziesi�� funt�w. A mo�e to zbyt wiele? Zjawi�a si� przed Pascoem, gdy do pi�tej brakowa�o pi�ciu minut; serce w nim zamar�o. - Czy pani ma rachunek w Banku Zachodnio_Centralnym? - O tak, tak, oczywi�cie. W Harrogate. Widzi pan, musz� wieczorem koniecznie jecha� dalej, rozumie pan. Co za straszny pech. - Czy czeki by�y przekre�lone? (W Anglii przekre�lenie czeku ogranicza wyp�acenie pieni�dzy tylko do jednego banku.) Potakn�a g�ow�. - Zawsze przekre�lam czeki. To bezpieczniej, prawda? - A mo�e zapami�ta�a pani ich numery? - Sk�d�e znowu. W ksi��eczce zosta�o ju� tylko oko�o sze�ciu. Sze�� lub siedem, nie wi�cej. Wyra�nie pami�tam, �e wczorajszego wieczora w tym hotelu jeszcze j� mia�am. Ale dzisiaj rano, po �niadaniu... Wda�a si� w opis, jak, jej zdaniem, mog�o si� to wszystko przytrafi�. R�ce jej trzepota�y, m�wi�a zdaniami kr�tkimi, urywanymi. Najpro�ciej dla Pascoe'a by�oby sp�awi� j� od razu. Paradoks tkwi� w tym, �e wci�� jeszcze musia� by� kim� odpowiedzialnym, kim�, kto dba o interesy banku. R�wnocze�nie z poirytowaniem u�wiadamia� sobie ca�� ironi� sytuacji. Ale podniecenie damulki dzia�a�o dziwnie silnie, dziwnie mesmerycznie, a poza tym Lamb, zupe�nie wolny w tej chwili - by� blisko, wi�c chocia�by ze wzgl�du na niego nale�a�o wykaza� skrupulatno�� bez �adnej taryfy ulgowej. - Czy mieszka pani w Harrogate? - Tak. - Mo�e si� pani oczywi�cie wylegitymowa�? - O, tak. - Czy przypadkiem nie zna pani nazwiska dyrektora swojego banku w Harrogate? - Wzi�� spis personelu banku le��cy w zasi�gu r�ki. - Dyrektora? - przymkn�a oczy. - Niech no pomy�l�... - Sekundy mija�y, d�ugie, ci�gn�ce si� sekundy. Pascoe rzuci� okiem na zegar. Za minut� pi�ta. - Green? - zaryzykowa�a kobieta. - Nie? Ca�y problem w tym, �e ja tak rzadko miewam do czynienia z dyrektorem. A w dodatku zdaje mi si�, �e teraz niedawno przyszed� kto� nowy. Och, m�j Bo�e... - U�miechn�a si� prosz�co. - Ja rozumiem, �e pan musi to robi�, bo mog�abym przecie� by� nie wiadomo kim. Ale gdyby pan by� �askaw zadzwoni� do oddzia�u Harrogate... - Teraz mamy sobotnie popo�udnie - przypomnia� jej Pascoe. - Ach, prawda. Zapomnia�am zupe�nie. Rozumie pan, kiedy si� jest w podr�y i na kontynencie... - Czy mo�e pani poda� adres oddzia�u w Harrogate? - To jest przy Eagle Street. - A potem z wyra�n� ulg�: - No jak? Czy to wystarczy? Jaka� ja jestem g�upia! Przecie� od razu mog�am to powiedzie� i oszcz�dzi� panu tyle k�opotu. Szybko wype�ni� dla niej czek. Patrz�c, jak podpisywa�a go, przesun�� ku przodowi tabliczk� "Zamkni�te". - Thornton - sprawdzi�. Wci�� jeszcze w p�tach przyzwyczajenia, do samego ko�ca. - A. L. Thornton? - A. K. - odpowiedzia�a. - Panna Thornton. - W banknotach jednofuntowych? - Tak, prosz�. Zala�a go potokiem podzi�kowa�. - Ale� g�upstwo... - przerwa�. - Nie, sk�d�e znowu... - powtarza� z sze�� razy. My�la�, �e nigdy nie p�jdzie, ale wreszcie odwr�ci�a si�. Znowu poczu� w g�owie m�yn. Czekanie si� sko�czy�o, pod sk�r� czu� mr�wki. Lamb pochyliwszy si� ku niemu proponowa� papierosa oceniaj�c kr�tko miniony dzie� pracy: - Mog�o by� gorzej. - Pewnie. Znowu tak trudno m�wi� i jeszcze te palce tak dr��. Uczucie oderwania powt�rzy�o si�, gdy mechanicznie zacz�� sprawdza� efekty ca�odziennej pracy. Pod ci�arem nag�ych l�k�w po raz pierwszy i jedyny jego postanowienie zachwia�o si� na moment. Ale potem porwa� go znowu wstrzymany chwilowo impuls. Pal to diabli, pal wszystko diabli. K�tem oka widzia�, �e panna Soames nak�ada p�aszcz. - Wi�c mo�na, prosz� pana? - spyta�a niepewnie Lamba. - Zmykaj, Margaret. Ale tylko ten jeden raz, pami�taj! - Tak, dzi�kuj�, do widzenia. Przeczeka� jeszcze trzy minuty, a� zegar wskazywa� dziesi�� po pi�tej. R�wnoczesny gest przyduszenia papierosa i odepchni�cia taboretu by� tak gwa�towny, jak gdyby wstrzymywa� oddech, musia� jednak zaczerpn�� tchu. - Zaraz wr�c�. - Co, znowu? - us�ysza� �artobliwe pytanie Lamba. - To te ostatnie zimne dni. Pchn�� drzwiczki wahad�owe. Nogi mia� jak z o�owiu, a serce wali�o mu wolno, crescendo. - Pasa�erowie udaj�cy si� do Madrytu samolotem Iberia, lot numer trzysta czterna�cie, proszeni s� o zg�oszenie si�... �wiat by� tu�, tu�, za rogiem. Przeszed� obok filii Domu Bankowego Barclay�w i jeden z kasjer�w, maj�cych dzi� drug� zmian�, u�miechn�� si� i zawo�a�: "Ju� sko�czyli�cie? Niekt�rzy to zawsze maj� szcz�cie!" Pascoe, udaj�c, �e nie s�yszy, szed� dalej w kierunku rz�du kabin telefonicznych w najdalszym k�cie hali. Wybra� tak�, kt�r� oddziela� od pozosta�ych wyst�p muru z ga�nic� i wielkim zwojem w�a; zamkn�� si� szczelnie. Przez prawie dwie godziny �wiczy� w my�lach t� chwil�. Bez wahania owin�� tubk� s�uchawki chustk� do nosa, nakr�ci� potrzebny numer, a wreszcie przez otw�r wsun�� monet�. - Czy to pan Lamb? - TAk. - Pan George Lamb? - m�wi� cicho, ale z wyra�nym akcentem przedmie�cia. - Tak jest. Pot zalewa� mu oczy, gdy m�wi� dalej: - Tu szpital South Middlesex, prosz� pana. Tak, South Middlesex. Czy m�g�by pan przyby� tu niezw�ocznie? Chodzi o pa�sk� �on�, panie Lamb. NIestety, bardzo mi przykro, ale zdarzy� si� wypadek... Rozdzia� drugi Do tej chwili nie czu� do siebie nienawi�ci, cho� Lamba pierwsze przera�one : "O Bo�e!" - wci�� jeszcze brzmia�o mu w uszach, nawet kiedy od�o�y� s�uchawk�. Ju� nied�ugo, wiedzia� dobrze, George Lamb z kolei b�dzie jego nienawidzi�, ale to nale�a�o do przysz�o�ci, wraz z ca�� mas� innych spraw. Schowa� chustk� do kieszeni i wyszed�szy z kabiny, ruszy� okr�n� drog�, kt�ra doprowadzi�a go od zupe�nie niepodejrzanej strony do filii Banku Zachodnio_Centralnego. �e Lamb nie pozna� jego g�osu, w to nie w�tpi�, jednak fakt jego r�wnoczesnej nieobecno�ci m�g� mu da� do my�lenia. M�g�. Co prawda nie s�dzi�, �eby tak by�o. Na dobr� chwil� przed ko�cem rozmowy telefonicznej w g�osie Lamba by�o tyle podniecenia, �e musia�o zabi� wszelk� podejrzliwo��. Pascoe nadchodzi� powoli, tak zwyczajnie, jak tylko potrafi�. Najtrudniej by�o nie patrze� w stron� Lamba. W odleg�o�ci dwudziestu pi�ciu krok�w umy�lnie stan��, �eby zapali� papierosa, ale Lamb zacz�� macha� do niego poprzez nat�ok ludzi, nim zd��y� pstrykn�� zapalniczk�. - Tony! - Co? - zacz�� i��, przyspieszaj�c kroku, jakby zaczyna�o mu �wita�, �e co� jest nie w porz�dku. - Co si� sta�o? - Co� z Sar�. W�a�nie dzwonili z South Middlesex. Widocznie. - Ze szpitala? - Mia�a jaki� wypadek. - Lamb by� bardzo blady i jakby mu si� nagle namno�y�o pieg�w. Pascoe z trudem patrzy� mu w oczy. - Kiedy to si� sta�o? - Dopiero co. - Co� powa�nego? - Ten cz�owiek nie chcia� mi wi�cej powiedzie�, tylko �e powinienem tam jak najpr�dzej przyjecha�. - Lamb opad� na sto�ek, przejecha� r�k� po twarzy. - Na Boga, Tony, co mam robi�? - Jecha� tam, oczywi�cie. - Jak�e� mog�? - Jest przytomna? Lamb wzruszy� ramionami. - Nie jestem pewien. Nie wszystko mog�em zrozumie� z tego, co m�wi�. �le by�o s�ycha�, a zreszt� ja ci�gle jeszcze nie mog�em uwierzy�, �e ten cz�owiek m�wi o Sarze... - g�os mu si� za�ama�. Potem, jakby sobie nagle u�wiadomi�, �e bezczynno�� jest zbrodni�, skoczy� na r�wne nogi. - Ko�o domu, powiedzia�, �e to si� zdarzy�o. Motorower. - Musisz jecha�, koniecznie. Ja zrobi� podliczenie. - Ale... - Spiesz si� - pogania� go Pascoe. - Dam rad�. I we� m�j w�z. Oczy Lamba wpatrzone w niego z nat�eniem. Przez jeden okropny moment my�la�, �e tamten go podejrzewa. - O co chodzi? - Sejf. - Zajm� si� i tym tak�e. Powiedzia� to szybko, mo�e za szybko... nie wiedzia� na pewno. Za kas� pancern� byli odpowiedzialni obaj. W ka�dym banku, w ka�dym oddziale przestrzegano tej zasady zabezpieczenia czasem przez dw�ch ludzi, czasem przez trzech. Od dnia, kiedy kasjer wchodzi� w posiadanie klucza, u�wiadamiano mu r�wnocze�nie poczucie jego bezsi�y, gdyby chcia� pope�ni� przest�pstwo. Bez drugiego lub trzeciego klucza nie mia� mo�no�ci ulec pokusie, za� oddanie komu� swego lub niepilnowanie go by�o zupe�nym wariactwem. - Do diab�a, cz�owieku - m�wi� Pascoe. - Przecie� to wypadek. Nie mo�esz tu siedzie�. Potrwa z godzin�, zanim sko�czymy. Widzia� niemal to wahad�o ko�ysz�ce si� w otumanionym m�zgu Lamba. Skrupulatnego Lamba. Ostro�nego Lamba. Lamba zszokowanego i wystraszonego, kt�ry sta� teraz pomi�dzy nim, a wszystkim, o co sz�a gra. Rzuci� okiem na zegarek. Pi�ta siedemna�cie. To odkrycie na nowo rozbudzi�o w nim opanowan� przedtem panik�, nie czu� ju� ani wsp�czucia, ani wstydu. - We� m�j w�z. Mo�esz by� w szpitalu w dwadzie�cia minut. Na mi�o�� Bosk�, George, to przecie� Sara. Sara... Do diab�a z ca�ym Zachodnio_Centralnym. Z wolna Lamb otrz�sn�� si�, zdecydowany wreszcie. - Zajmiesz si� wszystkim? - Oczywi�cie. - Ten cz�owiek nie chcia� nic powiedzie�, jaki stan, rozumiesz? Tylko, �e mam tam przyjecha� od razu. - Oczy jego napotka�y znowu wzrok Pascoe'a; wyra�nie narasta�a w nich zgroza. - O Jezu, Tony, to ma znaczy�, �e ona... - Nie, ale� sk�d... Lamb wci�gn�� powietrze, zdejmuj�c klucz od sejfu ze swego k�ka z kluczami. By� tak zdenerwowany, �e palce mu si� pl�ta�y. - A co z tym zrobimy? - Przywioz� ci potem. Do domu. I tak bym przyjecha� dowiedzie� si�, co z Sar�. - Ale je�eli ja wezm� tw�j w�z... - Lamb by� bledszy ni� zwykle - mo�e lepiej, �ebym tu wr�ci�? - Nonsens. To zreszt� teraz niewa�ne. Chodzi o to, �eby� ju� jecha�. W�z stoi tam, gdzie zawsze, na parkingu, a tu masz kluczyki. Lamb chwyci� je i skin�� g�ow�. - Dobra. Rusza� ju�, nagle stan��, przypomniawszy sobie jeszcze jakie� sprawy tego dnia wymagaj�ce wyja�nienia. Pascoe przerwa� mu w p� s�owa. - Nie my�l o tym. - W g�owie hucza�o mu wci�� to samo: "No id�, no id�!", podczas gdy wypycha� go wsp�czuj�co. - B�d� trzyma� kciuki! - Dobrze. I dzi�kuj�. Bardzo ci dzi�kuj�, Tony. - Lamb porwa� z kontuaru papierosy i pobieg� ku wyj�ciu. Ale nie m�g� odej�� bez zerkni�cia jeszcze raz za siebie. - Zatelefonuj�. Ju� potem, z domu. Pascoe przytakn��. - Koniecznie. Zala�o go uczucie ulgi na widok Lamba wymijaj�cego ludzi w kierunku ruchomych schod�w. W par� sekund p�niej przez okno zobaczy� go biegn�cego na ukos przez podjazd ku miejscu, gdzie sta� zaparkowany w�z. Gdy tylko znik� mu z pola widzenia, Pascoe zabra� si� do roboty. Zmi�t� z kontuaru wszystkie rozrzucone znaczki, spinacze i gumki, ustawi� w porz�dku dzienniki kasowe i ksi�gi, pouk�ada� druciane koszyki i pozamyka� szuflady kartoteki. W tym samym momencie pojawi� si� nie wiadomo sk�d jaki� cz�owiek prawie nie m�wi�cy po angielsku i z ufn� min� wyci�gn�� banknot pi��setfrankowy. - Zamkni�te - sykn�� Pascoe. - Zamkni�te - i wskaza� na napis. Kolejno przeni�s� ka�d� kas� za wewn�trzn� przegrod�, otworzy� sejf obu kluczami, Lamba i w�asnym, wsun�� kasy do �rodka i zamkn��, a potem przez hal� ruszy� w kierunku sklepu, gdzie czeka�a na niego torba. Zrobi�o si� ju� dwadzie�cia osiem po pi�tej. Kiedy wr�ci� i po raz drugi otworzy� sejf, nie waha� si� ju� wcale. Nie zwraca� uwagi na obie kasy podr�czne; by�y w nich pomieszane pieni�dze angielskie i zagraniczne, wynik przyp�ywu i odp�ywu ca�odziennych transakcji, o ��cznej warto�ci mo�e tysi�ca funt�w. Ale on chcia� wi�cej, a przede wszystkim zale�a�o mu na tym, by pieni�dze by�y jak najporz�dniej z�o�one i powi�zane. Nie zmarnowa� tego popo�udniowego czekania. W wyobra�ni przypomnia� sobie, jak le�� rezerwy, i zdecydowa�, co bierze: funty szterlingi, dolary ameryka�skie, pesety i marki - im wi�kszej warto�ci banknoty, tym lepiej. Teraz, gdy przykl�kn�wszy, otworzy� b�yskawiczny zamek torby i zacz�� wrzuca� paczki banknot�w, mia� uczucie, �e wszyscy go widz� mimo wysokiej przegrody z mro�onego szk�a. Ka�dy g�os, ka�dy d�wi�k dochodz�cy z hali zdawa� si� coraz bli�szy, jakby t�umy ludzi dysza�y mu tu�, za plecami. Nie mia� odwagi nie�� zbyt wiele. Torba by�a prawie w trzech czwartych pe�na, kiedy podni�s� si� i zamkn�� drzwi sejfu. Z haczyka na �cianie zdj�� p�aszcz deszczowy, z�o�y� go i umie�ci� na wierzchu, na pieni�dzach. Na dalsze fortele przyjdzie czas. Kiedy ju� zamkn�� torb�, przypomnia�o mu si� co� jeszcze - si�gn�� poprzez stolik panny Soames do jednej z szuflad po kopert� i kawa�ek papieru. "Wybacz, George" - nagryzmoli�. - "To by�o �wi�stwo z mojej strony." - Kropla potu spad�a na kopert�, kiedy adresowa�: "Pan George Lamb. Do r�k w�asnych." Otworzy� drzwiczki jeszcze raz i po�o�y� kopert� na wierzchu kasy Lamba. Znowu je zamkn��, schowa� do kieszeni oba klucze, chwyci� swoj� torb� i wyszed� bez jednego spojrzenia wstecz. Nie czu� triumfu. W chwili kiedy wszed� do Budynku Pasa�erskiego nr 2 i okazywa� sw�j bilet, jeden gor�czkowy strach zmieni� si� tylko na drugi. Przysz�o�� zaczyna�a si� ju�, w tym momencie, a on nie by� do niej przygotowany. Uda�o mu si� jako� nie pokaza� po sobie �adnego napi�cia, kiedy jego torb� zwa�ono i opatrzono przywieszk�, cho� taka by�a nowa, podejrzanie rzucaj�ca si� w oczy. Urz�dnik, kt�ry odda� mu z powrotem jego bilet razem z kart� wst�pu do samolotu, u�miechn�� si� ze zrozumieniem i rzek�: - Bieg� pan ca�� drog�? No, ale ju� po zmartwieniu. Zd��y� pan, prosz� si� uspokoi�; cho� ma�o brakowa�o! Tymi schodami wjedzie pan do poczekalni. Pascoe do��czy� do grupki zebranej wyczekuj�co na g�rnym poziomie. Dochodzi�a pi�ta czterdzie�ci. W�a�ciwie ka�dy ni�s� jaki� baga� r�czny albo pisma czy p�aszcze. Podszed� do kiosku i kupi� sobie wieczorn� gazet� i tomik Pingwina, tak wielk� odczuwa� potrzeb� czego�, co by oznacza�o normalno��. Przesz�a minuta, mo�e dwie. Zapali� papierosa, ca�y czas trzymaj�c si� �rodka grupy, jak gdyby mog�a zapewni� mu bezpiecze�stwo. Wystraszony by� tym czekaniem, a jeszcze wyobra�nia podsuwa�a natarczyw� my�l, �e to jego torba jest powodem op�nienia. Ale w ko�cu wywo�ano ich lot i ruszy� z innymi przez drzwi, a potem w d� krytym pomostem. W jaskrawym blasku s�onecznym szed� w �rodku rozci�gaj�cego si� w�a pasa�er�w w kierunku samolotu Vanguard linii Bea, kt�ry sta� sko�nie na p�ycie. Nawet gdy ju� znalaz� si� na schodkach, wci�� jeszcze nie m�g� si� wyzby� uczucia, �e jest obserwowany, �e w ostatniej chwili co� si� nie uda. Znalaz� miejsce od strony budynku lotniska, najbli�sze przej�cia z trzech znajduj�cych si� ko�o siebie, usadowi� si� i zapi�� pas. Obok niego siedzia� jegomo��, starszawy, ale ochoczo zerakaj�cy na dziewcz�ta, a dalej m�oda blondynka z dzieckiem. Po drugiej stronie jaka� wiekowa para zaabsorbowana swoimi rzeczami. Pascoe rozejrza� si� ostro�nie, chcia�, �eby ju� wszyscy pasa�erowie byli na pok�adzie, a drzwi szczelnie zamkni�te. Nigdzie chyba nie b�dzie si� czu� bezpiecznie. Ta �wiadomo�� zaczyna�a o�owiem ci��y� mu na sercu. Stewardesa �piewnie ko�czy�a powitanie przez mikrofon: "...nie pali�... i prosz� zapi�� pasy bezpiecze�stwa". Motory, jeden po drugim, o�y�y rykiem. - Jeste�my sp�nieni - burkn�� jego s�siad, spogl�daj�c na zegarek. - U mnie ju� jest za pi��. Pascoe przytakn��. Lamb w tym momencie doje�d�a� chyba do szpitala, ale nie by�o bezpo�redniego niebezpiecze�stwa z jego strony: Nie od razu zrozumie, co si� sta�o. Zdumiony, wpierw zatelefonuje do Sary, a jak ju� uzyska potwierdzenie, �e wszystko jest w porz�dku, b�dzie si� stara� dodzwoni� do niego albo do banku, albo do domu, no a potem przypuszczalnie odstawi auto do Richmond. Wszystko to zajmie sporo czasu, co najmniej drug� godzin�, a nawet i wtedy nie zacznie jeszcze podejrzewa�. George - nie, w ka�dym razie nie koleg�. Vanguard ko�owa� a� do ko�ca pasa startowego. Punktualnie o sz�stej ryk silnika wzr�s� do wycia i maszyna zacz�a rwa� do przodu. Potem wzbi�a si� w g�r�, raptem zgrabna i spr�ysta, a r�wnocze�nie zmniejszy�o si� nat�enie huku i ta dojmuj�ca si�a p�du, ziele� lotniska gwa�townie opad�a w d�, z sekundy na sekund� rozszerza� si� horyzont. Nie up�yn�a minuta, a ju� rozpinano pasy bezpiecze�stwa. - Okropnie nie lubi� tego momentu, kiedy si� jeszcze nie jest w g�rze, a ju� nie na dole - stwierdzi� s�siad Pascoe'a. Znacz�co pokaza� r�k�. - A� mnie w do�ku �ciska. A pan? Chyba nie pierwszy raz, co? - Nie. Prawe skrzyd�o przechyli�o si� w d�, bo samolot zacz�� bra� szeroki zakr�t. Przez okienka po drugiej stronie, za przej�ciem �rodkowym, Pascoe dostrzeg� migni�cie p�l, jakich� �wirowisk, b�ysk wody, szar� wst��k� drogi. Nie, to nie pierwszy raz. Ale tu, w kraju, ostatni. Teraz nagle uderzy�a go ta �wiadomo��. POkusa przemieni�a si� w rzeczywisto�� szybko, prawie bez planowania i po zaledwie trzech godzinach od chwili, gdy sposobno�� pchn�a go do b�yskawicznej akcji. To ju� nie sen, kt�ry ka�de nadej�cie poranka czy jakie� inne przebudzenie musi zniszczy�. Sta�o si�, dzisiejszego popo�udnia to si� przydarzy�o. I wci�� jeszcze trwa. Opad� znowu na oparcie fotela i wytar� twarz, �wiadom okropnego znu�enia. Przed nim le�a� podr�czny rozk�ad lot�w z mapkami. Po pewnym czasie otworzy� go i stara� si� narzuci� my�lom co� w rodzaju dyscypliny. Ale wci�� od nowa kr��y�y wok� Lamba i tego, co on te� zrobi, kiedy telefon b�dzie dzwoni� bezskutecznie, a drzwi pozostan� zamkni�te w mieszkaniu przy Meadowcroft. Lamb nie uspokoi si� nie maj�c klucza, ale nie by� pewien, czy zawiadomi Mercera, dyrektora oddzia�u w Hounslow, kiedy b�dzie si� robi�o coraz p�niej i niepok�j ow�adnie nim zupe�nie. Telefon do Mercera r�wna�by si� oskar�eniu, a Lamb nie jest cz�owiekiem �atwo rzucaj�cym oskar�enia. By�o prawdopodobne, do�� prawdopodobne w ka�dym razie, �e postanowi zwleka� do rana, wahaj�c si� troch� z lojalno�ci wobec kolegi, a troch� dlatego, �e ci�ko mu b�dzie przyzna� si� przed Mercerem, �e z�ama� kasjerskie pierwsze przykazanie. Je�eliby tak by�o, to nic si� nie wykryje a� do godziny otwarcia, a mo�e i wtedy b�dzie troch� op�nienia. Zrobi si� pewnie dziesi�ta, zanim z Hounslow przy�l� zapasowe klucze i zacznie si� dok�adna autopsja sytuacji. A tymczasem on, o dziesi�tej jutro rano... Pascoe zamkn�� oczy. Roztrz�sa� to bez ustanku od momentu, kiedy uleg� pokusie; wci�� od nowa pod�wiadomie pr�bowa� uspokoi� samego siebie. Lecz mimo wszystko istnia�a taka te� mo�liwo��, �e Lamb zdecydowa� si� dzia�a� jeszcze przed ko�cem dnia. Sara mog�a go nak�oni�. A Mercer - przyjmuj�c oczywi�cie, �e by� akurat w domu - nie nale�y do ludzi, kt�rzy odk�adaj� co� takiego do jutra. Powiedzmy, �e wydarzy�o si� to najgorsze. Powiedzmy, �e Rogers z Wydzia�u Kontroli i Mercer, i policja przyb�d� na miejsce w ci�gu najbli�szych kilku godzin. Jedn� z pierwszych rzeczy, jakie policja zacznie sprawdza�, b�d� listy pasa�er�w. Ale chyba t� pu�apk� uda�o mu si� omin��. M. R. Blake by� jednym z wielu, w dodatku z biletem powrotnym. A zreszt� do tego czasu Blake ju� zniknie, przedzierzgnie si� w sk�r� Bartholomewa. Za� Bartholomew b�dzie si� wtedy zbiera� do odlotu z Dublina, a mo�e nawet ju� go tam nie b�dzie. W ka�dym razie paszport zacznie spe�nia� swoj� rol�. Lamb nic o nim nie wie, wi�c a� do czwartku nie b�d� mieli �adnych �lad�w, po kt�rych by mogli d��y�. A do tego czasu on ju� b�dzie gdzie indziej, jako kto inny. Ca�y ten jego szale�czy plan opiera� si� na za�o�eniu, �e dla tego, kto ma pieni�dze, granice nie istniej�. Wyci�gn�� paszport i przegl�da� go kartka po kartce; zerkaj�c dyskretnie na fotografi�, odwag� czerpa� z podobie�stwa. Zapomniany formularz T sfrun�� na kolana s�siada, a ten mu go poda�. Pascoe odebra� kartk� - zbyt pospiesznie, u�wiadomi� to sobie w sekund� p�niej, ale nie m�g� si� opanowa� - i schowa� w wewn�trzn� kiesze� marynarki. - Przecie� panu niepotrzebny paszport. Do Irlandii nie potrzeba. Mo�na wje�d�a� i wyje�d�a� do woli. Pascoe przytakn��. - Jedzie pan gdzie� dalej? - Nie, nie. - Tylko odprawa celna, nic wi�cej. Troch� przy�mion� mia� zdolno�� rozumowania, ale udawa�o mu si� dot�d wyperswadowa� sobie nowy niepok�j opr�cz tego jednego; to by�a ta nieuchronna przeszkoda, kt�rej omin�� nie spos�b. My�l o niej nie opuszcza�a go przez ca�y czas, podwa�a�a ca�y zas�b spokoju, jaki zdo�a� zgromadzi�. Wszystkie mi�nie mia� napi�te, nie m�g� wytrzyma� przez d�u�sz� chwil� w tej samej pozycji. Co zapali� papierosa, to gasi� go po kilku nerwowych zaci�gni�ciach. A tymczasem cz�owiek siedz�cy obok niego kilkakrotnie pr�bowa� zdoby� jaki� konwersacyjny przycz�ek. "Jak widz�, czyta pan Amisa. Dobre to? Jako� nie szalej� za jego ksi��kami." Albo, kiedy podano kaw� i sandwicza: "Mniej wi�cej raz na miesi�c odbywam t� drog� i zawsze jest to samo do jedzenia. Inna sprawa, �e to mi daje okazj� odsapn�� troch� od domu..." Pascoe nie zach�ca� go do rozmowy. Dom... co to jest dom? Umeblowane mieszkanie i troch� tylko osobistych rzeczy: ksi��ki, obrazy, ubrania, komplet kupionych okazyjnie kij�w golfowych. No i auto. Bez b�lu m�g� na to splun��. Nie mia� rodzic�w ani rodze�stwa - tylko wuja gdzie� w Australii i ciotk�, od kt�rej na �wi�ta przychodzi�a ze Szkocji karta pocztowa. Nie mia� nikogo, kogo by �a�owa�, nikogo, kto by odczu� nies�aw�. Dom to tylko gorzkie wspomnienie tego, co by�o, i perspektywa nudnych pustych lat. Vicky dokona�a tego, �e dom oznacza� tylko cztery �ciany, gdzie si� przychodzi spa�, wi�c nie ma czego �a�owa�. Nie m�g� okre�li� warto�ci zabranych pieni�dzy. Ba� si� nawet my�le� o torbie i jej zawarto�ci, i o zbli�aj�cym si� przej�ciu przez c�o. Chwilami, kiedy dziecko podskakiwa�o na kolanach matki na drugim ko�cu rz�du, kiedy stewardesa drepta�a przej�ciem tam i na powr�t, a s�siad wreszcie zdecydowa� si� na drzemk�, Pascoe czu� przepe�niaj�c� go potworn� zazdro�� o t� ich bezpieczn� zwyczajno��, to spokojne zadowolenie z w�asnego �ycia. Spr�bowa� znowu zag��bi� si� w map� lot�w. Ka�da z kresek, promieniuj�cych z Dublina, by�a jedn� z mo�liwych dr�g ucieczki, a ju� nied�ugo b�dzie musia� wybra�. Rzym, Zurych, Frankfurt, Kopenhaga, Barcelona, Pary�... Francj� i Hiszpani� zna� i Hiszpania wydawa�a si� chyba najlepsza jako odskocznia. Ale wci�� jeszcze