2244
Szczegóły |
Tytuł |
2244 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2244 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2244 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2244 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Francis Clifford
Trzecia strona medalu
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Warszawa 1994
Prze�o�y�a
Krystyna Jurasz_D�mbska
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul, Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"PAX", Warszawa, 1977
Pisa� R. Sitarczuk
Korekty dokona�y:
K. Kopi�ska
i K. Kruk
Rozdzia� pierwszy
Par� minut po trzeciej w
sobotnie popo�udnie - kt�re
zdaniem Anthony.ego Pascoe.a
mia�o by� jeszcze jednym typowym
sobotnim popo�udniem - jaki�
cz�owiek, przecisn�wszy si�
przez ci�b� ludzk� w g�rnej hali
budynku pasa�erskiego nr 1 na
lotnisku londy�skim, podszed� do
stoiska ca�ego ze szk�a i
tekowego drzewa, gdzie mie�ci�a
si� filia Banku
Zachodnio_Centralnego. Oznajmi�,
�e w�a�nie przylecia� z Zurychu
i bardzo si� �pieszy. ("Urodziny
mego najm�odszego. B�d� si� mia�
z pyszna, je�eli nie zd��� na
tort ze �wieczkami - wie pan,
jak to jest.") Chodzi�o mu o
g�upstwo: we czwartek leci znowu
do Genewy i chcia�by podj��
r�wnowarto�� stu funt�w we
frankach szwajcarskich. Czy
mogliby mu to przygotowa�? �eby
ju� czeka�y?
- Oczywi�cie - odpar� Pascoe
odruchowo. Urz�dnicy banku
pracowali kolejno na lotnisku -
innych bank�w tak�e - i nie
przypomina� sobie, �eby
za�atwia� kiedykolwiek tego
w�a�nie klienta. Tutaj rzadko
mia�o si� sta�ych klient�w. -
Czy mog� prosi� o nazwisko?
- Bartholomew. E. D.
Bartholomew. - A potem, kiedy
Pascoe skin�wszy g�ow� ju�
odwraca� si�, doda�: - Mo�e panu
to u�atwi m�j paszport. Niech
pan sprawdzi, ja do�� cz�sto
za�atwiam takie sprawy tutaj.
Pascoe otworzy� paszport na
ostatniej stronie. Wystarczy�o
mu jedno spojrzenie, �eby si�
zorientowa�, �e w ci�gu
ostatnich czterech miesi�cy ten
go�� podj�� osiemset funt�w -
trzysta we frankach
szwajcarskich w styczniu,
��cznie trzysta w lirach przez
luty i marzec i jeszcze dwie�cie
we frankach szwajcarskich w
kwietniu. Ko�o ka�dej pozycji
widnia�a owalna piecz�tka Banku
Zachodnio_Centralnego
podsygnowana przez kasjera.
- Zasadniczo konto mam w
Hounslow - m�wi� Bartholomew
wsparty niecierpliwie �okciami
na kontuarze - ale um�wi�em si�,
�e b�d� za�atwia� to zawsze tu,
u was. Tak jest o wiele
wygodniej dla mnie, bo stale
je�d�� tam i z powrotem.
- B�dzie pan �askaw podpisa�
formularz T.
- Zawsze co� podpisuj�,
chocia� nie mam zielonego
poj�cia, jak si� to nazywa. Pan
chyba od niedawna tutaj na
lotnisku, prawda?
- Jestem tu od marca.
- Nie widzia�em pana dot�d.
Widocznie mijali�my si�.
Pascoe u�miechn�� si�
uprzejmie. Wyj�� formularz T
spod przeno�nej kasy.
- Sto funt�w pan powiedzia�?
We frankach szwajcarskich?
- Na dwunast� w czwartek. -
NIecierpliwe b�bnienie palcami
po kontuarze. - NIech pan tego
teraz nie wype�nia. POdpisz� in
blanco. ZOstawi� panu paszport,
�eby pan m�g� i tam wpisa�, co
trzeba. Szczerze m�wi�c, bardzo
ch�tnie par� dni odpoczn� od
jego widoku, odbior� go sobie
razem z frankami.
- Prosz� bardzo.
Przy drugim ko�cu kontuaru
George Lamb, drugi dy�urny
kasjer, zaj�ty by� segregowaniem
bilonu. Pascoe przekr�ci�
formularz T frontem do klienta i
poda� mu swoje pi�ro. POdczas
gdy Bartholomew uj�� je i
zabiera� si� do podpisywania,
Pascoe odruchowo przewraca�
strony paszportu. Ca�y
kalejdoskop stempli wizowych a�
do samego pocz�tku. Edward
Douglas Bartholomew, dyrektor
sp�ki, urodzony w Bristolu w
roku 1926, zamieszka�y w
Anglii... wci�� jeszcze nic nie
zwiastowa�o tego, co mia�o
nast�pi�.
- Okropno��, co?
Pascoe nie zrozumia�.
- To zdj�cie. - Bartholomew
nawet nie podni�s� g�owy. -
M�g�by by� ka�dy. Cho�by pan. A
jednak wystarcza, jako�
wyje�d�am z nim i wracam. -
Roze�mia� si�. - Ale po dw�ch
latach tego dobrego lepiej by
mnie mo�na rozpozna� po stanie
mojej w�troby.
Tymczasem jakby jaki�
op�niony wstrz�s elektryczny
zdawa� si� przeszywa� Pascoe.a
na wskro�, z g��bi, z
niewiadomego, nieodgadnionego
�r�d�a. Zala� go potop my�li o
wiele szybszych ni� mowa, a
r�wnocze�nie poczu�
przy�pieszone bicie serca, w
do�ku co� jakby ss�cy b�l. I
jakie� niezwyk�e, niezupe�nie
jeszcze zrozumia�e uczucie, �e
trzeba si� spieszy�.
- Dzi�kuj� panu - us�ysza�
w�asny g�os, kiedy Bartholomew
zwr�ci� mu pi�ro.
- A wi�c czwartek, dwunasta w
po�udnie.
- Zaraz si� tym zajm�.
Patrzy�, jak Bartholomew
podnosi walizk� i oddala si�,
usi�uj�c ma�ym palcem oczy�ci�
ucho zatkane z powodu zmiany
ci�nienia. Potem spojrza� na
zdj�cie. Znowu ta przemo�na
pokusa, spot�gowana
wspomnieniem poniesionej kl�ski.
Vicky odesz�a od niego na
pocz�tku tego roku, rzuci�a go
dla Franka Hedgesa. I chocia�
ot�pia�e zdumienie pierwszych
dni ju� min�o i ust�pi�o
miejsca zapiek�ej goryczy, nie
zdawa� sobie jednak sprawy, �e
niepostrze�enie zdo�a�o wida�
os�abi� jego wol�. Minut� prawie
nie m�g� poruszy� si� z miejsca.
Niedowierzanie, dr�enie, przez
moment md�o�ci nawet - czu� je
kolejno, ale wszystko to nie
uwolni�o go od tej przemo�nej
pokusy wyzwolenia. Chocia� by�o
za wcze�nie, �eby nabra�
przebieg�o�ci, przecie�
instynktownie zerkn�� w bok na
George'a Lamba i przekona� si�,
�e wci�� jeszcze zaj�ty jest
le��cym przed nim srebrem. Potem
popatrzy� w d� na zegar nad
hal� dla pasa�er�w
przyje�d�aj�cych, jakby przez
stwierdzenie, kt�ra godzina,
m�g� odzyska� kontakt ze zdrowym
rozs�dkiem. Prawie dziesi�� po
trzeciej... Zdawa�o mu si�, �e
my�li rozbiegaj� si� naraz we
wszystkich kierunkach, w
pop�ochu, kt�ry sam spowodowa�,
�e krzycz� jakie� przestrogi. Za
wewn�trzn� przegrod� z mro�onego
szk�a panna Soames pochyla�a
g�ow� nad maszyn� do liczenia:
rzuci� na ni� szybko okiem,
jakby go przy�apa�a na gor�cym
uczynku. POczu� nag�y zawr�t
g�owy, zdawa�o mu si�, �e spada.
P�odwr�cony plecami do Lamba
z�o�y� formularz T i wetkn�� do
paszportu, potem paszport wsun��
do wewn�trznej kieszeni
marynarki - ruchy dosy�
zwyczajne, zamiary zdradza�o
tylko dr�enie r�k.
Codzienno�� wkroczy�a w
postaci jakiej� kobiety
prosz�cej o zmian� na drobne do
telefonu. Pascoe za�atwi� j� z
twarz� bez wyrazu. POtem przez
chwil� wszystko zdawa�o si�
zabarwione na r�owawoszaro, a
metaliczn� zapowied� nast�pnego
lotu do Amsterdamu ledwo
us�ysza� poprzez g�o�ne
pulsowanie krwi. Wreszcie
rozja�ni�o mu si� w oczach,
zacz�� zbiera� my�li. MIa� mniej
wi�cej dwie godziny na u�o�enie
jakiego� planu. Autentyczny
Bartholomew z krwi i ko�ci nie
by� do niego tak bardzo
podobny. Przede wszystkim by�
wy�szy i zdecydowanie chudszy. A
tak�e starszy o siedem lat.
Fotografia by�a jednak
dostatecznie stara, �eby
zmniejszy� r�nic� wieku, i
podobie�stwo, mimo �e nie a� tak
wybitne, by�o jednak
wystarczaj�ce, by przewa�y�
szal�.
Wahanie mog�o go by�o ocali�
przed nim samym, ale ta cz��
jego osobowo�ci, kt�ra si� ju�
zdecydowa�a, zmusi�a go do
dzia�ania. Zanim zasun��
szuflad� ze swoj� kas� i
przekr�ci� kluczyk, wzi�� z niej
dwadzie�cia funt�w.
Najspokojniej, jak umia�,
powiedzia� do Lamba:
- Za chwileczk� wr�c�,
George.
- Dobra.
Lamb powiedzia� to pobrz�kuj�c
bilonem. Pascoe przeszed� za
wewn�trzn� przegrod�, min��
pann� Soames i pchn�� drzwiczki
wyj�ciowe. Hala by�a
zat�oczona. Poszed� w kierunku,
kt�rego Lamb m�g� si�
spodziewa�, potem skr�ci� w lewo
ko�o stoiska z ksi��kami i
przeszed� obok baru szybkiej
obs�ugi Forte.a. Zdumiewa�o go,
�e tak od razu wie, jaki
powinien by� pierwszy krok. W
jednym ze sklep�w przytykaj�cych
do schod�w restauracji wybra�
najwi�ksz�, jak� mieli, torb�
podr�n� z zamkiem
b�yskawicznym, zamykanym na
kluczyk.
- Jedzie pan na urlop?
To by�o nie do unikni�cia, po
trzech miesi�cach pracy na
lotnisku zna�a go z widzenia.
Ale chyba, my�la� Pascoe, nie
wiedzia�a, gdzie pracuje.
Zreszt� jak dot�d nie mia�o to
znaczenia. W kupowaniu torby nie
ma nic strasznego.
- Niestety - odpowiedzia�. - A
chcia��bym. - Pr�bowa� si�
u�miechn��, ale musku�y twarzy
jakby mu zdr�twia�y.
- Czy mog�
zostawi� j� u pani?
- Oczywi�cie.
- P�niej odbior�.
- Prosz� bardzo. Ale lepiej
wpisz� pa�skie nazwisko, gdyby
mnie nie by�o, dobrze?
- Blake. - Samo si� nasun�o -
Blake.
Nie tylko by� pewien, czego
chce, ale zadecydowa� te�, dok�d
si� udaje. Poczucie nierealno�ci
wzrasta�o. By� napi�ty i czujny,
a przecie� porusza� si� jak we
�nie. Mija� ludzi d���cych
dok�d� i czekaj�cych, nie
dostrzegaj�c ani ich
oczekiwania, ani ich znudzenia.
Zjecha� na d� pierwszymi
ruchomymi schodami, na kt�re si�
natkn��, i min�� grupk�
baga�owych zbieraj�cych walizki.
Budynek pasa�erski nr 2
obs�uguje loty krajowe i do
Irlandii, a do hallu wej�ciowego
jest zaledwie kilkana�cie
krok�w. POpchn�� drzwi i zbli�y�
si� do jednej z kas biletowych.
Z ogromnym wysi�kiem zdo�a�
ukry� podniecenie.
- Dublin? - powt�rzy�a
dziewczyna w granatowym
uniformie. - Na kiedy?
- Dzi� wiecz�r, o ile to
mo�liwe. - Te ostatnie s�owa
by�y tylko maskowaniem. To
musia�o by� na dzi� wiecz�r.
Bilet na jutro by�by dla niego
bezu�yteczny.
Dziewczyna podnios�a
s�uchawk�. Czekaj�c na
po��czenie wyja�nia�a:
- Sobota, prosz� pana. Sobota
to nie naj�atwiejszy dzie�
tygodnia.
Pascoe skin�� g�ow�, szukaj�c
papieros�w. Zapali� jednego i
wyszarpn�� go zaraz z ust
nerwowym, prawie konwulsyjnym
ruchem, a� naderwa� pasemko
sk�ry z suchej wargi.
- Na dzi� wiecz�r - m�wi�a
dziewczyna od telefonu. - Tak,
jedno. - Umilk�a, s�uchaj�c do��
oboj�tnie, potem skin�a g�ow�.
POdnios�a twarz ku niemu i
powiedzia�a: - Ma pan szcz�cie.
S� dwa loty do wyboru:
siedemnasta pi��dziesi�t,
przylot do Dublina dziewi�tnasta
zero pi��, albo dwudziesta
pierwsza zero zero, przylot
dwudziesta druga trzydzie�ci.
Kt�ry pan woli?
- Ten wcze�niejszy.
- Siedemnasta pi��dziesi�t. Za
dziesi�� sz�sta?
- Tak. - Prze�kn�� �Lin�,
my�la�, my�la�.
Si�gn�a po ksi��eczk�
biletow�.
- Czy chce pan od razu
zarezerwowa� powrotny lot?
Skin�� g�ow�.
- Mam zostawi� "open"?
- Tak.
Potwierdzi�a rezerwacj� i
od�o�y�a s�uchawk�.
- Ale na przysz�o�� szczerze
panu radz� nie odk�ada� tego do
ostatniej chwili. Zw�aszcza pod
koniec tygodnia. Pa�skie
nazwisko?
- Blake.
- A inicja�y?
- M. R. - powiedzia�.
Kasjer, siedz�cy troch� dalej,
by� zupe�nie obcy. Pascoe
zap�aci�, wzi�� od urz�dniczki
bilet i zawr�ci� do najbli�szych
ruchomych schod�w. Podje�d�aj�c
w g�r� ku g��wnej hali, zerkn��
nerwowo na zegarek. Dwadzie�cia
dwie po trzeciej. Trudno mu by�o
uwierzy� w to, co zrobi�, ale
zaczyna� rozumie� dlaczego. Nie
tylko Vicky potrafi�a zerwa� ze
wszystkim. Dublin b�dzie jedynie
odskoczni�. Zaraz po nim
przyjdzie co� innego, ale
przysz�o�ci� �onglowa� mo�na
b�dzie p�niej. Teraz nale�y
my�le� tylko o najbli�szych
dw�ch godzinach. Jedynym
pewnikiem jest to, �e w ci�gu
ostatnich nies�ychanych
pi�tnastu minut zerwa� z
przesz�o�ci�. NIeodwo�alnie. W
kasie ju� brakowa�o dwudziestu
funt�w, nie mia� powrotu. Od
godziny trzeciej zero osiem
czyni� wszystko, by pope�ni�
wi�ksze przest�pstwo.
Wr�ci� do siebie, za lad�.
Lamb po swojej stronie mia�
kilku klient�w i jeden z nich od
razu przeni�s� si� do Pascoe.a,
gdy tylko zobaczy� jego
plastykow� wizyt�wk� z powrotem
na miejscu. Rutyna wciska�a si�
na si��. Przybysz, podobny do
�aby dzi�ki grubym okularom,
chcia� zmieni�
pi��dziesi�ciodolarowy czek
podr�ny. Jaka pogoda tu, w
Londynie? W�a�nie wr�ci� ze
Sztokholmu. Wspania�e miasto!
Je�eli idzie o nocne lokale, to
niech si� Pary� schowa...
Pascoe pokaza� mu, gdzie ma
podpisa� czek, por�wna� oba
podpisy, potem si�gn�� po tabel�
kurs�w walutowych i zacz��
liczy�.
Dwa �wiaty zachodzi�y na
siebie i znowu czu� narastaj�ce
md�o�ci. Siedemnasta
pi��dziesi�t zaw�a�a mu czas
ogromnie, ale zdecydowanie si�
na p�niejszy lot oznacza�oby
strat� drogocennych godzin. Tu
nie by�o przerwy niedzielnej.
Filia na lotnisku pracowa�a
pe�ne siedem dni; jeden tydzie�
ca�� dob�, drugi od dziewi�tej
do pi�tej, trzeci od dziewi�tej
do jedenastej wiecz�r. Dzi� o
pi�tej wszystko zostanie
zamkni�te, a jutro zacznie si�
tydzie� zmiany pracuj�cej od
dziewi�tej do jedenastej.
�adnego weekendu, kt�ry by mu
gwarantowa� d�u�szy oddech, i
dlatego im wcze�niej, tym
lepiej. Ka�da minuta przewagi ma
znaczenie. O pi�tej zaczn�
podlicza� kasy. A� do tego czasu
nic nie m�g� zrobi�, ale los mu
dalej sprzyja�. Panna Soames
spyta�a, czy pozwol� jej wyj��
troch� wcze�niej, a z centrali
nie przys�ano nikogo na
zast�pstwo za Sweetmana,
trzeciego kasjera, kt�ry nie
przyszed� z powodu
przezi�bienia.
Pozosta� do za�atwienia tylko
Lamb: George Lamb, piegowaty i
przysadzisty, i a� prosz�cy si�,
�eby go nabra�.
Pascoe pracowa� w pocie czo�a,
pragn�c, by jak najszybciej
min�o popo�udnie, a
jednocze�nie przez ca�y czas
intensywnie rozwa�a�, co ma do
zrobienia, kiedy ju� nadejdzie
czas dzia�ania. Jaki� pilot
Bea, maj�cy u nich konto,
wypisa� czek na pi�tna�cie
funt�w i odbieraj�c pieni�dze
powiedzia� z u�miechem: "Zakupy
domowe na niedziel�". Pascoe
prawie go nie s�ysza�. Ca�a hala
szumia�a gwarem, ale wszystko to
dochodzi�o do niego, jakby mia�
wat� w uszach. Kiedy spogl�da�
na zegar na przeciwleg�ej
�cianie, mia� wra�enie, �e
wskaz�wki nawet nie drgn�y.
POmi�dzy jednym a drugim
klientem stara� si� by� przez
ca�y czas zaj�ty byle czym,
rozpaczliwie usi�uj�c ukry�
zdenerwowanie. Czwarta nadesz�a
wreszcie i min�a. Czwarta
trzydzie�ci. Napi�cie nie
opuszcza�o go, ale prawie
ust�pi� �w zam�t, jaki opanowa�
go po odej�ciu Bartholomewa.
TEraz by� czujny, planuj�cy
�wiadomie, ju� nie przyt�oczony
potworno�ci� tego, co postanowi�
zrobi�.
Czu� w sobie gor�czkowy ch��d,
jakiego nigdy dot�d nie zazna�,
a prawie wszystko, co robi�,
robi� automatycznie, jak
maszyna. Raz co prawda, kiedy
Lamb spyta� go o rad� na temat
przelewu wystawionego na
Po�udniowoafryka�ski Bank
Narodowy, zdawa�o mu si�, jakby
m�zg zupe�nie mu wyja�owia� i
nie by� zdolny nie tylko do
sensownej odpowiedzi, ale nawet
do zebrania my�li.
- Obud� no si�! - przygada� mu
Lamb, a jego u�miech i ton
�wiadczy�y niezbicie, �e ani
cie� podejrzenia czy
zaciekawienia nie zago�ci� w
jego mieszcza�skim, ciasnym
umy�le. �miesznie by�o uwa�a�
Lamba za potencjalnego
przeciwnika, ale najbardziej
obawia� si�, �e w ostatniej
chwili zjawi si� klient z jakim�
nieoczekiwanym ��daniem, kt�re
mo�e uszczkn�� t� odrobin�
czasu, jak� przeznaczy� dla
siebie.
O czwartej czterdzie�ci pi��
panna Soames, staraj�c si� nie
okazywa� swego rozradowania,
na�o�y�a pokrowiec na maszyn�.
Pascoe zaj�ty by� zwyk�ym
realizowaniem czeku. Zaraz potem
jaki� brodacz zapyta�, gdzie
mo�na nada� list. Po nim
przysz�a niska, podobna do ptaka
paniusia o w�osach pofarbowanych
na niebiesko i okularach w
r�owej oprawce; ot� zgubiwszy
w Pary�u ksi��eczk� czekow�,
chcia�a si� dowiedzie�, czy
mog�aby podj�� dziesi�� funt�w.
A mo�e to zbyt wiele? Zjawi�a
si� przed Pascoem, gdy do pi�tej
brakowa�o pi�ciu minut; serce w
nim zamar�o.
- Czy pani ma rachunek w Banku
Zachodnio_Centralnym?
- O tak, tak, oczywi�cie. W
Harrogate. Widzi pan, musz�
wieczorem koniecznie jecha�
dalej, rozumie pan. Co za
straszny pech.
- Czy czeki by�y przekre�lone?
(W Anglii przekre�lenie czeku
ogranicza wyp�acenie pieni�dzy
tylko do jednego banku.)
Potakn�a g�ow�.
- Zawsze przekre�lam czeki. To
bezpieczniej, prawda?
- A mo�e zapami�ta�a pani ich
numery?
- Sk�d�e znowu. W ksi��eczce
zosta�o ju� tylko oko�o sze�ciu.
Sze�� lub siedem, nie wi�cej.
Wyra�nie pami�tam, �e
wczorajszego wieczora w tym
hotelu jeszcze j� mia�am. Ale
dzisiaj rano, po �niadaniu...
Wda�a si� w opis, jak, jej
zdaniem, mog�o si� to wszystko
przytrafi�. R�ce jej trzepota�y,
m�wi�a zdaniami kr�tkimi,
urywanymi. Najpro�ciej dla
Pascoe'a by�oby sp�awi� j� od
razu. Paradoks tkwi� w tym, �e
wci�� jeszcze musia� by� kim�
odpowiedzialnym, kim�, kto dba o
interesy banku. R�wnocze�nie z
poirytowaniem u�wiadamia� sobie
ca�� ironi� sytuacji. Ale
podniecenie damulki dzia�a�o
dziwnie silnie, dziwnie
mesmerycznie, a poza tym Lamb,
zupe�nie wolny w tej chwili -
by� blisko, wi�c chocia�by ze
wzgl�du na niego nale�a�o
wykaza� skrupulatno�� bez �adnej
taryfy ulgowej.
- Czy mieszka pani w
Harrogate?
- Tak.
- Mo�e si� pani oczywi�cie
wylegitymowa�?
- O, tak.
- Czy przypadkiem nie zna pani
nazwiska dyrektora swojego banku
w Harrogate? - Wzi�� spis
personelu banku le��cy w zasi�gu
r�ki.
- Dyrektora? - przymkn�a
oczy. - Niech no pomy�l�... -
Sekundy mija�y, d�ugie, ci�gn�ce
si� sekundy. Pascoe rzuci� okiem
na zegar. Za minut� pi�ta.
- Green? - zaryzykowa�a
kobieta. - Nie? Ca�y problem w
tym, �e ja tak rzadko miewam
do czynienia z dyrektorem. A w
dodatku zdaje mi si�, �e teraz
niedawno przyszed� kto� nowy.
Och, m�j Bo�e... - U�miechn�a
si� prosz�co. - Ja rozumiem, �e
pan musi to robi�, bo mog�abym
przecie� by� nie wiadomo kim.
Ale gdyby pan by� �askaw
zadzwoni� do oddzia�u
Harrogate...
- Teraz mamy sobotnie
popo�udnie - przypomnia� jej
Pascoe.
- Ach, prawda. Zapomnia�am
zupe�nie. Rozumie pan, kiedy si�
jest w podr�y i na
kontynencie...
- Czy mo�e pani poda� adres
oddzia�u w Harrogate?
- To jest przy Eagle Street. -
A potem z wyra�n� ulg�: - No
jak? Czy to wystarczy? Jaka� ja
jestem g�upia! Przecie� od razu
mog�am to powiedzie� i
oszcz�dzi� panu tyle k�opotu.
Szybko wype�ni� dla niej czek.
Patrz�c, jak podpisywa�a go,
przesun�� ku przodowi tabliczk�
"Zamkni�te".
- Thornton - sprawdzi�. Wci��
jeszcze w p�tach
przyzwyczajenia, do samego
ko�ca. - A. L. Thornton?
- A. K. - odpowiedzia�a. -
Panna Thornton.
- W banknotach jednofuntowych?
- Tak, prosz�.
Zala�a go potokiem
podzi�kowa�.
- Ale� g�upstwo... - przerwa�.
- Nie, sk�d�e znowu... -
powtarza� z sze�� razy. My�la�,
�e nigdy nie p�jdzie, ale
wreszcie odwr�ci�a si�. Znowu
poczu� w g�owie m�yn. Czekanie
si� sko�czy�o, pod sk�r� czu�
mr�wki. Lamb pochyliwszy si� ku
niemu proponowa� papierosa
oceniaj�c kr�tko miniony dzie�
pracy:
- Mog�o by� gorzej.
- Pewnie.
Znowu tak trudno m�wi� i
jeszcze te palce tak dr��.
Uczucie oderwania powt�rzy�o
si�, gdy mechanicznie zacz��
sprawdza� efekty ca�odziennej
pracy. Pod ci�arem nag�ych
l�k�w po raz pierwszy i jedyny
jego postanowienie zachwia�o si�
na moment. Ale potem porwa� go
znowu wstrzymany chwilowo
impuls. Pal to diabli, pal
wszystko diabli. K�tem oka
widzia�, �e panna Soames nak�ada
p�aszcz.
- Wi�c mo�na, prosz� pana? -
spyta�a niepewnie Lamba.
- Zmykaj, Margaret. Ale tylko
ten jeden raz, pami�taj!
- Tak, dzi�kuj�, do widzenia.
Przeczeka� jeszcze trzy
minuty, a� zegar wskazywa�
dziesi�� po pi�tej. R�wnoczesny
gest przyduszenia papierosa i
odepchni�cia taboretu by� tak
gwa�towny, jak gdyby wstrzymywa�
oddech, musia� jednak zaczerpn��
tchu.
- Zaraz wr�c�.
- Co, znowu? - us�ysza�
�artobliwe pytanie Lamba. - To
te ostatnie zimne dni.
Pchn�� drzwiczki wahad�owe.
Nogi mia� jak z o�owiu, a serce
wali�o mu wolno, crescendo.
- Pasa�erowie udaj�cy si� do
Madrytu samolotem Iberia, lot
numer trzysta czterna�cie,
proszeni s� o zg�oszenie si�...
�wiat by� tu�, tu�, za rogiem.
Przeszed� obok filii Domu
Bankowego Barclay�w i jeden z
kasjer�w, maj�cych dzi� drug�
zmian�, u�miechn�� si� i
zawo�a�: "Ju� sko�czyli�cie?
Niekt�rzy to zawsze maj�
szcz�cie!" Pascoe, udaj�c, �e
nie s�yszy, szed� dalej w
kierunku rz�du kabin
telefonicznych w najdalszym
k�cie hali. Wybra� tak�, kt�r�
oddziela� od pozosta�ych wyst�p
muru z ga�nic� i wielkim zwojem
w�a; zamkn�� si� szczelnie.
Przez prawie dwie godziny
�wiczy� w my�lach t� chwil�. Bez
wahania owin�� tubk� s�uchawki
chustk� do nosa, nakr�ci�
potrzebny numer, a wreszcie
przez otw�r wsun�� monet�.
- Czy to pan Lamb?
- TAk.
- Pan George Lamb? - m�wi�
cicho, ale z wyra�nym akcentem
przedmie�cia.
- Tak jest.
Pot zalewa� mu oczy, gdy m�wi�
dalej:
- Tu szpital South Middlesex,
prosz� pana. Tak, South
Middlesex. Czy m�g�by pan
przyby� tu niezw�ocznie? Chodzi
o pa�sk� �on�, panie Lamb.
NIestety, bardzo mi przykro, ale
zdarzy� si� wypadek...
Rozdzia� drugi
Do tej chwili nie czu� do
siebie nienawi�ci, cho� Lamba
pierwsze przera�one : "O Bo�e!" -
wci�� jeszcze brzmia�o mu w
uszach, nawet kiedy od�o�y�
s�uchawk�.
Ju� nied�ugo, wiedzia� dobrze,
George Lamb z kolei b�dzie jego
nienawidzi�, ale to nale�a�o do
przysz�o�ci, wraz z ca�� mas�
innych spraw. Schowa� chustk� do
kieszeni i wyszed�szy z kabiny,
ruszy� okr�n� drog�, kt�ra
doprowadzi�a go od zupe�nie
niepodejrzanej strony do filii
Banku Zachodnio_Centralnego. �e
Lamb nie pozna� jego g�osu, w to
nie w�tpi�, jednak fakt jego
r�wnoczesnej nieobecno�ci m�g�
mu da� do my�lenia. M�g�. Co
prawda nie s�dzi�, �eby tak
by�o. Na dobr� chwil� przed
ko�cem rozmowy telefonicznej w
g�osie Lamba by�o tyle
podniecenia, �e musia�o zabi�
wszelk� podejrzliwo��.
Pascoe nadchodzi� powoli, tak
zwyczajnie, jak tylko potrafi�.
Najtrudniej by�o nie patrze� w
stron� Lamba. W odleg�o�ci
dwudziestu pi�ciu krok�w
umy�lnie stan��, �eby zapali�
papierosa, ale Lamb zacz��
macha� do niego poprzez nat�ok
ludzi, nim zd��y� pstrykn��
zapalniczk�.
- Tony!
- Co? - zacz�� i��,
przyspieszaj�c kroku, jakby
zaczyna�o mu �wita�, �e co� jest
nie w porz�dku. - Co si� sta�o?
- Co� z Sar�. W�a�nie dzwonili
z South Middlesex. Widocznie.
- Ze szpitala?
- Mia�a jaki� wypadek. - Lamb
by� bardzo blady i jakby mu si�
nagle namno�y�o pieg�w. Pascoe z
trudem patrzy� mu w oczy.
- Kiedy to si� sta�o?
- Dopiero co.
- Co� powa�nego?
- Ten cz�owiek nie chcia� mi
wi�cej powiedzie�, tylko �e
powinienem tam jak najpr�dzej
przyjecha�. - Lamb opad� na
sto�ek, przejecha� r�k� po
twarzy. - Na Boga, Tony, co mam
robi�?
- Jecha� tam, oczywi�cie.
- Jak�e� mog�?
- Jest przytomna?
Lamb wzruszy� ramionami.
- Nie jestem pewien. Nie
wszystko mog�em zrozumie� z
tego, co m�wi�. �le by�o
s�ycha�, a zreszt� ja ci�gle
jeszcze nie mog�em uwierzy�, �e
ten cz�owiek m�wi o Sarze... -
g�os mu si� za�ama�. Potem,
jakby sobie nagle u�wiadomi�, �e
bezczynno�� jest zbrodni�,
skoczy� na r�wne nogi. - Ko�o
domu, powiedzia�, �e to si�
zdarzy�o. Motorower.
- Musisz jecha�, koniecznie.
Ja zrobi� podliczenie.
- Ale...
- Spiesz si� - pogania� go
Pascoe. - Dam rad�. I we� m�j
w�z.
Oczy Lamba wpatrzone w niego z
nat�eniem. Przez jeden okropny
moment my�la�, �e tamten go
podejrzewa.
- O co chodzi?
- Sejf.
- Zajm� si� i tym tak�e.
Powiedzia� to szybko, mo�e za
szybko... nie wiedzia� na pewno.
Za kas� pancern� byli
odpowiedzialni obaj. W ka�dym
banku, w ka�dym oddziale
przestrzegano tej zasady
zabezpieczenia czasem przez
dw�ch ludzi, czasem przez
trzech. Od dnia, kiedy kasjer
wchodzi� w posiadanie klucza,
u�wiadamiano mu r�wnocze�nie
poczucie jego bezsi�y, gdyby
chcia� pope�ni� przest�pstwo.
Bez drugiego lub trzeciego
klucza nie mia� mo�no�ci ulec
pokusie, za� oddanie komu� swego
lub niepilnowanie go by�o
zupe�nym wariactwem.
- Do diab�a, cz�owieku - m�wi�
Pascoe. - Przecie� to wypadek.
Nie mo�esz tu siedzie�. Potrwa z
godzin�, zanim sko�czymy.
Widzia� niemal to wahad�o
ko�ysz�ce si� w otumanionym
m�zgu Lamba. Skrupulatnego
Lamba. Ostro�nego Lamba. Lamba
zszokowanego i wystraszonego,
kt�ry sta� teraz pomi�dzy nim, a
wszystkim, o co sz�a gra. Rzuci�
okiem na zegarek. Pi�ta
siedemna�cie. To odkrycie na
nowo rozbudzi�o w nim opanowan�
przedtem panik�, nie czu� ju�
ani wsp�czucia, ani wstydu.
- We� m�j w�z. Mo�esz by� w
szpitalu w dwadzie�cia minut. Na
mi�o�� Bosk�, George, to
przecie� Sara. Sara... Do diab�a
z ca�ym Zachodnio_Centralnym.
Z wolna Lamb otrz�sn�� si�,
zdecydowany wreszcie.
- Zajmiesz si� wszystkim?
- Oczywi�cie.
- Ten cz�owiek nie chcia� nic
powiedzie�, jaki stan,
rozumiesz? Tylko, �e mam tam
przyjecha� od razu. - Oczy jego
napotka�y znowu wzrok Pascoe'a;
wyra�nie narasta�a w nich
zgroza. - O Jezu, Tony, to ma
znaczy�, �e ona...
- Nie, ale� sk�d...
Lamb wci�gn�� powietrze,
zdejmuj�c klucz od sejfu ze
swego k�ka z kluczami. By� tak
zdenerwowany, �e palce mu si�
pl�ta�y. - A co z tym zrobimy?
- Przywioz� ci potem. Do domu.
I tak bym przyjecha� dowiedzie�
si�, co z Sar�.
- Ale je�eli ja wezm� tw�j
w�z... - Lamb by� bledszy ni�
zwykle - mo�e lepiej, �ebym tu
wr�ci�?
- Nonsens. To zreszt� teraz
niewa�ne. Chodzi o to, �eby� ju�
jecha�. W�z stoi tam, gdzie
zawsze, na parkingu, a tu masz
kluczyki.
Lamb chwyci� je i skin��
g�ow�.
- Dobra.
Rusza� ju�, nagle stan��,
przypomniawszy sobie jeszcze
jakie� sprawy tego dnia
wymagaj�ce wyja�nienia. Pascoe
przerwa� mu w p� s�owa.
- Nie my�l o tym. - W g�owie
hucza�o mu wci�� to samo: "No
id�, no id�!", podczas gdy
wypycha� go wsp�czuj�co. -
B�d� trzyma� kciuki!
- Dobrze. I dzi�kuj�. Bardzo
ci dzi�kuj�, Tony. - Lamb porwa�
z kontuaru papierosy i pobieg�
ku wyj�ciu. Ale nie m�g� odej��
bez zerkni�cia jeszcze raz za
siebie.
- Zatelefonuj�. Ju� potem, z
domu.
Pascoe przytakn��.
- Koniecznie.
Zala�o go uczucie ulgi na
widok Lamba wymijaj�cego ludzi w
kierunku ruchomych schod�w. W
par� sekund p�niej przez okno
zobaczy� go biegn�cego na ukos
przez podjazd ku miejscu, gdzie
sta� zaparkowany w�z. Gdy tylko
znik� mu z pola widzenia, Pascoe
zabra� si� do roboty. Zmi�t� z
kontuaru wszystkie rozrzucone
znaczki, spinacze i gumki,
ustawi� w porz�dku dzienniki
kasowe i ksi�gi, pouk�ada�
druciane koszyki i pozamyka�
szuflady kartoteki.
W tym samym momencie pojawi�
si� nie wiadomo sk�d jaki�
cz�owiek prawie nie m�wi�cy po
angielsku i z ufn� min�
wyci�gn�� banknot
pi��setfrankowy.
- Zamkni�te - sykn�� Pascoe. -
Zamkni�te - i wskaza� na napis.
Kolejno przeni�s� ka�d� kas�
za wewn�trzn� przegrod�,
otworzy� sejf obu kluczami,
Lamba i w�asnym, wsun�� kasy do
�rodka i zamkn��, a potem przez
hal� ruszy� w kierunku sklepu,
gdzie czeka�a na niego torba.
Zrobi�o si� ju� dwadzie�cia
osiem po pi�tej. Kiedy wr�ci� i
po raz drugi otworzy� sejf, nie
waha� si� ju� wcale. Nie zwraca�
uwagi na obie kasy podr�czne;
by�y w nich pomieszane pieni�dze
angielskie i zagraniczne, wynik
przyp�ywu i odp�ywu
ca�odziennych transakcji, o
��cznej warto�ci mo�e tysi�ca
funt�w. Ale on chcia� wi�cej, a
przede wszystkim zale�a�o mu na
tym, by pieni�dze by�y jak
najporz�dniej z�o�one i
powi�zane. Nie zmarnowa� tego
popo�udniowego czekania. W
wyobra�ni przypomnia� sobie, jak
le�� rezerwy, i zdecydowa�, co
bierze: funty szterlingi, dolary
ameryka�skie, pesety i marki -
im wi�kszej warto�ci banknoty,
tym lepiej. Teraz, gdy
przykl�kn�wszy, otworzy�
b�yskawiczny zamek torby i
zacz�� wrzuca� paczki banknot�w,
mia� uczucie, �e wszyscy go
widz� mimo wysokiej przegrody z
mro�onego szk�a. Ka�dy g�os,
ka�dy d�wi�k dochodz�cy z hali
zdawa� si� coraz bli�szy, jakby
t�umy ludzi dysza�y mu tu�, za
plecami.
Nie mia� odwagi nie�� zbyt
wiele. Torba by�a prawie w
trzech czwartych pe�na, kiedy
podni�s� si� i zamkn�� drzwi
sejfu. Z haczyka na �cianie
zdj�� p�aszcz deszczowy, z�o�y�
go i umie�ci� na wierzchu, na
pieni�dzach. Na dalsze fortele
przyjdzie czas. Kiedy ju�
zamkn�� torb�, przypomnia�o mu
si� co� jeszcze - si�gn��
poprzez stolik panny Soames do
jednej z szuflad po kopert� i
kawa�ek papieru.
"Wybacz, George" -
nagryzmoli�. - "To by�o �wi�stwo
z mojej strony." - Kropla potu
spad�a na kopert�, kiedy
adresowa�: "Pan George Lamb. Do
r�k w�asnych." Otworzy�
drzwiczki jeszcze raz i po�o�y�
kopert� na wierzchu kasy Lamba.
Znowu je zamkn��, schowa� do
kieszeni oba klucze, chwyci�
swoj� torb� i wyszed� bez
jednego spojrzenia wstecz.
Nie czu� triumfu. W chwili
kiedy wszed� do Budynku
Pasa�erskiego nr 2 i okazywa�
sw�j bilet, jeden gor�czkowy
strach zmieni� si� tylko na
drugi. Przysz�o�� zaczyna�a si�
ju�, w tym momencie, a on nie
by� do niej przygotowany. Uda�o
mu si� jako� nie pokaza� po
sobie �adnego napi�cia, kiedy
jego torb� zwa�ono i opatrzono
przywieszk�, cho� taka by�a
nowa, podejrzanie rzucaj�ca si�
w oczy. Urz�dnik, kt�ry odda� mu
z powrotem jego bilet razem z
kart� wst�pu do samolotu,
u�miechn�� si� ze zrozumieniem i
rzek�:
- Bieg� pan ca�� drog�? No,
ale ju� po zmartwieniu. Zd��y�
pan, prosz� si� uspokoi�; cho�
ma�o brakowa�o! Tymi schodami
wjedzie pan do poczekalni.
Pascoe do��czy� do grupki
zebranej wyczekuj�co na g�rnym
poziomie. Dochodzi�a pi�ta
czterdzie�ci. W�a�ciwie ka�dy
ni�s� jaki� baga� r�czny albo
pisma czy p�aszcze. Podszed� do
kiosku i kupi� sobie wieczorn�
gazet� i tomik Pingwina, tak
wielk� odczuwa� potrzeb� czego�,
co by oznacza�o normalno��.
Przesz�a minuta, mo�e dwie.
Zapali� papierosa, ca�y czas
trzymaj�c si� �rodka grupy, jak
gdyby mog�a zapewni� mu
bezpiecze�stwo. Wystraszony by�
tym czekaniem, a jeszcze
wyobra�nia podsuwa�a natarczyw�
my�l, �e to jego torba jest
powodem op�nienia. Ale w ko�cu
wywo�ano ich lot i ruszy� z
innymi przez drzwi, a potem w
d� krytym pomostem. W jaskrawym
blasku s�onecznym szed� w �rodku
rozci�gaj�cego si� w�a
pasa�er�w w kierunku samolotu
Vanguard linii Bea, kt�ry sta�
sko�nie na p�ycie. Nawet gdy ju�
znalaz� si� na schodkach, wci��
jeszcze nie m�g� si� wyzby�
uczucia, �e jest obserwowany, �e
w ostatniej chwili co� si� nie
uda. Znalaz� miejsce od strony
budynku lotniska, najbli�sze
przej�cia z trzech znajduj�cych
si� ko�o siebie, usadowi� si� i
zapi�� pas. Obok niego siedzia�
jegomo��, starszawy, ale ochoczo
zerakaj�cy na dziewcz�ta, a
dalej m�oda blondynka z
dzieckiem. Po drugiej stronie
jaka� wiekowa para zaabsorbowana
swoimi rzeczami. Pascoe
rozejrza� si� ostro�nie, chcia�,
�eby ju� wszyscy pasa�erowie
byli na pok�adzie, a drzwi
szczelnie zamkni�te. Nigdzie
chyba nie b�dzie si� czu�
bezpiecznie. Ta �wiadomo��
zaczyna�a o�owiem ci��y� mu na
sercu.
Stewardesa �piewnie ko�czy�a
powitanie przez mikrofon:
"...nie pali�... i prosz� zapi��
pasy bezpiecze�stwa". Motory,
jeden po drugim, o�y�y rykiem.
- Jeste�my sp�nieni - burkn��
jego s�siad, spogl�daj�c na
zegarek. - U mnie ju� jest za
pi��.
Pascoe przytakn��. Lamb w tym
momencie doje�d�a� chyba do
szpitala, ale nie by�o
bezpo�redniego niebezpiecze�stwa
z jego strony: Nie od razu
zrozumie, co si� sta�o.
Zdumiony, wpierw zatelefonuje do
Sary, a jak ju� uzyska
potwierdzenie, �e wszystko jest
w porz�dku, b�dzie si� stara�
dodzwoni� do niego albo do
banku, albo do domu, no a potem
przypuszczalnie odstawi auto do
Richmond. Wszystko to zajmie
sporo czasu, co najmniej drug�
godzin�, a nawet i wtedy nie
zacznie jeszcze podejrzewa�.
George - nie, w ka�dym razie nie
koleg�.
Vanguard ko�owa� a� do ko�ca
pasa startowego. Punktualnie o
sz�stej ryk silnika wzr�s� do
wycia i maszyna zacz�a rwa� do
przodu. Potem wzbi�a si� w g�r�,
raptem zgrabna i spr�ysta, a
r�wnocze�nie zmniejszy�o si�
nat�enie huku i ta dojmuj�ca
si�a p�du, ziele� lotniska
gwa�townie opad�a w d�, z
sekundy na sekund� rozszerza�
si� horyzont. Nie up�yn�a
minuta, a ju� rozpinano pasy
bezpiecze�stwa.
- Okropnie nie lubi� tego
momentu, kiedy si� jeszcze nie
jest w g�rze, a ju� nie na dole
- stwierdzi� s�siad Pascoe'a.
Znacz�co pokaza� r�k�. - A� mnie
w do�ku �ciska. A pan? Chyba nie
pierwszy raz, co?
- Nie.
Prawe skrzyd�o przechyli�o si�
w d�, bo samolot zacz�� bra�
szeroki zakr�t. Przez okienka po
drugiej stronie, za przej�ciem
�rodkowym, Pascoe dostrzeg�
migni�cie p�l, jakich�
�wirowisk, b�ysk wody, szar�
wst��k� drogi. Nie, to nie
pierwszy raz. Ale tu, w kraju,
ostatni. Teraz nagle uderzy�a go
ta �wiadomo��. POkusa
przemieni�a si� w rzeczywisto��
szybko, prawie bez planowania i
po zaledwie trzech godzinach od
chwili, gdy sposobno�� pchn�a
go do b�yskawicznej akcji. To
ju� nie sen, kt�ry ka�de
nadej�cie poranka czy jakie�
inne przebudzenie musi
zniszczy�. Sta�o si�,
dzisiejszego popo�udnia to si�
przydarzy�o. I wci�� jeszcze
trwa.
Opad� znowu na oparcie fotela
i wytar� twarz, �wiadom
okropnego znu�enia. Przed nim
le�a� podr�czny rozk�ad lot�w z
mapkami. Po pewnym czasie
otworzy� go i stara� si�
narzuci� my�lom co� w rodzaju
dyscypliny. Ale wci�� od nowa
kr��y�y wok� Lamba i tego, co
on te� zrobi, kiedy telefon
b�dzie dzwoni� bezskutecznie, a
drzwi pozostan� zamkni�te w
mieszkaniu przy Meadowcroft. Lamb
nie uspokoi si� nie maj�c
klucza, ale nie by� pewien, czy
zawiadomi Mercera, dyrektora
oddzia�u w Hounslow, kiedy
b�dzie si� robi�o coraz p�niej
i niepok�j ow�adnie nim
zupe�nie. Telefon do Mercera
r�wna�by si� oskar�eniu, a Lamb
nie jest cz�owiekiem �atwo
rzucaj�cym oskar�enia. By�o
prawdopodobne, do��
prawdopodobne w ka�dym razie, �e
postanowi zwleka� do rana,
wahaj�c si� troch� z lojalno�ci
wobec kolegi, a troch� dlatego,
�e ci�ko mu b�dzie przyzna� si�
przed Mercerem, �e z�ama�
kasjerskie pierwsze przykazanie.
Je�eliby tak by�o, to nic si�
nie wykryje a� do godziny
otwarcia, a mo�e i wtedy b�dzie
troch� op�nienia. Zrobi si�
pewnie dziesi�ta, zanim z
Hounslow przy�l� zapasowe klucze
i zacznie si� dok�adna autopsja
sytuacji. A tymczasem on, o
dziesi�tej jutro rano...
Pascoe zamkn�� oczy.
Roztrz�sa� to bez ustanku od
momentu, kiedy uleg� pokusie;
wci�� od nowa pod�wiadomie
pr�bowa� uspokoi� samego siebie.
Lecz mimo wszystko istnia�a taka
te� mo�liwo��, �e Lamb zdecydowa�
si� dzia�a� jeszcze przed ko�cem
dnia. Sara mog�a go nak�oni�. A
Mercer - przyjmuj�c oczywi�cie,
�e by� akurat w domu - nie
nale�y do ludzi, kt�rzy
odk�adaj� co� takiego do jutra.
Powiedzmy, �e wydarzy�o si� to
najgorsze. Powiedzmy, �e Rogers
z Wydzia�u Kontroli i Mercer, i
policja przyb�d� na miejsce w
ci�gu najbli�szych kilku godzin.
Jedn� z pierwszych rzeczy, jakie
policja zacznie sprawdza�, b�d�
listy pasa�er�w. Ale chyba t�
pu�apk� uda�o mu si� omin��. M.
R. Blake by� jednym z wielu, w
dodatku z biletem powrotnym. A
zreszt� do tego czasu Blake ju�
zniknie, przedzierzgnie si� w
sk�r� Bartholomewa. Za�
Bartholomew b�dzie si� wtedy
zbiera� do odlotu z Dublina, a
mo�e nawet ju� go tam nie
b�dzie. W ka�dym razie paszport
zacznie spe�nia� swoj� rol�.
Lamb nic o nim nie wie, wi�c a�
do czwartku nie b�d� mieli
�adnych �lad�w, po kt�rych by
mogli d��y�. A do tego czasu on
ju� b�dzie gdzie indziej, jako
kto inny. Ca�y ten jego
szale�czy plan opiera� si� na
za�o�eniu, �e dla tego, kto ma
pieni�dze, granice nie istniej�.
Wyci�gn�� paszport i
przegl�da� go kartka po kartce;
zerkaj�c dyskretnie na
fotografi�, odwag� czerpa� z
podobie�stwa. Zapomniany
formularz T sfrun�� na kolana
s�siada, a ten mu go poda�.
Pascoe odebra� kartk� - zbyt
pospiesznie, u�wiadomi� to sobie
w sekund� p�niej, ale nie m�g�
si� opanowa� - i schowa� w
wewn�trzn� kiesze� marynarki.
- Przecie� panu niepotrzebny
paszport. Do Irlandii nie
potrzeba. Mo�na wje�d�a� i
wyje�d�a� do woli.
Pascoe przytakn��.
- Jedzie pan gdzie� dalej?
- Nie, nie.
- Tylko odprawa celna, nic
wi�cej.
Troch� przy�mion� mia�
zdolno�� rozumowania, ale
udawa�o mu si� dot�d
wyperswadowa� sobie nowy
niepok�j opr�cz tego jednego; to
by�a ta nieuchronna przeszkoda,
kt�rej omin�� nie spos�b. My�l o
niej nie opuszcza�a go przez
ca�y czas, podwa�a�a ca�y zas�b
spokoju, jaki zdo�a� zgromadzi�.
Wszystkie mi�nie mia� napi�te,
nie m�g� wytrzyma� przez
d�u�sz� chwil� w tej samej
pozycji. Co zapali� papierosa,
to gasi� go po kilku nerwowych
zaci�gni�ciach. A tymczasem
cz�owiek siedz�cy obok niego
kilkakrotnie pr�bowa� zdoby�
jaki� konwersacyjny przycz�ek.
"Jak widz�, czyta pan Amisa.
Dobre to? Jako� nie szalej� za
jego ksi��kami." Albo, kiedy
podano kaw� i sandwicza: "Mniej
wi�cej raz na miesi�c odbywam t�
drog� i zawsze jest to samo do
jedzenia. Inna sprawa, �e to mi
daje okazj� odsapn�� troch� od
domu..." Pascoe nie zach�ca� go
do rozmowy. Dom... co to jest
dom? Umeblowane mieszkanie i
troch� tylko osobistych rzeczy:
ksi��ki, obrazy, ubrania,
komplet kupionych okazyjnie
kij�w golfowych. No i auto. Bez
b�lu m�g� na to splun��. Nie
mia� rodzic�w ani rodze�stwa -
tylko wuja gdzie� w Australii i
ciotk�, od kt�rej na �wi�ta
przychodzi�a ze Szkocji karta
pocztowa. Nie mia� nikogo, kogo
by �a�owa�, nikogo, kto by
odczu� nies�aw�. Dom to tylko
gorzkie wspomnienie tego, co
by�o, i perspektywa nudnych
pustych lat. Vicky dokona�a
tego, �e dom oznacza� tylko
cztery �ciany, gdzie si�
przychodzi spa�, wi�c nie ma
czego �a�owa�.
Nie m�g� okre�li� warto�ci
zabranych pieni�dzy. Ba� si�
nawet my�le� o torbie i jej
zawarto�ci, i o zbli�aj�cym si�
przej�ciu przez c�o. Chwilami,
kiedy dziecko podskakiwa�o na
kolanach matki na drugim ko�cu
rz�du, kiedy stewardesa drepta�a
przej�ciem tam i na powr�t, a
s�siad wreszcie zdecydowa� si�
na drzemk�, Pascoe czu�
przepe�niaj�c� go potworn�
zazdro�� o t� ich bezpieczn�
zwyczajno��, to spokojne
zadowolenie z w�asnego �ycia.
Spr�bowa� znowu zag��bi� si� w
map� lot�w. Ka�da z kresek,
promieniuj�cych z Dublina, by�a
jedn� z mo�liwych dr�g ucieczki,
a ju� nied�ugo b�dzie musia�
wybra�.
Rzym, Zurych, Frankfurt,
Kopenhaga, Barcelona, Pary�...
Francj� i Hiszpani� zna� i
Hiszpania wydawa�a si� chyba
najlepsza jako odskocznia. Ale
wci�� jeszcze