2237

Szczegóły
Tytuł 2237
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2237 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2237 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2237 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Helena Mniszek Gehenna czyli dzieje nieszcz�liwej mi�o�ci Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono w nak�adzie 100 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa: "Promotro Sa" Warszawa 1989 Pisa� A. Galbarski, korekty dokonali K. Kopi�ska i K. Kruk Prawdziwa i prawdopodobna biografia Heleny Mniszek By� rok 1909. W witrynach ksi�garskich pojawi�a si� ksi��ka Heleny Mniszek o nieco intryguj�cym, lecz bynajmniej nie romansowym tytule: "Tr�dowata". Mimo to kr�tko go�ci�a na p�kach. Pow�drowa�a do r�k pow�ci�gliwie �yczliwych "autorytet�w" (E. S�o�ski, A. Lange, W. Gomulicki) i zachwyconych czytelnik�w. I wydanie, drukowane na koszt w�asny autorki, rozesz�o si� b�yskawicznie. Od tej pory up�yn�o ju� 80 lat. Wielokrotnie zmienia�y si� rz�dy, powstawa�y i upada�y partie i stronnictwa, idee i ideologie, dwie wielkie wojny spustoszy�y �wiat, zmieniaj�c przy okazji map� Europy i naturalnie Polski, rodzi�y si� i umiera�y literackie awangardy, pr�dy i mody. Mniszk�wna trwa�a. Mo�na by rzec - trawestuj�c znany slogan - jest wiecznie �ywa! No bo jak�e inaczej okre�li� popularno�� "Tr�dowatej", kt�ra do 1939 r. Mia�a 16 wyda�, a po wojnie jeszcze dwa. Nie�miertelny romans ukaza� si� pod patronatem nobliwej oficyny (Wydawnictwo Literackie) korzystaj�c z jej renomy i splendoru. C� z tego, �e towarzyszy�o temu porozumiewawcze mrugni�cie okiem pt. "czeg� nie robi si� dla pieni�dzy?..." Przecie� raz i drugi (1972, 1988) kupi�o t� ksi��k� 100.000 czytelnik�w. To chyba o czym� �wiadczy nawet, je�li to nazwiemy snobistyczn� mod� na kicz. �ywot "Tr�dowatej" na tym si� nie ko�czy. Przed wojn� powie�� mia�a dwie ekranizacje. (W 1926 r. ze Smosarsk� i Mierzejewskim, w 1939 r. z Barszczewsk� i Brodniewiczem), a po wojnie trzeci� (1976 r.) oraz dwie, typowo rozrywkowe adaptacje telewizyjne. Czytelnicy warszawskich popo�udni�wek w latach 1971_#72 tj. "Kuriera Polskiego" i "Expresu Wieczornego" mogli r�wnie� czyta� Mniszk�wn� w odcinkach, a warto wiedzie�, �e by�y to gazety ukazuj�ce si� w liczbie p� miliona egzemplarzy! Dla pe�nej inwentaryzacji zjawiska, do cyfr tych nieprawdopodobnie du�ych a g��boko bulwersuj�cych koneser�w sztuki tzw. elitarnej nale�a�oby dopisa� bli�ej nie okre�lon�, cho� bez w�tpienia du��, liczb� tych "konsument�w", kt�rzy poznawali wzruszaj�c� histori� mi�o�ci Stefci i ordynata Michorowskiego czytaj�c powie�� przepisan� na maszynie a nawet r�cznie! Fakt ten to niew�tpliwy ewenement psycho_socjologiczny, kt�ry jeden jedyny raz odnotowa�a wsp�czesna historia literatury. Dla badaczy kultury masowej owe "r�kodzie�a" s� formalnie interesuj�ce, albowiem struktura sentymentalnego romansu, pe�nego kunsztownych a rozwlek�ych opis�w i analiz, uleg�a w nich daleko posuni�tej trywializacji. Fabu�a ograniczana do samej akcji, zmienia�a powie�� w brukowo_zeszytow� wersj� love story. S�dz�c po tych rewelacyjnych wr�cz doniesieniach mo�na by mniema�, �e Mniszk�wna przez ca�e �ycie za�ywa�a s�awy i bogactwa. Nic podobnego. Pisarka zupe�nie nie umia�a dba� o swoje interesy. By�a niepraktyczna i nie�mia�a, tote� zarabiali na niej wszyscy, poza ni� sam�. Najwi�ksze firmy wydawnicze w przedwojennej Polsce, drukowa�y jej ksi��ki: Gebethner i Wolff, M. Arct, L. Idzikowski, K. Rzepecki. I cho� wi�kszo�� z nich mia�a kilka, a niekiedy kilkana�cie wyda�, nikt nie troszczy� si� o respektowanie praw autorskich pisarki ani te� o poziom tej literatury. Nie zach�cano Mniszk�wny nigdy do pracy nad tekstem, stylistycznych poprawek, skr�t�w itp., nie przysy�ano te� egzemplarzy do korekty. Nic dziwnego zatem, �e by�a �atwym obiektem atak�w wszystkich obro�c�w "prawdziwej" sztuki. W�a�ciwie mo�na jej wsp�czu�, gdy� �yj�c na uboczu, na kresach nie zazna�a rado�ci, jak� daje popularno��, sympatia czytelnik�w, ich �ywa reakcja na widok ulubionej ksi��ki. Pozna�a natomiast a� nadto dobrze wszystkie negatywne strony s�awy. W 1929 r. odpowiadaj�c na ankiet� "Tygodnika Polskiego" tak pisa�a: "Owe najmilsze chwile by�y w roku 1909. Ile� prze�y�am wzrusze�, ile mia�am zapa�u, jak serdeczn� i gor�c� wdzi�czno�� dla nieod�a�owanej pami�ci wielkiego naszego pisarza Boles�awa Prusa. On pierwszy pozna� moje skromne pocz�tkowe utwory, a potem "Tr�dowat�". On pierwszy doda� mi otuchy i zach�ty do wydania "Tr�dowatej" oraz do dalszej pracy. S� to wspomnienia niezatarte z duszy i z serca, trwa� b�d� zawsze, z jednakow� wyrazisto�ci�, okraszone szczeg�lnym urokiem. Pokocha�am go od razu jak ojca, a gdy us�ysza�am wyczekiwany, decyduj�cy dla mnie wyrok, uniesiona sza�em rado�ci, r�ce Prusa przycisn�am do ust. Co robisz, kr�lu m�j! Entuzjastka z pani! zawo�a� ubawiony. M�g� mnie nazwa� entuzjastk�, widz�c �zy szcz�cia, p�yn�ce z moich oczu." P�niej, je�li p�aka�a to ju� nie z rado�ci. By�a nieustannie i bez pardonu napastowana przez krytyk�w. Ich niewybredne i wr�cz obra�liwe wypowiedzi (np. "kury sadzi� zamiast pisa� ksi��ki"), doprowadzi�y j� pod koniec �ycia do stanu g��bokiego wyczerpania nerwowego. W li�cie do Kornela Makuszy�skiego z 1938 r. zwierza�a si�: "Zgas�am Drogi Panie (...) obola�a od pocisk�w i grzmoce� r�nego kalibru (...)". Rozgoryczenie i smutek musia�y by� tym bole�niejsze, i� z tego co wiemy o niej, by�a bardzo wra�liwa, �agodna i dobra. Wszyscy, kt�rzy si� z ni� stykali, czy to przyjaciele czy ubodzy ch�opi, m�wili o niej z sympati� i szacunkiem. My�l�, �e warto zapozna� si� pokr�tce z jej biografi� i nakre�li� przy tej okazji psychologiczny wizerunek tej tak bardzo kontrowersyjnej pisarki. Helena Mniszek_Tch�rznicka urodzi�a si� w rodzinie zubo�a�ych ziemian kresowych na Wo�yniu, 24 V 1878 r. Uczy�a si� w domu i cho� by�o to wykszta�cenie do�� staranne nie mia�a mo�liwo�ci rozwini�cia swoich talent�w. Bardzo kocha�a muzyk� i dobrze gra�a, mia�a te� zdolno�ci plastyczne (szczeg�lnie �adnie malowa�a kwiaty), w�ada�a biegle czterema j�zykami; s�owem, posiada�a wszystkie umiej�tno�ci dobrze urodzonej panny na wydaniu. Wysz�a wi�c za m�� za ziemianina W�adys�awa Chy�y�skiego i wyjecha�a na Litw� w 1898 r. M�� by� plenipotentem w maj�tku Wa�kowicz�w i obserwacje tam poczynione owocowa�y w jej pierwszej powie�ci. Czy tak by�o istotnie trudno dzi� rozstrzygn��. Istnieje zreszt� znacznie bardziej romantyczna prawda o genezie "Tr�dowatej". Ot� niedaleko Garwolina, we dworze U�cieniec, jest prywatne muzeum po�wi�cone Mniszk�wnie. Za�o�y� je pan Dariusz Kaczanowski, kt�ry szczyci si� tym, �e jest "prawnukiem pisarki z nieprawego �o�a". Licznie zaje�d�aj�cym tutaj turystom, kt�rzy przybywaj� podziwia� pi�kne i jedyne w swoim rodzaju eksponaty (jak kolekcja XIX_wiecznych stroj�w polskiej arystokracji, zbiory toaletowych przybor�w, cacek zdobi�cych buduary i sypialnie kobiece, a tak�e kolekcj� zupe�nie wyj�tkow� - damskich gorset�w i podwi�zek, wachlarzy, karnecik�w, pami�tnik�w itp.) Opowiada on, i� we dworze tym, u swoich bogatych krewnych, przebywa�a niegdy� m�odziutka Helena. Rodzina wys�a�a j� w mazowieckie, sosnowe lasy, by ratowa� zagro�one chorob� p�uca. Przyjecha�a rzekomo by leczy� anemi� i uczy� francuskiego j�zyka swoj� m�odsz� kuzynk�. Sytuacj� ubogiej krewnej i zwi�zane z tym upokorzenie przetapia potem w literack� fikcj�. Romans natomiast, bardziej tragiczny ni� w powie�ci, bo prawdziwy, tak�e si� wydarzy�. Nie wiadomo tylko, kto by� obiektem jej pierwszych, gor�cych uczu�. Wiadomo - jaki by� fina�. Synek - Waldzio (Waldemar!), kt�rego oddano pod opiek� pani le�niczynie, a ta wykarmi�a go i wychowa�a razem ze swoim Jankiem. Skandal zosta� starannie jak wida� ukryty, skoro tylko jeden "dokument", list jakiej� zaufanej rezydentki dworu do "panienki" Heleny (tak bardzo "skrzywdzonej"), zachowa� si� i mo�e za�wiadcza� o autentyczno�ci ca�ej historii. S� te� inne, po�rednie dowody, jak cho�by du�e podobie�stwo pana Kaczanowskiego do nieszcz�liwej prababki, o kt�rej m�wi zawsze z wielk� czu�o�ci� (tak przynajmniej twierdzi M. Okolska, autorka reporta�u zamieszczonego w "Barwach" w 1977 r.). W tym poszlakowym "procesie" o uwiedzenie i porzucenie niema�� rol� mog�yby odegra� "materia�y" - do dzi� istniej�ce, tj. powie�ci Heleny Mniszek. W ka�dej z nich odnajdziemy motyw nieszcz�liwej mi�o�ci. Zakochanych rozdzielaj� spo�eczne przes�dy b�d� okrutny los. Powraca te� temat ma��e�stwa nieudanego lub zawartego z przymusu, kt�re okazuje si� pomy�k�, a nawet udr�k� dla kobiety. Brzmi to szczeg�lnie dramatycznie, bowiem narracja prowadzona z punktu widzenia bohaterki jest psychologicznie prawdziwa, sugestywna i wiarygodna. Czy wyb�r takiego "wzorca" mi�o�ci by� kwesti� literackiej mody czy te� odbiciem osobistych prze�y� autorki, trudno rozstrzygn��. �ycie i powie�ciowa fikcja cz�sto niepokoj�co blisko ze sob� si� kontaktuj�. I cho� nie spos�b dzi� wy�wietli� tej tajemnicy, zastanawiaj�cy by� mo�e fakt, �e (jak pisze Barbara Wachowicz najdok�adniej badaj�ca �ycie pisarki) nie zachowa�a si� nieomal �adna korespondencja po autorce "Tr�dowatej", a przecie� wiemy jak bardzo lubi�a pisa�. Od dzieci�stwa ka�d� woln� chwil� temu po�wi�ca�a, rezygnuj�c z zabaw z r�wie�nikami b�d� innych przyjemno�ci. Powr��my jednak do "oficjalnych", sprawdzonych �r�de�. Po pi�ciu latach ma��e�stwa Mniszk�wna pozosta�a sama z dwoma c�rkami. Jej m�� zmar�. Wr�ci�a wi�c do rodzinnego maj�tku Sabnie, gdzie wkr�tce zacz�a pisa� "Tr�dowat�", sw�j "wilczy bilet" na literacki Parnas. Ponownie wysz�a za m�� w 1910 r. Tym razem by� to ziemianin z Podlasia, Antoni Rawicz_Radomyski. Zamieszkali najpierw pod �ukowem, w maj�tku Rogale, a od 1920 r. w Kucharach (k. P�ocka). I z tego zwi�zku urodzi�y si� dwie c�rki. Mniszk�wna jakkolwiek by�a poch�oni�ta wieloma obowi�zkami domowymi i w�asn� prac� pisarsk�, znajdowa�a zawsze czas na prac� spo�eczn�, filantropi�, a nawet nauk� wiejskich dzieci. Jako przewodnicz�ca Ko�a Ziemianek w �ukowie by�a niezwykle szanowana, lubiana i ceniona za �yczliwo��, skromno�� i uczynno��. Cho� jak prawdziwa dama umia�a b�yszcze� w towarzystwie, potrafi�a r�wnie� nawi�za� serdeczny kontakt z prostymi lud�mi i troszczy� si� o ich los, wyst�powa� w ich imieniu. W 1931 r. Mniszk�wna Rawicz_Radomyska owdowia�a, a w 1939 r. musia�a opu�ci� Kuchary, wyrzucona przez Niemc�w. Powr�ci�a do rodzinnego maj�tku Sabnie, gdzie opiekowa�a si� ni� jej siostra. Zmar�a 18 III 1943 r. Pochowano j� w rodzinnym grobowcu w Zambrowie. Pozosta�a w pami�ci czytelnik�w g��wnie jako autorka �zawych romans�w: "Tr�dowata", "Ordynat Michorowski" (1910), "Panicz" (1912), "Gehenna" (1914), "Czciciele szatana" (1918). Ale melodramaty to bynajmniej nie wszystko. Pisa�a te� powie�ci osadzone we wsp�czesnych realiach: "Pustelnik" (1919), "Verte" (1921), niekt�re nawet o wyra�nie politycznej wymowie - "Sfinks" (1922), "Dziedzictwo" (1927), "Powojenni" (1929). Wyda�a te� kilka zbior�w nowel (np. "Zaszumia�y pi�ra" - 1911, "Ksi���ta boru" - 1912), "Ba�� fantastyczn� na tle mitologicznym" "Pluton i Persefona" (1918) oraz biografi� cesarzowej El�biety zatytu�owan� "Kr�lowa Gizella" (1915). Jak wspomnia�am wi�kszo�� z nich mia�a od kilku do kilkunastu wyda�. ("Ordynat Michorowski" - 13, "Panicz" - kilkana�cie, "Gehenna" - 9). Ogromn� popularno�� tych melodramat�w nie omieszka� wykorzysta� i pomno�y� film. "Fabryka sn�w" (okre�lenie Erenburga) o�ywi�a budz�ce dreszcz przera�enia, b�d� wzruszenie i lito�� sceny, unaoczni�a niezwyk�e, malarskie pejza�e, unie�miertelni�a gwiazdorsk� obsad� postaci kochank�w. Po "Tr�dowatej" i "Ordynacie Michorowskim" (1937 r.) nakr�cono "Gehenn�" (1938 r.). Tym razem drog� konkursu dobierano obsad�. Sukces kasowy to nierzadko nowe twarze, a wi�c takich szukano. Romans, kt�ry bez specjalnych zabieg�w adaptacyjnych by� wymarzonym scenariuszem, wyre�yserowa� M. Waszy�ski, a zagrali: Handzi� - Wysocka, Lor� - Benita, Ewelin� - �wikli�ska, Andrzeja - Zacharewicz, Ko�ciesz� - Samborski itd. Helena Mniszek, cho� tak niegdy� znana, pozosta�a w istocie nieznana. R�wnie� niewiele jest konkretnych danych na temat recepcji jej ksi��ek, a mo�na spodziewa� si�, �e temat to ciekawy. Jako przyk�ad niech pos�u�� wspomnienia przedwojennego ksi�garza, Aleksandra Krawczy�skiego. Opowiada on mi�dzy innymi o pocz�tkach swojej pracy w znanej i lubianej przez krakowian ksi�garni S. A. Krzy�anowskiego. Ksi��ki Mniszk�wny rozchodzi�y si� w�wczas b�yskawicznie i to w�r�d wyrobionych, wykszta�conych klient�w! Opowiada te� o latach 1916_#1921, gdy znalaz� si� daleko od Polski, na Syberii. Przebywaj�cy tam je�cy dostali pewnego dnia z kraju du�� paczk� ksi��ek. To Idzikowski, szanowany kijowski wydawca, przes�a� je polskim �o�nierzom. Powitali przesy�k� z Polski ze wzruszeniem nie mniejszym, ni� bohater Sienkiewicza, latarnik - "Pana Tadeusza". A najwi�ksz� rado�� sprawi�y im w�a�nie ksi��ki Mniszk�wny. Czytano je na g�os, ale ukradkiem, po nocach, w md�ym �wietle ogarka, a s�uchaj�cy (tak�e byli w�r�d nich S�owacy i Czesi) op�acali ka�dorazowo "odcinek" po 25 kopiejek. I w ten oto spos�b r�s� fundusz pomocy dla wojennych je�c�w. Pan Krawczy�ski kiedy powr�ci� szcz�liwie do kraju, pracowa� z kolei w firmie Gebethnera i Wolffa. Jako do�wiadczony ksi�garz zosta� wys�any do Pary�a w 1923 r., aby tam zorganizowa� plac�wk� polskiej ksi��ki, bowiem bardzo liczna polska emigracja robotnicza, pozbawiona by�a rodzimej literatury. Mniszk�wna okaza�a si� i tym razem najbardziej po��dan� lektur�. Posypa�y si� listy do filii w Lens, gdzie skupia�a si� najliczniejsza grupa g�rnik�w z pro�b� o wi�ksz� liczb� podobnych ksi��ek. Przebywaj�cy w�wczas w Pary�u Antoni Potocki, znany historyk literatury i krytyk, kiedy mu o tym opowiadano powiedzia�, i� winno si� przyznawa� specjalne nagrody autorom, kt�rzy przyczyniaj� si� do rozwoju czytelnictwa. Mo�na powiedzie�, �e sentyment do Mniszk�wny przetrwa� do dzi� w�r�d wnuk�w polskich emigrant�w w Lens, bowiem w 1958 r. zosta�a tutaj wydana w j�zyku polskim - "Gehenna". Niezwyk�e to do�� i wymowne. Poszerzono tylko tytu�, by� mo�e chc�c uczyni� go bardziej czytelnym lub zach�caj�cym: "Gehenna czyli dzieje nieszcz�liwej mi�o�ci". Je�li chodzi o dokonany wyb�r, to jestem przekonana, i� by� on trafny, albowiem powie�� t� uwa�am za najlepsz� i najmniej podatn� na niszcz�ce dzia�anie czasu. Sensacyjno_romansowa akcja, rodzajowe t�o oraz psychologiczne analizy wielorakich, nawet patologicznych twarzy bardziej erotyki ni� mi�o�ci, tworz� sp�jn�, interesuj�c� ca�o��. Precyzyjna, ramowa kompozycja (tytu� ostatniego rozdzia�u powtarza tytu� ca�ej ksi��ki), r�wnomiernie wywa�one proporcje pomi�dzy dwoma cz�ciami (jednakowa liczba rozdzia��w!) geometryzuj� siatk� romansowych w�tk�w i upodabniaj� struktur� tekstu do powie�ci z tez�. Czy jest ona rzeczywi�cie wpisana w tkank� powie�ci - ka�dy sam odpowie. Ja s�dz�, �e tak. Mniszk�wna bowiem, jakkolwiek nie wypowiada si� expressis verbis, to prowokuje nas samych do postawienia pyta�, kt�re prowadz� ku okre�lonej tezie b�d� przynajmniej - hipotezie. Dotyczy ona spraw wa�kich - losu kobiety, fasadowo�ci lub degradacji warto�ci uznawanych za �wi�te tj. �ycia ma��e�skiego i rodzinnego, granic "pos�usze�stwa" przykazaniom bo�ym i spo�eczno_obyczajowym normom, nienaruszalno�ci "tabu", kt�re przekaza�a tradycja itp. Przeczytajmy powie�� uwa�nie, a dostrze�emy, �e wszystkie kobiety s� tu nieszcz�liwe i samotne. Matka Janka i Oskara - to wdowy. Nie znamy ich wcze�niejszego �ycia, lecz s� smutne i zgorzknia�e. Matka Andzi - te� owdowia�a, a powt�rne ma��e�stwo okaza�o si� pasmem cierpie� i upokorze�. R�wnie� Lorka i Andzia, cho� tak r�ne charakterologicznie, nie znalaz�y w ma��e�stwie �adnych pi�knych prze�y�. Andzia prze�ywa tragedi�, bowiem pe�na temperamentu, bujna natura ka�e jej "podda� si�" m�czy�nie, kt�rym pogardza, kt�ry j� tylko erotycznie fascynuje. Mniszk�wna pokazuje, i� zmys�owe po��danie, to uczucie, kt�re r�wnie� nie jest obce kobiecie! Do�� to odwa�ne na tle innych, znanych polskiej literaturze powie�ci o mi�o�ci. Ch�tniej pisano bowiem o ukochaniu ojczyzny i heroicznych Polkach przebranych za m�czyzn, jak cho�by Gra�yna czy Emilia Plater, ani�eli o niepokoju dojrzewania, pragnieniu zbratania Erosa i Psyche, g�odzie zmys��w, kt�ry tak gwa�townie nami�tny, �e na przek�r wszystkiemu trzeba go zaspokoi�. Poza tym, warto przypomnie�, �e je�li ju� temat ten stawa� si� �rodkiem fabularnej krystalizacji, to by�y to opisy dozna� m�czyzn, a w najlepszym razie - przez m�czyzn pisane ksi��ki. Tym razem kobieta pisa�a o kobiecie. Mo�e i w tym tkwi�a tajemnica sukcesu; zmieni�a si� optyka, spos�b m�wienia o mi�o�ci. Interesuj�ce jest r�wnie� w "Gehennie" to, �e Mniszk�wna pokaza�a rozmaite twarze Amora. Czterech m�czyzn, bardzo r�nych wiekiem, charakterem, intencjami kocha Handzi�. Fakt, �e bohaterka zmienia si�, dojrzewa, dorasta do mi�o�ci, lecz oni w�a�ciwie nic a nic nie zmieniaj� si�. Niekt�re ich cechy tylko zostaj� zintensyfikowane lub ujawnione. I tylko jedno z tych uczu� pozostaje nie zbrukane - mi�o�� Andrzeja. Ale przecie� on zgin�� zanim zdo�a� Andzi� po�lubi�... Nie mamy powodu w�tpi�, �e byliby szcz�liwi, ale pewno�ci r�wnie� nie mamy. Mniszk�wna, kiedy pisa�a "Tr�dowat�" - wierzy�a w mi�o�� i rado��, kt�r� z sob� niesie. To, �e cierpienie jak cie� jej towarzyszy, na to godzi�a si�, to by� naturalny porz�dek rzeczy, jak noc po dniu nast�puj�ca. Dlatego te� romantycznym gestem "u�mierci�a" swoj� heroin� i pozwoli�a jej odej�� w momencie najwy�szego szcz�cia - oczekiwania na spe�nienie. Chcia�a oszcz�dzi� jej rozczarowa�, b�lu oboj�tno�ci b�d� upokorzenia. Czy tym samym zanegowa�a ba�niow� konwencj�, kt�ra kaza�a zamyka� przypowie�� ufnym: "�yli d�ugo i szcz�liwie"? Tylko cz�ciowo. Jest przecie� ci�g dalszy powie�ci - "Ordynat Michorowski". Wierno�� ordynata unie�miertelni Stefci�, unie�miertelni te� ich mi�o��: "�y� b�dzie (...) wiecznie". Inaczej jest ju� w "Gehennie". Tym razem bohaterce nic nie zosta�o oszcz�dzone, a wszystko odebrane. Dwaj kochaj�cy j� m�czy�ni, dobrzy i szlachetni, gin� i ona poniek�d obci��ona jest odpowiedzialno�ci� za to. Ma��e�stwo, na kt�re pochopnie si� zgadza, jest zdrad� dziewcz�cego uczucia, zbezczeszczeniem pami�ci narzeczonego. To unicestwienie przesz�o�ci dokona si� zreszt� po raz wt�ry, gdy z polecenia jej m�a, zostanie �ci�ty �wi�ty d�b i zniszczona kapliczka upami�tniaj�ca tragiczn� �mier� ukochanego Andrzeja. Handzi natomiast nie wolno b�dzie umrze�, cho� bardzo tego pragnie. I tom ko�czy si� scen�, gdy wyra�aj�c zgod� na ma��e�stwo - wydaje na siebie wyrok. Wbrew sobie zgadza si� na �ycie, na cierpienie. Motyw ten nieco odmieniony zamyka II tom. Tym razem ju� jako doros�a kobieta, nieszcz�liwa, z uczuciem nieodwracalnej kl�ski i upokorzenia powraca w rodzinne strony. Jest samotna, zrujnowana, zachwia�a si� nawet jej wiara w Boga. Ma puste r�ce, puste serce, a wok� niej te� wszystko jest zniszczone. Nie chce ju� walczy�. Pragnie odej��. Autorka wszak�e prawa jej tego odm�wi. Ustami prostego cz�owieka zostan� wypowiedziane s�owa o obowi�zkach wobec innych, wobec �ycia. Melodramatyczne rozterki i gesty s� nie na miejscu, s� dowodem egoizmu i s�abo�ci. Nale�y d�wiga� sw�j krzy� i z cierpienia czerpa� si��, kt�ra b�dzie s�u�y�a innym. Je�li fabu�� tej powie�ci skonfrontujemy z biografi� autorki czy odnajdziemy jakie� analogie? Mniszk�wna, a w�a�ciwie pani Rawicz_Radomyska, ma 36 lat gdy ukazuje si� ksi��ka. Jest dojrza�� kobiet�, powt�rnie zam�n� od lat czterech, ma c�rki i du�o obowi�zk�w, kt�re na siebie dobrowolnie przyj�a, cho�by jako przewodnicz�ca Ko�a Ziemianek. Nigdy wi�cej ju� nie napisze "prawdziwego" romansu. Czy to oznacza, �e wszystko na ten temat powiedzia�a? Czy wyzby�a si� marze� i z�udze�? Czy przesta�a wspomina� m�odo��? "Gehenna" jest powie�ci�, kt�ra nie wyciska �ez jak "Tr�dowata": jest powie�ci�, kt�ra raczej zasmuca, zastanawia, a nawet zmusza do refleksji. My�l� nawet, �e jest swoistego rodzaju psycho_socjologicznym dokumentem. Pisana z my�l� o kobietach ze sfer bliskich autorce, o nich m�wi, poucza je. Dowodz� tego cho�by tytu�y rozdzia��w �aci�skie i w�oskie, czytelne tylko dla os�b wykszta�conych. Uk�adaj� si� one w pe�n� determinacji zgod� bohaterki na sw�j los, o czym w spos�b poetycko_ekspresywny, odwo�uj�c si� do znanej symboliki, informuje autorka: Sic erat in fatis (Tak by�o przeznaczone), Via doloris (Droga krzy�owa), Lasciate ogni speranza (Porzu�cie wszelk� nadziej� - cytat z "Boskiej Komedii" Dantego, kt�ry figurowa� nad bram� piekie�) itd. Modernistyczna konwencja prze�ywania, wzmacnia o dodatkowe sygna�y psychologiczn� perswazyjno�� i wiarygodno�� portretu heroiny. Monologi przechodz�ce jakby w strumie� �wiadomo�ci rozbijaj� sk�adni�; introspekcje i wizje na pograniczu snu i jawy, wymowne pauzy i wielokropki maj� wyra�a� wi�cej ni� s�owa, pobudzaj� nasz� wyobra�ni� do wsp�odczuwania. Realistyczny, zobiektywizowany opis miesza si� z my�lami bohaterki, zdarzenia rzeczywiste z wyimaginowan� akcj�. Napi�cie emocjonalne ro�nie i opada, k��bi si� w potoku z�owrogich zagro�e�, pulsuje w mocn� kresk� zarysowanych charakterach, by po chwili ucichn�� w lirycznym opisie przyrody, w subtelnym cieniowaniu uczu� wzruszaj�cych i pi�knych. Czy wszystkie te "literackie wdzi�ki" mia�y jedynie komercjalne pod�o�e, a wi�c funkcjonowa�y w powie�ci z my�l� o zadowoleniu odbiorc�w, spe�nieniu i zaspokajaniu ich oczekiwa�. Na pewno nie. Mniszk�wna mimo woli, a nie �wiadomie, "cynicznie" sta�a si� autork� bestseller�w. Zbyt by�a egzaltowana, zbyt niepraktyczna. Pisa�a du�o, bo by� w niej jaki� przymus, potrzeba ekspresji. To, w jaki spos�b i o czym pisa�a, by�o efektem edukacji sentymentalnej jak� odebra�a (j�zyka francuskiego uczy�a si� czytaj�c kolejne pozycje z "Bibliotheque Rose", kt�re podsuwa�a jej guwernantka) i - no w�a�nie - i osobistych prze�y�, kt�re zdobi�a fantazj�. Zdaj� sobie doskonale spraw�, �e takie biograficzne spekulacje czy niedyskrecje, intuicyjne gry wyobra�ni z tekstem literackim cz�sto prowadz� do nik�d. Ale przecie� kto powiedzia�, �e osi�gni�cie celu i poznanie prawdy - ma by� naszym jedynym celem? Wszak ogranicza�oby to nas w tym, co najmilsze - w w�drowaniu po marginesach i mi�dzy wierszami literatury. (Maria Bujnicka) Cz�� pierwsza I Na szynach Szeroka ��ka i por�ba w�r�d g�stych las�w wo�y�skich nurza�a si� w czerwieni zachodz�cego s�o�ca. Okrywa�a j� bujna, wszechpot�na fala ro�lin, traw i cudownego kwiecia. Pomi�dzy pniami �ci�tych drzew, poziomki rumieni�y si� g�sto; du�e ich jagody przejrza�y, zwis�y ci�kie z w�t�ych szypu�ek, sokiem, zda si�, kapi�c na trawy. Przyroda burzy�a si� tu nami�tn� moc� tworzenia. Jej oddech gor�cy odczuwa si� wsz�dzie: w pr�dach powietrza, kt�re rozszerza cia�a ro�lin, nadaj�c im kszta�ty nies�ychane i wschodnie przepyszne barwy, w ziemi czarnej i l�ni�cej, kt�ra okrywa si� miliardami tworzyw ro�linnych, pi�knych jak z bajki, karmi�c je piersiami nabranymi �yzn� s�odycz� i woni�. Ziemia tu kwitnie, pachnie, poczynaj�c w swym �onie coraz nowe twory. Czu� niemal bulgotanie sok�w w jej �y�ach, szmer jej krwi wartkiej, wyrzucaj�cej na powierzchni� cia�a - cuda za cudami. Jest po�owa czerwca. Kwitnienie przechodzi w egzaltacj� kwitnienia, w sza� rozrostu, w pot�g� czynu. Kwiaty, zio�a, trawy, jagody, chwasty, wszystko p�dzi do g�ry z zapa�em i fantazj�, pl�cz�c si� chaotycznie, tworz�c nieprzebity zwa� kolorowy, a tak �wie�y i nieruszony w swych urokach, jakby b�r dziewiczy. W niekt�rych miejscach cz�owiek mo�e si� skry� zupe�nie, a bieg zaj�ca oznaczaj� tylko dr��ce czuby ro�lin. Kolczaste osty, bodziaki wo�y�skie wystrzeli�y ponad ten ocean kwiecia, niby latarnie morskie lub bocianie gniazda okr�t�w w�r�d wodnych roztoczy. Nad tym bogactwem ziemi �wieci�a krwawa �ciana zachodu o�lepiaj�co jaskrawa, w g�r� za� nieba poci�ta na lite pasy kradzione z t�czy. Przewa�a seledyn i r�; ciemny fiolet pojedynczych pasm okala si� z�ot� ta�m�, dymek brunatny ob�ok�w pe�znie, zmienia cienie i niknie zag�uszony �wietlisto�ci�. Wzd�u� ca�ej ��ki i por�by bieleje such�, piaszczyst� lini� prosta droga traktu kolejowego. B�yszcz�ce, ciemne linie szyn w zorzy zachodu wypuk�e s�, jak w�e wyprostowane i pe�zn�ce obok siebie w dal. Po obu stronach traktu czernia�y s�gi drzewa, r�wno pouk�adane i przypominaj�ce szeregi niskich lepianek. Na jednym z s�g�w pod rosochat� p�acz�c� brzoz�, kt�rej dwie pot�ne odnogi wyrasta�y jakby z jednego pnia, siedzia�a Handzia Tar��wna z ogromnym p�kiem kwiat�w na kolanach. W�osy jej zdobi� wieniec z gor�co purpurowych mak�w, czarne warkocze l�ni�ce jedwabi�cie opada�y na ramiona. Dziewczynka by�a zdyszana ze zm�czenia, ale pomimo to, odpoczywaj�c na drzewie, �piewa�a p�g�osem. W ko�cu zacz�a wo�a�. - Jasiu! Jasiu! Hop! Hoop! Trawy opodal rozchyli�y si� gwa�townie, wypad� z nich szczup�y siedemnastoletni ch�opak w bluzie szkolnej, od Handzi starszy o rok. Krzyczy jak op�tany: - Nazbiera�em ca�� czapk� poziomek! M�wi� ci Andziu, pyszne! Chcesz? - Daj i chod� pr�dko, b�dziemy czekali na poci�g. - Ii! Nie warto, teraz pojedzie towarowy. - W�a�nie na ten czekam. Wiesz dlaczego? Ch�opak zdumiony szeroko otworzy� oczy. - C� ty naprawd�? Zwariowa�a�! - Wcale nie zwariowa�am, a jak ty mog�e�? No, ja! Ja jestem m�czyzn�, nie bab�. - Ty mog�e� to zrobi� to i ja zrobi�, chocia� jestem dziewczyn�. - Handziu! Bo powiem pannie Ewelinie. - M�w. - Jak mam� kocham, to powiem twemu ojczulkowi. - Ale� m�w. Biegnij co tchu z t� wiadomo�ci�, ja tymczasem b�d� pod poci�giem. Czarne, wielkie, wilgotne oczy Andzi roz�arzy�y si� figlarnym ognikiem. - To dopiero b�dzie frajda. Hu_ha! Ja� zblad� z przera�enia. - Handziuniu! Moja mi�a, moja dobra, nie r�b ty tego, ja si� boj�. Bro� Bo�e stanie si� co tobie, to i ja zgin�. Twej krzywdy, zw�aszcza wywo�anej przeze mnie, nie �cierpia�bym nigdy! Zabi�bym si� od razu. - Nic mi nie b�dzie. W�a�nie poka��, �e umiem by� odwa�na jak prawdziwa Tar��wna. Zreszt� pragn� zbada�, jakie to robi wra�enie. - To nie wra�enie, to tylko strach - upewnia� Ja� g�osem zbola�ym. - Tobie co� powiedzie�, to zawsze taki koniec. Andziu, nie r�b tego... Dziewczynka nie uwa�a na uwagi towarzysza. - S�uchaj, ale ja wola�abym po�o�y� si� pod poci�g pasa�erski, c� tam towarowy. - Jeszcze jej si� czego zachciewa! Pod pasa�erskim to nawet ja nie le�a�em, tam lokomotywa jest zawsze nowej konstrukcji - mo�e zaczepi�, w towarowym maszyna toczy si� wy�ej nad ziemi�. Ty, Handziu, masz wyra�nego fijo�ka. - Dobrze, dobrze! Czy masz sw�j szynel, musz� si� nim przykry�. - Jest tu! Ale... Aniu, moja z�ocista, ja ciebie tak prosz�, tak bardzo prosz�, b�agam ci�!... Ja� sk�ada r�ce rozpaczliwie; ona tymczasem zaczyna nas�uchiwa�. - S�yszysz? - pyta szeptem. - To grzmot huczy. - A jak�e! S�uchaj dobrze, to dudnienie poci�gu... idzie ju�. Oboje umilkli, wyt�aj�c s�uch. Na twarzy dziewczynki wytrysn�y silne kolory, �renice jej si� rozszerzaj�, lekki dreszcz przebiega cia�o. - Idzie na pewno. Ch�opak za�ama� r�ce. - Anulka, ja nie chc�, �eby� ty... Bo�e, m�j Bo�e, co ja narobi�em! - Cicho b�d�! O popatrz, widzisz... dym. Z�by jej lekko szcz�kaj�. - Handziu, jak ci serce bije - szepce gimnazjalista, sam przera�ony do najwy�szego stopnia. - S�yszysz? - S�ysz�, bije jak m�otem. - To z wra�enia. - Pr�dzej ze strachu. - Nie! Oboje zdyszani i bladzi patrz� uparcie na czarny k��b dymu, kt�ry w�r�d ostatnich ju� ognisk zachodu wygl�da niby potworny gad, rozkr�caj�cy swe macki. Zmrok osiad� na torach, zmrok g�sty, leniwy, przesi�kni�ty lekk� r�owo�ci�. Szyny traci�y nieskazitelne linie, zasnuwaj� si� mrokiem. Niebo poczernia�o, zosta� ju� jedyny wypuk�y wa� purpury okopconej zmrokiem, oddzielaj�cy horyzont. A� oto z tych ostatnich p�omieni oderwa�y si� dwa ognie okr�g�e, czerwone i p�dz� naprz�d nieco nad ziemi� w r�wnej od siebie odleg�o�ci. Poprzedza je g�uchy turkot rozp�dzonych k� i znamienny grzechot tocz�cej si� masy. Nad nimi bucha czarnym kominem dym, przetkany iskrami z�ota. - Widzisz latarnie - zbli�a si� ju� - szepce Andzia dr��cymi wargami. Ja� milczy, oddycha szybko i wczepia si� konwulsyjnie palcami w ramiona towarzyszki. Ona za� walczy z sob�. Zmaga si� w niej stanowcze postanowienie z nagle obudzonym strachem. Dwie latarnie parowozu coraz bli�sze i bli�sze, nios� do niej okropny l�k. Jaki� kosmaty potw�r chwyta j� za piersi. - Nie, nie p�jd� - s�yszy wyra�ny szept w struchla�ej duszy. - Wi�c si� boisz? Jeste� tch�rzem! - drwi znowu inny g�os. - Nie! nie! - zawo�a�a g�o�no i nagle szarpn�a si�. Ja� poci�gn�� jej ramiona z okrzykiem: - Nie p�jdziesz! Zaraz przeleci. O! Jak gna. Nie p�jdziesz za nic! Nie puszcz�! Tar��wna wydar�a si� gwa�townie z r�k ch�opca, chwyci�a palto i zeskoczywszy na ziemi� w kilku susach znalaz�a si� na szynach. Za sob� s�yszy przera�liwy wrzask Jasia, nie jest w stanie opanowa� rozdygotane szcz�ki. Orientuje si� momentalnie co do to�samo�ci toru, pr�dko owin�a szynelem ca�� sw� posta� razem z g�ow� i rzucaj�c spojrzenie przed siebie, pad�a piersiami na nasyp, wyci�gaj�c si� pionowo jak d�uga w �rodku szyn. �wir zachrz�ci� i rozsun�� si� nieco pod jej �okciami, mocniej naciska go cia�em z raptownym pragnieniem zapadni�cia si� pod ziemi�. Ale piersi jej i nogi natrafi�y na twarde drzewo podk�ad�w. Gwizd lokomotywy przeszy� powietrze, brzmi jako� �agodnie, chocia� dono�nie, smutek i t�sknota, czy nawet skarga, p�ynie w tym przeci�g�ym tonie �wistu. - Mo�e to moja �mier� toczy si� tam - my�li dziewczyna ch�odem w m�zgu. Wpi�a si� cia�em w podk�ady, przera�a j� szybki, jednostajny turkot coraz bli�szy, bli�szy. Ziemia dr�y, wydaj�c z siebie j�k ponury, g�uchy; zwi�ksza si� on i ro�nie, huczy w g��bi ziemi, jakby wszystkie groby przem�wi�y. Przyt�umiony ten zew zlewa si� z dzwonieniem szyn cichym, dra�ni�cym. W �y�ach Andzi krew skrzep�a, �elazne sztaby d�wi�cz�c skraca�y si� coraz bardziej, id�c pos�usznie pod ci�ar p�dz�cej machiny. Szum si� wzm�g�, stukot k� i suchy klekot bufor�w sp�yn�� w jeden pot�ny, mocarny odg�os. Drobna posta� skulona w sobie, ale p�sako przylepiona jakby do ziemi, le�y cichutko. Cia�o jej bez ustanku przebiegaj� dreszcze, lecz jednocze�nie ogarnia j� bezw�adno��. Twarz ma w �wirze, w g�owie przykrytej paltem panuje zam�t my�li nag�ych i nikn�cych, jak b�ysk piorunu. - ...Lokomotywa zabije mnie, szyny brz�cz� jak no�yce na stole, w kt�ry pi�ci� si� wali... Bo�e, jak ten nasyp dr�y!... Co ja zrobi�am g�upia wariatka!... Zobaczy mnie maszynista i dopiero b�dzie awantura. Jezus, Maria! Zerw� si� i uciekn� - jeszcze czas. Ale nie!... Wytrwam, przecie� i Jasia nie zabi�o, wi�c czemu... Nagle uczu�a ch�� zobaczenia poci�gu jeszcze raz. Huk spot�nia� - czarna masa potwora z krwawymi �lepiami jest tu�, tu�, blask czerwony lun�� na tor i o�wietli� szar�, drobn� posta� dziewczyny. Podnios�a g�ow�, spojrza�a. Szalony rzut przera�enia porwa� j� za w�osy; odruchowo niby wi�rek podrzucony wichrem, unios�a si� w g�r� i zn�w opad�a, lgn�c do ziemi ca�� sw� si��. Trwa�o to sekund�. Wola zwyci�y�a strach, kt�ry ju� by j� zabi�, bo na ucieczk� by�o za p�no. Ha�as, w�ciek�y szum, zawrotny p�d. Lokomotywa wtacza si� nad ni�, bierze j� pod dach swego olbrzymiego ci�aru, wali nad ni� �elazne cielsko, z hukiem i z sykiem pary. Dziewczynka og�uszona, zdr�twia�a, straci�a na chwil� pami�� i czucie. Si�a bezw�adno�ci trzyma�a j� sztywno przy ziemi. W skroniach odczuwa wra�enie strasznego ci�aru, mia�d�y j� okrutny ha�as i gor�co��, w jej uszach bij� dzwony, warcz� b�bny. D�ugi, zda si� niesko�czony, a� bolesny ci�ar, piekielny upa�, �omot, syk i ta t�ocznia g�ucha, przeogromna, niwecz�ca my�l... Ju�!... Ju� l�ej, co to jest?... T�ok zel�a�, przewia� wiaterek i zmienia si� od razu w pr�d ostry, kol�cy swym p�dem... G�o�ny, rytmiczny trajkot. Trata_ta. Trata_tata. Instynkt zatrzymuje Andzi� na miejscu. - Aha, to wagony si� tocz� - b�ysn�a ocucona my�L. Trata_ta. Trata_ta - brzmi bez przerwy w jeden akord zlane, brz�k �a�cuch�w i stuk bufor�w. - Jestem uratowana! �yj�! - wo�a Tar��wna. �wir trzaska jej w z�bach i k�uje w podniebienie. Teraz unosi g�ow� - lekko, ostro�nie - spojrza�a do g�ry. Czarny sufit wagonowych spod�w przerywa si� raz po raz, pr�dko jak oddech. Zamajaczy szare niebo spod �a�cuch�w, �elazo zad�wi�czy i znowu ciemno��, znowu turkot, �oskot, wrzawa. Po bokach kr�c� si� ko�a grube i mocne. Andzia brod� wspar�a na d�oniach, patrz�c ju� �mia�o na biegn�ce nad ni� wagony. Chce je liczy�, ale jest ciemno, wi�c liczy tylko przedzia�y kr�tkie i nag�e, id�ce w rytmie urywanej gamy, jakby wozy coraz bardziej unosi�y si� w g�r� i znowu spada�y. Bawi�o to Handzi�, jest z siebie zadowolona, dumna, �e strach zwalczy�a. Nie rozumie, dlaczego jest ca�a mokra. Poruszy�a cia�em i dosz�a do wniosku, �e jest tak spocona jakby wysz�a z �a�ni. Twarz mia�a zlan� potem, kolana jej dr�a�y. Nagle znowu twarz przylepi�a do �wiru; ostrzeg� j� d�wi�k metaliczny tu� nad ziemi� id�cy, podobny odg�osem do pocierania kosy o kos�. Brutalne szarpni�cie za szynel i uderzenie w plecy; dwa opuszczone �a�cuchy przewlok�y si� ze skowytem ogniw �elaznych. I znowu trata_ta ha�a�liwie, jednostajnie. Przera�enie ogarn�o dziewczynk�. Gdyby mnie te �a�cuchy poci�gn�y za sob�? Wtedy to ju� �mier�. Ale oto zdaje si� Andzi, �e co� z niej �ci�gni�to. Huk wagon�w nad jej g�ow� przycich�. Trzask, turkot ostatni przelecia� nad jej cia�em a� do n�g i trajkocze dalej, zmieniaj�c ton na wy�szy i ni�szy. Pr�d powietrza �wisn�� zamaszy�cie, nad Andzi� za� wieje ju� wiatr swobodny, szeroki i otrze�wia j� zupe�nie. Poci�g przelecia�. Ma�a ryzykantka zerwa�a si� na nogi, obr�ci�a i patrzy w stron� znikaj�cego potwora. �elazne wozy roznosz� ha�as t�py, dudni�, szumi� to g�o�niej, to ciszej i biegn�_uciekaj� w ciemn� przestrze�. Dziewczynka oddycha z g��bi piersi, ow�adn�y j� uczucia nieokre�lone, pomieszane z sob�. Naraz poczu�a �al za minion� chwil�, dzik� weso�o�� z wyzwolenia, lecz i obaw�, �e Ja� zawiadomi� ojczyma o jej wybryku. Ale ch�opak ju� przyskoczy� do niej, porwa� jej r�ce i odci�gn�� z nasypu daleko, a� pod s�gi drzewa. - A widzisz! Widzisz! - rzek�a Andzia. Ja� rzuci� si� jej na szyj�. Wo�a uradowanym g�osem, przepojonym szcz�ciem: - Andziu� z�ocista! �yjesz! Jeste� ca�a. My�la�em, �e umr� ze strachu. Wiesz, �e to by� okrutnie d�ugi i na�adowany poci�g? - Jasiu, nie powiesz o tym w domu, co? Daj s�owo honoru. - Daj� - rzek� ch�opak z powag�. - Ale, c� ty, by�a� pod lokomotyw�, a boisz si�... - Bo lokomotywa mog�aby mnie jedynie zabi�; ja boj� si� wym�wek i gniew�w. - Przecie� r�zg� nie dostaniesz? Oboje parskn�li �miechem. - Wyobra� sobie pann� Ewelin� w tej roli egzekutora - m�wi�a Tar��wna - chyba za ka�dym uderzeniem p�aka�aby i ca�owa�a po r�kach, przepraszaj�c. M�oda para oddali�a si� od toru kolejowego, id�c w g��b ��ki. Kierowali si� do le�nicz�wki wilczarskiej, migaj�cej r�wnym szeregiem �wiate�, jak gdyby zawieszonych w powietrzu. - Le�nicz�wka rz�si�cie o�wietlona; mo�e kto� przyjecha�? A jutro rano ob�awa na wilki, pojedziemy zn�w razem, co?... - Chcia�abym! - No, to pojedziesz! Jak zechcesz, to i do Turzerog jeszcze nie tak pr�dko powr�cimy. Przyjemniej tu w Wilczarach. Pan Ko�ciesza zrobi wszystko dla ciebie. On by ci� gwiazdami karmi� jak kasz�. Mnie si� zdaje, �e on ci� wi�cej kocha ni� swego Januszka. - Tak, dobry jest m�j ojczym, ale zawsze Januszek to przecie rodzony syn - odrzek�a dziewczynka. Szli dalej, milcz�c. Poprzedza� ich mi�kki szelest rozsuwanych traw; doko�a rechota�y �aby jednolit�, zgodn� melodi� wiosny. Czasem g�o�niejszy skrzek wystrzeli� ponad monotoni� �abiego �piewu, czasem tempo wznosi�o si� raptownie w sile nuty crescenda, to zn�w opada�o do piana i pianissima, a� budzone energicznie pojedynczymi g�osami �ab dyryguj�cych, na nowo rozbrzmiewa�o echem dono�nym, przy swej groteskowo�ci, dziwnie s�odkie czyni�c wra�enie. - �aby �piewaj� godzinki, a przewodzi im jeden bratczyk; s�ysza�am takie �piewy w wiejskim ko�ci�ku na Podlasiu u cioci Ho�owczy�skiej - rzek�a Andzia. Po d�ugiej chwili Ja� zapyta� ciekawie: - Nie boli ci� g�owa po poci�gu? M�w prawd�!... - Troch�, ale g��wnie szumi w niej niezno�nie. To jednak wielki strach i niepok�j tak le�e� na szynach; nawet wszystkie ko�ci mnie bol�. - Ojej, �eby� ty, Handziu, wiedzia�a, jak� ja m�k� przeszed�em pod t� brzoz� p�acz�c�. My�la�em, �e je�li ci si� co� z�ego stanie, ja od razu buchn��bym pod poci�g. Chocia� nie zachoruj, bo ja po takiej sztuce kiedy� przez par� dni ci�gle mia�em wra�enie, �e lokomotywa ze mnie nie z�azi. Po nocach dusi�a mnie bestia. I z tob� tak b�dzie. - Cicho! Kto� idzie. Z powodu ciemno�ci natkn�li si� na jak�� ogromn� posta�, czarn� i sapi�c�. - Kto to? - O waa! Bo�e chorony! Niech si� pannu�cia nie stracha - zamrucza� g�os gruby, �yczliwy. - Ach! To Grze�ko! - A ja szed� szuka� pannu�ci� i paniczka, pan kaza�, �e d�ugo nie przychodz�, m�wi. Pa�stwo ju� wieczerzaj� i go�� nadjecha�. - Kto taki? - spytali jednocze�nie. - M�wi� - naczelnik przystanku. - Masz tobie! Tego tylko brakowa�o. Ja� przysun�� si� do Andzi. - Moja z�ota, ale nie powiesz o tym, prawda? Mo�e ten naczelnik widzia� nas i dlatego przyjecha�, �eby oskar�y�? Nie powiesz?... - Ja nie powiem, ale je�li jeste�my zdradzeni, to si� trzeba przyzna�, nie ma rady. - Ojej! Jestem zgubiony. - Nie