2237
Szczegóły |
Tytuł |
2237 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2237 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2237 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2237 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Helena Mniszek
Gehenna
czyli dzieje
nieszcz�liwej mi�o�ci
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono w nak�adzie 100 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa:
"Promotro Sa"
Warszawa 1989
Pisa� A. Galbarski,
korekty dokonali
K. Kopi�ska
i K. Kruk
Prawdziwa
i prawdopodobna
biografia Heleny Mniszek
By� rok 1909. W witrynach
ksi�garskich pojawi�a si�
ksi��ka Heleny Mniszek o nieco
intryguj�cym, lecz bynajmniej
nie romansowym tytule:
"Tr�dowata". Mimo to kr�tko
go�ci�a na p�kach. Pow�drowa�a
do r�k pow�ci�gliwie �yczliwych
"autorytet�w" (E. S�o�ski, A.
Lange, W. Gomulicki) i
zachwyconych czytelnik�w. I
wydanie, drukowane na koszt
w�asny autorki, rozesz�o si�
b�yskawicznie. Od tej pory
up�yn�o ju� 80 lat.
Wielokrotnie zmienia�y si�
rz�dy, powstawa�y i upada�y
partie i stronnictwa, idee i
ideologie, dwie wielkie wojny
spustoszy�y �wiat, zmieniaj�c
przy okazji map� Europy i
naturalnie Polski, rodzi�y si� i
umiera�y literackie awangardy,
pr�dy i mody. Mniszk�wna trwa�a.
Mo�na by rzec - trawestuj�c
znany slogan - jest wiecznie
�ywa! No bo jak�e inaczej
okre�li� popularno��
"Tr�dowatej", kt�ra do 1939 r.
Mia�a 16 wyda�, a po wojnie
jeszcze dwa. Nie�miertelny
romans ukaza� si� pod patronatem
nobliwej oficyny (Wydawnictwo
Literackie) korzystaj�c z jej
renomy i splendoru. C� z tego,
�e towarzyszy�o temu
porozumiewawcze mrugni�cie okiem
pt. "czeg� nie robi si� dla
pieni�dzy?..." Przecie� raz i
drugi (1972, 1988) kupi�o t�
ksi��k� 100.000 czytelnik�w. To
chyba o czym� �wiadczy nawet,
je�li to nazwiemy snobistyczn�
mod� na kicz.
�ywot "Tr�dowatej" na tym si�
nie ko�czy. Przed wojn� powie��
mia�a dwie ekranizacje. (W 1926
r. ze Smosarsk� i Mierzejewskim,
w 1939 r. z Barszczewsk� i
Brodniewiczem), a po wojnie
trzeci� (1976 r.) oraz dwie,
typowo rozrywkowe adaptacje
telewizyjne.
Czytelnicy warszawskich
popo�udni�wek w latach 1971_#72
tj. "Kuriera Polskiego" i
"Expresu Wieczornego" mogli
r�wnie� czyta� Mniszk�wn� w
odcinkach, a warto wiedzie�, �e
by�y to gazety ukazuj�ce si� w
liczbie p� miliona egzemplarzy!
Dla pe�nej inwentaryzacji
zjawiska, do cyfr tych
nieprawdopodobnie du�ych a
g��boko bulwersuj�cych koneser�w
sztuki tzw. elitarnej nale�a�oby
dopisa� bli�ej nie okre�lon�,
cho� bez w�tpienia du��, liczb�
tych "konsument�w", kt�rzy
poznawali wzruszaj�c� histori�
mi�o�ci Stefci i ordynata
Michorowskiego czytaj�c powie��
przepisan� na maszynie a nawet
r�cznie! Fakt ten to niew�tpliwy
ewenement psycho_socjologiczny,
kt�ry jeden jedyny raz
odnotowa�a wsp�czesna historia
literatury. Dla badaczy kultury
masowej owe "r�kodzie�a" s�
formalnie interesuj�ce, albowiem
struktura sentymentalnego
romansu, pe�nego kunsztownych a
rozwlek�ych opis�w i analiz,
uleg�a w nich daleko posuni�tej
trywializacji. Fabu�a
ograniczana do samej akcji,
zmienia�a powie�� w
brukowo_zeszytow� wersj� love
story.
S�dz�c po tych rewelacyjnych
wr�cz doniesieniach mo�na by
mniema�, �e Mniszk�wna przez
ca�e �ycie za�ywa�a s�awy i
bogactwa. Nic podobnego. Pisarka
zupe�nie nie umia�a dba� o swoje
interesy. By�a niepraktyczna i
nie�mia�a, tote� zarabiali na
niej wszyscy, poza ni� sam�.
Najwi�ksze firmy wydawnicze w
przedwojennej Polsce, drukowa�y
jej ksi��ki: Gebethner i Wolff,
M. Arct, L. Idzikowski, K.
Rzepecki. I cho� wi�kszo�� z
nich mia�a kilka, a niekiedy
kilkana�cie wyda�, nikt nie
troszczy� si� o respektowanie
praw autorskich pisarki ani te�
o poziom tej literatury. Nie
zach�cano Mniszk�wny nigdy do
pracy nad tekstem,
stylistycznych poprawek, skr�t�w
itp., nie przysy�ano te�
egzemplarzy do korekty. Nic
dziwnego zatem, �e by�a �atwym
obiektem atak�w wszystkich
obro�c�w "prawdziwej" sztuki.
W�a�ciwie mo�na jej wsp�czu�,
gdy� �yj�c na uboczu, na kresach
nie zazna�a rado�ci, jak� daje
popularno��, sympatia
czytelnik�w, ich �ywa reakcja na
widok ulubionej ksi��ki. Pozna�a
natomiast a� nadto dobrze
wszystkie negatywne strony s�awy.
W 1929 r. odpowiadaj�c na
ankiet� "Tygodnika Polskiego"
tak pisa�a:
"Owe najmilsze chwile by�y w
roku 1909. Ile� prze�y�am
wzrusze�, ile mia�am zapa�u, jak
serdeczn� i gor�c� wdzi�czno��
dla nieod�a�owanej pami�ci
wielkiego naszego pisarza
Boles�awa Prusa.
On pierwszy pozna� moje
skromne pocz�tkowe utwory, a
potem "Tr�dowat�".
On pierwszy doda� mi otuchy i
zach�ty do wydania "Tr�dowatej"
oraz do dalszej pracy. S� to
wspomnienia niezatarte z duszy i
z serca, trwa� b�d� zawsze, z
jednakow� wyrazisto�ci�,
okraszone szczeg�lnym urokiem.
Pokocha�am go od razu jak
ojca, a gdy us�ysza�am
wyczekiwany, decyduj�cy dla mnie
wyrok, uniesiona sza�em rado�ci,
r�ce Prusa przycisn�am do ust.
Co robisz, kr�lu m�j!
Entuzjastka z pani! zawo�a�
ubawiony.
M�g� mnie nazwa� entuzjastk�,
widz�c �zy szcz�cia, p�yn�ce z
moich oczu."
P�niej, je�li p�aka�a to ju�
nie z rado�ci. By�a nieustannie
i bez pardonu napastowana przez
krytyk�w. Ich niewybredne i
wr�cz obra�liwe wypowiedzi (np.
"kury sadzi� zamiast pisa�
ksi��ki"), doprowadzi�y j� pod
koniec �ycia do stanu g��bokiego
wyczerpania nerwowego. W li�cie
do Kornela Makuszy�skiego z 1938
r. zwierza�a si�: "Zgas�am Drogi
Panie (...) obola�a od pocisk�w
i grzmoce� r�nego kalibru
(...)".
Rozgoryczenie i smutek musia�y
by� tym bole�niejsze, i� z tego
co wiemy o niej, by�a bardzo
wra�liwa, �agodna i dobra.
Wszyscy, kt�rzy si� z ni�
stykali, czy to przyjaciele czy
ubodzy ch�opi, m�wili o niej z
sympati� i szacunkiem. My�l�, �e
warto zapozna� si� pokr�tce z
jej biografi� i nakre�li� przy
tej okazji psychologiczny
wizerunek tej tak bardzo
kontrowersyjnej pisarki.
Helena Mniszek_Tch�rznicka
urodzi�a si� w rodzinie
zubo�a�ych ziemian kresowych na
Wo�yniu, 24 V 1878 r. Uczy�a si�
w domu i cho� by�o to
wykszta�cenie do�� staranne nie
mia�a mo�liwo�ci rozwini�cia
swoich talent�w. Bardzo kocha�a
muzyk� i dobrze gra�a, mia�a te�
zdolno�ci plastyczne
(szczeg�lnie �adnie malowa�a
kwiaty), w�ada�a biegle czterema
j�zykami; s�owem, posiada�a
wszystkie umiej�tno�ci dobrze
urodzonej panny na wydaniu.
Wysz�a wi�c za m�� za
ziemianina W�adys�awa
Chy�y�skiego i wyjecha�a na
Litw� w 1898 r. M�� by�
plenipotentem w maj�tku
Wa�kowicz�w i obserwacje tam
poczynione owocowa�y w jej
pierwszej powie�ci. Czy tak by�o
istotnie trudno dzi�
rozstrzygn��. Istnieje zreszt�
znacznie bardziej romantyczna
prawda o genezie "Tr�dowatej".
Ot� niedaleko Garwolina, we
dworze U�cieniec, jest prywatne
muzeum po�wi�cone Mniszk�wnie.
Za�o�y� je pan Dariusz
Kaczanowski, kt�ry szczyci si�
tym, �e jest "prawnukiem pisarki
z nieprawego �o�a". Licznie
zaje�d�aj�cym tutaj turystom,
kt�rzy przybywaj� podziwia�
pi�kne i jedyne w swoim rodzaju
eksponaty (jak kolekcja
XIX_wiecznych stroj�w polskiej
arystokracji, zbiory toaletowych
przybor�w, cacek zdobi�cych
buduary i sypialnie kobiece, a
tak�e kolekcj� zupe�nie
wyj�tkow� - damskich gorset�w i
podwi�zek, wachlarzy,
karnecik�w, pami�tnik�w itp.)
Opowiada on, i� we dworze tym, u
swoich bogatych krewnych,
przebywa�a niegdy� m�odziutka
Helena. Rodzina wys�a�a j� w
mazowieckie, sosnowe lasy, by
ratowa� zagro�one chorob� p�uca.
Przyjecha�a rzekomo by leczy�
anemi� i uczy� francuskiego
j�zyka swoj� m�odsz� kuzynk�.
Sytuacj� ubogiej krewnej i
zwi�zane z tym upokorzenie
przetapia potem w literack�
fikcj�. Romans natomiast,
bardziej tragiczny ni� w
powie�ci, bo prawdziwy, tak�e
si� wydarzy�. Nie wiadomo tylko,
kto by� obiektem jej pierwszych,
gor�cych uczu�. Wiadomo - jaki
by� fina�. Synek - Waldzio
(Waldemar!), kt�rego oddano pod
opiek� pani le�niczynie, a ta
wykarmi�a go i wychowa�a razem
ze swoim Jankiem. Skandal zosta�
starannie jak wida� ukryty,
skoro tylko jeden "dokument",
list jakiej� zaufanej rezydentki
dworu do "panienki" Heleny (tak
bardzo "skrzywdzonej"), zachowa�
si� i mo�e za�wiadcza� o
autentyczno�ci ca�ej historii.
S� te� inne, po�rednie dowody,
jak cho�by du�e podobie�stwo
pana Kaczanowskiego do
nieszcz�liwej prababki, o
kt�rej m�wi zawsze z wielk�
czu�o�ci� (tak przynajmniej
twierdzi M. Okolska, autorka
reporta�u zamieszczonego w
"Barwach" w 1977 r.).
W tym poszlakowym "procesie" o
uwiedzenie i porzucenie niema��
rol� mog�yby odegra� "materia�y"
- do dzi� istniej�ce, tj.
powie�ci Heleny Mniszek. W
ka�dej z nich odnajdziemy motyw
nieszcz�liwej mi�o�ci.
Zakochanych rozdzielaj�
spo�eczne przes�dy b�d� okrutny
los. Powraca te� temat
ma��e�stwa nieudanego lub
zawartego z przymusu, kt�re
okazuje si� pomy�k�, a nawet
udr�k� dla kobiety. Brzmi to
szczeg�lnie dramatycznie, bowiem
narracja prowadzona z punktu
widzenia bohaterki jest
psychologicznie prawdziwa,
sugestywna i wiarygodna. Czy
wyb�r takiego "wzorca" mi�o�ci
by� kwesti� literackiej mody czy
te� odbiciem osobistych prze�y�
autorki, trudno rozstrzygn��.
�ycie i powie�ciowa fikcja
cz�sto niepokoj�co blisko ze
sob� si� kontaktuj�. I cho� nie
spos�b dzi� wy�wietli� tej
tajemnicy, zastanawiaj�cy by�
mo�e fakt, �e (jak pisze Barbara
Wachowicz najdok�adniej badaj�ca
�ycie pisarki) nie zachowa�a si�
nieomal �adna korespondencja po
autorce "Tr�dowatej", a przecie�
wiemy jak bardzo lubi�a pisa�.
Od dzieci�stwa ka�d� woln�
chwil� temu po�wi�ca�a,
rezygnuj�c z zabaw z
r�wie�nikami b�d� innych
przyjemno�ci.
Powr��my jednak do
"oficjalnych", sprawdzonych
�r�de�. Po pi�ciu latach
ma��e�stwa Mniszk�wna pozosta�a
sama z dwoma c�rkami. Jej m��
zmar�. Wr�ci�a wi�c do
rodzinnego maj�tku Sabnie, gdzie
wkr�tce zacz�a pisa�
"Tr�dowat�", sw�j "wilczy bilet"
na literacki Parnas.
Ponownie wysz�a za m�� w 1910
r. Tym razem by� to ziemianin z
Podlasia, Antoni
Rawicz_Radomyski. Zamieszkali
najpierw pod �ukowem, w maj�tku
Rogale, a od 1920 r. w Kucharach
(k. P�ocka). I z tego zwi�zku
urodzi�y si� dwie c�rki.
Mniszk�wna jakkolwiek by�a
poch�oni�ta wieloma obowi�zkami
domowymi i w�asn� prac�
pisarsk�, znajdowa�a zawsze czas
na prac� spo�eczn�, filantropi�,
a nawet nauk� wiejskich dzieci.
Jako przewodnicz�ca Ko�a
Ziemianek w �ukowie by�a
niezwykle szanowana, lubiana i
ceniona za �yczliwo��, skromno��
i uczynno��. Cho� jak prawdziwa
dama umia�a b�yszcze� w
towarzystwie, potrafi�a r�wnie�
nawi�za� serdeczny kontakt z
prostymi lud�mi i troszczy� si�
o ich los, wyst�powa� w ich
imieniu.
W 1931 r. Mniszk�wna
Rawicz_Radomyska owdowia�a, a w
1939 r. musia�a opu�ci� Kuchary,
wyrzucona przez Niemc�w.
Powr�ci�a do rodzinnego maj�tku
Sabnie, gdzie opiekowa�a si� ni�
jej siostra. Zmar�a 18 III 1943
r. Pochowano j� w rodzinnym
grobowcu w Zambrowie.
Pozosta�a w pami�ci
czytelnik�w g��wnie jako autorka
�zawych romans�w: "Tr�dowata",
"Ordynat Michorowski" (1910),
"Panicz" (1912), "Gehenna"
(1914), "Czciciele szatana"
(1918). Ale melodramaty to
bynajmniej nie wszystko. Pisa�a
te� powie�ci osadzone we
wsp�czesnych realiach:
"Pustelnik" (1919), "Verte"
(1921), niekt�re nawet o
wyra�nie politycznej wymowie -
"Sfinks" (1922), "Dziedzictwo"
(1927), "Powojenni" (1929).
Wyda�a te� kilka zbior�w nowel
(np. "Zaszumia�y pi�ra" - 1911,
"Ksi���ta boru" - 1912), "Ba��
fantastyczn� na tle
mitologicznym" "Pluton i
Persefona" (1918) oraz biografi�
cesarzowej El�biety zatytu�owan�
"Kr�lowa Gizella" (1915).
Jak wspomnia�am wi�kszo�� z
nich mia�a od kilku do
kilkunastu wyda�. ("Ordynat
Michorowski" - 13, "Panicz" -
kilkana�cie, "Gehenna" - 9).
Ogromn� popularno�� tych
melodramat�w nie omieszka�
wykorzysta� i pomno�y� film.
"Fabryka sn�w" (okre�lenie
Erenburga) o�ywi�a budz�ce
dreszcz przera�enia, b�d�
wzruszenie i lito�� sceny,
unaoczni�a niezwyk�e, malarskie
pejza�e, unie�miertelni�a
gwiazdorsk� obsad� postaci
kochank�w. Po "Tr�dowatej" i
"Ordynacie Michorowskim" (1937
r.) nakr�cono "Gehenn�" (1938
r.). Tym razem drog� konkursu
dobierano obsad�. Sukces kasowy
to nierzadko nowe twarze, a wi�c
takich szukano. Romans, kt�ry
bez specjalnych zabieg�w
adaptacyjnych by� wymarzonym
scenariuszem, wyre�yserowa� M.
Waszy�ski, a zagrali: Handzi� -
Wysocka, Lor� - Benita, Ewelin�
- �wikli�ska, Andrzeja -
Zacharewicz, Ko�ciesz� -
Samborski itd.
Helena Mniszek, cho� tak
niegdy� znana, pozosta�a w
istocie nieznana. R�wnie�
niewiele jest konkretnych danych
na temat recepcji jej ksi��ek,
a mo�na spodziewa� si�, �e temat
to ciekawy. Jako przyk�ad niech
pos�u�� wspomnienia
przedwojennego ksi�garza,
Aleksandra Krawczy�skiego.
Opowiada on mi�dzy innymi o
pocz�tkach swojej pracy w znanej
i lubianej przez krakowian
ksi�garni S. A. Krzy�anowskiego.
Ksi��ki Mniszk�wny rozchodzi�y
si� w�wczas b�yskawicznie i to
w�r�d wyrobionych,
wykszta�conych klient�w!
Opowiada te� o latach
1916_#1921, gdy znalaz� si�
daleko od Polski, na Syberii.
Przebywaj�cy tam je�cy dostali
pewnego dnia z kraju du�� paczk�
ksi��ek. To Idzikowski,
szanowany kijowski wydawca,
przes�a� je polskim �o�nierzom.
Powitali przesy�k� z Polski ze
wzruszeniem nie mniejszym, ni�
bohater Sienkiewicza, latarnik -
"Pana Tadeusza". A najwi�ksz�
rado�� sprawi�y im w�a�nie
ksi��ki Mniszk�wny. Czytano je
na g�os, ale ukradkiem, po
nocach, w md�ym �wietle ogarka,
a s�uchaj�cy (tak�e byli w�r�d
nich S�owacy i Czesi) op�acali
ka�dorazowo "odcinek" po 25
kopiejek. I w ten oto spos�b
r�s� fundusz pomocy dla
wojennych je�c�w. Pan
Krawczy�ski kiedy powr�ci�
szcz�liwie do kraju, pracowa� z
kolei w firmie Gebethnera i
Wolffa. Jako do�wiadczony
ksi�garz zosta� wys�any do
Pary�a w 1923 r., aby tam
zorganizowa� plac�wk� polskiej
ksi��ki, bowiem bardzo liczna
polska emigracja robotnicza,
pozbawiona by�a rodzimej
literatury. Mniszk�wna okaza�a
si� i tym razem najbardziej
po��dan� lektur�. Posypa�y si�
listy do filii w Lens, gdzie
skupia�a si� najliczniejsza
grupa g�rnik�w z pro�b� o
wi�ksz� liczb� podobnych ksi��ek.
Przebywaj�cy w�wczas w Pary�u
Antoni Potocki, znany historyk
literatury i krytyk, kiedy mu o
tym opowiadano powiedzia�, i�
winno si� przyznawa� specjalne
nagrody autorom, kt�rzy
przyczyniaj� si� do rozwoju
czytelnictwa.
Mo�na powiedzie�, �e sentyment
do Mniszk�wny przetrwa� do dzi�
w�r�d wnuk�w polskich emigrant�w
w Lens, bowiem w 1958 r. zosta�a
tutaj wydana w j�zyku polskim -
"Gehenna". Niezwyk�e to do�� i
wymowne. Poszerzono tylko tytu�,
by� mo�e chc�c uczyni� go
bardziej czytelnym lub
zach�caj�cym: "Gehenna czyli
dzieje nieszcz�liwej mi�o�ci".
Je�li chodzi o dokonany wyb�r,
to jestem przekonana, i� by� on
trafny, albowiem powie�� t�
uwa�am za najlepsz� i najmniej
podatn� na niszcz�ce dzia�anie
czasu. Sensacyjno_romansowa
akcja, rodzajowe t�o oraz
psychologiczne analizy
wielorakich, nawet
patologicznych twarzy bardziej
erotyki ni� mi�o�ci, tworz�
sp�jn�, interesuj�c� ca�o��.
Precyzyjna, ramowa kompozycja
(tytu� ostatniego rozdzia�u
powtarza tytu� ca�ej ksi��ki),
r�wnomiernie wywa�one proporcje
pomi�dzy dwoma cz�ciami
(jednakowa liczba rozdzia��w!)
geometryzuj� siatk� romansowych
w�tk�w i upodabniaj� struktur�
tekstu do powie�ci z tez�. Czy
jest ona rzeczywi�cie wpisana w
tkank� powie�ci - ka�dy sam
odpowie. Ja s�dz�, �e tak.
Mniszk�wna bowiem, jakkolwiek
nie wypowiada si� expressis
verbis, to prowokuje nas samych
do postawienia pyta�, kt�re
prowadz� ku okre�lonej tezie
b�d� przynajmniej - hipotezie.
Dotyczy ona spraw wa�kich - losu
kobiety, fasadowo�ci lub
degradacji warto�ci uznawanych
za �wi�te tj. �ycia ma��e�skiego
i rodzinnego, granic
"pos�usze�stwa" przykazaniom
bo�ym i spo�eczno_obyczajowym
normom, nienaruszalno�ci "tabu",
kt�re przekaza�a tradycja itp.
Przeczytajmy powie�� uwa�nie, a
dostrze�emy, �e wszystkie
kobiety s� tu nieszcz�liwe i
samotne. Matka Janka i Oskara -
to wdowy. Nie znamy ich
wcze�niejszego �ycia, lecz s�
smutne i zgorzknia�e. Matka
Andzi - te� owdowia�a, a
powt�rne ma��e�stwo okaza�o si�
pasmem cierpie� i upokorze�.
R�wnie� Lorka i Andzia, cho� tak
r�ne charakterologicznie, nie
znalaz�y w ma��e�stwie �adnych
pi�knych prze�y�. Andzia
prze�ywa tragedi�, bowiem pe�na
temperamentu, bujna natura ka�e
jej "podda� si�" m�czy�nie,
kt�rym pogardza, kt�ry j� tylko
erotycznie fascynuje. Mniszk�wna
pokazuje, i� zmys�owe po��danie,
to uczucie, kt�re r�wnie� nie
jest obce kobiecie! Do�� to
odwa�ne na tle innych, znanych
polskiej literaturze powie�ci o
mi�o�ci. Ch�tniej pisano bowiem
o ukochaniu ojczyzny i
heroicznych Polkach przebranych
za m�czyzn, jak cho�by Gra�yna
czy Emilia Plater, ani�eli o
niepokoju dojrzewania,
pragnieniu zbratania Erosa i
Psyche, g�odzie zmys��w, kt�ry
tak gwa�townie nami�tny, �e na
przek�r wszystkiemu trzeba go
zaspokoi�. Poza tym, warto
przypomnie�, �e je�li ju� temat
ten stawa� si� �rodkiem
fabularnej krystalizacji, to
by�y to opisy dozna� m�czyzn, a
w najlepszym razie - przez
m�czyzn pisane ksi��ki. Tym
razem kobieta pisa�a o kobiecie.
Mo�e i w tym tkwi�a tajemnica
sukcesu; zmieni�a si� optyka,
spos�b m�wienia o mi�o�ci.
Interesuj�ce jest r�wnie� w
"Gehennie" to, �e Mniszk�wna
pokaza�a rozmaite twarze Amora.
Czterech m�czyzn, bardzo
r�nych wiekiem, charakterem,
intencjami kocha Handzi�. Fakt,
�e bohaterka zmienia si�,
dojrzewa, dorasta do mi�o�ci,
lecz oni w�a�ciwie nic a nic nie
zmieniaj� si�. Niekt�re ich
cechy tylko zostaj�
zintensyfikowane lub ujawnione.
I tylko jedno z tych uczu�
pozostaje nie zbrukane - mi�o��
Andrzeja. Ale przecie� on zgin��
zanim zdo�a� Andzi� po�lubi�...
Nie mamy powodu w�tpi�, �e
byliby szcz�liwi, ale pewno�ci
r�wnie� nie mamy.
Mniszk�wna, kiedy pisa�a
"Tr�dowat�" - wierzy�a w mi�o��
i rado��, kt�r� z sob� niesie.
To, �e cierpienie jak cie� jej
towarzyszy, na to godzi�a si�,
to by� naturalny porz�dek
rzeczy, jak noc po dniu
nast�puj�ca. Dlatego te�
romantycznym gestem "u�mierci�a"
swoj� heroin� i pozwoli�a jej
odej�� w momencie najwy�szego
szcz�cia - oczekiwania na
spe�nienie. Chcia�a oszcz�dzi�
jej rozczarowa�, b�lu
oboj�tno�ci b�d� upokorzenia.
Czy tym samym zanegowa�a
ba�niow� konwencj�, kt�ra kaza�a
zamyka� przypowie�� ufnym:
"�yli d�ugo i szcz�liwie"?
Tylko cz�ciowo. Jest przecie�
ci�g dalszy powie�ci - "Ordynat
Michorowski". Wierno�� ordynata
unie�miertelni Stefci�,
unie�miertelni te� ich mi�o��:
"�y� b�dzie (...) wiecznie".
Inaczej jest ju� w "Gehennie".
Tym razem bohaterce nic nie
zosta�o oszcz�dzone, a wszystko
odebrane. Dwaj kochaj�cy j�
m�czy�ni, dobrzy i szlachetni,
gin� i ona poniek�d obci��ona
jest odpowiedzialno�ci� za to.
Ma��e�stwo, na kt�re pochopnie
si� zgadza, jest zdrad�
dziewcz�cego uczucia,
zbezczeszczeniem pami�ci
narzeczonego. To unicestwienie
przesz�o�ci dokona si� zreszt�
po raz wt�ry, gdy z polecenia
jej m�a, zostanie �ci�ty �wi�ty
d�b i zniszczona kapliczka
upami�tniaj�ca tragiczn� �mier�
ukochanego Andrzeja. Handzi
natomiast nie wolno b�dzie
umrze�, cho� bardzo tego
pragnie. I tom ko�czy si� scen�,
gdy wyra�aj�c zgod� na
ma��e�stwo - wydaje na siebie
wyrok. Wbrew sobie zgadza si� na
�ycie, na cierpienie. Motyw ten
nieco odmieniony zamyka II tom.
Tym razem ju� jako doros�a
kobieta, nieszcz�liwa, z
uczuciem nieodwracalnej kl�ski i
upokorzenia powraca w rodzinne
strony. Jest samotna,
zrujnowana, zachwia�a si� nawet
jej wiara w Boga. Ma puste r�ce,
puste serce, a wok� niej te�
wszystko jest zniszczone. Nie
chce ju� walczy�. Pragnie
odej��. Autorka wszak�e prawa
jej tego odm�wi. Ustami prostego
cz�owieka zostan� wypowiedziane
s�owa o obowi�zkach wobec
innych, wobec �ycia.
Melodramatyczne rozterki i gesty
s� nie na miejscu, s� dowodem
egoizmu i s�abo�ci. Nale�y
d�wiga� sw�j krzy� i z
cierpienia czerpa� si��, kt�ra
b�dzie s�u�y�a innym.
Je�li fabu�� tej powie�ci
skonfrontujemy z biografi�
autorki czy odnajdziemy jakie�
analogie? Mniszk�wna, a
w�a�ciwie pani Rawicz_Radomyska,
ma 36 lat gdy ukazuje si�
ksi��ka. Jest dojrza�� kobiet�,
powt�rnie zam�n� od lat
czterech, ma c�rki i du�o
obowi�zk�w, kt�re na siebie
dobrowolnie przyj�a, cho�by
jako przewodnicz�ca Ko�a
Ziemianek. Nigdy wi�cej ju� nie
napisze "prawdziwego" romansu.
Czy to oznacza, �e wszystko
na ten temat powiedzia�a? Czy
wyzby�a si� marze� i z�udze�?
Czy przesta�a wspomina� m�odo��?
"Gehenna" jest powie�ci�,
kt�ra nie wyciska �ez jak
"Tr�dowata": jest powie�ci�,
kt�ra raczej zasmuca,
zastanawia, a nawet zmusza do
refleksji. My�l� nawet, �e jest
swoistego rodzaju
psycho_socjologicznym
dokumentem. Pisana z my�l� o
kobietach ze sfer bliskich
autorce, o nich m�wi, poucza je.
Dowodz� tego cho�by tytu�y
rozdzia��w �aci�skie i w�oskie,
czytelne tylko dla os�b
wykszta�conych. Uk�adaj� si� one
w pe�n� determinacji zgod�
bohaterki na sw�j los, o czym w
spos�b poetycko_ekspresywny,
odwo�uj�c si� do znanej
symboliki, informuje autorka:
Sic erat in fatis (Tak by�o
przeznaczone), Via doloris
(Droga krzy�owa), Lasciate ogni
speranza (Porzu�cie wszelk�
nadziej� - cytat z "Boskiej
Komedii" Dantego, kt�ry
figurowa� nad bram� piekie�)
itd.
Modernistyczna konwencja
prze�ywania, wzmacnia o
dodatkowe sygna�y psychologiczn�
perswazyjno�� i wiarygodno��
portretu heroiny. Monologi
przechodz�ce jakby w strumie�
�wiadomo�ci rozbijaj� sk�adni�;
introspekcje i wizje na
pograniczu snu i jawy, wymowne
pauzy i wielokropki maj� wyra�a�
wi�cej ni� s�owa, pobudzaj�
nasz� wyobra�ni� do
wsp�odczuwania. Realistyczny,
zobiektywizowany opis miesza si�
z my�lami bohaterki, zdarzenia
rzeczywiste z wyimaginowan�
akcj�. Napi�cie emocjonalne
ro�nie i opada, k��bi si� w
potoku z�owrogich zagro�e�,
pulsuje w mocn� kresk�
zarysowanych charakterach, by po
chwili ucichn�� w lirycznym
opisie przyrody, w subtelnym
cieniowaniu uczu� wzruszaj�cych
i pi�knych.
Czy wszystkie te "literackie
wdzi�ki" mia�y jedynie
komercjalne pod�o�e, a wi�c
funkcjonowa�y w powie�ci z my�l�
o zadowoleniu odbiorc�w,
spe�nieniu i zaspokajaniu ich
oczekiwa�. Na pewno nie.
Mniszk�wna mimo woli, a nie
�wiadomie, "cynicznie" sta�a
si� autork� bestseller�w. Zbyt
by�a egzaltowana, zbyt
niepraktyczna. Pisa�a du�o, bo
by� w niej jaki� przymus,
potrzeba ekspresji. To, w jaki
spos�b i o czym pisa�a, by�o
efektem edukacji sentymentalnej
jak� odebra�a (j�zyka
francuskiego uczy�a si� czytaj�c
kolejne pozycje z "Bibliotheque
Rose", kt�re podsuwa�a jej
guwernantka) i - no w�a�nie - i
osobistych prze�y�, kt�re
zdobi�a fantazj�.
Zdaj� sobie doskonale spraw�,
�e takie biograficzne spekulacje
czy niedyskrecje, intuicyjne gry
wyobra�ni z tekstem literackim
cz�sto prowadz� do nik�d. Ale
przecie� kto powiedzia�, �e
osi�gni�cie celu i poznanie
prawdy - ma by� naszym jedynym
celem? Wszak ogranicza�oby to
nas w tym, co najmilsze - w
w�drowaniu po marginesach i
mi�dzy wierszami literatury.
(Maria Bujnicka)
Cz�� pierwsza
I
Na szynach
Szeroka ��ka i por�ba w�r�d
g�stych las�w wo�y�skich nurza�a
si� w czerwieni zachodz�cego
s�o�ca. Okrywa�a j� bujna,
wszechpot�na fala ro�lin, traw
i cudownego kwiecia. Pomi�dzy
pniami �ci�tych drzew, poziomki
rumieni�y si� g�sto; du�e ich
jagody przejrza�y, zwis�y
ci�kie z w�t�ych szypu�ek,
sokiem, zda si�, kapi�c na
trawy. Przyroda burzy�a si� tu
nami�tn� moc� tworzenia. Jej
oddech gor�cy odczuwa si�
wsz�dzie: w pr�dach powietrza,
kt�re rozszerza cia�a ro�lin,
nadaj�c im kszta�ty nies�ychane
i wschodnie przepyszne barwy, w
ziemi czarnej i l�ni�cej, kt�ra
okrywa si� miliardami tworzyw
ro�linnych, pi�knych jak z
bajki, karmi�c je piersiami
nabranymi �yzn� s�odycz� i
woni�. Ziemia tu kwitnie,
pachnie, poczynaj�c w swym �onie
coraz nowe twory. Czu� niemal
bulgotanie sok�w w jej �y�ach,
szmer jej krwi wartkiej,
wyrzucaj�cej na powierzchni�
cia�a - cuda za cudami.
Jest po�owa czerwca.
Kwitnienie przechodzi w
egzaltacj� kwitnienia, w sza�
rozrostu, w pot�g� czynu.
Kwiaty, zio�a, trawy, jagody,
chwasty, wszystko p�dzi do g�ry
z zapa�em i fantazj�, pl�cz�c
si� chaotycznie, tworz�c
nieprzebity zwa� kolorowy, a tak
�wie�y i nieruszony w swych
urokach, jakby b�r dziewiczy. W
niekt�rych miejscach cz�owiek
mo�e si� skry� zupe�nie, a bieg
zaj�ca oznaczaj� tylko dr��ce
czuby ro�lin. Kolczaste osty,
bodziaki wo�y�skie wystrzeli�y
ponad ten ocean kwiecia, niby
latarnie morskie lub bocianie
gniazda okr�t�w w�r�d wodnych
roztoczy.
Nad tym bogactwem ziemi
�wieci�a krwawa �ciana zachodu
o�lepiaj�co jaskrawa, w g�r� za�
nieba poci�ta na lite pasy
kradzione z t�czy. Przewa�a
seledyn i r�; ciemny fiolet
pojedynczych pasm okala si�
z�ot� ta�m�, dymek brunatny
ob�ok�w pe�znie, zmienia cienie
i niknie zag�uszony
�wietlisto�ci�. Wzd�u� ca�ej
��ki i por�by bieleje such�,
piaszczyst� lini� prosta droga
traktu kolejowego. B�yszcz�ce,
ciemne linie szyn w zorzy
zachodu wypuk�e s�, jak w�e
wyprostowane i pe�zn�ce obok
siebie w dal. Po obu stronach
traktu czernia�y s�gi drzewa,
r�wno pouk�adane i
przypominaj�ce szeregi niskich
lepianek.
Na jednym z s�g�w pod
rosochat� p�acz�c� brzoz�,
kt�rej dwie pot�ne odnogi
wyrasta�y jakby z jednego pnia,
siedzia�a Handzia Tar��wna z
ogromnym p�kiem kwiat�w na
kolanach. W�osy jej zdobi�
wieniec z gor�co purpurowych
mak�w, czarne warkocze l�ni�ce
jedwabi�cie opada�y na ramiona.
Dziewczynka by�a zdyszana ze
zm�czenia, ale pomimo to,
odpoczywaj�c na drzewie,
�piewa�a p�g�osem.
W ko�cu zacz�a wo�a�.
- Jasiu! Jasiu! Hop! Hoop!
Trawy opodal rozchyli�y si�
gwa�townie, wypad� z nich
szczup�y siedemnastoletni
ch�opak w bluzie szkolnej, od
Handzi starszy o rok. Krzyczy
jak op�tany:
- Nazbiera�em ca�� czapk�
poziomek! M�wi� ci Andziu,
pyszne! Chcesz?
- Daj i chod� pr�dko, b�dziemy
czekali na poci�g.
- Ii! Nie warto, teraz
pojedzie towarowy.
- W�a�nie na ten czekam. Wiesz
dlaczego?
Ch�opak zdumiony szeroko
otworzy� oczy.
- C� ty naprawd�? Zwariowa�a�!
- Wcale nie zwariowa�am, a jak
ty mog�e�?
No, ja! Ja jestem m�czyzn�,
nie bab�.
- Ty mog�e� to zrobi� to i ja
zrobi�, chocia� jestem
dziewczyn�.
- Handziu! Bo powiem pannie
Ewelinie.
- M�w.
- Jak mam� kocham, to powiem
twemu ojczulkowi.
- Ale� m�w. Biegnij co tchu z
t� wiadomo�ci�, ja tymczasem
b�d� pod poci�giem.
Czarne, wielkie, wilgotne oczy
Andzi roz�arzy�y si� figlarnym
ognikiem.
- To dopiero b�dzie frajda.
Hu_ha!
Ja� zblad� z przera�enia.
- Handziuniu! Moja mi�a, moja
dobra, nie r�b ty tego, ja si�
boj�. Bro� Bo�e stanie si� co
tobie, to i ja zgin�. Twej
krzywdy, zw�aszcza wywo�anej
przeze mnie, nie �cierpia�bym
nigdy! Zabi�bym si� od razu.
- Nic mi nie b�dzie. W�a�nie
poka��, �e umiem by� odwa�na jak
prawdziwa Tar��wna. Zreszt�
pragn� zbada�, jakie to robi
wra�enie.
- To nie wra�enie, to tylko
strach - upewnia� Ja� g�osem
zbola�ym. - Tobie co�
powiedzie�, to zawsze taki
koniec. Andziu, nie r�b tego...
Dziewczynka nie uwa�a na uwagi
towarzysza.
- S�uchaj, ale ja wola�abym
po�o�y� si� pod poci�g
pasa�erski, c� tam towarowy.
- Jeszcze jej si� czego
zachciewa! Pod pasa�erskim to
nawet ja nie le�a�em, tam
lokomotywa jest zawsze nowej
konstrukcji - mo�e zaczepi�, w
towarowym maszyna toczy si�
wy�ej nad ziemi�. Ty, Handziu,
masz wyra�nego fijo�ka.
- Dobrze, dobrze! Czy masz
sw�j szynel, musz� si� nim
przykry�.
- Jest tu! Ale... Aniu, moja
z�ocista, ja ciebie tak prosz�,
tak bardzo prosz�, b�agam
ci�!...
Ja� sk�ada r�ce rozpaczliwie;
ona tymczasem zaczyna
nas�uchiwa�.
- S�yszysz? - pyta szeptem.
- To grzmot huczy.
- A jak�e! S�uchaj dobrze, to
dudnienie poci�gu... idzie ju�.
Oboje umilkli, wyt�aj�c
s�uch. Na twarzy dziewczynki
wytrysn�y silne kolory, �renice
jej si� rozszerzaj�, lekki
dreszcz przebiega cia�o.
- Idzie na pewno.
Ch�opak za�ama� r�ce.
- Anulka, ja nie chc�, �eby�
ty... Bo�e, m�j Bo�e, co ja
narobi�em!
- Cicho b�d�! O popatrz,
widzisz... dym.
Z�by jej lekko szcz�kaj�.
- Handziu, jak ci serce bije -
szepce gimnazjalista, sam
przera�ony do najwy�szego
stopnia.
- S�yszysz?
- S�ysz�, bije jak m�otem.
- To z wra�enia.
- Pr�dzej ze strachu.
- Nie!
Oboje zdyszani i bladzi patrz�
uparcie na czarny k��b dymu, kt�ry w�r�d
ostatnich ju� ognisk zachodu
wygl�da niby potworny gad,
rozkr�caj�cy swe macki.
Zmrok osiad� na torach, zmrok
g�sty, leniwy, przesi�kni�ty
lekk� r�owo�ci�. Szyny traci�y
nieskazitelne linie, zasnuwaj�
si� mrokiem. Niebo poczernia�o,
zosta� ju� jedyny wypuk�y wa�
purpury okopconej zmrokiem,
oddzielaj�cy horyzont. A� oto z
tych ostatnich p�omieni oderwa�y
si� dwa ognie okr�g�e, czerwone
i p�dz� naprz�d nieco nad ziemi�
w r�wnej od siebie odleg�o�ci.
Poprzedza je g�uchy turkot
rozp�dzonych k� i znamienny
grzechot tocz�cej si� masy. Nad
nimi bucha czarnym kominem dym,
przetkany iskrami z�ota.
- Widzisz latarnie - zbli�a
si� ju� - szepce Andzia dr��cymi
wargami.
Ja� milczy, oddycha szybko i
wczepia si� konwulsyjnie palcami
w ramiona towarzyszki. Ona za�
walczy z sob�. Zmaga si� w niej
stanowcze postanowienie z nagle
obudzonym strachem.
Dwie latarnie parowozu coraz
bli�sze i bli�sze, nios� do niej
okropny l�k. Jaki� kosmaty
potw�r chwyta j� za piersi.
- Nie, nie p�jd� - s�yszy
wyra�ny szept w struchla�ej
duszy.
- Wi�c si� boisz? Jeste�
tch�rzem! - drwi znowu inny g�os.
- Nie! nie! - zawo�a�a g�o�no
i nagle szarpn�a si�. Ja�
poci�gn�� jej ramiona z
okrzykiem:
- Nie p�jdziesz! Zaraz
przeleci. O! Jak gna. Nie
p�jdziesz za nic! Nie puszcz�!
Tar��wna wydar�a si�
gwa�townie z r�k ch�opca,
chwyci�a palto i zeskoczywszy na
ziemi� w kilku susach znalaz�a
si� na szynach. Za sob� s�yszy
przera�liwy wrzask Jasia, nie
jest w stanie opanowa�
rozdygotane szcz�ki. Orientuje
si� momentalnie co do to�samo�ci
toru, pr�dko owin�a szynelem
ca�� sw� posta� razem z g�ow� i
rzucaj�c spojrzenie przed
siebie, pad�a piersiami na
nasyp, wyci�gaj�c si� pionowo
jak d�uga w �rodku szyn. �wir
zachrz�ci� i rozsun�� si� nieco
pod jej �okciami, mocniej
naciska go cia�em z raptownym
pragnieniem zapadni�cia si� pod
ziemi�. Ale piersi jej i nogi
natrafi�y na twarde drzewo
podk�ad�w. Gwizd lokomotywy
przeszy� powietrze, brzmi jako�
�agodnie, chocia� dono�nie,
smutek i t�sknota, czy nawet
skarga, p�ynie w tym przeci�g�ym
tonie �wistu.
- Mo�e to moja �mier� toczy
si� tam - my�li dziewczyna
ch�odem w m�zgu.
Wpi�a si� cia�em w podk�ady,
przera�a j� szybki, jednostajny
turkot coraz bli�szy, bli�szy.
Ziemia dr�y, wydaj�c z siebie
j�k ponury, g�uchy; zwi�ksza si�
on i ro�nie, huczy w g��bi
ziemi, jakby wszystkie groby
przem�wi�y. Przyt�umiony ten zew
zlewa si� z dzwonieniem szyn
cichym, dra�ni�cym. W �y�ach
Andzi krew skrzep�a, �elazne
sztaby d�wi�cz�c skraca�y si�
coraz bardziej, id�c pos�usznie
pod ci�ar p�dz�cej machiny.
Szum si� wzm�g�, stukot k� i
suchy klekot bufor�w sp�yn�� w
jeden pot�ny, mocarny odg�os.
Drobna posta� skulona w sobie,
ale p�sako przylepiona jakby do
ziemi, le�y cichutko. Cia�o jej
bez ustanku przebiegaj�
dreszcze, lecz jednocze�nie
ogarnia j� bezw�adno��. Twarz ma
w �wirze, w g�owie przykrytej
paltem panuje zam�t my�li
nag�ych i nikn�cych, jak b�ysk
piorunu.
- ...Lokomotywa zabije mnie,
szyny brz�cz� jak no�yce na
stole, w kt�ry pi�ci� si�
wali... Bo�e, jak ten nasyp
dr�y!... Co ja zrobi�am g�upia
wariatka!... Zobaczy mnie
maszynista i dopiero b�dzie
awantura. Jezus, Maria! Zerw�
si� i uciekn� - jeszcze czas.
Ale nie!... Wytrwam, przecie� i
Jasia nie zabi�o, wi�c czemu...
Nagle uczu�a ch�� zobaczenia
poci�gu jeszcze raz. Huk
spot�nia� - czarna masa potwora
z krwawymi �lepiami jest tu�,
tu�, blask czerwony lun�� na tor
i o�wietli� szar�, drobn� posta�
dziewczyny.
Podnios�a g�ow�, spojrza�a.
Szalony rzut przera�enia
porwa� j� za w�osy; odruchowo
niby wi�rek podrzucony wichrem,
unios�a si� w g�r� i zn�w
opad�a, lgn�c do ziemi ca�� sw�
si��. Trwa�o to sekund�. Wola
zwyci�y�a strach, kt�ry ju� by
j� zabi�, bo na ucieczk� by�o za
p�no.
Ha�as, w�ciek�y szum, zawrotny
p�d. Lokomotywa wtacza si� nad
ni�, bierze j� pod dach swego
olbrzymiego ci�aru, wali nad
ni� �elazne cielsko, z hukiem i
z sykiem pary.
Dziewczynka og�uszona,
zdr�twia�a, straci�a na chwil�
pami�� i czucie. Si�a
bezw�adno�ci trzyma�a j� sztywno
przy ziemi. W skroniach odczuwa
wra�enie strasznego ci�aru,
mia�d�y j� okrutny ha�as i
gor�co��, w jej uszach bij�
dzwony, warcz� b�bny. D�ugi, zda
si� niesko�czony, a� bolesny
ci�ar, piekielny upa�, �omot,
syk i ta t�ocznia g�ucha,
przeogromna, niwecz�ca my�l...
Ju�!... Ju� l�ej, co to
jest?...
T�ok zel�a�, przewia� wiaterek
i zmienia si� od razu w pr�d
ostry, kol�cy swym p�dem...
G�o�ny, rytmiczny trajkot.
Trata_ta. Trata_tata.
Instynkt zatrzymuje Andzi� na
miejscu.
- Aha, to wagony si� tocz� -
b�ysn�a ocucona my�L.
Trata_ta. Trata_ta - brzmi bez
przerwy w jeden akord zlane,
brz�k �a�cuch�w i stuk bufor�w.
- Jestem uratowana! �yj�! -
wo�a Tar��wna.
�wir trzaska jej w z�bach i
k�uje w podniebienie. Teraz
unosi g�ow� - lekko, ostro�nie -
spojrza�a do g�ry. Czarny sufit
wagonowych spod�w przerywa si�
raz po raz, pr�dko jak oddech.
Zamajaczy szare niebo spod
�a�cuch�w, �elazo zad�wi�czy i
znowu ciemno��, znowu turkot,
�oskot, wrzawa. Po bokach kr�c�
si� ko�a grube i mocne.
Andzia brod� wspar�a na
d�oniach, patrz�c ju� �mia�o na
biegn�ce nad ni� wagony. Chce je
liczy�, ale jest ciemno, wi�c
liczy tylko przedzia�y kr�tkie i
nag�e, id�ce w rytmie urywanej
gamy, jakby wozy coraz bardziej
unosi�y si� w g�r� i znowu
spada�y.
Bawi�o to Handzi�, jest z
siebie zadowolona, dumna, �e
strach zwalczy�a. Nie rozumie,
dlaczego jest ca�a mokra.
Poruszy�a cia�em i dosz�a do
wniosku, �e jest tak spocona
jakby wysz�a z �a�ni. Twarz
mia�a zlan� potem, kolana jej
dr�a�y. Nagle znowu twarz
przylepi�a do �wiru; ostrzeg� j�
d�wi�k metaliczny tu� nad ziemi�
id�cy, podobny odg�osem do
pocierania kosy o kos�. Brutalne
szarpni�cie za szynel i
uderzenie w plecy; dwa
opuszczone �a�cuchy przewlok�y
si� ze skowytem ogniw �elaznych.
I znowu trata_ta ha�a�liwie,
jednostajnie.
Przera�enie ogarn�o
dziewczynk�.
Gdyby mnie te �a�cuchy
poci�gn�y za sob�? Wtedy to ju�
�mier�.
Ale oto zdaje si� Andzi, �e
co� z niej �ci�gni�to. Huk
wagon�w nad jej g�ow� przycich�.
Trzask, turkot ostatni
przelecia� nad jej cia�em a� do
n�g i trajkocze dalej,
zmieniaj�c ton na wy�szy i
ni�szy. Pr�d powietrza �wisn��
zamaszy�cie, nad Andzi� za�
wieje ju� wiatr swobodny,
szeroki i otrze�wia j� zupe�nie.
Poci�g przelecia�.
Ma�a ryzykantka zerwa�a si� na
nogi, obr�ci�a i patrzy w stron�
znikaj�cego potwora. �elazne
wozy roznosz� ha�as t�py,
dudni�, szumi� to g�o�niej, to
ciszej i biegn�_uciekaj� w
ciemn� przestrze�.
Dziewczynka oddycha z g��bi
piersi, ow�adn�y j� uczucia
nieokre�lone, pomieszane z sob�.
Naraz poczu�a �al za minion�
chwil�, dzik� weso�o�� z
wyzwolenia, lecz i obaw�, �e Ja�
zawiadomi� ojczyma o jej
wybryku. Ale ch�opak ju�
przyskoczy� do niej, porwa� jej
r�ce i odci�gn�� z nasypu
daleko, a� pod s�gi drzewa.
- A widzisz! Widzisz! - rzek�a
Andzia.
Ja� rzuci� si� jej na szyj�.
Wo�a uradowanym g�osem,
przepojonym szcz�ciem:
- Andziu� z�ocista! �yjesz!
Jeste� ca�a. My�la�em, �e umr�
ze strachu. Wiesz, �e to by�
okrutnie d�ugi i na�adowany
poci�g?
- Jasiu, nie powiesz o tym w
domu, co? Daj s�owo honoru.
- Daj� - rzek� ch�opak z
powag�. - Ale, c� ty, by�a�
pod lokomotyw�, a boisz si�...
- Bo lokomotywa mog�aby mnie
jedynie zabi�; ja boj� si�
wym�wek i gniew�w.
- Przecie� r�zg� nie
dostaniesz?
Oboje parskn�li �miechem.
- Wyobra� sobie pann� Ewelin�
w tej roli egzekutora - m�wi�a
Tar��wna - chyba za ka�dym
uderzeniem p�aka�aby i ca�owa�a
po r�kach, przepraszaj�c.
M�oda para oddali�a si� od
toru kolejowego, id�c w g��b
��ki. Kierowali si� do
le�nicz�wki wilczarskiej,
migaj�cej r�wnym szeregiem
�wiate�, jak gdyby zawieszonych
w powietrzu.
- Le�nicz�wka rz�si�cie
o�wietlona; mo�e kto�
przyjecha�? A jutro rano ob�awa
na wilki, pojedziemy zn�w razem,
co?...
- Chcia�abym!
- No, to pojedziesz! Jak
zechcesz, to i do Turzerog
jeszcze nie tak pr�dko
powr�cimy. Przyjemniej tu w
Wilczarach. Pan Ko�ciesza zrobi
wszystko dla ciebie. On by ci�
gwiazdami karmi� jak kasz�. Mnie
si� zdaje, �e on ci� wi�cej
kocha ni� swego Januszka.
- Tak, dobry jest m�j ojczym,
ale zawsze Januszek to przecie
rodzony syn - odrzek�a
dziewczynka.
Szli dalej, milcz�c.
Poprzedza� ich mi�kki szelest
rozsuwanych traw; doko�a
rechota�y �aby jednolit�, zgodn�
melodi� wiosny. Czasem
g�o�niejszy skrzek wystrzeli�
ponad monotoni� �abiego
�piewu, czasem tempo wznosi�o
si� raptownie w sile nuty
crescenda, to zn�w opada�o do
piana i pianissima, a� budzone
energicznie pojedynczymi g�osami
�ab dyryguj�cych, na nowo
rozbrzmiewa�o echem dono�nym,
przy swej groteskowo�ci, dziwnie
s�odkie czyni�c wra�enie.
- �aby �piewaj� godzinki, a
przewodzi im jeden bratczyk;
s�ysza�am takie �piewy w
wiejskim ko�ci�ku na Podlasiu u
cioci Ho�owczy�skiej - rzek�a
Andzia.
Po d�ugiej chwili Ja� zapyta�
ciekawie:
- Nie boli ci� g�owa po
poci�gu? M�w prawd�!...
- Troch�, ale g��wnie szumi w
niej niezno�nie. To jednak
wielki strach i niepok�j tak
le�e� na szynach; nawet
wszystkie ko�ci mnie bol�.
- Ojej, �eby� ty, Handziu,
wiedzia�a, jak� ja m�k�
przeszed�em pod t� brzoz�
p�acz�c�. My�la�em, �e je�li ci
si� co� z�ego stanie, ja od razu
buchn��bym pod poci�g. Chocia�
nie zachoruj, bo ja po takiej
sztuce kiedy� przez par� dni
ci�gle mia�em wra�enie, �e
lokomotywa ze mnie nie z�azi. Po
nocach dusi�a mnie bestia. I z
tob� tak b�dzie.
- Cicho! Kto� idzie.
Z powodu ciemno�ci natkn�li
si� na jak�� ogromn� posta�,
czarn� i sapi�c�.
- Kto to?
- O waa! Bo�e chorony! Niech
si� pannu�cia nie stracha -
zamrucza� g�os gruby, �yczliwy.
- Ach! To Grze�ko!
- A ja szed� szuka� pannu�ci�
i paniczka, pan kaza�, �e d�ugo
nie przychodz�, m�wi. Pa�stwo
ju� wieczerzaj� i go�� nadjecha�.
- Kto taki? - spytali
jednocze�nie.
- M�wi� - naczelnik przystanku.
- Masz tobie! Tego tylko
brakowa�o.
Ja� przysun�� si� do Andzi.
- Moja z�ota, ale nie powiesz
o tym, prawda? Mo�e ten
naczelnik widzia� nas i dlatego
przyjecha�, �eby oskar�y�? Nie
powiesz?...
- Ja nie powiem, ale je�li
jeste�my zdradzeni, to si�
trzeba przyzna�, nie ma rady.
- Ojej! Jestem zgubiony.
- Nie