2155
Szczegóły |
Tytuł |
2155 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2155 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2155 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2155 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANNE McCAFFREY
Planeta Dinozaur�w II
OCALENI
(Prze�o�y�a Lucyna Targosz)
ROZDZIA� PIERWSZY
Kai z trudem uni�s� odrobin� powieki i zobaczy� ska��. Zamkn�� oczy. Tu nie powinno by� �adnej ska�y. A zw�aszcza takiej, kt�ra m�wi. Bo ska�a najwyra�niej wydawa�a d�wi�k, kt�ry przypomina� jego imi�. Wygl�da�o na to, �e tylko mi�nie wok� oczu s� pos�uszne woli Kaia. Poza tym nie m�g� nawet poruszy� palcem. Spr�bowa� przeanalizowa� �w brak wszelkich dozna�; na koniec uzna�, �e nie by�by zdolny do my�lenia, gdyby nie znajdowa� si� w swoim ciele. Uspokoi� si�. I postara� si� szerzej otworzy� oczy.
- Kkkk...aaaah...eeee!
Te d�wi�ki odpowiada�y jego imieniu, lecz od wiek�w nie s�ysza�, �eby je w ten spos�b wymawiano. Usi�owa� sobie przypomnie�, kiedy to by�o. I stopniowo zyskiwa� �wiadomo��, �e ma szyj�, ramiona, klatk� piersiow�. Bezw�ad ust�powa� powoli. O tak, czu�, �e klatka piersiowa porusza si� w prawid�owym oddechu, lecz powietrze wci�gane do p�uc by�o st�ch�e i pozostawia�o w gardle Kaia dziwaczny posmak. Odzyskawszy zmys� w�chu, Kai zrozumia�, �e wcale nie by� sparali�owany. By� u�piony.
- Kkkk...aaaa...eee! Wuuuuh...aaaakkkhhuhh!
Ch�opak jeszcze szerzej rozchyli� powieki. Ta cholerna ska�a zajmowa�a ca�e pole widzenia, zwieszaj�c si� nad nim niebezpiecznie. A kiedy tak patrzy� w milczeniu, z niedowierzaniem, ska�a wolniutko wypu�ci�a wyrostek, kt�ry si� rozdzieli� na trzy macki. Owymi mackami pochwyci�a rami� Kaia - delikatnie, lecz zdecydowanie - i zacz�a nim potrz�sa�.
- Tor? - G�os ch�opaka zadziwiaj�co przypomina� d�wi�ki wydawane przez ska��; odchrz�kn��, oczyszczaj�c gard�o z lepkiej flegmy, i zn�w si� odezwa�: - Tor? Zjawi�e� si�?
Tor wyda� zgrzytliwy d�wi�k, kt�ry Kai uzna� za potwierdzenie; ale wyczu� te� wyra�n� nagan�. Ch�opak przypomnia� sobie wszystko i j�kn��. Wcale nie by� pogr��ony w normalnym �nie - hibernowa�! A Tor si� zjawi�, bo dotar�o do niego wo�anie o pomoc.
- Mmmm...���wwww.
Kai patrzy�, jak Wypustka Tora k�adzie mu na piersi ma�y szary przedmiot, tak by otw�r by� zwr�cony ku ustom. G��boko zaczerpn�� powietrza; jego umys� nie dzia�a� jeszcze jak nale�y. Mia� wi�c k�opoty ze znalezieniem s��w, kt�re by najlepiej wyja�nia�y, dlaczego si� o�mieli� oderwa� Theka od badania zewn�trznych planet tego uk�adu. Wiadomo��, kt�r� wtedy nada�, by�a jednoznaczna: "Bunt! Pilne! Pomoc niezb�dna!" A mo�e nie ca�a sekwencja zosta�a przes�ana, zanim grawitanci zniszczyli system ��czno�ci.
- Szszszsz...czczcze...g��yyy.
Kai poczu�, jak zako�ysa�a si� permaplasowa pod�oga wahad�owca, kiedy ska�a o imieniu Tor sadowi�a si� obok niego.
- Wwww...szszszyy...ssstkkkooo - dorzuci� Tor, kiedy Kai otworzy� usta.
Ch�opak gwa�townie zamkn�� usta; wola�by, �eby Tor da� mu wi�cej czasu na zebranie my�li. W ko�cu Thek nie musia� si� przejmowa� czasem. A "dok�adne sprawozdanie" w jego rozumieniu znaczy�o, �e raport powinien by� zwi�z�y i tre�ciwy - to za� przyjdzie teraz Kaiowi z trudem. B�dzie wi�c m�wi� normalnie. Tor potem dostosuje odczyt do wymaga� Thek�w.
- Kr��y�y pog�oski, �e postanowiono spisa� Zesp� Badawczy na straty. Grawitanci cofn�li si� do fazy pierwotnej wszystko�erno�ci. Zmusili reszt� za�ogi do zamkni�cia si� w jednym budynku, na kt�ry celowo skierowali wielkie stada przestraszonych ro�lino�erc�w, bo chcieli ich �mierci. Czworo Adept�w wydosta�o si� i schroni�o w wahad�owcu, kt�ry przywali�y wielkie cielska. Uciekli noc�. Dotarli do naturalnej groty, nie znanej grawitantom i czekali na pomoc. Po siedmiu dniach jedynym logicznym wyj�ciem okaza� si� kriogeniczny sen. Koniec raportu.
- Oooodddd...pppoooczczcz...nnniiijjj.
Kai poczu� lekkie jak pi�rko dotkni�cie na ramieniu, us�ysza� syk, do�wiadczy� ch�odu i mrowienia. Po ciele ch�opca z zadziwiaj�c� szybko�ci� rozla�o si� dziwne ciep�o. �atwiej mu by�o oddycha�; spr�bowa� poruszy� g�ow� i ramionami. Czu� mrowienie w palcach. Z coraz wi�ksz� �atwo�ci� m�g� nimi porusza�.
- W w wwy yy...ppppoooczczczy... w ww waajjj.
Kai us�ucha�, cho� nie by� zadowolony z tego polecenia. Musia� jednak uzna�, �e Tor o wiele lepiej zna kriogeniczny sen i wychodzenie z niego; ale my�la� ju� jasno. Zbyt jasno, bo zdo�a� sobie przypomnie� - i to z k�opotliw� dok�adno�ci� - wszystko, co zmusi�o ich do skorzystania z kriogenicznego snu.
Jak d�ugo hibernowali? Mia� o to spyta�, ale zabrak�o mu �mia�o�ci, �eby wypytywa� Theka, ile czasu up�yn�o od wys�ania SOS do zjawienia si� Tora. Rzadko zadawano Thekom pytania dotycz�ce czasu, bo owe d�ugowieczne krzemowe istoty liczy�y go w syderycznych latach swojej macierzystej planety - co zwykle odpowiada�o stuleciom u takich efemerycznych gatunk�w, jakiego przedstawicielem by� Kai.
Jego nadgarstek! Tardma z�ama�a go z wielk� rozkosz�, kiedy wraz z Paskuttim wpad�a do ster�wki. Lunzie nastawi�a ko�ci, gdy zdo�ali uciec buntownikom. Kai wypr�bowa� palce lewej d�oni. Ko�ci nadgarstka potrzebuj� oko�o sze�ciu tygodni, �eby si� zrosn��. Przegub by� sztywny, lecz nie bardziej ni� prawy. Sze�� tygodni? A mo�e d�u�ej?
Zostawi� kwesti� czasu i z satysfakcj� stwierdzi�, �e buntownicy nie odnale�li wahad�owca. U�miechn�� si�, my�l�c o w�ciek�ym rozczarowaniu, jakie ich ucieczka musia�a sprawi� Paskuttiemu! Pewno szukali ich dop�ty, dop�ki dysponowali cho� jednym dzia�aj�cym pasem no�nym. Buntownicy - Paskutti, Tardma, Tanegli, Divisti... Kai zawaha� si�, a potem doda� jeszcze Berru i Bakkuna. Nie potrafi� zrozumie�, dlaczego si� przy��czyli do buntu; zw�aszcza do takiego bezpodstawnego buntu.
Ch�opak ostro�nie odwr�ci� g�ow� w lewo, w stron� szeregu u�pionych postaci: oto resztki jego ekipy geolog�w i ksenobiolog�w Varian. Varian mia�a taki uroczy profil... Za ni� le�a�a Lunzie, a jeszcze dalej wida� by�o d�ug�, krzepk� posta� Triva. Czterej Uczniowie jako ostatni pogr��yli si� w kriogenicznym �nie.
Seria dziwnych, g��bokich pomruk�w sprawi�a, �e Kai zwr�ci� g�ow� w prawo, ku ma�ej ster�wce wahad�owca. Ch�opak widzia� ju� przedtem dwie ko�czyny Theka, ale teraz wygl�da�o na to, �e "kawa�ki" Tora s� wsz�dzie, nawet w takich miejscach wahad�owca, kt�rych Kai nie m�g� dostrzec. Zamruga� par� razy oczami. Kiedy zn�w spojrza�, Tor ju� wci�gn�� wi�kszo�� wypustek.
Kaia bardzo zdumia�a taka ruchliwo�� przedstawiciela gatunku s�ynnego z niesko�czonego milczenia, dziesi�cioleci kontemplacji i zwi�z�o�ci mowy.
- Uuuuszszsz.. .kkkoodddzz.. .ooonnnyyy.
Przy pomocy owego s�owa Thek powiedzia� Kaiowi nie tylko to, �e szkody by�y wielkie, ale i to, �e nie zdo�a ich naprawi�, co Tora ogromnie irytowa�o. Ch�opak pomy�la�, �e to cud, i� lokator, skonstruowany przez Portegina, zdo�a� naprowadzi� Tora na wahad�owiec.
- Statek badawczy powr�ci�? - spyta� po d�ugim namy�le Kai, cho� by�a to raczej pr�na nadzieja, by statek badawczy wraca� po trzy niezale�ne zespo�y.
- Nnnnniiiieeee - odpar� oboj�tnie Thek; najwyra�niej nic go nie obchodzi�a nieobecno�� statku.
Kai westchn�� z rezygnacj� i zacz�� si� zastanawia�, czy aby Gaber nie mia� racji: ich ma�� grupk� spisano na straty. Gabera na pewno, bo zabito go na samym pocz�tku buntu. No, ale trzecia grupa, uskrzydleni Ryxi, kt�rzy chcieli skolonizowa� swoj� planet�, chyba zastanawiali si� nad milczeniem tych z Irety? Ch�opak przypomnia� sobie, jak si� w�cieka� pe�en temperamentu przyw�dca Ryxi�w, kiedy podczas ostatniego kontaktu - potem ��czno�� zosta�a przerwana - wspomnia� mu, �e na Irecie istniej� inteligentne skrzydlate istoty. Ale w ko�cu statek z kolonii Ryxi�w by�by pilotowany przez przedstawiciela innego gatunku, mo�e humanoida. Na pewno...
- Ryxiowie? - spyta� z nadziej� Kai.
Nast�pi�o d�ugie milczenie i Tor wys�a� jedn� mack� ku desce kontrolnej. Cisza przed�u�a�a si�, wi�c ch�opak szykowa� si� do powt�rzenia pytania, s�dz�c, �e Tor go nie dos�ysza�.
- Bbbbrrraaakkk �������czczcznnnooo���ccciii.
Kai zrozumia�: Thekowi nie zale�a�o na utrzymywaniu kontaktu z tak nadpobudliwymi i - wed�ug standard�w jego rasy - nieodpowiedzialnymi skrzydlatymi osobnikami.
Ch�opak odetchn�� z ulg�. To i tak k�opotliwe, �e musieli przywo�a� na pomoc Theka, lecz odwo�anie si� do wsparcia Ryxi�w by�oby jeszcze bardziej upokarzaj�ce. Ryxiowie z rozkosz� rozpaplaliby tak� wspania�� wie�� po ca�ym wszech�wiecie, ku pogn�bieniu ras pozbawionych skrzyde�.
Kai m�g� ju� bez trudu porusza� szyj� i g�ow�. Przyjrza� si� u�pionym wsp�towarzyszom. D�o� Varian le�a�a tak, jak si� wysun�a z jego r�ki, rozlu�nionej snem. Tor zainstalowa� w wahad�owcu przymglone o�wietlenie; na pewno po to, �eby czu� si� pewniej, bo Thekowie nie potrzebowali �wiat�a. Ch�opak dotkn�� d�oni Varian - sztywnej i zimnej, w okowach kriogenicznego snu. Patrzy�, wstrzymuj�c oddech, p�ki nie dostrzeg� jak pier� dziewczyny wznosi si� i opada w spowolnionym oddychaniu. Dopiero wtedy uspokoi� si� i westchn�� z ulg�.
Potem odwr�ci� si� w stron� Tora, lecz wyczu�, �e Thek ca�kowicie "si� wycofa�": sta� si� wielkim, g�adkim g�azem o sp�aszczonej, �ci�le przylegaj�cej do pod�o�a podstawie; nie wystawa�a z niego nawet najmniejsza wypustka. By� to w�a�ciwy owej rasie stan kontemplacji i Kai wola� go nie przerywa�. Le�a� spokojnie, dop�ki go nie zacz�o kr�ci� w nosie. Zdusi� kichni�cie i poczu� si� g�upio - przecie� kichni�cie nie wytr�ci Theka z zamy�lenia, ani nie zbudzi pozosta�ych. Owo kr�cenie w nosie by�o wst�pem do innych "kr�ce�" w jego ciele, kt�re uzna� za efekt dzia�ania wstrzykni�tych mu przez Theka stymulator�w. Tor nie powiedzia�, �e Kai ma le�e� bez ruchu; po prostu kaza� mu odpoczywa�. Widocznie ju� do�� wypocz��.
Ch�opak zacz�� �wiczenia poprawiaj�ce napi�cie mi�ni i - cho� si� spoci� - wkr�tce przekona� si�, �e hibernacja nie wyrz�dzi�a mu �adnej szkody, a wygojony nadgarstek nie sprawia� k�opotu. Ju� dawno odpad� plaskin, kt�rym Lunzie usztywni�a z�amanie. To by znaczy�o, �e spali co najmniej cztery, pi�� miesi�cy.
Kai spojrza� na sw�j chronometr, ale tarcza by�a pusta. Wyczerpa�y si� nawet "d�ugowieczne" baterie. Jak dawno temu?
�wiczenia odnios�y jeszcze jeden skutek: ch�opak wsta� ostro�nie, a potem, poprzez zalegaj�c� wahad�owiec mg�� kriogenicznego snu, pobrn�� do toalety. W drodze powrotnej obejrza� ka�dego ze �pi�cych i zaobserwowa� osobliw� przemian� rys�w twarzy. Bonnard, kt�ry by� w po�owie drugiej dekady swych lat, wydawa� si� dwukrotnie starszy od Dimenona. Portegin wygl�da� tak, jakby wci�� si� martwi� sprawno�ci� wymy�lonego przez siebie lokatora. Lunzie, pragmatyczna lekarka, u�miecha�a si� - co si� rzadko zdarza�o, kiedy nie spa�a - a jej twarz wyra�a�a �agodno�� k��c�c� si� z kwa�nym usposobieniem. Przyzna�a, �e ju� kiedy� si� podda�a hibernacji; w jej danych zapisano chronologiczny wiek - i zawsze by�o w dziewczynie co�, co uderza�o Kaia, jaka� wynios�a tolerancja: jakby ju� widzia�a wi�kszo�� z tego, co wszech�wiat mia� do zaoferowania i nie zamierza�a traci� energii na ekscytowanie si� czym� jeszcze.
Triv, kolejny adept Dyscypliny, wygl�da� ponuro i gro�nie; linia ust, podbr�dka i czo�o ujawnia�y si��, kt�ra nie by�a tak wyra�nie widoczna, kiedy spokojnie wype�nia� codzienne obowi�zki.
Tor nadal trwa� w bezruchu, wi�c Kai usiad� obok Varian; nawet teraz, kiedy spa�a, czu� ��cz�ce ich wi�zy. By�a pi�kna. Nagle zauwa�y�, �e po�owa twarzy dziewczyny jakby si� obsun�a, a druga nieco unios�a - wygl�da�a na zdziwion�, jakby kriogeniczny sen j� zaskoczy�. Zat�skni� nagle za jej serdeczn� obecno�ci�. Kto wie, jak d�ugo Tor pozostanie owym niekomunikatywnym g�azem? Potrzebowa� kogo�, z kim m�g�by porozmawia�, zanim podda si� samooskar�eniom w pos�pnej ciszy. Varian by�a wsp�dow�dc�, wi�c oczywi�cie nale�a�o j� obudzi�. Nagle Kai zda� sobie spraw�, jakie to szcz�cie, �e Tor potrafi� go rozpozna�. Gdyby tak obudzi�... powiedzmy Auli�, ta wpad�aby w histeri� z powodu samej obecno�ci Theka, a potem dosta�aby konwulsji u�wiadomiwszy sobie, �e poddano j� hibernacji bez wcze�niejszego uzgodnienia z ni� tego zabiegu! Aulia by�a dobrym geologiem, ale charakterek mia�a okropny.
Kai rozejrza� si� w mglistym �wietle za zestawem budz�cym - le�a� pokryty py�em, tu� obok czystego miejsca, kt�re ch�opak zajmowa� �pi�c. Py�? Wahad�owiec nie by�, rzecz jasna, hermetycznie zamkni�ty - i hibernuj�cy potrzebuj� powietrza - ale �eby osadzi�a si� warstewka py�u...
Kolejno�� wtryskiwaczy by�a dok�adnie oznaczona. Cylindry wykalibrowano wed�ug dawek na ci�ar cia�a. Opis przy pierwszym cylindrze poinformowa� Kaia, �e powinien zaczeka� ze wstrzykni�ciem stymulator�w, dop�ki nie zobaczy wyra�nych oznak, �e budzony wychodzi z hibernacji.
Ch�opak ostro�nie wstrzykn�� odpowiedni� dawk� w rami� Varian i czeka�, usi�uj�c sobie przypomnie� w�asne przechodzenie od kriogenicznego snu do �wiadomo�ci. Nie dostrzeg� �adnej zmiany na u�pionej twarzy dziewczyny. Mo�e wstrzykn�� zbyt ma�o specyfiku. Sprawdzi� dawk� i zacz�� si� zastanawia�, czy aby dobrze oceni� wag� Varian. Namy�la� si� w�a�nie nad podaniem dodatkowej, ma�ej, dozy, kiedy powieki dziewczyny drgn�y. Dopiero wtedy zda� sobie spraw�, �e oddycha ona w normalnym tempie.
- Varian? - pochyli� si� nad ni�, dotykaj�c jej ramienia i z u�miechem patrzy�, jak usi�uje rozklei� powieki; przypomnia� sobie star� opowie�� i delikatnie uca�owa� wargi dziewczyny.
- Kkkkkaaaaiiii? - otworzy�a i zaraz zamkn�a oczy; uniesieniem lewego k�cika ust wyrazi�a swoje uznanie.
- Odpr� si�, Varian, wypocznij. Wkr�tce odzyskasz si�y.
- Jjjjaaakkk? - wyszepta�a.
- Tor si� zjawi�. Nie m�w ju� nic, kochanie. Pozw�l zadzia�a� stymulatorom. Jestem przy tobie. Nic si� nie zmieni�o!
- Uuuuhhhh! - Dziewczynie zaburcza�o w brzuchu, a jej pe�en obrzydzenia okrzyk rozbawi� Kaia.
- No c�, Thek ruszy� si� z miejsca z naszego powodu. Ma m�j pe�ny raport. Nagra�em go - wyja�ni� szybko, widz�c zdumienie Varian. - Teraz pewno przetrawia moje s�owa. - Wskaza� na milcz�c� ska��. - Nie ruszaj si� jeszcze - ostrzeg� dziewczyn�, bo zauwa�y�, jak si� napinaj� mi�nie jej szyi, jak walczy z d�ugotrwa�ym bezruchem. - Chyba ci ju� podam te stymulatory, ale nie szalej. O, rami� ci si� wygoi�o - dorzuci�. Zanim Tardma z�ama�a mu nadgarstek, Paskutti powa�nie zrani� Varian w rami�.
Dziewczyna unios�a brwi w wyrazie przyjemnego zaskoczenia i natychmiast je zmarszczy�a w namy�le.
- Nie, Varian, nie mam poj�cia, jak d�ugo spali�my. Paskutti uszkodzi� chronometr wahad�owca. Przecie� by� zamontowany tu� nad komunitem, przypomnij sobie.
Dziewczyna przewr�ci�a z rozpacz� oczami i usi�owa�a oczy�ci� gard�o.
- Spiesz si� powoli. - Ostrzegawczo po�o�y� d�o� na jej ramieniu. - A mo�e mam obudzi� Lunzie...?
Varian potrz�sn�a g�ow�; poruszy�a j�zykiem, wn�trze ust zwilgotnia�o.
- Przede wszystkim... przyw�dcy - jej g�os brzmia� r�wnie chrypliwie i niewyra�nie, jak przedtem g�os Kaia i ch�opak pow�ci�gn�� u�miech.
- Je�eli czujesz mr�wki w palcach d�oni i st�p, to zacznij �wiczenia Dyscypliny na ma�e mi�nie. �wiczenia przywr�c� ci kr��enie i tonus.
Varian zaczerpn�a g��boko powietrza i zamkn�a oczy, koncentruj�c si�.
- Nie mam poj�cia, nad czym Tor tak rozmy�la - ci�gn�� Kai - ale nie potrafi naprawi� komunitu. Nie powiedzia�, czy odebra� nasz komunikat, czy te� si� zorientowa�, �e nie nawi�zujemy rutynowego kontaktu. ARCT-10 si� nie odezwa�, lecz Tor nie wydaje si� tym poruszony. Trudno mi stwierdzi�, czy to zwyczajna oboj�tno�� Thek�w, czy te� nie. - Kai roze�mia� si� i dorzuci�: - Nie by�o kontaktu z Ryximi.
Dziewczyna zachichota�a jak przed hibernacj�, wi�c si� do niej u�miechn��. Jej oczy a� iskrzy�y si� �miechem.
- Na starych ta�mach na mojej planecie - s�owa wolniutko sp�ywa�y z jej warg - ksi��� budzi poca�unkiem �pi�c� pi�kno�� po up�ywie stu lat. Uroczy spos�b budzenia. - Unios�a r�k� i musn�a palcami usta Kaia.
- Wiele bym da�, �eby si� dowiedzie�, czy to istotnie by�o sto lat! - odpar� ch�opak, ujmuj�c palce Varian i ca�uj�c je w, jak uzna�, odpowiednim stylu. Wci�� trzyma� d�o� dziewczyny, kiedy nagle go ol�ni�o: - Mogliby�my to szybciutko sprawdzi�. Wyjd�my z jaskini i poka�my si� z�ocistym ptakom. Je�eli zareaguj�, to nie spali�my a� tak d�ugo.
- Nie mam poj�cia, jak d�ugo one �yj�.
- Odczuwam niepowstrzyman� potrzeb�, �eby rozpozna�o mnie co�, co mnie pami�ta - tu spojrza� na nieruchomego Theka i uderzy� si� pi�ci� w pier� - a nie tylko ta ska�a!
- Gdyby to by�o sto lat, buntownicy ju� by na nas nie czatowali.
- Celna uwaga. Nawet najnowsze baterie starcz� najwy�ej na dwa �ata. Przypuszczam r�wnie�, �e zostali w drugim obozie, bo dobrze go zaopatrzyli w ostatnim dniu wypoczynku...
- Ostatni dzie� wypoczynku? - Varian spojrza�a na Kaia z rozbawieniem zmieszanym z niedowierzaniem. - Jak dawno by� �w ostatni dzie� wypoczynku?
- W czasie subiektywnym czy obiektywnym? - odparowa� i u�miechn�� si�, �eby z�agodzi� uwag�.
- Dobre pytanie. - Dziewczyna m�wi�a ju� o wiele swobodniej; zacz�a zgina� �okcie i kolana. - Hej, moje stawy wspaniale dzia�aj�! - Usiad�a, mrucz�c co� pod nosem, bo oporne mi�nie pozbawi�y ow� czynno�� wdzi�ku. - Wygl�da na to, �e wszystko �wietnie dzia�a - doda�a, kieruj�c si� ku toalecie.
Odesz�a, a Kai przypatrywa� si� Torowi. Potem obszed� Theka woko�o, szukaj�c magnetofonu. Z ca�kowitym brakiem szacunku zacz�� rozmy�la�, czy Tor na nim usiad�, po�kn�� go lub mo�e wytworzy� termoodporn� kiesze�, w kt�rej m�g� przechowywa� kruche wytwory obcej mu techniki.
- B�dzie tak tkwi� ca�ymi dniami - stwierdzi�a z niesmakiem Varian, wracaj�c do Kaia. - Chod�. Chc� zobaczy�, co te� si� wydarzy�o na zewn�trz. I chcia�abym si� czego� napi�, �eby przep�uka� usta z py�u, no i da� memu biednemu skurczonemu �o��dkowi troch� prawdziwego jedzonka.
Mrugn�a kpi�co do Kaia, bo dobrze wiedzia�a, �e on, urodzony i wychowany na statku, nigdy - w przeciwie�stwie do niej - nie zauwa�a� niemi�ego posmaku syntetycznej �ywno�ci.
Uchylili �luz� wyj�ciow� wahad�owca na tyle tylko, �eby rzuci� okiem na zewn�trz i nie rozrzedzi� zanadto gaz�w kriogenicznego snu. Powietrze smagn�o im twarze jak wilgotna, cuchn�ca �cierka. Varian mrukn�a ze zdziwieniem i zacz�a g��boko oddycha�, �eby si� zaadaptowa� do tak nag�ej zmiany temperatury. Kai s�dzi� z pocz�tku, �e obudzili si� w nocy; ale kiedy jego oczy przyzwyczai�y si� do p�mroku zobaczy�, �e to g�ste, zielone li�cie przes�aniaj� wylot jaskini. Pojazd Theka zrobi� w tej zas�onie wyrw�: sto�kowaty transporter tkwi� par� metr�w od w�azu wahad�owca.
- A gdzie jest nap�d?! - Zawo�a�a Varian, kiedy ogl�dali osobliwy pojazd. - Ma ten sam kszta�t co Tor, tylko jest troch� obszerniejszy. - Wykona�a gest pe�en zdumienia, a potem dotkn�a matowego metalu zaokr�glonej lufy i pospiesznie cofn�a d�o�. - Ojej, z tego bije ciep�o.
Kai sta� u dziobu Thekowego pojazdu i ogl�da� na wp� otwarty, ci�ki w�az. Zajrza� do �rodka; usi�owa� si� domy�li� przeznaczenia rozmaitych dziwacznych wybrzusze� i zag��bie�, rozmieszczonych na metalowym pier�cieniu sekcji dziobowej.
- Jedynie Thek jest w stanie pilotowa� taki piekielny statek z nieomal nieprzejrzystym ekranem! - wykrzykn�a dziewczyna i odwr�ci�a si�, oboj�tna na tajemnice nawigacji Thek�w. Chwyci�a pn�cze i uwiesi�a si� na nim, wypr�bowuj�c wytrzyma�o��. - Dostarczy nam jedzenia na ca�e tygodnie, o ile si� tym zadowolimy.
Zanim Kai zd��y� j� powstrzyma�, Varian rozp�dzi�a si�, uwiesi�a na pn�czu i wyfrun�a poza jaskini�.
- Hoooop!
- Varian! - Ch�opak rzuci� si� naprz�d i z�apa� j� w locie powrotnym; wyobra�nia podsun�a mu okropn� wizj� p�kaj�cego pn�cza i dziewczyny spadaj�cej do morza, na pewn� �mier�.
- Przepraszam, Kai - powiedzia�a, ale w jej g�osie nie by�o ani odrobinki skruchy. - Nie mog�am si� opanowa�. Robi�am to mn�stwo razy na Fomalhaut, kiedy by�am ma�a. - Wyczu�a, �e go naprawd� przestraszy�a i zmieni�a ton. - To lekkomy�lne post�powanie, skoro nie jestem w pe�nej formie, ale... - U�miechn�a si� do� szelmowsko. - W Theku jest co� takiego, co sprawia, �e si� zachowuj�...
- Dziecinnie? - doko�czy� ch�opak; ju� si� uspokoi� i zda� sobie spraw�, �e i jego reakcja by�a przesadna.
- Tak, dziecinnie. Czy widzia�e� kiedy� Thekowe dziecko, m�ode, p�czek, piskl�, szczeniaczka... a mo�e nazwa�by� to kamyczkiem?
Varian zawsze si� �mia�a bardzo zara�liwie, wi�c Kai zawt�rowa� jej i teraz, na przek�r swoim k�opotom i zmartwieniom; przytuli� j� mocno, wyra�aj�c milcz�ce uznanie dla jej zdolno�ci dopatrywania si� zabawnych stron ka�dej sytuacji.
- No, widzisz, tak jest o wiele lepiej - potar�a sw�j nosek o jego nos. - Dla mnie Thek to mrok i przeznaczenie. - Uwolni�a si� z jego obj�� i pochwyci�a pn�cze. - Wiesz, to dziwne, �e takie liany rosn� na skale pterodaktyli. Czy�by nasza obecno��...
Varian uwiesi�a si� na pn�czu i zn�w wyfrun�a poza jaskini�; spojrza�a ku niebu, a potem w prawo.
- One nadal mieszkaj� ponad nami - oznajmi�a wracaj�c.
Pozwoli�a, by liana zn�w j� wynios�a poza jaskini� i tym razem spojrza�a w lewo. - To jedyne urwisko poro�ni�te pn�czami. Jestem pewna, �e to by�a naga ska�a, kiedy przyprowadzili�my tu wahad�owiec. - Po raz trzeci wyfrun�a poza jaskini�, a potem pu�ci�a lian� i z u�miechem wyl�dowa�a obok Kaia. - I na dodatek te pn�cza daj� owoce. - Si�gn�a do buta i triumfalnie gwizdn�a, wyci�gaj�c n�. - Zbyt delikatny, jak my, �eby przebi� bok grawitanta; lecz, chwa�a Krimowi, zostawili go nam. Mam zamiar odci�� soczysty, �wie�y owoc na �niadanie. Czy jak tam nazwiemy �w posi�ek.
Zanim Kai zd��y� zaprotestowa�, dziewczyna wzi�a n� w z�by i wspi�a si� po lianie. Ch�opak wypr�bowywa� wytrzyma�o�� jednej z �odyg, kiedy radosny g�os Varian zmusi� go do spojrzenia w g�r�. Instynktownie z�apa� przedmiot, kt�ry mu rzuci�a.
- A oto nast�pny. S� bardzo dojrza�e, wi�c nie du� ich zbyt mocno.
- Varian... - �cisn�� za mocno melon t wspania�y, s�odki zapach sprawi�, �e �linka nap�yn�a mu do ust.
- Mog�abym sama zje�� wszystkie. Jeszcze jeden dla ciebie! - Dziewczyna zsun�a si� w d�.
- Nie powinni�my je�� zbyt du�o na pocz�tek - oznajmi� Kai; usiad� obok niej, a ona odci�a plaster melona i poda�a mu.
- Pewno tak. - Odci�a plaster dla siebie; odgryz�a k�s mi�kkiego zielonego mi��szu i zamrucza�a z rozkoszy - Mniamm! No dalej! Jedz! - ponagli�a Kaia; sok �cieka� jej po brodzie.
- Robi� to tylko dla EEC - rzek� ch�opak, udaj�c, �e jest przera�ony konieczno�ci� zjedzenia nie przetworzonej �ywno�ci. Pierwszy s�odki k�s rozp�yn�� mu si� w ustach i Kai musia� przyzna� w skryto�ci ducha, �e naturalne po�ywienie jest o niebo soczystsze i lepsze ni� syntetyczne.
Jedli powoli, dok�adnie �uj�c ka�dy k�s.
- S�dz�, �e warzywa korzeniowe da�yby nam wi�cej bia�ka, za to te owoce podnios� poziom cukru we krwi - stwierdzi�a m�drze Varian. - Oooo, ale� to pyszne. Jednego nie rozumiem - podj�a, machaj�c nie dojedzonym plastrem melona - jakim cudem wyros�y tu te pn�cza. - Unios�a plaster uciszaj�c ch�opaka. - Zgoda, nie wiemy, jak d�ugo spali�my, a na Irecie wszystko ro�nie w piorunuj�cym tempie. No, ale pozosta�e urwiska nadal s� go�e. Pterodaktyle �ywi� si� g��wnie rybami i trawami z Doliny Przesmyku. Te pn�cza wcale stamt�d nie pochodz�. No, i ta cz�� urwiska bardziej przypomina las ni� skaln� zapor�. Pn�cza schodz� a� do samej wody.
- Przyznaj�, �e to zadziwiaj�ca wybi�rczo��. Czy widzia�a� ptaszyska?
- Par�; kr��y�y wysoko. I nie s�dz�, �eby mnie zauwa�y�y, je�li ci o to chodzi. Jest wczesny ranek, pochmurny i mglisty. Nie mog�am st�d dostrzec ich �owisk, lecz przypuszczam, �e rybacy ju� dzia�aj�.
- Zaczekamy, a� si� dobrze po�ywi� - oznajmi� z powag� Kai - a dopiero potem si� im poka�emy.
- O, widz�, �e zapami�ta�e� moje uwagi, �e nie nale�y przeszkadza� jedz�cym zwierz�tom!
- Nie min�o a� tyle subiektywnego czasu, Varian!
Kai u�miechn�� si�, bo dziewczyna automatycznie spojrza�a na sw�j chronometr, kt�ry, rzecz jasna, nie dzia�a�. Zerkn�a w stron� wahad�owca:
- Mo�e powinni�my obudzi� Lunzie albo Triva?
- Nie widz� potrzeby, �eby�my ich budzili, zanim Tor dojdzie do jakich� wniosk�w.
- Albo raczy nam powiedzie�, ile czasu w�a�ciwie min�o. To w�a�nie najbardziej chcia�abym wiedzie�! - Varian niemal�e si� rozz�o�ci�a. - Gdyby nie te pn�cza i wyczerpane baterie, mo�na by pomy�le�, �e po prostu zaspali�my. - Wzdrygn�a si�.
- To przygn�biaj�ce - Kai �wietnie wyczu� jej nastr�j. - Wszech�wiat w og�le nie zauwa�y�, �e nas zabrak�o. - Zabrzmia�o to tak pompatycznie jak s�owa Gabera, wi�c pr�dko odgryz� kawa�ek melona, kryj�c w ten spos�b swoje zak�opotanie.
- I to mnie gryzie. Mamy tak ma�o czasu - wskaza�a na wahad�owiec z dumaj�cym Thekiem w �rodku - �eby zostawi� jaki� �lad, czym� si� zas�u�y�. Tak bardzo chcia�am co� po sobie zostawi�! Oby Krim zniszczy� tych wstr�tnych, obrzydliwych buntownik�w! W�ciekam si� na my�l, �e nasz los jest dowodem ich zwyci�stwa! - Varian poderwa�a si� i cisn�a plaster melona poza kotar� pn�czy; us�yszeli cichy plusk, kiedy wpad� do wody. - O nie, na Krima! My te� mamy co� do powiedzenia pomimo tego ca�ego ba�aganu i nie obchodzi mnie, jak d�ugo spali�my. Jaki� statek EEC odnajdzie ten lokator. A kiedy to si� stanie, nadci�gnie na orbit�, �eby korzysta� z bogactw Irety! A ja tu wtedy b�d�!
ROZDZIA� DRUGI
Nie chcieli, �eby ich w�dr�wki do i z wahad�owca rozrzedzi�y gaz kriogenicznego snu albo przeszkodzi�y Thekowi, zanim b�dzie got�w do "rozm�w" z nimi. Usiedli wi�c w pobli�u wylotu jaskini. Przelotny, g�sty deszcz, typowy dla tropikalnego klimatu Irety, zako�ysa� pn�czami; wiatr wepchn�� je do jaskini.
- Wiesz co, Kai? - odezwa�a si� po d�ugim milczeniu dziewczyna. - Czuj� zapach tego wiatru.
- Hmmm?
- To znaczy... nie czuj� ju� zaduchu Irety. �api� inne wonie: gnij�ce ryby i psuj�ce si� owoce i jeszcze co�, co cuchnie gorzej ni� Ireta, kiedy tu wyl�dowali�my.
- Masz racj�! - odrzek� ch�opak, w�sz�c uwa�nie.
�adne z nich nie by�o zachwycone - Ireta przede wszystkim wonia�a hydrotellurkami. Nosili specjalne filtry nosowe, �eby zneutralizowa� �w od�r.
- Przypuszczam - rzek�a z rezygnacj� Varian - �e najlepiej jest si� przyzwyczai� do wszechobecnego smrodu, bo wtedy mo�na wyczu� inne wonie, ale...
- Wiem. Wszystko tylko nie hydrotellurek. Lunzie m�wi�a, �e zmys� powonienia mo�na... - Kai zamilk�, szukaj�c odpowiedniego s�owa.
- Przeprogramowa� - podpowiedzia�a, pochylaj�c si� ku wylotowi jaskini i w�sz�c z uwag�; potem odwr�ci�a si� i zbada�a zapach wn�trza. - Cz�� tego nowego zapaszku dolatuje ze statku Theka. Jaki toto ma nap�d?
- Ojciec m�wi�, �e na kr�tkich dystansach Thekowie wykorzystuj� w�asn� energi�.
- Kr�tkie dystanse? Czyli podr�e wewn�trz-uk�adowe?
- Wszystko jest wzgl�dne - zachichota� Kai. - Thekowie wyja�nili nam, �e s� rodzajem granitu z radioaktywnym rdzeniem, kt�ry dostarcza im energii. Dzi�ki temu mog� wypuszcza� nibyn�ki. Maj� zapas ciek�ego krzemu, z kt�rego tworz� wypustki. "Na�adowany" Thek potrafi si� porusza� z zadziwiaj�c� szybko�ci�. Astrofizyk z ARCT opowiada� mi, �e s�ysza� z godnego zaufania �r�d�a, i� Thekowie uwielbiaj� siedzie� na radioaktywnym granicie - w ten spos�b zdobywaj� energi�. Przypuszczam, �e znajdziemy na Irecie taki granit, o ile zn�w dostaniemy niezb�dny ekwipunek.
- Czegokolwiek by u�ywali, cuchnie to przeokropnie. O wiele gorzej ni� sama Ireta - skrzywi�a si� wymownie. - Jakim cudem wiesz o Thekach wi�cej ode mnie? Przecie� jestem ksenobiologiem. Wpad�o mi do g�owy, �e w�a�ciwie nigdy nie badali�my Thek�w, prawda?
- A czy mogliby�my? - roze�mia� si� Kai. - Przy ich pozycji w Skonfederowanych Planetach?!
- Hmmm, no tak. Wymogli na nas nale�yty szacunek i pe�en l�ku respekt. Tymi swoimi d�ugimi okresami milczenia i nieomylno�ci�. - Wsta�a i chodzi�a wok� statku Theka, ostro�nie ostukuj�c metal. - Nikt nigdy nie przeprowadzi� analizy metalu Thek�w, prawda?
- Nie.
- Ten od�r pochodzi nie tylko z tego statku - odwr�ci�a si� gwa�townie i pospieszy�a do zas�ony z pn�czy. - Cz�� dolatuje stamt�d! Nie tylko przyprawia o md�o�ci, ale sprawia, �e... Odbiera mi si�� woli.
- To bezczynno�� tak na ciebie dzia�a, Varian - rzek� ch�opak, wyci�gni�ty wygodnie na skalistym dnie jaskini.
- Ile czasu potrzebuje Thek, �eby doj�� do jakich� wniosk�w? - Spojrza�a z irytacj� na wahad�owiec.
- Uwa�am, �e to zale�y od rodzaju owych wniosk�w. Varian...
Dziewczyna zaatakowa�a go znienacka i niemal jej si� uda�o, ale zdo�a� odparowa� jej atak. Zn�w rzuci�a si� na niego ze �miechem, ale ch�opak chwyci� j� za nadgarstki. �adne nie zyskiwa�o przewagi, bo dor�wnywali sobie umiej�tno�ciami, a brak praktyki nic tu nie zmieni�. Zaprzestali walki i przeszli do serii �wicze� izometrycznych, stanowi�cych cz�� treningu Uczni�w. Kiedy sko�czyli, obydwoje byli spoceni i zakurzeni. Stan�li u wylotu jaskini, bo bryza przynosi�a tu �wie�sze powietrze.
- Mi�o si� przekona�, �e hibernacja nie os�abi�a za bardzo ani naszych mi�ni, ani naszego refleksu - Kai otar� r�kawem czo�o i twarz.
- Tylko rozmaza�e� kurz, Kai. Mam nadziej�, i� to oznacza, �e nie spali�my zbyt d�ugo. - Dziewczyna chwyci�a pn�cze i wychyli�a si� w deszcz.
- Op�uka�a� sobie tylko twarz.
- Lepsze to ni� nic. Da�abym wiele za prawdziw� k�piel! - Varian spojrza�a na pn�cze. - Hej, mo�emy sobie zafundowa� prysznic! Wdrapmy si� na szczyt urwiska, Kai. i pozw�lmy, �eby deszcz nas op�uka�. Leje ca�kiem mocno!
- Prysznic z deszczu? - przerazi� si� ch�opak; czy kto� w og�le m�g�by si� my� deszczem? Zw�aszcza ireta�skim, pachn�cym niemal tak paskudnie jak powietrze.
- Tak, deszczowy tusz. Nie jest to tak aseptyczne jak py�owe natryski, kt�rych u�ywacie na ARCT-10, za to o wiele lepsze ni� tak tkwi� w warstwie kurzu i obumar�ych kom�rek nask�rka! No, a poza tym jedno z nas potrzebuje wi�cej owoc�w. Te �wiczenia pobudzi�y m�j apetyt.
- Ja te� jestem g�odny - zgodzi� si� Kai; sk�ra go sw�dzia�a od potu i "gryz�a".
- G�odny na tyle, �eby je�� surowizn�? - u�miechn�a si� Varian. - Jeszcze ci� przekabac�.
- To potrzeba chwili. Lepiej dokonajmy prawdziwego wypadu - powiedzia� ch�opak. - Zbadaj pn�cza.
Kai uchyli� �luz� wahad�owca, w�lizn�� si� do �rodka i natychmiast j� zamkn��; wydosta�a si� tylko odrobinka gazu kriogenicznego snu. Tor nadal trwa� nieruchomo. Ch�opak odczepi� no�e od but�w Dimenona i Portegina, odpi�� m�otek z pasa Portegina i zabra� Lunzie �rodki antyseptyczne i przeciwb�lowe. Nast�pnie zrolowa� dwa cienkie, termiczne koce, w kt�rych mogliby przynie�� owoce - i wyszed�, nie spojrzawszy ju� na Tora.
Varian te� nie pr�nowa�a - przywi�zywa�a d�ugie, krzepkie pn�cza do kratownicy na rufie wahad�owca.
- Je�li si� tak zakotwiczymy, to wiatr nas nie zwieje. Chcia�abym, �eby deszcz wkr�tce usta�, ale wygl�da na to, �e b�dzie pada� przez p� dnia. Widzia�am tylko dwa ptaszyska, lecz nie mog�am ich rozpozna� w tej ulewie. Czy Tor chocia� drgn��? - Wzi�a przedmioty, kt�re poda� jej Kai i rozmie�ci�a je po kieszeniach; koc zamota�a na ramionach. - Oto twoje pn�cze. I pami�taj, nie patrz w d�, Kai!
Varian podskoczy�a w g�r�, uchwyci�a lian� i oplot�a j� nogami; zacz�a si� wspina�.
Kai stwierdzi�, �e strasznie go korci, �eby spojrze� w d�; zw�aszcza wtedy, gdy jego pn�cze zacz�o si� ko�ysa� tam i z powrotem na g�rnej kraw�dzi urwiska. Chocia� Varian "zakotwiczy�a" liany, wiatr pchn�� ch�opaka na kamienn� �cian�. Mimo to dotar� na szczyt r�wno z dziewczyn�. Ponad le��cym w dole morzem przetoczy� si� grzmot.
- Mo�e nas st�d zmie��, je�li szkwa� jest taki pot�ny, na jaki wygl�da - Varian wskaza�a na strugi deszczu smagaj�cego wod�.
Kaia nie trzeba by�o pop�dza� - poszed� za ni� w kierunku daj�cych jakie takie schronienie zaro�li. Dziewczyna zacz�a si� nagle rozbiera�: rzuci�a koc, buty i torb� pod g�ste, sk�rzaste listowie.
- O rety! Co za deszcz! - zawo�a�a. Zsun�a kombinezon i wysz�a w strugi wody, unosz�c twarz ku g�rze.
Kai te� si� rozebra� i ostro�nie wyszed� na ulewny deszcz. Dziewczyna zacz�a naciera� mu plecy, pos�uguj�c si� kombinezonem jak r�cznikiem. Skupi�a si� g��wnie na tym miejscu pomi�dzy �opatkami, gdzie sk�ra najbardziej sw�dzi od potu.
- Bosko! - zawo�a�a triumfalnie. - Zamiast g�bki i pumeksu u�yjemy piasku! Tylko nie trzyj zbyt mocno! - krzykn�a do Kaia poprzez ulew� i grzmoty.
Natarli si� porz�dnie, na wp� podtopieni przez lej�c� si� z nieba i op�ywaj�c� ich wod�. Kai by�by zachwycony ow� k�piel�, gdyby nie dr�cz�ce go uczucie, �e to �mieszne tak skaka� na szczycie urwiska, w strugach ulewy. By�o troch� prawdy w uwagach Varian, �e za bardzo wr�s� w �ycie na statku. Przedtem, zanim wybuch� bunt, nigdy nie mia� bezpo�redniego kontaktu z �ywio�ami Irety. Zawsze chroni�o go pole si�owe albo skorupa �lizgacza czy �ciany kopu�y. A dzi� sta� nagi w ulewnym deszczu pierwotnej planety.
- Je�li nie przespali�my przesuni�cia osi magnetycznej - wrzasn�a Varian poprzez ulew� - to zaraz powinno wzej�� s�o�ce. Nasze kombinezony natychmiast wyschn�! Mam nadziej�, �e b�d� suche, zanim sobie przypieczemy sk�r�!
Ko�czy�a p�uka� swoje odzienie, kiedy deszcz usta� i s�o�ce przebi�o si� poprzez chmury. Wykr�cili kombinezony i strzepn�li je, a potem pobiegli ku skrajowi g�stych zaro�li. Rozwiesili kombinezony na pn�czach, tu� przy granicy cienia.
- Och, Kai! Czuj� si� o wiele lepiej, o wiele lepiej! - powiedzia�a dziewczyna. Wycisn�a wod� z w�os�w i nastroszy�a je, potem zn�w ich dotkn�a. - Wiesz, chyba uros�y. Gdyby�my tak wiedzieli, jak szybko rosn� w�osy podczas kriogenicznego snu... - Uwa�nie zbada�a pasemko i potrz�sn�a g�ow�; na Kaia polecia�y kropelki wody, ona za� odchyli�a g�ow� i zamkn�a oczy, chroni�c je przed blaskiem s�o�ca.
- Hej, Varian, nie zniesiemy d�u�ej tego s�o�ca - zaniepokoi� si� Kai i zaprowadzi� j� do cienia.
- Nawet twoje z�amanie nic nam nie m�wi - dziewczyna przesun�a palce po jego nadgarstku. - Gdyby� by� zwierz�ciem, to bym orzek�a, �e z�amanie jest na tyle stare, by wch�on�y si� nadmierne z�ogi wapnia. - Twarz dziewczyny posmutnia�a nagle w przesianych przez listowie promieniach s�o�ca Arretan. - Kai, czy zyskamy jaki� punkt odniesienia, �eby oszacowa� up�yw czasu?
- �yjemy, Varian. Ocaleli�my, przetrwali�my bunt - przytuli� j� mocno, poca�owa� w policzek, poczochra� wilgotne w�osy. - Zjawi�a si� pomoc, co prawda ma�o komunikatywna. W tym czasie...
Kai przyci�gn�� Varian do siebie i u�o�y� wygodnie. Jego d�onie muska�y dziewczyn� w delikatnej pieszczocie. Odpowiedzia�a �agodnymi, zach�caj�cymi ruchami. Jej poca�unki by�y tak s�odkie, �e Kai zacz�� si� zastanawia�, dlaczego nie zadzia�a�y pewne odruchy. Ramiona Varian zacz�y dr�e� ze �miechu, lecz wcale go to nie zdziwi�o ani nie urazi�o.
- Ko�ci si� zros�y - parskn�a mu prosto w policzek - mi�nie s� krzepkie, wi�c czemu� to nie jeste�my w pe�nej formie? Jeste�my zgrzybiali obiektywnie, lecz nie subiektywnie!
Wyra�ona �miechem konsternacja dziewczyny sprawi�a, �e Kai przytuli� j� jeszcze mocniej - na wp� przepraszaj�co, na wp� po to, �eby si� opanowa� i samemu nie roze�mia�.
- O, m�oda damo, gdyby� tylko wiedzia�a, jak cz�sto marzy�em, �eby by� z tob� sam na sam...
- Wiem, Kai, wiem. Ja te� tego chcia�am. To cholernie przykre... Oooo, jaki pod�y wiatr! - porwa�a koc i okry�a siebie i ch�opaka; poruszone wiatrem szorstkie �odygi dotkn�y ich nagiej sk�ry. - Odwr��my nasze kombinezony. Chyba ju� wysch�y z tej strony.
Wyskoczy�a z ukrycia, ale wcale nie przewr�ci�a stroj�w na drug� stron�, lecz strzepn�a je i przynios�a. Poda�a Kaiowi jego kombinezon:
- Za��my je, bo inaczej co� wpe�znie do �rodka - wzdrygn�a si� na wspomnienie male�kich owad�w, kt�re dopiero co strz�sn�a z kombinezon�w.
Kai wsun�� nog� w wilgotn� nogawk� i wymamrota� co� na temat ci�g�ych nieprzyjemno�ci.
- Zacznijmy zbiera� owoce, Kai. No i chcia�abym jako� zakotwiczy� nasze pn�cza na szczycie ska�y. Oooo, c� to wypatrzy�am?
- To nie owoce - odpar� wsp�dow�dca, patrz�c ze zmarszczonymi brwiami na p�czek br�zowawych, owalnych "cosi�w", rosn�cych tu� nad ich g�owami.
- Racja, lecz hadrozaury poszukiwa�y takich p�czk�w, a i biedny Dandy je lubi�. O, tam s� drzewa owocowe.
Raz - dwa wype�nili tobo�ki z koc�w owocami i orzechami; umocowali baga� na plecach tak, �eby im nie przeszkadza� w schodzeniu i ruszyli poprzez ods�oni�ty szczyt urwiska.
- Ptaszyska s� o d�ugo�� skrzyd�a - powiedzia�a Varian i pomacha�a do nich. - Wiem, �e to g�upio, my�le�... Hej, zobaczy�y nas. Zmieniaj� k�t lotu. - Zatrzyma�a si�, podziwiaj�c widok. - Wiesz, je�li nas rozpoznaj�, to si� oka�e, �e wcale tak d�ugo nie spali�my!
- Varian... - Kaiowi zasch�o w gardle, uj�� d�o� dziewczyny i usi�owa� j� zaci�gn�� pod os�on� drzew. - To absolutnie nie wygl�da na serdeczne powitanie!
- Nie b�j si�, Kai. Przecie� nigdy nie wyrz�dzili�my im �adnej krzywdy. Nie mog�yby...
Zaraz jednak cofn�a si� wraz z ch�opakiem, bo nie mog�a nie dostrzec gro�by w zachowaniu z�ocistych ptaszysk, kt�re nurkowa�y wprost na nich, z wysuni�tymi sztywno szyjami i rozchylonymi dziobami. Kai i Varian w ostatniej chwili schronili si� w g�stym listowiu.
- Oj, potrafi� manewrowa�! - wykrzykn�a dziewczyna z podziwem, cho� dr�enie g�osu �wiadczy�o, i� jest �wiadoma, �e ledwo unikn�li niebezpiecze�stwa. - Ale dlaczego, Kai? Dlaczego? O, Krimowie! Co sprawi�o, �e ptaki reaguj� agresj� na widok ludzi? - Przysiad�a u st�p drzewa.
- Odpowied� brzmi: inni humanoidzi, nieprawda�? - ch�opak m�wi� �agodnym tonem, bo wiedzia�, jak bardzo Varian podziwia�a pi�kne, w�cibskie, z�ociste ptaszyska; to zrozumia�e, �e ich atak ogromnie j� przygn�bi�.
- A wi�c mo�emy uzna�, �e Paskutti wraz z przyjaci�mi dotarli a� tutaj... i nie znale�li nas!
- I byli tak wredni wobec ptaszysk, �e one wci�� to pami�taj�.
- Wi�c to by�oby do�� �wie�e zdarzenie? No dobra, ale skoro buntownicy dotarli a� tu i poranili ptaszyska, to dlaczego pn�cza zakry�y jaskini�? I ile czasu trzeba by�o na to. - Dotkn�a grubej �odygi, kt�ra spoczywa�a obok niej. - I tak musieli�my hibernowa�, bo nieprzebyty jar odgradza� nas od ro�linno�ci, potrzebnej nam dla procesora.
Varian wsta�a i ruszy�a wzd�u� liany, oddalaj�c si� od urwiska. Po paru metrach z trudem utrzyma�a r�wnowag�. Kai musia� j� podtrzyma�.
- Jar wcale nie znikn��. - Dziewczyna ukl�k�a, zanurzy�a d�o� i rami� w ro�linach. - Liany przerzuci�y nad nim most. Nie rozprzestrzeni�y si� dalej, bo ptaki oczyszczaj� z nich swoje urwiska. - Usiad�a, wspar�a �okcie o kolana i uderza�a jedn� pi�ci� o drug�. - Atakowa� i chroni�. To bez sensu.
- Jaki jest poziom inteligencji tych ptak�w, Varian?
- Nie wiem, ale i tak obie te postawy wykluczaj� si� wzajemnie. A przecie�... ptaki s� opieku�cze. Pami�tasz tego podrostka, kt�ry si� wywr�ci�? Doros�y osobnik natychmiast mu pom�g�. No, i... - unios�a palec, podkre�laj�c znaczenie tej uwagi - wcale si� w�wczas nie zachowywa�y agresywnie wobec nas, cho� byli�my o par� metr�w od nich. A dzi� zaatakowa�y! - Usiad�a nagle i wpatrywa�a si� w Kaia tak intensywnie, �e a� si� wystraszy�. - I by�y tu tylko dwa ptaszyska. Kiedy wy�azili�my z jaskini, lata�y wysoko. Potem pada�o. A kiedy wysz�o s�o�ce, my byli�my ukryci w zaro�lach. Wi�c nie widzia�y, �e wyszli�my z jaskini. Uzna�y, �e jeste�my tu obcy!
Kai zerkn�� poprzez li�cie na ska�y. Ptaki w�a�nie si� tam sadowi�y, �eby ich pilnowa�.
- Musimy zaczeka� do zmroku, kiedy odlec� na swoje grz�dy, czy te� zajm� si� innymi sprawami. We� jeszcze jeden orzech hadrozaura!
- Ale� jeste�my odwa�ni! Naturalna �ywno��!
Zanim dobrali si� do nieregularnego, jasnobr�zowego j�dra, musieli zmia�d�y� tward� skorup� pomi�dzy dwoma kamieniami. Varian uwa�nie przyjrza�a si� zawarto�ci orzecha, pow�cha�a i u�ama�a kawa�ek. Skrzywi�a si�, poczuwszy smak owego kawa�eczka, jednak dok�adnie go pogryz�a i po�kn�a.
- Mo�e trzeba w tym najpierw zasmakowa� - stwierdzi�a, ogl�daj�c resztki j�dra; potem cisn�a je przez rami� i krzepi�co u�miechn�a si� do zaniepokojonego Kaia. - Wol� melony. S� smaczniejsze.
Ko�czyli soczysty, s�odki melon, kiedy us�yszeli jakie� po�wistywanie i tr�bienie. Poderwali si� wi�c i ostro�nie wyjrzeli poprzez li�cie.
To powr�cili rybacy i wszystkie doros�e ptaki towarzyszy�y tym, kt�re nios�y sie�. Varian stwierdzi�a, �e albo kolonia si� zbytnio nie rozros�a, albo �owienie i przynoszenie zdobyczy nale�a�o do obowi�zk�w tylko niekt�rych ptaszysk. Ch�opak i dziewczyna patrzyli, jak ci�kie, uplecione z trawy sieci zosta�y opuszczone w d� i opr�nione na p�ask� powierzchni�, kt�ra s�u�y�a ptakom jako g��wny sk�ad �ywno�ci. Nast�pi�y teraz przyloty i odloty - ptaszyska nape�nia�y torby rybami i zanosi�y je tym, kt�re siedzia�y w jaskiniach b�d� na gniazdach. Starsze osobniki kontrolowa�y �apczywo�� m�odszych.
- Gdyby tylko... - wycedzi�a przez z�by Varian; westchn�a zawiedziona i usiad�a, opieraj�c si� o pie� drzewa. Kai przy��czy� si� do dziewczyny: mimo ca�ego zamieszania zwi�zanego z karmieniem i tak nie zdo�aliby niepostrze�enie wr�ci� do jaskini. Nagle dziewczyna u�miechn�a si� do niego, powr�ci� jej humor. - Ciekawa jestem, jak zareagowa�yby na Theka, gdyby si� pokaza�?
Czekali; zn�w spad� ulewny deszcz. Potem promienie s�o�ca zmieni�y d�ungl� w parow� �a�ni� - musieli przetrzyma� i to. Niekiedy drzemali.
Obudzi�a ich cisza - wiatr usta� przed zachodem s�o�ca. Podnie�li si�, zdezorientowani i spojrzeli na siebie niepewnie w gasn�cym �wietle.
- Stra�nicy nadal czuwaj�! - oznajmi�a Varian, wyjrzawszy poprzez li�cie.
Na pobliskich ska�ach, na rozmaitej wysoko�ci siedzia�o dziewi�� z�ocistych ptaszysk. Wszystkie patrzy�y w tym samym kierunku.
- Czy mog� nas tu wypatrze�? - spyta� zmienionym g�osem Kai. - Albo wyw�szy�?
- Je�li wiatr wieje z ich strony, to nie. Nie s�dz�, �eby wiedzia�y o naszej obecno�ci. - G�os Varian nie brzmia� zbyt pewnie. - W�ch nie jest mocn� stron� ich gatunku. Uwa�am, �e przede wszystkim pos�uguj� si� wzrokiem. No i nie s�dz�, �eby osobniki z tej planety wykszta�ci�y jakie� dodatkowe zdolno�ci czuciowe.
- Por�wnujesz je do Ryxi�w?
- Nie, raczej do owych pierwotnych ziemskich stworze�, kt�re, wed�ug Trizeina, przypominaj�. - Varian trzepn�a d�o�mi o kolana. - Gdyby�my go tak nie wi�zili w laboratorium, to mo�e by si� nam uda�o rozwik�a� cho� jedn� z anomalii tej planety. Sk�d si� wzi�y na Irecie stworzenia, kt�re zamieszkiwa�y Ziemi� w mezozoiku? Ka�dy ksenobiolog w FSP wie, �e identyczne formy �ycia nie mog� spontanicznie powsta� na odleg�ych planetach; bez wzgl�du na podobie�stwo owych �wiat�w i ich pocz�tk�w!
- Czy owa uwaga podpowiada nam cho� troch�, jak mamy wr�ci� do jaskini i do Tora? Nie mam zamiaru �azi� w ciemno�ciach po tych lianach.
- Ja te� nie - Varian wyprostowa�a si� nagle. - Momencik! Zanim zasn�li�my, Triv i inni chodzili par� razy do jaru, �eby zebra� materia� do syntezatora. Ptaszyska by�y tylko zaciekawione, o ile pami�tam, tylko patrzy�y i wcale si� agresywnie nie zachowywa�y. Ale... - unios�a znacz�co palec - chroni� swoje m�ode. Mo�e dlatego tak pilnuj� jaskini, bo znajduje si� na ich terytorium?
- S�dzisz, �e chroni�yby i nas, po tamtym spotkaniu i rajdach po owoce?
- Zupe�nie mo�liwe. Gdyby�my tylko wiedzieli, jak d�ugo spali�my! Je�li jednak grawitanci dotarli a� tutaj i podczas poszukiwa� wahad�owca zachowywali si� ze zwyk�� sobie agresywno�ci�, to ptaki mog�y si� rozz�o�ci�. Za��my, �e tu byli. A wi�c to grawitanci zmienili biern� ciekawo�� ptak�w w czynn� agresj�. Tylko �e to wcale nie wyja�nia owej zas�ony z pn�czy! Opieku�czo�ci mo�na nauczy�, mo�na j� uwarunkowa�. Ptaki s� najinteligentniejsze spo�r�d istot, jakie znale�li�my na Irecie, lecz czy s� a� tak inteligentne? Nie s�dz�, �eby tak by�o.
Zamilk�a; Kai m�g� tylko wzrusza� ramionami - nie zna� si� na ksenobiologii.
- Czy to mg�a si� podnosi? - spyta�a dziewczyna, wysilaj�c wzrok w narastaj�cym mroku kr�tkiego ireta�skiego zmierzchu. - Os�oni�aby nas.
Patrzyli, jak mg�a unosi si� od morza i snuje ponad skrajem urwiska. Oddalili si� od kryj�wki ledwo o dziesi�� krok�w, kiedy run�y ku nim cztery skrzydlate stwory, celuj�c w nich dziobami i pazurami. Varian i Kai wpadli pod os�on� ro�linno�ci, a szpony ptak�w przeora�y listowie ponad ich g�owami.
- Sk�d wiedzia�y? Przecie� nie mog�y niczego zobaczy�! - wysapa� Kai, kiedy odzyska� oddech.
- Ha�as! - Varian z niesmakiem spojrza�a na swoje buty; tupn�a. - To zdradza nasze ruchy. Zaraz ci poka��...
Wypatrzy�a skalne okruchy i rzuci�a kilka na skaln� p�aszczyzn�. Obydwoje wiedzieli, �e s� bezpieczni, a mimo to przysiedli, s�ysz�c �opot skrzyde� ptak�w reaguj�cych na ha�as.
- No i? - spyta� Kai.
- No i czekamy...
- Jak d�ugo tym razem?
- Ptaki nie s� stworzeniami nocnymi. Wrodzone nawyki wezm� g�r� pr�dzej czy p�niej i wartownicy wr�c� do swoich gniazd. Zw�aszcza - doda�a, widz�c sceptycyzm ch�opca - �e postaramy si� je przekona�, �e nas ju� tutaj nie ma. Mo�e by tak kamienie obsun�y si� do jaru...
- Hmmm...
- A potem, na bosaka, p�jdziemy na paluszkach do domu...
- Brzmi to ca�kiem prosto.
- Wiem - ton g�osu Varian wskazywa�, i� wie, �e proste plany mog� nagle wykaza� powa�ne wady.
Zacz�li jednak szuka� miejsca, w kt�rym brzeg jaru opada�by �agodniejszym skosem. Oznaczyli je z�aman� ga��zi�, do kt�rej przywi�zali lian�. Z trudem znale�li odpowiedni� liczb� kamieni i zgromadzili je przy ga��zi. Male�ka lawina zesz�a do jaru, a oni trwali bez ruchu, dop�ki ca�kiem nie ucich� �opot skrzyde�. Spieszyli si�, bo ireta�ska noc mog�a im pokrzy�owa� szyki. Ostatnie przygotowania czynili w ciemno�ciach. Zdj�li buty i przymocowali je do tobo�k�w z koc�w.
- Wpad�a mi do g�owy niepokoj�ca my�l - szepn�a Varian z ustami tu� przy uchu Kaia. - Nie pami�tam, jak daleko jest st�d do skraju urwiska. Mo�e zobaczymy je dopiero wtedy, gdy do niego dotrzemy... lub spadniemy.
Kai zastanowi� si� i odpowiedzia�:
- I tak b�dziemy przechodzi� przez szczyt w mroku, prawda? A skoro s� dziennymi stworzeniami, to zasn�, je�li zostawimy im wi�cej czasu. Wtedy... - zamilk�, bo co� mu znienacka przysz�o na my�l: - A gdyby�my tak zrobili d�ug� lin� z pn�czy i rozwijali j�, id�c? I jeszcze jedna lawinka...
Varian �cisn�a d�o� ch�opca i zacz�a �cina� kolejne �odygi. Szeptem ustalili, �e do kraw�dzi urwiska powinno by� oko�o trzydzie�ci metr�w; dziewczyna zwi�za�a odpowiedni� liczb� �odyg.
Czekali w ciemno�ciach, nas�uchuj�c g�os�w wydawanych przez nocne stworzenia, kt�re popiskiwa�y, skuba�y co� i grzeba�y w czym�. Kai oddycha� w spos�b znany Uczniom Dyscypliny, co mia�o rozlu�ni� napi�te nerwy i uspokoi� pobudzon� wyobra�ni�. Owe nocne odg�osy, cho� tak cichutkie, nios�y w sobie gro�b�. Czu�, �e Varian r�wnie� stosuje �wiczenia i to go odrobin� uspokaja�o.
Nagle dziewczyna znikn�a i Kai wystraszy� si�.
- Nie ma ju� mg�y i s� tam tylko trzy �pi�ce ptaszyska - zaszepta�a po chwili Varian, wracaj�c.
- Idziemy?
Po�o�y�a d�o� na jego r�ce, a potem ruszy�a przodem, ostro�nie rozsuwaj�c zaro�la; Kai rozwija� lin� z pn�czy.
Liany g�sto pokrywa�y szczyt urwiska, lecz pomi�dzy ich �odygami by�o tyle miejsca, �e bosymi stopami st�pali po ch�odnym kamieniu. Mocno pochylony Kai patrzy� na bia�e stopy Varian; szli, zawsze gotowi uciec w stron� jaru. Ch�opak trzyma� mocno lin�. Varian, leciutko dotykaj�c jego ramienia, patrzy�a na zadziwiaj�co �wietliste sylwetki ptak�w: ich zdobne czubami g�owy by�y skierowane ku jarowi. Skrzyd�a mia�y zwini�te. Kai zastanawia� si�, czy czepiaj� si� ska�y pazurami "d�oni", �eby nie spa��. Siedzia�y nieruchomo; pewno spa�y.
Czas ma wiele aspekt�w, my�la� ponuro Kai, kiedy tak kontynuowali ow� powoln�, pozornie niesko�czon� podr�. Istnieje czas obiektywny, stracony w kriogenicznym �nie - mo�e to ca�e wieki, a mo�e zaledwie kilka lat. Trudno mu jednak by�o subiektywnie �cierpie� ow� "odmian�" czasu, kt�rej w�a�nie do�wiadcza�. Mi�nie n�g zaczyna�y sztywnie�, r�ce poci�y si� ze strachu. Ba� si�, �e za mocne szarpni�cie rozerwie lin�, lub �e nie b�dzie w stanie zrzuci� ga��zi, co mia�o odwr�ci� uwag� ptak�w. Varian zatrzyma�a si� nagle i odwr�ci�a ku Kaiowi.
- Musimy znale�� te liany, po kt�rych rano si� wspinali�my - szepn�a. - Powinny by� po prawej stronie. Nic nie widz�, ale czuj�, �e powinni�my i�� w t� stron�.
Kai zerkn�� nerwowo na �pi�ce ptaki - tkwi�y przed nimi, akurat na prawo. Varian szarpn�a go za r�kaw, wi�c poszed� za ni�, ostro�nie omijaj�c pn�cza i stawiaj�c stopy na kamieniu. Nieomal wpad� na dziewczyn�, kt�ra przysiad�a znienacka; potrzebowa� ca�ej si�y woli, �eby nie wypu�ci� z r�k liny bezpiecze�stwa. Przerazi� si� jeszcze bardziej, gdy stwierdzi�, �e zosta�y tylko dwie p�tle owej liny. Chcia� ostrzec Varian i zderzyli si� nosami.
- Lina mi si� zaraz sko�czy.
- Chyba znalaz�am "nasze" pn�cza, tak mi si� przynajmniej zdaje. - Dziewczyna po�o�y�a d�o� Kaia na grubej �odydze.
Odsun�a si� dalej i skin�a g�ow�, �e znalaz�a swoj� lian� i mog� schodzi�.
Kai zmusi� si� do Dyscypliny, si�� woli stara� si� rozproszy� napi�cie. Wtem w d�oni zosta� mu jedynie koniec liny bezpiecze�stwa.
- Varian!
Odwr�ci�a ku niemu ledwo widoczn� blad� twarz. Wiedzia�, �e dostrzeg�a jego podniesione r�ce; unios�a kciuk, a potem pochyli�a si� i ruszy�a wzd�u� liany, kt�ra mia�a j� przenie�� poza skraj urwiska, ku jaskini.
Kai szarpn�� najmocniej jak zdo�a�, poczu�, �e pn�cze zawibrowa�o. Pobieg�, przesuwaj�c d�onie po szorstkiej �odydze i licz�c kroki. Oby tylko nie zlecie� z urwiska.
�oskot sypi�cych si� do jaru kamieni tak go wystraszy�, �e by�by si� pomyli� w liczeniu krok�w. Ptaki poderwa�y si� z krzykiem. Obejrza� si� na nie. Ku jego nieopisanej uldze g�owy mia�y zwr�cone w przeciwnym kierunku.
- Jestem ju� na skraju urwiska, Kai!
Gdy tam dotar�, stopa ze�lizn�a mu si� z kraw�dzi. Zacisn�� d�onie na krzepkiej �odydze i - �lepo wierz�c, �e to ta w�a�ciwa - zacz�� si� po niej spuszcza�. Otar� knykcie o ska�� i wydosta� si� na woln� przestrze�, a liana zakrzywi�a si� w d�, na szcz�cie zakotwiczona na kratownicy wahad�owca.
- Krimsowie! Z�apa�am z�� lian�! - zawo�a�a nagle Varian.
- Wychyl si� w moj� stron�! Z�api� ci�!
- Nie!
Us�ysza� jej okrzyk poprzez wrzaski ptak�w. Tylko wpojona im obojgu Dyscyplina, m�wi�ca, �e jeden z przyw�dc�w powinien prze�y�, zmusi�a Kaia do dalszego schodzenia, dop�ki nie znalaz� si� w jaskini i nie poczu�, �e mo�e pu�ci� lian�. Podni�s� si� chwiejnie; wylot jaskini rysowa� si� przed nim nieco ja�niejsz� czerni�.
- Varian!
- Jestem po twojej prawej stronie! Z�apa�am z�� lian�. Jest za kr�tka. Widzisz mnie?
Nie widzia�. Przes�ania�a j� kotara pn�czy.
- Kai, czy mo�esz z�apa� t� lian�? Potrz�sn� ni�!
Wypatrzy� poszarpywane pn�cze, wci�gn�� je do jaskini i zamocowa�.
- W porz�dku! Przeskocz na ni� i opu�� si�!
Gdy dotkn�y go stopy dziewc