15053
Szczegóły |
Tytuł |
15053 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15053 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15053 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15053 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej 'Soulless' Kozakowski
Bezduszne bajeczki dla degresywnych dzieci
40 urodziny.
Pewnego wieczoru chłopiec, którym byłem poczuł, że powinien być już mężczyzną. i że nie musi już dłużej chować się przed miłością. Sprzedał więc swoje zabawki i kupił komplet narzędzi do obróbki drewna. Pojechał do lasu, by samemu stworzyć kobietę dla siebie. Bo tak naprawdę nie potrafił zaufać do końca swoim przeczuciom. Nie potrafił zaufać już niczemu.
Złe zabawki.
Sytuacja zdążyła się już wyklarować i obraz stał się przejrzysty. Rick pierwszy dopadł pistoletu. Małego poręcznego SN „Flea” kaliber 3.15. Teraz trzymał go celując prosto w głowę Teda i przeżuwał tister usiłując opanować oddech.
Miejsce wydawało się wprost idealne do sytuacji. Doskonale kiczowaty opuszczony magazyn, gdzieś w jakiejś portowej dzielnicy miasta zbyt dużego, by przejmować się kolejną śmiercią. Jedyną różnicę stanowił fakt, że magazyn ów pozbawiony był jednej ze ścian, tej która przeważnie i tak stanowiła bramę wjazdową. Nieopodal leżało trochę szczątków czegoś, co kiedyś mogło być ciężkim sprzętem budowlanym.
Ted nie pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji, ale mimo to zimny pot spływał mu po plecach. Nienawidził tego uczucia. Wiedział jedno – jeśli tamten od razu nie pociągnął za spust tylko kazał mu siadać – miał jeszcze jakąś szansę.
– Hmmm – powiedział Rick gdy tylko zaczął odczuwać odprężające działanie tisteru – pewnie nawet nie wiesz kim jestem. Od razu uprzedzę cię, że ta cała sprawa to nie przypadek. Nie powiem też, że to nic osobistego... to właśnie jest bardzo osobiste.
Ted nie odezwał się ani słowem, tylko pot zaczął płynąć po jego plecach jakby większym strumieniem i wydawał się znacznie zimniejszy.
-Pamiętasz może Rean? Taką drobną blondynkę z motelu „Dzień od Salsville”? Jedenaście lat temu? – Rick zawiesił na chwilę głos, ale ponieważ nie zauważył żadnej reakcji, kontynuował – Miała wtedy szesnaście lat. Nosiła twoje dziecko. Znalazłem ją w piwnicy czternastego września. Powiesiła się. Od tamtej pory żyłeś na kredyt.
Na zewnątrz zrobiło się nieco głośniej, jakby odgłosy miasta przybliżyły się do nich, ale żaden z nich nie zwrócił na to uwagi.
Rick wypluł pozbawioną już smaku gumę, usmiechnął się szeroko i pociągnął za spust. Ted nawet gdyby chciał, nie mógł się już mocniej spocić.
Kula wyleciała z lufy, lecz w połowie drogi zatrzymała się i spadła na podłogę nie wydając żadnego odgłosu. Gdyby była istotą świadomą na pewno byłaby mocno zdezorientowana. Obaj mężczyźni powoli opuścili głowy i zatrzymali się w bezruchu.
Odgłosy miasta przybliżyły się jeszcze bardziej i zaczęły być rozróżnialne.
– Kcchss’ft, sssch’ttk fsssss’kt tktkkk’csch!!! – powiedziało miasto.
– Ssschtt fk’ttkt ftsss kchhhhss’tsssf – powiedział Kcchss’ft i zaczął składać zabawkę.
Cały magazyn uniósł się i mocno pochylił. Kula kalibru 3.15 powoli zsunęła się do miejsca gdzie kończyła się podłoga i wypadła. Kilka metrów niżej rozpłynęła się w powietrzu. Gdyby była istotą świadomą...
Bal.
Zawsze lubiłem ubierać się dość ekstrawagancko, więc na dzisiejszy szczególny wieczór, przywdziałem ciało człowieka.
Beczka piwa.
Beczka się już kończyła. Zostało nas już tylko trzech, zdolnych do picia. Postawiliśmy sobie tę beczkę chyba za cel ambicji. Jednak przeceniliśmy nasze możliwości. Po kilku kolejnych kuflach, legliśmy i my. Oczywiście następnego dnia rozpowiadaliśmy wszystkim, że to myśmy ją skończyli. Przecież nie wypadało nam mówić, że gdy zasypialiśmy w pijackim otumanieniu, to widzieliśmy jak beczka wstała i poszła się wysikać pod drzewo.
Cały świat.
Cały mały świat mieści się w jednej maleńkiej dłoni dziewczynki. Dziecka, które musiało zrozumieć, że nigdy nie będzie dorosłe. Uśmiechajcie się do niej, nawet jeśli przechodzi was lodowaty dreszcz.
Codziennie kawa na śniadanie.
Twoje ciało nie żyje, a ty spadasz w dół. Mimo wszechogarniającego przerażenia myślisz bardzo trzeźwo. Do twego umysłu najpierw nieśmiało a po chwili coraz mocniej i mocniej zaczynają wdzierać się obce myśli i wrażenia. Za moment nie jesteś już w stanie ich powstrzymywać siłą swojej woli i ogarnia cię panika. Nagle, gdy wydaje ci się, że dotarły już do samego jądra twojej świadomości, w jednej chwili milkną, pozostawiając po sobie dzwoniącą ciszę. Powoli odzyskujesz wspomnienia. z twojego niematerialnego gardła zaczyna dobywać się, narastający z każdą chwilą śmiech. Tak, miło jest wracać do domu.
Czas.
Miał dużo czasu. Mógł czekać. Jego ciało umierało. Mózg odbierając sygnały ogromnego bólu, wyłączył świadomość. Zostało mu już niewiele życia, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Miał dużo czasu. Mógł czekać. Czekać na miłość. Tak jak zawsze.
Deszcz na żółto i na niebiesko.
Deszcz, który spadł tamtego dnia, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Poza tym, że był żółty. Tak samo żółty, jak słoneczniki, które błyskawicznie po nim wyrosły na każdym dostępnym kawałku ziemi. Różnej maści naukowcy jak i szarlatani nie potrafili wyjaśnić tego fenomenu. Przez jakiś czas tylko w brukowej prasie pojawiały się artykuły, a to o przecieku z tajnego laboratorium broni biologicznej, a to o biblijnej mannie z nieba.
Stary Jack, zwany przez wszystkie dzieci z okolicy wujkiem też miał swoją teorię, którą opowiadał każdemu. z zainteresowaniem słuchały go jednak tylko dzieci. Mówił on, że widział małe zielone ludziki z czerwonymi kapturkami na głowach grzebiące coś w nocy w jego ogródku. Fakt faktem słoneczniki nigdzie tak nie obrodziły jak u starego Jack’a.
Po kilku dniach życie znowu wróciło na swoje dawne tory. Jedynymi, o których było jeszcze słychać w związku z tą sprawą było kilku rolników z pobliskich gospodarstw agroturystycznych, protestujących przeciwko nieuniknionemu spadkowi cen pestek i przebąkujących coś o blokowaniu dróg.
Deszcz, który spadł równo tydzień po żółtym, był niebieski. Kałuże po nim wyglądały bardzo ładnie i wysychały jakoś szybciej, nie pozostawiając żadnych plam, ku uciesze ludzi odpowiedzialnych za sprzątanie miasta. Wszystkie słoneczniki po nim zwiędły.
Jednym z nielicznych, którzy zachowali spokój, był łuskający swoje ulubione pestki z dyni, piekarz z naprzeciwka, który całe zajście skwitował słowami – Allah dał, Allah wziął – nie przejmując się żegnającym się na te słowa księdzem.
W życiu miasta nic się nie zmieniło od tamtej pory. No, może prócz faktu, że przez cały rok trudno było kupić pestki ze słonecznika. Nigdy więcej jednak nie było już u nas tak kolorowo.
Dom na wzgórzu.
Na wzgórzu stał dom starców. Nie miał wielu pensjonariuszy. Większość z nich stanowiły kobiety. One przeważnie żyją dłużej od mężczyzn.
Dwie z nich siedziały teraz na ławeczce w parku. Ta wyższa nie lubiła luster. Czasami rozmawiała sama do siebie. Zawsze starannie upinała swe długie siwe włosy w kok. Ta druga ubierała się zawsze bardzo kolorowo i lubiła dokarmiać małe zwierzęta. Teraz grały ze sobą w warcaby, jak codziennie po obiedzie. Ich myśli krążyły gdzieś w przeszłości.
To były Królewna Śnieżka i Kopciuszek. Im spełniła się przynajmniej połowa przepowiedni. Żyły długo. Ale czy szczęśliwie?
Droga.
Niezmiernie rzadko człowiek może wybrać drogę, którą będzie kroczył. Częściej zdajemy sobie sprawę z tego, jaka droga nas czeka, dopiero gdy na nią wejdziemy. Ta, którą wybrałem, pokryta była kurzem. Zupełnie, jakby ktoś od bardzo dawna jej nie sprzątał. Ale była to moja droga. Droga do doskonałości.
Drzewa.
Tam gdzie kiedyś był biegun zimna teraz zdawało się tętnić życie. Drzewa szumiały coraz mocniej. Wiatr się wzmagał. Mrówki nerwowo zamykały wejścia do swoich twierdz. Teraz one były tu gospodarzami, od kiedy promieniowanie opadło na tyle by pozwolić im wyjść spod ziemi. Powoli rozwijały swoją cywilizację, tak różną od cywilizacji ludzi.
Na drugim kontynencie była tylko szklana pustynia. Nawet Drzewa nie założyły tam swojej kolonii. Wędrowne owady zmieniły trasy swoich przelotów. Kontynent był martwy i bardzo długo miał jeszcze takim pozostać.
W jedynym zamieszkanym przez żywe istoty miejscu Drzewa szumiały coraz mocniej. Wiatr się wzmagał. Bo na tym świecie to Drzewa wytwarzały wiatr. Nie był to na szczęście nasz świat.
Fotograf.
Przeglądając swoje stare zdjęcia, zauważyłem jedno, na którym, w szybie przejeżdżającego akurat samochodu, nie było odbicia fotografa, czyli mnie, tylko jakiejś sympatycznej, nieznajomej dziewczyny, trzymającej aparat w rękach. Akurat moment, gdy robiłem to zdjęcie utkwił dość dobrze w mej pamięci. Tknięty dziwnym przeczuciem, dotknąłem swych piersi.
Handel.
– Dzień dobry, jestem przedstawicielem firmy STM, naszym mottem jest „spełnimy twoje marzenia, jakiekolwiek by one nie były”. w dzisiejszej promocji mam do zaoferowania specjalnie dla pana, jedyną w swoim rodzaju miłość. Nie taką wyniszczającą, jakie pan przeżywał do tej pory, ale prawdziwą, namiętną i szaloną. Na pewno jest to coś, o czym pan zawsze marzył i jak widzę po wyrazie pańskich oczu, jeszcze pan nie zaznał. i wszystko to za jedyne 99 zł. Oczywiście moja firma daje panu trzymiesięczną gwarancję i całkowity zwrot poniesionych kosztów, w przypadku, gdyby się pan nie zakochał w przeciągu tygodnia takim uczuciem, o jakim pan zawsze marzył...
– Przepraszam, – przerwałem młodemu człowiekowi, który przed chwilą wszedł do mojego biura – to, co mi pan proponuje, jest rzeczywiście bardzo kuszące. Niestety jestem zmuszony odrzucić tą ofertę, gdyż nie zwykłem prowadzić interesów z analfabetami.
– Nie bardzo rozumiem, co pan sugeruje? – spytał nieco zmieszany.
– Sugeruję tylko, że jest pan analfabetą. w przeciwnym razie zrozumiałby pan treść tabliczki, wiszącej na drzwiach mojego biura, na której jest napisane „Na terenie zakładu pracy zabrania się handlu obnośnego”.
Historia 1.
A poza tym nuda, jak cholera. Zero komiczenia w zatory mentalne. Sadłość i lepność pożera pokasłactwo. Czekawieniec się odzywa i poczernia zapicia. Nic, tylko mleko i lód i cytryna i piwo. Forma bez wypełnienia. Zastoje. Przecena uczuć. Rozszyderczam swoje zasilenie w bleblezlistnym wyczekawcu. Czerwień nie wiem, siedzę i patrzę przede siebieee. Poczekam, zwlekam i rozpadam zamiary. Bredzę i mieszkam w domu, nie potrebnuję świerby i korby, a podlegam grawitacyji. Nic z oderwania od oczu obrzydłych obserwów. Niedobrze, niej dobre. a kiedy ona wróci? a czy ja będę czekała, czy czekał?
Chwila, chwila, chwilunia, jakieś przekłamy. Potrzebuję defektu, chwila, dwa, chwila, chwila, odczekaj, 1... 2... 3... odejście, tak jest, mamy go, trzymaj na monitorze, chwila, odczyt pulsu, odczyt oddechu, jest, dawaj go do lodu, Uwaga, gaśnie... jeszcze raz, 3... 2... 1... odejście, dosercowy, jest, tnij, odczyty, pobieramy, bez załamań, bez wahań, bez serca, żyje, sukces, on żyje bez serca!
Historia 2.
– Dlaczego? - Myślałem, że wiecie, nie odczuwam już nic poza zwierzęcymi odruchami.
– Przecież nie jesteś zwierzęciem.
– Pod względem funkcjonowania organizmu jestem.
– Chodzi też o świadomość.
– Muszę przyznać Wam rację, rzeczywiście mam świadomość. Tak naprawdę to ona zupełnie różni się od świadomości ludzi. Nie jestem już człowiekiem, zmiany są nieodwracalne. To, że czasami zachowuję się jak człowiek, to tylko forma mimikry.
– Niemożliwe, ktoś na pewno by to już odkrył.
– Wielu ludzi już to zauważyło. Ci z nich, którzy żyją, nie są w stanie jednak mi zagrozić. Oni się mnie boją. Nie jestem nieobliczalny. Funkcjonuję po prostu trochę inaczej. Mam inną hierarchię wartości. Jestem czujnikiem mojego super ego, które działa jak sędzia. Osobiście nie muszę w niczym maczać paluchów, ani nikim się posługiwać. Jestem panem swojego świata i nie oddam go nikomu. Umierając, narodzę się w nim królem.
...
– To wszystko przez egoizm. Jestem pieprzonym egoistą. – Dlaczego?- Nic nie dzieje się bez przyczyny. Podejrzewam, że zaczęło się od moich problemów sercowych. Ponieważ nic nie zapowiadało zmiany sytuacji, powoli odwracałem się od ludzi. Od nikogo nie zaznałem bezinteresownego dobra, więc nikomu nie zamierzam go dawać.
– Myślisz, że łatwiej z tym żyć?
– Myślę, że łatwiej z tym umierać. Jeżeli ktoś mnie nienawidzi, to z ulgą przyjmie moją śmierć. Jeżeli ktoś potrafiłby mnie kochać i kochałby, to byłoby mu to trudniej znieść. Mimo wszystko nie należę do osób, które lubią, gdy ktoś cierpi.
– Bzdura. Każdy umie kochać i każdy chce kochać.
– Zgoda, ale ja nie umiem być kochany.
...
– Zdejmij wreszcie wszystkie maski! Pozbądź się upiornych twarzy!- Nie chcę, nie chcę, nie potrafię, one już przyrosły do mnie!!- Zerwij je razem je ze skórą! Poświęć trochę bólu! Nie poddawaj się tak szybko!- Ja się boję! Ach, to boli! Nie chcę, nie chcę, przestań proszę!
– Zerwij, zerwę ci je sama! O, już zchodzi pierwsza warstwa!
– Nie rób tego, przestań, nie!!!
– Nie krzycz, zrobię to za ciebie. Mógłbyś chwilę cicho być! Ta stalowa jest ostatnia! Pod nią skryta twoja twarz! O, już zeszła, popatrz w lustro!
– Nie chcę, boję się! Nie wiem, co zobaczę, może nie zobaczę nic!?
– a jednak masz twarz! Tylko ja potrafiłam ci ją ukazać! Otwórz oczy! Patrz!
– Widzę oczy, widzę twarz. Coś dziwnego na policzkach?
-
To łzy.
Jasnowidz.
Przepowiadanie przyszłości przypomina oglądanie sąsiedniego podwórka przez źle ustawiony teleskop. Widać kilka szczegółów, ale nie można dostrzec zarysów całości i wszystko jest odwrócone do góry nogami. Dopiero znając tę regułę można pokusić się o interpretację widzianych obrazów.
Jestem jasnowidzem. Od wielu lat próbuję odnaleźć w tym, co mnie czeka jakiś sens i nadzieję. Na przykład wczoraj zobaczyłem symbol trupiej czaszki. Nie przeraziło mnie to zbytnio, bo mogło oznaczać bardzo wiele różnych rzeczy. Dopiero dziś okazało się, że symbolizowało to moje problemy z uruchomieniem samochodu. w zbiorniku paliwa, po zimie, odstało i skropliło się trochę wilgoci. Chciałem dolać więc do paliwa trochę denaturatu, by związał wodę, ale nie mogłem go nigdzie znaleźć. Symbol trupiej czaszki oznaczał więc moje problemy ze znalezieniem denaturatu, który ostatecznie musiałem pożyczyć od sąsiada, za którym nie przepadam.
Dziś zobaczyłem w swojej wizji kobietę. z moich poprzednich obserwacji i następujących po nich przeżyć wiem, że jest to symbol o wiele gorszy od trupiej czaszki. Jutro więc zamknę się w domu, wyłączę telefon i nie będę nikomu otwierał. Niestety, z mojej praktyki wynika, że kobiety, gdy tylko przychodzi na nie czas, potrafią obejść i takie zabezpieczenia, ale może to i lepiej.
Ionny Mnemonik.
Ionny był Mnemonikiem. w zasadzie jego Prawdziwe Imię brzmiało Pomarańcza Jest Pomarańczowa. Ale używał go tylko w sprawach oficjalnych.
Od urodzenia mieszkał w swoim wygodnym mieszkanku na ul. Kolorów. Było małe, ale za to wygodne i komfortowo urządzone. Na początku nie za bardzo rozumiał kim jest i po co, ale pewnego dnia przyszedł do niego pan z Urzędu Kontroli i nadał mu jego Prawdziwe Imię. Kilka razy na początku Ionny je zapominał, ale pan z UK co jakiś czas odwiedzał Ionnego i zawsze umiejętnymi skojarzeniami odświeżał mu pamięć. z każdym kolejnym rokiem kontrole zdarzały się coraz rzadziej, aż w końcu się skończyły.
Ionnemu podobało się jego Prawdziwe Imię, był z niego dumny, chociaż nawet nie wiedział co to jest Pomarańcza ani Pomarańczowa. Ale wiedział że Pomarańcza Jest Pomarańczowa, bo być taką musiała. Zawsze zazdrościł ładnej mosiężnej tabliczki na drzwiach swojego sąsiada z naprzeciwka – pana Bubu Jest Niebieski. Pewnego dnia więc zamówił podobną gustowną tabliczkę na swoje drzwi. Od tej pory zaczęły go odwiedzać Skojarzenia.
Skojarzenia odwiedzały go co jakiś czas. Trzeba przyznać, że nawet nigdy go nie irytowały ich wizyty. a i na palcach jednej ręki można policzyć gdy budziły Ionnego nocą. Ionny kwitował im delegacje w rubryce „ul. Kolorów” i zawsze znalazł chwilę na pogawędkę. Dowiadywał się potem jaką mają pracę, a raz nawet zaprzyjaźnione Skojarzenie pokazało Ionnemu swoje inne wpisy z tego dnia. Były one dość chaotyczne jak się Ionnemu zdawało i pochodziły z różnych dzielnic. Były wpisy z ul. Alkoholowej, Zapachowej, a z Seksualnej nawet dwa, od pana Pierś Jest Okrągła i Perfumy Pachną JCC4YHE6OP. Ten drugi wpis wydał się nawet Ionnemu znajomy. Przypomniał sobie, że jego kolega Perfumy Pachną JCC4EHE6OS wczoraj dostał nakaz urzędowy zmiany Imienia na Perfumy Pachną Pomarańczą.
Od tamtej pory Ionny zaczął w ramach hobby interesować się czym lub kim jest Pomarańcza. Teraz wiedział już dużo, bo zaprzyjaźnił się ze wszystkimi innymi Mnemonikami, których część imienia była słowem Pomarańcza, aż nawet zaczął sobie wyobrażać jaka Ona naprawdę jest.
Pewnego dnia do miasta wpadły z wielkim hukiem bojówki LSD. i wszystko stanęło na głowie.
Kap, kap.
Leżę w wannie pełnej wody. z kranu płynie cieniutki strumień wrzątku. Krew nie powinna krzepnąć, dopóki nie odejdę.
Karmnik.
Nigdy nie miałem smykałki do majsterkowania. Może dlatego karmnik nie wyszedł mi za dobrze. Był krzywy, a w kilku miejscach deseczki były pęknięte. Te gwoździe, które za bardzo wystawały, spiłowałem z grubsza pilnikiem. Nie wysiliłem się nawet, by go pomalować. Wystawiłem go za swój balkon, tak bym mógł łatwo się do niego dostać. Co wieczór, przed zaśnięciem siadałem na małym krzesełku ustawionym na balkonie i karmiłem się marzeniami o miłości, która gdzieś na mnie czeka. Karmiłem się z mojego karmnika, bo zbudowałem go właśnie dla siebie.
Kartka – narodziny bestii.
Usiadłem nad pustą kartką. Obawiam się, że nie mam wam nic więcej do napisania. Wypaliłem się. Do głowy nie przychodzą mi już nowe pomysły. Wszystko, o co walczyłem, legło w gruzach. w mojej głowie kotłują się tylko obrazy nicości. Nie mam natchnienia, umarła muza, która sprawiała, że czasami coś mi się jeszcze chciało. Dlaczego umieranie nie jest proste? Dlaczego nie mogę zrezygnować z tego wszystkiego i poddać się? Przecież nie mam już nadziei. w moim mrocznym tunelu nie widzę żadnego światełka. Nie potrafię już dłużej oszukiwać siebie i was. Opowiadać o swoich marzeniach. Nie mam żadnych marzeń. Nie mam już po co żyć. Jedyne, co mi pozostało to strach. Jestem tchórzem, który nie potrafi z tym wszystkim skończyć. Tym samym skazuję się na piekło za życia. Nie interesuje mnie, co się ze mną stanie, ani jaki będzie los reszty świata. Wlepiam swój niepewny wzrok w sufit, nie próbując nawet na nim odnaleźć odpowiedzi. Nie stawiam już nawet pytań. To wszystko nie ma żadnego sensu i nie miało go nigdy. Palę papierosa za papierosem, popijam wódką i łzami. Słucham starych piosenek, odtwarzanych z równie starego gramofonu. Obawiam się, że słowa „every man has to die” mogą już mnie nie dotyczyć. Jedynym wyjściem jest odrzucenie człowieczeństwa. Wzywam wszystkie siły ciemności i rozkładu, aby pomogły mi stać się czymś, co będzie budziło w was strach. Czymś, co da wam powód aby żyć. Żyć po to, by ze mną walczyć.
Niech się stanie.
Katalog.
W katalogu były piękne, kolorowe zdjęcia. Oferta aż kusiła, by z niej skorzystać. w końcu zdecydowałam się na czarny komplet. Dwóch chłopców i trzy dziewczęta.
Kluczyk.
Znalazłem kiedyś kluczyk. Był malutki i miał bardzo dziwny kształt. Jako nastolatek snułem fantazje, o czekającym na mnie, w jakiejś bankowej skrytce, ogromnym skarbie. Po pewnym czasie zapomniałem o nim, lecz cały czas nosiłem go przy sobie jako talizman. Lecz zamek do niego odnalazłem dopiero niedawno, zupełnie przypadkiem. Umieszczony był pod jej lewą piersią.
Koniec świata.
Nie myślcie sobie, że podłączenie jedenastowymiarowej duszy do trójwymiarowego organizmu jest łatwe. w kilkuset miejscach trzeba zakotwiczyć łącza i jeszcze pilnować, żeby wszystko potem grało. Nie powiem, zdarza mi się czasami coś przeoczyć, ale nie bylibyście wcale lepsi, gdyby to wszystko spoczywało na waszej głowie i gdybyście musieli to robić miliony razy dziennie. Zdążyłem już niby nabrać rutyny, ale od dłuższego czasu nie jest to praca, która daje mi satysfakcję. w kieszeni mam wypisane wymówienie. Zostawię je dziś na biurku, a jutro nie przychodzę do tej parszywej roboty. a oni? Przecież i tak większość z nich robi wszystko, by tylko nie mieć dzieci.
Krzesło.
Mam taki zwyczaj, że gdy ktoś zaproponuje mi, abym usiadł na krześle, sprawdzam, czy pod spodem nie ma uchwytu katapulty.
Lalka.
Od kilkunastu lat pracuję w sklepie z lalkami. Na początku nie lubiłem tej pracy, ale z czasem stała mi się ona bliska. Ruch jest tu niewielki, więc mam sporo czasu dla siebie. Najpierw zabijałem czas, czytając książki, później próbowałem dorabiać sobie naprawą zabawek. Od pewnego czasu zajmuję się też wytwarzaniem lalek. Chociaż to może za dużo powiedziane. Wytwarzam jedną lalkę. Co jakiś czas coś w niej zmieniam, coś dodaję, coś odejmuję, tak aby stała się idealna. Niestety, zauważyłem, że im bliżej jestem zrobienia lalki, która wydawała mi się idealna jakiś czas temu, tym mniej mi się ona podoba. Człowiek się zmienia, tak jak jego marzenia i wyobrażenia o świecie, jego wymagania rosną. Bardzo trudno jest go zadowolić, nawet jeśli chodzi o samego siebie.
Łańcuch.
Jak każdy człowiek, chciałem być wolny. Musiałem rozerwać, krępujące mnie łańcuchy. Najtrudniejsze było to, że krępowały mnie one od środka. w końcu jednak udało mi się ich pozbyć. Kosztem swojej osobowości. Teraz jestem kimś innym. Może ta wolność mnie zabiła?
Bajka o misiu Landrynce.
Dawno, dawno temu, w krainie Owocji, żył sobie miś. Nazywany był misiem Landrynką i bardzo lubił słodycze. Miał ładne brązowe futerko i duże błyszczące oczka. Miś Landrynka był sierotą. Sprzedał kiedyś swoich rodziców wędrownemu wypychaczowi zwierząt za dużą torbę landrynek...
[Przepraszamy za nagłą przerwę w bajce, ale autor, po kilkukrotnym przeczytaniu powyższego tekstu, łapaniu się za głowę, histerycznym śmiechu, przerywanym słowami „no co ja piszę! co ja piszę! toż to patologia! to jest chore!” doszedł do wniosku, że ta bajka zostanie niedokończona oraz zaleca nie czytanie jej dzieciom w wieku poniżej 13 lat, w trosce o ich zdrowie psychiczne oraz zawarte w utworze sceny drastyczne o charakterze patologii rodzinnej, w niczym nie odzwierciedlające osobistych przeżyć autora, ani żadnej znanej mu rodziny misiów, a także zaleca innym autorom jak i sobie na przyszłość ostrożność w budowaniu bardzo długich zdań, które mogą zostać nieprawidłowo zinterpretowane, bądź też podczas czytania których, może się pojawić u czytelnika pewien syndrom zagubienia w tekście, czego należy unikać, jeśli się nie chce być źle zrozumianym.]
Liczba człowieka.
Na ręce trupa były zapisane jakieś cyfry. Policja podejrzewała, że był to numer telefonu, ale ja wiedziałem, że nie stanowią one żadnego tropu. To był tylko numer seryjny zabójcy, który, tuż przed własną śmiercią uświadomił sobie, kim jest i kim jest jego stwórca. Standardowy, tani model, klasy Kain VI. Od dawna nie używany, miał za dużo powikłań z własną, szczątkową osobowością. Musiało być naprawdę ciężko, skoro tym na górze też kończyły się fundusze.
List od...
Pamiętam ten dzień, bo było to akurat w przeddzień moich dwudziestych ósmych urodzin. List, który leżał w mojej skrzynce, niewątpliwie skierowany był do mnie. Nie posiadał adresu zwrotnego. Po otworzeniu koperty moim oczom ukazała się kartka białego papieru, pokryta nierównym pismem. Nie pamiętam teraz dokładnie, co tam było napisane słowo w słowo, ale brzmiało to mniej więcej tak:
Drogi Tomku !
Miałeś jednak rację. Nie potrafię żyć dłużej bez Ciebie. Byłeś i jesteś jedynym celem mojego życia i jedyną mojego życia prawdziwą miłością. Tak bardzo Cię przepraszam, że opuściłam Cię w tak trudnych dla Ciebie chwilach. Wierzę jednak, że w Twym kochanym serduszku znajdzie się jeszcze troszkę ciepła dla mnie. Proszę pozwól mi wrócić do Ciebie. Tak bardzo chciałabym, byśmy byli znowu razem. Tak bardzo chciałabym, byś mnie jeszcze kiedyś przytulił tak, jak dawniej.
Twoja żyrafa Kasia.
Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę nad tym, jak pluszowe zwierzątko, które zginęło mi, gdy miałem pięć lat, było w stanie utrzymać długopis w łapce. Po czym zmiąłem list i wyrzuciłem do kosza. Nie można żyć przecież tylko przeszłością.
Miłość – ale po co?.
Czy tak trudno zrozumieć kogoś, kto kochał albo kocha? Przecież miłość jest czymś tak banalnym jak wypalenie papierosa. i tak podobnym. Najpierw sięgasz po nią z ciekawości, z chęci bycia dorosłym, sprawdzenia jak to jest naprawdę. a gdy już ci się przytrafi ta okazja, to przeżywasz zawirowanie umysłu, oszołomienie jakieś takie. Coś nowego po prostu. Trwa to tylko chwilę, a potem zastanawiasz się, co w tym było takiego, że mimo cierpienia chcesz spróbować jeszcze raz. Tylko, że papierosy uzależniają i niszczą nasz organizm. Ale może właśnie o to chodzi?
Do czego jeszcze można porównać to uczucie? Chyba do poznania jakiejś tajemnicy. Tylko, że poznanie jej otwiera nam oczy na cały szereg kolejnych tajemnic, wynikających z tej pierwszej. Może więc lepiej świadomie zrezygnować z tej pierwszej? Czyż nie będziemy wiedzieć więcej nie znając odpowiedzi na jedno pytanie, niż na tysiąc?
Miłość często jest też porównywana do narkotyków. Sprawa wygląda tu podobnie jak z papierosami. Narkotyki po prostu silniej uzależniają i przede wszystkim szybciej zabijają. Czy warto zabijać się w imię czegoś, na co odpowiedzi ostatecznie nie poznamy?
Ale jeśli każdy z nas spojrzy wewnątrz siebie to przeważnie odniesie wrażenie, że jego miłość jest inna, większa, czy też o wiele bardziej skomplikowana, niż wszystko to, co na jej temat mówią i piszą inni. Czy to może być prawdą? Na pewno nie jest. Ale być może potrzebne jest nam to, by czuć swą indywidualność i odmienność? Może jest to potrzebą każdego człowieka? Jeśli chcecie znać moje zdanie na ten temat, to powiem wam, że uczucie bycia indywidualistą można osiągnąć na milion innych sposobów. Ot chociażby poprzez pisanie takich historyjek jak ta. i pisarzem wcale być nie trzeba, tak jak nie trzeba być poetą, by kochać i o tym mówić. a gwarantuję wam, że pisanie to sposób o wiele prostszy i mniej wyniszczający niż miłość. No, ale to tylko moje zdanie.
Może zastanawia się ktoś z was, po jaką cholerę ja piszę takie głupoty, zamiast wziąć się za coś pożytecznego, albo przynajmniej zostawić więcej miejsca do pisania komuś, kto się na tym naprawdę zna? Odpowiem i na to. a może po prostu już przestaliście czytać i zajęliście się czymś innym? Życzę wam powodzenia we wszystkim i trzymam za was kciuki. a prawda, miałem odpowiedzieć. No więc ja siedzę właśnie i piszę takie rzeczy, bo nie umiem sobie dać rady z pewną miłością. Oczywiście czuję, że była większa, lepsza czy dziwniejsza od wszystkiego, co przytrafia się innym, ale wiem, że to nieprawda.
Bo każda miłość jest tak banalna jak wypalenie papierosa...
PS. Podczas pisania tego tekstu nie został raniony ani zabity żaden papieros.
Mżawka.
Mżyło bez przerwy już trzeci tydzień. Mój stan zdrowia poprawił się już na tyle, bym mógł wyjść ze szpitala. Nie pamiętam prawie nic sprzed wypadku. Lekarze mówią, że pamięć wróci mi za jakiś czas, ale nie za bardzo im wierzę. Dostałem tymczasowy dowód osobisty na nazwisko Jan Piątek i skierowanie do noclegowni. Sam nie wiem czemu, poszedłem jednak na łąkę. Usiadłem na błotnistej ziemi, założyłem ręce z tyłu głowy i uśmiechnąłem się. Po chwili przestał padać deszcz. i nic dziwnego, byłem przecież jego władcą. Muszę sobie tylko przypomnieć jak się nazywam.
Najlepszy film.
To był najlepszy film, jaki widziałem w życiu. Aktorzy mieli na sobie bardzo dużo srebra. Srebra, mówię!
Na końcu tęczy.
Od rana jestem szczęśliwym posiadaczem najnowszego latacza. w południe wybrałem się go przetestować. Traf chciał, że zobaczyłem na niebie piękną tęczę. Pomyślałem sobie, że spełnię swoje dziecięce fantazje i odnajdę jej koniec. Podobno na końcu tęczy zawsze jest garniec złota. Poleciałem więc tam z maksymalną prędkością, jednak złota nie odnalazłem. Zobaczyłem za to drugi latacz, który najwyraźniej mnie uprzedził. Zadziwiające jest, że w wieku techniki, są jeszcze ludzie wierni swym dziecięcym marzeniom. w drugim lataczu siedziała smutna kobieta. Nie wyobrażam sobie, abym potrafił dłużej bez niej żyć.
Narkotyk.
Budzę się ze swojego codziennego snu. Budzę się i myślę o tobie. Zasypiam, myśląc o tobie. Bardzo często zajmujesz moje myśli. Nie potrafię już o tobie nie myśleć i nie tęsknić za poczuciem szczęścia, które mi czasami dajesz. Udaję jeszcze, że jestem wolnym człowiekiem i mogę mieć wybór. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, chociaż czasami nachodzi mnie myśl, że byłoby o wiele lepiej, gdyby nasze drogi nigdy się nie przecięły. Wszystko, co mam, to marzenia, na które mi czasami pozwalasz. Jestem od ciebie uzależniony, jestem szczęśliwy za każdym razem. Kasiu.
Negocjator.
– Jeszcze chwileczkę – powiedział Adam, odkładając słuchawkę i dokończył wprowadzanie kodów startowych ostatniej rakiety. – Tak, teraz już jestem gotowy do prowadzenia negocjacji.
Kapitan marynarki Stanów Zjednoczonych, Adam Laferson, rozsiadł się wygodnie w fotelu. Rzucił okiem na ekrany monitoringu bazy w San Fernando’s Pin i przełączył telefon na opcję głośnomówiącą. Zapalił papierosa, zmiął pustą już paczkę, przekręcił kluczyk aktywacji zapłonu i pogłaskał duży czerwony przycisk.
– Macie godzinę na przysłanie negocjatora. Mam dwa warunki, ma to być kobieta i niech weźmie ze sobą Camele Light w miękkiej paczce. Aha, lepiej żeby ona też była paląca. Nie róbcie też żadnych sztuczek z awarią zasilania, czy czymś podobnym. Ten czerwony przycisk jest naprawdę na tyle duży, żebym zdążył go nacisnąć.
Wydmuchnął dym i wyłączył telefon. Wyniósł leżącego na podłodze trupa do korytarza, prowadzącego do wewnętrznej elektrowni atomowej bazy. Wracając wziął z magazynu żywności dwie puszki coli i samopodgrzewającą się konserwę. Bardzo lubił tą nową metodę konserwowania jedzenia, tak, by nadawało się do spożycia nawet przez kilkaset lat. Rozpakował jedzenie i poczekał, aż się podgrzeje, popijając zimny, orzeźwiający napój. Przez resztę czasu grzebał przy komputerze i obserwował monitory, czekając aż zobaczy samotną kobietę idącą w stronę głównej windy.
– Witam, nazywam się Ewa Michaels, jestem negocjatorem, o którego pan prosił – powiedziała, zaraz po wejściu, piękna, wysoka tleniona blondynka.
– Proszę usiąść tam w rogu i przykuć się tamtymi kajdankami do fotela – powiedział uśmiechając się do niej Adam, a gdy tylko zrobiła to, o co prosił, odpalił rakiety – no, teraz nikt nam już nie będzie przeszkadzał – powiedział do przerażonej kobiety.
– Co pan zrobił?! Morderco! Czy pan wie, że właśnie zabił pan miliony ludzi?!
– Mam nadzieję, że wszystkich. Zdążyłem zmienić tor lotu rakiet, tak by poleciały w kierunku wszystkich krajów dysponujących bronią jądrową najnowszej generacji. To był zły świat, w którym ludzie zapomnieli o Bogu, przerwał na chwilę, zapalając papierosa z paczki, którą przyniosła. Po chwili poczęstował kobietę. Nie odmówiła, trzęsły się jej ręce.
– Słyszała pani – kontynuował – o najnowszych badaniach kriogenicznych prowadzonych w tej bazie? Możemy położyć się spać choćby i na trzysta lat i przeczekać opad radioaktywny. a potem? Potem zaczniemy to wszystko od początku, tyle, że dużo lepiej – patrzył w jej osłupiałe oczy – Pewności dodało mi właśnie to, że ma pani na imię Ewa...
– Ale... – przerwała mu – ale ja... ja... – jej oczy pokryły się łzami, wtuliła głowę w ramiona i zaczęła się cała trząść.
– Co? Co pani jest?
– Ja... – wykrztusiła z siebie – jestem... bezpłodna...
Nić.
Wchodzę w ciemność. Wszystko wydaje się iluzją. Obrazy za mną zmieniają się bezustannie. Świat oszukuje, grając znaczonymi kartami. Moje kieszenie są wypchane dynamitem. Mozolnie odcedzam wrażenia od zdarzeń. Czas zatoczył pełne koło. Jego szybkość przyprawia mnie o mdłości. z kalendarza zrywam ciągle jedną i tą samą kartkę. Martwe ćmy obijają się o kryształowy płomień znicza. Muzyka płynie, wyrabiając swe własne koryta w zaschniętym powietrzu. Pcham przed sobą nić Ariadny. Ona zaprowadzi mnie do snu o istnieniu.
Nie.
Jest mi dobrze. Jestem szczęśliwy. Dobrze jest. Mi. Nieeeee budźcieeee mnieeeee!!!!!!!!!!
Nie chcesz zmienić świata.
Chodź ze mną. Nie bój się. Będę ci mówił słodkie kłamstwa. Zamykam oczy i widzę ciebie pogrążoną w smutku. Kocham cię. Nie pozwolę ci odejść. Chcę cię uderzyć. Nie bój się. Zamknij oczy. Chodź ze mną. Chodź. Odcinasz mi skrzydła. Mam dość. Chodź ze mną. Jestem szczęściarzem tego świata. Widziałem szczęście na własne oczy. Dotykałem go. Chodź ze mną. Odwiedzimy najcudowniejsze miejsca. Sprawimy, że zawiruje wszystko wokół nas. Zamienię resztę życia za kilka godzin z tobą. Przecież chcę cię zabić. Chodź ze mną. Odwiedzimy wróżkę, niech na nią spadnie kara. Rzucę monetą i sprawdzę, dokąd dziś pójdę. Wyjdę z domu i pójdę tam, gdzie ty. Chodź ze mną. Pójdźmy razem. Śniła mi się dziś mała kapliczka, w której weźmiemy ślub. Nie zamieniaj się w potłuczone szkło. Chodź ze mną. Ogolę się i założę garnitur. i będę przynosił słone róże na twój grób. Chodź ze mną. Boję się iść sam. Podaj mi dłoń. Połóż głowę na ramieniu. Czy to ja umarłem wtedy, czy ty, nieważne. Chodź ze mną.
Nóż.
Odkroiłem swą codzienną porcję życia i położyłem na kromkę chleba. Dziś kanapka była cieńsza niż zwykle.
Oczy.
Kolejna kulka potoczyła się wzdłuż kamiennej rynny i spadła do tacy. Rozbiła się na tysiące kawałków. Po chwili odrobiny zaczęły się rozbiegać w różnych kierunkach. Jak zwykle najwięcej było szarych. Tylko kilka było w kolorach tęczy. Nie starczyłoby mi czasu na obejrzenie wszystkich, więc obejrzałem z bliska tylko te kolorowe. No tak, jak zwykle, w barwach szczęścia były tylko te poświęcone kobiecie. Chyba trzeba będzie zwiększyć liczbę ich narodzin, zanim ten świat zacznie przypominać piekło.
Okruszki.
Kochani rodzice, bawię się świetnie. Mamy tu cudowną pogodę i wspaniałe warunki. Wszyscy cieszymy się, że mamy takie piękne wakacje. PS. To, co zostało z Marka, wysyłam w paczce. Smacznego!!!
One.
W uszach szumiało mi jeszcze po wybuchu. Po wybuchu jej śmiechu. Jej śmiechu, gdy powiedziałem jej to, na powiedzenie czego zbierałem się tak długo. Tak długo nikt by chyba nie wytrzymał. Nie wytrzymał by tego śmiechu nawet chwili dłużej. Dłużej już nie mógł tego znosić i sobie poszedł. Poszedł sobie do diabła. Do diabła z takimi kobietami. Takimi kobietami były wybrukowane podłogi piekła. Piekła mnie ze wstydu twarz. Twarz?
Piaskownica.
Na moim podwórku jest piaskownica. Czasami z chłopakami budujemy w niej fortyfikacje dla naszych armii. Kopiemy głębokie okopy dla naszych żołnierzy, toczących między sobą swoje plastikowe wojny. Kiedyś, gdy akurat wyszedłem na podwórko pierwszy, postanowiłem, że dopóki nie ma kolegów, to wykopię dla mojego wojska najgłębsze okopy na świecie. Kopałem chyba dość długo, bo przekopałem się na drugą stronę świata. a po drugiej stronie świata są Chiny, prawda? No więc z tej dziury, która miała być okopem, wyszli Chińczycy. Mówię wam, moja armia jeszcze nigdy nie prowadziła tak trudnej wojny. Byłoby z nami naprawdę źle, ale akurat w porę wyszli moi koledzy ze swoimi wojskami. Wygraliśmy. Przecież Chińczycy po drugiej stronie świata muszą chodzić na głowach i się łatwo wywracają, prawda?
Piętnaście minut szczęścia.
Za kwadrans przyjedzie dorożka. Dorożkarz na chwilę odsunie kołnierz ze swej twarzy i poprosi, byście wsiedli. Dopiero wtedy będziecie mogli zacząć się bać.
Piosenka na telefon.
Niedaleko mojego bloku stała kiedyś budka telefoniczna. w zasadzie były tam dwie budki, ale tylko jedna była czynna. Inne dzieci dzwoniły przeważnie na bajki, a ja gdy byłem mały, wrzucałem do aparatu złotówkę i dzwoniłem na numer, na którym można było usłyszeć piosenki. Miałem tam nawet jedną ulubioną, która być może z przeoczenia ludzi opiekujących się tym numerem powtarzała się bardzo często. Nazwałem ją Piosenką.
Teraz, gdy mieszkam w innym mieście, czasami dzwoni do mnie telefon i w słuchawce zamiast głosu człowieka słyszę tą samą Piosenkę. Żona przez jakiś czas podejrzewała mnie nawet o chorobę psychiczną, ale gdy kiedyś przekazałem jej słuchawkę akurat w momencie, gdy zadzwoniła do mnie piosenka, pogodziła się z tym fenomenem. Akurat ten raz, nie była to ta prawdziwa, tylko inna, do której odtworzenia namówiłem kolegę z pracy, tłumacząc się, że idzie o jakiś zakład. Ten sposób na uśpienie czujności mojej żony podpowiedziała mi sama Piosenka. Ona zawsze mówi mi, co mam robić. To właśnie za jej śpiewaną namową ożeniłem się z moją żoną. Bo moja żona jest piosenkarką. Bardzo dobrą piosenkarką.
Pociąg.
Przez okno już nie było widać stacji, z której odjechaliśmy. Pociąg rozpoczął swój miarowy stukot. Nie jechał zbyt szybko. Do następnego postoju miała być jeszcze około godzina jazdy, a do stacji końcowej, na której miałem wysiadać, prawie pięć. Współpasażerowie zachowywali się dość cicho, ale humory im dopisywały. Pomyślałem, że zdążę się jeszcze zdrzemnąć, osłoniłem więc twarz przed rażącymi promieniami Słońca i zamknąłem oczy. Nie przeszkadzało mi nawet to, że jechałem do Nieba osobowym. Zdążyłem się już przyzwyczaić. Jechałem tam nie pierwszy raz. Przecież jestem aniołem.
Podejrzenie.
Wyklułem się parę lat temu. Przez większość czasu ukrywałem się. Wychodziłem na wierzch tylko wtedy, gdy pojawiała się znajoma niepewność. Jestem podejrzeniem. Podejrzeniem, że mnie nie ma.
Posiłek.
Stół uginał się pod ciężarem wszelakiego jedzenia i napitku. Żal byłoby opuścić taką okazję do ucztowania. Był jeszcze drugi, osobisty powód. To była moja stypa.
Potwór.
W nozdrza kłuł jeszcze zapach spalenizny. Kenardo zsiadł z konia, by dokładniej przyjrzeć się śladom, pozostawionym przez potwora. Ślady były równe i świeże, zupełnie jakby paskuda nie przejmowała się, że ktoś znajdzie jej trop. Nigdy wcześniej takich nie widział.
Łowca odruchowo sprawdził, czy jego talizman Czerwonego Paska Tęczy znajduje się na swoim miejscu. Bestia najwyraźniej chciała, aby bez trudu ją znalazł. Kenardo przywiązał prychającego konia do drzewa. Zdjął z pleców ciężki, pokryty runami potrójnej śmierci, młot bojowy i cicho odmówił nad nim modlitwę. Młot zaczął się jarzyć zimnym zielonym blaskiem. Kenardo zaczął przeżuwać ziele tisteru. Po chwili poczuł odprężenie, a jego zmysły wyostrzyły się ponad ludzką miarę.
Szedł ostrożnie szerokim traktem powalonych drzew, pozostawionym przez potwora. Ta bestia musiała być silniejsza, niż wszystko, co do tej pory widział. Po kilku minutach w jego nozdrza uderzył zapach świeżej spalenizny, a do uszu dobiegło rytmiczne sapanie. Cicho podkradł się do pobliskich zarośli i w odległości strzały z łuku, zobaczył potwora. Był on niepodobny do niczego, co wcześniej widział. Miał ogromne cielsko, pokryte plamistym, zielono-żółtym pancerzem. z jego głowy, umieszczonej na środku tułowia, wyrastał olbrzymi róg. Bestia cicho sapała, strzygła małymi uszami, a spod jej zadu unosiła się strużka dymu. Kenardo nie spostrzegł u niej żadnych nóg. Nagle bestia obróciła swą głowę w jego kierunku i ryknęła. Łowca stał jak zahipnotyzowany.
I wtedy czołg na niego ruszył.
Problem z kobietami.
Mój problem polega na tym, że potrafię być jedynie z mądrą kobietą, a mądrość jej poznaję po tym, że ona nie chce ze mną być.
Przedmiot z innego świata.
Kenardo łapczywie łapał powietrze. Uciekał długo na oślep, przez las, dopóki nie był pewien, że zgubił polującą na niego bestię. Teraz był już pewny, że potwór został przyzwany przez Popielate Elfy. Któryś ze Świetlistych Magów musiał wejść z nimi w układy i im pomagać. Północna granica Imperium Dwóch Twarzy wcale nie wydawała mu się taka bezpieczna jak jeszcze wczoraj. Kenardo wiedział, że musi wrócić żywy, by poinformować o nowym zagrożeniu strażników ze Srebrnego D’Riltleth.
Szło ku wieczorowi. Trzeba było jakoś przeczekać noc. Łowca nie zdecydował się jednak na rozpalenie ognia. Wolał ryzykować spotkanie z głodnym niedźwiedziem, niż z Popielatymi Elfami, albo tym bardziej z ich bestią. Znalazł duże drzewo o rozłożystych konarach i już miał się na nie wspiąć, gdy zauważył jakiś błysk wśród jego korzeni. Ostrożnie odgarnął opadłe liście i jego oczom ukazała się niewielka metalowa szkatułka.
Kenardo spodziewał się jakiejś podstępnej pułapki, więc nie zamierzał jej wcale otwierać, a tylko zabrać ze sobą do zbadania. Krasnoludy ze Strzelistych Gór na pewno sobie z nią poradzą. Zaczął owijać pudełko kawałkiem płótna, gdy nagle pojawiły się na nim jakieś znaki. Łowca chwilę zastanawiał się, w jakim są języku. Były trochę podobne do runów używanych przez wyznawców Zapomnianego Boga. Oznaczały zapis miesięcy. Ale dlaczego szkatułka opisana by być miała symbolem miesiąca Maja? O, a teraz run się zmienił i zmieniał się nadal... Kwiecień... Marzec... Luty... Styczeń...
Przełącznik.
Wyszedłem ze swojego taniego samochodu, zamknąłem drzwiczki i włączyłem alarm. Rozejrzałem się po pustym o tej porze parkingu. Chwileczkę, parking wcale nie był pusty. Pod jednym z filarów podtrzymujących strop stała dziewczynka. Mogła mieć ze czternaście lat. Stała tak i przyglądała mi się z niewinną miną. Zwykle w takich sytuacjach uruchamiał się we mnie jakiś przełącznik. Miałem już na sumieniu kilka takich dziewczynek. Ta mogłaby być kolejną, jednak coś się tu nie zgadzało. To nie był ani czas, ani miejsce, w którym powinna przebywać taka mała. Rozejrzałem się odruchowo, w porę, by dostrzec rąbek policyjnej czapki wystający zza niebieskiego kombi. Cicho odetchnąłem, najspokojniej w świecie podniosłem swój neseser i poszedłem w stronę windy. Gdy naciskałem przycisk przywołania, coś rzuciło mną o ścianę, wyrywając mi większość wnętrzności i łamiąc kręgosłup. Zaskoczony nie zdążyłem uciec przed kołkiem, który przebił moje serce. Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłem, były oczy, pochylającej się nade mną dziewczynki. Teraz już całe czerwone. Jak u każdego łowcy.
Przydrożny.
Zatrzymaj się. Dokąd tak biegniesz? Czemu śpieszysz się tak bardzo, że nawet mnie nie zauważasz? Kiedyś może mnie nawet dostrzegałeś, teraz jestem dla ciebie tylko szarym, nic nie znaczącym tłem. Odrzuć czasami swój egoizm. Rozejrzyj się. Przyjdź czasami do mnie, nie tylko wtedy, gdy jest ci źle i czegoś ode mnie potrzebujesz. Połóż na mnie dłoń i uśmiechnij się. Ja tu cały czas jestem. Czekam. Czekam właśnie na ciebie. Wstęp 5zł.
Przyjaciel.
Mój przyjaciel mieszka w mojej kieszeni. Czasem w zapalniczce, którą zapalam papierosa, gdy jest mi źle, czasem w torebce miętowych cukierków, a czasem w starej kostce do gry, która ułatwia mi podejmowanie decyzji. Mój przyjaciel jest bardzo mały i zawsze mogę go zabrać ze sobą, bo prawdziwych przyjaciół po tym się poznaje, że zawsze są przy tobie, gdy ich potrzebujesz. Nawet jeśli jesteś sam. Zwłaszcza, gdy jesteś sam.
Ptak.
Na parapecie siedział ptak. Rozdzielał sklejone deszczem pióra. Obserwowałem go, dopóki nie odleciał. Musiałem czekać dłużej niż on, bo mój deszcz padał od wewnątrz.
Pustynia.
Mówili na nią Sarenka. Miała 19 lat, delikatną skórę, wspaniałe długie, rude włosy i piękne zielone oczy. Zabrałem ją w zeszłą sobotę na przejażdżkę moim nowym srebrnym kabrioletem, który kupiłem tylko dlatego, by dodać sobie śmiałości. Zgodziła się od razu. Może ona też czuła, że łączy nas przeznaczenie? Policja jeszcze nie odnalazła jej ciała.
Ostatni rejs.
Płynęliśmy już dwa tygodnie. Morze było spokojne. Zza nielicznych chmur prześwitywało Słońce. Statek, choć niewielki, wyglądał na solidny i doskonale radził sobie na spokojnych wodach. Wiatr napinał jedyny żagiel. Wszystko wydawało się takie spokojne i senne.
Żadne z nas nie wiedziało dokąd płyniemy, ani ile będzie trwała podróż. Nie przyszło nam do głowy, by kogokolwiek pytać. Kapitan stał za kołem sterowym i pykał z fajki. Czasami do naszych nozdrzy docierał słodki dym.
Między sobą też mało rozmawialiśmy. Wpatrywaliśmy się w morze z jakąś tęsknotą w oczach. Być może, gdzieś tam w głębi, było nam jeszcze żal tego, co opuściliśmy. Na pewno jednak teraz było nam lżej. Nie dotyczyły nas już smutki, cierpienia i ból świata, który zostawiliśmy za sobą. Bo opuściliśmy już nasz świat. To był ostatni rejs.
Rozmowa w sypialni.
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę – powiedziała przerażona. Obok niej leżał pół nagi mężczyzna. – To nie jest tak, jak myślisz.
– Ależ kochanie – odparłem, otwierając szufladę – przyszedłem tylko zabrać swoje rzeczy.
Zawsze sobie wyobrażałem rozstanie z kobietą w taki oto właśnie sposób. Chłodny, rzeczowy, beznamiętny. Życie niestety lubi płatać figle. To obok mnie leżała naga kobieta, gdy weszła moja żona.
Sala operacyjna.
Sala operacyjna w naszym szpitalu była tak czysta, że gdyby nie pacjenci, nawet karaluchy nie miałyby co jeść.
Sen.
Niebo było błękitne, trawa soczyście się zieleniła. Na horyzoncie było widać ośnieżone szczyty gór. Strumyk leniwie przelewał swoje wody pomiędzy wygładzonymi kamieniami. Czasami było widać jakąś pluskającą rybę. Mały drewniany domek stał, przycupnięty na łagodnie opadającej łące. Wśród gałęzi pobliskiego lasku, radośnie świergotały ptaki. Leżałem sobie wygodnie, z głową na twym łonie i słuchałem twojego, cudownego głosu. Tego, jak opowiadałaś o naszym szczęściu, które wspólnie odnaleźliśmy i o tym jak damy na imię naszym dzieciom. Twój słodki głos zawsze mnie uspokajał i dawał mi poczucie sensu życia. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Uśmiechałem się, zgadując, do czego podobne są przepływające chmurki.
I wtedy jak zwykle przerwał mi ten słodki kontralt, którego tak nienawidziłem – „Informuję, że wykup