2154
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2154 |
Rozszerzenie: |
2154 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2154 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2154 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2154 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ANNE McCAFFREY
PLANETA DINOZAUR�W
(Prze�o�y�a: Ewelina Jag�a)
ROZDZIA� PIERWSZY
Gdy Kai wy��czy� nadajnik i przerzuci� nagranie do pami�ci komputera, us�ysza� odg�os dochodz�cych z pustego sektora pasa�erskiego leciutkich krok�w Varian.
- Przepraszam, Kai. Pewnie przegapi�am kontakt? - wysapa�a Varian, wchodz�c. Jej kostium, przemoczony do suchej nitki, przesi�kni�ty by� odra�aj�cym fetorem ireta�skiego "�wie�ego" powietrza, kt�ry natychmiast zapaskudzi� klimatyzowane powietrze w kabinie pilota. Varian zerkn�a najpierw na nie o�wietlon� tablic� nadajnika, a potem na Kaia, by sprawdzi�, czy zirytowa�o go jej sp�nienie. Poprzez udawan� skruch� przebija� jednak tryumfalny u�miech. - W ko�cu z�apali�my jednego z tych ro�lino�erc�w!
Kai musia� u�miechn�� si� w odpowiedzi na jej radosne uniesienie. Varian sp�dza�a d�ugie godziny, tropi�c te stworzenia w wilgotnych, cuchn�cych d�unglach Irety; d�ugie godziny cierpliwych, usianych przeszkodami poszukiwa�, kt�re stanowczo zbyt cz�sto ko�czy�y si� fiaskiem. Niezdoln� do zachowania Dyscypliny Varian bezczynne siedzenie w wygodnym fotelu przyprawia�o o md�o�ci. Kai za�o�y� si� sam ze sob�, �e i tym razem Varian zdo�a wykpi� si� jak�� wa�n� spraw� od nu��cej rozmowy z Thekami. Wie�ci, kt�re przynios�a, by�y dobre, a jej wyt�umaczenie przekonywaj�ce.
- Jak zdo�ali�cie go schwyta�? Pomog�y pu�apki, kt�re ostatnio klecili�cie? - zapyta� szczerze zaciekawiony, cho� to w�a�nie przez nie jego najlepsi mechanicy musieli od�o�y� zako�czenie budowy siatek sejsmicznych, tak potrzebnych geologom.
- Nie, nie pu�apki - w glosie Varian pojawi�a si� nuta smutku. - Nie, to piekielnie g�upie stworzenie zrani�o si� i nie mog�o uciec z reszt� stada. - Zrobi�a pauz�, by doda� nast�pnemu stwierdzeniu wyrazisto�ci. - Kai, z niego s�czy si� krew!
Kai zamruga� oczyma, nie rozumiej�c.
- Tak?
- Czerwona krew!
- No to co?
- Jeste� biologicznym kretynem? Czerwona krew oznacza hemoglobin�...
- Co w tym dziwnego? Mn�stwo innych gatunk�w u�ywa �elaza...
- Nie tutaj, na planecie, gdzie wodne skr�tnice, kt�rych drobiazgow� analiz� przeprowadzi� Trizein, wykorzystuj� jasny, lepki fluid. - Varian by�a chwilowo zbulwersowana i pe�na pogardy, �e Kai nie potrafi dostrzec znaczenia jej odkrycia. - Ta planeta to jedno wielkie k��bowisko anomalii, biologicznych i geologicznych. Wy nie znajdujecie ani grama rudy w miejscach, gdzie powinni�cie natrafi� na z�o�a, a ja napotykam zwierz�ta wi�ksze ni� wszystkie stworzenia, o kt�rych wspomina si� na kasetach szkoleniowych ze wszystkich planet w ka�dym systemie, jaki przebadali�my w ci�gu ostatnich czterechset galaktycznych lat standardowych. Oczywi�cie te zjawiska mog� i�� w parze... - doda�a w zamy�leniu, odrzucaj�c w ty� ciemne loki okalaj�ce jej twarz.
By�a wysoka, jak wi�kszo�� os�b pochodz�cych z planet normalnej grawitacji, jak� jest cho�by Ziemia. Jej smuk�e cia�o doskonale prezentowa�o si� w jednocz�ciowym, pomara�czowym kombinezonie, kt�ry zachwycaj�co zarysowywa� mi�nie. Pomimo najr�niejszych przedmiot�w zwisaj�cych z pasa si�owego, jej talia przedstawia�a si� schludnie, a wybrzuszenia w kieszonkach kombinezonu na udach �ydkach nie ujmowa�y nic pe�nemu wdzi�ku wygl�dowi jej n�g.
Kai by� wniebowzi�ty, gdy Varian wyznaczono na jego wsp�dow�dce. Odk�d do��czy�a do ARCT-10 na trzyletni kontrakt jako ksenobiolog-weterynarz, ��czy�o ich wi�cej ni� zwyczajna znajomo��. Na ARCT-10, podobnie jak na siostrzanych statkach w Korpusie Operacyjno-Badawczym, podstawowy personel administracyjny i operacyjny sk�ada� si� z os�b urodzonych i wychowanych na statku, natomiast uzupe�niaj�cy go dodatkowi specjali�ci, praktykanci i delegaci wy�szych szczebli, podr�uj�cy od czasu do czasu na Planety Skonfederowane, zmieniali si� bez przerwy, co dawa�o wychowankom ARCT-10 szans� spotka� z cz�onkami innych kultur, podgrup spo�ecznych, mniejszo�ci rasowych i wyznaniowych.
Varian poci�ga�a Kaia z dw�ch powod�w: po pierwsze by�a wyj�tkowo pi�kna, po drugie za� by�a przeciwie�stwem Geril. Kai pr�bowa� zako�czy� zupe�nie nieudany zwi�zek z Geril, kobiet� natarczyw� do tego stopnia, �eby jej unika� - musia� przenie�� sw� kwater� z sektora wychowank�w do sektora go�cinnego ARCT-10. Tak si� z�o�y�o, �e Varian zosta�a jego now� s�siadk�. By�a weso�a, tryskaj�ca humorem i �ywo zainteresowana wszystkim, co dotyczy�o ich statku badawczego o rozmiarach satelity. Zarazi�a go swym entuzjazmem, zadr�cza�a, by zabra� j� na wycieczk� po przer�nych kwaterach specjalnych, przystosowuj�cych we w�a�ciwej atmosferze czy grawitacji bardziej ezoteryczne gatunki �wiadome nale��ce do PS. By�a planetariuszk�, jak to uj�a. C�, mieszka�a na rozmaitych planetach, i poczu�a nagle, �e czas by�by najwy�szy przyjrze� si�, jak �yj� Odkrywcy, zw�aszcza, doda�a, �e jako ksenobiolog-weterynarz musia�a cz�stokro� prostowa� niekt�re z ich bardziej szalonych osad�w i pomy�ek.
Varian by�a te� �wietn� gaw�dziark�, a jej opowie�ci o mi�dzyplanetarnych przygodach, kt�re prze�y�a jako brzd�c, w��cz�c si� z rodzicami - ksenobiologami, oczywi�cie - i p�niej, jako adeptka tej samej dziedziny nauki, fascynowa�y Kaia. Owszem, odbywa� swoje zwyczajowe wyprawy planetarne, by pozby� si� agorafobii, w jak� wp�dza�o go ci�g�e przebywanie na statku, ba, sp�dzi� nawet ca�y rok galaktyczny z rodzicami swej matki na planecie, na kt�rej si� urodzi�a, lecz by� przekonany, �e w por�wnaniu ze �wiatami Varian, kt�re ofiarowa�y jej tyle burzliwych i zabawnych do�wiadcze�, jego podr�e by�y beznadziejnie nudne.
Inn� rzecz�, w jakiej Varian przewy�sza�a Geril, by�a umiej�tno�� dyskutowania uprzejmie i ze skutkiem, bez utraty cierpliwo�ci - albo poczucia humoru. Geril zawsze by�a deprymuj�co powa�na i gotowa zbyt �atwo oczernia� wszystko, czego nie popiera�a. Prawd� m�wi�c, na d�ugo zanim Kai dowiedzia� si�, �e Varian ma zosta� jego wsp�pracownikiem, zda� sobie spraw�, �e musia�a mie� g��boko zakorzenion� Dyscyplin�, cho� wydawa�a si� jeszcze taka m�oda. Posun�� si� nawet tak daleko, �e zwr�ci� si� o wydruk jej �yciorysu z banku danych Bazy Operacyjnej. Lista jej przydzia��w by�a wprost imponuj�ca, chocia� archiwa powszechne nie podawa�y, jak� dok�adnie odegra�a rol� podczas wzmiankowanych ekspedycji. Kai zauwa�y� jednak, �e awansowa�a niezwykle szybko - a to, je�li doda� liczb� przydzia��w, wskazywa�o, �e m�od� kobiet� obarczano wci�� rosn�c� odpowiedzialno�ci� i przydzielano do coraz trudniejszych zada�. Nawet je�eli do ireta�skiej ekspedycji dokooptowana zosta�a niemal�e w ostatniej chwili, po tym, jak w czasie wst�pnego sondowania zarejestrowano �lady �ycia, przy baga�u poprzednich do�wiadcze� Varian Ireta nie powinna wprawi� j� w wi�ksze zak�opotanie. A mimo to, jak sama to okre�li�a, na planecie roi�o si� od anomalii.
- C� - Varian m�wi�a dalej - je�li na planecie �wieci s�o�ce trzeciej generacji, trzeba spodziewa� si� osobliwo�ci, cho�by w postaci biegun�w gor�tszych ni� r�wnik cuchn�cy... zaraz, niech sobie przypomn� nazw� tej ro�liny...
- Ro�liny?
- Owszem. Jest taka niepozorna ro�linka, do�� wytrzyma�a, by mo�na by�o hodowa� j� niemal wsz�dzie na umiarkowanych planetach takich jak Ziemia. Mo�e by� u�ywana w gastronomu. W rozs�dnych ilo�ciach, nale�y koniecznie doda� - wyja�ni�a z kwa�n� min�. - Zbyt wiele przyprawy daje smak r�wnie intensywny jak zapach roztaczaj�cy si� na tej planecie. Przepraszam, to taka ma�a dygresja. Co m�wili Thekowie?
Kai zmarszczy� brwi.
- Nasza dy�urna Baza Operacyjna przechwyci�a tylko pierwszy raport.
R�cznik w d�oniach Varian znieruchomia� na chwil� - dot�d zaj�ta �cieraniem wilgotnego osadu z kombinezonu, dopiero teraz spojrza�a na Kaia.
- O kurcz�! - Siad�a powolutku na krze�le obok. - To niepokoj�ce! Tylko pierwszy?
- Tak powiedzieli Thekowie...
- Da�e� im do�� czasu na wykrztuszenie odpowiedzi? Wycofuj� pytanie. - Varian opad�a gwa�townie na oparcie. - Oczywi�cie, �e da�e� - przyzna�a, doceniaj�c w pe�ni jego zdolno�� radzenia sobie z najwolniej poruszaj�cymi si� i przemawiaj�cymi istotami w ca�ym skonfederowanym systemie. - To niepodobne do BO. S� przewa�nie rozpaczliwie spragnieni wst�pnych raport�w, a nie tylko potwierdzenia l�dowania.
- Ja t�umaczy�bym to interferencj� przestrzenn�...
- A jak�e. - Z twarzy Varian znik�y oznaki niepokoju. - To przez t� burz� kosmiczn� w s�siednim systemie... T�, kt�rej tak panicznie obawiali si� astronomowie...
- Tak te� wyja�nili to Thekowie.
- W ilu s�owach? - zapyta�a Varian, odzyskuj�c sw�j cierpki dowcip.
Thekowie, krzemienna forma �ycia, byli niczym kamienie - wyj�tkowo wytrzymali i cho� nie nie�miertelni, z pewno�ci� by� to gatunek, kt�ry najbardziej zbli�y� si� do osi�gni�cia tego celu. Z nut� kpiny powiadano, �e trudno jest odr�ni� starego Theka od ska�y, dop�ki ten nie przem�wi, a nim Thek przem�wi, cz�owiek trwaj�cy w oczekiwaniu zd��y umrze� ze staro�ci. To prawda, �e im Thek by� starszy i im wi�ksz� posiada� wiedz�, tym wi�cej czasu zabiera�o wyci�ganie z niego odpowiedzi. Na szcz�cie dla Kaia w zespole wys�anym na si�dm� planet� systemu znajdowali si� dwaj m�odzi Thekowie. Jednego z nich, Tora, Kai zna� przez ca�e �ycie. Prawd� m�wi�c, cho� Tora uznawano za m�odzieniaszka ze wzgl�du na przeci�tn� d�ugo�� �ycia istot jego gatunku, to jednak pracowa� na ARCT-10, odk�d tylko wys�ano BO, to jest od jakich� stu pi��dziesi�ciu standardowych lat galaktycznych. Tor nieustannie wprawia� Kaia w za�enowanie, wspominaj�c swego pra-pra-dziadka, by�ego oficera technicznego na ARCT-10, do kt�rego niby Kai mia� by� podobny. Uczestniczenie w tej samej misji, z Torem jako wsp�dow�dc�, sprawia�o Ka�owi swoist� satysfakcj�. Jego rozmowa z Torem, mimo �e wyd�u�ona przez dziel�c� ich odleg�o�� i zwyczaje Thek�w, by�a stosunkowo o�ywiona.
- W rzeczy samej, Tor wyrzek� dok�adnie jedno s�owo, Varian. "Burza". - �miech Kaia zmiesza� si� z chichotem Varian.
- Czy oni si� kiedykolwiek pomylili?
- Co takiego? Thekowie? Nie, nie zdarzy�o im si� to w ca�ej historii powszechnej.
- Ich czy naszej?
- Ich, oczywi�cie. Nasza jest zbyt kr�tka. Ale, ale! Co z t� czerwon� krwi�?
- No c�, nie chodzi tylko o czerwon� krew, Kai. Zbyt wiele tu nieprawdopodobnych zbieg�w okoliczno�ci. Ro�lino�erne, kt�re �ledzili�my, s� nie tylko kr�gowcami brocz�cymi czerwon� krwi�. Teraz, gdy mog�am przyjrze� si� im z bliska... One s� pi�ciopalczaste, Kai... - Varian rozpostar�a palce i zacisn�a je jak szpony.
- Thekowie tak�e s� pi�ciopalcza�ci... w pewnym sensie. - Kai by� ogromnie zadowolony, �e podczas rozmowy z Thekami nie dochodzi�o do kontaktu wzrokowego. Thekowie mieli bowiem m�cz�cy zwyczaj wysuwania ze swej amorficznej masy pseudopodi�w, co przewa�nie napawa�o patrz�cych obrzydzeniem, granicz�cym nieraz z szale�stwem.
- Ale nie s� kr�gowcami i nie maj� czerwonej krwi. Nie koegzystuj� te� z absolutnie odmienn� form� �ycia, jak te kwadratnice morskie Trizeina. - Varian pogrzeba�a przez moment przy otwarciu kieszonki u pasa i wyci�gn�a z niej p�aski przedmiot dobrze opakowany plastykiem. - To b�dzie niez�a gratka - m�wi�a rozci�gaj�c sylaby - zobaczy� wyniki analizy tej pr�bki krwi.
Wdzi�cznym ruchem wsta�a z obrotowego krzes�a i wysz�a z kabiny pilota. Kai uda� si� za ni�.
Odg�osy ich but�w odbija�y si� echem po�r�d pustki ogo�oconego sektora pasa�erskiego. Jego umeblowanie s�u�y�o teraz jako wyposa�enie plastykowych kopu� zgrupowanych poni�ej wahad�owca, w obozie z os�on� si�ow�. Trizeinowi lepiej pracowa�o si� w klimatyzowanym pomieszczeniu przeznaczonym niegdy� na magazyn, a teraz przerobionym dla niego na laboratorium. Zainstalowany tam komputer mia� bezpo�rednie doj�cie do centralnego komputera statku, st�d te� Trizein naprawd� rzadko rusza� si� ze swego kr�lestwa.
- A wi�c nareszcie znalaz�a� lokatora do swej zagrody - rzuci� Kai.
- A wi�c mia�am racj�, planuj�c naprz�d. Przynajmniej mamy wystarczaj�co du�e miejsce, by go pomie�ci�. Go, j� albo to.
- Nie wiesz, jakiej jest p�ci?
- Gdy zobaczysz nasz� bestyjk�, zrozumiesz, dlaczego nie przyjrzeli�my si� jej do�� dok�adnie, by si� tego dowiedzie�. - Varian przeszed� nagle dreszcz zgrozy. - Nie mam poj�cia, jak to si� sta�o, ale z jej bok�w wyrwano ca�e po�acie mi�sa... Zupe�nie jakby... - Prze�kn�a g�o�no �lin�.
- Jakby co?
- Jakby co� po�era�o j�... �ywcem.
- Co takiego?! - Kaiowi zrobi�o si� niedobrze.
- Tamte drapie�niki wygl�daj� do�� barbarzy�sko, by m�c przypuszcza�, �e to one... Ale �eby tak... gdy to stworzenie jeszcze �y�o...?
Przez chwil� szli w milczeniu, poch�oni�ci t� przera�aj�c� my�l�. W sk�ad cywilizowanej diety od dawna ju� nie wchodzi�o zwierz�ce mi�so.
- Zastanawiam si�, czy Tangelemu dopisuje szcz�cie z tymi drzewami owocowymi - powiedzia�a Varian, kieruj�c szybko pogaw�dk� na inne tory.
- Nie orientujesz si�, czy w ko�cu zabra� ze sob� dzieciaki? Przeprowadza�em w�a�nie rozmow�...
- Owszem - odpar�a - posz�a z nimi Divisti, wi�c dzieci s� w dobrych r�kach.
- S�usznie - oznajmi� Kai nieco ponuro. - To kto�, kto da sobie z nimi rad�. Nie u�miecha�aby mi si� perspektywa udzielania wyja�nie� naszej trzeciej oficer BO, gdyby co� przytrafi�o si� jej dumie i szcz�ciu.
K�tem oka Kai dojrza�, jak Varian zagryza wargi. W jej oczach iskrzy�o si� t�umione rozbawienie. Wszyscy doskonale wiedzieli, �e m�ody Bonnard odnosi� si� do swego dow�dcy z ca�ym nabo�e�stwem.
- Bonnard jest mi�ym dzieciakiem, Kai, ma dobre zamiary...
- Wiem, wiem.
- Ciekawi mnie, czy jedzenie na tej planecie smakuje tak, jak wi�kszo�� rzeczy pachnie - powiedzia�a Varian, ponownie zmieniaj�c temat. - Je�li owoce maj� smak hydrotellurku...
- Brak nam �ywno�ci?
- Nie - odpar�a. Varian, zgodnie z regulaminem ekspedycji, by�a zobowi�zana zapewni� wyprawie dodatkowy prowiant, gdyby zasz�a taka potrzeba. - Lecz Divisti to uosobienie roztropno�ci. Im mniej zu�yjemy podstawowych zapas�w, tym lepiej. A �wie�e owoce... Ale tacy jak ty, typy wychowane na statku, nie mog� przecie� t�skni� za owocami...
- Za to planetarne naczelne nie maj� �adnej dyscypliny od�ywiania.
Oboje u�miechn�li si� szeroko. Varian przechyli�a g�ow� w jedn� stron�; w jej szarych oczach zn�w rozta�czy�y si� radosne ogniki. Ju� pierwszego dnia, kiedy si� spotkali przy stole w jadalni strefy humanoidalnej przeogromnego statku Korpusu Operacyjno-Badawczego, dokuczali sobie na temat nawyk�w �ywieniowych.
Kai, kt�ry urodzi� si� i wychowa� na statku, by� przyzwyczajony do syntetyzowanych pokarm�w i ich skromnego wyboru. Nawet gdy osiada� na jaki� czas na planecie, nie potrafi� si� przystosowa� do niesko�czonej r�norodno�ci i konsystencji naturalnej �ywno�ci. Varian chwali�a si�, �e jest w stanie zje�� wszystko - od warzywa po minera�, i �e dla niej tutejsza dieta, cho�by rozszerzona o produkty �wie�o wyhodowane w kopule eksperymentalnej, jest co najmniej monotonna.
- To si� nazywa wyszukane gusta, cz�owieku. Je�li owoce b�d� smakowa� tu ca�kiem przyzwoicie, mo�e dasz si� sprowadzi� na manowce i zasmakujesz w prawdziwym jedzeniu.
Dotarli w�a�nie do magazynu, gdy zaszele�ci�y drzwi i wypad� z nich rozentuzjazmowany m�czyzna.
- Zdumiewaj�ce! - Zatrzyma� si� w p� kroku i trac�c r�wnowag�, zatoczy� si� na wy�o�on� boazeri� �cian�. - Oto ludzie, kt�rych mi trzeba! Varian, budowa kom�rkowa tych morskich okaz�w to doprawdy innowacja! W��kna, cztery rodzaje... Chod�, zobacz... - Trizein zaci�gn�� j� do laboratorium, ponaglaj�c gestem Kaia, by r�wnie� szed� za nimi.
- Ja te� co� mam dla ciebie, przyjacielu. - Varian wydoby�a pr�bk�. - Z�apali�my jednego z tych umi�nionych ro�lino�erc�w. By� ranny i broczy� czerwon� krwi�...
- Czy� nie pojmujesz, Varian - ci�gn�� dalej Trizein, najwyra�niej g�uchy na jej o�wiadczenie - �e to zupe�nie inna forma �ycia? Nigdy w ca�ej mojej karierze ekspedycyjnej nie spotka�em si� z tak� struktur� kom�rkow�...
- A ja nie spotka�am si� z tak� anomali� jak ta, sprzeczn� z twoj� now� form� �ycia. - Varian zacisn�a jego palce wok� preparatu. - B�d� tak kochany i przeprowad� spektroanaliz�, dobrze?
- Czerwona krew, powiadasz? - Trizein zamruga�. Musia� wpa�� w odpowiedni tryb, by po�apa� si� w istocie pro�by Varian. Podni�s� pr�bk� pod �wiat�o i zmarszczy� brwi. - Czerwona krew? Nie pasuje do tego, o czym przed chwil� m�wi�em.
W tym samym momencie rozleg� si� j�k alarmu. Zatrwa�aj�co przetoczy� si� przez wahad�owiec i ca�y ob�z na zewn�trz, i rozdzwoni� si� zgrzytliwie w bransoletach, kt�re Kai i Varian nosili jako dow�dcy dru�yn.
- Ekipa penetracyjna ma k�opoty. Kai? Varian? - Przez interkom dotar� do nich be�kocz�cy niespiesznie, ochryp�y g�os Paskuttiego. - Atak powietrzny.
Kai nadusi� przycisk rozdzielczy na bransolecie.
- Zbierz swoj� grup�, Paskutti. Idziemy do was, Varian i ja.
- Atak powietrzny? - powt�rzy�a Varian, gdy p�dem gnali ku t�czowemu lukowi wahad�owca. - Sk�d?
- Paskutti, czy ekipa jest nadal w powietrzu? - zapyta� Kai.
- Nie, szefie. Mam ich wsp�rz�dne. Wezwa� pa�skie dru�yny?
- Nie, nie. S� zbyt daleko, �eby si� na co� przyda� - odpar� Kai. Zwr�ci� si� do Varian: - W co oni mogli si� wpakowa�?
- Na tej zwariowanej planecie? Kto wie? - Rozmaite alarmy wywo�ywane na Irecie zdawa�y si� przydawa� Varian animuszu, z czego Kai by� bardzo rad. Podczas jednej z jego wypraw wsp�dowodz�cy by� bowiem tak zaprzysi�g�ym pesymist�, �e za�ama�o to morale ca�ej za�ogi, powoduj�c niepotrzebne i fatalne w skutkach incydenty.
Jak zwykle pierwszy podmuch cuchn�cego ireta�skiego powietrza odebra� Kaiowi dech w piersiach. Zapomnia� umie�ci� z powrotem sztyft zapachowy, kt�ry usun��, przebywaj�c na statku. Poza tym sztyfty nie pomaga�y w�wczas, gdy trzeba by�o oddycha� ustami, jak teraz, gdy bieg�, by do��czy� do formowanego napr�dce oddzia�u Paskuttiego.
Chocia� grawitanci pod kierunkiem Paskuttiego mieli dalej do punktu zbornego, przybyli tam wcze�niej ni� Kai i Varian. Paskutti cisn�� obu dow�dcom pasy, maski i obezw�adniacze, zapominaj�c w zamieszaniu, �e nieuwa�ny dotyk jego ci�kiej r�ki m�g� zwali� z n�g delikatniejszej przecie� postury ludzi.
Gaber, kartograf pe�ni�cy funkcj� oficera pogotowia, sapi�c nadbieg� ze swej kwatery. Jak zwykle zapomnia� za�o�y� pas ochronny, pomimo obowi�zuj�cego rozkazu, by nosi� pasy o ka�dej porze. Kai pomy�la�, �e po powrocie b�dzie trzeba odnotowa� przewinienie Gabera.
- Co to zn�w za nag�y wypadek? Nigdy nie narysuj� tych map, je�li b�dziecie mi wci�� przeszkadza�.
- Ekipa penetracyjna ma problemy. Nie odchod�! - rzek� Kai.
- Oj, nigdy, Kai, nigdy nie zrobi�bym czego� podobnie nierozumnego, zapewniam ci�. Nie rusz� si� od ster�w ani na centymetr, cho� w�tpi�, czy kiedykolwiek uporam si� z w�asn� robot�... Jestem ju� do ty�u o trzy dni, a...
- Gaber!
- Tak jest, Kai. Tak jest, rozumiem. Naprawd� rozumiem. - M�czyzna zasiad� przy sterach, spogl�daj�c to na Paskuttiego, to na Varian z takim l�kiem, �e Kai musia� skin�� na niego uspokajaj�co g�ow�. Oci�a�a twarz Paskuttiego pozosta�a niewzruszona, podobnie jak jego ciemne oczy, lecz w�a�nie �w brak jakiejkolwiek reakcji ze strony grawitanta wyra�a� dezaprobat� i oburzenie bardziej otwarcie, ni� wszystkie s�owa, jakie m�g�by wyburcze�.
Paskutti, m�czyzna w sile wieku, pracowa� w s�u�bie bezpiecze�stwa przez wi�kszo�� swej pi�cioletniej przygody z KOB-em. Zg�osi� si� na ochotnika, gdy na macierzystym statku rozes�ano wezwanie do zast�pc�w, by wsparli zesp� ksenobiolog�w. Grawitanci cz�sto �apali si� p�fachowej roboty podczas wypraw planetarnych i na statkach KOB-u ze wzgl�du na nadzwyczaj dobr� p�ac� - dwie lub trzy takie ekspedycje pozwala�y �rednio wykwalifikowanemu grawitantowi zarobi� do��, by m�g� prze�y� reszt� �ycia we wzgl�dnym luksusie na jednym z rozwijaj�cych si� �wiat�w. Grawitant�w ch�tnie przyjmowano na stanowiska zast�pc�w ze wzgl�du na ich si��. M�wiono o nich, �e s� mi�niami Planet Skonfederowanych, przy czym uwag� t� czyniono z ca�ym szacunkiem, gdy� grawitanci nie byli jedynie chodz�c� "g�r� mi�ni" - wielu z nich zalicza�o si� do grona specjalist�w wysokiej rangi, w czym dor�wnywali ka�dej innej podgrupie humanoidalnej.
Nie by�o natomiast �adnych w�tpliwo�ci co do tego, �e ich prezencja - silne nogi, zwarty tu��w, pot�ne bary i ogorza�a sk�ra, stanowi�a skuteczny �rodek odstraszaj�cy, co sk�ania�o liczne rasy PS do anga�owania ich jako ochroniarzy, czy to na pokaz, czy te� faktycznie jako jednostki agresji. Do popularyzacji fa�szywego twierdzenia, jakoby grawitanci nie byli najlepiej wyposa�eni w zdolno�ci umys�owe, przyczynia� si� ich nieszcz�sny problem genetyczny. Ot� cho� ich mi�nie i struktura uk�adu kostnego zosta�y tak zmienione, by przetrwa� znaczne si�y ci�ko�ci, ich czaszki nie uleg�y podobnej ewolucji. Na pierwszy rzut oka grawitanci wygl�dali naprawd� g�upkowato, Z dala od surowych warunk�w klimatycznych i grawitacyjnych, w kt�rych si� wychowali, musieli sp�dza� sporo czasu w si�owniach grawitacyjnych, by zachowa� si�� mi�ni i umo�liwi� sobie osi�gni�cie dostatecznego stopnia przystosowania, gdy ju� powr�c� do swych rodzinnych stron. Jakby dla przekory, grawitanci byli mocno przywi�zani do miejsc swego urodzenia i wi�kszo�� z nich, zadbawszy o wystarczaj�co wysokie saldo bankowe, by przej�� w stan spoczynku i �y� ca�kiem komfortowo, z rado�ci� wraca�a do srogich warunk�w panuj�cych na ich planetach. To w�a�nie sta�o si� przyczyn� uformowania si� ich subkultury.
Paskutti i Tardma do��czyli do ekspedycji z czystej nudy wynikaj�cej z obowi�zk�w ochroniarzy na pok�adzie statku. Berru i Bakkun, geologowie, zostali wybrani przez samego Kaia. Dobrze jest bowiem mie� paru grawitant�w w ka�dym zespole, zwa�ywszy ich fizyczne przymioty. Oboje z Varian ucieszyli si�, gdy Tangeli, botanik, i Divisti, biolog, zg�osili si� w odpowiedzi na informacj� o zapotrzebowaniu na takich specjalist�w.
Gdy znale�li si� na Irecie, Varian, napotkawszy nieoczekiwanie wielkiego przedstawiciela ireta�skiej fauny, b�ogos�awi�a w duszy szcz�liwy traf, �e mia�a w swej dru�ynie kilku grawitant�w. W takiej kompanii, bez wzgl�du na to, w jak krytycznej sytuacji si� znajd�, b�dzie mo�na z wi�ksz� pewno�ci� siebie stawi� czo�o niebezpiecze�stwu.
Paskutti skin�� g�ow� na Gabera. R�ce kartografa zacisn�y si� nerwowo na sterach i wlot uni�s� si� powolutku. Varian tymczasem, stoj�c przy boku Kaia, niecierpliwie przest�powa�a z nogi na nog�. Niestety, nie mo�na by�o zrobi� Gaberowi awantury przypominaj�c mu, �e chodzi tu o nag�y wypadek i szybko�� dzia�ania jest niezwykle istotna.
Zanim Gaber zd��y� zako�czy� operacj� otwierania wlotu, Paskutti da� nura pod unosz�c� si� pokryw�. Jego oddzia� pogna� za nim. Jak zwykle pada� drobny kapu�niaczek. Dzi�ki g��wnemu ekranowi si�owemu udawa�o si� odchyli� spadaj�ce krople - poza ci�szymi, razem zreszt� z niewielkimi insektami.
Us�yszeli g�os Gabera, kt�ry z irytacj� mamrota� co� pod nosem na temat takich, co to w og�le nie potrafi� czeka�, tymczasem Paskutti uni�s� zaci�ni�t� pi�� w ge�cie oznaczaj�cym tropienie z lotu. Ratownicy uruchomili pasy no�ne i sformowali szyk zgodny z osobliwym pouczeniem Paskuttiego o post�powaniu w nag�ych wypadkach. Kai i Varian zajmowali pozycje os�oni�te formacj� lec�c� w kszta�cie litery V.
Kai nastawi� komunii na odbi�r sygna��w Tangelego. Paskutti wskaza� na zach�d, w kierunku bagnistych nizin, i zasugerowa� zwi�kszenie pr�dko�ci, reguluj�c przy tym mask�.
Lecieli na wysoko�ci czubk�w drzew. Kai musia� pami�ta�, by patrze� ca�y czas przed siebie, na plecy Paskuttiego. O dziwo jego agorafobia dokucza�a mu w powietrzu mniej, je�eli nie spogl�da� bezpo�rednio w d� na szybko przesuwaj�cy si� grunt. Amortyzowa� go strumie� powietrza, stwarzaj�c przy tej pr�dko�ci niemal namacalne oparcie.
Monotonne po�acie drzew iglastych, kt�rymi poro�ni�ta by�a ta cz�� kontynentu, zaledwie przemkn�y przed oczyma lec�cych. Wysoko, wysoko w g�rze, Kai dojrza� kr���ce skrzydlate monstra. Varian nie mia�a dot�d szansy zaj�� si� bli�ej lataj�cymi formami �ycia czy chocia� zidentyfikowa� je: stworzenia przezornie zmyka�y, gdy tylko si� pojawiali.
Wzbili si� wy�ej, by przedosta� si� ponad pierwszym stokiem bazaltowym i zeszli �lizgiem po jego drugiej stronie, niemal�e muskaj�c bezkresny dziewiczy las, l�ni�cy niesko�czon� rozmaito�ci� niebiesko-zielonych, zielonych zielono-purpurowych deseni. Natrafiwszy na pr�cy ku do�owi powietrzny pr�d termiczny, zmuszeni byli boryka� si� ze spychaj�cym ich silnym wiatrem. Nale�a�o temu jako� zaradzi�. Paskutti da� znak, �e najlepszym rozwi�zaniem b�dzie obni�enie lotu. Oczywi�cie przy masie mi�ni grawitanta, �wiczonych w najsilniejszych grawitacjach, by�a to pestka, tymczasem Kai i Varian musieli uruchomi� wspomagaj�c� si�� ci�gu.
Warkot wzm�g� si�. Kai w duszy zwymy�la� sam siebie. Nie powinien by� przecie� zezwoli�, by grupa poszukiwawcza przekroczy�a stref� zasi�gu no�no�ci pas�w wznosz�cych. Z drugiej strony jednak, Tangeli by� bezsprzecznie zdolny stawi� czo�o zar�wno wi�kszo�ci napotkanych dotychczas na Irecie zwierz�t, jak i tryskaj�cej pomys�owo�ci� naturze dzieciak�w, kt�re by�y pod jego opiek�. A wi�c jaki� to "k�opot" spad� na nich z nieba? I do tego tak nagle. Tangeli wyruszy� �lizgaczem tu� przed zaplanowanym kontaktem z Thekami. Oznacza�o to, �e nie zd��yli nawet dotrze� do miejsca przeznaczenia, nim weszli w kolizj� z owym nie wiadomo czym. Tangeli z pewno�ci� wspomnia�by o wypadku, gdyby o to chodzi�o. Kai zamy�li� si�. Co by by�o, gdyby ich �lizgacz zosta� zniszczony? Mieli tylko jedn� wi�ksz� jednostk� i cztery dwuosobowe, przeznaczone dla zespo��w sejsmologicznych. Mniejsze �lizgacze by�y w stanie pomie�ci� w razie potrzeby czterech pasa�er�w, lecz nie zabra�yby �adnego sprz�tu.
Teren opad� ponownie. Wyr�wnali lini� lotu. Daleko na purpurowym horyzoncie pojawi�o si� pierwsze pasmo wulkan�w osiad�ych na skraju �r�dl�dowego morza, morza z g�ry skazanego na zniweczenie w wyniku bezustannej dzia�alno�ci tektonicznej tego niezwykle aktywnego �wiata. By� to pierwszy teren, kt�rego sejsmiczno�� Kai testowa�, a to z obawy, �e granitowa p�ka, na kt�rej roz�o�yli ob�z, mog�aby mie�ci� si� zbyt blisko obszar�w czynnych tektonicznie i wskutek tego obsun�� si�. Jednak pierwsze wyniki by�y uspokajaj�ce. Jezioro powinno si� zapa�� od spodu, wypychaj�c na powierzchni� ostatecznie sfa�dowane, niewielkie wzg�rza pokryte osadem. By� to prawie skraj sta�ej p�yty kontynentalnej.
Ogarn�o ich duszne powietrze, przesi�kni�te niezdrow� woni� moczar�w - przejmuj�ca wilgo� wzmacnia�a pierwotny fetor hydrotellurku. Warkot przybiera� coraz bardziej na sile, a� sta� si� nieprzerwany.
Nie tylko Kai si� rozgl�da�. Bystrooki Paskutti jako pierwszy dostrzeg� �lizgacz w lasku. Osadzony by� na sporych rozmiar�w pag�rku stercz�cym ponad bagniskami, z dala od zbitej masy ro�linno�ci d�ungli. Pot�ne, roz�o�yste konary ogromnych drzew, b�yszcz�ce purpurow� kor� g�sto pokryt� �ladami atak�w ro�lino�ernych, by�y nie zamieszkane przez ptactwo. Powoli niepok�j opuszcza� Kaia, jego miejsce zajmowa�a ulga i z�o��.
Uwag� dow�dcy zwr�ci� gest Paskuttiego. Kai przerzuci� spojrzenie w kierunku wskazanym mi�kkim ruchem d�oni grawitanta. Zobaczy�, jak spiczaste pyski zasiedlaj�cych bagna zwierz�t wci�gaj� w ciemn� topiel wody kilka brunatnych cielsk. Rozgrywa�a si� te� niewielka potyczka - dwa d�ugoszyje osobniki zmaga�y si� o �up. Zwyci�zca przej�� zdobycz, stosuj�c prosty wybieg - po prostu przysiad� na niej i zanurzy� si� w b�otniste odm�ty.
Tardma, lec�ca bezpo�rednio przed Kaiem, wskaza�a r�k� w drug� stron�, w kierunku sta�ego l�du, gdzie jaki� uskrzydlony stw�r, najwyra�niej og�uszony silniejszym podmuchem wiatru, ko�ysz�c si�, pr�bowa� wzbi� si� w powietrze.
Paskutti wystrzeli� ostrzegawczo trzy razy, a nast�pnie nakaza� grupie wyl�dowa� w pobli�u lasku. Grawitanci automatycznie rozwin�li falang�, zabezpieczaj�c doj�cie od strony bagien, gdy� stamt�d w�a�nie prawdopodobie�stwo ataku by�o najwi�ksze. Kai, Varian i Paskutti skoczyli zaraz w kierunku �lizgacza, zza kt�rego wy�onili si� uczestnicy wyprawy.
Tangeli sta� wyczekuj�co. Wok� jego masywnego, p�katego cielska, niczym wok� bastionu, zgromadzili si� mali cz�onkowie wyprawy - tr�jka dzieci, kt�rych widok sprawi� Kaiowi olbrzymi� ulg�. Nagle Kai spostrzeg� niedu�y stos posegregowanych, jaskrawo��tych stworze� zgromadzonych w �lizgaczu - wi�cej okaz�w o zbli�onych kszta�tach i kolorze le�a�o w lasku.
- Wezwali�my was zbyt pochopnie - odezwa� si� Tangeli na powitanie. - Te bagienne zwierzaki okaza�y si� po prostu ciekawskimi sprzymierze�cami. - Wsun�� za pas obezw�adniacz i otrzepa� swe pot�ne d�onie, jakby zbywaj�c ca�y incydent.
- Co was atakowa�o? - spyta�a Varian, mierz�c wzrokiem okolic�.
- To? - rzuci� pytaj�co Paskutti, taszcz�c okulawionego, skrzydlatego i w�ochatego stwora, kt�rego wyci�gn�� zza konaru grubego drzewa.
- Uwa�aj! - zawo�a� Tangeli, si�gaj�c po obezw�adniacz. Zauwa�y� jednak, �e zapasem Paskuttiego tkwi bro�.
- To jeden z tych ptak�w. Patrzcie, nie ma po bokach �adnej wkl�s�o�ci, �eby z�o�y� skrzyd�a - oznajmi�a Varian, i ignoruj�c zupe�nie protesty grawitant�w, poruszy�a w prz�d i w ty� bezw�adnym skrzyd�em zwierz�cia.
Kai przygl�da� si� l�kliwie spiczastemu dziobowi ptaka, t�umi�c w sobie irracjonaln� ch�� ucieczki.
- Padlino�erca, s�dz�c po rozmiarach i kszta�cie szcz�ki - zauwa�y� Paskutti, spogl�daj�c z niema�ym zainteresowaniem na sw� zdobycz.
- Ale�cie go urz�dzili - przyzna�a Varian, przestaj�c szarpa� si� ze skrzyd�ami, kt�re nie da�y si� u�o�y�. - A c� to za padlina je tu przyci�gn�a?
Tangeli wskaza� na c�tkowany zwa� mi�sa na skraju polany. Spo�r�d ro�linno�ci wystawa� nabrzmia�y brzuch.
- A ja uratowa�em to! - o�wiadczy� Bonnard, wyst�puj�c z szeregu swych przyjaci�, by Kai i Varian mogli zobaczy� w jego ramionach ma��, �yw� replik� zdech�ego zwierz�cia. - To nie ono sprowadzi�o tutaj padlino�erne. By�y ju� tu. Biedactwo, jego matka nie �yje.
- Znale�li�my je tam, ukryte w korzeniach drzewa - doda�a Cleiti, lojalnie �piesz�c Bonnardowi z pomoc�, na wypadek dezaprobaty doros�ych.
- �lizgacz musia� sp�oszy� ptaki - powiedzia� Tangeli, przejmuj�c opowie��. - Porzuci�y �er i wr�ci�y dopiero, gdy wyl�dowali�my i zacz�li�my zbiera� owoce. - Wzruszy� szerokimi ramionami.
Varian bada�a drobn� roztrz�sion� istotk�. Zajrza�a jej w pysk, sprawdzi�a budow� tylnych �ap. Nagle za�mia�a si� nieznacznie.
- Zn�w anomalie. �apy perissodaktyla i z�by ro�lino�ercy. To niegro�ne stworzonko. Mi�o jest mie� co� w sam raz w swoim rozmiarze, co, Bonnard?
- Nic mu nie jest? On ca�y czas dr�y. - Z twarzy ch�opca emanowa�a troska.
- Ja te� bym dr�a�a, gdyby zabra�y mnie jakie� ogromniaste typy, kt�rych zapach by�by dla mnie obcy.
- W takim razie perisso... mniejsza o to, a wiec on nie jest niebezpieczny?
Varian roze�mia�a si� i zmierzwi�a kr�tko przystrzy�one w�osy Bonnarda.
- Nie. Perisso... to tylko spos�b klasyfikacji. Perissodaktyla oznacza nieparzystokopytne. Musz� zerkn�� na jego matk�.
Ostro�nie, unikaj�c mieczownik�w, ro�lin kusz�cych niezwykle zdobnymi, purpurowymi li��mi, Varian zbli�y�a si� do martwej zwierzyny. Dziewczynie wyrwa� si� przeci�g�y gwizd.
- To ca�kiem prawdopodobne... - powiedzia�a wsp�czuj�co. - C�, ma z�aman� nog�. Dlatego by�a �atwym �upem.
Wtem uwag� wszystkich zwr�ci� dono�ny z�owieszczy d�wi�k. Z bagna wynurzy� si� pot�ny �eb i wzbudziwszy fale na mulistej powierzchni, zacz�� p�yn�� w ich kierunku.
- Dla tego tutaj my te� jeste�my �atwym �upem - stwierdzi� Kai filozoficznie. - Zmykajmy st�d.
Paskutti zmarszczy� brwi i przypatruj�c si� wielkiemu, z�o�liwie wygl�daj�cemu �bu, naregulowa� obezw�adniacz na najwy�sz� moc.
- Je�li b�dziemy musieli go zatrzyma�, - dobry b�dzie ka�dy spos�b.
- Przybyli�my po owoce... - zacz�a Divisti, wskazuj�c na �ci�k� polany. - Wydaj� si� jadalne, a nieco �wie�ej �ywno�ci przyda�oby si� nam wszystkim - doda�a tonem na tyle t�sknym, na ile to mo�liwe u grawitant�w.
- Zaryzykowa�bym opini�, �e mamy oko�o dziesi�ciu minut, zanim m�zg tego bagiennego zwierz�cia dokona logicznego za�o�enia, �e jeste�my jadalni - o�wiadczy� Tangeli, jak zawsze niefrasobliwy w obliczu fizycznego zagro�enia. Natychmiast zacz�� zbiera� rozrzucone tu i �wdzie grubosk�re owoce i rzuca� je do baga�nika sze�cioosobowego �lizgacza.
Tak naprawd� �lizgacze zdolne by�y unie�� i dwadzie�cia os�b, o czym producent w og�le nie wspomnia� w dokumentacji. Slizgacz eksploracyjny by� bowiem pojazdem na ka�d� okazj�, i nikt jeszcze nie osi�gn�� ostatecznego pu�apu jego mo�liwo�ci. Mia� wysokie �ciany boczne i niewiele ponad osiem metr�w d�ugo�ci. Z przodu znajdowa� si� zamykany pomost przeznaczony na �adunek, a z ty�u, pod �adowni� mie�ci� si� kompaktowy silnik i zesp� nap�dowy. Kapsu�� mo�na by�o wyposa�y� w wygodne siedzenia dla sze�ciu pasa�er�w, nie licz�c pierwszego i drugiego pilota. Tak w�a�nie �lizgacz przedstawia� si� teraz. Gdy siedzenia by�y zsuni�te lub zestawione, pojazd by� w stanie przetransportowa� niewiarygodne ci�ary - tak na pok�adzie, jak i przytroczone do d�wigar�w na dziobie i na rufie lub na �rodku po jednej i drugiej stronie. �lizgacz posiada� ponadto tylny i przedni nap�d odrzutowy i by� przystosowany do startu pionowego na wypadek konieczno�ci ucieczki lub akcji ratunkowej. Dwuosobowe �lizgacze by�y pomniejszonymi replikami tej wersji i mia�y jedn� zalet�: by�y �atwe w demonta�u, co przydawa�o si� podczas lotu wi�kszym pojazdem.
Wspomagani przez swych niedosz�ych wybawc�w, Tangeli, Divisti i reszta penetracyjnego oddzia�u zd��yli zgromadzi� do�� owoc�w, by zape�ni� baga�nik �lizgacza, nim ponad laskiem zacz�li niecierpliwie kr��y� nast�pni padlino�ercy. Wystaj�ca z bagna g�owa ko�ysa�a si� powolutku w prz�d i w ty�, jakby zahipnotyzowana monotonnym lotem stada.
- Kai, nie musimy go tu chyba zostawi�, co? - spyta� Bonnard, przystan�wszy przy boku wyl�knionej Cleiti. Trzyma� osierocone zwierz� w ramionach.
- Varian, przyda ci si� na co�? - rzuci� Kai.
- Jasne. - Varian skrzywi�a si� na my�l, �e mogliby opu�ci� zwierzaka. - Nie mam najmniejszego zamiaru go tu pozostawi�. Nawet nie wiesz, jaka to ulga m�c przyjrze� si� czemu� z bliska, bez konieczno�ci ganiania za tym po ca�ym kontynencie. - Zwr�ci�a si� do Bonnarda: - No, do �lizgacza, Bonnard. Nie wypu�� go. Cleiti, si�d� po prawej, a ja usi�d� po lewej. O, tak w�a�nie. Zapi�� pasy.
Wszyscy cofn�li si�, gdy Tangeli wystartowa�, by przeszybowa� leniwie ponad bagnistym mu�em i og�upia�� besti�, zapatrzon� wci�� z niek�amanym zainteresowaniem w lasek.
- Bro� w pogotowiu, na maksymalnej mocy - rozporz�dzi� Paskutti, zerkaj�c w niebo. - Padlinojady nadchodz�.
Gdy wzbili si� w powietrze, Kai przyjrza� si� zg�odnia�ym bestiom kr���cym poni�ej ze wzrokiem utkwionym w martwe cia�o le��ce po�r�d traw. Przeszed� go dreszcz obrzydzenia. Niebezpiecze�stwa gro��ce w kosmosie, gwa�towne i bezwzgl�dne, by�y bezosobowe, i wynika�y zawsze z �amania nienaruszalnych praw. Mordercze zamiary skrzydlatych bestii nosi�y znamiona budz�cej odraz� osobistej wrogo�ci, kt�ra wstrz�sa�a Kaiem do g��bi.
ROZDZIA� DRUGI
W drodze powrotnej deszcz i przeciwne wiatry miota�y lotnikami tak uparcie, �e nim pojawili si� wreszcie w bazie, �lizgacz zd��y� ju� dawno ostygn��. Varian z tr�jk� dzieci zaj�ta by�a kleceniem niewielkiego wybiegu dla sierotki.
- Lunzie pr�buje w�a�nie opracowa� dla niego diet� - oznajmi�a.
- Z jakimi nieprawid�owo�ciami mamy do czynienia w jego przypadku?
- Wbrew wszelkim dziwactwom w ca�ej galaktyce, przyszli�my z odsiecz� m�odemu ssakowi. Przynajmniej u jego matki zauwa�y�am sutki. Nasz przyjaciel nie jest doros�ym osobnikiem, cho� przyszed� na �wiat ca�kiem dojrza�y, z umiej�tno�ci� chodzenia, a nawet biegania niemal od urodzenia...
- Czy...
- Odrobaczy�am go? Owszem, zewn�trznie. Musia�am, inaczej wszyscy wkr�tce staliby�my si� po�ywk� dla paso�yt�w. Przeszkodzi�am Trizeinowi w jego skrupulatnie rozplanowanej pracy, by przeprowadzi� analiz� tkanki ssaka. Chc� wiedzie�, jakich protein musimy mu dostarcza�. C�, brakuje mu jeszcze troch� do rozmiar�w jego matki. Nie by�a zn�w taka wielka, ale...
Kai zerkn�� na drobne, czerwonobr�zowe w�ochate cia�ko. Diabelnie odpychaj�ce stworzenie, pomy�la�, nie ma nic, co mog�oby zrekompensowa� ten brak urody, no, poza pe�nymi smutku oczkami, nic, co pozwoli�oby komukolwiek opr�cz jego w�asnej matki przywi�za� si� do niego. Kai przypomnia� sobie naraz ko�ysz�cy si� �eb moczarnika i z�owr�bne ko�owanie nieust�pliwych, zg�odnia�ych padlino�erc�w, i poczu� zadowolenie, �e wzi�li to biedactwo ze sob�. Co wi�cej, mo�e zaabsorbuje ono Bonnarda tak bardzo, �e ch�opiec przestanie wreszcie wsz�dzie chodzi� za swym dow�dc�.
Kai odpi�� pas i zsun�� mask�. Przetar� r�k� �lady, kt�re odcisn�a mu na twarzy. Powrotna podr� wyczerpa�a go. Grawitanci mieli niespo�yte zapasy si� witalnych, tymczasem nie przyzwyczajone mi�nie Kaia bola�y go strasznie po porannym nadwer�eniu.
- Zaraz, nie mieli�my czasem skontaktowa� si� jeszcze z Ryximi? - zapyta�a Varian, spogl�daj�c na sw�j nar�czny rejestrator. Zab�bni�a palcem w pod�wietlon� czerwono liczb� tysi�c trzysta, oznaczaj�c� czas. Kai u�miechn�� si� szeroko w ramach podzi�kowania i ruszy� w kierunku wahad�owca, udaj�c nie najgorzej, �e rozpiera go energia. Mia� przed sob� naprawd� pracowity dzie�. Obieca� sobie, �e za�yje stymulator, by podbi� poziom energii, a podczas kontaktu ze skrzydlatymi Ryximi wykona kilka �wicze� oddechowych. Potem b�dzie trzeba przyjrze� si� kompleksowi kolorowych jezior, ulokowanych na rozleg�ych po�aciach na po�udniu, kt�rych analizy dostarczy�a wczoraj Berru. Zdawa�o mu si� niezwykle dziwne, �e na tej nietkni�tej dot�d planecie, wsz�dzie tam, gdzie nale�a�o oczekiwa� nieprzebranych bogactw mineralnych, znale�� mo�na jedynie ich �ladowe ilo�ci. Zabarwiona woda jezior �wiadczy�a o zatopionych z�o�ach rudy. Kai mia� nadziej�, �e zasoby s� wystarczaj�co poka�ne, by sobie nimi w og�le zaprz�ta� g�ow�. Co� powinni te� znale�� w g�rach powsta�ych ze starych fa�dowa� - cokolwiek, cho�by troch� cyny lub cynku i miedzi. Odkryli ju� co prawda niewielkie z�ogi rudy, ale �adnych pok�ad�w w �cis�ym tego s�owa znaczeniu.
Zgodnie z rozkazami Korpusu Operacyjno-Badawczego Kai mia� zlokalizowa� i przeprowadzi� analiz� zasob�w mineralnych i metalurgicznych planety. A Ireta, kt�ra, jak przypuszczano, by�a satelit� s�o�ca trzeciej generacji, powinna obfitowa� w ci�sze pierwiastki, w neptun, pluton, w odmiany rzadkich transuranowc�w i aktynowc�w umieszczonych w uk�adzie okresowym powy�ej uranu, og�lnie wi�c w te pierwiastki, kt�rych zdecydowanie i niezmiennie domaga�y si� Skonfederowane Narody. St�d te� jednym z najwa�niejszych zada� KOB-u by�o poszukiwanie ich z��.
Dyplomata orzek�by, i� KOB penetruje galaktyk�, by w��czy� w sfer� swych wp�yw�w wszelkie rozumne i �wiadome stworzenia, rozbudowuj�c w ten spos�b zwi�zek osiemnastu mi�uj�cych pok�j gatunk�w w��czonych do Federacji. Jednak�e zasadniczym celem wypraw by�o poszukiwanie energii. R�norodno�� gatunkowa cz�onk�w Federacji rodzi�a mo�liwo�� sondowania wi�kszo�ci typ�w planetarnych, ich kolonizacja natomiast, w por�wnaniu z ich eksploatacj�, by�a zjawiskiem marginalnym.
Trzy z planet kr���cych wok� jednego ze s�o�c, Arrutanu, od lat zaznaczone by�y na mapach jako niezwykle obiecuj�ce, jednak dopiero niedawno Rada Egzekucyjna zdecydowa�a powo�a� do �ycia obecn�, a� trzycz�ciow� ekspedycj�, poniewa�, jak Kaia dotar�y s�uchy, Thekowie za�yczyli sobie wzi�� udzia� w wyprawie. Plotka cz�ciowo potwierdzi�a si� podczas jego prywatnej narady z oficerem naczelnym na pok�adzie Bazy Operacyjnej ARCT-10. G��wnodowodz�cy poinformowa� Kaia w tajemnicy, �e Thekowie sprawuj� najwy�sz� kontrol� nad trzema zespo�ami i �e powinien podlega� ich rozkazom, je�li zdecyduj� si� go usun��. Vrl, dow�dca zespo�u Ryxich, otrzyma� te same instrukcje. By�o powszechnie wiadomo, �e obecno�� Theka w dru�ynie gwarantowa�a ostateczny sukces wyprawy - Thekowie byli niezawodni, Thekowie byli sumienni i bezgranicznie altruistyczni. Lecz c�, cynicy powiadali, �e altruizm przychodzi �atwo istotom mierz�cym d�ugo�� swego �ycia w tysi�cach lat. Thekowie postanowili zainstalowa� si� na si�dmej planecie g��wnej, zasypanej metalami ci�kimi i o poka�nej sile przyci�gania, co bardzo im odpowiada�o.
Pi�ta planeta, licz�c od Arrutanu, o niskiej grawitacji i umiarkowanym klimacie przypad�a Ryxim, osobnikom z gatunku lotnych, kt�rych dr�czy�a pal�ca potrzeba zaj�cia nowych �wiat�w, by zlikwidowa� przeludnienie na ojczystej planecie i da� szans� rozwoju niecierpliwej m�odzie�y. Planeta przydzielona Kaiowi, czwarta w systemie, wykazywa�a osobliwe anomalie. Cho� jej s�o�ce, Arrutan. pierwotnie uznane za gwiazd� trzeciej generacji, kaza�oby oczekiwa� licznych pierwiastk�w, z transuranowcami w��cznie, Ireta jawnie przeczy�a podobnym za�o�eniom. Wyniki wst�pnych analiz przeprowadzonych przez wys�an� na Iret� sond� wykaza�y, �e czwarta planeta ma jajowaty kszta�t, na jej biegunach panuje gor�tszy klimat ni� na r�wniku, a morza s� cieplejsze od masy l�dowej zalegaj�cej biegun p�nocny. Planet� zalewaj� niemal bezustanne opady deszczu, a pr�dko�� przybrze�nych wiatr�w mo�e nawet osi�ga� si�� sztormow�. Przechy� osiowy wynosi� oko�o pi�tnastu stopni. Poniewa� za� odczyty sondy wskazywa�y na istnienie form �ycia wodnego i l�dowego, do zespo�u geologicznego do��czono grup� ksenobiologiczn�.
Kai doprasza� si� o zdalnie sterowany sensor, kt�ry pom�g�by zlokalizowa� pok�ady rudy, lecz niestety w tym czasie zainteresowanie wszystkich zwr�cone by�o na burz� kosmiczn� w s�siednim systemie i jego pro�ba znalaz�a si� niespodziewanie nisko na li�cie najwa�niejszych potrzeb. Powiedziano mu tylko, �e zapisy sondy zapewniaj� mu wystarczaj�co obszerne informacje, by by� w stanie zlokalizowa� zar�wno metale, jak i minera�y, a reszt� i tak trzeba wykona� na miejscu. W tej chwili bowiem ARCT-10 mia� bezprecedensow� okazj� zaobserwowa� woln� materi� w akcji.
Kai przyj�� oficjaln� odmow� bez wi�kszej urazy. Za to sprzeciwi� si�, gdy w ostatniej chwili wcisn�li mu jeszcze m�odzik�w. Z�o�y� za�alenie, o�wiadczaj�c, �e chodzi tu przecie� o ekspedycj� robocz�, a nie wypraw� instrukta�ow� dla dzieci, na co oznajmiono mu, i� wychowankom stacji kosmicznych nale�y bezwzgl�dnie zapewni� wystarczaj�c� praktyk� planetarn� i to jak najwcze�niej, by za�egna� gro�b� uwarunkowanej agorafobii, a jak trudno oddali� to ryzyko, nie mia�o sensu t�umaczy� urodzonym na planetach. Kai jednak dalej skar�y� si� na niestosowno�� decyzji, zgodnie z kt�r� jego zesp� mia�by zaj�� si� rozszerzaniem horyzont�w umys�owych tr�jki ledwo odros�ych od ziemi smarkaczy. Ta planeta by�a naprawd� niezmiernie aktywna - wulkanicznie i tektonicznie, a przez to niebezpieczna dla ma�olat�w. Dwie dziewczynki, Cleiti i Terilla, by�y pos�uszne i nie sprawia�y �adnych k�opot�w, za to Bonnard, syn trzeciej oficer BO, zacz�� docieka�, kt�ra z zabaw niesie z sob� najwi�ksze ryzyko.
Jeszcze pierwszego dnia, gdy Kai ze swoim zespo�em zaj�ty by� monta�em stabilizator�w wok� l�dowiska, co mia�o zapewni� wi�ksz� stateczno�� p�yty kontynentalnej, na kt�rej wyl�dowali, Bonnard wybra� si� na "zwiad" i podar� kombinezon ochronny, poniewa� wylecia�o mu z g�owy, �e powinien aktywowa� pole si�owe. Pech chcia�, �e natkn�� si� na mieczownika, ro�lin� r�wnie pi�kn� jak niewinne ro�linki ozdobne w cieplarni BO, zdoln� jednak�e poszatkowa� na plasterki i kombinezon, i cz�owieka przy najl�ejszym dotyku. Podczas nast�pnych dziewi�ciu dni dosz�o do kolejnych incydent�w i cho� inni cz�onkowie za�ogi nie przywi�zywali szczeg�lnej wagi do wybryk�w ch�opca, ubawieni serdecznie nabo�e�stwem, z jakim adorowa� Kaia, sam Kai, zm�czony tym wszystkim, �ywi� szczer� nadziej�, �e ma�a osierocona bestia przyci�gnie cho� na jaki� czas uwag� utrapionego Bonnarda.
Kai poci�gn�� spory �yk p�ynu wzmacniaj�cego. Cierpki smak wywo�a� uczucie �wie�o�ci, koj�cej nie tylko nerwy, ale przynosz�cej te� ulg� gard�u. Zerkn�� na rejestrator i w��czywszy komunit, przygotowa� sprz�t rejestruj�cy do spowolnienia s��w Ryxich i prze�o�enia ich potem na daj�ce si� zrozumie� d�wi�ki. W�a�ciwie nad��a� za ich trajkocz�c� mow�, lecz nagranie mog�o rozwia� wszelkie w�tpliwo�ci.
Kaia mianowano oficerem ��cznikowym mi�dzy zespo�ami. Mia� cierpliwo�� i poczucie taktu wymagane w kontaktach z powolnymi Thekami, i s�uch, i do�� oleju w g�owie, by poradzi� sobie z wiatrem podszytymi Ryximi, kt�rym w �yciu nie uda�oby si� przeprowadzi� z Thekami rozmowy, zw�aszcza �e ci ostatni nawet nie mieli zamiaru zawraca� sobie nimi g�owy.
Dok�adnie o podanym czasie dow�dca Ryxich, Vrl, nawi�za� kontakt, zasypuj�c Kaia grzeczno�ciami z pr�dko�ci� szybko strza�owego pistoletu. Kai ze swej strony przekaza� mu wiadomo��, �e BO przej�a jedynie pierwsze raporty obu za��g, sugeruj�c jednocze�nie przypuszczenie, i� burza kosmiczna, kt�r� dostrzegli, zanim jednostki badawcze opu�ci�y statek, spowodowa�a silne zak��cenia uniemo�liwiaj�ce przechwycenie pozosta�ych komunikat�w.
Vrl, uprzejmie zwalniaj�c mow� do pr�dko�ci, kt�ra musia�a go strasznie m�czy�, oznajmi�, �e nie czuje si� zaniepokojony: niech si� trapi� tym �limaki. Pierwszy raport Vrla by� niezwykle wa�ny dla jego ziomk�w - potwierdza� mianowicie wst�pne analizy przekazane przez sond�, i donosi�, i� planeta nie jest zamieszkana przez �adne inteligentne formy �ycia i mo�e stanowi� miejsce dalszego rozwoju jego rasy. Gdyby Kai by� zainteresowany, Vrl do�le mu pe�ny raport bezza�ogowym promem mi�dzyplanetarnym. Vrl zako�czy� oracj� dowcipnym stwierdzeniem, �e wszyscy s� w dobrym zdrowiu i pe�nym upierzeniu, po czym spyta�, jakie skrzydlate formy �ycia zaobserwowano na Irecie.
Kai poinformowa� go, m�wi�c tak szybko, jak tylko by� w stanie porusza� j�zykiem bez ryzyka, �e zawi��e si� mu w supe�ek, i� zaobserwowano kilka gatunk�w zwierz�t lotnych, kt�rymi zajm� si� p�niej. Kai powstrzyma� si� od zaklasyfikowania jednej z form jako padlino�erc�w, a w odpowiedzi na wytrajkotan� bez zaj�kni�cia pro�b� Vrla, obieca�, �e gdy tylko przeprowadz� badania, prze�le mu ich wyniki.
Ryxiowie, jako gatunek, mieli na sumieniu jeden przebrzyd�y grzech: ot� nie potrafili znie�� my�li, �e pewnego dnia jaki� inny skrzydlaty gatunek m�g�by zaj�� ich wyj�tkowe miejsce w PS. Ich nieprzychylne nastawienie by�o jedn� z przyczyn, dla kt�rych niecz�sto wchodzili w sk�ad za��g BO. Innym, r�wnie przekonywaj�cym powodem skromnego udzia�u Ryxich w wyprawach by�a ich niezdolno�� do przebywania w miejscach zamkni�tych. Ograniczona przestrze� doprowadza�a ich do szale�stwa, a niekiedy i do samob�jstwa, tote� niewielu stara�o si� w og�le o przydzia� do s�u�b badawczych, skoro byli tak bardzo nieprzystosowani psychicznie. Do obecnej misji zmusi�a ich konieczno��, a wi�kszo�� z nich odby�a podr� w stanie kriogenicznego snu. Vrla zbudzono dwa tygodnie pok�adowe przed osi�gni�ciem miejsca przeznaczenia, by powiadomi� go o procedurze zdawania sprawozda� i nawi�zywania kontaktu z pozosta�ymi dwiema sekcjami ekspedycji. Cho� Vrl, jak przysta�o na Ryxiego, by� postaci� wielce interesuj�c�, pe�n� wigoru i niezwykle barwn� - zar�wno pod wzgl�dem upierzenia, jak i charakteru - Kai i Varian odczuwali niema�� ulg�, maj�c u boku dla r�wnowagi ��wich Thek�w.
- Vrl pami�ta� o kontakcie? - spyta�a Varian, wchodz�c do kabiny pilota.
- Owszem. U niego wszystko w porz�dku, tyle �e po�era go ciekawo��, jakie� to skrzydlate stworzenia odkryli�my.
- Oni tak zawsze, zazdro�ni pierza�ci! - Varian zrobi�a grymas. - Pami�tam, jak przys�ali delegacj� na Uniwersytet na Chelidzie. Chcieli przeprowadzi� wiwisekcj� skrzydlatych Rylidae z Eridani 5.
Kai st�umi� w sobie dreszcz zgrozy. Nawet nie by� zdziwiony. Ryxiowie znani byli ze swej krwio�erczo�ci. Cho�by ich zaloty - samce wyposa�one s� w ostrogi, a zwyci�zca zwykle zabija rywala. Tego nie da si� przecie� ca�kowicie usprawiedliwi� na podstawie zasady doboru naturalnego. Nie trzeba zabija�, by udoskonali� genotyp.
Varian w�lizn�a si� na krzes�o.
- Znajdzie si� jeszcze troch� stymulatora? Stara�am si� dotrzyma� kroku moim towarzyszom.
Kai powita� to istne szale�stwo Varian zduszonym �miechem i poda� jej natychmiast pojemnik z p�ynem.
- Wiem oczywi�cie, �e nie musimy dor�wnywa� grawitantom - j�kn�a Varian - i wiem, �e oni wiedz�, i� nie jeste�my w stanie im dor�wna�, ale nie potrafi� nie pr�bowa�!
- Tak, to dra�ni.
- Dra�ni. Aha, Trizein powiada, �e nasze male�stwo jest rzeczywi�cie ssakiem, i trzeba mu b�dzie laktoprotein, bogatych w wapno, glukoz�, sole i ca�� mas� fosforan�w.
- Mo�e Divisti i Lunzie wystaraj� si� o co�?
- Ju� to zrobi�y. Bonnard w�a�nie karmi... powinnam chyba raczej powiedzie�: usi�uje nakarmi� Dandy'ego.
- O, prosz�. Ju� go nazwali�cie?
- Czemu nie? I tak nie reaguje na sygna� do posi�ku, jak na razie.
- Jest inteligentny?
- Do pewnego stopnia. Pewne bod�ce wywo�uj� ju� u niego instynktowne odruchy. Urodzi� si� przecie� wzgl�dnie dojrza�y.
- Czy ten tw�j ro�lino�erny te� jest ssakiem?
- Nnniiieee...
- To brzmi prawie jak "tak"...
- Skoro typy �yworodne i jajorodne koegzystuj� na jednej planecie... zak�adaj�c przy tym, �e znajdzie si� gen warunkuj�cy przetrwanie w tutejszym �rodowisku... Nie, ani Dandy, ani m�j ogromniasty ro�lino�erca nie t�umacz� struktury kom�rkowej zwierz�t wodnych Trizeina. A je�li ju� o tym mowa, to Trizein uwa�a, �e budowa kom�rkowa tego stworzenia jest uderzaj�co podobna do jakiej� innej i ma zamiar przeprowadzi� dog��bn� analiz� por�wnawcz�. Mam jego zgod�, by tymczasem opatrzy� rany zwierzaka, zanim wda si� zaka�enie. Mo�emy u�y� gazu CHCI^. Czy mogliby�my zmontowa� nad zagrod� os�on�, by nie dopu�ci� do ran krwiopijc�w? - Kai skin�� g�ow�, a Varian kontynuowa�a: - Czy m�g�by� uczuli� swoje zespo�y na padlino�erne? Niech ich wypatruj�. Zwierz, kt�ry zrani� mojego ro�linoluba, atakuje prawdopodobnie te� inne gatunki. Po pierwsze, chcia�abym si� dowiedzie�, jaki drapie�nik obchodzi si� a� tak barbarzy�sko ze swoim �upem. Po drugie, zawsze istnieje szansa, �e z�apiemy jakie� okazy, ratuj�c im �ycie. O wiele �atwiej sobie z nimi radzi�, gdy s� zbyt s�abe, by walczy� albo ucieka�.
- A� nami jest inaczej? Przeka�� polecenie zespo�om. Tylko, Varian, postaraj si� nie przerobi� tej stacji na szpital weterynaryjny, dobrze? Nie mamy zbyt wiele miejsca.
- Wiem, wiem. Zwierz�ta, kt�re s� do�� du�e, by zatroszczy� si� o siebie, i tak id� do zagrody.
Ruszyli si� wreszcie, orz