2052

Szczegóły
Tytuł 2052
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2052 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2052 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2052 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Mularczyk Nie ma mocnych Katowice: Edytor s.c., 1994 Na dysk przepisa� Franciszek KwiatkowskiTen dzie� w �yciu rodziny Pawlak�w by� wa�ny z dw�ch powod�w: Ania na dob� przed egzaminem na wy�sze studia zacz�a w�a�nie pisa� pami�tnik drgnie� swego serca i umys�u, a jej dziadek tego samego dnia rano postanowi� nieodwo�alnie umrze�. Cho� z pozoru te decyzje nie mia�y �adnego zwi�zku, to w istocie obie by�y manifestacj� przekonania, �e �yciu trzeba wychodzi� naprzeciw. Nawet ze �mierci� pod r�k� - jak to by�o w wypadku Kazimierza Pawlaka. To zdarzy�o si� po raz pierwszy. Tego ranka ani skowronek nie poderwa� go z po�cieli, ani porykiwanie g�odnych kr�w, ani r�enie nienapojonego ogierka. �wiat dawa� sw�j wielki koncert poranny, a on, Ka�mierz Pawlak, raptem og�uch�. Marynia ju� dawno wygrzeba�a si� z po�cieli, krowy wydoi�a, mleko przecedzi�a, a jej m�� le�a� pod pierzyn� nieruchomo, niczym �ci�ty pie� starej topoli. Jak kor� drzewa pokrywa siwy mech, tak jego policzki porasta�a sztywna, siwa szczecina. Jego oczy, dziwnie za�zawione, patrzy�y w popstrzone przez muchy lustro komody, w kt�rym odbija� si� zawieszony u wezg�owia �o�a obraz �wi�tej Rodziny. Ten sam obraz, przed kt�rym p� wieku temu, jeszcze w Kru�ewnikach, jego brat Ja�ko, przebiwszy kos� p�uco W�adys�awa Kargula w obronie Pawlakowej miedzy, przysi�g� sk�ada�, �e cho� musi uchodzi� przed nieludzk� sprawiedliwo�ci� prawa, to drogi do domu nie zapomni i wr�ci na sw� ojcowizn�, �eby ko�ci Pawlak�w nie szuka�y si� po �wiecie. Mo�e wpatrzony tak nieruchomym wzrokiem w odbicie �wi�tego obrazu Ka�mierz widzia� w�a�nie tamt� scen� przysi�gi, z�o�onej rodzinnej ziemi? A mo�e przypomnia� sobie, jak wie�li ten obraz towarowym wagonem wraz z dobytkiem i woreczkiem kru�ewnickiej ziemi, kt�r� przysz�o im potem posypa� gr�b babci Leonii? Ziemia zawsze by�a czym�, o co si� modlono w ich rodzinie, czego broniono nawet kos�. I oto nadesz�a chwila, �e nie mia� ju� si�y broni� tej ziemi, bo te� i nie by�o dla kogo... Nigdy jeszcze mu si� to nie zdarzy�o; by nie wsta� z po�cieli r�wno z pianiem koguta. Ani razu w �yciu nie chorowa�, a jak kto� w taki ciep�y, lipcowy dzie� spoczywa pod pierzyn�, to musi by� albo koniec �wiata, albo jego koniec. Tak te� sobie pomy�la�a Marynia, gdy nakarmiwszy �winie zajrza�a do sypialni. Ka�mierz le�a� sztywno z tak� min�, jakby trzyma� w ustach �ab� i nie m�g� si� zdecydowa�, czy j� po�kn��, czy wyplu�. Na jego rozmi�kczonej rozpacz� twarzy co chwila l�dowa�y muchy, uporczywie staraj�c si� wej�� w g��b dziurek od nosa. Ka�mierz trzyma� bezw�adne r�ce na pierzynie, jakby si�y ju� nie mia� odp�dzi� nawet muchy. Wysun�� tylko doln� warg�, jak z�owiony karp, kiedy chwyta rozpaczliwie powietrze, i dmuchn�� sobie prosto w nos, sp�dzaj�c rozleniwione s�o�cem muszyska. - Awo patrzaj - u�ali� si� �piesznie nad sob�. - Te gady tak mnie oblaz�y, jakby ja ju� truch�em by� - zerkn�� z ukosa na Maryni�, jakie te� te s�owa zrobi�y na niej wra�enie i dorzuci� z g��bokim westchnieniem: - Ot, cz�owiecze, jak ty do �cierwa upodobni� sia, znaczy �e przyszed� na ciebie koniec. Zabrzmia�o to jak wyrok, wydany na siebie samego. Marynia przyjrza�a si� z trosk� bole�nie wykrzywionej twarzy m�a: mie� kaca ch�op nie mo�e, bo nie pi� od czasu pierwszej komunii Kargulowej wnuczki. Wczoraj sam fur� siana za�adowa�. Mo�e si�, nie daj Panie Bo�e, pod�wign��? - Mo�e arbatki wypije, a? - patrzy�a mu czujnie w oczy. Ka�mierz skrzywi� si� niech�tnie, jakby ta propozycja �wiadczy�a o bezmiernej g�upocie jego �ony: muchy siadaj� na nim jak na �cierwie, czuj�c, �e �ycie z niego uchodzi, a ona mu "arbatki" proponuje! - Pr�dzej ja by witroleju wypi�, �eb' d�u�ej na tym padole niemordowa� sia... - Aj, Bo�e�ciu, zebra�o mu si� umiera� - Marynia patrzy�a na bole�ciw� twarz Ka�mierza z wyra�nym wyrzutem. - A ty pyta� mnie, czy ja ch�tna wdow� zosta�? Ka�mierz popatrzy� na ni� z ukosa z bezmiernym lekcewa�eniem jak na much�, co swoim bzyczeniem pr�buje zag�uszy� spi�owy dzwon. A jemu w�a�nie bi� taki dzwon. - Pora na mnie - wyszepta� jak grzesznik, kl�cz�cy przy konfesjonale. - Nie ma co po tym �wiecie jak pokutna dusza szasta� sia. Dla ch�opa grzech ziemi� w ja�owizn� wp�dzi�, a ja tej ziemi przysz�o�ci ju� zapewni� nie mog�. Jak pa�stwo chce j� przej��, ta� po co mnie �y�? - Ka�mierz, ta� pogrzeb kosztuje - Marynia apelowa�a tym razem do jego zmys�u gospodarskiego. - A z pa�stwem to ma�o razy my wygrali? W czterdziestych latach za Miko�ajczyka do UB ciebie ci�gali, straszyli, �e zdrajc� popierasz, w pi��dziesi�tych do ko�choza nas chcieli zaci�gn��, ale nie by�o na nas mocnych! Tak i teraz tyle to pa�stwo tobie narobi, co pies kotu w dziurawej stodole... Cho� Marynia m�wi�a ze szczerym przekonaniem, Ka�mierz odczu� to najwyra�niej jako przeciwstawienie si� jego koncepcji. - Ot, koczerbicha jedna! - ze�li�o go, �e Marynia usi�uje zepsu� bezlitosn� powag� chwili, potrz�saj�c grzechotk� naiwnych argument�w. - Mnie ksi�dz potrzebny, a nie twoja agitacja! - Wezw� lekarza - przera�ona Marynia cofa�a si� ty�em ku drzwiom, patrz�c teraz na Ka�mierza takim wzrokiem, jakby bra�a ju� z niego miar� na trumn�. Zatrzyma� j� gestem ledwo uniesionej z po�cieli d�oni. - Aj, Bo�e�ciu, na c� te koszta? - zaniepokoi� si�, wiedziony ch�opskim wyrachowaniem. - Ta� ze �mierci �aden doktor mnie nie wyleczy. Raz si� cz�owiek rodzi i raz umiera... - A nie za pr�dki ty do tego umierania? Wczoraj on fur� siana zwi�z�, kop� ustawiwszy, a dzi� bez dania racji do umarcia szykuje sia! - Mnie nie z choro�ci pora odej�� - dr��cym ze wzruszenia g�osem �piewnie wyzna� Ka�mierz, a zabrzmia�o to tak jakby wyg�asza� nad w�asn� trumn� ostatnie s�owa po�egnania. - C� ty zrobisz, cz�owiecze, jak w zegarze twojego �ywota spr�yna urwawszy sia? - Odk�d to ty taki zegarmistrz? - Marynia wci�� nie mog�a si� pogodzi� z my�l�, �e ma przed sob� konaj�cego. Ka�mierz omi�t� j� spojrzeniem cz�owieka g��boko ura�onego czyj�� grubosk�rno�ci�. - A zapomnia�a to, jak babcia Leonia do nieba szykowa�a sia i��? Kiedy nadesz�a pora, �e jego matka mia�a �egna� si� ze �wiatem, wymog�a na Ka�mierzu obietnic�, �e klaczk� o�rebi, Witi� bogato o�eni i kru�ewnick� ziemi� z woreczka posypie jej gr�b. Potem, patrz�c na poniemiecki zegar z ci�arkami w kszta�cie szyszek �wierka, powiedzia�a z bezmiern� pewno�ci�, �e o sz�stej wieczorem gromnice mog� przy niej zapali�. Darmo Ka�mierz wahad�o zegara zatrzyma�: punktualnie o sz�stej babcia Leonia ostatni raz wyda�a westchnienie tak lekkie, jakby motyl z�o�y� skrzyd�a... - Tak ono i ze mn� b�dzie! - stwierdzi� Ka�mierz z bezlitosn� pewno�ci� siebie, krzywi�c przy tym nos, bo mu si� natr�tne muszyska pcha�y prosto w dziurki. - Wida� to u nas rodzinne, �e ka�dy wie, kiedy jego pora odej��... Wygl�da�o wi�c, �e decyzja zapad�a. Tylko godziny Ka�mierz nie poda�. Marynia czu�a, �e nie przekona go, by si� tak bardzo nie spieszy� na spotkanie z babci� Leoni�. Jak zwykle w wa�nych dla rodziny chwilach wci�gn�a do dzia�ania s�siada: na Ka�mierza koniec przyszed�, niech Kargul bierze rower i na poczt� do Lutomy�la gna! Trzeba nada� depesz� do Paw�a. Oto tre��: "Ojciec umieraj�cy, przyjed� natychmiast". Kargul nie odm�wi� pomocy s�siedzkiej. Rower napompowa�, nogawk� spi�� agrafk�, �eby mu si� w �a�cuch nie wkr�ci�a. Nie spieszy� si�, czekaj�c a� Marynia wyruszy zawiadomi� Witi�, �e ojcu zbrzyd�o �ycie. Ledwie Pawlakowa znikn�a za bram� - Kargul zajrza� do sypialni Pawlaka. O czym rozmawia� z Ka�mierzem, tego Marynia ju� wiedzie� nie mog�a, bo cz�apa�a w gumiakach przez ��ki do obej�cia syna z wiadomo�ci�, �e lada moment zostanie p�sierot�, a jego c�rka Ania straci dziadka, dla kt�rego zawsze by�a oczkiem w g�owie. 2 W tym czasie Ania, nie�wiadoma zbli�aj�cej si� tragedii, ko�czy�a pisa� drug� stron� swego pami�tnika. Pisa�a to, czego by nie powiedzia�a nikomu g�o�no, tak jak nie wyspowiada�aby si� ksi�dzu ze swoich grzesznych sn�w. Ale czy w�a�ciwie to, o czym Ania �ni�a, by�o naprawd� a� tak grzeszne? "Je�li strat� bezpowrotn� jest ka�dy rok bez mi�o�ci, to ja straci�am, ju� osiemna�cie lat. Ale jak si� wreszcie urw� z tej cholernej wiochy, to wiem, �e spotkam to, na co zas�uguj�. Dot�d nie zakocha�am si� w nikim, bo uwa�am, �e zas�uguj� na co� lepszego ni� na przyk�ad ten zootechnik Palim�ka, co ta�cz�c ze mn� w remizie powiedzia� bezczelnie, �e ca�e szcz�cie, �e inseminacja obejmuje tylko �wiat zwierz�cy, bo inaczej to on by by� przeciwko post�powi. Uda�am, �e nie rozumiem aluzji, ale jak on dalej mnie przyciska� w ta�cu i zacz�� szepta�, �e taniec to tylko wst�p do rozkoszy, kt�r� on mi mo�e da� - pomy�la�am sobie, �e gdyby tak dziadek us�ysza� jego propozycj�, to da�by mu taki pop�d, �e odechcia�oby mu si� wszelkich rozkoszy. Przyjemnie jest si� podoba�, ale ja zas�uguj� na co� wi�cej ni� PGR-owski zootechnik! "Filipinka" w ostatnim numerze og�asza�a pytanie: Czym jest �ycie ciekawe? Wedle mnie to stawia� wszystko na jedn� kart�. Jak kocha� - to a� do ko�ci! Marz� o wielkiej mi�o�ci, ale mam pecha, bo urodzi�am si� w rodzinie uczciwych rolnik�w, kt�rzy nie umiej� nawet da� �ap�wki, �ebym dosta�a si� na studia. Chytrusy uwa�aj�, �e wystarcz� mi punkty za pochodzenie. Ja nie my�l� si� chwali� tym pszenno-buraczanym pochodzeniem, bo jak sk�ada�am papiery we Wroc�awiu na geografi�, to jeden taki blondyn (podobny do Marka Grechuty) zajrza� mi w ankiet� i powiedzia� z tak� min�, jakby w�cha� psie g�wno: "Ojciec baran, matka - owca, a z ciebie kawa� razowca". Jak to powt�rzy�am dziadkowi, to powiedzia�, �e takiego by do kieratu zaprz�g� i batem pogania�, p�ki by nie zrozumia�, �e jest g�upszy od konia... Niestety, by� bardzo przystojny i podoba� mi si�, ale pewnie by mnie ola� jako t� "wioch� ". Jak zdam, b�d� na wsi tylko go�ciem..." I dziadek, kt�ry tak uj�� si� za jej osob�, a tak�e rodzice wydawali si� teraz Ani osobami, kt�re stoj� na peronie i �egnaj� poci�g, uwo��cy j� w r�ow� przysz�o��. Ta przysz�o�� czeka�a na ni� tu� za progiem: ju� jutro jedzie na egzamin. Jak zda - urodzi si� w�a�ciwie po raz drugi. Czu�a si� jak gwiazda czekaj�ca na odkrycie przez jaki� wielki teleskop mi�o�ci. Ale nie by�aby godna tej nie nazwanej jeszcze mi�o�ci, gdyby nie wysz�a ku niej w odpowiednim rynsztunku. Gwiazda, kt�ra chce by� odkryta, musi rozsiewa� blask. Dlatego zacz�a z przej�ciem przegl�da� numer "Filipinki" ze zdj�ciami dziewcz�t, demonstruj�cych nowe fryzury i nakrycia g�owy: modne by�y turbany oraz ma�e, m�skie kapelusze; w�osy do po�owy plec�w lub wariant "na pazia". A� zamar�a z przera�enia, przeczytawszy �e "afro" ju� niemodne: przecie� zanim kupi�a "Filipink�", dzi� rano w Lutomy�lu kaza�a sobie zrobi� "afro" i teraz mia�a ca�� g�ow� skr�con� w spr�ynki. Zanotowa�a dr��c� r�k� w pami�tniku: "Jak ja wypadn� w oczach komisji egzaminacyjnej? Jeszcze pomy�l�, �e jestem buras z PGR-u! A matka, jak mnie zobaczy�a, zakaza�a mi si� dziadkowi pokazywa� na oczy, bo jak on zobaczy te spr�ynki na g�owie, to pomy�li, �e mi si� we w�osy nietoperz wkr�ci�! Dlaczego wszyscy starzy s� tak samo przeciwko w�adzy, jak i przeciw modzie?..." To ostatnie zdanie by�o nieomal prorocze, gdy� w tej chwili do domu Witii i Jad�ki wpad�a zdyszana Marynia i zanim zd��y�a wykrztusi� hiobow� wie�� na temat Ka�mierza, na widok sko�tunionej na "afro" g�owy wnuczki dramatycznym gestem zakry�a oczy. - A co� ona?! Z po�aru biedulka uciek�a, czy jak? Marynia zamruga�a oczyma, wietrz�c kolejne nieszcz�cie, kt�re spad�o na rodzin�. - Na egzamin jej tak� nowoczesn� zachcia�o si� by� - mrukn�a Jad�ka, patrz�c te� ze zgroz� na g�ow� c�rki, kt�ra przypomina�a jej szczotk� na drucie, u�ywan� przez kominiarzy. - Wyczupirzy�a si�, �e a� strach tak� po ksi�dza wys�a� - stwierdzi�a Marynia, patrz�c na wnuczk� jak na cyrkow� wolty�erk�. - Ta� ksi�dz Durde��o pomy�li, �e Murzynka jaka� do niego przysz�a o ostatni� pos�ug� prosi�! - A kto umiera, babciu?! - spyta�a Ania. - Dziadek tw�j - przez zd�awione gard�o Maryni przecisn�a si� wreszcie ta straszna wie��. - Ania, ano galopem le� na skr�ty po ksi�dza, �eb' on z wiatykiem do dziadka pofatygowa� sia! - To akurat dzi� si� dziadkowi zebra�o na umieranie, jak ja jutro jad� do Wroc�awia na egzamin?! Ani nie w smak by� egoizm dziadka. Jad�ka zgromi�a c�rk� wzrokiem. Obj�a te�ciow� czu�ym u�ciskiem, a ta wznios�a oczy do g�ry i powiedzia�a, jakby akceptuj�c wyroki nieba: "Dw�ch �mierci nie b�dzie, a przed jedn� ty nie ucieczesz, cz�owiecze"... Ania by�a w d�insach, kiedy spad�o na ni� zadanie przyprowadzenia do zagrody dziadka ksi�dza Durde��o z ostatnim namaszczeniem. Ksi�dz niech�tnie widzia� wszelkie modne stroje. Nie czytaj�c "Filipinki", nie m�g� wiedzie�, �e Barbara Hoff uzna�a, �e d�insy ju� wychodz� z mody. Ania otworzy�a szaf�, wybra�a kwiecist� sukienk�, kt�ra przypomina�a ��k� w maju. Ta sukienka wzbudzi�a zachwyt w zootechniku Palim�ce. Do tego stopnia zapatrzy� si� raz w t� majow� ��k�, oblekaj�c� cia�o Anny Pawlak, �e omal nie wjecha� swoim "wartburgiem" na s�up stacji "trafo". Teraz Ania musia�a wybra�: czy chce zrobi� dobre wra�enie na PGR-owskim zootechniku, czy raczej z�e na ksi�dzu proboszczu. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e raczej nie wypada prowadzi� ksi�dza do umieraj�cego w ��to-niebiesko-czerwonej sukience, nie si�gaj�cej nawet kolan. Sporo czasu jej zesz�o, nim zdecydowa�a si� na bluzk� w kolorze jesiennych li�ci i granatow� sp�dniczk�. W tym stroju mia�a zamiar nazajutrz wyst�pi� przed komisj� egzaminacyjn�. Na �yczenie matki ukry�a swoje "afro" pod chusteczk�. Kiedy j� wi�za�a pod brod�, pomy�la�a, �e jutrzejszy egzamin b�dzie dla niej wyzwoleniem od ci�aru opieki tej zacofanej rodzinki. Studia jawi�y si� jej nie jako lata pracy, lecz jako szansa wyzwolenia si� spod kontroli, szansa spotkania wielkiej mi�o�ci. Nie wiedzia�a tego - bo wiedzie� jeszcze nie mog�a - �e mi�o�ci znale�� nie mo�na, trzeba na ni� zachorowa�. Ledwie wysz�a za bram� obej�cia rodzic�w, �ci�gn�a chustk� z g�owy na widok nadje�d�aj�cego "wartburga" zooteehnika. Na widok fryzury "afro" kierowca przyhamowa� tak ostro, �e omal nie wjecha� prosto w marynarza, kt�ry ze wzrokiem wbitym w przysz�o�� dzier�y� w r�ku ko�o steru. Plakat z napisem "Program Partii programem narodu" wisia� na p�ocie Sierakowskiego, i ten, cho� osobi�cie jako bezpartyjny nie wierzy� w prawdziwo�� tego has�a, pilnowa� plakatu, bo w�jt Fogiel od tego, czy plakat przetrwa na p�ocie do �wi�ta 22 lipca, uzale�ni� przydzia� eternitu na stodo�� Sierakowskiego. Wartburg zatrzyma� si� o p� metra od ozdobionego plakatem p�otu i Ania nie bez satysfakcji stwierdzi�a, �e jej fryzura robi piorunuj�ce wra�enie. Mo�e to by� dobry prognostyk na jutrzejszy egzamin: w tej komisji s� chyba nie tylko doktorzy czy profesorowie, ale tak�e m�czy�ni. 3 Zanim Ania dotar�a na plebani� w Rudnikach, do r�k zamieszka�ego we Wroc�awiu Paw�a Pawlaka dosz�a ju� wys�ana na �yczenie Maryni depesza. Ksi�dz Durde��o, kt�rego Ania zasta�a w sadku przy plebanii, powita� Ani� w starym kapeluszu i czarnej siatce na twarzy. Nurkowa� co chwila w g��b swoich uli, a nad nim wirowa� brz�cz�cy s�up pszcz�, do kt�rych ksi�dz Durde��o przemawia� pieszczotliwie: "Tylko spokojnie, bydlaki, tylko spokojnie; cholery jedne..." Na wie�� o tym, �e dziadek Ani oczekuje go z ostatnim namaszczeniem, ksi�dz Durde��o westchn�� z nieukrywan� bole�ci�: - Jak ju� tacy patrioci odchodz�, to faktycznie zwyci�y nied�ugo Front Jedno�ci Narodu. Popatrz, dziecko, na te bydl�tka bo�e - r�k� w r�kawicy wskaza� wiruj�ce wok� ula pszczo�y - One z byle czego robi� mi�d, a taki Gierek z miodu, jakim jest nasz nar�d, robi byle co... Zanim ksi�dz Durde��o dogada� si� z pszczo�ami, zanim zdj�� z g�owy stary kapelusz i siatk�, z Wroc�awia zd��y� ju� wyruszy� w drog� do Rudnik m�odszy syn Kazimierza Pawlaka. Jego czerwony Fiat 126 P mie�ci� ca�� rodzin�: obok ubranego w ciemny garnitur Paw�a siedzia�a w szarej sukience jego �ona, Wanda. Z ty�u przylepi� nos do szyby siedmioletni Mareczek, uradowany niespodziewan� wycieczk�, kt�r� spowodowa�a depesza o �mierci dziadka. Dziadek nie m�g� mu sprawi� wi�kszej przyjemno�ci. Na dachu "malucha", przywi�zany misternie sznurkiem, spoczywa� ogromny wieniec �a�obny: tarcza z krwistoczerwonych r�, okolona ram� zielonej jedliny. Za mkn�cym pospiesznie "maluchem" powiewa�y wst�gi szarf, na kt�rych z�ote litery wyra�a�y synowski b�l i cierpienie z powodu odej�cia nieod�a�owanego seniora rodu Pawlak�w... Tymczasem ten, dla kt�rego przeznaczone by�y wie�ce i szarfy, le�a� dalej w po�cieli, a jego szeroko otwarte oczy patrzy�y martwo w sufit. Gdyby nie te muchy, co mu uparcie nad g�ow� bzycza�y, mo�na by pomy�le�, �e Ka�mierz ju� dawno spe�ni� swoj� obietnic� i po�egna� si� z tym �wiatem. Ale natr�tne muszyska co i raz l�dowa�y na jego czole, brodzie, policzkach - i w�wczas r�ce Pawlaka, kt�re spoczywa�y na pierzynie niczym odr�bane od pnia ga��zie, podrywa�y si� ku twarzy. Rozlega�o si� g�o�ne pla�ni�cie, wzmaga�o si� bzyczenie sp�oszonych much. Rozgniecione d�oni� ofiary Ka�mierz rzuca� na pod�og� przy ��ku. Przerwa� polowanie, gdy do izby zajrza�a Marynia. Zastyg� w bezruchu jak rze�ba na sarkofagu. Pozwala� nawet muchom wwierca� si� w ma��owiny uszu. Nie odpowiada� na �adne pytania, jak cz�owiek, kt�remu pozosta�o odby� ju� tylko jedn� rozmow�: z samym Panem Bogiem. Marynia westchn�a ci�ko i wycofa�a si� za drzwi. W�wczas Ka�mierz uni�s� r�k� i podj�� swoje polowanie. W pewnej chwili dobieg�o do niego z podw�rza kwiczenie �wi�. Wspar� si� na �okciu i poprzez mu�lin firanek stara� si� dojrze�, kto tam si� rz�dzi jego inwentarzem. W otwartych drzwiach chlewika Pawlak�w sta� Kargul. Pot �cieka� mu spod ronda k�apciatego kapelusza, kiedy przegarnia� grabiami stado Pawlakowych �wi�. Ma�e i du�e wieprzki k��bi�y si� w zagrodzie, a Kargul przygl�da� im si� krytycznie, jakby szuka� okazu nadaj�cego si� na ok�adk� "Przekroju". - Mo�e ten? - Kargul grabiami wypchn�� z chlewika �redniego wieprzka i spogl�daj�c w stron� Maryni, czeka� na jej opini�, jakby obydwoje byli w jakim� jury konkursu na miss �wi�skiej urody. Ale Marynia jako� nie mog�a si� zaanga�owa� w spraw� wyboru kandydatki na styp� po Ka�mierzu. Ubrana w ciemn� sukni�, jakby za chwil� mia�a i�� do fotografa, patrzy�a niecierpliwie na bram�, oczekuj�c przybycia najbli�szych: Jad�ka pobieg�a na pole po Witi�, powinni by� pierwsi; Ania posz�a po ksi�dza; chyba nie b�dzie go prowadzi� asfaltem, tylko na skr�ty przez pola, wi�c tylko ich patrze�; Pawe�ek, cho� a� we Wroc�awiu mieszka, to ma przynajmniej sw�j samoch�d, do kt�rego jego ojciec sporo grosza do�o�y�, jak�e bowiem inaczej asystent na Politechnice m�g�by si� zdoby� na taki luksus? Kargul wygna� �winiaki przed chlewik, �eby z lepszej perspektywy wybra� ofiar� godn� tego, by zaspokoi� apetyty go�ci na konsolacji po gospodarzu. Z praktycznych wzgl�d�w zdecydowa� si� na niewyro�ni�tego wieprzka o k�apciowatych uszach. - Niech no Marynia na tego parsiuczka obejrzy sia - �omoc�c grabiami po grzbiecie �aciatego wieprzka wypchn�� go na �rodek podw�rza. - On by mi na oko pasowa�: od wiosny mniej �arty, a taki wi�cej markotny. W sam raz na konsolacj� on nadaje sia. Marynia, s�ysz�c t� opini�, a� skuli�a si� w ramionach: Jak�e to? Jeszcze ksi�dza przy Ka�mierzu nie by�o, jeszcze wyspowiada� si� nie zd��y� ani wyrazi� swej ostatniej woli - a Kargul ju� uczt� po nim szykuje?! �aciaty wieprzek z nastroszon� szczecin� sta�, sm�tnie pochylaj�c �eb, jakby rozumia�, �e w tej chwili decyduje si� jego los. Marynia przenios�a spojrzenie ze �wi�skiego ryja na otwarte na wp� okno pokoju, w kt�rym Ka�mierz spoczywa� w upstrzonej przez muchy po�cieli: nie daj Bo�e, us�yszy jeszcze bas Kargula i rzeczywi�cie uzna, �e nie ma dla niego odwrotu! Po�o�y�a palec na wargach, �eby powstrzyma� s�siada, kt�ry z coraz wi�kszym zapa�em rekomendowa� wybran� sztuk�. - Ano, patrzaj, Marynia - szturcha� grabiami poni�ej podkr�conego w precelek ogona wieprzka. - Sam Ka�mierz labidzi�, �e ten kaban z wagi wam zlatuje, cienki jak deszczka zrobiwszy sia, ta� nale�y sia skorzysta� z okazji i jego zaciuka� - nie zwracaj�c uwagi na rozpaczliwe gesty Maryni, wskazuj�cej okno sypialni, tubalnym g�osem z gospodarsk� trosk� rozpatrywa� wady i zalety wieprzka, przeznaczonego do u�wietnienia ostatecznego po�egnania Ka�mierza. - Tylko ile g�b na tej konsolacji ma by�, a? �eb' on za chudy nie by� na te uroczyste okazje... Czeka� na opini� Maryni, bo stypy nie urz�dza si� na �apu-capu. Wiadomo, �e na wsi tak ci� wspominaj�, jak si� na stypie objedz�, tyle �ez wylej�, ile w�dki wypij�. - A telegram� on nada�? - upewni�a si� p�g�osem Marynia, jak zwykle w uroczystych momentach zwracaj�c si� do s�siada w trzeciej osobie. - Ta�, pewnie. - Znaczy Pawe�ka z Wandzi� i Mareczkiem tylko patrze�... - To trzy g�by - odliczy� na palcach Kargul - Witia, Jad�ka i Ania, razem sze�� - rozczapirzy� paluchy drugiej r�ki. - Ja swoje dzieci te� zawezwa� na okoliczno��, �e przyszed� na niego koniec. A jak si� doda s�siad�w, ksi�dza proboszcza i reszt� samych swoich, to mo�e tym jednym kabanem konsolacji nie op�dzi sia? - A co z Ja�kiem? - Marynia nagle przypomnia�a sobie o bracie Ka�mierza. - Ta� to najbli�sza rodzina! - Dla mnie te� - skwapliwie przytakn�� Kargul. - Przecie my tu razem z Johnem osiemna�cie lat temu nasz� Ani� chrzcili: - Trzeba mi lecie� do miasta na poczt� i telegram� do Chicago s�a�, John by mi nie darowa�! - Aj, kobito, ta� to konieczno�� najsampierw Ka�mierza nam�wi�, �eb' on jeszcze z tydzie� z umarciem wstrzymawszy sia, jak chce si� z Johnem po�egna�. Inaczej nie zd��y on z Ameryki przyko�dyba� sia... - Ot tobie na! A spr�buj ty mojego przekona�! Jak on sobie co umy�li, to przeprowadzi cho� po trupie! - Gorzej, �e tym razem to po w�asnym - westchn�� Kargul i zacz�� z powrotem zagania� grabiami wieprzki do chlewa. Tylko tego �aciatego ze sm�tnie zwieszonymi uszami zostawi� na podw�rzu. Pog�adzi� go �yczliwie po stoj�cej d�ba szczecinie i pocieszy� g��bok� refleksj�: "Ano, poniuraj ty sobie ryjem po b�ocie i nie b�j sia, bo dw�ch �mierci nie b�dzie. Pod tym wzgl�dem i kabanowi, i cz�owiekowi jednaki los..." �aciaty wieprzek podrepta� za stodo��, �eby nacieszy� si� rosn�c� tam pokrzyw�, a Marynia, �ciskaj�c kurczowo palce sta�a w bramie obej�cia, patrz�c w g��b ulicy: kto pierwszy z rodziny zjawi si� w ostatniej potrzebie? 4 Bocian zastyg� z uniesion� jedn� nog� i patrzy� czujnie w stron� przemierzaj�cych ��k� ludzi. Jad�ka w fartuchu sz�a przed Witoldem, kt�ry kroczy� za ni� ci�ko w dziurawych gumiakach. Na ramieniu ni�s� drewniane grabie, bo wiadomo�� o stanie Ka�mierza zasta�a go przy grabieniu drugiego pokosu siana. Chcia� i�� prosto do obej�cia ojca, ale Jad�ka stanowczo zaprotestowa�a: - Jakby to wygl�da�o? Powszechnie szanowany obywatel z �yciem si� �egna, a ty w gumiakach? - Dla mnie to �aden "szanowany obywatel", tylko m�j ojciec - zaoponowa� Witia. - Jak ch�op umiera, to mu orkiestra nie gra, tylko co najwy�ej skowronek �piewa. A ojciec ca�e �ycie od skowronka do �aby na nogach przy gospodarce si� kr�ci�. Lepiej p�jd� jak stoj�. Na poci�g mo�na si� sp�ni�, ale nie na koniec czyjego� �ycia... - Tw�j ojciec to prawdziwy ch�op; a taki oczu nie zamknie, p�ki wszystkich swoich spraw z tym �wiatem nie za�atwi. Witia nie by� pewien, czy ta opinia Jad�ki by�a wyrazem uznania dla charakteru Pawlaka, czy te� przytykiem do jego uporu i bezmiernej chytro�ci. Sam jako Pawlak chcia� postawi� na swoim i od razu i�� do ojca w gumiakach i przepoconej koszuli, ale Jad�ka przypomnia�a mu, �e ich Ania pobieg�a po ksi�dza Durde���: - Ksi�dz z wiatykiem b�dzie, a ty jak od gnoju? - Mo�e ja tam wa�niejszy od ksi�dza - mrukn�� Witia. - Mo�e by�, �e m�j ojciec wi�cej ma mnie do powiedzenia jak Panu Bogu. - Owa, ty nawet do sekretarza partii na Uniwersytecie nie dopcha�e� si�, �eby da� przed egzaminem ws�wk� za przyj�cie Ani, a teraz od samego Pana Boga wa�niejszy? - Pewnie tato b�dzie chcia� ostatni� wol� og�osi�. - �eby� tylko nic nie obiecywa� - ostrzeg�a go Jad�ka, najwyra�niej podejrzewaj�c starego, �e ten potrafi nawet w�asn� �mier� rozegra� z korzy�ci� dla siebie. - Zawsze liczy�, �e Ania na wsi zostanie, po�eni si� i ziemi� po nim obejmie... - stawiaj�c bocianie kroki Witia sm�tnie pokiwa� g�ow� nad zaprzepaszczonymi nadziejami ojca. - I teraz pewnie te� tato pyta� b�dzie, co z Ani�... - Mo�e by� nasza Ania tak wysoko zajdzie, �e j� kiedy w telewizji poka�� - westchn�a Jad�ka patrz�c w b��kitne niebo, na kt�rym ko�owa� majestatycznie bocian. - Tej ca�ej telewizji to tato nie mo�e Panu Bogu i nam wybaczy�, bo uwa�a, �e nasza Ania przez to, �e si� tak tego �wiata napatrzy�a, chce ze wsi ucieka�. - Witia przypomnia� sobie przysi�g� ojca. - Przecie� powiedzia�, �e u niego w domu ta ca�a telewizja b�dzie po jego trupie! - Mo�e i by�o w tym troch� racji, �e on nieprzysz�o�ciowy? No bo jak kto� teraz telewizji przeciwny, to on niedzisiejszy. - Komisja uzna�a tat� za nieprzysz�o�ciowego nie przez to, �e nie ma telewizji, tylko �e nast�pc�w nie ma! - zgromi� j� Witia. Nagle obydwoje przystan�li, patrz�c w stron� zalanego s�o�cem bezmiaru z�otych zb�. To od tamtej strony ni�s� si� cieniutki d�wi�k dzwoneczka, kt�remu akompaniowa�y ch�ry skowronk�w. 5 R�ka ministranta targa�a dzwoneczkiem. Ch�opiec przyobleczony w bia�� kome�k� kroczy� z powag� przez miedz�, wiod�c za sob� ksi�dza Durde��� z wiatykiem i Ann� Pawlak w szykownej bluzce, przeznaczonej na jutrzejszy egzamin. Szli skr�tem przez pola maj�tku PGR-u. Ministrant prowadzi� ich miedz� mi�dzy m�odymi kartoflami a rzadkim �ytem i wy�ysia�� pszenic�. Ta miedza wyprowadzi�a ich prosto na rozleg�� ��k�, kt�r� decyzj� dyrektora PGR-u Ryszarda Pilcha zamieniono na polowe lotnisko. Przy obitym blach� barakowozie pra�y� si� w lipcowym upale samolot rolniczy "gawron". Jego pilot z nagim torsem pra� w misce swoje koszule, k��c�c si� zajadle z dyrektorem Pilchem o podzia� kompetencji. - Wedle przepis�w mnie nie obowi�zuje �adowanie na samolot preparat�w chemicznych - wrzeszcza� pilot, nie przestaj�c ugniata� w rdzawoburej wodzie pranych koszul. - Ma tu by� oddelegowany specjalny cz�owiek odpowiedzialny za chemizacj�! - A sk�d ja panu wezm� chemika? - dyrektor Pilch macha� r�kami jak wiatrak, bo nie nawyk� do tego, �eby mu kto� stawa� okoniem. - Po to zam�wi�em samolot, �eby lata�, a nie �eby sta�! Od stoj�cego samolotu stonka mi z kartofli nie ucieknie. Pan tu si� naj�� pra� czy lata�?! - B�dzie latanie, jak kto� odpowiedzialny b�dzie podpisywa� faktury i �adowa� do zbiornik�w t� trucizn� - pilot, nie wyjmuj�c r�k z brudnej wody, zapatrzy� si� w stron�, sk�d ni�s� si� cieniutki trel dzwoneczka. Dyrektor Pilch kopn�� z w�ciek�o�ci� ��ko polowe, kt�re pilot roz�o�y� w cieniu skrzyd�a "gawrona". - Jutro przyjedzie sta�ysta, to go tu skieruj�, ale na razie ja p�ac� za ka�dy dzie� wynaj�cia samolotu, a pan tu pla�� sobie urz�dza?! - w bezsilnej z�o�ci wywlek� ��ko spod skrzyd�a na s�o�ce. Pryskaj�c �lin�, wylicza� sankcje, jakie spadn� na g�ow� pilota, kt�ry od pocz�tku wyda� mu si� cz�owiekiem nieodpowiedzialnym, gdy� - jak mu doni�s� traktorzysta Podoba - wieczorami gra� na harmonii i �piewa� legionowe piosenki. Ju� chcia� mu wytkn�� to zami�owanie do z�ych tradycji, lecz nagle zamilk�, widz�c �e pilot kornie pochyla g�ow�. Pilch zamilk� zdumiony: czy�by pilot uznawszy jego pretensje, przeprasza� go a� na kolanach? Nie s�ysza� ani dzwoneczka ministranta, ani skowronk�w na niebie. Jak zwykle s�ysza� tylko siebie. Nauczy� si� krzycze� g�o�no, zgodnie ze swoj� dewiz�, �e w pegeerze pracuj� chamy, a do chama tylko g�o�no, bo inaczej nie zrozumie. Poza tym przywyk� tak�e w domu g�o�no krzycze�, bo jego ojciec - eks-rotmistrz kawalerii - bardzo s�abo s�ysza�. Tak wi�c krzyk wydawa� si� magistrowi Pilchowi najw�a�ciwsz� form� komunikacji. - Ja mam harmonogram rob�t - grzmia� nad kornie schylon� g�ow� pilota. - Jaki harmonogram? - powiedzia� p�g�osem pilot, patrz�c w stron�, z kt�rej nadchodzi� ten dziwny orszak. - Cz�owiek si� z �yciem �egna, a pan w k�ko o stonce. Dopiero teraz dyrektor Pilch zauwa�y�, przed kim to pilot przykl�k� na jedno kolano. Z ksi�dzem Durde��� od dawna mia� na pie�ku, bo proboszcz zwykle pielgrzymki organizowa� akurat w najgor�tszy czas �niw, odci�gaj�c jego za�og� od wykonania zada� produkcyjnych, tego roku w Dniu Zwyci�stwa urz�dzi� uroczyst� pierwsz� komuni� i rodzice - zamiast nie�� flagi i transparenty "Chcemy �y� w pokoju" - postawili te transparenty pod murem ko�cio�a i poszli patrze�, kt�re dziecko ma naj�adniejsz� w gminie sukienk�. Tymczasem kto� farb� emulsyjn� dopisa� na transparencie s�owa "przynajmniej z kuchni�" - i dyrektor Pilch musia� powo�a� komisj� do wykrycia dywersyjnej dzia�alno�ci. Kiedy teraz ministrant przechodzi� tu� przed �mig�em "gawrona", dyrektor nie m�g� si� powstrzyma� od g�o�no rzuconej uwagi: - Z Bogiem lepiej nie chodzi� na prze�aj przez pa�stwowe! Ania dos�ysza�a k��liw� uwag� dyrektora. Zatrzyma�a si� na moment na wysoko�ci �mig�a "gawrona" i powiedzia�a g�osem prokuratora: - Gdyby nie pan, nie trzeba by by�o posy�a� po ksi�dza. - Ja? A co ja mam do tego? - krzykn�� g�o�no Pilch i wzruszy� ramionami - Ja nie lekarz! - By� pan w tej przekl�tej komisji - powiedzia�a Ania z i�cie Pawlakow� zawzi�to�ci�. - Trzeba by� bez serca, �eby co� takiego powiedzie�, �e dziadek na zawadzie post�pu stoi! Zadr�a�y na jej g�owie spr�ynki zaondulowanych na "afro" w�os�w, zafalowa�a pier� pod bluzk�, a� pilotowi b�ysn�o oko. Kl�cz�c wpatrywa� si� nie w ksi�dza, lecz w dziewczyn�. Proboszcz zatrzyma� spojrzenie na dyrektorze. Pilch uk�oni� si� sztywno, ksi�dz odpowiedzia� lekkim skinieniem, jakby si� ba�, �e biret zsunie mu si� z czubka g�owy. Na odchodnym proboszcz obdarzy� ciep�ym u�miechem kl�cz�cego pilota, dosz�y go bowiem s�uchy, �e wieczorami siedzi przy ognisku i cho� co prawda pije w�dk� prosto z butelki, to gra na harmonii pie�ni legionowe, ze szczeg�lnym upodobaniem �piewaj�c g�o�no "My, pierwsza brygada". Jak�e ch�tnie ksi�dz Durde��o zaprosi�by takiego solist� na ko�cielny ch�r, by o�ywi� nieco sum�, no, ale w�wczas musia�by raz na zawsze po�egna� si� z miedzian� blach� na pokrycie ko�cio�a, kt�r� obieca�y mu gminne w�adze. �ycie nigdy nie idzie w parze z naszymi skrytymi �yczeniami... Orszak ruszy� dalej miedz�, kt�r� mo�na by�o doj�� prosto za stodo�y Kargula i Pawlaka: I w�a�nie fakt, �e ten ca�y pas ziemi przylegaj�cy do p�l PGR-u, by� we w�adaniu Pawlaka i Kargula, pchn�� dyrektora do powo�ania gminnej komisji rolnej, kt�ra z powodu braku nast�pc�w uzna�a obu rolnik�w za "nieprzysz�o�ciowych" i zaleci�a przej�cie tej ziemi przez maj�tek pa�stwowy. Spieszy� si� magister Pilch z t� operacj�, chcia� bowiem ju� na �wi�to 22 Lipca - kiedy to spodziewa� si� go�ci� wycieczk� ko�cho�nik�w z ZSRR - pokaza� go�ciom, �e w�ada t� ziemi� od horyzontu po horyzont. Ale przecie� nikt nie mo�e mu zarzuci�, �e post�puje jak dyktator. Da� tym ludziom szans�: je�li nie maj� nast�pc�w, mog� odda� ziemi�, a sami wzi�� rent� - albo - gdyby okazali si� elementem opornym i nie popieraj�cym rozwoju rolnictwa - mogli dosta� od gminy nieu�ytki, le��ce po tamtej stronie tor�w kolejowych, gdzie ko�czy�o si� imperium Pilcha. Ale jakim prawem kto� go oskar�a�, �e to on winien jest temu, �e ksi�dz Durde��o musi w taki upa� i�� z ostatnim namaszczeniem?! - Znalaz� wyj�cie - mrukn�� dyrektor pod nosem, patrz�c na oddalaj�c� si� tr�jc�. - Ucieczka w �mier�. - Kto to? - spyta� pilot, podnosz�c si� z kl�czek. - Repatriant zza Buga. - Ja pytam o �ywych, panie dyrektorze. - Na nic panu to patrzenie - Pilch bez trudu domy�li� si� intencji pilota. - Dziewczyna jedzie zdawa� na studia. - A mo�e nie zda? - To co z tego? - Taka jak nie zda, to p�acze, a kto p�acze, ten wymaga pocieszenia. A ja, panie dyrektorze, to od tego jestem superspecjalista. - A alimenty kto potem p�aci? - Dobrego pilota nikt nie dogoni - stoj�c na schodkach barakowozu, kt�ry by� zarazem jego sypialni�, magazynem i warsztatem naprawczym, popatrzy� w stron� nikn�cego w zieleni p�l orszaku. - Szkoda, �e ona t�dy akurat z ksi�dzem sz�a. Na nieszcz�cie wierz�cy jestem... 6 Trzepota�y na wietrze ozdobione z�otymi literami wst��ki �a�obnego wie�ca, umieszczonego na baga�niku mkn�cego szos� fiata 126 P. Jego kierowca ca�y czas instruowa� siedz�cego na tylnym siedzeniu synka, �eby nie domaga� si� od babci Maryni czekolady, jad� bowiem nie na imieniny czy wesele, lecz na pogrzeb. - A czym si� r�ni pogrzeb od wesela? - dopytywa� si� dociekliwie Mareczek. Pawe� wymieni� z �on� pe�ne niepokoju spojrzenie: nigdy nie byli pewni, czy ich pociecha jest z natury swej nierozgarni�ta, czy te�, zadaj�c tego rodzaju pytania, chce ich wprowadzi� w zak�opotanie. - Na pogrzebie si� p�acze, a na weselu ta�czy - rzuci�a przez rami� Wanda Pawlak. Siedzia�a sztywno, ca�y czas dbaj�c, by si� nie pogniot�a zbytnio jej suknia z krempliny. - No to tatu� woli pogrzeby - stwierdzi� Mareczek, a widz�c w lusterku wstecznym wytrzeszczone ze zdumienia oczy ojca, wyja�ni� spokojnie: - Zawsze powtarzasz, �e nie lubisz ta�czy�. Pawe�, lekko strwo�ony logicznym umys�em syna, przycisn�� peda� gazu. Wst�gi wie�ca na dachu "malucha" za�opota�y jak skrzyd�a zrywaj�cego si� do lotu or�a. Mo�e gdyby nie ten wieniec na dachu, kapral milicji Franciszek Marczak nie zwr�ci�by uwagi na fakt przekroczenia przepis�w drogowych. Sta� w�a�nie pi��dziesi�t metr�w od przejazdu kolejowego za stacj� Rudniki obok swego motocykla z przyczep� i wypytywa� przyjacielsko pijanego traktorzyst� Podob�, kto jego zdaniem m�g� by� sprawc� kradzie�y 80 metr�w siatki z ogrodzenia maj�tku PGR-u. I w�wczas na jego oczach czerwony fiacik przekoleba� si� przez szyny, nie honoruj�c obowi�zuj�cego znaku "stop". Gdyby to by�a "nysa" Tadeusza Budzy�skiego (zwanego przez wszystkich w okolicy "Warszawiakiem"), kapral nawet by nie zareagowa�, bo przecie� wiadomo, �e znaki s� po to, �eby by�y, a nie po to, �eby ich mieli przestrzega� miejscowi, co przez tory przeje�d�aj� tam i z powrotem nieraz i dziesi�� razy na dzie�. Nie zareagowa�by te�, gdyby nie zatrzyma�a si� przed torami ci�ar�wka GS-u; bo przecie� nie po to jej kierowca zanosi� skrzynk� piwa na posterunek, �eby mu Franio utrudnia� �ycie. Ale obcy - i to jeszcze z takim wystrojem na dachu - nie m�g� liczy� na pob�a�liwo�� w�adzy. - A to haman - mrukn�� Franio, przyci�gaj�c raport�wk� na biodro. - Za wsiarz takiego i zamandatowa� - podjudza� kaprala traktorzysta Podoba, rad, �e w ten spos�b odwr�ci uwag� od siebie i nie b�dzie musia� wi� si� w ogniu krzy�owych pyta� na temat sprawcy znikni�cia siatki. Nie mia� lekkiej sytuacji, bo kiedy znikn�y z pegeerowskiego stada dwa barany, Franio znalaz� miesi�c p�niej dwie baranie sk�ry susz�ce si� na p�ocie dzia�ki przyzagrodowej Podoby i ci�ko by�o go przekona�, �e to resztki ko�ucha po dziadku. Podbechta� wi�c Podoba kaprala do wykonania obowi�zk�w s�u�bowych, maj�c nadziej�, �e w tym czasie uda mu si� odjecha� na rowerze w stron� lasku, kt�ry wabi� go zbawczym cieniem. Kapral Marczak stan�� przy koszu swego s�u�bowego motocykla i machn�� lizakiem z tak� min�, jakby trzyma� w r�ku kos� przecinaj�c� ni� �ycia. "Maluch" zahamowa� z piskiem opon, a Franio, patrz�c na wieniec, rzuci� swoim cienkim g�osem eunucha ob�udnie �agodne pytanie: - A gdzie� to tak si� spieszymy, panie kierowco? - Nie widzi pan?! - Wanda Pawlak przez otwarte okno pokaza�a na dach, uwa�aj�c, �e wieniec wystarczaj�co t�umaczy ich po�piech. - Ja tu jestem od pytania, niestety - skarci� j� z godno�ci� Franio. Dopiero teraz skierowa� wzrok do wn�trza samochodu. Twarz pasa�erki wyda�a mu si� nieobca, ale wida� uczesanie prosto od fryzjera musia�o j� na tyle odmieni�, �e kapral nie m�g� w niej rozpozna� synowej Ka�mierza Pawlaka, do kt�rego on, Franciszek, m�wi� zwykle "wujku", bo przecie� o�eniony by� z Hani�, Kargulow� c�rk�, i przez to sta� si� jakby jednym z samych swoich. - Pan Pawe�? - kapral Franio pozna� kierowc�, ale nie m�g� go skojarzy� z wie�cem na dachu "malucha". - A do kogo pan docent z tym bukiecikiem jedzie? - To dla dziadziusia - pospieszy� z wyja�nieniem Mareczek. - A co si� wujkowi sta�o? Franio sam poczu�, �e g�upio zabrzmia�o to pytanie: to on, w�adza na tym terenie, nie wie nic o takim wydarzeniu, jak �mier� Pawlaka? Czu�, �e jego autorytet wali si� w gruzy. W tej chwili, opieraj�c si� o rower, podszed� chwiejnie traktorzysta Podoba. - Dla kogo to? - wskaza� brod� wieniec na dachu. - Dla wujka Pawlaka - mrukn�� kapral - Tylko dziwne, �e �adnego zg�oszenia zgonu nie by�o, niestety. - Dla Pawlaka? - Podoba pomaca� brudnymi paluchami zwisaj�ce szarfy wie�ca: - Przedwczoraj kupowa� od Kujawskiego puszk� kradzionej czerwonej farby, �eby swoje kury poznaczy� i od Kargulowych odr�ni�, bo przecie p�otu mi�dzy nimi nie ma, a inwentarz ruchomy... - Sk�d wiesz, Podoba? - Franio przygl�da� mu si� badawczo spod daszka czapki. - Sam widzia�em. - Sk�d wiesz, �e ta farba kradziona by�a? - Franio ujawni� w�a�ciwy sens pytania. - A sk�d mia� j� wzi��, jak w GS-ie nie ma? - Podoba uzna� fakt transakcji za ca�kowicie naturalny i przeszed� do uwag bardziej metafizycznych. - Patrz pan; cz�owiek kury farb� znaczy i nie wie, �e sam ju� jest przez Pana Boga naznaczony. - Zaraz, a mo�e to przez Kargula? - zastanawia� si� g�o�no Pawe�, kieruj�c pytaj�ce spojrzenie na milicjanta. - Mo�e wasz te�cio zn�w o co� wojn� z ojcem zacz��? Kapral Franio nieomal z �alem musia� zaprzeczy�. - U nas panuje spok�j, niestety. Nawet nie mam si� czym w raporcie pochwali�! Wszystko normalnie: pij�, kradn� i bij� si� - dotkn�� z szacunkiem ko�ca szarfy, jakby to by� pu�kowy sztandar. - A my�la�em, �e nie ma na niego mocnych, niestety... Zasalutowa� uroczy�cie, jak na odprawie warty, i odprowadzi� wzrokiem oddalaj�cy si� czerwony samoch�d, za kt�rym weso�o powiewa�y ko�ce �a�obnych szarf. - Uczciwi odchodz�, a z�odziejachy zostaj�, niestety - stwierdzi� refleksyjnie i po�o�y� r�k� na ramieniu traktorzysty Podoby. - Albo zapodasz, Podoba, kto zwin�� siatk�, albo ci� zamandatuj�, niestety. - Za co? Za co, panie w�adzo? Za niewinno��?! - Za co siedzia�e� przez rok? Te� za niewinno��, niestety? - Za k�usownictwo. Ale ja ju� si� dawno wyrzek�em tej przyjemno�ci i nie masz pan na mnie haka. - Na takich jak ty zawsze jest hak! - Franio si�gn�� ju� do raport�wki - Albo zapodasz, kto podprowadzi� siatk�, albo st�wa za jazd� po pijaku. Praworz�dno�� musi by�, niestety. - Niestety - przy�wiadczy� ponuro Podoba, zastanawiaj�c si�, czy ten bezwzgl�dny szanta� zostawia mu jakie� wyj�cie awaryjne. - Taki Pawlak to ju� ma z g�owy wszystkie k�opoty. Wiesz pan, kiedy cz�owiek jest wolny? Kiedy spada grabarzowi na �opat�... Nie ma wolno�ci! Tylko wobec �mierci ludzie s� r�wni. - Marnie jest, niestety... - mrukn�� do siebie kapral, grzebi�c w raport�wce. - Z czym, panie w�adzo? - Podoba zaniepokoi� si�, �e to odnosi si� do jego sytuacji. - A z tym, �e jestem og�lnie niedoinformowany. - Pana wina - Podoba nasun�� beret z antenk� na czo�o i celuj�c oskar�ycielsko palcem w guzik munduru kaprala, rzuci� mu prawd� prosto w oczy: - Bo pan masz za s�aby �eb na t� gmin�. Wystarczy dwie sety i pan dajesz nura pod st�. Kto tutaj nie umie pi�, ten ma�o wie. - Znaczy, �e pan wiesz du�o, niestety. Podoba, chwiej�c si�, z nog� na pedale roweru, uczciwie przy�wiadczy� prawdzie s��w kaprala. - Du�o za du�o wiem. A� ci�ko t� prawd� d�wign��! - No to trzeba b�dzie cho� po�ow� tego ci�aru zrzuci�, niestety. - Niestety nie! - twardo zaoponowa� Podoba. - Bo nie chc�, �eby mi wyszykowali taki wieniec jak ten, co go wi�z� ten picu�-glancu�. Popatrzy� w stron� Rudnik, gdzie wida� by�o czerwonego "malucha" i powiewaj�ce w p�dzie czerwone szarfy ze z�otymi literami. 7 Czerwony "fiacik" przemkn�� przez wie�, p�osz�c g�si i omal nie przeje�d�aj�c w�jta Fogla, kt�ry wyszed� z lecznicy, og�uszony opini� weterynarza Je�ewskiego: z powodu z�amania nogi w�jtowski kasztan nadawa� si� tylko na mi�so! Dla z�agodzenia wyroku dokt�r Je�ewski nala� w�jtowi p� szklanki spirytusu. Sobie zreszt� te�. Wypili, oko w�jta zaszkli�o si� �zami, kiedy ostatni raz spojrza� na kasztana. Zerwanym z g�owy kapeluszem zas�oni� sobie twarz i tak wyrwa� si� za bram� lecznicy. Gdyby nie refleks Paw�a Pawlaka, w�jt poszed�by prosto w �lady swego kasztana. Us�ysza� tr�bienie, pisk hamulc�w, poczu� na twarzy jedwabisty dotyk, jakby musn�y go anielskie skrzyd�a. By�y to szarfy ze z�otymi literkami, wyra�aj�cymi b�l po �mierci ojca i dziadka. Teraz cudem ocalony w�jt sta� po�rodku drogi i wygra�a� pi�ci� kierowcy: - A �eby ci si� ten wieniec na w�asny gr�b przyda�! �eby ci� matka makaronem z kolczastego drutu nakarmi�a! - krzycza� w�jt, a siwe w�siska nastroszy�y mu si� gro�nie. Ze zdumieniem zauwa�y�, �e "maluch" z wroc�awsk� rejestracj� skr�ci� w podw�rze Pawlaka. Brama by�a szeroko otwarta, jakby czeka�a na przyjazd weselnych go�ci. Pawe� zajecha� przed ganek, a spod jego k� wyskoczy� w ostatniej chwili �aciaty wieprzek, kt�rego Kargul przeznaczy� na styp�. Na widok wysiadaj�cego syna Maryni� wstrz�sn�� szloch. Pawe� obj�� matk�, ale nie bez satysfakcji k�tem oka dostrzeg�, �e Kargul ogl�da z podziwem samoch�d; pog�adzi� r�k� lakier, �cieraj�c w tym miejscu warstw� kurzu, kopn�� buciorem w opon� i pokiwa� g�ow� z uznaniem. - Cacusiana taks�wka, nie ma co - przeni�s� wzrok wy�ej i dotkn�wszy ozdobnych szarf, kt�re zwisa�y po obu stronach pojazdu, zerkn�� z niepokojem na okno sypialni Ka�mierza. - �eb' tylko on tego nie widzia�... Wanda, wysiad�szy z fiacika, rozprostowywa�a zmarszczki na gremplinowej sukni. Spojrza�a zdziwiona na Kargula, kt�ry stara� si� zepchn�� samoch�d gdzie� w bok: dlaczego chce ukry� przed nieboszczykiem wieniec, przeznaczony wszak dla niego? - Kiedy pogrzeb? - spyta� z bolesnym wyrazem twarzy Pawe�. Marynia wyszarpn�a si� z jego ramion, jakby to pytanie zabrzmia�o niczym czyja� g�o�na czkawka w czasie mszy �wi�tej. - A mnie sk�d wiedzie�?! - Jak to? - Nie wiesz to, �e ojciec zawsze chce sam o wszystkim decydowa�? - Przecie� nie �yje! - A tobie kto to powiedzia�? Wanda, ci�gn�c za r�k� Mareczka, podesz�a do ganku. Nie mog�a zrozumie�, dlaczego oblicze Maryni wyra�a�o najwy�sze oburzenie. Chyba zrobili, co by�o w ich mocy: po otrzymaniu depeszy Pawe� natychmiast zwolni� si� z pracy, ona kupi�a wieniec, zd��y�a wpa�� do fryzjera i bez obiadu ruszyli w drog�. - Serce? - dopytywa�a si� teraz, patrz�c ze wsp�czuciem na wdow� po swoim te�ciu. - Komisja - Marynia wypowiedzia�a to takim tonem, jak dawniej m�wi�a o kim� "bolszewik". - Jaka komisja? - Pawe� patrzy to na matk�, to na Kargula. - Chyba konsylium? - Czy to tak nagle si� sta�o, �e lekarze nie mogli go uratowa�? - Wanda pragn�a jako� wyrazi� swoje zaanga�owanie. - Mogliby�my z Wroc�awia specjalist� przywie��. Marynia machn�a tylko r�k�, jakby nie by�o ju� o czym m�wi�. - Ta� chcia�am doktora Smolisa z Lutomy�la wezwa�, a on, �e nic tu ju� doktorzy nie pomog�, tylko ksi�dza mu trzeba. - I zd��y� ksi�dz? - A tylko go patrze� - rzuci� Kargul, ogl�daj�c si� za �aciatym wieprzkiem, kt�ry najad�szy si� pokrzyw weso�o bryka� ko�o fiacika - Ania po niego pogna�a, �eb' z wiatykiem przyko�dyba� sia. - A co mu ksi�dz teraz pomo�e - sm�tnie pokiwa� g�ow� Pawe�. - Jak�e to? - Marynia patrzy�a na syna, zaskoczona jego postaw�. - To� tato wasz nie heretyk jaki�, �eb' bez �wi�tych olej�w w ostatni� drog� wybiera� sia. - Przecie�... przecie� ju� po wszystkim - wyduka� Pawe�, ale w tej chwili poczu� lekkie tr�cenie w �okie�: �ona, patrz�c wymownie na �a�obny wieniec, wyszepta�a niepewnie: - A mo�e my�my si� pospieszyli? Pawe� wyci�gn�� z kieszeni granatowego ubrania z�o�ony w czworo blankiet depeszy i podsun�� go przed oczy matki. Marynia powoli wysylabizowa�a nabazgrany r�k� poczciarza tekst: "Ojciec umar�, stop, przyje�d�ajcie..." Za�ama�a r�ce, jakby przeczytane g�o�no s�owa zabrzmia�y niczym nieodwo�alny wyrok: - Aj, Bo�e�ciu, ta� ja wys�a�am �e "ojciec umieraj�cy"... - A ludziska u nas powiadaj�, �e poczta u nas powolna - zaburcza� Kargul. - Od nas wysz�o, �e umieraj�cy, a tam dosz�o, �e umarty. Kociub� by ich przez �eb! �eb' oni tak szybko ten dobrobyt zbudowali, jak t� telegram� przerobili, to my by dawno Ameryk� przegonili. - Z�o�� reklamacj� - zdecydowa� Pawe�, chowaj�c depesz� do kieszeni. - Jak my z takimi urz�dami mo�emy zbudowa� drug� Polsk�? - Zamiast budowa� drug�, lepiej by�o tej pierwszej nie burzy� - zauwa�y� Kargul i ze zgroz� spojrza� na Mareczka. Ch�opczyk przykl�kn�� przy korycie i zacz�� przywo�ywa� dwutygodniowe prosi�ta: "Cip-cip-cip-cip"... Prosi�ta pochrz�kiwa�y, patrz�c nieufnie na siedmiolatka. Marynia popatrzy�a na wnuczka, jakby by� op�niony w rozwoju. - Ta� to parsiuczki, Mareczku, a nie kurczaki. - Co mama si� dziwi - Wanda wzi�a ch�opca w obron� - On tak rzadko na wsi. Marynia obejrza�a si� na okno, za kt�rym spoczywa� w po�cieli Ka�mierz. - Dobrze, �e on tego nie widzi - westchn�a. - Jakby Ka�mierz zobaczy�, �e jego wnuk nie wie, jak si� parsiuki wabi, a jak kury, ta� on by si� wstydzi� przed Panem Bogiem w osobistej swej postaci stawi�. Przez to w�a�nie on si� do kr�lestwa niebieskiego wybiera, �e nast�pc�w nie ma. By�a tu komisja rolna... - Dyrektor Pilch jej przewodzi�, �eb' go go�ego w sam� zim� ogie� prosto w przer�bel wygna�, koniosraja! - w��czy� si� Kargul w relacj� Maryni. - Chce nasze ziemie na PGR przej��, �eb' mie� wszystko, pod sznurek. Oni by chcieli nawet dusze ch�opsk� upa�stwowi�! �eb' ich wilcy! - Co oni do waszej ziemi maj�? - dziwi� si� Pawe� - Obj�li�cie j� jako wysiedle�cy i pionierzy... - A przez was mamy j� straci� - Kargul oskar�ycielsko wycelowa� trzymany w r�ku n� w pier� Paw�a. N� by� przygotowany na zaszlachtowanie wieprza i tu� przed przyjazdem fiacika Kargul ostrzy� go ose�k� d�ugo i troskliwie. - Przez nas? - A c� jemu tak oczy d�ba stan�li, jak u czerepachy?! Przez was, bo�cie wszyscy do miasta pole�li wielkie urz�dy zacharapczy�, a nas bez przysz�o�ci zostawili, jak tego kundla na �a�cuchu. I przez to my przegrani! - Komisja z gminy obejrza�a gospodark�, ojca te� - Marynia przej�ta ogromem krzywdy, kt�ra spad�a na r�d Pawlak�w, relacjonowa�a przebieg wydarze� ze �zami w oczach. - I powiedzieli, �e on nieprzysz�o�ciowy. - Dlaczego? - Nast�pc�w nie ma. - I przez g�upi� komisj� ojciec umiera� si� wybiera? - A na c� ch�opu po tym �wiecie szasta� sia, jak jemu bez ziemi �y�, to jak jask�ce bez skrzyde�? �wit wsta�, a on dalej w po�cieli le�y - Marynia otar�a wierzchem d�oni �z� w k�cie oka. - A dot�d tak nie by�o, �eb' on pod pierzyn� cho�by dzionek przeleni�. I tak le�y, w sufit patrz�cy, a muchy po nim chodz�, jak po zje�cza�ym serze... - Nic, tylko przyszed� na niego koniec - Kargul uzupe�nia� gorliwie s�owa Maryni, zerkaj�c czujnie na Paw�a, jakby chcia� sprawdzi�, czy docent Pawlak pojmuje dramat swego ojca. - Ot i zagrz�li my, a czort karty rozdaje. - Nie ma na co czeka� - zadecydowa� Pawe�. - Pojad� po doktora. Ruszy� do samochodu, ale Kargul zast�pi� mu drog�. - Co tu po doktorach? Jak zdrowy ch�op si� k�adzie, to nie po to, �eb' wsta� - pokiwa� sm�tnie g�ow� i ocieraj�c ostrze no�a o cholew�, ruszy� w stron� chrz�kaj�cego weso�o wieprzka. W tej chwili w bramie pojawili si� Witia i Jad�ka. Na widok wie�ca, kt�ry przykrywa� ca�y dach fiacika, stan�li jak wryci. - Zap�nilim? - spyta� Witia, prze�ykaj�c �lin�, bo gard�o mu gniot�a bu�a krawata. - Nie. To my�my si� pospieszyli - uspokoi� go Pawe�. W bramie ukaza�a si� p�kata sylwetka w�jta Fogla. Sta�, kiwaj�c si� w prz�d i w ty�, wpatrzony jak zahipnotyzowany w wieniec z szarfami, kt�re zwisa�y po obu stronach "malucha". - To ju� z nim tak �le? - przenosi� spojrzenie z Kargula na Maryni�. - A obieca� swojego ogierka da� na wystaw� rolnicz�! Fogla wyra�nie bardziej niepokoi�o to, jak jego gmina wypadnie na wystawie, ni� stan zdrowia Pawlaka. Marynia wzruszy�a ramionami: ot, pierekiniec z tego w�jta. Tydzie� temu przylaz� z komisj� roln� i uzna� Ka�mierza za "nieprzysz�o�ciowego", co oznacza�o zgod� na przej�cie jego grunt�w przez PGR - a tera