3038
Szczegóły |
Tytuł |
3038 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3038 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3038 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3038 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ DRZEWI�SKI
G�UPI MA ZAWSZE SZCʌCIE
Cz�owiek cierpia�. Jego cia�o podrygiwa�o w takt charcz�cego oddechu. Zrzucone
gwa�townym ruchem okulary upad�y na dywan, gdzie rozprys�y si� pod przypadkowym
ciosem pi�ci. Oczy na przemian wytrzeszcza� b�d� zaciska� w udr�ce, kopi�c
nogami tapczan. Wida� by�o, �e nie zdaje ju� sobie z tego sprawy. Spocone czo�o
co chwil� o�wietla�a smuga �wiat�a padaj�ca przez otwarte drzwi balkonu.
Nagle poderwa� gwa�townie w g�r� ca�e cia�o, kt�re z trzaskiem upad�o na stojak
pe�en czasopism. Jeszcze raz czy dwa zwin�� si� dr�c rozsypane gazety, ale w
ko�cu leg� bez ruchu.
Teraz spoczywa� w cieniu, o�wietlony jedynie przez wisz�c� nad nim kulk�
niebieskiego �wiat�a. Uprzednio nieruchoma zni�y�a si� o par� centymetr�w, jakby
chcia�a sprawdzi�, czy dobrze wykona�a zadanie. Zatrzyma�a si� tu� nad czo�em.
Jej �wiat�o najwyra�niej zmienia�o barw�: z niebieskiej na bia��. Dziwne, �e nie
rzuca�o �adnego cienia. Cia�o le��cego m�czyzny zaczyna�o z wolna fosforyzowa�.
Po jego twarzy skaka�y ma�e, fioletowe ogniki podobne do miniaturowych wy�adowa�
elektrycznych. Im kula stawa�a si� bielsza, tym by�o ich wi�cej. Wreszcie z
cichym sykni�ciem znikn�a. Wraz z ni� znikn�y ta�cz�ce ogniki. Min�o kilka
sekund, m�czyzna otworzy� oczy. Le�a� nieruchomo i spod zmarszczonych brwi
lustrowa� pok�j. Nagle gwa�townym ruchem przekr�ci� si� na brzuch. Le��c twarz�
na ok�adce jakiego� czasopisma, zacz�� wykonywa� ustami nieskoordynowane ruchy.
Wygl�da�o, �e chce oderwa� z�bami r�g pisma. Gdy mu si� to uda�o, zacz�� go �u�
z widocznym zadowoleniem. P�niej usi�owa� si� podnie��. Robi� to nieudolnie,
tak jakby zapomnia�, �e ma r�ce.
Nogi odpycha�y si� od pod�ogi, lecz tu��w pozbawiony oparcia sun�� podryguj�c po
dywanie. Znieruchomia� na moment, kiedy g�owa zderzy�a si� ze �cian�, ale
ponownie zacz�� wspina� si� ku g�rze. Niestety, odepchni�ty nogami dywan
pojecha� do ty�u.
Zn�w le�a�. Teraz mia� bole�nie obtarte policzki. Raptem za�mia� si� chrapliwie
i opar� d�onie o pod�og�, jakby dopiero teraz sobie o nich przypomnia�. Jeden
podrzut i ju� sta�. Krzykn�� z triumfem. Zwierz�cy wrzask i poprzednie odg�osy
musia�y zaniepokoi� s�siad�w, gdy� zza �ciany dobieg�o g�o�ne stukanie.
Wyszczerzy� z�by i pogrozi� zaci�ni�tym ku�akiem. Zadowolony z siebie podszed�
do kontaktu. Pok�j zala�o jasne �wiat�o. O�lepiony zakry� d�oni� oczy, ale po
chwili z niedowierzaniem opu�ci� r�k�. Chc�c si� upewni�, ponownie wy��czy�
�wiat�o. Chwila ciemno�ci i pstrykni�cie prze��cznika zn�w rozja�ni�o pok�j.
�renice zw�a�y si� i rozszerza�y pod wp�ywem o�wietlenia. Wykrzywi� twarz w
grymasie zadowolenia, po czym uk�adaj�c usta z widocznym wysi�kiem powiedzia�:
- Sprytne...
Obr�ci� si� i zacz�� ogl�da� pok�j. Spokojnie i dok�adnie przerzuca� ksi��ki
stoj�ce na p�kach, albumy z reprodukcjami i kolorowe magazyny. Z up�ywem czasu
jego poczynania stawa�y si� pewniejsze. Mimo to dobre kilka minut przygl�da� si�
kluczowi do szafy, zanim poj�� jego przeznaczenie. Beznami�tnie ogl�da�
garnitury i koszule. Szczeg�ln� za� uwag� po�wi�ci� krawatom. Po chwili da� temu
spok�j i poszed� do kuchni. Zacz�� wyci�ga� z szafek przyprawy i kolejno je
pr�bowa�. Najwyra�niej przypad�a mu do gustu s�l, gdy� zjad� prawie dwie
gar�cie. P�niej zwr�ci� uwag� na kapi�cy kran. Pog�adzi� aluminiow� rurk� i
jakby od niechcenia zgni�t� j� w palcach. Woda przesta�a kapa�, co skwitowa�
demonicznym u�miechem. Najbardziej spodoba�y mu si� zapa�ki. Zapala� jedn� po
drugiej i patrzy� w skupieniu na p�omyczek. Jedna z nich zgas�a dopiero w
palcach. Sprawi�o mu to przyjemno��, wi�c w p�omie� nast�pnej wsun�� kciuk.
Zadowolony zn�w wyszczerzy� z�by.
- Przyjemne, ale niszczy pow�ok� - powiedzia�. - A szkoda! Wr�ci� do pokoju i
wyszed� na balkon. By�o cicho. Popatrzy� na niebo, a gdy znalaz� gwiazdy,
kt�rych szuka�, pogrozi� im pi�ci�.
- Tu mnie nie znajdziecie - szepn�� z jak�e ludzk� nutk� nienawi�ci.
Opu�ci� g�ow� i spojrza� na miasto. Z twarzy umkn�a w�ciek�o��, ust�puj�c
miejsca u�miechowi satysfakcji. Wiedzia�, �e to wszystko ju� nied�ugo b�dzie
jego. Wracaj�c do pokoju stwierdzi�, �e w�a�ciwie powinien teraz przeanalizowa�
ziemskie systemy w�adzy, aby sprawnie uderzy� w ich najczulsze miejsca. Podszed�
do be�owego pud�a z du�ym szklanym ekranem. Chwil� przeszukiwa� pami��.
- Telewizor - wydudni� zadowolony - telewizor. Kierowany ciekawo�ci� wcisn��
przycisk. Rozgrzewaniu aparatu towarzyszy�o trzaskanie i g�uchy szum. S�ucha�
tego z politowaniem.
- B�d� przekl�ty! - dobieg�o nagle z g�o�nika. Zdziwiony zamruga� oczyma, ale
g�os kontynuowa�:
- Przyby�e� tutaj, aby sta� si� panem tej planety. Chcia�e� unikn��
odpowiedzialno�ci za to, co uczyni�e� w tamtym �wiecie. Ale nie uda ci si�!
Znasz ten znak!
Ekran dot�d ciemny b�ysn�� - czerwieni�. Jednocze�nie przelecia�y z g�ry do do�u
uko�ne pasy zak��ce�. Twarz cz�owieka zszarza�a. R�ce, kt�re opiera� o st�,
zacisn�y si� na serwecie. Cofaj�c si� �ci�gn�� j� na pod�og�.
- Zabi�e� Jana Kowalczyka i przyw�aszczy�e� sobie jego cia�o. Przekl�ty! Boisz
si� teraz. Patrzysz z przera�eniem na ekran i gor�czkowo szukasz wyj�cia.
Przekl�ty! Nie masz go. Nam nikt nigdy nie umkn��.
Kl�cza� opieraj�c jedn� d�o� o pod�og�, a drug� trzyma� si� za gard�o. Oczy
wysz�y mu na wierzch, z ust dobiega� rosn�cy skowyt. S�siedzi zn�w pocz�li wali�
w �cian�, ale nawet tego nie zauwa�y�.
- Przyjrzyj si� tym ksi��kom, temu obrazowi na �cianie, tym kwiatom wyszytym na
kapie tapczanu. Przyjrzyj si�! Wodzi� pos�usznie wzrokiem.
- To nale�a�o do tego, kt�rego unicestwi�e�. Nie wolno ci by�o tego robi�!
Przekl�ty! Patrz na ziele� tego dywanu. Z jego obrazem zginiesz.
Ciekn�ca z ust �lina kapa�a na seledynowy dywan. Przestawa� my�le�. Strach przed
Stra�nikami by� silniejszy ni� rozum. Wiedzia�, �e przegra�. Nagle uni�s� g�ow�.
Na ekranie co� si� dzia�o. B�ys�o sze�� punkcik�w, potem pi��, potem cztery...
Zrozumia�. Oni odliczaj� czas do egzekucji. Zaj�cza�. S�aniaj�c si� na nogach
wybieg� na balkon i przetoczy� przez barierk� zapominaj�c, �e w tym wcieleniu
nie mo�e lewitowa�. Chwil� p�niej roztrzaska� si� wraz z cia�em na chodniku.
Jednocze�nie na ekranie telewizora ukaza�a si� u�miechni�ta twarz spikera.
- Jak si� pa�stwo z pewno�ci� domy�lili, dzisiaj szukamy ofiary "inwazji z
kosmosu". Zgodnie ze scenariuszem nazywali�my dzisiejszego bohatera Jan
Kowalczyk. Prosimy zatem wszystkich, kt�rzy nosz� to w�a�nie nazwisko i imi�
oraz maj� zielony dywan, narzut� na tapczan w kwiaty oraz pozosta�e wymienione w
programie rzeczy, o nadsy�anie kart pocztowych z dopiskiem "Inwazja z kosmosu".
Mamy nadziej�, i� pomys� spodoba� si� pa�stwu.
Zgodnie z tradycj� naszego programu porozmawiamy teraz z wybra�cem losu
poprzedniego odcinka. Przypomn�, �e szukali�my wtedy mordercy te�ciowej, kt�ry
powinien lubi� gra� na puzonie, mieszka� z liczn� rodzin�, mie� psa i brod�. Jak
ju� podawali�my, zgodnie z rachunkiem prawdopodobie�stwa, przy tej liczbie
warunk�w, jakie narzucamy, tylko jeden z telewidz�w powinien mie� wra�enie, �e w
naszym programie zwracamy si� bezpo�rednio do niego, i tak w�a�nie by�o
poprzednim razem. Panie Wiesie�, co pan zrobi�, kiedy g�os z telewizora oskar�y�
pana o zabicie te�ciowej?
Kamera przesun�a si� ukazuj�c roze�mianego brodacza. Co� zacz�� opowiada�.
Ludzie przy odbiornikach w ca�ym kraju, jak gdyby nigdy nic, spokojnie go
s�uchali. Program mia� du�e powodzenie.