3009
Szczegóły |
Tytuł |
3009 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3009 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
IRVING STONE
PASJA �YCIA
PRZEK�AD
WANDA KRAGEN
Alfya
Tytu� ORYGINA�U: LUST FOR LIFE
(c) Copynght for the Pohsh translatlon by Wanda Kragen
WYDAWCA
De Agostmi Polska Sp z o o Al Jerozolimskie 125/127 00 973 Warszawa Tel 69971 56
VE WSPӣPRACY Z
Ediciones Altaya Polska Sp z o o
(c) Copynght by Irvmg Stone, 1934 Published by atrangement with Doubleday,
a division of Doubleday Broadway Pubhshmg Group a dmsion of Random House, Inc
(c) Copynghf for this edition by Muza SA, Warszawa 2002
(c) Copyright for this edinon by Ediciones Altaya Polska Sp z o o
& De Agostmi Polska Sp z o o Warszawa 2002
Cala kolekcja - ISBN 83-7316-150-3 ISBN 83-7316-177 5
Druk i oprawa Cayfosa Quebecor D L B-35626 2002
Pnnted m Spain
Prolog
Londyn
i
- Monsieur van Gogh, czas wstawa�! Niech�e si� pan zbudzi! - Vincent ju� przez sen oczekiwa� g�osu Urszuli.
- Nie spa�em, mademoiselle Urszulo - odkrzykn��.
- Nieprawda - za�mia�a si� dziewczyna - dopiero teraz pan si� obudzi�.
Vincent pos�ysza�, jak zbiega ze schod�w na d� i idzie do kuchni. Wsun�� r�ce pod siebie, opar� si� na nich ca�ym ci�arem i wyskoczy� na pod�og�. Pier� i barki mia� masywne, ramiona grube i pot�ne. W�o�y� spodnie, wyla� troch� zimnej wody z dzbana i naostrzy� brzytw�.
Vincent rozkoszowa� si� codziennym rytua�em golenia: najpierw w d� po szerokim policzku, od prawej skroni do k�ta zmys�owych ust, p�niej prawa strona g�rnej wargi od nosa pocz�wszy, potem lewa strona, wreszcie broda - pot�na, zaokr�glona p�yta ciep�ego granitu.
Zanurzy� twarz w p�ku brabanckiej trawy i d�bowych li�ci na komodzie. Jego brat Theo zebra� je na wrzosowiskach niedaleko Zundert i przys�a� mu do Londynu Z woni� Holandii Vincent szcz�liwie zaczyna� nowy dzie�.
- Monsieur van Gogh - zawo�a�a zn�w Urszula, pukaj�c do drzwi - listonosz przyni�s� list do pana.
Rozerwawszy kopert�, pozna� opanowane pismo matki. "Drogi Vincencie - czyta� - chcia�am napisa� do ciebie par� s��w".
Poczu� na twarzy zimno i wilgo�, wsun�� wi�c list do kieszeni, postanawiaj�c przeczyta� go w spokojnej chwili u Goupil�w. Sczesa� do ty�u d�ugie, g�ste, rude w�osy, w�o�y� bia�� sztywn� koszul�, niski ko�nierzyk i szeroki czarny krawat, po czym zszed� do jadalni, na �niadanie - i do u�miechu Urszuli.
Urszula Loyer i jej matka, wdowa po pastorze z Prowansji, u kt�rych mieszka� Vincent, prowadzi�y przedszkole dla ch�opc�w w ma�ym domku w ogrodzie. Dziewi�tnastoletnia Urszula by�a u�miechni�tym stworzeniem o du�ych oczach, delikatnej, poci�g�ej, pastelowej twarzy, o drobnej i smuk�ej figurze. Vincent lubi� widzie� b�ysk u�miechu na jej interesuj�cej twarzy, podobny do odblasku, jaki rzuca barwna parasolka.
Urszula szybko i z gracj� poda�a mu �niadanie, szczebioc�c przy tym z o�ywieniem. Vincent mia� lat dwadzie�cia jeden i kocha� po raz pierwszy. �ycie sta�o przed nim otworem. Wierzy�, �e b�dzie szcz�liwy, je�li a� do �mierci wolno mu b�dzie je�� �niadanie, siedz�c naprzeciw Urszuli.
Urszula przynios�a boczek, jajko i fili�ank� mocnej, ciemnej herbaty. Kr�ci�a si� na krze�le vis-a-vis Vincenta, poprawia�a kasztanowe loki i u�miecha�a si� do niego, podaj�c mu kolejno s�l, pieprz, mas�o i tosty.
- Pa�ska rezeda uros�a troszk� - oznajmi�a. - Chce j� pan obejrze� przed wyj�ciem?
- Tak - odpar�. - Czy pani chce... to jest, czy pani zechcia�aby... pokaza� mi j�?
- Co za �mieszny cz�owiek! Sam zasia� rezed� i teraz nie wie, gdzie jej szuka�. - Urszula mia�a zwyczaj m�wienia o ludziach w taki spos�b, jak gdyby ich przy tym nie by�o.
Vincent prze�kn�� �lin�. Maniery mia� dosy� niezdarne, nie potrafi�, zdawa�o si�, znale�� s��w odpowiednich dla Urszuli. Zeszli na podw�rze. By� ch�odny poranek kwietniowy, ale jab�onki sta�y ju� w rozkwicie. Ma�y ogr�dek dzieli� dom Loyer�w od przedszkola. Przed kilkoma dniami Vincent posia� w nim mak i groszek pachn�cy. Rezeda wschodzi�a. Vincent i Urszula przykucn�li z obu stron grz�dki, ich g�owy styka�y si� niemal. W�osy Urszuli mia�y mocny, naturalny zapach.
- Panno Urszulo - powiedzia�.
- S�ucham... - cofn�a g�ow�, lecz u�miecha�a si� pytaj�co.
- Ja... ja... to jest...
- O Bo�e, co tam pan mruczy? - zawo�a�a, zrywaj�c si�. Poszed� za ni� w stron� przedszkola.
- Moje brzd�ce wnet si� zjawi� - powiedzia�a. - Czy nie sp�ni si� pan do sklepu?
- Mam czas. Id� na Strand czterdzie�ci pi�� minut. Urszula nie wiedzia�a, co odpowiedzie�; podnios�a r�ce do
g�ry i zacz�a poprawia� niesforne pasemko w�os�w. Sprawia�a wra�enie bardzo wysmuk�ej, a przecie� by�a pe�na.
- A co si� sta�o z tym brabanckim obrazem, kt�ry mi pan obieca� dla przedszkola? - spyta�a.
- Pos�a�em reprodukcj� jednego ze szkic�w Cesara de Cock do Pary�a z pro�b� o dedykacj� dla pani.
- O, to cudownie! - klasn�a w d�onie i obr�ci�a si� tanecznym ruchem. - Niekiedy potrafi pan by� doprawdy czaruj�cy.
U�miechn�a si� oczami i ustami i chcia�a odej��. Przytrzyma� j� za r�k�.
7
- Wczoraj w nocy my�la�em o jakim� odpowiednim dla pani przezwisku - powiedzia�. - I nazwa�em pani� l'ange aux poupons1.
Urszula odrzuci�a g�ow� do ty�u i wybuchn�a serdecznym �miechem.
- L'ange aux poupons - zawo�a�a - musz� to zaraz powiedzie� mamie.
Wyrwa�a mu si�, roze�mia�a g�o�no i pobieg�a przez ogr�dek do domu.
II
Vincent w�o�y� cylinder, wzi�� r�kawiczki i wyszed�szy z domu, skierowa� si� drog� prowadz�c� przez Clapham. W dzielnicach tych, po�o�onych w znacznej odleg�o�ci od centrum Londynu, domy sta�y z dala od siebie, w ogrodach pe�nych kwitn�cych bz�w, g�ogu i z�otokap�w.
By�o kwadrans po �smej; u Goupil�w mia� by� o dziewi�tej. By� dobrym piechurem; w miar� jak zbli�a� si� do centrum, mija� coraz wi�cej ludzi id�cych do pracy. Czu� serdeczn� przyja�� dla nich wszystkich; oni z pewno�ci� tak�e wiedzieli, jaka to wspania�a rzecz by� zakochanym.
Szed� bulwarem nad Tamiz�, min�� Most Westminsterski, Opactwo Westminsterskie i Parlament i skr�ci� w ulic� Southampton, w dzielnicy Strand, przy kt�rej pod numerem 17 mia�a sw�j sk�ad firma Goupil et Co. Galeria Dzie� Sztuki i Wydawnictwo Rycin.
Przechodz�c przez g��wny salon sklepu, zas�any dywanami i zdobny w portiery, zobaczy� obraz przedstawiaj�cy co�
1 Anio� dzieciarni
8
w rodzaju ryby czy smoka d�ugo�ci sze�ciu metr�w, nad kt�rym unosi� si� ma�y cz�owieczek. Podpis brzmia�: Archanio� Micha� zabija szatana. Jeden z urz�dnik�w zawiadomi� Vincenta, �e nadesz�a dla niego paczka z Pary�a. Drugi pok�j za salonem, w kt�rym wystawiano dzie�a Turnera, Millaisa i Boughtona, zawiera� litografie i akwaforty1. Dopiero w trzecim pokoju, wygl�daj�cym bardziej handlowo ni� poprzednie, odbywa�a si� wi�kszo�� transakcji handlowych. Vincent roze�mia� si� na my�l o kobiecie, kt�ra poprzedniego dnia kupowa�a obrazy. "Nie podoba mi si� ten obraz, Harry - powiedzia�a do m�a. - Ten pies wygl�da kubek w kubek tak samo jak ten, kt�ry ugryz� mnie zesz�ego roku w Brighton". "S�uchaj pan - rzek� Harry - czy musimy mie� obraz z psem? Psy denerwuj� moj� pani�".
Vincent zdawa� sobie spraw�, �e sprzedaje tandet�. Wi�kszo�� klient�w nie mia�a najmniejszego poj�cia o tym, co kupuje. P�acili wysokie ceny za marny towar. Ale czy� to by�a jego sprawa? Jedynym jego obowi�zkiem by�o stara� si� o to, aby handel reprodukcjami szed�.
Otworzy� paczk� od Goupil�w z Pary�a. Zawiera�a szkic Cesara de Cock z dedykacj�: "Vincentowi i Urszuli Loyer. Les amis de nos amis sont nos amis2".
"Zapytam j� dzi� wiecz�r... wr�czaj�c obraz - mrucza� sam do siebie. - Za par� dni sko�cz� dwadzie�cia dwa lata, zarabiam pi�� funt�w miesi�cznie. Nie ma sensu czeka� d�u�ej".
Czas mija� spokojnie w bocznym pokoju firmy. Vincent sprzedawa� przeci�tnie oko�o pi��dziesi�ciu reprodukcji
1 Akwaforta. - 1) Technika graficzna wykonywania rysunku ig�� na werniksie pokrywaj�cym p�yt� metalow�. P�yt� poddaje si� nast�pnie dzia�aniu kwasu azotowego, kt�ry trawi metal w miejscach ods�oni�tych przez ig�� Z powsta�ej w ten spos�b formy drukuje si� ryciny technik� druku wkl�s�ego. 2) Rycina wykonana wy�ej wspomnian� technik�.
2 Przyjaciele naszych przyjaci� s� naszymi przyjaci�mi.
dziennie i jakkolwiek wola�by pracowa� w salonach frontowych w�r�d obraz�w olejnych i akwareli, rad by�, �e jego obrazy przynosz� zysk firmie. Lubi� swych koleg�w i oni go lubili. Wiele mi�ych chwil sp�dzili razem, dyskutuj�c o sprawach europejskich.
Jako m�ody ch�opak Vincent by� dziki i unika� towarzystwa. Ale Urszula odmieni�a go zupe�nie. Sprawi�a, �e stara� si� by� mi�y i lubiany, pomog�a mu wyzwoli� si� z p�t w�asnej osobowo�ci, nauczy�a widzie� pi�kno w zwyczajnych sprawach powszedniego �ycia.
O sz�stej zamykano sklep. Mr Obach, szef londy�skiej filii, zatrzyma� Vincenta, gdy ten zbiera� si� do odej�cia.
- Dosta�em od pa�skiego stryja, Vincenta van Gogha, list dotycz�cy pana. Chcia� wiedzie�, jak pan daje sobie u nas rad�. Z przyjemno�ci� odpisa�em, �e jest pan jednym z najlepszych pracownik�w firmy.
- Jest pan bardzo uprzejmy.
- E, nie. Po feriach przejdzie pan z tylnego pokoju na front, do dzia�u litografii i akwafort.
- Bardzo si� ciesz�, �e nast�pi to w�a�nie teraz, poniewa�... poniewa� mam zamiar si� �eni�.
- Doprawdy? To mi nowina. A kiedy?
- S�dz�, �e tego lata. - Nie my�la� jeszcze o dacie.
- Dobrze, m�j ch�opcze, doskonale. Dosta� pan wprawdzie podwy�k� z pocz�tkiem roku, ale s�dz�, �e gdy pan wr�ci z podr�y po�lubnej, pomy�limy o nowej.
III
- Przynios�em obraz dla pani, panno Urszulo - rzek� Vincent po obiedzie, odsuwaj�c krzes�o,
10
Urszula mia�a na sobie modn� haftowan� sukienk� w kolorze grynszpanu.
- A czy artysta napisa� mi co� mi�ego? - spyta�a.
- Tak jest. Je�li pani da lamp�, zaraz powiesimy obraz w przedszkolu.
�ci�gn�a wargi w kokieteryjnym grymasie i zerkn�a na niego z ukosa:
- Musz� teraz pom�c matce. Zrobimy to za p� godziny, dobrze?
Vincent stan�� przed komod� w swoim pokoju i przejrza� si� w lustrze. Bardzo rzadko my�la� o swojej powierzchowno�ci; w Holandii te sprawy wydawa�y mu si� niewa�ne. Teraz spostrzeg�, �e w por�wnaniu z Anglikami mia� twarz i g�ow� masywn� i ci�k�, oczy osadzone g��boko, jakby w szczelinach skalnych, nos o wielkim garbie. Wysoko�� jego sklepionego czo�a r�wna�a si� odleg�o�ci od g�stych brwi do zmys�owych ust, szcz�ki mia� szerokie i mocne, szyj� grub� i kr�tk�, a wydatna broda by�a �ywym obrazem holenderskiego charakteru.
Odwr�ci� si� od lustra i usiad� na brzegu ��ka. Wyr�s� w surowym klimacie rodzinnego domu. Nigdy dotychczas nie kocha� dziewczyny, nigdy nawet nie spojrza� ani nie za�artowa� z �adn�. W jego mi�o�ci do Urszuli nie by�o po��dania. By� m�ody, by� idealist�. Kocha� po raz pierwszy.
Rzuci� wzrokiem na zegarek; min�o dopiero pi�� minut. Dalsze dwadzie�cia pi�� wyda�o mu si� wieczno�ci�. Z listu matki wyj�� dopisek brata Thea i odczyta� go po raz drugi. Theo by� o cztery lata m�odszy od Vincenta i niedawno obj�� stanowisko po nim w firmie Goupil w Hadze. Theo i Vincent, podobnie jak ich ojciec Theodorus i stryj Vincent, kochali si� najbardziej z ca�ego rodze�stwa.
Vincent po�o�y� na ksi��ce kawa�ek papieru i napisa� kr�tko do brata. Z g�rnej szuflady komody wyj�� par�
11
surowych szkic�w zrobionych na wybrze�u Tamizy i wsun�� je do koperty wraz z fotografi� M�odej dziewczyny z mieczem Jacqueta.
- Na Boga! - wykrzykn�� - zapomnia�em o Urszuli. Zn�w spojrza� na zegarek. Sp�ni� si� kwadrans. Porwa�
grzebie�, spr�bowa� uporz�dkowa� gmatwanin� wij�cych si� rudych w�os�w, chwyci� le��cy na stole obraz de Cocka i wypad� z pokoju.
- My�la�am, �e pan o mnie zapomnia� - powiedzia�a Urszula, gdy wszed� do salonu. Klei�a w�a�nie tekturowe zabawki dla dzieci. - Czy przyni�s� pan obraz? Mog� go zobaczy�?
- Chcia�bym go wpierw powiesi�. Czy ma pani lamp�?
- Jest u matki.
Gdy wr�ci� z kuchni, Urszula poda�a mu granatowy szal, aby go jej zarzuci� na ramiona. Dreszcz go przeszed� od tego jedwabistego dotkni�cia. W ogrodzie unosi� si� delikatny zapach kwiecia jab�oni. Po ciemku nie by�o wida� �cie�ki. Urszula ko�cami palc�w trzyma�a go lekko za r�kaw szorstkiego czarnego okrycia. W pewnej chwili potkn�a si�, chwyci�a go mocniej za r�k� i zanios�a si� weso�ym �miechem z powodu w�asnej niezgrabno�ci. Nie rozumia�, co ona w tym widzi �miesznego, ale przyjemnie mu by�o opiekowa� si� ni� i s�ucha�, jak �mieje si� w ciemno�ciach. Przytrzyma� otwarte drzwi przedszkola. W przej�ciu Urszula musn�a go lekko i zajrza�a g��boko w oczy. Vincentowi zdawa�o si�, �e odpowiada mu na pytanie, kt�rego jeszcze nie zada�.
Postawi� lamp� na stole i spyta�:
- Gdzie mam powiesi� obraz?
- Chyba nad moim sto�em, dobrze?
W pokoju tym - dawnym letnim pawilonie - znajdowa�o si� oko�o pi�tnastu ma�ych krzese�ek i stolik�w. W g��bi,
12
na ma�ym podwy�szeniu, znajdowa� si� st� Urszuli. Stan�li obok siebie na podwy�szeniu, szukaj�c odpowiedniego miejsca na obraz. Vincent by� podniecony, pluskiewki wypada�y mu z r�k, gdy pr�bowa� wbi� je w �cian�, Urszula �mia�a si� z niego cicho i przyja�nie.
- Prosz� pozwoli�, niezdaro, ja to zrobi�. Podnios�a ramiona do g�ry i zacz�a zr�cznie przybija�
pluskiewki. Vincent pragn�� chwyci� j� w ramiona, tutaj, w md�ym �wietle lampy, i jednym mocnym u�ciskiem po�o�y� kres udr�ce. Trzyma� lamp� wysoko w g�rze, gdy Urszula odczytywa�a napis na obrazie. Uradowana klasn�a w d�onie i przegi�a si� do ty�u. Wci�� by�a w ruchu. Sta� bezradnie.
- Wi�c teraz jest on tak�e moim obrazem? - spyta�a. - Zawsze chcia�am pozna� artyst�.
Usi�owa� powiedzie� co� czu�ego, co by mu utorowa�o drog� do o�wiadczyn. Urszula w p�cieniu zwr�ci�a ku niemu twarz. Blask lampy zapala� skry w jej oczach, a mrok zaciera� owal twarzy. Vincent czu�, �e na widok jej czerwonych wilgotnych warg odbijaj�cych od bia�ej cery dzieje si� z nim co� dziwnego, co�, czego nie umia� nazwa�.
Zapad�o pe�ne napi�cia milczenie. Vincentowi zdawa�o si�, �e dziewczyna czeka na co� - mo�e na s�owa, cho� te s� zbyteczne w mi�o�ci. Kilkakrotnie zwil�y� j�zykiem wargi. Urszula obr�ci�a g�ow�, przez rami� spojrza�a mu w oczy i wybieg�a.
Przera�ony, �e sposobno�� minie, ruszy� za ni�. Przystan�a na chwil� pod jab�oni�.
- Urszulo... chcia�bym pani co� powiedzie�. Odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego, lekko dygoc�c. Noc by�a czarna, pe�na zimnych gwiazd. Vincent nie
zabra� z sob� lampy, tylko przez okno kuchenne s�czy�o
13
si� m�tne �wiate�ko. Zapach w�os�w dziewczyny bi� mu w twarz. Otuli�a si� szczelniej szalem i skrzy�owa�a r�ce na piersiach.
- Zimno pani? - spyta�.
- Tak. Lepiej wejd�my.
- Nie! Prosz�... Ja... - zagrodzi� jej drog�.
Ukry�a podbr�dek w ciep�ym szalu i spojrza�a na niego szeroko otwartymi, zdziwionymi oczyma:
- Zdaje si�, monsieur van Gogh, �e nie rozumiem pana.
- Chcia�bym pani tylko powiedzie�... Ja... to znaczy...
- Nie teraz. Zimno mi.
- Pani powinna o tym wiedzie�. Awansowa�em dzi�, przechodz� do dzia�u litografii... to moja druga podwy�ka w tym roku...
Urszula odwr�ci�a si� i przystan�a. Szal zsun�� si� jej z ramion, ale nie czu�a nocnego ch�odu.
- Dlaczego w�a�ciwie pan mi to m�wi, monsieur van Gogh?
Wyczu� ch��d w jej g�osie i przeklina� swoj� niezr�czno��. Napi�cie opad�o nagle, poczu� si� spokojny i opanowany. Zastanowi� si� przez chwil�, jakim tonem zacz��, wreszcie zdecydowa� si�.
- Chcia�bym pani powiedzie� co�, o czym pani ju� wie zapewne. Kocham pani� ca�ym sercem i mog� by� tylko wtedy szcz�liwy, gdy pani zostanie moj� �on�.
Zauwa�y� jej zdziwienie. Czy dlatego, �e nagle m�wi� z tak� pewno�ci� siebie? Waha� si�, czy wzi�� j� w ramiona.
- Pa�sk� �on�? - podnios�a g�os. - Ale�, monsieur van Gogh, to niemo�liwe.
Widzia�a wyra�nie jego oczy wpatrzone w ni� w ciemno�ciach.
- Teraz to chyba ja nie rozumiem...
14
- Jak to? Czy� pan nie wie o niczym? Od roku jestem zar�czona.
Nie wiedzia�, jak d�ugo stoi bez ruchu na ciemnej �cie�ce, ani czy co� my�li lub czuje.
- Kto jest tym cz�owiekiem? - zapyta� wreszcie g�ucho.
- Czy� nigdy pan nie widzia� mojego narzeczonego? Zajmowa� przedtem pa�ski pok�j. My�la�am, �e pan wie.
- Sk�d mia�bym wiedzie�?
Stan�a na palcach i rzuci�a okiem w stron� kuchni.
- S�dzi�am, �e kto� panu o tym powiedzia�.
- Dlaczego ukrywa�a to pani przede mn� przez ca�y rok, chocia� pani wiedzia�a, �e j� kocham? - teraz w g�osie jego nie by�o wahania.
- Czy to moja wina, �e pan zakocha� si� we mnie? Chcia�am �y� z panem po prostu w przyja�ni.
- Czy odwiedzi� pani�, odk�d ja tu mieszkam?
- Nie. Jest teraz w Walii. Dopiero latem przyjedzie do mnie na wakacje.
- Nie widzia�a go pani ca�y rok! W takim razie zapomnia�a pani o nim! Teraz kocha pani tylko mnie!
Straci� panowanie nad sob�, porwa� j� w ramiona i brutalnie ca�owa� oporne usta. Poczu� wilgo� warg, s�odycz ust, zapach w�os�w i nowy przyp�yw uczucia.
- Urszulo, ty go ju� nie kochasz! Nie pozwalam ci! Zostaniesz moj� �on�. Nie mog� ci� straci�. Musisz zapomnie� o nim i po�lubi� mnie!
- Po�lubi� pana! - krzykn�a. - Nie mog� wychodzi� za m�� za ka�dego, kto si� we mnie zakocha. Prosz� mnie natychmiast pu�ci�, s�yszy pan, bo zawo�am o pomoc.
Wyrwa�a mu si�, bez tchu pobieg�a przez ciemny ogr�d. Na progu domu odwr�ci�a si�, jej cichy szept uderzy� go jak okrzyk:
- Rudy g�upiec!
15
IV
Nazajutrz rano nikt go nie budzi�. Podni�s� si� ci�ko z ��ka i niedbale ogoli�, pozostawiaj�c tu i �wdzie na twarzy resztki zarostu. Urszula nie zesz�a na �niadanie. Poszed� do Goupil�w. Mijaj�c tych samych ludzi co wczoraj, zauwa�y� w nich zmian�. Sprawiali dzi� na nim wra�enie osamotnionych istot spiesz�cych do ja�owej, bezu�ytecznej pracy.
Nie dostrzega� dzi� kwitn�cego z�otokapu ani kasztan�w wzd�u� drogi. S�o�ce �wieci�o promienniej ni� poprzedniego dnia, lecz Vincent tego nie widzia�.
W ci�gu dnia sprzeda� dwadzie�cia barwnych reprodukcji Venus Anadyomene Ingresa. Goupilowie mieli z tego du�y zysk, lecz Vincenta przesta�o cieszy� zarabianie dla firmy. Nie mia� cierpliwo�ci dla klient�w. Ci ludzie nie tylko nie potrafili odr�ni� sztuki z�ej od dobrej, ale mieli wr�cz talent wyszukiwania rzeczy najgorszych, tandetnych i pozbawionych artyzmu.
Koledzy nigdy nie uwa�ali Vincenta za weso�ego ch�opca, ale widzieli, �e stara� si� usilnie by� mi�y i przyjemny.
- Jak ci si� zdaje, czemu przedstawiciel czcigodnej rodziny van Gogh�w jest dzi� taki zafrasowany? - zapyta� swego kolegi jeden z pracownik�w.
- Pewnie wsta� dzi� rano z ��ka lew� nog�.
- Chcia�bym mie� jego troski. Vincent van Gogh, jego stryj, jest wsp�w�a�cicielem wszystkich galerii goupilow-skich w Pary�u, Berlinie, Brukseli, Hadze i Amsterdamie. Staruszek jest chory i bezdzietny; wszyscy m�wi�, �e swoj� po�ow� przedsi�biorstwa zostawi w spadku Vincentowi.
- Niekt�rzy ludzie maj� szcz�cie.
- To jeszcze nie wszystko. Jego drugi stryj, Hendrik van Gogh, jest w�a�cicielem wielkich sklep�w z obrazami
16
w Brukseli i Amsterdamie, a trzeci z kolei, Kornelius van Gogh, jest szefem najwi�kszej firmy w Holandii. C�, van Goghowie s� najbardziej znan� rodzin� handlarzy obraz�w w Europie. Pewnego dnia nasz rudow�osy przyjaciel z s�siedniego pokoju b�dzie dyktatorem sztuki na ca�� Europ�.
Kiedy wieczorem Vincent wszed� do jadalni Loyer�w, Urszula i jej matka rozmawia�y ze sob� p�g�osem. Na jego widok umilk�y w p� s�owa. Urszula pobieg�a do kuchni, pani Loyer przywita�a go z dziwnym b�yskiem w oczach.
Vincent sam zjad� obiad przy wielkim stole. Odmowa Urszuli og�uszy�a go, lecz nie uwa�a� jej za ostateczn�, po prostu nie przyjmowa� jej do wiadomo�ci. Musi tylko wyp�dzi� tego drugiego z serca dziewczyny.
Up�yn�� tydzie�, nim nadarzy�a si� sposobno�� ponownej rozmowy z Urszul�. Przez ten tydzie� jad� i spa� bardzo ma�o; jego ot�pienie przerodzi�o si� w nerwowo��. W sklepie mia� o wiele mniejsze obroty ni� do tej pory. W jego pogodnych dot�d oczach czai�a si� teraz rozpacz. Wys�awia� si� z jeszcze wi�kszym trudem ni� zwykle.
W niedziel� po sutym obiedzie poszed� za ni� do ogrodu.
- Panno Urszulo - powiedzia� - przykro mi, �e pani� wtedy przestraszy�em.
Spojrza�a na niego ch�odnymi, wielkimi oczami, jak gdyby zdziwiona, �e poszed� za ni�.
- O, to drobnostka, to nie ma znaczenia. Zapomnijmy o tym, dobrze?
- Chcia�bym zapomnie�, �e zachowa�em si� wobec pani jak brutal. Ale to, co m�wi�em, jest prawd�.
Zbli�y� si� do niej o krok. Urszula cofn�a si�.
- Po co wraca� do tych spraw? - spyta�a. - Ju� zapomnia�am o wszystkim.
Odwr�ci�a si�, chc�c odej��. Vincent pospieszy� za ni�.
17
- Ale ja musz� o tym m�wi�! Czy pani nie pojmuje, jak bardzo j� kocham? Pani nie mo�e sobie nawet wyobrazi�, jak bardzo nieszcz�liwy by�em przez ten tydzie�. Dlaczego pani mnie unika?
- Mo�e wejdziemy do domu? Zdaje si�, �e matka oczekuje go�ci.
- To nie mo�e by� prawd�, �e pani kocha innego. Pozna�bym to po pani oczach.
- Obawiam si�, �e niewiele mam ju� czasu. Kiedy zaczyna pan urlop?
Vincent prze�kn�� �lin�.
- W lipcu.
- To si� �wietnie sk�ada. M�j narzeczony chce sp�dzi� sw�j urlop lipcowy ze mn� i jego dawny pok�j b�dzie nam potrzebny.
- Przenigdy nie oddam mu pani, Urszulo.
- Pan musi z tym sko�czy�. W przeciwnym razie matka wypowie panu mieszkanie.
Nast�pne dwa miesi�ce sp�dzi� Vincent na przekonywaniu jej. Wr�ci� do dawnego sposobu bycia. Je�eli nie m�g� widywa� Urszuli, to chcia� by� przynajmniej sam, by nikt nie przeszkadza� mu my�le� o niej. W sklepie odnosi� si� nieuprzejmie do klient�w. �wiat obudzony przez mi�o�� zapad� si� i Vincent by� zn�w ponurym ch�opakiem, jakiego znali rodzice w Zundert.
Nadszed� lipiec i urlop. Vincent niech�tnie opuszcza� na dwa tygodnie Londyn. Mia� uczucie, �e p�ki on jest przy niej, Urszula nie mo�e kocha� nikogo innego.
Zszed� na d�, do saloniku. Zasta� tam Urszul� z matk�. Ujrzawszy go, zamieni�y zn�w znacz�ce spojrzenia.
- Zabieram z sob� tylko ma�� walizk� - rzek�. - Wszystko inne zostawiam w pokoju. Tu jest czynsz za dwa tygodnie z g�ry.
18
- S�dz�, �e by�oby lepiej, gdyby pan zabra� wszystko, monsieur van Gogh - odpar�a pani Loyer.
- Dlaczego?
- Pa�ski pok�j jest ju� wynaj�ty od poniedzia�ku rano. Obie s�dzimy, �e b�dzie lepiej, gdy pan si� st�d wyprowadzi.
- Obie? Obie panie tak s�dz�?
Obr�ci� si� i patrzy� spode �ba na Urszul�. Jego wzrok wyra�a� pytanie, a nie przyj�cie tego faktu do wiadomo�ci.
- Tak. My obie - odpar�a matka. - Narzeczony mojej c�rki nie �yczy sobie, aby pan tu mieszka�. Lepiej by�oby, gdyby si� pan by� nigdy u nas nie zjawi�.
V
Theodorus van Gogh przyjecha� bryczk� po syna na stacj� Breda. Mia� na sobie ci�ki czarny surdut pastorski, kamizelk� o szerokich wy�ogach, koszul� ze sztywnym gorsem i szeroki czarny krawat, spod kt�rego zaledwie wystawa� w�ski r�bek wysokiego ko�nierza. Szybkim spojrzeniem odnalaz� Vincent w twarzy ojca to, co by�o dla niej charakterystyczne: prawa powieka opada�a ni�ej ni� lewa, zakrywaj�c p� oka; lewa strona warg tworzy�a cienk�, sztywn� lini�, prawa by�a pe�na i zmys�owa. Wyraz oczu by� bierny. Stwierdza�y po prostu: taki jestem.
Parafianie w Zundert nieraz robili uwagi, �e pastor Theodorus nawet dobre uczynki spe�nia� w spos�b wynios�y.
Do ko�ca �ycia nie pojmowa� pastor Theodorus, dlaczego nie powiod�o mu si� lepiej. Uwa�a�, �e ju� przed
19
laty powinien by� zosta� powo�any do Amsterdamu lub Hagi. "Pi�kny pastor", jak mawiali jego parafianie, by� cz�owiekiem wykszta�conym, mi�ym w obej�ciu, mia� wielkie zalety duchowe i niestrudzenie pe�ni� s�u�b� bo��. A tymczasem od dwudziestu pi�ciu lat siedzia� zagrzebany i zapomniany w ma�ej mie�cinie Zundert. By� jedynym z sze�ciu braci van Gogh�w, kt�ry nie osi�gn�� nigdy wa�nego spo�ecznie stanowiska.
Drewniany domek plebanii w Zundert, gdzie urodzi� si� Vincent, sta� przy drodze id�cej od placu targowego i me-rostwa. Z ty�u, za kuchni�, le�a� pi�kny ogr�d; ros�y w nim akacje, ma�e �cie�ki wi�y si� mi�dzy starannie piel�gnowanymi rabatami. Ko�ci� by� male�ki, drewniany, ukryty w drzewach za ogrodem. Z ka�dej strony mia� dwa w�skie gotyckie okna bez witra�y, tuzin twardych �awek, drewnian� pod�og� i kilka grzejnik�w na w�giel, przytwierdzonych do desek pod�ogi. Kr�te schody prowadzi�y z ty�u do ma�ej fisharmonii. By�o to powa�ne, niemal surowe miejsce kultu, tchn�ce duchem Kalwina i reformacji.
Matka Vincenta, Anna Kornelia, oczekiwa�a syna, stoj�c w oknie, i otworzy�a drzwi, nim jeszcze bryczka stan�a przed domem. Przyciskaj�c go z matczyn� czu�o�ci� do wydatnej piersi, spostrzeg�a od razu, �e jej ch�opca spotka�o co� z�ego.
- M�j drogi synu - szepn�a - m�j Vincencie.
Jej oczy, szeroko otwarte, niebieskie i zielone na przemian, domy�lne, cho� �agodnie pytaj�ce, nie s�dzi�y ludzi zbyt surowo. Delikatna bruzda id�ca od nozdrzy do k�cik�w ust pog��bia�a si� z ka�dym rokiem, a im g��bsze by�y te bruzdy, tym silniej pog��bia�y wra�enie, jakie sprawia�a twarz rozja�niona s�abym u�miechem.
Anna Kornelia Carbentus pochodzi�a z Hagi, gdzie jej ojciec mia� tytu� Kr�lewskiego Introligatora. Przedsi�biorstwo Wiliama Carbentusa rozwija�o si� doskonale,
20
a gdy mu powierzono opraw� Pierwszej Konstytucji Holenderskiej, zas�yn�� w ca�ym kraju. Jego trzy c�rki by�y bien eleveesl; druga z nich za�lubi�a Vincenta, brata Theodorusa, trzecia - znanego i powa�anego pastora Strickera z Amsterdamu.
Anna Kornelia by�a zacn� kobiet�. Nie dostrzega�a w �wiecie z�a, nie uznawa�a jego istnienia. Widzia�a jedynie s�abo��, pokus�, n�dz� i cierpienie. Theodorus van Gogh by� r�wnie� dobrym cz�owiekiem, lecz zdawa� sobie w pe�ni spraw� z istnienia z�a i pot�pia� najmniejszy jego przejaw.
Jadalnia by�a o�rodkiem domu van Gogh�w; woko�o wielkiego sto�u po uprz�tni�ciu talerzy koncentrowa�o si� ca�e �ycie rodzinne. Wszyscy cz�onkowie rodziny zbierali si� tutaj wieczorem, w przyjaznym �wietle lampy naftowej. Ann� Korneli� martwi� wygl�d Vincenta; ch�opak by� chudy i nerwowy, w jego zachowaniu by�o co� nienaturalnego.
- Czy spotka�a ci� jaka� przykro��, Vincencie? - spyta�a po kolacji. - Nie wygl�dasz dobrze.
Vincent powi�d� wzrokiem po stole, przy kt�rym siedzia�y Anna, El�bieta i Wilhelmina - trzy m�ode, obce dziewcz�ta, kt�re przypadkiem by�y jego siostrami.
- Nie - odpar�. - Wszystko w porz�dku.
- Czy podoba ci si� w Londynie? - spyta� z kolei ojciec. - Je�li nie czujesz si� tam dobrze, pom�wi� ze stryjem Vincentem. S�dz�, �e b�dzie ci� m�g� przenie�� do jednej ze swych firm paryskich.
Vincenta opanowa�o podniecenie.
- Nie, nie, nie r�b tego! - zawo�a�. - Nie chc� opu�ci� Londynu... Ja... - pohamowa� si�. - Je�li stryj Vincent zechce mnie przenie��, jestem pewien, �e sam to uczyni.
- Jak sobie �yczysz - rzek� ojciec.
1 Dobre wychowanie.
21
- "To ta dziewczyna - pomy�la�a matka. - Teraz rozumiem, dlaczego jego listy nie podoba�y mi si�".
Na wrzosowiskach doko�a Zundert sta�y sosny i k�py d�b�w. Vincent sp�dza� ca�e dnie na samotnych w�dr�wkach po polach, wpatruj�c si� w liczne, tu i �wdzie rozsiane stawy. Jedyn� jego rozrywk� by�o rysowanie. Zrobi� sporo szkic�w ogrodu, narysowa� targowisko widziane z okna plebanii i frontowe drzwi domu. Pozwala�o mu to na kr�tkie chwile zapomnie� o Urszuli.
Theodorus ubolewa� zawsze nad tym, �e najstarszy syn nie poszed� w jego �lady. Pewnego dnia, odwiedziwszy razem chorego ch�opa, w drodze powrotnej wysiedli z bryczki i szli pieszo. S�o�ce zachodzi�o czerwono za czubami sosen, wieczorne niebo odbija�o si� w stawach, wrzosowiska i ��te piaski tworzy�y wspania�� harmoni� barw.
- M�j ojciec by� pastorem, Vincencie. Zawsze mia�em nadziej�, �e i ty p�jdziesz t� drog�.
- Dlaczego s�dzisz, �e chc� zmieni� zaw�d?
- Powiedzia�em tylko, �e w wypadku gdyby� chcia�... M�g�by� mieszka� u stryja Jana w Amsterdamie, gdyby� zdecydowa� si� tam studiowa�. A wielebny pastor Stricker przyrzek�, �e zajmie si� tw� edukacj�.
- Czy radzisz mi opu�ci� Goupil�w?
- Ale� nie, stanowczo nie. Lecz gdyby� tam czu� si� niedobrze... ludzie nieraz zmieniaj� zaw�d.
- Wiem o tym. Ale nie mam zamiaru rzuca� Goupil�w. Matka i ojciec odprowadzili go na stacj� w dniu wyjazdu
do Londynu.
- Czy mamy pisa� do ciebie pod tym samym adresem?
- spyta�a Anna Kornelia.
- Nie, wyprowadzi�em si� stamt�d.
- Rad jestem, �e� opu�ci� Loyer�w - rzek� ojciec. - Te panie nie podoba�y mi si�. Zbyt by�y tajemnicze, auw*
22
Vincent zesztywnia�. Matka po�o�y�a czule r�k� na jego d�oni i powiedzia�a cicho, tak aby Theodorus nie dos�ysza�:
- Nie martw si�, synku. B�dzie ci lepiej z jak�� mi�� dziewczyn� holendersk� - p�niej, gdy staniesz mocno na nogach. Ta Urszula nie by�aby dla ciebie na pewno dobr� �on�. Ona do ciebie nie pasuje.
Zdziwi� si�, sk�d matka wie.
VI
Wr�ciwszy do Londynu wynaj�� sobie umeblowane mieszkanie na Kensington New Road. Jego gospodyni, ma�a staruszka, k�ad�a si� spa� codziennie o �smej wiecz�r. Nigdy najl�ejszy d�wi�k nie zak��ca� ciszy domu. Co noc stacza� Vincent ze sob� zaciek�� walk�; ci�gn�o go pod dom Loyer�w. Zamyka� drzwi swego pokoju i przysi�ga� sobie, �e p�jdzie spa�. W ci�gu kwadransa jednak znajdowa� si� w tajemniczy spos�b na ulicy i spieszy� pod dom Urszuli.
M�k� by�o odczuwanie blisko�ci dziewczyny i zarazem �wiadomo��, �e jest niedosi�na. Ale tysi�c razy okrutniejsz� m�k� by�o zosta� w domu, poza urzekaj�cym kr�giem jej osobowo�ci.
Cierpienie dziwnie go odmieni�o. Uczyni�o go wra�liwym na cierpienie innych i nietolerancyjnym wobec wszystkiego, co mia�o tani i krzykliwy sukces w �wiecie. Firma nie mia�a teraz z niego �adnego po�ytku. Kiedy klienci pytali go, co s�dzi o jakiej� reprodukcji, odpowiada� w spos�b nie pozostawiaj�cy w�tpliwo�ci, �e jest ohydna - i kupno nie dochodzi�o do skutku. Jedynie w obrazach, w kt�rych artysta wyrazi� cierpienie, odnajdywa� prawd� i g��bi� uczucia.
23
W pa�dzierniku zjawi�a si� w sklepie t�ga matrona z okaza�ym biustem, w sobolowym p�aszczu, wysokim koronkowym ko�nierzyku i okr�g�ym aksamitnym kapeluszu z niebieskim pi�rkiem. Chcia�a wybra� obrazy do swego nowego mieszkania w mie�cie. Obs�ugiwa� j� Vincent.
- ��dam najlepszych rzeczy, jakie macie na sk�adzie
- o�wiadczy�a. - Cena nie gra roli. Oto wymiary. W salonie s� dwie �ciany d�ugo�ci pi��dziesi�ciu st�p, trzecia przebita jest dwoma oknami, przestrze� mi�dzy nimi...
Ca�e niemal popo�udnie stara� si� Vincent wm�wi� jej par� akwafort wed�ug Rembrandta, doskona�� reprodukcj� jednej ze scen weneckich Turnera, par� litografii Thys Marisa i artystyczne reprodukcje obraz�w Corota i Daubigny'ego. Kobieta mia�a niezawodny instynkt wybierania za ka�dym razem rzeczy najgorszych. Mia�a r�wnie� taki sam talent odrzucania od razu, na pierwszy rzut oka, wszystkiego, co tchn�o prawdziw� sztuk�. W miar� jak godziny mija�y, ta kobieta ze swymi banalnymi rysami, �e swym �askawym mizdrzeniem si�, sta�a si� dla niego doskona�ym symbolem drobnomieszcza�skiej t�poty i handlarskiego nastawienia.
- Oto s�! - wykrzykn�a wreszcie z zadowolon� min�.
- S�dz�, �e wyb�r m�j jest trafny.
- Gdyby pani wybra�a z zamkni�tymi oczami, nie mog�aby pani wybra� gorzej - odpar� Vincent.
Kobieta wsta�a ci�ko, zgarniaj�c tren aksamitnej sukni. Vincent dojrza�, jak krew pulsuj�c podchodzi coraz wy�ej na jej szyi a� do koronkowego ko�nierzyka.
- Co? Co takiego?... Jest pan... ordynarnym gburem! Wypad�a ze sklepu jak burza, pi�ro chwia�o si� na jej
aksamitnym kapeluszu. Mr Obach by� w�ciek�y.
24
- M�j drogi Vincencie - zawo�a� - co si� z panem dzieje? Sfuszerowa� pan najlepsz� sprzeda� tego tygodnia i w dodatku obrazi� pan t� kobiet�.
- Mr Obach, czy zechce mi pan odpowiedzie� na jedno pytanie?
- S�ucham. Ale to raczej ja mia�bym prawo zada� panu par� pyta�.
Vincent odsun�� na bok reprodukcje wybrane przez kobiet� i obiema r�kami opar� si� o st�.
- Prosz�, niech mi pan powie, jak mo�e cz�owiek usprawiedliwi� sam przed sob� fakt, �e swoje jedyne i niepowracalne �ycie sp�dza na sprzedawaniu g�upcom z�ych obraz�w?
Obach nie pr�bowa� nawet odpowiada�.
- Je�li tak ma by� dalej - rzek� tylko - napisz� do pa�skiego stryja i poprosz� go o przeniesienie pana do innej filii. Nie mog� pozwoli� na to, aby pan rujnowa� m�j interes.
Vincent machn�� r�k�.
- Jakim prawem ci�gniemy tak wielkie zyski ze sprzeda�y kicz�w, Mr Obach? I jak si� to dzieje, �e jedynymi lud�mi, kt�rzy mog� sobie pozwoli� na wej�cie tutaj, s� ci, kt�rzy nie znosz� widoku prawdziwej sztuki? Czy to dlatego, �e pieni�dze zabi�y w nich wra�liwo��? I dlaczego biedacy, kt�rzy mogliby oceni� dobr� sztuk�, nie maj� ani jednego pensa w kieszeni, aby kupi� bodaj odbitk� na �cian� swej izby?
Obach spojrza� na� z ukosa:
- Co to takiego? Socjalizm?
Powr�ciwszy do domu, wzi�� Vincent ze sto�u tom Renana i otworzy� go na zaznaczonej stronie: "Aby czyni� dobro na tym �wiecie - czyta� - cz�owiek musi umrze� dla samego siebie. Cz�owiek nie po to jedynie �yje na ziemi, aby by� szcz�liwym, nie po to, aby by� po prostu
25
uczciwym, ale po to, aby zrealizowa� dzie�o wielkie dla ca�ej ludzko�ci, aby osi�gn�� szlachectwo ducha i wznie�� si� nad pospolito��, kt�ra podmywa istnienie wszystkich niemal jednostek".
Na tydzie� przed Bo�ym Narodzeniem Loyerowie ustawili w oknie frontowym ma��, przystrojon� choink�. Dwa wieczory p�niej, znalaz�szy si� zn�w przed ich domem, Vincent dostrzeg� �wiat�a w oknach, zobaczy� s�siad�w wchodz�cych do wn�trza, dos�ysza� weso�e g�osy i �miech; Loyerowie urz�dzali przyj�cie z okazji �wi�t. Vincent pobieg� z powrotem na Kensington New Road, ogoli� si� pr�dko, w�o�y� �wie�� koszul� i krawat i pogalopowa� po raz drugi do Clapham. Musia� odczeka� par� minut przed schodami, aby zaczerpn�� tchu.
By�o Bo�e Narodzenie, czas przebaczenia i pojednania. Wszed� po schodach na g�r�, zastuka� do drzwi ko�atk�. W holu us�ysza� znajome kroki, znany mu dobrze g�os zawo�a� co� do go�ci w salonie, potem drzwi si� otwar�y. �wiat�o lampy pad�o mu na twarz. Przed nim sta�a Urszula w zielonej sukni polskiego kroju, bez r�kaw�w, przybranej kokardami i pian� koronek. Nigdy nie widzia� jej tak pi�knej.
- Urszulo - powiedzia�.
Przez jej twarz przemkn�� wyraz, kt�ry jasno powtarza� wszystko, co powiedzia�a mu w�wczas w ogrodzie. Patrz�c na ni�, prze�y� raz jeszcze t� scen�.
- Id� precz! - zawo�a�a i zatrzasn�a mu drzwi przed nosem.
Nast�pnego dnia odp�yn�� do Holandii. Najwi�kszy ruch w galerii Goupil�w panowa� w okresie �wi�t Bo�ego Narodzenia. Mr Obach doni�s� stryjowi
26
Vincentowi tylko tyle, �e bratanek wzi�� urlop, nawet nie spytawszy o pozwolenie. Stryj Vincent postanowi� umie�ci� bratanka w g��wnym sk�adzie firmy w Pary�u.
Vincent oznajmi� jednak spokojnie, �e ma ju� dosy� handlu obrazami. Stryj Vincent by� zdumiony i g��boko dotkni�ty. O�wiadczy�, �e w przysz�o�ci umywa r�ce od spraw bratanka. Po �wi�tach jednak ruszy�o go sumienie i wystara� si� swemu imiennikowi o posad� w ksi�garni Blusse et Braam w Dortrechcie. Od tego czasu dwaj Vincentowie van Gogh nie mieli z sob� wi�cej nic wsp�lnego.
Vincent pozosta� w Dortrechcie niemal cztery miesi�ce. Nie by� ani szcz�liwy, ani nieszcz�liwy, nie powodzi�o mu si� ani dobrze, ani �le. Po prostu nie by�o go tam. Pewnej soboty wieczorem wsiad� do ostatniego poci�gu jad�cego z Dortrechtu do Oudenbosch i pow�drowa� do domu, do Zundert. Noc by�a pi�kna i rze�ka, wrzosowiska pachnia�y mocno i orze�wiaj�co. Mimo ciemno�ci odr�nia� Vincent tu i �wdzie k�py sosen i ci�gn�ce si� daleko ��ki pokryte wrzosem. Niebo by�o przes�oni�te, ale przez chmury prze�wieca�y gwiazdy. O �wicie Vincent doszed� do cmentarza w Zundert; �piew skowronk�w rozlega� si� nad czarnymi teraz, poro�ni�tymi �wie�� runi� polami.
Rodzice rozumieli, �e Vincent prze�ywa ci�kie chwile. Latem ca�a rodzina przenios�a si� do Etten, ma�ego miasteczka targowego po�o�onego kilkana�cie kilometr�w od Zundert; Theodorus zosta� tam mianowany pastorem. Etten mia�o szeroki, wysadzany wi�zami plac i po��czenie kolejowe z najwa�niejszym o�rodkiem, Bred�. Nominacja oznacza�a dla Theodorusa pewien krok naprz�d w karierze.
Kiedy jesieni� li�cie zacz�y opada�, przed Vincentem zn�w stan�a konieczno�� decyzji. Urszula wci�� jeszcze nie by�a zam�na,
27
- Nie jeste� stworzony do tych zaj�� w sklepie, Vincencie - rzek� ojciec. - Twoje serce sk�ania si� do s�u�by bo�ej.
- Wiem o tym, ojcze.
- W takim razie mo�e pojedziesz do Amsterdamu na studia?
- Chcia�bym, ale...
- Czy wci�� jeszcze si� wahasz?
- Tak jest. Nie mog� ci teraz tego wyt�umaczy�. Zostaw mi jeszcze troch� czasu do namys�u.
Stryj Jan przeje�d�a� w�a�nie przez Etten.
- W moim domu w Amsterdamie czeka na ciebie pok�j, Vincencie - powiedzia�.
- A pastor Stricker pisa�, �e wystara ci si� o dobrych nauczycieli - doda�a matka.
Odk�d z r�k Urszuli sp�yn�o na niego cierpienie, sprawa wszystkich wydziedziczonych sta�a si� jego spraw�. Wiedzia�, �e najlepsz� drog� do s�u�enia tej sprawie by�y studia teologii na uniwersytecie w Amsterdamie. Rodziny van Gogh�w i Stricker�w przyj�yby go i zach�ca�y, pomaga�yby mu finansowo i moralnie. Ale nie m�g� jeszcze zerwa� zupe�nie z przesz�o�ci�; Urszula �y�a w Anglii - i by�a wolna. W Holandii straci� z ni� wszelki kontakt. Sprowadzi� sobie dzienniki angielskie, odpowiada� na oferty i w ko�cu otrzyma� posad� nauczyciela w Ramsgate, mie�cie portowym, oddalonym o cztery i p� godziny jazdy kolej� od Londynu.
VII
Szko�a Mr Stokesa sta�a na placu, po�rodku kt�rego znajdowa� si� rozleg�y trawnik, ogrodzony �elaznymi
28
sztachetami. W szkole przebywa�o dwudziestu czterech ch�opc�w w wieku od lat dziesi�ciu do czternastu. Vin-cent mia� ich uczy� francuskiego, niemieckiego i holenderskiego, nadto mia� pilnowa� uczni�w po godzinach lekcji i podczas sobotniej k�pieli. Dostawa� za to wikt i pok�j, p�acy �adnej.
Ramsgate by�o smutn� miejscowo�ci�, lecz to w�a�nie odpowiada�o nastrojowi Vincenta. Nie u�wiadamiaj�c sobie tego nawet, kocha� swoje cierpienie jak drogiego towarzysza: dzi�ki niemu Urszula by�a z nim zwi�zana. Skoro nie m�g� by� razem z ukochan� dziewczyn�, nie mia�o znaczenia to, gdzie si� w og�le znajduje. Pragn�� jedynie, aby nic nie stan�o pomi�dzy nim a uczuciem, jakim Urszula wype�ni�a go ca�ego - jego cia�o i dusz�.
- Czy m�g�by mi pan p�aci� cho�by ma�� sum� miesi�cznie, Mr Stokes? - zapyta� pewnego dnia. - Abym mia� na tyto� i ubranie?
- Nie, nie ma mowy o p�aceniu - odpar� Stokes. - Mog� mie� nauczycieli, ilu zechc�, za wikt i pok�j.
Pierwszej soboty o brzasku Vincent wybra� si� pieszo z Ramsgate do Londynu. By�a to daleka droga, nadto do p�nego wieczora trwa� dokuczliwy upa�. Po d�ugiej w�dr�wce dotar� do Canterbury i zatrzyma� si� w cieniu starych drzew otaczaj�cych �redniowieczn� katedr�. Odpocz�wszy nieco, poszed� dalej a� do bukowego zagajnika nad ma�ym stawem. Tam przespa� si� do czwartej nad ranem; o �wicie obudzi� go �piew ptak�w. Ko�o po�udnia przyby� wreszcie do Clapham; ju� z daleka dojrza� mi�dzy nisko po�o�onymi, cz�ciowo zalanymi ��kami Tamiz�, pe�n� statk�w. Pod wiecz�r przemierza� znajome przedmie�cia Londynu i pomimo zm�czenia poszed� �wawo pod dom Loyer�w.
29
Sprawa, dla kt�rej wr�ci� do Anglii - kontakt z Urszul� - opanowa�a go na nowo w momencie, w kt�rym dostrzeg� z daleka jej dom. W Anglii Urszula nale�a�a wci�� jeszcze do niego, poniewa� m�g� odczu� jej blisko��.
Serce wali�o mu jak m�otem. Opar� si� o drzewo, przej�ty g�uchym, t�pym, niewyobra�alnym b�lem. W ko�cu zgaszono lamp� w saloniku, potem rozb�ys�a i zgas�a lampa w pokoju Urszuli. Dom pogr��y� si� w mroku. Vincent oderwa� si� od drzewa i do cna wyczerpany powl�k� si� z powrotem. Ale skoro tylko znikn�� mu z oczu jej dom, uczu�, �e traci j� ponownie.
Teraz, kiedy wyobra�nia malowa�a mu ma��e�stwo z Urszul�, nie my�la� o niej ju� jako o �onie zamo�nego kupca. Widzia� j� jako wiern�, cich� towarzyszk�, zwiastuna ewangelii, pracuj�c� bez skargi u jego boku - w slumsach, w s�u�bie biedak�w.
W ka�dy niemal weekend w�drowa� pieszo do Londynu, lecz trudno mu by�o wr�ci� rano na godziny lekcji. Niekiedy wi�c wybiera� si� ju� w pi�tek wiecz�r i w�drowa� dwie noce, aby z daleka zobaczy� Urszul� wychodz�c� w niedziel� z domu do ko�cio�a. Nie mia� pieni�dzy na �ywno�� w drodze ani na pok�j, a gdy nasta�a zima, mr�z dawa� mu si� dotkliwie we znaki. W poniedzia�ek rano wraca� do Ramsgate, dr��cy z zimna, wyczerpany i g�odny. Przez ca�y tydzie� musia� potem odzyskiwa� si�y.
Po kilku miesi�cach znalaz� lepsz� posad� w szkole metodyst�w Mr Jonesa w Isleworth. Mr Jones mia� w swej pieczy wielk� parafi�. Zatrudni� zrazu Vincenta jako nauczyciela, lecz wkr�tce zrobi� go swym pomocnikiem.
Teraz w wyobra�ni swej, �ywej i zmiennej, widzia� Vincent Urszul� raczej jako �on� wiejskiego proboszcza, pomagaj�c� mu w jego pracy, jak jego matka pomaga�a
30
ojcu. Widzia� Urszul� patrz�c� na niego z uznaniem i szcz�liw�, �e porzuci� ciasne �ycie kupca i pracuje dla dobra ludzko�ci.
Stara� si� nie my�le� o tym, �e termin �lubu Urszuli zbli�a si� nieub�aganie. Tamten drugi m�czyzna nie istnia� nigdy w jego duszy jako rzeczywisto��. S�dzi� raczej, �e Urszula odtr�ci�a go z powodu jakiego� szczeg�lnego braku w nim samym, kt�ry musi naprawi�. Czy� istnia�a po temu lepsza droga ani�eli s�u�ba Bogu?
Ubodzy uczniowie Jonesa pochodzili z Londynu. Pastor da� Vincentowi adresy rodzic�w i pos�a� go pieszo do nich, aby pobra� nale�no�� za nauk�. Wielu z nich mieszka�o w sercu Whitechapel. Ostry, przykry zapach unosi� si� tu na ulicach, rodziny z licznym potomstwem gnie�dzi�y si� w zimnych, pustych izbach, z ka�dej pary oczu wyziera�y g��d i choroba. Wielu z tych ludzi handlowa�o pok�tnie mi�sem zaka�onych zwierz�t, kt�rego nie wolno by�o sprzedawa� na targach. Vincent natkn�� si� na rodziny dr��ce w �achmanach; posi�ki ich sk�ada�y si� z wodzianki, sk�rek suchego chleba i zepsutego mi�sa. A� do zapadni�cia nocy musia� wys�uchiwa� ich opowiada� o n�dzy i nieszcz�ciach.
Powita� z rado�ci� wycieczk� do Londynu, bo dawa�a mu sposobno�� przej�cia obok domu Urszuli w drodze powrotnej. Slumsy Whitechapel wygna�y my�l o niej z jego serca. W powrotnej drodze nie poszed� przez Clapham i wr�ci� do Isleworth bez jednego miedziaka dla Mr Jonesa.
W pewien czwartek wieczorem, podczas nabo�e�stwa pastor pochyli� si� ku swemu wikaremu, udaj�c zm�czenie.
31
- Czuj� si� strasznie wyczerpany dzi� wiecz�r, Vincencie. Pan nieraz opracowywa� kazania, prawda? Prosz� wi�c wyg�osi� kazanie. Chcia�bym wiedzie�, czy pan ma po temu zdolno�ci.
Vincent wszed� na ambon�, dygoc�c z podniecenia. Krew uderzy�a mu do g�owy, nie wiedzia�, co pocz�� z r�kami. Ochryp�ym, zacinaj�cym si� g�osem potyka� si� o okr�g�e zdania, kt�re tak zgrabnie rzuci� by� na papier. Czu� jednak, �e duch jego przebija si� poprzez niezgrabne gesty i urywane s�owa.
- �adnie pan m�wi� - zawyrokowa� Mr Jones. - W przysz�ym tygodniu po�l� pana do Richmond.
W przejrzysty dzie� jesienny spacer nad Tamiz� z Isleworth do Richmond by� prawdziw� przyjemno�ci�. B��kitne niebo i wielkie kasztany z koronami ��tych li�ci odbija�y si� w wodzie. Ludzie z Richmond donie�li pastorowi, �e podoba� im si� m�ody holenderski kaznodzieja. Poczciwy zwierzchnik postanowi� da� Vincentowi okazj� wybicia si�. Ko�ci� w Turnham Green by� wa�n� plac�wk�, gmina wiernych do�� liczna i wyrobiona. Je�li Vincent wyg�osi tam dobre kazanie, b�dzie to znaczy�, �e ma kwalifikacje, aby m�wi� z ka�dej ambony.
Vincent wybra� jako motto psalm 119, werset 19: "Jestem ja go�ciem na ziemi: nie kryj przede mn� mandat�w Twoich". M�wi� z zapa�em, prosto i bezpo�rednio. Jego m�odo��, ogie�, si�a utajona w ci�kich r�kach, masywna g�owa i przenikliwe oczy - wszystko to wywar�o ogromne wra�enie na s�uchaczach.
Wielu z nich podesz�o do Vincenta, aby mu podzi�kowa� za zwiastowanie s�owa bo�ego. �ciska� im r�ce i u�miecha� si� do nich, oszo�omiony. Po wyj�ciu wszystkich wy�lizn�� si� z ko�cio�a bocznym wyj�ciem i pomaszerowa� do Londynu.
32
Nadci�gn�a burza. Vincent zapomnia� kapelusza i p�aszcza. Tamiza toczy�a zm�cone, ��te wody. Na horyzoncie iskrzy�y si� b�yskawice, nad nimi sta�y olbrzymie o�owiane chmury, z kt�rych p�yn�y uko�ne strugi deszczu. Przem�k� do nitki, ale maszerowa� dalej w radosnym podnieceniu.
Nareszcie odni�s� sukces! Nareszcie odnalaz� siebie! M�g� z�o�y� triumf u st�p Urszuli, podzieli� si� z ni� szcz�ciem.
Deszcz ubija� piasek bia�ej �cie�ynki i gi�� ku ziemi krzaki g�ogu. W pewnej odleg�o�ci ukaza�o si� stare miasteczko - istny sztych Diirera: miasteczko z wie�yczkami, m�ynami, gontowymi dachami i domami w stylu gotyckim.
W wichurze i ulewie torowa� sobie Vincent drog� do Londynu. Woda sp�ywa�a mu po twarzy i chlupota�a w trzewikach. P�nym popo�udniem dotar� do domu Loyer�w. Zapad� szary, pos�pny zmierzch. Ju� z dala dobieg�y go d�wi�ki muzyki, jakie� skrzypce... Zdziwi� si�... We wszystkich pokojach p�on�y lampy. Przed domem w ka�u�ach deszczu sta� szereg powoz�w. Ujrza� pary ta�cz�ce w salonie. Jaki� stary doro�karz siedzia� skulony na ko�le pod olbrzymim parasolem.
- Co si� tu dzieje? - zapyta� Vincent.
- Wesele, przecie� pan widzi.
Vincent opar� si� o pow�z, z rudych w�os�w ciek�y mu na twarz stru�ki wody. Po pewnym czasie drzwi domu otwar�y si�. Urszula i jaki� wysoki, smuk�y m�czyzna stan�li w progu. T�um ludzi wysypa� si� z wn�trza domu do sieni, �miej�c si�, krzycz�c i obrzucaj�c ry�em pa�stwa m�odych.
Vincent skry� si� w cieniu powozu. Urszula i jej m�� wsiedli do �rodka. Doro�karz �mign�� biczem nad �bami koni. Ruszy�y z wolna. Vincent pobieg� par� krok�w
33
naprz�d i przycisn�� twarz do ociekaj�cej deszczem szyby. Urszula le�a�a w ramionach m�a, z ustami na jego ustach. Pow�z odjecha�.
W tej chwili co� za�ama�o si� w sercu Vincenta - od razu i nagle. Czar prysn��. Nie wiedzia�, �e to si� stanie tak �atwo.
W tn�cym deszczu powl�k� si� z powrotem do Isleworth. Spakowa� manatki i opu�ci� Angli� na zawsze.
Ksi�ga pierwsza
Bo�nage
i
Wiceadmira� Johannes van Gogh, najwy�szy rang� oficer liniowy marynarki holenderskiej, sta� na progu swej obszernej siedziby s�u�bowej po�o�onej z ty�u za stoczni�. Na cze�� przybywaj�cego bratanka w�o�y� galowy mundur ze z�otymi epoletami. Nad masywnym podbr�dkiem yangoghowskim stercza� pot�ny garbaty nos, ��cz�cy si� ze skalist� wypuk�o�ci� czo�a.
- Rad jestem, �e� przyjecha�, Vincencie - rzek�. - M�j dom jest bardzo spokojny, odk�d opu�ci�y go dzieci.
Weszli po szerokich, kr�tych schodach i stryj Jan otworzy� drzwi jednego z naro�nych pokoj�w. Vincent wszed� do �rodka i wni�s� walizk�. Wielkie okno wychodzi�o na dziedziniec stoczni. Stryj Jan usiad� na brzegu ��ka i stara� si� wygl�da� tak nieoficjalnie, jak na to zezwala�y z�ote galony munduru.
- Ucieszy�em si� s�ysz�c, �e zdecydowa�e� si� studiowa� teologi� na tutejszym uniwersytecie - powiedzia�. - W ka�dym pokoleniu van Gogh�w jeden cz�onek rodu po�wi�ca� si� s�u�bie bo�ej
Vincent si�gn�� po fajk� i starannie nabi� g��wk� tytoniem. Nieraz robi� to, gdy chcia� zyska� na czasie.
35
- Chcia�bym zosta� kaznodziej� i od razu zabra� si� do pracy.
- Niepodobna, aby� chcia� zosta� zwyk�ym kaznodziej� - obruszy� si� stryj. - To s� ludzie bez edukacji i B�g jeden wie, jakiego rodzaju zniekszta�con� teologi� pos�uguj� si� w swoich kazaniach. Nie, ch�opcze, pastorowie z rodu van Gogh�w mieli zawsze dyplom uniwersytecki. Ale z pewno�ci� chcesz teraz rozpakowa� waliz�. Obiad jemy o �smej.
Zaledwie szerokie plecy wiceadmira�a znikn�y za drzwiami, �agodna melancholia opanowa�a Vincenta. Rozejrza� si� po pokoju. ��ko by�o szerokie i wygodne, komoda obszerna, niski, g�adki st� zaprasza� do pracy. Ale mimo to czu� si� w tym pokoju nieswojo, podobnie jak w obecno�ci obcych ludzi. Porwa� czapk� i zszed� w stron� grobli. Tam znalaz� jakiego� ksi�garza �yda, kt�ry w zwyk�ej skrzynce wystawi� na sprzeda� pi�kne sztychy i druki. Po d�ugim szukaniu wybra� Vincent trzyna�cie sztuk, wzi�� je pod pach� i poszed� szybko do domu, z rozkosz� wdychaj�c ostry zapach smo�y unosz�cy si� nad ca�� dzielnic�.
Przybija� w�a�nie swoje sztychy ostro�nie, aby nie uszkodzi� �cian, kiedy rozleg�o si� pukanie do drzwi i wszed� pastor Stricker, wuj Vincenta; jego �ona i matka Vincenta by�y siostrami. Pastor Stricker by� duchownym znanym w Amsterdamie i cieszy� si� opini� m�drego cz�owieka. Mia� na sobie elegancko skrojone czarne ubranie z dobrego materia�u.
Po przywitaniu pastor rzek�:
- Zapewni�em ci pomoc Mendesa da Costy, jednego z najlepszych filolog�w klasycznych; b�dzie ci dawa� lekcje �aciny i greki. Mieszka w dzielnicy �ydowskiej; w poniedzia�ek o trzeciej masz si� do niego zg�osi� na
36
pierwsz� lekcj�. Ale nie w tej sprawie przychodz�, tylko �eby ci� zaprosi� do nas na jutro na obiad. Twoja ciotka Wilhelmina i kuzynka Kay oczekuj� ci� z niecierpliwo�ci�.
- Przyjd� ch�tnie. O kt�rej mam si� stawi�?
- O dwunastej, po ostatnim nabo�e�stwie porannym.
- Prosz� z�o�y� wszystkim w domu u pa�stwa uk�ony ode mnie - powiedzia� Vincent, gdy wielebny Stricker si�gn�� po sw�j czarny kapelusz i Bibli�.
- A wi�c do jutra, Vincencie - rzek� wychodz�c.
II
Keizersgracht, gdzie mieszkali Strickerowie, by�a jedn� z najelegantszych ulic Amsterdamu. Stanowi�a cz�� bulwaru nad kana�em, kt�ry bieg� w kszta�cie podkowy od po�udniowej strony portu, okr��a� centrum miasta i dochodzi� do portu od p�nocy. Bulwar by� szeroki i jasny, woda w kanale czysta. Nie zarasta�a go rz�sa, �w tajemniczy, zielony nalot, jaki od setek lat osiada� g�st� warstw� na kana�ach dzielnic ubo�szych.
Domy po obu stronach ulicy by�y w stylu flamandzkim: w�skie fasady, stykaj�ce si� z sob� niby rz�d sztywnych, puryta�skich �o�nierzy wypr�onych na baczno��.
Nazajutrz, po wys�uchaniu kazania wuja Strickera, Vincent wybra� si� do jego domu. Promienne s�o�ce przegna�o popielate chmury, kt�re p�yn� wiecznie po niebie Holandii, i na kr�tk� chwil� �wiat poja�nia�. Na wizyt� by�o jeszcze za wcze�nie. Przeszed� zamy�lony nad kana�em i przypatrywa� si� �odziom pchanym w g�r�, pod pr�d.
By�y to przewa�nie wielkie, pod�u�ne barki z piaskiem, o lekko �ci�tych ko�cach; czarna farba burt zrudziala ju�
37
od wody, w �rodku barek ciemnia�y g��bokie luki do �adowania. D�ugie sznury z bielizn� rozci�ga�y si� od dzioba �odzi do steru. Piaskarz wpycha� dr�g w grz�ski mu� na dnie, opiera� go o rami� i naciska� z takim wysi�kiem, �e a� skr�ca� si� wp�. ��d� �lizga�a si� pod nim naprz�d. Jego �ona, przysadzista, j�drna i rumiana kobieta, siedzia�a bez ruchu z ty�u �odzi i obs�ugiwa�a niezgrabny, drewniany ster. Dzieci bawi�y si� z psem na pok�adzie, zbiegaj�c co chwila na d� do n�dznej kajuty, kt�ra stanowi�a ich mieszkanie.
Dom pastora Strickera by�, podobnie jak inne, w stylu typowo flamandzkim. Mia� w�sk� fasad�, trzy pi�tra, a na szczycie wie�yczk� z okienkiem. Faliste ornamenty wi�y si� mi�dzy oknami. Z okna na poddaszu stercza�a b