2999
Szczegóły |
Tytuł |
2999 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2999 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2999 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2999 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
M�j �liczny kucyk
(My Pretty Pony)
(T�umaczy� Micha� Wroczy�ski)
Starzec siedzia� w drzwiach stodo�y wype�nionej zapachem jab�ek, hu�ta� si� w fotelu na biegunach i strasznie chcia� nie chcie� zapali�. Nie chcia� pali� nie z powodu zalece� lekarza, ale dlatego, �e ostatnio serce �opota�o mu ju� nieustannie. Obserwowa� tego g�upiego sukinsyna Osgooda, jak z twarz� opart� o pie� drzewa szybko liczy, a nast�pnie odwraca si�, zaklepuje Cliveya i wybucha �miechem. Usta rozdziawi� tak szeroko, �e starzec m�g� dostrzec jego bardzo ju� popsute z�by i przez chwil� zastanawia� si�, jak oddech ch�opaka musi �mierdzie�; niczym wyziew z najg��bszych zakamark�w wilgotnej piwnicy. A przecie� szczeniak mia� dopiero jedena�cie lat.
Starzec obserwowa� Osgooda, kt�ry zanosi� si� tym swoim rechotliwym, przypominaj�cym ryk os�a �miechem. Ch�opiec �mia� si� tak serdecznie, �e w pewnej chwili musia� zgi�� si� wp� i oprze� d�onie na kolanach. �mia� si� tak g�o�no, �e reszta dzieciarni wychyn�a ze swoich kryj�wek, �eby sprawdzi�, co si� wydarzy�o. Po chwili i pozosta�e dzieci �mia�y si� jak szalone. Sta�y w promieniach porannego s�o�ca, natrz�saj�c si� z wnuka starca, kt�ry zapomnia� ju�, jak bardzo chce mu si� pali�. Pragn�� jedynie wiedzie�, czy Clivey zacznie p�aka�. Poj��, �e ten problem obchodzi go bardziej ni� jakikolwiek inny w ci�gu ostatnich kilkunastu miesi�cy. Obchodzi go nawet bardziej ni� zbli�aj�ca si� do niego szybkimi krokami �mier�.
� Zaklepa�e� go! - zawodzi�a roze�miana dzieciarnia. - Zaklepa�e�, zaklepa�e�, zaklepa�e� go!
Clivey sta� nieporuszony jak g�az na polu rolnika i czeka�, a� przeminie huragan �miechu i zaczn� dalsz� zabaw�, w kt�rej tym razem on b�dzie kry�, a niemi�y pocz�tek odejdzie w niepami��. Niebawem zabawa zn�w trwa�a na ca�ego. P�niej przysz�o po�udnie i ch�opcy porozchodzili si� do dom�w. Starzec zastanawia� si�, czy Clivey b�dzie mia� apetyt. Ch�opiec jednak tylko d�uba� widelcem w kartoflach i groszku, a niewielkie kawa�ki mi�sa rzuca� siedz�cemu pod sto�em psu. Stary cz�owiek obserwowa� to z zainteresowaniem, odpowiada� na pytania innych, ale nie przyk�ada� wi�kszej wagi ani do ich s��w, ani do swoich. My�lami kr��y� wok� ch�opca.
Kiedy na stole zosta�y ju� tylko okruchy po cie�cie, starca zn�w nasz�a ochota na to, czego mu nie by�o wolno. Postanowi� zatem uci�� sobie drzemk�. Id�c na g�r�, przystan�� w po�owie schod�w, poniewa� jego serce zacz�o przypomina� wentylator, w kt�ry wpad�a talia kart. Sta� tak na stopniach z pochylon� nisko g�ow� i czeka�, czy to jest ju� ten ostatni (wcze�niej mia� dwa). Kiedy palpitacje min�y, ruszy� na g�r�, w pokoju zdj�� ubranie, zosta� tylko w kalesonach i po�o�y� si� na czystej, bia�ej narzucie. Na jego ko�cisty tors pada� prostok�t s�onecznego �wiat�a przeci�ty trzema cieniami rzucanymi przez okienne ramy. Za�o�y� r�ce pod g�ow� i pr�buj�c si� zdrzemn��, rozmy�la�. W pewnej chwili, gdy wyda�o mu si�, �e z pokoju ch�opca w ko�cu korytarza dobiega p�acz, stwierdzi� w duchu: Powinienem si� tym zaj��.
Spa� godzin�, a kiedy wsta�, obok niego le�a�a kobieta w halce. Zabra� swoje ubranie, w�o�y� je w korytarzu i zszed� na d�.
Clivey siedzia� na schodkach i rzuca� psu patyk, za kt�rym zwierz� gania�o z wi�kszym zapa�em, ni� ch�opiec rzuca�. Pies (nie mia� �adnego imienia, by� po prostu psem) popatrzy� na starca.
Ten skin�� na ch�opca i powiedzia� mu, �eby poszed� z nim do sadu.
Stary cz�owiek nazywa� si� George Banning. By� dziadkiem ch�opca i to od niego Clive Banning nauczy� si�, jak wa�n� rzecz� jest mie� w �yciu �licznego kucyka. Ka�dy musi posiada� kucyka, cho�by nawet mia� alergi� na konie. Bez �licznego kucyka mo�na mie� nawet sze�� zegar�w w ka�dym pokoju i tyle zegark�w na ka�dej r�ce, �e nie da si� unie�� ramion, a i tak cz�owiek nie b�dzie wiedzia�, kt�ra godzina.
Instrukcj� t� (George Banning nigdy nie dawa� rad, a tylko instrukcje) Clive dosta� tego dnia, gdy ten idiota, Alden Osgood, zaklepa� go podczas zabawy w chowanego. W tamtych czasach dziadek Clive'a wygl�da� starzej ni� sam B�g, co zapewne oznacza�o, �e mia� siedemdziesi�t dwa lata. Gospodarstwo Banninga znajdowa�o si� w stanie Nowy Jork w miasteczku Troy, kt�re w roku sze��dziesi�tym pierwszym uczy�o si� dopiero, jak nie by� wsi�.
Instrukcj� Clive dosta� w S�dzie Zachodnim.
Jego dziadek sta� bez kurtki w zamieci, kt�ra nie by�a sp�nionym �niegiem, ale wczesnym kwieciem jab�oni. P�atki rozwiewa� silny, ciep�y wiatr. Dziadek mia� na sobie roboczy kombinezon i koszul� z ko�nierzykiem, co kiedy� zapewne by�a zielona, ale w dziesi�tkach czy setkach pra� zmieni�a kolor na nieokre�lenie oliwkowy. Z rozci�cia pod szyj� wystawa� brzeg podkoszulka (takiego z troczkami, oczywi�cie; w tamtych czasach produkowano ju� inn� bielizn�, ale m�czy�ni pokroju dziadka do ko�ca pozostawali wierni podkoszulkom z trokami). Podkoszulek by� czysty, cho� mia� kolor starej ko�ci s�oniowej, a nie bia�y jak kiedy�, poniewa� mottem babci, cz�sto powtarzanym i wyszytym nawet na wisz�cej w salonie makatce (powieszonej tam zapewne na wypadek wyj�tkowych okoliczno�ci, gdy kobiety nie by�o w domu i nie mog�a udziela� owej drogocennej rady, kt�rej m�dro�� nakazywa�a jej wszem i wobec udziela�), by�o: "U�ywaj, u�ywaj, nigdy nie zu�ywaj! Mo�esz drze�! Mo�esz pra�! Ale miej albo stra�!" Na d�ugich, cz�ciowo tylko posiwia�ych w�osach dziadka osiada�y p�atki kwiat�w jab�oni i ch�opiec pomy�la�, �e stoj�cy po�r�d drzew owocowych dziadek wygl�da przepi�knie i imponuj�co.
Zauwa�y�, �e tego dnia staruszek bacznie obserwowa� ich zabaw� w chowanego. Obserwowa� jego. Dziadek siedzia� w bujanym fotelu w wej�ciu do stodo�y. Za ka�dym razem, kiedy fotel odchyla� si� do ty�u, skrzypia�a deska w pod�odze. Stary cz�owiek trzyma� d�onie na roz�o�onej na kolanach ksi��ce; siedzia� i buja� si� otoczony aromatem siana, jab�ek
i jab�ecznika. I w�a�nie ta zabawa w chowanego sprawi�a, i� da� Clive'owi Banningowi instrukcj� na temat czasu; jak bardzo jest on podst�pny i jak cz�owiek stale musi zachowywa� czujno��; kucyk jest �liczny, ale ma p�oche serce. Je�li si� dobrze nie pilnuje tego �licznego kucyka, w ka�dej chwili mo�e da� susa przez p�ot i szukaj wiatru w polu. Wtedy trzeba bra� uzd� i goni� go. Mo�e to by� nawet wyprawa kr�tka, ale tak m�cz�ca, �e po powrocie do domu b�d� cz�owieka bole� wszystkie gnaty.
Dziadek zacz�� instrukcj� od stwierdzenia, �e Alden Osgood Clive'a oszukiwa�. Mia� oprze� g�ow� o pie� usch�ego wi�zu, przez minut� nie patrze� i liczy� do sze��dziesi�ciu. W tym czasie Clivey (dziadek zawsze tak na niego m�wi�, a ch�opiec nic nie mia� przeciwko temu, jakkolwiek odk�d sko�czy� dwana�cie lat, st�uk�by na kwa�ne jab�ko ka�dego, kto by go tak nazwa�) i inne dzieci musia�y znale�� sobie odpowiedni� kryj�wk�. Kiedy Alden Osgood doliczy� do sze��dziesi�ciu, Clivey ci�gle jeszcze jej nie znalaz� i zosta� "zaklepany" w chwili, gdy pr�bowa� w�lizgn�� si� mi�dzy skrzynki na jab�ka z�o�one w nie�adzie obok szopy, w �rodku kt�rej w p�mroku majaczy�a przypominaj�ca narz�dzie tortur prasa do wyciskania soku p�niej przerabianego na jab�ecznik.
- Nie by�o to uczciwe - o�wiadczy� dziadek. - Ale ty nie skowycza�e� ani nie marudzi�e� i to by�o s�uszne, poniewa� prawdziwy m�czyzna nigdy nie skowyczy ani nie marudzi; skowyty i marudzenie nie przystoj� m�czyznom, a nawet ch�opcom, kt�rzy wiedz� lepiej, jak nale�y post�powa� i s� wystarczaj�co odwa�ni, �eby tak w�a�nie robi�. Niemniej post�powanie Aldena by�o nieuczciwe. M�wi� to teraz ja, poniewa� ty wtedy si� nie poskar�y�e�.
We w�osy starca wpl�ta� si� kolejny kwiat jab�oni. Jeszcze inny osiad� na wystaj�cych ko�ciach obojczyk�w pod grdyk�. Sprawia� wra�enie klejnotu, kt�ry jest pi�kny, poniewa� pewne rzeczy po prostu s� pi�kne; i by� wspania�y w swej nietrwa�o�ci. W ka�dej chwili zniecierpliwiony starzec m�g� go strzepn�� na ziemi�, gdzie p�atek przy��czy�by si� do tysi�cy swoich ca�kiem anonimowych koleg�w.
Clivey o�wiadczy� dziadkowi, �e Alden, zgodnie z regu�ami zabawy, doliczy� do sze��dziesi�ciu, wi�c zupe�nie nie rozumie, dlaczego dziadek pr�buje mu na boku udowodni� co� innego.
Ostatecznie ch�opiec przyni�s� mu wstyd przez to, �e nie zdo�a� w por� znale�� kryj�wki i da� si� "zaklepa�". Alden - kt�ry w chwilach z�o�ci potrafi� jak dziewczyna da� komu� w twarz - musia� tylko zawo�a�: "Raz-dwa-trzy, Baba Jaga patrzy!", odwr�ci� si�, zobaczy� Clive'a, a nast�pnie poklepa� pie� uschni�tego drzewa i wykrzykn��: "Raz-dwa-trzy, Clive zaklepany!" A mo�e dyskutowa� z dziadkiem o Aldenie tylko dlatego, �eby nie wraca� na podw�rko, �eby m�c d�u�ej obserwowa� zamie� kwiat�w jab�oni, kt�rych p�atki osiada�y na w�osach starego cz�owieka, i podziwia� wspania�y klejnot w zag��bieniu jego szyi.
- Oczywi�cie, �e tak - odpar� dziadek. - Oczywi�cie, doliczy� do sze��dziesi�ciu. Ale sp�jrz tylko na to, Clivey! Popatrz i wryj to sobie g��boko w pami��.
W kombinezonie dziadka by�y prawdziwe kieszenie - a� pi��, licz�c wielk� jak u kangura kiesze� na piersi - ale na biodrach nie by�o �adnej -jedynie wyci�cia przez kt�re mo�na by�o si�gn�� do kieszeni noszonych pod kombinezonem spodni (w tamtych czasach pomys�, �eby pod sp�d nic nie wk�ada�, nie wydawa� si� niczym strasznym, a jedynie �miesznym; oznacza�, �e kto� Ma Nie Najlepiej Pod Sufitem). Dziadek nieodmiennie nosi� pod kombinezonem niebieskie d�insy. "�ydowskie portki" - mawia� powa�nie, podobnie zreszt� jak inni farmerzy, kt�rych Clive zna� i kt�rzy nosili d�insy. Nazywano levisy "�ydowskimi portkami" lub pro�ciej, "�yd�akami".
Ot� dziadek wsun�� praw� r�k� w wyci�cie w kombinezonie, przez chwil� gmera� w kieszeni spodni, a� w ko�cu wydoby� na �wiat�o dzienne zmatowia�y, srebrny zegarek kieszonkowy i wsun�� go w d�o� zaskoczonego ch�opca. Zegarek by� tak ci�ki, �e zdezorientowany Clive o ma�o nie wypu�ci� go z d�oni.
Popatrzy� na dziadka szeroko rozwartymi, br�zowymi oczyma.
- Tylko nie upu�� go na ziemi� - ostrzeg� dziadek. - Chocia� je�li nawet to ci si� zdarzy, zegarek zapewne nie przestanie chodzi�. Kilkakrotnie ju� wypad� mi z r�k, a raz, podczas jakiej� cholernej popijawy w Utica, kto� na niego nadepn��. Zegarek jednak nie przesta� chodzi�. Ale je�li stanie na dobre, twoja strata, nie moja, poniewa� od tej chwili zegarek nale�y do ciebie.
- Co?
Ch�opiec chcia� powiedzie�, �e nie rozumie, ale poskromi� j�zyk.
- Daj� ci go - o�wiadczy� dziadek. - Dawno ju� postanowi�em, �e ci go zostawi�, i niech szlag trafi, je�li wstawi� go do testamentu. Za testament musia�bym zap�aci� jakiemu� cholernemu prawnikowi wi�cej, ni� ten zegarek jest wart.
- Dziadku... Ja... Jezu!
Dziadek tak d�ugo si� �mia�, �e a� dosta� ataku kaszlu. Kaszla� i �mia� si� jednocze�nie, a jego twarz nabra�a koloru dojrza�ej �liwki. Rado�� i zdumienie Clive'a przesz�y w niepok�j. Pami�ta�, �e matka, gdy tu jechali, nieustannie go napomina�a, �e nie wolno dziadka m�czy�, poniewa� jest ci�ko chory. Kiedy przed dwoma dniami Clive zapyta� - zapyta� bardzo ostro�nie - na co choruje, George Banning odpowiedzia� jednym, tajemniczym s�owem. Dopiero nast�pnej nocy po rozmowie w sadzie, kiedy zapada� ju� w sen, �ciskaj�c w d�oni rozgrzany ciep�em jego cia�a kieszonkowy zegarek, Clive nieoczekiwanie poj��, �e s�owo "tykawa" nie oznacza wcale jakiego� gro�nego robala, ale odnosi si� do serca. Lekarz zabroni� dziadkowi pali�, o�wiadczaj�c przy tym, �e je�li b�dzie pr�bowa� wykonywa� jakiekolwiek ci�sze prace, na przyk�ad odgarnia� �nieg lub kopa� w ogrodzie, sko�czy przygrywaj�c anio�om na harfie. A ch�opiec dobrze wiedzia�, co to znaczy.
- Je�li tylko nie upu�cisz go na ziemi�, to zawsze b�dzie ci chodzi� i chodzi� - o�wiadczy� dziadek, ale ch�opiec by� ju� na tyle du�y, �eby wiedzie�, �e zegarek i tak kt�rego� dnia stanie; wiedzia�, �e zar�wno ludzie jak zegarki pewnego dnia staj� na zawsze.
Clive obserwowa� dziadka, ciekaw, czy teraz stanie, ale w ko�cu kaszel usta�, stary cz�owiek przesta� si� �mia� i ponownie wyprostowa� sw� posta�. Star� lew� d�oni� sopelek z nosa i niedbale strzepn�� go z palc�w.
- Jeste� cholernie zabawnym dzieciakiem, Clivey - powiedzia�. - Mam szesnastu wnuk�w i tylko dw�ch traktuj� jak kacze �ajno. Ale ty do nich nie nale�ysz, jakkolwiek pierwszy na li�cie r�wnie� nie jeste�, lecz tylko ty potrafisz mnie roz�mieszy� tak, �e a� mnie jaja bol�.
- Nie chc�, �eby bola�y ci� jaja, dziadku - odpar� Clive, czym zn�w niebywale rozbawi� dziadka, kt�ry tym razem jednak potrafi� na tyle zapanowa� nad sob�, �eby nie zanie�� si� kaszlem.
- Okr�� sobie ze dwa razy �a�cuszek wok� d�oni, a od razu poczujesz si� ra�niej - poradzi� dziadek. - A kiedy ju� poczujesz si� ra�niej, �atwiej przyjdzie si� skupi�.
Clive zastosowa� si� do tej rady i rzeczywi�cie poczu� si� ra�niej. Zerkn�� na zawieszony na d�oni zegarek, zahipnotyzowany jego �ywym mechanizmem, wizerunkiem s�o�ca na cyferblacie, trzeci� wskaz�wk�, wskaz�wk� sekundnika, zataczaj�c� swoje w�asne, odr�bne ko�a. Niemniej by� to ci�gle jeszcze zegarek dziadka; w to nie w�tpi� ani przez chwil�. I wtedy w�a�nie na szkie�ko opad� p�atek kwiatu, kt�ry natychmiast ze�lizgn�� si� z g�adkiej powierzchni i poszybowa� na ziemi�. Trwa�o to u�amek sekundy, ale w mgnieniu oka wszystko si� odmieni�o. P�atek kwiatu jab�oni potwierdzi� s�owa dziadka; zegarek nale�a� do Clive'a; nale�a� na zawsze... a w ka�dym razie do chwili, kiedy jeden z nich, Clive albo zegarek, przestanie chodzi�, nie da si� go naprawi� i trzeba go b�dzie wyrzuci�.
- W porz�dku - powiedzia� dziadek. - Czy widzisz wskaz�wk� sekundnika chodz�c� po oddzielnej tarczy?
- Tak.
- To dobrze. Nie spuszczaj z niej oka. Kiedy dojdzie na sam� g�r�, wrza�nij do mnie: "Naprz�d". Rozumiesz? Clive skin�� g�ow�.
- �wietnie. A kiedy ju� b�dzie na g�rze, krzyknij i pozw�l, �eby sz�a dalej, Gallagher.
Clive, marszcz�c czo�o, popatrzy� na zegarek ze skupieniem matematyka, kt�ry stoi w�a�nie u progu odkrycia donios�ego r�wnania. Rozumia� ju�, co dziadek chce mu pokaza�, ale by� na tyle bystry i rozgarni�ty, �eby wiedzie�, �e dow�d taki jest spraw� czystej formalno�ci... ale jednocze�nie dziadek musia� ten dow�d przeprowadzi�. Stanowi�o to rytua�; podobnie jak by�oby nie do pomy�lenia wyj�� z ko�cio�a przed ostatnim b�ogos�awie�stwem, nawet je�li ucich�y ju� tony psalm�w i msza na szcz�cie si� sko�czy�a.
Kiedy wskaz�wka sekundnika na swoim odr�bnym, malutkim cyferblaciku zatrzyma�a si� na dwunastce (Moja - pomy�la� z zachwytem. - To jest moja wskaz�wka na moim zegarku), wrzasn�� ile si� w p�ucach: "Naprz�d!" i dziadek zacz�� szybko liczy�, zupe�nie jak prowadz�cy aukcj�, kt�ry chce pozby� si� w�tpliwej warto�ci przedmiot�w po jak najwy�szej cenie, zanim zahipnotyzowani kupcy zd��� obudzi� si� i u�wiadomi� sobie fakt, �e nie tylko ju� zap�acili za towar, ale zd��yli go odebra�.
- Raz-dwa-trzy, cztery-pi�-szy��, dziesi��-dyna�cie - recytowa� dziadek z wypiekami na twarzy. Czerwone �y�ki na nosie m�wi�y o tym, jak bardzo jest przej�ty. Zako�czy�, chrapliwie, ale triumfalnie: - Pi�dziesiontdziewi��sze�-dziesiont!
Kiedy wypowiedzia� ostatnie s�owo, wskaz�weczka sekundnika w kieszonkowym zegarku przekroczy�a dopiero si�dm� kresk� oznaczaj�c� trzydziest� pi�t� sekund�.
- I jak d�ugo? - zapyta� zdyszany dziadek, a potem potar� d�oni� pier�.
Clive popatrzy� na starca z nie skrywanym podziwem.
- To by�o szybkie liczenie, dziadku! Starzec wykona� lekcewa��cy gest d�oni�, kt�r� przed chwil� pociera� pier�, ale jego twarz promienia�a u�miechem.
- Nawet w po�owie nie liczy�em tak szybko, jak ten bachor, Osgood - o�wiadczy�. - S�ysza�em, �e smarkacz doliczy� do dwudziestu siedmiu, a nast�pnie by� gdzie� w rejonach czterdziestu jeden. - Dziadek wbi� swe br�zowe jak jesie� �renice w b��kitne niczym Morze �r�dziemne oczy Clive'a. Po�o�y� s�kat� d�o� na ramieniu wnuka. R�k� mia� pokryt� guzami artretycznymi, ale ch�opiec czu� bij�c� z niej moc, jak w maszynie, kt�ra na chwil� przesta�a dzia�a�. - Zapami�taj sobie jedno, Clivey. Czas nie ma nic wsp�lnego z tym, jak szybko liczysz.
Clive powoli skin�� g�ow�. Nic nie rozumia�, ale odnosi� wra�enie, �e drzemie w nim jaki� cie� zrozumienia; jak cie� chmury przesuwaj�cej si� powoli nad ��k�.
Dziadek si�gn�� do g�rnej kieszeni kombinezonu i wyci�gn�� paczk� kools�w bez filtra. Najwyra�niej bez wzgl�du na chore serce wcale nie przesta� pali�. A jednak ch�opiec wiedzia�, �e dziadek rzuci� palenie natychmiast; paczka kools�w wyra�nie m�wi�a, �e nosi� j� od bardzo dawna, �e unikn�a losu innych paczek otwieranych po �niadaniu, a o trzeciej po po�udniu, kiedy s� ju� puste, gniecionych i wyrzucanych do rynsztoka; pogniecione kuleczki. Dziadek szpera� chwil� w paczce i wyj�� z niej r�wnie mocno zmaltretowanego papierosa. Wsun�� go w k�cik ust, pude�ko z powrotem schowa� do kieszeni na piersi, a nast�pnie wydoby� sk�d� zapa�k�, kt�r� zapali�, pocieraj�c z wpraw� o zrogowacia�y, ��ty paznokie� kciuka. Clive patrzy� na to z fascynacj� dziecka obserwuj�cego magika, kt�remu z pustych d�oni wytryska nagle fontanna kart. Rozb�ysk p�omyka go nie dziwi�, ale zdumiewaj�c� rzecz� by�o to, �e zapa�ka nigdy nie gas�a. A przecie� w sadzie na wzg�rzu zawsze wia� silny wiatr. Dziadek za ka�dym razem niespiesznie kuli� d�onie, chroni�c w�t�y ognik. Zapala� papierosa i macha� zapa�k�, jakby po prostu negowa� istnienie wiatru. Clive bacznie przyjrza� si� papierosowi i nie dostrzeg� zw�glonej wy�ej bibu�ki. Wzrok go nie myli�; dziadek przypali� papierosa od nieruchomego p�omienia, jakby przypala� go od ognia �wiecy w zamkni�tym pokoju. A to ju� by�y czary; oczywiste i proste. Dziadek wyj�� spomi�dzy warg papierosa i �ci�gaj�c usta, jakby chcia� gwizdn�� na psa lub taks�wkarza, wsun�� do ust kciuk i palec wskazuj�cy. Wilgotnymi od �liny czubkami palc�w �cisn�� sczernia�� g��wk� zapa�ki. Ch�opiec nie potrzebowa� wyja�nie�: jedyn� rzecz�, jakiej dziadek i jego znajomi obawiali si� bardziej ni� nag�ych mroz�w, by� ogie�. Starzec rzuci� zapa�k� na ziemi� i zgni�t� j� obcasem. Kiedy uni�s� twarz i ujrza� wlepiony w siebie wzrok ch�opca, �le oceni� fascynacj� dziecka.
- Wiem, �e nie powinienem pali� - o�wiadczy� - i nie chc�, �eby� k�ama�; nie pr�buj� ci� nawet do tego namawia�. Je�li babcia zapyta wprost: "Czy ten dziadyga pali�?", powiesz, �e tak. Nie potrzebuj�, �eby dzieciak przeze mnie k�ama�. - Powiedzia� to bez u�miechu, ale wyraz jego przenikliwych, szeroko rozstawionych oczu sprawi�, �e Clive ochoczo przysta� na t� niewinn� konspiracj�. - Ale gdyby babcia zapyta�a mnie wprost, czy kiedy da�em ci zegarek, u�y�e� imienia Zbawiciela nadaremno, odpowiem: "Nie". Powiem, �e� podzi�kowa� naj�adniej, jak umia�e�, i to wszystko.
Teraz z kolei Clive wybuchn�� �miechem, lecz stary m�czyzna skrzywi� tylko twarz w lekkim u�miechu, ukazuj�c nieliczne z�by, kt�re mu jeszcze pozosta�y.
- Oczywi�cie, je�li nikogo z nas nie zapyta, nie zg�osimy si� na ochotnika, prawda, Clivey? To chyba w porz�dku?
- Tak - odpar� Clive.
Nie by� �adnym ch�opcem, ale kiedy u�miechn�� si� z pe�nym
zrozumieniem dla retorycznej sztuczki dziadka, by� prawie pi�kny, w ka�dym razie w tej w�a�nie chwili, i stary cz�owiek rozwichrzy� mu d�oni� w�osy.
- Dobry z ciebie ch�opiec, Clivey.
- Dzi�kuj�, prosz� dziadka.
Dziadek sta� nieruchomo, pogr��ony w my�lach. Kool spala� si� nienaturalnie szybko (tyto� by� suchy, tote� mimo �e starzec z rzadka si� zaci�ga�, ostry wiatr sam spala� papierosa) i Clive s�dzi�, �e stary cz�owiek powiedzia� ju� wszystko, co mia� do powiedzenia. Ch�opiec bardzo tego �a�owa�. Uwielbia� rozmowy z dziadkiem. Wszystko, o czym stary pan opowiada�, nieustannie Clive'a zdumiewa�o, poniewa� prawie zawsze s�owa starca mia�y g��boki sens. Matka, ojciec, babcia, wujek Don - wszyscy oni m�wili r�ne rzeczy, kt�re zapewne powinien by� bra� sobie do serca, ale rzadko kiedy mia�o to sens. Na przyk�ad: dobrze jest, jak si� dobrze post�puje. Co to znaczy?
Mia� siostr� Patty o sze�� lat od siebie starsz�. Rozumia� j�, ale nie bra� powa�nie, bo wi�kszo�� z tego, co m�wi�a, by�o g�upie. A reszt� stanowi�y r�ne drobne uszczypliwo�ci. Najostrzejsze z nich okre�la�a mianem Pawka-Szczypawka. O�wiadczy�a bratu, �e je�li komu� wspomni o kt�rejkolwiek Pawce-Szczypawce, to go zamordulizuje. Patty nieustannie m�wi�a o ludziach, kt�rych zamierza�a zamordulizowa�. U�o�y�a sobie nawet specjaln� list� tych os�b i zamierza�a stworzy� organizacj� Sp�ka Akcyjna "Zab�jstwo". Mog�oby to wydawa� si� �mieszne... dop�ki cz�owiek dobrze si� nie przyjrza� jej szczup�ej, zaci�tej twarzy. Kiedy zobaczy�, co kryje si� w tym obliczu, opuszcza�a go ca�a ochota do �miechu. W ka�dym razie na pewno opuszcza�a Clive'a. Z Patty nale�a�o bardzo uwa�a� - opowiada�a g�upoty, ale g�upia wcale nie by�a.
"Nie chc� umawia� si� na randki - oznajmi�a niedawno przy kolacji. O tej porze roku ch�opcy zapraszali dziewcz�ta do klubu z okazji Dnia Wiosny albo na studni�wki do gimnazjum. - Wcale si� nie martwi� tym, �e nigdy i z nikim nie um�wi� si� na randk�".
I znad mi�sa na ciep�o z jarzynami spojrza�a wyzywaj�co na siedz�cych przy stole.
Clive zerkn�� na nieruchom� i w jaki� spos�b nawiedzon� twarz siostry majacz�c� w ob�oczku bij�cej z talerza pary i przypomnia� sobie pewne zdarzenie sprzed dw�ch miesi�cy, kiedy jeszcze na polach zalega� �nieg. Szed� korytarzem na pi�trze na bosaka tak, �e nie us�ysza�a jego krok�w. Drzwi do �azienki by�y otwarte, wi�c zajrza� do �rodka - nie mia� zielonego poj�cia, �e jest tam jego Odra�aj�ca Siostrzyczka. Na widok tego, co ujrza�, stan�� jak skamienia�y. Gdyby Patty cho� odrobin� odwr�ci�a g�ow� w lewo, dostrzeg�aby go.
Ale nie odwr�ci�a. Zbyt poch�ania�o j� ogl�danie samej siebie. By�a naga jak jedno z tych seksownych dziewcz�tek w dobrze zaczytanym magazynie Model Delidhts Foxy'ego Brannigana, u jej st�p le�a� rzucony na pod�og� r�cznik k�pielowy. Ale Patty bynajmniej nie by�a �adnym seksownym dziew-cz�tkiem; co do tego zar�wno j� jak i Clive'a upewni� jeden rzut oka. Po pryszczatych policzkach dziewczyny p�yn�y �zy. P�yn�y strumieniami, ale z ust nie wydobywa� si� �aden d�wi�k. Ostatecznie Clive na tyle zapanowa� nad sob�, �e odszed� na palcach i nigdy nikomu - a zw�aszcza siostrze - nie wspomnia� o tym, czego by� �wiadkiem. Nie wiedzia�, czy wpad�aby w furi� na wiadomo��, �e dziecko, jakim by� jej brat, widzia�o j� z go�ym ty�kiem, ale doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, �e gdyby dowiedzia�a si�, i� podejrza� j� w chwili, gdy rycza�a (chocia� by�o to ryczenie bezg�o�ne), zamor-dulizowa�aby go z ca�� pewno�ci�.
"Uwa�am, �e ch�opcy s� nudni, a ponadto wi�kszo�� z nich �mierdzi jak zle�a�y twar�g - o�wiadczy�a pewnego wieczoru wczesn� wiosn� i wsun�a do ust nabity na widelec pot�ny kawa�ek pieczonej wo�owiny. - Gdyby jaki� ch�opak zaproponowa� mi randk�, roze�mia�abym mu si� w nos".
"Jeszcze zmienisz zdanie, Dynio" - odpar� tata, �uj�c mi�so i nie podnosz�c g�owy znad ksi��ki, kt�ra le�a�a obok talerza.
Mama dawno ju� zw�tpi�a, �e kiedykolwiek zdo�a odzwyczai� go od czytania przy jedzeniu.
"Nie zmieni�" - powiedzia�a Patty, a Clive wiedzia�, �e dok�adnie tak b�dzie.
Kiedy Patty co� m�wi�a, prawie zawsze m�wi�a to serio. By�o co�, co o niej wiedzia�, a z czego nie zdawali sobie sprawy jego rodzice. Nie by� tylko pewien, czy m�wi�a serio - tak bardzo serio - �e zamordulizowa�aby go, gdyby rozgada� wszystkim o Pawkach-Szczypawkach, ale tego wola� ju� nie sprawdza�. Wiedzia� jednak, �e gdyby nawet go nie zabi�a, wymy�li�aby jaki� szczeg�lny i niemo�liwy do wykrycia spos�b, aby mu zdrowo dopiec. Tego by� pewien. Ponadto czasami Pawki-Szczypawki wcale nie by�y k��liwe; przypomina�y bardziej spos�b, w jaki jego siostra g�aska�a nale��cego do niej ma�ego pudla-miesza�ca, Brandy'ego. Clive zdawa� sobie spraw� z tego, �e robi to, poniewa� on sam jest z�y, ale on z kolei mia� sw�j sekret, kt�rego z ca�� pewno�ci� nie zamierza� jej wyjawia�: owe przypominaj�ce g�askanie psa Pawki--Szczypawki na sw�j spos�b sprawia�y mu przyjemno��.
Kiedy dziadek otworzy� usta, Clive w pierwszej chwili s�dzi�, �e us�yszy: "Czas wraca� do domu, Clivey". A jednak starzec rzek� co� zupe�nie innego.
- Je�li chcesz, mog� ci o czym� opowiedzie�. Nie zajmie to du�o czasu. Czy chcesz to us�ysze�, Clivey?
- Tak, prosz� dziadka!
- Naprawd�? - zapyta� dziadek ze zdziwieniem.
- Tak, prosz� dziadka.
- Czasami my�l�, �e powinienem ci� podkra�� twoim starym i zatrzyma� przy sobie na zawsze. Czasami wydaje mi si�, �e gdybym mia� ci� pod r�k� ca�y czas, �y�bym zawsze, niezale�nie od tego przekl�tego serca.
Wyj�� z ust papierosa, rzuci� go na ziemi� i zdepta� roboczym butem, pokr�ciwszy kilka razy obcasem. Na koniec przysypa� niedopa�ek ziemi�. Kiedy zn�w popatrzy� na Clive'a, jego oczy l�ni�y.
- Ju� bardzo dawno temu przesta�em udziela� innym rad - o�wiadczy�. - Trzydzie�ci lat, albo i lepiej. Przesta�em ich udziela�, kiedy si� przekona�em, �e udzielaj� ich tylko g�upcy i tylko g�upcy ich s�uchaj�. Instrukcja... instrukcja to co� innego. M�dry cz�owiek daje je od czasu do czasu i m�dry cz�owiek, nawet ch�opiec, od czasu do czasu si� do nich stosuje.
Clive milcza� i wpatrywa� si� w skupieniu w dziadka.
- Istniej� trzy rodzaje czasu - o�wiadczy� staruszek - i cho� wszystkie obowi�zuj�, to tak naprawd� obowi�zuje tylko jeden. Chcesz pozna� je wszystkie i zawsze potrafi� je rozr�ni�. Rozumiesz to?
- Nie, prosz� dziadka.
Dziadek skin�� g�ow�.
- Gdyby� powiedzia�: "Tak, prosz� dziadka", zer�n��bym ci ty�ek i odprowadzi� do domu.
Clive popatrzy� pod nogi, na sm�tne resztki dziadkowego papierosa. Twarz mia� gor�c�, zaczerwienion�, ale malowa�a si� na niej duma.
- Kiedy cz�owiek jest takim ma�ym szprotem jak ty, czas wlecze mu si� jak �limak. Dam ci przyk�ad. Gdy nadchodzi maj, wydaje ci si�, �e koniec szko�y nigdy nie nast�pi, �e nigdy nie nadejdzie po�owa czerwca. Czy� nie jest dok�adnie tak, jak m�wi�?
Clive pomy�la� o ci�arze ostatnich dni roku szkolnego, o sennej, pachn�cej kred� klasie i skin�� g�ow�.
- A kiedy nadejdzie ju� po�owa czerwca i nauczyciel da ci cenzurk�, wydaje si� z kolei, �e nigdy nie nast�pi pocz�tek szko�y. Czy� nie jest dok�adnie tak, jak m�wi�?
Clive pomy�la� o d�ugim jak autostrada szeregu dni i tak energicznie kiwn�� g�ow�, �e a� co� strzeli�o mu w karku.
- Jezu, to prawda!... To znaczy prosz� dziadka.
Te dni. Te wszystkie dni, ci�gn�ce si� przez czerwiec i lipiec, kiedy sierpie� znajduje si� jeszcze niewyobra�alnie daleko za horyzontem. Tak wiele dni, tak wiele rank�w, tak wiele lunch�w z�o�onych z kanapek z kie�bas�, musztard�, pokrojon� w talarki cebul� i ogromnych kubk�w mleka. A mama siedzi w salonie nad szklank� wina, kt�ra nie ma dna, i ogl�da w telewizji opery mydlane. Wlok�ce si� upalne popo�udnia, kiedy od potu sw�dzi ostrzy�ona na je�yka g�owa, kiedy ten pot sp�ywa po czole i policzkach, a kleks cienia wyd�u�a si� w miar� up�ywu godzin, co zawsze niebywale zdumiewa�o ch�opca. Tak wiele nie ko�cz�cych si� zmierzch�w, kiedy pot wysycha bez �ladu, zostawiaj�c tylko, jak p�yn po goleniu, zapach na policzkach i r�kach; zmierzch�w, kiedy w najlepsze jeszcze trwa zabawa w berka, w pirat�w i w podchody. Szcz�k �a�cucha rowerowego, kt�ry g�adko zaskakuje na z�by przek�adni, wo� kapryfolium, stygn�cego asfaltu, zielonych li�ci i �cinanej trawy, klaskanie kart z podobiznami baseballist�w obu lig, rozk�adanych na chodniku przez ch�opak�w, gdy z powag� i namaszczeniem wymieniaj� si� tymi fotografiami. Transakcje zawierane w zapadaj�cym powoli czerwcowym zmierzchu. Kres tym rozrywkom k�adzie dopiero wo�anie
"Cliiiive, kolaaacja!" Za ka�dym razem wo�anie jednocze�nie oczekiwane i zaskakuj�ce, podobnie jak kleks cienia w po�udnie, zmieniaj�cy si� oko�o trzeciej w znacznie d�u�szy kontur uganiaj�cego si� po ulicy ch�opca. Teraz, o pi�tej po po�udniu, cie� ten wyd�u�a� si�, tworz�c sylwetk� doros�ego, cho� wyj�tkowo szczup�ego i ko�cistego m�czyzny. Aksamitne wieczory przy telewizorze, suchy szelest kartek w ksi��kach, jakie, jedn� za drug�, po�yka� jego ojciec (zawsze by�o mu ma�o lektury; s�owa, s�owa, s�owa; jego ojcu zawsze by�o ma�o lektury i pewnego razu nawet Clive chcia� spyta� tat�, jak mu si� to nie nudzi, ale w ostatniej chwili straci� odwag�), matka, kt�ra ci�gle wychodzi do kuchni, �ledzona zaniepokojonym, gniewnym wzrokiem Patty i zaintrygowanym spojrzeniem syna, delikatne dzwonienie nape�nianej ponownie szklanki, tej, co od jedenastej przed po�udniem nigdy nie bywa�a pusta (ojciec nie podnosi� znad ksi��ki g�owy, jakkolwiek Clive zdawa� sobie spraw� z tego, �e tata wszystko s�yszy i o wszystkim wie, a Patty, gdy pewnego razu przyzna� si� jej do tego, nazwa�a go g�upim tch�rzem i przez ca�y dzie� raczy�a bardzo rani�cymi Pawkami-Szczypawkami). Bzykanie komar�w, kt�re w miar� jak zachodzi�o s�o�ce, coraz natarczywiej atakowa�y szyby w oknach. P�niej komenda: "Do ��ka", nieprzyjemna, ale nieunikniona, a wszelkie argumenty t�umione by�y w zarodku. Szorstki poca�unek pachn�cego tytoniem ojca. Poca�unek matki, mi�kszy, s�odki i cierpki jednocze�nie, przesi�kni�ty woni� wina. Ojciec wychodz�cy na kilka piw do pobliskiego baru, gdzie przy okazji obejrzy w telewizji walki wrestlingu. Patty, kt�ra t�umaczy matce, �e powinna ju� i�� spa�, i matka odpowiadaj�ca c�rce, �e powinna pilnowa� swego nosa. Rozmowy przykre, ale koj�ce w swej przewidywalno�ci. W mroku l�ni� robaczki �wi�toja�skie; odleg�y d�wi�k klaksonu samochodowego, g�uchy, jakby dobiega� z d�ugiego mrocznego tunelu. I kolejny dzie�, kt�ry pozornie tylko przypomina poprzedni. Lato. Takie w�a�nie by�o lato. I wcale nie wydawa�o si� d�ugie. Ono by�o d�ugie.
Dziadek bacznie go obserwowa�, zdawa� si� odczytywa� z niebieskich oczu wnuka nurtuj�ce go my�li, zupe�nie jakby wiedzia�, �e ch�opiec nie umie tego wszystkiego wypowiedzie�, nie potrafi wyartyku�owa� s��w oddaj�cych j�zyk jego serca. W ko�cu starzec skin�� g�ow�, potwierdzaj�c to wszystko, co powiedzia�, a Clive si� przestraszy�, �e stary cz�owiek powie nagle co� mi�ego, koj�cego, co� bez znaczenia. Jasne, �e m�g� co� takiego powiedzie�. Na przyk�ad: "Znam to wszystko, Clivey. Widzisz, sam kiedy� by�em dzieckiem".
Ale nic takiego nie powiedzia� i ch�opiec zrozumia�, �e wykaza� wyj�tkow� g�upot�, przez chwil� nawet podejrzewaj�c dziadka o co� takiego. Gorzej, zdradzi� dziadka. Bo to by� dziadek, a dziadek nigdy nie opowiada� bzdur jak inni doro�li. Zamiast m�wi� �agodnie, uspokajaj�co, zamiast u�ywa� mi�ych s��w, starzec doda� sucho, z ostateczn� pewno�ci� s�dziego wydaj�cego surowy wyrok za pope�nienie zbrodni g��wnej:
� Wszystko si� zmienia.
Clive popatrzy� w g�r� na jego twarz, troch� wystraszony tym pomys�em, i zachwyci� si�, �e dziadek wygl�da dziko, bo wiatr rozwia� mu w�osy. Przysz�a mu do g�owy my�l, �e dziadek wygl�da jak kaznodzieja, kt�ry dobrze wie, a nie zgaduje tylko, jaki jest i jak wygl�da B�g.
- Jak to? Czas si� zmienia?
- Tak. Gdy osi�ga si� pewien wiek, mniej wi�cej czterna�cie lat, kiedy to dwie po�owy rasy ludzkiej pope�niaj� ogromny b��d, odkrywaj�c nawzajem swe istnienie, czas staje si� prawdziwym czasem. Prawdziwy czas. Nie jest ju� tak d�ugi, jak by�, ani tak kr�tki, jak b�dzie. Zmienia si�. Ale przez wi�kszo�� �ycia obowi�zuje czas prawdziwy. Czy wiesz, o czym m�wi�, Clivey?
- Nie, prosz� dziadka.
- A zatem wys�uchaj instrukcji: prawdziwy czas jest twoim �licznym kucykiem. Powt�rz: "M�j �liczny kucyk".
Oszo�omiony, zastanawiaj�c si�, czy dziadek go nie nabiera ("robi ci� w mu�a", jak powiedzia�by wujek Don), Clive powt�rzy� to, o co prosi� go dziadek. Podejrzewa�, �e starzec wybuchnie �miechem i powie: "Tym razem naprawd� zrobi�em ci� w mu�a, Clivey". Ale stary cz�owiek skin�� tylko powa�nie g�ow�, rozwiewaj�c tym wszelkie obawy dziecka.
- M�j �liczny kucyk. Tych trzech s��w, je�li jeste� tak bystry, za jakiego ci� mam, nie zapomnisz do ko�ca �ycia. M�j �liczny kucyk. To jest ca�a prawda o czasie.
Dziadek wyci�gn�� z kieszeni pomi�t� paczk� papieros�w, chwil� spogl�da� na ni� z zastanowieniem, po czym wsun�� z powrotem do kombinezonu.
- Odk�d sko�czysz czterna�cie lat, a� do... hmm... do sze��dziesi�tki, wi�kszo�� czasu b�dzie w�a�nie moim-�licznym--kucykiem. P�niej czas zn�w stanie si� d�ugi jak w okresie dzieci�stwa, ale nie b�dzie to ju� dobry czas. Musisz zatem odda� ca�� dusz� czasowi m�j-�liczny-kucyk. Ale je�li powt�rzysz babci to, o czym ci teraz powiem, nazwie mnie blu�nierc� i przez tydzie� nie b�dzie mi przynosi� do ��ka butelki z ciep�� wod�. Przez tydzie�, a mo�e i przez dwa.
Usta dziadka wykrzywi�y si� w gorzkim, grzesznym grymasie.
- Gdybym powiedzia� to wielebnemu Chadbandowi, natychmiast us�ysza�bym tyrad�, �e widz� �wiat w ciemnych barwach, albo t� star� g�upot�, �e niezbadane s� wyroki Opatrzno�ci. Ale tobie, Clivey, powiem, co my�l� naprawd�. My�l�, �e z Boga musi by� kawa� t�giego skurwysyna, skoro sprawi�, �e doros�ym, kiedy bardzo cierpi�, czas si� wyd�u�a; na przyk�ad wtedy, gdy maj� potrzaskane �ebra, poszarpane wn�trzno�ci czy co� w tym rodzaju. W por�wnaniu z takim Bogiem przebijaj�cy szpilk� na �ywca muchy dzieciak jest �wi�tym, na kt�rego ramieniu sadowi� si� dzikie ptaki. Lekki st�g siana zamienia si� nagle w tward�, ci�k� skorup� ��wia i zastanawiam si�, dlaczego B�g w pierwszym rz�dzie postanowi� stworzy� �ywe, my�l�ce istoty. Skoro ju� chcia� si� na co� wysika�, dlaczego nie stworzy� tylko sumaku? Co powiesz o starym, nieszcz�snym Johnnym Brinkmayerze, tym, co w zesz�ym roku tak powoli umiera� na raka ko�ci?
Clive niewiele o tym wiedzia�, ale p�niej, wracaj�c do miasta, przypomnia� sobie, �e Johnny Brinkmayer, w�a�ciciel sklepu spo�ywczego, jak nazywali to jego matka i ojciec, a dziadek i babcia m�wili "sp�dzielni", by� jedynym cz�owiekiem, jakiego dziadek wieczorami odwiedza�... i jedyn� osob�, jaka wieczorami odwiedza�a dziadka. Podczas drugiej podr�y do miasta dotar�o do Clive'a, �e Johnny Brinkmayer - przypomina� go sobie bardzo mgli�cie jako m�czyzn� z olbrzymi� brodawk� na czole, kt�ry nieustannie, gdy chodzi�, obci�ga� spodnie w kroku - musia� by� jedynym, prawdziwym przyjacielem dziadka. A fakt, �e ilekro� pada�o w rozmowie nazwisko Brink-mayera, dziadek odwraca� twarz - i cz�sto skar�y� si�, �e sklepikarz �mierdzi -jedynie umacnia� Clive'a w tym przekonaniu.
Ale wszystkie te refleksje nie nasz�y Clive'a wtedy, w ogrodzie, poniewa� ch�opiec by� przej�ty i czeka� z zapartym tchem, a� ci�ni�ty r�k� Boga piorun po�o�y dziadka trupem. Za takie blu�nierstwo B�g z ca�� pewno�ci� powinien zes�a� piorun. Nikomu nie mog�o uj�� bezkarnie nazwanie Boga Ojca Wszechmog�cego t�gim skurwysynem i przyr�wnanie Istoty, kt�ra stworzy�a wszech�wiat, do trzecioklasisty, co nabija na szpilki �ywe muchy.
Clive nerwowo odst�pi� o krok od postaci w kombinezonie, bo nagle przesta�a by� jego dziadkiem, a zmieni�a si� w piorunochron. W ka�dej chwili m�g� z czystego, niebieskiego nieba strzeli� grom i dziadek pad�by na miejscu trupem, r�wnie martwym jak psie �ajno, a p�on�ce jab�onie w sadzie oznajmia�yby �wiatu o przekle�stwie, jakie na niego spad�o. Unoszone wiatrem p�atki kwiecia jab�oni sta�yby si� zw�glonymi drobinami, jak gazety, kt�re ojciec co tydzie�, w niedzielne popo�udnia, spala� w piecu na odpadki na ty�ach ich domu.
Ale nic takiego si� nie wydarzy�o.
Clive czeka� i stopniowo opuszcza�o go okropne przekonanie o karze boskiej, a gdy w pobli�u zagwizda� weso�o kos (jakby dziadek nie powiedzia� nic gorszego ni� "poca�uj mnie w pi�t�"), ch�opiec wiedzia� ju�, �e �aden piorun nie uderzy. I w tej w�a�nie chwili, kiedy to sobie u�wiadomi�, w �yciu Clive'a Banninga zasz�a niewielka, lecz fundamentalna zmiana. Poj��, i� wys�uchanie nie ukaranego blu�nierstwa, jakiego dopu�ci� si� dziadek, nie zrobi z niego ani kryminalisty, ani chuligana; nie sprawi nawet, �e stanie si� tak zwanym "trudnym dzieckiem" (ukuty niedawno termin, kt�ry dopiero wszed� w mod�). Jakkolwiek wiara Clive'a uleg�a niewielkiej tylko zmianie, jego nastawienie do dziadka zmieni�o si� zasadniczo. Dot�d s�ucha� tylko tego, co starzec mu m�wi�; teraz mu towarzyszy�.
- Kiedy cierpisz, czas wlecze si� w niesko�czono�� - m�wi� dziadek. - Wierz mi, Clivey... tydzie� cierpienia sprawi, �e najwspanialsze wakacje twego dzieci�stwa wydadz� ci si� tylko weekendem. Do licha, zaledwie sobotnim porankiem! Gdy pomy�l� o tych siedmiu miesi�cach, kiedy to Johnny le�a� z tym... z t� rzecz�, kt�ra si� w nim zal�g�a, zal�g�a i z�era�a od �rodka... Jeeezu, nie powinienem o tym opowiada� dzieciakowi. Twoja babcia ma racj�. Jestem g�upi jak but.
Dziadek ze zmarszczonym czo�em popatrzy� na swoje buty i przez chwil� zbiera� my�li. Kiedy uni�s� wreszcie g�ow�, twarz mia� ju� pogodn�.
- Nieistotne. Powiedzia�em, �e dam ci instrukcj�, a zamiast tego stoj� tu i zawodz� jak zbita, bura suka. Czy wiesz, co to takiego zbita, bura suka?
Ch�opiec przecz�co potrz�sn�� g�ow�.
- Niewa�ne; tym zajmiemy si� nast�pnym razem.
Oczywi�cie nast�pnego razu ju� nie by�o. Nast�pnym razem Clive ujrza� dziadka w drewnianej skrzyni i podejrzewa�, �e to w�a�nie by�a ta istotna cz�� instrukcji, jak� da� mu dziadek tamtego dnia. A fakt, �e stary cz�owiek o tym nie wiedzia�, wcale nie umniejsza� wagi tej instrukcji.
- Starzy ludzie s� jak stare poci�gi na stacji rozrz�dowej, Clivey. Za du�o tych cholernych poci�g�w. Tak wi�c musz� z pi�� razy obje�d�a� parowozowni�, zanim dostan� si� do �rodka.
- To racja, dziadku.
- Chodzi mi o to, �e za ka�dym razem, kiedy zmierzam do jakiego� punktu, trafiam w inne miejsce.
- Wiem, ale te inne miejsca s� bardzo interesuj�ce. Dziadek u�miechn�� si�.
- Je�li masz w sobie dusz� artysty, Clivey, to dusz� artysty pierwszorz�dnego.
Clive odpowiedzia� u�miechem i najwyra�niej mroczne wspomnienie o Johnnym Brinkamyerze opu�ci�o dziadka. Kiedy stary cz�owiek ponownie si� odezwa�, m�wi� bardziej rzeczowo.
- Dobrze, zapomnijmy o tym. �w d�u��cy si� czas w cierpieniu jest czym� ekstra, co B�g dodatkowo nam dorzuca. Wiesz, jak ludzie zbieraj� kupony do��czane do papieros�w Raleigh i wymieniaj� je p�niej na mosi�ne barometry, kt�re wieszaj� w mieszkaniach, albo na nowy zestaw no�y do mi�sa.
Clive skin�� g�ow�.
- No c�, dok�adnie taki sam jest w�a�nie czas cierpienia... z tym tylko, �e kupujemy go za znacznie bardziej frajersk� cen�, jak by� ty to okre�li�. Przede wszystkim chodzi o to, �e w miar� starzenia si� cz�owieka normalny czas, czas m�j-�liczny-kucyk, zmienia si� w czas kr�tki. To tak, jakby� by� dzieckiem, tyle �e odwrotnie.
- Do ty�u.
- W�a�nie.
Pomys�, �e czas up�ywa szybciej, gdy cz�owiek si� starzeje,
by� poza mo�liwo�ci� pojmowania ch�opca, ale Clive mia� do�� oleju w g�owie, �eby go zaakceptowa�. Wiedzia� przecie�, �e je�li jedna strona hu�tawki idzie w g�r�, druga musi opa��. Pojmowa�, �e to, o czym opowiada mu dziadek, zasadza si� na tym samym. Waga i przeciwwaga. Zgoda, to zale�y, z kt�rej strony na to spojrze� - powiedzia�by ojciec ch�opaka.
Dziadek ponownie wyci�gn�� z kangurzej kieszeni paczk� kools�w i tym razem ostro�nie wyj�� z niej papierosa. Nie by� to ostatni papieros w paczce, ale ostatni, jaki Clive widzia� w ustach dziadka. Nast�pnie starzec schowa� paczk� tam, sk�d j� wyci�gn��. Swego ostatniego papierosa zapali� z r�wn� �atwo�ci� jak poprzedniego. Wcale nie ignorowa� wiej�cego na wzg�rzu wiatru; po prostu zaprzecza� jego istnieniu.
- Dziadku, kiedy to si� dzieje?
- Tego ci dok�adnie powiedzie� nie potrafi�, ale nie zdarza si� to tak od razu - odpar� dziadek i jak poprzednio po�lini� zapa�k�. - To si� skrada, jak kot do wiewi�rki. W ko�cu zaczynasz to dostrzega�. Ale kiedy ju� to zobaczysz, oka�e si� to r�wnie uczciwe jak liczenie twego Osgooda.
- No dobrze, ale co si� wtedy dzieje? Jak mo�na to dostrzec?
Dziadek, nie wyjmuj�c z ust papierosa, tr�ci� go palcem, strzepuj�c wa�eczek popio�u. Zrobi� to kciukiem, jak si� stuka palcem w st�. Ch�opiec nigdy nie zapomnia� tego cichutkiego d�wi�ku.
- My�l�, �e jest to sprawa indywidualna - wyja�ni� starzec. - U mnie zacz�o si� to w wieku czterdziestu-ilu�tam lat. Nie pami�tam dobrze ilu, ale dok�adnie wiem, gdzie mnie to dopad�o... w sklepiku Davisa. Znasz to miejsce, prawda?
Clive skin�� g�ow�.
Ojciec, ilekro� byli u dziadk�w, zawsze zabiera� tam jego i Patty na lody. Tata nazywa� to Potr�jnym Wanczetrusk, poniewa� zam�wienie zawsze by�o takie samo: dla ojca lody waniliowe, dla Patty czekoladowe, dla Clive'a truskawkowe. I nieodmiennie ojciec siedzia� mi�dzy nimi i czyta�, a oni poch�aniali lodowato zimne s�odycze. Patty mia�a racj� twierdz�c, �e gdy ojciec czyta, mo�na p�ata� najbardziej zwariowane figle, co zreszt� mia�o miejsce prawie ca�y czas, ale kiedy ju� odk�ada� ksi��k� i rozgl�da� si�, nale�a�o siedzie� jak trusia i wykazywa� si� dobrymi manierami; w przeciwnym razie �atwo by�o zarobi� zdrowego klapsa.
- Wst�pi�em do sklepu Davisa - powiedzia� dziadek, wbi� wzrok w niebo i zacz�� studiowa� chmur�, kt�ra przypomina�a kszta�tem szybko poruszaj�cego si� po wiosennym niebie �o�nierza graj�cego na tr�bce. - Chcia�em twojej babci kupi� lekarstwo na artretyzm. Przez ca�y tydzie� la�o i ko�ci bola�y j� jak wszyscy diabli. Natychmiast zauwa�y�em, �e zmieniono wystr�j wn�trza. Trudno zreszt� by�o nie zauwa�y�. Nowe dekoracje zaj�y ca�e boczne przej�cie. Wisia�y tam maski, wycinanki z kartonu przedstawiaj�ce czarne koty, wied�my na miot�ach i inne tego rodzaju rzeczy. Dostrzeg�em r�wnie� kartonowe dynie. Dostarczano je w opakowaniach z do��czonymi pelerynkami. Pomys� zasadza� si� na tym, �e dzieciak wyci�ga� dyni� z pude�ka, a jego mama mia�a przez ca�e popo�udnie spok�j, gdy� jej pociecha najpierw t� dyni� kolorowa�a, a p�niej sz�a si� ni� bawi� na podw�rku. Po pomalowaniu dyni mo�na j� by�o zawiesi� przy drzwiach domu albo, je�li rodzina by�a zbyt biedna, �eby kupi� dzieciakowi mask� w sklepie, lub za g�upia, by pom�c mu wykona� kostium z tego, co by�o w domu, przyczepia�o si� pelerynk� do dyni i ju� dziecko, kiedy nadchodzi� wiecz�r Halloween, mia�o gotowy str�j. Wiele dzieciak�w chodzi�o w takich w�a�nie przebraniach kupowanych w sklepie Davisa. No i oczywi�cie mo�na tam by�o dosta� s�odycze. Obok dystrybutora z wod� sodow� znajdowa� si� kontuar z tanimi s�odyczami. Pewnie go widzia�e�...
Clive u�miechn�� si�. Jasne, �e widzia�.
- ...ale ten by� inny. S�odycze sprzedawano nie na sztuki, ale w ca�ych zestawach. Ka�da paczka zawiera�a landrynki, rozpuszczaln� gum� do �ucia, s�odk�, pra�on� kukurydz�, puszki z bezalkoholowym korzennym piwem i sznury lukrecji.
W pierwszej chwili pomy�la�em, �e staremu Davisowi - istnia� inny jeszcze Davis, ojciec tego Davisa, kt�rego znasz; to on chyba w tysi�c dziewi��set dziesi�tym w�a�nie otworzy� sklep i w tamtych latach go prowadzi� - poprzestawia�y si� w �epetynie klepki. Jasny gwint, pomy�la�em, jeszcze nawet lato si� nie sko�czy�o, a on ju� wystawia trick-or-treat 1. Chcia�em podej�� do lady, za kt�r� wypisywa� jakie� rachunki,
i powiedzie� mu na ten temat kilka s��w, ale co� mnie wstrzyma�o, co� zawo�a�o pod czaszk�: "Zaczekaj chwileczk� George... to tobie si� klepki w �epetynie poprzestawia�y". I nie by�o to wcale dalekie od prawdy, Clivey, poniewa� �ato dawno ju� min�o i wiedzia�em o tym r�wnie dobrze jak o tym, �e teraz tu stoimy. Widzisz, chc�, �eby� to w�a�nie zrozumia�. Przecie� ja wiedzia�em.
Czy� nie poszukiwa�em ju� w miasteczku ch�tnych do zbierania jab�ek? Czy� nie wys�a�em ju� do Kanady pi�ciuset ulotek reklamowych z formularzami zam�wie�? I czy� nie interesowa�em si� ju� Timem Warburtonem, facetem, kt�ry w poszukiwaniu pracy zaw�drowa� do nas z Schenectady? Mia� co� w sobie, sprawia� wra�enie uczciwego i my�la�em, �e b�dzie dobrym nadzorc� podczas zbior�w. Czy� lada dzie� nie zamierza�em zaproponowa� mu pracy, i czy� on sam nie wiedzia�, �e mam zamiar go zatrudni�? Przecie� ju� nawet elegancko si� ostrzyg�! Powiedzia�em do siebie: "George, ch�opie, czy nie jeste� jeszcze troch� za m�ody, �eby grzybie�? Co z tego, �e stary Frank wystawi� s�odycze na Halloween troch� wcze�niej. Ale lato? Lato dawno min�o, kole�!"
Doskonale o tym wiedzia�em, Clivey, ale przez sekund� - a mo�e przez ca�y szereg sekund - wydawa�o mi si�, �e jest lato albo �e musi jeszcze by� lato, poniewa� by�o po prostu lato. �apiesz, o co mi chodzi? Nie zaj�o wiele czasu, �eby poj��, �e ju� wrzesie�, ale zanim do tego doszed�em, czu�em... rozumiesz, czu�em... - Zmarszczy� brwi, a nast�pnie wydusi� z siebie s�owo, kt�re zna�, ale kt�rego nigdy nie u�ywa� w rozmowie z innymi farmerami, �eby nikt nie powiedzia� (zw�aszcza jego najbli�si koledzy rolnicy), �e zadziera nosa. - Czu�em si� skonsternowany. To jedyne, cholerne s�owo, kt�re oddaje to, co czu�em. Konsternacja. Zdarzy�o mi si� to po raz pierwszy.
Spojrza� na ch�opca, kt�ry s�ucha� jego s��w w takim skupieniu, �e nawet nie skin�� g�ow�. Zatem dziadek kiwn�� g�ow� za obu i str�ci� kciukiem kolejny wa�eczek popio�u. Clive zauwa�y�, �e dziadek tak by� zag��biony w my�lach, �e ca�ego prawie papierosa wypali� za niego wiatr.
- By�o to tak, jakbym podszed� do lustra si� ogoli� i ujrza� we w�osach pierwszy siwy w�os. �apiesz to, Clivey?
- Tak.
- W porz�dku. Po tym pierwszym razie zacz�o si� dzia� podobnie ze wszystkimi �wi�tami. My�la�em, �e za wcze�nie wystawiaj� towar, czasami nawet co� komu� na ten temat napomkn��em, ale raczej zachowywa�em ostro�no�� w wypowiadaniu swych s�d�w, �e w�a�ciciele sklep�w s� po prostu chciwi. To z nimi by�o co� nie tak, nie ze mn�! �apiesz?
- Tak.
- Zach�anny w�a�ciciel sklepu by� kim�, kogo cz�owiek rozumia� - ci�gn�� dziadek. - Niekt�rzy nawet ich podziwiali, jakkolwiek ja do tych ludzi nigdy nie nale�a�em. "Taki to a taki ma wpraw�" - mawiano, jakby wprawa taka by�a czym� chwalebnym. Na przyk�ad rze�nik Radwick, kt�ry zawsze przyciska� kciukiem wag�. Ja osobi�cie nigdy bym tak nie post�powa�, ale mog�em go zrozumie�. Lecz wygadywanie rzeczy, na podstawie kt�rych ludzie powiedz�, �e z moj� g�ow� jest co� niet�go... c�, to ju� inna para kaloszy. Mog�em powiedzie�: "Na Boga, oni wyci�gn� bombki choinkowe i anielskie w�osie jeszcze przed sianokosami", a ka�dy, kto by to us�ysza�, powiedzia�by, �e to �wi�ta prawda, ale wcale to nie by�a �wi�ta prawda, bo kiedy dok�adnie wszystko sobie przemy�la�em, Clivey, dochodzi�em do wniosku, �e rokrocznie wyci�gaj� te rzeczy tu� przed �wi�tami.
Nast�pnie spotka�a mnie kolejna przygoda. Sta�o si� to w pi�� albo siedem lat p�niej. Wydaje mi si�, �e mia�em wtedy oko�o pi��dziesi�tki, ale g�owy nie dam. Tak czy siak, powo�ano mnie na s�dziego przysi�g�ego. Chcia�o mi si� jak psu do studni, ale poszed�em. Zast�pca szeryfa zaprzysi�g� mnie, zapyta�, czy b�d� pe�ni� swe obowi�zki zgodnie z g�osem sumienia, a ja odpar�em, �e tak; jakbym przez ca�e �ycie post�powa� inaczej. Wtedy zast�pca wyci�gn�� pi�ro i zapyta� mnie o m�j adres. Poda�em. Nast�pnie spyta�, ile mam lat. A ja otworzy�em usta, �eby z ca�ym przekonaniem odpowiedzie�, �e mam ich trzydzie�ci siedem.
Dziadek zadar� g�ow� i roze�mia� si� do chmury przypominaj�cej �o�nierza. Ob�oczek, kt�ry pe�ni� rol� tr�bki, rozd�� si� ju� do rozmiar�w tr�bity i przep�yn�� z jednej strony nieba na drug�.
- Dlaczego chcia�e� tak powiedzie�, dziadku? - zapyta� Clive.
My�la� ju�, �e wszystko rozumie, ale nagle znalaz� si� w g�stym lesie.
- Chcia�em tak odpowiedzie�, bo to mi pierwsze przysz�o
do g�owy! Do licha! Przecie� wiedzia�em, �e tak wcale nie jest, i zwleka�em chwil� z odpowiedzi�. Nie s�dz�, �eby szeryf czy ktokolwiek w sali s�dowej cokolwiek zauwa�y�, bo wi�kszo�� zgromadzonych sprawia�a wra�enie, �e �pi lub drzemie, ale nawet gdyby byli tak czujni jak �w facet, kt�ry wetkn�� sobie w ty�ek kij od miot�y nale��cej do wdowy Brown, nie jestem pewien, czy by to spostrzegli. Moje wahanie trwa�o chwil�, nie d�u�ej ni� podw�jny zamach przy chytrym rzucaniu pi�ki. Ale to g�upstwo. Pytanie cz�owieka o jego wiek nie jest �adnym grzechem. Czu�em si� jak g�upol. Skoro nie mia�em trzydziestu siedmiu lat, to nie wiedzia�em ju�, ile ich mam. Przez u�amek sekundy mog�em ich mie� r�wnie dobrze siedem, siedemna�cie albo i siedemdziesi�t siedem. Ale ostatecznie zebra�em jako� my�li i o�wiadczy�em, �e czterdzie�ci osiem czy pi��dziesi�t jeden; sam ju� nie pami�tam. Ale zapomnie�, ile ma si� lat, nawet na chwil�... szuuul
Dziadek rzuci� papierosa pod nogi, przygni�t� go obcasem, po czym przyst�pi� do rytua�u mordulizowania niedopa�ka i zagrzebywania go w ziemi.
- Ale to by� zaledwie pocz�tek, Clivey, m�j synu - rozpocz�� dalsz� opowie�� dziadek i cho� czasami wpada� w irlandzki �argon, ch�opiec pomy�la�: Chcia�bym by� twoim synem. Twoim, nie jego. - Po pierwszym razie nast�puje drugi raz i zanim si� cz�owiek obejrzy, czas wchodzi na wysokie obroty, a ju� p�dzi do przodu, jak ci faceci na autostradach, kt�rzy tak szybko gnaj� w swych samochodach, �e p�d ich maszyn str�ca jesieni� li�cie z rosn�cych przy drodze drzew.
- O co ci chodzi, dziadku?
- Najgorsze s� zmiany p�r roku - odpar� zadumanym g�osem, jakby nie dos�ysza� pytania wnuka. - Inna pora roku przestaje by� inn� por� roku. Zaledwie matka zd��y�a zdj�� ze strychu ciep�e buty, r�kawiczki i szaliki, a tu ju� nadchodz� wiosenne roztopy. Cz�owiek my�li, �e z rado�ci� przywita czas, kiedy ju� te s�oty min�... do diab�a, ja zawsze czeka�em na to z ut�sknieniem... ale ostatecznie wcale si� nie cieszy, gdy widzi, �e nie zd��y� jeszcze wyci�gn�� traktora z pierwszego b�ocka, w kt�rym maszyna utkn�a, a tu ju� te pluchy dawno min�y. P�niej, zaledwie zd��ysz w�o�y� s�omkowy kapelusz, �eby p�j�� na pierwszy letni koncert orkiestry, a tu ju� osiki pokazuj� halki.
Stary cz�owiek popatrzy� na Clive'a z ironicznie uniesion� brwi�, jakby spodziewa� si�, �e ch�opiec poprosi go o bli�sze wyja�nienia. Ale Clive u�miechn�� si� tylko, s�ysz�c to por�wnanie. Dobrze wiedzia�, co to halka, poniewa� czasami jego matka chodzi�a w halce a� do pi�tej po po�udniu, a w ka�dym razie do czasu powrotu ojca z podr�y, podczas kt�rej sprzedawa� akcesoria i naczynia kuchenne, a przy okazji, kiedy mia� czas, dorabia� jako agent ubezpieczeniowy. Kiedy tylko jego ojciec wyje�d�a� w tras�, matka zasiada�a do picia i czasem pi�a na tyle powa�nie, �e nie zd��y�a si� ubra� a� do zachodu s�o�ca. Kiedy w ko�cu si� ubiera�a, wychodzi�a odwiedzi� chor� przyjaci�k�, a Clive'a zostawia�a pod opiek� Patty. Kiedy� ch�opiec powiedzia� do siostry: "Czy zauwa�y�a�, �e ta przyjaci�ka mamy choruje zawsze