1795
Szczegóły |
Tytuł |
1795 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1795 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1795 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1795 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Jones
ST�D DO WIECZNO�CI
(1795 Prze�o�y� z angielskiego BRONIS�AW ZIELI�SKI)
OD AUTORA
Ksi��ka niniejsza jest dzie�em powie�ciowym. Postacie s� zmy�lone, a wszelkie podobie�stwo do os�b istniej�cych naprawd� jest przypadkowe. Jednak�e pewne sceny w Obozie Karnym zdarzy�y si� rzeczywi�cie. Nie rozgrywa�y si� w obozie bazy Schofield, ale w jednym z garnizon�w w Stanach Zjednoczonych, gdzie autor s�u�y�, i s� scenami prawdziwymi, z kt�rymi autor zapozna� si� bezpo�rednio i z w�asnego do�wiadczenia.
Robinson, Illinois
27 lutego 1950
Armii Stan�w Zjednoczonych
po�wi�cam
Jak wy, chleb suchy jad�em z sol�.
Wod� i wino pi�em z wami.
�mier�, gdy was bra�a, przy mnie sta�a,
Dni wasze by�y mymi dniami.
(Rudyard Kipling)
Panowie wojacy, hulamy.
Przekl�ci st�d do wieczno�ci,
Zlituj si�, Bo�e, nad nami!
Hej, ho, hej!
(Rudyard Kipling)
Ksi�ga pierwsza
PRZENIESIENIE
ROZDZIA� PIERWSZY
Kiedy sko�czy� si� pakowa�, wyszed� na galeryjk� trzeciego pi�tra koszar otrzepuj�c d�onie z kurzu; by� bardzo schludnym i zwodniczo szczup�ym m�odym cz�owiekiem ubranym w letni mundur koloru khaki, jeszcze �wie�y o tej wczesnej porannej godzinie.
Opar� si� �okciami o por�cz galeryjki i sta� patrz�c w d� poprzez zas�on� siatkow� na dobrze znany dziedziniec koszar z kondygnacjami galeryjek ciemniej�cymi na fasadach trzypi�trowych betonowych budynk�w. Odczuwa� jaki� na wp� naiwny sentyment do tego miejsca, kt�re w�a�nie opuszcza�.
W dole czworok�t dziedzi�ca dysza� bezbronny pod ciosami lutowego hawajskiego s�o�ca jak wyczerpany zapa�nik. Poprzez opar gor�ca i rzadk� porann� mgie�k� rozpra�onego czerwonego py�u dolatywa�a przyt�umiona orkiestra d�wi�k�w: terkot stalowych k� w�zk�w podskakuj�cych na klinkierze, trzaskanie nasmarowanych sk�rzanych rzemieni, rytmiczne szuranie spieczonych podeszew, chrapliwe wykrzykniki zirytowanych podoficer�w.
"Gdzie� w jakim� momencie - my�la� - te rzeczy sta�y si� twoim dziedzictwem. Jeste� pomno�ony przez ka�dy odg�os, kt�ry tu s�yszysz. i nie mo�esz si� ich wyprze� nie wypieraj�c si� wraz z nimi celu twojego w�asnego istnienia. A jednak w tej chwili - powiedzia� sobie - wypierasz si� ich rezygnuj�c z tego miejsca, kt�re ci da�y."
Na ziemnym kwadracie po�rodku dziedzi�ca kompania karabin�w maszynowych apatycznie �wiczy�a �adowanie.
Za nim, w wysoko sklepionej sali sypialnej, wisia�a st�umiona zas�ona odg�os�w wydawanych przez m�czyzn, kt�rzy si� budz� i zaczynaj� porusza� wypr�bowuj�c ostro�nie grunt tego �wiata, kt�ry porzucili zesz�ego wieczora. Ws�uchiwa� si� w to, jednocze�nie s�ysz�c za sob� zbli�aj�ce si� kroki, i my�la�, jak dobrze by�o wysypia� si� co rano do p�na b�d�c cz�onkiem tego oddzia�u tr�baczy i budzi� si� przy odg�osach ju� �wicz�cych kompanii liniowych.
- Nie zapakowa�e� moich but�w wyj�ciowych? - zapyta� zbli�aj�cych si� krok�w. - Mia�em ci o tym powiedzie�. Harataj� si� tak �atwo.
- Le�� na ��ku, obie pary - odpowiedzia� g�os za nim. - Z tymi czystymi mundurami z twojej szafki, kt�rych nie chcia�e� wymi�tosi�. Zapakowa�em te� do dodatkowego worka twoje przybory, zapasowe wieszaki i buty polowe.
- No, to chyba ju� wszystko - powiedzia� m�ody cz�owiek. Potem wyprostowa� si� z westchnieniem, nie wzruszenia, ale takim, kt�re jest odpr�eniem po napi�ciu. - Chod�my co� zje�� - powiedzia�. - Mam jeszcze godzin� czasu do zameldowania si� w kompanii G.
- Dalej uwa�am, �e robisz straszne g�upstwo - powiedzia� stoj�cy za nim cz�owiek.
- Aha, wiem; ju� mi m�wi�e�. Co dzie� od dw�ch tygodni. Ty tego po prostu nie rozumiesz, Red.
- Mo�e nie - odpar� tamten. - Nie jestem geniusz z natury. Ale rozumiem co innego: �e jestem dobrym tr�baczem, i wiem o tym. Chocia� nie umywam si� do ciebie. Ty jeste� najlepszy tr�bacz w naszym pu�ku, nie masz sobie r�wnego. Pewnie najlepszy w Schofield.
M�ody cz�owiek przytakn�� w zamy�leniu:
- To prawda.
- No wi�c. To dlaczego chcesz si� st�d urwa� i przenie��?
- Ja tego nie chc�, Red.
- Ale si� przenosisz.
- Wcale nie. Ju� zapomnia�e�. To mnie przenosz�. A to jest r�nica.
- S�uchaj no - zacz�� Red zajadle.
- To ty s�uchaj, Red. Chod�my do Choya i zjedzmy �niadanie. Zanim ta banda si� tam zwali i po�knie wszystko, co jest na sk�adzie - skin�� g�ow� w stron� budz�cej si� sali.
- Post�pujesz jak dzieciak - powiedzia� Red. - Nie przenosz� ci� bardziej ni� mnie. Gdyby� nie by� polaz� i rozwar� pyska na Houstona, nie by�oby tego wszystkiego.
- S�usznie.
- To prawda, �e Houston zrobi� tego swojego dziubasa pierwszym tr�baczem nad tob�. No to co? Zwyk�a formalno��. Ty dalej masz sw�j stopie�. Ten ma�y pedryl tyle ma z tego, �e mo�e tr�bi� na pogrzebach albo gra� capstrzyk na zbi�rce kr�tkoterminowych.
- Tylko tyle.
- Wcale nie jest tak, �eby Houston ci� wyla� i da� temu p�takowi tw�j stopie�. Wtedy bym ci si� nie dziwi�. Ale dalej masz sw�j stopie�.
- Nie, nie mam. Odk�d Houston poprosi� starego, �eby mnie przenie�li.
- Gdyby� by� poszed� do starego, tak jak ci m�wi�em, i powiedzia� s��wko, dosta�by� go z powrotem. Czy pan szef tr�baczy Houston by chcia�, czy nie.
- Owszem. A dziubas Houstona dalej by�by pierwszym tr�baczem. Poza tym papiery ju� posz�y. Podpisali, piecz�� przystawili i dor�czyli.
- A, cholera - powiedzia� z niesmakiem Red. - Podpisane papiery mo�esz sobie wsadzi�, wiesz gdzie; tyle one znacz�. Ty masz przewag�, Prewitt, a przynajmniej m�g�by� mie�.
- Chcesz co� zje�� ze mn� czy nie? - zapyta� m�ody cz�owiek.
- Jestem sp�ukany - odrzek� Red.
- A czy ci� prosi�em, �eby� p�aci�? Ja stawiam. To mnie przenosz�.
- Lepiej oszcz�dzaj fors�. Mog� nam da� je�� z kuchni.
- Dzi� nie mam ochoty �re� tego �wi�stwa.
- Mieli dzisiaj jajecznic� - sprostowa� Red. - Jeszcze mo�emy dosta� ciep��. Forsa b�dzie ci potrzebna na nowym miejscu.
- W porz�dku, rany boskie - powiedzia� ze znu�eniem m�ody cz�owiek. - Wi�c dlatego, �e mi si� tak podoba. �e chc� t� fors� wyda�. Bo odchodz� i mam ochot� j� wyda�. A teraz p�jdziesz czy nie?
- P�jd� - powiedzia� Red z niesmakiem.
Zeszli po schodach na chodnik przed kompani� A, gdzie kwaterowa� oddzia� tr�baczy, potem przez uliczk� i wzd�u� budynku dow�dztwa do bramy wypadowej. Kiedy zeszli z galeryjki, uderzy� ich i przygni�t� �ar s�o�ca, a potem ust�pi� r�wnie nagle, gdy weszli w tunel wiod�cy przez budynek dow�dztwa, zwany teraz bram� wypadow� ku czci dawnych fort�w. By� okazale pomalowany w barwy pu�kowe i znajdowa�y si� w nim najwi�ksze trofea sportowe pu�ku w politurowanej gablocie.
- �le si� sta�o - powiedzia� Red nie�mia�o. - Robisz sobie opini� bolszewika. Nara�asz si� na rozmaite przykro�ci, Prew.
Prew nie odpowiedzia�.
Restauracja by�a pusta. Obaj Chi�czycy, M�ody Choy i jego ojciec, Stary Choy, trajkotali za kontuarem. Siwa broda i czarna mycka znikn�y od razu w kuchni i M�ody Choy, m�ody Sam Choy, podbieg� przyj�� zam�wienie.
- Dzie� dobli - powiedzia�. - Ja slysal, ze pan si� psenosi napseciwko, pewnie nied�ugo, tak sobie my�l�, h�?
- Owszem - odrzek� Prew. - Dzisiaj.
- Dzisiaj! - wyszczerzy� z�by Chi�czyk. - Pan nie zakuje? Dzisiaj psenosi?
- W�a�nie - powiedzia� Prew niech�tnie. - Dzisiaj.
M�ody Choy, szczerz�c z�by, potrz�sn�� smutnie g�ow�. Spojrza� na Reda.
- Zwaliowany zolniez. B�dzie plostym selegowcem zamiast tl�bacem.
- S�uchaj - powiedzia� Prew. - Mo�e by� nam przyni�s� co� zje��, do cholery.
- Dobze - wyszczerzy� z�by M�ody Choy. - Zalaz psyniose. Pobieg� za kontuar do wahad�owych drzwi kuchni, a Prew popatrzy� za nim.
- Cholerny ��tek - powiedzia�.
- M�ody Choy jest fajny ch�op - odrzek� Red.
- Aha. Stary te�.
- Chce tylko okaza� �yczliwo��.
- W�a�nie. Tak jak ka�dy.
Red wzruszy! bezradnie ramionami; siedzieli milcz�co w p�mrocznym wzgl�dnym ch�odzie ws�uchuj�c si� w leniwe brz�czenie elektrycznego wentylatora umieszczonego wysoko na �cianie, dop�ki M�ody Choy nie poda� jajek na szynce i kawy. Poprzez siatkowe drzwi nik�y powiew przynosi� zza bramy koszar senne, regularne szcz�kanie monotonnie odci�ganych zamk�w karabinowych. Kompania piechoty �wiczy�a �adowanie; by�o to ponurym proroctwem m�c�cym rado�� Prewa z leniuchowania, kiedy dooko�a wrza�a poranna praca.
- Pan jest ch�opiec numel jeden - powiedzia� M�ody Choy wr�ciwszy i wyszczerzy� z�by potrz�saj�c ze smutkiem g�ow�. - Pan jest matelial na s�u�b� nadtelminow�.
Prew roze�mia� si�.
- Masz racj�, Sam. Zaci�gn��em si� na trzydzie�ci lat. Red kraja� jajko.
- A co powie twoja wahine*, kiedy si� dowie, �e ci obni�yli stopie� przy przeniesieniu?
Prew pokiwa� g�ow� i zacz�� je��.
- Wszystko ci si� �le uk�ada - powiedzia� Red rozs�dnie. - Nawet twoja wahine.
- Chcia�bym, �eby mi si� u�o�y�a tu, przy mnie, w tej chwili - wyszczerzy� z�by Prew.
Red nie mia� ochoty do �miechu.
- Kociaki szeregowc�w nie rodz� si� na kamieniu - powiedzia�. - Kurwy, to dobre na pierwszy rok i dla smarkaczy. Ale dobr� met� trudno sobie znale��. Za trudno, �eby ryzykowa� jej strat�. Nie dasz rady je�dzi� co wiecz�r do Haleiwy, kiedy b�dziesz odb�bnia� zwyk�� s�u�b� w kompanii strzelc�w.
Prew popatrzy� na kr�g�� ko�� szynki, po czym wzi�� j� do r�ki i wyssa� szpik.
- Chyba b�dzie musia�a sama zdecydowa�, Red. Tak jak ka�dy musi w ko�cu. Wiesz, �e si� na to zbiera�o od bardzo dawna. To nie tylko dlatego, �e Houston zrobi� swojego dziubdziusia pierwszym tr�baczem nade mn�.
Red przyjrza� mu si� uwa�nie; upodobanie szefa tr�baczy, Houstona, do m�odych ch�opc�w by�o powszechnie znane i Red zastanowi� si�, czy Houston aby nie dobiera� si� do Prewa. Ale to nie mog�o by� to; Prew chybaby go zabi�, nie patrz�c, czy Houston jest najstarszym podoficerem, czy nie.
- To dobre - powiedzia� gorzko. - Sama zadecyduje. A gdzie ona ma rozum? W g�owie czy mi�dzy nogami?
- Zamknij si�. Odk�d to masz prawo wtr�ca� si� do mojego prywatnego �ycia? A dla twojej informacji rozum ma mi�dzy nogami i to mi odpowiada, kapujesz? - "Ty �garzu" - pomy�la�.
- Okej - powiedzia� Red. - Nie w�ciekaj si�. Co mnie obchodzi, �e si� przenosisz? To nie ma �adnego znaczenia w moim m�odym �yciu.
Wzi�� kawa�ek chleba i umywaj�c r�ce od tego wszystkiego wytar� nim ��tko z talerza i popi� kaw�.
Prew zapali� papierosa i obr�ci� si�, by popatrze� na grupk� kompanijnych kancelist�w, kt�rzy w�a�nie przyszli i siedzieli przy kawie w przeciwleg�ym k�cie zamiast by� na g�rze przy pracy w personalnym. Wszyscy wygl�dali podobnie - wysocy, szczupli ch�opcy o w�t�ych twarzach, grawituj�cy w spos�b naturalny ku umys�owej wy�szo�ci papierkowej roboty. Dos�ysza� s�owa "van Gogh" i "Gauguin". Jeden wysoki ch�opak m�wi� co� przez chwil�, podczas gdy inni czekali, by wtr�ci� swoje, nast�pnie zrobi� pauz� dla nabrania tchu i wtedy drugi wysoki ch�opak zabra� g�os, pierwszy za� zmarszczy� si�, a pozostali znowu czekali niecierpliwie. Prew u�miechn�� si�.
Red popr�bowa� na nim swojej logiki.
- Masz starszego szeregowca i specjalist� czwartej klasy. �wiczysz dwie godziny dziennie, a reszt� czasu masz dla siebie. Dobrze ci si� �yje. Ka�dy pu�k ma oddzia� tr�baczy i dobosz�w. Taki jest regulamin. To tak jak wykwalifikowani robotnicy w cywilu. Dostajemy omast�, bo mamy specjalne umiej�tno�ci.
- Wykwalifikowani robotnicy nie dostaj� omasty. Maj� szcz�cie, je�eli w og�le dostan� jakie� zaj�cie.
- Nie o to idzie - powiedzia� Red z niesmakiem. - To przez ten kryzys. Jak my�lisz, dlaczego ja jestem w tym cholernym wojsku?
- Nie wiem. Dlaczego?
- A dlatego. - Red zrobi� tryumfaln� pauz�. - Z tego samego powodu co ty: bo mog�em lepiej �y� w wojsku ni� w cywilu. Nie mia�em ochoty zdycha� z g�odu.
- To logiczne - u�miechn�� si� Prew.
- Jak cholera. Ja jestem logiczny go��. Prosty, zdrowy rozs�dek. A my�lisz, �e dlaczego jestem w oddziale tr�baczy?
- Bo to logiczne - odrzek� Prew. - Tylko ja nie dlatego poszed�em do wojska. I nie dlatego jestem, to znaczy by�em, w oddziale tr�baczy.
- Wiem - powiedzia� Red z niech�ci�. - Znowu zasuniesz t� bujd� o ludziach, co si� zaci�gn�li na trzydzie�ci lat.
- No dobrze - odpar� Prew. - A czym�e innym mog�em by�? Gdzie mia�em i��? Ja! Cz�owiek musi mie� jakie� miejsce.
- W porz�dku - rzek� Red. - Ale je�eli podpisa�e� na trzydziestaka i tak strasznie nie lubisz tr�bi�, to czego si� st�d wynosisz? Trzydziestoroczny tak nie robi.
- Dobrze - powiedzia� Prew. - A we�my ciebie; odk�d zacz�li wyrabia� r�ne rzeczy dla Anglii na t� wojn�, odk�d zacz�li ten pokojowy pob�r, siedzisz tu ze swoim rozs�dkiem jak cz�owiek za kratkami. Twoja dawna posada czeka na ciebie, a ty nawet nie mo�esz si� wykupi� teraz, kiedy ju� jest ten pokojowy pob�r.
- Ja gram na zw�ok� - wyja�ni� mu Red. - Nie zdech�em z g�odu, kiedy dobrobyt czeka� za t� kup� haubic, a zanim przyst�pimy do tej cholernej wojny, moja s�u�ba si� sko�czy i b�d� siedzia� w domu i mia� dobr� bezpieczn� posadk� przy wyrabianiu peryskop�w dla czo�g�w, podczas gdy wam, trzydziestorocznym, b�d� strzelali w dup�.
Kiedy Prew s�ucha�, ta ruchliwa twarz, kt�r� mia� przed sob�, przemieni�a si� w sczernia�� w boju czaszk�, jak gdyby zami�t� po niej miotacz p�omieni, musn�� j� lekko i przesun�� si� dalej. Czaszka m�wi�a co� o swoim zdrowiu, a on przypomnia� sobie teraz, dlaczego prawid�owa decyzja jest taka pilna. To tak jak z dziewic�: jedna b��dna decyzja wystarcza, by to zrobi�, a potem ju� nigdy nie jest si� t� sam�. Cz�owiek za du�o je, obrasta t�uszczem, i jedynym sposobem, �eby nie uty�, jest nie je�� za wiele. Nie zaradzi si� na to pasami elastycznymi dla eks-sportowc�w ani patentowanymi maszynami do wios�owania, ani syntetycznym pokarmem, je�eli si� je za du�o.
Przyczyn� by�o to, �e chcia� by� tr�baczem. Red umia� dobrze gra� na tr�bce, bo Red nie by� tr�baczem. W gruncie rzeczy to bardzo proste, tak proste, i� zdziwi! si�, �e tego przedtem nie dostrzeg�. Musia� wyst�pi� z oddzia�u tr�baczy, poniewa� by� tr�baczem. Red nie musia�. Ale on tak, bo najbardziej ze wszystkiego pragn�� pozosta�.
Prew wsta� patrz�c na zegarek.
- Pi�tna�cie po dziewi�tej - powiedzia�. - Musz� by� o wp� do dziesi�tej w kompanii G na rozmowie. - U�miechn�� si� przepuszczaj�c przez z�by to ostatnie s�owo, rozci�gaj�c je tak, jak �le podlane lustro przedziwnie wykr�ca twarz.
- Si�d� jeszcze na minut� - rzek� Red. - Nie chcia�em o tym wspomina�, dop�ki nie musia�em.
Prew spojrza� na niego, a potem usiad� wiedz�c, co tamten powie.
- Tylko pr�dko - rzek�. - Musz� ju� i��.
- Wiesz, kto jest dow�dc� kompanii G, prawda, Prew?
- Uhm - odpar� Prew. - Wiem. Redowi to nie wystarczy�o.
- Kapitan Dana E. Holmes - powiedzia�. - Tak zwany "Dynamit". Instruktor pu�kowej reprezentacji bokserskiej.
- No, dobra - rzek� Prew.
- Ja dobrze wiem, dlaczego przenios�e� si� zesz�ego roku do tej jednostki - powiedzia� Red. - Wiem, co ci si� zdarzy�o z Dixie Wellsem. Nigdy mi nie m�wi�e�, Prew, ale wiem. Wszyscy wiedz�.
- W porz�dku - odpar� Prew. - Mnie oboj�tne, kto o tym wie. Nie spodziewa�em si�, �e to mo�na ukry�.
- Musia�e� wyst�pi� z dwudziestki si�demki - powiedzia� Red. - Kiedy wyszed�e� z dru�yny bokserskiej i nie chcia�e� dalej walczy�, musia�e� si� przenie��. Bo nie dawali ci spokoju, nie pozwalali po prostu si� wycofa�. �azili za tob� i naciskali. A� w ko�cu musia�e� si� przenie��.
- Zrobi�em to, co chcia�em - powiedzia� Prew.
- Na pewno? - zapyta� Red. - Czy ty nie rozumiesz? Zawsze b�d� ci deptali po pi�tach. Nie mo�na i�� w spokoju w�asn� drog�, przynajmniej w dzisiejszych czasach. Chyba �e kto� si� ugnie. Mo�e kiedy�, dawno temu, w okresie pionier�w, cz�owiek m�g� robi� w spokoju to, co chcia�. Ale wtedy mia� lasy, m�g� i�� do lasu i �y� sam jeden. W lasach m�g� wy�y� ca�kiem dobrze. A je�eli szukali go tam za to czy owo, po prostu przenosi� si� dalej.
Zawsze mia� przed sob� dalsze lasy. Ale dzi� nie mo�na tego robi�. Trzeba si� ugi��. Trzeba to wszystko podzieli� przez dwa.
Nigdy ci o tym nie m�wi�em - ci�gn�� Red - ale widzia�em ci�, jake� walczy� na stadionie zesz�ego roku. Ja i kilka tysi�cy innych facet�w. Holmes tak�e ci� widzia�. Ca�y czas tylko czeka�em, kiedy wywrze na ciebie nacisk.
- Ja te� - odrzek� Prew. - My�l�, �e po prostu nigdy si� nie dowiedzia�, �e tutaj jestem.
- Nie przeoczy tego w twoich aktach personalnych, kiedy b�dziesz w jego kompanii. B�dzie chcia� ci� wzi�� do swojej dru�yny bokserskiej.
- W regulaminie wojskowym nie ma nic o tym, �eby cz�owiek musia� uprawia� sporty, kiedy nie chce.
- Daj spok�j - zgromi� go Red. - My�lisz, �e on b�dzie si� ogl�da� na regulamin? Kiedy nasz Wielki Bia�y Ojciec* chce utrzymywa� to mistrzostwo? My�lisz, �e pozwoli bokserowi z tak� opini� jak ty spa� snem zimowym? I to w swojej w�asnej kompanii? �eby nie walczy� dla pu�ku? Tylko dlatego, �e kiedy� postanowi�e� wi�cej nie walczy�? Nawet taki m�drzec jak ty nie mo�e by� taki ciapek.
- Czy ja wiem - odrzek� Prew. - W jego kompanii jest "W�dz" Choate. A Choate by� kiedy� mistrzem Panamy w wadze ci�kiej.
- Owszem - powiedzia� Red. - Ale "W�dz" Choate jest oczkiem w g�owie Wielkiego Bia�ego Ojca, bo to pierwszy baseballista na ca�ych Hawajach. Holmes nie mo�e go zmusi�. Ale mimo to "W�dz" Choate jest w kompanii G ju� od czterech lat i ci�gle jeszcze ma kaprala.
- Ano - odrzek� Prew - gdyby "W�dz" si� przeni�s�, m�g�by w ka�dej innej kompanii zosta� sier�antem. Zreszt� je�eli Holmes zacznie za ostro, mog� si� zawsze przenie�� gdzie indziej.
- Tak? - spyta� Red. - Tak my�lisz? A wiesz kto jest sier�antem-szefem kompanii G?
- Jasne - odrzek� Prew. - Wiem. Warden.
- W�a�nie cz�owieku - powiedzia� Red. - Milton Anthony Warden. Kt�ry by� naszym m�odszym sier�antem w kompanii A. Najgorszy dra� w Schofield. I kt�ry nienawidzi ci� gorzej od trucizny.
- To zabawne - powiedzia� z wolna Prew. - Nigdy nie wyczuwa�em, �e Warden mnie nienawidzi. Ja go nie nienawidz�.
Red u�miechn�� si� gorzko.
- Po tych wszystkich drakach, kt�re z nim mia�e�? Chyba nawet ty nie mo�esz by� taki frajer.
- To nie jego wina - odpar� Prew. - Po prostu tak wypada�o z jego funkcji.
- Funkcj� jest sam cz�owiek - powiedzia� Red. - A on teraz ju� nie jest m�odszym sier�antem. Ma dwa szewrony i knopek. S�uchaj, Prew. Wszystko jest przeciwko tobie. Bierzesz si� do gry, w kt�rej ka�da karta jest w r�ku przeciwnika.
Prew kiwn�� g�ow�.
- Wiem o tym - powiedzia�.
- Id��e do starego - powiedzia� b�agalnie Red. - Jeszcze masz czas. Nie napuszcza�bym ci� g�upio. Ca�e �ycie musia�em politykowa�, �eby dosta�, co chcia�em. Umiem wyczu� jak i co. Wystarczy, �eby� zobaczy� si� ze starym, a on podrze te papiery.
Wtedy Prew wsta� i patrz�c w niespokojn� twarz tego, kt�ry by� mu przyjacielem, wyczu� energi� szczero�ci tryskaj�c� z oczu Reda, tryskaj�c� na� z koncentracj� strumienia wody, kt�ry nazywa si� szczero��. I jako� go zaskoczy�o, �e ona jest, �e j� widzi w tym b�aganiu.
- Nie mog�, Red - powiedzia�.
Red, jak gdyby po raz pierwszy naprawd� da� za wygran� i rzeczywi�cie w to uwierzy�, przygarbi� si� w krze�le, a �w skoncentrowany strumie� rozproszy� si� i rozprysn�� o ten mur, kt�rego Red nie rozumia�.
- Okropnie mi przykro, �e odchodzisz - powiedzia�.
- Naprawd� nie mam innej rady - odrzek� Prew.
- Okej - powiedzia� Red. - Niech b�dzie, jak chcesz, ch�opie. Twoje zmartwienie.
- O to w�a�nie idzie - odpar� Prewitt..
Red z wolna, badawczo, przesun�� j�zykiem po z�bach.
- A co chcesz zrobi� z gitar�, Prew?
- Zatrzymaj j� sobie. Zreszt� i tak jest w po�owie twoja. Nie b�dzie mi potrzebna - odpowiedzia� Prewitt. Tamten kaszln��.
- Przynajmniej powinienem sp�aci� ci twoj� po�ow�. Tylko �e teraz jestem bez forsy - doda� pospiesznie.
Prewitt u�miechn�� si�; to znowu by� ten Red, kt�rego zna�.
- Darowuj� ci moj� po�ow�, Red. Bez �adnych warunk�w. A bo co? Nie chcesz?
- Jasne, �e chc�. Ale...
- To j� bierz. Je�eli ci� gryzie sumienie, mo�esz sobie powiedzie�, �e to zap�ata za pomoc przy pakowaniu.
- Nieprzyjemnie mi to robi� - rzek! Red.
- No to zr�bmy w ten spos�b - odpar� Prew. - Od czasu do czasu b�d� tu zachodzi�. Nie wyje�d�am do Stan�w. B�d� przychodzi� i grywa� sobie czasem na niej.
- Nie, nie b�dziesz - rzek� Red. - Obaj wiemy, �e nie b�dziesz. Jak go�� si� wynosi, to ze wszystkim. Odleg�o�� jest oboj�tna.
Wobec tej nag�ej uczciwo�ci Prew musia� odwr�ci� wzrok. Red mia� racj� i Prew o tym wiedzia�, a Red z kolei wiedzia�, �e on wie. Przeniesienie w wojsku mo�na por�wna� do przeprowadzki cywila z miasta do miasta. Przyjaciele albo przenosz� si� z nim, albo go trac�. Nawet je�eli przeprowadza si�, powiedzmy, z miasta, kt�re lubi�, do innego, gdzie jest obcym. Szans� przygody przy takich przeprowadzkach s� bardzo wyolbrzymiane przez filmy, i obaj o tym wiedzieli. Prewitt nie szuka� przygody; Red czu�, �e nie ma ju� z�udze� co do tego.
- Najlepszy tr�bacz w pu�ku - rzek� Red bezradnie. - Taki przecie� nie rzuca tego i nie wraca do zwyk�ej s�u�by. Tak si� nie robi.
- Gitara jest twoja - powiedzia� Prew. - Czasem tu zajd� i pogram na niej - sk�ama�. Odwr�ci� si� szybko, �eby nie spojrze� Redowi w oczy.
- Musz� ju� i��.
Red patrza� za nim, kiedy odchodzi� do drzwi, i przez delikatno�� nie zaprzeczy�; Prewitt nigdy nie umia� k�ama� przekonywaj�co.
- Wszystkiego dobrego! - zawo�a� za nim Red. Patrza�, dop�ki nie trzasn�y drzwi siatkowe. Potem przeni�s� si� z fili�ank� kawy tam, gdzie M�ody Choy poci� si� pracowicie nad paruj�c� niklowan� urn� z dziobkami i szklanymi rurkami, marz�c, �eby ju� by�a pi�ta i �eby zamiast tego m�g� napi� si� piwa.
Na zewn�trz, w bramie koszar, Prew w�o�y� kapelusz polowy, nasadzi� go starannie, nisko na czo�o, a wy�ej z ty�u i nieco na bakier. Woko�o opaski bieg� b��kitny sznureczek z �o��dziami, odznak� piechoty. Kapelusz usztywniony jak deska cukrem i �elazkiem czapnika, ze �wie�o ufasonowanym denkiem, siedzia� mu na g�owie niby dumna oznaka jego zawodu.
Przez chwil� sta� patrz�c na wypoliturowan� gablot� z trofeami, czuj�c na sobie sk�py powiew wci�gany przez cienisty tunel bramy, tak jak rynna zbiera deszcz. W gablocie, w�r�d innych puchar�w i statuetek, widnia�a na honorowym miejscu nagroda przechodnia Dywizji Hawajskiej, kt�r� ch�opcy Holmesa zdobyli zesz�ego roku: dwaj z�oci bokserzy na obwiedzionym sznurem ringu ze z�ota.
Wzruszy� ramionami, odwr�ci� si� i zatrzyma� widz�c scen�, kt�ra zawsze wywiera�a na nim wra�enie - obraz malowany mocnymi, czystymi barwami, kt�rych tonacja blad�a w dalszej perspektywie, a oprawiony w wylot bramy. Jasna, przysypana czerwonym py�em ziele� zimnego czworoboku, a na niej niebieskie drelichy kompanii piechoty i oliwkowy odblask. W g��bi oszala�a bia�o�� koszar drugiego batalionu, a za koszarami wznosz�ce si� �agodnie czerwono-zielone pasy, kt�re by�y matematycznie precyzyjnymi poletkami ananas�w, tak nieskazitelnymi jak dobrze utrzymane grz�dy pomidor�w, na nich za� kilka przygi�tych, pracuj�cych postaci, niewyra�nie widocznych w oddaleniu. Nast�pnie stoki wzg�rz wznosz�ce si� coraz wy�ej, pokryte ow� soczyst� zieleni�, co nigdy nie by�a spragniona wody. I wreszcie, niby najwy�sze uwie�czenie tych obietnic - czarne szczyty �a�cucha g�r Waianae, kt�re wystrzela�y w niebo odbijaj�c echem odg�osy musztry, a by�y rozci�te jedynie g��bok� zakl�s�o�ci� prze��czy Kolekole, kt�ra przypomina�a wieczorow� sukni� ladacznicy, gdy� obiecywa�a r�ne rzeczy po drugiej stronie. Tym bardziej j� przypomina�a, �e Prew by� na Waianae i z rozczarowaniem ogl�da� t� drug� stron�.
Na zboczach wzg�rz jego oczy wy�uska�y cienki zarys linii, kt�ra zanika�a w kierunku po�udniowym. To by�a droga do Honouliuli, je�dzili tam konno oficerowie ze swymi kobietami. Zawsze mo�na by�o znale�� wzd�u� tej drogi niezliczone kondomy i drzewa, kt�rych kor� obgryza�y uwi�zane konie. W�druj�c tamt�dy na piechot� zawsze szuka�o si� ich wzrokiem z zazdrosn� emocj�, kt�ra by�aby zawstydzaj�ca, gdyby nie malowa�a si� na twarzach wszystkich.
Czy ananas cieszy si� swoim �yciem? Czy mo�e przykrzy mu si�, �e przycinaj� go tak samo jak siedem tysi�cy innych ananas�w, �e u�y�niaj� go tym samym nawozem co siedem tysi�cy innych ananas�w, �e musi sta� do �mierci w takim samym szeregu jak siedem tysi�cy innych ananas�w? Nie wiadomo. Ale te� nigdy nie widziano, �eby ananas przemieni� si� w grejpfrut, prawda?
Ruszy� chodnikiem st�paj�c jak kot na poduszeczkach st�p, tak jak st�pa bokser, z kapeluszem na bakier, czysty, niepokalany, energiczny, wz�r �o�nierza.
ROZDZIA� DRUGI
Robert E. Lee Prewitt nauczy� si� gra� na gitarze na d�ugo przed tym, nim nauczy� si� tr�bi� czy boksowa�. Nauczy� si� jako ma�y ch�opiec, a jednocze�nie pozna� mas� blues�w i sm�tnych ludowych pie�ni. �ycie w g�rach Kentucky wzd�u� granicy Zachodniej Wirginii wpr�dce przywiod�o go do tego rodzaju muzyki. A by�o to na d�ugo przed tym, nim zacz�� powa�nie si� zastanawia� nad obraniem Zawodu �o�nierskiego.
W g�rach Kentucky, wzd�u� granicy Zachodniej Wirginii, nie uwa�a si� grania na gitarze za takie osi�gni�cie jak w innych stronach. Ka�dy dobrze wychowany ch�opak uczy si� brzd�ka� na gitarze ju� wtedy, gdy jest jeszcze taki ma�y, �e trzyma j� niczym basetl�. Ma�y Prewitt uwielbia� te piosenki, bo co� mu dawa�y, jakie� zrozumienie, pierwsze przeczucie, �e b�l mo�e nie by� ja�owy, je�eli tylko uda si� go w co� przemieni�. Piosenki mu zosta�y, lecz granie na gitarze nic mu nie da�o. Nie wzruszy�o go. Nie mia� do tego powo�ania. Nie mia� te� powo�ania do boksu. Ale by� bardzo szybki i mia� niewiarygodne uderzenie, kt�re z konieczno�ci rozwin�� podczas w��cz�gi, nim wst�pi� do Zawodu. Ludzie zawsze wykrywaj� te rzeczy. Maj� one tendencj� do objawiania si�. Szczeg�lnie w Zawodzie �o�nierskim, gdzie sporty s� pokarmem �ycia, a boks jest z nich najbardziej m�skim. Piwo w Zawodzie jest winem �ycia.
Prawd� m�wi�c, nie mia� powo�ania do Zawodu. Przynajmniej w�wczas. Jako niezadowolony syn g�rnika z okr�gu Harlan, grawitowa� w spos�b naturalny ku temu rzemios�u, jedynemu, jakie sta�o dla niego otworem.
W�a�ciwie nie mia� powo�ania do niczego, dop�ki po raz pierwszy nie wzi�� tr�bki do r�ki.
Zacz�o si� to jako �art podczas bibki batalionowej; wzi�� wtedy tr�bk� i zad�� w ni� par� razy, ale natychmiast wiedzia�, �e to jest co� innego. Co� u�wi�conego, tak jak wtedy, gdy siedzisz gdzie� noc� i wpatrujesz si� w gwiazdy, a twoje oczy �wiadomie odmierzaj� odleg�o��, i zastanawiasz si�, czy nie siedzisz na elektronie, kt�ry kr��y woko�o protonu w�r�d niesko�czonych wszech�wiat�w, i nagle rozumiesz, jak dziwne wydawa�oby si� drzewo komu�, kto nigdy nie mieszka� na Ziemi.
Przez chwil� zwidzia�o mu si� szale�czo, �e niegdy� by� heroldem i tr�bi� na koronacjach, �e wzywa� na spoczynek legiony woko�o dymi�cych ognisk obozowych w d�ugie, b��kitne wieczory staro�ytnej Palestyny. Wtedy przypomnia� sobie to poczucie beznadziejno�ci, kt�re zrodzi�y w nim bluesy i pie�ni ludowe, i poj��, �e gdyby m�g� gra� na tr�bce, tak jak to sobie wyobra�a�, znalaz�by dla siebie jak�� racj� bytu. Trzymaj�c tr�bk� u�wiadomi� sobie nagle, dlaczego w og�le wst�pi� do Zawodu, kt�ry to problem dot�d go zastanawia�. By�o to bardzo wa�ne. Zrozumia�, �e ma powo�anie.
Jako ma�y ch�opiec nas�ucha� si� du�o o Zawodzie. Siadywa� z m�czyznami na ganku bez por�czy, kiedy d�ugi, znojny, brudnolicy wiecz�r przetacza! si� w�sk� dolin�, �askawie przes�aniaj�c n�dzne domostwa ulic - i s�ucha�, jak gwarzyli. Jego wuj, John Turner, wysoki, ko�cisty i szczup�y, uciek� z domu jako ma�y ch�opak i wst�pi� do Zawodu w poszukiwaniu przygody. By� kapralem podczas powstania filipi�skiego.
Ojciec ma�ego Prewitta i inni m�czy�ni nigdy nie byli za g�rami i w umy�le ch�opca - kt�ry ju� wtedy buntowa� si� instynktownie przeciwko ciasnocie ha�d �u�lu, podobnie jak p��d wierzga rozpaczliwie, buntuj�c si� przeciwko ciasnocie �ona - ten element Zawodu nadawa� wujowi Johnowi Turnerowi wyj�tkow� pozycj�, kt�rej nikt nie m�g� dor�wna�.
�w wysoki m�czyzna przykuca� w ma�ym ogr�dku - w�glowy pyl le�a� zbyt g�sto na ziemi, by mo�na by�o usi��� - i w daremnym usi�owaniu zag�uszenia posmaku tego, co encyklopedie nazywaj� "czarnym z�otem", opowiada� im historie dowodz�ce niezbicie, �e za ha�dami �u�lu i za tymi li��mi, kt�re by�y stale pokryte czarn� warstewk�, istnieje inny �wiat.
Kiedy ma�y Prewitt by� w si�dmym oddziale, jego matka umar�a na suchoty. Tej zimy by� wielki strajk i matka umar�a w�a�nie wtedy. Gdyby mia�a wyb�r, mog�aby znale�� sobie lepszy moment. Jej m��, kt�ry uczestniczy� w strajku, siedzia� w okr�gowym areszcie z dwiema k�utymi ranami piersi i p�kni�t� czaszk�. A brat jej, wuj John, ju� nie �y�, gdy� zastrzeli�o go kilku stra�nik�w. W wiele lat p�niej skomponowano i �piewano �a�obn� pie�� o tym dniu. M�wiono, �e tego dnia krew p�yn�a rynsztokami Harlanu jak woda deszczowa. Wuja Johna Turnera wynoszono pod niebiosa, czemu niezawodnie by�by si� energicznie sprzeciwi�.
Ma�y Prewitt widzia� t� walk� przynajmniej o tyle, o ile ktokolwiek mo�e zobaczy� walk� z bliska. Jedyn� rzecz�, kt�r� ujrza� i zapami�ta�, by� wuj. John Prewitt sta� z dwoma innymi ch�opcami w ogr�dku i patrzy�, dop�ki jednego z tych ch�opc�w nie trafi�a zab��kana kula, a wtedy uciekli do domu i ju� nie widzieli reszty.
Wuj John mia� swoj� czterdziestk� pi�tk� i zastrzeli� z niej trzech stra�nik�w, z tego dw�ch, kiedy ju� upada�. Zd��y� odda� tylko trzy strza�y. Ch�opca ciekawi�a skuteczno�� tej czterdziestki pi�tki, ale poniewa� wszyscy trzej stra�nicy zostali trafieni w g�ow�, musieli si� tak czy owak przewr�ci�.
Kiedy zatem umar�a jego matka, nie by�o nikogo, kto by go powstrzyma�, pr�cz ojca, kt�ry siedzia� w wi�zieniu, a poniewa� ojciec znowu go zbi� ledwie na dwa dni przed rozruchami, Prewitt uwa�a�, �e i on si� nie liczy. Powzi�wszy decyzj� zabra� dwa dolary, kt�re by�y w s�oiku do korzeni, m�wi�c sobie, �e matce s� niepotrzebne, a ojciec zas�u�y� na takie wyr�wnanie ich rachunk�w, i poszed�. S�siedzi zrobili sk�adk� na pogrzeb matki, ale nie chcia� go ogl�da�.
Matka umieraj�c kaza�a mu przyrzec jedno.
- Obiecaj mi jedn� rzecz, Robercie - wyrz�zi�a. - Po ojcu masz dum� i wytrwa�o�� i zawsze wiedzia�am, �e to ci si� przyda. Ale gdyby nie ja, kt�ry� z was pewnie zabi�by drugiego. A teraz mnie ju� nie b�dzie, �eby was hamowa�.
- Obiecam wszystko, co chcesz, mamo, wszy�ciutko, co tylko ka�esz mi obieca�, co tylko powiesz - odrzek� dr�two ch�opak, kt�ry widzia�, jak matka kona w jego oczach, i patrza� na ni� szukaj�c poprzez mg�� swego niedowiarstwa jakich� oznak nie�miertelno�ci.
- Obietnica u �o�a �mierci to naj�wi�tsza rzecz, jaka jest - wykrztusi�a p�ucami, kt�re by�y ju� prawie, cho� nieca�kowicie, w rozpadzie - i chc�, �eby� mi to przyrzek� u mojego �o�a �mierci. Obiecaj, �e nigdy nikogo nie skrzywdzisz, chyba �e b�dzie koniecznie trzeba, chyba �e nie b�dziesz m�g� inaczej.
- Obiecuj� ci - przysi�g�, wci�� czekaj�c na ukazanie si� anio��w. - Boisz si�? - zapyta�.
- Daj mi na to r�k�, synku. To jest obietnica u �o�a �mierci i nigdy jej nie z�amiesz.
- Tak, prosz� mamy - powiedzia� daj�c jej r�k�, a potem szybko j� cofn�� l�kaj�c si� dotkni�cia �mierci, kt�r� widzia� w matce, nie mog�c si� dopatrze� niczego pi�knego ani buduj�cego, ani podnosz�cego na duchu w tym powrocie do Boga. Jeszcze chwil� wypatrywa� oznak nie�miertelno�ci. Jednak�e nie zjawili si� �adni anio�owie, nie by�o trz�sienia ziemi ani innego kataklizmu i dopiero kiedy p�niej przemy�la� wielokrotnie ow� pierwsz� �mier�, w kt�rej wzi�� jaki� udzia�, odkry� jedyny podnios�y jej moment: �e w tej ostatecznej, wielkiej chwili l�ku my�l matki bieg�a ku jego przysz�o�ci, a nie w�asnej. P�niej cz�sto rozmy�la� o swojej �mierci, o tym, jak ona przyjdzie, co wtedy poczuje, jak to b�dzie mie� �wiadomo��, �e ten oddech w tej chwili jest ju� ostatni. Trudno by�o pogodzi� si� z faktem, �e on, o�rodek ca�ego znanego mu �wiata, przestanie istnie�, ale to by�o nieuchronne i nie zamyka� na to oczu. Mia� tylko nadziej�, �e przyjmie �mier� z tak� wspania�� oboj�tno�ci�, z jak� przyj�a j� ta, co by�a jego matk�. Czu� bowiem, �e w�a�nie w tym kryje si� owa nie�miertelno��, kt�rej nie dojrza�.
Matka by�a kobiet� starej daty przeniesion� w p�niejszy .�wiat i odgrodzon� przez g�ry od znajomo�ci tego �wiata. Gdyby wiedzia�a, jakie skutki w �yciu syna b�dzie mia�a ta obietnica, kt�r� na nim wymog�a, nie poprosi�aby o ni�. Takie obietnice nale�� do dawniejszych, prostszych, mniej skomplikowanych, a bardziej naiwnych, zapomnianych czas�w.
W trzy dni po uko�czeniu siedemnastu lat zosta� przyj�ty do wojska. Przywyk� do pewnych podstawowych wyg�d w Harlan i potem odrzucano go szereg razy w ca�ym kraju, poniewa� by� za m�ody. Wtedy powraca� na pewien czas do w��cz�gi i zn�w pr�bowa� w jakim� innym mie�cie. Kiedy go przyj�to, by� akurat na wschodnim wybrze�u i pos�ali go do Fort Myer. To by�o w roku 1936. Bardzo wielu zaci�ga�o si� w�wczas.
W Myer nauczy� si� boksowa�, w odr�nieniu od zwyk�ej bijatyki. By� rzeczywi�cie ogromnie szybki, nawet jak na wag� koguci�, i poniewa� mia� uderzenie zupe�nie nieproporcjonalne do swego wzrostu, uzna�, �e mo�e go czeka� przysz�o�� w Zawodzie. Da�o mu to stopie� starszego szeregowca ju� w pierwszym roku s�u�by, co w roku 1936 - kiedy otrzymanie od razu jakiegokolwiek stopnia by�o uwa�ane przez ka�dego �o�nierza, rozpoczynaj�cego sw�j drugi trzyletni okres, za grzech dowodz�cy s�abo�ci charakteru - �wiadczy�o o jego talencie.
R�wnie� w Myer wzi�� po raz pierwszy tr�bk� do r�ki. Od razu co� w nim si� odmieni�o i porzuci� dru�yn� boksersk�, by i�� na nauk� do oddzia�u tr�baczy. Je�eli naprawd� co� sobie znalaz�, nigdy nie traci� czasu, a poniewa� by�o mu jeszcze daleko do tego, by zosta� bokserem pierwszej klasy, trener nie uwa�a�, �eby warto go by�o zatrzymywa�. Ca�a dru�yna przyj�a jego odej�cie bez �alu, uwa�aj�c, �e brak mu wytrwa�o�ci, �e to dla niego za twarda szko�a, �e nigdy nie b�dzie mistrzem tak jak Lew Jenkins z Fort Bliss i tak jak oni wszyscy kiedy� b�d� - i skre�lono go z listy.
By� na�wczas zanadto zaj�ty, aby si� zbytnio przejmowa� tym, co my�l�. Wiedziony swym powo�aniem pracowa� ostro przez p�tora roku i zdoby� sobie inn�, zupe�nie odmienn� reputacj�. Pod koniec tego p�torarocznego okresu uzyska� stopie� starszego szeregowca trzeciej klasy i tak� bieg�o��, �e w rocznic� zawieszenia broni odegra� capstrzyk na Arlingtonie, w Mekce wszystkich wojskowych tr�baczy. Mia� naprawd� powo�anie.
Arlington by� punktem szczytowym i wielkim prze�yciem. Prewitt nareszcie znalaz� w�a�ciwe miejsce dla siebie i z zadowoleniem je zaj��. Jego s�u�ba mia�a si� wtedy ku ko�cowi i zamierza� zaci�gn�� si� na nowo w Myer. Chcia� pozosta� w oddziale tr�baczy przez ca�e te trzydzie�ci lat. Widzia� ju� wyra�nie i ca�kiem jasno swoj� przysz�o�� i to, jak wszystko p�jdzie g�adko i jak� mu da pe�ni� �ycia. To by�o jeszcze, zanim wesz�y w jego �ycie inne osoby.
Do tej pory by� tylko on sam. Do tej pory by�y to prywatne zmagania z samym sob�. W�a�ciwie nikt nie by� w to wmieszany. Kiedy pojawi�y si� te osoby, Prewitt oczywi�cie sta� si� innym cz�owiekiem. Wszystko si� zmieni�o; nie by� ju� dziewic� maj�c� dziewicze prawo do ��dania mi�o�ci platonicznej. �ycie odbiera z czasem ka�de dziewictwo, nawet cho�by je mia�o zmarnowa�; jest oboj�tne, jak bardzo w�a�ciciel pragnie je zachowa�. Do tej pory by� m�odym idealist�. Nie m�g� jednak�e zatrzyma� si� w tym punkcie. Zw�aszcza gdy pojawi�y si� inne osoby.
Wszyscy ch�opcy z Myer je�dzili na przepustki do Waszyngtonu i on je�dzi� tak�e. Tam w�a�nie pozna� pann� z towarzystwa. Zawar� z ni� znajomo�� w barze czy mo�e ona zawar�a znajomo�� z nim. By�o to pierwszym poza filmami wprowadzeniem w wielki �wiat, a dziewczyna by�a przystojna, zdecydowanie z dobrego towarzystwa, chodzi�a do college'u i zamierza�a zosta� dziennikark�. Nie by�a to �adna wielka mi�o�� ani nic w tym rodzaju; dla Prewitta, dla nich obojga, po�ow� przyjemno�ci stanowi�o to, �e on, syn g�rnika, chodzi na kolacj� do "Ritza", zupe�nie tak jak w kinie. Ona by�a mi�� dziewczyn�, ale bardzo zapalczywa, i mieli ze sob� przyjemny romans. Nie by�o tam problemu biednej bogatej dziewczyny, bo on nie mia� zastrze�e� przeciwko wydawaniu jej pieni�dzy, a nie zawracali sobie g�owy zmartwieniami na temat ma��e�stwa nieodpowiedniego dla panny z dobrego domu. Bawili si� razem doskonale przez sze�� miesi�cy, dop�ki nie obdarzy�a go tryprem.
Kiedy wyszed� z kliniki chor�b moczop�ciowych, okaza�o si�, �e nie ma ju� dla niego funkcji, a wraz z ni� i stopnia. Armia nie posiada�a na�wczas sulfamid�w i a� do wojny nie mog�a si� zdecydowa� na u�ywanie tego w�tpliwego artyku�u, wi�c wyleczenie by�o d�ugim i bolesnym procesem, z ca�� mas� d�ugotrzonkowych kolc�w i skalpeli. Jeden ch�opak, kt�rego tam pozna�, by� ju� po raz czwarty w klinice.
Nieoficjalnie nikt w gruncie rzeczy nie przejmowa� si� tryprem. By� on fraszk� dla tych, co go nigdy nie mieli, i dla tych, co go przeszli ju� jaki� czas temu. Nie gorsze od silnego kataru, m�wili. Najwidoczniej nie by� fraszk� jedynie wtedy, kiedy go si� mia�o. A zamiast szkodzi� czyjej� nieoficjalnej opinii podnosi� j� o oczko wy�ej, by� jak otrzymanie baretki za ran�. M�wiono, �e w Nikaragui daj� za to odznaczenia.
Jednak�e oficjalnie szkodzi�o to opinii s�u�bowej i automatycznie pozbawia�o stopnia. W papierach pozostawia�o stygmat. Kiedy zg�osi� si� z powrotem do oddzia�u tr�baczy, dowiedzia� si�, �e podczas jego nieobecno�ci stan liczebny zosta� raptem przekroczony. Poszed� do zwyk�ej s�u�by na reszt� swojego okresu zaci�gu.
Kiedy ten okres si� sko�czy�, pr�bowano zwerbowa� go na nowo do tej samej formacji tam, w Myer. Mia� ch�� na te sto pi��dziesi�t dolar�w premii, ale chcia� uciec stamt�d jak najdalej. Dlatego wybra� Hawaje.
Przed wyjazdem poszed� odwiedzi� swoj� pann� z towarzystwa. S�ysza�, jak r�ni go�cie m�wili, �e zabiliby bab�, kt�ra zarazi�aby ich tryprem, albo poszliby i obdarowali nim ka�d� kobiet�, jakiej zdo�aliby dopa��, albo �e zlaliby j� tak, �e nie mog�aby si� rusza�. Jednak�e to, �e mia� trypra, wcale go nie napawa�o gorycz� wobec wszystkich kobiet ani niczym w tym rodzaju. By�o to ryzykiem, kt�re podejmowa�o si� z ka�d� - bia��, czarn� czy ��t�. Co go rozczarowa�o, czego nie rozumia�, to �e ten tryper kosztowa� go funkcj� tr�bacza, kiedy potrafi� gra� tak jak nigdy, i �e go dosta� od panny z towarzystwa. A w�cieka�o go te�, �e mu nic przedtem nie powiedzia�a i nie zostawi�a mu decyzji, bo wtedy to nie by�aby jej wina. Kiedy poszed� zobaczy� si� z ni� po raz ostatni i przekona� j�, �e nie b�dzie jej bi�, odkry�, i� nie wiedzia�a, �e go ma. Gdy zobaczy�a, �e nie chce jej bi�, rozp�aka�a si� i bardzo go przeprasza�a. Zarazi�a si� od jednego ch�opca z towarzystwa, kt�rego zna�a od dziecka. Ona te� by�a rozczarowana. I mia�a piekielne trudno�ci z wyleczeniem, i to po cichu, �eby rodzice si� nie dowiedzieli. I by�o jej naprawd� bardzo przykro.
Kiedy przyjecha� do bazy Schofield, by� wci�� ogromnie rozgoryczony utrat� tr�bki. To go sk�oni�o do powrotu do boksu tam, w "Ananasowej Armii", gdzie boks kwit� jeszcze bardziej ni� w Myer. W ten spos�b pope�ni� b��d, ale na�wczas na to nie wygl�da�o. Rozgoryczenie spraw� tr�bki, dodane do wszystkich innych rozgorycze�, odegra�o swoj� rol�. Poza tym przybra� na wadze i wype�ni� si�, tak �e przeszed� do wagi p�redniej. Zdoby� mistrzostwo kompanijne dwudziestego si�dmego pu�ku i za to dosta� kaprala. Potem, kiedy zacz�� si� sezon zawod�w dywizyjnych, uzyska� klas� pierwsz� w Schofield i zosta� wicemistrzem w wadze p�redniej. Za to i dlatego, �e spodziewano si�, i� zdob�dzie mistrzostwo w roku nast�pnym, dosta� stopie� sier�anta. Poza tym jego gorycz w jaki� niepoj�ty spos�b sprawia�a, �e wszyscy go bardziej lubili, aczkolwiek nigdy nie umia� sobie tego wyt�umaczy�.
Wszystko zapewne trwa�oby tak w niesko�czono��, jako �e przekona� sam siebie, i� tr�bienie nie ma sensu, gdyby nie owa obietnica dana matce u �o�a �mierci i gdyby nie Dixie Wells. A sta�o si� to w�a�nie po zako�czeniu sezonu. Mo�e taki by� jego temperament, ale zdawa� si� mie� jakie� bliskie praktyczne zwi�zki z ironi�.
Dixie Wells by� zawodnikiem wagi �redniej, kt�ry kocha� boks i �y� dla boksu. Zaci�gn�� si� do wojska, poniewa� bokserom nie wiod�o si� najlepiej podczas kryzysu, a tak�e dlatego, �e chcia�, aby jego styl dojrza� z biegiem czasu. Dixie lubi� trenowa� z Prewittem ze wzgl�du na jego szybko��, a Prewitt du�o si� od niego nauczy�. Cz�sto trenowali ze sob�: i tym razem Dixie prosi� go o to, bo mu si� szykowa�a walka w mie�cie. Poza tym sam Dixie chcia� u�y� r�kawic sze�ciouncjowych, a ochraniaczy na g�ow� nie nak�adali nigdy.
Takie rzeczy zdarzaj� si� cz�ciej, ni� mo�na przypuszcza�. Prew o tym wiedzia� i nie mia� powodu poczuwa� si� do winy. Sta� mocno na nogach, kiedy uderzy� Dixie'ego nie silniejszym ni� zwykle ciosem. Dixie te� akurat sta� twardo. Prew zorientowa� si� od razu po sposobie, w jaki Dixie pada�, bez�adnie, niczym przewracaj�ca si� sztaba albo zrzucony z s�sieku w�r m�ki, kt�ry wstrz�sa spichrzem i p�ka na szwach. Dixie run�� prosto na twarz i nie przetoczy� si� na wznak. Bokserzy nie l�duj� na twarzach tak samo jak zapa�nicy d�udo. Prew cofn�� gwa�townie r�k� i popatrzy� na ni� jak dziecko, kt�re dotkn�o pieca. Potem zbieg� na d� po doktora.
Dixie Wells by� nieprzytomny przez tydzie�, ale w ko�cu przyszed� do siebie. Tylko tyle, �e o�lep�. Doktor w szpitalu wojskowym m�wi� co� o wstrz�sie m�zgu i p�kni�ciu, o ucisku czy uszkodzeniu nerwu. Prew odwiedzi� Dixie'ego dwa razy, ale po drugim razie nie mia� ju� si�y przychodzi�. Za drugim razem rozmowa zesz�a na boks i Dixie si� rozp�aka�. W�a�nie widok tych �ez wyciekaj�cych z oczu, kt�re nie widzia�y, sprawi�, �e Prewitt wi�cej nie przyszed�.
Dixie nie mia� do niego nienawi�ci ani �alu, po prostu by� nieszcz�liwy. Gdy tylko zdo�a� przem�wi� za ostatnim razem, powiedzia� Prewowi, �e maj� go odwie�� do Stan�w i umie�ci� w domu dla starych �o�nierzy albo w kt�rym� ze szpitali dla weteran�w, co by�o jeszcze gorsze.
Prew widzia� sporo takich wypadk�w. Je�eli jest si� do�� d�ugo w jakim� zawodzie, mo�na dowiedzie� si� rzeczy, o kt�rych wtajemniczeni nigdy nie m�wi� publicznie. Ale z samym ich zobaczeniem jest tak jak z odniesieniem rany; ten cz�owiek bez r�k nie ma �adnego zwi�zku z nami samymi, to zdarza si� innym, nigdy nam.
W jaki� spos�b - my�la� - ca�a ta walka na ringu krzywdzi �wiadomie kogo� innego, i zw�aszcza wtedy, gdy to nie jest konieczne. Dwaj ludzie nie maj�cy nic przeciwko sobie staj� na ringu i usi�uj� si� skrzywdzi�, aby dostarczy� zast�pczego uczucia strachu innym, kt�rzy maj� mniej od nich odwagi. �eby za� to pokry�, nazwali ca�� rzecz sportem i spekuluj� na tym. Nigdy dotychczas nie patrza� na to z tej strony, a jednej rzeczy nie m�g� znie��: by� oszukiwanym.
Poniewa� sezon bokserski ju� si� zako�czy�, m�g� by� zaczeka� do nast�pnego grudnia z oznajmieniem swojej decyzji. M�g� nabra� wody w usta i spoczywa� na swoich ci�ko zdobytych laurach, dop�ki by nie przyszed� czas udowodnienia w�asnej racji. Ale nie by� dosy� uczciwy, �eby zrobi� co� podobnego. Nie by� dosy� uczciwy, �eby kogo� oszukiwa�, kiedy sam nie chcia� by� oszukiwany. Nie mia� cech takiego uczciwego cz�owieka, kt�remu powodzenie przychodzi w spos�b naturalny.
Kiedy powiedzia�, dlaczego rzuca boks, z pocz�tku nie chcieli mu wierzy�. P�niej, gdy przekonali si�, �e to prawda, uznali, i� zajmowa� si� tym sportem tylko dlatego, �eby co� z niego mie�, i �e go nie kocha� tak jak oni, tote� rozstali si� z nim ze s�usznym oburzeniem. Jeszcze p�niej, kiedy nie pr�bowa� wr�ci�, przestali to w og�le rozumie�. W�wczas zacz�li go podkr�ca�, wzywa� na rozmowy w cztery oczy, m�wi�, jaki jest zdolny, wyja�nia�, ile w nim pok�adaj� nadziei, i pyta�, czy im zrobi taki zaw�d, wylicza�, co jest winien pu�kowi, t�umaczy�, �e powinien si� wstydzi�. Wtedy to w�a�nie zacz�li naprawd� nie dawa� mu spokoju. I wtedy w�a�nie si� przeni�s�.
Przeni�s� si� do innego pu�ku, bo ten pu�k mia� najlepszy oddzia� tr�baczy. Nie by�o z tym �adnych trudno�ci. Gdy tylko us�yszeli, jak gra, od razu za�atwili mu przeniesienie. Naprawd� potrzebowali tam dobrego tr�bacza.
- Sko�czy�e� ju� z tym cholernym przydzia�em umundurowania? - w�ciek� si� na niego Warden.
- Za co mnie bierzesz, psiakrew? - spyta� Leva wci�� pod�miewaj�c si� z cicha.
- Za kopanego magazyniera, kt�rego rzecz� jest to za�atwi�, zamiast w k�ko pieprzy� o przeniesionych. Powiniene� by� mie� to gotowe ju� dwa dni temu.
- Powiedz to szefowi magazynu, sier�antowi O'Hayerowi - odpar� Leva. - Ja tutaj jestem tylko podw�adny.
W�ciek�o�� Wardena ust�pi�a r�wnie nagle, jak przysz�a: spojrza� na Lev� z chytrym zastanowieniem, podrapa� si� po brodzie i wyszczerzy� z�by.
- Czy tw�j znakomity mentor, pan O'Hayer, zagl�da� tu dzi� rano?
- Jak my�lisz? - spyta� Leva. Wydoby� sw� zasuszon� posta� zza biurka i zapali� papierosa.
- Ano - odrzek� Warden - by�bym sk�onny powiedzie�, �e nie. Tak na oko.
- I mia�by� zupe�n� racj� - powiedzia� Leva. Warden u�miechn�� si� do niego.
- No, ostatecznie jest dopiero �sma. Nie mo�na ��da�, �eby cz�owiek na jego stanowisku i z jego troskami wstawa� o �smej, razem z takimi pisarczykami jak ty.
- Dla ciebie to �art - rzek� Leva z rozdra�nieniem. - Mo�esz si� z tego �mia�. A dla mnie to nie �arty.
- Mo�e oblicza� kas� ze swojej wczorajszej gry w szopie. Za�o�� si�, �e chcia�by� mie� takie przyjemne, �atwe �ycie.
- Chcia�bym mie� dziesi�� procent tej forsy, kt�r� on zgarnia w tej szopie ka�dego dnia wyp�aty - powiedzia� Leva maj�c na my�li szopy zaopatrzeniowe stoj�ce naprzeciwko koszar, po drugiej stronie ulicy, gdzie co miesi�c, odk�d zabrano stamt�d trzydziestosiedmio-milimetr�wki, taczanki do cekaem�w i ca�� reszt�, trafia�a w ko�cu wi�kszo�� pieni�dzy z Dolnej Bazy i gdzie O'Hayer mia� zawsze najwi�ksz� kas� ze wszystkich czterech szop.
- Mia�em wra�enie - powiedzia� Warden - �e ci prawie tyle samo odpala za to, �e tutaj za niego harujesz.
Leva rzuci� mu zab�jcze spojrzenie, a Warden zachichota�.
- Wierz� ci - rzek� Leva. - Nied�ugo za��dasz ode mnie swojej doli za to, co on mi daje, bo inaczej mnie wylejesz.
- To jest my�l - wyszczerzy� z�by Warden. - Dzi�kuj� ci. Nie przysz�o mi to do g�owy.
- Kiedy� to nie b�dzie takie piekielnie zabawne - powiedzia� ponuro Leva. - Kiedy�, jak si� st�d wynios� do diab�a i zostawi� ci� z tym magazynem na g�owie, bez nikogo, kto by odb�bni� robot�, pr�cz O'Hayera, kt�ry nie odr�nia formularza numer trzydzie�ci dwa od trzydzie�ci trzy.
- Nigdy si� nie przeniesiesz z tej kompanii - zadrwi� Warden. - Jakby� wylaz� na dw�r przed zachodem s�o�ca, by�by� �lepy jak nietoperz. Masz ten magazyn we krwi. Nie rzuci�by� go, cho�by� musia�.
- Nie mo�e by� - odrzek� Leva. - A w�a�nie �e ju� mam dosy� tyrania za szefa magazynu, podczas gdy Jim O'Hayer zbiera pochwa�y i fors�, bo jest u "Dynamita" najlepszy w wadze lekkiej i p�aci pu�kowi za to, �e prowadzi t� szop�. I nawet nie jest z niego dobry bokser.
- Ale szuler dobry - powiedzia� oboj�tnie Warden. - A to si� liczy.
- Owszem, szuler dobry. W dzi�s�o szarpany. Ciekawe, ile te� odpala co miesi�c "Dynamitowi" opr�cz pu�ku.
- No, no, Niccolo! - zachichota� Warden. - Wiesz, �e taka rzecz jest nielegalna. Tak stoi w regulaminie.
- Ja pieprz� regulamin - powiedzia� Leva, a twarz nabieg�a mu krwi�. - M�wi� ci, �e kt�rego� dnia si� w�ciekn�. M�g�bym przenie�� si� jutro i dosta� w�asny magazyn. Ostatnio dowiadywa�em si� o to. Kompania M szuka magazyniera.
Urwa� nagle, uprzytomniwszy sobie, �e wyjawi� tajemnic�, kt�rej nie chcia� zdradza�, i �e Warden go popchn�� do tego. Z wyrazem zaskoczenia zmieszanego z pos�pno�ci� wr�ci� milcz�co do biurka.
Warden dostrzeg� ten przelotny wyraz na jego twarzy i zanotowawszy sobie starannie w pami�ci t� nowo��, kt�r� wykry� i kt�r� musia� zwalczy� jakim� sposobem, je�eli chcia�, �eby jego magazyn dobrze pracowa�, podszed� do biurka i rzek�:
- Nie martw si�, Niccolo. Nie b�dzie tak zawsze. Ja tak�e mam tu co� do powiedzenia - napomkn�� og�lnikowo. - Powiniene� dosta� awans i dostaniesz. Za�atwiasz ca�� robot�. Ja dopilnuj�, �eby� go dosta� - powiedzia� uspokajaj�co.
- Nic z tego nie b�dzie - odpar� niech�tnie Leva. - Przynajmniej p�ki "Dynamit" jest dow�dc� kompanii. I dop�ki O'Hayer jest w jego dru�ynie bokserskiej i p�aci czynsz pu�kowi. Masz zwi�zane r�ce i nic nie poradzisz.
- To znaczy, �e mi nie ufasz? - zapyta� z oburzeniem Warden. - Nie m�wi�em ci, �e mam swoje chody?
- Nie jestem rekrut - odrzek� Leva.- Nie ufam nikomu. Siedz� wtym wojsku ju� trzyna�cie lat.
- A jak ci to idzie? - zapyta� Warden wskazuj�c jeden z kilku stos�w formularzy. - Chcesz, �eby ci pom�c?
- Nie, psiakrew - odpar� Leva. - Nie potrzebuj� pomocy.
- Odwalimy to - powiedzia� Warden - i b�dziesz mia� spok�j na miesi�c albo dwa. Z tob� jest to samo co z obsad� kuchni, Niccolo. Wci�� gro��, �e sobie p�jd�, bo Preem jest podoficerem kasynowym. Ale jako� nie id�. Boj� si� karabinu jak ognia.
Po�o�y� na kontuarze plik formularzy dziel�c je na r�wne stosiki, a�eby je opracowa�. Z k�ta wyci�gn�� wysoki zydel, zasiad� przy kontuarze i wyj�� swoje stare pi�ro.
"Ach, Milionie - my�la�. - Ale� z ciebie dra�, wspania�y, za�gany dra�. Sprzeda�by� w�asn� matk�, byleby utrzyma� w kupie ten oddzia�. B�dziesz k�ama� i przymila� si� do biednego Niccola, �eby zosta�, �eby magazyn dobrze pracowa�. Ty�e� ju� na�ga� - m�wi� do siebie - �e nie wiesz, gdzie prawda, a gdzie k�amstwo. A wszystko dlatego, �e chcesz zrobi� z twojej kompanii co� najlepszego. To znaczy z kompanii Holmesa - pomy�la�.
- Dynamita Holmesa, instruktora bokserskiego, je�d�ca i wazeliniarza numer jeden w stosunku do naszego Wielkiego Bia�ego Ojca, pu�kownika Delberta. To jego. kompania, nie twoja. Czemu nie dasz mu tego robi�? Dlaczego nie dasz mu po�wi�ci� duszy na o�tarzu sprawiedliwo�ci?"
W godzin� p�niej jeszcze pracowali, gdy wszed� O'Hayer. Przystan�! na chwil� w jasnym otworze drzwi barczyst�, ciemn� sylwetk�, przyzwyczajaj�c oczy do p�mroku, i od razu powia�o od niego ch�odem, kt�ry zd�awi� gor�cy strumie� energii do pracy kr���cy w nich obu. Spojrza� z niesmakiem na porozk�adane wsz�dzie papiery i oporz�dzenie.
- Co tu za ba�agan - powiedzia�. - Musimy to uprz�tn��, Leva. Zbli�y� si� do kontuaru, a�