3216

Szczegóły
Tytuł 3216
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3216 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3216 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3216 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GLEN COOK S�ODKI SREBRNY BLUES PRZE�O�Y�A: ALEKSANDRA JAGIE��OWICZ SCAN-DAL I Bach! Bach! Bach! Brzmia�o to tak, jakby kto� wali� w drzwi m�otem kowalskim. Przewr�ci�em si� na drugi bok i otworzy�em nabieg�e krwi� oko. Za szyb� nie dostrzeg�em nikogo, ale nie zdziwi�o mnie to zanadto. Ledwie rozr�nialny napis na brudnym szkle g�osi�: GARRETT PRYWATNY DETEKTYW Sp�uka�em si�, kupuj�c szyb�, i zmuszony by�em zosta� w�asnym malarzem. Okno by�o brudne jak �cieki z ca�ego tygodnia, ale i tak nie na tyle, by nie przepu�ci� �widruj�cego �wiat�a poranka. To cholerne s�o�ce jeszcze nie wzesz�o! P�ta�em si� po barach a� do drugiej zmiany stra�y, �ledz�c faceta, kt�ry m�g� doprowadzi� mnie do innego faceta, a ten z kolei m�g�by wiedzie�, gdzie znale�� trzeciego faceta. Wszystko sko�czy�o si� pulsuj�cym w�ciekle b�lem g�owy. - Wyno� si�! - burkn��em. - Nieczynne! Bach! Bach! Bach! - Wyno� si� do diab�a! - zawy�em. Efekt by� taki, �e moja g�owa zacz�a zachowywa� si� jak jajko, kt�re wyskoczy�o z patelni. Mia�em ochot� pomaca� j� z ty�u i sprawdzi�, czy ��tko nie wycieka, ale za du�o z tym by�o roboty. Lepiej da� spok�j, po�o�y� si� i umrze�. Bach! Bach! Bach! Mam k�opoty z zachowaniem zimnej krwi, zw�aszcza na kacu. By�em ju� w po�owie drogi do drzwi, wlok�c za sob� p�metrow� pa�� podrasowan� o�owiem, kiedy rozja�ni�o mi si� w jajecznicy. Je�li a� tak nalegaj�, musi to by� kto� z g�ry, dla kogo ta robota jest zbyt wredna, �eby poleci� j� w�asnym ludziom. Albo kto� z do�u, �eby ci powiedzie�, �e nadepn��e� na niew�a�ciwy odcisk. W tym ostatnim wypadku pa�a mo�e si� przyda�. Ostro otworzy�em drzwi. W pierwszej chwili nie zauwa�y�em kobiety. Si�ga�a mi ledwo do piersi. Wyba�uszy�em oczy na trzech stoj�cych za ni� facet�w. D�wigali na sobie do�� �elastwa, �eby wyposa�y� ca�� armi�, ale nie na tyle, �eby mnie onie�mieli�. Dw�ch z nich mia�o oko�o pi�tnastu lat, a trzeci ze sto pi��. - Chyba najazd kurdupli... - j�kn��em. �aden z nich nie by� wy�szy od kobiety. - Ty jeste� Garrett? - Wygl�da�a na rozczarowan� tym, co zobaczy�a. - Nie. Drugie drzwi w ko�cu korytarza. Cze��! - Trzask! Drugi pok�j w g��bi korytarza zajmowa� szczuro�ap na nocnej zmianie, kt�ry upodoba� sobie granie mi na nerwach. Pomy�la�em, �e tym razem jego kolej. Poku�tyka�em w stron� ��ka z niejasnym wra�eniem, �e gdzie� ju� widzia�em te typy. Kr�ci�em si� jak stary pies. Na kacu nie mo�na znale�� wygodnej pozycji, oboj�tne co masz pod sob�, piernat czy siennik. W�a�nie powoli zaczyna�em si� wczuwa� w pozycj� poziom�... Bach! Bach! Bach! Przysi�g�em sobie, �e si� nie rusz�. Powinni si� domy�li�. Nie domy�lili si�. Wygl�da�o na to, �e ca�y pok�j si� zawali. Chyba ju� nie zmru�� oka, uzna�em. Wsta�em znowu - bardzo delikatnie - i wychyli�em kwart� wody. Przek�si�em �mierdz�cym piwskiem i stara�em si� pozosta� w odpowiednim nastroju. - Nie mam zwyczaju wali� po damskich g�owach - zwierzy�em si� male�kiej kobiecie, otwieraj�c powoli drzwi - ale dla ciebie chyba zrobi� wyj�tek. Nie przej�a si� tym wcale. - Tatu� chce si� z tob� widzie�, Garrett. - Patrzcie, jak wspaniale si� sk�ada. Teraz rozumiem, dlaczego banda kurdupli usi�uje rozwali� moje drzwi. I czeg� �yczy sobie kr�l gnom�w? - R�o, widzisz przecie�, �e pora jest nieodpowiednia dla pana Garretta - odezwa� si� uprzejmie stary piernik. - Czekali�my trzy dni, par� godzin nie zrobi r�nicy. R�a? Powinienem chyba zna� jak�� R��. Ale sk�d? - Panie Garrett. Jestem Lester Tate. I pragn� przeprosi�... w imieniu R�y... �e niepokoimy pana o tej porze. R�a to uparte dziecko, a brat rozpieszcza� j� przez ca�e �ycie. Nie zna innych pragnie� opr�cz w�asnych - powiedzia� spokojnym, znu�onym g�osem cz�owieka, kt�ry wi�kszo�� czasu sp�dza na gadaniu jak dziad do obrazu. - Lester Tate? - zapyta�em. - Co� jak wujek Lester Denny'ego Tate'a? - Tak. - A, zaczynam kojarzy�. Piknik pod S�oniow� Ska�� trzy lata temu. Przyszed�em wtedy z Dennym. - Przypuszczalnie nie chcia�em tego pami�ta�, bo R�a by�a w�wczas niewymownie wredn� bab�. - Chyba to �elastwo przeszkodzi�o mi w rozpoznaniu waszych twarzy. Denny Tate i ja wr�cili�my osiem lat temu, ale nie widzia�em go od miesi�cy. - Jak si� ma Denny? - zapyta�em z lekkim poczuciem winy. - Nie �yje - warkn�a s�odka siostrzyczka R�a. * * * Denny i ja byli�my bohaterami Wojen Kantardzkich. Oznacza�o to, �e odb�bnili�my swoje pi�� lat i wyszli�my z tego �ywi. Wielu ch�opak�w nie mia�o tyle szcz�cia. Zacz�li�my mniej wi�cej w tym samym czasie. Siedzieli�my w okopach jakie� trzydzie�ci kilometr�w od siebie, ale spotkali�my si� dopiero tu. w TunFaire, tysi�c trzysta kilometr�w od pola walki. On by� szwole�erem z Fort Must, ja siedzia�em w Marines, zazwyczaj na pok�adzie Imperial Kimmswick i z daleka od Full Harbor. Ja walczy�em na wyspach, Denny je�dzi� a� po Kantard, goni�c Venageti albo przed nimi uciekaj�c. Obaj dochrapali�my si� stopnia sier�anta przed opuszczeniem wojska. To by�a paskudna wojna. Zreszt�, dalej jest paskudna. Wol� j� teraz, bo jest daleko. Denny widzia� wi�cej dra�stwa ni� ja. Wojna na morzu i na wyspach by�a imprez� towarzysz�c�. Ani my, ani Venageti nie marnowali�my na ni� mag�w. Ca�a furia i niszcz�ca si�a czar�w skupi�a si� na l�dzie. W ka�dym razie obaj prze�yli�my nasz� pi�tk�, wi�kszo�� czasu sp�dzaj�c w tej samej okolicy, i mieli�my troch� wsp�lnych temat�w, kiedy ju� si� spotkali�my. Wystarczy�o to, dop�ki nie poznali�my si� lepiej. - Ach, to dlatego wygl�dacie jak chodz�cy arsena�. Co to ma by�? Wendeta? Mo�e lepiej wejd�cie... R�a zagdaka�a jak kura w trakcie znoszenia kwadratowego jaja. Wuj Lester roze�mia� si� tak�e, ale by� to zupe�nie inny d�wi�k. - Zamknij si�, R�ziu. Przepraszam, panie Garrett. Bro� ma s�u�y� wy��cznie zaspokojeniu upodoba� R�zi do dramatycznych wyst�pie�. Wierzy �wi�cie, �e gdyby�my tylko weszli nie uzbrojeni na ten teren, lokalni bandyci porwaliby j� natychmiast. To nie by� m�j najlepszy poranek. Ma�o mam takich. Rzuci�em bez namys�u: - Bandyci w tej okolicy maj� troch� dobrego smaku. R�zia nie musi si� niczego obawia�. Wszystkiemu winien kac. Wujcio Lester wyszczerzy� z�by. R�a spojrza�a na mnie tak, jakbym by� psim g�wienkiem, kt�re przyklei�o si� do jej buta. Spr�bowa�em podej�� do sprawy zawodowo: - Kto to zrobi�? W czym mog� pom�c? - Nikt tego nie zrobi� - odpar�a R�a. - Spad� z konia i rozbi� sobie g�ow�, z�ama� kark oraz kilka innych ko�ci. - Dziwne, jak taki zr�czny je�dziec m�g� sko�czy� w ten spos�b. - Sta�o si� to w bia�y dzie� na zat�oczonej ulicy. Nie ma w�tpliwo�ci, �e to by� wypadek. - Wi�c czego ode mnie chcecie? I do tego o wschodzie s�o�ca? - Powie ci Tato - oznajmi�a R�a. A� si� gotowa�a od �rodka, i to na dobr� chwil� przed tym, zanim da�em jej pow�d do gniewu. - On wymy�li�, �eby ci� �ci�gn��, nie ja. S�abo zna�em staruszka Denny'ego. Na tyle, �eby m�wi� o nim, u�ywaj�c jego imienia, gdybym by� padalcem, kt�ry do rodzic�w przyjaci� m�wi po imieniu zamiast per pan. Facet prowadzi� bardzo dobrze prosperuj�cy zak�ad szewski. On, Denny i dw�ch komiwoja�er�w zajmowali si� obs�ug� klient�w i kupc�w. Wuj Lester i tuzin uczni�w robili buty na zam�wienie armii. Wojna by�a dobrodziejstwem dla papcia Denny'ego. M�wi�, �e nie ma tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o. C�. I tak ju� zosta�em obudzony. Psia sier�� i b�yskotliwa konwersacja zredukowa�y dudnienie w mojej g�owie do marszu jakiej� dziesi�tki tysi�cy legion�w. Poza tym mia�em niejasne poczucie winy, �e nie postara�em si� wcze�niej zobaczy� z Dennym, zanim ta stara dziwka z kos� wlaz�a mu na grzbiet. Postanowi�em wybada�, po co staruszek potrzebowa� kogo� z mojej profesji, skoro nie by�o w�tpliwo�ci, w jaki spos�b Denny wyci�gn�� kopyta. - Pozw�lcie mi si� pozbiera�, i p�jdziemy. R�a z�o�liwie wyszczerzy�a z�bki. Pomy�la�em, �e wystawi�em si� na jej morderczy lewy prosty. Nie chcia�em czeka�, a� to do niej dotrze. II Willard Tate nie by� wi�kszy ni� reszta plemienia. Gnom. Mia� �ysin� na czubku g�owy, w�osy po bokach przyci�te, ale z ty�u sp�ywa�y mu a� na plecy i ramiona. Siedzia� zgarbiony nad swym warsztacikiem, wbijaj�c malutkie, mosi�ne gwo�dziki w obcas damskiego pantofelka. Najwidoczniej interes kwit�. Tate mia� na nosie kwadratowe okulary TanHageen, a one nie s� zbyt tanie. By� zaj�ty prac�. Maj�c na uwadze jego stan po �mierci syna, mog�em przypuszcza�, �e w pracy topi sw�j smutek. - Panie Tate? Wiedzia�, �e przyszed�em. Odmrozi�em sobie pi�ty przez te dwadzie�cia minut, kiedy mu o tym m�wili. Precyzyjnym uderzeniem wbi� jeszcze jeden gw�d� i spojrza� na mnie znad okular�w. - Pan Garrett. S�ysza�em, �e �mia� si� pan z naszego wzrostu. - Je�eli kto� wyci�ga mnie z ��ka przed wschodem s�o�ca, robi� si� bardzo nieprzyjemny. - R�a. Je�li ju� musi i�� do ciebie, zrobi to w najbardziej niemi�y spos�b. �le j� wychowa�em. We� to pod uwag�, gdy b�dziesz mia� w�asne dzieci... Nie odezwa�em si�. Nie zjednam sobie zbyt wielu przyjaci�, m�wi�c, �e wola�bym o�lepn�� ni� mie� dzieci. Ci, kt�rzy nie pomy�l�, �e k�ami�, wezm� mnie za wariata. - Czy ma pan problemy z niskimi lud�mi, panie Garrett? Oko�o sze�ciu b�yskotliwych odpowiedzi cisn�o mi si� na usta, ale si� powstrzyma�em. Tate by� cholernie powa�ny. - W zasadzie nie. W przeciwnym razie Denny nie by�by moim kumplem. Dlaczego? Czy to ma jakie� znaczenie? - Uboczne. Czy zastanawia� si� pan kiedy�, dlaczego Tate'owie s� tacy mali? - Nie, nigdy si� nad tym nie zastanawia�em. - To krew. Mamy w sobie odrobin� elfiej krwi. Po obu stronach, wiele pokole� temu. Pami�taj, bo p�niej pomo�e ci to zrozumie� pewne fakty. Nie by�em zaskoczony. Podejrzewa�em to ju� wcze�niej, zw�aszcza widz�c stosunek Denny'ego do zwierz�t. Wielu ludzi ma w sobie troch� elfiej krwi, ale kryj� si� z tym. P�elfy nie s� lubiane. Kac jakby troch� ust�pi�, ale niezupe�nie. Nie mia�em cierpliwo�ci. - Czy mo�emy przej�� do rzeczy, panie Tate? Chce mi pan nada� robot� czy co? - Musisz kogo� odnale��. - Wsta� ze sto�ka i zdj�� sk�rzany fartuch. - Chod� ze mn�. Poszed�em. Zaprowadzi� mnie do tajemniczego �wiatka Tate'�w na ty�y fabryki. Denny nigdy tego nie zrobi�. - Nie�le sobie radzicie - zauwa�y�em, kiedy weszli�my do autentycznego ogrodu, kt�rego istnienia nawet nie podejrzewa�em. - Jako� leci. Chcia�bym, �eby mnie tak lecia�o. - Dok�d idziemy? - Do mieszkania Denny'ego. Budynki otacza�y ogr�d, stykaj�c si� ze sob�. Od ulicy wygl�da�y jak jeden, monotonny bury magazyn, ale od ogrodu nigdy bym ich tak nie okre�li�. By�y r�wnie �adne jak te na wzg�rzu. Po prostu sta�y ty�em do ulicy i nie prowokowa�y. Zastanawia�em si�, czy Tate'owie po zako�czeniu, budowy pozabijali robotnik�w. - Cale plemi� tu mieszka? - Tak. - Niezbyt intymna atmosfera. - My�l�, �e i tak a� zanadto intymna. Wszyscy maj� oddzielne pokoje, a niekt�rzy nawet drzwi na ulic�. Denny te� mia�. Ton Tate'a zwr�ci� moj� uwag�, �e to bardzo wa�ny fakt. Moje zainteresowanie zdecydowanie wzrasta�o. Zachowanie Tate'a wskazywa�o na oburzenie, �e Denny mia� przed staruszkiem jakie� sekrety. Zaprowadzi� mnie do mieszkania Denny'ego. Powietrze w �rodku by�o duszne i ciep�e jak w zamkni�tym pomieszczeniu podczas upa�u. Nic si� tam nie zmieni�o od czasu, gdy Denny raz mnie zaprosi� - przez drzwi od ulicy - poza tym �e go tam nie by�o. Stanowi�o to ogromn� r�nic�. Pok�j by� prosto urz�dzony i czysty jak nowa tania trumna. Denny mia� ascetyczne upodobania. Nigdy bym nie pomy�la�, �e jego rodzina mo�e �y� w takim komforcie. - To w piwnicy - rzek� Tate. - Co? - To, co chc�, �eby� sobie obejrza�, zanim zaczn� opowiada�. - Podni�s� latarni� i zapali� j� d�ug� zapa�k�, kt�rej nie zgasi�. W minut� potem znale�li�my si� w piwnicy r�wnie nieskazitelnie czystej jak g�rne pokoje. Staruszek Tate obszed� z zapa�k� wszystkie kinkiety, a ja, jak kot za leniwy nawet na to, �eby poliza� w�asn� �ap�, po prostu sta�em i gapi�em si� z rozdziawionymi ustami. Zapomnia�em j�zyka w g�bie. Jedynie w zmy�lonych opowiastkach o smoczych jamach mo�na us�ysze� o takiej ilo�ci szlachetnego metalu le��cego sobie na pod�odze. W�a�ciwie, kiedy ju� m�j m�zg zacz�� zn�w pracowa�, dotar�o do mnie, �e nie by�o tego a� tak du�o. Tylko troch� wi�cej, ni� mog�em sobie wyobrazi� w jednej kupie. Par� setek rabusi�w pracuj�cych na akord na dwie zmiany przez cztery, pi�� lat mog�oby nazbiera� akurat tyle samo. - Gdzie... Jak...? - Na wi�kszo�� pyta� sam nie znam odpowiedzi, panie Garrett. Wiem tyle, ile by�o w notatkach Denny'ego, a on pisa� je dla siebie. Wiedzia�, o czym pisze. Wystarczy jednak, aby zorientowa� si� w og�lnym zarysie sprawy. S�dz�, �e b�dzie pan chcia� je przeczyta� przed przyst�pieniem do pracy. Chcia�em, rzeczywi�cie, ale nie s�ucha�em, co m�wi�. M�j kumpel Denny, szewc z piwnic� pe�n� srebra. Denny, kt�ry o forsie wspomnia� tylko raz przy okazji zagarni�cia przez jego regiment karawany Venageti uciekaj�cej ze skarbem po kl�sce w Jordan Wells. - Ile tego? - wyskrzecza�em. Nie by�o mi ani troch� lepiej. Ma�y facecik siedz�cy w tylnym rz�dzie w mojej g�owie zaczyna� w�a�nie gwizda� i tupa�. Nie przypuszcza�em, �e jestem tak wra�liwy na szmal. - Sze��dziesi�t tysi�cy marek w dukatowym srebrze karenty�skim. R�wnowarto�� osiemnastu tysi�cy marek w dukatowym srebrze innych stan�w. Sze��set dwadzie�cia trzy o�miouncjowe sztabki. Pi�� kilogram�w w wi�kszych sztabkach. Troch� mniej ni� sto marek w dukatowym z�ocie. I jeszcze bilon w miedzi i cynie. Sporo, ale w por�wnaniu ze srebrem to pestka. - Nie wtedy, gdy kilka miedziak�w stanowi o jedzeniu lub g�odzie. Jak on to zdoby�? Tylko nie m�w mi, �e szyciem balowych trzewiczk�w dla t�ustych diuszes. Nikt nie staje si� bogaty... pracuj�c. - Omal nie powiedzia�em: w uczciwy spos�b. - Handel metalami. - Tate obdarowa� mnie spojrzeniem "nie b�d� naiwny". - Gra na zmianie kursu z�ota w stosunku do srebra. Kupowanie srebra, kiedy jest tanie w stosunku do z�ota, i sprzedawanie, kiedy z�oto jest tanie w stosunku do srebra. Zacz�� od pieni�dzy, kt�re zarobi� w wojsku, przerzuca� je w ty� i w prz�d po najlepszych kursach. To w�a�nie mia�em na my�li, kiedy wspomina�em ci o naszej elfiej krwi. My, elfy, zawsze mieli�my smyka�k� do srebra. - Gadasz komuna�y, Papciu. - Czy ty rozumiesz, co m�wi�? Nie chc�, �eby� pomy�la�, �e to nieuczciwie zdobyte srebro. - Ale� rozumiem. - Co nie znaczy�o wcale, �e uwa�a�em je za absolutnie uczciwe. Ka�dy, kto ma cho� minimum zdolno�ci do odczytywania kurs�w, mo�e si� wzbogaci� w ten spos�b. Srebro na przemian leci w d� � skacze w g�r�, w zale�no�ci od powodzenia wojska w Kantardzie. Dop�ki b�dziemy dr�czeni przez czarownik�w, zapotrzebowanie na ten metal nie zmaleje. Dziewi��dziesi�t procent ca�ego srebra �wiata wydobywa si� w Kantardzie. Cho�by m�wi�o si� nie wiem co, a historia dodawa�a drugie tyle, wojna toczy si� w�a�nie o kopalnie. Je�eli uda nam si� uwolni� �wiat od czarownik�w i ich pazerno�ci na mistyczny metal, pok�j i dostatek zapanuje na ca�ym �wiecie. - No i...? - zapyta� Tate. - Co: no i...? - B�dziesz dla nas pracowa�? Niez�e pytanie, pomy�la�em sobie. III Spojrza�em na Tate'a - i zobaczy�em jednorazowego durnia, wariata usi�uj�cego wrobi� mnie w co�, w co, jak s�dzi�, nie wszed�bym nigdy, gdybym zna� szczeg�y. - Papciu, szy�by� buty, nie znaj�c rozmiaru? Nie widz�c nawet osoby, kt�ra je b�dzie nosi�? Nie maj�c poj�cia, czy ci zap�ac�? Zachowywa�em cierpliwo��, bo jeste� staruszkiem Denny'ego, ale nie b�d� gra� w ciuciubabk�. Stary odchrz�kn�� i zachichota�. - Dobra, Papciu. Wydu� wreszcie. Zrzu� to z serca. Poka�, czy ta �winka to ch�opczyk, czy dziewczynka. Przybra� zbola�y, niemal b�agalny wyraz twarzy. - Staram si� tylko odda� sprawiedliwo�� mojemu synowi, spe�ni� jego ostatni� wol�. Postawimy mu pomnik. Otworzysz wreszcie g�b� czy nie? A mo�e mam i�� do domu i doleczy� tego kaca? Dlaczego oni robi� zawsze to samo? Ka�� ci rozwi�zywa� promem, a potem k�ami� i ukrywaj� fakty. Ale Nigdy nie omieszkaj� upomnie� si� o wynik. - Musisz zrozumie�... - Panie Tate, nie musz� rozumie� nic poza tym, co si� tu naprawd� dzieje. Dlaczego nie zaczniesz od pocz�tku, nie powiesz mi, co wiesz, czego chcesz i po co ja ci jestem potrzebny? Tylko niczego nie przeocz. Je�li zajm� si� t� spraw� i dowiem, �e co� ukry�e�, bardzo si� zdenerwuj�. Nie jestem zbyt mi�y, kiedy si� denerwuj�. - Czy jest pan ju� po �niadaniu, Garrett? Oczywi�cie, �e nie. R�a obudzi�a pana i natychmiast przywioz�a tutaj. Mo�e co� zjemy, a ja tymczasem uporz�dkuj� my�li? - Mo�e przestaniesz kr�ci�, zanim si� naprawd� w�ciekn�? Obla� si� rumie�cem. Nie przywyk�, �eby mu bezczelnie odpyskiwano. - Papciu, zeznanie albo po�egnanie. Frymarczysz moim �yciem. - Do cholery, cz�owiek nie mo�e... Zrobi�em krok w stron� schod�w. - Dobrze ju�. Wracaj. Przystan��em. - Po �mierci Denny'ego przyszed�em tutaj i znalaz�em to wszystko - wyzna�. -I jeszcze testament. Rejestrowany testament. Wi�kszo�� ludzi nie k�opocze si� rejestracj�, ale i tak nie widzia�em w tym nic nadzwyczajnego. - I co? - I w testamencie wyznacza ciebie i mnie wykonawcami swojej ostatniej woli. - Cholerny, zatracony kurdupel! Skr�ci�bym mu kark, gdyby sam wcze�niej tego nie zrobi�. Wi�c o to chodzi! Te wszystkie ceregiele i spojrzenia spode �ba to dlatego, �e wci�gn�� w ten interes kogo� z zewn�trz? - Raczej nie. Warunki testamentu s� do�� dziwaczne. - A co? Powiedzia� ka�demu, co o nim my�li? - W pewnym sensie. Wszystko, z wyj�tkiem honorarium wykonawc�w, pozostawi� osobie, o kt�rej nikt z nas nigdy nie s�ysza�. Parskn��em �miechem. Wypisz, wymaluj, ca�y Denny. - No to co? Zarobi� t� fors� i mia� prawo ni� dysponowa�. - Nie przecz�. I nie martwi� si� tym, wierz mi lub nie. Jednak dla R�y... - Wiesz, co on o niej my�la�, czy mam ci powiedzie�? - Jest jego siostr�. _ Rodziny si� nie wybiera. "Bezu�yteczny, leniwy, zasmarkany i wredny p�tak". To najuprzejmiejsze okre�lenia, jakich u�ywa�. Od czasu do czasu pojawia�o si� te� s��wko "dziwka". - Ale... - Niewa�ne. Nie interesuje mnie to. A wi�c chcecie, �ebym odnalaz� tego tajemniczego spadkobierc�, h�? O to chodzi? A wtedy co? Nieraz ��daj�, �eby� robi� r�ne g�upie rzeczy. Domy�la�em si� ju�, dlaczego Denny zarejestrowa� testament. R�a ma kolce. - Powiedz jej tylko, �e jest scheda do wzi�cia. Spisz zeznanie, kt�re mo�na b�dzie do��czy� do dokumentacji wraz z po�wiadczeniem rejestracji. Ju� zaczynaj� nas molestowa�, �eby�my wreszcie zacz�li co� robi� w celu wype�nienia warunk�w testamentu. Wyobra�am sobie. Znam tych szakali. Zanim dosta�em prac� jako konsultant, cz�sto prowadzi�em dla nich dochodzenia, ot tak, �eby zwi�za� koniec z ko�cem. - Powiedzia�e� "jej". Czy to kobieta? Odk�d zna�em Denny'ego, nigdy nie wspomina� o �adnej kobiecie. My�la�em, �e jest ca�kowicie aseksualny. - Tak. Stara przyjaci�ka z czas�w, kiedy by� w wojsku. Chyba do ko�ca si� nie odkocha�. Nie przerwali korespondencji nawet wtedy, kiedy wysz�a za kogo� innego. W tych listach znajdziesz najwi�cej poszlak. Te� by�e� w Kantardzie, wi�c si� zorientujesz, o jakie miejsca chodzi. - Kantard? - W�a�nie tam mieszka. Dok�d idziesz? - Raz by�em w Kantardzie. Wtedy nie mia�em wyboru. Teraz mam. Znajd� sobie innego durnia, panie Tate. - Garrett, jeste� pan jednym z wykonawc�w. A ja jestem za stary na tak� podr�. - Bajdy. Ka�dy prawnik obali to jednym spluni�ciem. Wykonawca nie musi si� zgodzi�, je�li niczego nie podpisywa�. Cze��. - Panie Garrett, prawo pozwala wykonawcom wykorzysta� do dziesi�ciu procent warto�� maj�tku na pokrycie koszt�w w�asnych i podr�y. Warto�� maj�tku Denny'ego wynosi oko�o stu tysi�cy marek. Zastopowa�o mnie. Da�o do my�lenia. Na prawie dwa mgnienia oka. - Pi�� tysi�cy to za ma�o, �eby da� si� zabi�, Papciu. Nie mam nikogo, �eby mu zostawi� t� fors�. - Dziesi�� tysi�cy, panie Garrett. Zrzekam si� mojej cz�ci. Nie chc� jej. Przyznam, �e si� zawaha�em. - Nie. - Zap�ac� pa�skie wydatki z w�asnej kieszeni. To znaczy, �e b�dzie pan mia� dziesi�� tysi�cy na czysto. Stan��em jak wryty. W co gra ten stary przechera? - Ile, Garrett? - Jak to si� sta�o, �e tak gor�co pragniesz j� odnale��? - Chc� si� z ni� spotka�. Chc� na w�asne oczy zobaczy�, jaka kobieta potrafi�a tak omota� mojego syna. Podaj cen�, Garrett. - Nawet bogactwo nic ci nie pomo�e, je�li dzikie psy z Kantardu ogryz� ci ko�ci i wyss� szpik. - Podaj cen�, Garrett. Jestem starym cz�owiekiem, kt�ry straci� syna, moj� jedyn� nadziej�. Mam du�y maj�tek i nie musz� ju� oszcz�dza�. Jestem zdeterminowany. Chc� pozna� t� kobiet�. Powtarzam jeszcze raz, podaj swoj� cen�. Powinienem si� zastanowi�. Do diab�a - zastanawia�em si�. Co najmniej przez dziesi�� minut. - Daj mi tysi�c zaliczki. Obejrz� to, co zostawi� po sobie Denny, pow�sz� tu i tam, zobacz�, czy to w og�le jest do zrobienia. Powiem ci, kiedy zdecyduj�. Zeszli�my do piwnicy. Przysun��em krzes�o do biurka, na kt�rym le�a�y w stosach listy i zapiski Denny'ego. - Musz� wr�ci� do pracy - oznajmi� Tate. - Powiem R�y, �eby przynios�a ci co� do jedzenia. Drobne kroczki Tate'a ucich�y. Zacz��em rozwa�a� mo�liwo��, �e kochana R�yczka wsunie mi do posi�ku co� truj�cego. Westchn��em i zaj��em si� prac�, w nadziei, �e to �niadanie nie oka�e si� ostatnim w moim �yciu. IV Po pierwsze, zacz��em szuka� tego, co przeoczy�a rodzinka Denny'ego. Sk�pirad�a z regu�y uwa�aj�, �e musz� wszystko ukrywa�. Taka piwnica, na oko zupe�nie zwyczajna, powinna mie� mn�stwo skrytek, gdzie mo�na chomikowa� r�ne r�no�ci. W�a�nie spostrzeg�em jedn�, kiedy z pu�apu spad�a odrobina kurzu. Zacz��em nas�uchiwa�. Ani szu, szu. Kto� widocznie trenuje koci krok. By�em po uszy zatopiony w lekturze, nogi za�o�y�em na biurko. Wreszcie pojawi�y si� na scenie moje bu�eczki i R�yczka. Zmierzy�em j� wzrokiem uniesionym znad listu, kt�ry mia� w sobie co� z deja vu. Ma�o mnie to obesz�o. Zapach bu�eczek ze �wie�ym le�nym miodem, herbata, kurze jaja, gor�cy chleb z mas�em i konfitury by�y dla cz�owieka w moim stanie ducha zbyt rozpraszaj�ce. Koza tak�e mog�a mnie rozproszy�. U�miecha�a si�. Tak u�miecha si� �mija, zanim uk�si. Kiedy taka jak ona u�miecha si� do ciebie, lepiej sprawdzi�, czy za plecami nie stoi ci facet z no�em. Postawi�a przede mn� tac�, wci�� si� u�miechaj�c. - Przynios�am po trochu wszystkiego, co by�o w kuchni. Mam nadziej�, �e wybierzesz co� dla siebie. Kiedy jest taka mi�a, lepiej mie� za plecami gruby mur. - Kto� ci� urazi�? - spyta�em. - Nie. - Spojrza�a na mnie zdumiona. - Dlaczego tak s�dzisz? - Tw�j wyraz twarzy. To musi by� b�l. �adnej reakcji, opr�cz: - Wiec stary zdo�a� ci� nam�wi�, a mo�e si� myl�? Unios�em brew. - Nam�wi�? Na co? - Na poszukiwanie baby Denny'ego. W jej u�mieszku a� bulgota� witriol. - Nic z tego. Obieca�em, �e obejrz� sobie papiery Denny'ego i pow�sz� troch� po mie�cie. Potem powiem mu, co my�l�, i wszystko. - Zrobisz to. Ile ci da� za jej znalezienie? Przybra�em najlepsz� z mych pokerowych min i spojrza�em w wyg�odnia�e, lodowate grudki jej oczu. Nie wierz� w te bzdury o oknach duszy. Widzia�em zbyt wiele k�amliwych oczu. Za jej �lepiami kry� si� tylko ostry jak od�amki szk�a grad i zmro�ona stal. - Dam ci dwadzie�cia procent, je�li jej nie znajdziesz. Dwadzie�cia pi��, je�li znajdziesz j� martw�. Z nieruchom� twarz� zabra�em si� do jedzenia. By�a tam tak�e szynka i kie�basa, a herbata okaza�a si� tak dobra, �e wypi�em po�ow� zawarto�ci czajnika, zanim dotkn��em czegokolwiek innego. - Potrafi� by� bardzo hojna. - Obr�ci�a si� bokiem, �eby pokaza�, czym dysponuje. Mia�a wyposa�enie. Wszystko, co trzeba, i w odpowiednich proporcjach. �liczny, ma�y pakuneczek, pe�en zgnilizny. - Denny m�wi�, �e lubisz ma�e kobietki. Niekt�re bardziej ni� inne, pomy�la�em. - Staram si� nie by� okrutny dla moich bli�nich, R�o. M�wi�c najprostszymi s�owy, �eby ci� nie urazi�: nie jestem zainteresowany. Dobrze przyj�a odmow�. Zignorowa�a j�. - Wiesz, jad� z tob�. - Ze mn�? Dok�d? - Do Kantardu. - Chc� ci� poinformowa�, panienko, �e nie robi� dla ciebie �adnej brudnej roboty i nawet nie poka�� si� z tob� na ulicy. Dzi�ki za �niadanie. Potrzebowa�em go i doceniam. A teraz wyno� si� i pozw�l mi spojrze�, czy jest jakikolwiek pow�d, abym okaza� si� do�� g�upi i wszed� w ten interes. - Jestem upart� kobiet�, Garrett. Zwykle dostaj� to, czego chc�. Je�eli mi nie pomo�esz, lepiej trzymaj si� z daleka od ca�ej sprawy. Ludzie, kt�rzy wchodz� mi w drog�, cierpi� na tym. - Je�eli nie wyniesiesz si� z tego pokoju, zanim doko�cz� t� fili�ank� herbaty, prze�o�� ci� przez kolano i za�atwi� to, co stary zapomnia� zrobi�, kiedy jeszcze by�a� do�� m�oda, �eby skutecznie wbi� ci do g�owy troch� rozumu. Zrejterowa�a na schody. - Zaczn� krzycze�, �e mnie gwa�cisz. Wyszczerzy�em z�by. Ostatnia ucieczka babskiego sukinkota. - Nie jestem tak bogaty jak ty, ale sta� mnie na prawdom�wc�. No, dalej. Zobaczymy, jak tw�j tatu� przyjmie strat� dwojga dzieci w ci�gu jednego tygodnia. Ruszy�a po schodach na g�r�. Koniec zabawy. Zawr�ci�em i z cienia pomi�dzy dwoma filarami, wspartymi na zewn�trznych fundamentach, wyci�gn��em ciemny pakunek. Nie by� ukryty, ale jednak zapakowany w kawaleryjski koc pod siod�o. Wzd�u� ca�ej �ciany nie m�g�by� wetkn�� nawet szpilki. S�u�ba wiele znaczy�a dla Denny'ego, zachowa� najmniejsz� nawet pami�tk�. To, co zawin�� w koc, tak�e musia�o by� wa�ne. Sw�j worek marynarski wrzuci�em do zatoki, schodz�c po trapie tego samego dnia, kt�rego zako�czy�em s�u�b�. To chyba m�wi samo za siebie, jak bardzo kocha�em �ycie w Kr�lewskiej Marynarce. W�ze�ek Denny'ego zawiera� stosik map wojskowych Kantardu, w wi�kszo�ci naszych, jedynie kilka Venageti. Posiadanie ka�dej z nich nie by�o bezpieczne. Mogliby ci� przymkn�� za szpiegostwo. Ludzie zadaj�cy pytania w s�dzie nie spoczn�, dop�ki wszystkiego nie wy�piewasz. Po�r�d map znajdowa�y si� tak�e plany, sporz�dzone na sk�rze tak cienko wyprawionej, �e niemal przezroczystej, i kilka cienkich, drogich dziennik�w w twardych ok�adkach. Zabra�em ca�y ten baga� na biurko Denny'ego. Ka�dy z plan�w dotyczy� innej z decyduj�cych bitew w ci�gu ostatnich sze�ciu lat. Nazwiska kapitan�w, komendant�w i uzbrojenie. W jednym z zeszyt�w mo�na by�o prze�ledzi� ka�d� bitw�, dow�dca po dow�dcy i jednostka po jednostce. Co, do cholery? Denny nie by� maniakiem wojny. Po przeczytaniu paru fragment�w zacz�o mi �wita�. Na przyk�ad tabela z nazwiskami oficer�w kr�lewskich: 7: Hrabia Agar: impulsywny, nadmiernie agresywny, nieraz dzia�a poni�ej swego poziomu inteligencji. 9: Margrave Leon: nie�mia�y, zanim zacznie si� stawia�, wie, czego chce; �atwo go wytr�ci� z rytmu w trakcie starcia. 14: Wicehrabia Noah: niepewny, w starciu niepotrzebnie okrutny, marnotrawca ludzi i materia�u. 22: Glory Mooncalled: najlepszy ze wszystkich dow�dc�w pod barwami Karentyny, doskona�y taktyk, potrafi ruszy� z miejsca najwolniejszych i najbardziej t�pych ludzi; przeszkod� jest dla niego niskie urodzenie, status najemnika i rola w Buncie Seigod, gdzie trzyma� stron� Venageti; s�abo�ci� jest trawi�ca go nienawi�� do wojennych w�adc�w Venageti. By�a tam tak�e lista Venageti, analiza potencjalnych z�ych i dobrych kombinacji. Kiedy zajmujesz si� grzebaniem w z�ocie i srebrze, dobrze jest wiedzie�, kto kontroluje kopalnie srebra o kilka miesi�cy drogi st�d. Denny ca�kiem powa�nie pr�bowa� przechytrzy� los. Co� mi jednak �mierdzia�o. Denny zgarn�� czterdzie�ci osiem marek �upu i odpraw�. Nie zmienisz czterdziestu o�miu marek w sto tysi�cy bez �cinania zakr�t�w. Rejestr dzia�alno�ci Denny'ego zawiera� pewne wskaz�wki: Notatka od V.: Agent W�adcy Burzy Atto pyta� o cen� 25 kilogram�w srebra. Pierwszy dreszczyk emocji przed now� ofensyw�? Z. przekaza� ustnie: Harrow przybi� ze 100 kilogramami srebra balastu. Trzeba sprzeda�, zanim Mooncalled dorwie Freemantle'a. Harrow na po�udnie z 500 kilogramami granulatu wewn�trz wypr�nionych kom�r balastowych. Jeszcze wi�ksza transakcja. �eby tylko pogoda dopisa�a. List od K. W�adcy Wojennego Ironlock, 20 000 ludzi, 3 w�adc�w ognia z Po�udniowego Kr�gu, Trzeci Rytua�, zam�wiony dla Lare'a. Atak przez Bled? Wicehrabia Blush broni. Kupi� srebro w monetach. V., Z. i wielu innych mog�o by� kumplami z kawalerii, z kt�rymi Denny utrzymywa� kontakty. Pewne oznaki wskazywa�y na ciasn� siatk� operacyjn�. Ale K. nie by� kumplem z armii. W ostatniej kolejno�ci zaj��em si� listami spadkobierczyni i kochanki. Akurat wtedy wpad� kuzyn Tate'a, pytaj�c, co chc� na lunch. - Cokolwiek. To co wy jecie. I kwart� piwa. I powiedz staremu Tate'owi, �e go potrzebuj�. I w�a�nie wtedy zacz��em czyta� listy. W�a�nie wtedy facet w tanich portkach zdecydowa�, �e wraca do Kantardu. Reszta mojego ja stoczy�a d�ug�, chwalebn� bitw�. V - Wygl�dasz, jakby� zobaczy� ducha - rzek� Tate. Spojrza�em na niego znad listu, na kt�ry gapi�em si� ju� od pi�ciu minut. - Co? Ach, taak. Niemal�e. Panie Tate, powiedzia� mi pan, �e to uczciwa forsa. Nie odezwa� si�. Chyba podejrzewa�, �e to co� trefnego. - Czy mia� pan jakich� niezwyk�ych go�ci? - zapyta�em. - Starych kumpli Denny'ego, nie wiadomo sk�d i zadaj�cych mn�stwo pyta�? - Nie. - No to b�dzie pan mia�. Ju� nied�ugo. Tu jest za du�o r�nych rzeczy, �eby je tak zostawi�. Uwa�aj pan. - Co to znaczy? Wygl�da�o to na uczciwe pytanie. Mo�e zatem nie zna� �ycia na tyle, �eby doczyta� si� tego, co Denny napisa�. Wy�o�y�em mu kaw� na �aw�. Nie uwierzy� mi. - Niewa�ne, co ka�dy z nas sobie my�li. Jedno jest wa�ne: jak dot�d, ta sprawa mnie interesuje. Potrzebuj� tego tysi�ca. Od pocz�tku prosz� przygotowa� si� na du�e wydatki. I jeszcze pud�o. Potrzebuj� du�ego pud�a. - Ka�� Lesterowi przynie�� pieni�dze z biura. Po co ci pud�o? - �eby to wszystko zapakowa�. - Nie. - Co� powiedzia�? - Nie zabierzesz st�d niczego. - Zabieram wszystko albo sam siebie. Chcesz, �ebym wykona� robot�, pozw�l mi j� wykona�. Po mojemu. - Panie Garrett... - Papciu, p�acisz za wyniki, a nie za prawo do pysk�wek ze mn�. Dawaj mi to pud�o, a potem id� wbija� gwo�dzie w podeszw�. Nie mam czasu na skomlenie i wykr�ty. Jeszcze nie odzyska� si� po tym, co mu powiedzia�em o Dennym. Nie pozosta�a mu ju� �adna runda. Zabra� si� i poszed�. Naj�mieszniejsze, �e zostawi� mnie z poczuciem winy, jakbym go przetrenowa� tylko po to, by podrajcowa� swoje ego. Nie potrzebowa�em tego uczucia. Podda�em si� zatem i pozwoli�em, �eby wszystko potoczy�o si� tak, jak chcia� Tate. Zabawne, jak potrafisz sam sob� manipulowa� od wewn�trz, a kto� z zewn�trz nie. Odchyli�em si� i obserwowa�em, jak ze stropu spada kurz; para leciutkich st�p pod��y�a za Tate'em. Wci�� jeszcze siedzia�em w tej samej pozycji, kiedy kuzyn przyni�s� piwo i lunch. Poch�ania�em je w�a�nie, gdy przyszed� Wuj Lester z opas�� sakiewk� i pot�n� skrzyni�. Doko�czy�em piwo jednym, d�ugim haustem, bekn��em, zas�aniaj�c usta d�oni�, i zapyta�em: - Co o tym s�dzisz, Wujku Lester? Wzruszy� ramionami. - Nie m�j cyrk, nie moje ma�py. - Jak to? -H�? Zacz�� zachowywa� si� jak ryj�ca �winia, chrz�ka� i fuka� na przemian. - Czyta�e� co� z tego? - zapyta�em. - Tak. - Co na to powiesz? - Wygl�da, jakby Denny zabrn�� w g�wno. Wiesz zreszt� lepiej ode mnie. - Rzeczywi�cie. I mia� cholernie du�o szcz�cia jak na amatora. Przypuszcza�e� kiedy�, �e w co� si� zapl�ta�? - Nic a nic. Chyba �e bra� pod uwag� listy tej kobiety. Pisali do siebie w t� i we w t� przez ca�y czas. To nie by�o normalne. Nienaturalne. - Tak? - Ch�opak by� krewnym i nie �yje, o jednym i drugim m�wi si� albo dobrze, albo wcale. Ale ten ma�y by� troch� dziwny. Zawsze samotny, zanim wyruszy� na wojn�. Za�o�� si�, �e to jedyna kobieta, jak� kiedykolwiek mia�. Je�li j� mia�. Po powrocie nie spojrza� na �adn� inn�. - Mo�e ju� nie m�g�? Lester prychn�� i obdarzy� mnie jednym z tych spojrze�, kt�rych nie widzia�em ani u Tate'�w, ani u elf�w od czasu... Chocia� w�a�ciwie, pewne sprawy s� traktowane jednakowo u wszystkich gatunk�w. - Tak tylko pyta�em. Nic podobnego nie my�la�em. Wydawa�o si�, �e to go po prostu nie interesuje. Na spotkaniach z innymi ch�opakami nigdy nie mia� nic ciekawego do powiedzenia na ten temat. Lester skrzywi� si�. - Pewnie s�ucha� grzecznie, tak jak ty by� s�ucha�, gdybym ci zaczai opowiada� historie z mojego dzieci�stwa. Tu mnie mia�. Rzadko si� zdarza, �eby Garrettowi zabrak�o j�zyka w g�bie. - Tym mi�ym akcentem zako�cz�... - Zachichota�. Mrukn��em co� tylko, po czym znowu rozpar�em si� w fotelu, przymkn��em oczy i podda�em si� my�li, kt�ra bardzo mnie rozstroi�a. Zbieg okoliczno�ci tak dawnych, �e sam diabe� musia� mi go podsun��. Kayean Kronk. Mo�e Denny naprawd� sp�dzi� wszystkie te lata, zakochany we wspomnieniu. Przemy�la�em to porz�dnie trzy razy, zanim si� prze�ama�em. Pozosta�o mi tylko jedno: pogada� z Truposzem. VI Nazywaj� go Truposzem, poniewa� zosta� zabity czterysta lat temu. On jednak nie jest ani �ywy, ani martwy. To Loghyr, a oni nie umieraj� tak po prostu, tylko dlatego �e kto� wbije w nich kilka ostrzy. Ich cia�a przechodz� wszystkie stadia: stygni�cie, st�enie po�miertne mi�ni, �mierteln� blado�� - ale nie ulegaj� rozk�adowi. A przynajmniej nie w takim tempie, �eby byle cz�owiek m�g� to zauwa�y�. Ko�ci Loghyr�w znajdowano w ruinach na wyspie Khatar. Kiedy si� je wysuszy, s� ca�kiem podobne do ludzkich. - Cze��, Kupo Gnat�w. Nie wida�, �eby dieta ci pomog�a. Truposz to okr�g�e dwie�cie kilogram�w z�o�liwo�ci, nieco postrz�piony, tu i tam, gdzie dosi�g�y go mole, myszy i mr�wki. Zaparkowali go na fotelu w ciemnym pokoju znajduj�cym si� w domu, o kt�rym m�wiono, �e jest zarazem opuszczony i nawiedzony. Truposz �mierdzi okropnie. Rozk�ad przebiega wolno, ale nieuchronnie. - Mmm, i przyda�aby ci si� k�piel. Ogarn�o mnie psychiczne zimno, a� zadygota�em. Spa�. Nie�atwo si� z nim dogada�, kiedy jest w dobrym humorze, ale wyrwany ze snu jest ca�kiem niemo�liwy. Ja nie �pi�, ja medytuj�. My�li �upn�y w m�j biedny m�zg. - Przypuszczam, �e to tylko kwestia podej�cia. Zimno psychiczne zmieni�o si� w ca�kiem dotykalne. Zacz��em wydmuchiwa� k��by pary, a klamry na moich butach pokry�y si� szronem. Czym pr�dzej zaj��em si� drobnymi przygotowaniami, kt�re s� konieczne przy za�atwianiu sprawy z Truposzem. �wie�e kwiatki znalaz�y si� w kryszta�owym wazonie, na brudnym blacie obok fotela. Potem zapali�em �wiece. Ponure poczucie humoru Truposza domaga�o si�, �eby by�o ich trzyna�cie, wszystkie czarne, i �eby p�on�y podczas konsultacji. O ile wiem, jest jedynym Loghyrem, kt�ry skomercjalizowa� sw�j geniusz. I wcale nie potrzebuje �wiat�a �wiec, �eby widzie� interesant�w i kwiaty. Udaje tylko, �e potrzebuje. Lubi to. Aha! Teraz ci� widz�, Garrett! Ty zarazo. Nie mo�esz zostawi� mnie w spokoju? Kr�cisz si� tu codziennie, jeste� gorszy od moli i myszy. - Nie by�o mnie tu od pi�ciu miesi�cy, Ko�ciotrupku. A s�dz�c po wygl�dzie tego miejsca, medytowa�e� przez ca�y ten czas. Mysz ukryta za jego olbrzymim fotelem straci�a cierpliwo�� i wysz�a. Truposz chwyci� j� moc� swego umys�u i wyrzuci� z domu. Ca�a chmara moli poderwa�a si� i rozpierzch�a. Nie by� w stanie skrzywdzi� robactwa, kt�re chcia�o go zje��, ale ludziom, usi�uj�cym zmusi� go do pracy, potrafi� stworzy� piek�o na ziemi. - Powiniene� czasem popracowa� - t�umaczy�em mu. - Nawet nieboszczyk musi p�aci� czynsz. A ty potrzebujesz kogo�, kto ci� wyk�pie i posprz�ta wok�; �e nie wspomn� o wyt�pieniu wszelkiej gadziny. Wielki, l�ni�cy i czarny paj�k wype�zn�� z ryjowatego nozdrza na ko�cu jego dwudziestocentymetrowego kinola. Spojrza� na mnie i widocznie mu si� nie spodoba�em, bo schowa� si� z powrotem. Tanie kwiaty. - Nieprawda. - Nie da�em mu, absolutnie, �adnego legalnego powodu do skarg. Nie m�g� mnie wyrzuci� tylko dlatego, �e nie chcia�o mu si� pracowa�. Zna�em stan jego finans�w. Gospodarz Truposza przyszed� do mnie po jego zaleg�y czynsz. Zdaje si�, �e znowu pod�apale� byle jakiego klienta, Garrett. Dalej w�szysz za niewiernymi �onami? - Wiesz lepiej. - Dzi�ki niemu wygrzeba�em si� z tego. Ile? - Winien mi jeste� miesi�czny czynsz. Masz zadowolon�, pewn� siebie g�b� faceta, kt�rego wydatki znajduj� pokrycie. - I co z tego? Ile musisz naciska� klienta, �eby zaczai kwicze�? - Nie wiem. S�dz�c po tym, jak wygl�dasz, wystarczy. A wygl�dasz na faceta, kt�ry z�apa� za ogon kur� znosz�c� z�ote jaja. Nadawaj. - Co? Przesta� udawa� idiot�, Garrett. Za stary na to jeste�. Przytaszczy�e� si� tu, �eby mnie nudzi�. To najgorsze, kiedy jeste� martwy. Nuda. Cholerna nuda. I nic nie mo�esz zrobi�. - Loghyrowie, nawet �ywi, te� nic nie robi�. Nadawaj, Garrett. Moja go�cinno�� przeciera si� na zgi�ciach. Wygra�em, albo co� ko�o tego. S�ucha�, a ja przekazywa�em mu s�owo po s�owie, pokazywa�em map� po mapie. G�adziutki, profesjonalny raport. Potkn��em si� tylko dwa razy, raz na imieniu Kayean, a drugi, kiedy ko�o mojej g�owy przelecia�a kolejna rozwrzeszczana mysz. Nasze spotkanie trwa�o par� godzin i cholernie zasch�o mi w gardle. By�em jednak na to przygotowany, w ko�cu przechodzi�em przez to nie pierwszy raz. Nape�nia�em si� w�a�nie piwem, kiedy w mojej g�owie zabrz�cza�o: Bardzo dok�adne. Przynajmniej to, co przedstawi�e�. A co zatai�e�? - Nic, masz wszystko jak na d�oni. ��esz, Garrett. I do tego niezbyt przekonywaj�co. Mo�e jednak ok�amujesz bardziej siebie ni� mnie. Potkn��e� si� na imieniu kobiety. Ono co� dla ciebie znaczy. Je�li ok�amujesz najlepszego przyjaciela, to tak, jakby� ok�amywa� sam siebie. Truposz nie k�apie g�b� na prawo i lewo. - To prawda. Dalej. - Kayean Kronk pozna�em, kiedy by�em w Kantardzie. Jej ojciec by� jednym z Syndyk�w w Port Fell. Kiedy j� spotka�em, mia�a siedemna�cie lat, a ja dziewi�tna�cie. Wzi�o mnie, i to mocno. My�la�em, �e j� tak�e. Potem jednak przysz�a kampania na wyspach i mogli�my si� widywa� tylko przez dwa dni w miesi�cu, poniewa� reszt� czasu sp�dza�em na morzu. Po oko�o sze�ciu miesi�cach wr�ci�em i zasta�em bardzo mi�y li�cik, z pro�b�, �ebym przesta� przyje�d�a�, �e jest zakochana... no, normalne sprawy. Ju� nigdy jej nie widzia�em. S�ysza�em, �e chodzi z kawalerzyst�, a jej ojciec nie cierpi go jeszcze bardziej ni� mnie. I to by� ostatni raz, kiedy mia�em od niej wiadomo��. A� do dzi�. Mia�em potem kilka trudnych lat. Naprawd� mnie wzi�o. Koniec spowiedzi. D�ugie milczenie. Czy tw�j przyjaciel nigdy nie wymieni� imienia kobiety? - W og�le nie wspomnia� o kobiecie. Dziwny zbieg okoliczno�ci, bardzo naci�gany, ale nie niemo�liwy. Dobrze by�oby wiedzie�, czy zdawa� sobie spraw� z tego, kim by� poprzedni kochanek tej kobiety. Jak si� spotkali�cie? - W tawernie dla weteran�w. Polubili�my si�. Nie przypominam sobie �adnego szczeg�u �wiadcz�cego o tym, �e Denny zna� mnie z opowiada� osoby trzeciej. Nie wydaje mi si�, aby by� facetem kr�c�cym si� ko�o by�ego kochanka swojej kochanki. Stawiam ca�� jego fortun�, �e to ja by�em Marin�, z kt�rym si� spotyka�a. Mo�esz si� zak�ada�. Zdajesz sobie spraw�, ilu ludzi wpl�cze si� w to tylko z powodu kwoty, jaka wchodzi w gr�? - Dlatego tu przyszed�em, potrzebuj� twojej rady. G��wn� rad� zignorujesz na pewno. - To znaczy? Zostaw to w spokoju. Zajmij si� sprawami rozwodowymi, bo w tej jednej mo�esz zostawi� w�asn� sk�r�. Szczeg�lnie na styku z Kantardem. Z ca�� pewno�ci� jest w to zamieszanych wielu bardzo wa�nych ludzi, cho�by nawet marginalnie. - Jak to? Za kogo wysz�a ta kobieta? - Nie wiem. Dlaczego pytasz? S�dzisz, �e to wa�ne? Odwa�y�bym si� nawet na stwierdzenie, �e to klucz do ca�ej sprawy. - Dlaczego? Z list�w kobiety jasno wynika, �e mia�a dost�p do �ci�le tajnych, a nawet niebezpiecznych dla ewentualnego posiadacza, informacji. Przesy�a dane nie tylko dotycz�ce aktualnych ruch�w i przysz�ych plan�w waszych armii, lecz tak�e armii Venageti. St�d wyp�ywa wniosek, �e dama posiada jedyn� w swoim rodzaju pozycj�. Wy, ludzie, nie pozwalacie, aby samice robi�y kariery na tak odpowiedzialnych stanowiskach. St�d kolejny wniosek, �e owa dama jest w zwi�zku z m�czyzn� maj�cym tak� w�a�nie pozycj�. Mentalny spos�b m�wienia Truposza nie r�ni� si� nawet w niuansach od normalnej mowy - o ile przyzwyczaisz si� do braku mimiki i gestykulacji. Teraz Ko�ciotrup d�awi� si� szcz�ciem. - Sam bym na to szybko wpad� - odpar�em. Mniej wi�cej w tej samej chwili, kiedy kto� poder�n��by ci gard�o. Liczysz na sw�j talent do przebijania si� przez przeszkody albo pokonywania ich blefem. To wsp�lna dla waszej rasy wada. Wydaje si� wam, �e praca m�zgiem jest wstydliwa lub bolesna. Wolicie z�apa� za miecz na pierwszy... Wskoczy� na swego ukochanego konika. Wkr�tce zacznie pia� peany na temat niesko�czonej wy�szo�ci rozumowania, logiki i m�dro�ci Loghyr�w. Wy��czy�em si� zatem. Mo�na to zrobi�, je�li akurat jest zaj�ty dumaniem nad w�asn� wspania�o�ci�, o ile, oczywi�cie, jeste� do�� subtelny i nie zwr�cisz jego uwagi na to, co robisz. Ukry�em si� za moim piwem i liczy�em do dziesi�ciu. S�ysza�em to ju� wiele razy. Wiedzia�em, ile czasu mu potrzeba, �eby si� wy�y�. Garrett! Przeliczy�em si� o kilka sekund. Prawdopodobnie oszukiwa�. W ko�cu on tak�e zna� mnie do�� dobrze. Tym razem jednak by� niezwykle �agodny. Nie u�y� �adnej ze swoich dziecinnych sztuczek. Mo�e da�em mu do my�lenia do�� du�o, aby przesta� si� nudzi� jako nieboszczyk - Tak? Uwa�aj. Pyta�em, czy masz zamiar p�j�� na to. - Nie jestem pewien. K�amiesz, a� ci si� z tytka kurzy. Mam wi�c dla ciebie rad�. zwa�ywszy, �e zamierzasz dzia�a�. Nie chod� tam samotnie, l nie pozw�l, aby uczucie wlaz�o w parad� twemu wrodzonemu instynktowi tego, co dla ciebie najlepsze. Kimkolwiek ta kobieta jest, by�a lub b�dzie, nie jest to ju� ta siedemnastoletnia dziewczyna, kt�r� kocha�e�. A ty te� nie jeste� tym ciel�cookim dziewi�tnastoletnim Marin�. Je�li cho� na minut� pozwolisz sobie uwierzy�, �e te dni mog� wr�ci�, b�dziesz zgubiony. Tamte czasy umar�y. Przyjmij opini� eksperta w tej sprawie. Ja wiem, co to znaczy nie �y�. Nie ma sposobu, by odzyska� zdrowie. �yje si� wspomnieniami i marzeniami. I jedno, i drugie mo�e sta� si� �miertelne dla faceta, kt�ry straci� z oczu lini� demarkacyjn� pomi�dzy nimi a rzeczywisto�ci�. - Koniec przem�wienia? Koniec przem�wienia. Wys�ucha�e�? - Wys�ucha�em. S�yszysz mnie? - S�ysz�. To dobrze. Jeste� zaraz�, zgnilizn� zatruwaj�c� moje up�ywaj�ce stulecia, Garrett; ale mnie bawisz. Nie chc� jeszcze ci� straci�. W Kantardzie zachowaj ostro�no��. Nie b�dzie mnie tam, �eby ci� wyci�ga� z tarapat�w, w kt�re wpad�e� przez swoj� g�upot� To idiotyczne, ale b�dzie mi ciebie brakowa�o, twojej bezczelno�ci, niepos�usze�stwa, i tak dalej... To by�a najprzyjemniejsza rzecz, jak� mi kiedykolwiek powiedzia�. Musia�em wyj��, zanimby�my si� ca�kowicie rozczulili. Po kolejnym piwku wyk�pa�em go jeszcze i posprz�ta�em troch� jego siedzib�. VII Kiedy opu�ci�em Truposza, by�o ju� dawno po kolacji. Cienie wyd�u�y�y si� i mia�y kolor indygo. Niebo przybiera�o barwy, kt�re zwykle widuje si� wy��cznie w malarstwie elf�w. To by� d�ugi dzie� i wszystko wskazywa�o na to, �e jeszcze si� nie sko�czy�. Pierwsz� i najwa�niejsz� spraw� by�o spotkanie z gospodarzem Truposza i zap�acenie czynszu za kilka miesi�cy z g�ry. Je�li kiedykolwiek uda mi si� zbi� fortun�, kupi� dla niego t� ruder�, chocia� on sam te� m�g�by to zrobi�, gdyby chcia�. Zarobienie takiej kwoty wymaga�oby jednak kilku miesi�cy wyt�onej pracy, a on ju� na sam� my�l o tym dostawa� psychicznych spazm�w. Kolejnym krokiem by�o spotkanie z Morleyem Dotesem, o kt�rym pomy�la�em ju� wcze�niej, zanim Truposz odradzi� mi samotn� wypraw�. Kantard nie jest miejscem dla samotnik�w. Ci�ka �apa wychyn�a nagle z ciemno�ci alei, spad�a na moje rami�? i mocno szarpn�a. Miasto te� nie zawsze jest bezpiecznym miejscem. Waln��em w �cian� i zrobi�em unik przed pi�ci�, kt�r� poczu�em raczej, ni� zobaczy�em. Wycisn��em z siebie s�abiutki prawy prosty, kt�ry mia� pos�u�y� odwr�ceniu uwagi, zanim wystosowa�em klasyczny dziewczy�ski kop w �ydk�. G�ra mi�ni i �ci�gien zagradzaj�ca mi drog� odta�cowa�a w ty� na tyle daleko, �e mog�em si� dok�adnie przyjrze� jej gabarytom. By�y potworne. - Saucerhead Tharpe. - Hej, Garrett. Ch�opie, gdybym wiedzia�, �e to ty, nigdy nie wzi��bym tej roboty. - G�wno prawda. Za�o�� si�, �e wszystkim innym te� wtykasz t� ciemnot�. - Au, Garrett, nie b�d� taki. Wiesz przecie�, �e ka�dy chce jako� �y�. K�tem oka spostrzeg�em znajom�, drobn� figurk� przygl�daj�c� si� zaj�ciu z drugiej strony ulicy. Wyci�gn��em grub� sakiewk� zawieraj�c� cz�� fortuny, kt�r� jej wuj zaofiarowa� mi wcze�niej. - Hej, co� ty, Garrett. Wiesz, �e nie mo�esz mnie przekupi�, bym da� spok�j. Przykro mi strasznie, �e wypad�o na ciebie i mnie. Ale wzi��em fors� za wykonanie roboty. Co by si� ze mn� sta�o, gdyby wszyscy si� dowiedzieli, �e mo�na mnie przekupi�? Bardzo, bardzo mi przykro, Garrett, ale musz� zrobi� to, za co mi zap�acono. Nie oczekiwa�em powodzenia, ale nale�a�o spr�bowa�. - By�bym ostatni� osob�, kt�ra namawia�aby ci� do zerwania umowy, Saucerhead. - Aj, ale si� ciesz�. Ba�em si�, �e nie zrozumiesz. - Chc� ci zleci� robot�, Saucerhead. Tu masz pi�� marek. - Aha. B�d� si� czu� o wiele lepiej, je�li co� dla ciebie zrobi� - Chodzi o t� kobiet� po drugiej stronie ulicy, t�, kt�ra nas�a�a ci� na mnie. Kiedy sko�czymy, chc�, �eby� zabra� j� na bazar, obdar� z ubrania, prze�o�y� przez kolano i wlepi� jej trzydzie�ci solidnych klaps�w na go�y ty�ek. Potem j� pu�cisz i pozwolisz wr�ci� do domu. - Nago? - Nago. - Nie uda jej si� nawet wyj�� z bazaru, Garrett. - Dostaniesz nast�pne pi�� marek, je�li dotrze do domu cala i zdrowa. Ale nie chc�, �eby wiedzia�a, �e jej pilnujesz. - Za�atwione, Garrett. - Saucerhead wyszczerzy� z�by i wyci�gn�� �ap� wielko�ci rakiety �nie�nej. Wpu�ci�em w ni� pi�� marek. D�o� Saucerheada zag��bi�a si� w kieszeni. Waln��em go sakiewk� w skro�, wk�adaj�c w to wszystkie si�y. A potem rzuci�em si� do ucieczki jak szalony. Przebieg�em dwa kroki. Uczciwie zapracowa� pieni�dze, kt�re dosta� od R�y. Wykona� zadanie co do joty. Usi�owa�em si� broni�, oczywi�cie, ba, nawet mi si� to udawa�o. Niewielu by�oby w stanie stawia� op�r Saucerheadowi przez ca�� minut�. Przy�o�y�em mu tak, �e chyba to sobie zapami�ta� przez nast�pny kwadrans. Troskliwy facet z tego Tharpe'a. Kiedy ju� obejrza�em wszystkie gwiazdy i pad�em na twarz, starannie wetkn�� pode mnie sakiewk�, ot tak, na wszelki wypadek, gdyby kto� przechodzi�, zanim si� ockn�. A potem zaj�� si� kolejn� robot� wed�ug rozpiski w swoim kalendarzyku. VIII Bola�o mnie wsz�dzie. Zarobi�em oko�o dw�ch akr�w siniak�w. Saucerhead wynalaz� na moim ciele miejsca do bicia, o kt�rych sam nie wiedzia�em, �e je mam. Ca�ym cia�em i dusz� marzy�em o tym, �eby przele�e� w ��ku przynajmniej tydzie�. Tylko moja g�owa pami�ta�a o tym, �e ju� najwy�szy czas znale�� Morleya Dotesa. Morley jest najlepszy we wszelkiego rodzaju rozr�bach. I -jak sam twierdzi - jest tak�e najlepszy we wszystkim innym, co robi. S� tacy, kt�rzy chcieliby ujrze� go i Saucerheada na jednym ringu, ot tak, �eby zobaczy�, co z tego wyniknie. �aden z nich jednak nie skrzywdzi nawet muchy, dop�ki mu nie zap�ac�. A Saucerhead nie jest taki g�upi, �eby da� si� nas�a� na Morleya. Ten r�wnie� nie jest na tyle pr�ny, by zawrze� kontrakt na g�ow� Saucerheada. �adnego z nich nie obchodzi tak�e, kto jest lep-szy. Na tej podstawie mo�na zatem s�dzi� to i owo na temat ich profesjonalizmu. Jedynym i oczywistym miejscem pobytu Morleya jest tak zwany Dom Rado�ci Morleya. Nazwa tego przybytku to jeden z najgorszych dowcip�w Dotesa. Takie sobie przytulisko dla elfowatych, karth�w i po�rednich. �arcie serwuj� wegetaria�skie i bez alkoholu, program rozrywkowy maj� tak monotonny i nieprzenikniony, �e w zestawieniu z Morleyem �ycie martwego Loghyra jest wr�cz podniecaj�ce. Jednak�e Dotes i jemu podobni bawi� si� tam �wietnie. Zaledwie wszed�em do �rodka, w knajpie zapanowa�a kompletna cisza. Zignorowa�em arsena� morderczych spojrze� i poku�tyka�em do baru. Barman Morleya obrzuci� mnie taksuj�cym spojrzeniem i wyszczerzy� spiczaste z�bki czarnego elfa. - Masz chyba talent do budzenia w ludziach agresji, co, Garrett? - Powiniene� widzie� tego drugiego. - Widzia�em. Przyszed� tu na ma�e co nieco. Nie mia� nawet zadrapania. Za moimi plecami na nowo rozbrzmia� gwar rozm�w. Barman by� tak przyjacielski, jak to tylko potrafi� czarne elfy, co czyni�o ze mnie marginaln�, acz jako tako tolerowan� ni�sz� form� �ycia. Co� w rodzaju psa pij�cego piwo w tawernie dla ludzi. - Plotki ju� kr���, co? - Wszyscy, kt�rzy si� tob� interesuj� w jakikolwiek Spos�b, znaj� ju� ca�� histori�. Wyr�wna�e� rachunki w ca�kiem sprytny spos�b. - Aha. To ju� si� roznios�o? I jak posz�o? - Dotar�a do domu. S�dz�, �e ta os�bka ju� wi�cej z tob� nie zadrze, Garrett. - Zachichota� tak, �e ciarki mi przesz�y po plecach. Na d�wi�k takiego �miechu zastanawiasz si�, czy kiedykolwiek ockniesz si� z koszmaru. - Nast�pnym razem wynajmie kogo�, kto ci poder�nie gard�o. Taka mo�liwo�� te� mi przysz�a do g�owy. Odnotowa�em w my�li, �e musz� przejrze� m�j podr�czny arsenalik. W normalnych przypadkach szybko�� n�g uwa�am za wystarczaj�c� ochron�, wi�c ob�adowuj� si� �elastwem jedynie w szczeg�lnych sytuacjach. A ten przypadek zaczyna� mi wygl�da� na szczeg�lnie szczeg�lny. Truposz mnie ostrzega�. - Gdzie Morley? - Na g�rze. - Pokaza� palcem. - Zaj�ty. Ruszy�em w stron� schod�w. Barman otworzy� usta. �eby na mnie rykn��, ale szybko przemy�la� spraw�. To mog�o wywo�a� zamieszki. - Hej, Garrett, jeste� mi krewny pi�� marek. Obr�ci�em si� i wyba�uszy�em na niego oko. - Saucerhead kaza� je �ci�gn�� z twojego rachunku - doda�. - Taki wyszczerz jak tw�j powinien zosta� odlany w br�zie i przechowany dla potomno�ci - odparowa�em. Wyszczerz zrobi� si� jeszcze wi�kszy. - Ten wielki dure� nie jest taki g�upi, na jakiego wygl�da, nie? Zsuwa�em si� ostro�nie po schodach, plecami do t�umu. Nie warto im pokazywa�, co mam przy sobie. Lepiej, �eby tym �asym na fors� ch�opakom nie wyklu�y si� we �bach jakie� dziwne pomys�y. - Ani, ani. - Rzuci�em mu pi�� monet i skierowa�em si� na g�r�, zanim przysz�o mu do g�owy, �eby znowu mnie zatrzyma�. Za�omota�em do drzwi prywatnego apartamentu Morleya. Bez skutku. R�bn��em jeszcze raz, omal nie wyrywaj�c zawias�w. - Wyno� si�, Garrett. Jestem zaj�ty. Wywa�y�em ramieniem drzwi, kt�re zreszt� nie by�y zamkni�te. Czyja� �ona zaskrzecza�a i da�a nura do drugiego pokoju, ci�gn�c za sob� gar�� odzienia. Poza tym uda�o mi si� jedynie dostrzec koniuszek dekoracyjnego ogona. Chyba go nie zna�em. Morley robi� wszystko,