1728

Szczegóły
Tytuł 1728
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1728 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1728 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1728 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MICHAEL CRICHTON Norton N22 (Prze�o�y�: Andrzej Leszczy�ski) Powie�� ta, chocia� osnuta na autentycznych wydarzeniach, jest fikcj� literack�. Nazwiska os�b, nazwy przedsi�biorstw, organizacji i agencji s� wytworami wyobra�ni autora, a je�li maj� odno�niki w rzeczywisto�ci, to nie zosta�y tu u�yte w celu opisywania faktycznych dzia�a� b�d� produkt�w tych firm. Szczeg�y licznych urz�dze� i system�w pok�adowych zosta�y zmienione tak, by zachowa� tajemnic� patentow�. Opisy prawdziwych wypadk�w lotniczych, w kt�rych ucierpia�y maszyny linii Aloha Airlines, American Airlines, Continental Airlines oraz USAir, zaczerpni�to z raport�w Krajowej Komisji Bezpiecze�stwa Transportu Powietrznego. Te przekl�te maszyny wa�� po kilkaset ton, s� zdolne pokona� trzeci� cz�� trasy dooko�a Ziemi i zapewniaj� takie poczucie bezpiecze�stwa oraz kom- fort podr�y, jakich nie zaznacie w �adnym innym �rod- ku transportu. Tymczasem wy pozujecie na ekspert�w, kt�rzy wiedz� o samolotach wszystko. Czy�by�cie na- prawd� zamierzali nam dyktowa�, jak one powinny by� skonstruowane? Odnosz� wra�enie, �e z niewiadomych powod�w zale�y wam jedynie na zaniepokojeniu opi- nii publicznej. Siedemdziesi�cioo�mioletni Charley Norton, �ywa legenda awiacji, podczas konferencji pra- sowej zorganizowanej w 1970 roku po kolej- nej katastrofie lotniczej. Ironi� naszej ery upowszechnienia informacji jest to, �e szeroka rzesza nie�wiadomych ludzi zostaje obar- czona niespotykanym dot�d poczuciem odpowiedzial- no�ci. Sze��dziesi�cioo�mioletni John Lawton, nestor dziennikarstwa, podczas przem�wienia na zje�- dzie Ameryka�skiego Stowarzyszenia Repor- ter�w Radiowych i Telewizyjnych w 1995 roku. Poniedzia�ek NA POK�ADZIE TPA 545 GODZINA 5.18 Emily Jansen westchn�a z ulg�. D�ugi przelot dobiega� ko�ca. Przez okienka do wn�trza samolotu wlewa�o si� �wiat�o poranka. Le��ca jej na kolanach male�ka Sarah zabawnie wykrzywia�a buzi� od jaskrawego blasku. Kilka razy cmokn�a g�o�no, dopijaj�c resztk� mleka, wreszcie wyplu�a smoczek i odepchn�a butelk� drobniutkimi pi�stkami. - Smakowa�o, prawda? - zapyta�a Emily. - No, dobra. W�drujemy do g�ry. Unios�a c�reczk�, u�o�y�a j� sobie na ramieniu i zacz�a delikatnie poklepywa� po pleckach, dop�ki ma�ej si� nie odbi�o, a jej brzuszek nie zmi�k� wyra�nie. Na s�siednim fotelu Tim Jensen ziewn�� szeroko i przetar� oczy. Spa� smacznie przez ca�� noc, niemal od samego startu z Hongkongu. Emily nie umia�a zasn�� w samolocie, nazbyt denerwowa�a si� podr�. - Dzie� dobry - mrukn��, spogl�daj�c na zegarek. - Jeszcze tylko par� godzin, skarbie. Nie zanosi si� na �niadanie? - Ani troch� - Emily pokr�ci�a g�ow�. Wybrali lot czarterowy z Hongkongu samolotem linii TransPacific Airlines, chcieli bowiem jak najwi�cej pieni�dzy zaoszcz�dzi� na urz�dzenie s�u�bowego mieszkania wynaj�tego im przez w�adze uniwersytetu stanowego Kolorado, gdzie Tim mia� obj�� stanowisko adiunkta. Dostali miejsca tu� za kabin� pilot�w, tote� podr�owali w do�� komfortowych warunkach, pomijaj�c to, �e stewardesy sprawia�y wra�enie ca�kowicie nie zorganizowanych i serwowa�y posi�ki o przedziwnych porach. Emily musia�a zrezygnowa� z obiadu, poniewa� Tim ju� spa�, a ona nie chcia�a go budzi�, �eby na jaki� czas zaopiekowa� si� niemowl�ciem. Od samego pocz�tku uwa�a�a swobodn�, wr�cz beztrosk� atmosfer� panuj�c� w�r�d personelu za niestosown�. Wiedzia�a, �e azjatyckie za�ogi cz�sto zachowuj� si� w ten spos�b, lecz nadal budzi�o to jej zdziwienie. Nawet teraz drzwi do kabiny pilot�w by�y szeroko otwarte. Oficerowie przez ca�� noc chodzili po samolocie i flirtowali ze stewardesami. Emily t�umaczy�a sobie, i� musz� rozprostowywa� nogi i walczy� z senno�ci�. Nie martwi�o jej to, �e ca�a za�oga jest pochodzenia chi�skiego. W ci�gu tego roku sp�dzonego w Chinach nauczy�a si� wysoko ceni� niezwyk�� dok�adno��, niemal pedantyzm Chi�czyk�w. Niemniej zachowanie personelu w trakcie rejsu dzia�a�o jej na nerwy. Opu�ci�a niemowl� z powrotem na kolana. Sarah popatrzy�a na ojca i u�miechn�a si� szeroko. - Zaczekaj, musz� to utrwali� - rzek� Tim. Wyci�gn�� spod fotela torb� podr�n�, wyj�� z niej kamer� wideo i nakierowa� obiektyw na c�reczk�. Pomacha� woln� r�k�, chc�c przyci�gn�� uwag� ma�ej. - Sarah... Sarah... U�miechnij si� do tatusia... Prosz�... Male�stwo u�miechn�o si� pos�usznie i zacz�o gaworzy�. - Jak si� czujesz, wracaj�c do Ameryki, co? Gotowa jeste� na spotkanie z ojczyzn� swoich rodzic�w? Jakby w odpowiedzi Sarah pisn�a g�o�niej i zamacha�a energicznie r�czkami. - Pewnie b�dzie my�la�a, �e wszyscy mieszka�cy Ameryki wygl�daj� jako� dziwnie - mrukn�a Emily. Sarah przysz�a na �wiat przed siedmioma miesi�cami w Hunan, gdzie jej tatu� zapoznawa� si� z tradycyjn� chi�sk� medycyn�. - A jak ty si� czujesz, mamusiu?-Tim niespodziewanie nakierowa� obiektyw na Emily. - Cieszysz si� z powrotu do domu? - Daj spok�j, prosz�... Przysz�o jej na my�l, �e musi wygl�da� fatalnie po ca�onocnej podr�y. - Nie d�saj si�, Em. Powiedz, co czujesz. Powinna si� by�a uczesa�. A przede wszystkim p�j�� do toalety. - Wiesz, czego naprawd� chc�? - zapyta�a do kamery. - Co mi si� marzy od wielu, wielu miesi�cy? Olbrzymi cheeseburger. - Z ostrym sosem siu-siang i fasolk�? - Za �adne skarby! Zwyk�y cheeseburger, z cebulk�, pomidorem i sa�at�, z konserwowym og�rkiem i majonezem... Tak! Z majonezem! - j�kn�a rozkosznie. - A jeszcze lepiej z francusk� musztard�! - Ty te� by� chcia�a cheeseburgera, Saro? - Tim ponownie nakierowa� kamer� na c�reczk�. Sarah by�a zaj�ta skubaniem paluszk�w u n�g, kt�re po chwili wsun�a sobie do buzi i triumfalnym wzrokiem popatrzy�a na ojca. - Smaczne? - Tim zachichota�, kamera zata�czy�a mu w d�oni.-Chcesz je zje�� na �niadanie? Nie mo�esz si� doczeka�, kiedy stewardesa nas obs�u�y? Emily z�owi�a nagle jakie� basowe dudnienie przypominaj�ce powolne wibracje, kt�re dolatywa�o z zewn�trz, od strony skrzyd�a samolotu. Przestraszona, obr�ci�a szybko g�ow� w tamt� stron�. - Co to by�o? - Uspok�j si�, Em - mrukn�� coraz bardziej rozbawiony Tim. Sarah odpowiada�a mu szerokim u�miechem, gaworzy�a niemal bez przerwy. - Jeste�my ju� prawie w domu, skarbie. W tej samej chwili samolotem zatrz�s�o, jego nos zacz�� si� gwa�townie chyli� ku ziemi. Pod�oga opada�a pod coraz wi�kszym k�tem. Emily poczu�a, �e niemowl� zsuwa jej si� z n�g, tote� kurczowo obj�a c�reczk� ramionami i przytuli�a do siebie. Mia�a wra�enie, �e odrzutowiec poczyna spada� jak kamie�. Pilot zaraz jednak wyr�wna� i raptownie skierowa� maszyn� ku g�rze. Przeci��enie wgniot�o Emily w fotel, �o��dek podjecha� jej do gard�a. Tym razem zwielokrotniony ci�ar niemowl�cia zdawa� si� j� przepo�awia�. - Co si� dzieje, do cholery?! - sykn�� Tim. Znowu, nast�pi�a zmiana. Emily odnios�a wra�enie, �e jaka� ogromna si�a unosi j� z fotela, zapi�ty pas g��boko wrzyna� jej si� w brzuch. Opanowa�y j� nudno�ci. Ze zdumieniem spostrzeg�a, jak Tim wylatuje ze swojego miejsca i wali g�ow� o schowek baga�owy pod sufitem. Upuszczona kamera przelecia�a jej tu� przed nosem. Z kabiny pilot�w dociera�o g�o�ne piszczenie i terkotanie sygna��w alarmowych. Zniekszta�cony, mechaniczny g�os powtarza� w k�ko: - Przeci��enie! Przeci��enie! Emily dostrzeg�a przez otwarte drzwi, jak obaj piloci gor�czkowo przebieraj� palcami po przyciskach i klawiszach urz�dze� pok�adowych. Wykrzykiwali co� po chi�sku. Z ty�u dolatywa�y coraz g�o�niejsze histeryczne krzyki pasa�er�w. Rozleg� si� brz�k t�uczonego szk�a. Samolot ponownie zanurkowa� i zacz�� spada� niczym kamie�. Jaka� starsza Chinka z wrzaskiem pojecha�a na plecach w�skim przej�ciem mi�dzy rz�dami foteli. Za ni� przekozio�kowa� kilkunastoletni ch�opak. Emily obejrza�a si� na m�a, lecz jego nie by�o obok niej. Z sufitu opad�y nagle ��te maski tlenowe, najbli�sza zako�ysa�a si� tu� przed jej twarz�. Nie mog�a jednak po ni� si�gn��, poniewa� kurczowo tuli�a niemowl� do piersi. Przeci��enie znowu wcisn�o j� w fotel, kiedy samolot z og�uszaj�cym wyciem silnik�w pocz�� ostro wchodzi� na wy�szy pu�ap. Po ca�ym przedziale lata�y buty, damskie torebki i r�ne drobiazgi, kt�re niczym pociski odbija�y si� od �cian. Si�a bezw�adno�ci wyrywa�a pasa�er�w z miejsc i ciska�a nimi o pod�og�. Tima nie by�o nigdzie w pobli�u. Emily zacz�a si� panicznie za nim rozgl�da�, gdy nagle dosta�a jak�� ci�k� torb� w g�ow�. Poczu�a przeszywaj�cy b�l, pociemnia�o jej w oczach. Md�o�ci by�y ju� tak silne, i� mia�a wra�enie, �e za chwil� zemdleje. Dzwonki alarmowe terkota�y bez przerwy. Ludzie wrzeszczeli jak op�tani. A samolot wci�� pikowa� w d�. Emily pochyli�a nisko g�ow�, jeszcze mocniej przycisn�a c�reczk� do piersi i po raz pierwszy w �yciu zacz�a si� modli� na g�os. CENTRUM KONTROLI LOT�W SOCAL GODZINA 5.43 - Wie�a Socal, tu TransPacific Pi��set Czterdzie�ci Pi��. Znajdujemy si� w sytuacji awaryjnej. W zaciemnionym wn�trzu Po�udniowokalifornijskiego Centrum Kontroli Ruchu Lotniczego starszy kontroler Dave Marshall szybko spojrza� na ekran radaru, kiedy tylko z g�o�nika dolecia� alarmuj�cy komunikat. Sprawdzi�, �e TransPacific 545 odbywa rejs czarterowy z Hongkongu do Denver, a kontrol� nad nim centrala w Oakland przekaza�a zaledwie kilka minut wcze�niej. Nic nie wskazywa�o na jak�kolwiek "sytuacj� awaryjn�". Marshall przysun�� mikrofon do ust i odpowiedzia�: - S�ucham, Pi��set Czterdzie�ci Pi��. - Prosz� o zgod� na awaryjne l�dowanie w Los Angeles. Pilot sprawia� wra�enie opanowanego. Marshall zn�w popatrzy� na ekran skomputeryzowanego radaru, na kt�rym po�yskuj�ce zielono punkciki odzwierciedla�y pozycj� ka�dego samolotu znajduj�cego si� w tym rejonie. TPA 545 zbli�a� si� do wybrze�a Kalifornii, za par� sekund powinien przelecie� nad Marina Del Rey. Od lotniska w Los Angeles dzieli�o go jeszcze dobre p� godziny lotu. - W porz�dku, Pi��set Czterdzie�ci Pi��, zezwalam na zej�cie z kursu. Podaj charakter waszej sytuacji awaryjnej. - Mamy stan wyj�tkowy w�r�d pasa�er�w - odpowiedzia� kapitan. - Potrzebna b�dzie pomoc lekarska. Rzek�bym, �e przyda�oby si� trzydzie�ci, mo�e nawet czterdzie�ci karetek pogotowia. Marshall os�upia�. - Powt�rz, Pi��set Czterdzie�ci Pi��. Dobrze zrozumia�em? ��dasz podstawienia czterdziestu karetek pogotowia?! - Potwierdzam. Wpadli�my w bardzo siln� turbulencj� powietrza. Mamy wielu rannych w�r�d pasa�er�w i cz�onk�w za�ogi. Kontroler zagryz� wargi. Dlaczego, do cholery, nie powiedzia� tego od razu? - przemkn�o mu przez my�l. Pospiesznie obr�ci� si� na krzese�ku i da� zna� pe�ni�cej funkcj� oficera dy�urnego Jane Levine, kt�ra natychmiast si�gn�a po drug� par� s�uchawek i w��czy�a odbiornik. - TransPacific, odebra�em twoje ��danie podstawienia czterdziestu karetek pogotowia. - Jezu!... - sykn�a Levine. - Czterdzie�ci karetek?! - Tak, potwierdzam jeszcze raz. Czterdzie�ci. - W g�osie pilota nadal nie wyczuwa�o si� zdenerwowania. - Czy potrzebny wam jaki� specjalistyczny personel lekarski? Jakiego typu obra�enia odnie�li pasa�erowie? - Trudno powiedzie�. Levine b�yskawicznie zakr�ci�a palcem m�ynka w powietrzu, co oznacza�o, �e Marshall musi podtrzymywa� wymian� zda� z kapitanem samolotu. - Nie mo�e nam pan powiedzie� nic wi�cej na temat rannych? - rzek� kontroler do mikrofonu. - Przykro mi, ale nie. Jeszcze nic wi�cej nie wiem. - Czy kto� jest nieprzytomny? - Nie... zdaje si�, �e nie - odpar� pilot. - Ale dwie osoby nie �yj�. - Jasna cholera! - mrukn�a Levine. - To mi�o, �e raczy� nas o tym powiadomi�. Kto prowadzi t� maszyn�? Marshall si�gn�� do klawiatury i po chwili w g�rnym rogu ekranu ukaza�o si� okienko z danymi personalnymi za�ogi lotu TPA 545. - Kapitan John Chang, starszy pilot linii TransPacific. - Mo�e przesta�my si� wreszcie bawi� w zgadywanki - poleci�a Jane. - Zapytaj, czy samolot zosta� uszkodzony. - Pi��set Czterdzie�ci Pi��, jaki jest stan maszyny? - rzek� Marshall do mikrofonu. - Mamy jakie� zniszczenia w przedziale pasa�erskim, ale nie jest to nic gro�nego. - A jak si� sprawuj� przyrz�dy pok�adowe? - Wszystko dzia�a normalnie. FDAU nie wykazuje �adnych usterek. - Pilot mia� na my�li Flight Data Acquisition Unit, czyli urz�dzenie, kt�re stale kontrolowa�o sprawno�� funkcjonowania przyrz�d�w. Je�li ono niczego nie sygnalizowa�o, to samolot by� prawdopodobnie w pe�ni sprawny. - Zrozumia�em, Pi��set Czterdzie�ci Pi��. Chcia�bym jeszcze wiedzie�, w jakim stanie znajduje si� za�oga. - Kapitanowi i pierwszemu oficerowi nic si� nie sta�o. - M�wi�e� jednak, Pi��set Czterdzie�ci Pi��, �e masz dw�ch rannych cz�onk�w za�ogi. - Tak. Ucierpia�y dwie stewardesy. - Czy mo�esz opisa� charakter odniesionych przez nie obra�e�? - Przykro mi, ale nie. Jedna z nich jest nieprzytomna. O drugiej nic nie umiem powiedzie�. Marshall energicznie pokr�ci� g�ow�. - A jeszcze przed chwil� twierdzi�, �e nie ma na pok�adzie os�b nieprzytomnych - mrukn�� pod nosem. - A� nie chce mi si� w to wierzy� - odpar�a Levine, si�gaj�c po s�uchawk� czerwonego telefonu alarmowego. - Postaw w stan gotowo�ci stra� po�arn� lotniska. �ci�gnij karetki pogotowia. Powiadom zar�wno jednostki reanimacyjne, jak i pierwszej pomocy. Niech s�u�ba medyczna lotniska skontaktuje si� z zespo�ami dy�urnymi wszystkich szpitali w Westside. - Spojrza�a na zegarek. - Ja zadzwoni� do "Fizdo". Na pewno si� uciesz� z takiej pobudki. PORT LOTNICZY LOS ANGELES GODZINA 5.57 W po�o�onej o kilometr od lotniska, przy Imperial Highway, siedzibie Rejonowej S�u�by Lotniczego Nadzoru Technicznego FSDO - pogardliwie okre�lanej przez ca�y personel jako "Fizdo" - dy�ur pe�ni� Daniel Greene. Do zada� s�u�by nale�a�o kontrolowanie wszystkiego, co si� wi�za�o z transportem powietrznym, od jako�ci naziemnej obs�ugi maszyn po stan wyszkolenia pilot�w. Tego dnia Greene przyszed� nieco wcze�niej do biura, gdy� zamierza� uporz�dkowa� dokumenty zawalaj�ce biurko. Przed tygodniem odesz�a jego sekretarka, a kierownik dzia�u personalnego uparcie odmawia� zatrudnienia na jej miejsce kogo� innego, zas�aniaj�c si� wytycznymi z Waszyngtonu, nakazuj�cymi jakoby maksymalne ograniczenie liczby etat�w. Dlatego te� Greene, w�ciek�y, musia� sam przek�ada� papierzyska. Komisja kongresowa znowu obci�a bud�et Federalnego Zarz�du Lotnictwa Cywilnego, nie bacz�c na to, �e r�wnocze�nie poszerza zakres odpowiedzialno�ci. T�umaczono, i� problemem nie jest wielko�� zada�, lecz niska wydajno�� pracy. A liczba przewo�onych pasa�er�w z ka�dym rokiem zwi�ksza�a si� o cztery procent, podczas gdy flota przewo�nik�w jako� nie chcia�a si� sama odm�odzi�. Tylko te dwa fakty wskazywa�y, �e s�u�by naziemne maj� coraz wi�cej roboty. Rzecz jasna, ci�cia bud�etowe dotyka�y nie tylko s�u�b FSDO, odczuwa�a je nawet Krajowa Komisja Bezpiecze�stwa Transportu Lotniczego, kt�rej w tym roku przydzielono zaledwie milion dolar�w na badanie przyczyn katastrof lotniczych. Poza tym... Zaterkota� czerwony aparat linii alarmowej. Greene podni�s� s�uchawk�. - Odebrali�my przed chwil� komunikat o zdarzeniu na pok�adzie zagranicznej maszyny wkraczaj�cej w nasz rejon-oznajmi�a kobieta z centrum kontroli lot�w. - Rozumiem. Szybko przysun�� sobie notatnik. "Zdarzenie" od razu informowa�o go o randze problemu, chodzi�o zapewne o jakie� mniej znacz�ce k�opoty spo�r�d tych wszystkich, o kt�rych kontrolerzy mieli obowi�zek informowa� s�u�by nadzoru. Gdyby powiadomiono go o "wypadku", w�wczas m�g�by podejrzewa�, �e s� ofiary w ludziach b�d� nast�pi�o powa�ne uszkodzenie samolotu, wymagaj�ce podj�cia akcji ratunkowej. - Prosz� o szczeg�y. - TransPacific, lot numer Pi��set Czterdzie�ci Pi��, czarter z Hongkongu do Denver. Pilot poprosi� o zgod� na awaryjne l�dowanie w Los Angeles. Podobno trafi� na wyj�tkowo siln� turbulencj� powietrza. - Maszyna zachowa�a sterowno��? - M�wi, �e tak - odpar�a Levine. - Ale maj� na pok�adzie rannych. Za��da� podstawienia czterdziestu karetek pogotowia. - Czterdziestu?! - Podobno jest te� dwoje sztywnych. - Tego tylko brakowa�o. - Greene poderwa� si� zza biurka. - Kiedy wyl�duje? - Za osiemna�cie minut. - Osiemna�cie? Jezu! Czemu dzwoni pani tak p�no?! - Zaraz! Dopiero co odebrali�my komunikat. Zd��yli�my zaledwie og�osi� alarm dla s�u�b sanitarnych i stra�y po�arnej... - Po co stra�? M�wi�a pani, �e samolot jest sprawny. - Na wszelki wypadek. Pilot gada� co� od rzeczy, niewykluczone, �e jest w szoku. Za siedem minut przekazujemy kontrol� wie�y. - W porz�dku. Ju� tam jad�. Greene chwyci� legitymacj� s�u�bow� oraz telefon kom�rkowy i pobieg� do wyj�cia. Mijaj�c stanowisko recepcjonistki, rzuci� do Karen: - Kto pe�ni s�u�b� w porcie mi�dzynarodowym? - Kevin. - Zaalarmuj go, Niech biegnie do TransPacific Pi��set Czterdzie�ci Pi��, czarteru z Hongkongu. L�duje za kwadrans. Przeka� mu, �eby czeka� przy bramce... Niech za �adn� cen� nie pozwoli wyj�� za�odze! - Jasne. - Recepcjonistka natychmiast si�gn�a po s�uchawk� telefonu. Greene pop�dzi� bulwarem Sepulveda w kierunku lotniska. Kiedy przeje�d�a� pod wiaduktem pasa startowego, rzuci� okiem na kolosa TransPacific Airlines, �atwo rozpoznawalnego po jaskrawo��tym emblemacie na ogonie, kt�ry w�a�nie ko�owa� w stron� terminalu. Ten przylecia� rejsem czarterowym z Hongkongu, a wi�kszo�� k�opot�w zagranicznych przewo�nik�w, jakie spada�y na g�owy inspektor�w FAA, Federalnego Zarz�du Lotnictwa Cywilnego, dotyczy�a w�a�nie samolot�w czarterowych. Najcz�ciej chodzi�o o maszyny wynajmowane przez niewielkie i biedne firmy transportowe, zazwyczaj lekcewa��ce rygorystyczne przepisy bezpiecze�stwa. Niemniej TransPacific cieszy� si� do tej pory doskona�� reputacj�. No c�, w ka�dym razie ptaszek wyl�dowa� bez problem�w, pomy�la� Greene. Kad�ub samolotu nie nosi� �adnych �lad�w uszkodze�. By� to odrzutowiec typu N-22 pochodz�cy z zak�ad�w Norton Aircraft w Burbank. Tego rodzaju maszyny kursowa�y od pi�ciu lat, cieszy�y si� powszechnym uznaniem i spe�nia�y wszelkie wymogi bezpiecze�stwa. Greene docisn�� peda� gazu i skr�ci� do tunelu, niemal�e nurkuj�c pod brzuchem ko�uj�cego olbrzyma. Biegiem przemkn�� przez hal� portu lotniczego. Za panoramicznymi oknami wida� by�o, jak do schodk�w samolotu ustawiaj� si� szeregiem karetki pogotowia. Pierwsza z nich w�a�nie odje�d�a�a na sygnale. Dotar� do punktu odprawy, pokaza� inspektorom legitymacj� s�u�bow� i pobieg� dalej w�sk� k�adk�. Pasa�erowie t�umnie opuszczali samolot, byli bladzi i roztrz�sieni. Niekt�rzy utykali, inni mieli porwane i zakrwawione ubrania. St�oczeni u wylotu rampy sanitariusze natychmiast przejmowali opiek� nad rannymi. Ju� z daleka czu� by�o mdl�cy od�r wymiocin. W przej�ciu do samolotu przera�ona stewardesa energicznie odepchn�a go na bok i zatrajkota�a szybko po chi�sku. Machn�� jej przed nosem swoj� legitymacj� i zawo�a�: - Inspekcja techniczna FAA! Kobieta odsun�a si� na boki Greene wskoczy� do �rodka, prze�lizguj�c si� obok m�odej kobiety, kurczowo tul�cej do piersi niemowl�. Zajrza� do przedzia�u pasa�erskiego i stan�� jak wmurowany. - M�j Bo�e... - szepn��. - Co tu si� sta�o?! GLENDALE, KALIFORNIA GODZINA 6.00 - Mamo, kt�ra ci si� bardziej podoba, Myszka Miki czy Myszka Minnie? Casey Singleton, wci�� jeszcze ubrana w elastyczny kostium do joggingu i spocona po uko�czeniu swej zwyk�ej, o�miokilometrowej trasy porannego biegu, pospiesznie zapakowa�a kanapk� z tu�czykiem do plastikowego �niadaniowego pude�ka c�rki. Mia�a trzydzie�ci sze�� lat i by�a wiceprezesem zak�ad�w lotniczych Norton Aircraft w Burbank. Allison nadal grzeba�a �y�k� w resztce p�atk�w kukurydzianych z mlekiem. - No wi�c? - zapyta�a. - Kt�ra myszka ci si� bardziej podoba? Siedmioletnia dziewczynka odznacza�a si� zdumiewaj�c� pasj� do klasyfikowania wszelkich odczu� i wra�e�. - Lubi� obie - odpar�a Casey. - Wiem, mamo - rzek�a Allison zniecierpliwionym tonem. - Ale kt�r�� musisz przecie� lubi� bardziej. - Minnie. - To tak jak ja. - Dziewczynka odsun�a talerz. Casey do�o�y�a do pude�ka banana, nala�a soku do termosu i zapakowa�a lunch do tornistra. - Sko�cz szybko �niadanie, Allison. Powinny�my zaraz wyj��. - Co to jest kwarta? - Kwarta? Miara obj�to�ci p�yn�w. - Nie kwarta, tylko K w a i r t. Casey obejrza�a si� i zauwa�y�a, �e c�rka wskazuje le��c� na stole nowiutk�, laminowan� plastikiem kart� identyfikacyjn� z jej kolorowym zdj�ciem, Pod wydrukowanym wielkimi literami nazwiskiem C. SINGLETON znajdowa� si� granatowy skr�t: QA/IRT. - Wi�c co to jest K w a i r t? - To oznaczenie mojego nowego stanowiska w zak�adach. Jestem inspektorem kontroli jako�ci w zespole badania przyczyn katastrof lotniczych, czyli Quality Assurance oraz Incident Review Team. - Lecz dalej b�dziesz budowa� samoloty? Od czasu rozwodu rodzic�w Allison zwraca�a baczn� uwag� na wszelkie zwroty nast�puj�ce w �yciu matki. Nawet drobne zmiany w jej uczesaniu stawa�y si� przyczyn� wyczerpuj�cych dyskusji, ponawianych niezmiennie w ci�gu kilku dni. Nie by�o wi�c nic dziwnego w tym, �e od razu spostrzeg�a nowy identyfikator. - Tak, Allie. Nadal b�d� si� zajmowa�a konstrukcjami samolot�w. Nic si� nie zmieni�o, po prostu dosta�am awans. - I ci�gle jeste� wa�niakiem? Ma�ej bardzo imponowa�o to, �e jej matka od roku by�a kierownikiem dzia�u kontroli jako�ci, a zatem kim� bardzo wa�nym, czyli po prostu wa�niakiem. Casey nieraz s�ysza�a, jak Allison z dum� informowa�a o tym rodzic�w swoich kole�anek, przez co robi�a na nich w dw�jnas�b silne wra�enie. - Nie, Allie. A teraz wk�adaj ju� buty. Tata za chwil� po ciebie przyjedzie. - Nieprawda. Tata zawsze si� sp�nia. Na czym polega ten tw�j awans? Casey przykl�kn�a i zacz�a wsuwa� c�rce na nogi tenis�wki. - Dalej b�d� pracowa�a w dziale kontroli jako�ci, ale ju� nie b�d� si� zajmowa�a sprawdzaniem samolot�w opuszczaj�cych zak�ady, lecz ich p�niejsz� kontrol�, po podj�ciu s�u�by w liniach lotniczych. - �eby mie� pewno��, �e ci�gle si� nadaj� do u�ytku? -Tak, kochanie. B�dziemy sprawdzali lataj�ce maszyny i naprawiali wszelkie usterki. - To lepiej, �eby ich nie by�o, bo wtedy samoloty mog�yby si� rozbija� - o�wiadczy�a Allison i zachichota�a. - Jeszcze by wszystkie pospada�y z nieba! Porozbija�y domy i przywali�y dzieci siedz�ce przy sto�ach i zjadaj�ce p�atki �niadaniowe z mlekiem! To by nie by�o dobre dla ciebie, prawda, mamusiu? Casey tak�e si� za�mia�a. - Nie, to by nie by�o dobre dla nikogo. Pracownicy zak�ad�w znale�liby si� w strasznych k�opotach. - Sko�czy�a zawi�zywa� tenis�wki i podnios�a si� z kl�czek. - A gdzie twoja bluza? - Wcale jej nie potrzebuj�. - Allison... - Mamo! Przecie� jest ciep�o! - Zapowiadali, �e pod koniec tygodnia mo�e si� och�odzi�, wi�c lepiej zabierz bluz�, kochanie. Z zewn�trz dolecia� kr�tki d�wi�k klaksonu. Casey wyjrza�a przez okno, przy kraw�niku sta�a czarna toyota lexus nale��ca do Jima. Jej by�y m�� siedzia� rozparty za kierownic� i pali� papierosa. By� w garniturze i krawacie. Mo�e znalaz� wreszcie prac� i ma dzisiaj rozmow� kwalifikacyjn�, przemkn�o jej przez my�l. Allison podrepta�a do swojego pokoju i zacz�a wyci�ga� szuflady komody. Po chwili wr�ci�a z kwa�n� min�, nios�c bluz� przerzucon� pod klap� tornistra. - Dlaczego zawsze jeste� taka nad�sana, kiedy tatu� po mnie przyje�d�a? Casey nie odpowiedzia�a. Otworzy�a drzwi i obie wysz�y na zalan� s�o�cem ulic�. - Cze��, tato! - zawo�a�a z daleka dziewczynka, po czym rzuci�a si� biegiem. Jim pomacha� jej r�k� i u�miechn�� si� szeroko. Casey z oci�ganiem podesz�a do kraw�nika. - M�g�by� nie pali�, kiedy zabierasz Allison do samochodu. Jim popatrzy� na ni� smutnym wzrokiem. - Ja te� ci �ycz� mi�ego dnia. Mia� lekko zachrypni�ty g�os. Podkr��one i zaczerwienione oczy wskazywa�y jednoznacznie, �e musia� mu dokucza� solidny kac. - Umawiali�my si� przecie�, Jim, w sprawie palenia w obecno�ci naszej c�rki. - Gdzie ty widzisz u mnie papierosa? - Tylko ci przypominam. - Powtarzasz w k�ko to samo, Katherine. Na mi�o�� bosk�, s�ysza�em to ju� milion razy. Casey westchn�a ci�ko. Za �adn� cen� nie chcia�a si� wdawa� w k��tnie przy Allison. Jej psychoterapeutka zawyrokowa�a, i� to w�a�nie rodzinne sprzeczki s� powodem j�kania si� dziewczynki, kt�re ostatnio pocz�o zanika�. Dlatego te� Casey robi�a wszystko, aby unika� niepotrzebnych dyskusji z Jimem. On jednak nie umia� si� odwzajemni� tym samym. Wr�cz przeciwnie, mo�na by�o odnie�� wra�enie, i� czerpie wyj�tkow� przyjemno�� z maksymalnego utrudniania ka�dego kontaktu. - W porz�dku - mrukn�a, sil�c si� na u�miech. - Do zobaczenia w niedziel�. Zgodnie z zawartym porozumieniem Allison sp�dza�a z ojcem jeden tydzie� w miesi�cu, poczynaj�c od poniedzia�kowego ranka, a ko�cz�c na niedzielnym popo�udniu. - Do niedzieli. - Jim potakuj�co skin�� g�ow�. - Jak zwykle. - Przyjedziesz o sz�stej? - Rany boskie! - Chcia�am si� tylko upewni�, Jim. - Nieprawda. Musisz nad wszystkim sprawowa� kontrol�, jak zawsze... - Jim! Prosz�! -j�kn�a. - Nie zaczynaj znowu. - Mnie w to graj - parskn��. Casey pochyli�a si� do okna. - Do zobaczenia, Allie. - Cze��, mamo - odpowiedzia�a dziewczynka, ale ju� mia�a zaszklone oczy, a g�os zimny i obcy. Nie zd��y�a si� nawet dobrze usadowi� w fotelu, a demonstracyjnie okazywa�a, �e od tej pory trzyma stron� ojca. Jim ostro przydepn�� gaz i szybko wyjecha� na ulic�, Casey zosta�a sama przy kraw�niku. Spogl�da�a za samochodem, W g��bi ulicy pojawi� si� niski, przysadzisty Amos, s�siad, kt�ry zazwyczaj o tej porze wychodzi� z psem na spacer. Podobnie jak ona, pracowa� w zak�adach lotniczych. Singleton pomacha�a mu r�k�, Amos odpowiedzia� jej takim samym gestem. Mia�a ju� zamiar wraca� do domu, kiedy natrafi�a spojrzeniem na du�ego niebieskiego sedana zaparkowanego po przeciwnej stronie ulicy. Wewn�trz siedzia�o dw�ch m�czyzn. Jeden czyta� gazet�, drugi gapi� si� na ni� zza szyby. Casey przystan�a w p� kroku. Ostatnio do s�siedniego domu pani Alvarez kilkakrotnie si� w�amywano. Kim s� ci dwaj nieznajomi? - pomy�la�a. Nie wygl�dali na rabusi�w. Porz�dnie ubrani, kr�tko ostrzy�eni: sprawiali wra�enie tajniak�w b�d� wojskowych. Singleton zastanawia�a si� jeszcze, czy nie zanotowa� numer�w rejestracyjnych podejrzanego auta, kiedy niespodziewanie zapiszcza� jej przywo�ywacz. Odpi�a go od paska i spojrza�a na ekran, na kt�rym widnia�a wiadomo��: JM IRT 000 50 MBAZG J�kn�a g�o�no. Trzy gwiazdki oznacza�y nadzwyczaj piln� spraw�: JM, czyli John Marder, dyrektor zak�ad�w Norto�a, zwo�ywa� zebranie IRT, to znaczy zespo�u badania katastrof, o godzinie 7.00 w SO, czyli sali odpraw. Dotychczas wszelkie poranne nasiad�wki rozpoczynano o �smej, zatem co� musia�o si� sta�. Potwierdza�a to ostatnia cz�� informacji, zaszyfrowana w zrozumia�ym tylko dla najbli�szych wsp�pracownik�w kodzie: "Masz by�, albo zap�acisz g�ow�!". LOTNISKO BURBANK GODZINA 6.32 W bladym �wietle poranka samochody na zat�oczonej autostradzie sun�y strasznie powoli. Casey przekr�ci�a wsteczne lusterko i wychyli�a si� zza kierownicy, �eby sprawdzi� sw�j makija�. Z kr�tko, po ch�opi�cemu przyci�tymi ciemnymi w�osami sprawia�a wra�enie nastolatki, wyro�ni�tej i wysportowanej. Nie bez powodu koledzy z zak�adowej dru�yny baseballowej ustawiali j� na pierwszej bazie. W dodatku wyj�tkowo dobrze si� czu�a w ich towarzystwie, poniewa� traktowali j� jak m�odsz� siostr�. U�atwia�o jej to r�wnie� wykonywanie obowi�zk�w w pracy. W gruncie rzeczy Singleton robi�a b�yskawiczn� karier� w zak�adach. Pochodzi�a z przedmie�cia Detroit i by�a jedyn� c�rk� naczelnego redaktora "Detroit News". Obaj starsi bracia po uzyskaniu dyplom�w in�ynierskich podj�li prac� w fabryce Forda. Jej matka zmar�a, gdy Casey mia�a zaledwie kilka lat, tak wi�c dorasta�a w m�skim towarzystwie. St�d te� nigdy nie potrafi�a by� dziewcz�tkiem, jak to okre�la� ojciec. Po uko�czeniu studi�w dziennikarskich na uniwersytecie stanowym po�udniowego Illinois, �ladem braci Casey zatrudni�a si� w zak�adach Forda. Szybko jednak znudzi�o j� redagowanie artyku��w i tekst�w reklamowych, wykorzysta�a wi�c okazj� i zapisa�a si� na organizowany dla pracownik�w fabryki kurs zarz�dzania i administracji na uniwersytecie stanowym w Wayne. Jeszcze przed jego uko�czeniem wysz�a za Jima, tak�e in�yniera z zak�ad�w Forda, i zasz�a w ci���. Jak na ironi�, przyj�cie na �wiat Allison odmieni�o ich ma��e�stwo. Jim nie potrafi� znale�� dla siebie miejsca mi�dzy porami karmienia i zmianami pieluszek, zacz�� pi�, coraz p�niej wraca� do domu. W ko�cu zdecydowali si� na separacj�. Nied�ugo p�niej zaskoczy� j� decyzj� przeniesienia si� na zachodnie wybrze�e i podj�cia pracy w zak�adach Toyoty, Casey postanowi�a jednak wyjecha� razem z nim. Nie chcia�a, aby c�rka zosta�a pozbawiona ojca. Zreszt� sama mia�a ju� do�� r�nych perturbacji w fabryce Forda i sprzykrzy�y jej si� mro�ne, pos�pne zimy w Detroit. Mia�a nadziej�, �e w Kalifornii zaczn� nowe �ycie; wyobra�a�a sobie, �e b�dzie gospodyni� �adnego domku jednorodzinnego, nas�onecznionego i usytuowanego blisko pla�y, z palmami ko�ysz�cymi si� za oknem, gdzie jej ma�a c�reczka mog�aby si� rozwija� zdrowo i szcz�liwie. W rzeczywisto�ci zamieszka�a w Glendale, o p�torej godziny jazdy samochodem od wybrze�a. Faktycznie kupili �adny domek, ale zupe�nie inny, ni� go sobie wcze�niej wymarzy�a. Co prawda, okolica by�a przyjemna i spokojna, ale ju� kilkaset metr�w dalej zaczyna�a si� dzielnica starych, zaniedbanych kamienic, gdzie a� si� roi�o od m�odocianych gang�w. Niekiedy w nocy, gdy Allison ju� spa�a, dociera�y do ich domu st�umione huki wystrza��w. Casey coraz bardziej si� niepokoi�a o bezpiecze�stwo c�rki. Martwi� j� poziom nauczania w szkole podstawowej, gdzie uczniowie porozumiewali si� chyba pi��dziesi�cioma r�nymi j�zykami; martwi�a j� wci�� podupadaj�ca gospodarka Kalifornii i stale rosn�ce bezrobocie. Jim ju� od dw�ch lat nie m�g� znale�� pracy, gdy� z zak�ad�w Toyoty do�� szybko wylecia� za pija�stwo. Jej jako� udawa�o si� przetrwa� kolejne redukcje w fabryce Nortona, kt�ra z powodu og�lno�wiatowego kryzysu musia�a ci�gle ogranicza� produkcj� samolot�w. Wcze�niej nawet nie podejrzewa�a, �e b�dzie pracowa� w zak�adach lotniczych, ale ku swemu zdumieniu odkry�a, i� nadzwyczaj dobrze si� czuje w towarzystwie prostych in�ynier�w i technik�w, odznaczaj�cych si� typowym dla mieszka�c�w �rodkowego Zachodu ch�odnym pragmatyzmem, jacy stanowili trzon kadry fabryki Nortona. Jim powtarza� jej ci�gle, �e jest usztywniona, jakby zawsze post�powa�a wed�ug "w�asnych regulamin�w", okaza�o si� jednak, �e ta dba�o�� o szczeg�y bardzo jej pomaga w pracy, co zw�aszcza da�o o sobie zna� w ci�gu ubieg�ego roku, kiedy to Casey zajmowa�a stanowisko kierowniczki dzia�u kontroli jako�ci. Lubi�a to zaj�cie, mimo �e zosta�a obarczona zadaniami wr�cz niemo�liwymi do wykonania. Zak�ady Nortona sk�ada�y si� z dw�ch pion�w, produkcji i projektowania, kt�re ustawicznie si� ze sob� �ciera�y. Jak na z�o��, dzia� kontroli jako�ci znajdowa� si� niejako w pozycji neutralnej, mi�dzy obydwoma pionami. Przede wszystkim nadzorowa� poszczeg�lne etapy produkcji, zatwierdza� wytwarzanie i monta� ka�dego elementu samolotu. Je�li tylko wynika�y jakie� problemy, inspektorzy zmuszeni byli szuka� ich przyczyn, co sprawia�o, �e nie byli mile widziani ani przez personel pionu produkcyjnego, ani przez in�ynier�w opracowuj�cych projekty. Jednocze�nie dzia� kontroli jako�ci musia� si� boryka� z wszelkimi k�opotami, na jakie natrafiali klienci zak�ad�w. Ci za� najcz�ciej o wszystko mi�li pretensje do wytw�rcy-wystarczy�o, �e kuchenka pok�adowa znajduje si� nie w tym miejscu, gdzie ich zdaniem by� powinna, czy te� w samolocie jest za ma�o toalet. Rozmowy z klientami wymaga�y wiele cierpliwo�ci i taktu, a Casey by�a niemal do tego stworzona. Nic wi�c dziwnego, �e wszyscy inspektorzy dzia�u kontroli jako�ci byli zaliczani do �cis�ej kadry kierowniczej zak�ad�w, a Singleton otrzyma�a awans na stanowisko wiceprezesa zarz�du. St�d te� mia�a styczno�� niemal z ka�dym aspektem dotycz�cym funkcjonowania przedsi�biorstwa. Bardzo szeroki zakres jej odpowiedzialno�ci wi�za� si� te� ze stosunkowo du�� swobod� dzia�ania. Ale z jej punktu widzenia tytu� wiceprezesa zarz�du brzmia� o wiele szumniej, ni�by na to wskazywa� zakres obowi�zk�w. W zak�adach Nortona podobnych wiceprezes�w by�o niemal bez liku. Tylko w jej wydziale istnia�y cztery r�wnorz�dne stanowiska, co rodzi�o bardzo silne wsp�zawodnictwo. To j� jednak John Marder awansowa� ostatnio na ��cznika mi�dzy dzia�em kontroli jako�ci a zespo�em badania przyczyn katastrof; znalaz�a si� wi�c w jeszcze �ci�lejszym gronie kierowniczym, prawie dor�wnywa�a ju� rang� pozycji dyrektora pionu. I mia�a pewno��, �e dyrektor naczelny nie wybra� jej bez powod�w, �e ten ostatni awans nie by� dzie�em przypadku. Skierowa�a swego mustanga w stron� zjazdu z autostrady Golden State na Empire Avenue, biegn�c� po�udniowym skrajem wysokiego siatkowego ogrodzenia lotniska Burbank. Skr�ci�a ku st�oczonym budynkom, gdzie mie�ci�y si� biura Rockwella, Lockheeda oraz Norton Aircraft. Z daleka obrzuci�a spojrzeniem d�ugi szereg hangar�w oznakowanych emblematem zak�ad�w Nortona. Zadzwoni� telefon. -Casey? Tu Norma-odezwa�a si� jej sekretarka. - Wiesz ju� o zebraniu? - Jestem w drodze. Co si� sta�o? - Tego nikt nie wie, ale chodzi o co� powa�nego. Marder najpierw nakrzycza� na wszystkich projektant�w, a teraz zwo�uje zebranie zespo�u IRT. John Marder, zanim zosta� dyrektorem naczelnym zak�ad�w Nortona, by� szefem nadzoru projektu N-22 czyli osobi�cie kierowa� wszystkim, od prac projektowych po monta� prototypu. Stanowi� typ cz�owieka bezkompromisowego, czasami nawet lekkomy�lnego, ale odnosi� sukcesy. Ponadto o�eni� si� z jedynaczk� Charleya Nortona. W minionych latach mia� wiele do powiedzenia w kwestii cen samolot�w, by� drugim po Bogu w zak�adach, po samym prezesie, nie licz�c za�o�yciela firmy. I to w�a�nie on tak szybko awansowa� Casey, jak gdyby... - ...zrobi� z twoim asystentem? - zapyta�a Norma. - Z kim? - Twoim nowym asystentem. Na razie si� nim zaopiekowa�am. Czeka na korytarzu. Czy�by� zapomnia�a? - Zamy�li�am si�. W rzeczywisto�ci na �mier� o nim zapomnia�a. By� to jaki� daleki kuzyn rodziny Norton�w, kt�ry powoli pi�� si� po szczeblach kariery. Marder "chwilowo" przekaza� go pod opiek� Casey, co oznacza�o, �e b�dzie musia�a nia�czy� ��todzioba co najmniej przez p�tora miesi�ca. - Jaki on jest, Normo? - No c�, przynajmniej nie paple jak tamten. - Przesta� si� wyg�upia�. - Rzek�abym, �e bije swego poprzednika o g�ow�. Nietrudno by�o o kogo� takiego. Jej ostatni asystent najpierw z�ama� nog�, skacz�c po ramie skrzyd�a bez poszycia, a p�niej omal si� nie usma�y�, gmeraj�c pod obudow� jakiej� aparatury elektrycznej. - Tylko o g�ow�? - Mam przed sob� jego akta personalne-odpowiedzia�a Norma.-Uko�czy� prawo na Yale, przez rok pracowa� w General Motors. Przez ostatnie trzy miesi�ce siedzia� w dziale marketingu, wi�c pewnie s�abo si� orientuje w sprawach produkcji. B�dziesz musia�a go wci�ga� w robot� niemal od zera. - Nic nowego - mrukn�a Singleton, westchn�wszy g�o�no. Marder zapewne si� spodziewa�, �e ona przyprowadzi asystenta na zebranie. - We� tego ch�opaka i czekaj na mnie za dziesi�� minut przed wej�ciem do budynku administracyjnego. Tylko go nie zgub po drodze, dobra? - Naprawd� chcesz, �ebym sprowadzi�a go na d�? - Aha, tak b�dzie lepiej. Casey odwiesi�a s�uchawk� i spojrza�a na zegarek. Droga by�a zakorkowana, dojazd do zak�ad�w m�g� jej zaj�� wi�cej ni� dziesi�� minut. Nerwowo zab�bni�a palcami po brzegu deski rozdzielczej. Po co zwo�ywano to nag�e zebranie? Czy�by zdarzy� si� jaki� wypadek, mo�e nawet katastrofa? W��czy�a radio, chc�c si� przekona�, czy powiedz� co� na ten temat w porannych wiadomo�ciach. Trafi�a na fragment jakiej� dyskusji: - ...Niewiele ju� brakuje, aby dzieci musia�y chodzi� do szko�y w mundurkach. By�by to pierwszy krok w stron� powrotu do elitaryzmu i dyskryminacji... Casey pospiesznie prze��czy�a odbiornik na inn� fal� - ...pr�ba narzucania ca�emu spo�ecze�stwu pewnych zasad moralnych, bo nikt mnie nie przekona, �e ludzki p��d powinien by� traktowany na r�wni z rozwini�t� istot�... Po chwili z�apa�a kolejn� stacj�. ...za wszystkimi tego typu atakami na dziennikarzy kryj� si� ludzie, kt�rym nie w smak jest szeroko poj�ta wolno�� s�owa... Gdzie, do cholery, mog� o tej porze nadawa� wiadomo�ci? - pomy�la�a. Przed oczyma stan�� jej widok ojca, kt�ry w niedziel�, po powrocie z ko�cio�a, mia� zwyczaj zasiada� w swoim ulubionym fotelu i zag��bia� si� w lekturze prasy. Niemal bez przerwy mrucza�: - Jak mo�na tak pisa�? Co to za j�zyk? I rozrzuca� pojedyncze p�achty gazet na dywanie wok� siebie. By� redaktorem naczelnym dziennika w latach sze��dziesi�tych, a od tamtej pory wiele si� zmieni�o. Teraz powszechnie kr�lowa�a telewizja, stacje radiowe za� preferowa�y albo denerwuj�c� muzyk�, albo dyskusje, Z kt�rych ma�o wynika�o. Dostrzeg�a w perspektywie alei bram� prowadz�c� na teren zak�ad�w i szybko wy��czy�a radio. Przedsi�biorstwo Norton Aircraft mia�o swoje szczytne miejsce w historii ameryka�skiego lotnictwa. Firma, za�o�ona w 1935 roku przez jednego z pionier�w awiacji, Charleya Nortona, w czasach drugiej wojny �wiatowej ws�awi�a si� produkcj� legendarnego bombowca B-22, my�liwca P-27 "Skycat" oraz C-12, najwi�kszego pod�wczas transportowca si� powietrznych Stan�w Zjednoczonych. Zdo�a�a jako� przetrwa� kryzys lat osiemdziesi�tych, kt�ry na przyk�ad ca�kowicie wyeliminowa� Lockheeda z rynku samolot�w pasa�erskich, i obecnie by�a jednym z czterech przedsi�biorstw zaopatruj�cych firmy przewozowe w du�e odrzutowce rejsowe. Opr�cz zak�ad�w Nortona liczy� si� jeszcze tylko Boeing z Seattle, McDonnell Douglas z Long Beach oraz europejskie konsorcjum Air-bus z siedzib� w Tuluzie. Casey przeci�a rozleg�y parking przed budynkiem terminalu si�dmego, zatrzyma�a w�z przed barierk� i pokaza�a stra�nikowi identyfikator. Jak zawsze ju� tutaj dociera� przyt�umiony huk zak�ad�w pracuj�cych nadal na trzy zmiany, mi�dzy hangarami kursowa�y ��te w�zki elektryczne przewo��ce r�ne elementy samolot�w. Fabryka tworzy�a w zasadzie odr�bne miasteczko, mia�a w�asny szpital i posterunek policji, wydawa�a gazet� zak�adow�. Kiedy Singleton podejmowa�a tu prac�, u Nortona by�o zatrudnionych sze��dziesi�t tysi�cy os�b. Liczne redukcje ograniczy�y t� liczb� o po�ow�, lecz mimo to zak�ady sprawia�y przyt�aczaj�ce wra�enie, zajmowa�y obszar ponad czterdziestu kilometr�w kwadratowych. To tu produkowano zar�wno niewielkie, dwusilnikowe odrzutowce N-20, jak i olbrzymie N-22 czy jeszcze wi�ksze wojskowe tankowce typu KC-22. Najd�u�sze hangary monta�owe mia�y niemal po dwa kilometry d�ugo�ci. Skr�ci�a w stron� przeszklonego budynku administracji stoj�cego po�rodku gigantycznego kompleksu. Ustawi�a w�z na zarezerwowanym dla niej miejscu parkingowym, ale nie wy��cza�a silnika. Ju� z daleka zauwa�y�a wygl�daj�cego na licealist� m�odzie�ca w sportowej kurtce, krawacie, starannie wyprasowanych we�nianych spodniach i rozdeptanych pantoflach. Pomacha� jej r�k�, zaledwie wysiad�a z samochodu. HALA 64 GODZINA 6.45 - Bob Richman - przedstawi� si�. - Jestem pani nowym asystentem. U�cisn�� jej d�o� delikatnie, z wyczuwaln� rezerw�. Casey nie mog�a sobie przypomnie�, jakie wi�zy pokrewie�stwa ��cz� go z rodzin� Norton�w, wydawa�o jej si� jednak, �e potrafi bez trudu scharakteryzowa� ten typ cz�owieka: mn�stwo forsy, rodzice rozwiedzeni, szkolne �wiadectwa z wyr�nieniem i niemo�liwe do ukrycia poczucie wy�szo�ci nad wszystkimi. - Casey Singleton - odpar�a. - Prosz� wsiada�, jeste�my ju� sp�nieni. - Jak to? - zdziwi� si� Richman, pos�usznie zajmuj�c miejsce w samochodzie. - Przecie� nie ma jeszcze si�dmej. - Pierwsza zmiana zaczyna prac� o sz�stej, a wi�kszo�� inspektor�w dzia�u kontroli jako�ci musi �ci�le przestrzega� godzin rozpocz�cia i zako�czenia pracy. Czy�by w General Motors by�o inaczej? - Nie wiem - mrukn��. - Pracowa�em w biurze radcy prawnego. - I pewnie rzadko bywa� pan w hali produkcyjnej? - Ogranicza�em wizyty do niezb�dnego minimum. Casey westchn�a. No to czeka mnie sze�� bardzo d�ugich tygodni z tym ch�opakiem, pomy�la�a. - A u nas by� pan wcze�niej w dziale marketingu? - Owszem, sp�dzi�em tam kilka miesi�cy. - Wzruszy� ramionami. - Prawd� m�wi�c, nie znam si� na sprawach handlowych. Skierowa�a w�z w stron� olbrzymiego hangaru oznaczonego numerem sze��dziesi�tym czwartym, gdzie montowano gigantyczne kad�uby odrzutowc�w N-22. � Czym pan je�dzi, je�li wolno zapyta�? � BMW. - Nie chce go pan sprzeda� i zamieni� na jaki� model produkcji krajowej? - Czemu mia�bym to robi�? Przecie� on jest ameryka�skiej produkcji. - Jest u nas tylko sk�adany z cz�ci, a nie wytwarzany. Zyski ze sprzeda�y tej marki w�druj� za ocean. Mo�e pan o tym porozmawia� z technikami monta�u, wszyscy nale�� do zwi�zku zawodowego UAW, a tym samym strasznie nie lubi� widoku zagranicznych woz�w na swoim parkingu. Richman przez chwil� spogl�da� za okno. - Czy mam rozumie�, �e mog�oby mu si� tutaj co� sta�? - To prawie pewne. W tych sprawach potrafi� by� bezwzgl�dni. - Przemy�l� to-odpar� niedba�ym tonem, jakby si�� powstrzymywa� szerokie ziewni�cie. - Jezu, naprawd� mamy jeszcze sporo czasu. Dok�d si� pani tak spieszy? - Na zebranie zespo�u IRT. Ma si� rozpocz�� o si�dmej. - IRT? - Zesp� badania przyczyn katastrof. Ilekro� co� z�ego przydarzy si� kt�rej� z naszych maszyn, IRT wszczyna dochodzenie w celu wyja�nienia przyczyn i ewentualnie okre�la dzia�ania, jakie nale�y podj�� dla unikni�cia w przysz�o�ci podobnych zdarze�. - Jak cz�sto odbywaj� si� narady tego zespo�u? - Dok�adnie co dwa miesi�ce. - A� tak cz�sto? - mrukn�� niech�tnie. Rzeczywi�cie trzeba ci� b�dzie wprowadza� w obowi�zki niemal od zera, pomy�la�a Casey. - Je�li mam by� szczera, to i tak za rzadko. W r�nych firmach lotniczych na ca�ym �wiecie s�u�y prawie trzy tysi�ce wyprodukowanych przez nas samolot�w. Ju� z samej statystyki wynika, �e bez przerwy co� si� z nimi dzieje. A my bardzo powa�nie traktujemy klient�w. Dlatego codziennie rano organizowane s� konferencje z zespo�ami serwisowymi pracuj�cymi w r�nych rejonach �wiata. Donosz� nam o wszelkich k�opotach, z jakimi zetkn�li si� w ostatnim okresie. G��wnie chodzi o drobne sprawy: to zaklinowa�y si� drzwi od toalety, to zn�w wysiad�o o�wietlenie kabiny pilot�w. Niemniej dzia� kontroli jako�ci ma obowi�zek gromadzi� wszystkie te obserwacje, analizowa� je i przekazywa� wytyczne do nadzoru produkcji. - Rozumiem - b�kn�� znudzonym g�osem. - Ale czasami - ci�gn�a Casey-zdarza si� co�, co wymaga mobilizacji zespo�u badania przyczyn katastrof. Tym razem zapewne chodzi o co� powa�nego, co bezpo�rednio si� wi��e z bezpiecze�stwem ruchu lotniczego. Jeszcze nie wiem co, ale co� musia�o si� sta�. Skoro Marder zwo�uje zebranie na si�dm�, to na pewno nie b�dzie omawia� zderzenia ze stadem ptak�w. - A kim jest Marder? - John Marder nadzorowa� projektowanie i konstrukcj� odrzutowca N-22, zanim zosta� dyrektorem naczelnym. Na tej podstawie mog� si� domy�la�, �e kt�ra� z tych maszyn dozna�a powa�nej awarii. Skr�ci�a z g��wnej drogi i zatrzyma�a w�z w cieniu hali 64. Szare �ciany hangaru d�wiga�y si� ponad nimi ku niebu, prawie dwukilometrowej d�ugo�ci budynek mia� wysoko�� o�miopi�trowego bloku. Na asfalcie przed wej�ciem pi�trzy� si� stos ochraniaczy na uszy, kt�re technicy mieli obowi�zek wk�ada�, �eby nie og�uchn�� od panuj�cego wewn�trz huku. Singleton poprowadzi�a asystenta w�skim korytarzem biegn�cym pod �cianami dooko�a hali. Co kilkaset metr�w sta�y w nim stoliki i automaty do sprzeda�y kanapek oraz napoj�w. - Naprawd� nie mamy czasu, �eby napi� si� gor�cej kawy? - zapyta� Richman. Casey energicznie pokr�ci�a g�ow�. - W hangarach nie wolno pi� kawy. - Nie wolno? - j�kn��. - Dlaczego? R�wnie� z tego powodu, �e jest importowana? - Nie. Kawa dzia�a koroduj�co na aluminium. Podeszli do najbli�szych drzwi wiod�cych do hali produkcyjnej. Singleton otworzy�a je i wkroczy�a do �rodka. - Jezu! - szepn�� Richman. W blasku halogenowych lamp po�yskiwa�y kad�uby montowanych gigantycznych odrzutowc�w, w dw�ch rz�dach pod wspartym na masywnej kratownicy dachem sta�o pi�tna�cie maszyn znajduj�cych si� w r�nych stadiach produkcji. W najbli�szej, na wprost nich, montowano w�a�nie drzwi przedzia�u baga�owego. Wok� p�katych kad�ub�w wznosi�y si� rusztowania, pod nimi na betonowej pod�odze widnia� istny g�szcz kabli wij�cych si� mi�dzy jaskrawoniebieskimi stela�ami pe�nymi zadziwiaj�cych narz�dzi. Richman stan�� obok pierwszego z nich i z rozdziawionymi ustami popatrzy� w g�r�. Szkielet na s�siednim rusztowaniu mia� szeroko�� sporego domu i wznosi� si� na pi�� pi�ter w g�r�. - Niesamowite - mrukn��, po czym wskazuj�c �w gigantyczny element, zapyta�: - To skrzyd�o? - Statecznik pionowy. - Co? - Ogon samolotu, Bob. - To jest ogon?! Casey przytakn�a ruchem g�owy. - Skrzyd�o le�y tam. - Wskaza�a w g��b hali. - Ma prawie osiemdziesi�t metr�w d�ugo�ci, jest niemal tak wielkie, jak boisko pi�karskie. Rozleg� si� sygna� klaksonu. Jedna z olbrzymich suwnic zacz�a powoli jecha�. Richman wyci�gn�� szyj� i wyjrza� spod kad�uba. - To pa�ska pierwsza wizyta w hali monta�owej? - Tak... - Z wyra�nym oszo�omieniem rozgl�da� si� na wszystkie strony. - To niesamowite! � S� gigantyczne, prawda? � Dlaczego wszystkie elementy s� pomalowane na ten jaskrawy ��ty kolor? - Pokrywamy je �ywic� epoksydow� w celu zabezpieczenia przed korozj�. P�aty aluminiowego poszycia te� s� polewane epoksydem, �eby nie uleg�y uszkodzeniu w trakcie monta�u. S� bardzo drogie i poleruje si� je dopiero po zako�czeniu prac. Dlatego na tym etapie, przed przekazaniem gotowego samolotu do lakierni, wszystkie elementy kad�uba maj� taki kolor. - To rzeczywi�cie niewiele przypomina zak�ady General Motors - mrukn�� Richman, bez przerwy rozgl�daj�c si� dooko�a. - No jasne. W por�wnaniu z tymi maszynami samochody to niemal zabaweczki. Spojrza� na ni�, jak gdyby ura�ony. - Zabaweczki? - Prosz� tylko pomy�le�. Pontiac sk�ada si� z pi�ciu tysi�cy cz�ci i mo�e by� zmontowany w ci�gu dw�ch zmian, czyli przez szesna�cie godzin. Co to jest?! Te olbrzymy - wskaza�a r�k� szkielet kad�uba, pod kt�rym stali - to zupe�nie co innego. Ka�dy samolot sk�ada si� z miliona cz�ci, a jego monta� zajmuje siedemdziesi�t pi�� dni. Nie ma na �wiecie drugiego takiego wyrobu, kt�ry by�by por�wnywalny z pasa�erskim odrzutowcem pod wzgl�dem z�o�ono�ci. Nic nie mo�e si� z nim r�wna�. W dodatku �aden produkt nie musi si� odznacza� a� tak wielk� odporno�ci�. Prosz� wzi�� tego pontiaca i je�dzi� nim po ca�ych dniach, od rana do wieczora. Co si� stanie? Ju� po kilku miesi�cach b�dzie si� nadawa� na z�om. Nasze samoloty s� projektowane przy za�o�eniu dwudziestoletniej bezawaryjnej s�u�by w powietrzu, a przy uwzgl�dnieniu remont�w powinny wytrzyma� dwa razy d�u�ej. - Czterdzie�ci lat? - zdumia� si� Richman. - Naprawd� konstruujecie je tak, aby wytrzyma�y czterdzie�ci lat? Casey energicznie pokiwa�a g�ow�. - Do tej pory na ca�ym �wiecie lata jeszcze wiele maszyn typu N-5, a ich produkcj� zako�czono w roku tysi�c dziewi��set czterdziestym sz�stym. Zespo�y serwisowe maj� pod opiek� samoloty, kt�re czterokrotnie przekroczy�y zak�adany limit niezawodno�ci, to znaczy przelata�y tyle kilometr�w, jakby by�y u�ywane od osiemdziesi�ciu lat. Maszyny Nortona s� naprawd� do tego zdolne. Pod tym wzgl�dem dor�wnuj� im jedynie konstrukcje Douglasa, �aden inny typ samolotu nie ma tak olbrzymiej niezawodno�ci. Chyba rozumie pan, co to dla nas oznacza? - O rety - sykn�� Richman, prze�ykaj�c �lin�. - We w�asnym gronie nazywamy zak�ady ptasi� ferm�-ci�gn�a Casey. - Jest tak rozleg�a, �e podczas pierwszej wizyty trudno sobie nawet wyobrazi� jej skal�. - Wskaza�a nast�pny samolot po prawej stronie, przy kt�rym, w r�nych cz�ciach kad�uba, pracowa�o par� kilkuosobowych brygad. �wiat�a przeno�nych lamp odbija�y si� od metalowych element�w. - Jak pan s�dzi, ilu technik�w zajmuje si� obecnie t� maszyn�? - No... raczej niewielu. - Zar�czam, �e m�g�by pan w sumie naliczy� oko�o dwustu os�b. To znaczy tyle, �eby obsadzi� ca�� lini� monta�ow� w fabryce samochod�w. A w tej hali przeprowadza si� tylko jeden etap monta�u, gotowy samolot uzyskuje si� po przej�ciu pi�tnastu etap�w. Obecnie w tym jednym hangarze pracuje pi�� tysi�cy ludzi. - Nie do wiary. - Richman pokr�ci� g�ow�. - Wcale ich nie wida�. Hala wygl�da na opustosza��. - Niestety, to prawda. Monta� tych wielkich odrzutowc�w prowadzony jest z wykorzystaniem zaledwie sze��dziesi�ciu procent mocy produkcyjnych. W dodatku na tym etapie mamy trzy ptaszki bia�oogoniaste. - Co to znaczy? - Budujemy je poza pul� zam�wie�. Staramy si� utrzymywa� produkcj� na minimalnym poziomie, a i tak nie udaje nam si� zgromadzi� niezb�dnej liczby zam�wie�. Zapotrzebowanie na samoloty w rejonie Pacyfiku stale ro�nie, ale na tym rynku dominuj� Japo�czycy. Podobno ich maszyny s� jeszcze wytrzymalsze od naszych. Jak pan widzi, konkurencja jest nadzwyczaj silna. T�dy prosz�. Szybko ruszy�a na g�r� schodkami biegn�cymi wzd�u� �ciany. Richman poszed� za ni�, b�bni�c pi�tami po metalowych stopniach. Weszli na podest, z kt�rego prowadzi�y nast�pne schodki. - Opowiadam o tym wszystkim - m�wi�a Singleton - �eby cho� troch� wprowadzi� pana w sprawy, o kt�rych b�dzie mowa na zebraniu. Wk�adamy mn�stwo wysi�ku w budow� samolot�w i wszyscy pracownicy zak�ad�w s� niezwykle dumni z tego, co wytwarzaj�. Prosz� si� wi�c nie dziwi�, �e z wielk� niech�ci� przyjmujemy wie�ci o jakichkolwiek wypadkach. Dotarli wreszcie na w�ski metalowy chodnik biegn�cy pod dachem wzd�u� ca�ej hali. Przed nimi ukaza�o si� obszerne, przeszklone pomieszczenie, jak gdyby zawieszone ponad przestrzeni� hangaru. Si�gaj�c do klamki drzwi, Casey oznajmi�a: - A to jest nasza sala odpraw. SALA ODPRAW GODZINA 7.01 Singleton obrzuci�a znajome wn�trze takim spojrzeniem, jakby patrzy�a na nie oczyma Richmana: pod�oga pokryta szar� syntetyczn� wyk�adzin�, du�y okr�g�y st� o laminowanym blacie, krzese�ka na ramach z metalowych rurek. Na wielkiej tablicy by�y rozpi�te r�ne komunikaty, mapy, rysunki techniczne i schematy monta�owe. Panoramiczne okno wychodzi�o na rozleg�� hal� w dole. Przy stole siedzia�o ju� pi�ciu m�czyzn w samych koszulach i krawatach, sekretarka trzyma�a notatnik. John Marder mia� na sobie elegancki granatowy garnitur. Singleton zaskoczy�a jego obecno��, gdy� dyrektor sporadycznie bra� udzia� w zebraniach IRT. Ten czterdziestoparoletni m�czyzna o �niadej cerze, z du�ymi zakolami �ysiny i g�adko do ty�u za