1697

Szczegóły
Tytuł 1697
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1697 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1697 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1697 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Nelson De Mille "SZKO�A WDZI�KU" Tom II Prze�o�y� ANDRZEJ SZULC Tytu� orygina�u THE CHARM SCHOOL Opracowanie graficzne ADAM OLCHOWIK Redaktor JOANNA WR�BLEWSKA Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR Copyright (c) 1988 by Nelson DeMille Cover illustration used by John Knights. By arrangement with Harper Collins For the Polish edition Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Published in cooperation with Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o. ISBN 83-7082-089-1 Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1993. Wydanie I Sk�ad: Zak�ad Fototype w Milan�wku Druk: Drukarnia Wojskowa w �odzi CZʌ� IV Gdziekolwiek trafisz, podr�uj�c po Zwi�zku Sowieckim, zajrzyj do tego przewodnika. Znaj- dziesz w nim adresy najbli�szych oboz�w, wi�zie� -i szpitali psychiatrycznych. *Komunizm buduj� niewolnicy... Odwied� ich! Avraham Shifrin Przewodnik po sowieckich wi�zieniach i obozach koncentracyjnych 31 Szko�a Wdzi�ku - powt�rzy�a Lisa. - Szko�a Wdzi�ku pani Iwanowej. - Tak. - Miejsce, o kt�rym wspomina� Gregory Fisher - m�wi�a dalej, jakby sama do siebie. - Miejsce, sk�d uciek� major Dodson i o kt�re zahaczyli�my w drodze do Mo�ajska... Teraz b�dziemy mieli okazj� bli�ej mu si� przyjrze�, prawda? - Tak. B�d� ci� na pewno wypytywa� - doda� Hollis - wi�c im mniej wiesz, tym lepiej. - Wypytywa� mnie? B�d� przes�uchiwana? - Tak. - Poczu� zaciskaj�ce si� na jego d�oni jej palce. - Po prostu przygotuj si� na pewne nieprzyjemno�ci - powiedzia�. - B�d� dzielna. Wzi�a g��boki oddech i skin�a g�ow�. Marczenko odwr�ci� si� w fotelu i u�miechn��. - To nie Szeremietiewo - rzuci�. - Ale i tak o tym wiedzieli�cie. - Job twoju mat' - powiedzia� Hollis. - Job twoju mat' - zgodzi�a si� Lisa. - Fuck you - zrewan�owa� si� Marczenko. Mi�dzy fotelami pokaza�a si� twarz Wadima. Popatrzy� na Sama i Lis� i przeci�gn�� d�oni� po gardle. Helikopter wci�� zbli�a� si� do l�dowiska, kt�re jak zauwa�y� Hollis, znajdowa�o si� na poro�ni�tej wysok� ��t� traw� naturalnej polanie. Na jej po�udniowym skraju sta�a drewniana chata, kt�r� ogl�da� na zdj�ciu satelitarnym. Bieg�a od niej na po�udnie ledwo widoczna mi�dzy koronami drzew w�ska alejka, kt�ra ko�czy�a si� po mniej wi�cej stu metrach przy g��wnej obozowej drodze. 7 Wi�ksza cz�� po�o�onego na obszarze jednego kwadratowego kilometra obozu, zorientowa� si� Hollis, nie by�a wcale lepiej widoczna z wysoko�ci kilkuset metr�w ni� z satelity wisz�cego kilkaset kilomet- r�w nad Ziemi�. Ale poniewa� nieraz ju� przygl�da� si� Ziemi z powietrza, m�g� wyrobi� sobie pewne zdanie o tym, co znajduje si� na dole. Wewn�trz ogrodzenia otacza�a ob�z �wirowana alejka, s�u��ca prawdopodobnie zaopatrzeniu wie� stra�niczych. �rodkiem bieg�a kr�ta, dwupasmowa asfaltowa droga, dziel�ca ob�z, z grubsza rzecz bior�c, na cz�� wschodni� i zachodni�. Dociera�a do g��wnej bramy i stanowi�a w�a�ciwie przed�u�enie drogi, w kt�r� skr�cili, jad�c z pola bitwy pod Borodinem. Kiedy zeszli na wysoko�� oko�o trzydziestu metr�w, zobaczy� stoj�cy przy g��wnej drodze, w �rodku obozu, ponury budynek z betonu, w kt�rym mie�ci�o si� prawdopodobnie dow�dztwo. Troch� dalej sta� d�ugi drewniany, kryty zielonym dachem dom, kt�rego przeznaczenia nie potrafi� si� domy�li�. W pewnej odleg�o�ci od tych dw�ch budynk�w ujrza� kolejn� polan�, tym razem b�d�c� dzie�em ludzkich r�k - prostok�tny plac wielko�ci boiska do gry w pi�k� no�n�, gdzie wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa odbywa�y si� mecze, a ponadto apele i parady, bez kt�rych nie spos�b sobie wyobrazi� �ycia w �adnej szkole ani obozie karnym. Faktycznie, kiedy helikopter zszed� troch� ni�ej, dostrzeg� trybuny, kt�re mog�y pomie�ci� oko�o- pi�ciuset os�b. Za boiskiem, tu� przy po�udniowej granicy obozu widnia�y metalo- we dachy d�ugich, przypominaj�cych baraki budynk�w, w kt�rych m�g� by� zakwaterowany oddzia� Stra�y Granicznej KGB. Hollis naszkicowa� w pami�ci mapk� ca�ego obozu, staraj�c si� nie zapomnie� o �adnym szczeg�le. Kiedy znajdowali si� na wysoko�ci oko�o pi�tnastu metr�w, jego wzrok przyku�o co� dziwnego. Patrz�c na korony drzew mi�dzy budynkiem dow�dztwa a barakami, zorientowa� si�, �e widzi wielk� sie� kamufla�ow�, rozci�gaj�c� si� na obszarze mniej wi�cej jednego akra i rozpi�t� na �ywych sosnach, kt�rych szczyty znajdowa�y si� powy�ej niej. Podstawowa zasada walki i rekonesansu powie- trznego g�osi, �e ani zdj�cia, ani loty zwiadowcze nigdy nie zast�pi� relacji naocznego �wiadka. U�wiadomi� sobie, �e jemu w�a�nie przy- pad�a ta rola. Helikopter siad� na pokrytym �niegiem l�dowisku. Drugi pilot wyci�gn�� pistolet i odsun�� drzwi. Pierwszy wysiad� Marczenko, za nim Wadim. Drugi pilot machn�� pistoletem w stron� Lisy. Wzi�a swoj� torb� i ikon� i zeskoczy�a na d�, nie korzystaj�c z pomocy 8 Marczenki, kt�ry wyci�gn�� do niej r�k�. Drugi pilot utkwi� wzrok w Hollisie. - Gdzie zamierza�e� porwa� ten helikopter? - zapyta�. - Nie tw�j interes. - Mo�e do ameryka�skiej ambasady? - Drugi pilot zerkn�� na swego koleg�. - �aden z nas nie zgodzi�by si� tam lecie�. Hollis wzi�� w skute kajdankami r�ce swoj� torb�. Wsta�, chyl�c g�ow� w niskiej kabinie. - Wtedy zabi�bym was obu i sam poprowadzi� helikopter. Drugi pilot odsun�� si� od Hollisa. - Prawdziwy z ciebie morderca. - Bynajmniej. Jestem oficerem ameryka�skich si� powietrznych. Zosta�em porwany. Drugi pilot rozszerzy� oczy ze zdumienia. - Naprawd�? - Wychod�! - wrzasn�� z zewn�trz Marczenko. - Zadzwo� do mojej ambasady i powiedz im, �e jest tutaj pu�kownik Hollis. Dopilnuj�, �eby�cie obaj, ty i tw�j kolega, dostali po pi��dziesi�t tysi�cy rubli. Drugi pilot ponownie obejrza� si� przez rami�. - Ruszaj - powiedzia�. Hollis stan�� w otwartych drzwiach. - Nie powiniene� �ama� nadgarstka temu facetowi - szepn�� drugi pilot. - Wiesz, kim s� ci dwaj? - Przewodnikami Intouristu. Pami�taj o mojej ofercie - powie- dzia� Hollis i zeskoczy� na ziemi�. Marczenko, Lisa i Wadim stali obok zi�a-6, pojazdu Armii Czerwonej, kt�ry przypomina� ameryka�skiego jeepa, cho� by� od niego troch� wi�kszy. Hollis us�ysza� warkot odlatuj�cego helikoptera i poczu� popychaj�cy go do przodu podmuch �opat wirnika. Marczenko otworzy� tylne drzwi zi�a. - Najpierw pu�kownik Hollis, potem Wadim, a potem pani Rhodes. Hollis podsun�� Marczence pod nos swoje skute kajdankami r�ce. - Zdejmij je. Grubas pokr�ci� g�ow�. - Niech pan wsiada - rozkaza�. - Wsi�d� pierwsza - powiedzia� Lisie Hollis. Wskoczy�a do �rodka i kiedy Wadim chcia� wsun�� si� za ni�, Hollis odepchn�� go ramieniem i usiad� obok niej. Wadim usadowi� si� obok niego. 9 - St�uk� ci g�b� na miazg� - powiedzia� po rosyjsku. - Kt�r� r�k�? - Ty gnoju... - Prosz�! - zawo�a� Marczenko. - Dosy� tego! - Usiad� obok kierowcy. - Do dow�dztwa - poleci� kierowcy. Zi� ruszy� na prze�aj w stron� oddalonego mniej wi�cej o sto metr�w drewnianego domku. Hollis przyjrza� mu si� dok�adnie i domy�li� si�, �e by�a to pierwotnie chatka trapera - pozosta�o�� czas�w, kiedy mo�na by�o jeszcze spotka� w Rosji tych �yj�cych na marginesie cywilizacji samotnik�w. Ale teraz stercza�y nad ni� dwie anteny i s�u�y�a prawdopodobnie jako obs�uguj�ca l�dowisko stacja radiowa. Zi� wjecha� w w�sk� alejk�, kt�ra bieg�a przez ciemny sosnowy las. Lisa dotkn�a r�ki Sama. - B�d� dzielna - szepn�a mu do ucha. - Ju� jeste�. Dojechali do ko�ca alejki i skr�cili w g��wn� obozow� drog�. Hollis zauwa�y�, �e rosn�ce po jej obu stronach sosny by�y wysokie, si�gaj�ce pi�tnastu, dwudziestu metr�w, a ich ga��zie tak g�ste, �e na d� dociera�o bardzo ma�o �wiat�a. Tu i tam widzia� odchodz�ce od g��wnej drogi, wy�o�one drewnianymi palikami alejki. Prowadzi�y do zabudowa�, kt�rych nie widzia� z helikoptera. Ze zdziwieniem, ale bez zbytniego zaskoczenia ujrza� wy�aniaj�ce si� zza drzew ameryka�skie ranczo, a zaraz potem bia�y drewniany bungalow. W tych w�a�nie domach, pomy�la�, mieszkali najprawdopodobniej studenci Szko�y Wdzi�ku i ich ameryka�scy instruktorzy. Wzniesione w rosyjskim borze mia�y stworzy� iluzj�, kt�ra nada�a temu miejscu tak niepo- wtarzalny charakter. Lisa zauwa�y�a jeden z ameryka�skich dom�w. - Popatrz tam! - zawo�a�a. - Widz�. - Dziwne. Co to takiego? - �adnych pyta�. - Dobrze - odpar�a kiwaj�c g�ow�. Marczenko tak�e gapi� si� przez szyb�. - To rzeczywi�cie bardzo dziwne. - Zwr�ci� si� do Hollisa. - Wie pan, co to za miejsce? Hollis doszed� do wniosku, �e Marczenko, poza tym, �e kazano mu ich tu przywie��, niewiele wie o ca�ej sprawie. - To tajny ob�z szkoleniowy CIA - powiedzia�. - Jeste� aresztowany, Marczenko. Grubas odwr�ci� si� gwa�townie w fotelu i Hollis zorientowa� si� 10 po jego minie, �e rzekomy przewodnik Intouristu prawie mu uwierzy�. Co za kraj. W ko�cu twarz Marczenki wykrzywi�a si� w u�miechu. - Trzymaj� si� pana �arty - powiedzia�. - Niech mi pan powie, co to za budowle stoj� w tym lesie? - Ludzie nazywaj� je domami. - Tak? Widzia�em kiedy� na filmie ameryka�skie domy. To s� ameryka�skie domy. - Bardzo dobrze. Marczenko odwr�ci� si� z powrotem do przodu i nie odrywa� oczu od szyby. - Nie rozumiem, co jest tutaj grane - mrukn��. Hollis zauwa�y�, �e �nieg zatrzyma� si� g��wnie na ga��ziach drzew i niewiele spad�o go na poro�ni�t� mchem ziemi�. W tym miejscu, pomy�la�, panuje wieczny mrok. Nawet w letnie s�oneczne po�udnie dociera tutaj niewiele �wiat�a. - Nie widz� ani jednego cz�owieka - powiedzia�a Lisa. Hollis kiwn�� g�ow�. On tak�e nikogo nie zauwa�y� i zacz�a mu �wita� my�l, �e nikogo tu nie ma, �e wszyscy przeniesieni zostali w inne miejsce, tak jak to si� zdarzy�o, kiedy ameryka�ska ekspedycja ratowni- cza dotar�a do obozu jenieckiego w Son Tay w Wietnamie P�nocnym. Ale kiedy przyjrza� si� uwa�niej domom, zobaczy� zapalone tu i �wdzie �wiat�o i dym unosz�cy si� z komin�w. Nie, pomy�la�, oni wci�� tutaj s�. KGB b��dnie oceni�o sytuacj� i nie podj�o decyzji o likwidacji obozu. Jad�cy powoli zi� mija� po prawej stronie d�ugi, kryty zielonym dachem parterowy budynek, kt�ry Hollis widzia� z helikoptera. Drewniany i pomalowany na bia�o, mia� od frontu swojsko wygl�daj�c� werand�. Wisia�y na niej hu�tawki, a przy �cianie niedaleko drzwi wida� by�o czerwono-bia�y automat do coca-coli. Przez wielkie panoramiczne okno Hollis ujrza� stoj�cych w �rodku ludzi i wisz�c� na �cianie wielk� ameryka�sk� flag�. Nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e ogl�da ma�omiasteczkowy klub weteran�w wojennych, Veterans of Foreign Wars, i po chwili zobaczy�, �e si� nie myli. Nad podw�jnymi drzwiami widnia� napis: VFW POSTERUNEK 000 Po chwili zi� zatrzyma� si� przed budynkiem dow�dztwa, szarym pi�trowym gmachem z betonowych wielkich p�yt, na kt�rych widnia�y znajome p�kni�cia stanowi�ce znak firmowy miejscowego przemys�u budowlanego. Tu i �wdzie wystawa�y z betonu pr�ty zbrojeniowe, a zacieki rdzy zabarwi�y na pomara�czowo pokruszone p�yty. W zbitej 11 z dykty budce, po lewej stronie wej�cia sta� na posterunku �o�nierz Stra�y Granicznej KGB. Obok, w zielonym szynelu z czerwonymi pagonami KGB czeka� na nich pu�kownik Burow. Marczenko wyskoczy� z samochodu. - Chod�cie, chod�cie! - zawo�a�. - Nie wolno kaza� pu�kow- nikowi na nas czeka�. Wadim otworzy� tylne drzwi i wysiad�. W �lad za nim wyszli Hollis i Lisa. Burow zmierzy� ich d�ugim spojrzeniem. - To w�a�nie miejsce chcia� pan obejrze�, prawda, Hollis? - zapyta�. Hollis nie odpowiedzia�. - Dlaczego jest w kajdankach? - zwr�ci� si� Burow do Marczenki. - Pr�bowa� porwa� helikopter. - Marczenko zrelacjonowa� mu dr��cym g�osem wydarzenia na lotnisku i w helikopterze, przekr�caj�c nieco fakty. Burow spojrza� na spuchni�ty nadgarstek Wadima, teraz wielko�ci sporej pomara�czy, a potem rzuci� okiem na Hollisa, ale nic nie powiedzia�. Zauwa�y� trzyman� przez Lis� ikon�. - Gdyby by�a pani katoliczk� albo protestantk� - powiedzia� - wystarczy�by pani ma�y krzy�yk. - Roze�mia� si�, a Marczenko i Wadim zawt�rowali mu. - Id� do diab�a - odpowiedzia�a po rosyjsku Lisa. ^Burow uderzy� j� mocno w twarz, przewracaj�c na ziemi�. Sam pochyli� si�, �eby pom�c jej wsta�, i_w tym samym momencie Burow uderzy� go w szcz�k�, posy�aj�c na chwiejnych nogach do ty�u. Pod Hollisem ugi�y si� kolana. Usiad� na ziemi, ale szybko wsta�. Burow rozprostowa� praw� d�o�, obserwuj�c podnosz�cego si� Amerykanina. - To by�o za Lefortowo - oznajmi�. - W brzuch - powiedzia� po rosyjsku do Wadima. Wadim kopn�� go praw� stop� w splot s�oneczny. Hollis zgi�� si� wp�, ale nie upad�. Po chwili wyprostowa� si� i pr�bowa� z�apa� oddech. Jak w z�ym �nie zobaczy� zbli�aj�c� si� do niego zwalist� posta� Wiktora z "Lefortowa". - W jaja - us�ysza� g�os Burowa. Stopa Wiktora trafi�a go prosto w j�dra. Us�ysza� w�asny krzyk, a potem u�wiadomi� sobie, �e le�y, skr�caj�c si� z b�lu/ na zmarzni�tej ziemi. Doszed� go krzyk Lisy, a potem krzyk ucich� uci�ty przez odg�os uderzenia. Lisa, trzymaj�c si� za brzuch, upad�a obok niego. Oczy mia�a zasnute b�lem. 12 Wiktor da� przez niego krok i Hollisowi uda�o si� owin�� jego praw� kostk� �a�cuchem od kajdanek. Szarpn�� do ty�u i olbrzym run�� na ziemi�, uderzaj�c o ni� z g�uchym �omotem. Burow ruszy� w stron� Hollisa, ale omin�� go i kopn�� w bok swoim ci�kim buciorem Lis�, kt�ra krzykn�a z b�lu. - Dalej chcecie udawa� bohater�w? - zapyta�. Postawi� but na g�owie Lisy. - Nie? To wstawajcie. Hollis podni�s� si� jednocze�nie z Wiktorem, kt�ry poci�gn�� Lis� za ko�nierz stawiaj�c j� na nogi. - Rozepnij mu kajdanki - zwr�ci� si� Burow do Marczenki. Lisa ruszy�a chwiejnym krokiem w stron� Hollisa, ale Burow odepchn�� j�. - Ten samoch�d - zwr�ci� si� po rosyjsku do Marczenki - zawiezie was i waszego podw�adnego do centrali, gdzie przedstawicie pe�ny raport. Je�li kiedykolwiek pi�niecie cho�by s�owo o tym, co tu widzieli�cie, czeka was kula w �eb. Odmaszerowa�. Marczenko i Wadim zasalutowali, zrobili w ty� zwrot i wsiedli do zi�a. - Wejd�cie do �rodka - powiedzia� Burow, zwracaj�c si� do Sama i Lisy. Stra�nik otworzy� drzwi. Eskortowani z ty�u przez Burowa i Wik- tora Hollis i Lisa weszli do pomieszczenia przypominaj�cego �wietlic� albo raczej poczekalni�. Naprzeciwko drzwi siedzia� za biurkiem oficer dy�urny. Na widok Burowa wsta�. - Zostawcie tutaj wasze torby i ten przedmiot kultu - rozkaza� Burow. Stawiaj�c na pod�odze swoj� torb� Hollis dostrzeg� za otwartymi drzwiami z lewej strony central� telefoniczn� i radiostacj�. - Zdejmijcie teraz p�aszcze i buty - powiedzia� Burow. Sam i Lisa wykonali polecenie. Oficer dy�urny po�o�y� p�aszcze i obuwie na biurku i sprawdzi� je. Wiktor rozlu�ni� krawat Hollisa, zdj�� go i schowa� do kieszeni. Rozpi�� Hollisowi pasek, rzuci� go na biurko, a potem zabra� mu zegarek i za�o�y� go sobie na r�k�. - T�dy - warkn�� Burow, ruszaj�c d�ugim korytarzem na ty�y budynku. Eskortuj�cy ich �o�nierz Stra�y Granicznej z odbezpieczonym AK-47 otworzy� jedne ze stalowych drzwi i wepchn�� do �rodka Lis�. - Rozbierz si� - rzuci� jej Burow - i czekaj na stra�niczk�, kt�ra ci� przeszuka. Albo je�li masz trucizn�, �eby ze sob� sko�czy�, zr�b to przed jej przyj�ciem. Zosta�o ci tylko kilka minut. - Jeszcze nie sko�czy�em z tob�, ty dziwko - sykn�� po rosyjsku Wiktor. 13 Burow otworzy� nast�pne drzwi. Wepchn�� Hollisa do niewielkiej, pozbawionej okien celi i wszed� za nim do �rodka. - Powiniene� wiedzie� - oznajmi� - �e jestem tutaj komendan- tem. Przez ca�e dziesi�� lat, odk�d sprawuj� t� funkcj�, nikomu nie uda�o si� st�d uciec. A potem zrobi� to Dodson i dw�ch moich ludzi zosta�o zamordowanych. - Rzuci� gro�ne spojrzenie Hollisowi. - Wiem, �e to ty ich zabi�e�, i s�dz�, �e ty i tw�j �ydowski przyjaciel, Alevy, wiecie o tym miejscu zdecydowanie za du�o. Prawda? Nie doczekawszy si� odpowiedzi, uderzy� Hollisa w �o��dek. - Powiem ci co� jeszcze, cwaniaku - powiedzia�, kiedy Hollis si� wyprostowa�. - Od pierwszej chwili, kiedy zobaczy�em ciebie i twoj� zasmarkan� przyjaci�k�, chcia�em was tutaj mie�. W centrali twierdzili, �e to niemo�liwe, ale przedstawi�em im plan, w jaki spos�b mo�na porwa� dw�jk� ameryka�skich dyplomat�w. Ocenili go bardzo wysoko. W�a�nie w tej chwili zawiadamiamy ambasad� ameryka�sk� o waszej �mierci w katastrofie helikoptera. Wasze spopielone szcz�tki... w rzeczywisto�ci cia�a dwojga wi�ni�w... zbiera si� teraz z miejsca wypadku. Nikt nie wie, �e tutaj jeste�cie, Hollis. Nikt was nie szuka. Jeste�cie teraz w moim r�ku i jeste�cie martwi. Hollis pr�bowa� zebra� my�li. Doszed� do wniosku, �e Burow wpad� w tarapaty i stara si� teraz odkupi� swoje winy wobec zwierzchnik�w. Jak na razie, sz�o mu nie�le. - Rozbierz si� - warkn�� Burow - i oddaj ubranie Wiktorowi. Hollis zdj�� garnitur, koszul� i bielizn�, wr�czaj�c po kolei ka�d� sztuk� garderoby Wiktorowi pod wycelowan� we� luf� ka�asznikowa. - Je�li znajd� tu jakie� wasze g�upie szpiegowskie gadgety - powiedzia� Burow - zadusz� ci� w�asnymi r�koma. Nied�ugo przy�l� kogo�, kto sprawdzi, czy nie chowasz niczego w ty�ku. Witaj w Szkole Wdzi�ku, Hollis. Rosjanie wyszli z celi. Drzwi zatrzasn�y si� i Hollis us�ysza� zgrzyt zasuwanego rygla. Stoj�c nago w celi rozejrza� si� woko�o. Z czterech stron otacza�y go �ciany z surowego betonu. W pomieszczeniu o powierzchni oko�o dziewi�ciu metr�w kwadratowych nie by�o �adnego okna, a jedyne o�wietlenie dawa�a s�aba, os�oni�ta krat� �ar�wka, schowana w za- g��bieniu sufitu. Gdzie� tam na g�rze zainstalowana by�a tak�e niewidoczna, �ledz�ca go mikrokamera. W ca�ej celi nie by�o ani jednego mebla i z tego, co widzia�, nie dzia�a�o �adne ogrzewanie. W k�cie po lewej stronie na wysoko�ci oko�o metra wystawa� ze �ciany kran. Pod nim znajdowa� si� otw�r odp�ywowy. Hollis odkr�ci� kran i zmy� krew z ust, a potem ochlapa� 14 twarz wod�. Poczu�, �e ma spuchni�t� szcz�k� i obluzowany jeden z�b. Zacz�y mu tak�e puchn�� j�dra i poczerwienia� brzuch. Umy� r�ce, a potem wypi� troch� wody, ale podesz�a mu do gard�a i wyplu� j� z powrotem. Drzwi otworzy�y si� i do �rodka weszli dwaj m�czy�ni w cywilnych ubraniach. Jeden z nich przeszuka� go, podczas gdy drugi celowa� do niego z pistoletu. Potem obaj wyszli. Hollis sta� po�rodku zimnej betonowej celi. Sp�dzi� kiedy� dziesi�� nieprzyjemnych dni w wi�zieniu, mieszcz�cym si� w bardzo podobnym do tego budynku, w o�rodku szkoleniowym wywiadu na p�nocno- -zachodnich obrze�ach Waszyngtonu. Nazywali je �ubianka Zach�d. Przez pierwsze dni trwa�a tam, tak jak trwa� b�dzie prawdopodobnie tutaj, "terapia szokowa": upokarzaj�ce traktowanie, psychologiczne tortury i fizyczne zn�canie si�. To zmi�kcza delikwenta, pozbawia go godno�ci w�asnej i przygotowuje na najgorsze. Potem oprawcy zo- stawiaj� go w spokoju, �eby wszystko sobie przemy�la�, ale upragniona samotno�� szybko zamienia si� w og�upiaj�c� izolacj�. A kiedy wi�zie� zaczyna marzy� o tym, �eby zobaczy� i us�ysze� jak�kolwiek ludzk� istot�, prowadz� go na przes�uchanie, podczas kt�rego zachowuj� si� stosunkowo �agodnie. Cz�owiek zaczyna ich lubi� za to, �e w og�le pozwalaj� mu jeszcze �y�. Zaczyna m�wi�, ciesz�c si�, �e kto� dotrzymuje mu towarzystwa. Kiedy powie wszystko, wysy�a si� go do normalnego obozu albo rozstrzeliwuje. To, �e wiedzia�, jaki czeka go los, pomy�la� Hollis, by�o mo�e przydatne, ale nie przynosi�o �adnej ulgi. Zadowolony by�, �e Lisa nie przesz�a pe�nego szkolenia. Podszed� do �ciany, kt�ra dzieli�a ich cele, i postuka� w ni� d�oni�, ale beton by� gruby i nie us�ysza�,�adnej odpowiedzi. Usiad� w k�cie opieraj�c plecy o ciep�� �cian�. Podci�gn�� do siebie kolana, owin�� je ramionami i zapad� w niespokojny sen. Kiedy wydawa�o mu si�, �e min�y dwa dni, drzwi si� otworzy�y. Kto� rzuci� na pod�og� zwini�te w k��b ubranie i zamkn�� drzwi. Hollis odnalaz� niebieski dres i skarpetki, ale �adnego obuwia. Ubra� si� i wypi� troch� wody. Czu� si� bardzo os�abiony. �ar�wka nad jego g�ow� zgas�a i otoczy�a go ciemno��. Zauwa�y�, �e �wiat�o zapala si� i ga�nie w nieregularnych odst�pach i bez �adnej okre�lonej przyczyny - chyba tylko po to, by rozregulowa� jego zegar biologiczny. Pochodzi� chwil� w ciemno�ci, a potem zwin�� si� w k��bek i zasn�� w nowym ubraniu. 15 Kiedy wydawa�o mu si�, �e min�y trzy dni, drzwi otworzy�y si� ponownie i do �rodka wlecia� �piw�r, a w �lad za nim ugotowany, paruj�cy w ch�odnym powietrzu kartofel. Hollis wbi� w niego oczy, ale nie poruszy� si�, dop�ki w drzwiach sta� Rosjanin. - Jak si� czujesz? - zapyta� po rosyjsku stra�nik. - Doskonale. Stra�nik parskn�� �miechem. - �it budiesz, no jebat nie zachoczesz - rzuci� mu, powtarzaj�c tradycyjne powitanie, z kt�rym spotykaj� si� wi�niowie Gu�agu. "B�dziesz �y�, ale odechce ci si� pieprzy�". Nie przestaj�c si� �mia� zamkn�� drzwi. Kiedy Hollis ruszy� w stron� kartofla, zgas�o �wiat�o i musia� go szuka� na czworakach. Wsun�� si� do �piwora, �eby zachowa� ciep�o, i powoli �u� mi�kki mi��sz. Po kilku godzinach drzwi otworzy�y si� ponownie. - Wstawaj! Wychod�! - krzykn�� po rosyjsku stra�nik. Hollis podni�s� si�, wyszed� z celi i ruszy� za stra�nikiem, najpierw d�ugim korytarzem, a potem w�skimi betonowymi schodami w g�r�. Wprowadzono go do ma�ej sali i natychmiast zorientowa� si�, �e czeka go proces. Po drugiej stronie sali siedzia�o za d�ugim sto�em, wlepiaj�c w niego oczy, pi�ciu umundurowanych oficer�w KGB. W �rodku zobaczy� Burowa, kt�ry wydawa� si� tu najwa�niejszy. Na twarzach pozosta�ej czw�rki malowa�a si� typowo rosyjska oboj�tno��. Na �cianie nad sto�em wisia� portret Feliksa Dzier�y�skiego, za�o�yciela tajnej policji, a obok niego kolorowa fotografia cz�owieka, w kt�rym Hollis rozpozna� obecnego przewodnicz�cego KGB. Wy�ej znajdowa� si� du�y obraz przedstawiaj�cy miecz i tarcz�, oficjalny emblemat Komitetu Bezpiecze�stwa Pa�stwowego. Hollis zauwa�y�, �e w pokoju nie by�o sowieckiej flagi ani portretu �adnego przyw�dcy pa�stwowego czy partyjnego. Symbolika by�a oczywista: Komitet sam stanowi� obowi�zuj�ce go prawa. Spostrzeg� s�cz�ce si� przez okno s�abe s�oneczne �wiat�o; pora dnia by�a raczej p�na ni� wczesna. - Siadaj! - warkn�� stra�nik KGB. Hollis usiad� na drewnianym krze�le naprzeciwko pi�ciu m�czyzn. - Obecny tutaj specjalny trybuna� Komitetu Bezpiecze�stwa Pa�stwowego - odezwa� si� po rosyjsku Burow ze swego miejsca - powo�any zosta� w celu os�dzenia pu�kownika Samuela Hollisa z ameryka�skich si� powietrznych, oskar�onego o zamordowanie szeregowego Niko�aja Kulniewa oraz szeregowego Michai�a Ko�oti�o- wa, funkcjonariuszy Departamentu Stra�y Granicznej KGB. - Burow 16 przedstawi� daty i okoliczno�ci. - Pu�kowniku Hollis, czy przyznaje si� pan do winy? - zapyta�. Stoj�cy za Hollisem stra�nik kopn�� w krzes�o i Hollis wsta�. - Przyznaj� si� - powiedzia�. Je�eli nawet zaskoczy�o to Burowa i czterech pozosta�ych, to nie dali po sobie nic pozna�. - Czy oskar�ony chce z�o�y� jakie� wyja�nienia albo powiedzie� co� na swoj� obron�? - Nie. Burow odchrz�kn��. - Bardzo dobrze - rzek�. - Skoro oskar�ony nie ma nic na swoj� obron�, w takim razie ten trybuna� mo�e wyda� tylko jeden wyrok w sprawie o morderstwo funkcjonariusza KGB, a mianowicie wyrok �mierci przez rozstrzelanie. Burow przyjrza� si� bacznie Hollisowi, kt�ry nie spu�ci� oczu. - Masz napisa� pe�ne zeznanie na temat zbrodni, za kt�r� zosta�e� skazany - ci�gn�� dalej Burow. - Je�li oka�e si� ono zadowalaj�ce, pozwolimy ci napisa� apelacj� do przewodnicz�cego Komitetu Bezpie- cze�stwa Pa�stwowego. Je�li apelacja zostanie odrzucona, wyrok b�dzie ostateczny i odb�dzie si� egzekucja. Zrozumia�e�? - Tak. - Zabra� wi�nia do celi. Wprowadzi� nast�pnego wi�nia. Stra�nicy popchn�li Hollisa w stron� wyj�cia. Drzwi otworzy�y si� i ukaza�a si� w nich ubrana w szary wi�zienny str�j Lisa. By�a blada, roztrz�siona i zdezorientowana. - Przyznaj si� do winy. B�d� dzielna. Kocham ci� - powiedzia� jej Hollis. Odwr�ci�a ku niemu g�ow�, jakby pr�bowa�a zlokalizowa� jego g�os, ale w tej samej chwili stra�nicy wypchn�li Hollisa na korytarz. Odprowadzono go z powrotem do celi na parterze. Panowa�a w niej ciemno��, ale po chwili zapali�o si� �wiat�o i zobaczy� le��cy na pod�odze blok do pisania. Ukl�k� i podni�s� go. Obok le�a� ameryka�- ski d�ugopis. Usiad� na �piworze i po�o�y� na kolanach blok. Instrukcje, kt�re otrzyma� jako pracownik wywiadu, by�y wa�niejsze od regulaminu, kt�ry obowi�zywa� je�ca wojennego. Wolno mu by�o przyzna� si� do wszystkiego i napisa�, co tylko sobie �yczy� przeciwnik, byle tylko nie nara�a� w ten spos�b drugiego wi�nia i nie wyjawia� informacji, kt�re zagra�a�yby bezpiecze�stwu kraju b�d� wystawia�yby na szwank bie��ce operacje. M�wi�c w skr�cie, mia�, je�li oka�e si� to konieczne, �piewa� tak, jak mu zagraj�. 17 2 - Szko�a Wdzi�ku - tom 2 Jego pierwszym obowi�zkiem by�a ucieczka, a �eby jej dokona�, musia� dba� o jak najwi�ksz� sprawno�� cia�a i umys�u. Zapewniono go, �e je�li nie naruszy powy�szych instrukcji, to nic z tego, co podpisa�, napisa� lub powiedzia�, nie b�dzie wykorzystane przeciwko niemu po ewentualnym udanym powrocie. Przesz�o mu przez my�l, �e wola�by moraln� pewno�� i proste ograniczenie si� do podania nazwiska, stopnia i numeru s�u�bowego. Ale od dawna nie by� ju� pilotem, a w tym nowym fachu nie mog�o by� mowy o pewno�ci, zar�wno moralnej, jak i ka�dej innej. Zacz�� pisa� zeznanie. Zdecydo- wa� si� na rosyjski, by w razie gdyby pojawi�y si� jakie� niezgodno�ci, m�c z�o�y� je na karb niedostatecznej znajomo�ci j�zyka. Wiedzia�, �e je�li tylko b�d� mieli czas, ka�� mu wielokrotnie pisa� wszystko od nowa. Rosjanie traktowali s�owo pisane bardzo powa�nie i podobnie jak kiedy� prawos�awni mieli prawdziw� obsesj� na punkcie przyznania si� do winy; st�d bra�y si� legendarne pisemne zeznania, kt�re wycieka�y z �ubianki. Podejrzewa� jednak, �e Burowowi zale�y przede wszystkim na szybkim przes�uchaniu, podczas kt�rego b�dzie si� stara� dowiedzie�, jak daleko si�ga wiedza Hollisa i Alevy'ego i co wiedz� w Waszyngtonie. Zaduma� si� nad specyficzn�, obowi�zuj�c� tutaj kolejno�ci� dzia�a� prawnych: najpierw proces, potem zeznanie, a na samym ko�cu przes�uchanie. Ale w gruncie rzeczy nie mia�o to znaczenia. Na samym ko�cu i tak czeka� go strza� w ty� g�owy. Przerwa� na chwil�, �eby zebra� my�li, a potem pisa� dalej. Prawd� m�wi�c, nie by�o tego tak du�o. Usi�uj�c dowiedzie� si� czego� o Szkole Wdzi�ku trafi� na dw�ch stra�nik�w i zastrzeli� ich. Przypad- kowy widok spalonej Jab�onii sprawi�, �e nie odczuwa� moralnych obiekcji, kiedy przysz�o mu zdradzi� ludzi, kt�rzy i tak zostali ju� zlikwidowani. Wiedzia� tak�e, �e KGB oczekuje od niego nie tylko szczeg�owego opisu, ale r�wnie� filozoficznej motywacji w�asnego post�powania i u�wiadomienia sobie u�omno�ci, wynikaj�cej z faktu, �e urodzi� si� na zgni�ym Zachodzie. No i oczywi�cie przeprosin. Podczas pobytu w waszyngto�skiej �ubiance napisa� kilka pr�bnych zezna�, ale nie chcia� sprawia� wra�enia, �e jest w tej dziedzinie kim� w rodzaju profesjonalisty. Zaczynaj�c now� stron� pomy�la� o �ubiance Zach�d, Szkole Wdzi�ku i innych przyk�adach obsesji, jak� przejawia�a i Moskwa, i Waszyngton na punkcie wzajemnego na�ladownictwa. Od dawna podejrzewa�, �e gdyby kt�ra� ze stron ostatecznie zwyci�y�a w przysz�ej wojnie, zwyci�zca osta�by si� z dotkliwym poczuciem straty, przeko- nany o bezcelowo�ci dalszych wysi�k�w. Przypomnia� sobie niemal rozczarowan� min� Burowa, kiedy Rosjanin wydawa� na niego wyrok 18 �mierci. Niew�tpliwie obie strony wynosi�y co� z ca�ego konfliktu, czerpi�c ze� pewien rodzaj nienaturalnej psychicznej energii. Zapisa� ca�y blok, a potem przeczyta� wszystko od pocz�tku. To by�o dobre zeznanie, mieszanina trudnych do obalenia fakt�w i trudnej do udowodnienia fikcji. Fakty, kt�re opisa�, i tak ju� by�y praw- dopodobnie znane Burowowi. Fikcj� stanowi�o stwierdzenie, �e telefon Grega Fishera do ambasady stanowi� pierwszy sygna� na temat ameryka�skich je�c�w wojennych w Rosji. Burow uwierzy w to, poniewa� chce w to wierzy�. Po dw�ch godzinach pracy nad zeznaniem Hollis z�o�y� pod nim podpis i wsun�� si� do �piwora. Przed oczyma stan�a mu Lisa, a potem zmusi� si�, �eby o niej nie my�le�. Ale i tak mu si� w ko�cu przy�ni�a, kiedy zapad� w niespokojny sen. Pi�tego albo sz�stego dnia, kiedy napisa� ju� trzeci� wersj� zeznania, drzwi do celi otworzy�y si� i do �rodka wszed� porucznik, kt�ry pe�ni� dy�ur pierwszego dnia. - Twoje zeznanie zosta�o zaakceptowane - powiedzia� po rosyj- sku. - Teraz napiszesz apelacj� od wyroku �mierci. Chod� ze mn�. Na p� zag�odzony Hollis uni�s� si� na chwiejnych nogach i wyszed� za porucznikiem na korytarz. Ten wskaza� mu drog� na ty�y budynku i pu�ci� przodem. Zwykle w tym w�a�nie momencie strzelano wi�niowi w kark. Nie potrafi� zrozumie�, dlaczego tak d�ugo przetrwa� ten dziwny zwyczaj egzekucji na korytarzu, zapocz�tkowany w latach trzydziestych na �ubiance. Mo�na by go uzna� za humanitarny, gdyby zachowano ca�� rzecz w tajemnicy, ale poniewa� by�a znana w ca�ym Zwi�zku Sowieckim, r�wnie dobrze, pomy�la� Hollis, m�g� stan�� za chwil� przed plutonem egzekucyjnym. Ws�uchiwa� si� w stukot but�w porucznika na betonowej pod�odze, czekaj�c z napi�ciem na odg�os odpinanej kabury i zastanawiaj�c si�, czy nie oceni� b��dnie sytuacji, s�dz�c, �e Burow zechce go przes�ucha�. Przypomnia� sobie w�asn� przestrog�, kt�rej udzieli� Lisie w restauracji na Arbacie, m�wi�c, �e KGB nie zachowuje si� racjonalnie. Niewy- kluczone, pomy�la�, �e emocje Burowa wzi�y jednak g�r� nad rozs�dkiem. Zatrzyma� si�, s�ysz�c odg�os otwieranych po prawej stronie drzwi. - Do �rodka - powiedzia� porucznik. Hollis wszed� do niewielkiego, pozbawionego okien pomieszczenia, kt�re r�ni�o si� od jego w�asnej celi tylko tym, �e sta� w nim st� i krzes�o. Na stole le�a�a kartka papieru i pi�ro. - Siadaj. Hollis usiad�, a porucznik stan�� za jego plecami. Zobaczy�, �e 19 stolik zbity jest z ��tego sosnowego drewna, a blat poplamiony czym�, co mog�o by� tylko krwi�. Naprzeciwko niego sta�y oparte o �cian� s�omiane bele, kt�re zabezpiecza�y przed rykoszetem. - Napisz teraz apelacj� do przewodnicz�cego Komitetu Bez- piecze�stwa Pa�stwowego. Hollis wzi�� do r�ki pi�ro. - Po rosyjsku czy po angielsku? - zapyta�. - To nie ma znaczenia. Hollis zacz�� pisa�. Porucznik tkwi� nieruchomo za jego plecami. W przeciwie�stwie do zeznania, apelacja od wyroku �mierci mia�a by� najwyra�niej kr�tka, poniewa� mia� do dyspozycji tylko jedn� kartk�. Us�ysza� metaliczny trzask odpinanej kabury, szelest wysuwanego pistoletu i szcz�k odci�ganego kurka. Nie przestawa� pisa�. Zorientowa� si�, �e zasch�o mu w ustach i ma spocone r�ce. Staraj�c si� panowa� nad d�oni� sko�czy� ostatni� linijk� apelacji, podpisa� j� i czeka�. Zastanawia� si�, czy us�yszy huk wystrza�u i czy w og�le co� poczuje. Us�ysza� odg�os zaci�ganego z powrotem kurka, szelest ocieraj�cego si� o sk�r� pistoletu i trzask zapinanego zamka. Porucznik zachichota� cicho. - Zostaw to tutaj - powiedzia�. - Wsta�. - Hollis wsta� i Rosjanin zaprowadzi� go z powrotem do celi. - Twoja apelacja - poinformowa� - zostanie rozpatrzona w ci�gu dwudziestu czterech godzin. Niehumanitarne by�oby kaza� ci d�u�ej czeka�. Zamkn�� drzwi i zasun�� rygiel. �wiat�o by�o zapalone i Hollis domy�la� si�, �e Burow bacznie go teraz obserwuje. Chcia� si� odla�, ale nie zrobi� tego. Usiad� na �piworze i zamkn�� oczy. Wiedzia�, �e powinien zrobi� to, czego oczekuje po nim Burow: trz��� si� ze strachu nad otworem od- p�ywowym i pi� wod�, �eby zwil�y� zaschni�te gard�o. Wiedzia�, �e je�li nie sprawi Burowowi �adnej przyjemno�ci, rozgoryczony Rosjanin potraktuje go jak zepsut� zabawk� i spisze na straty. Powoli wsta�, podszed� do k�ta i odla� si�. Napi� si� wody z kranu, wyrzyga� j� i napi� si� ponownie. Wzi�� g��boki oddech, po czym wsun�� si� do �piwora i naci�gn�� go na g�ow�. �wiat�o zgas�o. Ciemno�� przed jego oczyma wype�ni� obraz Lisy, id�cej obok niego Arbatem owego s�onecznego sobotniego popo�udnia. Wyobra�a� sobie jej twarz, kiedy by�a radosna i smutna, zatrzymuj�c ka�dy kadr na kilka sekund, tak jakby robi� fotografie. Potem zapad� w p�ytki, niespokojny sen, jedyny, do kt�rego od pewnego czasu by� zdolny. 20 Coraz trudniej by�o mu odr�ni� okresy jawy i przyt�umionej �wiadomo�ci i nie wiedzia� ju�, co jest snem, a co halucynacj�. Potrzebny by� mu d�ugi, krzepi�cy sen, ale nie wiedzia�, czy si� go jeszcze doczeka. W ko�cu zasn�� troch� mocniej i mia� prawdziwy sen, sen, kt�ry, mia� nadziej�, ju� nigdy mu si� nie przy�ni - siedzia� za martwymi sterami F-4 w kabinie wype�nionej niebieskim dymem i krwi�. Widzia� przed sob� niebiesk� tafl� morza, a potem, kiedy samolot wpad� w korkoci�g, zobaczy� niebo i znowu morze, niebo i morze, i zacisn�� r�k� na uchwycie katapulty. Skoczy� na r�wne nogi z twarz� pokryt� potem i t�uk�cym si� rozpaczliwie w piersi sercem. - Simms! Simms! - krzykn��, a potem osun�� si� na pod�og�, zakry� twarz i leg� bez ruchu. Drzwi otworzy�y si�. - Chod� ze mn� - powiedzia� oboj�tnym g�osem stra�nik. Hollis wsta� i wyszed� na korytarz. Za jego plecami stan�� drugi stra�nik i ruszyli w tr�jk� do przodu. - Michai� Ko�oti�ow by� moim przyjacielem, ty �mierdz�cy morderco - odezwa� si� stra�nik z ty�u. Hollis nie odpowiedzia�. Stra�nik id�cy przodem skr�ci� i weszli w�skimi, przylegaj�cymi do �ciany schodami na pierwsze pi�tro. Rosjanin zapuka� do drzwi i otworzy� je. M�czyzna z ty�u uderzy� Hollisa, popychaj�c go w stron� drzwi. W urz�dzonym po sparta�sku gabinecie siedzia� za biurkiem pu�kownik Burow. W pomieszczeniu znajdowa�o si� jedno okno i Hollis zorientowa� si� po panuj�cej za nim ciemno�ci, �e jest wiecz�r. Betonowe �ciany pomalowane by�y na ��to i przypomina�y faktur� wyschni�t� �mietan�. Na betonowej pod�odze le�a� ceglastoczerwony dywan ozdobiony jakim� �rodkowoazjatyckim motywem. Na �cianie za pu�kownikiem wisia�y te same dwie podobizny co na sali s�dowej, tutaj jednak towarzyszy� im obowi�zkowy portret Lenina. - Siadaj, Hollis. Hollis usiad� na drewnianym, stoj�cym naprzeciwko biurka krze�le i drzwi za nim si� zamkn�y. Burow podni�s� z biurka jego zeznanie. - Fascynuj�ce. Jestem pod wra�eniem sprytu, z jakim uda�o ci si� wywin�� naszym agentom. Jak zapewne wiesz, odnale�li�my wasz samoch�d na stacji w Gagarinie. Nie wiedzia�e� jednak, �e otrzymali�- 21 my informacje o waszym noclegu w Jab�onii. Ciesz� si�, �e nic nie ukrywa�e� w tej sprawie. Hollis podrapa� si� po zaro�ni�tym podbr�dku i st�umi� kaszlni�cie. - Nie mo�na tego niestety powiedzie� o twojej przyjaci�ce. Prawd� m�wi�c, jej zeznanie nie obfituje w tyle interesuj�cych szczeg��w co twoje. - Ona niewiele wie. - Niewiele? By�a w Jab�onii i nie napisa�a o tym. Ona tak�e zosta�a skazana na �mier� przez specjalny trybuna�. Dop�ki jej zeznanie nie b�dzie w pe�ni satysfakcjonuj�ce, nie pozwolimy jej napisa� apelacji. Hollis nic nie odpowiedzia�. - I zostanie rozstrzelana - doko�czy� Burow. Przygl�da� si� przez chwil� Hollisowi, a potem wzi��, do r�ki pojedyncz� kartk� papieru i rzuci� na ni� okiem. - Interesuj�ca jest tak�e twoja pro�ba o �ask�. Twierdzisz, �e je�li nie zostaniesz rozstrzelany, chcesz tutaj pracowa�. - Tak. - Co wed�ug ciebie tu robimy? - Szkolicie agent�w KGB, �eby udawali Amerykan�w. Pu�kownik mierzy� przez chwil� Hollisa wzrokiem. - Sk�d o tym wiesz? - zapyta�. - Domy�lili�my si�. - Ty i Alevy? - Tak. - Rozumiem. Z�apali�cie mo�e jakich� naszych absolwent�w? - Tak. Kellum�w. Burow przechyli� si� przez biurko. - Kiedy ich zdemaskowali�cie? - Dopiero... chyba w zesz�y czwartek albo pi�tek. Kt�ry mamy dzisiaj dzie�? - A Dodson? - zapyta� pu�kownik, ignoruj�c jego pytanie. - Gdzie jest Dodson? - Nie wiem. Rosjanin wsta�, podszed� do okna i utkwi� wzrok w ciemnym sosnowym lesie. - Skoro wiecie o tym miejscu, dlaczego nie podejmujecie �adnych dzia�a�? - zapyta�. - M�j rz�d prowadzi aktualnie polityk� odpr�enia. - I nie chce tego nag�a�nia�? - Tak to rozumiem. - A je�li Dodson skontaktuje si� w jaki� spos�b z wasz� ambasad�? 22 - Zamkn� mu usta. Burow u�miechn�� si�. - Naprawd�? - Tak mi si� wydaje. Nie wiem o wszystkim, co si� tam dzieje. - To prawda. Wola�bym mie� tutaj Alevy'ego. Ale p�ki co musz� si� zadowoli� tob�. Hollis potar� oczy. Wiedzia�, �e wszystko, co m�wi, jest nagrywane i zostanie poddane analizie g�osu. P�niej zadadz� mu te same pytania, kiedy b�dzie pod��czony do wykrywacza k�amstw, i by� mo�e jeszcze raz, kiedy nafaszeruj� go narkotykami. Wszelkie zauwa�one niekonsekwencje zako�cz� si� przes�uchaniem przy u�yciu elektro- wstrz�s�w. Burow poddawa� go dalej czemu�, co w fachowym j�zyku nazywa�o si� "mi�kkim" przes�uchaniem, a on odpowiada� zwi�le beznami�tnym g�osem na zadawane pytania. Pu�kownik radzi� sobie nie�le, ale daleko mu by�o do zawodowego �ledczego ze S�u�by Specjalnej KGB. Fa�szywi �ledczy z �ubianki Zach�d w Waszyngtonie, pomy�la� Hollis, radzili sobie troch� lepiej. Z drugiej strony nie przewidywano, by jako attache powietrzny z immunitetem dyplomatycznym m�g� si� kiedykolwiek znale�� w podobnej sytuacji i mo�e dlatego nie zosta� w tej dziedzinie poddany bardziej intensywnemu szkoleniu. Podejrzewa� jednak, �e Burow jest w swej pr�no�ci przekonany, �e potrafi sobie poradzi� ze wszystkim - dlatego r�wnie� pojawi� si� we w�asnej osobie w Mo�ajsku i w restauracji "Lefortowo". Nie zapomina� tak�e, �e Burow i ca�a jego "Ma�a Ameryka" znajduje si� pod obstrza�em ze strony polityk�w, a by� mo�e r�wnie� szef�w �ubianki. Obowi�zkiem Hollisa by�o zatem upewni� go, �e wszystko jest w ca�kowitym porz�dku. Nie chcia�, by to miejsce zapad�o si� pod ziemi�. Przynajmniej na razie. - Nie wydaje mi si� mo�liwe, �eby wasz rz�d pozwoli� na dalsze funkcjonowanie tego o�rodka. Nawet w imi� pokoju. Ju� teraz dzia�aj� w Ameryce tysi�ce naszych agent�w, a co rok wypuszczamy nowych dwustu. Co Waszyngton zamierza zrobi� w tej sytuacji? To by�o, pomy�la� Hollis, kluczowe pytanie. - Wydaje mi si� - odpar� - �e Departament Stanu pragnie wynegocjowa� jakie� porozumienie. - Naprawd�? Dyplomaci to takie mi�czaki. A czego chce CIA? - P�j�� na ca�o��. Chc� podrzuci� to �wiatowej prasie. - No tak. A Bia�y Dom? - Zajmuje chyba stanowisko po�rednie. - A twoi ludzie? Wojskowa Agencja Wywiadowcza? 23 - Interesuje ich los uwi�zionych lotnik�w. Maj� wobec nich moralne zobowi�zania. - A ty? Pu�kownik Sam Hollis? Hollis pozwoli� sobie na s�aby u�miech. - Ja chcia�bym po prostu ci� zabi�. Pu�kownik u�miechn�� si� w odpowiedzi. - Czy�by? My�la�em, �e masz zamiar dla mnie pracowa�. - To zale�y. Burow kiwn�� w zamy�leniu g�ow�. - Czy kto� proponowa� podj�cie jakiej� bezpo�redniej akcji przeciwko tej szkole? - zapyta�. - To znaczy? - Powiedzmy, wydobycie st�d jednego albo dw�ch ludzi i za- prezentowanie ich w charakterze �ywego dowodu �wiatowej opinii publicznej. - O niczym takim nie wiem. Z tego, co tu widz�, to niemo�liwe. - To prawda. Ucieczka Dodsona nast�pi�a wy��cznie w wyniku wewn�trznego spisku. Nie by�o �adnej pomocy z zewn�trz. Zgadza si�? - My nie maczali�my w tym palc�w. - A spotkanie Fishera z Dodsonem by�o ca�kiem przypadkowe? - Oczywi�cie. S�ysza� pan chyba rozmow� telefoniczn� Fishera. Nie nale�a� do nas. - Dlaczego tutaj w�szyli�cie? Chodzi�o wam o to, �eby wydosta� st�d jakiego� wi�nia? - Nie. By�em tutaj tylko ja i Lisa Rhodes. Zrobili�my to na w�asn� r�k�. - Nie utrzymujesz kontakt�w z �adnym z wi�ni�w tego obozu? - Nie. - Iz �adn� osob� z jego personelu? - Nie. - Czy masz poza tym jakich� agent�w w�r�d sowieckich oby- wateli? - �adnego, kt�ry mia�by jaki� zwi�zek z tym obozem. - Ale macie przecie� na swoim �o�dzie jakich� Rosjan. Hollis pomy�la�, �e czas ju� wy�o�y� karty na st�. - Nie s� na naszym �o�dzie. Nie bior� za to ani kopiejki. Robi� to z nienawi�ci do komunist�w i KGB. Burow przez jaki� czas si� nie odzywa�. - Podaj mi ich nazwiska - powiedzia� w ko�cu. - Nie znam prawdziwych nazwisk. Tylko kryptonimy. - Zobaczymy. 24 - Dlaczego mia�bym co� m�wi�, skoro i tak mnie rozstrzelacie? - Bo rozstrzelanie nie jest najgorsz� rzecz�, jaka mo�e ci si� tutaj przytrafi�. - Mog�em pope�ni� samob�jstwo, zanim zd��y� mi pan cokolwiek zrobi�. - Nie s�dz�, �eby uda�o ci si� to zrobi� go�ymi r�koma. - Mog�em wepchn�� sobie ten d�ugopis w t�tnic� szyjn�. Nie powinien pan dawa� takich rzeczy wyszkolonemu pracownikowi wywiadu. - A tak... D�ugopis. Wi�c uwa�asz, �e tw�j umys� pracownika wywiadu jest dla nas zbyt cenny, �eby�my strzelili ci w �eb? - By� mo�e. - Dobrze. Wi�c pozw�l, �e zapytam ci�, na czym polega twoja propozycja. Porozmawiajmy jak oficer wywiadu z oficerem wywiadu. - Wy�uszczy�em to jasno w swojej apelacji. Rozumiem, �e oficjalnie nie �yj�. Zamiast jecha� na Syberi� albo umrze�, wola�bym pracowa� tutaj, w�r�d moich rodak�w. Chc� tak�e, �eby by�a ze mn� Lisa Rhodes. - Zgadza si�, oficjalnie nie �yjesz. Poka�� ci, co pisz� o twojej �mierci ameryka�skie gazety. W centrali uwa�aj�, �e po z�o�eniu zezna� powiniene� zosta� zlikwidowany, ale by� mo�e uda mi si� ich przekona�, �e razem ze swoj� przyjaci�k� mo�esz nam si� jeszcze na co� przyda�. By� mo�e do�ywotni wyrok i wsp�udzia� w dzia�aniach wymierzonych przeciwko Ameryce b�dzie nawet czym� gorszym od kuli w �eb. Podoba mi si� ta my�l, Hollis. � - Wiedzia�em, �e si� panu spodoba. Burow u�miechn�� si�. - Widz�, �e wasi attache wojskowi nie s� nawet w po�owie takimi twardzielami jak agenci CIA. Je�li jednak zaczn� podejrzewa�, �e ca�a ta twoja kapitulacja jest tylko wybiegiem, zam�cz� na �mier� twoj� przyjaci�k�. Na twoich w�asnych oczach. Hollis nie odpowiedzia�. Pu�kownik wsta�, podszed� do Hollisa i przyjrza� mu si� z g�ry. - A my�la�e�, �e taki z ciebie chojrak, prawda? - zapyta�. - W kostnicy w Mo�ajsku, potem w tej restauracji "Lefortowo" i kiedy rozmawia�e� ze mn� przez telefon. Ile ja si� musia�em od ciebie nas�ucha�... - Chroni� mnie immunitet dyplomatyczny. Burow roze�mia� si�. - Tak, zgadza si�. Wa�niak. Teraz mog� z tob� zrobi� wszystko, co zechc�. - Z�apa� go za w�osy i poci�gn�� do ty�u. - Popatrz no 25 na mnie, ty elegancka ameryka�ska �winio. Wy, gnojki z ambasady, bez przerwy patrzycie na nas z g�ry. Przys�uchiwa�em si� naszym niekt�rym ta�mom. �mieszy was to, �e si� upijamy, uwa�acie, �e nasze kobiety s� nie domyte, kpicie sobie z Moskwy, naszego jedzenia, naszych dom�w, w og�le ze wszystkiego, co nas otacza. - Poci�gn�� go mocniej za w�osy. - My�lisz, �e teraz wygl�dasz albo pachniesz tak pi�knie, ty sukinsynu? - Pu�ci� jego w�osy i uderzy� go wewn�trzn� stron� d�oni w czo�o. - My�lisz, �e twoja delikatna przyjaci�ka wygl�da teraz albo pachnie tak pi�knie? Wydaje ci si�, �e wygl�dasz teraz jak cz�owiek cywilizowany? Kim jeste�cie bez waszych dobrze skrojonych ubra� i dezodorant�w? Kompletnym zerem. Rosjanin mo�e znie�� wi�cej, bo nie startuje z tak wysokiego poziomu. I ma w sobie wi�cej wewn�trznej si�y. Wy �amiecie si�, kiedy tylko nie mo�ecie wzi�� prysznica albo zabraknie wam kilku posi�k�w. Zrobi� kilka krok�w po pokoju i wr�ci� do Hollisa. - Wstawaj! - warkn��. Hollis wsta�. - R�ce na g�ow�! Hollis po�o�y� r�ce na g�ow�. Burow zmierzy� go gro�nym spojrzeniem. - Potrafisz wyobrazi� sobie, co m�g�bym z wami zrobi�? Nie pozostawiaj�c najmniejszego �ladu na waszych cia�ach, ale kompletnie niszcz�c wasz� psychik�, wasze dusze i umys�y? - Tak, potrafi�. Pu�kownik stan�� z boku. - Twoja przyjaci�ka jest mi�o�niczk� rosyjskiej kultury - powiedzia�. - By� mo�e spodoba�by jej si� rosyjski przyjaciel. By� mo�e nawet kilkudziesi�ciu. Hollis nie odpowiedzia�. - Wiedzia�e�, �e ona i Alevy byli kochankami? Odpowiadaj. - Tak. - Powiedzia�em ci ju�, �e twoj� �on� widziano z angielskim d�entelmenem. - Nie obchodzi mnie to. - Pojecha�a teraz do Waszyngtonu na tw�j pogrzeb. Odb�dzie si� chyba jutro. Hollis nie odezwa� si�. - Kto to jest Simms? - Nie wiem. - Ale ja chyba wiem. - Spojrza� na zegarek. - No dobra, Hollis. Chcesz zobaczy� t� swoj� dup�? 26 Hollis kiwn�� g�ow�. Burow otworzy� drzwi. Powiedzia� co� stra�nikowi, a potem odwr�ci� si� do Hollisa. - Mo�esz opu�ci� r�ce. Wyjd�. Hollis wyszed� na korytarz. - Je�li chcesz, mo�esz si� z ni� popieprzy�. - Dzi�kuj�. Pu�kownik u�miechn�� si� i zamkn�� drzwi. Stra�nik zszed� razem z Hollisem po schodach. Otworzy� drzwi do celi Lisy i wepchn�� go do �rodka. Siedzia�a skurczona w k�cie, w �piworze. Popatrzy�a na niego, ale nic nie powiedzia�a. Hollis ukl�k� przy niej i przyjrza� si� jej twarzy. Mia�a zapadni�te policzki i oczy i pop�kane, spierzchni�te wargi. Zauwa�y� skaleczenie na szyi. Lewy policzek wci�� by� zaczerwieniony i to zabola�o go bardziej ni� ca�a reszta. - Jak si� czujesz? Nie odpowiedzia�a. - Potrzebujesz doktora? Pokr�ci�a g�ow�. Hollisowi zrobi�o si� s�abo i usiad� ko�o niej obejmuj�c j� ramie- niem. Nie przysun�a si� do niego ani nie odsun�a. Siedzia�a nieru- chomo, patrz�c prosto przed siebie. Przez d�ugi czas siedzieli w milczeniu, a potem Lisa ukry�a twarz w d�oniach i zacz�a p�aka�. Hollis zapad� w drzemk�, ale mniej wi�cej co kwadrans budzi�o go przejmuj�ce zimno i pusty �o��dek. �wiat�o zapala�o si� i gas�o. S�ycha� by�o kroki na korytarzu, kt�re zatrzymywa�y si� przy drzwiach celi, a potem oddala�y. Co jaki� czas kto� odsuwa� rygiel, ale drzwi nie otworzy�y si� ani razu. Po kilku minutach rygiel wraca� na swoje miejsce. Lisa wlepi�a oczy w sufit. - Skazano mnie na �mier� - powiedzia�a ledwo s�yszalnym szeptem. Hollis nie odpowiedzia�. Podnios�a co� z pod�ogi i pokaza�a mu. Nie zorientowa� si� z pocz�tku, co trzyma w r�ce, a potem rozpozna� popi� i kawa�ki spalonego papieru. Fotografie. Jej fotografie Moskwy. Odwr�ci�a r�k�, pozwalaj�c, by popi� sfrun�� w d�, i wytar�a d�o� o kolano. - To nie ma znaczenia - szepn�a. 27 Hollis wiedzia�, �e dzia�aj�ce w celi mikrofony wychwytuj� naj- mniejszy szept, a mikrokamera widzi ich nawet w ciemno�ci. Chcia� j� pocieszy�, ale wiedzia�, �e lepiej nie m�wi� nic, co m�g�by potem wykorzysta� przeciwko nim Burow. W�a�ciwie nie powinien mu nawet m�wi�, �e chce si� z ni� widzie�. - Dlaczego powiedzia�e� im o Jab�onii? - Przykro mi. ^ Wsta�a i podesz�a chwiejnym krokiem do otworu odp�ywowego. Zsun�a spodnie i ukucn�a. Natychmiast uchyli�y si� drzwi, potwier- dzaj�c przekonanie Hollisa, �e s� bez przerwy obserwowani i pod- s�uchiwani. Lisa wsta�a i podci�gn�a spodnie przed oczyma gapi�cego si� na ni� stra�nika. Ten spojrza� na Hollisa i rzuci� do celi kawa�ek czarnego chleba. - M�wi�em, �e nie b�dziesz mia� ochoty si� pieprzy� - powiedzia�. Roze�mia� si� i zamkn�� drzwi. Lisa umy�a si� w zimnej wodzie, a potem przystawi�a usta do kranu i napi�a si�. Podnios�a z pod�ogi chleb i wr�ci�a do �piwora. W�lizgn�a si� do �rodka, ugryz�a kawa�ek chleba i �u�a go powoli, bardziej, zauwa�y� Hollis, jak kto� przymieraj�cy g�odem, a nie po prostu g�odny. Oceni�, �e dostawali trzysta gram�w chleba dziennie, oko�o czterystu kalorii. Przebywali tutaj osiem dni, a mo�e d�u�ej. Ta ilo�� kalorii wystarcza�a, �eby nie umrze�, ale zgodnie z sugesti� stra�nika, nie mia�o si� ochoty na nic wi�cej poza oddychaniem. Podejrzewa� tak�e, �e chleb by� nafaszerowany narkotykami, prawdopodobnie pentothalem sodu albo innym serum prawdy, co razem z deprywacj� zmys��w i dotkliwym zimnem przyczynia�o si� do ich g��bokiego letargu. Lisa przez chwil� przygl�da�a si� kawa�kowi chleba, po czym poda�a mu go. Od�ama� sobie mniej wi�cej jedn� trzeci� i odda� jej reszt�. - Lepiej si� czujesz? - zapyta�, kiedy sko�czyli je��. Wzruszy�a ramionami. Po kilku minutach wzi�a go za r�k�. - Musi ci by� zimno - powiedzia�a. - Nie dali ci �piwora. - Nic mi nie b�dzie. - Wejd� do mnie. Jest tutaj du�o miejsca. W�lizgn�� si� do �piwora obok niej. - Nie winie ci� za to - szepn�a. - Ostrzega�e� mnie. Hollis nie odpowiedzia�. Zapadli w niespokojny sen. Lisa kilkakrotnie p�aka�a przez sen, ale nie m�g� zrozumie�, co m�wi. 28 Po kilku godzinach wsta�, �eby si� napi�. Ci�nienie wody by�o niskie, co jak wiedzia� z do�wiadczenia, oznacza�o �wit. Us�ysza� na korytarzu kroki i drzwi si� otworzy�y. - Wsta�cie i chod�cie ze mn� - nakaza� im stra�nik. - �adnych rozm�w. Hollis pom�g� Lisie wsta�. - Kocham ci�, Sam - powiedzia�a. - Ja te� ci� kocham. - �adnych rozm�w! Sam wzi�� Lis� za r�k�, ale stra�nik rozdzieli� ich. - Szybciej! Po przej�ciu d�ugiego korytarza inny stra�nik otworzy� drzwi do pomieszczenia, w kt�rym Hollis pisa� swoj� apelacj� od wyroku �mierci - pomieszczenia z pochlapanym krwi� sto�em i ustawionymi pod �cian� belami s�omy. Pomieszczenia, w kt�rym dokonywano egzekucji. Lisa zawaha�a si�, ale stra�nik wepchn�� j� do �rodka. 32 Na poplamionym krwi� stole sta�a gor�ca herbata, jaja na twardo, chleb i d�em. - Mo�ecie zje�� to wszystko - powiedzia� stra�nik - ale je�li si� porzygacie, b�dziecie sami po sobie sprz�ta�. �adnych rozm�w. Sam i Lisa usiedli. Hollis przyjrza� si� plamom. W�a�ciwie by�y koloru rdzy, nie jasnoczerwone, i podejrzewa�, �e Lisa nie domy�la si�, sk�d pochodz�. Zastanawia� si� tak�e, czy nie jest to przypadkiem krew zwierz�ca, rozlana tutaj po to, �eby przestraszy� wi�ni�w i dostarczy� uciechy stra�nikom. Jedli powoli, ale i tak obojgu �o��dek podchodzi� do gard�a. Kiedy sko�czyli, Rosjanin wyprowadzi� ich do szatni, z kt�rej korzystali prawdopodobnie, pomy�la� Hollis, nocni stra�nicy. Przy �cianach sta�y szafki, a w k�cie toaleta, zlew i otwarty prysznic. Stra�nik pokaza� r�k� prysznic. - Szybko! Umyjcie si�. Oboje rozebrali si� i umyli, u�ywaj�c myd�a, pod gor�cym prysz- nicem. Stra�niczka przynios�a r�czniki, przybory do golenia, bielizn� i czyste dresy. Hollis wytar� si�, ogoli� i