16943

Szczegóły
Tytuł 16943
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16943 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16943 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16943 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PAMIĘTNIKI POLAKÓW NA WSCHODZIE BIAŁORUŚ UKRAINA KAZACHSTAN -LOSY POKOLEŃ Tom I OPRACOWAŁ I WSTĘPEM OPATRZYŁ ANDRZEJ BUDZYŃSKI SZKOŁA GŁÓWNA HANDLOWA W WARSZAWIE INSTYTUT GOSPODARSTWA SPOŁECZNEGO WARSZAWA 2006 © Copyright by Instytut Gospodarstwa Społecznego, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, Warszawa 2005 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, przedrukowywanie i rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji bez zgody wydawcy zabronione. Wydanie I ISBN 83-7378-208-7 Zamówienie 177/XII/05 Projekt okładki i strony tytułowej Agencja Promocyjno- Wydawnicza UNIGRAF www.unigraf.bydg.pl Skład i łamanie ,,FONT - Katarzyna Jurkowska" tel. 0 602 309 926 Druk i oprawa Sowa - Druk na życzenie www.sowadruk.pl tel. (22) 431 81 40 Spis treści Witold Rakowski, Przedmowa ............................................................5 Andrzej Budzyński, Pamiętniki Polaków ze Wschodu - założenia i rezultaty .................................................................7 Białoruś Eugeniusz Gałkiewicz, * * * ............................................................17 Anatol Jakowlew, * * * ...................................................................33 Zygmunt Pienić, * * * ......................................................................43 Maria Sulima, Losy pokoleń ............................................................57 Edward Szczasiuk, * * * .................................................................69 Irena Szkopiec, Życiorys ...................................................................87 Ukraina Ks. Józef Chromik, Autobiografia ...................................................97 Grażyna Dzieniszczyk, * * * .........................................................163 Łucja Leonarska, * * * ..................................................................183 Stefania Moczajło, * * * ................................................................197 Bogdan Siwakowski, Droga do siebie. Pamiętnik niedokończony ........................................................................... 233 Krystyna Szkoba, Moje wspomnienia ............................................257 Ewa Teiner, * * * ...........................................................................275 Krystyna Węgier-Maksymowicz, Miastu Lwów i lwowiakom w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości .... 289 Ryszard Zieliński, Wspomnienia, myśli i trwoga o przyszłość ...............................................................................305 Kazachstan Bolesław Zagórski, Saga rodzinna ..................................................315 Przedmowa Decydując się na sfinansowanie wydania „Pamiętników Polaków na Wschodzie (Białoruś, Ukraina, Kazachstan) - losy pokoleń", kierowałem się kilkoma powodami. Przede wszystkim, nadesłane na konkurs pamiętniki posiadają niebywałą wartość historyczną, stanowią świadectwa miłości, przywiązania i trwania na ziemiach, które w przeszłości należały do państwa polskiego lub w wyniku zsyłek zostały przez Polaków zagospodarowane (Kazachstan). Są dokumentem więzi i utożsamiania się autorów pamiętników z narodem polskim, mimo zamieszkiwania na terytorium innych państw, a wydanie „Pamiętników" jest odbiciem tych emocjonalnych związków tak międzyregionalnych, jak i mię-dzypokoleniowych. Pamiętniki są również dokumentem nadziei, że nowe granice państwowe - ustanowione przez „Wielką Trójkę" zwycięzców nad Niemcami - są tymczasowe, a stały się na tyle trwałe, że oddzielają narody do dnia dzisiejszego. Kolejnym powodem jest fakt, że „Pamiętniki" odzwierciedlają warunki życia tamtejszych Polaków, które możemy porównywać z warunkami bytowania naszych rodzin („Pamiętniki bezrobotnych", „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich"), które są przedmiotem badań zarówno Instytutu Gospodarstwa Społecznego, jak też Wyższej Szkoły Rozwoju Lokalnego w Żyrardowie. Ostatni powód to względy osobiste. Wołyń, należący od 1944 r. do Ukrainy, to moje miejsce urodzenia, moich rodziców, rodzeństwa i tułaczki po tej ziemi w latach 1943-1944 oraz walk 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty, w szeregach której służyli moi bracia: Wacław, Edmund, Tadeusz, Czesław, kuzyni. Wydanie „Pamiętników Polaków na Wschodzie" niech będzie symbolem łączności z tymi, którzy z różnych względów tam pozostali i trwają nadal. Jednocześnie niech będzie wyrazem wdzięczności dla mądrości moich Rodziców, którzy mimo przywiązania do ziemi wołyńskiej mieli tyle odwagi i wyobraźni, że udali się na zachód i przekroczyli w Dubience rzekę Bug. Losy ludzi, którzy tam pozostali potoczyły się inaczej - opisują to pamiętnikarze. Należy wreszcie wspomnieć, że wydanie tych „Pamiętników" jest świadectwem mej wdzięczności, jaką pragnę okazać Instytutowi Gospodarstwa Społecznego, z którym współpracowałem od podjęcia pracy w Szkole Głównej Planowania i Statystyki w 1963 r. i w którym pracuję od 1993 r. do dnia dzisiejszego. Również obecnie, niektórzy pracownicy Instytutu Gospodarstwa Społecznego czynnie współpracują z Wyższą Szkołą Rozwoju Lokalnego w Żyrardowie w procesie kształcenia studentów. Należy także dodać, iż z mojej inicjatywy zorganizowano konkurs na „Pamiętniki Polaków na Litwie" (książkowe wydanie nagrodzonych prac ukazało się w 1998 r.), którego organizację finansowałem osobiście, a Wyższa Szkoła Rozwoju Lokalnego współfinansowała ich wydanie. „Pamiętniki Polaków na Wschodzie (Białoruś, Ukraina, Kazachstan) - losy pokoleń" z pewnością będą jednym z ważnych źródeł czerpania wiedzy o społeczeństwie współczesnym i o poprzednim pokoleniu. Jest to z'ródło autentyczne, bez udziału komentatora (interpretatora). Niech lektura tych „Pamiętników", jak i innych, które znajdują się w zasobach bibliotecznych WSRL, i innych szkół wyższych, wzbogaci intelektualnie młodzież studiującą, i przyczyni się do powstania „Pamiętników studiujących". REKTOR WYŻSZEJ SZKOŁY ROZWOJU LOKALNEGO Prof, dr hab. Witold Rakowski Andrzej Budzyński Pamiętniki Polaków ze Wschodu - założenia i rezultaty Przekazywana właśnie w ręce czytelników książka „Pamiętniki Polaków na Wschodzie (Białoruś, Ukraina, Kazachstan) - losy pokoleń" jest pierwszym tomem serii wydawniczej, w której opublikowany zostanie materiał nadesłany przez naszych rodaków zamieszkałych w trzech wymienionych w tytule krajach, zgromadzony jako plon konkursu pamiętnikarskiego. Został on ogłoszony przez Instytut Gospodarstwa Społecznego SGH w maju 1999 roku, przy współudziale Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Stowarzyszenia „Wspólnota Polska" oraz Telewizji Polskiej S.A. Honorowy patronat objął nad nim prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Aleksander Kwaśniewski. Konkurs ten stanowi element planów badawczych Instytutu Gospodarstwa Społecznego, instytucji niezwykle zasłużonej dla szeroko rozumianych badań społecznych, obchodzącej właśnie jubileusz 85-lecia działalności. Jest on kontynuacją podjętych w latach dziewięćdziesiątych tematów badawczych, nawiązujących do głośnych interdyscyplinarnych badań społecznych, prowadzonych przed wojną w zakresie m.in. losów polskich emigrantów na Zachodzie. Ich podstawą stały się pamiętniki, jako najbardziej osobiste, autobiograficzne świadectwo losów, przeżyć, doświadczeń i przemyśleń. Rezultatem podjętych wysiłków stało się opublikowanie w latach 1993-1997 serii „Pamiętniki emigrantów", w ramach której ukazało się pięć tomów: „Drogi na emigrację", „Zesłańczym szlakiem", „Kariery zawodowe emigrantów", „Wspomnienia kombatanckie" i „Losy dzieci i młodzieży w czasie II wojny światowej". Powyższe prace kreśliły jednak losy tylko części polskiej diaspory - na Zachodzie. Ale istnieje przecież jeszcze inna, bardzo liczna populacja Polaków zamieszkałych poza Polską, która nie emigrując nigdy z ojczyzny - znajduje się w sytuacji mniejszości narodowej w obcych etnicznie państwach - na Wschodzie. Ludność ta, będąca od wieków u siebie - w rezultacie zmian politycznych po II wojnie światowej znalazła się poza granicami własnego państwa, przechodząc wcześniej, w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej gehennę więzień, Andrzej Budzyński eksterminacji i przymusowych przesiedleń. Jej sytuacja przez kilkadziesiąt następnych lat była dodatkowo o tyle trudna, że stając się, często przymusowo, obywatelami obcego państwa - nie mogła liczyć w praktyce na żadne, nie tylko polityczne i realne, ale nawet moralne oparcie w państwie polskim. Władze PRL stosowały w praktyce zasadę „przemilczania" istnienia licznej, autochtonicznej ludności polskiej za Bugiem, a także zamieszkałej nie z własnej woli w innych częściach sowieckiego państwa. Mam tu na myśli przede wszystkim dziesiątki tysięcy naszych rodaków, przesiedlonych przymusowo do Kazachstanu w kolejnych skierowanych wobec nich akcjach represyjnych. Położenie Polaków zamieszkałych na Wschodzie uległo kolejnej zmianie w rezultacie rozpadu ZSRR i utworzenia na jego gruzach suwerennych organizmów państwowych - często tylko o tyle, że zaczęli oni dobijać się swych praw także jako mniejszość narodowa. W szybkim tempie tworzyć się zaczęły organizacje o charakterze stowarzyszeń społeczno-kulturalnych, podejmujące proces odradzania się polskości na tych ziemiach i artykułujące narodowe postulaty. Proces ten zderza się nierzadko z radykalnym, antypolsko nastawionym młodym nacjonalizmem dochodzącym w tych państwach do głosu, np. na Litwie czy w Kazachstanie ( gdzie zresztą bardziej do głosu dochodzą antagonizmy o podłożu nie tyle narodowościowym, co rasowym). Jeszcze inny, choć bardzo dotkliwy dla Polaków zamieszkałych na Białorusi, jest charakter konfliktu z władzą państwową, ewidentnie przez nią eskalowanego. Część istniejącej dotychczas luki, odnośnie losów zamieszkałych za Bugiem Polaków, udało się już wypełnić poprzez obszerną publikację pt. „Pamiętniki Polaków na Litwie 1945-1995 - losy pokoleń, Warszawa 1988, w opracowaniu i ze wstępem niżej podpisanego. Obecnie kolej więc na realizację reszty zamierzeń, których celem było zaprezentowanie losów, aktualnego obrazu i stanu polskości oraz sytuacji społeczno-politycznej, a także statusu materialnego Polaków zamieszkałych na Białorusi, Ukrainie i w Kazachstanie, poprzez publikację zebranego i opracowanego materiału autobiograficznego, uzyskanego w rezultacie rozpisanego konkursu. Podjęty w niniejszej publikacji problem badawczy, jest więc naturalną kontynuacją wcześniejszego konkursu skierowanego do Polaków zamieszkałych na Litwie. Założenia merytoryczne oraz zasady organizacyjne sprecyzowane zostały w odezwie konkursowej i rozkolportowane szeroko w oparciu o bazę adresową Stowarzyszenia „Wspólnota Polska", aparat MSZ, a także za pośrednictwem prasy i telewizji publicznej. Została ona skierowana do wszystkich organizacji grupujących Polaków zamieszkałych na Białorusi, Ukrainie i w Kazachstanie, jak również do wszystkich działających tam parafii rzymsko-katolickich, z prośbą o zapoznanie z jej treścią naszych rodaków. Wraz z nią rozkolportowana została obszerna, anonimowa ankieta socjologiczna, której celem była obiektywizująca weryfikacja treści zawartych w subiektywnej z natury kt&zvj relacji pamiętnikarskiej. Andrzej Budzyński 9 W przepisowym terminie wpłynęło 97 prac, z których część napisana została w języku białoruskim (1), ukraińskim (13) i rosyjskim (20), co samo w sobie jest już pewnym wyznacznikiem kondycji polskości na terenach objętych badaniem. W rezultacie, wśród nagrodzonych i wyróżnionych pamiętników, znalazły się także pisane w tych językach. Spośród nadesłanych prac spełniających przyjęte kryteria, jury pod przewodnictwem profesor Ireny Kostrowickiej wyłoniło w drodze preselekcji 33 najciekawsze prace, które poddane zostały ocenom i dyskusji w celu wyłonienia laureatów nagród i wyróżnień. W rezultacie na posiedzeniu w dniu 12 lipca 2001 roku Jury Konkursu, po kilkugodzinnej dyskusji i analizie prezentowanych przez recenzentów prac, zdecydowało o następujących rozstrzygnięciach: Białoruś I nagroda - Eugeniusz Gałkiewicz II nagroda - Zygmunt Piełuć III nagroda - Maria Sulima Wyróżnienia: Anatol Jakowlew, Edward Szczasiuk, Irena Szkopiec Ukraina I nagroda - Stefania Moczajło II nagroda - Bogdan Siwakowski III nagroda - ks. Józef Chromik Wyróżnienia: Grażyna Dzieniszczyk, Łucja Leonarska, Stanisława Szkoba, Krystyna Wę-gier-Maksymowicz, Ewa Teiner, Ryszard Zieliński. Kazachstan I nagroda - Bolesław Zagórski II nagroda - Arkadiusz Formaniuk III nagroda - Swietłana Sobolewska W związku z faktem, że z Kazachstanu nadeszły tylko trzy prace, zdecydowano przewidziane trzy wyróżnienia przyznać dodatkowo pamiętnikarzom z Ukrainy. Zgromadzone w czasie konkursu pamiętniki stanowią bardzo interesujący, wszechstronny materiał o charakterze historyczno-socjologicznym, dający głęboką i jednocześnie barwną odpowiedź na sformułowane w apelu konkursowym problemy badawcze. W Konkursie uczestniczyli w przeważającej liczbie Polacy z Białorusi i Ukrainy, znacznie mniej materiałów nadesłano z Kazachstanu. 10 Andrzej Budzyński Wpłynęło też kilka pamiętników z innych państw posowieckich jak Uzbekistan, Gruzja czy Rosja, które nie spełniały jednak kryteriów Konkursu. Wśród pamiętnikarzy przeważają osoby starsze, choć jest też kilka pamiętników osób należących do najmłodszego pokolenia, które dopiero wkroczyło w dorosłe życie, a nawet uczęszczających jeszcze do szkoły. Uczestnikami Konkursu są osoby o różnej profesji i wykształceniu, poczynając od parających się pracą własnych rąk w fabryce czy na polu, poprzez studentów, nauczycieli, a kończąc na profesorach wyższych uczelni czy instytutów badawczych, byłych wysokich oficerach armii, czy dyrektorach wielkich zakładów przemysłowych. Zdecydowanie jednak przeważają osoby słabo wykształcone, piszące na ogół nienawykłą do pióra ręką, często w języku innym niż polski, co z kolei stanowi o walorze dużego autentyzmu. Należy podkreślić, że Konkurs na „Pamiętniki Polaków na Wschodzie" zakończył się sukcesem, na co bez wątpienia wpłynął fakt ufundowanych przez sponsorów nagród, stanowiących dla autorów istotną zachętę materialną. Niepowodzeniem zakończyło się natomiast badanie empiryczne w postaci ankiety socjologicznej, której celem było zbadanie m.in. stanu świadomości narodowej, stopnia oddziaływania kultury polskiej, a także kwestie związane z sytuacją narodowościową oraz kondycją materialną Polaków w kraju zamieszkania. Niemożliwe było, niestety, zorganizowanie badania uczestniczącego, a bazowanie w tym zakresie na polskich organizacjach społeczno-kulturalnych i parafiach katolickich nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Spośród nadesłanych pamiętników, przygotowane zostały do druku w postaci dwóch tomów (każdy po ok. 30 arkuszy) prace nagrodzone i wyróżnione, a także ciekawsze spośród pozostałych. Wśród nich 21 pamiętników zostało przetłumaczonych na język polski - 1 z języka białoruskiego, 8 ukraińskiego i 12 rosyjskiego. Wśród nadesłanych prac przeważają rękopisy, zaś pamiętniki mają objętość od kilku do kilkudziesięciu stron, chociaż otrzymaliśmy także jeden rękopis w języku rosyjskim o ogromnych rozmiarach - około 1400 stron dużego formatu, autorstwa Bolesława Zagórskiego. Podkreślić tu należy niezwykłą pamięć autora oraz literackie zacięcie wyzierające z licznych stronic. W prezentowanym I tomie umieściłem 16 pamiętników, spośród których osiem jest autorstwa kobiet i osiem mężczyzn. Wśród autorów przeważają osoby starsze - w przedziale wieku 41-50 lat znajduje się jedna osoba, 51-60 - trzy, 61-70 - cztery, 71-80-7 osób, a ponad 80 lat - jedna. Można stwierdzić, że autorzy są osobami dobrze wykształconymi, bowiem wśród nich tylko dwie osoby mają wykształcenie podstawowe, dwie - średnie, a 11 osób wykształcenie wyższe. W gronie pamiętnikarzy jest aż 3 lekarzy (jedna z autorek z tytułem naukowym profesora), trzech nauczycieli, pracownik naukowy, ksiądz, dwóch inżynierów oraz były wyższy oficer marynarki wojennej. Andrzej Budzyński 11 O dramatyzmie losów prezentowanych w niniejszej książce świadczy fakt, że czworo z nich poddanych zostało represjom: dwie osoby skazane zostały na pobyt w łagrze (kopalnia węgla na Kołymie - 10-letni wyrok, karny łagier dla kobiet - 5 lat), 1 osoba znalazła się w więzieniu jako skazaniec polityczny oraz jedna na zesłaniu w Kazachstanie. Zgodnie z przyjętą metodą, publikowane pamiętniki przedstawiane są w formie oryginalnej (poza tłumaczeniami), wydawca zastosował jedynie niezbędne korekty wynikające z wymogów pisowni i gramatyki. Zabiegi redakcyjne zostały zastosowane jedynie tam, gdzie było to nieodzowne dla jasności i logiki tekstu. W kilku przypadkach dokonano niezbędnych skrótów, które zostały w tekście zaznaczone. W koniecznych przypadkach teksty zostały przez wydawcę opatrzone przypisami. 12 Andrzej Budzyński Instytut Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej KONKURS na „PAMIĘTNIKI POLAKÓW NA WSCHODZIE (Białoruś, Ukraina, Kazachstan) - LOSY POKOLEŃ" Instytut Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej, wzorem badań przedwojennych prowadzonych pod kierownictwem wielkiego uczonego Ludwika Krzywickiego, od kilku lat zajmuje się naukowym opracowaniem dziejów emigracji polskiej na Zachodzie. Jednak poza granicami Polski żyje bardzo liczna grupa Polaków, którzy nie zmieniając od pokoleń miejsca pobytu znaleźli się nagle, wbrew swej woli i bez możności wpływania na bieg wypadków, w sytuacji mniejszości narodowej. Dotyczy to rodaków zamieszkujących na dawnych Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej oraz w Kazachstanie. Instytut Gospodarstwa Społecznego zainteresowany jest głęboko ich losami i dlatego ogłasza wraz z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska" oraz Telewizją Polską S.A. pod wysokim patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Konkurs na „Pamiętniki Polaków na Wschodzie (Białoruś, Ukraina, Kazachstan) - losy pokoleń" Prosimy o nadsyłanie wcześniej nie publikowanych prac (bez ograniczenia objętości) w postaci maszynopisu, czytelnego rękopisu lub nagrania na taśmie magnetofonowej w języku polskim, rosyjskim, białoruskim lub ukraińskim do dnia 31 grudnia 2000 r. na adres: INSTYTUT GOSPODARSTWA SPOŁECZNEGO SZKOŁA GŁÓWNA HANDLOWA ul. Wiśniowa 41 02-520 Warszawa Prosimy również o przekazywanie materialnych pamiątek przedstawiających losy Polaków na Wschodzie - fotografii (wraz z opisem), dokumentów oryginalnych bądź ich kserokopii, listów, zapisków, notatek, wyrobów rąk własnych - np. wykonanych na zesłaniu, w łagrze etc. Przewidziane są po 3 nagrody główne oraz 3 wyróżnienia dla pamiętnikarzy z Białorusi, Ukrainy i Kazachstanu: I nagroda - równowartość 250 dolarów USA II nagroda - równowartość 200 dolarów USA III nagroda - równowartość 150 dolarów USA wyróżnienia o wartości równoważnej 100 dolarom USA. Andrzej Budzyński 13 O podziale nagród i wyróżnień rozstrzygnie sąd konkursowy, powołany przez organizatorów, który może zdecydować o innym ich podziale. Nagrodzone, wyróżnione oraz ciekawsze pamiętniki zostaną opublikowane w całości lub we fragmentach. Autorzy prac mogą zastrzec swe nazwiska i adresy do wiadomości jury, a nadesłane prace opatrzyć godłem. Organizatorów Konkursu interesuje szereg kwestii szczegółowych, które powinny znaleźć odbicie w pamiętnikach: Jak z biegiem czasu i następującymi zmianami politycznymi kształtował się los pamiętnikarza? Jaki wpływ miało to na zmianę sytuacji życiowej i bytowej jego i najbliższych? Interesuje nas polski los w okresie wojny oraz w następnych 50-ciu latach, stosunek ludności niepolskiej do polskości i Polaków, przebieg kształcenia i zdobywania zawodu, idące za tym szansę życiowe, praca zawodowa i osiągnięty status materialny i społeczny, życie osobiste - rodzinne, towarzyskie i kulturalne, udział w życiu politycznym, kulturalnym, oświatowym i religijnym - w ramach organizacji polskich i poza nimi. Prosimy o podzielenie się swymi doświadczeniami, obserwacjami i refleksjami na temat wzajemnych stosunków między Polakami, a także między Polakami i ludnością białoruską, ukraińską, rosyjską i kazachską. Prosimy o opisywanie wszystkiego, co dotyczy sytuacji Polaków w kraju zamieszkania - doświadczeń osobistych ze stosunków z władzami politycznymi i administracyjnymi, aktywności społeczno-politycznej i problemów dnia codziennego. Prosimy także o opis kontaktów z Polską i ich charakter - wizyty w kraju, kontakty z rodziną oraz więzi podtrzymywane za pośrednictwem prasy, radia i telewizji. Bardzo interesują nas obserwacje i przemyślenia na temat świadomości narodowej i perspektyw w tym zakresie. Zależy nam bardzo na tym, aby pamiętnik pisany był szczerze i stanowił opis własnych losów z możliwie szerokim uwzględnieniem zarysowanych wyżej problemów. Prosimy nie zrażać się brakiem doświadczenia pisarskiego czy trudnością literackiego i poprawnego gramatycznie wyrażania myśli. Najważniejsze dla nas znaczenie ma autentyzm i zawartość treściowa pamiętnika. Prosimy również o listy - na każdy postaramy się szybko i wyczerpująco odpisać. Liczny udział naszych Rodaków ze Wschodu w Konkursie przyczyni się do naukowego opisu ich losów i położenia społecznego i politycznego. Warszawa, maj 1999 r. Białoruś Eugeniusz Gałkiewicz Ur. 26.12.1928 roku w Kopanikach k. Grodna w rodzinie chłopskiej, w czasie okupacji niemieckiej jako młody chłopak wstąpił do AK. Aresztowany 11.01.1946 r. przez NKWD wraz z kolegami z konspiracji, skazany 4.05.1946 r. na 10 lat pozbawienia wolności i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. Karę odbywał w katorżniczych obozach na Kołymie, gdzie pracował w strasznych warunkach w kopalniach węgla. We wrześniu 1956 r. powrócił do Grodna, podjął pracę w budownictwie i ożenił się, wychowali dwóch synów. Wieczorowo ukończył technikum budowlane i do emerytury pracował w zakładach transportu budowlanego. Od 1988 r. współorganizator i działacz Związku Polaków na Białorusi, od 1997 r. prezes Stowarzyszenie Żołnierzy AK przy ZPB. Zmarł w kwietniu 2002 roku. * * Ja, Eugeniusz Gałkiewicz, syn Wiktora i Emilii, urodziłem się 26 grudnia 1928 roku w małej wioseczce Kopaniki, położonej w dość malowniczym miejscu, między pagórkami z jednej strony, a lasem z drugiej i koleją Wilno - Warszawa między Grodnem i Kuźnicą Białostocką. Zwykła rodzina chłopska, ale bardzo pracowita, 6 hektarów ziemi. Ojciec latem obrabiał ziemię i dorywczo pracował na kolei, zimą w domu naprawiał różne sprzęty, sanie, wozy, chomąta i inny gospodarski sprzęt. Trzymał dużo bydła i trzody, a także miał dużą pasiekę, która przynosiła znaczne dochody. Już w 1919 roku ojciec wstąpił jako ochotnik do wojska polskiego, w 1920 roku brał czynny udział w obronie Warszawy pod dowództwem generała Hallera (chyba i mnie coś dostało się z tych genów), ale o tym dalej. Rodzina praktykująca wiarę katolicką, przy każdej okazji jeździliśmy całą rodziną do kościoła w Kuźnicy, to nasza parafia. Ja do szkoły poszedłem w wieku 6 lat, miałem dobre wyniki i do 1939 roku ukończyłem 6 klas szkoły podstawowej. 1 września 1939 roku miałem iść do gimnazjum w Grodnie, niestety, wojna plany pokrzyżowała. Ja i moje dwie siostry, starsza i młodsza ode mnie od dzieciństwa byliśmy zaangażowani w pracę, pomagaliśmy w polu, paśliśmy krowy i konie, i tak się żyło. Już na początku 1940 roku, gdy zaczęto wywozić osadników, ojciec, chociaż nie miał nadziału ziemi, ale był dla bolszewików elementem wrogim, żyliśmy cały czas w strachu czekając na wywózkę, nawet byliśmy spakowani, ale 18 Eugeniusz Gałkiewicz z Bożą pomocą i to, że ojciec dawał łapówki to się zwlekało i zostaliśmy na miejscu. W naszej okolicy przeważnie żyli Polacy, ale gdzieniegdzie i Białorusini, w małych miasteczkach dużo Żydów, na ile ja pamiętam i z opowiadań rodziców do wojny nie było wrogości, nienawiści, przeważnie żyli w zgodzie, jak kto pracował, tak żył. W naszej wsi byli tacy, co mieli 18 hektarów ziemi, pracować nie chcieli, tylko z wędką na rzeczce siedzieli i byli biedni, i u Sowietów byli swoimi ludźmi, nawet gdy zrobili kołchozy, to oni byli kierownikami. Dopiero, gdy przyszła ta „plaga", wtedy się zaczęło; bo właśnie bardzo dobrze rządzi się według przysłowia „rozdzielaj i rządź" i tak się stało, poszły kłótnie etniczne, donosy itp. Było takie powiedzonko, że „pierwsi Sowieci byli lepsi, bo krótko byli". Pamiętam dobrze ten dzień 22 czerwca 1941 roku, jak uciekali nawet w bieliźnie i chociaż baliśmy się bombardowania, jednocześnie było jakieś podniecenie. Myśleliśmy, że to już koniec. Chociaż centralna Polska już krwawiła od tego „wyzwolenia", my tego jeszcze nie odczuwaliśmy, dopiero później zobaczyliśmy, że zmieniliśmy jednego kata na drugiego. Zaczęto działać tym samym sposobem, trzeba było wprzód zniszczyć inteligencję, którą wywozili do portu w Naumowiesach i rozstrzeliwali, zostawić naród bez przywódców, rzucić na kolana, by wyłącznie na nich pracowali. Zaczęły się łapanki młodzieży, wywózka do Niemiec, sam nie spałem w domu zmieniając noclegi. Później trochę się uspokoiło, to trzeba było na miejscu odbywać tak zwane szarwarki - dwa razy na tydzień jechało się furmanką i dwa razy pojedynczo. Z furmanką 1 dzień pracowaliśmy w Todorkowcach, gdzie miała być duża stacja przeładunkowa i stacjonować wojsko, a drugi dzień to łagier jeniecki pod Grodnem, woziliśmy deski z tartaku, starą cegłę z gruzów placu Batorego, to wszystko szło na budowę ziemianek i jeszcze parę furmanek wyznaczano do wywożenia trupów z łagru, czego się zawsze bałem. Jechało się wzdłuż ziemianek, skąd wynoszono trupy jeńców, układano po 5-6 na wozie, nakrywano plandeką i do lasku w zbiorową mogiłę. Gdy jechałem do tej pracy, matka nakładała mi pełne kieszenie chleba, opowiadałem w domu jacy ci jeńcy sowieccy są wycieńczeni i umierają z głodu, jadąc koło drutu rzucałem ten chleb za ogrodzenie, jeńcy rzucali się i podbierali. Parę razy dostałem pałką od Niemca za tę robotę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę całe lata cierpiał głód i będę miał taki sam wygląd - kości owinięte w skórę. Mój ojciec był zaradnym gospodarzem i miał doświadczenie z pierwszej wojny światowej, gdy wrócił po trzech tygodniach z kampanii wrześniowej 1939 roku, to cały czas miał wysuszone i zakopane w ziemi zboże - gdzieś 1,5 tony, mięso też było schowane przed Niemcami, jak biło się wieprza, to na gardło wieprza zakładali woreczek z mąką, on się dławił i nie krzyczał, to się robiło w nocy. Eugeniusz Gałkiewicz 19 1943 rok - Niemcy stali się więcej agresywni, ponieważ pociągi od czasu do czasu wykolejano, a kolej blisko wsi, las też, w koszarach stała ochrona Niemców, do tego brano z pobliskich wsi, ale bezskutecznie. Pociągi nadal leciały z szyn, partyzantka działała. Mój brat stryjeczny, Stanisław Gałkiewicz z sąsiedniej wsi Łajgabole, u którego często bywałem, był od 1942 roku w AK, w 1944 roku zobaczyłem w jego stodole uzbrojonych żołnierzy w polskich mundurach - to byli partyzanci AK, którzy od czasu do czasu robili wyprawy i znów przychodzili na swoją kwaterę - kryjówkę. Od tego czasu przestano przede mną kryć się i dawano mi drobne zadania jako łącznikowi z coraz szerszym zasięgiem. Po ukończeniu 16 lat, złożyłem przysięgę na ręce dowódcy kompanii Kazimierza Kuzmickiego - „Kasztana". Ja miałem pseudonim „Sosna". Od tego czasu, pomimo pracy łącznika, brałem udział w szkoleniu i wyprawach w celu zdobycia broni. Przy przeprowadzeniu akcji „Burza", byliśmy w stanie pogotowia, a grupy szturmowe działały najczęściej na kolei - podrywały pociągi, przecinały łączność itp. Po przejściu frontu w 1944 roku i cały 1945 rok organizacja trwała z tym, że zajmowaliśmy się zbieraniem broni, a koledzy ją odbierali i gromadzili, „straszyli" aktywistów, była nadzieja, chociaż Armia Krajowa była już rozwiązana. W grudniu 1945 roku zaczęły się aresztowania, prawdopodobnie były wsypy. Część zdążyła przejść przez granicę do Polski zieloną ścieżką, inni robiąc papiery wyjeżdżali legalnie, ja też tym sposobem chciałem ją przeskoczyć, lecz za późno, byłem już u nich na liście. Zgarnęli mnie na przejściu granicznym Kuźnica Białostocka i osadzili w więzieniu pogranicza w Grodnie, było to 11 stycznia 1946 roku. Od tego czasu zaczęło się życie w niewoli. Każdego dnia wzywano na śledztwo, przeważnie w nocy, bito i torturowano, ściany w gabinetach śledczych były we krwi. Moje śledztwo prowadził kapitan Sławin, stawiał koło ściany, brał za włosy i bił o ścianę, dopóki się nie osunąłem na podłogę, powiedział na początku: „nie ważno, że ty się nie przyznajesz, jak ty podpadłeś, to paragraf ci znajdziemy" i tak właśnie wyszło. Warunki w celi takie, że dzień i noc spokoju nie było, to wzywają na śledztwo, kogoś przyprowadzają zbitego, okrwawionego, leży, stęka i do tego wszy zjadały; przez 10 lat w łagrach widziałem całe tabuny, czasami liczyliśmy od 60 do 100 wszy każdego dnia. Po zakończeniu śledztwa, w połowie kwietnia przerzucono mnie do więzienia centralnego w Grodnie, tu było spokojnie, czekaliśmy już na wyroki. Sądzono nas grupą 27 osób, wraz z naszymi dowódcami. 4 maja 1946 roku odbył się sąd wojennego trybunału wojsk NKWD obwodu grodnieńskiemu. Wyroki: trzy osoby Kazimierz Krzysztopik, Wacław Bruzgo i Stanisław Czeczko skazani na karę śmierci, ich stracono. Trzy osoby - Aleksandr Suchich, Kazimierz Kuzmicki i Stanisław Gałkiewicz po 20 lat katorgi, 20 Eugeniusz Gałkiewicz a reszta, w tym i ja, z artykułu 63/76 dostaliśmy 10 lat pozbawienia wolności i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. 22 maja 1946 roku około 200 osób z grodnieńskiego więzienia załadowano do wagonów i wywieziono do Orszy do łagru rozdzielczego. Po różnych komisjach sformowano cały pociąg i w bydlęcych zakratowanych wagonach ruszyliśmy na Daleki Wschód. Już byliśmy kilka dni w drodze, patrzyliśmy na wolny świat przez szczeliny w deskach wagonu, widok był przytłaczający, wszędzie zniszczenia po wojnie. Od czasu do czasu widzieliśmy, jak kilka kobiet ciągnie pług lub bronę - tak obrabiały pole. Karmiono nas przeważnie słoną rybą, na większych stacjach odprowadzano pociąg na zastępcze tory i karmiono zupą. Gdzieś tam już za Uralem miałem takie widzenie: widzę, jak Matka Boska w swych przepięknych biało-niebieskich szatach, jakby płynie w powietrzu razem z pociągiem. Więc pytam Ją - Matko Boska powiedz, czy wrócę ja w rodzinne strony - odpowiedziała „wrócisz, ale nieprędko" - ja zaś mówię - jeżeli wrócę, to postawię pomnik z napisem „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie". W tamtą noc długo nie mogłem zasnąć, rozmyślając o tym co się zdarzyło. I tak po trzech i pół tygodniu dotarliśmy do końcowego punktu - stacji Tachtamygda czyciński obwód. Tam był dość duży obóz i zakłady budowlane mostów kolejowych i odlewnia, pracowali, prócz nadzorów, wyłącznie więźniowie. Polacy jakoś prędko odnaleźli siebie, była nas grupka 16 osób, trzymaliśmy się razem. Chociaż z moich byłych kolegów z konspiracji nie było nikogo, to byli swoi chłopcy - Edward Sienkiewicz z Kamionki, Stanisław Zajko z Jatwiczi, Julian Gaworski z Radunia i inni. Po czterech miesiącach naszego pobytu w tym obozie doniesiono na nas, że zbieramy się do ucieczki. Zamknięto nas do izolatki i za parę dni wywieźli do Chabarowska do obozu rozdzielczego, po dwóch tygodniach wywieziono nas do Komsomolska na Amurze. W tym obozie rozdzielczym szykowano etapy na Kołymę i Czukotkę. Za podpowiedzią narodczyka (zawiadowcy pracy), poszliśmy do pracy przy remoncie baraków. Kiedy skończyliśmy pracę, to był październik 1946 roku i już daleko nie wywozili, więc rozesłano nas po łagrach w samym Komsomolsku. Ja trafiłem do niezłego obozu, obsługiwano port rzeczny, 1/3 była bez konwoju, ci nie głodowali i nam budowlanym więcej zostawało. Gdy przychodziły wagony z żywnością do rozładunku w niedzielę, to nas zapraszali do tej pracy, my zaś byliśmy chętni, bo zawsze można było coś urwać, mąkę, proso, inne krupy, robiliśmy dziury w kieszeniach i to się sypało do zawiązanych u dołu spodni. Nadchodziły święta Bożego Narodzenia 1947 roku, do rozładunku przybyło parę wagonów z mąką, nabrałem pełne kieszenie, a chciało się więcej, nasypałem w rękawice i żeby nie zauważono, wsadziłem palce w mąkę trzymając rękawice, mróz tego dnia był 35° z wiatrem, zanim doszedłem do obozu palce rąk były odmrożone, skóra poodpadała, ale święta były z plackiem. W takie uroczyste święta zebraliśmy się wszyscy, cichutko śpiewali kolędy, odmawiali Eugeniusz Gałkiewicz 21 różaniec. A różańce robiliśmy z chleba, rozmoczony chleb lepiono w gałeczki i nawlekano na nitkę, tego fachu nauczyliśmy się jeszcze w więzieniu. Ilekroć nam zabierano przy rewizji - robiono to od nowa. Ja pracowałem jako cieśla, a później stolarz przy dobrym fachowcu Rosjaninie Michajłowym (dużo mnie nauczył). W 1948 roku wyszło rozporządzenie ministra MWD Berii, że wszyscy więźniowie polityczni powinni znajdować się w specjalnych obozach katorżniczych. Zaczęli ich zbierać ze wszystkich obozów Komsomolska, a było ich tam około 40, do tego samego obozu rozdzielczego, gdzie formowano pociągi do Zatoki Wanina i dalej okrętami na Kołymę, Czukotkę. Po dwóch latach pobytu w obozach miałem już niezłe doświadczenie łagierniczego życia, wiedziałem, że nie można poddawać się tak moralnie jak i fizycznie, nie można ustępować błatniakom i urkom, chociaż nieraz będziesz bity. Jak wytrwasz, to będziesz żył. Chociaż jesteś głodny do zawrotu głowy, nigdy nie podbieraj jedzenia ze śmietników. W tym obozie przejściowym, znów zebrali się dawni koledzy - Polacy ze wszystkich obozów. Wchodząc do baraku powiedziałem kolegom, że musimy trzymać się razem, by nie usiedli nam na karku. I oto miał miejsce taki incydent. W tym obozie panowali tak zwane „urki", zwłaszcza jeden z nich zabierał więźniom jedzenie i ubranie, raczej kontrolowano wszystkich przybywających. Gdy weszliśmy do baraku, podszedł do mnie ten typ i zażądał bym oddał mu swój mundur. Długo nie czekając, przywaliłem mu po gębie tak, że rąbnął głową o podłogę. Chwyciłem pręt od pieca i tak go nim stłukłem, że skulił się jak pies. Nikt z ich zgrai się nie ruszył, bo widzieli, że za moimi plecami chłopcy gotowi przystąpić do walki. Tych parę tygodni, gdy nas tam trzymano, mieliśmy spokój. Wreszcie zawieźli nas do Zatoki Wanina, tam był łagier przesyłkowy na całe wybrzeże, który mieścił do 60 tysięcy ludzi. Gdyśmy przekroczyli bramy, kazano nam usiąść na ziemi po pięciu w rzędzie. Wkrótce podeszły draby z pałkami i zaczęły nas wszystkich okładać po głowie, plecach, rękach, gdzie popadnie i to na oczach łagiernego naczalstwa. Takie było powitanie „żebyście wiedzieli, gdzie się znajdujecie". Po kilku dniach przybył z Kołymy okręt „Nogin", przywiózł inwalidów. Zebrano nas koło setki, byśmy doprowadzili statek do porządku. Pędzono nas w kierunku portu, a naprzeciwko nas szli ci, których przywieźli z Kołymy. To był straszny widok, nie do opisania. To były żywe szkielety, wielu wieziono samochodami i furmankami, gdyż poruszać się o własnych siłach już nie mogli. Gdy weszliśmy na pokład, kilku z nas spuściło się do ładowni, lecz ledwie zdążyli stamtąd wyskoczyć, taki tam panował smród i zaduch. Dopiero następnego dnia, po przewietrzeniu pomieszczeń, można było tam pracować. Był to już początek października, więc za kilka dni załadowano nas na ten sam „Nogin" - około 7 tysięcy więźniów i wyruszyliśmy, by zdążyć przed zakończeniem nawigacji. Po 7 dniach (a był wielki sztorm na morzu), przybyliśmy do Zatoki Nagawo. Ustawiono nas piątkami i pod eskortą żołnierzy, 22 Eugeniusz Gałkiewicz i psów ruszyliśmy w górę w kierunku Magadanu. Nasza kolumna jak wstęga rozciągnęła się na kilka kilometrów. Magadański łagier rozdzielczy był nieduży i trudno było rozmieścić tylu ludzi, do baraków upychano nas jak śledzie w beczce, ale zawsze pozostawała jakaś setka ludzi na zewnątrz. Więc ustawiają więźniów przed drzwiami, sami odchodzą do tyłu, biorą się za ręce, rozpędzają i uderzają w tłum. Powtarza się to, dopóki wszystkich nie wepchną do baraku. W baraku panował taki ścisk, że nie sposób było usiąść, bo zadepczą. Każdy wisiał jeden na drugim. Nazajutrz, po łaźni, otrzymaliśmy bieliznę z czarnego płótna, watowe spodnie, tiełogrejki, rękawice, czapki - uszanki na głowę, a na nogi tzw. czunie - obuwie uszyte ze starych waciaków i podszyte kardem z opon samochodowych. A był już mróz 30-stopniowy. Od razu naszyto nam numery na plecach i z przodu powyżej kolana. Mój numer Bl - 912. Po dwóch tygodniach komisji lekarskich załadowano nas do samochodów pokrytych plandeką i ruszyliśmy głównym kołymskim szlakiem do Indygirki. Mijaliśmy posiołki, odległe jeden od drugiego 30-50 km, aeroport, hutę szklaną, Pałatkę, Transportnyj, Czarne Jezioro, Lewyj Biereg, Skalistyj, Jagodnos, Bur-chałę, Komsomolec, Bolszewik, Czkałow, Nieksikan, Susuman, Ares-2, Kady-kczan. Po trzech dniach podróży dotarliśmy do Arkagały - Ugolnoj, to 750 km od Magadanu. Łagier znajdował się w dolinie, obok był posiołek dla wolnych. Kopalnie węgla były oddalone od obozu do dwóch kilometrów i znajdowały się na wzgórzu. W tej przeklętej dolinie zawsze wiał wiatr. Przy mrozie ok. 40 stopni, droga do kopalni stawała się prawdziwą golgotą. W obozie było dużo bandytów i złodziei. Oberwani byli do szczętu, tylko sznurki wisiały i tu się zaczęło: odbierali naszym odzież, a komu to się nie udało, to poszła wymiana na chleb. Po miesiącu wszyscy wyglądali jednakowo. Miałem kolegę Niemca z Powołża, który zajmował się tym handlem, wreszcie i ja zostałem bez bielizny. Musiałem ją zdobyć kosztem własnego chleba i więcej już bielizny nie zdjąłem. Zaczęto formować nowe brygady i szkolić je do pracy w kopalni. Starych więźniów wywożono. Po dwóch miesiącach pozostało niewielu „błatniaków", którzy mieli wyroki 15-25 lat i kilkudziesięciu bezkonwojowych do obsługi oraz my - ogółem około 1400 ludzi. Reżim był taki: 12 godzin pracy w kopalni, reszta czasu na zbiórkę, drogę i odpoczynek. O godz. 6 rano pobudka, potem śniadanie. O 7.30 już byliśmy w drodze do kopalni. O 8 spuszczaliśmy się do szybu. Praca trwała do godz. 20. Potem przemarsz do obozu, stołówka i ... do baraku. Na noc baraki zamykano na klucz. Karmili dwa razy dziennie: rano 350 gram chleba, czerpaczek zupy, w której oprócz ości rybich nic nie było, szklanka tzw. herbaty, raczej przesłodzonej, cuchnącej wody. Wieczorem 350 gram chleba, taka sama zupa i czerpaczek kaszy, która nie odróżniała się od gęstej zupy. Były jeszcze dodatkowe porcje. Jeżeli przekraczasz normę o 10 proc. otrzymujesz dodatkowo 100 gram chleba i czerpaczek kaszy, za 20 proc. 200 gram chleba i dwa czerpaki kaszy. Na początku niektórzy to nawet Eugeniusz Gałkiewicz 23 przekraczali normę o 30 proc., to większość z tych, którzy przyjechali bezpośrednio z więzień z Rygi i Tachma, mieli ze sobą domowe suchary i słoninę, ale to trwało niedługo. Po dwóch miesiącach już nie mogli wykonać normy i ci najsilniejsi najszybciej osłabli. Umierali grupami z wycieńczenia. Natomiast ci, którzy już od kilku lat cierpieli głód i nędzę w innych łagrach, umierali z głodu stosunkowo mniej, natomiast umierali z powodu chorób i kalectwa. W barakach stały dwupiętrowe drewniane prycze. Pomieszczenia opalano prowizorycznymi piecami zrobionymi z beczek. Chociaż piece były rozpalone do czerwoności, to już 5 m od nich pod pryczami był zamarznięty lód. Żadnej pościeli nie było. Spano na gołych deskach w tym samym ubraniu, w którym chodziło się do pracy, w obuwiu, rękawicach i czapce na głowie. Za poduszkę służył kawałek węgla, którego było pod dostatkiem. Idąc z pracy mieliśmy obowiązek przynieść kawałek węgla na opał do baraku. Nie było wody do picia i do mycia, ponieważ rzeczka Arkagalinka przemarzała do dna. Brygada, która rąbała lód, ledwie nadążała zaspokoić potrzeby kuchni i łaźni. Gdy przywożono lód do kuchni, ochraniało go kilku ochroniarzy z kijami, a tymczasem kilkudziesięciu ludzi oczekiwało na pozostałe po wyładunku okruchy, które później roztapiano w blaszankach, by ugasić pragnienie. Był też inny sposób zdobycia wody: w kopalniach były zamarznięte żyły lodu, które odłupywaliśmy i przenosiliśmy w kieszeniach do baraku. Czasami, przy rewizji, wchodząc do łagru i to nam odbierano. Dwa razy w miesiącu była łaźnia. Tam wydawano około 8 litrów wody, tego wystarczało by rozmazać brud narośnięty przez dwa tygodnie pracy w kopalni bez umycia. Wynik tej kąpieli był następujący: przed łaźnią wszyscy wyglądali jak Murzyni, po wyjściu z niej byli w czarno - białe pasy. Tak trwało do połowy maja, dopóki rzeka się nie rozmroziła. Bieliznę noszono niepraną, dopóki się nie pokruszyła od brudu i tych pieców dezynfekcyjnych. Dostawy żywności zimą były okropne. Brakowało chleba czasami do dwóch tygodni, gdy były duże mrozy i zaspy. W Arkagole były dwie kopalnie - numer 9 i kopalnia 2 - bis. Ta druga to kopalnia stara, głęboka (ponad 500 m), było tam dość ciepło, bo zaledwie 5-8 stopni poniżej zera. Natomiast kopalnia numer 9 była nowa, jej głębokość sięgała 70 metrów, temperatura wahała się od 15 do 25 stopni mrozu. Tam jest wieczna zmarzlina, nawet na głębokości 500 metrów to samo, a na powierzchni latem grunt odtajał nie więcej niż na 0,5 m. Warstwy węgla miały wysokość: 70-120 cm, 180-300 cm, 7-12 metrów. Wypadło mi pracować na pierwszym wyrobisku, trzeba było pełzać na kolanach i na brzuchu. Wykonywałem wszystkie prace; „burylszczyka", „krepilszczyka" i „ładowacza". Byłem brygadzistą. Brygada składała się przeważnie z Polaków. Trzymaliśmy się razem. Było też kilku Litwinów, Łotyszy i Ukraińców. Stosunki między ludźmi układały się pomyślnie. 24 Eugeniusz Gałkiewicz W wyniku katorżniczej pracy i wycieńczenia ludzie zaczęli słabnąc. Byłem młody, starałem się pomóc tym najsłabszym. Wkrótce sam osłabłem tak, że wszyscy się śmiali ze mnie „brygadzir - dochodziaga". Bardzo męczące były apele. Długo trwało przeliczenie więźniów na 40-50-stopniowym mrozie. Wszyscy aż czernieli z zimna. Pewnego razu gdy wracaliśmy z kopalni, spotkał nas przy bramie naczelnik reżimu, który zapytał czy nie ma wśród nas stolarza. Zgłosiłem się. Zlecono mi ocieplenie drzwi na kwaterze naczelnika sanczasci*. Był to młody lekarz, niedawno po studiach, którego skierowano na Kołymę do obsługi łagrów - Mikołaj Michajłowicz Niemczynow. Wykonałem swoją pracę rzetelnie, on zaś mnie dobrze nakarmił. Odprowadzając do obozu powiedział, żebym zwrócił się do niego, gdybym czegoś potrzebował. Nadeszła wiosna 1949 roku. Z 1400 więźniów pozostało 760, reszta zmarła z głodu i wycieńczenia lub podczas wypadków w kopalni, a były one częste. Szpital na 30 miejsc był przepełniony. Był jeszcze barak na 300 osób dla beznadziejnie chorych, z którego codziennie wywożono na cmentarz około 10 trupów. Właśnie w tym czasie zachorowałem na żołądek, nie mogłem nic jeść. Udałem się do przychodni. Niemczynowa nie było, a była tzw. lekarka wojskowa w randze majora, która nas nie leczyła, a kaleczyła. Wróciłem do baraku, położyłem się na gołych deskach pryczy i już straciłem nadzieję na życie. Od kilku dni już do pracy nie chodziłem, gdy właśnie był obchód sanitarny. Zauważył mnie doktor Niemczynow. Zabrał mnie do szpitala i tam wszystkimi dostępnymi środkami postawił mnie na nogi. Po trzech tygodniach pobytu w szpitalu wypisał mi skierowanie na miesięczną rehabilitację, gdzie było lepsze wyżywienie. Tak dzięki niemu pozostałem żywy. Niech dobry Bóg wynagrodzi go za jego dobre serce. Sytuacja w obozie stawała się groźna: z pozostałych przy życiu 760 osób, do pracy w kopalni wychodziło zaledwie około 200. A to znaczy, że produkcja węgla spadła o dwie trzecie. Na nowe etapy oczekiwano na Kołymie dopiero w czerwcu, po otwarciu nawigacji. Przyjechało wysokie naczelstwo i jak zawsze w systemie komunistycznym bywa, znaleziono kozła ofiarnego, odwołano ze stanowiska naczelnika obozu. Nowy naczelnik zebrał wszystkich brygadzistów i powiedział, by podawali listę na dodatkowe porcje żywności. System pozostał ten sam, tylko procenty o rzekomym wykonaniu planu brano z powietrza. A dawało to ludziom dodatkowe porcje chleba i kaszy. Kto był jeszcze zdrowy, to już po miesiącu poszedł do pracy. Gdy przybyły nowe partie więźniów, kopalnie zaczęły pracować w rytmie. Co prawda normę jedzenia znów nam obcięli, nadal byliśmy głodni, ale z głodu już nie umieraliśmy. Poprawiły się warunki w obozie, pompowano wodę z rzeki do łagru, można było się umyć i ugasić pragnienie. Pod koniec lata wydano sienniki wypełnione trawą i mchem. W 1949 roku dostarczono dużą ilość samochodów „tatra", * sanczast' (ros.) - izba chorych Eugeniusz Gałkiewicz 25 z powietrznym chłodzeniem, 10-tonowe, przez co poprawiły się dostawy żywności w następnych zimach. Reżim nadal pozostawał ten sam. Za najmniejsze przewinienie albo na podstawie donosu, niewinnych sadzano do tzw. „BUR-u". Miałem „szczęście" tam parę razy odsiedzieć po 5 dni. Cele tam były 2x1,5 m, żadnych miejsc do siedzenia. Od 12 godziny w nocy do 5 rano wrzucają jedynie drewniany tapczanik. Ściany, podłoga i sufit pokryte są lodem, jedyna ściana jest ciemna od strony piecyka. Takie warunki doprowadzają człowieka do szału. Ostatnie parę lat pracowałem jako brygadzista stolarzy. Było nas 6 osób. Piłowaliśmy deski i opuszczaliśmy do podziemia, robiliśmy remonty pomieszczeń i trochę mebli. W 1953 roku, mając parę lat tzw. „zaczotów"*, czyli skrócenia wymiaru kary, zostałem zwolniony z obozu i przeniesiony na „pryisk"** „Bolszewik" jako zsylny do specjalnego rozporządzenia. Byliśmy tu już jako ludzie wolni, z tym, że pod nadzorem spieckomendanta, u którego musieliśmy się meldować co miesiąc. Otrzymywaliśmy zarobione pieniądze i mogliśmy już nie marzyć o jedzeniu, ale je sobie kupić. Bo przez cały okres pobytu w obozie czuło się głód i były chwile, kiedy myśleliśmy, żeby najeść się chleba do syta i można już umrzeć. Początkowo pracowałem przy budowie urządzeń do płukania złota, później na spychu (buldożory) piasku do kosza zsypowego. Gdy przywieziono nas na wykopaliska złota, musieliśmy złożyć podpisy, że za kradzież złota bez sądu otrzymujemy 25 lat katorgi. Nie chcę, żeby mnie źle zrozumiano, że niby chcę się pochwalić, ale tak się złożyło od początku, że wszędzie byłem liderem. Nawet o wiele starsi koledzy słuchali moich rad i z każdym problemem zwracali się do mnie. Tak było w obozie, tak zostało po wyjściu. Były czasami konflikty z Ukraińcami lub z naczalstwem, to ja musiałem te konflikty rozstrzygnąć. Nawet sprawy rodzinne; bo po wyjściu z obozu niektórzy koledzy jak Julian Gaworski, Edward Kapacki, Stanisław Czeczko zaprosili swoje żony z dziećmi. Jednak „Synek" - taki tam miałem pseudonim, był dla nich autorytetem. Początkowo naczalstwo i inni wolni ludzie patrzyli na nas podejrzliwie, ponieważ wbito im w głowy, że jesteśmy wrogami ludu, ale później, widząc naszą rzetelną pracę i kulturalne zachowanie, zmienili zdanie. A gdy po upadku Berii wyszła amnestia w 1956 roku, to prosili, byśmy jeszcze jakiś czas zostali na bardzo dogodnych warunkach. Gdy tylko zarobiłem pieniądze na drogę powrotną, powróciłem we wrześniu 1956 roku do domu w Grodnie. Tu w 1951 roku zaczęto robić kołchozy. Ojciec dłuższy czas nie zgadzał się iść do kołchozu. Patrząc na niego i inni lepsi gospodarze blokowali. Zaczęto więc nakładać na nich coraz większe kontyngenty zboża, mięsa, wełny, jajek i inne. Wreszcie wypłukali wszystko. Żeby wreszcie ten kołchoz zorgani- * zacziot (ros.) -