16684

Szczegóły
Tytuł 16684
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16684 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16684 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16684 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sprawa dla jednego Jerzy Edigey Krajowa Agencja Wydawnicza I Fotograficzny projekt ok�adki Jan i Waldyna Fleischmannowie Uk�ad typograficzny ok�adki i karty tytu�owej Jan i Waldyna Fleischmannowie Projekt typograficzny serii Teresa Gchowicz-Porada Redaktor techniczny Urszula Wo�nicka Korekta Zesp�l �Copyright by Jerzy Edigey Zbie�no�� nazwisk i zdarze� w powie�ci �Sprawa dla jednego" z rzeczywisto�ci� jest zupe�nie przypadkowa. Jerzy Edigey �mier� na ulicy Wilczej Zapad� zmierzch. Tego dnia wcze�niejszy ni� zazwyczaj, bo chocia� min�a dopiero po�owa wrze�nia, by�o ch�odno, a czarne chmury w�drowa�y po niebie. Kilka razy dobrze popada�o, lecz teraz, wieczorem, jezdnie i chodniki obesch�y. Przy tak niepewnej pogodzie nikt bez wyra�nej potrzeby nie wychodzi z domu. Nic wi�c dziwnego, �e na ulicy Wilczej, nawet na jej najruchliwszym odcinku, tym pomi�dzy Marsza�kowsk� a Krucz�, by�o do�� pustawo. Pani Maria Bolecka spieszy�a si� do domu. Mieszka�a niedaleko, na Mokotowskiej. Jak prawie ka�da kobieta wracaj�ca z pracy, w jednej r�ce mia�a torebk�, w drugiej poka�nych rozmiar�w siatk� wy�adowan� zakupami. I nagle - co za pech! - pani Bolecka poczu�a, �e odpi�a si� jej podwi�zka. A tu obie r�ce zaj�te. Jeszcze par� krok�w i drugie zapi�cie tak�e pu�ci�o. Po�czocha zacz�a si� powoli zsuwa� z nogi. Wprawdzie wsp�czesne kobiety preferuj� rajstopy, ale pani Bolecka by�a wierna po�czochom i elastycznemu paskowi tuszuj�cemu troch� jej nieco zbyt wydatne kszta�ty. W tej sytuacji nie pozostawa�o nic innego, jak schroni� si� do najbli�szej bramy, �eby tam poprawi� garderob�. Pani Maria postawi�a siatk� z zakupami na betonie, po�o�y�a na niej torebk� i maj�c obie r�ce wolne zaj�a si� niepos�uszn� po�czoch�. Kiedy ko�czy�a te niezbyt skomplikowane zabiegi, prawie tu� przed sam� bram� zatrzyma�a si� syrena. Wysiad� z niej �redniego wzrostu m�czyzna w br�zowym garniturze, bez p�aszcza i bez nakrycia g�owy. Pani Bolecka wyra�nie dostrzeg�a �lady do�� zaawansowanej �ysiny, kt�rej ju� nie udawa�o si� ukry� przez zaczesywanie w�os�w do g�ry. Kierowca zamyka� drzwi samochodu, kiedy zbli�y� si� do niego jaki� m�czyzna. Wysoki, raczej m�ody, w jasnym p�aszczu i w popielatej czapce-cyklist�wce nasuni�tej na g�ow� tak, �e zas�ania�a g�rn� po�ow� twarzy. M�czyzna powiedzia� co� do kierowcy. Ten podzi�kowa� mu lekkim skinieniem g�owy i zaraz przeszed� na ty� samochodu, aby nachyli� si� nad baga�nikiem. Wydawa�o si�, �e pr�bowa� go otworzy�, a mo�e sprawdza�, czy zamek trzyma. Kiedy cz�owiek w br�zowym ubraniu pochyli� si�, ten drugi, w jasnym p�aszczu, nagle podni�s� rami�. Pani Bolecka zd��y�a zobaczy�, �e m�czyzna trzyma w r�ce jaki� czarny przedmiot i zaraz piekielny cios spad� na g�ow� kierowcy. Cz�owiek w br�zowym garniturze osun�� si� bez j�ku na ty� samochodu, a potem bezw�adnie stoczy� na jezdni�. Napastnik odskoczy� od auta i szybkim krokiem pod��y� w stron� Kruczej. W tym momencie pani Bolecka u�wiadomi�a sobie, czego by�a �wiadkiem, i ile si� w p�ucach zanios�a si� krzykiem: - Ratunku! Milicja! Napastnik obejrza� si� i przyspieszy� kroku. Doszed�, a w�a�ciwie dobieg�, do ma�ej przerwy pomi�dzy domami i tam, ko�o warsztatu naprawy maszyn biurowych, znikn��. Pani Bolecka ci�gle krzycza�a: - Ratunku, ratunku! Milicja! Jej krzyki zaalarmowa�y przechodni�w. W�r�d nich sier�anta milicji. Nadbieg� od strony Marsza�kowskiej. Widocznie szed� Wilcz� w kierunku znajduj�cej si� przy tej ulicy dzielnicowej komendy MO. Milicjant zaj�� si� le��cym. By� nieprzytomny. Ko�o jego g�owy rozlewa�a si� szybko rosn�ca ka�u�a krwi. Sier�ant widz�c, �e sam nic nie poradzi, poleci� komu� z ci�gle zwi�kszaj�cej si� grupki ludzi wezwa� pogotowie ratunkowe i zawiadomi� komend� milicji. Telefon na szcz�cie znajdowa� si� w najbli�szym sklepie. Jaki� m�ody cz�owiek zaofiarowa� si� pobiec do komendy, aby i w ten spos�b j� zaalarmowa�. �. Mo�e pom�c? Jestem lekarzem - starszy siwy pan zbli�y� si� do sier�anta. Pochyli� si� nad le��cym. - Tu potrzeba natychmiastowej interwencji chirurga - stwierdzi� po chwili. - Obawiam si� najgorszego -zmia�d�enia sklepienia czaszki i uszkodzenia m�zgu. - Ju� wezwa�em pogotowie - informowa� m�czyzna, kt�ry wr�ci� ze sklepu - zawiadomi�em tak�e milicj�. - Niech pan doktor pomo�e tej kobiecie - sier�ant wskaza� na pani� Bolecka, kt�ra prze�ywa�a wstrz�s. Ci�gle sta�a w bramie domu, kurczowo trzymaj�c si� framugi. Siatka z zakupami i torebka le�a�y u jej st�p. Lekarz podszed� do pani Marii, podni�s� jej rzeczy, a nast�pnie, uj�wszy j� pod rami�, zaprowadzi� do najbli�szego sklepu i tam posadzi� na krze�le. Wi�cej nie m�g� zrobi�. Nie mia� przy sobie �adnych lek�w, w sklepie tak�e nie by�o apteczki pierwszej pomocy. Ekspedientka przynios�a po prostu szklank� wody, co zreszt� bardzo pomog�o przestraszonej i zszokowanej kobiecie. Tymczasem od strony Kruczej przybieg�o trzech milicjant�w. To m�ody cz�owiek sprowadzi� posi�ki sier�antowi. Prawie jednocze�nie nadjecha�a karetka pogotowia i milicyjny radiow�z. Funkcjonariusze milicji odsun�li powi�kszaj �cy si� t�umek ludzi; wi adomo - gapi�w nigdy nie zabraknie. Lekarz przyst�pi� do fachowych ogl�dzin. Jego opinia pokrywa�a si� ze zdaniem kolegi, kt�ry przedtem bada� rannego. - Natychmiast zabieramy go na Kasprzaka - o�wiadczy� lekarz pogotowia. - Maj� tam dzisiaj ostry dy�ur. Nie ma ani chwili do stracenia. Kierowca i noszowy szybko postawili nosze - zr�cznie u�o�yli na nich napadni�tego. - Roszkowski, jed�cie z panem doktorem - poleci� jednemu ze swoich ludzi dow�dca radiowozu, starszy sier�ant. - Ustalicie to�samo�� rannego i zabezpieczycie wszystkie rzeczy, jakie ten cz�owiek ma przy sobie. Odwieziecie ca�y majdan od razu do Pa�acu Mostow-skich. Karetka pogotowia na sygnale pogna�a w stron� szpitala. Jej miejsce zaj�� drugi w�z milicyjny. To z Komendy Sto�ecznej przyjecha�a ekipa dochodzeniowa. Kapitan Janusz Tokarski, kt�ry kierowa� t� grup�, spyta�: - Co tu si� sta�o? - Us�ysza�em krzyk: �Ratunku, milicja!" -meldowa� sier�ant Krawczyk. - Szed�em w�a�nie Marsza�kowsk� i skr�ci�em w Wilcz�, do naszej komendy. Krzycza�a kobieta. Rzuci�em si� biegiem w t� stron�. Znalaz�em le��cego ko�o samochodu rannego z rozbit� g�ow�. By� nieprzytomny. Widz�c, �e nic mu nie pomog�, wezwa�em pogotowie ratunkowe. Telefonowano tak�e do komendy sto�ecznej, a z dzielnicowej przybieg�o trzech koleg�w do pomocy. Przyjecha� r�wnie� radiow�z. - Gdzie ten cz�owiek? - Przed chwil� zabra�o go pogotowie. - Kto mu rozbi� g�ow�? - Nie wiem. Ja nic nie widzia�em. Us�ysza�em tylko krzyk kobiety. 6 - Gdzie jest ta kobieta? Sier�ant spojrza� w kierunku bramy, gdzie niedawno widzia� pani� Boleck�. - Tam sta�a, ale teraz jej nie ma. - Jak si� nazywa ranny? - Nie wiem. Nie przeszukali�my jego ubrania. Lekarz m�wi�, �e stan bardzo ci�ki i trzeba natychmiast wie�� go na sal� operacyjn�. - Biedny sier�ant orientowa� si�, M sporo �zawali�". - Z chorym pojecha� kapral Roszkowski - dow�dca radiowozu przyszed� z pomoc� koledze. - Poleci�em kapralowi, aby ustali� to�samo�� rannego i dostarczy� jego rzeczy do Pa�acu Mostowskich. A kobieta, kt�ra podnios�a alarm, jest tu, w tym sklepie. Zaprowadzi� j� tam lekarz, niestety on tak�e znalaz� si� tutaj przypadkiem i niewiele m�g� nam pom�c. - Bierzcie si� do roboty - kapitan wyda� polecenie swojej ekipie - a was poprosz� o odsuni�cie tego t�umu. Przecie� w takich warunkach nie mo�na pracowa�. Ja porozmawiam z t� kobiet� - to m�wi�c Tokarski skierowa� si� do wskazanego mu sklepu. Nawet nie potrzebowa� pyta�, kto jest �wiadkiem wypadku. Pani Maria Bolecka siedzia�a na krze�le pod �cian� nadal bardzo blada. Kapitan bez ceremonii wyprosi� ze sklepu wszystkich klient�w i gapi�w, kt�rych i tutaj nie brakowa�o. Kierowniczce sklepu poleci� zamkn�� drzwi na klucz. Nast�pnie zwr�ci� si� do siedz�cej : - Co si� pani sta�o? - To by�o straszne! - Kobieta stara�a si� opanowa� i m�wi� jak najwyra�niej. - On na moich oczach zabi� tego cz�owieka. Uderzy� w g�ow�... - Jaki on? - Nie wiem. - Niech si� pani opanuje i postara sobie przypomnie� - surowo powiedzia� Tokarski. - Jak to by�o? r - Ja... ja sta�am w bramie. Zapina�am po�czoch�. Pod dom podjecha� samoch�d. Wysiad� z niego jaki� �ysawy m�czyzna w br�zowym garniturze. Zamyka� drzwi auta, kiedy podszed� do niego inny m�czyzna - pani Bolecka w miar� opowiadania uspokaja�a si� - i zwr�ci� mu na co� uwag�. Nie s�ysza�am s��w, ale domy�li�am si� z gest�w, bo obaj podeszli do baga�nika. Kierowca nachyli� si�, ten drugi uderzy� go w g�ow�. To by�o straszne... - Niech si� pani nie denerwuje - oficer milicji stara� si� przywr�ci� spok�j kobiecie - rannego ju� zabrano do szpitala... Widzia�a pani co� jeszcze? - Ten drugi odszed�. Zacz�am krzycze� �ratunku" i on chyba wtedy rzuci� si� biegiem do ucieczki i skr�ci� w prawo. W t� przerw� pomi�dzy domami. By� w jasnym p�aszczu i w popielatej czapce nasuni�tej na oczy. - Chwileczk� - Tokarski przerwa� rozmow�, wyszed� ze sklepu i poleci� dw�m milicjantom przeszuka� wskazany przez pani� Boleck� teren. - My to przej�cie znamy, panie kapitanie! - odpowiedzia� jeden z milicjant�w komendy dzielnicowej. - Tamt�dy przechodzi si� na Pi�kn�. Na ty�ach kina �Polonia". Na pewno bandzior dawno zwia�. - Prosz� jednak dok�adnie przeszuka� zakamarki i przepyta� ludzi. Mo�e kto� co� zauwa�y�. Facet w jasnym p�aszczu, popielata czapka. Kapitan wr�ci� do sklepu. - Co jeszcze pani zauwa�y�a? - Nic wi�cej. - Pani zna tego rannego? - Nie. Pierwszy raz go widzia�am. - Pani tu mieszka? Jak si� pani nazywa? - Maria Bolecka. Mieszkam na Mokotowskiej. Zaraz przy rogu Wilczej. - A co pani tutaj robi�a? - Przecie� m�wi�am! - Kobieta znowu si� zdenerwowa�a. - Poprawia�am w bramie po�czoch�! Wraca�am do domu. Z pracy. Wysiad�am z tramwaju przy MDM-ie i przesz�am Marsza�kowsk� do Wilczej. Skr�ci�am w Wilcz�, �eby doj�� do Mokotowskiej. - Z kt�rej strony podjecha� samoch�d? - Od Kruczej, bo na Wilczej jest przecie� ruch jednostronny. - A ten cz�owiek w p�aszczu? - Zauwa�y�am go dopiero wtedy, kiedy podszed� do tego w br�zowym garniturze. - Czy napastnik mia� co� w r�ce? - Jaki� czarny przedmiot. Ale nie wiem, co to by�o. - A kiedy tamci dwaj rozmawiali ze sob�, widzia�a pani twarz napastnika? - Nie. Me przygl�da�am si�. Zreszt� sta� ty�em do mnie. On by� na trotuarze, a kierowca na jezdni, przy samochodzie. - Jak by� ubrany napastnik? - Przecie� m�wi�am! Jasny p�aszcz, prochowiec. Do�� brudny i chyba stary. - A spodnie? Buty? - Spodnie! - Pani Bolecka o�ywi�a si�. - Nosi� tak modne teraz d�insy. Jasnoniebieskie. Na jednej nogawce mia� du�� plam�, jakby po-jakim� smarze. To by�a prawa nogawka, a plama mia�a kszta�t g�siego jaja. To zauwa�y�am jeszcze przedtem, zanim ten cz�owiek uderzy� kierowc�. Nawet sobie pomy�la�am, �e taka plama jest bardzo trudna do usuni�cia. Bo ja, panie kapitanie, pracuj� w pralni chemicznej. Na ulicy Topiel. I dlatego t� plam� od razu zauwa�y�am. P�aszcz by� tak�e przybrudzony. - Brawo! - ucieszy� si� Tokarski. - Najpierw pani m�wi, �e nic pani nie pami�ta, nie widzia�a, a potem przekazuje mi wa�ne rzeczy. i - A ten napadni�ty? B�dzie �y�? - Zabra�o go pogotowie - powt�rzy� Tokarski. - Lekarz m�wi�, �e stan jest bardzo ci�ki. - Czy mog� ju� i�� do domu? Czuj� si� lepiej. - Mo�e pani� odwie�� albo odprowadzi�? - Nie. Dzi�kuj�. Sama dojd�. Nie taka ze mnie stara baba. - Ale c� znowu! Nie to mia�em na my�li. Taki wypadek nawet najm�odsz� zdenerwuje - oponowa� oficer milicji. - Pozwoli pani, �e zapisz� jej adres. Dostanie pani wezwanie do komendy sto�ecznej, gdzie pani� oficjalnie przes�uchamy. - No i co? - Tokarski po rozmowie z pani� Boleck� wr�ci� do swoich ludzi. - Znale�li�my narz�dzie zbrodni - jeden z technik�w dochodzeniowych pokaza� kapitanowi dwukilogramowy odwa�nik ze �ladami krwi. - Le�a� pod samochodem. - Przes�a� od razu do Zak�adu Kryminalistyki -zadecydowa� Tokarski. - A samoch�d? Ogl�dali�cie? - Nic w nim nie ma. Baga�nik zamkni�ty. Na razie nie pr�bowali�my otwiera�. Chyba przetransportujemy auto do Pa�acu Mostowskich i tam je dok�adnie zbadamy. - Dobrze - zgodzi� si� kapitan. - A co z tym przej�ciem na Pi�kn�? - �adnych �lad�w. Nikt te� nie zauwa�y� m�czyzny w jasnym p�aszczu. - Czy mo�emy ju� odjecha�? - dopytywa� si� dow�dca radiowozu. - Jed�cie. My te� b�dziemy si� st�d zabiera�. Jank�w -ski, potraficie uruchomi� t� syrenk�? - Zrobi si�, panie kapitanie. Pod��cz� za stacyjk�. Przecie� ju� j� otworzy�em, chocia� by�a zamkni�ta na kluczyk. - No, to jed�cie ni� do Mostowskich. A my za wami. Ruszyli. Na Wilczej, tu� przy kraw�niku trotuaru, 10 �����| pozosta�a ciemna, czerwona plama. Jedyny znak po tragedii, kt�ra zdarzy�a si� tak niedawno. W Sto�ecznej Komendzie MO znano ju� personalia. Niestety, ofiara napadu zmar�a, zanim pogotowie dojecha�o do szpitala. M�czyzna nazywa� si� Zygmunt Sto-janowski. Z zawodu by� in�ynierem magistrem budownictwa l�dowego. Pracowa� w Przedsi�biorstwie Rob�t Budowlanych. Samoch�d marki �Syrena" by� jego w�asno�ci�. Stojanowski mieszka� w domu przy ulicy Wilczej. W tym, przed bram� kt�rego go zabito. Ostatnio pracowa� przy budowie Trasy Toru�skiej. W odpowiedniej rubryce dowodu osobistego St�j ano wskiego figurowa�a adnotacja ��onaty". Przy zmar�ym znaleziono portfel z czarnej sk�ry. By�o w nim czterysta pi��dziesi�t z�otych w banknotach: cztery po sto z�otych i pi��dziesi�tka; dow�d osobisty, prawo jazdy i dow�d rejestracji samochodu. W kieszeniach br�zowego garnituru znaleziono dwa pude�ka papieros�w marki �Sport", jedno, nie napocz�te pude�ko zapa�ek, notes w zielonej ok�adce z adresami i numerami telefon�w, bilon o ��cznej warto�ci sze��dziesi�ciu siedmiu z�otych i osiemdziesi�ciu groszy, u�ywan� chusteczk� do nosa. W lewej kieszonce marynarki tkwi�a druga chusteczka, zupe�nie czysta, w wewn�trznej kieszeni okulary przeciws�oneczne, grzebyk, pilnik do paznokci i proszki od b�lu g�owy. Zabity mia� trzydzie�ci siedem lat. Siedem �z�otych pyta�" Porucznik Andrzej Ciesielski siedzia� w ma�ym pokoju na drugim pi�trze gmachu Sto�ecznej Komendy MO, kt�r� warszawiacy nazywaj� �Pa�acem 11 Mostowskich". Na jego biurku le�a�a szara, nowiutka teczka. Znak, �e za�o�ono j� zaledwie przed kilkoma dniami, a mo�e nawet godzinami. Zawarto�� by�a wi�cej ni� skromna. Kilka arkuszy papieru w wi�kszo�ci zapisanego r�cznie. Pomimo to, a mo�e w�a�nie dlatego, m�ody cz�owiek nie mia� zadowolonej miny. Przy drugim stoj�cym w pomieszczeniu biurku nie by�o nikogo, chocia� min�a ju� �sma rano. Dopiero teraz otworzy�y si� drzwi i do pokoju wszed�, a raczej wtargn�� m�ody cz�owiek. Na jego mundurze b�yszcza�y dwie gwiazdki. Przyby�y opad� na stoj�ce przy biurku krzes�o i nie witaj�c si� z koleg� zagadn��: - Masz mo�e co� do picia? Coca-cola albo chocia� woda sodowa? Tak gor�co dzisiaj... Zgrza�em si�... - O kt�rej ty przychodzisz do pracy? Jest ju� dawno po �smej. �eby tak �stary" ci� zobaczy�! - Ale mnie nie zobaczy�. Zaspa�em troch�... Wczoraj przyjecha� kumpel z Katowic, gadali�my... Hano nie mia� mnie kto obudzi�, bo �ona na wczasach. - Podporucznik Antoni Szymanek stara� si� usprawiedliwi� swoje sp�nienie. - Oj, Antek, Antek! �le sko�czysz. To ju� trzeci raz w tym miesi�cu. - Co ja zrobi�, kiedy nie umiem si� obudzi�? Nastawiam budzik, on dzwoni, ja wciskam guzik i �pi� dalej. - To stawiaj go tak, �eby� nie m�g� si�gn�� r�k�. - To j est pomys� - roze�mia� si� podporucznik - widz� �e �ba�ka" pracuje. Ale... dlaczego jeste� taki smutny jak bar mleczny w Cz�stochowie? - Wchodzi�em do komendy razem z pu�kownikiem. Kiedy mnie zobaczy�, od razu zabra� do swojego gabinetu i wr�czy� t� teczk� niczym jaki� skarb. Sprawa o zab�jstwo. Sprawa o zab�jstwo! 12 - Winszuj�. Widz�, �e akcje porucznika Andrze sielskiego szybko id� w g�r�. - Boj� si�, �e spadn� na �eb, na szyj�. Grubo ni�ej od poziomu startu. Ju� po pobie�nym przejrzeniu tych kilku kartek wida�, �e na czym� takim mog�oby sobie po�ama� z�by dziesi�ciu Sh�rlock�w Holmes�w i Pinkerton�w razem wzi�tych. - Ale nie wschodz�ca gwiazda polskiej kryminalistyki, Adam Ciesielski - roze�mia� si� podporucznik -^ on tylko troch� pomy�li i natychmiast znajdzie przest�pc�. - Jasne. Tym bardziej, �e b�dzie mia� genialnego pomocnika w osobie m�odego, ale zdolnego i ju� do�wiadczonego podporucznika, Antoniego Szymanka. - Coo? - podporucznikowi nagle odechcia�o si� �art�w. - To, co s�yszysz. Pu�kownik przydzieli� mi w�a�nie ciebie do wsp�pracy. A mog� ci� zapewni�, �e sprawa jest trudna do rozwik�ania i tajemnicza. �adnego punktu zaczepienia. - Ale o co w�a�ciwie chodzi! - Po prostu morderstwo. Zabity zosta� in�ynier magister Zygmunt Stojanowski. - Gdzie? - W Warszawie. Na ulicy Wilczej, kiedy wysiada� z samochodu przed swoim domem. Dwie�cie metr�w od dzielnicowej komendy milicji. - O, to wyj�tkowa bezczelno��, nie uwa�asz?... Kiedy? - Przedwczoraj wieczorem. Ustalono, �e zbrodni� pope�niono mniej wi�cej dwadzie�cia minut przed dziewi�tnast�. - Jak? - Zmia�d�enie czaszki. - Czym? - Dwukilogramowym odwa�nikiem. Znaleziono go potem pod samochodem. 13 - Kto to zrobi�? - Jaki� cz�owiek w jasnym prochowcu, kt�ry oczy wi�cie nie czeka� na dalszy rozw�j wypadk�w, lecz uciek�, nie zatrzymany przez nikogo. - Dlaczego? Adam Ciesielski roz�o�y� r�ce. - Zada�e� mi s�ynne siedem �z�otych pyta�" i teraz jeste� tak samo m�dry jak ja. - Nikt nie zabija bez przyczyny. - Tak. O tym wiedzieli ju� nawet staro�ytni Rzymianie. Is f ecit cui prodest. Ten zrobi�, kto ma z tego korzy��. Nie musisz wy�amywa� otwartych drzwi. - Ten cz�owiek jest �onaty? - Tak. - A co m�wi �ona? - Na razie nic. Jest na wczasach w�drownych. Nadawali�my wczoraj komunikaty przez radio, �eby natychmiast wraca�a. - Ach, to o ni� chodzi�o? Przypominam sobie: �Irena Stojanowska, przebywaj�ca na wczasach w�drownych �w Bieszczadach, proszona jest o natychmiastowy powr�t do domu w wa�nych sprawach rodzinnych". - W�a�nie. - Wiesz, ja na miejscu tych wzywanych �w wa�nych sprawach rodzinnych" wo�a�bym od razu dowiedzie� si� nawet najgorszej prawdy, ni� denerwowa� jeszcze d�ugie godziny w drodze do domu. Najgorsza prawda jest lepsza od najlepszej niepewno�ci. - Jestem tego samego zdania, no ale ta forma jako� si� utar�a w naszych komunikatach... Zreszt� za jej utrzymaniem przemawia fakt, �e mimo alarmu zachowuje si� dyskrecj� wobec os�b trzecich. - I co? Zg�osi�a si�? - Do tej pory nie. Chyba nie zd��y�a jeszcze wr�ci� z Bieszczad. 14 - A mieszkanie? - Zamkni�te. Wprawdzie mamy klucze, ale nie otwie-i.ili�my, czekaj�c na �on�. D�u�ej jednak nie mo�na < /.eka�. To mo�e by� klucz do rozwi�zania zagadki. 1 Hatego te� pu�kownik poleci� mi, �ebym przede wszyst-k im przeprowadzi� przeszukanie tego lokalu. Od natychmiastowego wykonania rozkazu powstrzyma� mnie jed-i iak pewien podporucznik. Nie ma on zwyczaju punktualnie przychodzi� do pracy. - Ciesielski skorzysta� okazji, by jeszcze raz doci�� m�odszemu koledze. Przyjechali wraz z dwoma pracownikami komendy, l achowcami od przeszukania, kt�re do niedawna nazywa�o si� po prostu �rewizj�". Mieszkanie by�o na drugim pi�trze. Jako �wiadka zabrano dozorc�. Zreszt� porucz-dk obiecywa� sobie uci�� z nim d�u�sz� pogaw�dk�, �eby � iowiedzie� si� czego� o zamordowanym in�ynierze. Mieszkanie sk�ada�o si� z dw�ch do�� du�ych pokoi obszernej kuchni. By�ov znacznie wi�ksze ni� przeci�tne M-3:>. Dom okaza� si� stary, jeszcze sprzed pierwszej ^ojny. Wilcza by�a w tamtych czasach �pi�kn� dzielni-�", w kt�rej mieszka�o wzbogacone mieszcza�stwo czy ! e� niezupe�nie podupad�e ziemia�stwo. Dozorca, pan Ksawery Rotocki, wprawdzie tamtych �dobrych" czas�w ju� nie pami�ta�, ale prezentowa� swoj� osob� wspania�� posta� starego polskiego szlachciury. Prawdziw� jego ozdob� by�y pi�kne sumiaste w�sy. Pomieszczenie, do kt�rego weszli, by�o dziwnie kontrastowo umeblowane. Jeden pok�j, ten zajmowany przez pani� domu, zosta� urz�dzony nowocze�nie, mo�e nawet odrobin� pretensjonalnie. Na pod�odze jaskrawy dywan, kolorowe zas�ony w oknach, meble z ��adu". Na �cianach jaki� kilimek i reprodukcje poularnych obraz�w impresjonist�w z nie�miertelnym ��anem pszenicy ze �niwiarzem w s�o�cu" Van Gogha. Du�a szafa a� p�ka�a od r�nych kobiecych ciuch�w. Natomiast drugi pok�j prezentowa� si� skromnie. Du�y st� z blatem poplamionym r�nego rodzaju i koloru tuszami, zwyk�e �biurowe" krzes�o. Tapczan pod �cian� i p�ki pe�ne ksi��ek. Przewa�nie literatura fachowa z zakresu budownictwa, chocia� nie brakowa�o �klasyki", znalaz�o si� te� sporo krymina��w. Wsz�dzie jednak, w obu pokojach, w kuchni i �azience, panowa� wzorowy pozr�dek. Zupe�nie, jakby nie by�o to mieszkanie �s�omianego wdowca", kt�rego ma��onka wybra�a si� daleko na wczasy. Nawet pod�oga by�a �wie�o wyfroterowana, a okna umyto przed tygodniem. - Pan in�ynier - stwierdzi� Ksawery Rotocki - by� bardzo porz�dnym cz�owiekiem i dobrym lokatorem. Nosa nie zadziera�. Po nocach nie wraca� pijany i nie rozrabia�. Kiedy w mieszkaniu czasem dochodzi�o do awantury, wiadomo, jak to w ma��e�stwie, to tylko jej g�os by�o s�ycha�. On si� nie odzywa� albo m�wi� po cichu. Za bram� od niego du�o nie zarobi�em, ale na Nowy Rok i na Wielkanoc zawsze setka lecia�a. Nie to co ona. Nieraz tak� pijan� r�ni m�czy�ni odprowadzali, �e sama na drugie pi�tro nie potrafi�a si� wdrapa�. - Tak lubi wypi�? - M�oda jest, to i lubi si� zabawi� - skwitowa� pytanie pan Ksawery, kt�ry wyra�nie uzna�, �e zbyt wiele powiedzia� o swojej lokatorce i teraz stara� si� os�abi� znaczenie s��w. - Co w tym dziwnego? �adna kobieta. - Dawno s� ma��e�stwem? - Co� ze trzy lata. Przedtem in�ynier mieszka� z rodzicami. Kiedy si� o�eni�, przenie�li si� pod Warszaw�. Do Wi�zownej: Mieli tam domek. Przed przeprowadzk� przebudowali, �eby i w zimie mo�na -by�o mieszka�, . a lokal na Wilczej zostawili synowi. - Ona tak�e pracuje? - Pewnie �e tak! Najpierw pracowa�a w tej firmie, 16 w kt�rej pan in�ynier by� zatrudniony. A potem zosta�a kelnerk�. - Gdzie? - Tu, w pobli�u, w �Grandzie". W kawiarni. Ale p�niej kilka razy zmienia�a miejsce pracy. Gdzie pracuje teraz? Nie wiem. Funkcjonariusze milicji systematycznie przeszukiwali ca�e mieszkanie. Znaleziono mi�dzy innymi porz�dnie u�o�one rachunki za komorne, radio i �wiat�o, ksi��eczki PKO. Ta na nazwisko Zygmunta Stojanowskiego opiewa�a na kwot� oko�o pi�tnastu tysi�cy z�otych, za� Irena mia�a zaledwie siedemset sze��dziesi�t z�otych. Poza tym by�a jeszcze ksi��eczka samochodowa, r�wnie� Zygmunta Stojanowskiego. Z rzeczy warto�ciowych znaleziono troch� skromnej bi�uterii pani domu, futro z nutrii i z�ot� obr�czk�. W trzech m�skich garniturach kieszenie by�y tak dok�adnie opr�nione, �e nawet skrawka papieru w nich nie odkryto. W szufladach sto�u le�a� komplet cyrkli i jakie� prace z dziedziny budownictwa. Zapewne �cha�tura" wykonywana w domu. Zar�wno w pokoju �damskim", jak i w tym drugim wala�o si� kilkana�cie najrozmaitszych poczt�wek. Typowe pozdrowienia z wczas�w lub z wyjazdu za granic�, jakie� listy o tre�ci bez znaczenia. Kr�tko m�wi�c: wynik przeszukania negatywny. Nic nie wskazywa�o powodu, dla kt�rego zgin�� w�a�ciciel mieszkania. - Mo�e dowiemy si� czego� od �ony - wyrazi� nadziej� podporucznik, kiedy opuszczali lokal. - Albo od rodzic�w? Trzeba b�dzie zatelefonowa� na posterunek milicji w Wi�zownej, aby uprzedzono tych ludzi o �mierci syna, - A poza tym podporucznik Szymanek - doda� Andrzej Ciesielski - jutro rano tam pojedzie i porozmawia z rodzicami zabitego. Mo�e oni maj� jakie� podejrzenia? 2 - Sprawa dla jednego - Skoro musz�, to pojad� - zgodzi� si� bez cienia entuzjazmu podporucznik. - A ja spr�buj� porozmawia� z dyrektorem przedsi�biorstwa, w kt�rym pracowa� Stojanowski. Podporucznik odjecha� wraz z dwoma milicjantami do Pa�acu Mostowskich, za� Ciesielski postanowi� zrealizowa� sw�j zamiar i porozmawia� z gospodarzem domu. Wszed� do dozorc�wki. - Panie Rotocki - zacz�� - mam propozycj�. Zanim pana wezwiemy do komendy milicji na przes�uchanie, pogadajmy tutaj, w cztery oczy, dobra? Bez �wiadk�w i i pisania protoko�u. ' - Ja nic nie wiem! - zastrzega� si� dozorca. - Ka�dy cz�owiek zawsze co� tam wie - porucznik usadowi� si� na jednym z krzese�. Wyj�� paczk� zefir�w j i wyci�gn�� r�k� w stron� pana Ksawerego. 1 - Dzi�kuj�. Ju� trzy lata jak rzuci�em palenie. - Szcz�liwy z pana cz�owiek. Tak od razu pan prze- 1 sta�? * '$ - Od razu. Dopali�em paczk� sport�w i wi�cej papierosa do ust nie wzi��em. A pali�em przesz�o czterdzie�ci lat. Zacz��em jako dwunastoletni ch�opak. - Siln� ma pan wol�... Ja ju� trzy razy przestawa�em, ale nic z tego nie wysz�o. No, ale wracajmy do naszej sprawy, co pan mi mo�e o tym powiedzia�? - Nic nie wiem - uparcie powt�rzy� dozorca. - Nawet � si� nie domy�lam, kto to m�g� zrobi�? - Kto zabi�, to ja wiem - odpowiedzia� porucznik. - Kto? - zdziwi� si� Rotocki zaskoczony. - Ju� go macie? - Zabi� ten, kto odni�s� z tego jak�� korzy��. Tylko pytanie: komu Stojanowski tak przeszkadza�, �e a� go zabito? Pan, jako d�ugoletni gospodarz domu, zna przecie� wszystkich lokator�w, a wi�c i in�yniera. - Zna si� ludzi - przyzna� pan Ksawery. - A Stojanow- 18 skiego pami�tam od ch�opaczka, jak z teczk� do s/koty Kunia�. A p�niej na politechnik�. Mia� brata i siostr�, ul* oboje du�o starsi od niego. Kiedy on by� w szko�ach, Marysia ju� sz�a za m�� i wyjecha�a gdzie� do Francji, bo wysz�a za Francuza. Kilka razy odwiedza�a rodzin�. Wielka dama, ma w�asny samoch�d. Stara Stojanowska, kiedy tu jeszcze mieszka�a, m�wi�a, �e c�rce doskonale � i� powodzi. Maj� jakie� w�asne przedsi�biorstwo. - A brat zabitego? - Uczy� si� w Krakowie, w szkole g�rniczej, ale po jej ko�czeniu nie powr�ci� do Warszawy. Zosta� na �l�sku, pracuje w jakiej� kopalni. Rzadko przyje�d�a� do rodzic�w, tak �e z nimi chowa� si� tylko Zygmunt. Starszy pan stojanowski pracowa� w tramwajach miejskich. Potem I > rzeszed� na emerytur� i kiedy syn si� o�eni�, odst�pi� mu mieszkanie. Pomaga�em mu w przeprowadzce do Wi�-ownej. Nie bardzo staremu chcia�o si� wyje�d�a� z War-zawy, ale nie kry�, �e synowa nie w jego gu�cie, wi�c woli �y� na wsi, ni� si� tutaj stale denerwowa�. - Przecie� sam pan m�wi�, �e taka �adna. - �adna to jest, bestia, nie mo�na powiedzie�. Kiedy idzie ulic�, ka�dy m�czyzna si� za ni� obejrzy. Ale co� mi si� widzi, �e w tym ma��e�stwie nie wszystko gra�o. Nie tak� �on� powinien sobie pan Zygmunt znale��. - Dlaczego? - To cz�owiek spokojny. Kiedy chodzi� do szko�y, nie pami�tam, �ebym mia� z nim jakie� k�opoty. Nie to, co y. innymi ch�opaczyskami, co to szyb� czy �ar�wk� potrafi� zbi�, a na schodach tak na�miec�, �e tylko sprz�taj i sprz�taj. Zygmunt by� inny. Uczy� si� dobrze, sko�czy� politechnik�, mia� dobr� posad� i zarabia� dobrze... Kupi� sobie samoch�d. - A ona? - M�wi si�, �e by�a urz�dniczk� czy te� maszynistk�, ale ja wiem swoje, bo mam znajomego, co mieszka na 19 Targ�wku i zna ca�� rodzin�. Ona z takich, co jak ptaki bo�e - nie siej�, nie orz�, a zbieraj�. Tatu� co� z dziesi�� razy siedzia� w kryminale. Mamusia nie lepsza. Braciszek d�gn�� kogo� no�em. Irena sko�czy�a powszechniak i posz�a pracowa� w �smar�wce". Po prostu przy mieszalniku. A �e by�a �adna i mia�a mimo m�odego wieku spore do�wiadczenie w tych sprawach, wi�c strzela�a na prawo i na lewo tymi swoimi zielonymi �lipiami, a� sobie ustrzeli�a za m�a pana in�yniera. Tyle �e starszego od niej 0 pi�tna�cie lat. - Takie ma��e�stwa tak�e bywaj� szcz�liwe. Mi�o�� nie zna �adnych regu�. - To prdwda. Ale je�li chodzi o mi�o��, to w tym zwi�zku zakochany by� tylko pan in�ynier. Jej chodzi�o wy��cznie o to, �eby si� wyrwa� z Targ�wka, z tej rodzinki i z tego otoczenia. Wyj�cie za m�� za Stojanow-skiego dawa�o jej mo�liwo�� startu do dalszej kariery. - Kariery? Kelnerki w �Grandzie"? - �adna kelnerka w modnej kawiarni mo�e daleko zaj��. Ma wi�cej okazji do zawarcia odpowiednich znajomo�ci ni� w �smar�wce" na Targ�wku. - Co to jest ta �smar�wka"? - Taka niezbyt wielka fabryka. Przed wojn� robili smary do woz�w i do maszyn. Rozlewali w butelki 1 produkowali r�ne chemikalia. Nikt tego inaczej nie nazywa� jak �smar�wka". Teraz to wszystko przej�a jaka� sp�dzielnia, ale nazwa pozosta�a. - Przy jakiej to si� mie�ci ulicy? - Przy Ksi�cia Ziemowita. Tu� przy torach kolejowych. - Irena mog�a by� tylko wdzi�czna in�ynierowi, �e j� wyrwa� z tamtego �rodowiska. A z wdzi�czno�ci cz�sto rodzi si� mi�o��. Pan Ksawery machn�� r�k�. - Widzia�em Iren�, kiedy si� tutaj sprowadza�a z ma- 20 ��k� walizeczk�. A teraz... Same zagraniczne ciuchy. l 'an porucznik zreszt� widzia� w szafie. Stojanowski by� lepo zakochany w �onie, pieni�dzy jej nie �a�owa�. I )opiero p�niej mu si� oczy otworzy�y, co sobie znalaz�. - Zdradza�a go? - Tego nie wiem. Pod niczyim ��kiem nie le�a�em. Ale i ubi�a si� bawi� i, co gorsza, lubi�a sobie wypi�. Dawniej, araz po �lubie, cz�sto w tym mieszkaniu bywali go�cie. i)ozorca przecie� wie najlepiej, kto i jak si� bawi. A od dw�ch lat nikt do in�yniera nie zachodzi�. Ju� rodzice go nie odwiedzali, tylko on do nich, do Wi�zownej, prawie co niedziel� je�dzi�. Ale bez Ireny. - Cz�sto m�odzi �le �yj� ze �wiekr�. Nigdy nie wiadomo, po czyjej stronie le�y wina... In�ynierowi mog�o by� dobrze z �on�. - Gdyby by�o dobrze, to by si� nie k��cili. Irena na ca�� kamienic� wykrzykiwa�a: �ty niezdaro, ty g�uptasie"... a� przykro by�o s�ucha�. A ostatnio prawie stale odwozi� j� w nocy do domu jaki� wysoki, przystojny brunet. Zielonym samochodem. - Jakiej marki? Mo�e pan zauwa�y� numer rejestracyjny? - Ja tam si� na samochodach nie znam. Konia, o to bym pozna� jakiej rasy! Ale w ka�dym razie to by� nowy w�z. Na pewno zagraniczny, bo niepodobny do naszych fiat�w... Nie powiem, porz�dny facet, za ka�de otwarcie bramy da� najmarniej dziesi�tk�. A jak nie mia� drobnych - to i dwudziestk�. Przypuszczam, �e Irena chcia�a zamieni� Stojanowskiego na tego faceta. Kudy syrenie in�yniera do tamtego auta! - Mo�e j� tylko odprowadza�? Ot, zwyk�y kawiarniany flirt. - Porucznik celowo zaprzecza� twierdzeniom dozorcy, �eby dowiedzie� si� najwi�cej. - Jaki tam flirt! - zaprotestowa� gor�co pan Ksawery. -- Irena nie kry�a, �e chce si� rozwie��, ale in�ynier nie daje zgody... A wiadomo, z w�asnej winy rozwodu dosta� nie mo�na. - M�wi�a o rozwodzie? - Kiedy si� k��cili, nieraz wo�a�a: �Jak ci si� nie podoba, to daj mi rozw�d". - A in�ynier? - On nigdy g�osu nie podni�s�. Ale pewnie zgody nie dawa�, bo inaczej by tak nie gada�a. - Cz�sto zdarza�y si� mi�dzy nimi k��tnie? - Ostatnio coraz cz�ciej. Ale najwi�ksza to chyba by�a przed samym wyjazdem in�ynierowej na wczasy. - Co pan powie? - W�a�nie my�em schody na tej klatce. Wcale nie chcia�em s�ucha�, bo co mnie sprawy innych ludzi obchodz�? Mam-w�asne k�opoty. - Oczywi�cie! Rozumiem - dyplomatyzowa� porucznik - ale czasami cz�owiek nie chce, a mimo to co� mu w uszy wpadnie. - No w�a�nie - zgodzi� si� dozorca. - Wi�c myj� schody, a tu za drzwiami Stojanowskich Irena wydziera si�: ��eby� wiedzia�, �e z tych wczas�w ju� tutaj nie : wr�c�!" In�ynier co� tam po cichu odpowiedzia�, a ona ' znowu: �Jak mi nie dasz rozwodu, to po�a�ujesz!" "� - Pami�ta pan mo�e, kiedy by�a ta k��tnia? j Gospodarz si� zamy�li� i co� na palcach rachowa�. - In�yniera zabili przedwczoraj - powiedzia� - to ' znaczy we wtorek. Ona wyjecha�a trzy dni przedtem, to I znaczy w sobot� rano. Pami�tam dobrze, bo zamiata�em '* ulic�, kiedy wynosi�a z domu walizki i wsiad�a do samochodu. - Tego zielonego? - Nie, do taks�wki. , - M�� jej nie odprowadza�? - Najpierw in�ynier pojecha� do pracy, a dopiero stamt�d wr�ci� po ni�, ale ona pojecha�a chyba w kwa- 22 � is przed nim. Jak odje�d�a�a, to mi powiedzia�a: iyby Zygmunt przyjecha�, niech pan mu powie, �e ej nie mog�am na niego czeka�. On si� zawsze musi ni�, a poci�g ma sw�j czas odjazdu." Pan to powt�rzy� Stojanowskiemu? Kiedy go tylko zobaczy�em, powiedzia�em: �Pani cha�a taks�wk�, bo si� ba�a, �e nie zd��y na poci�g". ;pojrza� na zegarek i co� m�wi�, �e go zatrzymali po Ize. Doda� tak�e, �e �ona wyjecha�a w Bieszczady na asy w�drowne. Ja to ju� m�wi�em kapitanowi, kt�ry � e przes�uchiwa�. A ta k��tnia? - przypomnia� porucznik. To by�o dwa dni przed wyjazdem in�ynierowej. . l�e w czwartek. - Pan by� w domu, kiedy zabito in�yniera? - Nie. Pojecha�em do krewnych. Na �oliborz. Chce pan sprawdzi�? Poda� nazwisko i adres? Porucznik machn�� r�k�. - Przecie� pan nic nie zyskuje na �mierci Stojanow-likiego. - Mojej �ony tak�e nie by�o w domu. Posz�a do �Delikates�w". Kiedy wr�ci�a, zasta�a milicj� i krwaw� plam� na jezdni. In�yniera ju� zabra�o pogotowie. �ona pocz�tkowo nie wiedzia�a, kogo zabito. Dopiero pani Mierzeje wska, ta lokatorka z pierwszego pi�tra, jak schodzi�a ze kmieciami, to j� poinformowa�a, �e ofiar� bandyty pad� pan Stojanowski. To by�o po odje�dzie milicji. Inaczej �ona powiedzia�aby im nazwisko Stojanowskiego. - Przecie� sta� samoch�d? �ona nie wiedzia�a, �e to in�yniera? - Oczywi�cie, zna�a t� syren�, ale nikt nie powiedzia�, �e w�a�nie zabito jej w�a�ciciela. Podobno jaka� kobieta widzia�a napad na in�yniera, ale ja z ni� nie rozmawia�em. W og�le z nikim nie rozmawia�em. P�niej ten kapitan mnie wypytywa�, ale to by�o na drugi dzie� 23 rano. Wtedy on ju� wiedzia�, �e zamordowano Stojanow-skiego. - Gdzie mieszka pani Mierzej ewska? - Na pierwszym pi�trze, pod tr�jk�. Porucznik podzi�kowa� panu Ksaweremu Rotockiemu za informacje i poszed� na pi�tro. Drzwi otworzy�a mu sama pani Mierzejewska, jak si� p�niej okaza�o farma-ceutka, mieszkaj�ca wraz z c�rk�, jej m�em i ich dwojgiem dzieci. W tym tygodniu pani Mierzejewska mia�a jakie� pilne roboty domowe, wi�c wzi�a sobie kr�tki urlop. - Zacz�o si� od tego - opowiada�a f armaceutka - �e us�ysza�am g�o�ne krzyki na ulicy: �Ratunku! Milicja!" Podbieg�am do okna i widz�: stoi samoch�d, a przy nim le�y m�czyzna, ca�y zakrwawiony. Wkr�tce nadbieg� jaki� milicjant i zacz�� ratowa� tego cz�owieka. Odwr�ci� go twarz� do g�ry. Wtedy pozna�am pana Stojanowskie-go. Zrobi�o si� zbiegowisko. Przyjecha�y radiowozy i karetka pogotowia, kt�ra zabra�a rannego. - Czy pani widzia�a uciekaj�cego napastnika? - Nie. Na ulicy nie by�o nikogo. A krzyki wzywaj�ce pomocy dochodzi�y z naszej bramy. - A dlaczego pani nie poinformowa�a milicjant�w, �e zabitym jest lokator tego domu, Zygmunt Stojano- wski? - A po co mia�am informowa�? - dziwi�a si� kobieta. - Przecie� mieli i Stojanowskiego, I jego samoch�d. Na pewno obejrzeli dokumenty. Poza tym nikt mnie o to nie pyta�. Dopiero na drugi dzie� chodzi� po mieszkaniach jaki� funkcjonariusz milicji i interesowa� si� tym, czy kto� z lokator�w nie widzia� przebiegu zbrodni lub uciekaj�cego bandyty. Ten milicjant wymieni� wtedy nazwisko Stojanowskiego. - Pani zna�a in�yniera? - Od dziecka. Przecie� mieszka� z rodzicami na tej samej klatce schodowej, tyle �e pi�tro wy�ej. Zna�am te� i jego rodzic�w, chocia� bli�szych stosunk�w towarzyskich nie utrzymywali�my. - A jego �on�, Iren� Stojanowsk�, zna�a pani tak�e? Po twarzy f armaceutki przemkn�� cie�. - Jedynie z widzenia, a raczej ze s�yszenia. Straszna kobieta. - Dlaczego? - Ordynarna i pyskata. A wyra�a si�! Przekupki z Bazaru R�yckiego s�uchaj�c jej zarumieni�yby si�. Kiedy� tak obruga�a na schodach te�ciow�, �e biednej ma�o szlag nie trafi�. A jak si� odzywa�a do m�a podczas k��tni! Niech pan porucznik nie wymaga, abym powtarza�a. - A� tak? - To ma��e�stwo wyj�tkowo si� Zygmuntowi nie udali i. Spok�j panowa� najwy�ej p� roku. P�niej by� tam stale �meksyk". - Mo�e to on nie by� w porz�dku w stosunku do m�odej i podobno przystojnej �ony? - To fakt, urody jej odm�wi� nie mo�na. Ale charakterek! Tylko by si� bawi�a, popija�a... Ile razy budzi� nas w nocy jej powr�t w rodzinne pielesze! Ostatnio te awantury si� nasili�y, bo pani in�ynierowa znalaz�a sobie sta�ego wielbiciela i postanowi�a przez tak� wojn� podjazdow� zmusi� Stojanowskiego do rozwodu. Czego ona nie wygadywa�a pod adresem Zygmunta, a w�a�ciwie wykrzykiwa�a przy otwartych oknach, �eby ca�a kamienica s�ysza�a. A jakie gro�by przy tym pada�y! - S�dzi wi�c pani, �e Stojanowsk� by�aby zdolna do zbrodni? ,- Nie mnie s�dzi�. Ale nieraz s�ysza�am, jak krzycza�a: �Zabij� ci�" albo: ��ebym mia�a siekier� w domu, to bym ten tw�j g�upi �eb od razu rozwali�a". ~ Pani to s�ysza�a na w�asne uszy i gotowa jest potwierdzi� na przes�uchaniu? 25 - A tak�e przysi�c w s�dzie - doda�a pani Mierzeje-wska. - Przypuszczam, �e poprosimy pani� do Pa�acu Mos-towskich w celu sporz�dzenie protoko�u. - Z tego, co panu powiedzia�am, nie zapr� si� ani jednego s��wka. Andrzej Ciesielski, zadowolony z zebranych wiadomo�ci, wr�ci� do Pa�acu Mostowskich. Tam czeka� na niego podporucznik z meldunkiem. Dzwoni� do Wi�zow-nej, gdzie odszukano adres Karola Stojanowskiego, ojca Zygmunta, i miejscowy milicjant podj�� si� zawiadomienia starszych pa�stwa o tragedii, kt�rej ofiar� pad� ich syn. Milicjant mia� tak�e poinformowa� rodzic�w, �e cia�o syna jest obecnie w kostnicy, a decyzj� o pogrzebie nale�y uzyska� u prokuratora. - Nie zazdroszcz� ch�opakowi takiej misji - zauwa�y� Antoni Szymanek. - Ja sam odda�bym ch�tnie ca�� swoj� miesi�czn� pensj�, �eby tam jutro nie jecha�. - A co z Iren� Stojanowsk�? - Nie zg�osi�a si� do tej pory. Natomiast w aktach sprawy pojawi�y si� dwa nowe dokumenty. Pierwszy omawia� wyniki sekcji zw�ok. Stwierdza� on, �e Zygmunt Stojanowski by� cz�owiekiem przeci�tnie zdrowym; �mier� nast�pi�a od uderzenia t�pym narz�dziem, kt�re zdruzgota�o czaszk� i uszkodzi�o m�zg. Drugim dokumentem by�a ekspertyza przys�ana z Zak�adu Kryminalistyki. Znaleziony w miejscu zbrodni dwukilowy odwa�nik nosi� �lady w�os�w i krwi ludzkiej. Poza tym by� zardzewia�y. Prawdopodobnie przechowywano go w jakim� wilgotnym pomieszczeniu. Na odwa�* niku znaleziono mikro�lady bia�awego proszku, najprawdopodobniej pudru kosmetycznego. Niestety, ze wzgl�du na zbyt nik�� ilo�� �lad�w, nie mo�na by�o 26 . gUjgUfc. przeprowadzi� bardziej dok�adnych bada� tej substancji. Porucznik dwukrotnie przeczyta� wynik ekspertyzy, /nany ju� Szymankowi, i zauwa�y�: - �e w�osy i krew z g�owy Stojanowskiego, wiedzia�am o tym i bez m�drc�w z Alej Ujazdowskich. A ten puder nie ma �adnego znaczenia. I ty� si� rano dziwi�, �e n i am niewyra�n� min�? Mia�em si� cieszy� z tej cholernej prawy? - Jednak widz� nik�e �wiate�ko - pocieszy� go podpo-11 icznik. - Te gro�by Stojanowskiej? Nie ulega w�tpliwo�ci, �e 11 > m�czyzna zabi�. - M�czyzna, ale mo�e napuszczony przez kochan� /.(meczk�? - P�jdziemy tym �ladem - przytakn�� Andrzej Cie-1 iolski. W ma�ym domku w Wi�zownej Nazajutrz porucznik Andrzej Ciesielski od rana denerwowa� si� na swojego podw�adnego i przyjaciela, Antoniego Szymanka. Min�o p� godziny od rozpocz�cia pracy, min�a nawet dziewi�ta, a m�ody cz�owiek nie zjawi� si� w Pa�acu Mostowskich. �Znowu zaspa� - podejrzewa� oficer. -Ju� ja mu dam, jak tylko przyjdzie. D�u�ej nie b�d� tego tolerowa� i jeszcze go wy�giwa� przed �starym". Niech go raz pu�kownik przy�apie na sp�nieniu i zaprosi na rozmow� do swojego gabinetu, a nasz Anto� od razu nauczy si� punktualno�ci". Tak rozmy�laj�c i z�oszcz�c si� na koleg�, Ciesielski chyba po raz setny odczytywa� tre�� kilku kartek znajduj�cych si� w br�zowej teczce z napisem �Zab�jstwo na ulicy Wilczej". A im d�u�ej czyta�, tym mniej widzia� szans na znalezienie mordercy. Wreszcie zatelefonowa� do sekretarki zwierzchnika i zapyta�, czy pu�kownik Niemiroch jest sk�onny po�wi�ci� mu par� minut rozmowy. Otrzyma wszy pozwolenie, Andrzej wzi�� akta sprawy i pomaszerowa� do �starego". U pu�kownika by� w�a�nie major Wyderko, wi�c sekretarka, panna Krysia, poleci�a porucznikowi zaczeka�. - Nie wie pani, co si� dzieje z Szymankiem? - zapyta�. - Mo�e pu�kownik gdzie� go wys�a�? Do tej pory Antek nie zjawi� si� w naszym pokoju. A jest mi bardzo potrzebny. Czekam na niego i czekam. - Podporucznik Szymanek bra� wczoraj delegacj� do Wi�zownej - wyja�ni�a sekretarka. - Wiem dobrze, bo sama mu j� wystawia�am. M�wi�, �e pojedzie tam prosto z domu. Proponowa�am mu jeden z naszych woz�w, ale �mia� si�, �e ma zbyt nisk� szar�� i woli jecha� autobusem, bo s�u�bowe auto mog� mu sprz�tn�� sprzed nosa jakie� wy�sze rangi. - Ja przez t� spraw� zupe�nie zg�upiej� - roze�mia� si� Ciesielski. - Przecie� sam przykazywa�em Szyrnankowi, �eby jecha� do Wi�zownej przes�ucha� rodzic�w zabitego. Jak mog�em o tym zapomnie�? W tej chwili drzwi gabinetu pu�kownika otworzy�y si�, wyszed� major Wyderko i powiedzia� do kolegi: - Mo�ecie wej��. - No, co tam nowego? - spyta� pu�kownik Niemiroch. - Ci�ko idzie - szczerze przyzna� porucznik. - Nie bardzo wiem, co dalej robi�. - Nie ma �adnych poszlak? Nikt nie widzia� mordercy? - Tylko ta Bolecka, ale pu�kownik ju� wie, bo jej zeznanie by�o w aktach, kiedy przej��em spraw�. Poza tym nikt nic nie widzia�. - Nie macie �adnych podejrze�? - Niby mam. Zar�wno dozorca domu, jak i s�siedzi zeznali, �e w ma��e�stwie Stojanowskich sprawy nie 28 ;�ada�y si� zbyt dobrze. Cz�sto dochodzi�o do k��tni, nawet ordynarnych awantur. �ona grozi�a m�owi, �e zabije. - No i co? - Nie mo�emy odnale�� Stojanowskiej. Jest podobno i wczasach, gdzie� w Bieszczadach. Og�aszali�my prz,ez idio i w telewizji, ale si� nie zg�osi�a. Mieszkanie opie- itowa�em. Nie znaleziono w nim nic ciekawego. - A co my�licie o tych gro�bach? - Nie bardzo chc� w nie wierzy�. Ma�o to rzeczy ludzie y.naduj� w czasie k��tni? Podobno Zygmunt Stojanow- ie chcia� da� �onie rozwodu, ale to nie te czasy, �eby kiwa� wolno�� za pomoc� dwukilowego odwa�ni-fie chcia� da� rozwodu? Ludzie obywaj� si� bez ikiego papierka. Sam znam kilka par mieszkaj�cych azem bez wyroku s�dowego. Nawet dzieci maj�. A po itach w ko�cu albo druga strona ust�pi, albo s�d dla obra tych dzieci rozwi��e poprzednie ma��e�stwo. Ire-rui Stojanowska pochodzi z Targ�wka, z rodziny - d�li-. k h tnie m�wi�c - takiej, kt�ra nigdy zbytnio nie szanowa-l.i kodeks�w. Zar�wno tego rodzinnego, jak i karnego. Nie podejmowa�aby ryzyka zbrodni tylko dlatego, �e jej m�� obrzyd� i znalaz�a sobie innego. - Pu�kownik nie i >rzerywa� podw�adnemu. - Naturalnie, ta poszlaka jest powa�na. Spraw� pod tym k�tem zbadamy najdok�adniej. Ale m�j nos mi m�wi, �e daleko nie zajdziemy. - Kierujcie si�, poruczniku, nie nosem, ale dowodami rtlrdztwa. Tak b�dzie lepiej, i dla sprawy, i dla nas. - Stojanowskiego nie zabito dla kaprysu czy te� przez mny�k�. Nie zrobi� tego tak�e szalaniec. Gdybym m�g� /nale�� pow�d tej zbrodni... - Szukajcie. - Dlatego tak sprawdzam wszelkie poszlaki przeciwko Irenie Stojanowskiej, chocia� w jej udzia� w morderstwie nie mog� uwierzy�. 29 r - Zbadajcie przesz�o�� tego cz�owieka. Nawet stosun-1 kowo odleg�� przesz�o��. A tak�e przesz�o�� i obecne i kontakty jego �ony. Nie mo�na z g�ry zak�ada�, �e jest! niewinna. Logicznie my�l�c, na pewno nie ryzykowa�aby 1 zbrodni, aby si� uwolni� od nie kochanego m�a. Alei mog�o by� inaczej. Mog�a si� powodowa� emocjami. - Tak jest, panie pu�kowniku. Zbadamy wszystko. - A co robi Szymanek? - Pos�a�em go do Wi�zownej, aby porozmawia� z ro-; dzicami Zygmunta Stojanowskiego. - To bardzo dobrze - pochwali� Niemiroch. - Je�eli; b�dziecie mieli co� nowego, prosz� natychmiast mnie; zawiadomi�. Podporucznik Antoni Szymanek jak zwykle zaspa�.| Postawienie budzika na stole, poza zasi�giem r�ki, nie-i wiele pomog�o. Kiedy m�ody cz�owiek na dobre otworzy� oczy, z przera�eniem stwierdzi�, �e dochodzi dziewi�ta. Ubra� si� jak do po�aru i wybieg� na ulic�. Nie pr�bowa� nawet jecha� na dworzec autobusowy. Uzna� to za zbyt wielk� strat� czasu. Wskoczy� w autobus, dojecha� nirn do Placu na Rozdro�u, tam wysiad� i zszed� na Tras� �azienkowsk�. Mia� szcz�cie - prawie w biegu wsiad� do ruszaj�cego autobusu �182". Dojecha� nim do skrzy�owania Ostrobramskiej z Grochowsk�. Tutaj znowu si� przesiad�, tym razem w po�pieszny �P" i dojecha� doj stacji benzynowej �Agip". Jak zwykle, tankowa�o tu wie-j le samochod�w osobowych. A �aden kierowca nie od-; m�wi oficerowi w mundurze milicji, prosz�cemu o podrzucenie go do Wi�zownej �w pilnej sprawie.s�u�bowej".! Dzi�kuj�c uprzejmemu w�a�cicielowi wi�niowego fia-i ta i wysiadaj�c w centralnym punkcie osady, to jest przecj restauracj�, Szymanek spojrza� na zegarek. By�o ju| dobrze po dziesi�tej. �No - pomy�la� sobie - da�by m> Andrzej bobu, �eby wiedzia�, o kt�rej si� tu przywlok�enti 30 I ii�by! Ca�e szcz�cie, �e si� o tym nigdy nie dowie". < )kaza�o si� jednak, �e podporucznik wysiad� za dale-1.11 Trzeba by�o zatrzyma� samoch�d nie przed restaura-< l. l, a co najmniej p� kilometra bli�ej, przy szosie odcho-il acej w lewo. W�a�nie tam, i to jeszcze o kilometr marszu, znajdowa�a si� ma�a posiad�o�� pana Karola .'aojanowskiego. W g��bi ogrodu sta� schludny, acz niewielki domeczek. Najwy�ej pok�j z kuchni�. �cie�ka prowadz�ca od ulicy ca�a by�a po bokach wysadzana kr/.ewami i kwiatami. R�e, malwy, dalie i astry. Na (nawo ina lewo od �cie�ki ros�y drzewa owocowe. M�ode, ule ju� obwieszone owocami. Jab�onie, morele, grusze i �liwy. Je�li w�a�ciciel tego ma�ego gospodarstwa by� takim dobrym motorniczym, jak ogrodnikiem, Miejskie Za k�ady Komunikacyjne straci�y doskona�ego fachowca. Oboje pa�stwo Stojanowscy czekali na oficera milicji. Ii vii bardzo przybici nieszcz�ciem, jakie ich dotkn�o. |'l ,;k� cich�, ale najgorsz� rozpacz�. Bez �ez, bez wybuh�w p�aczu. Kiedy milicja zawiadomi�a nas o tym nieszcz�ciu -I >( > wiedzia� Karol Stojanowski - natychmiast pojecha�em na Wilcz�: Chcia�em si� czego� dowiedzia�. Znalaz�em mieszkanie opiecz�towane. Tylko dozorca, pan Rotocki, I u i wiedzia� mi, �e syn zosta� zabity, kiedy wysiada� z samochodu. Jak to si� sta�o? Dlaczego? Na razie niewiele wierny i sami szukamy - przyzna� ./czerze podporucznik. - Ustalili�my tylko to, co i pa�stwo wiecie. Nie mamy �adnych poszlak. Mo�e pa�stwo kogo� podejrzewaj�? - Nikogo. > - Czy syn mia� jakich� wrog�w? - Zygmunt? - zdziwi�a si� pani Stojanowska. - Taki dobry i uczynny cz�owiek? W�asn� koszul� by drugiemu odda�... Od dziecka by� taki. Mieli�my tr�jk� dzieci. Zygmunt by� najm�odszy. Starali�my si� kocha� wszyst- kie dzieci jednakowo. Ale tamci dorastali, szli w �wiat, na swoje. Zygmunt zosta� z nami. Dla nas pozosta� najdro�szym dzieckiem... Marysia daleko, we Francji. Maciej w Zabrzu. Dzwonili�my wczoraj do niego. Odpowiedzia�, �e w tej chwili nie mo�e przyjecha�, bo tam jak�� wie��; w kopalni montuj�, ale synowa b�dzie u nas jutro rano. - Kiedy pa�stwo widzieli Zygmunta? - Przyjecha� do nas jak zwykle w niedziel�. Tak oko�o* dziesi�tej. Sp�dzi� z nami ca�y dzie� i dopiero wieczorem; wr�ci� do Warszawy. Zajmowa� si� ogr�dkiem. Bardzo] lubi� t� robot�. �mia� si�, �e musi zarobi� na owoce, kt�rej mu dajemy... - Nie zauwa�yli�cie pa�stwo, czy by� zdenerwowany lub przygn�biony? - Nie okazywa� z�ego humoru? Z�o�ci? - Nie. By� zupe�nie normalny. Zachowywa� si� jak] zwykle. Zreszt� Zygmunt nie nale�a� do tych, po kt�ryc�� wszystko mo�na pozna�. Nawet je�li go co� gn�bi�o^ t�umi� to w sobie i na zewn�trz nic nie ujawnia�. Wsporni-^ na� wprawdzie, �e w pracy ostatnio mu nie idzie, ma jakie� trudno�ci z wykonaniem planu. Ale nie wydawa�c mi si� - t�umaczy� ojciec zabitego - �eby to mog�o by� dljj niego powodem do specjalnego zdenerwowania. - A co si� dzieje z Iren�? - zapyta�a pani Stojanowska - Zygmunt, kiedy tu by�, ani s�owa nie pisn�� o �onie a my nie chcieli�my pyta�. - Podobno wyjecha�a w Bieszczady na wczasy - inf or mowa� podporucznik - i dotychczas nie wr�ci�a. Widocz nie nie s�ucha radia i nie ogl�da telewizji, bo wzywali�m j� dwukrotnie do natychmiastowego powrotu. - My�my tak�e nie zwr�cili na to uwagi - zauwa� pan Karol - chocia� na og� s�uchamy radia. - W ma��e�stwie waszego syna ostatnio nie wszyst si� uk�ada�o jak nale�y? Prawda? - Podporucznik czek; na potwierdzenie. Pani Eufemia Stojanowska westchn�a. 32 I - Nawet bardzo �le tam by�o - przytakn�� pan Karol. - Irena nie jest z�� dziewczyn� - pani Eufemia pr�bowa�a broni� synowej - tylko troch� brakuje jej, jak to si� m�wi, �kindersztuby" i jest za porywacza. Nie umie zapanowa� nad sob�. Ale Zygmunt tak�e nie by� bez winy. Ci�gle j� usi�owa� poprawia� i wychowywa�. Powt�rzy�a si� historia z �Pigmaliona" Bernarda Shawa. Wiedzia� przecie�, z kim si� �eni. Dziewczyna m�oda, ciekawa �ycia, chcia�aby si� troch� zabawi�. A on po pracy zawsze by� zm�czony i najbardziej lubi� siedzie� v domu. W takiej sytuacji �atwo o konflikty, tym bardziej je�eli kobieta jest wybitnie przystojna i nietrudno jej /.nale�� innych wielbicieli. Najgorzej, �e nie mieli dzieci. - Od tego si� wszystko zacz�o - potwierdzi� Stojano-wski. - Co� w dziesi�� miesi�cy po �lubie Irena poroni�a. Zygmunt j� pos�dza�, �e to naumy�lnie... Lekarz stwierdzi� konflikt krwi i synowa nie chcia�a ryzykowa� drugiej ci��y. To by�o g��wn� przyczyn� p�niejszych, coraz bardziej nasilaj�cych si� niesnasek. W ko�cu ona za��7 da�a rozwodu. Zygmunt niew�tpliwie kocha� j� nadal, ;ile my�l�, �e bardziej przez up�r ni� z mi�o�ci nie chcia� jej da� tej upragnionej wolno�ci. Ot, i ca�a historia. Nie uda�o mu si� z tym ma��e�stwem, po co ci�gn�� razem �ycie, kt�re staje si� z ka�dym dniem dla obojga coraz wi�kszym koszmarem? Dzieci nie mieli, nikomu by si� krzywda nie sta�a. Syn by� jeszcze m�ody... Dopiero trzydzie�ci siedem lat. Jeszcze przed nim szmat czasu. M�g� znale�� kobiet� bardziej nadaj�c� si� na jego �on� ni� Irena. - Ona kogo� mia�a? - Nie wiem. Zygmunt nam si� nie zwierza�, a jej przecie� nie pyta�am. O tym, �e Irena wyje�d�a na wczasy, ani s��wkiem nie wspom