16532
Szczegóły |
Tytuł |
16532 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16532 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16532 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16532 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
�WI�TO - MICHALSKI W WILNIE.
Obraz historyczny z pierwszej po�owy XVII Wieku.
przez
J�zefa Kraszewskiego.
Wilno.
Nak�adem i drukiem T. Gl�cksberga.
1833. Dozwala si� drukowa�, z warunkiem aby po wydrukowaniu z�o�one by�y trzy
exemplarze w Komitecie Cenzury. Wilno, 1832 d. 6 Pa�dziernika.
Cenzor, Leon Borowski.
Historia quoquomodo scripta delectat.
Plinius.
TOM PIERWSZY.
Nie�miej�c d�ugo trudzi� niepotrzebnym wst�pem, o�mielam si� tylko wyjawi� moje
�yczenia, aby: czytelnicy brali wszystko w takiem tylko znaczeniu, w jakiem by�o pisane,
�eby raczyli pami�ta�, �e rzecz dzieje si� w wieku XVII, �eby uwa�ali, i� zdania, my�li i
same post�pki, je�li s� b��dne, nie moja w tem wina; ale os�b i wieku.
Chc�c malowa� wiek, jego zwyczaje, osoby i wypadki, trzeba by� bezstronnym, trzeba
nie tak pisa� jakby by� powinno, ale tak jak by�o. Inaczej obrazy historyczne by�yby
marzeniami, i jabym ich pewno nie pisa�, nie chc�c g�owy mojej wysma�onych p�od�w,
podawa� za prawdy historyczne.
Pisa�em w Wilnie 1832 r. d. 13 Wrze�nia.
J�zef Kraszewski.
Czytam w pisarzach przes�awnych,
Co si� dzia�o czas�w dawnych.
Zbylitowski..
W roku 1639, kiedy si� ta powie�� zaczyna, panowa� W�adys�aw IV, od lat sze�ciu
niespe�na. Kazanowscy przyjaciele jego m�odo�ci, pochlebiaj�cy nami�tno�ciom jego,
wychowani z nim razem od dzieci�stwa, otrzymali z jogo wst�pieniem na tron, przewag� nad
wszystkiemi.
Kraj ca�y po konwulsyjnych wysileniach, w �nie odr�twia�ym spoczywa�.. Dw�r
kr�lewski byt okaza�y, ale brak�o mu weso�o�ci i ruchu. Kr�l ju� to z powodu przewagi
Kazanowskich, ju� dla zaprzysi�onego wedle zwyczaju dyssydentom pokoju, wielu mia�
nieprzyjaci�; a Arcybiskup Gnieznie�ski niepoma�u go z tej ostatniej przyczyny strofowa� *.
Z drugiej strony jednak�e szcz�liwie odbyte wojenne wyprawy, zjedna�y mu imie
bohatera, a pobyt acz kr�tki w Wilnie 1636, tytu� opiekuna nauk.
Wassemberg panegirysta W�adys�awa cytuj�c jakiego� Ksi�dza Jana Rywockiego, opisuje
bytno�� jego w Wilnie do�� szczeg�owie. By�o to w miesi�cu Lipcu
-----------------------
* Piasecki. Chron. p. 544. 1636r., kr�l z siostr� Anna Katarzyn� Konstancij� i
dygnitarzami, s�ucha� nawet do�� d�ugiej dysputy teologicznej w kosciele Jezuickim �w. Jana;
wko�cu kosztowny pier�cie� zdj�wszy z r�ki, udarowa� nim Sarbiewskiego, kt�rego Urban
VIII laurem poetycznym przyozdobi� *.
Ksi�dz Rywocki opisuj�cy to zdarzenie, nic wspomina, czy Sarbiewski nale�a� tak�e do
tej teologicznej dysputy, czy tylko na czele zakonu by� przytomny; rozwodzi si� jednak
bardzo sprawiedliwie nad cierpliwo�ci� Kr�la JMo�ci i jego siostry, kt�rzy mimo tego, pewno
po�ow� dysputy przed rzema� musieli.
W rok po�niej po tym obrz�dzie, o�eni� si� W�adys�aw IV z Cecylija Renata Austryjacka,
1637. Obchodzono wesele
--------------------
* Wassemberg. II, L. 3. p. 209. C. I. po kr�lewsku, i dw�r z przybyciem nowej pani,
b�ysn�� �yciem i przepychem. Z ca�ego tego obrz�du, to tylko godna uwagi, ze na nim grano
Tragikomedij� O S. Cccylij 23 Wrze�nia 1637, na kt�rej z wielkiem podziwieniem ludu, g�ry,
lasy, rzeki, miasta, chowa�y si� i wychodzi�y kolejno na scen�. To widowisko, mia�o wielki
powab nowo�ci, dot�d albowiem widywano tylko u XX. Jezuit�w Dijalogi Wielkanocne
wystawiane bez przygotowania, w kt�rych (jak prima donna) wyst�powa� laik w sutannie z
g�sim skrzyd�em, niby to anio�, judasz z konopian� brod�, i djabe� z rogami
zaimprowizowanemi z pi�rnik�w. Raz tylko jeszcze za Zygmunta III * studenci w innym
rodzaju wystawowali dramat, wy�miewaj�cy b�azna kr�lewskiego Rialta.
-----------
* Siarczy�ski. Obr. Wie. Zygm. III. t. 2. Mimo pok�tnych szemra� na kr�la, W�adys�aw
nier�wnie wi�cej od ojca swego by� lubiony, bo wychowany w tym kraju, �wiadom j�zyka i
obyczaj�w, dusz� maj�c �lacheln� i prawdziwie kr�lewsk�, �atwo pozyska� serca tych,
kt�rych sobie chcia� zjedna�.
Po�o�enie Wilna jednak�e w owym czasie, niebardzo by�o szcz�liwe � oddalone od
kr�la, rzucone na lup dyssydentom, rz�dzone przez dumnego ich naczelnika Wojewod�
Radziwi��a, cz�sto napr�no w sporach swoich oczekiwa�o sprawiedliwo�ci, kt�ra jad�c z
Warszawy, zawsze si� w drodze nadpsu� musia�a.
Ci�g�e zawichrzenia i spory z dyssydentami, tru�y spokojno�� mieszka�c�w. Zacz�y si�
one od spalenia biblii Brzeskiej w roku 1563, odnowi�y si� w ca�ej sile 1581*, kiedy biskup
publicznie pali� kaza� wszelkie ksi�gi Protestanckie, kt�rych wwo�enia do kraju, surowie
zabroni� Zygmunt August roku 1543 **.
Powt�rzy�y si� te niepokoje w roku 1611 *** z poduszczenia, gorliwego r�nowierc�w
prze�ladowcy Hektora Akademii Ks. Skargi, bez wa�nych jednak uko�czy�y skutk�w.
Lecz w roku 1639, w kt�rym si� nast�pna powie�� zaczyna, im d�u�ej wstrzymane, tem
mocniej wstrz�sn�y spokojno�� mieszka�c�w.
Wszystkim tym niepokojom, jedn� mo�na by�o naznaczy� przyczyn� � zawsze
pochodzi�y z nienawi�ci ludu i m�odzie�y
---------------
* Cellarius.
** Theodor. Scuminovins. Episc. Gratianopol. de jur� person. tilul. 3. n. 16. �
Autor Pol. Defen. p. 113-114.
*** Cellarius. ku dyssydentom, kt�rzy post�powaniem swojem pod�egali jeszcze ten
p�omie�, kt�ry Jezuici starannie dla w�asnej piel�gnowali korzy�ci.
Silne maj�c plecy w Wojewodzie, dyssydenci, ju� to z ludu i obrz�d�w religijnych
najgrawali si�, ju� z pomoc� Wojew�dzkiej piechoty, kt�ra liczne wmie�cie broi�a bezprawia,
napastowali bezbronnych kap�an�w i student�w.
M�odzie� za� zawsze skora do zwady zawsze zapalna od najmniejszej iskierki;
nierozwa�na i p�ocha, szczyc�c si� pr�cz tego od dawna osobnymi prawami * wspierana od
ludu i ksi�y, kt�rzy okropnymi kl�twy strzelali z ambon na kacerzy i �atwo przy ka�dej
okoliczno�ci, chwyta�a sposobno�� dogryzienia r�nowiercom.
------------
* Statut Herburtha, Ed. Scharffenberg. Str. 386, przywilej Jagie��y r. 1401. Polska przez
s�siednie kraje, pr�dko dosta�a zarazy odszczepie�stwa � b��dy Lelijusza Socyna z Sienny i
Fausta Socyna wdar�y si� do nas z nim razem, i nowy Arijanizm, rozla� si� po kraju. Mieli�my
stronnik�w Wikleta, dowodem pie�� stara * z wieku XV. po polsku o nim pisana. Nie brak�o
Kalwinist�w, Zwinglijan�w, Lutr�w, Anabaptyst�w, starych Arijan i t. d.; ani fa�szywych
prorok�w i opowiadacz�w dziwnych zasad, kt�rzy zk�d inn�d wyp�dzeni, u nas szukali
przytu�ku. Osobliwie za Zygmunta III. mieli�my ich p�ci obojej **.
Jak tylko dosz�y ucha W�adys�awa Jagie��y, s�uchy o r�nowiercach, �w troskliwy o now�
wiar�, kt�r� w obszernym kraju zaszczepi�, srogi wyda� wyrok na
______
* Patrz Noty N. 1.
** Mi�dzy innymi Kottera i Krystyn� Ponialowsk�. kacerzy *, kt�rym, kara� ich samych,
dobra zabiera�, i dzieci ich nawet wszelkich przywilej�w pozbawia� przykazuje, daj�c
ka�demu, cho�by nie b�d�cemu w urz�dzie, prawo �apania ich, i przed s�dy stawienia.
To jednak jak si� zdaje nie wiele skutkowa� musia�o � powab kt�ry si� do ka�dej
przywi�zuje nowo�ci, szed� w �lad i za nauk� sekciarzy, a umys�y ciekawe i lekkie, �atwo
przyj�y b��dy, kt�re ca�a Europa, tak �akomie chwyta�a. Dla tego to Zygmunt August, roku
1543, wyda� wyrok powt�rny, przeciw kacerzom, srogo zaprzeczaj�cy wwo�enia do kraju,
ksi�g nowymi biedami zatrutych **.
---------------
* Patrz Noty N. 2.
** Prohibuit ut siudiosi extra Regnum operam dantes literis, doctrinas novas aut Jibros de
iis adveherent in Poloniam, Theodor. Scumino. Episc. Gratianopol. de jure pers. lit. 3 n. 16.
Nie pomog�o i to wszelako, rozszerza�y si� nowe zdania, formowa�y si� stowarzyszenia,
zwi�ksza�a si� liczba dyssydent�w, zacz�y nowe my�li bra� przewag�. By�o je komu
popiera�, zacz�to dowodzi�, jak niepodobna zatamowa� biegu religijnych opinij, jak ka�demu
wolno�� sumienia zostawi� nale�y, i wydano wyrok zupe�nego pokoju dysydentom.
Przysi�g� wice, �w to tak nic toleruj�cy Henryk Walczy, na tolerancij�, za nim Stefan
Batory i Zygmunt III. nakoniec * kt�ry jakkolwiek �cis�y w religijnych materijach, nie m�g�
si� z pod raz ustanowionego prawa wywin��, chocia� nast�pstwa pokaza�y, �e je nic bardzo
�ci�le dochowa�; bo sam fanatyk nie cierpia� heretyk�w i kr�tko ich trzyma� nieborak�w.
-------------
* Pacem dissidentium inrelig onetuebor. Po jego �mierci walna zt�d wywi�za�a si�
sprzeczka; uwa�ali dyssydenci ze mimo przysi�gi, jak� im pozornie pok�j zapewniano, nie
bardzo im wszelako dobrze by�o; zacz�li wiec wielkiemi g�osy prosi�, aby do zwyk�ej formy
przysi�gi dodano jeszcze wiele innych przywilej�w, a mi�dzy innemi aby ich we wszelkie
przyjmowano urz�dy r�wno z innymi. Tuk w dwudziestu punktach spisawszy ��dania swoje,
domagali si�, aby je za prawo uznano. Ale katolicy, jak pisze Piasecki *, jednym g�osem
wo�ali, i� nigdy na to nie pozwol�, aby z krzywd� ich, zbytnia wolno�� dyssydentom dana
by�a. Przeciwi� si� zarzutom siln� mow� X. Radziwi��, wrzeszczeli w niebo g�osy dyssydenci,
ale im dano do zrozumienia, �e jako przychodnie, a
------------------------
* Chron. p. 528. niepanujacej religii w kraju wyznawcy, powinni si� byli tem, co im
dobrowolnie udzielono, ogranicza� *. Po d�ugich z obu stron sprzeczkach, gdzie Rafa�
Leszczy�ski imieniem Be�zkich r�nowierc�w staja�, dowodzi�, �e przesz�ych monarch�w
przysi�gi i nadal obowiazuj�, przypominaj�ce, �e nie tylko Kr�l lecz i stany w r. 1570
przysi�g�y na dochowanie im pokoju, uko�czy�o si� przecie z kilku s��w w rocie przysi�gi
odmiana; i pr�cz wygnania Arian, kt�rych bardzo niebezpiecznymi uznano (??) reszt�
zostawiono w pokoju.
----------------
* Haeresin advenam esse, praecario degeniem in Regno Poloniae, a legitimis rerum
dominis antiquisque possesoribus extorqucre nil posse, sed quicquid vel minimum
concederetur a sponte afferentibus, grato animo accipere debere dissidentes. Piasecki, Chron.
534 W tym czasie Wilno by�o ju� miastem handlowem; liczne komersyjne stosunki ��czy�y go
z Moskw�, Ryg�, Kr�lewcem i Toruniem. Ju� coraz g�stsze wznosi�y si� mury w mie�cie,
liczono 40 ko�cio��w Katolickich, jeden Luterski, jeden Kalwi�ski, i Meczet Tatarski *.
Ludno�� by�a znaczna, samych �yd�w do tysi�ca przesz�o familij, liczono. Sta� jeszcze
zamek g�rny, a przy nim gruzy ko�cio�a S. Marcina ** przez Jagie��� niegdy� fundowanego,
r�wnie jak doby zamek przytykaj�cy do kaplicy Zam-
--------------------
* I dzi� jest jeszcze na �ukiszkach.
** O kt�rym Stryjkowski, Ed. 1766 r. str. 446. Fundowa� te� Kr�l Jagie��o i zbudowa�
Ko�ci� S. Marcina na zamku wy�szym Wile�skim, kt�ry takie prebend� i nadaniem
s�usznem opatrzy�, dzi� jako widzimy zniszcza� i upad�, tylko znaki od �ysej g�ry malowanego
budowania i rozwalonych sklep�w stoj�. kowej S. Stanis�awa, zacz�y przez Zygmunta I. a
przez Zygmunta Augusta doko�czony, kt�ry w nim swoim kosztem zebran� i uporz�dkowan�
mia� bibliotek� *, wielce lubi�c pobyt w tem mie�cie, gdzie pozna�, pokocha� i pochowa�
swoj� Barbar�. Kaplica Zamkowa zawiera�a gr�b Witolda i Alexandra Kr�la, pami�tn� b�d�c,
�e zajmowa�a miejsce, gdzie niegdy� ba�wochwalcze sta�y �wi�tynie **.
Ulice miasta b�otniste ciemne, ciasne i brudne, rzadko gdzie spanialsze rozja�nia�o
domostwo; jednak�e b�yszcza�y ju� gdzie niegdzie pi�kne Radziwi���w i Sapieh�w pa�ace,
obszerne mury Jezuit�w, i Akademia, przez Biskupa Waleriana fundowana r. 1579.
-------------------
* Nota N. 3.
** Patrz Narbutta opis Ko�cio�a Peruna w �wieckim. Znaczniejsze Ko�cio�y by�y: S.
Kazimierza w rynku, do Jezuit�w nale��cy, gdzie cia�o �wi�tego Kr�lewica spoczywa�o w
trumnie srebrnej, 3000 funt�w wa��cej, od Zygmunta III danej, i dzwon stawny zwany
Smole�skim przez tego� Kr�la by� zawieszony.
Karmelici, dwojacy, z tych jedni przy Ostrej Bramie: zakon, kt�ry si� wieczn� okry�
�mieszno�ci�, od czasu Bezierskiej dysputy *. Wznosi�y si� ju� mury Bernardyn�w, a przy
nich s�awny z drobiazgowego gotycyzmu ko�cio�ek S. Anny, o kt�rym u ludu dziwne chodzi
podanie **. Zbli�aj�c si� ku �rodkowi miasta, uderza� ratusz ci�k� prze�adowan� ozdobami
gotyck� architektur�, obok rozleg�e murowane kramy, dalej
----------------------
* Patrz Not� N. 4
** Patrz Not� N. 5. osobne obszerne gospody kupc�w rossyjskich i niemieckich.
Daleko w g�ry rozci�ga�y si� mizerne drewniane przedmie�cia. Po za miastem, ku
Antokolowi id�c, napotyka�o si� Wierszupk�, na kt�rej byty jeszcze �lady kr�lewskiego
zwierzy�ca... na trzykrzyskiej g�rze, sta�y pochylone pami�tniki m�cze�stwa
Franciszkan�w.,. a na jednym z pag�rk�w sta�a niedawno jeszcze zbudowana Bekiesz�wka,
pomnik s�awnemu Bekieszowi, kt�ry towarzyszy� Stefanowi Batoremu w wyprawach pod
Psk�w i Wielkie �uki *.
Ma�o wspomnie� historycznych przywi�zywa�o si� do Wilna; dwukrotne tylko obl�enia
Wito�da, 13go i 13gi, w kt�rych z zamkiem razem 14, 000 ludzi sp�on�o, lud, cho� dawno
ubieg�e, wspomina� z przera�eniem.
---------------
* Albertrandi. Pami�tano pogorzel zamku w r. 1513, 21 Lutego, i g��d ci�ki z kt�rego do
25, 000 ludu wymar�o w r. 157r. �yli jeszcze �wiadkowie nies�ychanego po�aru w r. 1610,
kiedy 4, 700 dom�w i dziesie� ko�cio��w jednym dniem zgorza�o; a sama Kr�lowa Jejmo��
Konstancja; trafem si� tylko na mizernej ��dce od ognia unios�a.... Nie tak si� poszcz�ci�o
fraucymerowi Kr�lowej Jejmo�ci, bo wiele panien, czy to z po�piechu, czy z nieostr�no�ci,
czy z braku ratunku, ognia unikaj�ce, poton�o w wodzie. Wielka, szkoda tych panienek !
tylko, �e to ju� g�r� lat dwie�cie temu!!..
Na ulicy Zanikowej, pami�tne dwa zasz�y wypadki. Tu Karol Chodkiewicza s�awny
w�dz, kt�rego duma odwadze si� r�wna�a, �w to co w obec Kr�la zuchwa�emu
wsp�zawodnikowi o mato bu�aw� �ba nic rozbi�, tu walczy� Chodkiewicz z jakim�
wsp�zawodnikiem o... o co? prosz� zgadn��... nie ju� o bu�aw� i pierwsze�stwo, ale... o
kobiet�! Podanie nie wymienia jak si� ta potyczka sko�czy�a, lecz do�� na tem... przy
wielkich przymiotach, wielkie kryj� si� s�abo�ci.
Lecz na tem samem miejscu, gdzie ta niczacna zasz�a walka, inne chlubniejsze trafi�o si�
zdarzenie. Tu Skarg�, Rektora Akademii, kiedy doma * spokojnie wraca, napotka�
zapami�ta�y heretyk, kt�ry pami�ta�, �e Rektor lud na nich poduszcza� i gromi� silnie z
ambony.
To gorzkie przypomnienie gniew w sercu heretyka zapala; podchodzi ni z tego ni z owego
ku kaznodziei i wycina mu
------------------
* Unosz� si� niekt�rzy, ze wyrazu angielskiego home nie mo�na �adnym odda� j�zykiem:
czyli� to nie jest bliskie do naszego doma, w znaczeniu w jakiem u�ywano go wieku XVI ??
policzek. Kto inny pewno gniew gniewem by odda�, ale Skarga z najzimniejsz� krwi� i ca��
powag� kap�ana i kaznodziei ewangeliczne przypomniawszy zdanie, drug� mu stron� twarzy
nastawi�.. Wyobra�my sobie, jakie to zrobi� musia�o wra�enie? � pad� do n�g �wi�tobliwego
m�a, i zosta� nawr�cony.
Jeszcze jedno wspomnienie. � Naprzeciw ty�u ko�cio�a �. Jana po dzi� dzie� jest w
kamienicy bramka przechodnia i korytarzyk prowadz�cy na dwa dziedzi�ce, na jednym z
kt�rych sta� zb�r kalwi�ski.
Zygmunt August w czasie pobytu swego w Wilnie, proszony usilnie od Ewangelik�w,
chcia� ich nareszcie, na usilne pro�b�, odwiedzie�. Wybra� si� wi�c z ma�ym pocztem
poufa�ych � ali�ci w samym korytarzyku na dziedzi�ce prowadz�cym, z krzy�em w
ornatach, poselstwo Jezuit�w zast�puje mu drog�. Ubod�o ich, �e kr�l, ich nieprzyjaci�,
nieprzyjaci� wiary, bytno�ci� swoj� chcia� uszcz�liwi�. Kl�kli w pro�bach, �eby tego nie
czyni�, i ca�ej wymowy, na jak� si� zdoby� mogli, u�yli do odwr�cenia kr�la od tego zamiaru,
oznajmuj�c, �e chyba po ich cia�ach i karkach przejdzie dalej...
Trudno by�o odm�wi� pro�bom tak usilnym.
Po t�ustych Jezuitach nieg�adka by�aby droga � wi�c si� kr�l wr�ci�, ale cho� o tem
historija nie wspomina, ja jadz�, �e naoko�o obszed�szy, drug� bram� by� musia� we zborze...
(*)
-------------------
(*) Opisa�em to zdarzenie, tak jakem je s�ysza� z ust kilku os�b; nie wiem, czy jest gdzie
wspomniane, ale mi si� zdaje, ze opowiadaj�cy musieli si� pomyli� i po�o�y� na karb
Zygmunta Augusta, to co si� p�niej wydarzy�o.
Wejd�cie � prosz� uni�enie:
Mam wina ro�ne gatunki,
Zamorskie antypasty, pachn�ce korzenie,
Niemieckie, w�oskie i francuzkie trunki.
Miaskowski.
By� to ranek miesi�ca pa�dziernika, jasny, pogodny, pi�kny, ale zimny. S�o�ce wznosi�o
si� w ca�ej chwale swojej, ostatkiem ciep�a topi�c �nieg przedwcze- sny bielej�cy na dachach;
i z�oc�c wynios�e dzwonnice czterdziestu ko�cio��w Wilna. W mie�cie ledwie si� ruch
zaczyna�, kupcy ziewaj�c otwierali sklepy, s�udzy szli na rynek, �ydzi przemykali si�
ostro�nie, korzystaj�c z chwili w kt�rej Wojew�dzka piechota nie kr��y�a jeszcze w mie�cie:
ona bowiem nie przepuszcza�a nigdy �ydowi, studentowi i jezuicie. W ko�cio�ach pos�pnie
odzywa�y si� dzwony, pobo�ni spieszyli na prymari�, a kilkunastu akademik�w, z czapkami
na bakier, przy szablach, z ksi��kami pod pach�, z ka�amarzami za pasem, spieszy�o do
Kollegium i Akademii.
Czytelnik my�l� przenie�� si� powinien na plac mi�dzy Zborem Kalwi�skim, a Ko�cio�em
�. Micha�a..
Z jednej strony wznosi si� mur Ko�cio�a i klasztoru � dwie wie�e � fronton ozdobny
obrazami na drzewie ryte- mi i malowanemi trzech Archanio��w. Wzd�u� ci�gnie si� ogr�d
murem opasany i zabudowania klasztorne panien Bernardynek �wi�to Michalskich. Cicho��
pos�pna panuje w klasztorze, nic s�ycha� �piewu, ni dzwonu, a oczy przechodnia ze czci�,
zwracaj� si� na napis ko�cielny: Quis ut Deus? Furta i brama klasztoru wychodz� na plac,
r�wnie jak wysoka dzwonnica, na kt�rej wierzcho�ku �. Micha�, walczy blaszanym mieczem
z wiatrami.
W g��bi wida� pos�pny, czerwony ko�ci� Bernardyn�w, a na jego froncie obraz
Chrystusa Pana. Tu� przy nim ko�cio�ek �wi�tej Anny, pie�cide�ko gotyckiej architektury,
pami�tnik wykwintnego smaku naszych naddziad�w.
Drug� stron� placu zajmuje gmach du�y murowany, z gankiem; � jestto Zb�r Kalwi�ski.
Nad nim unosi si� wie�ycz- ka z zegarem i kilk� okienkami. Dziedziniec Zboru otacza mur
obryzgany b�otem, ubity r�k� fanatycznego posp�lstwa, popisany dobitnemi koncepcikami
student�w. Tam gdzie ten mur zakr�ca si� ku �. Michalskiemu zaut�owi, stoi osiad�a, wielka
czarna wie�a czyli dzwonnica ubrana w floresy, i zastaniaj�ca dalszy widok od placu. Ko�o
dzwonnicy zatarasowana brama wielka i niezgrabna, w desenie, i napisy z Pisma �wi�tego
ustrojona. Z d�bowego drzewa, �wiekami nabite podwoje, zawsze prawie od �rodka na rygiel
zamkni�te, ze strachu posp�lswa, gotowego bez najmniejszej przyczyny rzuci� si� na
Kalwin�w, stanowi� wej�cie; a mata furtka uchylona, i ubita do niej �cie�ka, okazuj�, �e w
istocie ludzie t�dy chodz�.
Naprzeciw dzwonnicy znajduje si� dom wielki, wysoki, z dachem od �cian wy�szym, z
pu�tuzinem komin�w, z o- knami nakszta�t strzelnic i ogromnym dziedzi�cem.
Jest to mieszkanie i w�asno�� poety nadwornego Radziwi���w, S�dziego Grodzkiego,
Daniela Naborowskiego.
Na przeciwnej stronie placu, stoi dom, a w nim sklep Francuza Desaus; nad kt�rego
dachem postrzega� si� daje wierzcho�ek g�ry Zamkowej i Zaniku. Zamek wygl�da zt�d jak
prosta, d�uga, murowana budowa, z mn�stwem komin�w, okien, drzwi, gank�w, ganeczk�w,
balustrad i filar�w. Dalej okryta drzewy, ukoronowana jedlin�, chlubna z trzech znak�w
zbawienia, kt�re od wiek�w d�wiga na sobie, ukazuje si� w mgle, po nad wierzcho�kami
dom�w g�ra Trzykrzyska. Za ni� pag�rki, dalej niebo, ob�oki, a za ob�okami... nic...
Dom kupca Desaus nieregularnie by� budowany, o architekturze i my�le� na- wet nie
wypada�o, spojrzawszy na kominy, kt�re na wy�cigi posuwa�y si� w g�r�, i stercza�y jak pnie
na wykarczowanem polu. Okna tak�e jakby si� k��ci�y z sob�, jedne sz�y w g�r�, drugie w
d�, jedne by�y szerokie, drugie w�zkie, pobite i ca�e., Brama ogromna, silnie by�a zaparta, bo
�wczesny stan ci�g�ych niepokoj�w kaza� si� mie� na baczno�ci.
Obok bramy, by� sklep korzenny wspomnionego Francuza, a nade drzwiami unosi� si�
znak obja�niaj�cy przychodniom co tu znale�� mogli. Na tablicy odmalowano by�y wa�ki,
beczki, funciki, kwarty, oznaczaj�ce przeda� trunk�w i korzeni; nad tem za� wszystkiem,
panowa�a wielka kufa z napisem w oko�o � Francuz Desaus.
Ranek byt pogodny ale, djable zimny, i w�a�nie pan Desaus wszed� ziewaj�c do sklepu,
zbudzi� ch�opca i kaza� otwiera�. Odsuni�to rygle, drzwi si� sklepowe rozwarty, i dostojny
kupiec usiad� dzwoni�c z�bami; chocia� zimno nic by�o do niezniesienia, i ledwie ma�y
posrebrza� ziemi� przymrozek jesienny.
Pan Desaus by� to m�czyzna ogromnie brzuchaty, sapi�cy, niski, owalowaty, z twarz�
okr�g��, czerwon�, nakrapian� w szafirowe punkciki. Zdaleka mi�dzy nim a beczk�
odmalowan� na tablicy przed sklepem, wielkie by�o podobie�stwo, bo cz�onki jego postaci
zlewa�y si� w tak doskona�� jedn� ca�o��, ze cz�sto chc�c go zaczepi�, trudno by�o rozpozna�,
gdzie brzuch, gdzie ty�, a gdzie boki. G�owa tak�e gin�a mi�dzy wynios�emi ramionami, a
czapka ogromna futrzana okazywa�a tylko miejsce, gdzieby by� by�a powinna. Francuz
nieoswojony z zimnem dr�a� jak galareta: niedo�� �e okr�cony by� futrem od st�p do g�owy, a
nogi w ogromnych butach ciep�ych ukrywa� � twarz jego posinia�a bardziej jeszcze jak
zwykle, nos trz�s� si� bardzo pociesznie, a z oczu p�yn�y �zy rz�siste, kt�re on mrucz�c c�
pod nosem, bez ustanku r�kawem obciera�.
Ch�opiec, kt�ry tylko co sklep otworzy� i zasiad� zaraz nad ogromn� ksi�g� rachunkow�,
mia� min� weso��; by� rumiany, blondyn, przystojny, w oczach do�� ognia, u�miech na
ustach, a w�sik tylko co z wierzchni� warg� zacz�� si� oswaja�. Ubi�r okazywa�, �e to
stworzenie tak weso�e, tak mi�e, tak ogniste, nale�a�o do krajowc�w. G�ow� mia� podgolon�,
tak jak w�wczas czupryn�. �aszczow� nazywano, kuntusik wytarty na plecach, niegdy�
szaraczkowy, pas sk�rzany, a na nogach b�ty z czerwonemi cholewkami, a przodkami z
czarnej sk�ry. Ch�opczyk ten zatar� r�ce, strz�sn�� si� od zimna, i chuchn�wszy par� razy w
d�onie, z wielk� pilno�ci� wzi�� si� do rachunku i pisania, ale wida� by�o �e mu to jeszcze
sz�o oporem, bo nie by� z prac� oswojony � biedzi� si� nieborak, drapa� si� w g�ow�, k�ad�
pi�ro, a niekiedy boja�liwy wzrok rzuca� na dr��cego francuza, czyli nie widzi, �e mu si� tak
nie udaje. Surowa mina kupca, kt�ry czo�ga� si� z kala w k�t sklepu, owiniony w futro, jak
��w w skorupie, jego z�y humor, inne mo�e jeszcze niewiadome nam okoliczno�ci, strachem
nabawia�y ch�opaka, bo i sama nieumiej�tno�� ju� go s�usznie zatrwa�a� mog�a.
Pan Desaus chodzi�, ziewa�, bruka�; mrucza�, chowa� si� w futro, a znudziwszy si�
nare�cie, �e nikt do sklepu nie zachodzi� � usiad� we drzwiach, w zamiarze zach�cania
przechodni�w. Tylko co si� by� usadowi� na wielkiem krze�le z por�czami, a� na ulicy ch�d
czyj�ci� da� si� s�ysze�, i g�os kaszlem przerywany, od�piewuj�cy powoli R�aniec. Desaus
ziewn�� i wyjrza�.
Przybywaj�cy by� starzec, ale rze�wy, w popielatym kuntuszu z wielkim ko�nienierzem z
wytartego sobola, w per�owym p�aszczu, z kijem w r�ku, w czapce na bakier i z r�a�cem za
pasem, kt�rego ziarna przebiera�. Twarz mia� d�ug�, chud�, ale �ywa. � Od�piewawszy
ostatnie Amen, stan�� przed sklepem i zawo�a�:
� O ! c�e� si� to tak Mo�ci Francuzie zaszy� w futro?
� Umf! odmrukn�� Desaus z uk�onem, bo te� zimno! palsembleu!
� O! gdzie tam! ju�e� to wa�� musia� dzi� wypi� przynajmniej bechereczek korzennego
wina.. a ja na czczo.. id� do Bernardyn�w na msz� �wi�ta... mo�e wst�pi� id�c z powrotem.
� Bardzo prosz�! prosz� bardzo, prosz� uni�enie, palsembleu! najni�szy s�uga � ale
Waszmo�� panie Hre�la �piewasz sobie lak g�o�no swoje katolickie piosneczki � a ja jestem
kalwin, i Zb�r kalwi�ski nad g�owami! palsembleu! to nic zawsze bezpiecznie!
� Ba! odpowiedzia� starzec, ja si� tego nie l�kam, nie zrobi� mi nic panowie zborowi, ani
Waszmo�� panie kupcze ! niech oni lepiej: pilnuj� swego nosa... ale ot� i dzwoni� na msz�
�wi�t�... musz� rusza� � kto z Bogiem, B�g z nim; To m�wi�c kiwn�� g�ow� na znak
po�egnania staruszek i umkn�� z placu.
Zaledwie si� by� par� krok�w oddali�, nowi przychodnie zwr�cili uwag� kupca, Z
przeciwleg�ej kamienicy pana Daniela Naborowskiego wysz�y dwie osoby i zdawa�y si�
d��y� prosto do sklepu.
Jedn� z tych os�b by� kr�py pacho�ek w kurtce, w d�ugich juchtowych butach, w czapce
na bakier, i sk�rzanych spodniach. Twarz jego czerwona i oczy liliow� otoczone obr�czk�,
by�y bardzo jasnym dowodem �e u�ywa� mocnych trunk�w. Szed� jak kaczka, macha� r�koma
i dowodzi� c� silnie drugiemu obok id�cemu.
Ten drugi by� od niego wy�szy postaw� i lepiej ubrany. By� to m�odzieniec, od lat mo�e
dwudziestu kilku, rysy twarzy mia� regularne, ale oczy os�upia�e: g�ba otwarta, mina wiecznie
u�miechaj�ca si�, oznacza�y wyra�nie, �e nale�a� do tej klassy ludzi, kt�rym pi�tej klepki
brakuje. Wielkie w�sy wisia�y mu pod nosem, na g�owie mia� aksamitn� czapk�, powalan� i
wytart� nieporz�dnem jej u�ywaniem, na ramionach p�aszcz podbity lisami tak�e wyszarzany.
Pod nim kuntusz niebieski, pas pi�kny zawi�zany od niechcenia, a na nogach kurdybanowe,
niegdy� ��te b�ty.
Ta para sz�a prosto do sklepu Desausa, a kiedy �w pacho�ek ze swoim paniczem by� ju�
tylko o trzy kroki, francuz u�miechn�� si�, i pod nosem te s�owa w swoim rodowitym
wym�wi� j�zyku: � Le diable emporte les ivrognes. Nie us�yszeli tego przychodz�cy, a
panicz �miej�c si� zawo�a�:
� Jak si� Francuzisko zawin�o od zimna, by co szklannego do drogi!... chi chi, chi! by
co szklannego !
� Idziemy do Waszeci, rzek� pacho�ek, na �niadanie !
� Hm! palsembleu! a macie� pieni�dze?
� Mamy ! o ! mamy ! opar� m�odzieniec, jakem Wac�aw Piekarski! � Mamy, powt�rzy�
pacho�ek, kt�ry przywyk�y do t�umaczenia, podchwytywa� s�owa swego pana, � mamy! ja ci
za to r�cz�, a Wa�� znasz mnie, kto jestem! szlachcic i dworzanin pana Wac�awa
Piekarskiego, J�zef Rakowski z Rakowa.
Mina Francuza zmieni�a si� nagle na tali weso�� nowin�; � rado�� zaja�nia�a w oczach,
wychyli� reszt� ukrytej twarzy z pod futra, r�k� na znak powitania ku czapce przy�o�y� � a
dwaj przychodnie weszli do sklepu. � P. Piekarski u�miechaj�c si�, Rakowski oblizuj�c na
widok g�sior�w, beczu�ek i dzban�w.
� Mateuszek! hej! Mateuszek! podaj sam wina! krzykn�� Francuz, i policz co ci Ichmo��
nam winni, bo z pieni�dzmi przychodz�, wi�c � palsembleu! � musz� d�ug zap�aci�.
� O! z pieni�dzmi! powt�rzy� Pie- karski, a pieni�dze, takie �liczne, bia�e!... cha! cha!
cha!...
Mateuszek zwin�� si� gracko � wybieg� i powr�ci� z g�siorkiem pe�nym. � Postawi� go
na stole, a sam zacz�� rachowa� liczby, kred� na �cianie popisane.
� Umf! a! a! jak on liczy! zawo�a� z g�upiem podziwieniem P. Piekarski.
� A niech sobie liczy paniczu, a my pijmy, nie trzeba czasu traci�!! � To m�wi�c
Rakowski, nala� dwa kubki wina i poda� jeden z nich swemu paniczowi, kt�ry �apczywie go
pochwyci� i wychyli�, a ca�a twarz jego dzik� zaja�nia�a rado�ci�. Kupiec g�ow� z pod szuby
wy-
�cibiwszy, tak�e �link� na ten widok po�yka�, ale si� nie �mia� przym�wi� �eby go na
wino poprosili.
� Umf! palsembleu! odezwa� si� nare�cie, przecie� mi Waszmo�� dzi� d�ug oddacie �
naczeka�em si� niema�o. Nie by�o odpowiedzi na t� zaczepk�, bo dwaj przybyli, pili na
wy�cigi.
� Drugiby tak nie czeka� � doda� Francuz po chwili.
Znowu nie by�o odpowiedzi.
� A Waszmo�� tak niegrzeczni, rzek� nakoniec, nawet ranie nie prosicie na wino.
Rakowski, �w to pacho� czerwony, kt�ry czu� mocno jak przykro by� musi, patrze� na
pij�cych a nic pi�, obr�ci� si� nagle i rzek�:
� No to Wa�� pij � prosiemy.
� Mateuszu! kubka! zawo�a� u�miechaj�c si� Francuz, porwa� podane naczynie, nala�, do
ust przy�o�y�, �ykn�� duszkiem, postawi� wypr�nione na stole i zawo�a�: Za wasze zdrowie!
� A ja pij� za zdrowie Waszej c�rki, podchwyci� Piekarski ze zwyk�ym sobie
g�upowatym akcentem. Wiwat panna Justyna! Francuz odwr�ci� si� jakby nic s�ysza�, lub
przynajmniej s�ysze� nie chcia�, a z miny zna� by�o, �e gdyby by� nie pi� ich wina, by�by tak
oboj�lnie nic wys�ucha� tego wiwatu. Nie m�g� si� jednak wstrzyma� �eby nic mrukn�� na
stronie: Peste soit du marouffle, a Rakowski szturchn�� �okciem towarzysza i pokaza� ran
palcem kupca wielce zaambarassowanego, kt�ry ci�gle co� szepcz�c pod nosem, wcisn�� by�
ju� nazad g�ow� do szuby.
Wtem ch�opiec sklepowy zawo�a�:
� Summa floren�w 20!
� To za wiele!
� To nadto! zawo�ali razem dwaj pij�cy.
� A kiedy� to ju� Waszmo�� pijecie! to wcale nic wiele!
� A codzie� po dzbanku, a czasem i po dwa, doda� Francuz suwaj�c si� po skle- pie � a
pili�cie przecie nie raz, prosto ze Lwowa ma�mazij�, nieraz w�gierskie stare...
� Ale u nas nie kanonicka kiesze�, odezwa� si� Rakowski, �eby�my tak p�acili. No, c�!
zaniemia�e� panie kupcze?
� Bogdajbym by� og�uch�, kiedy�cie mnie o wino bez pieni�dzy prosili, rzek� odwracaj�c
si� Desaus, bo teraz �eby�cie pop�kali, nic nie odst�pi�.
� Nic? zapyta� Piekarski � cha! cha! cha! nic ?
� Tak, ani szel�ga, ani dydka, ani nic! ... powt�rzy� Francuz z pod szuby coraz
silniejszym g�osem.
� Cha! cha! cha! Wa�� nic nie odst�pisz, to ja nic nie zap�ac�! cha! cha! cha!
� Spr�buj! wrzasn�� Francuz zapalczywie, a� ch�opiec sklepowy poblad� ze strachu. �
Albo to niema s�du?! h�! ja ci� tu krokiem ze sklepu nie puszcz�!
Dwaj d�u�nicy spojrzeli po sobie z niepewno�ci�, jakby si� wzajemnie pyta� chcieli, co
pocz�� w tym razie: a kupiec dope�niaj�c swego przyrzeczenia, zacz�� ju� nawet sklepowe
drzwi przymyka�.
Ledwie si� pierwsza ich polowa, do drugiej przybli�a� zacz�a, P. Piekarski mrucz�c pod
nosem doby� kieski i s�owa nie m�wi�c roz�o�y� pieni�dze na stole, szepcz�c co� na ucho
towarzyszowi. Brz�k pieni�dzy obudzi� kupca, odwr�ci� si� i ledwie oko jego ujrza�o na stole
bielej�ce pieni�dze, kt�re jednem wejrzeniem przeliczy�, po�a�owa� pr�dko�ci swojej, opu�ci�
r�ce i drzwi odemkn�� na ro�cie�; � zmieszany jednak nie �mia� ju� oczu podnie��, ani ust
otworzy�; kiedy pan Piekarski dopijaj�c ostatniego kubka, zacz�� ciel�cym g�o- sem �piewa�
piosenk�, swojej bez w�tpienia roboty:
Panna Justyna
T�ga dziewczyna...
Chcia� �piewa� dalej, ale kupiec, kt�ry od pierwszych dw�ch wierszy o ma�o konwulsyj
nie dosta�, zbli�y� si� troch� ku niemu, i be�kocz�c niezrozumiale z gniewu, zawo�a�:
� Prosz� mojej c�rki tak, me prze�piewywa�! bo ja drugi raz przed Waszmo�ci� sklep
zamkn�. Co Waszmo�ci do mojej c�rki? palsembleu! moja c�rka nie dla Waszeci! prosz� jej
reputacyi piosneczkami nie marudzi� (chcia� powiedzie�, nie brudzi�) � prosz�...
Tu gniew zbytni mow� mu zatamowa�, a we drzwiach da� si� s�ysze� g�os starca,
powracaj�cego ze mszy od Bernardyn�w..
� O ! o! ju� i k��tnia! zawo�a� trze- s�c g�ow�, przysi�g�bym �e panu Desaus o c�rk�
chodzi albo o pieni�dze, bo tak wrzeszczy �e go s�ycha� na drugim ko�cu miasta... o to! to mi
to ogie�!
Francuz mia� wida� uszanowanie dla starca, bo si� wnet obr�ci�, i domrukiwajac ju� tylko
pod nosem reszt� litanii swojej, poda� mu krzes�o i zapyta� jakiego chce wina?
� Je�eli masz jakie uczciwe, to wypij� male�ki bechereczek dla pokrzepienia �o��dka;
jakiego chcesz, byle dobre..
� Mam przedziwny muszkatel; mo�eby go korzeniem przyprawi� i przy ogniu zletni�
troch�? he?
� A ! dobrze ! prosz� tylko nie marudzi�, bo mam dzi� po uszy roboty! O! a wy to,
panowie m�odzi, kiedy ja o bechereczek jeden prosz�, ju�e�cie dzbanisko wychylili? � Che!
che!
� Che! che! odezwali si� dwaj zaczepieni , bo ju� wino dzia�a� zaczyna�o i wi�za�o im
g�b� ; ju� mina Rakowskiego b�yszcza�a jak p�sowy but wojewody, a Piekarski z roztwartemi
ustami, z u�pionym wzrokiem, by�by Bachusa doskona�e gdzie w dyalogu wystawia�, gdyby
mu dodano cho� odrobin� rozumu, kt�rego ca�a jego posta�, ani za grosz nie mia�a.
� Spi�e� si� Waszmo�� jak bela, rzek� stary do pana Piekarskiego. M�j Bo�e! tak m�ody!
kiedym ja by� taki, by�em jeszcze pokojowcem u pana Lubomirskiego : od kieliszka, od
dziewki wara by�o ! bo bili, siekli bez mi�osierdzia; za to te� wysz�o si� powoli na cz�owieka!
jest na staro�� kawa� chleba! a Wa�� co poczniesz, kiedy ci� rodzice albo pokrewni
opuszcz�?.. � Che! che! che! odpowiedzia� pan Piekarski, zamru�y� oczy, spu�ci� g�ow� i
usn��....
Kto bi ne plakal zde ?
Kdie moj otcik, otcik mili?
Zahreben w hrobecku!
Kde ma mali, dobra mati ?
Trawka na nei roste !
Nemam brata, nemam sestry,
Junosu mi wzali!,.
Opustena.
Pan Desaus siedzia� w swojej izbie, przy ogromnym kominie, na kt�rym pal�cy si� ogie�,
reszt� mieszkania oswieca�. Na zegarze kalwi�skiego zboru, wybi�a ju� by�a dziewi�ta, wiatr
dojmowa� zimny, a kupiec chodzi�, chucha! w palce , i ogrzewa� si� ze wszystkich stron przy
kominie.
Izba by�a obszerna, dwa jej okna na plac przed ko�ci� Swi�to � Michalski wychodzi�y.
Kilka sztych�w: a mi�dzy niemi Henryk IV. i rze� S. Bart�omieja zdobi�y �ciany; pr�cz tego
sta�y dwie ogromne szafy, kilka sto��w, sto�k�w i ��ko, z firankami w niebieskie kwiaty.
Na jednym stole, tu� naprzeciw komina, le�a�a roztwarta ksi�ga, a przy niej siedzia�a w
milczeniu dziewica wysokiego wzrostu. Ciep�a, d�uga, ciemnego koloru z galonem z�otym,
wedle �wczesnego zwyczaju suknia, okrywa�a ja. Blask ognia o�wieca� twarz jej pi�kn�, lecz
napojon� wyrazem jakiej� szczeg�lniejszej surowo�ci , kt�r� rzadko zobaczy� w ko- biecie
tego wieku; bo nieznajoma wi�cej nad lat dwadzie�cia mie� nie zdawa�a si�. Oczy jej pe�ne
ognia, rzuca�y wejrzenia do pogardliwych podobne, a usteczka wzniesione w g�r�, milcz�c
zdawa�y si� rozkazywa�.
B)�a to panna Justyna Desaus.
Przy kominie siedzia� Mateuszek, z wielk� ksi�g� in folio na kolanach ; czyta� bardzo
pilnie, a niekiedy ukradkiem rzuca� wzrok szybki i przelotny na kupca i jego c�rk�... Panna
Justyna poziewa�a szeroko, kupiec kaszla� i sieka�, Mateuszek wzdycha� p�g�oskiem , zreszt�
zupe�na cisza panowa�a w oko�o. Nare�cie tonem osch�ym i oboj�tnym od zwa�a si� panna
Justyna wstaj�c ze swego miejsca:
� Wszakci p�no,...mo�by� si� spa� panie ojcze po�o�y�?.
� I nie! odpowiedzia� kr�tko kupiec, sen mnie co� nie bierze, jeszcze posiedz�. � Jak ci
si� podoba, odpowiedzia�a Justyna. Ale kt�to tak p�no stuka do bramy? to chyba matka
Marya przysz�a przenocowa�: kilka dni jak ju� nic by�a.
� Mo�e kto po wino, doda� kupiec, bo do�� mocno stuka. Nic �mia� jednak kaza�
otworzy�, p�ki Justyna wyjrzawszy przez okno, nie odezwa�a si� tonem nakazuj�cym do
ch�opca:
� No ! id��e tam, otw�rz.
Kupiec kt�ry tylko wyroku c�rki czeka�, bo jej we wszystkiem ulega� i nic bez jej wiedzy
nie stanowi�, powt�rzy� tak�e za ni�:
� No! a id��e, otw�rz !
Ch�opiec wylecia� jak op�tany, i w chwile drzwi si� otworzy�y i g�os ponury ozwa� si� na
progu:
� Niech�e bedzie pochwalony Jezus Chrystus! Sama sobie odpowiada� musz�: na wieki
wiek�w amen! bo wy Kalwini tego nie zrobicie. Osoba, kt�ra te s�owa wyrzek�a, zas�oniona
jeszcze by�a szerokim kapturem komina, lecz gdy par� krok�w post�pi�a, ukaza�a si� przy
blasku ognia kobieta wysokiego wzrostu i mocnej cia�a budowy.
Mateuszek poddmucha� przygaszaj�cy Ogie�, a fantastyczna jej posta�, b�ysn�a w ca�em
�wietle. Czarna wytarta suknia okrywa�a j� ca�kiem, a na g�owie dumnie wzniesionej, unosi�y
si� zesch�e kwiat�w i krzewi�w ga��zki; rysy jej twarzy chocia� wiek zeszpeci�, nosi�y jednak
cech� dawnej pi�kno�ci; oczy mia�a du�e i czarne, nos ma�y, usta �cisnione i wpad�o, czo�o
wysokie, a nad niem zwija�o si� kilka pukl�w czarnych posiwia�ych w�os�w. Wyraz jej oczu i
ca�ej postawy mia� w sobie c�s tak uderzaj�cego, i� raz j� zobaczywszy niepodobna by�o
zapomnie�. Wej�cie jej, d�ugi olbrzymi cie� postaci rysuj�cy si� na przeciwnej �cia- nie , jej
s�owa i mina, stanowi�y scen� godn� lepszego pi�ra.
� Siadaj matko, odezwa�a si� Justyna, musia�a� zzi�bn�� na dworze, przysz�a�
przenocowa� zapewne ... wiatr by� musi dojmuj�cy na dworze.
� Dojmuj�cy! powt�rzy�a przyby�a wyci�gaj�c d�ugie wysch�e r�ce nad kominem,
dojmuj�cy; ale duszy nie przejmie , a kto ogie� nosi w duszy, temu taki wiater niczem!
Kiedy to m�wi�a, Francuz Desaus, zapewne do podobnych scen przywyk�y, mrugn�� na
ch�opca, i na palcach po cichu zgarbiony wyszed� z izby.
� Tak! zapewne, odpowiedzia�a Justyna Maryi, ale ten ogie� duszy ga�nie z wiekiem.
� Mo�e! mo�e! przerwa�a siara kiwaj�c g�ow� z pow�tpiewaniem , ale kiedy� moja
m�odo�� przeminie? � O! moja panno, m�wi�a dalej, c�bym nie data, gdyby moje lice
r�owe na zmarszczone policzki ko�cielnej baby zamieni�, i ten ogie� na ch�odne serce
staro�ci... a jednak nie mog�! bo B�g za kar� skaza� mi� na m�odo�� wieczna. Patrz! doda�a
u�miechaj�c si� okropnie, moje oczki, moje z�bki, moja kosa kruczych w�os�w, tak �adne jak
przed laty! a serce tak m�ode jeszcze, jakbym dzi� pierwszy raz kocha� zacz�� mia�a !... Nie
dziw le� to, nie dziw, wszak dziewi�tnasty mam roczek, ogie� m�odo�ci nape�ni� piersi moje!
pierwsza iskra za�wieci�a w oczach, ale, ach! i to przemin�� musi.
Justyna s�uchaj�c tej mowy, ruszy�a ramionami z politowania nad ob��kan� i odezwa�a si�
z cicha: � P�jd� spa� matko!
� O! jeszcze nie czas, przerwa�a stara spogl�daj�c w oko�o. Czekam na Stasia, przyjedzie
ko�o p�nocy, jak pierwszy kogut zapieje; usta�am jedno dla nas obojga ��eczko, z
pachn�cych zi�ek zrobi�am pos�anie, poduszk� z moich w�os�w, a to wszystko dla Stasia.
Biedny ! czy mr�z, wicher czy s�ota, on zawsze przychodzi do mnie; a ogie�, co przez dzie�
w sercu mojem przyga�nie, poca�unkami na nowo rozpali. Dobrze to mie� Stasia! dobrze to
mie� dziewi�tnasty roczek!...
Zegar zborowy dziesi�t� w tej chwili uderzy�, stara pad�a na kolana.
� M�dl si� c�rko mojego serca, zawo�a�a g�o�no, m�dl si�! B�g przypomina �e si�
modli� trzeba; ty si� m�dl po swojemu, ja po swojemu; teraz, kiedy �wiat ca�y w cicho�ci
spoczywa, mod�y nasze polec� prosto do Boga!.. W imi� Ojca, i Syna, i... Szelest jaki� dat si�
s�ysze� na ulicy, stara porwa�a si� z ziemi i zawo�a�a: � To m�j Sta� idzie! chwa�a� Bogu!
czeka�am go tak d�ugo, z nim razem zm�wimy pacierze! on laki nabo�ny! zawsze mi o Bogu
wspomina�!...
� K�adnij si� spa� matko! bo jutro zapewne rano, jak pierwszy dzwon si� przebudzi,
p�jdziesz obchodzi� ko�cio�y swoim zwyczajem.
� Od p�nocy do ranka, odpowiedzia�a stara powa�nie, dwa wieki!... Mo�na si� urodzi�,
�y� i umrze� w tym czasie! Jak si� postarz� jem, moja duszo, to b�dziem spa� d�u�ej... A ja,
ja dzi� ze Stasiem �lub bra�am! Ach, �eby� wiedzia�a, sto �wiec b�yska�o w ko�ciele, muzyka
brzmia�a jak ch�r Serafin�w ! pe�no kobiet, rycerzy, kadzid�a p�yn� w niebo niebieskiemi
wst�gami. Ksi�dz nas wi��e ze Stasiem: wi��e r�ce... serca kto inny powi�za� przed la�y, a
tu... trumna w ko�ciele a nieboszczyk w trumnie jak miecz w pochwie rozci�tej na dwoje �
na ustach zna� jeszcze siny poca�unek �mierci, mr�z na czole, oczy jak dwa wygas�e �ycia
ogniska, w r�ku jego krzy�yk matki...
Ha! wesele, wesele! �o�e nasze us�ane, r�e w g�owach, w nogach r�e, roskosz ulata nad
nami, anio�owie ko�ysza nas w powietrzu. I gr�b zasypali, i gar�� ziemi pokry�a cia�o, kt�re
najpi�kniejsza dziewica �yciem swojem od�ywi�by chcia�a, i za nim zamkn�a si� ziemia na
wieki, a na grobie... c� na grobie ? we dwa wieki sta�o �o�e ma��e�skie, a proszek z jego
ko�ci, sta� si� pu�kiem r�anym, a z jego oczu drogie kamienie, a z jego cia�ka �odyga r�ana
wyros�a, a z jego serca ga��� pokrzywy..
M�wi� kto�
Z kimsi co� �
Co? jednem s�owem powiedzie�
Trudno � ale chcecie� wiedzie�?
Lepiej, ni�eli mnie pyta�,
Do ko�ca wszystko przeczyta� !
Co� nowego. 1652.
W samej bramie kalwi�skiego zboru zesz�y si� dwie osoby: pan J�zef Pietkiewicz,
dozorca zboru, i Daniel Naborowski, s�dzia grodzki wile�ski. By� to ranek zimny, zwyczajnie
jak w jesieni. Pan Pietkiewicz mia� na sobie futro i sobolow� czapk�. Niskiego byt wzrostu, a
twarz jego oznacza�a cz�owieka z rz�du tych, o kt�rych nic ani powiedzie�, ani napisa� nie
mo�na. Oczy jego nie mia�y �ycia, usta zdawa�y si� by� skr�powane, wszystkie w�adze jego
by�y nat�one do zrozumienia je�li do� kto przemawia�, a czy poj�� czy nie, �wi�tym swoim
zwyczajem najprostszej rzeczy mocno si� dziwowa�. Jednem s�owem, by�a to wyborna
machina potakuj�ca, dla u�ytku tych, kt�rzy role rozumnych gra� chcieli. Nie by�o przytem
na �wiecie zegara, kt�ryby z panem Pietkiewiczem m�g� i�� o regularno�� w zawody, taki by�
minucista we wszystkich, najdrobniejszych nawet �ycia czynno�ciach.
Pan Daniel Naborowski, kt�ry si� z nim spotka� w bramie, niedarmo by� poet�, bo te� i
poetyczn� mia� min�, twarz d�uga, nos orli, oczy czarne i wielkie, czu�o wysokie, rumieniec i
u�miechaj�ce si� oblicze. Wszyscy owych czas�w poeci tak jak on wygl�dali, bo w�wczas nie
znano jeszcze literatury, coby jak dzi� zbledzi�a, schudzi�a i zubo�a�a cz�owieka. Dawniej nie
by�o u nas prawie poet�w z professyi; przy szklance, przy oklaskach, przy dobrze
napakowanym �o��dku i nie pr�nej kieszeni, rodzi�y, si� ody i pie�ni.
Kiedy pan Daniel poeta milcza�, usta jego o�ywione dowcipem, kt�remu mi�o�� w�asna
mocy dodawa�a, u�miecha� si� zdawa�y; kiedy za� m�wi�, s�owa jego drugie tyle nabiera�y
warto�ci od jest�w i gry fizyonomii, w wysokim stopniu przeze� posiadanej.
� Daj ci Bo�e dzie� dobry, odezwa� si� pan Pietkiewicz do Daniela poety.
� Tak�e to rano wychodzisz Mo�ci Do- zorco, odpowiedzia� Naborowski, a chocia� nie
venator, sub Jove frigido nie boisz si� pozosta�, z gorliwo�ci o dobro twoich owieczek.
� Mam wiele do czynienia, Mo�ci S�dzio, przerwa� Dozorca, i dla tego nawiasem tylko
oznajmuj� Waszmo��!, �e bratowa ksi�dza Jarskiego syna powi�a, b�dziemy mieli chrzciny.
� O to! to! odezwa� si� Daniel, za�piewam od� nowonarodzonemu. W�a�nie w sam czas
przyszed� na �wiat, bo ju� oddawna palce mi �wierzbi� do pisania, a ten s�d przekl�ty w
kt�rym zasiadam, chwili mi odetchn�� nie daje, i gminnemi przedmioty nape�niaj�c g�ow�,
poetycznym wyskokom rodzi� si� i dojrzewa� nie dozwala.
� No! no! to by� mo�e, cho� ja Waszmo�ci nic a nic nie rozumiem, ale mo�e �pieszno do
miasta, rzek� pan Pietkiewicz, �egnam Waszmo�ci, s�uga najni�szy.
- Ca�uj� stopy twoje. Ledwie po tych s�owach kilka krok�w byli uszli, kiedy si� znowu
dwie osoby zbli�y�y. By� to sam ksi�dz Jurski, i kaznodzieja zborowy ksi�dz Balcer �ab�dzki.
Pierwszy by� chudy, wysoki, blady; drugi garbaty, krzywy, z ma�emi oczkami, min�
surow� i szed� kaszlaj�c co chwila. Na twarzy ksi�dza Jurskicgo niezmy�lona malowa�a si�
weso�o�� i przytem nieco sk�onno�ci do �artu; wyraz surowego zamy�lenia cechowa� twarz
ksi�dza Balcera, by�a to uosobiona krytyka i za�arto�� kaznodziejska.
Ksi�dz Balcer zbli�aj�c si� ku Naborowskiemu szydersko usta wykrzywi�, i pozdrowi� go
tylko lekkiem g�owy skinieniem, na co poeta uchyli� czapk� nie- znacznie. Ksi�dz Jurski za�
chwyci� go za r�k�, u�miechn�� si� i zawo�a!:
� Bogdajby tak zawsze panie S�dzio dobr� wita� nowin�! przyby� �wiatu jeden
mieszkaniec, a Bogu s�uga nowy.
� Tak, s�ysza�em, do�o�y� poeta, pono pracowita Lucyna w dom tw�j obfito�� przynios�a
?
� Umf! przerwa� Balcer � czy nie mog�e� Waszmo�� tego samego powiedzie� ksi�dzu
Jurskiemu, nic mieszaj�c imienia b�stwa poga�skiego ? jest to zniewa�enie religii, kiedy ta�
sama g�ba poga�skiem! zbrudzona b��dy, �wi�te jej tajemnice opowiada.
� Jak uwa�am, ksi�dz Balcer dzi� w ��ciowym humorze, rzek� u�miechaj�c si� s�dzia.
� Mniejsza o to! przy winie si� ta ��� rozejdzie. Prosz� Waszmo�ci na czwarty tego
miesi�ca na chrzciny. � Najch�tniej przyb�d�, skoro taka wola wasza, odpowiedzia�
k�aniaj�c si� poeta. A jak�e zdrowie �ony Waszej?
Tu ksi�dz Balcer rzuci� wzrok srogi na rozmawiaj�cych, i wyszed� przez branie do miasta.
� Zdrowa, do us�ug Waszmo�ci, cho� to Wa�� pono maj�c swoj� �on�, cudzych us�ug
nie potrzebujesz... cha! cha! cha! cha!
Ksi�dz Jurski, tak serdecznie zani�s� si� od �miechu, �e wr�tny kt�ry dzie� i noc u
Kalwin�w bramy pilnowa�, wyjrza� z okienka swojego zdziwiony.
� O! patrz no go ! doda� zaraz ksi�dz Jurski, wszak ci to i stary Dydak ma jeszcze
kawa�ek ciekawo�ci! cha! cha! cha! Ale mog�e� m�j kochany pozna� po g�osie, �e to ja, bo tu
we zborze nikt si� tak g�o�no i tak szczerze nie �mieje. A pasierb �e Waszmo�ci, doda� Jurski
obracaj�c si� do s�dziego, co tam? � O ! ju� o niego, me hercle, i pyta� si� niewarto,
odpowiedzia� Naborowski; jest to pijak zabity, a Bachus i Wenera s� jego ca�em
zatrudnieniem. Pali on na ich o�tarzach drogi ogie�, kt�ry inna m�odzie� zwyk�a Bellonie,
Minerwie, lub z�otow�osemu Apollinowi po�wi�ca�; ale temu winna Jejmo�� pani matka,
kt�ra go rozpie�ci�a i zepsu�a, zwyczajnie jedynaka.
� Nieszcz�liwe bo tez to i nazwisko, rzek� kalwin; pami�tamy jego imiennika
kr�lob�jc�!
� Srogie to i haniebne wspomnienie! odpar� s�dzia; gdyby jeszcze ob��kanie nie ul�y�o
tego wyst�pku w oczach �wiata, by�aby to plama dla narodu.
� A przytem, podchwyci� ksi�dz Jurski, wiadomo co o tem ludzie gadali... by�y to
niemieckie sprawki... Ale do�� o tem; o smutnych rzeczach cho�by� najkr�cej rozprawia�,
zawsze b�dzie za d�ugo.
� Ksi�dz Balcer innego jest zdania; odpowiedzia� Naborowski; on �ycie we �zach i
p�aczu przep�dza� ka�e !
? O! wielka rzecz, podchwyci� ksi�dz Jurski, a ranie licho nada�o smuci� si� bez
przyczyny ? Kto ma czyste sumienie ten nie powinien gry�� si� i dr�czy�. Ale oto� i ksi�dz
Frejtag ku nam idzie.
Gdy to m�wi�, zbli�a�a si� ku rozmawiaj�cym posta� sucha, d�uga, Wywi�d�a jak mumia z
piramid egipskich, ��ta i ko�cista. Nie wiem czem si� to dzieje, ze od najdawniejszych
czas�w historya nam nie pokazuje ani jednego t�ustego matematyka: wszystko chudzi, lub
przynajmniej biedzi. Musi to by� kara Bo�a na nich, �e sobie m�zg susz� nad niepotrzebnemi
bredniami.
Oto� ksi�dz Frejtag zbli�y� si� powoli, i pozdrowi� rozmawiaj�cych g�osem ochrzyp�ym:
� Salutem vobis dico fratres.
� Nawzajem! odpowiedzia� ksi�dz Jurski, A co, czy sko�czy�e� Waszmo�� t� robot� co
to tam wszystko szepta�e� pod nosem; caput Algol... i Saturnus sextilis?
� Prawie, odpowiedzia� powa�nie matematyk.
� I c�?
� Hm!.. Ma�a mixta bonis, bona mixta malis...
� Ha ! to tak jak w kalendarzu przepowiadaj�, stronami deszcz, stronami pogoda.
� Urodzi� si�, m�wi� dalej matematyk, pod aspektem Raka, a Waga... � O! to b�dzie
ucieka� ostro�nie ! przerwa� poeta, rad zawsze z dowcipem si� popisa�; i to kawa� rozumu!
jam si� tego po jednodniowem dzieci�ciu nie spodzia�! cha! cha! cha!
� Ale nie, przerwa� zn�w troch� ura�ony matematyk, to dowodzi �e b�dzie mia� g�ow�...
� Byle nie do poz�oty.
� Ale nie: to dowodzi, �e b�dzie mia� g�ow� rozumn�, lecz nami�tno�ci, passye...
� O! nami�tno�ci! to nie nowina, �e je mie� b�dzie, wszak�e nic ocet w jego �y�ach
p�ynie.
� Tak, ale ja m�wi�, �e nami�tno�ci b�d� jego rozum dr�czy� i przyci�ga� do ziemi.
� Naturalnie, przerwa� zn�w poeta, byle te nami�tno�ci nie okulbaczy�y go tak, jak mego
pasierba, kt�ry butelkami brukuje sobie do piek�a go�ciniec.
� O! mam nadziej�, doda� ksi�dz Frejtag, �e b�dzie troch� rozumniejszy.
� Czy tylko troch� ? e! to k�aniam uni�enie.
� No! kt� wie, mo�e i nie troch�! bo co ten pan Piekarski, to wielki sowizdrza�, z
Waszem pozwoleniem, panie s�dzio.
� R�cz� Waszmo�ci, rzek� poeta szybko, ie on bez mego pozwolenia zosta�
sowizdrza�em ! Ba! gdyby si� mnie by� chcia� o pozwolenie zapyta�!..
Te kilka s��w, tak zara�liwy �miech wzbudzi�y, �e i matematyk oprze� mu si� nie m�g�, a
w tej chwili ujrzano wracaj�cych z miasta pana Pietkiewicza z ksi�dzem Balcerem.
Ksi�dz Balcer gorzej si� jeszcze zmarszczy� jak zazwyczaj na widok weso�ych twarzy,
by�o to jego zwyczajem; a pan Pielkiewicz z pe�n� zadumienia min�, w�a�ciw� ludziom
ograniczonego umys�u, stan�� przy nich i udawa� �e si� �mieje.
Tymczasem kaznodzieja szybko min�wszy weso�� gromadk�, kroczy� prosto ku zborowi.
� C� to? ani chwili nie zabawisz z nami ksi�e kaznodziejo? zapyta� odchodz�cego
ksi�dz Jurski.
� �miejcie si� bracia, odpowiedzia� surowy kalwin, ja p�aczem i zgrzytaniem z�b�w za
swoje i wasze b��dy b�d� pokutowa� tymczasem.
� Chwa�a� Bogu ! zawo�a� Naborowski, to ju� my od pokuty zupe�nie wolni b�dziemy,
je�li j� ksi�dz Balcer wzi�� ca�kiem na siebie: modl�c si� Wasze� i pokutuj za mnie !.
� I za mnie: doda� ksi�dz Jurski. � I za mnie! rzek� matematyk.
� I za mnie! cha! cha! cha!.. powt�rzy� za drugiemi pan Pietkiewicz, niewiedz�c sam co
m�wi�.
hulanka, swawola.
Ledwie karczmy nie rozwal�:
Cha cha! chi chi! hej�e! hola!
Pani Twardowska.
Na antokolskiem przedmie�ciu sta� dom wielki, otoczony ogr�dkiem, kt�ren Pa�dziernik z
wi�kszej cz�ci po��k�ych li�ci ogo�oci�. Czerwone jesienne s�o�ce, zachodzi�o po nad
Ponary; kilku mieszczan sz�o droga, a w pomienionej gospodzie, s�ycha� by�o niepomierne
wrzaski opitych.
Przede drzwiami siedzia�a na spr�chnia�ych belkach matka Marya, owa ob��kana kobieta,
i spar�szy g�ow� na r�ku, wpatrywa�a si� w Wili� i za