1219

Szczegóły
Tytuł 1219
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1219 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1219 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1219 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kirk Douglas Ostatnie tango w Brooklynie Z angielskiego prze�o�y�a Teresa Lachowska Podzi�kowania Wiele spraw w tej ksi��ce bliskich jest mojemu sercu i osobistemu do�wiadczeniu. Wiem, co si� czuje staj�c oko w oko ze staro�ci�. Wiem, jak to bywa, gdy pozbierawszy si� po wypadku cz�owiek odkrywa, �e nast�pstwa - nauczka wyci�gni�ta z traumatycznego prze�ycia - trwaj� przez wiele lat i zmuszaj� do patrzenia na �ycie w nowy spos�b. Wiem, jak to jest, kiedy ma si� do czynienia z instruktorem, kt�ry jest minimalist� i kt�ry wierzy, �e �wiczenia gimnastyczne dotycz� cia�a i duszy. Mike Abrums, m�j osobisty instruktor od lat dwudziestu pi�ciu, by� tak�e inspira- torem wielu fragment�w tej ksi��ki. Jest w niej jednak wiele obszar�w, kt�re by�y mi nie znane. �ywi� przeto olbrzymi� wdzi�czno�� wobec tych, kt�rzy pomogli mi pozna� ich w�asny �wiat. W zakresie medycyny konsultowa�em si� z licznymi specjalistami, spo�r�d kt�rych musz� wymieni� przede wszystkim doktora Alfreda Trento, ordynatora oddzia�u transplantacji serca w Centrum Medycznym Cedars- -Sinai, doktora Phillipa Koefflera, ordynatora oddzia�u hematologii i onkologii w Cedars-Sinai, i Geoffreya Visbala, szefa bada� chirurgicznych Mi�dzynarodowe- go Instytutu Kardiologicznego w Loma Linda. Pragn� r�wnie� wspomnie� o doktorze Johnie Stevensonie i Ronnie Jurow, kt�rzy cierpliwie znosili moje indagacje w sprawach medycznych, oraz o Franku Garcii, kt�ry zapoznawa� mnie z tajnikami kostnicy, a tak�e o Ellen Green i Joanne Kennedy, kt�re pomog�y mi zrozumie� codzienn� prac� bibliotekarek medycznych. Bardzo wdzi�czny jestem r�wnie� Rachel Levitsky i Johnowi Greenbaumowi, kt�rzy wraz z innymi cz�onkami Akcji Objazdowej Pomocy Humanitarnej ukazali mi mroczny �wiat Coney Island, �wiat zamiesz- kany przez ludzi bezdomnych. Dzi�kuj� zw�aszcza Tommy'emu Jonesowi i M�drali oraz innym bezdom- nym za ich opowie�ci oraz za to, �e podzielili si� ze mn� dziejami swego �ycia. Chcia�bym podzi�kowa� Johnowi i Jesse Hollandom za wsparcie mnie wspomnieniami z okresu ich doras- tania w Brooklynie oraz Gene Sarro ze szko�y ta�ca za filmy instrukta�owe o tangu, kt�re pomog�y mi prze- kaza� s�owami specyficzny czar tego ta�ca. Ponad wszystko jednak pragn� wyrazi� swoj� wdzi�- czno�� Ursuli Obst. Od pierwszej mojej ksi��ki pt. Syn szmaciarza poczynaj�c, poprzez Taniec z diab�em, Dar a� do Ostatniego tanga w Brooklynie by�a nie tylko moim redaktorem, lecz tak�e kim�, kto pozwoli� mi - po- chlebiaj�c, a w razie konieczno�ci krytykuj�c - wydo- by� z siebie to, co najlepsze. Serdecznie jej za to dzi�kuj�. 1 Jej oczy, zamglone przez wiek, rozszerzy�y si� pod wp�ywem przera�enia, gdy patrzy�a ze skalistego brzegu rzeki na k��bi�ce si� w dole wody. - Ale� Ben, wiesz, �e nie umiem p�ywa� - opono- wa�a, �ciskaj�c kurczowo r�kaw jego koszuli ko�cist� r�k�. Na przezroczystej sk�rze usianej w�trobianymi plamami rysowa�y si� wyra�nie niebieskawe �y�y. - Musisz spr�bowa�, Betty. - Uwolni� rami� z u�cisku. Cho� byli w tym samym wieku, ona s�abowita, schorowana nie mog�a si� r�wna� z nim, muskularnym i trzymaj�cym si� krzepko. - Nie potrafi�! - protestowa�a, potrz�saj�c g�ow� tak mocno, �e lepkie od potu siwe w�osy opad�y jej na oczy. - Musisz - nalega�. Zacz�a cicho pop�akiwa�, pos�uszna rozkazowi. - Zrobi�, co m�wisz, Ben. Poca�owa� Betty w policzek. Potem jednym silnym ruchem zepchn�� j� do rzeki. Beznadziejnie m��ci�a wok� siebie wod�, gdy rw�cy nurt porwa� jej wy- chudzone cia�o i wci�gn�� w g��b. Po chwili wyp�yn�a, czubek g�owy wychyn�� na powierzchni� i natychmiast znowu znikn��. M�g�by jeszcze uratowa� Betty, gdyby wskoczy� do wody - jest przecie� �wietnym p�ywakiem - ale nawet nie drgn�� i wpatrywa� si� t�po w miejsce, gdzie wy�oni�a si� jej g�owa. Pr�d by� tak wartki, �e niczego nie m�g� dojrze�. Wreszcie j� zobaczy�. Tym razem na powierzchni� wynurzy�a si� ca�a g�owa - Betty chwyta�a spazmatycz- nie powietrze i krztusi�a si� wod�. A potem rzeka wci�gn�a j� po raz ostatni, unosz�c w stron� �mier- ciono�nych wodospad�w. U�wiadomi� sobie nagle ze zgroz�, co zrobi�, i krzyk- n��: - Betty! - Lecz wiedzia�, �e ju� go nie us�yszy. Betty, jego �ona od lat czterdziestu siedmiu, znikn�a na zawsze. Zbudzi� si� zlany zimnym potem, z trudem �api�c oddech, zupe�nie jakby to on si� topi�. Po raz trzeci od �mierci Betty przed rokiem przy�ni� mu si� ten sam koszmarny sen. Marion powiedzia�a, �e w okresie �a�oby to rzecz ca�kiem normalna, a rw�ce wody symbolizuj� obmywanie z winy tego, kto pozosta� przy �yciu. Guzik prawda, pomy�la�. Cholernie dobrze wiedzia�, co to znaczy. Czy jednak m�g�by kiedykolwiek jej to wyt�umaczy�? Czy m�g�by opisa� Marion straszne ostatnie chwile �ycia jej matki? �a�owa�, �e w og�le wspomnia� c�rce o swoich kosz- marach. Nie znosi� wyrazu jej twarzy, gdy patrzy�a na niego badawczo poprzez okulary w drucianej oprawce i wyg�asza�a "profesjonaln� opini�" tym �askawym to- nem, jakim lekarze przemawiaj� do pacjent�w. Mo�e sobie by� dyplomowanym psychologiem, ale nadal jest jego c�rk�, a on nie zamierza pozwoli�, �eby go pocie- sza�a tym psychobe�kotem. Podczas ostatniej rozmowy urz�dzi�a mu ca�y wyk�ad na temat niebezpiecze�stw zwi�zanych z "pr�b� ucie- czki od smutku". Nie by� g�upcem, wiedzia�, co si� za tym kryje - Marion pr�bowa�a tylko wywo�a� w nim wyrzuty sumienia, bo zmyto jej g�ow� z powodu tego, �e ojciec sprzedaje dom. W�a�ciwie to nie mia� jej tego specjalnie za z�e. Lubi�a tu wraca�, zw�aszcza teraz po rozwodzie. Dla niej ten przytulny, szalowany deseczkami wiktoria�ski dom, schowany za terenami defiladowymi na Flatbush, ozna- cza� wspomnienia z czas�w szcz�liwego dzieci�stwa. Dla niego za� by�a to po prostu przepastnie pusta przestrze� bez Betty. Chcia� si� z tym domem po�egna� i zabra� ze sob� tylko dobre wspomnienia. K�opot polega� jednak na tym, �e na razie nie wymy�li� jeszcze, dok�d si� potem wyprowadzi. Agent od handlu nieruchomo�ciami powiedzia�, �e na dzisiejszym rynku nie ma co liczy� na szybk� sprzeda�. Tymczasem dom sprzedano natychmiast i pozosta� mu nieca�y miesi�c na spakowanie manatk�w i wyprowadzk�. O Bo�e, co pocznie z tyloma gratami? Rozejrza� si� po pokoju, kt�ry Betty urz�dzi�a na nowo mniej wi�cej przed dziesi�cioma laty. By� bia�o-r�owy, z mn�stwem ozd�bek, kobiecy. Nigdy jej nie powie- dzia�, �e nie cierpi wszystkich tych kwiatk�w i falbanek. Odda wszystko Armii Zbawienia, je�li Marion nie zechce sobie zabra� tych zanadto wypchanych kanap, niewygodnych krzese� o prostych oparciach i ca�ej masy ozd�bek. Trzeba b�dzie chyba ci�ar�wki, aby odwie�� drobiazgi, kt�re Betty nakupi�a w ci�gu ostatnich kilku lat przed swoj� �mierci�. Nigdy nie odkry�, po co to robi�a. Mo�e mia�o to zwi�zek z jej chorob�, chorob� Alzheimera? W ka�dym razie po prostu musi si� tego wszystkiego pozby�. Do nowego mieszkania sprawi sobie co� nowego, co� w�asnego. Meble obite sk�r�. O w�a�nie, �adn�, drog� sk�r�, tak�, jak� wybra� do swojej si�owni w centrum. Trzeba koniecznie zabra� si� ju� do szukania jakiego� lokum. Nie b�dzie to teraz �atwe zadanie, bo niemal wszystkie japiszony wynosz� si� z Manhattanu i ci�gn� do Brooklynu. Czy znajdzie dzi� czas na to, �eby zapolowa� na mieszkanie? Spojrza� na zegarek - nie dzisiejszego ranka. Pierw- szy klient ma si� zjawi� o �smej. To stary przyjaciel Milt, agent filmowy. Pozosta�o mu p� godziny na przygotowanie si� do wyj�cia. Szybko wzi�� prysznic, po czym, wci�� jeszcze w szlaf roku, poszed� do kuchni, �eby zrobi� �niadanie, kt�re zawsze sk�ada�o si� z omletu z czterech bia�ek i jednego ��tka, jednej grzanki bez mas�a i szklanki odt�usz- czonego mleka. Jakie to �ycie jest zabawne - nawet w najci�szych chwilach nadal respektujesz b�ahe przy- zwyczajenia. Sko�czy�e� sze��dziesi�t dziewi�� lat, jes- te� wdowcem, sprzeda�e� sw�j dom, masz przed sob� niezbyt jasn� przysz�o��, a nadal przygotowujesz �nia- danie tak jak przez wi�ksz� cz�� swojego doros�ego �ycia, nadal bierzesz prysznic, czy�cisz z�by, czeszesz si� - jak gdyby nic si� nie sta�o. Po �niadaniu op�uka� naczynia (�eby unikn�� "krzep- ni�cia", co go irytowa�o) i wstawi� je do zmywarki, po czym wyj�� ubranie na ten dzie�: starannie wyprasowane spodnie khaki, uszyte tak, �e uwydatnia�y jego w�skie biodra i p�aski brzuch, koszulk� polo w niebiesko- -zielone paski opinaj�c� muskularn� pier� i ramiona oraz pasuj�ce do ca�o�ci zielone skarpetki. Elegancki str�j. Ubieraj�c si� zerka� w lustro. Spogl�da�a na niego twarz osmagana wiatrami, o szarych oczach, ze stalowo- siw� czupryn�, kt�ra dobrze harmonizowa�a ze staran- nie przyci�tymi w�sami. Ta twarz nale�a�a do nie- m�odego ju� m�czyzny (przystojnego, ale w zaawan- sowanym wieku, nie da si� ukry�), za to cia�o nie, absolutnie nie. W swojej si�owni mia� kilkunastu klien- t�w - makler�w gie�dowych z Wall Street, tak m�o- dych, �e mogliby by� jego synami - kt�rzy patrzyli na niego z zazdro�ci�. No c�, twoje cia�o samo tego nie osi�gnie. Je�li regularnie nie �wiczysz, nie ograniczasz si� w jedzeniu, odpowiednio du�o nie odpoczywasz i nie zredukujesz do minimum na�og�w-papieros�w, kawy, alkoholu - wszystko to wyci�nie na tobie swoje pi�tno, ledwie dobijesz do trzydziestu pi�ciu lat. Teraz ju� pospiesznie ko�czy� si� ubiera�, w�o�y� jeszcze granatow� marynark� i wybieg� z domu. W dro- dze do gara�u zauwa�y�, �e na krzakach bzu rozwijaj� si� ju� p�czki. Uwielbia� bzy i konwalie - wszystkie te delikatne kwiaty, kt�re zakwitaj� na tak kr�tko ka�dej wiosny i przekwitaj� wraz z ko�cem maja. Pami�ta�, jak sadzi� te drzewka, wisienk� i jab�o�. W tym roku nie zbierze ju� z nich owoc�w. Nie chcia� pozwala� sobie na sentymentalne uczucia, szybko zapali� silnik spor- towego camaro (jedyna s�abostka, jak� mia�) i ruszy�, obje�d�aj�c Prospect Park od zachodu, w stron� swojej si�owni na Park Slope, na rogu Union i Si�dmej Alei. Jecha�o si� tam dziesi�� minut, a sz�o p� godziny - i je�li m�g�, zawsze wola� przespacerowa� si� przez park - ale dzisiaj by� mo�e wybierze si� na poszuki- wanie mieszkania, lepiej wi�c mie� auto pod r�k�. Nad wej�ciem wisia�a wywieszka: SI�OWNIA BE- NA II PI�TRO. Termin si�ownia odnosi� si� do przyrz�d�w, bo jedy- nym instruktorem by� tu Ben. Wierzy� w osobiste czuwanie nad treningiem. Nie zatrudnia� pomocnik�w. Od czasu gdy otworzy� sw�j zak�ad, stale nap�ywali do niego wierni klienci: kultury�ci (co oczywiste), d�o- keje, aktorzy dbaj�cy o lini�. Przez ostatnie dziesi�� lat, kiedy to od dawna g�oszona przez niego filozofia zyska�a wreszcie uznanie pokolenia urodzonego po wojnie, w jego si�owni pojawi� si� nowy typ zwolennika �wicze� fizycznych - zestresowany japiszon. Musia� nawet teraz sporz�dzi� list� oczekuj�cych. Przyci�ga� ich jego program umiaru (nigdy nie byli to ludzie wyznaj�cy zasad�, �e "bez b�lu nie ma zysku", kt�ra, jak zawsze twierdzi� Ben, daje tylko chwilowy zysk i sta�y b�l) i bardzo im odpowiada�o to, �e wymaga si� od nich jedynie pi�tnastominutowej bytno�ci w si�owni. Zado- woleni bulili pi��dziesi�t dolar�w za sesj� i uwa�ali, �e Ben jest i tak tani. wbieg� na g�r� po schodach pokonuj�c po trzy stopnie naraz i otworzy� kluczem drzwi do niewielkiej poczekalni, kt�rej celowo nie wyposa�y� w krzes�a, za to w nadmiarze w materia�y do czytania przypi�te do wy�o�onych korkiem �cian. By�y tam wyci�te z gazet i czasopism artyku�y na temat diety, �wicze� gimnastycz- nych, chor�b - wszystkie oczywi�cie popieraj�ce jego punkt widzenia w tych sprawach - i ca�y dzia� nazy- wany przez niego "duchow� straw� dla umys�u". Ben by� �arliwym wyznawc� wiary, �e cia�o i duch dzia�aj� w porozumieniu. U�miecha� si� przypinaj�c pinezkami napis: JE�LI JEDN� NOG� STOISZ NA WCZO- RAJ, DRUG� ZA� NA JUTRZE, TO OBSIKASZ DZISIAJ. W ko�cu otworzy� drzwi do si�owni - pomieszczenia o powierzchni dziewi�� na dwana�cie metr�w, ze �cian� luster i pod�og� wy�o�on� wyk�adzin� - wyposa�onej w najrozmaitsze przyrz�dy do �wicze�, dreptak, stop- niowchod i kilka rodzaj�w stanowisk do podnoszenia ci�ar�w. W��czy� stereo i wsun�� kaset�. Mia� ich ca�� kolekcj�, �eby dogodzi� klientom i ich gustom: muzyk� big- -bandow�, klasyczn�, country and western, a tak�e troch� rocka. Rytmiczne b�bnienie wype�ni�o pomieszczenie. Bam, pa-pa, bam, pa-pa, bam, a nast�pnie g�os Phila Collinsa: "O, och, pomy�l razy trzy, dzisiaj w raju ja i ty..." - Je�li to jest raj, to sprawdz�, jak jest w piekle - oznajmi� zadyszany Milt wchodz�c do sali. - Twoja winda znowu si� zepsu�a. - Nie w��czy�em jej, bo powiniene� chodzi�. - Chodzi� to ja b�d� tutaj, a na zewn�trz to si� wo��. - Milt zdj�� marynark� i zademonstrowa� swoj� kr�p�, nisk� posta� w ca�ej okaza�o�ci. Benowi zawsze przypomina� kosz z owocami - tu��w jak gruszka, �ysa g�owa niczym r�owe jab�uszko. Za- stanawia� si�, po co Milt wydaje fors� na �wiczenia w jego si�owni, bo przecie� jest absolutnie beznadziej- nym przypadkiem. Cieszy� si� jednak, �e tak si� dzieje, poniewa� lubi� rozpoczyna� dzie� od pogaw�dki z naj- lepszym przyjacielem. Braki cielesne Milt odrabia� z na- wi�zk� w sferze ducha - zawsze by� w dobrym humo- rze, got�w opowiedzie� jaki� dowcip lub zabawn� his- toryjk�. W piwnych oczach za wielkimi okularami w rogowej oprawce stale migota�y weso�e iskierki, jakby ich w�a�ciciel ukrywa� jaki� zabawny sekret. - Sp�jrz na siebie, Milt! - Ben chwyci� fa�dy t�uszczu na jego brzuchu. - Takie sad�o jest dobre tylko jako ko�o ratunkowe. - Au, to boli. - Puco�owate oblicze Milta wy- krzywi� udawany b�l. - Podobno to ty masz mi zapewni� form�. - Codzienny kwadrans �wicze� zapewni ci form� tylko wtedy, je�li przestaniesz je�� to hazzerei, kt�rym karmi ci� Sara. - Tak? Ale widz�, �e ty si� nim opychasz za ka�dym razem, gdy przyjdziesz do nas na kolacj�. - Miltie - Ben si� u�miechn�� - tylko dlatego, �eby nie wp�dzi� Sary w kompleks co do jej umiej�tno�ci kulinarnych. Obaj si� roze�miali. W�tpliwe talenty kulinarne Sary stanowi�y ulubiony obiekt ich dowcip�w dla wtajem- niczonych. Dzi�ki temu w�a�nie dosz�o do odnowienia ch�opi�cej przyja�ni, gdy Milt, prze�ywszy trzydzie�ci pi�� lat w Hollywood jako ciesz�cy si� powodzeniem agent filmowy, wr�ci� do Brooklynu. Sara, zach�caj�c go do odszukania starych znajomych, nalega�a, �eby zaprosi� Bena i Betty na jej s�awn� (lub "nies�awn�", zdaniem Milta) duszon� wo�owin�, a po niej na bryd�a. Sara pochodzi�a z Bronxu i pragn�a tam wr�ci�, gdy Milt zdecydowa� si� przej�� na emerytur� i wr�ci� do domu" - do Nowego Jorku. Jednak�e nawet jej �ydowska si�a woli nie zdo�a�aby cofn�� zegara w Bron- xie, wobec czego musia�a si� pogodzi� z Brooklynem - je�li przeprowadzk� do rezydencji w Brooklyn Heights z ogrodem na promenad� i widokiem na Man- hattan mo�na by uzna� za akt pogodzenia. Milt zreszt� wcale nie przesta� pracowa�, poniewa� jego macierzysta agencja, S�awni Arty�ci, zaoferowa�a mu stanowisko konsultanta w nowojorskiej filii. Duszona wo�owina i bryd�yk sta�y si� cotygodniow� rutyn� - ca�kiem przyjemnym wydarzeniem towarzys- kim dla obu par. Bawi�o ich wspominanie dawnych dobrych czas�w, kiedy to Ben i Milt byli dzie�mi, je�dzili diabelsk� kolejk� na Coney Island albo zakradali si� na Ebbets Field, �eby obejrze� mecz Dodger�w. Czasami Bena napawa�a smutkiem my�l, jak �atwe by�y te ch�opi�ce przyja�nie, jak�e nieskomplikowane - dzieli�o si� z najlepszym przyjacielem najtajniejsze sekrety. O ile� trudniej by� otwartym, ufa� ludziom, gdy cz�owiek jest starszy. Up�yn�� rok, zanim dosz�o do owej niezapomnianej chwili zadzierzgni�cia m�skiej wi�zi, dzi�ki czemu Milt ponownie sta� si� j�go najlep- szym przyjacielem. Dosz�o do tego pewnego wieczoru po kolacji, kiedy ich �ony sprz�ta�y ze sto�u i przygotowywa�y stolik do gry w karty, a Milt i Ben wyszli na balkon zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Milt odwr�ci� si� do Bena, z jego piwnych oczu wyziera� niepok�j, i szepn��: - My�l�, �e si� porzygam. - Masowa� si� po wydatnym brzuszku. - Co takiego? - spyta� Ben, przera�ony nie na �arty, �e Milt m�g�by pu�ci� pawia, i to na promenad�. Ten jednak wci�gn�� powietrze i jakby odzyska� panowanie nad sob�. Po czym spojrza� za siebie, do saloniku, gdzie szczebiota�y ich �ony. - Powiem ci co�, czego nie m�wi�em nikomu przez ca�e �ycie - oznajmi� z powag� �ciszonym g�osem. - Co? - Teraz Ben nie by� pewien, czy Milt m�wi serio, czy te� za chwil� strzeli jakim� dowcipem. - Nienawidz� duszonej wo�owiny Sary. - Nienawidzisz? - Ben patrzy� na przyjaciela ocza- mi szeroko otwartymi ze zdumienia. Przecie� do- piero co widzia�, jak Milt pa�aszowa� z apetytem drug� porcj�. - Pewnego dnia ta duszona wo�owina mnie zabije. - Opad� na le�ank�. - Ale Sarze ani s��wka na ten temat. Robi t� potraw� przynajmniej raz w tygodniu. Zdruzgota�oby j� odkrycie, �e jej nienawidz�. Ben zmuszaj�c si� do u�miechu przysiad� obok Milta i rzek� konspiracyjnym tonem: - Zdradz� ci co�, Milt. - Te� jej nienawidzisz? - Gorzej. - Gorzej? Co mo�e by� gorszego? - Nienawidz� gry w karty. - Ale ty i Betty gracie kilka razy w tygodniu. - Owszem, to dla mnie prawdziwa tortura. Spojrzeli na siebie i wybuchn�li �miechem. Im d�u�ej si� �miali, tym bardziej ten �miech robi� si� histeryczny, a� w ko�cu �zy ciek�y im po policzkach. Sara wysun�a g�ow� na balkon. - Milt pewno opowiedzia� jeden ze swoich pieprz- nych dowcip�w - mrukn�a do Betty, a Ben i Milt rykn�li jeszcze g�o�niejszym �miechem. Od tej chwili ich przyja�� sta�a si� taka jak za dawnych dobrych czas�w, gdy byli jeszcze ch�opcami. - Co ci� tak �mieszy? - spyta� teraz Milt lekko poirytowanym g�osem. Kropelki potu perli�y mu si� na czole, gdy �wiczy� na stopniowchodzie. - Och, przypominam sobie... - Tak, dawne dobre czasy, kiedy cz�owiek by� m�ody i nie poci� si� nawet podczas ciupciania. - Milt zwolni� i wytar� si� r�cznikiem. - Za�o�� si�, �e t�sknisz za Hollywoodem z tymi wszystkimi babkami i ca�� t� romantyk�. - Ben zmieni� kaset� na stereo. Teraz rozbrzmiewa�o tango. - Specjalnie du�o romantyki to tam znowu nie ma - zauwa�y� szyderczo Milt, zabieraj�c si� do nast�p- nego etapu rutynowych �wicze�, do obrot�w z dwoma pi�ciokilowymi hantlami. - Wszystkie te gwiazdy piep- rz� si� w k�ko, ale to tylko reklama. - I nie ma pieprzenia? - Och, jest mn�stwo, tylko �e nie z gwiazdami. - No a z kim? Milt pu�ci� do niego oko. - Z agentami. - co ty', z facetami takimi jak ty? - Tak! Gwiazdy rywalizuj� ze sob� o najlepsz� parti� tekstu, o zbli�enia, w�a�ciwe o�wietlenie. Niena- widz� si� nawzajem. - Naprawd�? - No pewnie. Te przepi�kne kobiety wracaj� do domu po dniu pracy i ostatni� osob�, jak� maj� ochot� widzie� na oczy, jest kt�ry� z tych pi�knisi�w. S� zbyt rozstrojone. Bior� k�piel, wk�adaj� koszul� nocn�, ale spa� nie mog�. Telefonuj� po swoich agent�w. - Nie zalewasz? - Nie zalewam. Agent przybiegnie. Potrzyma za r�czk�, przytuli, uspokoi, popieprzy. I ona jest mu wdzi�czna. Ben pokiwa� g�ow�, nastawiaj�c troch� g�o�niej tango. - Wy, agenci, to dostajecie dziesi�� procent od wszystkiego. - Wszystko, �eby pom�c klientowi. Ben si� roze�mia�. - Wiesz...- Milt upu�ci� hantle na pod�og� i Ben si� skrzywi�. - Chcia�bym, �eby istnia� jaki� spos�b odk�adania do banku cz�ci tych pieprze� i �eby teraz mo�na je by�o podejmowa�... jako emerytur�. - Tobie, Milt, tylko sprawy ��kowe w g�owie. - Jak si� tego nie mo�e robi�, to si� lubi o tym m�wi�. Ben nic na to nie odpowiedzia�. - Hej, chlopczik, czy wszystkie twoje mi�nie nadal dzia�aj�? Ben u�miechn�� si� kwa�no. - Nie wynale�li jeszcze dla tego w�a�nie mi�nia maszynki Nautilus. Jak tylko to zrobi�, zam�wi� trzy, jedn� dla siebie i dwie dla ciebie, Milt. - To chyba sprawiedliwe. - Milt sko�czy� �wiczy�, zrzuci� trykot i si�gn�� po ubranie. - Musz� p�dzi�, Michelson jest w Nowym Jorku. - Michelson? - Ten typ, co stoi na czele agencji. Milt wyci�gn�� �wie�� koszul�, kt�r� przyni�s� w ak- t�wce, i wk�ada� j� przed lustrem. Za sob� w lustrze zobaczy� Bena - ko�ysa� si� w takt tanga, zas�uchany w muzyk�. Okr�ci� wyimaginowan� partnerk� i sk�oni� do g��bokiego odchylenia si� w ty�. - Pami�tam - westchn�� Milt - jak ty i Betty zdobyli�cie pierwsze miejsce w konkursie ta�ca na Coney Island. Kiedy to by�o... w czterdziestym pi�tym? - Bardzo dawno, to na pewno. Jaka szkoda, �e teraz ju� si� tanga nie ta�czy. - W g�osie Bena brzmia� smutek. - Przypuszczam, �e ostatnie tango ta�czono w Pa- ry�u. - Co? - Czy�by� nie widzia� tego filmu z Marlonem Bran- do? - Nie, Betty nigdy nie lubi�a chodzi� do kina. - To szkoda. Graj� go w Plaza, tam gdzie wy�wiet- laj� s�ynne stare filmy. - Wiem gdzie. - Powiniene� na to si� wybra�. - Mo�e to zrobi�. My�la�em, �e dzisiaj poszukam mieszkania, ale do diab�a z tym. - Ostatnie tango w Pary�u bardzo ci si� spodoba. Ben nie by� taki pewny. Nie lubi� Marlona Brando, ale czy film mo�e by� bardzo z�y, je�li jest w nim tango? 2 Ostre z�by elektrycznej pi�y obrzydliwie zgrzytn�y. W powietrzu rozszed� si� gryz�cy sw�d przypalanego ludzkiego cia�a. Ellen zemdli�o, ale zacisn�a z�by i zmu- si�a si� do patrzenia. Richard trzyma� pi�� pewn� r�k� w gumowej r�ka- wiczce, przecinaj�c bia�� ko�� po�rodku klatki pier- siowej. Drobne od�amki ko�ci odpryskiwa�y na boki. Asystuj�cy mu chirurg przesuwa� w �lad za jego r�k� elektryczny koagulator przy�egaj�c naczynia krwiono�- ne i powstrzymuj�c krwawienie. Brak krwi upodabnia� t� klatk� piersiow� do piersi �wi�tecznego indyka, kt�- rego miano w�a�nie nafaszerowa� nadzieniem. Ellen niemal zachichota�a pod mask�, ale w por� sobie przy- pomnia�a, �e pod zielon� chirurgiczn� p�acht� le�y �ywy cz�owiek. To przypomnienie wywo�a�o w niej now� fal� md�o�ci. Teraz Richard zacz�� kr�ci� korbk� rozwieracza z nie- rdzewnej stali, kt�ry przywodzi� na my�l �redniowieczne narz�dzie tortur. Ellen odwr�ci�a wzrok, udaj�c zainte- resowanie cyferkami pojawiaj�cymi si� na monitorach nad sto�em operacyjnym, nie mog�a jednak nie s�ysze� tego d�wi�ku - okropnego chrz�stu rozpieranych �e- ber. Kolana ugi�y si� pod ni�, chwyci�a anestezjologa za rami�. - Dobrze si� czujesz? - spyta� j� szeptem spoza maski. - Kto? Ja? Nie widzisz, jak �wietnie si� bawi� - szepn�a w odpowiedzi. Anestezjolog roze�mia� si� cicho i bez s�owa podsun�� jej sto�ek. - Dzi�ki. Usiad�a, staraj�c si� oddycha� g��boko, czu�a, �e maska oblepia jej twarz. - Gdzie� to jest? - Pe�en napi�cia g�os Richarda o charakterystycznej austriackiej modulacji odbi� si� echem w wykafelkowanej sali. - Helikopter w�a�nie wyl�dowa� na dachu, powinno tu by� lada chwila - poinformowa�a jedna z si�str. - W porz�dku, to jed�my dalej - powiedzia� Ri- chard. Ellen zmusi�a si� do otwarcia oczu, gdy skalpel w r�ce Richarda przecina� arterie prowadz�ce do serca. Kiedy jego r�ka zag��bi�a si� w klatce piersiowej, sk�d wyci�g- n�a sflacza�� teraz jak kawa� wo�owiny u rze�nika kup� mi�sa, bliska by�a zemdlenia. - Id� napi� si� wody - zaproponowa� anestezjo- log. Z wdzi�czno�ci� uchwyci�a si� pretekstu do opusz- czenia na chwil� sali. By�oby okropne, gdyby zemdla�a tu albo zwymiotowa�a �niadanie w sali operacyjnej. W�a�ciwy moment na ma�� przerw�, bo Richard wydaje si� zbyt zaj�ty, �eby zauwa�y� jej wyj�cie. W hallu na zewn�trz opar�a si� o w�zek chirurgiczny i przytkn�a czo�o do ch�odnych kafelk�w �ciany. �o��- dek ju� si� uspokaja�, gdy zobaczy�a sanitariusza wy- biegaj�cego z windy z czerwono-bia�� turystyczn� lo- d�wk� Igloo w r�ku. Przemkn�� ko�o niej i zapuka� do drzwi sali operacyjnej. Drzwi si� otworzy�y, siostra pospiesznie zabra�a od niego lod�wk�. By�a to zwyczajna plastykowa turystycz- na torba, w gruncie rzeczy niewielka, przeznaczona na kilka kanapek i par� butelek wody sodowej. To w niej w�a�nie podr�owa�o nowe serce - unieruchomione na kilka godzin przy u�yciu lodu i roztworu soli. Ellen wiedzia�a wszystko, co trzeba wiedzie� o trans- plantacjach serca. Jako bibliotekarka medyczna zna�a naj�wie�sze osi�gni�cia kardiochirurgii, ale do tej pory nigdy nie ogl�da�a operacji. Interesowa�a si� medycyn� od szko�y �redniej, na pierwszym semestrze studium przygotowawczego przekona�a si� jednak, �e nie znosi widoku krwi. W tej sytuacji nie pozosta�o jej nic innego jak tylko zosta� bibliotekark� medyczn�. W ten spos�b mia�a mo�liwo�� pracy w ulubionej dziedzinie bez konieczno�ci codziennego widoku krwi. Nigdy nie przy- sz�aby ogl�da� ani tej, ani �adnej innej operacji, gdyby nie to, �e chirurgiem by� jej ch�opak. Po kilku minutach opanowa�a si� na tyle, by m�c wr�ci� z mocnym postanowieniem wytrzymania do ko�ca - cho�by robi�o jej si� nie wiem jak md�o. Otworzy�a drzwi, wzi�a g��boki oddech - na wszelki wypadek - i podesz�a do sto�u operacyjnego. Klatka piersiowa pacjenta zia�a teraz pustk�. Le�a� tu m�czyz- na bez serca, wszystkie arterie mia� zaci�ni�te i po��- czone z plastykowymi rurkami prowadz�cymi w d� na pod�og�, gdzie sterowana komputerem aparatura p�u- co-serca utlenia�a jego krew i odprowadza�a z powrotem do cia�a. Ta masa wiruj�cych cylindr�w zast�powa�a mu teraz serce i p�uca. - Co o tym my�lisz? - Ellen przestraszy�o pytanie, kt�re Richard skierowa� do niej. - Fascynuj�ce - wykrztusi�a z trudem. Normalnie mia�a lekko zachrypni�ty g�os, w stylu Laureen Bacall, bardzo seksowny i uwa�any za jeden z jej walor�w - kt�ry teraz na skutek napi�cia wywo�anego opano- wywaniem odruchu wymiotnego zamieni� si� w zduszo- ny charkot. - Nic ci nie jest? - Sk�d�e. Gina, siostra chirurgiczna stoj�ca przy Richardzie, rzuci�a mu porozumiewawcze spojrzenie. Ellen zauwa- �y�a t� wymian� spojrze�. C� to mia�o znaczy�? Czu�a si� jak outsider - obcy w dziwnym �wiecie - nie potrafi�cy zrozumie� tego niemego j�zyka oczu, kt�rym pos�ugiwali si� lekarze i siostry w sali operacyj- nej. Gina postawi�a teraz lod�wk� na stole ko�o Richarda i unios�a pokryw�. Asystuj�cy chirurg zanurzy� obie r�ce w lodzie i wyci�gn�� du�� plastykow� torb� ze szklanym s�ojem dodatkowo ob�o�onym lodem. Po czym odrzuci� torb� z lodem i zdj�� wieczko ze s�oja. W �rodku co� p�ywa�o. Richard wy�owi� to co� jedn� r�k�. O Bo�e! Ellen zapar�o niemal dech. Wiedzia�a, co jest w s�oju, a mimo wszystko zdumia� j� widok tego czego� le��cego na d�oni Richarda. Ludzkie serce! Widzia�a przedtem serce wyj�te z piersi pacjenta, ale to serce by�o inne - by�o zdrowe i czeka�o na to, by znowu zacz�� bi�. Dla cz�owieka na stole operacyjnym to serce ozna- cza�o granic� mi�dzy �yciem a �mierci�, prawdziw� �mierci�, a tymczasem przyby�o tu w spos�b tak trywial- ny, w podniszczonej lod�wce turystycznej. Richard wzi�� do r�ki skalpel i zacz�� zr�cznie okrawa� strz�pki wisz�ce z bok�w serca. Ellen si� zdziwi�a. Wiele razy robi�a to sama, odcinaj�c nadmiar t�uszczu z mi�sa, kt�re zamierza�a upiec na ro�nie. Z punktu widzenia techniki nie by�o w tym niczego nadzwyczajnego. Teraz Richard umie�ci� serce w klatce piersiowej i wzi�� d�ugie imad�o z ig�� w kszta�cie sierpu ksi�yca i nici�. Przyst�pi� do zszywania, a asystuj�cy chirurg zawi�zywa� w�ze� po ka�dym szwie. Gina wygarnia�a rozpuszczaj�cy si� l�d i rzuca�a go na serce, szepcz�c co� od czasu do czasu Richardowi. Ellen czu�a si� teraz niemal odpr�ona, chocia� bola�y j� nogi od d�ugiego stania. Ile czasu to trwa�o? Trzy godziny. Nie powinna czu� si� tak zm�czona, to pewno kwestia napi�cia. Richard szy� nadal, ��cz�c arterie nowego serca z od- ci�tymi w piersiach, a jej przemkn�a zn�w przez g�ow� my�l, �e ta czynno��, podobnie jak okrawanie t�uszczu, wydaj� si� taka zwyczajna, tak banalna. Cz�sto widy- wa�a, jak matka w podobny spos�b obszywa�a sukienki. Takie zwyk�e czynno�ci dla tak niezwyk�ego celu - ra- towania �ycia, oszukania �mierci. Richard od�o�y� imad�o i da� znak technikowi kont- roluj�cemu aparat p�uco-serca. Anestezjolog te� si� poderwa�. To decyduj�cy moment. Czy serce zacznie pracowa�? Nowe serce pozbawione przez wiele godzin krwi drgn�o. Po czym podskoczy�o s�abym spastycznym ruchem, i jeszcze raz. Ellen przypomina�o ma�e g�odne zwierz�tko �akn�ce powietrza, z tym jednak, �e ten tw�r �akn�� krwi. Gina podawa�a elektrody do defibrylacji, ale Richard je odsun��. - To serce jest spragnione - powiedzia�, a oczy mu si� �mia�y. - Nie potrzebuje stymulacji. - Jego sta- ranna angielszczyzna nadawa�a mu specyficzn� indy- widualno��. Odwr�ci� si� teraz do Ellen. Wiedzia�a, �e pod mask� u�miecha si� od ucha do ucha. - Gotowe. - Cudowne - szepn�a bez tchu. - Teraz kiedy to widzia�a�, powinna� umie� ju� to zrobi� - za�mia� si� Richard. - A po trzech razach - wtr�ci�a Gina - mo�na nauczy� tego innych. - W jej g�osie pobrzmiewa�a chyba nuta sarkazmu. Ellen najch�tniej zdar�aby Ginie mask� z twarzy, �eby ukaza� afektowany u�miech, kt�ry, czego by�a pewna, go�ci� na jej ustach. Zamiast tego spojrza�a ze spokojem w wielkie, mocno podmalowane na czarno, piwne oczy Giny. Krowie oczy, pomy�la�a, czuj�c si� natychmiast winna z powodu swojej idiotycznej zaz- dro�ci. Zazdro�ci�a Ginie, bo mog�a dzie� po dniu sta� obok cz�owieka, kt�rego ona kocha�a, i pomaga� mu przy dokonywaniu cud�w. - Do licha! - To odezwa� si� Richard. Co� by�o nie tak jak powinno. Z g�rnej zastawki zaczyna�a si� s�czy� krew. - Trzeba to szybko zamkn�� - rzek� asystuj�cy chirurg podaj�c mu szczypce. Ellen spojrza�a pytaj�co na anestezjologa. - Nie martw si� - uspokaja� - to tylko lu�ny szew, cz�sto si� to zdarza. Zatrzymaj� up�yw krwi b�yskawicz- nie. Uczucie md�o�ci zn�w jednak powraca�o. - Wygl�da na to, �e ju� prawie ko�czycie - po- wiedzia�a Ellen g�o�niej, ni� zamierza�a. - Musz� ju� i��. - Nie chcesz nam pom�c przy ko�czeniu? - za- szczebiota�a Gina. - Nie, musz� wraca� do pracy. - Ruszy�a szybko w stron� drzwi, jakby obawiaj�c si�, �e kto� mo�e j� zatrzyma�. - Ciesz� si�, �e przysz�a� - rzek� Richard zaj�ty otwart� klatk� piersiow�. - Zobaczymy si� przy lun- chu. My�l o jedzeniu przyprawi�a j� o md�o�ci, nie od- zywaj�c si� wi�c do niego wypad�a z sali. Pozbywszy si� stroju chirurgicznego, znowu w swoim normalnym ubraniu i troch� bardziej opanowana, kro- czy�a Ellen korytarzem Centrum Medycznego �wi�tego J�zefa. By�a dziewi�ta rano, czas najwi�kszej aktywno�ci w tym najbardziej ruchliwym szpitalu na Coney Island (a w gruncie rzeczy i w Brooklynie), ona jednak nie zwraca�a uwagi na spiesz�ce obok niej siostry, lekarzy i pos�ugaczy. Jakiego� to cudu by�a przed chwil� �wiad- kiem, i co wi�cej, to w�a�nie jej mi�y by� tym czarodzie- jem - s�awny doktor Richard Vandermann, czo�owa osobisto�� �wiatowej elity transplantolog�w, najbardziej ryzykownej i najtrudniejszej do opanowania dyscypliny medycznej. Dzisiaj imponowa� jej jeszcze bardziej ni� zwykle. Za pi�� dni up�ynie dok�adnie osiem miesi�cy od dnia, gdy wszed� do biblioteki medycznej i zmieni� jej �ycie. Owego wieczoru pracowa�a do p�na, zbieraj�c dla g��wnego onkologa szpitala materia�y dotycz�ce rzadkiej formy nowotworu sutka. Jak zwykle dokucza� jej krzy�, musia�a wi�c si� naci�gn�� i usi�owa�a w�a�nie d�o�mi dotkn�� palc�w st�p, gdy za sob� us�ysza�a m�ski g�os z cudzoziemskim akcentem. - Szukam biblioteki, ale widz�, �e trafi�em do sali gimnastycznej. Wyprostowa�a si� gwa�townie i obr�ci�a, �eby zloka- lizowa� ten g�os. Nale�a� do wysokiego, szczup�ego m�czyzny, mniej wi�cej czterdziestoparoletniego, o os- tro cyzelowanych rysach twarzy, lekko orlim nosie, niebieskich oczach i kr�tkich, kr�conych blond w�osach. Nordyk. Bardzo sympatyczny. - Czym mog� s�u�y�? - spyta�a, postanowiwszy nie reagowa� na jego w�tpliwy dowcip. - Jestem doktor Vandermann. - Wym�wi� swoje nazwisko akcentuj�c ostatni� sylab�. - W�a�nie przy- jecha�em ze Stanfordu, �eby stan�� na czele tutejszego oddzia�u kardiologii. A wi�c to on. W szpitalu od miesi�cy a� hucza�o w oczekiwaniu na jego przybycie. Doktora Vanderman- na, niegdy� ucznia Christiana Barnarda, a ostatnio wsp�pracownika Normana Shumwaya (niemal mitycz- nego tw�rcy wielu technik transplantacyjnych), uwa�a- no za wielk� zdobycz dla �wi�tego J�zefa. Jego umiej�t- no�ci umo�liwi� szpitalowi dzia�anie w tej wysoce wy- specjalizowanej dziedzinie i przynios� miliony dolar�w z ubezpiecze�. Podobno kilka szpitali toczy�o za�arty b�j, pragn�c go dla siebie pozyska�. Chodzi�y s�uchy, �e �wi�ty J�zef, by zwyci�y�, musia� mu zaoferowa� sze�ciocyfrow� p�ac� plus dodatkowe dochody i obieca� w praktyce awans na naczelnego dyrektora w ci�gu kilku lat, ponadto zapewni� w�asne laboratorium do bada�, �eby umo�liwi� eksperymenty na pawianach, obecnie tak istotne dla transplantologii. Najwyra�niej doktor Vandermann mia� wielkie ambicje. A na dodatek by� przystojny. Nic dziwnego, �e wszystkie siostry na Oddziale In- tensywnej Opieki Kardiologicznej a� przebieraj� noga- mi, pomy�la�a Ellen. Doktor Thorne, poprzedni szef Oddzia�u Kardiologii, by� niski i t�gi, mia� rzadkie w�osy i obwis�y podbr�dek. - Musi to by� wielka zmiana dla pana, brudny Brooklyn zamiast s�onecznej Kalifornii. - Jeszcze nie jestem tu na tyle d�ugo, �eby to zauwa�y�. - Ma pan szcz�cie. Niech pan pos�ucha mojej rady i wychodzi na ulic� tylko w nocy, wtedy brudu nie wida�. Roze�mia� si�. Seksowny �miech, szczery, bia�e z�by. - Czy potrzebuje pan czego� z biblioteki? - spy- ta�a, czuj�c, �e doktor taksuje j� wzrokiem. Bezwiednie wyprostowa�a si� na ca�� sw� wysoko�� - metr sze��- dziesi�t pi��. Wiedzia�a, �e m�czy�ni uwa�aj� j� za atrakcyjn�. Nie wygl�da�a na swoje trzydzie�ci cztery lata - z g�adk� okr�g�� twarz�, wielkimi piwnymi oczami i d�ugimi do ramion ciemnobr�zowymi w�o- sami sprawia�a wra�enie du�o m�odszej. Poza tym nie m�g� jeszcze zobaczy� jej najwi�kszego atutu - d�ugich smuk�ych n�g ukrytych teraz w spodniach. - Czy mog�aby mi pani da� list� wszystkich dost�p- nych ksi��ek i artyku��w o transplantacjach serca? - Zapomnia�o si� instrukcji? - za�artowa�a. - Nie, mam je wytatuowane na d�oni. Roze�mia�a si�. Mia� poczucie humoru. - Robi� transplantacje serca od wielu lat i pisz� ksi��k� o swoich eksperymentach. Potrzebna mi ta lista do bibliografii. Zaprosi�a go do swojego komputera. - Zobaczmy, co tu mamy na MedLine. - Wpraw- nie wystuka�a kod banku danych. Ekran rozja�nia� si�, gdy jej palce ta�czy�y szybko po klawiaturze. - Oto ona, lista ksi��ek i artyku��w na ten temat. Dam panu wydruk. - �wietnie. I dzi�kuj�. - Nie ma za co. - Szybko pani pracuje na komputerze. - No c�, przegl�d ksi��ek i czasopism nie wymaga zbyt d�ugiego szkolenia komputerowego. Trzeba nato- miast wiedzie�, czego si� szuka. - Gdzie si� pani kszta�ci�a? - W Uniwersytecie Columbia na medycznym stu- dium przygotowawczym, a potem, jak je rzuci�am... zaliczy�am dwa lata studi�w magisterskich na bibliote- koznawstwie. - Znakomicie by si� pani nadawa�a. - Do czego? - Szukam kogo�, kto zna terminologi� medyczn� i jednocze�nie umie pracowa� z edytorem tekst�w. - Co? Proponuje mi pan prac� maszynistki?-Ellen zrobi�a min�. - Co za obciach. - Prosz� si� nie obra�a�, chodzi mi o znacznie wi�cej. - Ods�oni� zn�w swoje mocne bia�e z�by w u�miechu. - Potrzebuj� kogo�, kto mi pomo�e w badaniach i uporz�dkuje moje notatki. Oderwa�a z drukarki d�ug� list� i poda�a mu j�. - Dlaczego pisze pan ksi��k� o transplantacjach? Czy nie ma ju� wystarczaj�co du�o prac na ten temat? - Czy pani zadaje pytanie, czy te� na nie odpowiada? - U�miech na jego twarzy wskazywa�, �e podoba mu si� to przekomarzanie z Ellen. - Przepraszam. - Nic si� nie sta�o. Odpowied� brzmi nast�puj�co: chc� napisa� ksi��k� dla zwyk�ych ludzi... zach�ci� ich do tego, �eby stali si� dawcami. Teraz mo�emy pobiera� serca tylko od os�b w stanie �mierci klinicznej... - A co z pa�skimi pawianami? - Hm... nowiny rozchodz� si� szybko. Niestety, do tej pory �adna transplantacja serca pawiana si� nie powiod�a, mam jednak nadziej�, �e moje eksperymenty z transgenez�... to znaczy... - Wiem, co to jest transgeneza - wtr�ci�a. - Mi�- dzygatunkowy transfer gen�w. Najnowsza rzecz w me- dycynie. Jedyny spos�b, aby unikn�� odrzucenia zwie- rz�cej tkanki przez ludzki organizm, w teorii oczywi�cie. Uni�s� brwi, wyra�nie zaskoczony jej wiedz�. - Mo�e nied�ugo ju� nie tylko w teorii. Jednak�e zanim nadejd� takie czasy, gdy pawiany b�d� mog�y si� sta� odpowiednimi dawcami, o wiele bardziej perspek- tywiczni dawcy to pacjenci chorzy na nowotwory. Niestety, stanowczo zbyt wiele wci�� jest obaw, �e organy mog� by� pobierane od ludzi, zanim b�d� naprawd� martwi. - Nie mo�na mie� o to pretensji. Tych ludzi trzeba zabra� na st� operacyjny, �eby tam umarli i �eby�cie wy mogli wzi�� ich serca, jak tylko wyzion� ducha. To upiorne. - Wiem, �e to brzmi upiornie, ale wcale nie jest upiorne. - Wzrok doktora wbity w ni� lekko j� peszy�. - Czy podarowa�aby pani swoje serce, �eby = uratowa� �ycie innego cz�owieka, gdyby pani umiera�a i nie mia�a szans na wyzdrowienie? M�wi� �arliwie. Ellen zagryz�a warg�. - Przypuszczam, �e tak, ale naprawd� to nie wiem, ~ jak bym post�pi�a. - Dlatego w�a�nie pisz� t� ksi��k�. Chc� przekona� ludzi, �eby my�leli o dawaniu organ�w nie jak o rezyg- nacji z czego�, tylko jak o darze. - To brzmi szlachetnie. Zesztywnia�. Poprawi�a si� czym pr�dzej. - Nie, naprawd� tak my�l�. I z przyjemno�ci� panu pomog�, doktorze. - Dzi�kuj�. Porozmawiamy jeszcze na ten temat, jak si� urz�dz�. - Wsadzi� wydruk do kieszeni bia�ego kitla i skierowa� si� do wyj�cia. Przy drzwiach jeszcze si� zatrzyma�. - Czy chcia�aby pani obejrze� transplantacj� serca? - O Bo�e... nie lubi� widoku krwi. - Kto wie, mo�e b�d� m�g� pom�c pani w pokona- niu tego l�ku. Patrz�c tego dnia, jak szed� przez hall, wiedzia�a, �e praca z nim b�dzie ekscytuj�ca. I pewno przes�dzone jest to, �e zostan� kochankami. Po wieczorze wype�- nionym prac� i tw�rczym napi�ciem jak�e wspaniale b�dzie wyl�dowa� z nim w ��ku. Zaimponowa� jej te� naprawd� swoim po�wi�ceniem. Bez wytchnienia i ak- tywnie poszukiwa� potencjalnych dawc�w, usi�owa� przekonywa� rodziny pacjent�w w stanie �pi�czki, �e powinno si� ich od��czy� od aparatury podtrzymuj�cej �ycie i podarowa� organy, tak by �y� mogli inni. Na �cianie w swoim gabinecie mia� wykres pokazuj�cy, jak wielu pacjent�w w Stanach Zjednoczonych oczekuje na serce - ich liczba zazwyczaj przekracza�a dwa tysi�ce. Wi�kszo�� z nich si� nie doczeka. Wi�kszo�� z nich umrze czekaj�c na �mier� kogo� innego - m�odszego, silniejszego, z sercem, kt�re mog�oby znowu �y�. Przez ca�y ten czas zbiera�a si�, �eby p�j�� i zobaczy� jedn� z jego operacji. I to prze�ycie, cho� tak bardzo stresuj�ce, okaza�o si� wprost niewiarygodne - warte ka�dego stresu. A jednak... A jednak najlepiej zapami�ta�a, i od tego dramatycz- nego dnia wci�� mia�a przed oczami, t� scen�, gdy Gina i Richard wymieniali spojrzenie nad pulsuj�cym sercem. Daj spok�j, m�wi�a sobie. Ta dziewczyna wykony- wa�a tylko swoj� prac�. Zdawa�a sobie spraw�, �e nigdy nie mog�aby robi� tego co Gina. Nie jest na to wystarczaj�co twarda. Mo�e i wygl�da na tward� z powodu swojego rzeczowego, bezpo�redniego sposobu bycia, ale w gruncie rzeczy m�wi tylko to, co my�li, a ludzie mylnie bior� to za twardo��. �yczy�aby sobie teraz takiej prawdziwej si�y, zamiast zazdro�ci� Ginie, �e dzieli z Richardem co�, czego ona nigdy z nim dzieli� nie b�dzie. - Tu nie p�ac� za sny na jawie, dziewczyno. - Us�y- sza�a z ty�u kpi�cy g�os. Odwr�ci�a si� i ujrza�a u�miechni�t�, puco�owat� twarz najlepszej swojej przyjaci�ki, Goldie. Cz�sto �artowano, �e siostra z sali operacyjnej, Goldie - kt�ra naprawd� mia�a na imi� Beatrice - jest wybitnie podobna do Whoopi Goldberg (z �atwo�ci� mo�na by uzna� j� za siostr� tej aktorki). Przezwisko do niej przylgn�o. Teraz nikt - z wyj�tkiem m�a - nie o�mieli�by si� nazwa� jej Beatrice. - Tu za nic nie p�ac�, Goldie. Prosi�am o jedno z tych ergonomicznych krzese�, �eby ul�y� swojemu krzy�owi, a oni mi powiedzieli, �ebym kupi�a je sobie sama. - A czego oczekujesz, przecie� tw�j krzy� ich nie obchodzi. To szpital katolicki. My pracujemy za n�dzne pieni�dze, �eby utrzymywa� papie�a w jego cholernych z�otych szatach. Ellen si� za�mia�a. Lubi�a specyficzne poczucie hu- moru Goldie. T� cech� mia�y wsp�ln�. - Jak wam idzie, tobie i twojemu ukochanemu? - W�a�nie ogl�da�am, jak przeszczepia� serce. - Ty? Przecie� nie mo�esz patrze� na krew, nawet jak kto� uk�uje si� szpilk�! - Mdli�o mnie przez ca�y czas, ale wytrwa�am. - Chod�, postawi� ci kaw�, �eby to uczci�. - W�a�nie tego mi trzeba, tego kwasu z bufetu. Nie, dzi�kuj�. - No to dotrzymaj mi towarzystwa, a ja si� napij�. Te� mia�am ci�ki ranek, potr�jny bypass ze starym niezdar� Finebergiem. I niech wszyscy �wi�ci b�d� pochwaleni, pacjent prze�y�. Ellen chichocz�c pod��y�a za biodrzast� Goldie do bufetu, gdzie zdecydowa�a si� na coca-col� w nadziei, �e wp�ynie uspokajaj�co na jej �o��dek. - A wi�c, droga przyjaci�ko, czy teraz, gdy ju� zda�a� egzamin, tw�j ukochany zamieszka z tob�? - Nie przypuszczam, Goldie. Jeszcze nie. - �picie ze sob� ju� wystarczaj�co d�ugo, jak wi�c d�ugo jeszcze b�dzie si� zastanawia�, zanim si� zdecyduje na przyklepanie tego na d�u�szy czas? - Prosz� ci�, Goldie, nie zaczynaj podkpiwa� sobie z mojego �ycia mi�osnego. - Przepraszam, kochana. - Goldie wpakowa�a do ust wielki kawa� lukrowanego ciastka i musia�a zrobi� przerw�, �eby go prze�kn��. - Pr�buj� tylko sk�oni� ci�, �eby� patrzy�a na to realnie. Czasami zachowujesz si� jak dziewczyna z ma�ego miasta. - Jestem dziewczyn� z ma�ego miasta. - Dobrze, ale kim�e jest on? Doktor Zje�dzi�em- -Ca�y-�wiat-Wi�c-Moje-G�wno-Nie-Cuchnie Vander- mann? To by�o zabawne. Ellen nie mog�a si� na ni� z�o�ci�. - Ellen, on nie jest wart ciebie.- Dzi�kuj�, Goldie, ale ju� dosy� tego, dobrze? - Dobrze, dobrze. Tylko �e ja nadal nie rozumiem, co go powstrzymuje. - Och, mn�stwo rzeczy. - No, to wszystko wyja�nia. - Goldie popi�a ciastko porz�dnym �ykiem kawy. Czasami Ellen wola�aby, �eby w dowcipnych uwagach Goldie by�o mniej zjadliwo�ci. - Nie m�odniejesz, wiesz - kontynuowa�a Goldie. Kiedy dorwa�a si� do kt�rego� ze swoich ulubionych temat�w (a �le zorganizowane �ycie mi�osne Ellen do nich si� zalicza�o), nie dawa�a si� od niego odwie��. - Trzydzie�ci cztery lata to ju� blisko do ostatniego dzwonka, je�li chcesz mie� dzieci. - Nie wiem, czy chc� mie� dzieci. Wiem, �e po- winnam chcie�, i my�l�, �e dzieci s� rozkoszne i tak dalej, ale jako� nie potrafi� sobie wyobrazi� siebie obarczonej rodzin�: dzieci, domek na przedmie�ciach, ogr�dek otoczony p�otem, kombi... jeszcze do tego nie dojrza�am. - Ty jeszcze nie dojrza�a�, on nie dojrza�... - Gol- die potrz�sn�a g�ow�. - Tymczasem lepiej znajd� sobie do swojego drogiego mieszkania jak�� wsp�- lokatork�. - I to szybko. - Ellen westchn�a. - Sharon wyprowadzi�a si� trzy miesi�ce temu. Ogarnia mnie rozpacz, kiedy musz� sama wyskroba� tych tysi�c dwie- �cie dolar�w. - Dwie sypialnie, dwie �azienki, na Park Slope... gdybym mog�a zostawi� swojego ch�opa, wprowadzi�a- bym si� do ciebie. Ellen przesta�a s�ucha� - wpatrywa�a si� nad ramie- niem Goldie w Richarda, kt�ry wszed� do bufetu razem z Gin�. Jej rude w�osy, teraz uwolnione od chirurgicz- nego czepka, opada�y kusz�c� kaskad� na ramiona. Oboje �miali si� z jakiego� dowcipu. Goldie obr�ci�a si� do ty�u. - O, doktor W�a�ciwy i Silikonowa Sally. Nie cier- pi� tej ma�py. Ellen wybuchn�a gard�owym �miechem. W takich chwilach jak ta wybacza�a Goldie wszystko. Richard zauwa�y� je i pomacha� im r�k�. Szepn�� co� na ucho Ginie, po czym podszed� do ich stolika. Goldie wsta�a dopijaj�c na stoj�co kaw�. - C�, zosta�abym z przyjemno�ci�, ale musz� i��. Nie, nie, prosz� nie nalega�, doktorze Vander- mann-n-n-n. - I chichocz�c skierowa�a si� do wyj�cia. - Co to mia�o by�? - spyta�a Ellen, nie zrozumiaw- szy �artu Goldie. - B��dnie napisa�a moje nazwisko na karcie, z jed- nym n, a teraz to odrabia-odpar� siadaj�c naprzeciwko niej. - Ach - Ellen pokiwa�a g�ow�. Kelnerka postawi�a kaw� przed Richardem i u�miech- n�a si� nie�mia�o. - Czarn�, bez cukru, prawda? - S�usznie. - Zrewan�owa� si� u�miechem, b�ys- kaj�c ol�niewaj�cymi z�bami. - Czy ty musisz uwodzi� ka�d�? - zapyta�a Ellen. - Jeste� g�uptas. - Richard si�gn�� przez st� i po- �o�y� d�o� na jej r�kach. - Czujesz si� ju� dobrze? - My�l�, �e tak, ale ju� nigdy wi�cej. Roze�mia� si�. - Przynajmniej teraz wiesz, jak sp�dzam dni. - Bardziej interesuj� mnie noce. - Rzuci�a mu zab�jcze spojrzenie. - Na przyk�ad dzisiejsza. Westchn��. - Chcia�bym m�c. - Dlaczego nie mo�esz? Co si� sta�o? - Musz� dzisiaj lecie� do Miami. - Do Miami? - Umieraj�ce dziecko. Wygl�da na to, �e rodzice oddadz� serce, ale stawiaj� mn�stwo pyta�. Wiem, �e potrafi� ich przekona�. - Czy Gina te� leci? - wyrwa�o si� Ellen pytanie. - Za to jej p�ac�. Ellen zmusi�a si� do u�miechu. - Naturalnie. Mam nadziej�, �e wszystko p�jdzie dobrze. Wr�ci�a do biblioteki z mieszanymi uczuciami. Tak, to cudowny m�czyzna i robi tyle wspania�ych rze- czy, �eby ratowa� ludzkie �ycie. Ale do licha, dlaczego z t� ma�p�? Zrobi�a g��boki wdech, nakazuj�c sobie otrz��ni�cie si� z takich my�li. To egoistyczne i ma�o- stkowe - ubolewa� tylko nad tym, �e on nie sp�dzi z ni� nocy. Czu�a si� rozczarowana, ale to nie pow�d, �eby i�� do domu i d�sa� si� w samotno�ci. Nie pozwoli sobie po prostu na zastanawianie si� nad t� spraw�. Jest przecie� nowoczesn� kobiet� - mo�e p�j�� sama do kina i dobrze si� bawi�. Mo�e... W ka�dym razie spr�buje. W drodze do metra przechodzi�a obok Plaza. Co tu graj�? Co� z Brando, aktorem, kt�rego uwielbia. Ach tak, Ostatnie tango w Pary�u. Zawsze chcia�a zobaczy� ten film. Wiecz�r nie zostanie ca�kowicie stracony - sp�dzi go z Marlonem Brando. 3 Ben zaparkowa� samoch�d przy Si�dmej Alei i skr�ci� za r�g kieruj�c si� do zniszczonego budynku znanego jako Plaza, w kt�rym codziennie wy�wietlano stare i dobre filmy. Jak tylko moda na nostalgi� przygas�a, Plaza w ci�gu kilku ostatnich lat przegra�a z Tedem Turnerem i jego pude�kiem kredek. Trzyma si� nadal, cho� wida� blizny wyniesione z boju, a najbardziej widoczn� z nich jest zniszczony daszek nad wej�ciem z napisem jakby z niekompletnej uk�adanki: Marlon Brando w OSTaTNIM TANGU W PaRY�U Kiedy jeszcze �y�a Betty, rzadko wybierali si� do kina. Betty wola�a rozrywki na wy�szym poziomie - teatr czy oper�. W ramach kompromisu nie chodzili nigdzie. Jak� idiotyczn� rzecz� mo�e by� ma��e�stwo, pomy�- la� Ben, ten nadmiar wsp�lno�ci. Musisz mie� tych samych przyjaci�, robi� te same rzeczy, a w efekcie niekiedy ko�czy si� tak, �e robicie to, czego oboje nienawidzicie, i to tylko dlatego, �e tego si� oczekuje od ma��onk�w. Za to jak�e wspaniale jest pasjonowa� si� czym� wsp�lnie. Oni oboje uwielbiali ta�ce towarzyskie, brali udzia� jako para w konkursach jeszcze w szkole �redniej, potem kontynuowali swoj� dobr� pass� po jego powrocie z wojny. Cz�sto �artowa�, �e o�eni� si� z Betty, �eby nadal zwyci�a� w konkursach tanecznych. Z ca�� pewno�ci� byli dobrymi tancerzami. Przysz�o mu do g�owy, �e chyba ta�czyli ze sob� wi�cej razy, ni� si� kochali. Do ich ulubionych rozrywek nale�a�o p�j�cie do restauracji z dobr� orkiestr� i przeta�czenie ca�ej nocy. Kiedy zapanowa�a moda na dyskoteki, zrobi�o si� bardzo ma�o lokali do ta�ca w ich gu�cie - nawet Lawrence Welk znikn�� z eteru - i trzeba by�o je�dzi� do po�udniowego Jersey albo do jednego ze starych kurort�w w g�rach Catskill. Potem Betty zachorowa�a. Oczywi�cie pocz�tkowo nie wiedzieli, �e to choroba, zacz�a po prostu robi� si� niezno�na i cz�sto wywo�ywa�a publiczne sceny. Czas jakby si� zatrzyma� przez te osiem lat, gdy walczy�a z demonami zbyt strasznymi, by je sobie wyobrazi�, a on m�g� tylko przygl�da� si� temu bezradnie. Teraz wszystko to ju� si� sko�czy�o. Ju� si� sko�czy�o. Powt�rzy� te s�owa, by nie pozwoli� sobie na powracanie znowu do tamtych chwil. Betty umar�a, a on �yje nadal. Pog�d� si� z tym, rozkaza� sam sobie. - Czy nie zechcia�by pan kupi� szansy na szcz�cie? G�os dochodz�cy z do�u zaskoczy� Bena. Na chodniku pod murem kina siedzia� brodaty m�czyzna w �rednim wieku ubrany w wystrz�pion� kurtk�, spodnie od dre- s�w, mia� trampki bli�ej nieokre�lonej marki bez sznu- rowade�. Wyci�ga� w stron� Bena brudn� praw� r�k� ze �wistkiem papieru, a lew� jednocze�nie g�aska� ma�� myszk� wygl�daj�c� mu spod klapy. - Czy nie zechcia�by pan kupi� szansy na szcz�cie? - powt�rzy�. Na twarzy mia� u�miech, wyraz... jakby to nazwa�? �yczliwo�ci? Ben u�miechn�� si� do niego - nie m�g� si� pohamowa�. - Za ile? - Ile panu serce dyktuje-odpar� z powag� brodacz, potem doda�: - Ale nie mniej ni� dwadzie�cia pi�� cent�w. Ben da� mu banknot dolarowy. Brodacz zacz�� co� m�wi�, lecz nie doko�czy�, bo okropnie si� rozkaszla�. Wr�czy� Benowi kawa�ek pa- pieru, na kt�rym nagryzmolone by�o kredk�: Niech Ci� B�g pob�ogos�awi. - M�wi�am ci, �eby� co� zrobi� z tym kaszlem! - Rozleg� si� z ty�u surowy kobiecy g�os. Ben odwr�ci� si� i zobaczy� zbli�aj�c� si� m�od� kobiet�, kt�rej weso�a twarz i roze�miane piwne oczy zadawa�y k�am surowo�ci tonu. - Co s�ycha�, panno Ellen? - W��cz�ga najwyra�- niej j� zna�. - Bierzesz te proszki, kt�re ci da�am? - Pewnie. - Nie chcesz chyba dosta� zapalenia p�uc? - Pewno �e nie. - Dobrze, Jello. Do zobaczenia w niedziel�. - Po- macha�a mu r�k�. Jello te� jej pomacha�. - Mo�e pani na mnie liczy�. C� to takiego u licha? Ben czu� si� zaintrygo- wany, kiedy podchodzi� za ni� do kasy biletowej. Cierpliwie obserwowa�, jak dziewczyna przekopuje torebk�. Po chwili zacz�a si� denerwowa�. - O, Bo�e - westchn�a - brakuje mi dolara. Kto by to powiedzia�! I czego to ja potrzebuj� dzisiaj! - Blokuje pani kolejk� - upomnia� j� p�aczliwym tonem krostowaty kasjer. - Kupuje pani bilet, czy nie? - Nie, przepraszam - powiedzia�a zdeprymowana, odchodz�c na bok. Ben pr�dko wsun�� banknot dwudziestodolarowy przez otw�r okienka kasy. - Prosz� mi pozwoli�... w�a�nie znalaz�em szans� na szcz�cie. - Och nie, nie mog�. - Dziewczyna sprawia�a wra�enie zak�opotanej. - Prosz�. Nie zamierzam pozwoli�, �eby pani wy- l�dowa�a tak jak pani przyjaciel �ebrz�c na ulicy. - Ski- n�� na kasjera. - Prosz� dwa bilety. - Legitymacja emerycka? - spyta� m�odzieniec. Ben zacisn�� szcz�ki. - Dwa normalne. - Oczywi�cie, prosz� pana. Ja tylko pr�bowa�em panu pom�c. - No to nie pr�buj pan - warkn�� Ben. Od pi�ciu lat nie potrafi� uzna�, �e ma prawo do zni�ki dla senior�w, i czu� si� ura�ony, kiedy kto� dawa� mu do zrozumienia, �e powinien z niej skorzysta�. Wr�czy� jeden z bilet�w dziewczynie. - Dzi�kuj� panu - powiedzia�a u�miechaj�c si� i wyci�gn�a do niego r�k�. - Nazywam si� Ellen Riccio. - Ben Jacobs - odpar�, zdumiony mocnym u�cis- kiem jej d�oni. Kiedy