1219
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1219 |
Rozszerzenie: |
1219 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1219 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1219 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1219 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Kirk Douglas
Ostatnie tango w Brooklynie
Z angielskiego prze�o�y�a Teresa Lachowska
Podzi�kowania
Wiele spraw w tej ksi��ce bliskich jest mojemu sercu
i osobistemu do�wiadczeniu. Wiem, co si� czuje staj�c
oko w oko ze staro�ci�. Wiem, jak to bywa, gdy
pozbierawszy si� po wypadku cz�owiek odkrywa, �e
nast�pstwa - nauczka wyci�gni�ta z traumatycznego
prze�ycia - trwaj� przez wiele lat i zmuszaj� do
patrzenia na �ycie w nowy spos�b. Wiem, jak to jest,
kiedy ma si� do czynienia z instruktorem, kt�ry jest
minimalist� i kt�ry wierzy, �e �wiczenia gimnastyczne
dotycz� cia�a i duszy. Mike Abrums, m�j osobisty
instruktor od lat dwudziestu pi�ciu, by� tak�e inspira-
torem wielu fragment�w tej ksi��ki.
Jest w niej jednak wiele obszar�w, kt�re by�y mi nie
znane. �ywi� przeto olbrzymi� wdzi�czno�� wobec
tych, kt�rzy pomogli mi pozna� ich w�asny �wiat.
W zakresie medycyny konsultowa�em si� z licznymi
specjalistami, spo�r�d kt�rych musz� wymieni� przede
wszystkim doktora Alfreda Trento, ordynatora oddzia�u
transplantacji serca w Centrum Medycznym Cedars-
-Sinai, doktora Phillipa Koefflera, ordynatora oddzia�u
hematologii i onkologii w Cedars-Sinai, i Geoffreya
Visbala, szefa bada� chirurgicznych Mi�dzynarodowe-
go Instytutu Kardiologicznego w Loma Linda. Pragn�
r�wnie� wspomnie� o doktorze Johnie Stevensonie
i Ronnie Jurow, kt�rzy cierpliwie znosili moje indagacje
w sprawach medycznych, oraz o Franku Garcii, kt�ry
zapoznawa� mnie z tajnikami kostnicy, a tak�e o Ellen
Green i Joanne Kennedy, kt�re pomog�y mi zrozumie�
codzienn� prac� bibliotekarek medycznych.
Bardzo wdzi�czny jestem r�wnie� Rachel Levitsky
i Johnowi Greenbaumowi, kt�rzy wraz z innymi
cz�onkami Akcji Objazdowej Pomocy Humanitarnej
ukazali mi mroczny �wiat Coney Island, �wiat zamiesz-
kany przez ludzi bezdomnych. Dzi�kuj� zw�aszcza
Tommy'emu Jonesowi i M�drali oraz innym bezdom-
nym za ich opowie�ci oraz za to, �e podzielili si� ze mn�
dziejami swego �ycia.
Chcia�bym podzi�kowa� Johnowi i Jesse Hollandom
za wsparcie mnie wspomnieniami z okresu ich doras-
tania w Brooklynie oraz Gene Sarro ze szko�y ta�ca za
filmy instrukta�owe o tangu, kt�re pomog�y mi prze-
kaza� s�owami specyficzny czar tego ta�ca.
Ponad wszystko jednak pragn� wyrazi� swoj� wdzi�-
czno�� Ursuli Obst. Od pierwszej mojej ksi��ki pt. Syn
szmaciarza poczynaj�c, poprzez Taniec z diab�em, Dar
a� do Ostatniego tanga w Brooklynie by�a nie tylko moim
redaktorem, lecz tak�e kim�, kto pozwoli� mi - po-
chlebiaj�c, a w razie konieczno�ci krytykuj�c - wydo-
by� z siebie to, co najlepsze. Serdecznie jej za to
dzi�kuj�.
1
Jej oczy, zamglone przez wiek, rozszerzy�y si� pod
wp�ywem przera�enia, gdy patrzy�a ze skalistego brzegu
rzeki na k��bi�ce si� w dole wody.
- Ale� Ben, wiesz, �e nie umiem p�ywa� - opono-
wa�a, �ciskaj�c kurczowo r�kaw jego koszuli ko�cist�
r�k�. Na przezroczystej sk�rze usianej w�trobianymi
plamami rysowa�y si� wyra�nie niebieskawe �y�y.
- Musisz spr�bowa�, Betty. - Uwolni� rami�
z u�cisku.
Cho� byli w tym samym wieku, ona s�abowita,
schorowana nie mog�a si� r�wna� z nim, muskularnym
i trzymaj�cym si� krzepko.
- Nie potrafi�! - protestowa�a, potrz�saj�c g�ow�
tak mocno, �e lepkie od potu siwe w�osy opad�y jej na
oczy.
- Musisz - nalega�.
Zacz�a cicho pop�akiwa�, pos�uszna rozkazowi.
- Zrobi�, co m�wisz, Ben.
Poca�owa� Betty w policzek. Potem jednym silnym
ruchem zepchn�� j� do rzeki. Beznadziejnie m��ci�a
wok� siebie wod�, gdy rw�cy nurt porwa� jej wy-
chudzone cia�o i wci�gn�� w g��b.
Po chwili wyp�yn�a, czubek g�owy wychyn�� na
powierzchni� i natychmiast znowu znikn��. M�g�by
jeszcze uratowa� Betty, gdyby wskoczy� do wody - jest
przecie� �wietnym p�ywakiem - ale nawet nie drgn��
i wpatrywa� si� t�po w miejsce, gdzie wy�oni�a si� jej
g�owa. Pr�d by� tak wartki, �e niczego nie m�g� dojrze�.
Wreszcie j� zobaczy�. Tym razem na powierzchni�
wynurzy�a si� ca�a g�owa - Betty chwyta�a spazmatycz-
nie powietrze i krztusi�a si� wod�. A potem rzeka
wci�gn�a j� po raz ostatni, unosz�c w stron� �mier-
ciono�nych wodospad�w.
U�wiadomi� sobie nagle ze zgroz�, co zrobi�, i krzyk-
n��: - Betty! - Lecz wiedzia�, �e ju� go nie us�yszy.
Betty, jego �ona od lat czterdziestu siedmiu, znikn�a na
zawsze.
Zbudzi� si� zlany zimnym potem, z trudem �api�c
oddech, zupe�nie jakby to on si� topi�.
Po raz trzeci od �mierci Betty przed rokiem przy�ni�
mu si� ten sam koszmarny sen. Marion powiedzia�a, �e
w okresie �a�oby to rzecz ca�kiem normalna, a rw�ce
wody symbolizuj� obmywanie z winy tego, kto pozosta�
przy �yciu. Guzik prawda, pomy�la�. Cholernie dobrze
wiedzia�, co to znaczy. Czy jednak m�g�by kiedykolwiek
jej to wyt�umaczy�? Czy m�g�by opisa� Marion straszne
ostatnie chwile �ycia jej matki?
�a�owa�, �e w og�le wspomnia� c�rce o swoich kosz-
marach. Nie znosi� wyrazu jej twarzy, gdy patrzy�a na
niego badawczo poprzez okulary w drucianej oprawce
i wyg�asza�a "profesjonaln� opini�" tym �askawym to-
nem, jakim lekarze przemawiaj� do pacjent�w. Mo�e
sobie by� dyplomowanym psychologiem, ale nadal jest
jego c�rk�, a on nie zamierza pozwoli�, �eby go pocie-
sza�a tym psychobe�kotem.
Podczas ostatniej rozmowy urz�dzi�a mu ca�y wyk�ad
na temat niebezpiecze�stw zwi�zanych z "pr�b� ucie-
czki od smutku". Nie by� g�upcem, wiedzia�, co si� za
tym kryje - Marion pr�bowa�a tylko wywo�a� w nim
wyrzuty sumienia, bo zmyto jej g�ow� z powodu tego,
�e ojciec sprzedaje dom.
W�a�ciwie to nie mia� jej tego specjalnie za z�e. Lubi�a
tu wraca�, zw�aszcza teraz po rozwodzie. Dla niej ten
przytulny, szalowany deseczkami wiktoria�ski dom,
schowany za terenami defiladowymi na Flatbush, ozna-
cza� wspomnienia z czas�w szcz�liwego dzieci�stwa.
Dla niego za� by�a to po prostu przepastnie pusta
przestrze� bez Betty. Chcia� si� z tym domem po�egna�
i zabra� ze sob� tylko dobre wspomnienia.
K�opot polega� jednak na tym, �e na razie nie wymy�li�
jeszcze, dok�d si� potem wyprowadzi. Agent od handlu
nieruchomo�ciami powiedzia�, �e na dzisiejszym rynku
nie ma co liczy� na szybk� sprzeda�. Tymczasem dom
sprzedano natychmiast i pozosta� mu nieca�y miesi�c na
spakowanie manatk�w i wyprowadzk�.
O Bo�e, co pocznie z tyloma gratami?
Rozejrza� si� po pokoju, kt�ry Betty urz�dzi�a na nowo
mniej wi�cej przed dziesi�cioma laty. By� bia�o-r�owy,
z mn�stwem ozd�bek, kobiecy. Nigdy jej nie powie-
dzia�, �e nie cierpi wszystkich tych kwiatk�w i falbanek.
Odda wszystko Armii Zbawienia, je�li Marion nie
zechce sobie zabra� tych zanadto wypchanych kanap,
niewygodnych krzese� o prostych oparciach i ca�ej masy
ozd�bek. Trzeba b�dzie chyba ci�ar�wki, aby odwie��
drobiazgi, kt�re Betty nakupi�a w ci�gu ostatnich kilku
lat przed swoj� �mierci�. Nigdy nie odkry�, po co to
robi�a. Mo�e mia�o to zwi�zek z jej chorob�, chorob�
Alzheimera? W ka�dym razie po prostu musi si� tego
wszystkiego pozby�. Do nowego mieszkania sprawi
sobie co� nowego, co� w�asnego. Meble obite sk�r�.
O w�a�nie, �adn�, drog� sk�r�, tak�, jak� wybra� do
swojej si�owni w centrum. Trzeba koniecznie zabra�
si� ju� do szukania jakiego� lokum. Nie b�dzie to teraz
�atwe zadanie, bo niemal wszystkie japiszony wynosz�
si� z Manhattanu i ci�gn� do Brooklynu. Czy znajdzie
dzi� czas na to, �eby zapolowa� na mieszkanie?
Spojrza� na zegarek - nie dzisiejszego ranka. Pierw-
szy klient ma si� zjawi� o �smej. To stary przyjaciel
Milt, agent filmowy. Pozosta�o mu p� godziny na
przygotowanie si� do wyj�cia.
Szybko wzi�� prysznic, po czym, wci�� jeszcze w szlaf
roku, poszed� do kuchni, �eby zrobi� �niadanie, kt�re
zawsze sk�ada�o si� z omletu z czterech bia�ek i jednego
��tka, jednej grzanki bez mas�a i szklanki odt�usz-
czonego mleka. Jakie to �ycie jest zabawne - nawet
w najci�szych chwilach nadal respektujesz b�ahe przy-
zwyczajenia. Sko�czy�e� sze��dziesi�t dziewi�� lat, jes-
te� wdowcem, sprzeda�e� sw�j dom, masz przed sob�
niezbyt jasn� przysz�o��, a nadal przygotowujesz �nia-
danie tak jak przez wi�ksz� cz�� swojego doros�ego
�ycia, nadal bierzesz prysznic, czy�cisz z�by, czeszesz
si� - jak gdyby nic si� nie sta�o.
Po �niadaniu op�uka� naczynia (�eby unikn�� "krzep-
ni�cia", co go irytowa�o) i wstawi� je do zmywarki, po
czym wyj�� ubranie na ten dzie�: starannie wyprasowane
spodnie khaki, uszyte tak, �e uwydatnia�y jego w�skie
biodra i p�aski brzuch, koszulk� polo w niebiesko-
-zielone paski opinaj�c� muskularn� pier� i ramiona oraz
pasuj�ce do ca�o�ci zielone skarpetki. Elegancki str�j.
Ubieraj�c si� zerka� w lustro. Spogl�da�a na niego
twarz osmagana wiatrami, o szarych oczach, ze stalowo-
siw� czupryn�, kt�ra dobrze harmonizowa�a ze staran-
nie przyci�tymi w�sami. Ta twarz nale�a�a do nie-
m�odego ju� m�czyzny (przystojnego, ale w zaawan-
sowanym wieku, nie da si� ukry�), za to cia�o nie,
absolutnie nie. W swojej si�owni mia� kilkunastu klien-
t�w - makler�w gie�dowych z Wall Street, tak m�o-
dych, �e mogliby by� jego synami - kt�rzy patrzyli na
niego z zazdro�ci�. No c�, twoje cia�o samo tego nie
osi�gnie. Je�li regularnie nie �wiczysz, nie ograniczasz
si� w jedzeniu, odpowiednio du�o nie odpoczywasz i nie
zredukujesz do minimum na�og�w-papieros�w, kawy,
alkoholu - wszystko to wyci�nie na tobie swoje pi�tno,
ledwie dobijesz do trzydziestu pi�ciu lat.
Teraz ju� pospiesznie ko�czy� si� ubiera�, w�o�y�
jeszcze granatow� marynark� i wybieg� z domu. W dro-
dze do gara�u zauwa�y�, �e na krzakach bzu rozwijaj�
si� ju� p�czki. Uwielbia� bzy i konwalie - wszystkie te
delikatne kwiaty, kt�re zakwitaj� na tak kr�tko ka�dej
wiosny i przekwitaj� wraz z ko�cem maja. Pami�ta�, jak
sadzi� te drzewka, wisienk� i jab�o�. W tym roku nie
zbierze ju� z nich owoc�w. Nie chcia� pozwala� sobie
na sentymentalne uczucia, szybko zapali� silnik spor-
towego camaro (jedyna s�abostka, jak� mia�) i ruszy�,
obje�d�aj�c Prospect Park od zachodu, w stron� swojej
si�owni na Park Slope, na rogu Union i Si�dmej Alei.
Jecha�o si� tam dziesi�� minut, a sz�o p� godziny
- i je�li m�g�, zawsze wola� przespacerowa� si� przez
park - ale dzisiaj by� mo�e wybierze si� na poszuki-
wanie mieszkania, lepiej wi�c mie� auto pod r�k�.
Nad wej�ciem wisia�a wywieszka: SI�OWNIA BE-
NA II PI�TRO.
Termin si�ownia odnosi� si� do przyrz�d�w, bo jedy-
nym instruktorem by� tu Ben. Wierzy� w osobiste
czuwanie nad treningiem. Nie zatrudnia� pomocnik�w.
Od czasu gdy otworzy� sw�j zak�ad, stale nap�ywali
do niego wierni klienci: kultury�ci (co oczywiste), d�o-
keje, aktorzy dbaj�cy o lini�. Przez ostatnie dziesi�� lat,
kiedy to od dawna g�oszona przez niego filozofia zyska�a
wreszcie uznanie pokolenia urodzonego po wojnie,
w jego si�owni pojawi� si� nowy typ zwolennika �wicze�
fizycznych - zestresowany japiszon. Musia� nawet
teraz sporz�dzi� list� oczekuj�cych. Przyci�ga� ich jego
program umiaru (nigdy nie byli to ludzie wyznaj�cy
zasad�, �e "bez b�lu nie ma zysku", kt�ra, jak zawsze
twierdzi� Ben, daje tylko chwilowy zysk i sta�y b�l)
i bardzo im odpowiada�o to, �e wymaga si� od nich
jedynie pi�tnastominutowej bytno�ci w si�owni. Zado-
woleni bulili pi��dziesi�t dolar�w za sesj� i uwa�ali, �e
Ben jest i tak tani.
wbieg� na g�r� po schodach pokonuj�c po trzy
stopnie naraz i otworzy� kluczem drzwi do niewielkiej
poczekalni, kt�rej celowo nie wyposa�y� w krzes�a, za
to w nadmiarze w materia�y do czytania przypi�te do
wy�o�onych korkiem �cian. By�y tam wyci�te z gazet
i czasopism artyku�y na temat diety, �wicze� gimnastycz-
nych, chor�b - wszystkie oczywi�cie popieraj�ce jego
punkt widzenia w tych sprawach - i ca�y dzia� nazy-
wany przez niego "duchow� straw� dla umys�u". Ben
by� �arliwym wyznawc� wiary, �e cia�o i duch dzia�aj�
w porozumieniu. U�miecha� si� przypinaj�c pinezkami
napis: JE�LI JEDN� NOG� STOISZ NA WCZO-
RAJ, DRUG� ZA� NA JUTRZE, TO OBSIKASZ
DZISIAJ.
W ko�cu otworzy� drzwi do si�owni - pomieszczenia
o powierzchni dziewi�� na dwana�cie metr�w, ze �cian�
luster i pod�og� wy�o�on� wyk�adzin� - wyposa�onej
w najrozmaitsze przyrz�dy do �wicze�, dreptak, stop-
niowchod i kilka rodzaj�w stanowisk do podnoszenia
ci�ar�w.
W��czy� stereo i wsun�� kaset�. Mia� ich ca�� kolekcj�,
�eby dogodzi� klientom i ich gustom: muzyk� big-
-bandow�, klasyczn�, country and western, a tak�e troch�
rocka. Rytmiczne b�bnienie wype�ni�o pomieszczenie.
Bam, pa-pa, bam, pa-pa, bam, a nast�pnie g�os Phila
Collinsa: "O, och, pomy�l razy trzy, dzisiaj w raju ja
i ty..."
- Je�li to jest raj, to sprawdz�, jak jest w piekle
- oznajmi� zadyszany Milt wchodz�c do sali. - Twoja
winda znowu si� zepsu�a.
- Nie w��czy�em jej, bo powiniene� chodzi�.
- Chodzi� to ja b�d� tutaj, a na zewn�trz to si� wo��.
- Milt zdj�� marynark� i zademonstrowa� swoj� kr�p�,
nisk� posta� w ca�ej okaza�o�ci.
Benowi zawsze przypomina� kosz z owocami - tu��w
jak gruszka, �ysa g�owa niczym r�owe jab�uszko. Za-
stanawia� si�, po co Milt wydaje fors� na �wiczenia
w jego si�owni, bo przecie� jest absolutnie beznadziej-
nym przypadkiem. Cieszy� si� jednak, �e tak si� dzieje,
poniewa� lubi� rozpoczyna� dzie� od pogaw�dki z naj-
lepszym przyjacielem. Braki cielesne Milt odrabia� z na-
wi�zk� w sferze ducha - zawsze by� w dobrym humo-
rze, got�w opowiedzie� jaki� dowcip lub zabawn� his-
toryjk�. W piwnych oczach za wielkimi okularami
w rogowej oprawce stale migota�y weso�e iskierki, jakby
ich w�a�ciciel ukrywa� jaki� zabawny sekret.
- Sp�jrz na siebie, Milt! - Ben chwyci� fa�dy
t�uszczu na jego brzuchu. - Takie sad�o jest dobre tylko
jako ko�o ratunkowe.
- Au, to boli. - Puco�owate oblicze Milta wy-
krzywi� udawany b�l. - Podobno to ty masz mi
zapewni� form�.
- Codzienny kwadrans �wicze� zapewni ci form�
tylko wtedy, je�li przestaniesz je�� to hazzerei, kt�rym
karmi ci� Sara.
- Tak? Ale widz�, �e ty si� nim opychasz za ka�dym
razem, gdy przyjdziesz do nas na kolacj�.
- Miltie - Ben si� u�miechn�� - tylko dlatego,
�eby nie wp�dzi� Sary w kompleks co do jej umiej�tno�ci
kulinarnych.
Obaj si� roze�miali. W�tpliwe talenty kulinarne Sary
stanowi�y ulubiony obiekt ich dowcip�w dla wtajem-
niczonych.
Dzi�ki temu w�a�nie dosz�o do odnowienia ch�opi�cej
przyja�ni, gdy Milt, prze�ywszy trzydzie�ci pi�� lat
w Hollywood jako ciesz�cy si� powodzeniem agent
filmowy, wr�ci� do Brooklynu. Sara, zach�caj�c go do
odszukania starych znajomych, nalega�a, �eby zaprosi�
Bena i Betty na jej s�awn� (lub "nies�awn�", zdaniem
Milta) duszon� wo�owin�, a po niej na bryd�a.
Sara pochodzi�a z Bronxu i pragn�a tam wr�ci�, gdy
Milt zdecydowa� si� przej�� na emerytur� i wr�ci� do
domu" - do Nowego Jorku. Jednak�e nawet jej
�ydowska si�a woli nie zdo�a�aby cofn�� zegara w Bron-
xie, wobec czego musia�a si� pogodzi� z Brooklynem
- je�li przeprowadzk� do rezydencji w Brooklyn
Heights z ogrodem na promenad� i widokiem na Man-
hattan mo�na by uzna� za akt pogodzenia. Milt zreszt�
wcale nie przesta� pracowa�, poniewa� jego macierzysta
agencja, S�awni Arty�ci, zaoferowa�a mu stanowisko
konsultanta w nowojorskiej filii.
Duszona wo�owina i bryd�yk sta�y si� cotygodniow�
rutyn� - ca�kiem przyjemnym wydarzeniem towarzys-
kim dla obu par. Bawi�o ich wspominanie dawnych
dobrych czas�w, kiedy to Ben i Milt byli dzie�mi,
je�dzili diabelsk� kolejk� na Coney Island albo zakradali
si� na Ebbets Field, �eby obejrze� mecz Dodger�w.
Czasami Bena napawa�a smutkiem my�l, jak �atwe by�y
te ch�opi�ce przyja�nie, jak�e nieskomplikowane
- dzieli�o si� z najlepszym przyjacielem najtajniejsze
sekrety. O ile� trudniej by� otwartym, ufa� ludziom,
gdy cz�owiek jest starszy. Up�yn�� rok, zanim dosz�o do
owej niezapomnianej chwili zadzierzgni�cia m�skiej
wi�zi, dzi�ki czemu Milt ponownie sta� si� j�go najlep-
szym przyjacielem.
Dosz�o do tego pewnego wieczoru po kolacji, kiedy
ich �ony sprz�ta�y ze sto�u i przygotowywa�y stolik do
gry w karty, a Milt i Ben wyszli na balkon zaczerpn��
�wie�ego powietrza.
Milt odwr�ci� si� do Bena, z jego piwnych oczu
wyziera� niepok�j, i szepn��: - My�l�, �e si� porzygam.
- Masowa� si� po wydatnym brzuszku.
- Co takiego? - spyta� Ben, przera�ony nie na �arty,
�e Milt m�g�by pu�ci� pawia, i to na promenad�.
Ten jednak wci�gn�� powietrze i jakby odzyska�
panowanie nad sob�. Po czym spojrza� za siebie, do
saloniku, gdzie szczebiota�y ich �ony.
- Powiem ci co�, czego nie m�wi�em nikomu przez
ca�e �ycie - oznajmi� z powag� �ciszonym g�osem.
- Co? - Teraz Ben nie by� pewien, czy Milt m�wi
serio, czy te� za chwil� strzeli jakim� dowcipem.
- Nienawidz� duszonej wo�owiny Sary.
- Nienawidzisz? - Ben patrzy� na przyjaciela ocza-
mi szeroko otwartymi ze zdumienia. Przecie� do-
piero co widzia�, jak Milt pa�aszowa� z apetytem drug�
porcj�.
- Pewnego dnia ta duszona wo�owina mnie zabije.
- Opad� na le�ank�. - Ale Sarze ani s��wka na ten
temat. Robi t� potraw� przynajmniej raz w tygodniu.
Zdruzgota�oby j� odkrycie, �e jej nienawidz�.
Ben zmuszaj�c si� do u�miechu przysiad� obok Milta
i rzek� konspiracyjnym tonem: - Zdradz� ci co�,
Milt.
- Te� jej nienawidzisz?
- Gorzej.
- Gorzej? Co mo�e by� gorszego?
- Nienawidz� gry w karty.
- Ale ty i Betty gracie kilka razy w tygodniu.
- Owszem, to dla mnie prawdziwa tortura.
Spojrzeli na siebie i wybuchn�li �miechem. Im d�u�ej
si� �miali, tym bardziej ten �miech robi� si� histeryczny,
a� w ko�cu �zy ciek�y im po policzkach.
Sara wysun�a g�ow� na balkon.
- Milt pewno opowiedzia� jeden ze swoich pieprz-
nych dowcip�w - mrukn�a do Betty, a Ben i Milt
rykn�li jeszcze g�o�niejszym �miechem.
Od tej chwili ich przyja�� sta�a si� taka jak za dawnych
dobrych czas�w, gdy byli jeszcze ch�opcami.
- Co ci� tak �mieszy? - spyta� teraz Milt lekko
poirytowanym g�osem. Kropelki potu perli�y mu si� na
czole, gdy �wiczy� na stopniowchodzie.
- Och, przypominam sobie...
- Tak, dawne dobre czasy, kiedy cz�owiek by� m�ody
i nie poci� si� nawet podczas ciupciania. - Milt zwolni�
i wytar� si� r�cznikiem.
- Za�o�� si�, �e t�sknisz za Hollywoodem z tymi
wszystkimi babkami i ca�� t� romantyk�. - Ben zmieni�
kaset� na stereo. Teraz rozbrzmiewa�o tango.
- Specjalnie du�o romantyki to tam znowu nie ma
- zauwa�y� szyderczo Milt, zabieraj�c si� do nast�p-
nego etapu rutynowych �wicze�, do obrot�w z dwoma
pi�ciokilowymi hantlami. - Wszystkie te gwiazdy piep-
rz� si� w k�ko, ale to tylko reklama.
- I nie ma pieprzenia?
- Och, jest mn�stwo, tylko �e nie z gwiazdami.
- No a z kim?
Milt pu�ci� do niego oko.
- Z agentami.
- co ty', z facetami takimi jak ty?
- Tak! Gwiazdy rywalizuj� ze sob� o najlepsz�
parti� tekstu, o zbli�enia, w�a�ciwe o�wietlenie. Niena-
widz� si� nawzajem.
- Naprawd�?
- No pewnie. Te przepi�kne kobiety wracaj� do
domu po dniu pracy i ostatni� osob�, jak� maj� ochot�
widzie� na oczy, jest kt�ry� z tych pi�knisi�w. S� zbyt
rozstrojone. Bior� k�piel, wk�adaj� koszul� nocn�, ale
spa� nie mog�. Telefonuj� po swoich agent�w.
- Nie zalewasz?
- Nie zalewam. Agent przybiegnie. Potrzyma za
r�czk�, przytuli, uspokoi, popieprzy. I ona jest mu
wdzi�czna.
Ben pokiwa� g�ow�, nastawiaj�c troch� g�o�niej
tango.
- Wy, agenci, to dostajecie dziesi�� procent od
wszystkiego.
- Wszystko, �eby pom�c klientowi.
Ben si� roze�mia�.
- Wiesz...- Milt upu�ci� hantle na pod�og� i Ben
si� skrzywi�. - Chcia�bym, �eby istnia� jaki� spos�b
odk�adania do banku cz�ci tych pieprze� i �eby teraz
mo�na je by�o podejmowa�... jako emerytur�.
- Tobie, Milt, tylko sprawy ��kowe w g�owie.
- Jak si� tego nie mo�e robi�, to si� lubi o tym
m�wi�.
Ben nic na to nie odpowiedzia�.
- Hej, chlopczik, czy wszystkie twoje mi�nie nadal
dzia�aj�?
Ben u�miechn�� si� kwa�no.
- Nie wynale�li jeszcze dla tego w�a�nie mi�nia
maszynki Nautilus. Jak tylko to zrobi�, zam�wi� trzy,
jedn� dla siebie i dwie dla ciebie, Milt.
- To chyba sprawiedliwe. - Milt sko�czy� �wiczy�,
zrzuci� trykot i si�gn�� po ubranie. - Musz� p�dzi�,
Michelson jest w Nowym Jorku.
- Michelson?
- Ten typ, co stoi na czele agencji.
Milt wyci�gn�� �wie�� koszul�, kt�r� przyni�s� w ak-
t�wce, i wk�ada� j� przed lustrem. Za sob� w lustrze
zobaczy� Bena - ko�ysa� si� w takt tanga, zas�uchany
w muzyk�. Okr�ci� wyimaginowan� partnerk� i sk�oni�
do g��bokiego odchylenia si� w ty�.
- Pami�tam - westchn�� Milt - jak ty i Betty
zdobyli�cie pierwsze miejsce w konkursie ta�ca na
Coney Island. Kiedy to by�o... w czterdziestym pi�tym?
- Bardzo dawno, to na pewno. Jaka szkoda, �e teraz
ju� si� tanga nie ta�czy. - W g�osie Bena brzmia�
smutek.
- Przypuszczam, �e ostatnie tango ta�czono w Pa-
ry�u.
- Co?
- Czy�by� nie widzia� tego filmu z Marlonem Bran-
do?
- Nie, Betty nigdy nie lubi�a chodzi� do kina.
- To szkoda. Graj� go w Plaza, tam gdzie wy�wiet-
laj� s�ynne stare filmy.
- Wiem gdzie.
- Powiniene� na to si� wybra�.
- Mo�e to zrobi�. My�la�em, �e dzisiaj poszukam
mieszkania, ale do diab�a z tym.
- Ostatnie tango w Pary�u bardzo ci si� spodoba.
Ben nie by� taki pewny. Nie lubi� Marlona Brando,
ale czy film mo�e by� bardzo z�y, je�li jest w nim tango?
2
Ostre z�by elektrycznej pi�y obrzydliwie zgrzytn�y.
W powietrzu rozszed� si� gryz�cy sw�d przypalanego
ludzkiego cia�a. Ellen zemdli�o, ale zacisn�a z�by i zmu-
si�a si� do patrzenia.
Richard trzyma� pi�� pewn� r�k� w gumowej r�ka-
wiczce, przecinaj�c bia�� ko�� po�rodku klatki pier-
siowej. Drobne od�amki ko�ci odpryskiwa�y na boki.
Asystuj�cy mu chirurg przesuwa� w �lad za jego r�k�
elektryczny koagulator przy�egaj�c naczynia krwiono�-
ne i powstrzymuj�c krwawienie. Brak krwi upodabnia�
t� klatk� piersiow� do piersi �wi�tecznego indyka, kt�-
rego miano w�a�nie nafaszerowa� nadzieniem. Ellen
niemal zachichota�a pod mask�, ale w por� sobie przy-
pomnia�a, �e pod zielon� chirurgiczn� p�acht� le�y �ywy
cz�owiek. To przypomnienie wywo�a�o w niej now� fal�
md�o�ci.
Teraz Richard zacz�� kr�ci� korbk� rozwieracza z nie-
rdzewnej stali, kt�ry przywodzi� na my�l �redniowieczne
narz�dzie tortur. Ellen odwr�ci�a wzrok, udaj�c zainte-
resowanie cyferkami pojawiaj�cymi si� na monitorach
nad sto�em operacyjnym, nie mog�a jednak nie s�ysze�
tego d�wi�ku - okropnego chrz�stu rozpieranych �e-
ber. Kolana ugi�y si� pod ni�, chwyci�a anestezjologa
za rami�.
- Dobrze si� czujesz? - spyta� j� szeptem spoza
maski.
- Kto? Ja? Nie widzisz, jak �wietnie si� bawi�
- szepn�a w odpowiedzi.
Anestezjolog roze�mia� si� cicho i bez s�owa podsun��
jej sto�ek.
- Dzi�ki.
Usiad�a, staraj�c si� oddycha� g��boko, czu�a, �e
maska oblepia jej twarz.
- Gdzie� to jest? - Pe�en napi�cia g�os Richarda
o charakterystycznej austriackiej modulacji odbi� si�
echem w wykafelkowanej sali.
- Helikopter w�a�nie wyl�dowa� na dachu, powinno
tu by� lada chwila - poinformowa�a jedna z si�str.
- W porz�dku, to jed�my dalej - powiedzia� Ri-
chard.
Ellen zmusi�a si� do otwarcia oczu, gdy skalpel w r�ce
Richarda przecina� arterie prowadz�ce do serca. Kiedy
jego r�ka zag��bi�a si� w klatce piersiowej, sk�d wyci�g-
n�a sflacza�� teraz jak kawa� wo�owiny u rze�nika kup�
mi�sa, bliska by�a zemdlenia.
- Id� napi� si� wody - zaproponowa� anestezjo-
log.
Z wdzi�czno�ci� uchwyci�a si� pretekstu do opusz-
czenia na chwil� sali. By�oby okropne, gdyby zemdla�a
tu albo zwymiotowa�a �niadanie w sali operacyjnej.
W�a�ciwy moment na ma�� przerw�, bo Richard wydaje
si� zbyt zaj�ty, �eby zauwa�y� jej wyj�cie.
W hallu na zewn�trz opar�a si� o w�zek chirurgiczny
i przytkn�a czo�o do ch�odnych kafelk�w �ciany. �o��-
dek ju� si� uspokaja�, gdy zobaczy�a sanitariusza wy-
biegaj�cego z windy z czerwono-bia�� turystyczn� lo-
d�wk� Igloo w r�ku. Przemkn�� ko�o niej i zapuka� do
drzwi sali operacyjnej.
Drzwi si� otworzy�y, siostra pospiesznie zabra�a od
niego lod�wk�. By�a to zwyczajna plastykowa turystycz-
na torba, w gruncie rzeczy niewielka, przeznaczona na
kilka kanapek i par� butelek wody sodowej. To w niej
w�a�nie podr�owa�o nowe serce - unieruchomione na
kilka godzin przy u�yciu lodu i roztworu soli.
Ellen wiedzia�a wszystko, co trzeba wiedzie� o trans-
plantacjach serca. Jako bibliotekarka medyczna zna�a
naj�wie�sze osi�gni�cia kardiochirurgii, ale do tej pory
nigdy nie ogl�da�a operacji. Interesowa�a si� medycyn�
od szko�y �redniej, na pierwszym semestrze studium
przygotowawczego przekona�a si� jednak, �e nie znosi
widoku krwi. W tej sytuacji nie pozosta�o jej nic innego
jak tylko zosta� bibliotekark� medyczn�. W ten spos�b
mia�a mo�liwo�� pracy w ulubionej dziedzinie bez
konieczno�ci codziennego widoku krwi. Nigdy nie przy-
sz�aby ogl�da� ani tej, ani �adnej innej operacji, gdyby
nie to, �e chirurgiem by� jej ch�opak.
Po kilku minutach opanowa�a si� na tyle, by m�c
wr�ci� z mocnym postanowieniem wytrzymania do
ko�ca - cho�by robi�o jej si� nie wiem jak md�o.
Otworzy�a drzwi, wzi�a g��boki oddech - na wszelki
wypadek - i podesz�a do sto�u operacyjnego. Klatka
piersiowa pacjenta zia�a teraz pustk�. Le�a� tu m�czyz-
na bez serca, wszystkie arterie mia� zaci�ni�te i po��-
czone z plastykowymi rurkami prowadz�cymi w d� na
pod�og�, gdzie sterowana komputerem aparatura p�u-
co-serca utlenia�a jego krew i odprowadza�a z powrotem
do cia�a. Ta masa wiruj�cych cylindr�w zast�powa�a mu
teraz serce i p�uca.
- Co o tym my�lisz? - Ellen przestraszy�o pytanie,
kt�re Richard skierowa� do niej.
- Fascynuj�ce - wykrztusi�a z trudem. Normalnie
mia�a lekko zachrypni�ty g�os, w stylu Laureen Bacall,
bardzo seksowny i uwa�any za jeden z jej walor�w
- kt�ry teraz na skutek napi�cia wywo�anego opano-
wywaniem odruchu wymiotnego zamieni� si� w zduszo-
ny charkot.
- Nic ci nie jest?
- Sk�d�e.
Gina, siostra chirurgiczna stoj�ca przy Richardzie,
rzuci�a mu porozumiewawcze spojrzenie. Ellen zauwa-
�y�a t� wymian� spojrze�. C� to mia�o znaczy�?
Czu�a si� jak outsider - obcy w dziwnym �wiecie
- nie potrafi�cy zrozumie� tego niemego j�zyka oczu,
kt�rym pos�ugiwali si� lekarze i siostry w sali operacyj-
nej.
Gina postawi�a teraz lod�wk� na stole ko�o Richarda
i unios�a pokryw�. Asystuj�cy chirurg zanurzy� obie
r�ce w lodzie i wyci�gn�� du�� plastykow� torb� ze
szklanym s�ojem dodatkowo ob�o�onym lodem. Po
czym odrzuci� torb� z lodem i zdj�� wieczko ze s�oja.
W �rodku co� p�ywa�o. Richard wy�owi� to co� jedn�
r�k�.
O Bo�e! Ellen zapar�o niemal dech. Wiedzia�a, co jest
w s�oju, a mimo wszystko zdumia� j� widok tego czego�
le��cego na d�oni Richarda. Ludzkie serce! Widzia�a
przedtem serce wyj�te z piersi pacjenta, ale to serce by�o
inne - by�o zdrowe i czeka�o na to, by znowu zacz��
bi�. Dla cz�owieka na stole operacyjnym to serce ozna-
cza�o granic� mi�dzy �yciem a �mierci�, prawdziw�
�mierci�, a tymczasem przyby�o tu w spos�b tak trywial-
ny, w podniszczonej lod�wce turystycznej.
Richard wzi�� do r�ki skalpel i zacz�� zr�cznie okrawa�
strz�pki wisz�ce z bok�w serca. Ellen si� zdziwi�a. Wiele
razy robi�a to sama, odcinaj�c nadmiar t�uszczu z mi�sa,
kt�re zamierza�a upiec na ro�nie. Z punktu widzenia
techniki nie by�o w tym niczego nadzwyczajnego.
Teraz Richard umie�ci� serce w klatce piersiowej
i wzi�� d�ugie imad�o z ig�� w kszta�cie sierpu ksi�yca
i nici�. Przyst�pi� do zszywania, a asystuj�cy chirurg
zawi�zywa� w�ze� po ka�dym szwie. Gina wygarnia�a
rozpuszczaj�cy si� l�d i rzuca�a go na serce, szepcz�c
co� od czasu do czasu Richardowi.
Ellen czu�a si� teraz niemal odpr�ona, chocia� bola�y
j� nogi od d�ugiego stania. Ile czasu to trwa�o? Trzy
godziny. Nie powinna czu� si� tak zm�czona, to pewno
kwestia napi�cia.
Richard szy� nadal, ��cz�c arterie nowego serca z od-
ci�tymi w piersiach, a jej przemkn�a zn�w przez g�ow�
my�l, �e ta czynno��, podobnie jak okrawanie t�uszczu,
wydaj� si� taka zwyczajna, tak banalna. Cz�sto widy-
wa�a, jak matka w podobny spos�b obszywa�a sukienki.
Takie zwyk�e czynno�ci dla tak niezwyk�ego celu - ra-
towania �ycia, oszukania �mierci.
Richard od�o�y� imad�o i da� znak technikowi kont-
roluj�cemu aparat p�uco-serca. Anestezjolog te� si�
poderwa�. To decyduj�cy moment. Czy serce zacznie
pracowa�?
Nowe serce pozbawione przez wiele godzin krwi
drgn�o. Po czym podskoczy�o s�abym spastycznym
ruchem, i jeszcze raz. Ellen przypomina�o ma�e g�odne
zwierz�tko �akn�ce powietrza, z tym jednak, �e ten tw�r
�akn�� krwi.
Gina podawa�a elektrody do defibrylacji, ale Richard
je odsun��.
- To serce jest spragnione - powiedzia�, a oczy mu
si� �mia�y. - Nie potrzebuje stymulacji. - Jego sta-
ranna angielszczyzna nadawa�a mu specyficzn� indy-
widualno��. Odwr�ci� si� teraz do Ellen. Wiedzia�a, �e
pod mask� u�miecha si� od ucha do ucha. - Gotowe.
- Cudowne - szepn�a bez tchu.
- Teraz kiedy to widzia�a�, powinna� umie� ju� to
zrobi� - za�mia� si� Richard.
- A po trzech razach - wtr�ci�a Gina - mo�na
nauczy� tego innych. - W jej g�osie pobrzmiewa�a
chyba nuta sarkazmu.
Ellen najch�tniej zdar�aby Ginie mask� z twarzy,
�eby ukaza� afektowany u�miech, kt�ry, czego by�a
pewna, go�ci� na jej ustach. Zamiast tego spojrza�a ze
spokojem w wielkie, mocno podmalowane na czarno,
piwne oczy Giny. Krowie oczy, pomy�la�a, czuj�c si�
natychmiast winna z powodu swojej idiotycznej zaz-
dro�ci.
Zazdro�ci�a Ginie, bo mog�a dzie� po dniu sta� obok
cz�owieka, kt�rego ona kocha�a, i pomaga� mu przy
dokonywaniu cud�w.
- Do licha! - To odezwa� si� Richard.
Co� by�o nie tak jak powinno. Z g�rnej zastawki
zaczyna�a si� s�czy� krew.
- Trzeba to szybko zamkn�� - rzek� asystuj�cy
chirurg podaj�c mu szczypce.
Ellen spojrza�a pytaj�co na anestezjologa.
- Nie martw si� - uspokaja� - to tylko lu�ny szew,
cz�sto si� to zdarza. Zatrzymaj� up�yw krwi b�yskawicz-
nie.
Uczucie md�o�ci zn�w jednak powraca�o.
- Wygl�da na to, �e ju� prawie ko�czycie - po-
wiedzia�a Ellen g�o�niej, ni� zamierza�a. - Musz� ju�
i��.
- Nie chcesz nam pom�c przy ko�czeniu? - za-
szczebiota�a Gina.
- Nie, musz� wraca� do pracy. - Ruszy�a szybko
w stron� drzwi, jakby obawiaj�c si�, �e kto� mo�e j�
zatrzyma�.
- Ciesz� si�, �e przysz�a� - rzek� Richard zaj�ty
otwart� klatk� piersiow�. - Zobaczymy si� przy lun-
chu.
My�l o jedzeniu przyprawi�a j� o md�o�ci, nie od-
zywaj�c si� wi�c do niego wypad�a z sali.
Pozbywszy si� stroju chirurgicznego, znowu w swoim
normalnym ubraniu i troch� bardziej opanowana, kro-
czy�a Ellen korytarzem Centrum Medycznego �wi�tego
J�zefa. By�a dziewi�ta rano, czas najwi�kszej aktywno�ci
w tym najbardziej ruchliwym szpitalu na Coney Island
(a w gruncie rzeczy i w Brooklynie), ona jednak nie
zwraca�a uwagi na spiesz�ce obok niej siostry, lekarzy
i pos�ugaczy. Jakiego� to cudu by�a przed chwil� �wiad-
kiem, i co wi�cej, to w�a�nie jej mi�y by� tym czarodzie-
jem - s�awny doktor Richard Vandermann, czo�owa
osobisto�� �wiatowej elity transplantolog�w, najbardziej
ryzykownej i najtrudniejszej do opanowania dyscypliny
medycznej. Dzisiaj imponowa� jej jeszcze bardziej ni�
zwykle.
Za pi�� dni up�ynie dok�adnie osiem miesi�cy od dnia,
gdy wszed� do biblioteki medycznej i zmieni� jej �ycie.
Owego wieczoru pracowa�a do p�na, zbieraj�c dla
g��wnego onkologa szpitala materia�y dotycz�ce rzadkiej
formy nowotworu sutka. Jak zwykle dokucza� jej krzy�,
musia�a wi�c si� naci�gn�� i usi�owa�a w�a�nie d�o�mi
dotkn�� palc�w st�p, gdy za sob� us�ysza�a m�ski g�os
z cudzoziemskim akcentem.
- Szukam biblioteki, ale widz�, �e trafi�em do sali
gimnastycznej.
Wyprostowa�a si� gwa�townie i obr�ci�a, �eby zloka-
lizowa� ten g�os. Nale�a� do wysokiego, szczup�ego
m�czyzny, mniej wi�cej czterdziestoparoletniego, o os-
tro cyzelowanych rysach twarzy, lekko orlim nosie,
niebieskich oczach i kr�tkich, kr�conych blond w�osach.
Nordyk. Bardzo sympatyczny.
- Czym mog� s�u�y�? - spyta�a, postanowiwszy nie
reagowa� na jego w�tpliwy dowcip.
- Jestem doktor Vandermann. - Wym�wi� swoje
nazwisko akcentuj�c ostatni� sylab�. - W�a�nie przy-
jecha�em ze Stanfordu, �eby stan�� na czele tutejszego
oddzia�u kardiologii.
A wi�c to on. W szpitalu od miesi�cy a� hucza�o
w oczekiwaniu na jego przybycie. Doktora Vanderman-
na, niegdy� ucznia Christiana Barnarda, a ostatnio
wsp�pracownika Normana Shumwaya (niemal mitycz-
nego tw�rcy wielu technik transplantacyjnych), uwa�a-
no za wielk� zdobycz dla �wi�tego J�zefa. Jego umiej�t-
no�ci umo�liwi� szpitalowi dzia�anie w tej wysoce wy-
specjalizowanej dziedzinie i przynios� miliony dolar�w
z ubezpiecze�. Podobno kilka szpitali toczy�o za�arty
b�j, pragn�c go dla siebie pozyska�. Chodzi�y s�uchy,
�e �wi�ty J�zef, by zwyci�y�, musia� mu zaoferowa�
sze�ciocyfrow� p�ac� plus dodatkowe dochody i obieca�
w praktyce awans na naczelnego dyrektora w ci�gu kilku
lat, ponadto zapewni� w�asne laboratorium do
bada�, �eby umo�liwi� eksperymenty na pawianach,
obecnie tak istotne dla transplantologii. Najwyra�niej
doktor Vandermann mia� wielkie ambicje. A na dodatek
by� przystojny.
Nic dziwnego, �e wszystkie siostry na Oddziale In-
tensywnej Opieki Kardiologicznej a� przebieraj� noga-
mi, pomy�la�a Ellen. Doktor Thorne, poprzedni szef
Oddzia�u Kardiologii, by� niski i t�gi, mia� rzadkie w�osy
i obwis�y podbr�dek.
- Musi to by� wielka zmiana dla pana, brudny
Brooklyn zamiast s�onecznej Kalifornii.
- Jeszcze nie jestem tu na tyle d�ugo, �eby to
zauwa�y�.
- Ma pan szcz�cie. Niech pan pos�ucha mojej rady
i wychodzi na ulic� tylko w nocy, wtedy brudu nie
wida�.
Roze�mia� si�. Seksowny �miech, szczery, bia�e
z�by.
- Czy potrzebuje pan czego� z biblioteki? - spy-
ta�a, czuj�c, �e doktor taksuje j� wzrokiem. Bezwiednie
wyprostowa�a si� na ca�� sw� wysoko�� - metr sze��-
dziesi�t pi��. Wiedzia�a, �e m�czy�ni uwa�aj� j� za
atrakcyjn�. Nie wygl�da�a na swoje trzydzie�ci cztery
lata - z g�adk� okr�g�� twarz�, wielkimi piwnymi
oczami i d�ugimi do ramion ciemnobr�zowymi w�o-
sami sprawia�a wra�enie du�o m�odszej. Poza tym nie
m�g� jeszcze zobaczy� jej najwi�kszego atutu - d�ugich
smuk�ych n�g ukrytych teraz w spodniach.
- Czy mog�aby mi pani da� list� wszystkich dost�p-
nych ksi��ek i artyku��w o transplantacjach serca?
- Zapomnia�o si� instrukcji? - za�artowa�a.
- Nie, mam je wytatuowane na d�oni.
Roze�mia�a si�. Mia� poczucie humoru.
- Robi� transplantacje serca od wielu lat i pisz�
ksi��k� o swoich eksperymentach. Potrzebna mi ta lista
do bibliografii.
Zaprosi�a go do swojego komputera.
- Zobaczmy, co tu mamy na MedLine. - Wpraw-
nie wystuka�a kod banku danych. Ekran rozja�nia� si�,
gdy jej palce ta�czy�y szybko po klawiaturze. - Oto
ona, lista ksi��ek i artyku��w na ten temat. Dam panu
wydruk.
- �wietnie. I dzi�kuj�.
- Nie ma za co.
- Szybko pani pracuje na komputerze.
- No c�, przegl�d ksi��ek i czasopism nie wymaga
zbyt d�ugiego szkolenia komputerowego. Trzeba nato-
miast wiedzie�, czego si� szuka.
- Gdzie si� pani kszta�ci�a?
- W Uniwersytecie Columbia na medycznym stu-
dium przygotowawczym, a potem, jak je rzuci�am...
zaliczy�am dwa lata studi�w magisterskich na bibliote-
koznawstwie.
- Znakomicie by si� pani nadawa�a.
- Do czego?
- Szukam kogo�, kto zna terminologi� medyczn�
i jednocze�nie umie pracowa� z edytorem tekst�w.
- Co? Proponuje mi pan prac� maszynistki?-Ellen
zrobi�a min�. - Co za obciach.
- Prosz� si� nie obra�a�, chodzi mi o znacznie
wi�cej. - Ods�oni� zn�w swoje mocne bia�e z�by
w u�miechu. - Potrzebuj� kogo�, kto mi pomo�e
w badaniach i uporz�dkuje moje notatki.
Oderwa�a z drukarki d�ug� list� i poda�a mu j�.
- Dlaczego pisze pan ksi��k� o transplantacjach?
Czy nie ma ju� wystarczaj�co du�o prac na ten temat?
- Czy pani zadaje pytanie, czy te� na nie odpowiada?
- U�miech na jego twarzy wskazywa�, �e podoba mu
si� to przekomarzanie z Ellen.
- Przepraszam.
- Nic si� nie sta�o. Odpowied� brzmi nast�puj�co:
chc� napisa� ksi��k� dla zwyk�ych ludzi... zach�ci� ich
do tego, �eby stali si� dawcami. Teraz mo�emy pobiera�
serca tylko od os�b w stanie �mierci klinicznej...
- A co z pa�skimi pawianami?
- Hm... nowiny rozchodz� si� szybko. Niestety, do
tej pory �adna transplantacja serca pawiana si� nie
powiod�a, mam jednak nadziej�, �e moje eksperymenty
z transgenez�... to znaczy...
- Wiem, co to jest transgeneza - wtr�ci�a. - Mi�-
dzygatunkowy transfer gen�w. Najnowsza rzecz w me-
dycynie. Jedyny spos�b, aby unikn�� odrzucenia zwie-
rz�cej tkanki przez ludzki organizm, w teorii oczywi�cie.
Uni�s� brwi, wyra�nie zaskoczony jej wiedz�.
- Mo�e nied�ugo ju� nie tylko w teorii. Jednak�e
zanim nadejd� takie czasy, gdy pawiany b�d� mog�y si�
sta� odpowiednimi dawcami, o wiele bardziej perspek-
tywiczni dawcy to pacjenci chorzy na nowotwory.
Niestety, stanowczo zbyt wiele wci�� jest obaw, �e
organy mog� by� pobierane od ludzi, zanim b�d�
naprawd� martwi.
- Nie mo�na mie� o to pretensji. Tych ludzi trzeba
zabra� na st� operacyjny, �eby tam umarli i �eby�cie
wy mogli wzi�� ich serca, jak tylko wyzion� ducha. To
upiorne.
- Wiem, �e to brzmi upiornie, ale wcale nie
jest upiorne. - Wzrok doktora wbity w ni� lekko j�
peszy�. - Czy podarowa�aby pani swoje serce, �eby
= uratowa� �ycie innego cz�owieka, gdyby pani umiera�a
i nie mia�a szans na wyzdrowienie?
M�wi� �arliwie. Ellen zagryz�a warg�.
- Przypuszczam, �e tak, ale naprawd� to nie wiem,
~ jak bym post�pi�a.
- Dlatego w�a�nie pisz� t� ksi��k�. Chc� przekona�
ludzi, �eby my�leli o dawaniu organ�w nie jak o rezyg-
nacji z czego�, tylko jak o darze.
- To brzmi szlachetnie.
Zesztywnia�. Poprawi�a si� czym pr�dzej.
- Nie, naprawd� tak my�l�. I z przyjemno�ci� panu
pomog�, doktorze.
- Dzi�kuj�. Porozmawiamy jeszcze na ten temat, jak
si� urz�dz�. - Wsadzi� wydruk do kieszeni bia�ego kitla
i skierowa� si� do wyj�cia. Przy drzwiach jeszcze si�
zatrzyma�. - Czy chcia�aby pani obejrze� transplantacj�
serca?
- O Bo�e... nie lubi� widoku krwi.
- Kto wie, mo�e b�d� m�g� pom�c pani w pokona-
niu tego l�ku.
Patrz�c tego dnia, jak szed� przez hall, wiedzia�a, �e
praca z nim b�dzie ekscytuj�ca. I pewno przes�dzone
jest to, �e zostan� kochankami. Po wieczorze wype�-
nionym prac� i tw�rczym napi�ciem jak�e wspaniale
b�dzie wyl�dowa� z nim w ��ku. Zaimponowa� jej te�
naprawd� swoim po�wi�ceniem. Bez wytchnienia i ak-
tywnie poszukiwa� potencjalnych dawc�w, usi�owa�
przekonywa� rodziny pacjent�w w stanie �pi�czki, �e
powinno si� ich od��czy� od aparatury podtrzymuj�cej
�ycie i podarowa� organy, tak by �y� mogli inni. Na
�cianie w swoim gabinecie mia� wykres pokazuj�cy, jak
wielu pacjent�w w Stanach Zjednoczonych oczekuje na
serce - ich liczba zazwyczaj przekracza�a dwa tysi�ce.
Wi�kszo�� z nich si� nie doczeka. Wi�kszo�� z nich
umrze czekaj�c na �mier� kogo� innego - m�odszego,
silniejszego, z sercem, kt�re mog�oby znowu �y�.
Przez ca�y ten czas zbiera�a si�, �eby p�j�� i zobaczy�
jedn� z jego operacji. I to prze�ycie, cho� tak bardzo
stresuj�ce, okaza�o si� wprost niewiarygodne - warte
ka�dego stresu. A jednak...
A jednak najlepiej zapami�ta�a, i od tego dramatycz-
nego dnia wci�� mia�a przed oczami, t� scen�, gdy Gina
i Richard wymieniali spojrzenie nad pulsuj�cym sercem.
Daj spok�j, m�wi�a sobie. Ta dziewczyna wykony-
wa�a tylko swoj� prac�.
Zdawa�a sobie spraw�, �e nigdy nie mog�aby robi�
tego co Gina. Nie jest na to wystarczaj�co twarda. Mo�e
i wygl�da na tward� z powodu swojego rzeczowego,
bezpo�redniego sposobu bycia, ale w gruncie rzeczy m�wi
tylko to, co my�li, a ludzie mylnie bior� to za twardo��.
�yczy�aby sobie teraz takiej prawdziwej si�y, zamiast
zazdro�ci� Ginie, �e dzieli z Richardem co�, czego ona
nigdy z nim dzieli� nie b�dzie.
- Tu nie p�ac� za sny na jawie, dziewczyno. - Us�y-
sza�a z ty�u kpi�cy g�os.
Odwr�ci�a si� i ujrza�a u�miechni�t�, puco�owat�
twarz najlepszej swojej przyjaci�ki, Goldie. Cz�sto
�artowano, �e siostra z sali operacyjnej, Goldie - kt�ra
naprawd� mia�a na imi� Beatrice - jest wybitnie
podobna do Whoopi Goldberg (z �atwo�ci� mo�na by
uzna� j� za siostr� tej aktorki). Przezwisko do niej
przylgn�o. Teraz nikt - z wyj�tkiem m�a - nie
o�mieli�by si� nazwa� jej Beatrice.
- Tu za nic nie p�ac�, Goldie. Prosi�am o jedno
z tych ergonomicznych krzese�, �eby ul�y� swojemu
krzy�owi, a oni mi powiedzieli, �ebym kupi�a je sobie
sama.
- A czego oczekujesz, przecie� tw�j krzy� ich nie
obchodzi. To szpital katolicki. My pracujemy za n�dzne
pieni�dze, �eby utrzymywa� papie�a w jego cholernych
z�otych szatach.
Ellen si� za�mia�a. Lubi�a specyficzne poczucie hu-
moru Goldie. T� cech� mia�y wsp�ln�.
- Jak wam idzie, tobie i twojemu ukochanemu?
- W�a�nie ogl�da�am, jak przeszczepia� serce.
- Ty? Przecie� nie mo�esz patrze� na krew, nawet
jak kto� uk�uje si� szpilk�!
- Mdli�o mnie przez ca�y czas, ale wytrwa�am.
- Chod�, postawi� ci kaw�, �eby to uczci�.
- W�a�nie tego mi trzeba, tego kwasu z bufetu. Nie,
dzi�kuj�.
- No to dotrzymaj mi towarzystwa, a ja si� napij�.
Te� mia�am ci�ki ranek, potr�jny bypass ze starym
niezdar� Finebergiem. I niech wszyscy �wi�ci b�d�
pochwaleni, pacjent prze�y�.
Ellen chichocz�c pod��y�a za biodrzast� Goldie do
bufetu, gdzie zdecydowa�a si� na coca-col� w nadziei,
�e wp�ynie uspokajaj�co na jej �o��dek.
- A wi�c, droga przyjaci�ko, czy teraz, gdy ju�
zda�a� egzamin, tw�j ukochany zamieszka z tob�?
- Nie przypuszczam, Goldie. Jeszcze nie.
- �picie ze sob� ju� wystarczaj�co d�ugo, jak wi�c
d�ugo jeszcze b�dzie si� zastanawia�, zanim si� zdecyduje
na przyklepanie tego na d�u�szy czas?
- Prosz� ci�, Goldie, nie zaczynaj podkpiwa� sobie
z mojego �ycia mi�osnego.
- Przepraszam, kochana. - Goldie wpakowa�a do
ust wielki kawa� lukrowanego ciastka i musia�a zrobi�
przerw�, �eby go prze�kn��. - Pr�buj� tylko sk�oni�
ci�, �eby� patrzy�a na to realnie. Czasami zachowujesz
si� jak dziewczyna z ma�ego miasta.
- Jestem dziewczyn� z ma�ego miasta.
- Dobrze, ale kim�e jest on? Doktor Zje�dzi�em-
-Ca�y-�wiat-Wi�c-Moje-G�wno-Nie-Cuchnie Vander-
mann?
To by�o zabawne. Ellen nie mog�a si� na ni� z�o�ci�.
- Ellen, on nie jest wart ciebie.- Dzi�kuj�, Goldie, ale ju� dosy� tego, dobrze?
- Dobrze, dobrze. Tylko �e ja nadal nie rozumiem,
co go powstrzymuje.
- Och, mn�stwo rzeczy.
- No, to wszystko wyja�nia. - Goldie popi�a ciastko
porz�dnym �ykiem kawy.
Czasami Ellen wola�aby, �eby w dowcipnych uwagach
Goldie by�o mniej zjadliwo�ci.
- Nie m�odniejesz, wiesz - kontynuowa�a Goldie.
Kiedy dorwa�a si� do kt�rego� ze swoich ulubionych
temat�w (a �le zorganizowane �ycie mi�osne Ellen do
nich si� zalicza�o), nie dawa�a si� od niego odwie��.
- Trzydzie�ci cztery lata to ju� blisko do ostatniego
dzwonka, je�li chcesz mie� dzieci.
- Nie wiem, czy chc� mie� dzieci. Wiem, �e po-
winnam chcie�, i my�l�, �e dzieci s� rozkoszne i tak
dalej, ale jako� nie potrafi� sobie wyobrazi� siebie
obarczonej rodzin�: dzieci, domek na przedmie�ciach,
ogr�dek otoczony p�otem, kombi... jeszcze do tego nie
dojrza�am.
- Ty jeszcze nie dojrza�a�, on nie dojrza�... - Gol-
die potrz�sn�a g�ow�. - Tymczasem lepiej znajd�
sobie do swojego drogiego mieszkania jak�� wsp�-
lokatork�.
- I to szybko. - Ellen westchn�a. - Sharon
wyprowadzi�a si� trzy miesi�ce temu. Ogarnia mnie
rozpacz, kiedy musz� sama wyskroba� tych tysi�c dwie-
�cie dolar�w.
- Dwie sypialnie, dwie �azienki, na Park Slope...
gdybym mog�a zostawi� swojego ch�opa, wprowadzi�a-
bym si� do ciebie.
Ellen przesta�a s�ucha� - wpatrywa�a si� nad ramie-
niem Goldie w Richarda, kt�ry wszed� do bufetu razem
z Gin�. Jej rude w�osy, teraz uwolnione od chirurgicz-
nego czepka, opada�y kusz�c� kaskad� na ramiona.
Oboje �miali si� z jakiego� dowcipu.
Goldie obr�ci�a si� do ty�u.
- O, doktor W�a�ciwy i Silikonowa Sally. Nie cier-
pi� tej ma�py.
Ellen wybuchn�a gard�owym �miechem. W takich
chwilach jak ta wybacza�a Goldie wszystko.
Richard zauwa�y� je i pomacha� im r�k�. Szepn�� co�
na ucho Ginie, po czym podszed� do ich stolika. Goldie
wsta�a dopijaj�c na stoj�co kaw�.
- C�, zosta�abym z przyjemno�ci�, ale musz�
i��. Nie, nie, prosz� nie nalega�, doktorze Vander-
mann-n-n-n. - I chichocz�c skierowa�a si� do wyj�cia.
- Co to mia�o by�? - spyta�a Ellen, nie zrozumiaw-
szy �artu Goldie.
- B��dnie napisa�a moje nazwisko na karcie, z jed-
nym n, a teraz to odrabia-odpar� siadaj�c naprzeciwko
niej.
- Ach - Ellen pokiwa�a g�ow�.
Kelnerka postawi�a kaw� przed Richardem i u�miech-
n�a si� nie�mia�o. - Czarn�, bez cukru, prawda?
- S�usznie. - Zrewan�owa� si� u�miechem, b�ys-
kaj�c ol�niewaj�cymi z�bami.
- Czy ty musisz uwodzi� ka�d�? - zapyta�a Ellen.
- Jeste� g�uptas. - Richard si�gn�� przez st� i po-
�o�y� d�o� na jej r�kach. - Czujesz si� ju� dobrze?
- My�l�, �e tak, ale ju� nigdy wi�cej.
Roze�mia� si�.
- Przynajmniej teraz wiesz, jak sp�dzam dni.
- Bardziej interesuj� mnie noce. - Rzuci�a mu
zab�jcze spojrzenie. - Na przyk�ad dzisiejsza.
Westchn��.
- Chcia�bym m�c.
- Dlaczego nie mo�esz? Co si� sta�o?
- Musz� dzisiaj lecie� do Miami.
- Do Miami?
- Umieraj�ce dziecko. Wygl�da na to, �e rodzice
oddadz� serce, ale stawiaj� mn�stwo pyta�. Wiem, �e
potrafi� ich przekona�.
- Czy Gina te� leci? - wyrwa�o si� Ellen pytanie.
- Za to jej p�ac�.
Ellen zmusi�a si� do u�miechu.
- Naturalnie. Mam nadziej�, �e wszystko p�jdzie
dobrze.
Wr�ci�a do biblioteki z mieszanymi uczuciami. Tak,
to cudowny m�czyzna i robi tyle wspania�ych rze-
czy, �eby ratowa� ludzkie �ycie. Ale do licha, dlaczego
z t� ma�p�? Zrobi�a g��boki wdech, nakazuj�c sobie
otrz��ni�cie si� z takich my�li. To egoistyczne i ma�o-
stkowe - ubolewa� tylko nad tym, �e on nie sp�dzi
z ni� nocy.
Czu�a si� rozczarowana, ale to nie pow�d, �eby i��
do domu i d�sa� si� w samotno�ci. Nie pozwoli sobie
po prostu na zastanawianie si� nad t� spraw�. Jest
przecie� nowoczesn� kobiet� - mo�e p�j�� sama do
kina i dobrze si� bawi�. Mo�e... W ka�dym
razie spr�buje.
W drodze do metra przechodzi�a obok Plaza. Co tu
graj�? Co� z Brando, aktorem, kt�rego uwielbia. Ach
tak, Ostatnie tango w Pary�u. Zawsze chcia�a zobaczy�
ten film. Wiecz�r nie zostanie ca�kowicie stracony
- sp�dzi go z Marlonem Brando.
3
Ben zaparkowa� samoch�d przy Si�dmej Alei i skr�ci�
za r�g kieruj�c si� do zniszczonego budynku znanego
jako Plaza, w kt�rym codziennie wy�wietlano stare
i dobre filmy. Jak tylko moda na nostalgi� przygas�a,
Plaza w ci�gu kilku ostatnich lat przegra�a z Tedem
Turnerem i jego pude�kiem kredek. Trzyma si� nadal,
cho� wida� blizny wyniesione z boju, a najbardziej
widoczn� z nich jest zniszczony daszek nad wej�ciem
z napisem jakby z niekompletnej uk�adanki:
Marlon Brando
w
OSTaTNIM TANGU W PaRY�U
Kiedy jeszcze �y�a Betty, rzadko wybierali si� do
kina. Betty wola�a rozrywki na wy�szym poziomie
- teatr czy oper�. W ramach kompromisu nie chodzili
nigdzie.
Jak� idiotyczn� rzecz� mo�e by� ma��e�stwo, pomy�-
la� Ben, ten nadmiar wsp�lno�ci. Musisz mie� tych
samych przyjaci�, robi� te same rzeczy, a w efekcie
niekiedy ko�czy si� tak, �e robicie to, czego oboje
nienawidzicie, i to tylko dlatego, �e tego si� oczekuje
od ma��onk�w.
Za to jak�e wspaniale jest pasjonowa� si� czym�
wsp�lnie. Oni oboje uwielbiali ta�ce towarzyskie,
brali udzia� jako para w konkursach jeszcze w szkole
�redniej, potem kontynuowali swoj� dobr� pass� po jego
powrocie z wojny. Cz�sto �artowa�, �e o�eni� si� z Betty,
�eby nadal zwyci�a� w konkursach tanecznych. Z ca��
pewno�ci� byli dobrymi tancerzami. Przysz�o mu do
g�owy, �e chyba ta�czyli ze sob� wi�cej razy, ni� si�
kochali. Do ich ulubionych rozrywek nale�a�o p�j�cie
do restauracji z dobr� orkiestr� i przeta�czenie ca�ej
nocy.
Kiedy zapanowa�a moda na dyskoteki, zrobi�o si�
bardzo ma�o lokali do ta�ca w ich gu�cie - nawet
Lawrence Welk znikn�� z eteru - i trzeba by�o je�dzi�
do po�udniowego Jersey albo do jednego ze starych
kurort�w w g�rach Catskill.
Potem Betty zachorowa�a. Oczywi�cie pocz�tkowo nie
wiedzieli, �e to choroba, zacz�a po prostu robi� si�
niezno�na i cz�sto wywo�ywa�a publiczne sceny. Czas
jakby si� zatrzyma� przez te osiem lat, gdy walczy�a
z demonami zbyt strasznymi, by je sobie wyobrazi�,
a on m�g� tylko przygl�da� si� temu bezradnie.
Teraz wszystko to ju� si� sko�czy�o. Ju� si� sko�czy�o.
Powt�rzy� te s�owa, by nie pozwoli� sobie na powracanie
znowu do tamtych chwil. Betty umar�a, a on �yje nadal.
Pog�d� si� z tym, rozkaza� sam sobie.
- Czy nie zechcia�by pan kupi� szansy na szcz�cie?
G�os dochodz�cy z do�u zaskoczy� Bena. Na chodniku
pod murem kina siedzia� brodaty m�czyzna w �rednim
wieku ubrany w wystrz�pion� kurtk�, spodnie od dre-
s�w, mia� trampki bli�ej nieokre�lonej marki bez sznu-
rowade�. Wyci�ga� w stron� Bena brudn� praw� r�k� ze
�wistkiem papieru, a lew� jednocze�nie g�aska� ma��
myszk� wygl�daj�c� mu spod klapy.
- Czy nie zechcia�by pan kupi� szansy na szcz�cie?
- powt�rzy�.
Na twarzy mia� u�miech, wyraz... jakby to nazwa�?
�yczliwo�ci? Ben u�miechn�� si� do niego - nie m�g�
si� pohamowa�.
- Za ile?
- Ile panu serce dyktuje-odpar� z powag� brodacz,
potem doda�: - Ale nie mniej ni� dwadzie�cia pi��
cent�w.
Ben da� mu banknot dolarowy.
Brodacz zacz�� co� m�wi�, lecz nie doko�czy�, bo
okropnie si� rozkaszla�. Wr�czy� Benowi kawa�ek pa-
pieru, na kt�rym nagryzmolone by�o kredk�: Niech Ci�
B�g pob�ogos�awi.
- M�wi�am ci, �eby� co� zrobi� z tym kaszlem!
- Rozleg� si� z ty�u surowy kobiecy g�os.
Ben odwr�ci� si� i zobaczy� zbli�aj�c� si� m�od�
kobiet�, kt�rej weso�a twarz i roze�miane piwne oczy
zadawa�y k�am surowo�ci tonu.
- Co s�ycha�, panno Ellen? - W��cz�ga najwyra�-
niej j� zna�.
- Bierzesz te proszki, kt�re ci da�am?
- Pewnie.
- Nie chcesz chyba dosta� zapalenia p�uc?
- Pewno �e nie.
- Dobrze, Jello. Do zobaczenia w niedziel�. - Po-
macha�a mu r�k�.
Jello te� jej pomacha�.
- Mo�e pani na mnie liczy�.
C� to takiego u licha? Ben czu� si� zaintrygo-
wany, kiedy podchodzi� za ni� do kasy biletowej.
Cierpliwie obserwowa�, jak dziewczyna przekopuje
torebk�.
Po chwili zacz�a si� denerwowa�.
- O, Bo�e - westchn�a - brakuje mi dolara. Kto
by to powiedzia�! I czego to ja potrzebuj� dzisiaj!
- Blokuje pani kolejk� - upomnia� j� p�aczliwym
tonem krostowaty kasjer. - Kupuje pani bilet, czy nie?
- Nie, przepraszam - powiedzia�a zdeprymowana,
odchodz�c na bok.
Ben pr�dko wsun�� banknot dwudziestodolarowy
przez otw�r okienka kasy.
- Prosz� mi pozwoli�... w�a�nie znalaz�em szans� na
szcz�cie.
- Och nie, nie mog�. - Dziewczyna sprawia�a
wra�enie zak�opotanej.
- Prosz�. Nie zamierzam pozwoli�, �eby pani wy-
l�dowa�a tak jak pani przyjaciel �ebrz�c na ulicy. - Ski-
n�� na kasjera. - Prosz� dwa bilety.
- Legitymacja emerycka? - spyta� m�odzieniec.
Ben zacisn�� szcz�ki.
- Dwa normalne.
- Oczywi�cie, prosz� pana. Ja tylko pr�bowa�em
panu pom�c.
- No to nie pr�buj pan - warkn�� Ben. Od pi�ciu
lat nie potrafi� uzna�, �e ma prawo do zni�ki dla
senior�w, i czu� si� ura�ony, kiedy kto� dawa� mu do
zrozumienia, �e powinien z niej skorzysta�.
Wr�czy� jeden z bilet�w dziewczynie.
- Dzi�kuj� panu - powiedzia�a u�miechaj�c si�
i wyci�gn�a do niego r�k�. - Nazywam si� Ellen
Riccio.
- Ben Jacobs - odpar�, zdumiony mocnym u�cis-
kiem jej d�oni.
Kiedy