16270

Szczegóły
Tytuł 16270
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16270 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16270 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16270 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J.D. Robb powtórka ze śmierci Przełożyła Lidia Rafa Warszawa 2005 i Prolog Pogoda była jak wściekła dziwka, której złości nic nie jest w stanie złagodzić. Sierpień przyniósł na spoconych ple- cach wrzesień, by ten dusił Nowy Jork wilgotnym i cuchnącym powietrzem. Zdaniem Jacie Wooton lato 2059 roku było zabójcze. I Dochodziła druga nad ranem. Z barów wysypywali się klien- *' ci, by przed powrotem do domu poszukać dodatkowych wra- ; żeń. Serce nocy - tak lubiła określać porę, kiedy przychodzili ; do niej ci, którzy mieli pieniądze na zaspokojenie żądzy. Po tym, jak spieprzyła sobie życiorys zabawą z nielegalnymi substancjami i kilkoma odsiadkami, dostała licencję tylko na ulicę. Teraz była czysta i znów chciała uczciwie wspinać się po szczeblach kariery w zawodzie prostytutki, aż na szczyt, mię- dzy bogatych i samotnych. Na razie jednak musiała zarobić na cholerne utrzymanie, tymczasem w taki upał nikt nie miał ochoty na seks, a jeszcze mniej na płacenie. W ciągu ostatnich dwóch godzin spotkała tylko kilka koleża- nek, które stwierdziły, że klimat odbiera im ochotę na seks, a forsa przestaje je interesować. Jacie była profesjonalistką i za taką uważała się od ponad dwudziestu lat, kiedy to po raz pierwszy zrobiła użytek ze swo- jej licencji. Pociła się w upale, ale nie narzekała. Podczas okre- su próbnego na ulicy miała gorsze chwile, lecz nie dała się złamać. Nie upadnie. Na kolanach czy na plecach - zależnie od indy- widualnych upodobań klienta - będzie robić swoje. Rób swoje, powtarzała sobie. Forsa do banku. Maksymalne wykorzystanie czasu. Za kilka miesięcy wróci do apartamentu na Park Avenue, gdzie jest jej miejsce. Czasami w głowie Jacie rodziła się obawa, że może trochę się ). D. flobb - Powtórka... postarzała i zrobiła zbyt miękka jak na ulicę. Wtedy po prostu blokowała tę myśl i mocniej koncentrowała się na złapaniu ko- lejnego klienta. Tylko jeden klient. Poza tym wiedziała, że jeśli nie złapie dziś jeszcze jednego klienta, po opłaceniu czynszu nie zostanie jej nic na zabiegi upiększające. A lekki retusz byl jej bardzo potrzebny. Nie to, żeby nie była wciąż atrakcyjna, powtarzała sobie w duchu, przechadzając się pod latarnią między trzema ulica- mi, które traktowała jak swój rewir w trzewiach miasta. Nadal była w formie. Może wymieni usługę na butelkę wódki? Drink cholernie by się jej teraz przydał. A wyglądała przecież dobrze. Zajebiście dobrze. Prezentowała towar w lśniącym opakowaniu. Ogniście czer- wony gorset i spódniczka mini ledwo zakrywająca pośladki. Dopóki nie zaoszczędzi na wizytę u plastyka ciała, musi nosić gorset podnoszący biust. Natomiast z nóg zawsze była dumna. Długie i zgrabne, co erotycznie podkreślały srebrne sandałki z czubem i rzemykami sięgającymi do kolan. Sukinsyny nie dawały o sobie zapomnieć, kiedy przechadza- ła się po ulicy, szukając jeszcze jednego klienta. Próbując ulżyć obolałym stopom, oparła się o latarnię, wy- pięła zalotnie biodro, zmrużyła zmęczone brązowe oczy i zaję- ła się obserwowaniem opustoszałej ulicy. Powinnam była wło- żyć srebrną perukę, pomyślała. Faceci zawsze lecą na włosy. Tej nocy nie była w stanie udźwignąć ciężaru peruki. Po prostu zaczesała do góry swoje naturalne kruczoczarne włosy i pod- trzymała je srebrną siateczką w spreju. Obok niej przejechała taksówka i kilka samochodów. Choć przyjmowała zachęcające pozy i wysyłała klasyczne sygnały zapraszające, nikt nawet nie zwolnił. Jeszcze dziesięć minut i na dziś koniec, postanowiła. Jak jej za- braknie na czynsz, to obciągnie laskę właścicielowi kamienicy. Wyprostowała się i powoli, ze względu na piekące stopy, ru- szyła w stronę pokoiku, w którym mieszkała. Ani na chwilę nie zapominała o luksusowym apartamencie, jaki kiedyś wynaj- mowała w Upper West Side, o szafie pełnej pięknych ubrań, o notesie pełnym adresów stałych klientów. J. D. Bobb - Powtórka... Nielegalne substancje, jak mawiała jej kuratorka, to równia i pochyła, a na dole zwykle czeka ponura, nędzna śmierć. ł Przeżyła, ale tkwiła w samym środku nędzy. 1 Jeszcze sześć miesięcy, obiecywała sobie. I wróci na szczyt, ii Zauważyła, że szedł w jej kierunku. Bogaty, ekscentryczny, f wyraźnie nietutejszy. Nieczęsto spotyka się w tej okolicy face- tów w stroju wieczorowym. Ni mniej, ni więcej, tylko w pelery- nie i cylindrze! W ręku niósł czarną teczkę. , Jacie uśmiechnęła się znacząco i prowokacyjnie oparła dłoń i na biodrze. . , f -Hej, kochanie. Jesteś taki elegancki, może urządzimy sobie ,; małe przyjęcie? : Odwzajemnił uśmiech, pokazując równe białe zęby. - Co masz na myśli? Jego glos pasował do stroju. Wyższe sfery, pomyślała z przy- ; jemnością i nostalgią. Styl, kultura. - Co tylko zechcesz. Ty tu rządzisz. - A więc przyjęcie prywatne, gdzieś w pobliżu. - Rozejrzał Się wokół, po czym wskazał wąską uliczkę. - Obawiam się, ze nie mam w tej chwili zbyt dużo czasu. Ulica oznaczała szybki numerek. Jacie to odpowiadało. Jeśli dobrze się spisze, możliwe, że dostanie przyzwoity napiwek. Wystarczy na czynsz, biust i jeszcze zostanie, planowała w du- chu, kiedy szli w stronę uliczki. - Nie jesteś stąd, prawda? - Dlaczego tak uważasz? - Nie wyglądasz i nie mówisz jak ktoś stąd. - Wzruszyła ra- mionami. W sumie to nie jej interes. - Kochanie, powiedz, na co masz ochotę, to od razu załatwimy sprawy finansowe. - Och, chcę wszystkiego. Roześmiała się i sięgnęła dłonią do jego krocza. - Mmm właśnie widzę. Wszystko dostaniesz. - A potem bę- dę mogła zdjąć te przeklęte buty i strzelić sobie chłodnego drinka, pomyślała. , Wymieniła stawkę, zawyżając ją, jak tylko się dało. Kiedy bez mrugnięcia okiem przystał na wygórowaną cenę, przeklęła się w duchu za brak odwagi. t.D.Robb " 7 Powtórki. bawPieniądZe Z ^^ ~ p0Wiedziała- - ZaPlać > zaczynamy za- - Racja, najpierw zapłata. Nie przestając się uśmiechać, obrócił ją twarzą do ściany i mocnym szarpnięciem za włosy odchylił do tyłu jej głowę Jednym zdecydowanym ruchem poderżnął jej gardło, żeby nie krzyczała, i schował nóż pod pelerynę. Otworzyła usta i przez chwilę patrzyła na niego, po czym z rzężeniem osunęła się po brudnej ścianie. - A teraz zabawa - mruknął i zabrał się do roboty. 1 Ta każdym razem odkrywa się coś nowego. Bez względu Jna to, ile razy ogląda się rozlaną krew, ile razy widzi się dy masakry, jakiej człowiek dokonał na człowieku, zawsze Ijdzie się coś nowego. Robią to okrutniej, z większą bez- ględnością. Ich szaleństwo jest coraz bardziej makabryczne, jporucznik Eve Dallas stała nad zmasakrowanymi zwłokami aety i zastanawiała się, czy kiedyś trafi na bardziej przera- %cy przypadek. Stojący u wlotu ulicy dwaj mundurowi, którzy znaleźli ciało, ¦ tej pory nie mogli opanować torsji. Odgłosy ich choroby sły się echem między budynkami. Stała przy zwłokach i cze- a, aż jej żołądek się uspokoi. Była gotowa, stopy i dłonie za- ezpieczyła zaraz po przybyciu. łie przypominała sobie, by kiedykolwiek w życiu widziała fłe krwi. Nie, to na pewno pierwszy raz. Lepiej, żeby tak było. i Przykucnęła, otworzyła zestaw podręczny i wyjęła identyfi- itor, by zdjąć odciski palców ofiary. Wiedziała, że nie uniknie i, więc przestała o tym rozmyślać. Podniosła bezwładną rę- f denatki i przycisnęła kciuk do czytnika. - Ofiara to kobieta rasy kaukaskiej. Ciało znaleziono około zeciej trzydzieści. Anonimowy informator zawiadomił lokal- 1 posterunek, na miejsce przybyło dwóch oficerów. Po zdję- ciu odcisku palca ofiara została zidentyfikowana jako Wooton, iłacie, lat czterdzieści jeden, licencjonowana kobieta do towa- l^tystwa, zamieszkała przy ulicy Doyers 375. Odetchnęła kilka razy i mówiła dalej: - Ofiara ma poderżnięte gardło. Ślady rozpryśniętej na bu- dynku krwi wskazują, że ranę zadano, kiedy kobieta stała oparta o jego północną ścianę. Ofiara osunęła się na ziemię, lub została położona na chodniku przez napastnika lub napast- ników, którzy następnie... JH 0. Robta „ Powtórka... Jezu! Słodki Jezu! - ...którzy następnie dokonali okaleczenia, usuwając jej na- rządy w okolicy miednicy. Rany szyi i brzucha wskazują na użycie ostrego narzędzia i dużą precyzję. Kiedy wyjęła rekorder i przyrządy pomiarowe, mimo upału przeszły ją ciarki. - Przepraszam - odezwała się za plecami Peabody, jej asy- stentka. Eve nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że twarz Peabody jest wciąż blada i błyszcząca od szoku i mdłości. - Pa- ni porucznik, tak mi przykro, że nie wytrzymałam. - Nie przejmuj się. Lepiej się czujesz? - Ja... tak, już dobrze, pani porucznik, Eve kiwnęła głową, nie przerywając pracy. Lojalna, opano- wana i niezawodna Peabody rzuciła okiem na to, co leżało na chodniku, pobladła jak kreda i zataczając się, wycofała się na koniec ulicy, by zgodnie z rozkazem Eve rzygać tam. - Mam jej dane. To Jacie Wooton z Doyers. Licencjonowana osoba do towarzystwa. Sprawdź ją. - W życiu nie widziałam czegoś podobnego. Nigdy. - Potrzebuję więcej danych. Peabody, zabieraj się do roboty, zasłaniasz mi światło. Peabody dobrze wiedziała, że niczego nie zastania. Pani po- rucznik po prostu chciała odwrócić jej uwagę. Ponieważ cały czas kręciło jej się w głowie, nie zaprotestowała i ruszyła w stronę wylotu uliczki. Koszula służbowego munduru była całkiem mokra od potu, a gęste ciemne włosy ukryte pod czapką zwilgotniały na skro- niach. Peabody miała sucho w gardle, głos jej drżał, ale natych- miast zabrała się do przeszukiwania danych. Od czasu do cza- su zerkała na pracującą Eve. Sprawna, dokładna, ktoś postronny mógłby powiedzieć, że zimna. Peabody jednak przez moment widziała na twarzy Eve szok i przerażenie, a także współczucie. Tyle zdążyła zauwa- żyć, bo zaraz potem oczy zaszły jej mgłą. „Zimna" to nie było dobre określenie. Eve była raczej zdeterminowana. Peabody spostrzegła, że Eve jest blada. I nie była to tylko gra światła. Po prostu z jej szczupłej twarzy odpłynęła krew. J.D.Robb |q Powlófka„. IW ciemnych oczach widać było skupienie. Badała zmasakro- itwane zwłoki nawet nie mrugając. Ręce poruszały się pewnie, I%uty miała umazane we krwi. ¦ Na plecach koszuli odznaczała się strużka potu, jednak Eve śnie przerywała pracy. Chciała jak najszybciej skończyć. iV Kiedy się wyprostowała, Peabody ujrzała wysoką, szczupłą kobietę w brudnych butach, znoszonych dżinsach i pięknej v lnianej marynarce. Miała mocno wystające kości policzkowe, i pełne usta, duże brązowe oczy i krótkie ciemne włosy. | Peabody widziała nie tylko kobietę, ale przede wszystkim "; policjantkę, która nigdy nie odwraca wzroku od śmierci. -Dallas... - Peabody, możesz rzygać, ile chcesz, ale nie zapaskudź mi miejsca zbrodni. Czego się dowiedziałaś? " - Ofiara od dwudziestu dwóch lat mieszka w Nowym Jorku. Poprzednio zameldowana przy West Central Park. Przez ostat- nich osiemnaście miesięcy zamieszkiwała w tej okolicy. - Drobna zmiana standardu. Za co ją przymknęli7 - Za nielegalne substancje. Trzy razy. Straciła świetną licen- cję, siedziała sześć miesięcy, potem odwyk, kurator, w końcu rok temu dostała tymczasową licencję na ulicę. - Sypnęła swojego dilera? - Nie, pani porucznik. - No, zobaczymy, co powiedzą badania toksykologiczne, kie- dy zbadają koroner. Nie sądzę, żeby nasz Kuba był dilerem- - Eve podniosła kopertę, którą zostawiono na ciele. Była specjal- nie zabezpieczona, by krew nie wsiąkała w papier. Porucznik Eve Dallas, Nowojorska Policja, głosił napis wyko- nany wyszukaną czcionką na eleganckim kremowym papierze. Domyśliła się, że to wydruk komputerowy. Gruby, ciężki, kosz- towny papier, na jakim w wyższych sferach drukuje się zapro- szenia. Eve coś o tym wiedziała, jej mąż wysyłał i dostawał ta- kich setki. Sięgnęła po woreczek z drugim dowodem rzeczowym i jesz- cze raz przeczytała notatkę. Witam, Pani Porucznik. Podoba się to Pani? Wiem, że przez cale lato była Pani bardzo J. 0. Robb |j Powtórka -. zajęta, od dawna podziwiam Pani osiągnięcia. Nie znam odpo- wiedniejszej osoby wśród oficerów policji naszego pięknego mia- sta, z którą chciałbym wejść w układ, mam nadzieję, bardzo in- tymny. Oto próbka moich możliwości. Co Pani o tym myśli? Liczę na długą i owocną współpracę. Kuba - Zaraz ci powiem, co myślę. Kuba, jesteś chorym sukinsy- nem. Oznaczyć i do worka- rzuciła, ostatni raz zerkając na uli- cę. - Zabójstwo. Mieszkanie Wooton znajdowało się na czwartym piętrze jed- nego z tych budynków, które wyrosły jak grzyby po deszczu tuż po wojnach miejskich, by dać tymczasowe schronienie ucieki- nierom. Większość bloków wybudowano w biednych dzielni- cach miasta i zewsząd słychać było głosy domagające się ich wyburzenia. Władze wciąż się wahały, czy wysiedlić płacące minimalny czynsz licencjonowane osoby do towarzystwa, nar- komanów, dilerów i pracującą biedotę, i wyburzyć prowizo- ryczne blokowiska, czy raczej zainwestować w remont. Pod- czas gdy odpowiedzialne służby się namyślały, budynki popa- dały w ruinę i nikt nawet palcem nie kiwnął, by je ratować. Eve była pewna, że sytuacja się nie zmieni;, dopóki któryś z bloków nie zawali się razem z mieszkańcami. Dopiero wtedy ojcowie miasta się ockną. Zanim to jednak nastąpi, okolica jeszcze długo będzie ideal- nym miejscem dla pechowej dziwki. Jej mieszkanie przypominało małe duszne pudełko z minia- turową ślepą kuchnią i mikroskopijną kabiną służącą jako ła- zienka. Za wschodnim oknem rozciągał się widok na ścianę identycznego budynku. Przez cienkie ściany słychać było dramatyczne chrapanie do- biegające od sąsiadów. Mimo niesprzyjających warunków Jacie utrzymywała w mieszkaniu porządek, co więcej, zdołała nadać mu nawet coś w rodzaju stylu. Meble były tanie, ale kolorowe. Nie stać jej było na ekrany, ale w oknach wisiały falbaniaste firanki. Na JD. Robb 12 powtórka... B rozkładanej sofie leżała równo ułożona pościel z jakościowej Hbaweiny. Pewnie pamiątka z lepszych czasów, pomyślała Eve. m. Na stole leżał tani model łącza, obok stała złożona z elemen- Stów komoda, na której Jacie trzymała przeróżne narzędzia gprzydatne w zawodzie: kosmetyki, perfumy, peruki, tandetną "biżuterię i zmywalne tatuaże. W szufladach znajdowały się I głównie stroje służbowe, ale wśród uniformów prostytutki Eve I zauważyła kilka bardziej klasycznych ubrań, które prawdopo- j| dobnie nosiła po pracy. = W jednej szufladzie znalazła spory zapas leków na receptę, I w tym pół butelki kropli na wytrzeźwienie i jedno całe opako- f' wanie na zapas. Zestaw uzupełniały stojące w kuchni dwie bu- Z telki wódki i jedna bimbru. I Eve nie znalazła w mieszkaniu nielegalnych substancji, co mo- t gło oznaczać, że Jacie przerzuciła się z narkotyków na alkohol. Podeszła do łącza i sprawdziła połączenia z ostatnich trzech dni. Jacie kontaktowała się ze swoją kuratorką w sprawie prze- dłużenia licencji. Potem dzwonił właściciel mieszkania z pyta- - niem o zaległy czynsz. Jacie nie odebrała i nie zdążyła oddzwo- nić. Trzecia rozmowa z plastykiem ciała dotyczyła stawek za zabiegi. Żadnych plotek z koleżankami. Eve przejrzała finanse. Okazało się, że Jacie skrupulatnie wszystko notowała. Przywiązywała uwagę do forsy. Robiła swoje, pieniądze wpłacała do banku, ale i tak większość inwe- stowała w biznes. W tym zawodzie koszty utrzymania są wyso- kie, dumała Eve. Stroje, kosmetyki, włosy, zabiegi upiększają- ce sporo kosztują. Przywykła dobrze wyglądać, uznała Eve. Robiła wszystko, by utrzymać formę. Poczucie własnej wartości oparte na wyglą- dzie, którego podstawą był seksapil, niezbędny, by sprzedawać swoje ciało i dzięki temu zarobić na utrzymanie wyglądu, Eve pomyślała, że to bardzo smutne błędne koło. - Na paskudnym drzewie uwiła sobie całkiem przytulne gniazdko - skomentowała Eve. - Nie ma połączeń ani kore- spondencji od żadnego Kuby. W zasadzie w ogóle nie kontak- towała się z facetami. Miała męża lub konkubenta? ID. Robb 13 Powtórka... - Nie, pani porucznik. - Pogadamy z jej kuratorką. Może miała kogoś bliskiego, choć prawdę mówiąc nie sądzę, żebyśmy się czegoś dowiedziały. - Mam wrażenie, że to, co jej zrobił... wydaje mi się, że to by- ła jakaś osobista sprawa. - Też tak myślę. - Eve jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Czysto, kobieco, z desperackim poczuciem klasy. - To było coś osobistego, ale ofiara wybrana została przypadkowo. Po prostu zabił kobietę, która zarabiała na życie sprzedając swoje ciało. To jest wątek osobisty. Mało, że zabił, ale jeszcze wyrwał wła- śnie tę część ciała, którą zarabiała. Nocą w tej okolicy nietrud- no znaleźć licencjonowaną kobietę. Wystarczy wybrać miejsce i czas. Pokaz jego możliwości - mruknęła pod nosem. - To wszystko, czym była. Podeszła do okna i mrużąc oczy wyobraziła sobie ulicę, ale- ję, budynki, których nie było widać. - Możliwe, Że ją znał, albo widywał. Ale możliwe też, że zna»- lazł ją zupełnie przypadkiem. Na pewno był dobrze przygoto- wany na wypadek gdyby coś mu się trafiło. Miał broń i list. Musiał mieć też jakąś torbę, może worek, coś, w czym trzymał czyste ubranie, albo schował to, które miał na sobie. Na pewno cały pobrudził się krwią. Dziewczyna idzie z nim do zaułka - myślała na głos Eve. - Jest gorąco, późna noc, interesy nie krę- cą się zbyt dobrze. Nagle pojawia się klient, może ostatni przed powrotem do domu. Ma doświadczenie, pracuje w zawodzie dwie dekady, ale facet nie wzbudza jej podejrzeń. Może coś wypiła, może on wygląda zupełnie zwyczajnie. Faktem jest, że nie przywykła do pracy na ulicy, nie ma instynktu. Zbyt przywiązana do życia na poziomie, pomyślała Eve. Przyzwyczaiła się do dyskrecji i perwersyjnych upodobań bo- gaczy. Przeprowadzka do chińskiej dzielnicy musiała być dla niej czymś w rodzaju lądowania na Wenus. - Opiera się o ścianę. - Eve widziała wszystko oczami wy- obraźni. Srebro połyskujące w jej ciemnych włosach. Czerwień gorsetu wabiąca dużych chłopców. - Myśli o forsie, którą prze- znaczy na zapłacenie czynszu. Ma nadzieję, że facet będzie szyb- ki, bo bolą ją stopy. Jezu, w takich butach chyba nie czuła nóg. J. D. Robb -i u Powtórko... I Jest zmęczona, jeszcze tylko ten klient i wróci do domu. Zasko- gczył ją, poderżnął jej gardło. Jeden szybki i pewny ruch. Błyska- fwiczne cięcie od lewej do prawej. Dokładnie przez gardło. Krew pryska jak cholera. Jej ciało umiera, zanim mózg zdąży zareje- -rstrować, co zaszło. Dla niego to jednak dopiero początek. f Odwróciła się i spojrzała na komodę. Tania biżuteria, droga szminka. Perfumy, drobiazgi od znanych projektantów, przy- pominające, że kiedyś było ją na to wszystko stać i że te czasy jeszcze powrócą. - Układa jej ciało na ulicy i wycina z niej całą kobiecość. Mu- li siał mieć ze sobą jakąś torbę, do której to wszystko włożył. My- i' je ręce. Widziała go, jego sylwetkę przykucniętą obok zwłok w brud- '.. nym zaułku. Sprząta po sobie rękami lepkimi od krwi. - Założę się, że wyczyścił też narzędzia. Na pewno wyczyścił !- ręce. Wyjmuje list, który wcześniej przygotował, kładzie na jej piersiach. Zmienia koszulę lub wkłada czystą marynarkę. Ja- koś musi ukryć ślady krwi. I co potem? Peabody mrugnęła. - - Odchodzi, zadowolony z dobrze wykonanej roboty. Wraca do domu. -Jak? - Hmm. Idzie pieszo, jeśli mieszka niedaleko. - Peabody westchnęła, odwracając myśli od zaułka i koncentrując się na toku myślenia pani porucznik. Spróbowała wejść w umysł za- bójcy. - Właśnie zdobył świat, więc niczym się nie martwi i ni- gdzie nie spieszy. Jeśli mieszka gdzieś dalej, prawdopodobnie ma własny środek transportu. Nawet gdyby zmienił ubranie, lub tylko je przykrył, ma na sobie zbyt dużo krwi, zapach by go zdradził. Nie będzie przecież łapał taksówki ani szukał metra, bo głupio byłoby tak ryzykować. - Świetnie. Sprawdzimy, czy przedsiębiorstwa taksówkowe odnotowały w tym czasie jakieś kursy w tym rejonie. Wątpię, że- by coś się znalazło. Opieczętujmy miejsce i sprawdźmy budynek. Sąsiedzi, jak to zwykle w takich miejscach bywa, niczego nie widzieli ani nie słyszeli. Właściciel mieszkania prowadzU ID. Robb j5 Powtórka.,. w chińskiej dzielnicy interes, sklepik ze zdrową żywnością i ar- tykułami z zakresu medycyny niekonwencjonalnej, które obie- cywały zdrowie, równowagę duchową i powodzenie w życiu lub całkowity zwrot kosztów. Eve znała takie typy jak Pierś Chan. Umięśnione ramiona opięte koszulą, cieniutka kreseczka wąsów nad wąskimi usta- mi. Skromne otoczenie i sygnet z różowym brylantem na palcu. Był mieszanej rasy. Miał w żyłach wystarczająco dużo azja- tyckiej krwi, by otworzyć interes w chińskiej dzielnicy, choć Eve podejrzewała, że ostatni przodek, który widział Pekin, mu- siał mieć ten przywilej jeszcze w czasach Powstania Bokserów. Tak, jak się spodziewała, Chan wraz z rodziną mieszka! w luksusowej dzielnicy na przedmieściach New Jersey, a w Lo- wer East Side odgrywał rolę właściciela slumsów. - Wooton, Wooton. - Podczas gdy Chan kartkował księgę lo- katorów, jego dwaj milczący współpracownicy udali się na za- plecze, by poszukać sobie jakiegoś zajęcia. - Tak, wynajmnje jedynkę o podwyższonym standardzie, przy ulicy Doyers. - O podwyższonym standardzie? - powtórzyła Eve. - Ma tam jakieś luksusy? - Ma kuchnię z wbudowaną lodówką i autokucharza. Dosta- ła w wyposażeniu. Zalega z czynszem. Miała zapłacić tydzień temu. Kilka dni temu zostawiłem standardowe upomnienie te lefoniczne. Jeszcze jeden dzień i w przyszłym tygodniu wyślę zawiadomienie o eksmisji. - To nie będzie konieczne, bo się przeprowadziła. Do kostni- cy. Dziś rano została zamordowana. - Zamordowana? - Zmarszczy! brwi w taki sposób, że Eve od razu wyczuła jego irytację. Nie było w nim ani odrobiny współczucia czy zdumienia. - Cholera! Zabezpieczyliście mieszkanie? Eve przekrzywiła głowę. - A dlaczego pan pyta? - Niech pani posłucha, jestem właścicielem sześciu budyn- ków, w których są siedemdziesiąt dwa mieszkania. Kiedy ma się tylu lokatorów, czasami któryś wykituje w taki czy inny spo- sób. Zna pani te podejrzane zgony bez świadków, te pechowe I. D. Robb 11 Powtórka... \ wypadki, zaginięcia, samobójstwa - wymieniając pokazywał *(»a dustych palcach. - No i zabójstwa. - Tym razem wskazał -tkciuk. - Wtedy zjawiacie się wy, zabezpieczacie mieszkanie, ^powiadamiacie krewnych. Zanim mrugnę okiem, po domu ~ kręcą się jakieś ciotki i zabierają rzeczy. Nawet nie zdążę zare- Wfcwirować zaległego czynszu. - Rozłożył ręce i spojrzał na Eve, wyraźnie obrażony. - Ja tylko próbuję zarobić na życie. - Ona też próbowała, ale ktoś zechciał ją pokroić. Wydął policzki. I - W tym zawodzie trzeba się liczyć z tym, że można sobie na- : bić guza. - Wie pan, ten nagły przypływ uczuć humanitarnych zaraz mnie udusi, więc może przejdźmy do rzeczy. Znał pan Jacie Wooton? I - Widziałem jej podanie, referencje i dowody wpłaty czyn- ić szu. Jej osobiście nigdy nie spotkałem. Nie mam czasu, żeby się zaprzyjaźniać z lokatorami. Za dużo ich tu jest. - Mhm. A jeśli ktoś zalega z czynszem, czy zanim wyśle pan zawiadomienie o eksmisji, odwiedza pan taką osobę i próbuje przekonać, żeby wpłaciła należność? Gładzi! palcami wąsik. - Prowadzę interes według ksiąg rachunkowych. Co roku wydaję fortunę na opłaty sądowe, żeby pozbyć się lokatorów, którzy nie płacą. No, ale to normalne, odliczam to sobie od kosztów. Tej Wooton bym nie poznał, nawet gdyby wpadła zro- bić mi laskę. Byłem wtedy w domu, w Bloomfield, z żoną i dziećmi. Całą noc. Rano zjadłem śniadanie i przyjechałem do miasta tym o siódmej piętnaście, jak zawsze. Jak chce pani wiedzieć więcej, niech pani porozmawia z moimi adwokatami. - Padalec - mruknęła Peabody, gdy wyszły na ulicę. - O tak. Założę się, że w księgach znajdziemy przypadki wy- miany czynszu na różne usługi. Seks, miłe małe torebeczki nie- legalnych substancji, paserstwo. Można by go przycisnąć, ale nie mam ani czasu, ani ochoty. - Eve przechyliła głowę i z uwa- gą przyglądała się wystawie, na której prezentowały się wypa troszone kaczki, tak chude, że śmierć musiała być dla nich wy- bawieniem. Pod wiszącym drobiem leżały kacze łapy, powią- J.D.Bobb 17 Powtórka.. zane w dziwaczne pęczki na sprzedaż. - Jak to się je? - zasta- nawiała się Eve. - Zaczyna się od pazurków, czy może od ko- stek? A w ogóle to kaczki mają kostki? - Zastanawiam się nad tym w bezsenne noce. Choć Eve skrzywiła się, widząc bezmyślny wzrok swej asy- stentki, w głębi duszy ucieszyła się, że dziewczyna wróciła do formy. - Prowadzą tu chyba ubój, nie? Ćwiartują w kuchni towar. Ostre noże, wiadra krwi. W tej pracy potrzebna jest znajomość anatomii. - Pokrojenie kurczaka jest sto razy prostsze niż człowieka. - No, nie wiem. - Eve w zamyśleniu oparła dłonie na bio- drach. - Technicznie może tak. Większa masa, potrzeba więcej czasu, może też trochę więcej umiejętności, niż posiada prze- ciętny rzeźnik pracujący przy drobiu. Jednak jeśli w tej masie nie będziesz widzieć człowieka, to różnica przestaje być taka istotna. Wystarczy poćwiczyć trochę na zwierzętach, żeby się pozbyć oporów. A może to lekarz albo weterynarz, któremu odbiło. Musiał dokładnie wiedzieć, co robi. Rzeźnik, lekarz, utalentowany amator, w każdym razie ktoś, kto doskonalił technikę, by złożyć hołd swojemu idolowi. - Idolowi? - Kuba. - Eve odwróciła się i ruszyła w stronę samochodu. - Kuba Rozpruwacz, - Kuba Rozpruwacz? - Peabody osłupiała. Przyspieszyła kroku, próbując dogonić przełożoną. - Taki jak ten z Londynu z czasów... sama nie wiem. - Koniec dziewiętnastego wieku. Whitechapel. Biedna dziel- nica z czasów wiktoriańskich, zamieszkana przez prostytutki. W ciągu jednego roku zabił pięć do ośmiu kobiet, może więcej. Działał na obszarze półtora kilometra kwadratowego. - Usia- dła za kierownicą. Peabody przyglądała jej się ze zdumieniem - No co? - oburzyła się Eve. - Nie mogę czasami czegoś wie- dzieć? - Nie o to mi chodzi, pani porucznik! Zna się pani na tylu różnych rzeczach, ale historia nigdy nie była pani konikiem. J. 0. Robb ]• Powtórka ... Ale morderstwa owszem, pomyślała Eve, zjeżdżając z kra- wężnika. Zawsze tak było. - Kiedy inne dziewczynki czytywały słodkie bajeczki o ma- łych puchatych kaczuszkach, ja interesowałam się Kubą i inny- mi seryjnymi mordercami. - Czytała pani o takich rzeczach jako dziecko? - Tak, bo co? - No cóż... - Peabody nie wiedziała, jak to ująć. Wiedziała, że Eve wychowała się w domu dziecka i w rodzinach zastęp- czych. - Czy dorośli, którzy się panią opiekowali, nie kontrolo- wali pani zainteresowań? Chodzi mi o to, że moi rodzice, choć byli bardzo tolerancyjni i nie wprowadzali zbyt wielu ograni- czeń, na coś takiego nigdy by się nie zgodzili. Wie pani, wtedy kształtuje się charakter, dzieci mają koszmary, lęki. Czuła potworny lęk na długo przedtem, zanim nauczyła się czytać. Co do koszmarów, Eve nie przypominała sobie czasów, kiedy ich nie miała. - Kiedy szukałam w Internecie informacji na temat Rozpru- wacza czy Johna Wayne'a Gac/ego, nie miałam czasu na szu- kanie kłopotów. I to było podstawowe kryterium. - Rozumiem. Zawsze pani wiedziała, że chce zostać poli- cjantką? Eve wiedziała, że nie chce być ofiarą. Potem pomyślała, że będzie bronić ofiar. W jej słowniku to oznaczało zawód poli- cjantki. - Mniej więcej. Rozpruwacz zostawiał policji wiadomości, ale nie od razu. Nie zaczynał tak jak ten. Nasz chce, żebyśmy od początku wiedzieli, kim jest. Chodzi mu o grę. - Chodzi mu o panią - zauważyła Peabody. Eve w odpowiedzi kiwnęła tylko głową. - Ostatnio było o mnie głośno. Pojawiałam się w mediach. Jeszcze wcześniej, latem, przy tej sprawie z wirusem, też było sporo szumu. Obserwował mnie, a teraz chce, żeby i wokół nie- go był szum. Tamten Kuba zdobył ogromne zainteresowanie publiczne. - Chce, żeby to pani się nim zajmowała, żeby mówiono o nim w mediach. Żeby całe miasto było nim zafascynowane. J. D. Robb j9 Powtórka -Tak uważam. - Będzie polował na inne licencjonowane kobiety w tej oko- licy. - Na to się zanosi. - Eve chwilę milczała, - W każdym razie chce, żebyśmy tak myśleli. Następnym rozmówcą była kuratorka, której biuro mieściło się w trzypokojowym apartamencie w południowej części East Village. Na ogromnym, zawalonym papierami biurku stała mi- ska z kolorowymi landrynkami. Opiekunka siedziała w sza- rym, nieco pogrubiającym kostiumie. Eve oceniła, że kobieta jest przed sześćdziesiątką. Jej twarz miała przyjemny wyraz, w przeciwieństwie do orzechowych oczu, w których widać by- ło przebiegłość. - Tressa Palank. - Wstała i wyciągnęła do Eve dłoń, po czym wskazała jej krzesło po drugiej stronie biurka. - Domyślam się, że chodzi o którąś z moich podopiecznych. Za dziesięć minut mam spotkanie. W czym mogę pomóc? Proszę mi opowiedzieć o Jacie Wooton. - Jacie? - Tressa uniosła brwi, a jej usta drgnęły w ledwo wi- docznym uśmiechu, jednak w oczach błysnęło przerażenie. - Nie wierzę, żeby sprawiała jakieś problemy. Jest zupełnie czy- sta. Robi wszystko, by jak najszybciej odzyskać licencję pierw- szej kategorii. - Jacie Wooton została zamordowana dziś nad ranem. Tressa przymknęła oczy i przez chwilę miarowo oddychała. - Wiedziałam, że to któraś z moich. - Otworzyła oczy, była znów skoncentrowana. - Domyśliłam się, gdy tylko usłyszałam w wiadomościach o morderstwie w chińskiej dzielnicy. Mia- łam przeczucie, jeśli pani rozumie, co mam na myśli. Jacie. - Złożyła dłonie na biurku i zaczęła się w nie wpatrywać. - Co się stało? - Nie wolno mi podawać szczegółów. Na razie mogę tylko powiedzieć, że została pchnięta nożem. ^ - Zmasakrowana. W wiadomościach podali, żę>'vAj$53l^i w chińskiej dzielnicy znaleziono zmasakrowane zwfbkś licCri* cjonowanej kobiety do towarzystwa. 13 Sif*0*8 ^7 _______^^y J. D. Robb »« Powtórtca,., Któryś z mundurowych, pomyślała Eve. Zapłacą za to, niech tylko się dowiem, skąd był przeciek! - Na tym etapie śledztwa nie mogę powiedzieć nic więcej. - Znam procedury. Robiłam to przez pięć lat. - Była pani w policji? - Pięć lat, głównie morderstwa na tle seksualnym, zanim zo- stałam kuratorem. Nie podobała mi się ulica, albo raczej to, co na niej widziałam. Tu mogę pomagać bez oglądania tego wszystkiego dzień w dzień. Praca wcale nie jest lekka, łatwa i przyjemna, ale jestem w tym dobra. Powiem pani wszystko, co wiem. Mam nadzieję, że pomogę. - Rozmawiałyście ostatnio o zamianie kategorii jej licencji? - Odmówiłam. Ma, to znaczy, miała jeszcze do odpracowa- nia rok. Po aresztowaniu i uzależnieniu to obowiązkowe. Od- wyk się udał, świetnie sobie poradziła, choć podejrzewam, że po prostu zastąpiła Push czymś innym. - Wódką. Znalazłam w jej mieszkaniu dwie butelki. - Cóż. To legalne, choć niezgodne z przepisami dotyczącymi zmiany kategorii licencji. Teraz to i tak bez znaczenia. Tressa potarła dłonią oczy i ciężko westchnęła. - Teraz to już bez znaczenia - powtórzyła. - Chodziło jej wy- łącznie o to, by jak najszybciej wrócić do centrum. Nienawidzi- ła pracy na ulicy, a jednocześnie nigdy poważnie nie myślała o zmianie profesji. - Nie wie pani, czy miała stałych klientów? - Nie. Dawniej miała ich całą listę, mężczyźni i kobiety z kla- są. Miała licencję na obie płci. Z tego, co wiem, nikt jej tu nie szukał. Sądzę, że powiedziałaby mi o tym, bo coś takiego po- prawiłoby jej samopoczucie. - A dostawca? - Nigdy nie zdradziła nazwiska, nawet mnie. Przysięgała, że nie kontaktowała się z nim, odkąd wyszła z więzienia. Wierzy- łam jej. - Czy pani zdaniem nie podała nazwiska, bo się bala? ¦'- Moim zdaniem, Jacie uważała, że to kwestia etyki, Przez pół życia była licencjonowaną kobietą do towarzystwa. Dobra prostytutka jest dyskretna, a prywatność klientów jest dla niej J.D.Robb 21 Powtórka.. X5' T1"'6 jak dIa ***&* W le*a™- W tym przy- padku było tak samo. PrzypUszczami że dostawca bX^Łi klientem, ale co do tego nie mam pewności J J ^TCZy^dCZaS °Statnich spotkań nie odniosła pani wrażenia SStofltoo się "**,ub ***boi- - «»5 -SS i^lSSUIJS*się doczekać ™ *-* - Jak często tu przychodziła? zu^ZSS T?"'t3kie Są WarUnki ™"Wenia- Ani ra- zu me opuściła spotkania. Regularnie poddawała sie barta room i testom. Nigdy nie utrudniała współprac^ PaJ Lmt «k to była zupełnie zwyczajna kobieta, może tylko^oTza gubiona. Nie przepadała za pracą na ulicy, przywykła do bar stawSt™ ? ała ° "*% *&**> narzekaJa na niskie stawki w swoje, kategorii. Nie prowadziła życia towarzyskiej bo wstydziła sie położenia, w jakim sieYnalazła Poz?L Tressa na chwilę zasłoniła dłonią usta w~J™? ^ jrf8"^ Staram s* P"»^ nad zdenerwo- SL1™ ^owae tego osobiście, ale nie zawsze mi 1 udaje. To jeden z powodów, dla których nie byłam zbyt dobra na ulicy. Lubiłam ją, chciałam jej pomóc. Nie mam pojfciatto mógł jej zrobić coś takiego. Ot, kolejny przypad W Tak na kogoś słabszego. W końcu to tylko prostato ^ Głos jej drżał, jakby za chwilę miał sie załatw tw chrząknęła i wzięła głęboki wdech ^ - Obie wiemy, że wielu ludzi nadal tak uważa. Przychodzą MekSPD°odŁPOnlŻOn 7k-» sponSeraS niektóre się poddają, mne jakoś sobie radzą, awansują i żm prawie jak księżniczki. Ale są i takie, które Sfiafe do Snsz" służbv "Z P-CCZny ZaWÓd GHn* Pogotowie p^cC^ służby zdrow.a i prostytutki. Niebezpieczne zawody z wyTcL E1 1 ve zatrzymała się w kostnicy. Wiedziała, że to ostatnia «szansa, by ofiara mogła opowiedzieć o tym, co się wyda- * rzyło. Choć Jacie Wooton pracowała w zawodzie, wymagąją- n cym kontaktu fizycznego, nie miała przyjaciół ani wrogów, I współpracowników ani rodziny, i zdawała się być kobietą sa- I motną. Ciało było jej największym majątkiem. Używała go, by _ zarobić na lepsze życie. =, Eve postanowiła sprawdzić, co też to ciało miało do powie- s- dzenia o swoim kacie. I.' Przystanęła w połowie korytarza w domu umarłych. - Znajdź jakieś krzesło - zwróciła się do Peabody. - Skontak- tuj się z chłopakami z labo i pogoń ich. Błagaj, strasz, płacz, rób, co chcesz, byle tylko zabrali się do badań nad papeterią. - Dam sobie radę. Wchodzę. Tym razem nic mi nie będzie. Eve zauważyła, że Peabodyjest bardzo blada. Cóż, napatrzy- ,g ła się dziś na krew i zmasakrowane zwłoki w zaułku. Eve była j przekonana, że Peabody tym razem by wytrzymała, ale za jaką p/ cenę! Tej ceny nie musiała płacić. Nie tu i nie teraz. ji - Nie twierdzę, że nie dasz rady. Mówię tylko, że pilnie po- IL trzebuję danych na temat papeterii. Skoro zabójca zostawia m nam ślad, należy z tego skorzystać. Znajdź krzesło i bierz się do m roboty. f Nie czekając, aż Peabody zacznie się targować, Eve pomasze- rowała korytarzem w stronę podwójnych szklanych drzwi, za f którymi spoczywało ciało. Liczyła, że sprawą zajmie się Morris, główny koroner, i nie I zawiodła się. Pracował sam, jak zazwyczaj. Miał na sobie prze- I zroczysty kombinezon ochronny, pod którym widać było jego Wękitną bluzę i obcisłe spodnie. Długie włosy związał w kucyk i schował pod kapturem, by przypadkiem nie zanieczyścić zwłok. Na szyi miał srebrny medalion z ciemnoczerwonym J.O. Bobb 23 Powtórka... kamieniem. Jego ręce były umazane krwią, a ładna, nieco eg- zotyczna rwarz zastygła niczym kamień. Zwykle pracując słuchał muzyki, dziś w sali panowała cisza, którą zakłócał jedynie szum maszyn i nieprzyjemny świst skal- pela. - Co jakiś czas trafia się coś, co przekracza granice - powie- dział, nie podnosząc wzroku. - Granice człowieczeństwa, Dal- las, oboje wiemy, że człowiek ma niesamowitą zdolność zada- wania cierpienia przedstawicielom własnego gatunku, praw- da? A jednak czasami zdarzają się przypadki, które przerastają naszą wyobraźnię. - Zmarła na skutek poderżnięcia gardła. - Odrobina litości. - Podniósł ze zrozumieniem głowę. Jego ukryte za goglami oczy nie uśmiechały się jak zwykle. Nie było w nich znajomego błysku zafascynowania pracą. - Nie czuła tego, co potem z nią robił. Nie miała świadomości. Spokojnie odeszła, zanim zaczęła się rzeź. - Więc to była rzez? - A jak inaczej byś to nazwała? - Rzucił skalpel na metalową tacę i zakrwawioną dłonią wskazał zmasakrowane zwłoki. - Jak, do cholery, byś to nazwała? - Brak mi słów. Nie wiem, czy w ogóle są takie słowa. Wstrętne, to mało powiedziane. Złe, nie, też nie oddaje istoty. Morris, nie filozofujmy. To jej nie pomoże. Powiedz, czy on znał się na tym, czy to tylko przypadek? Oddychał zbyt szybko. Próbując się uspokoić, Morris zdjął gogle, kaptur, po czym podszedł do umywalki, by zmyć z dłoni krew i preparat zabezpieczający. - Znał się. Cięcia są bardzo precyzyjne. Żadnego wahania ani niepotrzebnych ruchów. - Otworzył lodówkę i wyjął dwie butelki wody. Jedną rzuci! Eve, z drugiej napił się sam. - Nasz zabójca wie, jak się zabrać do takiej kolorowanki. - Słucham? - Dallas, twoje trudne dzieciństwo wciąż mnie fascynuje. Mu- szę na chwilę usiąść. - Opadł na krzesło i zaczął masować czoło. - Tym razem mnie rozwaliło. Najgorsze, że nie przewidzisz, kie- dy to się może stać. Po tym wszystkim, co tu na co dzień widuję, I- D. Robb gil Powtórka... I czterdziestojednoletnia kobieta z amatorskim pedicurem I i sztywnym paluchem lewej stopy zupełnie mnie rozbita. ¦ Eve nie wiedziała, jak się zachować, kiedy Morris wpadał w w taki nastrój. Słuchając głosu instynktu, usiadła obok niego S. na krześle i napiła się wody. Zauważyła, że nie wyłączył rekor- m dera. Cóż, jeśli będzie chciał, to później wymaże tę rozmowę. ^ - Morris, powinieneś wziąć urlop. L - Już to gdzieś słyszałem. - Uśmiechnął się słabo. - Właści- |v wie to jutro rano miałem wyjechać na dwa tygodnie na Arubę. S, Wiesz, słońce, morze, nagie kobiety, w dodatku żywe, ogrom- ie ne ilości alkoholu pitego z łupin kokosa. | - Jedź. I Pokręcił głową. s - Przełożyłem. Chcę doprowadzić tę sprawę do końca. - i; Spojrzał na Eve. - Niektórych przypadków trzeba dopilnować łj osobiście. Kiedy zobaczyłem, co jej zrobił, wiedziałem, że nie i wysiedziałbym spokojnie na plaży. - Mogłabym powiedzieć, że masz tu świetną ekipę. Twoi wspótpracownicy zajęliby się nią równie troskliwie, jak ty. _ I wszystkimi, których tu przywiozą przez kilka najbliższych dni. - Upiła łyk wody, cały czas patrząc na nagie ciało Jacie Wo- oton, leżące na stole w zimnym laboratorium. - Mogłabym obiecywać, że znajdę tego sukinsyna i dopilnuję, żeby zapłaci! za to, co zrobił. Wiesz, że byłaby to szczera prawda. Ale sama też bym nie pojechała. - Oparta głowę o ścianę. - Nigdzie bym nie pojechała. Morris przyglądał się jej - siedziała z wyrzuconymi przed sie- bie nogami i głową opartą o ścianę. Tuż przed nimi leżały zma- sakrowane zwłoki Jacie Wooton. Po chwili panujące między nimi milczenie stato się zupełnie znośne. - Do cholery, Dallas, co z nami jest nie tak? - Nie mam pojęcia. Zamknął na chwilę oczy. Czuł, że powoli zaczyna się uspo- kajać. - Kochamy trupy. - Kiedy parsknęła, uśmiechnął się szeroko, nie otwierając oczu. - Nie miałem na myśli tego chorego posu- I. D. Robb •¦ Powtórka „. - A więc to sprawa osobista. - Można powiedzieć, że wręcz intymna. - Postaram się jak najszybciej przesłać ci wyniki badań. Chcę zrobić jeszcze kilka testów. Może uda mi się ustalić coś na te- mat narzędzia. - Świetnie. Morris, nie przejmuj się tak. - Och, nie przejmuję się - powiedział, kiedy ruszyła w stro- nę drzwi. - Dallas, dzięki. Spojrzała na niego. - Nie ma sprawy. Na korytarzu kiwnęła na Peabody. - Mów wszystko, co powinnam wiedzieć. - Chłopcy z labo, postraszeni przez pani ofiarną podwładną, ustalili, że kopertę i kartkę wykonano z papieru bardzo dobrej jakości. Nigdy nie był przetwarzany, co nie tylko wstrząsa mo- ją duszą wolnoerowca, ale też oznacza, że został wyproduko- wany i zakupiony poza granicami Stanów Zjednoczonych i podległych terytoriów. U nas obowiązuje prawo. Eve uniosła brwi. - Myślałam, że wolnoerowcy nie wierzą w prawo narzucone społeczeństwu przez rządy- powiedziała, kiedy wyszły na roz- grzaną słońcem ulicę. - Wierzymy, kiedy sprzyjają naszym celom. ~ Peabody wsia- dła do samochodu. -Angielski. Papier wyprodukowano w An- glii i można go kupić tylko w kilku sklepach w Europie. - Nie do zdobycia w Nowym Jorku? - Nie, pani porucznik. Mówiąc prawdę, trudno go zamówić czy kupić przez Internet, bo w naszym kraju nieprzetworzony papier znajduje się na liście towarów zakazanych. - Mhm. - Mózg Eve pracował na szybszych obrotach, a jej myśli były o krok dalej, ale ponieważ Peabody przygotowywa- ła się do egzaminu, uznała, że warto ją trochę pomęczyć. - W jaki sposób trafił z Europy do zaułka w chińskiej dzielnicy? - Cóż, ludzie przemycają do Stanów różne zakazane towary. Korzystają z czarnego rynku. Podróżując z obcym paszportem, można wwieźć do kraju pewną ilość osobistych rzeczy, nie za- wsze dozwolonych. Poza tym są dyplomaci i tym podobni I. D. Robb os Powtórka... i osobnicy. Jak by nie było, trzeba za to zapłacić, a cena jest sło- |lia. Na przykład ten papier chodzi po dwadzieścia eurodolarów t sztukę. Za jedną kartkę. Koperta kosztuje dwanaście. S - Powiedzieli ci to chłopcy ?, labo? - Nie, pani porucznik. Sprawdziłam, kiedy tu na panią cze- "kałam. - Dobra robota. Masz punkty sprzedaży? - Wszystkie znane. Papier tego typu produkuje się w Wiel kiej Brytanii, oficjalnie handluje nim szesnaście sklepów i dwie hurtownie. Dwa sklepy w Londynie. - Doprawdy? - Pomyślałam, że skoro naśladuje Kubę Rozpruwacza, trop londyński będzie najlepszy. - Od tego zaczniemy. Sprawdzimy wszystkie punkty, ale Londyn jest najważniejszy. Postaraj się zdobyć listę osób, które nabyły ten papier. - Tak jest, pani porucznik. A co do dzisiejszego ranka, wiem, że nawaliłam. - Peabody - przerwała jej Eve. - Czyja mówię, że nawaliłaś? - Nie, ale... - Czy odkąd trafiłaś pod moją komendę kiedykolwiek zda- rzyło się, żebym nie zwróciła ci uwagi, że nie wykonałaś moich poleceń w stopniu zadowalającym, nie poradziłaś sobie z zada- niem, albo po prostu coś schrzaniłaś? - No cóż, nie, pani porucznik. - Peabody wydęła policzki i głośno wypuściła powietrze. W sumie to nie. - W takim razie daj sobie spokój i zdobądź dla mnie tę listę. W centrali detektywi zasypali ją gradem pytań, plotek i spe- kulacji na temat zabójstwa Jacie Wooton. Skoro policjanci roz- mawiali o sprawie, to znaczy, że opinia publiczna aż huczy. Eve szybko przemknęła do swojego biura i od razu zamówi- ła w autokucharzu kawę. Następnie podeszła do łącza, by sprawdzić wiadomości i nie odebrane połączenia. Przestała li- czyć wiadomości od dziennikarzy, kiedy doszła do dwudzie- stu. Sześć z nich zostawiła Nadine Furst z Kanału 75. Z kubkiem kawy w dłoni Eve usiadła za biurkiem. Przez J. D. Robb 29 Powlćfka,., chwilę bębniła palcami w blat. Cóż, wcześniej czy później bę- dzie musiała porozmawiać z mediami. Im później, tym lepiej. W zasadzie dla niej najlepszym termi- nem byłoby przyszłe milenium, lecz nie uniknie tego, musi zło- żyć oświadczenie. Będzie krótkie i rzeczowe, postanowiła. Ab- solutnie żadnych wywiadów i spotkań w studio. Jemu właśnie o to chodziło. Chciał, żeby pojawiała się w me- diach, żeby o nim mówiła w najlepszym czasie antenowym i na łamach prasy. Chciał być sławny. Wielu z nich na tym zależało. Właściwie większości chodziło o sławę. Ten jednak pragnął wzbudzać sensację. Marzył o tym, by media krzyczały: „Współczesny Kuba Rozpruwacz szlachtu- je Nowy Jork". O tak, to zupełnie w jego stylu. Głośno, mocno, wyraźnie. Kuba Rozpruwacz, pomyślała Eve, zwracając się w stronę komputera, by sporządzić raport. Dziadek dzisiejszych seryjnych morderców. t Nigdy nie udało się go ująć ani zidentyfikować. Od prawie dwustu lat pozostaje bohaterem różnorakich ba- dań, opowieści, legend, spekulacji. Wzbudza fascynację i obrzydzenie. I strach. W tamtych czasach media wywołały w społeczeństwie praw- dziwą panikę, ale i zainteresowanie jego osobą. Współczesny naśladowca liczy, że uniknie rozpoznania. Chodzi mu o wywołanie strachu i wzbudzenie fascynacji, chce się zmie rzyć z policją. Pewnie dokładnie zapoznał się z działalnością swo- jego poprzednika. Możliwe, że zanim popełnił pierwszą zbrod- nię, przez jakiś czas studiował medycynę, formalnie lub nie. Gu- stowna papeteria, jako symbol zamożności i dobrego smaku. Niektórzy podejrzani w sprawie Rozpruwacza należeli do wyższych sfer, rozmyślała Eve. Zamieszana była nawet rodzina królewska. Obywatele ponad prawem. Ci ludzie uważali, że stoją ponad prawem. Według niektórych teorii Kuba Rozpruwacz był Amerykani- nem przebywającym w Londynie. Eve zawsze uważała, że to fałszywy trop, ale czy to możliwe, żeby ten zabójca był Brytyj- czykiem przebywającym w Stanach? J D. Babb ,n Powtórka... ŁA może to -jak to się nazywa? - anglofil? Ktoś, kto podziwia izystko, co brytyjskie. Czy tam był? Czy przechadzał się kzkami Whitechapel? Rozmyśla! o rym? Wyobrażał sobie Ciebie w roli Rozpruwacza? H Zaczęła pisać raport, ale zaraz przerwała. Zadzwoniła do Tbłura doktor Miry i umówiła się na spotkanie. Doktor Charlotte Mira miała na sobie elegancki kostium w ko- lorze lodowatego błękitu, który ozdobiła trzema długimi, cien- iJmi złotymi łańcuszkami. Ładną twarz okalały miękkie kaszta- nowe włosy, rozjaśnione kilkoma delikatnymi pasemkami. Coś nowego, zauważyła Eve, zastanawiając się, czy powinna to ja- koś skomentować, czy raczej udać, że niczego nie zauważyła. Nigdy nie była pewna, jak się poruszać w kobiecych tema- fech. - Doceniam, że znalazłaś dla mnie czas - zaczęła. - Zastanawiałam się, czy spróbujesz się dziś ze mną skontak- tować. - Mira wskazała dłonią krzesło. - Wszyscy o tym mó- wią. To wyjątkowo makabryczna sprawa. - Im bardziej makabryczna, tym więcej gadania. - Tak, masz rację. - Mira dobrze znała Eve i wiedziała, że od rana nie miała w ustach nic oprócz kawy, więc nie pytając jej o zdanie zamówiła w autokucharzu herbatę. - Nie wiem, ile i tego, co słyszałam, jest zgodne z prawdą. - Właśnie piszę raport. Wiem, że jest za wcześnie, żeby pro- lić cię o sporządzenie profilu, ale tym razem nie mogę czekać. Jeśli moje podejrzenia są słuszne, to on dopiero zaczyna. Jacie Wooron nie była jego celem. Nie chodziło akurat o nią. Nie są- dzę, Żeby ją znał, ani ona jego. - Uważasz, że to był przypadek? - Niezupełnie. Chodziło mu o konkretny typ. Licencjonowa- na kobieta do towarzystwa. Dziwka. Uliczna prostytutka z biednej dzielnicy. Miał ściśle określone wymagania. Wooton nie żyje, bo go spotkała. Nic poza tym. Opowiem ci o wszyst- kim, co wiem, a raport doślę później, jak uzupełnię do końca. Chcę, to znaczy, muszę - poprawiła się - muszę wiedzieć, czy zmierzam w dobrym kierunku. JD.Robb jj Powtórka... - Mów, co wiesz. - Mira podała jej delikatną porcelanową fi- liżankę i usiadła. Eve zaczęła od ofiary. Opisała stan, w jakim znaleziono ciało Jacie Wooton. Wspomniała o liście, dotychczasowym przebie- gu śledztwa i wstępnych wynikach badań Morrisa. - Rozpruwacz - szepnęła Mira. ~ Kuba Rozpruwacz. - Słyszałaś o n