1547

Szczegóły
Tytuł 1547
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1547 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1547 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1547 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ryszard Kapu�Ci�ski Szachinszach "Czytelnik Warszawa 1997 Karty, Twarze, pola kwiat�w Wszystko jest w stanie takiego ba�aganu, jakby przed chwil� policja zako�czy�a gwa�town� i nerwow� rewizj�. Wsz�dzie le�� rozrzucone gazety, sterty gazet miejscowych i zagranicznych; dodatki nadzwyczajne, rzucaj�ce si� w oczy wielkie tytu�y ODLECIA� i du�e fotografie szczup�ej poci�g�ej twarzy, na kt�rej wida� skupiony wysi�ek, aby nie okaza� ni nerw�w, ni kl�ski, twa- rzy o rysach tak uporz�dkowanych, �e w�a�ciwie nie wyra- �a ju� nic. A obok egzemplarze innych dodatk�w nad- zwyczajnych, z p�niejsz� dat�, kt�re oznajmiaj� z gor�czk� i triumfem, �e WR�CI� i poni�ej, wype�niaj�ce ca�� stronic�, zdj�cie patriarchalnej twarzy, surowej i zamkni�tej, bez �adnej ch�ci wypowiedze- nia czegokolwiek. (A pomi�dzy tym odlotem i powrotem jakie emocje, ja- kie� wysokie temperatury, ile gniewu i grozy, ile po�ar�w!) Na ka�dym kroku - na pod�odze, na krzes�ach, na sto- liku, na biurku - rozsypane kartki, �wistki, notatki zapisa- ne w po�piechu i tak bez�adnie, �e sam musz� teraz zasta- nawia� si�, sk�d wynotowa�em zdanie - b�dzie was zwo- dzi� i obiecywa�, ale nie dajcie si� oszuka� - (kto to powie- dzia�? Kiedy i do kogo?) Albo czerwonym o��wkiem na ca�ej kartce: Koniecznie zadzwoni� 64-12-18 (a tyle ju� czasu min�o, �e nie mog� przypomnie� sobie, czyj to telefon i dlaczego by� wtedy tak wa�ny). Listy nie doko�czone i nie wys�ane. Stary! D�ugo by m�wi� o tym, co tu widzia�em i prze�y�em. Trudno mi jednak uporz�dkowa� wra�enie, kt�re Najwi�kszy nieporz�dek panuje na du�ym, okr�g�ym stole: fotografie r�nych format�w, kasety magnetofono- we, ta�my amatorskie 8 mm, biuletyny, fotokopie ulotek- wszystko spi�trzone, pomieszane jak na pchlim targu, bez �adu i sk�adu. A jeszcze plakaty i albumy, p�yty i ksi��- ki zbierane, podarowane przez ludzi, ca�a dokumentacja czasu, kt�ry dopiero co min��, ale kt�ry mo�na jeszcze us�y- sze� i zobaczy�, bo zosta� tu utrwalony - na filmie: p�yn�- ce, wzburzone rzeki ludzi, kasety: szloch muezin�w, krzyki komend, rozmowy, monologi, na zdj�ciach: twarze w sta- nie uniesienia, w ekstazie. Teraz na my�l, �e powinienem zabra� si� do robienia po- rz�dk�w (bo zbli�a si� dzie� mojego wyjazdu), ogarnia mnie niech�� i bezgraniczne zm�czenie. Szczerze m�wi�c, ilekro� mieszkam w hotelu - co zdarza mi si� cz�sto - lubi�, �eby w pokoju panowa� ba�agan, poniewa� stwarza on wra�enie jakiego� �ycia, jest namiastk� intymno�ci i ciep�a, jest dowo- dem (co prawda z�udnym, ale jednak), �e tak obce i nieprzy- tulne miejsce, jakim jest z natury ka�dy pok�j w hotelu, zo- sta�o cho�by cz�ciowo pokonane i oswojone. W pokoju pedantycznie wysprz�tanym czuj� si� dr�two i samotnie, uwieraj� mnie wszystkie linie proste, kanty mebli, p�aszczyz- ny �cian, razi ca�a ta oboj�tna i sztywna geometria, ca�e to mozolne i skrupulatne uszykowanie, kt�re istnieje jakby samo dla siebie, bez �ladu naszej obecno�ci. Na szcz�cie ju� po kilku godzinach pobytu, pod wp�ywem moich dzia�a� (zreszt� nie�wiadomych, wynikaj�cych z po�piechu lub leni- stwa), ca�y zastany porz�dek rozsypuje si� i przepada, wszy- stkie rzeczy nabieraj� �ycia, zaczynaj� przenosi� si� z miej- sca na miejsce, wchodzi� w coraz to nowe uk�ady i zwi�zki, robi si� ciasno i barokowo, a tym samym bardziej �yczliwie i swojsko. Mo�na odetchn�� i rozlu�ni� si� wewn�trznie. Na razie jednak nie mog� zebra� tyle si�, aby co� w tym pokoju ruszy�, wi�c schodz� na d�, gdzie w pustym, ponu- rym hallu czterej m�odzi ludzie pij� herbat� i graj� w karty. Oddaj� si� jakiej� zawi�ej grze, kt�rej regu� nigdy nie mog� poj��. Nie jest to bryd� ani poker, ani oczko, ani zychlik. Graj� dwoma taliami jednocze�nie, milcz�, w pewnej chwili jeden z min� zadowolon� zabiera wszystkie karty. Po chwili losuj�, rozk�adaj� na stoliku dziesi�tki kart, zastanawiaj� si�, co� obliczaj�, w czasie liczenia wybuchaj� spory. Ci czterej ludzie (obs�uga recepcji) �yj� ze mnie, ja ich utrzymuj�, poniewa� w tych dniach jestem jedynym miesz- ka�cem hotelu. Poza nimi utrzymuj� te� sprz�taczki, ku- charzy, kelner�w, praczy, str��w i ogrodnika, a my�l�, �e r�wnie� par� innych os�b i ich rodziny. Nie chc� powie- dzie�, �e gdybym zwleka� z op�at� ci ludzie pomarliby z g�o- du, ale na wszelki wypadek staram si� w por� regulowa� mo- je rachunki. Jeszcze kilka miesi�cy temu zdobycie pokoju by�o w tym mie�cie wyczynem, szcz�liwym losem wygra- nym na loterii. Mimo wielkiej liczby hoteli ruch by� taki, �e przyjezdni musieli wynajmowa� ��ka w prywatnych szpi- talach, byle znale�� jakie� schronienie. Ale teraz sko�czy�y si� interesy, sko�czy�y si� �atwe pieni�dze i osza�amiaj�ce transakcje, miejscowi businessmeni pochowali przebieg�e g�owy, a zagraniczni partnerzy wyjechali w pop�ochu rzu- caj�c wszystko. Nagle zamar�a turystyka, usta� wszelki ruch mi�dzynarodowy. Cz�� hoteli zosta�a spalona, inne s� zamkni�te albo stoj� puste, w jednym partyzanci urz�dzili swoj� kwater�. Miasto zaj�te jest dzisiaj sob�, nie potrzebu- je obcych, nie potrzebuje �wiata. Karciarze przerywaj� gr�, chc� mnie pocz�stowa� herba- t�. Tutaj pij� tylko herbat� albo jogurt, nie pij� kawy ani nic z alkoholu. Za picie alkoholu mo�na dosta� czterdzie�ci bat�w, nawet sze��dziesi�t, a je�eli kar� wymierza krzepki osi�ek (zwykle tacy najch�tniej bior� si� do bata), zrobi nam na plecach niez�� jatk�. Wi�c siorbiemy gor�c� herbat� pa- trz�c w drugi koniec hallu, gdzie pod oknem stoi telewizor. Na ekranie telewizora pojawia si� twarz Chomeiniego. Chomeini przemawia siedz�c na prostym, drewnianym fotelu stoj�cym na zbitym z desek podwy�szeniu, gdzie� na jednym z plac�w ubogiej (s�dz�c po niskiej jako�ci zabudo- wa�) dzielnicy Qom. Qom to miasto ma�e, szare, p�askie, bez wdzi�ku, po�o�one o sto pi��dziesi�t kilometr�w na po- �udnie od Teheranu, na ziemi pustynnej, m�cz�cej, piekiel- nie upalnej. Zdawa�oby si�, �e w tym morderczym klimacie nic nie powinno sprzyja� refleksji i kontemplacji, a jednak Qom jest miastem religijnej �arliwo�ci, zaciek�ej ortodoksji, mistyki i wojuj�cej wiary. W tej mie�cinie znajduje si� pi��- set meczet�w i najwi�ksze seminaria duchowne, tu prowa- dz� spory znawcy Koranu i stra�nicy tradycji, tu obraduj� s�dziwi ajatollachowie, st�d Chomeini rz�dzi krajem. Nig- dy nie opuszcza Qom, nie je�dzi do stolicy, w og�le nigdzie nie je�dzi, niczego nie zwiedza, nikomu nie sk�ada wizyt. Dawniej mieszka� tu z �on� i pi�ciorgiem dzieci, w ma�ym domku przy ciasnej, zakurzonej i dusznej uliczce, �rodkiem nie brukowanej jezdni przep�ywa� rynsztok. Teraz przeni�s� si� w pobli�e, do domu swojej c�rki, kt�ry ma balkon wy- chodz�cy na ulic�, z tego balkonu Chomeini pokazuje si� ludziom, je�eli zbior� si� t�umnie (najcz�ciej s� to gorliwi pielgrzymi odwiedzaj�cy meczety �wi�tego miasta i przede wszystkim gr�b Nieskalanej Fatimy, siostry �smego ima- ma Rezy, niedost�pny dla innowierc�w). Chomeini �yje jak asceta, �ywi si� ry�em, jogurtem i owocami i mieszka w jed- nym pokoju, o go�ych �cianach, bez mebli. Jest tam tylko pos�anie na pod�odze i stos ksi��ek. W tym pokoju Chomei- ni r�wnie� przyjmuje (nawet najbardziej oficjalne delegacje zagraniczne), siedz�c na kocu roz�o�onym na pod�odze, oparty plecami o �cian�. Przez okno ma widok na kopu�y meczet�w i rozleg�y dziedziniec medresy - zamkni�ty �wiat turkusowej mozaiki, b��kitnozielonych minaret�w, ch�odu i cienia. Potok go�ci i interesant�w p�ynie przez ca�y dzie�. Je�eli nast�puje przerwa, Chomeini udaje si� na modlitw� lub pozostaje u siebie, �eby po�wi�ci� czas rozmy�laniom albo po prostu - co jest naturalne u starca osiemdziesi�cio- letniego - uci�� drzemk�. Cz�owiekiem, kt�ry ma sta�y do- st�p do jego pokoju, jest m�odszy syn - Ahmed, duchowny tak samo jak ojciec. Drugi syn, pierworodny, nadzieja �y- cia, zgin�� w tajemniczych okoliczno�ciach, m�wi�, �e pod- st�pnie zg�adzony przez policj� szacha. Kamera pokazuje plac wype�niony po brzegi, g�owa przy g�owie. Pokazuje twarze zaciekawione i powa�ne. W jednym miejscu na uboczu, oddzielone od m�czyzn wyra�nie za- znaczon� przestrzeni�, stoj� owini�te czadorami kobiety. Nie ma s�o�ca, jest szaro, barwa t�umu jest ciemna, a tam gdzie stoj� kobiety - czarna. Chomeini ubrany, jak zawsze, w ciemne obszerne szaty, czarny turban na g�owie. Ma nie- ruchom�, blad� twarz i siw� brod�. Kiedy m�wi, jego r�ce spoczywaj� na oparciu fotela, nie gestykuluj�. Nie sk�ania g�owy ani cia�a, siedzi sztywno. Czasem tylko marszczy wy- sokie czo�o i unosi brwi, poza tym �aden mi�sie� nie poru- sza si� w tej twarzy bardzo zdecydowanej, niez�omnej twa- rzy cz�owieka wielkiego uporu, stanowczej i nieub�aganej woli, kt�ra nie zna odwrotu i nawet - by� mo�e - waha�. W tej twarzy, jakby uformowanej raz na zawsze, niezmien- nej, nie poddaj�cej si� �adnym emocjom ani nastrojom, nie wyra�aj�cej nic poza stanem napi�tej uwagi i wewn�trznego skupienia, tylko oczy s� ci�gle ruchliwe, ich �ywe, penetru- j�ce spojrzenie przesuwa si� po k�dzierzawym morzu g��w, mierzy g��boko�� placu, odleg�o�� jego brzeg�w i dalej pro- wadzi swoj� drobiazgow� lustracj�, jakby w natarczywym poszukiwaniu kogo� konkretnego. S�ysz� jego g�os mono- tonny, o sp�aszczonej, jednostajnej barwie, o r�wnym, po- wolnym rytmie, mocny, ale bez wzlot�w, bez temperamen- tu, bez blasku. O czym on m�wi? pytam karciarzy, kiedy Chomeini na chwil� przerywa i zastanawia si� nad nast�pnym zda- niem. On m�wi, �e musimy zachowa� godno��, odpowiada je- den z nich. Operator przesuwa teraz kamer� na dachy okolicznych dom�w, gdzie stoj� m�odzi ludzie z automatami, ich g�owy s� owini�te w kraciaste chustki. A teraz co m�wi? pytam znowu, bo nie rozumiem j�zyka farsi, w kt�rym przemawia ajatollach. On m�wi, odpowiada jeden, �e w naszym kraju nie mo�e by� miejsca dla obcych wp�yw�w. Chomeini przemawia dalej, wszyscy s�uchaj� tego z uwa- g�, wida� na ekranie, jak kto� ucisza st�oczon� wok� pod- wy�szenia dzieciarni�. Co m�wi? pytam znowu po chwili. M�wi, �e nikt nie b�dzie rz�dzi� w naszym domu ani nic nam narzuca�, i m�wi - b�d�cie sobie bra�mi, b�d�cie jed- no�ci�. Tyle mog� mi powiedzie�, pos�uguj�c si� niesk�adnym i �amanym angielskim. Wszyscy, kt�rzy ucz� si� angielskie- go, powinni wiedzie�, �e tym j�zykiem coraz trudniej po- rozumie� si� na �wiecie. Podobnie coraz trudniej porozu- mie� si� po francusku i w og�le w jakiejkolwiek mowie, kt�ra pochodzi z Europy. Kiedy� Europa panowa�a nad �wiatem, wysy�aj�c na wszystkie kontynenty swoich kup- c�w, �o�nierzy, misjonarzy i urz�dnik�w, narzucaj�c innym swoje interesy i kultur� (t� ostatni� w problematycznym wydaniu). Nawet w najbardziej odleg�ym zak�tku ziemi znajomo�� j�zyka europejskiego nale�a�a w�wczas do dob- rego tonu, �wiadczy�a o starannym wychowaniu, a cz�- sto by�a �yciow� konieczno�ci�, podstaw� awansu i kariery czy cho�by warunkiem, aby uwa�ali nas za cz�owieka. Tych j�zyk�w uczono w afryka�skich szko�ach, przemawiano nimi w egzotycznych parlamentach, u�ywano ich w handlu i w instytucjach, w azjatyckich s�dach i w arabskich kawiar- niach. Europejczyk m�g� podr�owa� po ca�ym �wiecie i czu� si� jak u siebie w domu, wsz�dzie m�g� wypowiada� swoje zdanie i rozumie�, co do niego m�wi�. Dzisiaj �wiat jest inny, na kuli ziemskiej rozkwit�y setki patriotyzm�w, ka�dy nar�d wola�by, by jego kraj by� tylko jego w�asno�ci� urz�dzon� wedle rodzimej tradycji. Ka�dy nar�d ma teraz rozwini�te ambicje, ka�dy jest (a przynajmniej chce by�) wolny i niezale�ny, ceni sobie w�asne warto�ci i domaga si� dla nich szacunku. Mo�na zauwa�y�, jak na tym punkcie wszyscy stali si� czuli i wra�liwi. Nawet ma�e i s�abe narody (one zreszt� szczeg�lnie) nie znosz�, aby je poucza�, i burz� si� przeciw tym, kt�rzy chcieliby nad nimi panowa� i na- rzuca� im swoje warto�ci (cz�sto naprawd� w�tpliwe). Lu- dzie mog� podziwia� czyj�� si��, ale wol� robi� to na odle- g�o�� i nie chc�, �eby by�a na nich wypr�bowana. Ka�da si�a ma swoj� dynamik�, swoj� tendencj� w�adcz� i ekspansyw- n�, swoj� toporn� natr�tno�� i obsesyjn� wprost potrzeb� rzucania s�abych na �opatki. W tym przejawia si� prawo si�y, wszyscy o tym wiedz�. Ale co mo�e zrobi� s�abszy? Mo�e tylko odgrodzi� si�. W naszym zat�oczonym i narzucaj�- cym si� �wiecie, �eby si� obroni�, �eby utrzyma� si� na po- wierzchni, s�abszy musi si� wyodr�bni�, stan�� na boku. Ludzie boj� si�, �e zostan� wch�oni�ci, �e zostan� odarci, �e ujednolic� im krok, twarze, spojrzenia i mow�, �e naucz� ich jednakowo my�le� i reagowa�, ka�� przelewa� krew w obcej sprawie i wreszcie ostatecznie ich unicestwi�. St�d ich niezgoda i bunt, ich walka o istnienie w�asne, a wi�c tak�e o w�asny j�zyk. W Syrii zamkn�li gazet� francusk�, w Wiet- namie angielsk�, a teraz w Iranie i francusk�, i angielsk�. W radio i telewizji u�ywaj� ju� tylko swojego j�zyka - farsi. Na konferencjach prasowych - tak samo. P�jdzie do aresz- tu ten, kto nie potrafi przeczyta� w Teheranie napisu na skle- pie z konfekcj� damsk�: Do tego sklepu wst�p dla m�czyzn wzbroniony pod kar� aresztu. Zginie ten, kto nie potrafi przeczyta� napisu pod Isfahanem: Wst�p wzbroniony. Miny! Kiedy� wozi�em po �wiecie ma�e, kieszonkowe radio i s�u- chaj�c lokalnych stacji, wszystko jedno na kt�rym konty- nencie, mog�em wiedzie�, co dzieje si� na naszym globie. Teraz to radio, tak dawniej po�yteczne, nie s�u�y mi do ni- czego. Kiedy przesuwam ga�k�, z g�o�nika odzywa si� dzie- si�� kolejnych radiostacji, m�wi�cych w dziesi�ciu r�nych j�zykach, z kt�rych nie rozumiem ani s�owa. Tysi�c kilo- metr�w dalej i odzywa si� dziesi�� nowych radiostacji, tak samo niezrozumia�ych. Mo�e m�wi�, �e pieni�dze, kt�re mam w kieszeni, s� od dzisiaj niewa�ne? Mo�e m�wi�, �e wybuch�a wielka wojna? Podobnie jest z telewizj�. Na ca�ym �wiecie, o ka�dej godzinie, na milionach ekra- n�w widzimy niesko�czon� liczb� ludzi, kt�rzy co� do nas m�wi�, o czym� przekonuj�, robi� gesty i miny, zapalaj� si�, u�miechaj�, kiwaj� g�owami, pokazuj� palcem, a my nie wiemy, o co chodzi, czego od nas chc�, do czego wzy- waj�. Jakby to byli przybysze z odleg�ej planety, jaka� wiel- ka armia reklamowych naganiaczy z Wenus czy z Marsa, a przecie� to nasi pobratymcy, cz�stka naszego rodzaju, te same ko�ci, ta sama krew, te� poruszaj� ustami, te� s�ycha� g�os, a nie mo�emy zrozumie� si� ani na jot�. W jakim j�zy- ku b�dzie si� toczy� uniwersalny dialog ludzko�ci? Kilkaset j�zyk�w walczy o uznanie i awans, podnosz� si� bariery j�- zykowe, wzrasta niezrozumia�o�� i g�uchota. Po kr�tkiej przerwie (w przerwie pokazuj� pola kwiat�w, bardzo tutaj lubi� kwiaty, grobowce ich najwi�kszych poe- t�w stoj� w barwnych i bujnych ogrodach) wida� na ekra- nie fotografi� m�odego cz�owieka. Rozlega si� g�os spikera. Co on m�wi? pytam moich karciarzy. On m�wi imi� i nazwisko tego cz�owieka. I m�wi, kim on by�. Potem fotografia nast�pna i nast�pna. S� tu zdj�cia z le- gitymacji studenckich, zdj�cia w ramkach, zdj�cia z auto- mat�w, zdj�cia na tle odleg�ych ruin, jedno zdj�cie rodzinne ze strza�k� w stron� ledwie widocznej dziewczyny, �eby za- znaczy�, o kogo chodzi. Ka�d� fotografi� ogl�damy przez kilka chwil, s�ycha� odczytywan� przez spikera ci�gn�c� si� list� nazwisk. Rodzice prosz� o wiadomo��. Prosz� tak od kilku miesi�cy maj�c ci�gle nadziej�, kt�- rej przypuszczalnie nie ma nikt poza nimi. Zagin�� we wrze�- niu, w grudniu, w styczniu, a wi�c w miesi�cach najci�szych walk, kiedy nad miastami sta�y wysokie i nie gasn�ce �uny. Widocznie szli w pierwszych szeregach manifestacji, prosto w ogie� karabin�w maszynowych. Albo z okolicznych dach�w wypatrzyli ich strzelcy wyborowi. Mo�emy si� do- my�la�, �e ka�da z tych twarzy by�a widziana ostatni raz okiem jakiego� �o�nierza, kt�ry naprowadzi� na ni� sw�j celownik. Film przesuwa si� dalej, to codzienny d�ugi program, w czasie kt�rego dobiega nas rzeczowy g�os spikera i spoty- kamy si� z coraz to nowymi i nowymi lud�mi, kt�rych ju� nie ma. Znowu pola kwiat�w i za chwil� nast�pna pozycja wie- czornego programu. Znowu fotografie, ale tym razem zu- pe�nie innych ludzi. S� to najcz�ciej starsi panowie o za- niedbanym wygl�dzie, ubrani byle jak (zmi�te ko�nierzyki, zmi�te drelichowe kurtki), spojrzenia desperackie, twarze zapadni�te, nie ogolone, niekt�rym wyros�y ju� brody. Ka�- dy ma du�y kawa�ek tektury z wypisanym imieniem i na- zwiskiem, zawieszony na szyi. Kiedy pojawia si� teraz ko- lejna twarz, kt�ry� z karciarzy m�wi - aha, to ten! i wszy- scy wpatruj� si� uwa�nie w ekran. Spiker odczytuje dane personalne i m�wi o ka�dym, jakich dokona� przest�pstw. Genera� Mohammed Zand wyda� rozkaz strzelania do bez- bronnej manifestacji w Tebrizie, setki zabitych. Major Hos- sein Farzin torturowa� wi�ni�w przypalaj�c im powieki i wyrywaj�c paznokcie. Przed kilku godzinami - infor- muje spiker - pluton egzekucyjny milicji islamskiej wyko- na� na nich wyrok trybuna�u. Jest ci�ko i duszno w hallu w czasie tej parady dobrych i z�ych nieobecnych, tym bardziej �e tocz�ce si� od dawna ko�o �mierci kr�ci si� dalej wyrzucaj�c setki nast�pnych fo- tografii (ju� blakn�cych i zupe�nie �wie�ych, tych szkolnych i tych z wi�zienia), ta sun�ca i coraz to przystaj�ca pro- cesja nieruchomych, milcz�cych twarzy zaczyna w ko�cu tak przygn�bia�, ale i tak wci�ga�, i� przez moment wydaje mi si�, �e za chwil� zobacz� na ekranie zdj�cia siedz�cych obok s�siad�w, a potem moje w�asne, i us�ysz� spikera czy- taj�cego nasze nazwiska. Wracam na pi�tro, przechodz� przez pusty korytarz i zamykam si� w swoim zagraconym pokoju. Gdzie� z g��bi niewidocznego miasta, jak zwykle o tej porze, dochodz� odg�osy strzelaniny. Prowadz� ogie� regularnie, ka�dej nocy, zaczynaj� mniej wi�cej o dziewi�tej, jakby to by�o ustalone dawnym obyczajem albo umow�. Potem miasto milknie, a potem znowu s�ycha� strza�y, a nawet g�uche eksplozje. Nikt si� tym nie przejmuje, nikt ju� nie zwraca uwagi ani nie odbiera tego jako zagro�enia (nikt poza tymi, kt�rych dosi�gaj� kule). Od po�owy lutego, kiedy w mie�cie wybuch�o powstanie i t�um rozebra� magazyny wojskowe, Teheran jest uzbrojony, naelektryzowany, pod os�on� no- cy na ulicach i w domach rozgrywa si� skrytob�jczy dra- mat, przyczajone za dnia podziemie podnosi g�owy, zamas- kowane boj�wki wyruszaj� na miasto. Te niespokojne noce skazuj� ludzi na wi�zienny przymus pozostawania w domach zamkni�tych na cztery spusty. Niby nie ma godziny policyjnej, ale poruszanie si� po uli- cach od p�nocy do �witu jest uci��liwe i ryzykowne. O tej porze przyczajone i znieruchomia�e miasto znajduje si� w r�kach milicji islamskiej lub niezale�nych boj�wek. W obu wypadkach s� to grupy dobrze uzbrojonych ch�opc�w, kt�rzy ci�gle mierz� do nas z pistolet�w, wypytuj� o wszy- stko, naradzaj� si� mi�dzy sob� i czasem, na wszelki wypa- dek, prowadz� zatrzymanych do aresztu, sk�d trudno si� potem wydosta�. W dodatku nigdy nie mamy pewno�ci, kim s� ci, kt�rzy pakuj� nas do wi�zienia, gdy� napotkana przemoc nie ma �adnych znak�w rozpoznawczych, nie ma mundur�w ani czapek, opasek ani znaczk�w, s� to po pro- stu uzbrojeni cywile, kt�rych w�adz� musimy uzna� bez- krytycznie i bez pytania, je�eli zale�y nam na �yciu. Po kil- ku dniach zaczynamy jednak orientowa� si� i klasyfikowa�. Ten oto elegancki pan w wizytowym garniturze, w bia�ej koszuli i starannie dobranym krawacie, ten to wytworny pan id�cy ulic� z karabinem na ramieniu jest z pewno�ci� milicjantem w jednym z ministerstw lub urz�d�w central- nych. Natomiast ch�opiec z mask� na twarzy (we�niana po�czocha naci�gni�ta na g�ow�, otwory wyci�te na oczy i usta) jest miejscowym fedainem, kt�rego nie wolno nam zna� ani z widzenia, ani z nazwiska. Nie mamy pewno�ci, kim s� ludzie w zielonych, ameryka�skich kurtkach, kt�- rzy p�dz� samochodem, lufy automat�w wystawione przez okno. Mo�e to milicjanci, a mo�e jedna z opozycyjnych boj�wek (fanatycy religijni, anarchi�ci, niedobitki Sava- ku), kt�rzy gnaj� z samob�jcz� determinacj�, aby dokona� aktu sabota�u lub zemsty. Jednak�e w sumie jest nam oboj�tne, kto na nas urz�dzi zasadzk� i w czyj� pu�apk� (urz�dow� lub nielegaln�) wpad- niemy. Nikogo nie bawi� takie rozr�nienia, ludzie wol� unika� niespodzianek i barykaduj� si� na noc w swoich domach. M�j hotel jest tak�e zamkni�ty (o tej godzinie odg�osy strza��w mieszaj� si� w ca�ym mie�cie ze zgrzytem opuszczanych �aluzji i ha�asem zatrzaskiwanych furtek i drzwi). Nikt nie przyjdzie, nic si� nie zdarzy. Nie mam do kogo si� odezwa�, siedz� sam w pustym pokoju, przegl�- dam le��ce na stole fotografie i zapiski, s�ucham nagranych na ta�my rozm�w. Dagerotypy Fotografia ( 1 ) Jest to najstarsze zdj�cie, jakie uda�o mi si� zdoby�. Wi- da� na nim �o�nierza, kt�ry w prawej r�ce trzyma �a�cuch, do �a�cucha przywi�zany jest cz�owiek. �o�nierz i cz�owiek na �a�cuchu patrz� w obiektyw ze skupieniem, wida�, �e jest to dla nich wa�na chwila. �o�nierz jest starszym m�czyzn� niskiego wzrostu, jest typem prostego i pos�usznego ch�opa, ma na sobie przydu�y, niezgrabnie uszyty mundur, spodnie marszcz� mu si� w harmonijk�, wielka, krzywo za�o�ona czapa opiera si� na odstaj�cych uszach, w og�le wygl�da za- bawnie, przypomina Szwejka. Cz�owiek na �a�cuchu (twarz szczup�a, blada, oczy zapadni�te) ma g�ow� owini�t� banda- �em, widocznie jest ranny. Podpis pod zdj�ciem m�wi, �e ten �o�nierz jest dziadkiem szacha Mohammeta Rezy Pahla- vi (ostatniego w�adcy Iranu), a ten ranny jest zab�jc� sza- cha Naser-ed-Dina. Fotografia musi wi�c pochodzi� z roku 1896, kiedy to Naser-ed-Din, po czterdziestu dziewi�ciu latach panowania, zosta� zabity przez widocznego na zdj�- ciu morderc�. Dziadek i morderca wygl�daj� na zm�czo- nych i jest to zrozumia�e: od kilku dni w�druj� z Qom do miejsca publicznej ka�ni - do Teheranu. Wlok� si� ospale pustynn� drog�, w pot�pie�czym skwarze, w duchocie roz- palonego powietrza, �o�nierz z ty�u, a przed nim wychud�y zab�jca prowadzony na �a�cuchu, tak jak to dawniej r�ni cyrkowcy prowadzali na �a�cuchu �wiczonego nied�wie- dzia daj�c w napotkanych miasteczkach ucieszne widowi- ska, z kt�rych utrzymywali i siebie, i zwierz�. Teraz dziadek i morderca id� utrudzeni, coraz to ocieraj�c pot z czo�a, czasem zab�jca skar�y si� na b�l zranionej g�owy, ale naj- cz�ciej obaj milcz�, bo w ko�cu nie ma o czym m�wi�- morderca zabi�, a dziadek prowadzi go na �mier�. W tych latach Persja jest krajem przygn�biaj�cej biedy, nie ma ko- lei, pojazdy konne ma tylko arystokracja, wi�c ci dwaj lu- dzie z fotografii musz� w�drowa� piechot� do odleg�ego ce- lu wyznaczonego wyrokiem i rozkazem. Czasem natrafi� na kilka glinianych chat; wyn�dzniali i obdarci ch�opi sie- dz� oparci o �ciany, bezczynni, nieruchomi. Teraz jednak, na widok nadchodz�cego drog� wi�nia i konwojenta, po- jawia si� w ich oczach b�ysk zainteresowania, wstaj� z ziemi i gromadz� si� wok� pokrytych kurzem przybysz�w. A ko- go to prowadzicie, panie? pytaj� nie�mia�o �o�nierza. Ko- go? powtarza pytanie �o�nierz i milczy przez chwil�, �eby wywo�a� wi�kszy efekt i napi�cie. Ten, m�wi wreszcie po- kazuj�c wi�nia, to morderca szacha! W g�osie dziadka brzmi nieukrywana nuta dumy. Ch�opi patrz� na zab�jc� z mieszanin� zgrozy i podziwu. Przez to, �e zabi� tak wiel- kiego pana, cz�owiek na �a�cuchu te� wydaje im si� w jaki� spos�b wielki, przez t� zbrodni� jakby awansowany do wy�szego �wiata. Nie wiedz�, czy pa�a� z oburzenia, czy pa�� przed nim na kolana. Tymczasem �o�nierz przywi�zuje �a�cuch do wkopanego przy drodze palika, zdejmuje z ra- mienia karabin (kt�ry jest tak d�ugi, �e si�ga mu prawie do ziemi) i wydaje ch�opom rozkazy: maj� przynie�� wody i jedzenia. Ch�opi drapi� si� w g�owy, poniewa� we wsi nie ma nic do jedzenia, panuje g��d. Dodajmy, �e �o�nierz jest te� ch�opem, podobnie jak oni, i tak samo jak oni nie ma nawet w�asnego nazwiska, jako nazwiska u�ywa nazwy swojej wsi - Savad-Kuhi, ale ma mundur i karabin i zosta� wyr�niony tym, �e prowadzi do miejsca ka�ni morderc� szacha, wi�c korzystaj�c z tak wysokiej pozycji, jeszcze raz nakazuje ch�opom przynie�� wody i jedzenia, poniewa� sam odczuwa skr�caj�cy mu kiszki g��d, a poza tym nie wolno mu dopu�ci�, aby cz�owiek na �a�cuchu umar� w dro- dze z pragnienia i wyczerpania, gdy� w Teheranie trzeba by odwo�a� tak niecodzienne widowisko, jakim jest wieszanie na zat�oczonym placu mordercy samego szacha. Wystrasze- ni ch�opi, pop�dzani z ca�� bezwzgl�dno�ci� przez �o�nie- rza, przynosz� w ko�cu to, co maj�, czym �ywi� si� sami: s� to wygrzebane z ziemi zwi�d�e korzonki i p�achta wysu- szonej szara�czy. Dziadek i morderca zasiadaj� w cieniu do jedzenia, chrupi� z apetytem szara�cz�, spluwaj� na boki skrzyde�kami, popijaj� wod�, a ch�opi przygl�daj� im si� w milczeniu i z zazdro�ci�. Kiedy zbli�a si� wiecz�r, �o�nierz wybiera najlepsz� chat�, wyrzuca z niej w�a�cicieli i zamienia j� w chwilowy areszt. Okr�ca si� tym samym �a�cuchem, do kt�rego przywi�zany jest zbrodniarz (�eby ten mu nie uciek�), obaj k�ad� si� na glinianej, czarnej od karaluch�w pod�odze i znu�eni wielogodzinn� w�dr�wk� w skwarze rozpalonego dnia, zapadaj� w g��boki sen. Rano wstaj� i wyruszaj� w dalsz� drog� do celu wyznaczonego wyrokiem i rozkazem, a wi�c na p�noc, do Teheranu, przez t� sam� pustyni�, w tym samym rozedrganym upale, id�c w ustalonym dotychczas porz�dku - na przodzie morder- ca z obanda�owan� g�ow�, za nim dyndaj�ca kita �elazne- go �a�cucha podtrzymywana r�k� �o�nierza-konwojenta, a wreszcie i on sam, w tak niezgrabnie uszytym mundurze, tak zabawnie wygl�daj�cy w swojej wielkiej i krzywo za�o- �onej czapie wspartej na odstaj�cych uszach, �e kiedy po raz pierwszy zobaczy�em go na fotografii, od razu pomy�- la�em, �e jest zupe�nie podobny do Szwejka. Fotografia (2) Na tym zdj�ciu widzimy m�odego oficera Brygady Per- skich Kozak�w, kt�ry stoi przy cekaemie i obja�nia kole- gom zasady dzia�ania tej �mierciono�nej broni. Poniewa� ogl�dany na zdj�ciu cekaem jest unowocz��nionym mode- lem Maxima z roku 1910, fotografia musi r�wnie� pocho- dzi� z tego okresu. M�ody oficer (rocznik 1878) nazywa si� Reza Khan i jest synem �o�nierza-konwojenta, kt�rego spotkali�my kilkana�cie lat wcze�niej na pustyni, kiedy prowadzi� na �a�cuchu morderc� szacha. Por�wnuj�c oba zdj�cia natychmiast zwr�cimy uwag� na fakt, �e w przeci- wie�stwie do ojca, Reza'Khan jest fizycznym olbrzymem. Jest wy�szy od koleg�w co najmniej o g�ow�, ma pot�n� klatk� piersiow� i wygl�da na si�acza, kt�ry bez trudu �amie podkowy. Mina marsowa, spojrzenie zimne i penetruj�ce, szerokie, masywne szcz�ki, usta zaci�ni�te, nie ma mowy o najl�ejszym nawet u�miechu. Na g�owie ma kozack� pa- pach� z czarnych karaku��w, gdy�, jak wspomnia�em, jest oficerem Brygady Perskich Kozak�w (jedynej arm��, jak� posiada w�wczas szach), kt�r� dowodzi carski pu�kownik z St Petersburga Wsiewo�od Liachow. Reza Khan jest pu- pilkiem pu�kownika Liachowa, kt�ry lubi urodzonych �o�- nierzy, a nasz m�ody oficer jest typem urodzonego �o�nie- rza. Wst�pi� do brygady jako czternastoletni ch�opiec, anal- fabeta (zreszt� do ko�ca �ycia nie umie dobrze czyta� ani pisa�), i dzi�ki swojemu pos�usze�stwu, dyscyplinie, zdecy- dowaniu i wrodzonej inteligencji, a tak�e dzi�ki temu, co wojskowi nazywaj� talentem dow�dczym, stopniowo wspi- na si� po szczeblach zawodowej kariery. Wielkie awanse zaczynaj� jednak sypa� si� dopiero po roku 1917, kiedy to szach pos�dzaj�c Liachowa (zupe�nie nies�usznie) o sym- patie dla bolszewik�w, zwalnia go ze s�u�by i odprawia do Rosji. Teraz Reza Khan zostaje pu�kownikiem i dow�dc� kozackiej brygady, kt�r� od tej chwili opiekuj� si� Anglicy. Brytyjski genera�, sir Edmund Ironside, na jednym z przy- j�� m�wi staj�c na palcach, �eby si�gn�� do ucha Rezy Khana - pu�kowniku, jest pan cz�owiekiem wielkich mo�- liwo�ci! Wychodz� do ogrodu, gdzie w czasie spaceru gene- ra� podsuwa mu pomys� zrobienia zamachu stanu i przeka- zuje mu b�ogos�awie�stwo Londynu. W lutym 1921 Reza Khan wkracza na czele swojej brygady do Teheranu, aresz- tuje sto�ecznych polityk�w (jest zima, pada �nieg, politycy skar�� si� na ch��d i wilgo� cel wi�ziennych), nast�pnie po- wo�uje nowy rz�d, w kt�rym zostaje ministrem wojny, a po- tem premierem. W grudniu 1925 pos�uszne Zgromadzenie Konstytucyjne (kt�re boi si� pu�kownika i stoj�cych za nim Anglik�w) og�asza kozackiego dow�dc� szachem Persji. Odt�d nasz m�ody oficer, kt�rego ogl�damy na fotograf��, kiedy obja�nia kolegom (a wszyscy na tym zdj�ciu ubrani s� w rubaszki i papachy) zasady dzia�ania cekaemu Maxim, udoskonalony model 1910, b�dzie nazywa� si� Szachem Rez� Wielkim, Kr�lem Kr�l�w, Cieniem Wszechmog�cego, Namiestnikiem Boga i Centrum Wszech�wiata, a tak�e za�o�ycielem dynast�� Pahlavi, zaczynaj�cej si� od niego i zgodnie z wyrokami losu ko�cz�cej si� na synu, kt�ry w r�wnie ch�odny, zimowy poranek jak ten, kiedy jego ojciec zdobywa� stolic� i tron, tyle �e w pi��dziesi�t osiem lat p�niej, opu�ci pa�ac i Teheran odlatuj�c nowoczesnym odrzutowcem ku niezbadanym przeznaczeniom. Fotografia (3) Wiele zrozumie ten, kto z uwag� spojrzy na fotografi� ojca i syna z r.1926. Na tym zdj�ciu ojciec ma lat czterdzie- �ci osiem, a syn - siedem. Kontrast mi�dzy nimi jest pod ka�dym wzgl�dem uderzaj�cy: pot�na, rozro�ni�ta posta� szacha-ojca, kt�ry stoi zachmurzony, apodyktyczny, pod- pieraj�cy si� r�koma pod boki, a przy nim, si�gaj�ca mu ledwie do pasa, w�t�a, drobna sylwetka ch�opca, kt�ry jest blady, stremowany i pos�usznie stoi na baczno��. Obaj s� ubrani w takie same mundury i czapki, maj� takie same buty i pasy i t� sam� ilo�� guzik�w - czterna�cie. Ta iden- tyczno�� ubioru to pomys� ojca, kt�ry chce, �eby syn, tak bardzo w swojej istocie odmienny, przypomina� go jednak mo�liwie najdok�adniej. Syn wyczuwa t� intencj� i cho� z natury jest s�abym, chwiejnym i niepewnym siebie, b�dzie stara� si� za wszelk� cen� upodobni� do bezwzgl�dnej, de- spotycznej osobowo�ci ojca. Od tego momentu zaczn� w ch�opcu rozwija� si� i wsp�istnie� dwie natury - jego w�asna i ta na�ladowana; wrodzona i ta rodzicielska, kt�r� dzi�ki ambitnym staraniom zacznie nabywa�. W ko�cu zo- stanie tak ca�kowicie zdominowany przez ojca, �e kiedy po latach sam zasi�dzie na tronie, b�dzie odruchowo (ale cz�- sto tak�e �wiadomie) powtarza� zachowania taty i nawet ju� u schy�ku w�asnych rz�d�w powo�ywa� si� na jego w�ad- czy autorytet. Na razie ojciec zaczyna panowanie z ca�� wrodzon� mu energi� i impetem. Ma rozbudowane poczu- cie misji i wie, do czego d��y (m�wi�c jego brutalnym j�- zykiem, chce zagna� ciemny mot�och do roboty i zbudowa� silne, nowoczesne pa�stwo, przed kt�rym wszyscy - jak powiada - robiliby w portki ze strachu). Ma prusk�, �e- lazn� r�k� i proste, ekonomskie metody. Stary, drzemi�cy, rozwa��sany Iran dr�y w posadach (z jego nakazu Persja nazywa si� odt�d Iranem). Zaczyna od stworzenia impo- nuj�cej arm��. Sto pi��dziesi�t tysi�cy ludzi dostaje mun- dury i bro�. Armia jest jego oczkiem w g�owie, jego najwi�k- sz� nami�tno�ci�. Armia musi mie� zawsze pieni�dze, musi mie� wszystko. Armia zap�dzi nar�d w nowoczesno��, w dyscyplin� i pos�usze�stwo. Wszyscy musz� sta� na bacz- no��! Wydaje zakaz noszenia ira�skich ubra�. Wszyscy musz� chodzi� w europejskich garniturach! Wydaje zakaz noszenia ira�skich czapek. Wszyscy musz� chodzi� w czap- kach europejskich! Wydaje zakaz noszenia czador�w. Na ulicach policja zdziera czadory z przera�onych kobiet. Prze- ciw tym praktykom protestuj� wierni w meczetach Mesz- hedu. Wysy�a artyleri�, kt�ra burzy meczety i masakruje buntownik�w. Ka�e osiedla� plemiona koczownicze. Ko- czownicy protestuj�. Ka�e zatruwa� im studnie, skazuj�c ich na �mier� g�odow�. Koczownicy protestuj� nadal, wi�c wysy�a przeciw nim karne ekspedycje, kt�re zamieniaj� ca�e okr�gi w ziemi� bezludn�. Du�o krwi p�ynie drogami Iranu. Zakazuje fotografowa� wielb��dy. Wielb��d, powiada, to zwierz� zacofane. W Qom jaki� mu��a wyg�asza krytyczne kazania. Wchodzi do meczetu i grzmoci krytyka kijem. Wielkiego ajatollacha Madresi, kt�ry podni�s� przeciw nie- mu g�os, trzyma latami zamkni�tego w lochu. Libera�owie nie�mia�o protestuj� w gazetach. Zamyka gazety, libera��w wsadza do wi�zienia. Kilku z nich poleca zamurowa� w wie- �y. Ci, kt�rych uzna za niezadowolonych, za kar� musz� meldowa� si� codziennie na policji. Nawet panie z arysto- kracji mdlej� ze strachu w czasie przyj��, kiedy ten burkliwy i nieprzyst�pny olbrzym spojrzy na nie surowym wzrokiem. Reza Khan do ko�ca zachowa� wiele nawyk�w ze swego wiejskiego dzieci�stwa i koszarowej m�odo�ci. Mieszka w pa�acu, ale nadal sypia na pod�odze, zawsze chodzi w mundurze, je z �o�nierzami z tego samego kot�a. Sw�j ch�op! Jednocze�nie jest pazerny na ziemi� i pieni�dze. Korzystaj�c ze swojej w�adzy gromadzi niebywa�y maj�tek. Staje si� naj- wi�kszym feuda�em, w�a�cicielem blisko trzech tysi�cy wsi i dwustu pi��dziesi�ciu tysi�cy ch�op�w do tych wsi przypi- sanych, posiada akcje w fabrykach i udzia�y w bankach, bierze daniny, liczy i liczy, dodaje i dodaje, wystarczy, �e b�y�nie mu oko, kiedy zobaczy dorodny las, zielon� dolin�, �yzn� plantacj�, a ten las, dolina, plantacja musz� by� jego, niestrudzony, nienasycony ca�y czas powi�ksza swoje w�o- �ci, pi�trzy i mno�y swoj� szalon� fortun�. Nikomu nie wolno zbli�y� si� do miedzy, kt�ra wyznacza granic� monar- szej ziemi. Pewnego dnia odbywa si� pokazowa egzekucja- to z rozkazu szacha pluton wojska rozstrzeliwuje os�a, kt�- ry nie bacz�c na zakazy wszed� na ��k� nale��c� do Rezy Khana. Na miejsce egzekucji sp�dzono okolicznych ch�o- p�w, �eby nauczyli si� szanowa� pa�sk� w�asno��. Ale obok okrucie�stwa, chciwo�ci i dziwactw, stary szach mia� te� swoje zas�ugi. Uratowa� Iran przed rozpadem, kt�ry grozi� temu pa�stwu po pierwszej wojnie �wiatowej. Ponadto stara� si� modernizowa� kraj buduj�c szosy i koleje, szko�y i urz�dy, lotniska i nowe dzielnice w miastach: Nar�d pozo- sta� jednak biedny i apatyczny i kiedy Reza Khan odszed�, uradowany lud d�ugo �wi�towa� to zdarzenie. Fotograf�a (4) S�ynne zdj�cie, kt�re w swoim czasie obieg�o �wiat: Sta- lin, Roosevelt i Churchill siedz� w fotelach na przestronnej werandzie. Stalin i Churchill s� ubrani w mundury. Roose- velt ma na sobie ciemny garnitur. Teheran, s�oneczny grud- niowy poranek roku 1943. Wszyscy na tym zdj�ciu maj� wygl�d pogodny i to nas cieszy, poniewa� wiemy, �e toczy si� najci�sza w dziejach wojna i �e wyraz twarzy tych ludzi jest spraw� dla wszystkich istotn�: musi budzi� otuch�. Fotoreporterzy ko�cz� prac� i wielka tr�jka przechodzi do hallu na chwil� prywatnej rozmowy. Roosevelt pyta Chur- chilla, co sta�o si� z w�adc� tego kraju, szachem Rez� (o ile, zastrzega si� Roosevelt, dobrze wymawiam to nazwisko). Churchill wzrusza ramionami, m�wi z niech�ci�. Szach podziwia� Hitlera i otoczy� si� jego lud�mi. W ca�ym Iranie by�o pe�no Niemc�w - w pa�acu, w ministerstwie, w arm��. Abwehra sta�a si� w Teheranie pot�g�, a szach patrzy� na to �yczliwie, gdy� Hitler prowadzi� wojn� przeciw Angl�� i Ro- sji, a nasz monarcha nie cierpia� Angl�� i Rosji, zaciera� r�ce, kiedy wojska F�hrera robi�y post�py. Londyn ba� si� o ro- p� ira�sk�, kt�ra by�a paliwem dla floty brytyjskiej, a Mos- kwa obawia�a si�, �e Niemcy wyl�duj� w Iranie i zaatakuj� w rejonie Morza Kaspijskiego. Ale przede wszystkim cho- dzi�o o kolej transira�sk�, kt�r� Amerykanie i Anglicy chcieli przewozi� bro� i �ywno�� dla Stalina. Szach odm�- wi� zgody na korzystanie z tej kolei, a moment by� drama- tyczny: dywizje niemieckie posuwa�y si� coraz dalej na wsch�d. W tej sytuacji alianci dzia�aj� stanowczo - w sierp- niu 1941 do Iranu wkroczy�y oddzia�y arm�� brytyjskiej i Arm�� Czerwonej. Pi�tna�cie dywizji ira�skich podda�o si� bez wi�kszego oporu, co szach przyj�� jako wiadomo�� nie- wiarygodn� i prze�y� jako osobiste upokorzenie i kl�sk�. Cz�� jego arm�� rozesz�a si� do domu, a cz�� alianci zam- kn�li w koszarach. Szach, pozbawiony swoich �o�nierzy, przesta� si� liczy�, przesta� istnie�. Anglicy, kt�rzy szanuj� nawet tych monarch�w, kt�rzy ich zdradzili, dali szachowi honorowe wyj�cie - niech�e Jego Wysoko�� zechce abdy- kowa� na rzecz swojego syna, nast�pcy tronu. Mamy o nim dobre zdanie i zapewnimy mu poparcie. Ale te� niech�e Je- go Wysoko�� nie my�li, �e ma jakiekolwiek inne wyj�cie! Szach zgadza si� i we wrze�niu tego� roku 41 na tron wst�- puje jego dwudziestodwuletni syn Mohammed Reza Pah- lavi. Stary szach jest ju� prywatn� osob� i po raz pierwszy w �yciu wk�ada cywilny garnitur. Anglicy odwo�� go okr�- tem do Afryki, do Johannesburga (gdzie umiera po trzech latach nudnego, cho� wygodnego �ycia, o kt�rym nie da si� wiele powiedzie�). We brought him, we took him, zako�- czy� kr�tko Churchill (my�my go postawili i my�my go zdj�li). Z notatek ( 1 ) Widz�, �e brakuje mi kilku zdj�� albo nie umiem ich znale��. Nie mam fotografii ostatniego szacha z okresu je- go wczesnej m�odo�ci. Nie mam z roku 1939, kiedy ucz�sz- cza do szko�y oficerskiej w Teheranie, ko�czy dwadzie�cia lat i ojciec mianuje go genera�em. Nie mam zdj�cia jego pierwszej �ony - Fawzi, kiedy k�pie si� w mleku. Tak, Fawzia, siostra kr�la Faruka, dziewczyna wielkiej urody, k�pa�a si� w mleku, ale ksi�niczka Ashraf, bli�niacza sio- stra m�odego szacha i jak m�wi� - jego z�y duch, jego czarne sumienie, wsypywa�a jej do wanny �r�ce proszki: ot, jeden ze skandali pa�acowych. Mam natomiast fotografi� ostatniego szacha z 16 wrze�nia 1941, kiedy obejmuje po ojcu tron jako szach Mohammed Reza Pahlavi. Stoi w sali parlamentu, szczup�y, w dekoracyjnym mundurze, z szabl� u boku, i czyta z kartki tekst przysi�gi. Zdj�cie to by�o po- wtarzane we wszystkich albumach po�wi�conych szachowi, a by�o ich dziesi�tki, je�li nie setki. Bardzo lubi� czyta� o sobie ksi��ki i ogl�da� albumy wydawane na jego cze��. Bardzo lubi� ods�ania� swoje pomniki i swoje portrety. Nie by�o �adnej trudno�ci z obejrzeniem podobizny szacha. Wystarczy�o stan�� w dowolnym miejscu i otworzy� oczy: szach by� wsz�dzie. Poniewa� nie wyr�nia� si� wysokim wzrostem, fotografowie musieli ustawia� obiektyw tak, �e- by na zdj�ciu wydawa� si� najwy�szym spo�r�d obecnych. Pomaga� im w tych zabiegach chodz�c w butach na wyso- kim obcasie. Poddani ca�owali go w buty. Mam takie zdj�- cie, kiedy le�� przed nim i ca�uj� go w buty. Natomiast nie mam fotograf�� jego munduru z roku 1949. Mundur ten, podziurawiony od kul i zalany krwi�, by� wystawiony w szklanej gablocie klubu oficerskiego w Teheranie jako relikwia, jako przypomnienie. Szach mia� go na sobie, kie- dy pewien m�ody cz�owiek, kt�ry udawa� fotoreportera i pos�ugiwa� si� pistoletem wmontowanym w aparat foto- graficzny, odda� do niego seri� strza��w ci�ko rani�c mo- narch�. Obliczaj�, �e by�o pi�� zamach�w na jego �ycie. Z tego powodu wytworzy� si� taki klimat zagro�enia (zresz- t� realnego), �e musia� porusza� si� otoczony t�umem polic- jant�w. Ira�czyk�w denerwowa�o to, �e urz�dzano czasem imprezy z udzia�em szacha, na kt�re, ze wzgl�d�w bezpie- cze�stwa, zapraszano tylko cudzoziemc�w. Jego rodacy m�wili te� k��liwie, �e porusza� si� po swoim kraju niemal wy��cznie samolotem lub helikopterem, �e ogl�da� sw�j kraj tylko z lotu ptaka; z tej wygodnej, niweluj�cej kontra- sty perspektywy. Nie mam �adnej fotografi Chomeiniego z lat dawniejszych. Chomeini pojawia si� w mojej kolekcji od razu jako starzec, jak gdyby by� cz�owiekiem, kt�ry nie mia� m�odo�ci ani wieku m�skiego. Tutejsi fanatycy wierz�, �e Chomeini jest owym dwunastym imamem, Oczekiwa- nym, kt�ry znikn�� w dziewi�tym wieku i teraz, kiedy mi- n�o ponad tysi�c lat, powr�ci�, �eby wybawi� ich od biedy i prze�ladowa�. Dosy� to paradoksalne, ale fakt, �e Chome- ini widoczny jest na fotografiach od razu jako m�� wieko- wy, m�g�by potwierdzi� ow� z�udn� wiar�. Fotografia (5) Mo�emy s�dzi�, �e jest to najwi�kszy dzie� w d�ugim �yciu doktora Mossadegha. Doktor opuszcza parlament niesiony na ramionach rozradowanego t�umu. Jest u�miech- ni�ty, prawa r�ka wyci�gni�ta w g�r� pozdrawia ludzi. Trzy dni wcze�niej, 28 kwietnia 1951, zosta� premierem, a dzisiaj parlament uchwali� jego projekt ustawy o nacjonalizacji ropy naftowej. Najwi�kszy skarb Iranu sta� si� w�asno�ci� narodu. Musimy wczu� si� w atmosfer� tamtej epoki, gdy� �wiat od tego czasu bardzo si� zmieni�. W tamtych latach zdoby� si� na podobny czyn, jakiego dokona� Mossadegh, r�wna�o si� nag�emu, nieoczekiwanemu zrzuceniu bomby na Londyn czy Waszyngton. Efekt psychologiczny by� ten sam - szok, strach, gniew, oburzenie. Gdzie�-tam, w ja- kim�-tam Iranie, jaki�-tam stary adwokat i najpewniej nie- obliczalny demagog targn�� si� na Anglo-Iranian - filar naszego imperium! Nies�ychane i - co najwa�niejsze - nie- wybaczalne! W�asno�� kolonialna by�a naprawd� warto�ci� �wi�t�, by�a niedotykalnym tabu. Ale owego dnia, kt�rego podnios�y nastr�j odbija si� na wszystkich twarzach widocz- nych na fotograf��, Ira�czycy jeszcze nie wiedz�, �e pope�- nili zbrodni� i �e b�d� musieli odcierpie� dotkliw� kar�. Na razie ca�y Teheran prze�ywa godziny rado�ci, prze�ywa wielki dzie� oczyszczenia z obcej i nienawistnej przesz�o�ci. Nafta jest nasz� krwi�! skanduj� szalej�ce t�umy, nafta jest nasz� wolno�ci�! Klimat miasta udziela si� tak�e pa�acowi i szach sk�ada sw�j podpis pod aktem nacjonalizacji. Jest to moment zbratania si� wszystkich, rzadka chwila, kt�ra szybko stanie si� wspomnieniem, bo zgoda w rodzinie na- rodowej nie b�dzie trwa� d�ugo. Stosunki mi�dzy Mossa- deghem a obu szachami Pahlavi (ojcem i synem) nigdy nie uk�ada�y si� dobrze. Mossadegh by� cz�owiekiem francu- skiej formacji my�lowej, by� libera�em i demokrat�, wierzy� w takie instytucje jak parlament i wolna prasa i ubolewa� nad stanem zale�no�ci, w jakim znajdowa�a si� jego ojczyz- na. Ju� w latach pierwszej wojny �wiatowej, po powrocie ze studi�w w Europie, zostaje cz�onkiem parlamentu i na tym forum walczy z korupcj� i lokajstwem, z okrucie�stwem w�adzy i sprzedajno�ci� elity. Kiedy Reza Khan dokonuje przewrotu i wk�ada koron� szacha, Mossadegh wyst�puje przeciw niemu z ca�� gwa�towno�ci� uwa�aj�c go za stupaj- k� i uzurpatora i na znak protestu rezygnuje z parlamentu i wycofuje si� z �ycia publicznego. Po upadku Rezy Khana przed Mossadeghem i lud�mi jego pokroju otwiera si� wiel- ka szansa. M�ody szach jest cz�owiekiem, kt�rego w tam- tym okresie bardziej interesuj� zabawy i sport ni� poli- tyka, istnieje wi�c mo�liwo�� stworzenia w Iranie demo- kracji i zdobycia dla kraju pe�nej niezale�no�ci. Si�y Mos- sadegha s� tak du�e, a jego has�a tak popularne, �e szach jest odsuni�ty na ubocze. Gra w pi�k� no�n�, lata swoim prywatnym samolotem, urz�dza bale maskowe, rozwodzi si� i �eni, je�dzi do Szwajcar�� na narty. Szach nigdy nie by� postaci� popularn� i kr�g ludzi, z kt�rymi utrzymywa� bli�sze kontakty, mia� ograniczony charakter. Teraz w kr�- gu tym znajduj� si� przede wszystkim oficerowie, opora pa�acu. Starsi oficerowie pami�taj�cy presti� i si�� arm��, jak� mia�a ta instytucja w latach szacha Rezy, i m�odzi oficerowie, koledzy nowego szacha ze szko�y wojskowej. I jednych, i drugich razi demokratyzm Mossadegha i wpro- wadzone przez niego rz�dy ulicy. Ale u boku Mossadegha stoi w tym czasie posta� o najwy�szym autorytecie - ajatol- lach Kashani, a to oznacza, �e stary doktor ma za sob� ca�y nar�d. Fotografia (6) Szach i jego nowa ma��onka Soraya Esfandiari w Rzy- mie. Ale nie jest to ich podr� po�lubna, radosna i beztroska przygoda z dala od zmartwie� i rutyny codziennego �ycia, nie, jest to ich ucieczka z kraju. Nawet na tym pozowanym zdj�ciu trzydziestoczteroletni szach (w jasnym, dwurz�do- wym garniturze, m�ody, opalony) nie umie ukry� zdenerwo- wania, jednak�e trudno mu si� dziwi�, w tych dniach wa�� si� jego monarsze losy - nie wie, czy wr�ci na opuszczony w po�piechu tron, czy b�dzie p�dzi� �ywot b��kaj�cego si� po �wiecie emigranta. Natomiast Soraya, kobieta wybitnej, cho� ch�odnej urody, c�rka wodza plemienia Bakhtiar�w i osiad�ej w Iranie Niemki, wygl�da na bardziej opanowa- n�, ma twarz, z kt�rej trudno co� wyczyta�, tym bardziej �e przes�oni�a oczy ciemnymi okularami. Wczoraj, siedemna- stego sierpnia 1953, przylecieli tu z Iranu w�asnym samolo- tem (pilotowanym przez szacha, to zdj�cie zawsze go od- pr�a�o) i zatrzymali si� w doskona�ym Hotelu Excelsior, w kt�rym teraz t�ocz� si� dziesi�tki fotoreporter�w oczeku- j�cych na ka�de pojawienie si� cesarskiej pary. Rzym o tej letniej, wakacyjnej porze jest miastem pe�nym turyst�w, na w�oskich pla�ach panuje t�ok (w�a�nie w mod� wchodzi kostium bikini). Europa wypoczywa, wczasuje, zwiedza zabytki, od�ywia si� w dobrych restauracjach, w�druje po g�rach, rozbija namioty, nabiera si� i zdrowia na jesienne ch�ody i �nie�n� zim�. Tymczasem w Teheranie nie ma chwili spokoju, nikt nie my�li o relaksie, bo czu� ju� zapach prochu i s�ycha�, jak ostrz� no�e. Wszyscy m�wi�, �e co� musi si� sta�, �e stanie si� na pewno (wszyscy odczuwaj� m�cz�ce ci�nienie coraz bardziej g�stniej�cego powietrza, kt�re zapowiada zbli�aj�cy si� wybuch), ale o tym, kto zacznie i w jaki spos�b, wie tylko garstka konspirator�w. Dwa lata rz�d�w doktora Mossadegha dobieg�y ko�ca. Doktor, kt�remu od dawna grozi zamach (spiskuj� przeciw niemu, demokracie i libera�owi, zar�wno ludzie szacha, jak i fanatycy islamscy), przeni�s� si� ze swoim ��kiem, wa- lizk� pi�am (mia� zwyczaj urz�dowa� w pi�amie) i torb� z obfitym zapasem lekarstw do parlamentu, gdzie s�dzi, �e jest najbezpieczniej. Tutaj mieszka i urz�duje nie wycho- dz�c na zewn�trz, za�amany ju� do tego stopnia, �e ci, kt�- rzy go widzieli w owych dniach, zwr�cili uwag� na �zy w je- go oczach. Wszystkie jego nadzieje zawiod�y, jego oblicze- nia okaza�y si� b��dne. Wyrugowa� Anglik�w z p�l nafto- wych g�osz�c, �e ka�dy kraj ma prawo do w�asnych bo- gactw, ale zapomnia�, �e si�a stoi przed prawem. Zach�d og�osi� blokad� Iranu i bojkot ira�skiej nafty, kt�ra sta�a si� na rynkach owocem zakazanym. Mossadegh liczy�, �e w sporze z Angli� jego racje uznaj� Amerykanie i �e mu pomog�. Ale Amerykanie nie podali mu r�ki. Iran, kt�ry poza naft� nie ma wiele do sprzedania, stan�� na skraju bankructwa. Doktor pisze do Eisenhowera list za listem, apeluje do jego sumienia i rozumu, ale listy pozostaj� bez odpowiedzi. Eisenhower podejrzewa go o komunizm, cho� Mossadegh jest niezale�nym patriot� i przeciwnikiem ko- munist�w. Ale jego wyja�nie� nikt nie chce s�ucha�, gdy� w oczach mo�nych tego �wiata patrioci z kraj�w s�abych wygl�daj� podejrzanie. Eisenhower rozmawia ju� z sza- chem, liczy na niego, jednak�e szach jest w swoim kraju bojkotowany, od dawna nie wychodzi z pa�acu, prze�ywa l�ki i depresje, boi si�, �e rozko�ysana i gniewna ulica po- zbawi go tronu, m�wi do swoich najbli�szych - wszystko stracone! wszystko stracone! waha si�, czy us�ucha� stoj�- cych najbli�ej pa�acu oficer�w, kt�rzy radz� mu usun�� Mossadegha, je�li chce uratowa� monarchi� i armi� (Mos- sadegh zrazi� sobie wy�szych oficer�w, gdy� zwolni� ostat- nio dwudziestu pi�ciu genera��w oskar�aj�c ich o zdrad� ojczyzny i demokracji), d�ugo nie mo�e zdoby� si� na �aden krok ostateczny, kt�ry spali do reszty i tak ju� w�t�e mosty mi�dzy nim a premierem (obaj uwik�ani s� w walce, kt�rej nie da si� rozstrzygn�� polubownie, poniewa� jest to kon- flikt mi�dzy zasad� jedynow�adztwa, kt�r� prezentuje szach, a zasad� demokracji, kt�r� g�osi Mossadegh), by� mo�e szach ci�gle zwleka, gdy� czuje wobec starego doktora jaki� respekt, a mo�e po prostu nie ma odwagi wypowie- dzie� mu wojny, nie ma pewno�ci siebie i woli niez�omnego dzia�ania. Na pewno chcia�by, �eby t� ca�� bolesn� i nawet brutaln� operacj� zrobili za niego inni. Jeszcze niezdecydo- wany i stale rozdra�niony wyje�d�a z Teheranu do swojej letniej rezydencji nad Morzem Kaspijskim, w Ramsar, gdzie w ko�cu podpisze na premiera wyrok, ale kiedy oka�e si�, �e pierwsza pr�ba rozprawy z doktorem wysz�a przedwcze�- nie na �wiat�o dzienne i sko�czy�a si� pora�k� pa�acu, nie czekaj�c na dalszy (a jak dowiod�y wypadki, pomy�lny dla niego) rozw�j wydarze�, zbiegnie ze swoj� m�od� ma��onk� do Rzymu. Fotografia (7) Zdj�cie wyci�te z gazety, ale nieuwa�nie, w tak niestaran- ny spos�b, �e brakuje podpisu. Na zdj�ciu wida� stoj�cy na wysokim, granitowym cokole pomnik je�d�ca na koniu. Je�dziec, kt�ry jest postaci� herkulesowej budowy, siedzi wygodnie w siodle trzymaj�c lew� r�k� opart� na ��ku, a praw� wskazuj�c przed sob� jaki� cel (prawdopodobnie wskazuj�c przysz�o��). Wok� szyi je�d�ca zawi�zana jest lina. Druga podobna lina oplata szyj� wierzchowca. Gro- mada m�czyzn stoj�cych na skwerze pod pomnikiem ci�g- nie za obie liny. Wszystko dzieje si� na placu wype�nionym t�umem ludzi przygl�daj�cych si� z uwag� m�czyznom, kt�rzy uwieszeni do lin staraj� si� pokona� op�r, jaki sta- wia ci�ka, mosi�na bry�a monumentu. Fotografia zro- biona jest w momencie, kiedy liny s� napi�te jak struny, a je�dziec i ko� tak ju� przechyleni na bok, �e za chwil� run� na ziemi�. Mimo woli zastanawiamy si�, czy ci, kt�rzy ci�gn� liny z takim mozo�em i zaparciem, zd��� uskoczy� na bok, tym bardziej �e maj� ma�o miejsca, poniewa� do- oko�a skweru t�ocz� si� natr�tni gapie. Zdj�cie to przed- stawia burzenie pomnika jednego z szach�w (ojca lub syna) w Teheranie albo w innym mie�cie ira�skim. Trudno jed- nak okre�li�, z jakich lat pochodzi ta fotografia, poniewa� pomniki obu szach�w Pahlavi by�y burzone kilkakrotnie, to znaczy zawsze, ilekro� lud mia� ku temu okazj�. Teraz te�, dowiedziawszy si�, �e szach znikn�� z pa�acu i schroni� si� w Rzymie, ludzie wyszli na plac i zburzyli pomniki dy- nast��. Gazeta ( 1 ) Wywiad z burzycielem pomnik�w szacha, przeprowadzo- ny przez reportera tehera�skiego dziennika "Kayhan": - W waszej dzielnicy zdobyli�cie sobie, Golamie, popu- larno�� jako burzyciel pomnik�w, a nawet uwa�aj� Was za swojego rodzaju weterana w tej dziedzinie. - To prawda. Po raz pierwszy burzy�em pomniki jesz- cze starego szacha, to znaczy ojca Mohammeda Rezy, kie- dy ust�pi� w roku 41. Pami�tam, �e by�a wielka rado�� w mie�cie, kiedy rozesz�a si� wiadomo��, �e stary szach odszed�. Od razu wszyscy rzucili si� burzy� jego pomniki. By�em w�wczas m�odym ch�opcem i pomaga�em ojcu, kt�- ry razem z s�siadami burzy� pomnik, jaki Reza Khan po- stawi� sobie w naszej dzielnicy. Mog� powiedzie�, �e by� to m�j chrzest bojowy. - Czy byli�cie za to prze�ladowani? - Wtedy jeszcze nie. To by�y lata, kiedy po odej�ciu st