15346
Szczegóły |
Tytuł |
15346 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15346 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15346 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15346 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Uuk Quality Books
Robin Hobb
Czarodziejski Statek
Jesie�, zima
Przek�ad: Ewa Wojtczak
Pierwsza cz�� serii �Kupcy i ich �ywostatki�
Tom 2
Tytu� orygina�u: Ship of Magic
Rok wydania polskiego: 1999
Rok wydania oryginalnego: 1998
Spis tre�ci
Jesie�
Rozdzia� pierwszy W nowej roli
Rozdzia� drugi Przyjemno�ci Kennita
Rozdzia� trzeci Malta
Rozdzia� czwarty Dowody
Rozdzia� pi�ty Werbownicy
Rozdzia� sz�sty Go�cie
Rozdzia� si�dmy Spiski i niebezpiecze�stwa
Rozdzia� �smy Niewolnicy z Jamaillii
Rozdzia� dziewi�ty Kupcy z Deszczowych Ost�p�w
Rozdzia� dziesi�ty �wiecogr�d
Rozdzia� jedenasty Dary
Rozdzia� dwunasty Wi�niowie
Rozdzia� trzynasty Zmienne koleje losu
Rozdzia� czternasty Marzenia i rzeczywisto��
Rozdzia� pi�tnasty Bunt i przymierze
Rozdzia� szesnasty Statki i w�e
Rozdzia� siedemnasty Sztorm
Rozdzia� osiemnasty Czas porachunk�w
Rozdzia� dziewi�tnasty Znowu we w�asnej sk�rze
Rozdzia� dwudziesty Piraci i je�cy
Rozdzia� dwudziesty pierwszy Ta, Kt�ra Pami�ta
Jesie�
Rozdzia� pierwszy
W nowej roli <l >
Statek wspi�� si� na fal�. Jego dzi�b podni�s� si�, jak gdyby �aglowiec zamierza� si� wznie�� a� do udr�czonego nieba. Sa jeden wie, �e wystarczy taki deszcz, by zatopi� statek. Przez d�ug� chwil� Althea nie widzia�a niczego poza niebem, a w kolejnej sekundzie p�dzili ju� na o�lep w d� wysokiej, stromej fali a� do g��bokiego rowu. Dziewczynie wydawa�o si�, �e wpadn� w nast�pn� wznosz�c� si� fal�, zanurkuj� i zielona woda zaleje pok�ad. Uderzenie szarpn�o masztem i rej�, do kt�rej przylgn�a Althea. Zdr�twia�e palce dziewczyny przesun�y si� po mokrym, zimnym materiale �agla. Owin�a wok� st�p link� brze�n�, napi�a mi�nie n�g i chwyci�a si� mocniej. W tym momencie statek wspi�� si� na kolejn� �cian� wody.
- Ath! Ruszaj si�! - G�os dochodzi� spod n�g Althei. Spojrza�a w d� i dostrzeg�a Rellera. Stary marynarz sta� na szczeblach drabinki wantowej i wytrzeszcza� na ni� oczy, przys�aniaj�c twarz przed wiatrem i deszczem. - Masz k�opoty, ch�opcze?
- Nie. Id� - odkrzykn�a. By�a zzi�bni�ta, przemoczona i niewiarygodnie zm�czona.
Marynarze, kt�rzy wykonali swoje zadania, zsuwali si� po takielunku na pok�ad. Althea na chwil� przywar�a do masztu, a gdy poczu�a si� wystarczaj�co silna, r�wnie� ruszy�a w d�. Sztorm nadci�gn�� na pocz�tku jej wachty. Kapitan rozkaza� �ci�gn�� i zwin�� �agle. Najpierw uderzy� deszcz, potem zerwa� si� tak pot�ny wiatr, �e prawie pozrywa� liny. Gdy marynarze dotarli na pok�ad, czeka�o ich kolejne zadanie - musieli zrefowa� �agle gniezdne. Sztorm wzmaga� si�, jak gdyby w odpowiedzi na ich wysi�ki. Althea oraz inni marynarze wspinali si� po ca�ym takielunku niczym mr�wki po p�ywaj�cych gruzach. Wype�niali jeden rozkaz po drugim, zwijaj�c, refuj�c i sk�adaj�c kolejne pasy p��tna. Dziewczyna przesta�a w pewnej chwili my�le� i tylko wype�nia�a docieraj�ce do jej uszu wywrzaskiwane rozkazy. Skupi�a si� na swoim zadaniu, a jej r�ce niemal same pakowa�y mokre �agle i zabezpiecza�y je. Zadziwiaj�ce, co potrafi robi� cia�o, mimo i� umys� cz�owieka dr�twieje ze znu�enia i strachu. R�ce i stopy Althei funkcjonowa�y bez zarzutu, niczym �wietnie wytresowane zwierz�ta, kt�re na przek�r �ywio�owi postanowi�y utrzyma� sw� bezwoln� pani� przy �yciu.
Powoli dotar�a na d�. Wi�kszo�� marynarzy zd��y�a si� ju� ukry� pod pok�adem. Pytanie Rellera by�o bardzo uprzejme. Dziewczyna nie wiedzia�a, dlaczego stary ma na ni� oko. By�a mu wdzi�czna, cho� r�wnocze�nie czu�a si� poni�ona.
W pierwszych dniach po zaokr�towaniu si� na ten statek Althea bardzo si� stara�a wyr�ni�. Usi�owa�a pracowa� wi�cej, szybciej i lepiej. Cudownie si� czu�a, b�d�c znowu na pok�adzie. Nie przeszkadza�o jej ani ci�gle to samo kiepskie jedzenie, ani przepe�nione i cuchn�ce kajuty, nawet prymitywni towarzysze rejsu. Liczy�o si� tylko to, i� wr�ci�a na morze, pracowa�a, i �e na ko�cu podr�y dostanie kart� pok�adow�, kt�r� b�dzie mog�a rzuci� Kyle�owi w twarz. Poka�e mu! Tak! A p�niej odzyska statek i jak najszybciej wyp�ynie nim w rejs.
Mia�a najlepsze ch�ci, poniewa� jednak jej nowy �dom� okaza� si� statkiem rze�niczo-przetw�rczym, pr�dko u�wiadomi�a sobie w�asny brak do�wiadczenia; w dodatku by�a ma�a i znacznie s�absza od m�czyzn. Kapitan ��niwiarza� nie zamierza� szybko przemieszcza� si� z portu do portu, by dostarczy� towary (tak dzia�o si� w przypadku statk�w handlowych), lecz jego celem by�o kr��enie po wodach w poszukiwaniu �up�w. Statek mia� o wiele wi�ksz� za�og� ni� handl�wce tej samej wielko�ci, gdy� poza marynarzami p�yn�li nim my�liwi, rze�nicy, specjali�ci od oporz�dzania sk�r i pakowania mi�sa oraz oleju. Z tego te� wzgl�du takie statki by�y bardziej zat�oczone i brudne. Althea stara�a si� pracowa� pr�dko i dobrze, lecz sama determinacja nie wystarcza�a, by� zosta� najlepszym marynarzem w tym �mierdz�cym padlin� miejscu. Dziewczyna wiedzia�a, �e od zaokr�towania si� na tym statku ogromnie usprawni�a swe umiej�tno�ci i wytrzyma�o��, ale zdawa�a sobie r�wnie� spraw� z faktu, �e nadal nie mo�na by jej nazwa� (jak mawia� jej ojciec) �rasowym ch�opcem pok�adowym�. Szczerze m�wi�c, powoli popada�a w rozpacz. Po jakim� czasie zapomnia�a nawet o smutku i niezadowoleniu, a teraz �y�a po prostu z dnia na dzie� i my�la�a jedynie o codziennej pracy.
Althea by�a jednym z trzech �ch�opc�w� na pok�adzie statku rze�niczego. Pozosta�ym dw�m - m�odym krewnym kapitana - wyznaczano �atwiejsze zadania. Obaj us�ugiwali przy stole kapita�skim i oficerskim i nie raz, nie dwa trafia�y im si� ca�kiem przyzwoite resztki ze sto�u. Cz�sto r�wnie� pomagali kucharzowi przygotowywa� posi�ki dla reszty za�ogi. Najbardziej zazdro�ci�a im okres�w, kt�re sp�dzali pod pok�adem, nie do�� �e poza zasi�giem burz, lecz tak�e blisko ciep�ego pieca. Na Althe�, szczuplutkiego �m�odzie�ca�, spada�y wszystkie pozosta�e prace ch�opca pok�adowego. Sprz�ta�a, przynosi�a kub�y z rozmok�ym �niegiem i smo��, a tak�e bieg�a wsz�dzie tam, gdzie potrzebowano pomocnika. Musia�a przyzna�, �e nigdy w �yciu nie pracowa�a tak ci�ko.
Teraz jeszcze przez moment mocno przytrzyma�a si� masztu, czekaj�c a� przetoczy si� kolejna fala. St�d do kajuty w skrajniku dziobowym porusza�a si� skokami. Co jaki� czas zatrzymywa�a si�, �apa�a powietrze i chwyta�a si� lin lub relingu, by woda nie zmy�a jej z pok�adu. Od kilku dni panowa�a z�a pogoda. Zanim rozpocz�� si� ten ostatni sztorm, Althea naiwnie wierzy�a, �e nie mo�e ju� by� gorzej. Do�wiadczeni marynarze twierdzili, �e jesie� na Zewn�trznym zawsze si� tak objawia. Przeklinali Kana� i krzyczeli do Sa, by zako�czy� burz�, a r�wnocze�nie stale sobie opowiadali o gorszych sztormach, kt�re przetrwali na znacznie podlejszych i s�abszych statkach.
- Ath, ch�opcze! Ruszaj si� szybciej, je�li chcesz dosta� dzi� wieczorem jaki� posi�ek z kuchni! O ciep�ym jedzeniu oczywi�cie mo�esz ju� zapomnie�.
S�owa Rellera mia�y stanowi� pogr�k�, jednak mimo ostrego tonu, stary marynarz sta� na pok�adzie i bacznie obserwowa� ka�dy krok Althei. P�niej zeszli razem pod pok�ad, szczelnie zatrzaskuj�c za sob� w�az. Dziewczyna zatrzyma�a si� na chwil�, by otrze� wod� z twarzy i wy��� gruby warkocz. Potem posz�a za m�czyzn� w stron� cz�ci jadalnej statku.
Jeszcze kilka miesi�cy temu nazwa�aby to miejsce zimnym, wilgotnym i cuchn�cym. Teraz wszak�e stanowi�o jej przysta�, je�li nie dom. Nie wia� tu wiatr, a ��te �wiat�o latarni wygl�da�o niemal go�cinnie i serdecznie. Althea us�ysza�a odg�osy wydawanego jedzenia - klekot drewnianej chochli w kocio�ku - i pospieszy�a po swoj� porcj�.
Na pok�adzie ��niwiarza� nie by�o kwater dla za�ogi. Ka�dy m�czyzna znajdowa� sobie po prostu miejsce do spania i tam si� rozk�ada�. Najatrakcyjniejszych miejsc trzeba by�o broni� pi�ciami. Jedno z nich, kt�re najbardziej interesowa�o marynarzy, znajdowa�o si� w �rodku �adowni. Tu jeden z ch�opc�w pok�adowych przynosi� kocio� z jedzeniem i racjonowa� posi�ki pomi�dzy schodz�cych z wachty marynarzy. Sto��w nie by�o, a miejsce do siedzenia stanowi�y kufry. Tym, kt�rzy ich nie mieli, pozostawa�o oprze� si� o wielk� beczk� z olejem, jedyny sprz�t w pomieszczeniu. Za talerze marynarzom s�u�y�y drewniane deseczki, oczyszczane po posi�ku palcami albo chlebem, je�li go mieli (zwykle jadali suchary). Zw�aszcza podczas sztormu istnia�a niewielka szansa, �e kucharz spr�buje upiec kilka bochn�w.
Althea przedar�a si� przez d�ungl� susz�cych si� ubra�. Mokre stroje zwisa�y ze wszystkich ko�k�w i hak�w, cho� w wilgotnym pomieszczeniu i tak nie sch�y. Dziewczyna zrzuci�a nieprzemakalny, wygrany w zesz�ym tygodniu od Oya p�aszcz i zawiesi�a go na ko�ku, kt�ry nazywa�a w�asnym.
Pogr�ka Rellera nie by�a czcza. Zanim Althea podesz�a do kot�a, stary marynarz ju� si� obs�ugiwa� i jak ka�dy cz�onek za�ogi nak�ada� sobie pe�ny talerz, nie my�l�c o tych, kt�rzy przyjd� po nim. Dziewczyna z�apa�a pust� deseczk� i czeka�a spokojnie, a� Reller si� usunie. Wydawa�o jej si�, �e m�czyzna specjalnie si� oci�ga, staraj�c si� sk�oni� j� do g�o�nych narzeka�, Althea jednak nauczy�a si� ju� cierpliwo�ci i nie dawa�a si� sprowokowa�. Ka�dy marynarz m�g� do woli poszturchiwa� ch�opca pok�adowego. Nie musieli si� z tego t�umaczy� i nikt nie zwraca� uwagi na j�ki poszkodowanego. W obecnej sytuacji lepiej wi�c by�o zacisn�� z�by i przyj�� po�ow� chochli zupy ni� protestowa�, ryzykuj�c zamiast kolacji wytarmoszenie uszu. Reller nadal pochyla� si� nad kocio�kiem i stale dok�ada� na deseczk�, grzebi�c w resztkach jedzenia. Althea prze�kn�a �lin� i czeka�a na swoj� kolej.
Kiedy marynarz zobaczy�, �e dziewczyna zachowuje spok�j, lekko si� u�miechn��, po czym powiedzia�:
- No dalej, ch�opcze. Zostawi�em ci kilka wi�kszych kawa�k�w na dnie. Wyczy�� kocio�, potem odnie� kucharzowi.
Althea wiedzia�a, �e stary wy�wiadcza jej swego rodzaju przys�ug�. M�g� wzi�� wszystko, poza najgorszymi odpadkami i nikt nawet nie zwr�ci�by mu uwagi. Zadowolona wzi�a kocio�ek i wycofa�a si� do swojego k�ta.
Bior�c pod uwag� okoliczno�ci, mia�a dobre miejsce. Wcisn�a sw�j skromny dobytek w naro�nik powsta�y przy zetkni�ciu si� �ciany kad�ubu z pod�og�. Tu rozwiesi�a hamak. �adnemu z marynarzy nie by�oby tu wygodnie, nawet ona sama nie mog�a stan�� prosto. Zauwa�y�a, �e nikt jej tu nie niepokoi podczas snu; wsp�mieszka�cy nie siadali te� obok niej w mokrych od deszczu ubraniach.
Wzi�a wi�c kocio�ek, usiad�a na hamaku w swoim k�cie i zabra�a si� do jedzenia.
Zaczerpn�a �y�k� roso�u, kt�ry pozosta� na dnie kot�a i wypi�a go. Nie by� gor�cy - w�a�ciwie mia� posta� t�uszczu skrzep�ego w ma�e kleksy p�ywaj�ce w p�ynie - lecz by� cieplejszy ni� deszcz na dworze i smakowa� jej. Reller rzeczywi�cie zostawi� dla niej kilka kawa�k�w o nieokre�lonym smaku. Ziemniaki, rzepa, a mo�e niedogotowane kluski ziemistego koloru. Dla Althei nie mia�o znaczenia, co je. Wyjmowa�a wi�ksze kawa�ki palcami i zjada�a. Na koniec twardymi sucharami wyskroba�a resztki do czysta.
Nie prze�kn�a jeszcze ostatniego k�sa, gdy poczu�a ogromne znu�enie. By�a zzi�bni�ta, mokra i straszliwie obola�a. Najch�tniej w�lizgn�aby si� pod koc, owin�a nim szczelnie i zamkn�a oczy. Jednak�e Reller kaza� jej odnie�� kucharzowi kocio�ek. Dobrze wiedzia�a, �e nie mo�e zasn��. Nie mog�a si� wymiga� od obowi�zku. Pomy�la�a, �e mo�e stary marynarz przymkn��by oko na jej niedopatrzenie, ale je�li nie... albo gdyby kucharz si� poskar�y�, oberwa�aby. Nie mog�a sobie pozwoli� na lanie. J�kn�a wi�c tylko cicho i wyczo�ga�a si� z hamaka, przyciskaj�c do piersi kocio�ek.
Aby dotrze� do kuchni, musia�a przebiec smagany wichrem i deszczem pok�ad. Pokona�a odleg�o�� dwoma wielkimi susami, staraj�c si� zachowa� r�wnowag� i utrzyma� kocio�ek. Gdyby wypad� jej za burt�, za�oga sprawi�aby jej takie manto, �e dziewczyna po�a�owa�aby, �e nie sko�czy�a w wodzie razem z nim.
Kiedy stan�a pod drzwiami kuchni, musia�a kopa� i wali�, bowiem g�upi kucharz zamkn�� si� od �rodka. Wreszcie j� wpu�ci�, obrzucaj�c gniewnym spojrzeniem. Bez s�owa poda�a mu kocio�ek i stara�a si� nie patrze� t�sknie na ogie� w palenisku. Osoba faworyzowana przez kucharza mog�aby tu zosta� na tyle d�ugo, by si� rozgrza�. Marynarz naprawd� uprzywilejowany m�g�by nawet powiesi� w kuchni koszul� czy par� spodni; na pewno by tu wysch�y. Althea bynajmniej nie by�a pupilka kucharza, gdy tylko odda�a mu kocio�ek, wyprosi� j� za drzwi.
W drodze powrotnej �le oceni�a odleg�o��. P�niej obwinia�a za ten fakt kucharza, kt�rzy przegoni� j� w nieodpowiednim momencie z kuchni. Tak czy owak, s�dzi�a, �e uda jej si� pokona� pok�ad jednym susem. Niestety, statek skaka� akurat na szalej�cej wodzie i dziewczyna poczu�a, jak z jej mokrych palc�w wysuwa si� lina, kt�rej chcia�a si� przytrzyma�. Fala po prostu podci�a Althei nogi i dziewczyna upad�a na brzuch. �lizgaj�c si� po pok�adzie, kopa�a i walczy�a dziko, pr�buj�c si� chwyci� czego� palcami r�k i n�g. Oczy i nos zalewa�a jej woda. Althea nic nie widzia�a i nie mog�a z�apa� oddechu, by krzycze� o pomoc. Po d�ugiej jak wieczno�� chwili uderzy�a bokiem g�owy w reling. Cios zamroczy� j� i og�uszy�. Przez moment obiema r�koma trzyma�a si� tylko kurczowo relingu, le��c na brzuchu na mokrym pok�adzie. Kaskady morskiej wody przelewa�y si� nad ni�, a dziewczyna trwa�a przyciskaj�c si� z ca�ych si� do statku. Nie mog�a podnie�� g�owy dostatecznie wysoko, by zaczerpn�� powietrza. Wiedzia�a tak�e, �e je�li wstanie dopiero wtedy, gdy woda ca�kowicie sp�ynie z pok�adu, powali j� nast�pna fala. Je�eli nie podniesie si� teraz, nie podniesie si� ju� nigdy. Pr�bowa�a si� poruszy�, lecz nogi trz�s�y jej si� jak galareta.
Nagle poczu�a silne szarpni�cie do ty�u.
- Zatykasz luki odp�ywowe! - krzykn�� czyj� oburzony g�os. Kto� trzyma� Althe� za kark, jak og�uszonego kociaka. Jej twarz smaga� wiatr i szalej�cy deszcz, zanim wszak�e zdo�a�a to sobie u�wiadomi�, mia�a ju� tyle wody w ustach i nosie, �e zacz�a si� krztusi�. - Trzymaj si�! - us�ysza�a krzyk m�czyzny, wi�c owin�a si� mocno nogami i ramionami wok� jego ud. Zd��y�a szybko nabra� powietrza, po czym uderzy�a w nich fala.
Althea poczu�a, jak jej cia�o dr�y pod uderzeniem wody i pomy�la�a, �e za chwil� ona i jej towarzysz znajd� si� w morzu. Jednak w nast�pnym momencie �ciana wody cofn�a si�. M�czyzna da� do zrozumienia, by go pu�ci�a, po czym ruszy� biegiem po pok�adzie, ci�gn�c dziewczyn� za sob�. Trzyma� j� za warkocz i za koszul�. Doholowa� Althe� do masztu. Gdy dostrzeg�a znajom� szorstk� lin�, przylgn�a do� i zacz�a si� wspina�. Kolejna fala przetoczy�a si� pod nimi. Dziewczyna zakrztusi�a si�, wypluwaj�c nieco morskiej wody. Wydmucha�a nos w d�o�, potem strz�sn�a z niej wydzielin�. Nabra�a powietrza i odezwa�a si�:
- Dzi�kuj� ci.
- Ty g�upi, ma�y szczurze pok�adowy! O ma�o nie zabi�e� nas oboje. - W g�osie m�czyzny gniew miesza� si� ze strachem.
- Wiem. Przepraszam. - M�wi�a g�o�no, by przekrzycze� sztorm.
- Przepraszasz? To chyba nie wystarczy. Natrzaskam ci po g�bie, mo�e wtedy zrozumiesz sw�j b��d.
Podni�s� pi��, a Althea zas�oni�a twarz i czeka�a na cios. Nie zamierza�a si� buntowa� przeciwko zwyczajom panuj�cym na statkach. Po chwili otworzy�a oczy, by sprawdzi�, dlaczego m�czyzna jej nie uderzy�.
W mroku dostrzeg�a jego twarz. Brashen. Wygl�da� na bardziej wstrz��ni�tego ni� wtedy, gdy ratowa� jej �ycie.
- A niech ci�, ma�a. Nawet ci� nie rozpozna�em.
Nieznacznie wzruszy�a ramionami. Nie patrzy�a mu w oczy.
Kolejna fala przetoczy�a si� przez pok�ad, potem dzi�b statku zacz�� si� wznosi�.
- No wi�c, jak si� masz? - Brashen m�wi� cicho, jak gdyby obawia� si�, �e kto� pods�ucha ich rozmow�. Wszak oficerowie nie mieli zwyczaju odbywa� przyjacielskich pogaw�dek z ch�opcami pok�adowymi. Kiedy na pocz�tku rejsu odkry�, �e p�yn� razem, kaza� jej unika� wszelkich kontakt�w ze sob�.
- Jak widzisz - odpar�a cicho Althea, niezadowolona z sytuacji. Nagle znienawidzi�a Brashena - nie za jaki� jego konkretny gest, lecz dlatego �e widzi j� w takim stanie. Ale� musia� ni� pogardza�! - Radz� sobie. Dzisiejszy dzie� te� prze�yj�.
- Pom�g�bym ci, gdybym m�g�. - Z jego tonu wywnioskowa�a, �e nadal si� na ni� gniewa�. - Ale wiesz, �e nie mog�. Je�li b�d� si� tob� interesowa�, ludzie zaczn� co� podejrzewa�. Da�em ju� wszystkim do zrozumienia, �e nie obchodz� mnie kontakty z... m�czyznami. - By� jawnie zak�opotany. Althea zastanowi�a si� nad ironi� losu. Trwali przyci�ni�ci do takielunku na tym pod�ym statku w samym �rodku burzy, a ten m�czyzna - kt�ry zreszt� jeszcze przed chwil� chcia� j� st�uc - nie potrafi� rozmawia� z ni� o sprawach damsko-m�skich, poniewa� nie chcia� jej zgorszy�. - Na takim statku jak ten ka�dy przejaw �yczliwo�ci z mojej strony wobec ciebie zostanie zinterpretowany w jeden spos�b. Potem jaki� marynarz mo�e si� tob� r�wnie� zainteresowa�. A gdyby si� dowiedzieli, �e jeste� kobiet�...
- Nie musisz si� t�umaczy�. Nie jestem g�upia - Althea przerwa�a jego wyja�nienia. Czy�by Brashen nie rozumia�, z kim jego rozm�wczyni dzieli kwater�?
- Doprawdy? Co wi�c robisz na tej �ajbie? - Ostatnie cierpkie s�owa rzuci� przez rami�, zeskakuj�c z takielunku na pok�ad. Zwinny jak kot, szybki jak ma�pa, pr�dko dotar� na dzi�b statku. Althea nadal przywiera�a do liny i patrzy�a za nim.
- To samo co ty - odpar�a za nim uszczypliwie. Nie mia� znaczenia fakt, �e Brashen jej nie us�ysza�.
Po nast�pnej fali dziewczyna pod��y�a za jego przyk�adem, cho� nie zeskoczy�a ani z takim wdzi�kiem, ani tak zr�cznie. W kilka minut p�niej znalaz�a si� pod pok�adem. Wsz�dzie wok� niej s�ycha� by�o odg�osy przetaczaj�cej si� wody. ��niwiarz� skaka� na falach niczym bary�ka. Althea westchn�a ci�ko i jeszcze raz star�a wod� z twarzy i obna�onych ramion. Wy��a warkocz, potrz�sn�a mokrymi stopami, po czym wsun�a si� do swojego naro�nika. Przemoczone ubranie zi�bi�o jej sk�r�. Przebra�a si� pospiesznie w str�j, kt�ry by� zaledwie mocno wilgotny, nast�pnie wykr�ci�a koszul� i spodnie, p�niej strz�sn�a je i powiesi�a na ko�ku, aby ociek�y, wreszcie wyj�a koc. By� mokry i zalatywa� ple�ni�, lecz co we�na, to we�na - mokra czy nie, dawa�a cia�u nieco ciep�a. Zreszt� Althea nie mia�a innego sposobu, by si� ogrza�. Owin�a si� kocem, skuli�a i wpatrzy�a w ciemno��. Z powodu przys�ugi Rellera niemal si� utopi�a i straci�a p� godziny, kt�re powinna po�wi�ci� na sen. Z t� my�l� zamkn�a oczy i pr�bowa�a zasn��.
Mimo i� by�a tak bardzo znu�ona, sen nie chcia� przyj��. Stara�a si� odpr�y�, ale nie potrafi�a rozlu�ni� mi�ni zmarszczonego czo�a. Uzna�a, �e powodem jej bezsenno�ci jest rozmowa z Brashenem. To, co powiedzia�, w jaki� dziwny spos�b przypomnia�o jej o sytuacji, w kt�rej si� znalaz�a. Na statku cz�sto przez kilka dni widywa�a m�odego marynarza jedynie przelotnie i z daleka. Nigdy nie mia�a dy�uru na jego wachcie; ich drogi i obowi�zki rzadko si� krzy�owa�y. A poza Brashenem nic nie przypomina�o jej o dawnych czasach, dzi�ki czemu potrafi�a �y� z godziny na godzin� i po prostu stara� si� przetrwa�. Ca�� uwag� po�wi�ca�a jedynie swojej roli ch�opca pok�adowego, a jej my�li nie si�ga�y dalej ni� do nast�pnej wachty.
A dzi�... Przejrza�a si� w twarzy Brashena, a zw�aszcza w jego oczach, kt�re okaza�y si� bardziej okrutne ni� jakiekolwiek lustro, i u�wiadomi�a sobie, �e m�ody marynarz po prostu jej �a�owa�. Patrz�c w jego oczy, widzia�a kim si� teraz sta�a i, co gorsza, kim si� nie sta�a, cho� powinna by�a. Dostrzeg�a w nich tak�e (i by�o to chyba najbardziej przykre ze wszystkiego) potwierdzenie zdania Kyle�a. Tak, r�wnie� w opinii Brashena Althea by�a tylko ma�� zepsut� pieszczoszk� swego ojca, kt�ra dla zabawy przyj�a na jaki� czas rol� �eglarza. Dziewczyna przypomnia�a sobie ze wstydem, jak jeszcze niedawno dumnie skaka�a po olinowaniu �Vivacii�. Szczerze powiedziawszy, wykonywa�a to zadanie przewa�nie podczas ciep�ych, letnich dni, a ilekro� si� zm�czy�a lub znudzi�a, mog�a po prostu porzuci� takielunek i znale�� sobie przyjemniejsze zaj�cie. Sp�dzenie godziny czy dw�ch na splataniu ko�c�w liny lub szyciu p��tna znacznie si� r�ni�o od sze�ciogodzinnego szale�czo pospiesznego zszywania rozdartego �agla, kt�ry jak najszybciej musia� wr�ci� na maszt. Matka Althei niepokoi�a si� w swoim czasie o zgrubienia i szorstko�� d�oni c�rki; teraz r�ce dziewczyny by�y tak stwardnia�e i sk�ra tak gruba, jak niegdy� podeszwy jej st�p, a podeszwy st�p - pop�kane i czarne.
Og�lnie rzecz bior�c, w marynarskim �yciu przeszkadza�y jej cechy delikatnej kobietki. Odkry�a, �e nigdy nie b�dzie naprawd� dobrym marynarzem, poniewa� niezale�nie od tego, jak twarda i wytrzyma�a si� stanie, zawsze b�dzie jej brakowa�o typowej dla m�czyzn si�y. Aby otrzyma� prac� na ��niwiarzu�, poda�a si� za czternastoletniego ch�opca. Gdyby zosta�a na statku przez rok, wszyscy wok� zauwa�yliby, �e ich ch�opiec pok�adowy nie ro�nie, nie t�eje i nie staje si� silniejszy. Zwolniliby j� i sko�czy�aby w jakim� dalekim, obcym porcie, bez �adnych perspektyw.
Otworzy�a oczy i wpatrzy�a si� w mrok. Zanim wyp�yn�li, zamierza�a na ko�cu tego rejsu poprosi� o kart� zaokr�towania. Jej plany w tym wzgl�dzie nie uleg�y zmianie i s�dzi�a, �e prawdopodobnie dostanie kart�, coraz cz�ciej jednak�e zastanawia�a si�, czy ten kawa�ek sk�ry z piecz�tk� statku wystarczy. Posiada�aby w�wczas dow�d poparcia ze strony jednego kapitana i mog�aby �w dow�d wykorzysta�, by sk�oni� Kyle�a do dotrzymania nieprzemy�lanej przysi�gi. Zacz�a si� ba�, czy nie by�by to p�ytki triumf. Karta pok�adowa potwierdzi jedynie, �e Althea przetrwa�a rejs, a to jej nie wystarcza�o. Teraz pragn�a si� sprawdzi� i dowie�� wszystkim - nie tylko swemu szwagrowi - i� dobrze potrafi wykonywa� zaw�d, kt�ry sobie wybra�a, �e jest �wietnym �eglarzem, ma�o tego: �e jako kapitan zas�uguje na powszechny szacunek. Kiedy rozmy�la�a nad ca�� spraw�, u�wiadamia�a sobie, �e post�pi�a niem�drze. Pomys�, kt�ry w Mie�cie Wolnego Handlu wydawa� jej si� odwa�ny a nawet zuchwa�y, teraz uzna�a za dziecinny i g�upi. No bo co takiego zrobi�a? Uciek�a po prostu na morze, przyjmuj�c pierwsz� zaoferowan� jej prac�.
Zapyta�a siebie o przyczyn� takiej decyzji. Dlaczego tak post�pi�a? Dlaczego nie uda�a si� na pok�ad kt�rego� z innych �ywostatk�w i nie poprosi�a o stanowisko majtka? Czy za�atwiono by j� odmownie, tak jak twierdzi� Brashen? A mo�e spa�aby teraz na deskach pi�knego handlowca p�ywaj�cego po Kanale Wewn�trznym? Sk�d wzi�� si� pomys� zaokr�towania jako osoba anonimowa? C�, chcia�a si� sprawdzi� nie wspieraj�c si� w�asnym nazwiskiem i ojcowsk� reputacj�. Jaki� czas temu, w letnie wieczory, gdy siadywa�a po turecku na ty�ach sklepu Amber w rodzinnym mie�cie, szyj�c sobie marynarskie spodnie, pomys� wydawa� jej porywaj�cy, teraz - jedynie dziecinny.
Amber bardzo jej pomog�a. Bez jej pomocy przy szyciu, bez pracy u niej i wsp�lnych posi�k�w, Althea nigdy nie zdo�a�aby zrealizowa� tego przedsi�wzi�cia. Nag�a przyja�� od pocz�tku intrygowa�a dziewczyn�. Teraz przysz�o jej do g�owy, �e mo�e artystka chcia�a j� po prostu narazi� na niebezpiecze�stwo. Althea pog�aska�a wisz�ce na rzemyku jajo w�a, kt�re nosi�a na szyi. Drewniany wisiorek prawie ogrza� jej palce i dziewczyna potrz�sn�a g�ow� w ciemno�ciach. Nie, nie. Amber by�a prawdziw� przyjaci�k�, jedn� z nielicznych, jakie kiedykolwiek mia�a. Przyj�a j� do siebie na kilka dni pod koniec lata, pomog�a jej wykroi� i uszy� ch�opi�cy str�j. Co wi�cej, sama wk�ada�a m�skie ubranie i uczy�a Althe�, jak poruszaj� si�, chodz� i siadaj� m�czy�ni. Wyja�ni�a dziewczynie, �e by�a kiedy� aktork� w ma�ej trupie i grywa�a zar�wno role kobiet, jak i m�czyzn.
�Musisz wydobywa� g�os z g��bi - instruowa�a Althe�, k�uj�c j� pod �ebrami - je�li ju� musisz m�wi�. Staraj si� wszak�e jak najcz�ciej milcze�. Nie zdradzisz si� w�wczas, a m�czy�ni szybciej ci� zaakceptuj�. Wszyscy ceni� osoby, kt�re potrafi� s�ucha� innych. B�d� dobrym s�uchaczem, a ta zaleta skompensuje wszystkie twoje wady�.
Amber nauczy�a dziewczyn� r�wnie� owija� piersi, by nie by�y widoczne (materia� �ci�gaj�cy wygl�da� jak dodatkowa koszulka) oraz pokaza�a Althei, jak sk�ada� ciemne skarpety i u�ywa� ich jako podpasek w trakcie miesi�czki.
�Brudne skarpety zawsze mo�na jako� wyt�umaczy� - powiedzia�a jej. - B�d� czysta. Pierz swoje ubrania dwukrotnie cz�ciej ni� pozostali, a po pewnym czasie ludzie przestan� si� dziwi�. Naucz si� te� mniej spa�, poniewa� b�dziesz wstawa�a przed innymi albo k�ad�a si� ostatnia. Musisz si� przecie� kiedy� my�, a potrzebujesz do tego prywatno�ci. I co najwa�niejsze, nikomu nie ufaj i z nikim si� nie dziel swoim sekretem. Takiej tajemnicy nikt nie dotrzyma. Je�li cho� jeden m�czyzna na pok�adzie dowie si�, �e jeste� kobiet�, wkr�tce dowiedz� si� wszyscy�.
W tej jednej sprawie Amber prawdopodobnie si� myli�a. Brashen wiedzia�, kim jest i nie zdradzi� jej. Przynajmniej do tej pory, powiedzia�a sobie Althea zgry�liwie. U�miechn�a si� z gorycz�.
Na sw�j w�asny spos�b, Brashenie - pomy�la�a - post�puj� zgodnie z twoj� rad�. Narodzi�am si� ponownie jako ch�opiec. I nie nazywam si� Vestrit.
* * *
Brashen le�a� na swojej koi i wpatrywa� si� w przeciwleg�� �cian�, kt�ra znajdowa�a si� bardzo blisko jego twarzy. By� czas - pomy�la� ponuro - kiedy nie wzi��bym tej kajuty nawet jako szaf� na ubrania. Teraz wiedzia�, jakim luksusem jest nawet najmniejsze pomieszczenie, kt�rego nie trzeba dzieli� z nikim innym. Szczerze m�wi�c, nie by�o tu miejsca dla drugiej osoby, ale m�ody marynarz i tak si� cieszy�, �e ma w�asn� koj�, na kt�rej nie sypia nikt poza nim. W pomieszczeniu by�o tak�e kilka ko�k�w na ubrania, a jeden z naro�nik�w okaza� si� dostatecznie du�y, by pomie�ci� jego morski kufer. Na koi Brashen m�g� si� podeprze� o graniczn� listw� i spa� prawie spokojnie, ilekro� tylko nie mia� wachty. Kajuty kapitana i pierwszego oficera by�y znacznie wi�ksze i lepiej usytuowane, nawet na takiej kiepskiej �ajbie jak ta. Cz�sto jednak drugi i trzeci oficer nie mieli lepszych ni� za�oga kwater, tote� m�odzieniec by� zobowi�zany za ten male�ki k�cik i nie przeszkadza�a mu nawet �wiadomo��, �e ��czy� si� ze �mierci� trzech jego poprzednik�w.
Zaokr�towa� si� jako zwyczajny marynarz, wi�c pierwsz� cz�� rejsu sp�dzi� na przepychankach w dziob�wce wraz z reszt� za�ogi. Szybko uprzytomni� sobie, �e przewy�sza wsp�towarzyszy podr�y nie tylko do�wiadczeniem, ale i zapa�em do pracy. ��niwiarz� by� statkiem rze�niczo-przetw�rczym ze �wiecogrodu, miasta le��cego daleko na po�udnie, lecz na p�noc od Jamaillii. Rozpocz�� rejs wczesn� wiosn�. Na pok�adzie znajdowa�a si� w�wczas zaledwie garstka zawodowych �eglarzy oraz wielu niedo�wiadczonych m�czyzn, kt�rych usi�owano przyuczy� do zawodu marynarza. Niekt�rzy z nich trafili tu za d�ugi - wierzyciele sprzedali ich kapitanowi, by na pok�adzie odpracowali to, co byli winni. Innych - przewa�nie z�odziei - wykupiono z wi�zie� Satrapy. Zreszt� pozostali szybko nauczyli ich moresu, bowiem w ciasnych kwaterach na pok�adzie nie by�o mowy o tolerancji wobec os�b okradaj�cych wsp�mieszka�c�w. Tak czy owak, za�oga ta bynajmniej nie pracowa�a z ochot�, a wielu m�czyzn w og�le si� do niej nie nadawa�o - na pierwszy rzut oka by�o wida�, �e nie prze�yj� trud�w rejsu.
Gdy ��niwiarz� dotar� do Miasta Wolnego Handlu, jedna trzecia pierwotnej za�ogi wykruszy�a si� z powodu chor�b, wypadk�w lub akt�w przemocy, do kt�rych od czasu do czasu dochodzi�o na pok�adzie. Pozosta�e dwie trzecie uczy�y si� �eglowa�, polowa� na ��wie i s�onolubne wieloryby mieszkaj�ce w po�udniowych zatokach i lagunach. Nie nale�a�o oczywi�cie myli� tych ludzi z zawodowymi my�liwymi i futrzarzami zdejmuj�cymi sk�ry z upolowanych zwierz�t, ci bowiem wi�ksz� cz�� rejsu sp�dzali pr�niaczo i wzgl�dnie wygodnie w suchych kajutach. Mniej wi�cej tuzin m�czyzn nigdy nie dotkn�o lin ani nie stan�o na wachcie. Obijali si� i czekali na dni rzezi i krwi, kiedy to pracowali z pasj�, czasami niemal ca�� dob� przez kilka kolejnych dni, zw�aszcza je�li polowanie si� uda�o. Nie byli �eglarzami i w�a�ciwie nie nale�eli do za�ogi. Nie grozi�a im �mier�, chyba �eby zaton�� caty statek albo zaatakowa�o ich jakie� zwierz�.
Statek p�yn�� na p�noc, staraj�c si� omija� Wyspy Pirackie. Przez ca�y rejs tropiono, zabijano, oporz�dzano zwierzyn�, magazynowano mi�so i sk�ry. Do Miasta Wolnego Handlu ��niwiarz� wp�yn��, by uzupe�ni� czyst� wod� i jedzenie oraz dokona� niezb�dnych (lecz niezbyt kosztownych) reperacji, a pierwszy oficer uzupe�ni� braki w za�odze. By� to jeden z ostatnich port�w przed Wyspami Ja�owymi, ku kt�rym si� kierowali.
Obszar mi�dzy Miastem Wolnego Handlu i Wyspami Ja�owymi s�yn�� zar�wno z cz�stych sztorm�w, jak i z mn�stwa morskich ssak�w, kt�re zbiera�y si� tu jesieni� przed zimow� w�dr�wk�. W dodatku by�y t�uste po letnim ob�arstwie, a l�ni�ca sier�� m�odych kusi�a futrzarzy. Warto by�o ryzykowa� spotkanie z jesiennym sztormem dla takich zdobyczy: g�adkiego futra, grubej warstwy t�uszczu i - pod ni� - chudziutkiego, ciemnoczerwonego mi�sa, smakuj�cego r�wnocze�nie morzem i l�dem. Beczki z sol�, kt�re wype�nia�y �adowni�, kiedy statek opuszcza� �wiecogr�d, wkr�tce zape�ni� si� solonymi p�atami zdobytego mi�sa; obok stan� bary�ki z olejem, a zdj�te sk�ry posypane sol� i grubo zwini�te b�d� czeka�y na garbowanie.
�adunek powinien by� tak bogaty, �eby w�a�ciciele ��niwiarza� ta�czyli z rado�ci. Wtedy d�u�nicy, kt�rzy odpracuj� d�ugi, wr�c� do �wiecogrodu jako wolni ludzie. My�liwi i futrzarze zapewne dostan� procent od utargu, aby wystarczy�o im pieni�dzy do nast�pnej pory polowa�, a i kieszenie marynarzy zad�wi�cz� monetami; m�czy�ni wydadz� pieni�dze na alkohol i kobiety, a potem, gdy wszystko przepuszcz�, znowu po�egluj� ku Wyspom Ja�owym.
Niez�e �ycie, pomy�la� Brashen z lekk� drwin�. A przy tym jakie wspania�e stanowisko sobie zdoby�! Wcale nie pracowa� na nie ci�ko. Po prostu wpad� w oko najpierw oficerowi, a potem kapitanowi. A gdy straszliwa burza zmiot�a z pok�adu dw�ch marynarzy i okaleczy�a trzeciego, Brashen wydawa� si� najbardziej obiecuj�cym kandydatem na oficersk� posad�.
Przysz�a mu teraz do g�owy osobliwa my�l. Przecie� nie jego wina, �e otrzyma� swoje stanowisko i zakres obowi�zk�w po zabitym marynarzu... Jaki by� prawdziwy pow�d jego dzisiejszego niepokoju? Althea. Althea Vestrit, c�rka jego dobroczy�cy, le�a�a teraz skulona pod mokrym kocem w �adowni w�r�d brudnych, nieokrzesanych m�czyzn.
- Nic nie mog� na to poradzi� - j�kn�� g�o�no, jak gdyby w ten spos�b uspokaja� swoje sumienie. Nie widzia� dziewczyny, gdy wsiada�a na pok�ad w Mie�cie Wolnego Handlu. Zreszt�, nawet gdyby j� dostrzeg�, nie rozpozna�by jej �atwo. Musia� przyzna�, �e przekonuj�co udawa�a ch�opca pok�adowego.
Po raz pierwszy zorientowa� si� (a raczej zacz�� podejrzewa�), �e dziewczyna jest na pok�adzie, wcale nie na jej widok. Widywa� �Athela� w przelocie wiele razy i nie przysz�o mu do g�owy, �e to Althea. Mocno nasuni�ta na czo�o czapka i m�ski str�j wystarczy�y dla uwiarygodnienia roli ch�opca pok�adowego. Brashena zastanowi�o co� innego - pewnego dnia zobaczy� lin� zamocowan� na haku specyficznym podw�jnym w�z�em u�ywanym przez kapitana Vestrita i przez jego c�rk�. M�ody marynarz nie skojarzy� sobie w�wczas tych fakt�w, lecz gdy dzie� czy dwa p�niej wychodzi� na pok�ad przed wacht�, us�ysza� z takielunku swojski gwizd. Podni�s� oczy i spostrzeg� w gnie�dzie znajom� posta�, kt�ra macha�a do niego, pragn�c zwr�ci� na co� jego uwag�. Rozpozna� j� natychmiast.
O, Althea, pomy�la� spokojnie i dopiero w chwil� p�niej zda� sobie spraw� z tego, co zobaczy�. Nie dowierzaj�c, zagapi� si� na ni� z na wp� otwartymi ustami. Tak, to by�a ona, nie m�g� si� myli�. Pozna� dziewczyn� po szczeg�lnym stylu pracy przy linkach brze�nych. Spojrza�a w d� i na jego widok szybko odwr�ci�a twarz. St�d wiedzia�, �e spodziewa�a si� tej chwili i obawia�a.
Znalaz� pretekst, by poczeka� przy podstawie masztu, a� Althea zejdzie na pok�ad. Min�a go w odleg�o�ci nie mniejszej ni� d�ugo�� ramienia, posy�aj�c mu jedno b�agalne spojrzenie. Zacisn�� z�by i nie odezwa� si� do niej. Nie rozmawia� z ni� od tamtej pory a� do dzisiejszego wieczoru. Odk�d j� rozpozna�, by� przekonany, �e dziewczyna nie prze�yje tej podr�y. S�dzi�, �e pr�dzej czy p�niej zdradzi si�, �e jest kobiet� lub pope�ni jaki� b��d na pok�adzie i straci �ycie. M�wi� sobie, �e to jedynie kwestia czasu. Uwa�a� te�, �e szybka �mier� by�aby dla Althei najlepszym wyj�ciem.
Dzisiejszego wieczoru jego przypuszczenia potwierdzi�y si�. U�miechn�� si� ponuro. Ta dziewczyna tylko si� szamocze. Po prostu nie jest do�� silna, by wykonywa� wyznaczon� jej prac�, a przynajmniej nie tak szybko jak wymaga� tego pierwszy oficer. Nie, nie, chyba nie chodzi�o o brak si�y i muskulatury, bowiem Althea potrafi�a wykonywa� w dostatecznym stopniu swoje zadania, chocia� nieco wolniej ni� m�czy�ni. Wprawdzie nawet d�u�sze o kilka centymetr�w ramiona i par� kilogram�w cia�a pomaga�o marynarzowi w pracy, jednak nie s�abo�� dziewczyny dra�ni�a Brashena. Althea po prostu tu nie pasowa�a - by�a jak ko� zaprz�gni�ty do wozu wraz z wo�ami.
Poza tym przysz�a na pok�ad zwyczajnego drewnianego galionu z �ywostatku (w dodatku jej rodzinnego �ywostatku). Czy rozumia�a r�nic�? Czarodrzewowe �ajby (przynajmniej wi�kszo�� z nich) ch�tnie u�atwia�y wykonanie ka�dego zadania, podczas gdy martwe drewno utrudnia�o je. Mimo i� �Vivacia� zosta�a o�ywiona dopiero teraz, Brashen od pierwszej chwili, gdy wszed� na jej pok�ad wiedzia�, �e �w statek ma co� w rodzaju �wiadomo�ci. Nie �eglowa�a wprawdzie sama, ale on stale odnosi� wra�enie, �e nie przydarza�y jej si� �adne bezsensowne incydenty, do kt�rych w takiej chwili na pewno dosz�oby na drewnianym statku. Na ci�kim, powolnym �aglowcu, takim jak ��niwiarz�, praca nie sz�a p�ynnie. Czasami zadania, kt�re pierwotnie nie wydawa�y si� trudne, wymaga�y ogromnego wysi�ku. Na przyk�ad wymiana zawiasu - z pozoru nic prostszego, a tu w trakcie pracy okazywa�o si�, �e wadliwy zawias umieszczony jest w na wp� zgni�ym drewnie, kt�rym r�wnie� trzeba si� by�o zaj��. I tak dalej. Tak, tak - rozmy�la� Brashen - na pok�adzie tej �ajby nic nie jest proste.
Jak gdyby w odpowiedzi na ow� my�l, us�ysza� mocne stukanie do drzwi. Nie mia� teraz wachty, wobec tego od razu nastawi� si� na jakie� k�opoty.
- Nie �pi� - krzykn�� do go�cia, po czym wsta�, podszed� do drzwi i otworzy� je. Na szcz�cie, w progu nie sta� oficer, kt�ry namawia�by go na dodatkow� prac� w t� sztormow� noc, lecz Reller. Stary marynarz wszed� z wahaniem. Woda sp�ywa�a mu po twarzy i kapa�a z w�os�w. - No i? - zapyta� go.
M�czyzna zmarszczy� brwi.
- Troch� mnie boli rami� - o�wiadczy�.
Brashen by� na statku odpowiedzialny za opiek� medyczn�. Kiedy si� zatrudnia�, kapitan wyja�ni� mu, �e lekarz pok�adowy wypad� za burt� podczas kt�rej� ze sztormowych nocy. W momencie gdy odkryto, �e m�ody marynarz potrafi przeczyta� napisy na etykietkach w apteczce, natychmiast powierzono mu opiek� nad rozmaitymi buteleczkami i pude�kami zawieraj�cymi lekarstwa. Brashen osobi�cie w�tpi� w skuteczno�� wielu z nich, ale u�ywa� ich zgodnie z opisem.
Teraz wi�c po prostu skierowa� si� do skrzyni z medykamentami, kt�ra zajmowa�a w jego kajucie niemal tyle miejsca, co jego w�asny morski kufer, a nast�pnie w�o�y� r�k� pod koszul� i odszuka� wisz�cy na jego szyi kluczyk. Wreszcie otworzy� apteczk� i marszcz�c czo�o wpatrywa� si� przez chwil� w leki, po czym wyj�� br�zow� butelk� z wyszukan� zielon� etykietk�. Ukradkiem spojrza� na napis w nier�wnym �wietle latarni.
- To chyba to samo, co ci da�em ostatnim razem - o�wiadczy� g�o�no. Podni�s� butelk�, pokazuj�c j� Rellerowi.
Marynarz przygl�da� si� jej, jak gdyby usi�owa� odcyfrowa� zupe�nie niezrozumia�y dla niego napis, w ko�cu wzruszy� ramionami.
- Nalepka by�a zielona - przyzna� - wi�c pewnie masz racj�.
Brashen wyj�� gruby korek z szyjki i wytrz�sn�� na d�o� p� tuzina zielonkawych pigu�ek. Pomy�la�, �e wygl�daj� jak jelenie bobki. Nie zaskoczy�oby go, gdyby naprawd� okaza�y si� �ajnem. Wrzuci� trzy z powrotem do butelki, a pozosta�e trzy poda� staremu.
- We� je wszystkie. Powiedz kucharzowi, �eby ci da� p� miarki rumu do popicia. I niech ci pozwoli posiedzie� w ciep�ej kuchni, a� zaczn� dzia�a�. Powo�aj si� na mnie.
Rysy m�czyzny natychmiast z�agodnia�y. Kapitan Sickle nie pozwala� pi� na pok�adzie, wi�c Reller prawdopodobnie napije si� dzi� po raz pierwszy od opuszczenia Miasta Wolnego Handlu. Perspektywa alkoholu i ciep�ej kuchni rozjarzy�a twarz starego wdzi�czno�ci�. Brashen mia� przez chwil� w�tpliwo�ci, potem si� jednak zastanowi� i doszed� do wniosku, �e nawet je�li nie zadzia�aj� pigu�ki, Reller na pewno poczuje si� lepiej w cieple, a mocny rum pozwoli mu przespa� b�l.
Kiedy stary marynarz odwraca� si� do wyj�cia, Brashen z przymusem zada� mu pytanie.
- Syn mojego kuzyna... wiesz, prosi�em ci�, �eby� mia� na niego oko... Dobrze si� sprawuje?
Reller wzruszy� ramionami, potem potrz�sn�� r�k� z pigu�kami.
- Och, tak, nie�le. To ch�tny ch�opak. - Stary po�o�y� r�k� na zasuwie. Chcia� jak najszybciej odej�� po obiecany rum.
- A zatem - Brashen kontynuowa� wbrew sobie - zna swoj� robot� i dobrze j� wykonuje?
- Och, tak, panie. Dok�adnie tak. Jak ju� m�wi�em, to dobry ch�opak. Mam na Athela oko i pilnuj�, �eby nic mu si� nie przydarzy�o.
- To dobrze. Ciesz� si�. M�j kuzyn b�dzie z niego dumny. - Zawaha� si�. - Tylko niech ch�opak nie dowie si� o mojej pro�bie. Nie chc�, �eby mia� nadziej� na l�ejsze traktowanie.
- Tak, panie. Dobrze. I dobranoc. - Reller wyszed� i mocno zatrzasn�� za sob� drzwi.
Brashen zamkn�� oczy i g��boko zaczerpn�� oddechu. Tylko tyle m�g� zrobi� dla Althei - poprosi� tak godnego zaufania cz�owieka jak Reller, by si� ni� cho� troch� opiekowa�.
M�ody marynarz zamkn�� zasuw�, potem apteczk�, wr�ci� na koj� i ci�ko westchn��. Tylko tyle m�g� zrobi� dla dziewczyny. Naprawd�, tylko tyle. Tak.
Wreszcie uda�o mu si� zasn��.
* * *
Wintrow nie lubi� takielunku. Stara� si� ze wszystkich si� ukry� t� niech�� przed Torgiem, niestety m�czyzna mia� nieomylny instynkt tyrana. W rezultacie tuzin razy dziennie wymy�la� pow�d, dla kt�rego ch�opiec musia� si� wspina� na maszt. A kiedy wyczuwa�, �e kolejne powt�rki nie robi� ju� na Wintrowie wra�enia, dok�ada� dodatkowe zadania, na przyk�ad zaniesienie jakiego� przedmiotu do bocianiego gniazda; oczywi�cie gdy ch�opiec wraca� na pok�ad, oficer natychmiast wysy�a� go z powrotem po ten przedmiot. Ostatnio wpad� na nowy pomys�, tote� Wintrow musia� wspi�� si� na sam szczyt masztu, przylgn�� do niego kurczowo i czeka� na rozkaz powrotu. By�a to najbardziej bezmy�lna, najg�upsza i naj�atwiejsza do przewidzenia tortura. Zreszt�, ch�opiec nie spodziewa� si� po Torgu niczego innego. Trudniej natomiast by�o mu zrozumie�, dlaczego reszta za�ogi bez mrugni�cia okiem akceptuje jego m�k�. Je�li w og�le kto� zwraca� uwag� na ��wiczenia� Wintrowa, patrzy� zwykle z rozbawieniem. Nikt nie interweniowa�.
Gdy ch�opiec trwa� przywarty do masztu i patrzy� w d�, przysz�o mu do g�owy, �e Torg w�a�ciwie oddaje mu przys�ug�. Wiatr p�dzi� obok niego, �agiel wydyma� si�, a napr�ona lina, na kt�rej wisia� Wintrow, j�cza�a. Wysoko�� masztu wyolbrzymia�a ka�dy skr�t i ka�dy ruch p�yn�cego statku. Ch�opiec nadal nie lubi� przebywa� tu, na g�rze, po raz pierwszy wszak�e poczu� osobliwe o�ywienie, cho� nie by�a to jeszcze rado��. Rzucono mu wyzwanie, a on je okpi�. Pozosta� sob�. Nie zmieni� si�. Zmru�ywszy oczy ws�uchiwa� si� w og�uszaj�cy ryk wiatru i przez chwil� rozwa�a� my�l, czy rzeczywi�cie nie tu jest jego miejsce. Mo�e gdzie� w g��bi duszy nie by� kap�anem, lecz �eglarzem.
Nagle us�ysza� nieg�o�ny, ale jaki� dziwny ha�as. Wibruj�cy metal. Zastanowi� si�, co by�o tego powodem i serce zacz�o mu bi� nieco szybciej. Powoli ruszy� ku drabince wantowej, jednocze�nie szukaj�c �r�d�a d�wi�ku. Wiatr zwodzi� go, raz odg�os wydawa� si� ch�opcu bli�szy, raz dalszy. Dopiero po kilku chwilach zauwa�y� zmiany w tonie i rytmie d�wi�ku spowodowane nasilaniem si� b�d� s�abni�ciem p�du wiatru. Wintrow dotar� do bocianiego gniazda i chwyci� si� kurczowo bocznej �cianki.
W punkcie obserwacyjnym le�a� Mild, skulony w wygodnej pozycji embrionalnej. Oczy przymkn�� do szparek i gra� na ma�ym grzebieniu. Trzyma� go na spos�b marynarski, a gdy w niego dmucha�, jego palce ta�czy�y po metalowych z�bach niczym po klawiszach. Ch�opiec skupiony by� na muzyce, lecz jego oczy badawczo sondowa�y horyzont.
Wintrow s�dzi�, �e Mild go nie widzi, jednak w chwil� p�niej tamten omi�t� go szybkim spojrzeniem i jego palce znieruchomia�y.
- Co? - zapyta�, nie odsuwaj�c grzebienia od ust.
- Nic. Masz wacht�?
- Co� w tym rodzaju. Nie bardzo jest co pilnowa�.
- A piraci? - o�mieli� si� zapyta� Wintrow.
Mild parskn�� w odpowiedzi.
- Nie niepokoj� �ywostatk�w, przynajmniej zazwyczaj. Och, s�ysza�em w Chalced plotki, �e �cigali jednego czy drugiego, przewa�nie jednak zostawiaj� nas w spokoju. Rzadko kt�ry drewniany �aglowiec potrafi dogoni� �ywostatek, no chyba �e na czarodrzewowym p�yn� ofiary losu zamiast za�ogi. Zreszt� tego typu po�cig i tak nie ma sensu. Walka jest zaci�ta, a nawet kiedy piraci zwyci꿹, c� z tego maj�? �ywostatek nie zechce dla nich pop�yn��. S�dzisz, �e �Vivacia� pozwoli�aby wej�� na pok�ad obcym i zaakceptowa�aby nieznajomego kapitana? Nie ma mowy!
- Nie ma - zgodzi� si� Wintrow. By� przyjemnie zaskoczony jawnym przywi�zaniem Milda do statku i jego dum� z �Vivacii�. Cieszy� si� tak�e z tego, �e ch�opiec w og�le z nim rozmawia. Mild wydawa� si� mile po�echtany zachwytem i wyt�on� uwag� Wintrowa, poniewa� chytrze przymyka� oczy i kontynuowa�:
- Osobi�cie s�dz�, �e piraci wy�wiadczaj� nam przys�ug�.
Wintrow zagryz� warg�.
- Naprawd�?
- No c�, jak by ci to wyt�umaczy�... Nie zszed�e� na brzeg w Chalced, prawda? Widzisz, s�yszeli�my tam, �e od pewnego czasu piraci zacz�li atakowa� statki przewo��ce niewolnik�w. Podobno przej�li przynajmniej jeden, a kapitanowie pozosta�ych s� przera�eni. Hm, ko�czy si� jesie�, a na wiosn� Chalced b�dzie bardzo potrzebowa�o du�o niewolnik�w, by zaj�li si� ork� i siewem. Piraci pozbawi� miasto zwyk�ych dostaw, a potem my zacumujemy z pierwszorz�dnym �adunkiem i b�dziemy dyktowa� ceny. Dostaniemy za nasz transport tak du�o, �e prawdopodobnie pop�yniemy prosto do domu, do Miasta Wolnego Handlu.
Mild u�miechn�� si� i z satysfakcj� pokiwa� g�ow�, jak gdyby mia� otrzyma� spory procent od sprzeda�y �ywego towaru. Wintrow pomy�la�, �e jego kolega tylko powtarza to, co s�ysza� od starszych cz�onk�w za�ogi, i nic nie powiedzia�. Zapatrzy� si� w dal ponad faluj�c� wod�. Bola�o go serce i b�l ten nie mia� nic wsp�lnego z morsk� chorob�. Ilekro� my�la� o Jamaillii i wyobra�a� sobie, jak jego ojciec kupuje niewolnik�w, odczuwa� straszliwy smutek. Cierpia� z powodu tego, co ma si� zdarzy� i czu� si� winny.
Po chwili Mild ponownie si� odezwa�.
- Zdaje mi si�, �e Torg znowu kaza� ci tu wej��?
- Tak. - Wintrow przeci�gn�� si�, zaskakuj�c tym ruchem siebie samego, potem szybko ponownie chwyci� si� liny. - Ju� mi to tak bardzo nie przeszkadza.
- Widz�. Po to w�a�nie tacy jak Torg nas prze�laduj�. - Kiedy Wintrow uni�s� lekko brwi, Mild u�miechn�� si� do niego. - Ach, s�dzi�e�, �e t� tortur� wymy�lono specjalnie dla ciebie? Nie. Torg lubi si� czepia� wszystkich. Na j�dra Sa, lubi dr�czy� wszystkich! I zawsze uchodzi mu to na sucho. Natomiast zmuszanie ch�opca pok�adowego do wielokrotnej wspinaczki na maszt to po prostu tradycja. Pocz�tkowo tego nienawidzi�em. Gdy si� zaokr�towa�em, oficerem na �Vivacii� by� Brashen. Nazywa�em go synem maciory. Kiedy zauwa�y�, �e denerwuj� mnie jego polecenia, postara� si�, �ebym ka�de zadanie ko�czy� wspinaczk� na bocianie gniazdo. �Chcesz je��, w�a� na g�r�, mawia� do mnie. I musia�em si� wspina� na maszt, a potem kr�ci�em si� tu tak d�ugo, a� znalaz�em sw�j kube�ek z jedzeniem. Psiakrew, naprawd� nienawidzi�em wtedy Brashena. By�em tak przera�ony i powolny, kiedy prawie zawsze odnajdywa�em zupe�nie zimny posi�ek, a cz�sto wymieszany z deszczem. Po jakim� czasie jednak�e - tak samo jak na tobie - przesta�o to robi� na mnie wra�enie.
Zamy�lony Wintrow milcza�. Palce Milda znowu zata�czy�y na klawiszach, wygrywaj�c �waw� melodi�.
- Czy to znaczy, �e Torg nie czuje do mnie nienawi�ci? �e mam do czynienia z czym� w rodzaju �wiczenia?
Mild prychn�� weso�o.
- Och, nie, na to nie licz. Torg naprawd� ci� nienawidzi, bo nienawidzi ka�dego, komu si� zdaje, �e jest od niego m�drzejszy, a o to nietrudno na tym pok�adzie. Ale r�wnocze�nie nasz prze�ladowca zna swoj� prac� i wie, �e je�li chce utrzyma� posad�, musi zrobi� z ciebie �eglarza. I, wierz mi, �e nauczy ci�, czego trzeba. Sprawi, �e nauka b�dzie bolesna i maksymalnie nieprzyjemna, lecz w ko�cu ci� wyszkoli.
- Je�li jest tak� znienawidzon� kreatur�, dlaczego m�j... dlaczego kapitan trzyma go na stanowisku drugiego oficera?
Mild wzruszy� ramionami.
- Spytaj swego tat� - odpar� okrutnie, potem jednak u�miechn�� si�, niemal obracaj�c w�asne s�owa w �art. Po chwili podj��: - S�ysza�em, �e Torg p�ywa ju� od jakiego� czasu z kapitanem i kiedy� bardzo mu pom�g� podczas jednego strasznego rejsu na jakim� statku. Kiedy wi�c Kyle obj�� �Vivaci�, wzi�� Torga ze sob�. Mo�e nikt inny nie chcia� go zatrudni�, a on sam czu� si� zobowi�zany. A mo�e Torg ma �adne, zwarte po�ladki.
S�ysz�c to ostatnie zdanie, Wintrow rozdziawi� usta. Mild jednak�e znowu si� u�miecha�.
- Hej, nie bierz tego tak powa�nie. Nic dziwnego, �e wszyscy uwielbiaj� ci dokucza�. Z tak� min� zawsze b�dziesz ulubionym celem ich atak�w.
- Ale� to m�j ojciec - zaprotestowa� Wintrow.
- Cha, cha, cha. Nie kiedy s�u�ysz na statku. Tu jest tylko twoim kapitanem. I to ca�kiem niez�ym, cho� nie tak dobrym jak Ephron. A niekt�rzy z nas nadal s�dz�, �e po starym Vestricie �aglowiec powinien przej�� Brashen. Ale Kyle jest w porz�dku.
- Dlaczego wi�c powiedzia�e� o nim... co� takiego? - Wintrow by� szczerze zaskoczony.
- Poniewa� to kapitan - cierpliwie wyja�ni� Mild. - Marynarze zawsze tak m�wi�, nawet je�li kogo� lubi�. Wiedz� przecie�, �e dow�dca mo�e im dokopa�, kiedy tylko zechce. Hej, powiedzie� ci co�? Kiedy si� dowiedzieli�my, �e stary Vestrit odchodzi i na jego miejsce przychodzi kto� nowy, wiesz, co zrobi� Comfrey?
- Co?
- Poszed� do kuchni, wzi�� kapita�ski kubek na kaw� i do niego nasika�! - Rado�� b�ysn�a w szarych oczach Milda. Czeka� na reakcj� Wintrowa.
- Znowu si� ze mn� dra�nisz! - Wbrew sobie Wintrow u�miechn�� si�. To, co przed chwil� us�ysza�, by�o wstr�tne i poni�aj�ce, a r�wnocze�nie zbyt niegodziwe, by w to uwierzy�. Jak jeden cz�owiek mo�e zrobi� co� takiego drugiemu, kt�rego w dodatku jeszcze nie pozna�. Tylko za to, �e ten kto� mia� zosta� jego kapitanem?! Nieprawdopodobne. A r�wnocze�nie... zabawne. Nagle ch�opiec co� zrozumia�. Okrucie�stwem i z�o�liwo�ci� by�oby zrobi� co� takiego m�czy�nie, kt�rego si� zna, lecz obcemu cz�owiekowi, od kt�rego nied�ugo b�dzie zale�a�o twoje �ycie... Spogl�dasz potem na niego i wyobra�asz sobie, jak pije swoj� �mierdz�c� kaw�... Wintrow patrzy� w bok. Nie wiedzia�, sk�d na jego twarzy taki wielki u�miech, ale czu� go. No, no, no, Comfrey zrobi� to jego ojcu.
- Za�oga robi takie rzeczy kapitanowi i oficerom. Niech sobie nie my�l�, �e s� bogami, a my - �ajnem.
- Czy w takim razie... s�dzisz, �e oni o tym wiedz�?
Mild u�miechn�� si�.
- Trudno d�ugo p�ywa� na statkach i nie wiedzie�, co si� dzieje. - Zagra� jeszcze kilka nut, potem powoli wzruszy� ramionami. - Uwa�aj� pewnie po prostu, �e akurat im to si� nie przydarza.
- Wi�c nikt im nigdy o tym nie m�wi - powiedzia� Wintrow do siebie.
- Jasne, �e nie. Kto mia�by im powiedzie�? - Znowu zagra� fragment melodii, po czym nagle przerwa�. - Ty chyba tego nie zrobisz, co? Wiesz, on jest w ko�cu twoim tat� i... - zawiesi� g�os, kiedy u�wiadomi� sobie, �e mo�e si� posun�� za daleko.
- Nie, oczywi�cie, �e nie powiem - Wintrow us�ysza� w�asne s�owa. Na jego twarzy pojawi� si� g�upi u�mieszek, gdy doda� z�o�liwie: - W�a�nie dlatego, �e jest moim ojcem.
- Ch�opak pok�adowy?! Ch�opcze, rusz ty�ek i zejd� tu do mnie! - zarycza� Torg z pok�adu.
Wintrow zacz�� d�ug� w�dr�wk� w d�. Mild pochyli� si� lekko i chwil� go obserwowa�, potem zawo�a�:
- U�ywasz zbyt wielu s��w. Wystarczy powiedzie�, �e Kyle jest jak wrz�d na dupie.
- To te� - zgodzi� si� Wintrow.
- Ruszaj si�, ch�opcze! - zawy� Torg i Wintrow skupi� ca�� uwag� na powolnym schodzeniu.
Tej nocy, kiedy medytowa� nad up�ywaj�cym dniem, zastanowi�o go w�asne zachowanie. Dlaczego �mia� si� z okrucie�stwa? Dlaczego godzi� si� na upodlenie drugiego cz�owieka? Gdzie by� w tym Sa? Poczu� si� winny, ale szybko odsun�� ponure my�li. Prawdziwemu kap�anowi Sa poczucie winy na nic si� nie przydaje, zaciemnia jedynie obraz. Je�li z jakiego� powodu marnie si� czuje, powinien ustali� ten pow�d i wyeliminowa� go. Z�e samopoczucie i poczucie winy sugeruj�, �e kap�an nie pracuje nad sob�, a zatem w ka�dej chwili mo�e powt�rnie pope�ni� ten sam b��d. Wintrow le�a� nieruchomo w ciemno�ciach i duma� nad przyczynami swego u�miechu. Po raz pierwszy od wielu lat zada� sobie pytanie, czy jego sumienie nie jest zbyt kruche, czy nie ono sta�o si� barier� mi�dzy nim i jego wsp�towarzyszami.
- To, co dzieli ludzi, nie ma zwi�zku z Sa - powiedzia� cicho. Nie zd��y� jednak�e przypomnie� sobie �r�d�a cytatu (nie pami�ta�, czy w og�le pochodzi z ksi�g), poniewa� zasn��.
* * *
Po raz pierwszy dostrzegli Wyspy Ja�owe w ch�odny, bezchmurny poranek. P�yn�c na p�nocny wsch�d, przenie�li si� z jesieni w zim�, z umiarkowanie ch�odnej pogody w bezustann� m�awk� i mg��. Ja�owe pojawi�y si� na horyzoncie, widoczne nie jako wyspy, lecz jedynie jako punkty otoczone nie falami, ale spienionymi, bia�ymi ba�wanami. Zreszt� Wyspy rzeczywi�cie by�y nizinne, wr�cz p�askie i sk�ada�y si� na nie g��wnie skaliste pla�e i piaszczyste r�wniny, kt�re jedynie z rzadka przewy�sza�y lini� przyp�ywu. Althea s�ysza�a, �e znajduje si� tam niemal wy��cznie piasek i kar�owata ro�linno��. Nie mia�a poj�cia, dlaczego morskie nied�wiedzie wybieraj� ten rejon. P�yn�y tam, by walczy�, parzy� si� i wychowywa� m�ode. Przyp�ywa�y co roku, mniej wi�cej o tej porze,