1517

Szczegóły
Tytuł 1517
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1517 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1517 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1517 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEFAN CHWIN Hanemann S�owo obraz terytoria Fragmenty list�w Heinricha Kleista i Adolfinmy Henrietty Vogel oraz Zeznania Stimminga w przek�adzie Wandy Markowskiej (wg H. von Kleist, Listy, Warszawa 1983) Na ok�adce fragment obrazu Caspara Davida Friedricha Wsch�d ksi�yca nad morzem Ilustracje wewn�trz ksi��ki pochodz� z wystawy Koniec i po- cz�tek. Gda�sk 1945-1955. Prywatne kolekcje fotograficzne. Gda�ska Galeria Fotografii, Dzia� Muzeum Narodowego,1997 Klucz do miejsc opracowa�a Krystyna Chwin Redakcja i korekta / Krystyna Chwin Sk�ad / Piotr G�rski Druk i oprawa / Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A., ��d�, ul. �wirki 2 (C) Copyright by Stefan Chwin (C) Copyright for the present edition by s�owo/obraz terytoria, Gda�sk 1997 Adres / wydawnictwo s�owo/obraz terytoria Gda�sk, ul. Grunwaldzka 74/3, tel. 41-44-13, tel./fax 45-47-07 ISBN 83-87316-55-5 Czternasty sierpnia O tym, co sta�o si� czternastego sierpnia, dowiedzia�em si� bardzo p�no, ale nawet Mama nie by�a pewna, czy wszystko si� zdarzy�o tak, jak o tym m�wiono u Stein�w. Pan Kohl, kt�ry pra- cowa� w budynku Anatomii od chwili za�o�enia Instytutu, m�wi� o samej sprawie niech�tnie; jego szacunek dla ludzi w bia�ych uniformach narzuconych na ubranie z dobrej angiel- skiej we�ny, kt�rzy jedwabn� chusteczk� z monogramem prze- cierali okulary w z�otej oprawce, by� doprawdy zbyt wielki, by... Szk�a od Zeissa, przecierane spokojnym, nie�piesznym ruchem w westybulu portierni... W letnie dni osiada� na nich ��ty py� lip kwitn�cych w Delbruck-Allee obok budynku Anatomii, gdzie ch�odne powietrze z cienistego cmentarza ewangelickiego miesza�o si� z suchym sosnowym powiewem od strony moreno- wych wzg�rz. O �smej czarny daimler-benz zatrzymywa� si� przed wej�ciem do Instytutu, potem z tramwaju nadje�d�aj�- cego od strony Langfuhr wysypywa� si� t�um ubranych na ciem- no dziewcz�t, kt�re po kilku minutach marszu wzd�u� cmentar- nego muru i doj�ciu na portierni�, a potem do bloku E, przy- wdziewa�y niebieski fartuch z rami�czkami skrzy�owanymi na plecach i bia�y czepek... Wi�c nawet pan Kohl nie ufa� temu, co us�ysza� od Alfreda Rotke, pos�ugacza z Anatomii, kt�ry - ze swoj� br�zowaw� cer� podobny do eleuzyjskiego cienia - prze- myka� si� podziemnymi korytarzami w gumowym fartuchu, szukaj�c zawsze czego� w�r�d miedzianych wanien, w kt�rych moczy�y si� bia�e prze�cierad�a, potrzebne do okrywania sto�u z marmurowym blatem, d�ugiego sto�u na k�kach - prostok�t- nego, zimnego w dotyku i zawsze jakby troch� wilgotnego sto- �u, kt�ry ustawiono pod wielk� okr�g�� lamp� z pi�cioma mlecz- nymi �ar�wkami w sali IX na parterze budynku przy Delbruck- Allee 12. I chocia� pani Stein gotowa by�a przysi�c, �e wszystko zdarzy- �o si� dok�adnie tak, jak o tym m�wiono, pan Kohl, lekko uno- sz�c g�ow� i mru��c oczy, w kt�rych co kilka chwil skrzy�y si� ogniki ironii, patrzy� tylko na ni� z wyrazem wy�szo�ci, kt�rym - rzecz jasna - nie pragn�� jej obrazi�, c� jednak m�g� na to poradzi�, �e jako wtajemniczony wiedzia� wi�cej, pani Stein za� i tak niczym nie da�oby si� przekona�? Czubek bia�ej parasolki postukiwa� na �cie�ce, gdy pani Stein schodz�c z pomostu mola w Glettkau na deptak ko�o gasthausu, m�wi�a do pana Kohla: "Przecie� nie mog�o si� zdarzy� inaczej. On musia� to zrobi�. To by�o silniejsze od niego. Trzeba mu wybaczy�..." "Musia�?" - pan Kohl unosi� brwi. Bo nawet je�li rzeczywi�cie zdarzy�o si� to, o czym m�wili, atmosfera gmachu Anatomii z rz�dem oszklonych drzwi, w kt�rych pobrz�kiwa�y kryszta�owe szybki o t�czowopawim po�ysku, a emaliowane tabliczki z nazwami sal mia�y solenno�� gotyckich sarkofag�w, cisza, w kt�rej gu- mowe podeszwy pos�ugaczy mi�kko pluska�y na zielonym li- noleum, a dobiegaj�ce z podziemia odg�osy przesuwania ni- klowanych kot��w i blaszanych kuwet nios�y si� niczym mu- zyka wielkiej kuchni - wszystko to budzi�o wystarczaj�cy nie- pok�j, by pan Kohl chcia� go jeszcze pot�gowa� czym�, co nie- zrozumia�e i w najwy�szym stopniu w�tpliwe. I je�li nawet prawd� by�o to, co us�ysza� od Alfreda, gdy pod koniec wrze- �nia spotkali si� przypadkiem u Kaufmanna na D�ugim Po- brze�u, pan Kohl za najlepsze wyj�cie uzna� m�dre milczenie, bo w zdarzeniu, o kt�rym m�wili, kry�o si� co�, czego nie ro- zumia�, chocia� widzia� w �yciu niejedno, cho�by podczas odwrotu spod Metzu, a potem podczas oskrzydlaj�cego mar- szu na Strasburg, gdy ludzie, kt�rych - zdawa�o si� - dobrze zna� i o kt�rych nigdy by nie powiedzia� z�ego s�owa, zmieniali si� nagle, jakby z ich twarzy zesz�a sk�ra, ods�aniaj�c wilgot- ne po�yskliwe z�by. Wi�c �e mo�na si� zmieni�, wiedzia� a� nad- to dobrze, ale przecie� nie do tego stopnia i nie tu, w gmachu przy Delbruck-Allee 12! Gdyby to przydarzy�o si� kt�remu� ze student�w albo na przyk�ad asystentowi Martinowi Retzowi, tak, gdyby co� takie- go przytrafi�o si� w�a�nie Retzowi, pan Kohl ze zrozumieniem pokiwa�by tylko g�ow� nad krucho�ci� ludzkiej natury i s�abo- �ci� nerw�w - ale Hanemann? Zapewne i w nim kry�y si� tajemnice, kt�rych nawet najprzenikliwsze oko doktor�w prze- � j�tych ideami Bleulera nie potrafi�oby wy�ledzi� (c� za� do- piero oko portiera, kt�ry zza mlecznej szyby widzia� tylko ciem- n� sylwetk� i jasne w�osy, a potem r�k� oddaj�c� klucz do sali IX), ale przecie� przemiana dusz mia�a swoje granice i to, co mog�o si� zdarzy� m�odzie�com, kt�rzy wiedzeni pasj� zg��- biania sekret�w anatomii przybywali tu z Thorn, Elbing, a na- wet z Allenstein, nie mog�o zdarzy� si� komu�, kto bywa� tu od lat, a i wcze�niej - jak m�wiono - do�wiadczy� niejednego w szpitalu ko�o Moabitu, gdzie pono� odbywa� praktyk� u sa- mego Ansena. Wi�c czternastego nic niczego nie zapowiada�o. Studenci schodzili si� powoli, bez po�piechu zajmuj�c miejsca w d�bo- wych �awach przed drzwiami z gotyckim "A". Syn Ernesta Mehla, w�a�ciciela sk�adu �elaznego w Marienwerder, w niena- gannie skrojonej marynarce z g�adkiego kortu, z cwikierem w palcach, w butach z ��tej sk�ry, przyszed� ju� kilka minut po drugiej razem z Gunterem Henecke, synem w�a�ciciela sk�adu bawe�ny i towar�w kolonialnych na Wyspie Spichrz�w, potem do��czyli do nich inni - Alfred Rotke nie potrafi� sobie, nieste- ty, przypomnie� ich nazwisk. M�wili �ciszonymi g�osami, cho� czu�o si�, �e �miechem, gasn�cym, gdy spogl�dali na drzwi gabinetu Hanemanna (za kt�rymi jednak wci�� nie by�o niko- go), �e tym �ciszonym, nerwowym �miechem, chc� w sobie st�u- mi� niepok�j, mimo �e nikt z nich nie by� tu po raz pierwszy. Wi�c nie m�wiono zbyt g�o�no - raczej szepty, milkn�ce okrzyki - i asystent Martin Retz, ilekro� przechodzi� w g��bi ko- rytarza, przenosz�c potrzebne instrumenty do sali IX, s�ysza� tylko pojedyncze �aci�skie s�owa splatane z wulgarn� niem- czyzn� i frazami z operetek (zesp� Heinricha Mollersa z Ham- burga odwiedzi� miasto przed tygodniem, pozostawiaj�c mi�e wspomnienia). Przed drzwiami z emaliowan� tabliczk�, na kt�rej czerni� si� rz�d gotyckich liter, robi�o si� coraz t�oczniej. Laski z bia�ymi i mosi�nymi ga�kami, wstawione do stojaka zwie�czonego �elazn� lili�, po�yskiwa�y w ciemnym k�cie za d�bow� barierk�, a na czarnym wieszaku, nad seledynow� lam- peri�, imituj�c� �y�kowanie zielonego marmuru, styg�y p�asz- cze z kropelkami mg�y na ko�nierzach. Pod p�kolistym skle- pieniem dr�a�o nerwowe echo g�o�niejszych �miech�w, cich- n�ce w chwilach, gdy z podziemi dobiega� �omot przesuwa- nych miedzianych wanien, dudnienie �liskich blach i brz�k ni- klowanych narz�dzi. Hanemann - m�wi�a pani Stein - pokaza� si� na schodach par� minut przed trzeci�. Studenci, powstawszy, odpowiedzie- li z szacunkiem na powitanie. W chwil� p�niej na korytarzu pojawi� si� asystent Martin Retz w swojej troch� zbyt lu�nej marynarce z ko�cianymi guzikami, pachn�cy wod� kolo�sk� Riedlitza i cho� szed� z r�wn� powag� jak Hanemann, nie by�o w nim nic, co by sk�ania�o do pochylenia g�owy. Martin Retz... Ile� to razy pani Stein widywa�a go na ko�cu mola w Zoppot, jak z twarz� zwr�con� ku morzu sta� przy balustradzie zdaj�c si� nie dostrzega� nikogo, cho� przecie� w letnie, a nawet jesienne popo�udnia spacerowicz�w nie bra- kowa�o ani na promenadzie ko�o Kasyna, ani na pomostach. Zapewne t� melancholi� musia�y rodzi� w jego sercu �ywe wci�� my�li o matce, kt�ra z oczami wpatrzonymi w sufit umie- ra�a przez wiele tygodni w szpitalu na ��kowej, nie s�ysz�c pyta� syna, kt�ry odwiedza� j� co par� dni zawsze z bukietem kwiat�w, ale przecie� m�czyzna nie powinien tak �atwo pod- dawa� si� losowi! Pani Stein, kt�ra nawet w ch�odne popo�ud- nia zwyk�a przychodzi� z c�rkami na molo ko�o czwartej, by mog�y za�y� powietrznej k�pieli, gdy tylko zbli�a�a si� do ostrogi, na moment przerywa�a zachwyty nad �yciodajnymi zaletami jodu, po czym odpowiadaj�c na pytaj�ce spojrzenie dziewcz�t, zaniepokojonych wygl�dem smuk�ego pana w ciemnej marynarce z ko�cianymi guzikami, kt�ry sta� na ko�cu pomostu i nie zwa�aj�c na wiatr, targaj�cy mu w�osy, patrzy� na ciemn� lini� horyzontu, m�wi�a: "Moje drogie, pan Retz jest melancholikiem" - co brzmia�o jak ostrze�enie i prze- stroga. Wi�c Martin Retz by� "melancholikiem" i to, co m�wi� o Ha- nemannie, musia�o by� nieuchronnie przenikni�te melancho- li�, kt�ra - pani Stein nie mia�a w�tpliwo�ci - nadaje zawsze fa�szyw� barw� wszystkiemu, o czym my�limy. By� "melancho- likiem" - Hilda Wirth, u kt�rej Retz mieszka� na Am Johannis- berg i kt�ra budzi�a go co rano ostro�nym pukaniem w oszklo- ne drzwi, z pewno�ci� potwierdzi�aby tak� opini�. Bo przecie� kt� inny wozi�by ze sob� w czarnym neseserze, otulon� w skrawek kr�liczego futerka, t� ma�� gipsow� twarz niezna- nej dziewczyny, kt�r� pani Wirth ujrza�a kt�rego� popo�udnia w pokoju Retza, ma�� gipsow� twarz podobn� do per�owej muszli, ustawion� na p�ce mahoniowego kredensu? Dlacze- go kto� tak zr�wnowa�ony i stanowczy, a� do przesady dbaj�- cy, by spinka do krawata pasowa�a do spinek od mankiet�w, ustawi� na kredensie t� bia�� gipsow� twarz, w kt�rej nie by�o przecie� niczego nadzwyczajnego - ot, gipsowy odlew twarzy nieznajomej dziewczyny, kt�ra mog�a by� jego m�odsz� siostr�, cho� z pewno�ci� ni� nie by�a? (Czy� jednak mo�na wini� pani� Wirth - kt�r� trudno by�o pos�dza� o brak znajomo�ci �ycia - �e nie wiedzia�a, i� podobne gipsowe twarze ozdabia- j� salony i sypialnie w tysi�cach dom�w w Alzacji, Lotaryngii i Dolnej Saksonii, nie m�wi�c ju� o �rodkowej Francji?) Czternastego sierpnia, par� minut po trzeciej, gdy prze�cie- rad�o zosta�o zsuni�te z twarzy dziewczyny, kt�r� przed godzi- n� przywieziono do gmachu Anatomii, Martin Retz nie m�g� powstrzyma� si� od westchnienia: ta twarz by�a tak podobna do tamtej... A je�li on ujrza� to, co ujrza�, czy by�o mo�liwe, by Hanemann nie ujrza� tego samego? Tak, Martin Retz got�w by� przysi�c, �e w chwili, w kt�rej p��tno zsun�o si� z twarzy dziewczyny, oczy Hanemanna utraci�y blask. Czy� mog�o sta� si� zreszt� inaczej? Czy kto�, kto chocia� raz w �yciu widzia� twarz Nieznajomej z Sekwany, senn� twarz ze �nie�nego gip- su, m�g�by pozosta� oboj�tnym? "Ten Retz zupe�nie oszala�" - pani Stein nie potrafi�a ukry� zniecierpliwienia, gdy Maria, jej siostrzenica z Thorn, powta- rza�a s�owo po s�owie to, co Retz m�wi� o czternastym sierp- nia. Czy� nie wiedzia�a od Alfreda Rotke, jak rzeczy mia�y si� naprawd�? Je�li Hanemann cofn�� r�k� w chwili, gdy p��tno zsun�o si� z bia�ej twarzy dziewczyny u�o�onej na marmuro- wym stole, to przecie� nie dlatego, �e ta twarz przypomina�a jak�� gipsow� twarz, budz�c� w Retzu uczucie g��bokiej me- lancholii! Pos�ugacz Alfred Rotke, kt�ry zapami�ta� bardzo dobrze tamten dzie� - bo przecie� trudno nie zapami�ta� czego�, co zdarza si� nagle i burzy w nas wszystko, co dot�d wiedzieli�my o delikatnej paj�czynie zwi�zk�w mi�dzy tym, co rzeczywiste i tym, co mo�liwe - nie zapami�ta� jednak jak wygl�da�a twarz Hanemanna w tamtej chwili. Poch�oni�ty w�asnym zdziwie- niem patrzy� tylko na to, co pojawi�o si� na marmurowym stole par� minut po przyje�dzie karetki, z kt�rej policjanci wynie- �li zawini�ty w gumowy pokrowiec kszta�t, sk�rzanymi paska- mi przytwierdzony do noszy. Zielona sanitarka zaje�d�a�a na podjazd przed gmachem Anatomii par� razy. Trzaskanie drzwi, szybkie kroki, nawo�ywania. �ci�gni�to pos�ugaczy z bu- dynku E. Wkr�tce ca�a Akademia wiedzia�a, �e ko�o dziewi�- tej przy molo w Glettkau zaton�� ma�y spacerowy statek "Stern", kursuj�cy na trasie Neufahrwasser - Zoppot. �w nie- szcz�liwy wypadek (nie pierwszy zreszt� na tej linii, bo 12 sier- pnia 1921 roku "Urania", nale��ca do Towarzystwa Wio�larzy, zderzy�a si� obok przystani w Glettkau z holownikiem z Neu- fahrwasser), przyci�gn�� uwag� komisarza Wittberga z poste- runku w Zoppot, gdy bowiem przy pomocy d�wigu p�ywaj�- cego braci Himmel wydobyto kad�ub "Sterna", w mesie znale- ziono zw�oki m�czyzny, kt�rego nazwisko figurowa�o w poli- cyjnych kartotekach. W takich sprawach, w kt�rych pojawia� si� cho�by cie� w�tpliwo�ci, sprowadzano zwykle do Instytutu Hanemanna. Czarny daimler-benz zaje�d�a� wtedy na Lessingstrasse 17. Hanemann, na odg�os wozu zatrzymuj�cego si� przed bram�, si�ga� po sw�j ciemny p�aszcz, szybkim krokiem schodzi� przed dom, gdzie w samochodzie czeka� ju� asystent Retz - wy�wie- �ony, z bia�� chusteczk� w kieszonce marynarki; szofer otwie- ra� drzwi i ju� w chwil� p�niej czarne auto wje�d�a�o w Kron- prinzenallee, by za kolejowym wiaduktem skr�ci� w stron� Langfuhr. Do podobnych spraw wzywano go ju� par� razy, wi�c i tamtego dnia Hanemann przyj�� rzecz bez zdziwienia, bo przecie� cho� zdarzenie by�o sensacyjne (jeszcze tego same- go wieczoru w specjalnym dodatku "Volksstimme" podano bul- wersuj�ce szczeg�y), to jednak z perspektywy Instytutu Ana- tomii by�o jednym z wielu zdarze�, z jakimi mieli do czynie- nia na co dzie�. Nawet asystent Retz, kt�rego wra�liwo�� nie- jeden ju� raz by�a wystawiana na ci�k� pr�b�, zapewne w g��- bi duszy poruszony wiadomo�ci� o zatoni�ciu "Sterna", nie okaza� przecie� niepokoju, gdy jechali alej� w stron� �r�dmie- �cia, mijaj�c domy Langfuhr, wiadukt kolejowy na Magdebur- ger Strasse, potem uje�d�alni� koni, on za� swoim d�wi�cznym g�osem referowa� spraw�, kt�rej rozwik�anie zosta�o im powie- rzone. Podobno - m�wi� Retz - w�r�d ofiar wypadku znaleziono kogo�, kto - jak na to wskazywa�y pewne fakty - zgin�� nieco wcze�niej, przed zatoni�ciem "Sterna" (z tej sugestii, kt�ra pojawi�a si� w spekulacjach naocznych �wiadk�w, obserwuj�- cych wydobywanie zw�ok z nape�nionego wod� kad�uba, nie- kt�rzy dziennikarze wyprowadzili nazbyt pospieszny wniosek, �e zatoni�cie "Sterna" nie by�o przypadkiem, lecz mia�o za- trze� �lady czego� znacznie powa�niejszego, sprawca jednak omyli� si� w swych rachubach i zgin�� razem z ofiarami). Wi�c sprawa, kt�r� Hanemann mia� rozwik�a�, nie odbiega�a od spraw, kt�re mu zwykle powierzano, i komisarz Wittberg z po- sterunku w Zoppot, podobnie jak komisarze z G��wnego Mia- sta, z kt�rymi Hanemann dot�d wsp�pracowa�, m�g� by� spo- kojny, �e wszystko zostanie wyja�nione, a w�tpliwo�ci - je�li pojawi� si� jakie� w�tpliwo�ci - nie zostan� utajone w g�ad- kiej diagnozie, pozoruj�cej pewno�� ustale�. A gdy daimler-benz zbli�a� si� ju� do gmachu Anatomii, gdy wysokie lipy ocieniaj�ce cmentarz ewangelicki szybko znika- �y za szyb� po lewej stronie samochodu, pos�ugacz Alfred Rotke powoli wtacza� do sali IX d�ugi st� z marmurowym blatem, na kt�rym le�a� owini�ty w gumowane p��tno kszta�t, wtacza� ostro�nie, tak by st� nie podskoczy� na mosi�nym progu oddzielaj�cym lodowni� od sali. Bia�e gumowe fartu- chy z metalowymi klamrami ju� czeka�y na wieszaku przy drzwiach, st� podje�d�a� pod okr�g�� lamp� z pi�cioma �a- r�wkami, w blaszanych kuwetach pod oknem spoczywa�y ni- klowane narz�dzia i gdy pos�ugacz Rotke zapala� �wiat�o (za- wsze mru�y� przy tym oczy), na schodach od strony drzwi s�y- cha� ju� by�o kroki. Pierwszy szed� Martin Retz, za nim, zdej- muj�c sw�j ciemny p�aszcz, schodzi� po granitowych stopniach Hanemann. Retz poda� mu fartuch, Hanemann zapi�� meta- low� klamr�, wyg�adzi� bia�� gum� na piersiach, mrukni�ciem powita� pos�ugacza Rotke i kiedy wszyscy podeszli do sto�u, nakaza� obni�enie lampy, tak by skupione �wiat�o pi�ciu �a- r�wek o�wietli�o to, co spoczywa�o na marmurowym blacie. A potem - pos�ugacz Rotke dobrze zapami�ta� t� chwil�- Hanemann kilkoma poci�gni�ciami rozsup�a� w�ze�ki rzemy- k�w opl�tuj�cych p��tno i rozsun�� os�on�, ale pos�ugacz Rotke dobrze zapami�ta� tylko d�onie Hanemanna, tylko ich spokoj- ny, cierpliwy i zr�czny ruch, kiedy rzemyki pu�ci�y i os�ona rozchyli�a si�, nie zapami�ta� jednak, jak wygl�da�a w tamtej chwili twarz Hanemanna, zapami�ta� tylko o�wietlone jaskra- wym mlecznym blaskiem pi�ciu �ar�wek d�onie, kt�re cofn�y si�, gdy gumowane p��tno rozchyli�o si� i pod uniesion� os�o- n� zobaczy� twarz Luizy Berger. Na szyi, tu� pod podbr�dkiem, ciemnia�a cieniutka smu�ka podbieg�a r�owawym fioletem. W�osy by�y mokre. Wi�c czternastego sierpnia - pani Stein nie potrafi�a ukry� wzburzenia - czternastego sierpnia sta�o si� to, co si� sta�o i �a- dne melancholiczne nastroje asystenta Retza (kt�rego smuk�a sylwetka stanowi�a zagro�enie dla ka�dej rodziny, ciesz�cej si� posiadaniem c�rek) nie powinny nikogo myli�, bo przyczyna - jawna i szarpi�co bolesna - kry�a si� w�a�nie tutaj. Pos�ugacz Rotke, kt�rego s�owa wedle niekt�rych nale�a�o pomin�� milczeniem (czy zawsze s�owa cz�owieka prostego musz� by� przyjmowane tym wynios�ym wzruszeniem ramion, jakim witamy wiar� w �wiat uczu� mocnych i czystych?), widzia� przecie� wszystko. Studenci, kt�rzy milcz�cym kr�giem otaczali st� z marmu- rowym blatem, nie pojmowali, dlaczego Hanemann przerwa� ogl�dziny, wi�c patrzyli tylko po sobie, ale twarz asystenta Retza nie wyra�a�a niczego, co mog�oby potwierdzi� najbar- dziej nawet ostro�ne domniemania. Stali wi�c w milczeniu w swoich fartuchach z gumy podklejonej p��tnem, czekaj�c na jaki� gest, kt�ry rozproszy�by niepok�j, i gdy zdawa�o si� ju�, �e napi�cie spadnie, bo Hanemann skin�� d�oni�, by asystent Retz czyni�, co do niego nale�y, a Retz r�k� w gumowej r�ka- wiczce si�gn�� do kuwety po b�yszcz�ce narz�dzie, potem wat� umoczon� w r�owym p�ynie przetar� brzuch le��cej dziewczy- ny - od mostka do p�pka (p�pka, w kt�rym wci�� szkli�a si� kropla wody) i przy�o�onym do sk�ry ostrzem przeci�gn�� po- wolutku w d�, wtedy Hanemann odwr�ci� si� i nie zdejmu- j�c fartucha wyszed� z sali. Asystent Retz prowadzi� uwa�nie narz�dzie, ods�aniaj�c w otwieraj�cym si� ciele ciemnoczer- wone wzg�rza oplecione fioletowymi �y�kami, pos�ugacz Rotke wpatrzony w drzwi ws�uchiwa� si� w cichn�ce kroki Haneman- na na schodach, dopiero jednak gdy klamry zosta�y za�o�one i nadszed� czas na s�owa Hanemanna, kt�ry zwykle po takim przygotowaniu bra� do r�ki szklan� pa�eczk�, by wskazywa� w g��bi otwartego cia�a miejsca przedstawione na wielkich planszach rozwieszonych w sali IX i asystent Retz, przerywa- j�c na moment prac�, rzuci� do Alfreda Rotke: "Prosz� powie- dzie� profesorowi Hanemannowi, �e klamry za�o�one", dopie- ro wtedy zrozumiano, �e Hanemanna nie ma ju� w gmachu Anatomii. Nawet widok ciemnego p�aszcza wisz�cego przy drzwiach nie m�g� rozproszy� tej pewno�ci. Okno Po powrocie na Lessingstrasse u�o�y� fotografie na br�zowej paterze i rzuci� zapa�k�. P�omyki by�y ��te, przeskakiwa�y ze zdj�cia na zdj�cie. Gdy powia�o od okna, zako�ysa�y si� leciut- ko. Sczernia�e p�atki przysypa�y dno patery. Patrzy� na skr�- caj�cy si� w ogniu l�ni�cy papier. Ale ju� po chwili otwart� d�oni� zdusi� ogie� i szybko wyci�- gn�� z popio�u nadpalone kawa�ki. Na przydymionym skraw- ku mign�� czubek bucika. Kraniec koronkowej sukni. Bia�a d�o� trzymaj�ca parasolk� z rogow� r�czk�. Rondo ciemnego kapelusza otoczone wiankiem r� utkanych z gazy. Dopiero teraz u�wiadomi� sobie, co zrobi�. Zamkn�� oczy. Potem zacz�� po�piesznie uk�ada� nadpalone kawa�ki, ale z przydymionych strz�pk�w nie dawa�o si� ju� nic z�o�y�. Popi�. Czarne czub- ki palc�w. Zapach spalonego celofanu. Otworzy� szuflad�. Na dnie - paszportowa fotografia o zielonawym odcieniu. Ptasie pi�rko. Siwa moneta. Stal�wka. Tylko tyle. Twarz na fotografii wyda�a mu si� obca. To ona? Nie m�g� zebra� my�li. Teraz wszystko zacz�o si� uk�ada� w ca�o��. Wszystkie linie zd��a�y w jedn� stron� - tam, na przysta�, nad ciemn� wod�. Jak m�g� tego nie widzie�? Ob- razy zbieg�y si� jak opi�ki magnesu - w lodowato przejrzysty wz�r. Przecie� spotkali si� trzy dni temu na pi�trze w gasthausie w Glettkau. Molo z przystani�, do kt�rej o trzeciej przyp�ywa� tamten statek, mieli za oknem. Trzy dni... Sta�a wtedy przy oknie. Upina�a w�osy. Si�gn�a po d�ugie szpilki z ko�cian� g��wk� rozsypane na blacie, przytrzyma�a lu�ny pukiel, kt�rego po�ysk zawsze go zachwyca�, i zr�cznie podsun�a palce pod ciemny kosmyk. Ale przecie� (teraz by� tego pewien) zrobi�a to wolniej ni� zwykle, ruch r�ki - jak m�g� tego nie dostrzec? Sta�a przy oknie, profil odbity w szybie, za kt�r� b��kitnia�o morze, profil tak bliski, �e tylko si�gn�� d�o- ni�, ale przecie� czu�, �e co� pojawi�o si� mi�dzy nimi jak zas�ona, ledwie widoczna, a jednak nadaj�ca twarzy ja�niej- sz� ni� zwykle barw� - mo�e ch�odniejsz�, mo�e bielsz�. Od- cie� sk�ry? Ch��d? Ksi�ycowa biel? Przecie� musia� to dostrzec wtedy, gdy stan�a przy oknie, mru��c oczy od s�o�ca. Wcze- sne przedpo�udnie, ciep�e �wiat�o k�ad�o si� ��tymi plamami na �cianie ko�o framugi. Za oknem przy molo sta� bia�y space- rowy "Ariel" z Neufahrwasser. Kilku ch�opc�w sz�o pla�� w stro- n� pomostu. Czerwona pi�ka. Niebo. Jasny piasek. Krzyk mew odp�dzanych leniwie przez rybaka, wy�uskuj�cego z sieci �ywe jeszcze ryby o zar�owionych skrzelach. G�adkie morze, pra- wie bez fal... Sta�a przy oknie, zamy�lona, chyba troch� z�a, ale przecie� to nie by�o takie zamy�lenie, jakie dostrzega� czasami na twa- rzach kobiet w kawiarni Kauffmanna albo w gasthausie, gdy pi�kna pani o w�osach spi�tych w rzymski w�ze�, skubi�ca srebrn� �y�eczk� kawa�ek wiede�skiego tortu, patrzy�a gdzie� przed siebie, nieobecna, mo�e zanurzona we wspomnieniach mi�osnej nocy, milcz�ca, chocia� jej towarzysz, starannie ogo- lony oficer z koszar przy Hochstriess, m�wi� co� do niej z o�y- wieniem, wybieraj�c metalowymi szczypcami kraby z b�yszcz�- cej misy. Nie, przecie� wtedy, gdy stan�a przy oknie, to by�o co� in- nego, co�, co nape�ni�o go l�kiem, lecz zlekcewa�y� ten odruch sp�oszonego serca. Ju� kiedy� dostrzeg� to?... Sta�a w wannie, patrzy� zza uchy- lonych drzwi, jasne cia�o na tle ciemnozielonych �cian �azienki, w�osy upi�te wysoko, o�wietlone blaskiem lampy nad zamglo- nym lustrem. Widzia� jej profil, bia�� lini� piersi. Sun�a po ra mieniu greck� g�bk�, �lad piany na z�otawej sk�rze, r�bek w�os�w na karku wilgotny, powolne ruchy d�oni, tak jakby nic nie czu�a pod palcami... Kiedy tak pa trzy� na ni� wtedy, gdy greck� g�bk� sun�a po ramieniu, przenikn�� go nag�y strach, kr�tki jak b�ysk s�o�ca w p�kaj�cym lustrze. Nagle ujrza� zupe�n� samotno�� tego cia�a dotykanego palcami. Nie, to nie by� l�k. To by�a pewno��, �e ona jest tylko ze sob�, �e nigdy jej nie dosi�gnie. Teraz m�g� siebie tylko oskar�a�. Przecie� mogli wyjecha� do Kuenigsbergu przedwczoraj. Wszystko by�o ju� gotowe. Bilety na poci�g z przesiadk� w Marienburgu. Ale ona nalega�a, by od�o�y� to na niedziel�, bo z matk� nie jest dobrze, wi�c za- czekajmy, to tylko par� dni... Przecie� wystarczy�o jedno sta- nowcze s�owo... Teraz czas sp�dzony w gmachu Anatomii wyda� mu si� pust� ciemno�ci�. Chcia� pozna� tajemnic�, otwiera� cia�a, kt�re trafia�y na marmurowy st�, by wy�ledzi� to, co odgra- dza nas od �mierci. Ale teraz jaki sens mia�y godziny sp�dzo- ne w podziemiach przy Delbriick-Allee, skoro nie potrafi� us�ysze� tego, co m�wi�o jej �ywe cia�o, co by�o - wiedzia� to teraz - widoczne w ka�dym jej ruchu... Bo teraz mia� pewno��, �e wtedy, stoj�c przy oknie w pokoju na pi�trze gasthausu, ona czu�a, �e to si� zbli�a. A jednak patrzy� na jej ramiona, szyj�, w�osy tak, jakby by� �lepy i g�uchy. M�g� j� powstrzyma� jed- nym s�owem, ale wtedy, gdy sta�a tak przy oknie, za kt�rym b��kitnia�o morze, zapyta� tylko: "Co ci jest?" Przesta�a rozcze- sywa� w�osy zielonym grzebieniem: "Nie wiem". Pami�ta� wszystko. Ka�dy gest. Z bolesn� wyrazisto�ci�. Ode- rwane obrazy tamtej chwili. Przecie� wystarczy�o jedno s�owo... I to leciutkie rozdra�nienie, gdy odwr�ci�a si� od okna. Szyb- ki ruch palc�w wyskubuj�cych ze szczotki jasne pasemko. Na parapecie muszelka. Pier�cionki. Medalion z r�ow� kame�. Broszka przypi�ta pod ko�nierzykiem. Potem ruch r�ki popra- wiaj�cej w�osy na karku. Palce zapinaj�ce sukni�. ��ty sznu- rowany trzewik na dywanie. Szybkie kroki. Plusk wody w umy- walni. mii�kki stuk odk�adanego myd�a. Ciep�e �lady bosych st�p na posadzce. Min�a go, podchodz�c do lustra. Ledwie ~wyczuwalne sztywnienie ramion, gdy chcia� j� obj��. Uwolni�a si� z u�cisku mi�kkim przegi�ciem. Za�mia�a si�, ale �miech by� p�ytki i zgas� natychmiast. Si�gn�a po kapelusz. Wyg�adze- nie wst��ki. Poprawienie r� upi�tych wok� ronda. Szelest jedwabiu. Jasnor�owe paznokcie. Wsuni�cie pier�cionka na palec serdeczny. Ogl�danie wyci�gni�tej d�oni: malachitowe oczko w srebrze. Parasolka z czarn� r�czk� rzucona na fotel. Skrzypni�cie otwieranej szafy. B�y�ni�cie lustra w drzwiach. Jasny p�aszcz. W�ochaty materia� z per�owymi guzikami. Cie- p�o sukni znikaj�cej pod p�aszczem. Dotkn�� palcami jej policzka. Przycisn�a twarz do d�oni, ale patrzy�a gdzie� w bok. Przymkni�te powieki. "Wi�c w niedziel� o czwartej w Langfuhr. Nie zapomnisz?" G�upie, �mieszne pytanie, przecie� to on kupi� bilety. "Tylko si� nie sp�nij. I nie bierz baga�u. Ja wezm� wszystko". Chcieli wsi��� do osobnych wagon�w, tak by�o zabawniej. Potem, niczym nieznajomi ja- d�cy ze Stettin albo z K�slin, spotkaliby si� w restauracyjnej salonce, gdzie� mi�dzy Dirschau a Marienburgiem, na wielkim mo�cie przerzuconym nad rzek� Weichsel, po kt�rym jedzie si� i jedzie, a w dole woda, ciemna od wir�w. Lecz gdy ona tak sta�a przy oknie, za kt�rym b��kitnia�o morze, ju� czeka� na ni� tamten bia�y statek z przystani w Neu- fahrwasser, ju� czeka�a na ni� bia�a letnia suknia, parasolka, bia�a torebka... Chcia�a odwiedzi� siostr� w Zoppot? Lecz dla- czego nie pojecha�a poci�giem, dlaczego w�a�nie musia�a wsi��� na ten ma�y statek, kt�rego pochylony komin wygl�da� jak �ci�ta kolumna z greckiego marmuru ozdobiona liter� "W", znakiem kompanii przewozowej Westermann�w? Siostra? Ta dziewczyna o ciemnorudych w�osach i oczach jak dojrza�e winogrona? W czerwonej sukience? Czeka�a na molo w Glet- tkau? Widzia�a wszystko? Wsta� szybko z fotela, si�gaj�c po p�aszcz rzucony na ��ko. Przecie� musi natychmiast jecha� na Steffensweg, by o wszyst- kim jej opowiedzie�! Jej? Nagle zda� sobie spraw�, �e chce o tym, co si� zdarzy�o w Glettkau, opowiedzie� tej, kt�rej ju� nie ma. Opowiada� jej zawsze o tym, co si� zdarzy�o wa�nego i ciekawego w Danzig, Dirschau, Zoppot, a nawet w Marienwerder, wi�c teraz te� chcia� jej opowiedzie�... Ockn�� si�. Bo�e... Jak to m�wi� Retz? "Kiedy cierpimy, B�g dotyka nas go�� r�k�"? Biedny Retz... C� za filozoficzne pompatyczno�ci pl�t� ten melancholijny m�odzieniec o palcach tak zr�cznych, �e bez wahania mo�na mu ju� powierzy� ka�d�, najtrudniejsz� na- wet operacj�. Dotkni�cie Boga? Teraz Hanemann czu� tylko nagi b�l, �e jej ju� nie ma ani na Steffensweg, ani nigdzie... �adnej �zy. Tylko policzki napi�te do b�lu i �ci�ni�te gard�o. Nie potrafi� zrozumie�. Sk�d ta kara? Lecz je�li nawet on mia� zosta� dotkni�ty - dlaczego ona? Na �cianie obok lustra w br�- zowej ramce czerni� si� Krzy� w g�rach Caspara Davida Frie- dricha, ale koronkowy rysunek �wierk�w, otaczaj�cych czarn� figur� Boga, zamaza� si� nagle. Hanemann zamkn�� oczy. Poczu�, �e wstrz�sa nim p�acz. Wyrzucony A w kilka dni p�niej - jak opowiada�a pani Stein - zjawi�a si� na Lessingstrasse 17 Anna, siostrzenica Hanemanna, pi�kna, wysoka, w sukni w bia�o��te kwiaty, w kapeluszu z du�ym ron- dem, ju� na kamiennej �cie�ce wo�aj�c: "To przecie� niemo�liwe, co one o tobie opowiadaj�... Ju� one zawsze wymy�l� co�, co po- tem trzeba przez rok odkr�ca�!" Hanemann z u�miechem pod- chodzi� do szeroko otwartych oszklonych drzwi werandy, bra� j� pod r�k� i prowadzi� do ciemnego salonu, w kt�rym plamki s�o- necznego �wiat�a sypa�y si� na pod�og� z�ot� gonitw�, przesiane przez listowie wielkiej brzozy, rosn�cej w k�cie ogrodu. Pi�kna Anna! Sadza� j� w wiklinowym fotelu twarz� do okna - lubi� patrze�, jak mru�y�a oczy, gdy wypytywa� o nowiny z mia- sta. A potem, kiedy s�o�ce w ogrodzie nabiera�o ciep�ej barwy p�nego popo�udnia i rozmowa przygasa�a, Anna d�ugo przy- patrywa�a mu si� z uwag�: "Nie mo�esz o niej zapomnie�?..." Hanemann odwraca� twarz, jakby jego policzka dotkn�� p�o- mie�. Anna nie spuszcza�a ze� oczu: "Przecie� ten cz�owiek, kt�rego z ni� znaleziono, to m�g� by� kto� zupe�nie inny... Prze- sta� o tym my�le�... A je�li nawet co� si� zdarzy�o mi�dzy nimi... przecie� to niewa�ne... jej ju� nie ma..." G�aska� d�o� w nicia- nej r�kawiczce pr�dkim ostro�nym ruchem, jakby to w�a�nie on chcia� j� uspokoi�, a nie ona jego: "Zostaw..." Przez chwil� inil- cza�a, ale gdy~ tylko cisz� w salonie nape�nia� szmer li�ci dola- tuj�cy z ogrodu, w jej oczach zapala�y si� k�uj�ce ogniki: "Mu- sisz wr�ci� do Instytutu, to nie ma sensu..." Po co jednak Hanemann mia�by tam wraca�? Dom przy Lessingstrasse dawa� wystarczaj�ce dochody - wi�c czemu na- lega�a? Wedle pani Stein tylko powr�t Hanemanna na Del- bruck-Allee m�g� rozproszy� z�� aur�, kt�ra powoli zaczyna�a otacza� rodzin�. "Hanemann, Hanemann... -kr�ci�a g�ow� Anna. - Otrz��nij si� wreszcie... Przyjd� do nas w niedziel�, po- rozmawia�Z Z matk�... Tak d�u�ej nie mo�na �y�..." Pewnie mia�a racj�, on jednak mimo zaprosze�, kt�re ponawia�a, nie zachodzi� ju� na Steffensweg, do tego pi�knego bia�ego domu z czarnym pruskim belkowaniem, kt�rego fasada gin�a w�r�d ciemnolistnych bluszczy, nie wspina� si� po stromych schodkach na trawiasty taras, gdzie pod srebrnym �wierkiem, za strumy- kiem sp�ywaj�cym tu z Lasu Gutenberga, siadywali dawniej przy okr�g�ym stole na �elaznych ogrodowych krzes�ach. "Ach, te panie z Dolnej Saksonii..." - wzdycha� z ironi� Franz Zimermann, gdy wiele lat p�niej w jego ma�ym mieszkaniu przy Vita Lilians Vag 65 w Sztokholmie powtarza�em mu to , CO Mama uS�ySza�a od pani Stein. "Ach, ten ciemny smutek Dolnej Saksonii, kt�rego nie potrafi rozproszy� nawet s�o�ce najpi�kniejszych dni lata. Zawsze wszystko musi mie� barw� spl�tanych bluszczy, w kt�rych ton� ogrody Bremy, wszystko musi skrzy� si� t�sknot� rosy na �wie�ych li�ciach drzew w worpswede, wszystko musi zanurza� si� w cieniu bolesnych uczu�, kt�re - cho� maskowane - dr��� dolnoniemieckie ser- ce. Przecie� pani Stein by�a z tamtych stron, zapomina� o tym, to buja� na nietoperzych skrzyd�ach marzenia! Bo Hanemann wcale nie rzuci� Instytutu! Oczywi�cie co� tam by�o mi�dzy nim a t� Luiz� Berger, lecz przecie� nie egzageruj- my! On wcale nie zrezygnowa�, to oni go wyrzucili po tym, jak w gasthausie pod Karlsbergiem zbyt wiele m�wi� o rzeczach, o kt�rych nale�a�o milcze�. Pan zna spraw� Wiechmanna? W gasthausie pod Karlsbergiem, gdzie z okazji urodzin rektora Akademii Medycznej, profesora Hansa Ungera, spotkali si� ofi- cjele z Senatu, urz�d�w i Szko�y Technicznej, Hanemann po- zwoli� sobie na par� uwag na temat �piewania pie�ni masowych i maszerowania z pochodniami, co zabrzmia�o nader niestosow- nie tu, w oliwskiej gospodzie, par� ulic od domu, przy kt�rym tydzie� wcze�niej nieznani sprawcy, wci�gn�li do samochodu Hansa Wiechmanna, kt�rego cia�o - wy�owione po dw�ch czy trzech dniach z kana�u portowego w Elbing - trafi�o na marmu- rowy st� w sali IX. Podobno, jak us�ysza�em od paru os�b- m�wi� dalej Zimermann - w�r�d go�ci w gasthausie pod Karls- bergiem by� m�odzieniec o pi�knym aryjskim nazwisku Forster. Pewnie m�wi co� panu to nazwisko?" Wi�c Franz Zimermann z Zentrumpartei, siwow�osy m�czy- zna o br�zowawej cerze i przejrzystych piwnych oczach, kt�ry jeszcze w trzydziestym si�dmym zdo�a� przez K�nigsberg i K�aj- ped� przedosta� si� do Szwecji, Franz Zimermann, siedz�cy przede mn� w sk�rzanym fotelu i mieszaj�cy kolumbijsk� kaw� w niebieskiej fili�ance, kr�ci� tylko g�ow� nad dolnoniemieck� poetyczno�ci� pani Stein, powtarzaj�c bez po�piechu: "C� ona naopowiada�a pa�iskiej matce..." - chocia� pani Stein ju� daw- no nie by�o, tak jak nie by�o ju� Miasta. I tylko z ciemnych fo- tografii, kt�re wisia�y nad stolikiem ze szk�a, przy kt�rym pili- �my kaw�, fotografii z atelier samego Ballerstaedta, p�yn�a ku nam mi�kka ciemno�� ulic biegn�cych ku Mot�awie, po�ysk drob- nego bruku na Mariackiej i mleczne �wiat�o latar� na Szerokiej, kt�re co wiecz�r zapala� Hans Lempke, s�siad pana Zimerman- na z Osieku, podje�d�aj�cy do ka�dego s�upa na starym rowe- rze "Urania", by z drabinki si�gn�� p�omykiem pod klosz. Bo przecie� on, Hanemann, ju� wtedy obraca� si� w w�tpli- wym towarzystwie! - pan Zimermann w swoim sztokholmskim mieszkaniu odstawia� niebiesk� fili�ank� i si�ga� po album z fotografiami. - Przecie� on zachodzi� niejeden raz do tego niedobrego domu na D�ugim Pobrze�u, gdzie spotykali si� lu- dzie z "Danziger Volksstimme". To by�o gdzie� niedaleko Kran- tor, par� krok�w od sklepu Hermanna Kagana, obok mia�a sklep Valentine Reimann - pan Zimermann zamy�la� si�- a dalej, tu� za sklepem Kagana, Robert Suss sprzedawa� chy- ba bro�. Pod jakim numerem to by�o? Chyba pod dziewi�tk�, bo Kagan mia� sw�j sklep pod dziesi�tk�. Nad sklepem Sussa matka Josta Hirschfelda wystawi�a palm� w drewnianej do- niczce, go��bie pokry�y j� wkr�tce bia�ym lukrem. Ale co by�o nad sklepem Valentine Reimann? �elazna barierka - to Franz Zimermann zapami�ta� bardzo dobrze - a za barierk�? Co to by�o? Co� bia�ego, okr�g�ego, opartego o �cian�? U Cohna pod jedenastk� �aluzje z listewek by�y zawsze opuszczone do po- �owy wielkiego p�okr�g�ego okna, na czerwonym tynku ��te litery, ale co tam by�o napisane? I co Cohn wywiesza� na ma�ych tabliczkach? Ofert� sprzeda�y? Tak niewielk�? To na pewno by�o na Lange Brucke 11- Franz Zimermann, kt�ry przecho- dzi� tamt�dy wiele razy, prawie zawsze potykaj�c si� o p�yt� lekko wystaj�c� z chodnika, zapami�ta� nawet zapach bij�cy z ma�ych okienek piwnicy sklepu korzennego. - Za sklepem Emila Bia�kowskiego, kt�rego syn w trzydziestym pi�tym za- wiesi� nad drzwiami p��tno z napisem: "Nasz Kochany Wodzu opiekuj si� nami. Znamy obowi�zek Polaka. G�osujmy wszy- scy na list� 7", pod numerem 22 mia� sklep chyba drugi Cohn, z�otawe litery "Cigarren", wymalowane na w�skiej fasadzie, znika�y co kilka chwil pod pofurkuj�c� na wietrze ci�k� mar- kiz� w granatowo-bia�e pasy. wi�c Hanemanna widziano tam par� razy - Franz Zimer- mann nie by� pewien ile, ale na pewno twarz Hanemanna pojawia�a si� tam, na g�rze, w pokoju na pi�trze, pod zielon� umbr�, gdzie na �cianach wisia�y obrazy Emila Noldego i ry- sunki Oskara Kokoschki. Kto tam jeszcze bywa�? - Heinsdorft? Erich Brost? Richard Teclav czy mo�e Ernst Loops, kt�rego p�niej pobito tak dotkliwie, �e zosta� okaleczony na ca�e �y- cie? To pewne, �e nie bywa� tam nikt z "Danziger Vorposten", ale twarze, twarze tych, kt�rzy przychodzili tam na D�ugie Pobrze�e, te twarze ton�y we mgle i tylko na moment wynu- rza�y si� z niepami�ci, by ukaza� sw�j jasny owal, podobny do widma na szklanej fotograficznej p�ytce. Franz Zimermann przewraca� kartki albumu. Gustaw Petsch? Olbrzym w ciemnym surducie, w koszuli z zagi�tymi ro�kami ko�nierzyka, we wzorzystym krawacie zawi�zanym w gruby pod�u�ny w�ze�, wygolony g�adko, sta- rannie uczesany, przedzia�ek z lewej strony, w�sy czarne, ci�- kie, o uniesionych ko�cach, kombatant, warcz�cy na p�tak�w, kt�rzy z b�bnami wkraczali na Langer Markt od strony Hote- lu du Nord, witani przez kobiety rzymskim gestem wyrzuco- nej w g�r� d�oni? Czy to nie z nim w�a�nie widywano Hane- manna w restauracji Schneidera? Albert Posack? Czy to nie z nim widziano go w trzydziestym pi�tym na molo w Zoppot? "A zreszt� - Franz Zimermann pociera� otwart� d�oni� ty� g�owy pokrytej srebrnym meszkiem - a zreszt� mo�e... Bo, wie pan, on trzyma� si� te� z Rauschningiem. No, mo�e to za mo- cne s�owo trzyma� si�, ale par� razy bywa� w tym jego ma- j�tku w Warnowie (gdzie pewnie rozmawiali o muzyce, o ko- �cielnych kapelach w Marienkirche...), a przecie� Rauschning, pan pewnie wie, by� ju� w trzydziestym drugim u Hitlera w Obersalzen. Co tam by�! Mia� poparcie Hitlera w wyborach do senatu Danzig i chocia� p�niej si� zmieni�, w ~~Neues Ta- gebuch~~ zawsze o nim pisali niedobrze. �e on si� wypi�� na Greisera i Forstera tylko dlatego, �e go chcieli odstawi� na bok. Bo gdyby si� wybi� w partii, to by nigdy nie napisa� tej swojej Die Revolution des Nihilismus. A jeszcze mniej Gesprache mit Hitler! Gdyby zrobi� karier�, by�by z nimi!" Ale pani Stein, nawet gdyby mog�a us�ysze� te s�owa, wypo- wiadane z ironi� w ma�ym sztokholmskim mieszkaniu, nawet gdyby dosta�a do r�k zbr�zowia�e fotografie, kt�re lustrzanka- mi Leitzy robili ludzie Greisera ka�demu, kto kr�ci� si� ko�o domu pod numerem 21 przy Krantor, nawet gdyby na tych zdj�- ciach ujrza�a Hanemanna w jasnym garniturze, id�cego obok Alberta Posacka, najpewniej by tylko wzruszy�a ramionami z wybaczaj�cym politowaniem. Bo przecie� tamtego czerwcowego wieczoru, gdy z przyjaci�- mi zasz�a do gasthausu w Glettkau, gdy usiad�a na tarasie otoczo- nym bia�� balustrad�, przy kt�rej sta�y drzewka pomara�czowe, gdy spojrza�a w g��b tarasu, zobaczy�a tam, na tarasie, gdzie pali�a si� lampka z herbacianym aba�urem, jak Hanemann ca�owa� d�onie Luizy Berger i z jakim oddaniem Luiza odwzajemnia�a te dotkni�cia. Ka�dy, kto by widzia� tych dwoje wtedy, na tarasie gasthausu w Glettkau, gdy w szybach restauracji po�yskiwa�o wieczorne morze, a fale szumia�y za wydmami poro�ni�tymi rokitnikiem, ka�dy, kto by to widzia�, nie mia�by �adnych w�tpli- wo�ci, dlaczego czternastego sierpnia sta�o si� to, co si� sta�o. Pani Stein przymyka�a oczy. Ciemne sylwetki - czarny pro- fil m�czyzny i czarny profil kobiety na srebrnym tle migo- cz�cego morza - ten obraz, kt�ry - mog�aby przysi�c - ujrza�a tamtego czerwcowego wieczoru w gasthausie w Glettkau, mia� w sobie s�odk� moc, od kt�rej mi�k�o nie tylko jej serce, lecz przecie� serce ka�dego. I kiedy my�li pani Stein powraca�y do tamtego wieczoru, przesz�o�� umar�ego miasta stawa�a si� po- dobna do m�odziutkiej narzeczonej, kt�ra o zmierzchu, z ru- mie�cem wstydu, w po�cieli pachn�cej r�ami, po raz pierw- szy ods�ania swoj� nago�� przed st�sknionym kochankiem. Rzeczy O sprawie Hanemanna m�wiono na Langer Markt, w biu- rach Hersena, na Wyspie Spichrz�w, u Kauffmanna na D�ugim Pobrze�u, ale tak naprawd� miasto nie chcia�o o tym s�ysze�, zaj�te inn� prac�, innym czuwaniem. W szufladach, szafach i kredensach, na dnie skrzy�, kufr�w i blaszanych pude�ek, w schowkach i na strychach, na p�kach i na eta�erkach, w pi- wniczkach, w spi�arniach, na sto�ach i na parapetach rzeczy trzymane na wszelki wypadek i rzeczy u�ywane z codzienn� zaciek�o�ci� do szycia, przybijania, krojenia, polerowania, prze- cinania, obierania i pisania, wszystkie te rzeczy czu�e i szyder- cze, p�yn�ce w nieruchomej arce miasta razem z pani� Stein, Hanemannem, pani� Walmann, Ann�, panem Kohlem, Alfre- dem Rotke, Stell�, Albertem Forsterem, panem Zimerman- nem, Albertem Posackiem, Hansem Wiechmannem, Greise- rem, pani� Bierenstein, Emilem Bia�kowskim, ma��e�stwem Schultz�w, profesorem Ungerem, asystentem Retzem, Herman- nem Rauschningiem, panem Lempke, Hild� Wirth, wszystkie te rzeczy szykowa�y si� ju� do drogi. Ju� teraz, w ciszy nape�niaj�cej miasto, odbywa� si� ostatecz- ny s�d - zajmowanie dogodnych miejsc, mi�kkie podsuwanie si� pod d�o�, by by� zawsze na widoku i zd��y� na czas. Rze- czy, bez kt�rych nie mo�na �y�, oddziela�y si� od tych, kt�re p�jd� na zatracenie. Bia�e zastawy w kszta�cie �ab�dzi i pelikan�w, czu�e cukier- nice ze srebra w kszta�cie dzikich kaczek z turkusowym ocz- kiem, ��deczki na konfitur� gruszkow� - wszystkie te kszta�ty przestraszone swoj� form� wymy�ln� i niepor�czn� marzy�y o surowej p�aszczy�nie blach, �atwych do wsuni�cia pod pod�o- g� albo mi�dzy belki stod� i opuszczonych m�yn�w. Jeszcze si� pyszni�y migotem blask�w na niedzielnych obrusach w mie- szkaniach przy Breitgasse, Frauengasse, Jaschkentaler Weg, jeszcze �artobliwie pobrz�kiwa�y w spotkaniu ze srebrn� �y- �eczk�, a ju� na dnie, niczym ciemn� �nied�, snu�y pewno��, �e s� ma�ymi sarkofagami. Liselotte Peltz filcow� szmatk� polerowa�a grzbiet garnuszka do kawy, kt�ry noc� �ni�, �e jest naczyniem �mierci. Lichtarze i odbla�nice przykute wysoko na �cianie w Dworze Artusa udawa�y rado�� l�nienia, jeszcze puszy�y si� iglicami �wiec, ale ju� w ich karbunku�owych z�o- ceniach kry�a si� �arliwa pewno��, �e kiedy nadejdzie czas, stopi� si� w ogniu w grube sople stygn�cej miedzi. Siedmio- ramienne �wieczniki z synagogi przy Karrenwall, dr��c p�omy- kami w godzin� Szabasu, ju� pochyla�y si� swoim srebrnym po�yskiem w stron� Erfurtu, by ozdobi� szlachetnym metalem paradn� szabl� sturmbannfiihrera Greutze. Kt� z nas w let- nie popo�udnia, pe�ne s�o�ca, krzyku mew i skwiru jask�ek, pomy�la�by, �e z�ote z�by Anny Janowskiej z Br�sener Weg 63 stopi� si� w wielk� kilogramow� bry�� z�ota z obr�czkami kobiet z Theresinstadtu i monetami �yd�w z Salonik? Szafy u Mitzner�w, Jab�onowskich, Hasenveller�w pe�ne bielizny u�o�onej na p�kach niczym bezpieczne warstwy miocenu, d�bowe ��ka z rze�bionym oparciem u Greutz�w, Schultz�w, Rostkowskich, sto�y u Klein�w, Goldstein�w, Rosen- kranz�w, drzemi�ce pod os�on� kap szyde�kowanych w gwia�- dzisty wz�r, ceg�y mur�w na Podwalu, sztukaterie w sieniach na Hundegasse, �elazne kraty na Jopengasse, portale ze z�ocenia- mi na Langer Markt, granitowe kule przedpro�y na Frauen- gasse, miedziane rynny, ramy okienne, futryny drzwi, pos�gi, dach�wki - wszystko to p�yn�o w ogie�, l�ejsze ni� puch dmuchawca. W pokoju na parterze przy Ahornweg 14 siostrzenica pani Stein uwa�nie rozk�ada�a na desce do prasowania swoj� now� sukienk� z westfalskiego p��tna, kt�r� dosta�a od ciotki w dniu urodzin, nabiera�a do ust wody z fili�anki malowanej w jarz�- binowe listki, wydymaj�c wargi pr�szy�a kropelkami na bia�e p��tno, potem po�linionym palcem sprawdza�a, czy �elazko nie jest za gor�ce, lecz gdy - uspokojona, �e materia� nie �ciem- nia� br�zowym �ladem - zaczyna�a p�ynnie prowadzi� �elaz- ko po paruj�cej bieli, ka�dy splot cieniutkiego p��tna hafto- wanego w mere�kowy wz�r rwa� si� ju� ku p�omieniom, kt�- re mia�y siwym popio�em zgasi� �wie�o�� marszcze� i koronek. Wachlarz podobny do bia�ego li�cia z purpurowym obrze- �em, pi�kny wachlarz pani Kohl spleciony z japo�skiego sito- wia, �arzy� si� ju� w palcach, gdy pani Kohl oparta o framug� okna przy Breitgasse 8, w zamy�leniu patrz�c na dom Rei- mitz�w po drugiej stronie ulicy, ch�odzi�a ramiona ko�ysz�cy- mi powiewami. Wieczne pi�ro pana Kohla, le��ce na blacie sto�u w g��bi salonu, pi�ro ze z�ot� nakr�tk�, na kt�rej �wieci� malutki napis "Dresden", swoj� l�ni�c� nieruchomo�ci� uda- wa�o spok�j, ale i ono p�yn�o w gniazdo �aru razem ze z�oconym lustrem, mahoniow� szaf� i bordowymi portierami. A przecie� ile jeszcze mia�o do napisania! W ka�amarzu z ��tego jaspisu wzbiera�y ca�e morza s��w, gdy wieczorami na b��kitnym pa- pierze ze znakiem wodnym kotwicy pan Kohl pisa� do ukocha- nej c�rki, Heidi, kt�ra w weimarskim gimnazjum czeka�a nie- cierpliwie na ka�dy list ze znaczkiem "Freie Stadt Danzig", p�on�cym na liliowej kopercie lakow� czerwieni�. Gunter Schultz bieg� do szko�y po bruku u�o�onym w rybi� �usk�, Bierensteinowie id�c do teatru potykali si� o szyny tram- waju jad�cego przez Langer Markt, syn pani Peltz cienkim p�dzelkiem malowa� na wystawowej szybie kawiarni przy Breitgasse 13 z�oty napis "Caffe", lecz szk�o drwi�o z ka�dego ruchu jego r�ki szyderczymi odb�yskami s�o�ca, bo wiedzia�o ju�, �e gdy nadejdzie czas, prze�roczysta tafla rozpry�nie si� w tysi�ce iskier niczym kruchy l�d. Tylko przedmioty drobne i �atwe do chwycenia w chwili ucieczki nabiera�y wzgardliivej pewno�ci siebie. P�dzel do golenia, brzytwa w sk�rzanej pochewce, a�un, okr�g�e myd�o, pude�ko blaszane z proszkiem do z�b�w "Vera", butelka wody kolo�skiej Amielsa. Puszyste r�czniki, trudne do zwini�cia, wstydliwie gas�y w k�cie �azienek, ich miejsce zajmowa�a ch�odna uroda p��ciennych p�acht, kt�re �atwo si� dar�o na d�ugie pasma dobre do tamowania krwi. Zielony p�aszcz z grubej we�ny, zapomniany na dnie szafy w du�ym pokoju przy Hundegasse 12, z�o�ony we czworo, nie- modny, pogardzany p�aszcz, przed kt�rego w�o�eniem Annelie- se Leimann wzbrania�a si� tyle razy, bo j� postarza�, budzi� si� ju� w swoim schowku, obiecuj�c ocalenie w chwili, gdy w wy- wa�onych drzwiach do mieszkania stan� m�czy�ni w mundu- rach ciemnych od kurzu i sadzy. Lecz jeszcze nikt z nas nie m�wi�: "Anneliese, nie marud�, dobrze jest mie� taki p�aszcz, z takimi plamami nafty, zbyt szeroki w ramionach, zbyt d�ugi, brudny, stary p�aszcz, w kt�rym wygl�dasz paskudnie, kt�ry dodaje ci z dziesi�� lat, a mo�e i wi�cej. G�owa do g�ry, Annelie- se, nie marud�, ten p�aszcz czuwa nad tob�, troszczy si� o cie- bie, a ty - niewdzi�czna - pragniesz jego poha�bienia na stosie szmat w furgonie Johanna Lietza, kt�ry czasem zaje�d�a na Hundegasse 12 po to, by zabra� stare ubrania dla firmy papier- niczej w Marienwerder. Jak mo�esz, Anneliese!" Prawdziwy spok�j zachowywa�y tylko monety z grubego z�ota, obr�czki, pier�cionki, �a�cuszki, krzy�yki, z�ote dolar�wki, rublowe �winki, polskie srebrnoz�ot�wki, gda�skie guldeny, medale wybite przez miasto z okazji wizyt kr�l�w. Wiedzia�y, �e ocali je ko�nierz, w kt�rym zostan� zaszyte, �e owini�te w wat� (by nie brz�kn�y, w chwili gdy zbli�y si� �mier�) prze- �pi� setki kilometr�w w wydr��onym obcasie. Bambusowa laska pana Rotke drzema�a w stojaku ko�o drzwi przy Jopen- gasse 4, pewna, �e, gdy nadejdzie chwila, uton� w niej rulo- niki monet, przybite paku�owym stemplem. Kuchenne no�e, oboj�tne na wszystko, z pust� rezygnacj� postukiwa�y na d�bowych stolnicach. Te o szpiczastych ko�- cach czeka�a przysz�o�� niepewna (kto je mia� przy sobie, by� bli�ej �mierci), te o ko�cach zaokr�glonych, kt�rymi nie mo�- na by�o zada� ciosu, mia�y przed sob� d�ugie lata rozm�w z wa- rzywami. G�uchym snem na dnie szuflad spa�y blaszane �y�- ki i widelce, gotowe bez sprzeciwu maszerowa� wiele mro�- nych dni i nocy w byle cholewie. Blaszane talerze, przez lata spychane w k�t kuchni, skrzecz�cym brz�kiem drwi�y sobie w zlewie u Mertenbach�w na Breitgasse 29 z mi�nie�skiej por- celany, kt�ra zza kryszta�owych szybek kredensu odpowiada- �a na zniewag� pogardliwym l�nieniem kobaltu i z�ota. S�o�ce, kt�re co rano wynurza�o si� z morza za p�wyspem i co wiecz�r osuwa�o si� - wyczerpane do cna up�ywem �wia- t�a - za morenowe wzg�rza, za Karlsberg, za wie�e Katedry, by�o tylko s�o�cem, niczym wi�cej, cho� na obrazie Memlinga, na kt�rym archanio� Micha� oddziela� ocalonych od przeznaczo- nych na zatracenie, pali�y si� ju� jasne ob�oki. Kt� z nas czu�, �e miasto wolno pod��a w stron� blasku, w stron� skwiercz�ce- go ognia, w stron� dymu p�on�cej smo�y, w stron� py�u pokru- szonej ceg�y, w stron� okruch�w strzaskanego kamienia, zw�- glonego p��tna, spalonego jedwabiu, porwanego papieru, p�kaj�cego drewna, rozsypuj�cego si� marmuru, topniej�cej miedzi. Pani Bierenstein bra�a w palce b��kitny bilet do Te- atru Miejskiego, by sprawdzi�, jaki ma numer miejsca, pan Kohl naci�ga� na d�onie mi�kkie r�kawiczki z ��tego zamszu i wychodz�c z domu poprawia� spinki przy mankietach, Gunter Henecke przegl�da� zawarto�� pugilaresu, w kt�rym po�yski- wa�y fotografie pi�knych statystek z przedstawienia Lohen- grina, s�u��ca Alberta Forstera polerowa�a niebiesk� kred� na- czynia z ciemnego srebra, Hanemann uk�ada� ksi��ki na dol- nej p�ce szafy z kryszta�owymi szybkami, Alfred Rotke z wes- tchnieniem ulgi spala� weksle nad p�omykiem zapalniczki z herbem Berlina, Martin Retz sk�ada� sw�j podpis na formula- rzu policyjnym, za� w niedziel�, oko�o trzeciej, piaszczyst� �cie�- k� wyp�ukan� przez deszcze, c�rki Walmann�w, Ewa i Maria, w bia�ych sukniach z koronk�, machaj�c zwini�tymi parasolka- mi i przytrzymuj�c na g�owach kapelusze, kt�re przechyla� s�o- ny wiatr od zatoki, wspina�y si� z matk� na trawiaste stoki Bi- schofsbergu, by zobaczy� miasto. A miasto rozpo�ciera�o si� w dole, ciemnobr�zowe, strzela- j�ce odblaskami z otwieranych okien, snuj�ce wiotk� paj�czy- n� dym�w nad wysokimi kominami z poczernia�ej ceg�y. Kafar firmy Lehra z Dresden powoli posapywa� w g��bi wyko- pu dawnej fosy, nad Bram� Wy�ynn� przelatywa�o stadko go- ��bi, a kiedy przys�oniwszy oczy wpatrywali�my si� w daleki horyzont poprzecinany wie�ami �w. Katarzyny, ma�ego i du- �ego Rathausu, kopu�� synagogi i z�batym konturem �w. Tr�j- cy, widzieli�my za mgie�k� ciemn� smug� morza, ci�gn�c� si� od mierzei do urwisk Or�owa, i wiedzieli�my, �e miasto sta� b�dzie wiecznie. Flanele, p��tna, jedwab "Pani Walmann - Liselotte Peltz, drobna, krucha, w r�o- wym turbanie zwi�zanym nad czo�em, wo�a�a niespokojnie pod oknem. - Co nale�y wzi�� ze sob�, czy m�wili, co nale�y wzi�� ze sob�?" Jej radio ju� od kilku dni sta�o na eta�erce jak g�uchy e