14910

Szczegóły
Tytuł 14910
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14910 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14910 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14910 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tomasz Agurkiewicz Gostium Tarthilion Czterech m�czyzn wysz�o z porannej mg�y, kt�ra po zimnej nocy zaleg�a las. Szli wolno, rami� w rami� uwa�nie wpatruj�c si� w ziemi�. Za plecami stercza�y zatkni�te miecze o jednakowych klingach. Szli r�wno, prawie �o�nierskim marszem. Gostium przypatruj�c si� im zza g�stych zaro�li wzdrygn�� si� widz�c ich sylwetki. Mimo, i� widzia� ich po raz pierwszy, wiedzia� kim s�... i po co przyszli. Ile� to razy s�ysza� o barbarzy�cach p�nocy. Czterech najemnikach. Zjawiali si� znik�d, by po chwili znikn��. A tam gdzie si� pojawiali zawsze p�yn�a krew. Barbarzy�cy p�nocy. Walczyli dla dobra. Zawsze po s�usznej stronie. U�miechn�� si� w duchu. S�ysza�, �e nigdy nie robili nic z�ego, nawet za wielkie bogactwa. Patrz�c na nich �mia� si�, cho� sytuacja do �miechu wcale nie sk�ania�a. Podni�s� si� z ziemi i wyszed� z zaro�li. Stan�� naprzeciw nich. Nawet nie zauwa�y�, kiedy dobyli mieczy, kt�re teraz �ciskali stoj�c w miejscu. Gotowali si� do ataku, cho� byli troch� zaskoczeni. Widzia� to w ich oczach. Ostatnio bardzo wiele potrafi� wyczyta� z oczu. Troch� go to dziwi�o. � Mnie szukacie? � spyta� znaj�c odpowied�, a jeden z m�czyzn skin�� g�ow�. � Wi�c chod�cie. Obr�ci� si� i ruszy� powolnym krokiem. Wszystkie mi�nie jego cia�a napi�y si� oczekuj�c ciosu w plecy, lecz cios nie nast�pi�. Nie s�ysza� ich krok�w, ale wiedzia�, �e za nim id�. Troch� �a�owa�, �e cios nie pad�. Poprowadzi� ich w g��b lasu. Wspi�li si� nieco w g�r�, by potem w�skim korytarzem utworzonym z ostrokrzew�w zej�� w d�. Zatrzymali si� dopiero w p�kolu utworzonym ze zwalonych pni. Na zewn�trz g�sto ros�y ostrokrzewy o zab�jczo ostrych kolcach. By�y st�d dwa wyj�cia. To, kt�rym przyszli i jeszcze jedno, g�sto przysypane li�ciami, kt�re bieg�o pod ziemi� przez ponad dwie�cie krok�w. Po�rodku, otoczone osmalonymi kamieniami by�o palenisko. Gostium wyci�gn�� ze spr�chnia�ego pnia troch� ga��zi i rzuci� je obok paleniska. Po chwili z tego samego otworu wyci�gn�� trzy ciemne butelki, jakie� zawini�tko i pi�� drewnianych kubk�w. Wszystkie te rzeczy postawi� na ziemi obok pnia i zabra� si� do rozpalania ogniska. Barbarzy�cy stali u wej�cia. Wci�� trzymali w r�kach miecze. � Siadajcie. � rzek� Gostium, lecz barbarzy�cy nie usiedli. � Usi�d�cie i wys�uchajcie mnie nim zrobicie to, co macie zrobi�. � m�wi�c to jego g�os zacz�� wi�zn�� w gardle, wi�c chrz�kn��. Barbarzy�cy wci�� stali nieporuszeni, ale w oczach dostrzeg�, �e co� w nich drgn�o. Schowali miecze i usiedli na specjalnie przytaszczonych pniakach. Gostium rozpali� ogie�, z zawini�tka wyci�gn�� mi�so i zatkn�wszy je na kiju podstawi� nad ogie�. Otworzy� butelki i nala� do kubk�w. � Napijecie si�? � spyta� podaj�c kubki, ale barbarzy�cy nie wzi�li ich, kr�tkim ruchem g�owy zaprzeczaj�c. Gostium zmartwi� si� widz�c pe�ne kubki. Po chwili namys�u postawi� je przed sob�. Szkoda by�oby zmarnowa� tak dobre wino. �ykn�wszy nieco usadowi� si� na pie�ku i patrz�c w ogie� zacz�� m�wi�. � Moje imi� znacie. Gostium Tarthilion. Jak m�j ojciec... � zamy�li� si�. � Dzieci�stwa nie b�d� wam opowiada�, bo i tak nie ma ono tu, w tej chwili �adnego znaczenia. Prawd� rzek�szy zastanawia�em si�, kiedy sprowadz� kogo�, kto b�dzie m�g� mnie wytropi�. Nie obra�cie si�, ale nawet wy nie mogliby�cie mnie odnale�� przez wiele tygodni, gdybym tylko chcia�. Lecz by�cie mnie znale�li... Wcze�niej czy p�niej... Te lasy � rzek� wiod�c wzrokiem wko�o. � S� moim domem. Nie ma chyba nikogo, kto zna�by je tak jak ja. Znam tu ka�dy krzak, ka�de drzewo. A wszystko zacz�o si�, gdy by�em par� lat m�odszy. Teraz nawet nie wiem dok�adnie ile, ale troch� czasu ju� min�o. By�em kowalem, zwyk�ym kowalem, nikim wi�cej. Mieszka�em tu zaraz w Werynie, wschodniej cz�ci C�Hertu. Mia�em dom, du�y dom, bo by�em kowalem. Postaci� znan� i szanowan� . Mia�em te� �on�, pi�kn� �on�... I c�reczk� Belewen�. Jakie� to s�odkie by�o dziecko. Wiecie czemu nigdy nie napu�cili na mnie wojska? � spyta� nagle, ale widz�c, �e nie zamierzaj� mu odpowiada� sam odpowiedzia� na to pytanie. � Ten las le�y na wsch�d od miasta i przez niego przebiega granica trzech mocarstw: C�Hertu, Fitronu i Niegasn�cego Imperium. W�adcy nie przepadaj� za sob� i pewnie ka�dy ruch wojsk w tym lesie m�g� oznacza� wojn�. Wi�c nikt mnie nie rusza, poza najemnikami i �owcami nagr�d, lecz nie doceniaj� mnie. Nikt nigdy mnie nie docenia�. Nawet teraz wy... Nie pami�tam, czy by�o to przed �wi�tem zbior�w, czy po, ale wtedy namiestnik Werynu wyjecha� do Rytii. Nie wiem po co, ale musia�o by� to co� wa�nego. Namiestnicy rzadko opuszczaj� przydzielone im miasta. Wtedy jeszcze nie zdawa�em sobie sprawy ile nieszcz�� z tego wyniknie. Wnet po tym jak opu�ci� miasto przyby� do mnie m�j brat Tar�hoth. By� konno, a jego ko�, jak i jego przybycie bardzo mnie zdziwi�y. Ko� by� ros�y, pot�ny i mia�em wra�enie, �e okropnie silny. Nigdy wcze�niej nie wdzia�em takiego konia, nawet konie Kr�lestwa Wielkich Step�w wyda�y mi si� wtedy ma�e, gdy na niego patrzy�em. Mojego brata nie widzia�em przedtem prawie dziesi�� lat i z trudem go pozna�em. By� silny, a jego twarz mia�a dziwny wygl�d. Nie umiem tego wyt�umaczy�, ale kiedy zobaczy�em go wtedy po raz pierwszy na koniu, nie pozna�em go. On wtedy u�miechn�� si� do mnie, ale nie by� to u�miech beztroski. By�o w nim co� ci�kiego, co� co nie pozwala�o cieszy� si� razem z tym u�miechem. � Witaj kochany bracie. � rzek�, gdy zsiada� z konia, a ja ledwo mog�em go utrzyma�. W pierwszej chwili by�em tak zdziwiony, �e nie mog�em przem�wi�. Patrzy�em jak zsiada i dopiero gdy jego stopy dotkn�y ziemi zdo�a�em wydoby� z siebie ciche "Witaj". Weszli�my do domu. Roboty wtedy nie mia�em zbyt du�o, a nawet gdybym mia�, mog�em zrobi� sobie przerw� z okazji powrotu mego dawno niewidzianego brata. Usiedli�my przy stole w g��wnej izbie. �ony nie by�o, bo akurat wysz�a na targ, a c�rka bawi�a si� gdzie� z innymi dzie�mi. Jego g�os si� zmieni�. By� twardy i rzeczowy. Nie tak jak go zapami�ta�em. � Du�o lat min�o. Co? � zacz�� jakby zmuszaj�c si� do grzeczno�ci. Rozejrza� si� po izbie, jakby w obawie, �e kto� mo�e pods�uchiwa� i m�wi� dalej. � Przybywam z daleka i wiele mil mam ju� za sob�. Wiele te� dni ju� podr�uje, gdy� uwa�am �e nale�y odzyska� nasze dziedzictwo. Chyba rozumiecie, jak mnie te s�owa zdziwi�y i kiedy mia�em si� spyta� o ich znaczenie przerwa� mi w po�owie zdania i m�wi� dalej: � Niewa�ne jak ani dlaczego, ale uda�em do dalekiej krainy, le��cej daleko za Niegasn�cym Kr�lestwem na wschodzie. Tam kierowany przez pewnego m�drca odnalaz�em wielk�, pradawn� ksi�g�. O kt�rej wszyscy zapomnieli. Lecz nie sama ksi�ga by�a interesuj�ca, ale to co w niej si� znajdowa�o. Ot� dowiedzia�em si�, �e Weryn niegdy� nie by� ma�o znacz�cym miastem na wschodzie C�hertu, ale olbrzymim imperium, w kt�rym w�adz� sprawowa� kr�l imieniem Gostium Thartilion. Tak jak ty. Zawsze pierworodny syn otrzymywa� takie samo imi�, tak jak i nasz ojciec przekaza� je tobie. � Ale ja jestem tylko zwyk�ym kowalem. � odpar�em wielce zdziwiony. � To o niczym nie �wiadczy. Przeczyta�em ca�� ksi�g�, ale nie dowiedzia�em si� jak upad�o Kr�lestwo Werynu. Ani co si� sta�o z potomkami kr�la. Ale jestem pewien, �e na pewien czas po upadku kr�lestwa przybrali inne imiona, przekazuj�c swe prawdziwe dziedzictwo w tajemnicy, a� wszelka pami�� o Wielkim Werynie zgas�a. Niestety zgas�a r�wnie� pami�� o kr�lewskich przodkach, dlatego na nas spoczywa obowi�zek przywr�cenia Werynu do dawnej �wiat�o�ci. Uda�o mi si� zgromadzi� ca�kiem spor� armi�, kt�ra teraz czeka nieopodal, by na tw�j rozkaz zaatakowa�. Chyba rozumiecie co wtedy czu�em. Nie bardzo uwierzy�em w t� jego opowie��. Poza tym ludziom nie wiod�o si� a� tak �le, by rozpoczyna� wojn� domow�. A zreszt� nie nadawa�em si� na kr�la. By�em zwyk�ym kowalem, nikim wi�cej. Nie zna�em si� na rz�dzeniu, na wojnie i w og�le na kr�lewskich sprawach. Powiedzia�em to mojemu bratu dosy� stanowczo, tak �eby dobrze mnie zrozumia�. Niestety, moje s�owa mia�y zgo�a odmienny skutek. Zamiast poniecha� tego szalonego planu, oznajmi� mi, �e to on zostanie g��wnodowodz�cym wojsk, i �e jest i tak ju� za p�no. Wyznaczeni przez niego szpiegowie ju� wtedy dzia�ali gromadz�c ludzi do wojny. Nie by�o odwrotu. A mimo to nie stan��em na ich czele. Kategorycznie odm�wi�em tytu�u kr�la Werynu, na co m�j brat... Oznajmi� mi, �e je�li si� nie zgodz�, to si�� mnie tronie posadz�... Czy on nie rozumia�, �e si� nie nadawa�em? Namiestnik mia� powr�ci� po siedmiu dniach od wizyty mego brata, a ju� w czwartym wybuch�y walki. Nic o nich nie wiedzia�em. Tar�Hoth nawet mnie nie poinformowa� o swoich planach. Uderzyli wcze�nie rano, gdy du�a grupa ludzi wmaszerowa�a przez g��wn� bram�. W dw�ch skrajnych punktach miasta rozgorza�y walki. Z jednej strony walczyli nowoprzybyli, by otworzy� bram�, kt�ra z pocz�tkiem walk zosta�a zamkni�ta. Natomiast pod zamkiem du�a grupa mieszka�c�w, kt�rych zach�ci�a wizja nowego kr�la pr�bowa�a zaj�� zamek. Stra�e zamkowe by�y s�abe, gdy� wi�kszo�� towarzyszy�a namiestnikowi. Zamek pad� szybko, a po chwili prowadzili mnie... Co ja gadam, nie�li, niczym jakiego� wielkiego zdobywc� przez bramy zamku, przez jego korytarze, a� do sali kr�lewskiej. Tam posadzili mnie na tronie, nie si��, bo nie potrzebowali ju� jej. Da�em si� ponie�� uczuciom, kt�re w tamtej chwili ogarn�y wszystkich. Uwierzy�em w zwyci�stwo. Ko�o po�udnia przyby� Tar�Hoth ubrany w czarne szaty, z niewielk� tarcz� na ramieniu. A na tarczy by�o god�o, jakiego jeszcze wcze�niej nie widzia�em. Tarcza by�a podzielona na cztery cz�ci, dwie bia�e i dwie czerwone ustawione w szachownice. Na czerwonych t�ach wymalowany by� z�oty zamek swym kszta�tem przypominaj�cy Weryn, natomiast na bia�ych t�ach wymalowana by�a czarna korona. � God�o Werynu � wyja�ni� Tar�Hoth. Przynosi� niestety z�e wie�ci. Atak na bram� nie powi�d� si� zgodnie z oczekiwaniami i brama wci�� by�a zamkni�ta, a pozosta�e oddzia�y "mojego" wojska nie mog�y wedrze� si� do miasta. Mimo to m�j brat by� dobrej my�li. Wci�� wierzy� w zwyci�stwo, a mnie po tym jednym niepowodzeniu nasz�y w�tpliwo�ci. Baraki by�y w bezpo�rednim s�siedztwie bramy. Dlatego atak si� nie powi�d�, a teraz brakowa�o ludzi by ostatecznie zako�czy� spraw�. Chcia�em p�j�� i przem�wi� do nich, by z�o�yli bro� i przysi�gli s�u�y� nowemu kr�lowi, ale m�j brat mnie od tego odwi�d�. Pomyli�em si� wtedy. On nie wierzy� bezmy�lnie w zwyci�stwo. By� pe�en rado�ci, ale to nie by�a �lepa rado��. Chcia� zachowa� wszelkie �rodki ostro�no�ci, by w razie wpadki nie dowiedzieli si� o mnie. Sam tam poszed�, by walczy�. A ja zosta�em sam. Tak samotnie jak wtedy jeszcze nigdy si� nie czu�em. To by�o potworne. Sta�em w oknie i patrzy�em na bram�, kt�ra wci�� by�a zamkni�ta i na pola poza miastem, gdzie oczekiwali �o�nierze. Nie wiem co wtedy dzia�o si� z moj� �on� i c�rk�. Prawd� powiedziawszy zapomnia�em o nich, a sw� uwag� skupi�em na "moim" ludzie. Dwa dni min�y szybko. Ale brama wci�� by�a zamkni�ta. Obro�cy byli co prawda ju�, wed�ug zapewnie� Tar�Hotha, wyczerpani i lada moment powinni si� podda� ale tak si� nie dzia�o. Gdyby dany nam by� jeszcze jeden dzie�. Wszystko mog�o by si� zmieni�. Lecz tak si� nie sta�o. Ko�o po�udnia, na dzie� wcze�niej ni� zapowiada� wr�ci� namiestnik. Widocznie kto� doni�s� o powstaniu, gdy� jecha� na czele wielkiej armii. Patrzy�em ze swego okna jak nacieraj� na oddzia�y czekaj�ce wci�� przed bram�. Zmia�d�y�y je sw� pot�g�. Do wieczora brama sta�a otworem, a wojska C�Hertu wkracza�y do miasta masakruj�c mieszka�c�w. Tar�Hoth zjawi� si� nim dotarli do zamku. Nigdy nie zapomn� jego twarzy. Wygl�da� strasznie. Jakby straci� wszelk� nadziej�. Nie by�o czasu. Natychmiast zbiegli�my schodami w d� i stan�li�my na dziedzi�cu. Przy bramie na dziedziniec trwa�y walki. My�la�em, �e to ju� koniec, ale Tar�Hoth poprowadzi� mnie w kierunku loch�w. Zeszli�my w d�, w ciemno�� i w�skim korytarzem, przepe�nionych ludzkim lamentem pobiegli�my w nieznanym mi kierunku. Nie jestem pewny, czemu si� tam udali�my, ale by�o ju� za p�no. Drog� odci�li nam �o�nierze namiestnika. Rozgorza�a walka, kt�rej jedynie by�em �wiadkiem, nie mia�em broni, a zreszt� i tak nie umia�em walczy�. Tar�Hoth za to wydawa� si� by� w swoim �ywiole. Ci�� na prawo i lewo siek�c przeciwnik�w, ale by�o ich po prostu zbyt wielu. Pad� w ko�cu pod ich ciosami... Mnie pochwycili i wywlekli na zewn�trz. Nikt nie powiedzia� nawet s�owem o mojej roli w tych wydarzeniach. Potraktowali mnie jak zwyk�ego buntownika... Wszystkich schwytanych zgromadzono na dziedzi�cu i ustawiono rz�dami. Ko�o mnie sta�a moja �ona i moja c�reczka. Przekl�ty los... Zacz�li od lewego ko�ca... Brali co drugiego i na oczach bliskich i innych zn�cali si� nad nimi w najokrutniejszy spos�b. Ci, co mieli szcz�cie umierali od razu. Ci, co nie jeszcze d�ugo potem le�eli nieruchomo z twarzami zwr�conymi do ziemi, nim nie zakrztusili si� na �mier� sw� w�asn� krwi�. Przekl�ty los chcia�, bym patrza�, jak gwa�c� najpierw moj� �on�, a potem moj� malutk�... ... D�ugo trwa�o milczenie, nim Gostium zn�w przem�wi�. Po twarzy barbarzy�c�w nie by�o nic wida�, �adnych wzrusze�, �adnych emocji. Nic. By�y tak samo martwe jak na pocz�tku. � Dlatego zrobi�em to wszystko. Dlatego zabija�em. Dlatego... Sko�czy�em, pora na was. Barbarzy�cy jeszcze chwil� siedzieli, po czym ten, kt�ry nimi dowodzi� wsta�, odwr�ci� si� i ruszy� spokojnym krokiem. Wnet tak samo post�pili pozostali. U wyj�cia zatrzymali si� by jeszcze spojrze� na Gostiuma, ale jego ju� nie by�o. Le�a�y tylko rozgarni�te li�cie ukazuj�ce dziur� w ziemi.