14594

Szczegóły
Tytuł 14594
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14594 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14594 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14594 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joseph Conrad Siostry Prze�o�y� Wit Tarnawski 1 Stefan przez wiele lat podr�owa� po miastach Europy Zachodniej. Chocia� przybywa� ze Wschodu i je�li nawet posiada� wrodzon� m�dro�� Wschodu � wypada stwierdzi�, �e by� tylko samotnym i niemym m�drcem, bez gwiazdy i bez towarzyszy. Wybra� si� na poszukiwanie prawdy � a znalaz� jedynie niezliczon� ilo�� formu�. �aden g�os anio�a nie przem�wi� do� z wysoka. Natomiast s�ysza� z prawa i z lewa ja�owy wrzask fanatyk�w, zachwalaj�cych t� czy inn� drog� ziemskimi, ochryp�ymi g�osami, kt�re nie budzi�y zaufania i gubi�y si� w ciemnej pustce. I s�ysza� tak�e s�odkie s��wka bezczynnych gadu��w, szepcz�cych do ucha us�u�ne przepowiednie wielko�ci, w zamian za szczer� go�cinno�� tego rosyjskiego malarza, kt�ry mia� ruble. Podr�owa� wi�c niestrudzenie z Berlina do Drezna, z Drezna do Wiednia, a potem do miast w�oskich i wreszcie zn�w do Monachium, usi�uj�c wykry� znaczenie tych wszystkich form pi�kna, kt�re wzbudza�y w nim podziw. Czasami my�la�, �e rozumie ju� mow� doskona�o�ci. Czy� nie porywa�a ona wzwy� jego my�li, podobnie jak wiatr podniebny miota ku s�o�cu chmur� py�u z nieurodzajnej ziemi? Lecz znaczenie jej wydawa�o si� jak �w wiatr nieuchwytne i bez kszta�tu. S�odycz tego g�osu upaja�a go czyst� rozkosz�, ale objawienie, kt�re przynosi�, zdawa�o si� m�wi� o sprawach nie do poj�cia, i to z takim brakiem ostatecznej jasno�ci i nieprzejrzysto�ci� tre�ci uczuciowej, �e Stefan zacz�� w�tpi� o niebia�skim pochodzeniu g�osu. Arcydzie�a p�dzla i d�uta unosi�y go zrazu nadziej� wtajemniczenia w religi� sztuki, a potem pogr��a�y w rozpaczy, nie chc�c przed nim wyjawi� ostatniego s�owa. Zwraca� si� do ludzi � do r�nych ludzi � ale wydawa�o mu si�, �e, podobnie jak anio�y i biesy ze �redniowiecznych katedr, wszyscy oni wykuci s� z jednakowego kamienia, zagadkowi, twardzi i bez serca. Ani umarli, ani �ywi nie chcieli przem�wi� do niego zrozumia�ym j�zykiem. Czasami Stefan ubolewa� nad brakiem w�asnej inteligencji. Wierzy�, �e w �wiecie sztuki, po�r�d tak wielu form objawionego pi�kna mo�na b�dzie znale�� sekret geniuszu. Wszystkie te umys�y, kt�re stworzy�y tyle arcydzie�, musia�y przecie� pozostawi� gdzie� wyznanie swojej wiary � ukryte przed oczami t�umu, ale widoczne dla wybranych � jedyne, koj�ce, ostateczne. Stefan go szuka�. Szuka� tego magicznego znaku po galeriach sztuki, po wszystkich katedrach od Rzymu a� do Kolonii. Wydepta� ulice wielu miast, czasem sam, czasem w towarzystwie innych poszukiwaczy pi�kna, kt�rych mi�owa� za ich up�r w szukaniu i kt�rymi troch� gardzi�, poniewa� wydawa�o mu si� rzecz� nieuczciw� przyjmowa�, jak oni, chaotyczn� paplanin� zwyczajnych ludzi za g�os natchnionych prorok�w. Gardzi� tymi wyznawcami tylko troch�, i to nie zawsze. Oblega�y go w�tpliwo�ci. A je�li, zamiast oszukiwa� siebie dla wygody �ycia, dost�pili oni mimo wszystko objawienia, kt�re umyka�o rok po roku jego t�sknocie? Kt� to wie! Zacz�� nie dowierza� w�asnym d��eniom. Czasami przedstawia�y mu si� jako sprzysi�enie pot�g ciemno�ci na zgub� jego duszy. Wtedy ucieka� od swego wn�trza pomi�dzy ludzi. �ycie na Zachodzie ci�gn�o Stefana bogactwem swej r�nolitej powierzchni, a r�wnocze�nie przera�a�o wewn�trznym bez�adem i ma�o�ci�. Kipia�o od gor�czkowych d��e� i wysi�k�w, od �cigaj�cych si� teorii, od nienawistnych uprzedze� i �le wybranych mi�o�ci. Wszystko tutaj by�o ograniczone, twarde, wyra�ne w zarysie i niepi�kne w postaci. Tacy te� byli ludzie. Pysznili si� kryszta�ow� czysto�ci� swego horyzontu. Stefan widzia�, �e horyzont ten jest istotnie czysty jak kryszta�, ale te� r�wnie nieprzenikalny. Pod jego kopu�� nie istnia�o nic wielkiego, poniewa� wszystko by�o sko�czone, okre�lone, zwi�zane z ziemi�, uwi�zione w�r�d tych �cian tak przejrzystych, a tak haniebnych, poza kt�rymi dopiero rozci�ga� si� wspania�y �wiat spraw niesko�czonych i wiecznych; �w inny �wiat, kt�ry ci ludzie stale przyzywali ustami, s�awili i czcili ob�udnie, ale nigdy nie zapragn�li go naprawd� � �wiat beznadziejnie daleki ich niespokojnym sercom, w kt�rych jego tajemnica nie potrafi�a obudzi� niczego innego poza ukrytym l�kiem lub bardziej jeszcze ukryt� wzgard�. Najcz�ciej jednak w �arliwej pracy szuka� schronienia przed zawstydzaj�cym poczuciem w�asnej niemocy. Ale praca, chocia� nios�a pociech� ukazaniem, do czego by� zdolny, nie szcz�dzi�a mu tak�e rozczarowa�, stawiaj�c twarz� w twarz wobec w�asnych ogranicze�, jego, kt�ry d��y� do idea�u nie ograniczonego niczym. Nie zwraca� si� do nikogo po nauk�. Trzyma� si� z dala od �wiata. Nie zrywa� z nim jednak. Potrzebowa� go. Potrzebowa� widoku ja�owych uniesie� i d�wi�ku pustych s��w doko�a siebie, cho�by dlatego, by podeprze� zachwian� wiar� we w�asne przekonania. Obcuj�c z wieloma, nie poufali� si� z nikim. Przewa�nie milcza�. Ludzie pytali: �C� to za go��? Nic nie robi. Nie raczy nawet m�wi�.� A gdy mieli rzadk� sposobno�� s�ysze� go, odpowiadali sobie na to pytanie �atwym s��wkiem �wariat lub szarlatan�. Nieliczni, kt�rzy widzieli jego pace, zapewniali, �e jest po prostu �niemo�liwy�. Niekt�rzy m�wili: �Nic z niego nie b�dzie; na to jest za bogaty.� Kilku wyda�o pot�piaj�cy os�d: �Marzyciel�. Nikt nie powiedzia� wyra�nie: �G�upiec�. Niemal wszyscy utrzymywali z nim przyjazne stosunki. Facet mia� pieni�dze, a nie by�o obawy, aby kiedykolwiek sta� si� niebezpieczny; brakowa�o mu talentu. Wyrok �miertelny i za�atwiaj�cy spraw� ostatecznie, jak ostrze gilotyny. Nienawidzi�o go tylko niewielkie grono najlepszych i najsprytniejszych. Trudno w�a�ciwie powiedzie� dlaczego. Mo�e za to, �e nie chcia� przemawia� �argonem ich sztuki, a jeszcze prawdopodobniej dlatego, �e zostali obdarzeni trafnym wyczuciem jego warto�ci, w nagrod� za tyle doskona�o�ci i tyle sprytu. Na pewno okazaliby si� mniej zawzi�ci i w ko�cu zgodziliby si� �askawie dzieli� jego niesk�py chleb, gdyby mogli przewidzie�, jak kr�tkie �ycie by�o mu znaczone i jak nik�y �lad mia� zostawi� po sobie na tej ziemi. Daleko za�, poza niejedn� wielk� rzek�, w drewnianym, zakurzonym mie�cie po�r�d stepu � ojciec i matka Stefana czekali na wiadomo�ci od niego. Listy przychodzi�y regularnie cztery razy do roku. Przez wiele dni ojciec zwyk� by� nosi� list taki pod koszul�, jak szkaplerz; by� to przecie� znak �ycia od najstarszego syna, tego syna, kt�remu przeznacza� w my�lach rang� genera�a. Matka pop�akiwa�a z cicha, trapi�c si� tylko tym, �e go przy niej nie ma. Oboje byli wie�niakami. Ona by�a c�rk� starszego wsi znad brzeg�w Dniepru. On, wyzwolony ch�op pa�szczy�niany, urodzony w s�siedztwie; cz�ek sprytny i niespokojnego ducha, wyw�drowa� ze swojej wsi, by sta� si� z czasem, po bardzo skromnych pocz�tkach, kupcem pierwszej klasy � cz�owiekiem bardzo bogatym. Ale mimo bogactw pozosta� zawsze wie�niakiem z d�ug� brod�. By� przebieg�y, naiwny, pozbawiony skrupu��w, wierz�cy i poczciwego serca. Dawa� du�o pieni�dzy na biednych i zwyk� nieraz przystawa� u wej�cia do cerkwi, by pogada� z �ebrakiem, kt�rego nazywa� �bratem�, po prostu, bez cienia afektacji. Wszyscy ludzie s� bra�mi. Kiedy �aja� swoich dwu bladych i skrofulicznych urz�dnik�w (niewielkie by�o to przedsi�biorstwo, prawie wszystko za�atwia� sam), zaczyna� przemow� od wykrzyknika: �Ty sukinsynu�, bez �ladu z�o�ci w swym sercu. Ba� si� Boga, czci� �wi�tych, bi� pok�ony ikonom przy ka�dej sposobno�ci, �egnaj�c si� przy tym szybko niezliczon� ilo�� razy trzema z�o�onymi palcami, a r�wnocze�nie got�w by� krzywoprzysi�ga� dla trzech rubli, z niewinnym u�miechem dziecka, kt�re ok�amuje pob�a�liwego ojca. Dosta� kontrakty rz�dowe i zebra� poka�ny maj�tek. Znany by� w urz�dach pa�stwowych � nawet w stolicy � gdzie mo�na go by�o zobaczy� stoj�cego przed drzwiami, z czapk� w r�ku i z pokornym wyrazem twarzy. Urz�dnicy o byczych karkach, ubrani w obcis�e, zielone mundury, zwracali si� do niego � ze swych foteli � z pieszczotliw� �askawo�ci�: �Ty z�odziejaszku, ty sko�czony k�amco!� Nie by� psuty pochwa�ami mo�nych. Dawa� �ap�wki. Ceniono go bardzo. Sta� si� potrzebny wielu ludziom, ale pozosta� do ko�ca prostym wie�niakiem dawnych czas�w. Rodzice Sefana pobrali si� z mi�o�ci. Ona by�a najpi�kniejsz� dziewczyn� we wsi, c�rk� bogatego gospodarza. Jego uwa�ano za w��cz�g�, nicponia i nie lada pysza�ka. Zakochali si� w sobie na um�r i razem uciekli. Nie �a�owali tego nigdy. W pocz�tkach ich wsp�lnego po�ycia (gdy nami�tno�ci s� najgor�tsze) zbi� j� ze dwa razy � tylko tyle, aby nie mia�a cienia w�tpliwo�ci, �e j� naprawd� kocha. P�niej zawsze ju� traktowa� �on� z pow�ci�gliw� powag� i z patriarchaln�, pob�a�liw� wy�szo�ci�. Ona uwa�a�a go za wielkiego cz�owieka, a siebie za najszcz�liwsz� z kobiet. Przeszli razem ci�kie chwile. Nieprzejednany te�� nie chcia� nic uczyni� dla w��cz�gi poza tym, �e ofiarowa� mu stary, drewniany w�zek i par� kud�atych konik�w. W tym ekwipa�u wozili od miasta do miasta melony ze �rodkowej Rosji na sprzeda�. Stefan, ich pierwsze dziecko, przyszed� na �wiat w przypadkowym schronieniu, jakie da�a przydro�na szopa; zanim sko�czy� dwa tygodnie, zn�w byli w drodze. Kobieta siedzia�a na zbutwia�ych rogo�ach, w s�onecznym blasku, na wielkim stosie melon�w. Ch�op st�pa� cichymi kroki w �ykowych �apciach tu� przy zwieszonych �bach ko�skich i co pewien czas spogl�da� przez rami� na matk�. Bywa�o, �e wielka nuda bezkresnej r�wniny przenika�a do dna jego duszy. W takich chwilach, nie przystaj�c, odwraca� si� i wo�a� weso�o: � Jak�e miewa si� nasz dzielny kozak, Ma�aniu? A ona sponad k��b�w kurzu odpowiada�a piskliwym � jeszcze niezbyt silnym g�osem: � Ma si� �wietnie, Sydorze! Nocami cz�sto obozowali w pobli�u wsi. Sydor sporz�dza� z w�zka i mat schron dla �ony. Je�li noc by�a pi�kna, siadywali wieczorem pod go�ym niebem. Na d�ugo zanim usta dziecka nauczy�y si� wymawia� s�owa � oczy jego patrzy�y ju� bez zmru�enia powiek ku wielkiemu niebu. Ojciec i matka, siedz�c przy ma�ym ognisku, gwarzyli szeptem. Na kawa�ku zgrzebnego p��tna, roz�cielonym na sk�pej trawie przydro�nej le�a�o dziecko � ciche, z otwartymi oczami. Dzieci ch�opskie p�acz� rzadko. Zdawa�oby si�, �e rodz� si� ju� z g�ry �wiadome bezcelowo�ci lamentu. �mia�ymi oczyma dziecka Stefan wymienia� spokojne i g��bokie spojrzenia z nieprzeniknionymi gwiazdami. G�upiutki i nieustraszony wyci�ga� niesprawne r�czki ku wszech�wiatowi, jak gdyby chcia� si� bawi� tym �wietlistym py�em, kt�ry przez niesko�czon� przestrze� p�ynie ku niesko�czono�ci czasu. Cudowno�� niebios bliska jest sercu dziecka, podobnie jak wspomnienie kraju bliskie jest sercu wygna�ca na pocz�tku jego w�dr�wki. P�niej osch�a m�dro�� ziemi niszczy te senne wspomnienia i t�sknoty � niszczy je pierwszy wybuch �miechu lub pierwszy j�k cierpienia. Stefan patrzy� bacznie � u�miechaj�c si� do ogromu niebios. W ci�gu dnia z ramion matki obserwowa� w poj�tnym milczeniu bezkresn� przestrze� urodzajnego czarnoziemu, kt�ry na swym falistym �onie piel�gnowa� �ycie pod gor�c� pieszczot� s�o�ca. W p�ytkich fa�dach wielkiej r�wniny strumienie przeci�te groblami, rozlewa�y si� w l�ni�ce tafle cichych staw�w, zda si� uciszanych przez tkliwe szepty trzcin ok�lnych. Na ich brzegach ciemne wierzby i smuk�e, gi�tkie brzozy chwia�y si� pod �agodnym a w�adczym tchnieniem sennego stepu. Tu i �wdzie rysowa�a si� nieruchomo i pos�pnie k�pa niskich d�b�w, wros�a mocno w ciemn� plam� w�asnego cienia. Z pochy�o�ci wzg�rza sp�ywa�a wioska � bia�e, rozrzucone chaty o wysokich, zmierzwionych strzechach, spod kt�rych b�yska�y ma�e, krzywe okna, niby mrugaj�ce oczka gromady pokracznych i weso�ych kar��w w ogromnych czapach, w�o�onych z fantazj� na bakier. Pomi�dzy nimi zielona kopu�a wioskowej cerkwi strzela�a wysoko w niebo blaskiem poz�acanego krzy�a. W�zek zje�d�a� z pochy�o�ci, p�dzi� w�r�d stada szczekaj�cych doko�a ps�w, przedudni� po grobli, a potem powoli, ci�gni�ty cierpliwie przez kud�ate koniki, wspina� si� na przeciwleg�e zbocze. Kiedy z trudem osi�ga� jego szczyt, rozleg�a r�wnina otwiera�a si� znowu z wstrz�saj�c� nag�o�ci� objawienia. Jeden ogromny �an dojrza�ej pszenicy ci�gn�� si� w niesko�czon� dal, pe�en brz�cze� i szumu niewidzialnego �ycia istot niesko�czenie ma�ych: zdawa�o si�, �e to r�wne, rozszemrane pole, rozci�gaj�ce si� pod milczeniem pogodnego nieba, jest wielkie jak �wiat. Gdzie� w oddali, na samej linii horyzontu, nast�pna wioska ukazywa�a si� zielon� smug� drzew ponad monotoni� p�owego zbo�a � samotna, drobna i ja�niej�ca, niby szmaragd niedbale porzucony na piaskach bezkresnego, pustego wybrze�a. 2 Bajeczna rozleg�o�� tej krainy narzuca�a si� dzie� po dniu z uporem odwiecznej prawdy, wsi�ka�a w pod�wiadomo�� dziecka, zabarwia�a jego dziecinne my�li i uczucia, nape�nia�a tre�ci� pustk� duszy � nieodparta, niby nieustaj�cy szept g�osu z nieba. Tymczasem dobrobyt ojcowski r�s� szybko � pr�dzej od syna. Czasem si� cz�owiekowi tak powiedzie! Wreszcie mo�na by�o zaprzesta� w��cz�gi i ch�opiec zamieszka� wraz z matk� Ukraink� w jednym z miast nadrzecznych, podczas gdy ojciec podr�owa� po kraju, zaj�ty wykonywaniem kontrakt�w zbo�owych i dogl�da� z b�otnistych brzeg�w, obuty do kolan, swych galar o t�pych dziobach p�yn�cych mulistym nurtem niesko�czonych trakt�w wodnych. W�r�d czczo�ci wyczekiwania w przedpokojach urz�d�w pa�stwowych snu� nowe, ambitne plany dla syna. Widzia� go ju� w urz�dowym mundurze, w naszywkach, w orderach, wydaj�cego rozkazy, nazywanego ekscelencj�. W Rosji wszystko jest mo�liwe, a jak powiada przys�owie: �Wszystko mo�na, byle z ostro�na.� Kiedy ch�opiec mia� lat osiem, oddano go do szko�y w prowincjonalnym miasteczku. Stamt�d Stefan wyjecha� do stolicy. Stary nie m�g� zrozumie� ambitnych pragnie� m�odego. Malowa�? Dlaczego malowa�? Co malowa�? Gdzie? Co komu z tego przyjdzie? Genera�owie nie maluj�; radcy te� nie � nawet pisarz w kancelarii nie maluje. Co do gubernatora za�, ten nawet nie odezwa�by si� do malarza; a i s�ucha� by nie chcia�, gdyby taki odwa�y� si� przem�wi�. Stary przera�ony by� tym niezrozumia�ym szale�stwem. Syn sta� na stanowisku �wi�to�ci powo�ania i przekonywa� ojca dziwnymi s�owy, zdumiewaj�cymi argumentami. Ojciec dostrzega� tylko stanowczo�� jego decyzji i boj�c si� straci� na zawsze ukochane dziecko, nie�mia�o broni� swej sprawy. Przecie� wszyscy malarze, o kt�rych Stefan m�wi�, dawno ju� nie �yj�. Biedacy! Niech im B�g da wieczny odpoczynek. Po co wi�c ca�a ta podr� za granic�, skoro i tak nie ma ju� od kogo nauczy� si� sekret�w rzemios�a. �e pozosta�y ich obrazy? By� mo�e, by� mo�e. Nie w�tpi�, �e jego syn potrafi malowa� znacznie lepiej od tych nieboszczyk�w. Po co wi�c jecha� taki kawa� �wiata, aby obejrze� ich spu�cizn� � o ile w og�le zosta�o jeszcze co� do ogl�dania. Co do tego mia� powa�ne w�tpliwo�ci. Tyle czasu, tyle czasu. Wszystko przecie� pr�chnieje i rozsypuje si� � domy i mosty � a c� dopiero obrazy. A w dodatku byli to cudzoziemcy! Po c� jecha� tak daleko � mi�dzy Niemc�w i tym podobnych? Czy� Rosja nie do�� jest wielka, by w niej malowa� � je�li ju� tak by� musi? W ko�cu stary uleg�. Niech si� dzieje wola nieba. Za grzechy, za jego grzechy. � Ale pisz do nas. Jeste�my ju� starzy � powiedzia� do syna. A potem doda� niepewnie, w poczuciu w�asnej przebieg�o�ci: � Pisz do nas. B�g raczy wiedzie�, gdzie b�dziesz � raz tu, raz tam! Pisz, aby�my wiedzieli, dok�d ci posy�a� pieni�dze. Ci cudzoziemcy to wielkie oszusty, a ty jeste� m�ody, m�ody! No, ju� czas. Ruszaj z Bogiem� i wracaj pr�dko. U�cisn�li si�. Stefan odjecha� z podniesionym do g�ry ko�nierzem palta, nie odwr�ciwszy si� ani razu. W domu matka zarzuci�a sw� perkalow� sp�dnic� na g�ow� i szlocha�a pogr��ona w czarnej rozpaczy. Ojciec, stoj�c w bramie, zrobi� szybki znak krzy�a w stron�, w kt�rej znik�a ca�a nadzieja jego prostego serca. Przez lata ca�e opuszczony ojciec na pr�no b�aga� pomocy najczcigodniejszych �wi�tych, pod z�ocistymi sklepieniami wspania�ych cerkwi, w majestatycznym mroku monastyr�w lub w skromnych cerkiewkach wiejskich. �wi�ci odpowiadali na jego ufne modlitwy jedynie pustym spojrzeniem naiwnych bohomaz�w. Najwidoczniej nie zas�ugiwa� na zmi�owanie s�ug Pa�skich. Taka my�l za�wita�a mu w ko�cu, wi�c przesta� narzuca� si� ze swymi mod�ami, nadal jednak ucz�szcza� pilnie do miejsc �wi�tych w mglistej, lecz upartej nadziei, �e obraz jego niemej rozpaczy sk�oni z czasem do lito�ciwego wstawiennictwa kt�rego� ze s�u�ebnik�w u tronu Najwy�szego. W zajazdach, odwiedzanych przez ludzi jego klasy spo�ecznej, opowiada� cz�sto, opar�szy �okcie na drewnianym stole, przyjacio�om popijaj�cym herbat� histori� swego nieszcz�cia. �To dopust Bo�y� � m�wi� na koniec uroczy�cie, z g��bokim westchnieniem. Przeklina� bezbo�nych Francuz�w, kt�rzy przy pomocy sztuk czarnoksi�skich omamili mu ch�opca. Naradziwszy si� z �on�, uczyni� solenny �lub, �e ufunduje cerkiew, w kt�rej zb��kany syn b�dzie m�g� pojedna� si� z Bogiem, maluj�c dla o�tarza wspania�y obraz na z�otym tle. Oby tylko powr�ci�! Pieni�dze czeka�y na niego. Ale Opatrzno�� � nie tak jak mo�ni tego �wiata � by�a oboj�tna na �ap�wk�, chocia� tak hojn�. Nigdy ju� nie zobaczy� syna. Wr�ciwszy do domu z jednej ze swych handlowych podr�y, dosta� gwa�townych bole�ci. W chwili kr�tkiego nawrotu przytomno�ci zd��y� jeszcze o�wiadczy� stroskanej �onie, �e to na pewno �ydzi zatruli wszystkie studnie w okolicy � i skona� w jej obj�ciach z oboj�tn� rezygnacj�. Ona pod��y�a wkr�tce za nim. W ostatnich miesi�cach �ycia zdawa�o si�, �e zapomina o starszym synu, tak poch�ania�a j� niecierpliwa t�sknota, by z��czy� si� znowu z cz�owiekiem, kt�ry rzuci� czar na jej m�ode lata. Stefan bola� po stracie i b�l ten, opanowany, lecz g��boki, nie opuszcza� go ani na chwil� przez pierwszych kilka tygodni. W rozsianym �wietle, s�cz�cym si� z per�ow� czysto�ci� przez bia�e ob�oczki szczytowych okien, obchodzi� powoli d�ugie galerie zape�nione arcydzie�ami linii i barw. Atmosfera tych miejsc tchn�a nieczu�� pogod� doskona�o�ci. Inni ludzie, kt�rych tu spotyka�, wydawali mu si� niezwykle mali, wyra�ni i � chocia� w t�umie � niezmiernie samotni, jak gdyby zagubieni w �wiecie dziw�w. Niezdecydowane ich kroki rozbrzmiewa�y, g�o�ne, lecz niewa�ne, w�r�d znamiennego milczenia pami�tek pe�nych chwa�y. Stefan b��ka� si� od sali do sali. Jego du�a, niezgrabna posta� w czarnym ubraniu przyci�ga�a powszechn� uwag�, a r�wnocze�nie wymyka�a si� jej dzi�ki niespokojnej ruchliwo�ci. Zjawia� si� na mgnienie oka w drzwiach, przechodzi� przez w�sk� dal d�ugich galerii, widywano go, jak przysiada� niedbale na jednej z kolistych kanap, po to tylko, by za chwil� wsta� i ruszy� przed siebie z zapatrzonymi gdzie� i nie widz�cymi oczyma. Szepty ubawionych przechodni�w nie robi�y na nim wra�enia. Nie s�ysza� ich. Pierwszy zew �mierci o�ywia przesz�o�� na nowo i wywo�uje z wielk� wyrazisto�ci� wspomnienia z rumowiska rozbitych nadziei. Stefan wspomina� � wprost widzia� � �a�osne twarze zmar�ych, kt�rzy, jak sobie wyobra�a�, umierali z jego imieniem na ustach. Zbroja jego sztuki, zbroja wypolerowana, nie do przebicia, nie splamiona niczym i twardsza ni� stal, jak gdyby zosta�a zdarta ze� pot�n� d�oni�, by ze z�owieszczym chrz�stem opa�� u jego st�p. Bezbronnego przebi�o zatrute ostrze wyrzut�w sumienia. Porzuci� te dwa kochaj�ce serca dla rzeczy nieosi�galnej, dla pon�tnych k�amstw, dla pi�knej u�udy. Mia� ochot� krzykn�� nie�miertelnym dzie�om sztuki: �Nie macie serca!� Do swych szczytnych aspiracji m�wi�: �Nie macie sumienia!� Do pi�kna: �Jeste� k�amstwem!� Do natchnienia: �Odejd�, nie wypowiedziawszy ostatniego s�owa � bo nie sta� mnie na dalsze ofiary.� W gor�co�ci swego �alu, w szale wyrzeczenia rozp�dzi� korow�d uroczych zjaw, kt�re przez tyle lat towarzyszy�y jego �yciu, i pozosta� sam, zdj�ty pokor� i zgroz� wobec okrutnej rzeczywisto�ci swojej straty. Ten stan udr�ki i samooskar�e� nie trwa� d�ugo � nie d�u�ej ni� u innych ludzi. Brat pisa� do Stefana listy, w kt�rych bole�� synowska przeplata�a si� z rozs�dn� trosk� o ich wsp�lne interesy maj�tkowe. Ten m�ody cz�owiek mia� usposobienie weso�e, praktyczne i sporo braterskich uczu�. Przej�� po ojcu przedsi�biorstwo. By� przy tym post�powy i niewiele sobie robi� z autorytet�w. O gubernatorze prowincji wyra�a� si� ze zdumiewaj�c� swobod�, �e ma on popie oczy � co wszystko dostrzeg�, i wilczy brzuch � kt�ry wszystko by po�ar�. �Ale � dodawa� � sta� mnie na to, �eby mu napcha� brzuch; uzyska�em ju� dzier�aw� rz�dowych m�yn�w. Zrobimy na nich doskona�y interes. W przysz�ym roku pojad� na Kaukaz jako dostawca wojskowy � i b�dziemy tam mieszka� w mie�cie, m�j bracie, w wielkim mie�cie. Przyjed� i zamieszkaj z nami. B�dziesz sobie malowa� Czerkies�w i gruzi�skie dziewoje i dobrze na tym zarobisz, je�li zechcesz. Mamy tu takiego jednego, co pojecha� do Turkiestanu, aby malowa� tamtejszych dzikus�w na kawa�kach p��tna czy nawet papieru, a teraz w Petersburgu ka�dy p�dzi, a�eby to zobaczy�. Szczer� prawd� m�wi�! Sam widzia�em ludzi, kt�rzy o ma�o nie pobili si� u wej�cia. Pomyle�c�w nie brak w naszym kraju. Dlaczego nie mia�by� podebra� im troch� rubli? Ale i tak pieni�dzy mamy dosy�. Po�owa tego jest twoja. Znam si� na interesach. Przyjed� i �yj razem z nami. �ona cz�sto o ciebie pyta, a bratanek tw�j zaczyna ju� chodzi�. Nie ma na �wiecie kraju jak nasz. Przyje�d�aj!� 3 Stefan, z listem w r�ku, patrzy� poprzez przestrze�, i czas na kraj swego urodzenia. Majaczy� hen w oddali ogromny, tajemniczy � i niemy. Stefan czu� przed nim l�k. On, kt�ry w�r�d najdoskonalszych wciele� dojrza�ej my�li szuka� s�owa, co otworzy�oby drzwi Niewiadomego, l�ka� si� cichego �witu swego �ycia. Nie tam! Nie tam!� Odpisa� bratu: �Wr�ci� nie mog�. Nie zrozumiesz, cho�bym ci pr�bowa� wyja�ni�. Wierz mi jednak, �e wraca� teraz, gdy oni nie �yj�, by�oby czym� gorszym od samob�jstwa, kt�re jest niewybaczalnym grzechem. Chc� wiedzie� co�� nie pytaj co � co by�o wiadome pewnym ludziom, kt�rzy pomarli nie ujawniwszy swej wiedzy. P�ki nie dowiem si�, wr�ci� nie mog�. Wolno mi, jak s�dz�, mie� nadziej�, �e gdy s�owo, na kt�re czekam, zostanie wypowiedziane, potrafi� je zrozumie�. Nie gorsz si� tym, co pisz�. Nie pomog�oby to nic. A ty masz racj�. Nie ma takiego kraju jak nasz ani ludzi podobnych nam � wie�niakom. Jeste�my Bo�ymi dzie�mi. Na razie ma�ymi dzie�mi. Je�eliby�my byli podobni do tych ludzi, w�r�d kt�rych teraz �yj�, nie m�g�bym m�wi� do ciebie tak, jak m�wi�. Jeste�my bra�mi. R�nimy si�, lecz nawet nie rozumiej�c si� wzajemnie, kochamy si� i ufamy sobie. Nie gniewaj si�. Je�eli s� jakie� pieni�dze, napisz, ile przypada na mnie, bo chc� sobie u�o�y� �ycie. M�g�bym na nie tak�e zarobi�, ale wtedy musia�bym wyrzec si� moich nadziei. Wielu musia�o to uczyni�. Nie mia�oby to wielkiego znaczenia, a jednak wszystko oddam, by wiedzie�. Kochaj nasz kraj, zachowaj prostot� serca, dan� ci z �aski Boga, my�l o mnie cz�sto.� Brat w odpowiedzi nie kry� swojego zdumienia, lecz pogodzi� si� z wszystkim. Sprawy pieni�ne om�wi� dok�adnie i z wielk� jasno�ci�, tak �e Stefan znalaz� si�, je�li nie w posiadaniu fortuny, to w ka�dym razie w bardzo wygodnych warunkach materialnych. Troch� ju� przyszed� do siebie po straszliwym wstrz�sie spowodowanym strat�, jakiej dozna�. Ciemna przemoc b�lu przesz�a z biegiem czasu w ch�odn� szaro��: w blady i oporny �wit kr�tkiego dnia, kt�ry niepewn� tylko ni�s� ulg�. W tym szarawym �wietle Stefan widzia�, jak zwiewne towarzyszki jego �ycia wracaj�, daj� znaki, u�miechaj� si�, wskazuj� przed siebie widmowymi ramionami; s�ysza� bezg�o�ny szept kusz�cych s��w, wypowiadanych przez ich prze�liczne, niematerialne usta. Musi i�� naprz�d! Zap�aci� olbrzymi� cen� za przywilej beznadziejnej walki. Czy beznadziejnej?� Gdy tak le�a� na tapczanie z p�zamkni�tymi oczyma w ciszy swojej pracowni, cienie wieczoru gromadzi�y si� doko�a. Dzie� powoli dostraja� si� do �a�osnego tonu jego uczu�. Stefan wsta� i zacz�� przechadza� si� bez okre�lonego celu. Wielki pok�j mie�ci� si� pod dachem, kt�ry po jednej stronie schodzi� sko�nie a� do pod�ogi i by� przebity oszklonymi wylotami, przypominaj�cymi pochy�e i prze�wiecaj�ce drzwi strychowe. Podszed� tam zgi�wszy si� nisko, po czym prostuj�c si� wychyli� tym samym g�ow� z okna. Przed sob� widzia� morze zlewaj�cych si� w jedno dach�w, a w g��bi prostolinijne zarysy odleg�ego budynku, kt�ry na tle chmurnego nieba symulowa� dostojne kszta�ty greckiej �wi�tyni. Tu� za ni� kr�g�awe k�py drzew jakiego� parku, spo�r�d kt�rych tu i �wdzie strzela�a na kszta�t wie�y pojedyncza topola, zdawa�y si� protestowa� wzburzonym rozedrganiem swych falistych kontur�w przeciw sztywnej doskona�o�ci tamtej blagi. Doko�a jego g�owy stada wr�bli �wierka�y napastliwie, skacz�c w�r�d komin�w. �wiat wydawa� si� brzydki, szary i wype�niony niezno�nym jazgotem drobnych bezczelno�ci, Stefan odst�pi� szybko od okna, jak gdyby chcia� unikn�� zetkni�cia z czym� odra�aj�cym. Przez d�ugi czas pogr��ony w my�lach, to przechadza� si� powoli, to zatrzymywa� si� bez ruchu przed p��tnami, z kt�rych nadchodz�ca noc star�a �lady jego upartych wysi�k�w ujawnienia w�asnej duszy sobie i �wiatu. My�la�: �Teraz jest ciemno, ale jutro b�dzie znowu dzie�. Nie znalaz�em nauczyciela w�r�d �ywych, a umarli m�wi� nie chc�. Dlaczego?� Z�o�y�em im straszliw� ofiar� z dwojga ludzkich serc. Czy to nie dosy�? Czy�bym by� niegodny? Ha! Kt� to wie? A jednak, a jednak czujꅔ �No dobrze � mrukn�� kiwn�wszy r�k� w stron� niby��wi�tyni, gdzie nie�miertelne arcydzie�a ukrywa�y swoje sekrety, oboj�tne na nieszczere zachwyty �lepc�w. � No dobrze. B�d�cie sobie nieme. G�os wasz by�by ostatecznie tylko ludzkim g�osem. Zwr�c� si� do pierwowzoru, z kt�rego si� wywodzicie, do �r�d�a wszelakiego natchnienia�� Po chwili b�kn�� niewyra�nie: �Natura�, jak gdyby zawstydzi� si�, �e u�ywa tego sprofanowanego s�owa, s�owa zszarganego przez tyle ust � dla przyodziania boskiego kszta�tu Idei, straszliwej, nieoboj�tnej i brzemiennej udr�k�. Wyjecha� niespodziewanie, nie po�egnawszy si� z nikim, nawet nie usi�uj�c u�cisn�� zawsze skorych do u�cisku d�oni swych przygodnych towarzyszy; wyjazd Stefana omawiano z tego powodu szeroko, dodaj�c za ka�dym razem do jego imienia epitet �wstr�tny plutokrata�, nie d�u�ej zreszt� ni� przez tydzie� � to znaczy do czasu, gdy zapomniano o nim zupe�nie. Nie nale�a� do ludzi, kt�rzy zostawiaj� �lad w umys�ach swoich wsp�czesnych; albowiem, dziwny odmieniec, nie zosta� obdarzony ow� przymieszk� pospolito�ci, kt�ra czyni wszystkich nas bra�mi � a niekt�rych spo�r�d nas nawet bra�mi s�awnymi. Jego dzie�o nie by�o jeszcze dokonane, a jego usta nieme � szed� uparcie swoj� drog�, poprzez t�um r�wie�nik�w, nie osi�gaj�c celu i nie pozostawiaj�c po sobie �ladu, chyba �e lekkie uczucie wrogo�ci, wzbudzone w niekt�rych dobrze ug�adzonych g�owach, mo�na by poczyta� za pami�tne wyr�nienie. Wyruszy� znowu na po�udnie. Ale omija� tym razem miasta i przygl�da� si� nieos�oni�temu obliczu ziemi. Z okien wygodnych hoteli z niech�ci� patrzy� na g�ry. Odpycha�y go. Wydawa�y mu si� nieczu�e i z�e jak wspania�e pomniki, wzniesione na cze�� szale�stwa i gwa�t�w jakiej� ciemnej i gro�nej przesz�o�ci. W g�rskich kotlinach brakowa�o mu powietrza, a wschody s�o�ca, ogl�dane z wynios�ych turni, na kt�re wspina� si� w swoich poszukiwaniach, ods�ania�y jego oczom jeno bez�adn� ci�b� szczyt�w, kt�rych kszta�ty by�y r�wnie fantastyczne i bezcelowe jak gor�czkowy sen. Stw�rca cisn�� i ugni�t� t� udr�czon� cz�stk� wszech�wiata gniewn� d�oni� czyni�c z niej beznadziejne pustkowie: odra�aj�ce i nieme. Stefan porzuci� szczyty g�r i poszukiwa� natury pod innymi postaciami. I zobaczy� j� umyt�, umiecion�, przystrojon� i zamkni�t� w ogrodzenia; nienaturalnie harmonijn� lub te� nienaturalnie rozwichrzon� na podobie�stwo wyrafinowanej aktorki, graj�cej rol� Cyganki, u kt�rej zapach sztucznych perfum zalatuje spod schludnych i malowniczych �achman�w. Nawet w miejscach najbardziej odludnych i dzikich, w kt�rych ustawia� swoje sztalugi, r�ka cz�owieka zdawa�a si� wznosi� nieprzebyty mur pomi�dzy nim a Stw�rc�. Ogarnia�o go zniech�cenie. Wreszcie skierowa� si� na zach�d, ku morzu. Tam otwarty szeroko horyzont rozczuli� go, jak rozczula zm�czonego podr� i zniech�conego w�drowca otwarcie kochaj�cych ramion w powitalnym u�cisku. Przez wiele nast�pnych dni przebywa� na wybrze�u, upajaj�c si� niesko�czenie zmienn� monotoni� bezmiaru. Wzrusza�a go my�l, �e oto w ko�cu stan�� u progu miejsca zamieszkanego przez wznios�e idee. Bra� w swoje posiadanie zwiewne pi�kno wschod�w i zachod�w z zach�anno�ci� z�odzieja i determinacj� korsarza. Zdawa�o mu si�, �e nikt nie dostrzega w nich tego, co on dostrzega�, i to ch�oni�cie g��bokich wra�e� na ludzkich oczach darzy�o go ostr� rado�ci� niedozwolonej zdobyczy. W mgliste wieczory, gdy napatrzy� si�, jak ostatnie b�yski bezpromiennego ognia nikn� w fioletowych oddalach morza, pozostawa� w�r�d g�stniej�cego mroku i przys�uchiwa� si� �arliwie miarowemu uderzaniu ba�wan�w. Wierzy�, �e w tym otoczeniu przyjdzie do niego s�owo, s�owo upragnione, wymodlone, przyzywane; s�owo, kt�re obdarzy �yciem, obdarzy kszta�tem niespe�nione t�sknoty jego serca. Ale mija�y tygodnie, st�piaj�c ostr� rado�� nadziei. Rzeczy wielkie, nieograniczone, niesko�czone dla niego mia�y sw�j kres i granic�; i przem�wiwszy na kr�tko g�osem gromu, pogr��y�y si� w surowym i nieprzeniknionym milczeniu. Czeka� cierpliwie, pokornie. Wreszcie z westchnieniem: �Nie tutaj! Nie tutaj!�, odwr�ci� si� od kapry�nego morza. Ogarn�o go uczucie smutku, przygn�bienia, niepewno�ci; tak czuje cz�owiek, zdradzony przez najukocha�szego z przyjaci�. Zacz�� niedowierza� ca�emu �wiatu i naturalnie pomy�la� o niepon�tnym bezpiecze�stwie zupe�nej samotno�ci. �ni� o bezkresnych pustyniach, lecz poza trudno�ci� �ycia na nich � l�ka� si� nowego zawodu. One r�wnie� b�d� przemawia�y j�zykiem wspania�ych obietnic po to tylko, by w ko�cu zepchn�� go ze szczytu jego nadziei. Nie chcia� wystawia� si� raz jeszcze na pr�b� omal �e nie do zniesienia, na rozczarowanie, kt�re mog�o na zawsze obedrze� go z resztek wiary. Wola� zimne milczenie, zupe�ne milczenie ni� niedoko�czone melodie zawiedzionych nadziei. Postanowi� wr�ci� do miast pomi�dzy ludzi; nie ze wzgl�du na to, co poeta powiedzia� o samotno�ci w�r�d t�umu, lecz wiedziony wewn�trznym poczuciem, �e r�ni si� od wi�kszo�ci swych bli�nich. Usunie si� w cie� niech�ci, jak� wzbudza� w ludziach, i b�dzie w nim �y� bez go ryczy i w spokoju. Lubi� ich zreszt�. Wielu spo�r�d nich lubi� nawet bardzo, ale nic nie napawa�o go tak mocnym poczuciem w�asnej osobowo�ci (cokolwiek by o niej s�dzi� � wcale nie uwa�a� si� za kogo� lepszego � by� tylko inny) jak zetkni�cie z utajon� wrogo�ci� otoczenia. Postanowi� spr�bowa� Pary�a i wyruszy� natychmiast. 4 Stefan odwiedza� Pary� ju� przedtem, w drugim roku swych podr�y, i przebywa� wtedy przez kilka miesi�cy w siedzibie cyganerii � tym osobliwym, �wi�tym kraju sztuki, opuszczonym przez jej arcykap�an�w; w tym kraju, gdzie wiara jest prawdziwa, a blu�nierstwa szczere; gdzie w �rodku walki o nie�mierteln� prawd� siedz� bezduszne bo�ki w pozach bezmy�lnych i uroczystych, przygl�daj�c si� z ironiczn� aprobat�, jak podniecony t�um neofit�w znosi paliwo na niegasn�cy ogie� �wi�tego znicza. Jest to kraina o�lepiaj�cej jasno�ci i pokracznych cieni; kraina g�o�na od fanfar bezwstydnej pewno�ci siebie, a r�wnocze�nie wymowna szeptem uczciwych nadziei i szlachetnych usi�owa�; westchnieniami po nie mniej szlachetnych upadkach; po rozczarowaniach bynajmniej nie przynosz�cych wstydu. Nad tym wszystkim wisi g�sta chmura dymu �wi�tego ognia, podsycanego wci�� przez nowych wyznawc�w; a zewn�trzny �wiat patrzy ze zgorszeniem na odra�aj�c� czarn� zas�on�, poza kt�r� kryje si� tyle �wiat�a, wiary, ofiar: ofiar z m�odego �ycia, z wypalonych serc, z niejednej �wietnej przysz�o�ci � z niema�ej liczby przekona�! Stefan nie chcia� przekracza� ponownie granic kr�lestwa cyganerii. Nie zdo�awszy dokona� niczego, co by�oby usprawiedliwieniem jego mglistych pragnie�, uwa�a� w prostocie serca, �e jest niegodny bli�szego wsp�ycia z tymi lud�mi, kt�rych d��eniom przy�wieca�y cele o ile� bardziej wyra�ne. Nie mia� w�r�d nich przyjaci�; w og�le nie zale�a�o mu na nawi�zywaniu przyja�ni; obawia� si� zaczyna� na nowo uprzykrzon� seri� nieporozumie�, ko�cz�cych si� niesmakiem. Je�li kto zechce przyj�� do niego � powita go rad. Tymczasem zamierza� trzyma� si� z dala i czeka�. Nikt nie przyszed�. Przez miesi�ce �y� samotnie; troch� malowa�, usi�uj�c znale�� form�, zanim nauczy si� panowa� nad tre�ci�; s�ucha� wewn�trznych g�os�w. �ycie bezowocne, bezradosne, lecz spokojne. Na skraju Passy Stefan znalaz� niemal idealne schronienie. By� to pawilon wznosz�cy si� w podw�rzu nowoczesnego domu, kt�rego zniszczona fasada doskonale godzi�a si� z niechlujnym wygl�dem ulicy. Sam pawilon, znacznie wcze�niejszego pochodzenia, by� prawdopodobnie pozosta�o�ci� jakiego� bardziej dostojnego budynku i sk�ada� si� z parteru i jednego tylko pi�tra. Na parterze mie�ci�y si� trzy pokoje, w kt�rych mieszka� Stefan. Szerokie, kamienne schody prowadzi�y stamt�d do wielkiego pokoju na pi�trze, rozci�gaj�cego si� nad ca�ym parterem. Wygl�da� on jak sala balowa � wygnanka ze znacznie �wietniejszych rejon�w; jego siedem okien wychodzi�o na tr�jk�tn� reszt�wk� ogrodu, kt�ry kiedy� musia� by� rozleg�y, teraz za� m�g� ledwie pomie�ci� trzy czy cztery drzewa, �yj�ce tu jak w wi�zieniu pomi�dzy wysokimi, �lepymi �cianami s�siednich dom�w. Blade ich listowie gra�o pod oknami pawilonu zmiennymi odcieniami zieleni, kt�ra mia�a w sobie wzruszaj�c� blado�� i delikatno�� w�t�ych dzieci miasta. �wiat�o s�oneczne zatrzymywa�o si� na ga��ziach, nie przenikaj�c ni�ej i wpada�o jedynie do wn�trza pracowni, rzek�by�, ciekawe, jakie to wizje �wiat�a i kolor�w snuj� si� po g�owie niespokojnego i samotnego cz�owieka. U do�u, w wilgotnym i jednolitym cieniu, pieni�a si� trawa, silna i zaborcza ponad opuszczonymi resztkami dawnego pi�kna � pokrywaj�c ziemi� grub�, bujn� warstw�, w triumfalnym rozro�cie bli�niaczo podobnych p�d�w, kt�re t�oczy�y si� niskie, zbite, �ywotne u podn�a strzelaj�cych w g�r� pni drzewnych; trawa niezwyci�ona, rada ciemno�ci, odbieraj�ca po�ywienie korzeniom, dusz�ca w�t�e drzewa, kt�re nawet tam walczy�y bohatersko, by utrzyma� swe korony w �wietnym blasku s�o�ca. Po�r�d ga��zi �y�a sobie gromadka kos�w, kt�ra, pewnie za brak manier, zosta�a wysiedlona ze zdyscyplinowanej wsp�lnoty ogrod�w La Muette. Gromadka ta wiod�a bez�adne, ha�a�liwe, roztrzepotane i roz�piewane �ycie, przelatuj�c wci�� tam i z powrotem przed oknami pawilonu do swych n�dznych i brudnych gniazd; i pewnie dziwi�a si�, mo�e nie bez wsp�czucia, tej ogromnej klatce z kamienia, gdzie mieszka�o wielkie, biedne stworzenie, kt�re nie umia�o ani lata�, ani gwizda�, ani �piewa�. Tylko dwa okna wielkiego pokoju wygl�da�y na podw�rze � ogromne okna od sufitu do pod�ogi, chronione ozdobn� krat� z kutego �elaza, kt�ra kr�tymi arabeskami swego wzoru wznosi�a si� na wysoko�� �okci stoj�cego cz�owieka. Podw�rze by�o �wirowane, wzd�u� skrzyde� za� g��wnego budynku bieg�y w lewo i w prawo chodniki z p�yt kamiennych. W �rodku okr�g�a k�pa rozkwit�ych krzew�w, s�u��cych niegdy� do ozdoby i obj�tych kamiennym murkiem, buja�a teraz dziko, ciesz�c si� nieskr�powan� swobod�. W g��wnej, najwy�szej cz�ci budynku szeroki, sklepiony wjazd dla woz�w prowadzi� na ulic�. Przez ten wjazd, przez podw�rze i a� pod same okna pracowni Stefana p�yn�� mocny zapach pomara�cz, nios�c z sob� mi�dzy ceglane mury i okopcone krzewy romantyczn� wizj� ciemnego listowia i z�otych owoc�w, ciep�ych powiew�w i s�onecznego blasku w szumi�cych gajach Po�udnia. Na zewn�trz turkota�a, hucza�a, wrzeszcza�a ulica: ruchliwa i nieprzyjemnie g�o�na. Wewn�trz panowa�a cisza, pe�na zapach�w, ledwie zak��cona s�abym stukaniem m�otka Ortegi. Od czasu do czasu, mniej wi�cej raz w tygodniu, ci�ki w�z zatrzymywa� si� przed bram� i na podw�rze wje�d�a�y skrzynie pomara�cz na grzbietach tragarzy, kt�rzy biegli niemal wp� zgi�ci pod ci�arem i zrzucali go z g�uchym st�kni�ciem. Wtedy cienki g�os Ortegi rozbrzmiewa� przez ca�y dzie�, sypi�cy s�owami, podniecony i wa�ny. Chwilami zag�usza�y go ostre tony piskliwych �aja�, dochodz�ce z wjazdowej sieni. Pisk wybucha� gwa�townie, rozdziera� powietrze okrutn� pasj� swej z�o�ci i ko�czy� si� przeci�g�ym crescendo szyderczych okrzyk�w: �Oni ci� zrujnuj�, i to pod twoim nosem! Patrz na tego cz�owieka, Jos�! Ty nic nie widzisz! Ja go naucz�! Spojrzyj przecie�! Wszystkie te pomara�cze� Sanctissima� No, patrz! Ach, ty!! Jos�! Ortega, nie ogolony i brudny, drepta� doko�a na swych chudych nogach to w t�, to w tamt� stron�, jak cz�owiek w najg��bszym strapieniu. A kiedy �ajanie raptownie ustawa�o, dawa� si� s�ysze� jego cienki, piskliwy g�os, faluj�cy z emocji i przek�adaj�cy czu�ym tonem: � Ale�, Dolores!� Daj spok�j� Daj spok�j, Dolcita!� Najdro�sza moja! 5 Ci Ortegowie byli w�a�cicielami domu, a raczej dom nale�a� do m�a, sprawowa�a w nim za� �elazn� w�adz� wiecznie poirytowana �ona. Mieszkali tam od szeregu lat. Niebieski szyld ponad oknami parteru og�asza�, �e J. Ortega sprzedaje tutaj hurtowo pomara�cze, oliwki i wino; szyld zd��y� ju� sp�owie� od deszcz�w wielu jesieni, zanim Stefan znalaz� w wewn�trznym pawilonie spok�j po swoich d�ugich w�dr�wkach. Ortegowie mieli si� dobrze. Jos�, jeden z trojga dzieci dostatniego baskijskiego rolnika, wyw�drowa� wcze�nie w �wiat, szukaj�c s�awy wojennej w szeregach wojsk kolonialnych. Kiedy powr�ci�, znalaz� sobie w Sewilli �on�, a p�niej po licznych przemianach losu, z dala od rodzinnego kraju, dorobi� si� handlem tak�e maj�tku, kt�ry jemu ca�kiem s�usznie wydawa� si� fortun�. Brat jego � cudowne dziecko rodziny � zosta� ksi�dzem i mia� teraz pod swoj� piecz� garstk� ognistych dusz baskijskich, kt�re usi�owa� utrzyma� na drodze cnoty za pomoc� srogich pi�tnowa�, gro�nych przestr�g i ponurego fanatyzmu. �wiata zupe�nie nie zna� i nienawidzi� go jako go�cinnego terenu harc�w szatana. Nawet niecnemu s�o�cu ledwie m�g� wybaczy�, �e przez jakie� niepoj�te przeoczenie Stw�rcy �wieci�o zar�wno wiernym, jak i z�oczy�com. Ksi�dz by� wysoki, chudy, o w�skim czole i ascetycznej, grubo ciosanej twarzy. �y� w otoczeniu swoich zapalczywych i nie znaj�cych, co to strach, parafian, powa�any, podziwiany i s�uchany, gdziekolwiek si� pojawi� � nieznu�ony gorliwiec w wytartej, czarnej, ciasnej sutannie w�r�d niefrasobliwych grzesznik�w. Zawsze got�w, dla pobicia z�a i b��du, porwa� si� z gro�nego i skupionego milczenia � niby miecz dobyty z pochwy w r�ku nie wybaczaj�cego Boga. Mistyczny fanatyk, kt�ry w�r�d mrok�w nocy miewa� wizje, a w ciszy p�onych pag�rk�w s�ysza� wo�ania; kt�ry, �yj�c mi�dzy prostymi lud�mi, by� pewien, �e �yje w �wiecie zamieszkanym przez pot�pione dusze. Cz�owiek g��boko wierz�cy, kt�ry walczy� o sw� wiar� w zapad�ej i ja�owej kotlinie Pirenej�w, zdzieraj�c swoje nieust�pliwe serce gniewem, upokorzeniami i gorycz� w�asnej nieudolno�ci w tej straszliwej rozprawie ze zwyci�skim Niszczycielem ludzkiego rodu. Siostra, najm�odsza z trojga dzieci, wysz�a za m�� za g�rala, posiadacza sp�achetka ziemi i rozpadaj�cego si� kamiennego domku, kt�ry sta� w ciasnej i nieurodzajnej dolinie, zas�anej szarymi g�azami. G�ral, przystojny, krzepki i ogorza�y, szed� przez �ycie �piewaj�c; by� to rojalista, przemytnik i weso�y kompan, og�lnie lubiany przez tych ludzi z g�r, kt�rzy ka�dego dnia gotowi byli odda� �ycie za swego kr�la i swoje fueros*. Pewnego wieczoru wyszed� z karabinem w r�ku, �piewaj�c, ku purpurowej gmatwaninie niebosi�nych szczyt�w i nigdy nie wr�ci�. Niew�tpliwie zgin�� w dobrej kompanii. I nawet w naszych spokojnych czasach stra�e graniczne opowiadaj� do dzi� dnia o tej srogiej i krwawej rozprawie na g�rskiej prze��czy, gdzie teraz drewniany krzy� rozpo�ciera swoje czarne ramiona ze sztywn� oboj�tno�ci� ponad wsp�lnym grobem gwa�cicieli i str��w prawa. Wdowa, zawsze w�t�ego zdrowia, wkr�tce potem ci�ko zaniemog�a. Ksi�dz�brat przyszed�, wyspowiada� j�, da� rozgrzeszenie, pogrzeba� � i zabra� ze sob� sieroty: dwie dziewczynki. Ksi�dz by� biedny � bardzo biedny. Ubogi w�asn� bied� i ca�ym ub�stwem swej trz�dki. O tym, �e jest do�� bogaty, by obie dziewczynki wyposa�y� wieczystym skarbem, nie w�tpi� ani przez chwil�. A jednak cierpia� widz�c, �e s� skazane na niedostatek, kt�ry dla siebie samego uwa�a� za nagrod� znacznie przerastaj�c� jego zas�ugi. Pisywa� od czasu do czasu do swego brata Jos�go, tego prawego cz�owieka, kt�ry dorabia� si� maj�tku gdzie� daleko we wspania�ej i grzesznej stolicy. Donosi� mu o swych troskach. W odpowiedzi otrzyma� list od szwagierki. Zacna Dolores pisa�a, �e m�� zasi�ga� jej rady. C�, je�li idzie o pieni�dze, to przedsi�biorstwo ma swoje potrzeby i o got�wk� nie�atwo. Ale nie maj� dzieci. Mogliby wi�c wzi�� jedn� z dziewczynek na wychowanie, zaj�� si� ni� troskliwie, a potem � je�li B�g pozwoli � wyda� za m�� za jakiego� godnego cz�owieka. Jos�, w powrotnej drodze ze swej dorocznej podr�y handlowej do Murcji, wst�pi�by do brata i zabra� dziecko. Ona, Dolores, dla pos�usznej i zas�uguj�cej na to dziewczynki b�dzie matk�. A dziecku pobyt u nich przyniesie sporo korzy�ci. Znaj� tylu zacnych ludzi� Ksi�dz Ortega czyta� cztery kartki listu w zamy�leniu, a pod koniec ze zmarszczonym czo�em. Ogarn�y go w�tpliwo�ci. Z drugiej jednak strony ufa� bratu. Ksi�dz wierzy� w z�o tego �wiata z ca�� naiwno�ci� w�asnej duszy. Z tak� sam� naiwno�ci� wierzy� w cnot� Orteg�w. Przez straszliwy ug�r ludzkich nieprawo�ci krew jego rodu p�yn�a czysta niby cudowny strumie�. Jos� by� dawniej �o�nierzem. I c� z tego? Nawet �wi�ci bywali �o�nierzami. Jos�, chocia� nie �wi�ty, jest przecie� dobrym chrze�cijaninem. Jego rodzony brat! Tak, jedn� z dziewczynek trzeba odda�. Ona r�wnie� jest z krwi Orteg�w. Samo pochodzenie b�dzie jej ochron�. Ksi�dz nie umia� uwierzy�, aby ktokolwiek z jego rodziny m�g� utraci� stan �aski. Nie chcia� nawet my�le� o tym � by�oby to zbyt straszne. Bracia spotkali si� po wielu latach niewidzenia. Z dala od swojej �najdro�szej Dolcity� Jos� zachowywa� si� z jowialn� swobod�, jaka przystoi dostatniemu kupcowi, kt�ry jeszcze nie ca�kiem zapomnia� o swej wojskowej m�odo�ci. Pogadali sobie o dawnych czasach, o zmar�ych, o rodzicach, o siostrze, kt�r� obaj bardzo kochali. W obliczu surowego �o�nierza wiary dawny sier�ant wojsk kolonialnych czu� si� jak dziecko: kochaj�ce i pe�ne szacunku, cho� troch� zal�knione. Ksi�dz Ortega pyta� go o kr�la � o prawowitego kr�la � kt�ry tak�e mieszka� w Pary�u. Czy Jos� widzia� go kiedy? Tak? To dobrze! Lepsze czasy nadejd�. Z powrotem prawowitego monarchy boja�� bo�a zapanuje w kraju. Ten czas jest ju� bliski! Ksi�dz Ortega o�ywi� si�, zacz�� m�wi� g�o�niej. Dwie ma�e dziewczynki, stoj�c tu� obok siebie, bardzo ciche, s�ucha�y z otwartymi szeroko oczami. Kiedy zbli�y� si� czas rozstania, ksi�dz rozczuli� si� i sta� si� niezwykle uroczysty. � Pami�taj, Jos� � powiedzia� z naciskiem � oto oddaj� ci w opiek� dusz� chrze�cija�sk�. Bacz, aby� sw�j obowi�zek wobec niej spe�ni�. To twoja �wi�ta powinno��! Biedny Jos� by� wzruszony i zmieszany nie na �arty. Powtarza�: � Dobrze! Dobrze! Naturalnie! Jak�e mog�oby by� inaczej? � i spogl�da� w d� na swoj� okaza�� �powinno��. Widzia� tylko bos� dziewczynk�, w wieku oko�o lat dwunastu, o zmierzwionych, kasztanowatych w�osach i wielkich szarych oczach, z kt�rych p�yn�y �zy. Jej siostra tak�e p�aka�a. Jos� sam poczu� si� bliski �ez. � Bracie � powiedzia� p�acz�c � wezm� wezm� je obie� Biedactwa. Dolcita si� zgodzi! Ale ksi�dz odm�wi� z min� zarazem wznios�� i surow�. Teresa musi pozosta� pod jego kierownictwem. To dziecko ma co� w sobie� iskr� bo��, kt�r� powinno si� rozdmucha� w p�omie�. P�niej, je�li b�dzie potrzeba ma�ej sumki, aby u�atwi� jej wst�pienie do klasztoru, jaki sama wybierze, poprosi brata o pomoc. Teresa r�ni si� od m�odszej Rity. Ona ma powo�anie � iskr� bo��. Gdy to m�wi�, zapad�e oczy ksi�dza p�on�y niczym �wiece wotywne przed prymitywnym o�tarzem, w cieniu przydro�nej kapliczki. Siostry rozsta�y si� w kurzu w�skiej drogi, kt�ra wi�a si� wzd�u� dna p�ytkiej, kamienistej doliny. Bracia obj�li si� d�ugim u�ciskiem, po czym m�odszy da� b�ogos�awie�stwo starszemu, kt�ry sta� przed wzniesion� d�oni�, obna�ywszy g�ow�. Jos� i Rita musieli przej�� pieszo kawa�ek drogi do wsi, gdzie czeka� na nich wehiku� Jos�go. Ksi�dz Ortega, trzymaj�c Teres� za r�k�, sta� zwr�cony ty�em do zachodz�cego s�o�ca i patrzy�, jak szli przed siebie pod �cian� skalnego urwiska, malej�c w miar� oddalenia. Cie� ksi�dza pada� szczup�y i wyd�u�ony na bia�y kurz drogi, tak jak gdyby bieg� za odchodz�cymi; za� kr�tszy cie� dziecka, przytulonego do jego boku, zlewa� si� cz�ciowo z jego w�asnym. Oba cienie tworzy�y razem jeden tylko p�aski i zniekszta�cony zarys jakby olbrzymiego charta, kt�rego fantastycznie wyd�u�ona �apa wskazywa�a na m�od� podr�niczk� odchodz�c� w nieznane. Ksi�dz sta� w milczeniu, a dziecko p�aka�o cicho u jego boku. Pozostali tak, patrz�c, dop�ki Jos� i Rita nie znikn�li na zakr�cie drogi, poza wielkim, samotnym g�azem poro�ni�tym krzakami, z samotn� pini� u szczytu. G�az ten, okr�g�y i szary, le�a� na brunatnej p�aszczy�nie ��k niby olbrzymia, starcza g�owa, nakryta ciemnym beretem, zdobnym w pi�ro. 6 Jos� pokocha� dziecko. Dziewczynka przywi�za�a si� do niego w sw�j w�asny, niezale�ny spos�b, a stary cz�owiek potrzebowa� jakiego� nieskr�powanego upustu dla dobroci, przepe�niaj�cej jego serce. Przy tym Rita przypomina�a mu siostr�, kt�r�, po wczesnym opuszczeniu rodzinnego domu, pami�ta� najlepiej jako tak� sam�, niewielk� dziewczynk�. Dla Dolores siostrzenica m�a stanowi�a przede wszystkim cenny dow�d niebywa�ego ust�pstwa na rzecz mi�o�ci ma��e�skiej: ust�pstwa, za kt�re nale�a�o p�aci� �onie latami pokornej uleg�o�ci. Dolores przedstawia�a dziwn� mieszanin� ignorancji i kupieckich instynkt�w. By�a c�rk� cz�owieka, kt�rego uwa�ano w jego rodzinnym mie�cie za przedstawiciela zachodnich poj��, za kogo� bardzo zdolnego i �mia�ego. Istotnie by� on jedynym naprawd� przedsi�biorczym dostawc� okr�towym w poetycznej Sewilli. Dolores umia�a czyta�, nawet po francusku, bez zaj�knienia, umia�a pisa�, z mniejsz� ju� pewno�ci�, lecz na tyle, �e to jej jeszcze nie kompromitowa�o, umia�a wreszcie dodawa� kolumny cyfr w ksi�gach swego m�a z �atwo�ci� przyrodzonego uzdolnienia, kt�re wy�ywa si� w uroczym zaj�ciu. By�a kobiet� pe�n� uprzedze� do ludzi, nie przebaczaj�c� nikomu i wiedzia�a �wietnie, jak zapewni� sobie przewag� nad Jos�m. Ten �agodny weteran s�awnych wojen filipi�skich, przyzwyczajony do dyscypliny wojskowej, nie by� zbyt opornym poddanym. Niemniej w pewnych sprawach �mia� mie� swoje zdanie � czasem nawet przeprowadza� w�asn� wol�. Lecz z przybyciem Rity nawet cie� niedoskona�ej wolno�ci zosta� mu odebrany. Przebieg�a Dolores szybko zorientowa�a si� w sile jego przywi�zania do dziecka i od tego czasu dobrobyt Rity, jej wykszta�cenie, potrzeby i rado�ci sta�y si� w r�ku Dolores nieodpartymi narz�dziami do mia�d�enia Jos�go na mia�ki proszek. Na rzecz szcz�cia ma�ej Jos� zrezygnowa� ze swych upodoba�, pogl�d�w, wyg�d, nawet przyzwyczaje� � wszystkich, z wyj�tkiem jednego! Bo i samozaparcie ma granice. Aby uchroni� Rit� od niezas�u�onych �aja�, od zbytecznych klaps�w, od srogiej kary zamkni�cia w ciemnym pokoju lub pozbawienia kolacji � Jos� got�w by� wyrzec si� swoich handlowych plan�w i dorocznych podr�y (tych zielonych oaz swego �ycia), godzi� si� na to, by jego zdanie w sprawie wina czy oliwek kwestionowano, wykpiwano, odrzucano; nie wyrzek� si� tylko jednego: odwiedzania wieczorem pewnej kawiarni, w kt�rej zbierali si� jego rodacy. Dolores z roztropno�ci� wytrawnego tyrana ust�powa�a pod tym jednym wzgl�dem: nie nale�y bowiem pozbawia� cz�owieka wszystkich zadowole�, jakie pozwalaj� mu znosi� ci�ar istnienia, je�li ma pozosta� podatnym pionkiem despotycznej w�adzy. Ka�dego wieczora w radosnym �wietle lamp gazowych, po�r�d po�ysku wysokich luster, l�nienia z�oce� i weso�ej bia�o�ci marmurowych sto��w, kt�re wydawa�y si� jeszcze bielsze przez kontrast z jaskrawym p�sem pluszowych obi�, Jos� upaja� si� kr�tkotrwa�� wol