1696
Szczegóły |
Tytuł |
1696 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1696 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1696 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1696 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Nelson De Mille
"SZKO�A WDZI�ku"
Tom I
Prze�o�y�
ANDRZEJ SZULC
Tytu� orygina�u
THE CHARM SCHOOL
Opracowanie graficzne
ADAM OLCHOWIK
Redaktor
JOANNA WR�BLEWSKA
Redaktor techniczny
JANUSZ FESTUR
Copyright (c) 1988 by Nelson DeMille
Cover illustration used by John Knights.
By arrangement with Harper Collins
For the Polish edition
Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Published in cooperation with
Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-089-1
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1993. Wydanie I
Sk�ad: Zak�ad Fototype w Milan�wku
Druk: Drukarnia Wojskowa w �odzi
Pami�ci Joanny Sindel
CZʌ� I
Kiedy jeste� nieszcz�liwy, jed� do Rosji. Ktokol-
wiek pozna ten kraj, b�dzie zachwycony, �yj�c
gdzie indziej*.
Markiz de*Custme - Listy z Rosji
* Prze�o�y�a Beata Geppert.
1
W Smole�sku przebywa� pan ju� by� przez
dwa dni, panie Fisher? - zapyta�a.
Gregory'ego Fishera nie wprawia�a ju� w zak�opotanie ani nie
�mieszy�a szczeg�lna sk�adnia i dziwne u�ycie angielskich czas�w w tej
cz�ci �wiata.
- Tak - odpowiedzia� - jestem w Smole�sku od dw�ch dni.
- Dlaczego nie zg�osi� si� pan do mnie zaraz po przyje�dzie?
- By�a pani nieobecna. Rozmawia�em z policjantem... to znaczy
milicjantem.
- Czy�by? - Przez chwil� z zatroskanym wyrazem twarzy
przerzuca�a papiery na biurku, po czym rozchmurzy�a si�. - A tak.
Doskonale. Mieszka pan w Hotelu Centralnym.
Fisher przyjrza� si� urz�dniczce Intouristu. Mog�a mie� jakie�
dwadzie�cia pi�� lat, kilka lat wi�cej od niego. Nie wygl�da�a najgorzej.
Cho� mo�e zbyt d�ugo ju� by� w drodze.
- Tak, wczorajsz� noc sp�dzi�em w "Centralnym".
Spojrza�a na jego wiz�.
- Turystyka?
- Zgadza si�. Turizm.
- Zaw�d?
Fisher zaczyna� mie� ju� dosy� tych nie ko�cz�cych si� wewn�trz-
nych kontroli. Czu� si� tak, jakby przekracza� granic� pa�stwow�
w ka�dym mie�cie, w kt�rym musia� si� zatrzyma�. *
- By�y student college'u - odpar� - obecnie bezrobotny.
Skin�a g�ow�.
- Tak? W Ameryce jest olbrzymie bezrobocie. Ludzie nocuj� na
ulicach.
9
Rosjanie, jak zauwa�y�, mieli istn� obsesj� na punkcie ameryka�-
skiego bezrobocia, bezdomno�ci, przest�pczo�ci, narkomanii i konflik-
t�w rasowych.
- Nie pracuj� z w�asnej woli - odpar�.
- Sowiecka konstytucja gwarantuje ka�demu obywatelowi prawo
do pracy, do mieszkania i czterdziestogodzinnego tygodnia pracy.
Wasza konstytucja tego nie gwarantuje.
Mia� na ko�cu j�zyka kilka dowcipnych odpowiedzi, ale zamiast
tego powiedzia� tylko:
- Zwr�c� si� w tej sprawie do mojego kongresmana.
- Tak?
- Tak.
�ciany biura pomalowane by�y na jasno��ty kolor.
Kobieta skrzy�owa�a r�ce na piersiach i pochyli�a si� do przodu.
- Jak si� panu podoba� Smole�sk?
- Pi�kne miasto. �a�uj�, �e nie mog� zosta� d�u�ej.
Roz�o�y�a na biurku dokument, na kt�rym wypisana by�a jego
marszruta, a potem energicznym ruchem przybi�a na nim du��
czerwon� piecz��.
- Odwiedzi� pan nasz park kultury?
- Wypstryka�em tam ca�� rolk�.
- Tak? A miejscowe muzeum historyczne przy ulicy Lenina?
Fisher nie chcia� wystawia� na szwank swojej wiarygodno�ci.
- Nie. Zapomnia�em. Zwiedz� w drodze powrotnej.
- Doskonale. - Przez kilka sekund przygl�da�a mu si� z zacie-
kawieniem. Fisher pomy�la�, �e jego towarzystwo sprawia jej chyba
przyjemno��. Trudno si� by�o dziwi�. Ca�e biuro smole�skiego In-
touristu wydawa�o si� puste i zapomniane niczym Izba Handlowa
w ma�ym miasteczku na �rodkowym Zachodzie.
- Nie widujemy tutaj wielu Amerykan�w.
- Trudno w to uwierzy�.
- I niewielu ludzi z Zachodu. G��wnie wycieczki z bratnich
kraj�w socjalistycznych.
- Po powrocie opowiem wszystkim, jakie tu u was atrakcje.
- Tak? - Zab�bni�a palcami o biurko, a potem doda�a zamy�-
lona. - Mo�ecie je�dzi�, gdzie chcecie.
- S�ucham?
- M�wi� mi jeden Amerykanin. Ka�dy mo�e dosta� paszport.
Kosztuje trzydzie�ci dolc�w. Trwa to dwa, trzy, cztery tygodnie.
- Czasami d�u�ej. A poza tym nie mo�emy je�dzi� do Wietnamu,
Korei P�nocnej, na Kub� i jeszcze do paru innych miejsc.
10
Pokiwa�a z roztargnieniem g�ow�.
- Interesuje pana socjalizm? - zapyta�a po chwili.
- Interesuje mnie Rosja - odpar� Fisher.
- A mnie interesuje pa�ski kraj.
- Niech pani nas odwiedzi.
- Tak. Mo�e kiedy�. - Spu�ci�a wzrok na zadrukowany kwes-
tionariusz. - Ma pan w samochodzie obowi�zkowy zestaw narz�dzi
i apteczk�? - zapyta�a.
- Jasne. Te same, kt�re mia�em w Mi�sku.
- To dobrze. Musi pan si� �ci�le trzyma� wyznaczonej trasy.
Mi�dzy Smole�skiem a Moskw� nie ma �adnego hotelu, w kt�rym
m�g�by pan przenocowa�. Cudzoziemcom nie wolno w nocy je�dzi�
po kraju. Musi pan znale�� si� w granicach Moskwy przed zapad-
ni�ciem zmroku.
- Wiem.
- Po przyje�dzie musi pan si� natychmiast zg�osi� w przed-
stawicielstwie Intouristu w hotelu "Rossija", gdzie ma pan zarezer-
wowany pok�j. Zanim pan to zrobi, wolno panu zatrzymywa� si�
wy��cznie po to, �eby kupi� benzyn� albo spyta� milicjanta o drog�.
- Albo skorzysta� z toalety.
- Oczywi�cie. - Zerkn�a do jego marszruty. - Wolno panu
zboczy� z drogi ko�o Borodina.
- Tak, wiem.
- Ale nie radzi�abym panu tego robi�.
- A to dlaczego?
" - Jest ju� p�no, panie Fisher. B�dzie si� pan spieszy�, �eby
zd��y� do Moskwy przed zmrokiem. Radzi�abym panu zatrzyma� si�
dzisiaj na noc w Smole�sku.
- Ju� wymeldowa�em si� by�em z hotelu. Tak?
Nie zorientowa�a si�, �e parodiuje jej angielski.
- Mog�abym panu za�atwi� inny pok�j. To nale�y do moich
obowi�zk�w. - Po raz pierwszy u�miechn�a si� do niego.
- Dzi�kuj�. Jestem pewien, �e uda mi si� dojecha� do Moskwy
przed zmrokiem.
Wzruszy�a ramionami i przesun�a papiery w jego stron�.
- Spasibo - powiedzia� Fisher, wpychaj�c je do torby. - Do
swidanija - doda�, unosz�c na po�egnanie r�k�.
- Prosz� nie jecha� zbyt szybko - odpar�a. - Niech pan b�dzie
ostro�ny, panie Fisher - doda�a po chwili.
Fisher wyszed� na dw�r. Zastanawiaj�c si� nad jej ostatni�
tajemnicz� uwag�, wci�gn�� do p�uc ch�odne smole�skie powietrze
11
i podszed� do otaczaj�cych jego samoch�d Rosjan. Przecisn�� si�
bokiem przez t�um.
- Przepu��cie mnie, ludzie.
Otwieraj�c drzwi swego pontiaca trans am u�miechn�� si�, po czym
pokaza� im roz�o�one w ge�cie zwyci�stwa dwa palce i w�lizgn�� si� do
�rodka. Zamkn�� drzwi, uruchomi� silnik i ruszy� powoli przez
rozst�puj�cy si� t�um.
- Do swidanija, smole�czycy.
Przejecha� powoli przez centrum Smole�ska, cz�sto rzucaj�c okiem
na le��c� obok niego na siedzeniu map�. Po dziesi�ciu minutach
znalaz� si� na g��wnej, ��cz�cej Mi�sk z Moskw�, szosie, kieruj�c si�
na wsch�d, w stron� sowieckiej stolicy. Mija� pojazdy rolnicze,
ci�ar�wki i autobusy, ale ani jednego samochodu osobowego. Dzie�
by� wietrzny, a po niebie sun�y szare chmury, zas�aniaj�c mizerne
s�o�ce.
Fisher zauwa�y�, �e im dalej posuwa si� na wsch�d, tym p�niejsza
wydaje si� jesie�. W przeciwie�stwie do ruchliwej krz�taniny, kt�r�
obserwowa� na le��cych przecie� na tej samej szeroko�ci geograficznej
polach wschodnich Niemiec i Polski, tutaj zbo�a po obu stronach
szosy by�y ju� uprz�tni�te, a .pojawiaj�ce si� co jaki� czas sady
pozbawione owoc�w i li�ci.
Przed oczyma Gregory'ego Fishera przesuwa� si� krajobraz, a on
pogr��y� si� w rozmy�laniach. Doszed� do wniosku, �e tutejsze
restrykcje i zakazy s� nie tylko denerwuj�ce, ale r�wnie� troch�
przera�aj�ce. Jednak napotkani dot�d sowieccy obywatele odnosili si�
do niego dobrze. "Paradoksem jest - napisa� w poczt�wce do
rodzic�w - �e to jedno z ostatnich miejsc, gdzie jeszcze lubi�
Amerykan�w". On te� raczej polubi� Rosjan; imponowa�o mu zainte-
resowanie, jakie wzbudza� jego samoch�d, zatrzymuj�c uliczny ruch
i przyci�gaj�c oczy, gdziekolwiek si� pojawi�.
Metalicznie b��kitny trans am mia� rejestracj� stanu Connecticut,
aluminiowe felgi, spoiler na baga�niku i wymalowane po bokach
w�skie paski - stanowi� prawdziw� kwintesencj� ameryka�skiego
sportowego wozu. Fisher podejrzewa�, �e takiego samochodu nie
ogl�dano jeszcze na ulicach Moskwy.
Z tylnego siedzenia dolatywa� go zapach owoc�w i warzyw,
kt�rymi obdarowywali go mieszka�cy miasteczek i wsi, gdziekolwiek
si� zatrzyma�. On dawa� im w zamian flamastry, ameryka�skie
kalendarze, maszynki do golenia i inne drobne przedmioty, kt�re
poradzono mu zabra� ze sob�. Greg Fisher czu� si� jak ambasador
dobrej woli i �wietnie si� bawi�.
12
Kamienny s�upek poinformowa� go, �e ma jeszcze dwie�cie dziewi��-
dziesi�t kilometr�w do Moskwy. Popatrzy� na cyfrowy zegar umiesz-
czony na tablicy rozdzielczej. By�a 2.16 po po�udniu.
W tylnym lusterku zobaczy� doganiaj�cy go konw�j Armii Czer-
wonej. Jad�cy jako pierwszy, pomalowany na matowozielony kolor
gazik znalaz� si� par� metr�w za jego zderzakiem.
- Hej - mrukn�� Fisher - to si� nazywa siedzie� komu� na
ogonie.
Samoch�d b�ysn�� �wiat�ami, ale Fisher nie dostrzega� miejsca,
gdzie m�g�by zjecha� - dwupasmowa droga ograniczona by�a z obu
stron rowami. Doda� gazu. Pi�ciolitrowy, o�miocylindrowy silnik
w uk�adzie V zaopatrzony by� w boczny wtrysk paliwa, ale miejscowa
benzyna najwyra�niej nie by�a w stanie si� przeze� przecisn��. Silnik
zakaszla� i strzeli�.
- Niech to diabli!
Samoch�d sztabowy wci�� siedzia� mu na zderzaku. Fisher spojrza�
na szybko�ciomierz, kt�ry pokazywa� sto dziesi�� kilometr�w na
godzin�, o dwadzie�cia wi�cej, ni� dopuszcza�y przepisy.
Nagle gazik zjecha� na s�siednie pasmo i zr�wna� si� z nim.
Kierowca nacisn�� klakson. Opu�ci�a si� tylna szyba i Amerykanin
zobaczy� wlepiaj�cego we� oczy oficera w z�otych galonach. Zdejmuj�c
nog� z gazu wykrzywi� do niego twarz w u�miechu. Min�� go d�ugi
konw�j ci�ar�wek i pojazd�w opancerzonych, wype�niony �o�nierza-
mi, kt�rzy machali r�kami, posy�aj�c mu tradycyjne, krasnoarmijne
Uuura!
" Konw�j szybko znikn�� mu z oczu i Greg Fisher wzi�� g��boki
oddech.
- Co ja tutaj, do diab�a, robi�?
To w�a�nie chcieli wiedzie� jego rodzice. Samoch�d i pieni�dze na
wakacje dali mu w nagrod� za uko�czenie studi�w administracyjnych
w Yale. Wys�a� wi�c samoch�d statkiem do Hawru i sp�dzi� lato
podr�uj�c po Europie Zachodniej. Wycieczka do Bloku Wschodniego
by�a jego w�asnym pomys�em. Niestety uzyskanie wizy i zezwole� na
samoch�d zaj�o wi�cej czasu, ni� si� spodziewa� i, podobnie jak
Napoleon i Hitler, wjecha� do Rosji miesi�c p�niej, ni� powinien.
Krajobraz, pomy�la� Fisher, w zupe�no�ci zas�u�y� sobie na miano
monotonnego i bezkresnego. A niebo wydawa�o si� odbiciem roz-
ci�gaj�cej si� pod nim ziemi - od o�miu dni przewala�y si� po nim
szare, ponure chmury; niezmierzony przestw�r, na kt�rym nie spos�b
by�o zatrzyma� oko. M�g�by przysi�c, �e s�o�ce przesta�o �wieci�,
kiedy wyje�d�a� z Polski.
13
Podniecenie, kt�re odczuwa� przemierzaj�cy Zwi�zek Sowiecki
turysta, niewiele mia�o wsp�lnego z krajobrazem (nudny), lud�mi
(bezbarwni) czy pogod� (nieprzyjemna). Jego �r�d�em by� fakt, �e
cz�owiek znajdowa� si� w miejscu, dok�d dociera�o stosunkowo niewielu
mieszka�c�w Zachodu, w kraju, kt�ry nie popiera� turystyki i gdzie
ksenofobia stanowi�a g��boko zakorzeniony element narodowej psy-
che - w kraju, kt�ry by� pa�stwem policyjnym. Niebezpieczne wakacje
i niebezpieczne miejsce.
Gregory Fisher w��czy� samochodowe radio,
ale nie by� w stanie z�apa� ani "G�osu Ameryki", ani "BBC" - obie
stacje s�ycha� by�o najwyra�niej tylko w nocy. Przys�uchiwa� si� przez
chwil� m�czy�nie przemawiaj�cemu stentorowym g�osem przy akom-
paniamencie marszowej muzyki; kilka razy powt�rzy�y si� s�owa
agriesija i amierikaniec. Wy��czy� radio.
Po wyje�dzie z Tumanowa zauwa�y�, �e szosa sta�a si� szersza,
a nawierzchnia bardziej g�adka, ale poza tym nic nie wskazywa�o, �e
zbli�a si� do wielkiej moskiewskiej metropolii. W gruncie rzeczy,
pomy�la�, brak by�o jakichkolwiek oznak dzia�alno�ci gospodarczej,
kt�r� kto� m�g�by skojarzy� z dwudziestym wiekiem.
- Odbija mi szajba.
* Wsun�� do magnetofonu kaset� z lekcj� j�zyka rosyjskiego i powtarza�:
- Ja p�ocho siebia czuwstwuju. Czuj� si� �le. Na czto �a�ujeties' ?
Co panu dolega?
Trans Am toczy� si� po asfaltowej szosie. Na polach kobiety
zbiera�y ziarno pozostawione przez �niwiarzy.
Po jakim� czasie Fisher zobaczy� przed sob� wiosk�, kt�rej nie
by�o na mapie. Widywa� ju� takie jak ta wioski, przyklejone do szosy,
a tak�e odsuni�te od niej bardziej nowoczesne zabudowania, do
kt�rych prowadzi�y zwykle szerokie drogi dojazdowe i w kt�rych, jak
si� domy�la�, mie�ci�y si� sowchozy. Ale ani jednego samotnego domu.
I krajobrazy, kt�re raczej nie nadawa�y si� na poczt�wk�.
Ca�kiem inaczej ni� w Europie Zachodniej - tam ka�da wioska
stanowi�a przyjemno�� dla oka, ka�dy zakr�t ods�ania� przepyszne
widoki. Tak mu si� teraz w ka�dym razie wydawa�o. U�wiadomi�, sobie
jednak, �e na pierwszy rzut oka wiejska Rosja nie r�ni�a si� tak bardzo.
od wiejskiej Ameryki; i tu, i tam niewiele by�o miejsc o znaczeniu
historycznym, ani jednego zamku czy pa�acyku, nieliczne �lady
przesz�o�ci. Wszystko, co wok� siebie widzia�, podporz�dkowane by�o
kierowanemu z Moskwy, ma�o efektywnemu przemys�owi rolnemu.
14
- Nie podoba mi si� to - powiedzia� na g�os.
Przeje�d�a� teraz przez �rodek wioski. Sk�ada�a si� g��wnie z drew-
nianych chat, kt�rych drzwi, framugi okien i skrzynki na kwiaty
pomalowane by�y wszystkie na ten sam niebieski kolor.
- Pa�stwowa Fabryka Lakier�w Numer Trzy przekroczy�a plan
produkcji niebieskiej farby numer dwa. Tak?
Wioska ci�gn�a si� po obu stronach szosy przez jakie� p�
kilometra, przypominaj�c bungalowy zagubionego w Appalachach
motelu. Zobaczy� par� starszych os�b kopi�cych warzywa na ma�ych,
ogrodzonych p�otami przyzagrodowych dzia�kach. Jaki� staruszek
zatyka� zapraw� szpary mi�dzy dwoma belkami chaty, a grupa dzieci
goni�a z uciech� stadko kurczak�w.
Wszyscy zatrzymywali si� i wlepiali oczy w mijaj�cy ich b��kitny
bolid. Fisher pozdrawia� ich uniesion� d�oni�, a kiedy min�� ostatni�
chat�, ponownie doda� gazu. Obejrza� si� przez prawe rami� i zobaczy�,
jak na po�udniowym zachodzie wyjrza�o na chwil�, wisz�ce nisko nad
horyzontem, s�o�ce.
Jakie� p� godziny p�niej skr�ci� ze swojej szosy na mniejsz�,
r�wnoleg�� do niej drog�, stanowi�c� niegdy� g��wny szlak, kt�rym
wje�d�a�o si� z zachodu do Moskwy. Po paru minutach znalaz� si� na
przedmie�ciach Mo�ajska, sto dwadzie�cia osiem kilometr�w od stolicy,
i zwolni� do pr�dko�ci obowi�zuj�cej w mie�cie. Wydany przez Intourist
przewodnik poinformowa� go, �e miasto zosta�o za�o�one w trzynastym
wieku i wchodzi�o w sk�ad dawnego Ksi�stwa Moskiewskiego, ale wok�
widzia� tylko drewniane i betonowe zabudowania - ani jednego*
Budynku o warto�ci historycznej. Zobaczy� na mapie, �e gdzie� w pobli�u
stoi sob�r Niko�ajewski, ale nie mia� czasu ani ochoty go zwiedza�. Fakt,
�e zapuszcza� si� swoim pontiakiem w najbardziej zapad�e zak�tki Rosji
mia� i swoje gorsze strony. Kiedy cz�owiek wzbudza bez przerwy
powszechn� sensacj�, mo�e mu si� w ko�cu to znudzi�.
Jecha� przez Mo�ajsk, trzymaj�c nonszalancko kierownic� i unika-
j�c gro�nego wzroku milicjanta reguluj�cego ruch na jedynym wi�k-
szym skrzy�owaniu w mie�cie.
W ko�cu, zostawiwszy za sob� zabudowania, zobaczy� to, czego
szuka�: stacj� benzynow�, w kt�rej mia� zatankowa�, po�o�on� na
wschodnim kra�cu miasta i poprzedzon� znakiem drogowym przed-
stawiaj�cym pomp�. Wjecha� na bia�y betonowy podjazd i zatrzyma�
si� przy ��tym dystrybutorze. M�czyzna w czystym niebieskim
kombinezonie siedzia� przed budynkiem z bia�ego betonu i czyta�
ksi��k�. Nie odk�adaj�c jej uni�s� wzrok. Fisher wysiad� z samochodu
i ruszy� w jego stron�.
15
- Jak idzie interes? - zapyta� wr�czaj�c m�czy�nie wydane
przez Intourist kupony na trzydzie�ci pi�� litr�w 93-oktanowej benzy-
ny. - Okay?
- Okaj - odpar� facet w kombinezonie, kiwaj�c g�ow�.
Fisher wr�ci� do swego samochodu i zacz�� sam nalewa� sobie
benzyn�. Pracownik stacji zbli�y� si� i patrzy� ponad jego ramieniem
na licznik. Amerykanina nie dziwi�o, dlaczego wszystkie stacje s�
samoobs�ugowe, skoro personel i tak stoi obok i przygl�da si�
nalewaj�cemu. Dawno przesta� si� dziwi� takim rzeczom. Na liczniku
dystrybutora pojawi�o si� trzydzie�ci pi�� litr�w, ale bak wci�� nie by�
pe�ny, wi�c dola� jeszcze cztery i dopiero wtedy odstawi� w��. Facet
zagl�da� akurat do �rodka pontiaca i chyba tego nie zauwa�y�.
Fisher wsiad� do samochodu, uruchomi� pot�ny silnik i troch�
przygazowa�. Opu�ci� elektrycznie otwieran� szyb� i wr�czy� pracow-
nikowi stacji komplet poczt�wek z Nowego Jorku.
- Mieszkaj� tam sami bezdomni. Tak? - M�czyzna przegl�da�
powoli poczt�wki.
Fisher wsun�� do magnetofonu kaset� z Bruce'em Springsteenem,
zwolni� sprz�g�o i zostawi� za sob� na bia�ym betonie sze�� st�p
spalonej gumy. Zawr�ci� z piskiem opon o sto osiemdziesi�t stopni
i wyjecha� na szos�.
- Nierzeczywiste. Naprawd�.
Zasun�� szyb� i s�uchaj�c muzyki naciska� peda� gazu, a� znacznie
przekroczy� obowi�zuj�cy limit pr�dko�ci.
- Od tysi�ca kilometr�w nie widzia�em gliniarza z drog�wki. Nie
s�yszeli chyba tutaj o czym� takim jak radar.
Pomy�la� o hotelu "Rossija" w Moskwie. To b�dzie jego pierwszy
przyzwoity nocleg od czasu opuszczenia Warszawy.
- Marz� o steku i szkockiej whisky.
Zastanawia� si�, co zrobi z le��cymi na tylnym siedzeniu owocami
i warzywami.
Potem przysz�o mu do g�owy co innego. "Niech pan unika
kontakt�w seksualnych". To w�a�nie us�ysza� od pracownika sowieckiej
ambasady w Bonn, kiedy tam poszed� odebra� wiz�. Jak na razie
stosowa� si� do tego zalecenia, z wyj�tkiem pobytu w Warszawie.
Wci�� jednak wi�z� ze sob� pi�tna�cie par rajstop i tuzin szminek.
- Zobaczymy, jak mi p�jdzie w "Rossiji".
Przez ca�y czas wypatrywa� drogowskazu, kt�ry skierowa�b^go
z powrotem na g��wn� szos�. Po jakim� czasie dojecha� do skrzy�o-
wania i zatrzyma� si� na poboczu pustej drogi. Na kamiennym s�upku
widnia� napis: "108 km". Strza�ka w prawo wskazywa�a jednopasmow�,
16
pokryt� pop�kanym asfaltem drog�, kt�ra wiod�a z powrotem do
g��wnej szosy. Droga w lewo prowadzi�a lekko pod g�r� i by�a
zdecydowanie w lepszym stanie. Napis na drogowskazie by� w cyrylicy,
ale uda�o mu si� odczyta� nazw� miejscowo�ci. BORODINO. Spojrza�
na zegar. By�a 4.38. Kieruj�c si� nag�ym impulsem skr�ci� do Borodina,
w stron� zachodz�cego s�o�ca.
Nie wiedzia� dok�adnie, co spodziewa si� tam zobaczy� i jakich
szuka wra�e�, ale co� podpowiada�o mu, �e nie wolno zmarnowa�
takiej okazji. Nie dalej jak w czerwcu sta� na normandzkiej pla�y,
poruszony tym, co si� tam wydarzy�o. Uwa�a�, �e co� podobnego
nast�pi teraz, gdy znajdzie si� w miejscu, gdzie stan�li naprzeciwko
siebie Napoleon i Kutuzow i gdzie pi��dziesi�t lat p�niej Lew To�stoj
zastanawia� si� nad zarysem Wojny i Pokoju. Przynajmniej to jestem
winien Rosjanom, zanim wjad� do Moskwy, pomy�la�.
Droga skr�ca�a pod �agodnym k�tem i wci��
si� wznosi�a. Wysadzana by�a po obu stronach topolami, co Fisherowi
bardzo si� spodoba�o. Mi�dzy wysokimi kamiennymi kolumnami
zobaczy� otwart� �elazn� bram� i powoli przez ni� przejecha�.
Z niewielkiego pag�rka rozci�ga� si� widok na pole, na kt�rym
rozegra�a si� kiedy� bitwa mi�dzy napoleo�sk� Grand� Armee i dowo-
dzonym przez marsza�ka polnego Kutuzowa wojskiem rosyjskim.
Fisher zjecha� na d� na ma�y parking, obok kt�rego sta� budynek
z bia�ego piaskowca, z czerwon� dach�wk� i neoklasycystycznym
portykiem. Po obu stronach portyku widnia�y zwie�czone �ukiem
francuskie okna. Przy wej�ciu sta�y dwie stare, �adowane z przodu
armaty. W budynku, o czym wiedzia� z wydanego przez Intourist
przewodnika, mie�ci�o si� muzeum bitwy pod Borodinem. Pogrzeba�
w swoich kasetach i odnalaz� Uwertur� na rok 1812 Czajkowskiego.
Wsun�� j� do magnetofonu, nastawi� g�o�niej i wysiad� z samochodu,
zostawiaj�c otwarte drzwi. Przez pogr��one w ciszy pole bitwy
potoczy�y si� g�o�ne d�wi�ki muzyki symfonicznej, a w powietrze
wzbi�o si� stado dzikich g�si.
Fisher wspi�� si� po schodach muzeum. Pr�bowa� otworzy� drzwi,
ale by�y zamkni�te.
- Normalne.
Odwr�ci� si� i spojrza� na poro�ni�te traw� kotliny i pag�rki, na
kt�rych pewnego wrze�niowego dnia 1812 roku spotka�o si� �wier�
miliona francuskich i rosyjskich �o�nierzy; Francuzi z zamiarem
zdobycia Moskwy, Rosjanie - jej obrony. Przez pi�tna�cie godzin,
17
2 - Szko�a Wdzi�ku - tom I
z tego, co wyczyta� w swoim przewodniku, obie strony prowadzi�y
przeciwko sobie ogie� artyleryjski, potem Rosjanie wycofali si�
w kierunku Moskwy, a Francuzi pozostali na polu bitwy i opanowali
ma�� wiosk� Borodino. Zabitych i rannych by�o sto tysi�cy.
W oddali zobaczy� pomnik wzniesiony ku czci francuskich oficer�w
i �o�nierzy, kt�rzy walczyli tutaj w roku 1812, a jeszcze dalej nowszy
pomnik po�wi�cony rosyjskim obro�com, kt�rzy w tym samym miejscu
starali si� zatrzyma� w roku 1941 Niemc�w. Zauwa�y�, �e nie by�o
�adnego pomnika po�wi�conego Niemcom.
Kiedy tak patrzy� na spokojne teraz, martwe w jesiennym zmierzchu
pole, nagle odczu� ca�y tragizm i historyczno�� tego miejsca. Zimny
wschodni wiatr p�dzi� brzozowe li�cie po granitowych schodach, a pot�ne
akordy uwertury Czajkowskiego grzmia�y nad u�pionym polem.
- Rosja - powiedzia� cicho sam do siebie. - Rodina... ojczyzna.
Krwawi�ca Rosja. Ale ty tak�e nie�le ich wszystkich pokrwawi�a�.
U�mierca�a� ich ca�ymi milionami.
Wr�ci� powoli do samochodu. Zrobi�o si� teraz znacznie ch�odniej
i poczu�, jak przeszywa go dreszcz. Wsiad�, zamkn�� drzwi, przyciszy�
magnetofon i ruszy� wolno alejk�, mijaj�c czarny granitowy obelisk
wzniesiony ku czci Kutuzowa, zbiorowy gr�b sowieckich gwardzist�w,
kt�rzy zgin�li tutaj w roku 1941, pomnik ku czci Grand� Armee
i kilkadziesi�t mniejszych pomniczk�w upami�tniaj�cych poszczeg�lne
rosyjskie pu�ki, zar�wno te z roku 1812, jak i 1941. W zapadaj�cym
zmroku wydawa�o mu si�, �e s�yszy st�umione odg�osy bitwy i krzyki (
ludzi. Za bardzo ich si� czepiam, pomy�la�. Nie mieli lekkiego �ycia.
No i Zach�d ci�gle wystawia� ich do wiatru.
Straci� poczucie czasu i zbyt p�no zorientowa� si�, �e zrobi�o si�
zdecydowanie ciemniej. Pr�bowa� wr�ci� t� sam� tras�, mijaj�c niskie
pag�rki i brzozowe laski, ale po jakim� czasie u�wiadomi� sobie, �e
zab��dzi�.
W ko�cu znalaz� si� w wysokim sosnowym lesie. Niech�tnie jecha�
wznosz�c� si�, w�sk� asfaltow� dr�k�, rozgl�daj�c si� za szerszym
miejscem, w kt�rym m�g�by zawr�ci�. W��czy� d�ugie reflektory, ale
po obu stronach wida� by�o tylko �ciany g�stego ciemnozielonego lasu.
- Chryste przenaj�wi�tszy...
Nagle w �wiat�ach reflektor�w ukaza�a si� du�a, przybita do
drzewa, drewniana tablica i Fisher zatrzyma� samoch�d. Gapi� si�
przez szyb� na wypisane cyrylic� litery, ale by� w stanie odczyta� tylko
znajomy napis STOP. Ca�a reszta by�a niezrozumia�a z wyj�tkiem
r�wnie znajomych czterech liter CCCP. W�asno�� pa�stwowa. Ale co
ni� w tych czasach nie by�o?
18
- Naprawd� potrzebne mi to do szcz�cia? - Us�ysza� dr�enie we
w�asnym g�osie i doda� pewniejszym tonem: - Nie chc� mie� �adnych
k�opot�w. Zgadza si�?
Zastanawiaj�c si�, co robi� dalej, zauwa�y� po prawej stronie ma��
polank�. Po�o�ona by�a ju� za znakiem, a poniewa� nie chcia� mija�
go samochodem, wyj�� spod siedzenia latark� i wysiad�. Przeszed�
dziel�ce go od polanki dziesi�� metr�w. By�a wysypana �wirem
i szeroka na mniej ni� pi�� metr�w - pomy�lana najwyra�niej jako
rodzaj ronda, na-kt�rym m�g�by zawr�ci� nieostro�ny, pragn�cy si�
zastosowa� do znaku automobilista.
- Rosyjska pomys�owo�� - powiedzia� g�o�no. Kopn�� kamyk
i postanowi�, �e tak w�a�nie zrobi. Odwr�ci� si� do samochodu i nagle
zamar� w bezruchu.
Poprzez warkot silnika us�ysza� trzask �amanych ga��zek. Nie
rusza� si� z miejsca, oddychaj�c przez nos. Ch�odne, wilgotne powietrze
wype�nione by�o �ywicznym zapachem drzew i ubrany w lekk�
wiatr�wk� Fisher zadr�a� z zimna. Ponownie us�ysza� trzask ga��zek,
tym razem bli�ej. �wiat�o reflektor�w przyci�gn�o jelenia, pomy�la�.
To nie mo�e by� nic innego. Da� krok w stron� swego samochodu.
Gdzie� w oddali zaszczeka� pies - nie by�o to przyjazne szczekanie.
O�lepi�o go �wiat�o w�asnych reflektor�w. Przys�aniaj�c d�oni�
oczy ruszy� d�ugimi krokami w stron� pontiaca. Mia� do pokonania
dziesi�� metr�w: raz, dwa, trzy, cztery, pi��...
- Rosyjska pomys�owo�� - us�ysza� g�os z prawej strony,
z odleg�o�ci nie wi�kszej ni� kilkadziesi�t centymetr�w.
Poczu�, jak uginaj� si� pod nim kolana.
2
Min�a pi�ta. Lisa Rhodes nala�a sobie troch�
bourbona do papierowego kubeczka po coli i podesz�a do okna
w biurze ataszatu prasowego ambasady ameryka�skiej. Z wychodz�-
cych na zach�d okien na si�dmym pi�trze wida� by�o rzek� Moskwa.
Na drugim brzegu, przy bulwarze Tarasa Szewczenki, wznosi� si�
dwudziestodziewi�ciopi�trowy gmach hotelu "Ukraina", klasyczny
przyk�ad bombastycznej architektury stalinowskiej.
W tym zakolu rzeki mie�ci�a si� niegdy� jedna z najbiedniejszych
dzielnic dziewi�tnastowiecznej Moskwy. Po dokonanych pod rz�dami
Sowiet�w rozbi�rkach i przebudowie okolica sta�a si� mo�e i schlud-
niejsza, ale z ca�� pewno�ci� mniej interesuj�ca, W ci�gu sp�dzonych
w Moskwie dw�ch lat Lisa Rhodes widzia�a, jak burzy si� nie tylko
stare drewniane budynki, ale r�wnie� solidne murowane pa�acyki
i cerkwie. Gdzie�, pomy�la�a, musia� istnie� plan ca�kowitej zmiany
oblicza miasta, ale przy jego ustalaniu nikt chyba nie zapyta� si�
mieszka�c�w o zdanie.
- Zawarli tutaj ca�kiem szczeg�ln� umow� spo�eczn� - powie-
dzia�a na g�os.
Spinaj�cy brzegi rzeki most Kalinina ��czy� si� z Prospektem
Kutuzowa, kt�ry bieg� obok hotelu "Ukraina", przechodz�c dalej
w szos� do Mi�ska. Spojrza�a w dal, tam gdzie droga znika�a
w zachodz�cym blado nad p�askim horyzontem s�o�cu.
- Rosja...
Rozleg�y, niego�cinny obszar, gdzie cz�owiek powinien si� raczej
spodziewa� wypasaj�cych byd�o dzikich je�d�c�w, a nie miast nale��-
cych do pot�nego europejskiego imperium. Z ca�� pewno�ci�, pomy�-
la�a, najbardziej zastyg�ego w bezruchu imperium, jakie zna historia
20
cywilizacji, kt�ra czepia�a si� ubogiej gleby niczym korzenie niepozornej
bia�ej brzozy.
Zadzwoni� wewn�trzny telefon. Odwr�ci�a si� od okna i podnios�a
s�uchawk�.
- Rhodes.
- Halo - odezwa� si� m�ski g�os. - Dzisiaj jest pierwszy dzie�
Sukkot.
- Naprawd�?
- Zaproszono mnie na przyj�cie na Sadownikach. Religijni
dysydenci. Powinno ci si� spodoba�.
- Mam dzisiaj dy�ur.
- Za�atwi� ci zast�pstwo.
- Nie... nie, dzi�kuj�, Seth.
- Czy mi�dzy nami wszystko sko�czone?
- Tak s�dz�.
- Na pewno? Podda�aby� si� pr�bie wykrywacza k�amstw?
- Musz� przygotowa� materia�y dla prasy.
- No c�, dzi�ki temu unikniesz przynajmniej dzi� wieczorem
wszelkich k�opot�w. Przemy�l to sobie, Liso.
Nie by�a pewna, czy m�wi�c o k�opotach Seth Alevy ma na my�li
swoje towarzystwo czy dysydent�w.
- Zrobi� to - odpowiedzia�a.
- Dobranoc.
Odwiesi�a s�uchawk�, zrzuci�a buty i po�o�y�a nogi na biurku.
Trzymaj�c na brzuchu kubeczek z bourbonem zapali�a papierosa
i przyjrza�a si� akustycznym p�ytkom, kt�rymi wy�o�ony by� sufit.
Nowy budynek ambasady, pomy�la�a, po�o�ony na niezdrowych
podmok�ych gruntach, w po�owie drogi mi�dzy rzek� Moskwa a star�
ambasad� przy ulicy Czajkowskiego, wznoszono przez ponad dziesi��
lat si�ami zachodnioniemieckiej firmy pracuj�cej na rzecz ameryka�-
skiego koncernu w Nowym Jorku. Je�li nawet Sowieci czuli si� ura�eni
tym, �e wzgardzono ich socjalistyczn� si�� robocz� i niezr�wnanymi
budowniczymi, nigdy nie dali tego po sobie pozna�. Zamiast tego
bawili si� w ma�oduszne utrudnienia i op�niali, jak mogli, za�atwienie
najprostszych papierkowych spraw, co by�o jedn� z przyczyn, dla
kt�rych budowa trwa�a pi�� razy d�u�ej, ni� powinna.
Inn� przyczyn� by� fakt, �e ka�dy dostarczony przez Sowiet�w
kawa�ek betonu naszpikowany by� pluskwami. Po skandalu pod-
s�uchowym nast�pi�y kolejne, zwi�zane ze z�ym prowadzeniem si�
stacjonuj�cych w starej ambasadzie marines, i przez d�u�szy czas
trwa�a wymiana wzajemnych oskar�e� mi�dzy Moskw� i Waszyng-
21
tonem. Ameryka�ska misja dyplomatyczna w Zwi�zku Sowieckim
przez ponad rok by�a prawie zupe�nie sparali�owana, a ca�a afera nie
schodzi�a w Stanach z pierwszych stron gazet. Dyplomatom sp�dza�a
sen z powiek wizja sekretarza stanu urz�duj�cego w ustawionej przy
ulicy Czajkowskiego przyczepie.
Wed�ug informator�w Setha Alevy'ego, Rosjanie nie�le si� przy
tym wszystkim ubawili. A z tego, co sama zaobserwowa�a, ameryka�scy
dyplomaci w Moskwie czuli si� wystrychni�ci na dudk�w i przez
d�u�szy czas unikali kontakt�w towarzyskich z innymi ambasadami.
W ko�cu, dzi�ki nieco sp�nionej jankeskiej pomys�owo�ci i du�ej
liczbie jankeskich dolar�w, budowa nowej ambasady doprowadzona
zosta�a do szcz�liwego kresu. Ale Lisa Rhodes wiedzia�a, �e w duszach
ameryka�skich dyplomat�w pozosta�o mn�stwo goryczy i �e wp�ywa�o
to na podejmowane przez nich decyzje. Je�li nawet stosunki mi�dzy
pracownikami ambasady i ich sowieckimi gospodarzami nacechowane
by�y kiedy� dobr� wol�, dawno nie pozosta�o po niej ani �ladu, a jej
miejsce zaj�a prawie otwarta wrogo��. Departament Stanu ca�kiem
serio rozwa�a� przeniesienie gdzie indziej ca�ego tutejszego personelu
i zast�pienie dwustu zdolnych i do�wiadczonych pracownik�w dyp-
lomatami, kt�rym nie le�y tyle na w�trobie. Lisa mia�a nadziej�, �e do
tego nie dojdzie. Chcia�a pracowa� tu nadal.
Potrz�sn�a kostkami lodu w kubeczku. Zamkn�a oczy i wypu�ci�a
w g�r� dym z papierosa.
Pomy�la�a o Alevym. Flirt z szefem plac�wki CIA w Moskwie nie
odbija� si� najgorzej na jej karierze. Mog�a dzi�ki niemu liczy� na
pozostanie w Moskwie, nawet gdyby Departament Stanu kaza� jej
wraca� do domu. No i kocha�a go. Przynajmniej do niedawna. Teraz
nie by�a ju� tego taka pewna. Fakt, �e by�a z nim zwi�zana, oznacza�,
�e w jaki� spos�b wi��e si� z jego �wiatem, a to wcale jej si� nie
podoba�o. Nie tak wyobra�a�a sobie swoj� karier� i �ycie. Poza tym
by�o to niebezpieczne. A pobyt w Moskwie i bez tego obfitowa�
w niebezpiecze�stwa.
3
Gregory Fisher zorientowa� si�, gdzie jest,
ujrzawszy l�ni�c� w �wietle ksi�yca statu� Kutuzowa. Odnalaz�
alejk�, przy kt�rej sta�y pomniki po�wi�cone rosyjskim pu�kom, potem
dojrza� muzeum z bia�ego piaskowca i po minucie jecha� wysadzan�
topolami drog� w stron� �elaznej bramy.
Zbli�aj�c si� do niej, zobaczy�, �e jest zamkni�ta.
- Chryste przenaj�wi�tszy...
Wcisn�� peda� gazu i pontiac wyr�n�� w bram�, wywalaj�c j� na
o�cie�. Metaliczny trzask wyrwa� go z odr�twienia.
- Wyno�my si� st�d, do diab�a.
Dodaj�c gazu pokona� seri� �agodnych zakr�t�w. Wychodz�c
z ostatniego zobaczy� przed sob� star� drog� do Moskwy. Skr�ci�
w ni� z piskiem opon.
W��czy� reflektory i ujrza� w ich �wietle drogowskaz, kt�ry min��
wcze�niej. Skr�ci� ostro w prawo w jednopasmow� drog�, kt�ra
wiod�a z powrotem do g��wnej szosy.
- Powinienem pojecha� t�dy od razu. Prawda? Potrzebne mi by�o
do szcz�cia to ca�e Borodino? Na pewno nie. Ogl�da�em kiedy�
Wojn� i pok�j, i czyta�em ksi��k�... to wszystko, co powinienem
wiedzie� o Borodinie.
Pontiac podskakiwa� na wybojach, a jemu serce wali�o w piersi.
W oddali, ponad p�askim uprz�tni�tym polem, widzia� �wiat�a rol-
niczych zabudowa�. Nie potrafi� pozby� si� wra�enia, �e znalaz� si�
w niew�a�ciwym czasie w niew�a�ciwym miejscu. Wiedzia� tak�e, �e
troch� potrwa, zanim dotrze tam, gdzie powinien si� ju� od dawna
znajdowa�: w hotelowym pokoju w "Rossiji" - i jeszcze d�u�ej, zanim
dotrze tam, gdzie pragn�� si� znale��: w Connecticut.
23
- Wiedzia�em - j�kn��, uderzaj�c d�oni� w kierownic�. - Wie-
dzia�em, �e w tym pieprzonym kraju czekaj� mnie same k�opoty.
I rzeczywi�cie: mimo nonszalancji, z jak� przeby� ostatnie tysi�c
kilometr�w, czu� si� niesw�j od samego przekroczenia granicy. Teraz
w jego g�owie co chwila zapala� si� i gas� neon: KOSZMAR.
KOSZMAR.
Wydawa�o si�, �e ta wiejska droga nigdy si� nie sko�czy, ale nagle
w �wietle reflektor�w ukaza�y si� stoj�ce w rz�dzie s�upy elektryczne
i po paru chwilach znalaz� si� na skrzy�owaniu z g��wn� szos�.
- Okay... wr�cili�my do punktu wyj�cia.
Wjecha� szybko na szos� i ruszy� na wsch�d, w kierunku Moskwy.
Przed sob� i w tylnym lusterku nie widzia� �adnych reflektor�w, ale
mimo to ba� si� przyspieszy�. U�wiadomi� "sobie, �e w mijanych
miastach i wsiach mo�e natkn�� si� na milicj�, kt�ra z ca�� pewno�ci�
zatrzyma go i b�dzie zadawa� pytania.
Wymy�li� na jej u�ytek kilka historyjek, ale cho� jemu samemu
wydawa�y si� ca�kiem wiarygodne, nie zmienia�o to faktu, �e milicja -
niewa�ne czy tutaj, czy w Connecticut - nie wierzy na og� w to, co
si� jej opowiada.
Zauwa�y�, �e na niebie zn�w pojawi�y si� chmury; zapad�a g��boka
i ciemna noc, a otaczaj�ca go s�ynna bezkresna rosyjska r�wnina
pozbawiona by�a jakichkolwiek �lad�w ludzkich siedzib. Mia� uczucie,
� jakby porusza� si� w pr�ni i w miar� up�ywu czasu przestawa�
reagowa� na sygna�y w�asnych zmys��w. Pr�bowa� przekona� sam
siebie, �e to, co mu si� przed chwil� przytrafi�o, nie mia�o w og�le
miejsca. Ale kiedy mija� Akulowo, musia� spojrze� prawdzie w oczy.
- Jezu Chryste... i co ja mam teraz zrobi�?
W��czy� magnetofon i pr�bowa� zapomnie� o wszystkim, s�uchaj�c
Janis Joplin. �piewa�a ballad� o Bobbym McGee; jej g��boki ochryp�y
g�os zawsze go rajcowa�. Stara� si� j� sobie wyobrazi�.
Kiedy ponownie zwr�ci� uwag� na drog�, zobaczy� przed sob�
dziwne, migotliwe �wiat�o. Przez kilka sekund wpatrywa� si� w nie
zmieszany i zaniepokojony. Nagle popatrzy� na zegar i licznik kilomet-
r�w, a potem z powrotem na wisz�c� nad czarnym horyzontem �un�.
- To Moskwa!
Siedz�c w tocz�cym si� na wsch�d pontiacu nie odrywa� oczu od
odleg�ej po�wiaty. Po jakim� czasie przejecha� pod mostem i domy�li�
si�, �e mija w�a�nie autostrad� obwodow�, stanowi�c� oficjaln� granic�
miasta. Droga sta�a si� czteropasmowa i po kilku kilometrach wjecha�
w tunel pod kolejn� obwodnic�. Zobaczy� jad�c� z naprzeciwka,
za�adowan� pustymi klatkami ci�ar�wk�. Potem min�� go wyje�-
24
d�aj�cy z miasta autobus i zobaczy� w jego jasno o�wietlonym wn�trzu
odzianych w ciemne stroje ludzi, w wi�kszo�ci stare ch�opki z zawi�-
zanymi na g�owach chustkami.
Nadal jednak nie dostrzega� �adnego �ladu miejskiego �ycia, �adnych
przedmie��, znak�w drogowych czy ulicznych latarni - wci�� tylko szare
r�yska, tak jakby ka�dy metr kwadratowy ziemi musia� co� produkowa�
a� do chwili, kiedy wykopane zostan� do�y pod fundamenty.
Od szosy zacz�y odchodzi� w lewo i prawo boczne drogi, a w oddali
dostrzeg� stoj�ce w szeregu nie otynkowane bloki z wielkiej p�yty,
niekt�re o�wietlone, inne dopiero w budowie. Poprzedniej nocy
w Smole�sku przez ca�� godzin� studiowa� map� Moskwy, zaznaja-
miaj�c si� z dojazdem do hotelu.
Daleko po prawej stronie teren podnosi� si�; Fisher domy�li� si�, �e
s� to Wzg�rza Leninowskie. Na szczycie wzniesienia sta� pot�ny
gmach zwie�czony ozdobn� iglic� - Uniwersytet Moskiewski imienia
�omonosowa. Zamierza� poderwa� tam jak�� panienk�, ale teraz
wszelkie jego plany zawis�y w pr�ni.
Dok�adnie przed sob� zobaczy� upami�tniaj�cy bitw� pod Borodi-
nem �uk Triumfalny. Dalej zaczyna�a si� zwarta miejska zabudowa
niczym, pomy�la�, w �redniowiecznym mie�cie, gdzie miejskie i wiejskie
dzieli�a wyra�na granica. Nie znano tutaj poj�cia suburbi�w.
Szosa omija�a z prawej strony �uk Triumfalny i przechodzi�a
w Prospekt Kutuzowa, nazwany tak na cze�� dow�dcy spod Borodina.
Nagle pojawi�y si� uliczne latarnie i inne pojazdy. ,
Nie zobaczy� co prawda znaku "Witajcie w Moskwie", ale
znajdowa� si� ju� w sowieckiej stolicy, co do tego nie by�o �adnych
w�tpliwo�ci. Udowadniaj�c po raz kolejny s�uszno�� powiedzenia, �e
g�upi ma szcz�cie, dojecha� tutaj: uda�o mu si� przeby� po zmierzchu
ponad sto kilometr�w w rzucaj�cym si� w oczy ameryka�skim
samochodzie i nikt go nie zatrzyma�. Teraz, kiedy otacza� go uliczny
ruch, poczu� si� nieco pewniej.
- To tyle, je�li chodzi o s�ynn� skuteczno�� pa�stwa policyjnego.
Zauwa�y�, �e inni kierowcy podje�d�ali do niego blisko, �eby
przyjrze� si� pontiacowi.
- Odwalcie si� - mrukn��.
Przejecha� powoli przez plac Zwyci�stwa. Po lewej stronie sta� du�y
pomnik Kutuzowa na koniu, a za nim okr�g�y budynek, w kt�rym
mie�ci�o si� kolejne muzeum bitwy pod Borodinem.
- Moskiewska filia - mrukn�� i od razu przypomnia�a mu si�
jego niefortunna wycieczka na pole bitwy.. - Przekl�te muzea...
pomniki... zwyci�stwa... wojny...
25
Po obu stronach Prospektu sta�y szare wysokie kamienice. Fisher
zatrzyma� si� na pierwszych ulicznych �wiat�ach. Przechodz�cy, przez
jezdni� ludzie najpierw przygl�dali si� samochodowi i tablicom
rejestracyjnym, a potem wlepiali wzrok w Amerykanina. *
- Jezu, ludzie, nigdy przedtem nie widzieli�cie rejestracji z Con-
necticut?
Syci� si� widokami i d�wi�kami.
- Moskwa! Jestem w Moskwie! - Wyszczerzy� z�by w u�miechu.
Wszystkie miasta i miasteczka, kt�re min�� w drodze z Brze�cia, by�y
tylko skromnymi zak�skami. Teraz czeka�o go g��wne danie. Stolica,
centrum, jak nazywali je sami Rosjanie. Przygl�da� si� budynkom
i ludziom, staraj�c si� zapami�ta� ka�dy detal, uwierzy�, �e naprawd�
przemierza ulice Moskwy.
�wiat�a zmieni�y si� i Fisher ruszy� dalej. Droga rozga��zia�a si�,
ale on pami�ta�, �e ma skr�ci� w lewo. Przed sob� zobaczy� zwie�czony
iglic� hotel "Ukraina", kolejny przyk�ad stalinowskiego weselnego
tortu, przypominaj�cy do z�udzenia uniwersytet na Wzg�rzach Leni-
nowskich. Min�� olbrzymi� budowl� i znalaz� si� na spinaj�cym brzegi
rzeki Moskwa mo�cie Kalinina. Na drugim brzegu zobaczy� po lewej
stronie nowoczesny wysoki budynek z ciemnej czerwonej ceg�y i u�wia-
domi� sobie, �e to musi by� ambasada ameryka�ska.
- Dzi�ki Ci, Bo�e.
Na skrzy�owaniu za mostem troch� si� zagubi�. Wypatrywa�
w�a�nie drogi, w kt�r� m�g�by skr�ci�, �eby dosta� si� w pobli�e
ambasady, kiedy zr�wna� si� z nim zielono-bia�y milicyjny samoch�d.
Siedz�cy obok kierowcy milicjant dawa� mu znaki, �eby zjecha� na
bok. Fisher uzna�, �e najlepiej b�dzie uda�, �e go nie widzi.
- St�j! - wrzasn�� milicjant.
Fisher rozwa�a� przez chwil� szans� ucieczki do ambasady. Naj-
szybszy samoch�d w ca�ym Zwi�zku Sowieckim! Ale pomys� samo-
chodowego wy�cigu przez centrum Moskwy nie wyda� mu si� najlepszy.
Zjecha� ze skrzy�owania w zat�oczony Prospekt Kalinina.
- St�j!
- Wsad� sobie gdzie� twoje st�j, ty fiucie. - Wzi�� g��boki
oddech i podjecha� do kraw�nika. Kolana tak mu si� trz�s�y, �e
z trudem uda�o mu si� nacisn�� hamulec.
Samoch�d milicyjny zatrzyma� si� tu� za nim i wysiedli z niego
dwaj milicjanci, ubrani w zielone kombinezony i futrzane czapki.
Jeden z nich podszed� do pontiaca od strony kierowcy i Fisher opu�ci�
szyb�.
- Amierikaniec?
26
- Zgadza si�. Da.
- Wiza. Pasport.
Wr�czaj�c mu swoj� wiz� i paszport Fisher stara� si� opanowa�
dr�enie r�k.
Milicjant studiowa� dokumenty, spogl�daj�c na przemian na nie
i na Fishera. Za dziesi�tym razem Fisher uzna� go za niespe�na
rozumu. Drugi chodzi� wok� samochodu i dotyka� go. Najwyra�niej
zaintrygowa� go tylny spoiler.
Przez d�u�szy czas nikt si� nie odzywa�. Nagle pojawi� si� facet
w cywilu. Gapi� si� przez chwil� na Fishera przez przedni� szyb�,
a potem podszed� do drzwi.
- Prosz� o dokumenty wozu - odezwa� si� po angielsku,
poprawnie, ale z ci�kim akcentem. - Pa�skie mi�dzynarodowe
prawo jazdy, ubezpieczenie i marszruta podr�y.
- Dobrze. Da. - Fisher wr�czy� facetowi du�� kopert�.
Cywil studiowa� przez jaki� czas papiery, a potem strzeli� palcami
i jeden z milicjant�w poda� mu szybko paszport i wiz� Amerykanina.
- Prosz� wy��czy� zap�on, odda� mi kluczyki i wysi��� z wozu -
rozkaza� cywil.
Fisher wykona� polecenie. Staj�c przed cywilem, zauwa�y�, �e jak
na Rosjanina jest wysoki i bardzo szczup�y. By� blondynem i mia�
prawdziwie nordycki wygl�d.
Facet przyjrza� si� Fisherowi, a potem jego fotografiom w paszpor-
cie i na wizie, tak jak to uczyni� przedtem milicjant w mundurze.
- Pochodzi pan ze Smole�ska? - zapyta� w ko�cu.
- Z Connecticut.
- Ale przyjecha� pan do Moskwy ze Smole�ska?
- Ach, tak.
- Jecha� pan w nocy przez teren nie zabudowany.
- Nie.
- Ale powiedzia� pan, �e w�a�nie przyjecha� pan do Moskwy.
Min�y ju� dwie godziny od zapadni�cia zmierzchu.
- Nie powiedzia�em wcale, �e w�a�nie przyjecha�em...
- Widziano pana przy �uku.
- Ach... to tam jest granica miasta?
- Co pan robi w tej dzielnicy miasta?
- Zwiedzam.
- Tak? Czy zameldowa� si� pan ju� w hotelu?
- Nie. My�la�em, �e najpierw troch� sobie poje�d��.
- Prosz�, niech pan nie k�amie. To tylko pogarsza pa�sk� sytuacj�.
Jecha� pan w nocy przez teren nie zabudowany.
27
- Tak - odpar� Fisher i przyjrza� si� bli�ej m�czy�nie. Mia�
oko�o czterdziestki i ubrany by� w sk�rzan� kurtk� i futrzan�, chyba
sobolow� czapk�. Nie wydawa� si� ani wrogo, ani przyja�nie na-
stawiony, by� po prostu ciekaw. Fisher zna� ten typ ludzi. - Prawd�
m�wi�c, troch� zbyt p�no wyjecha�em ze Smole�ska.
- Naprawd�? - M�czyzna zajrza� do marszruty Amerykani-
na. - Mam tutaj napisane, �e opu�ci� pan biuro Intouristu o trzynastej
pi��dziesi�t... za dziesi�� druga.
- Zab��dzi�em.
- Gdzie?
- W Boro... to znaczy w Mo�ajsku.
M�czyzna popatrzy� Fisherowi prosto w oczy, ale ten nie opu�ci�
wzroku. Mo�esz mi naskoczy�, Borys.
- Nie rozumiem.
- Zgubi�em si�. To chyba jasne.
- Co pan zwiedza� w Mo�ajsku?
- Sob�r.
- Gdzie si� pan zgubi�? W �rodku soboru? - zapyta� drwi�cym
tonem cywil.
Strach Fishera ust�pi� miejsca zniecierpliwieniu.
- Kiedy cz�owiek si� zgubi, oznacza to, �e nie wie gdzie.
M�czyzna nagle si� u�miechn��.
- Tak. To w�a�nie oznacza s�owo "zgubi� si�". - Przez chwil�
si� zastanawia�. - No tak. Wi�c twierdzi pan, �e si� zgubi�?
Fisher nie odpowiedzia�. Pomy�la�, �e by� mo�e nie przys�uguje mu
tutaj prawo do milczenia, ale mia� do�� oleju w g�owie, �eby nie
pogr��a� si� bardziej.
M�czyzna nieprzyjemnie d�ugo mierzy� go wzrokiem, a potem da�
znak, �eby poszed� za nim. Stan�li z ty�u samochodu. Rosjanin
otworzy� baga�nik. W �rodku znajdowa�y si� cz�ci zapasowe, ba�ka
z olejem i kosmetyki samochodowe. M�czyzna wzi�� do r�ki past�
samochodow� "Rain Dance", zbada� j� uwa�nie i od�o�y� z powrotem.
Fisher zauwa�y�, �e mieszka�cy Moskwy zwalniali przy nich
niedostrzegalnie, ale nie zatrzymywali si� i nie patrzyli w ich stron� -
po raz pierwszy od prawie p�tora tysi�ca kilometr�w stoj�cy przy
kraw�niku pontiac nie przyci�ga� t�um�w. U�wiadomi� sobie nagle
pe�ne znaczenie s��w "pa�stwo policyjne".
Spostrzeg�, �e dw�ch mundurowych pochyla si� nad tylnym
siedzeniem samochodu, przeszukuj�c jego baga� i jutowe torby
z owocami i warzywami.
- Co to znaczy?
28
Fisher odwr�ci� si� do cywila.
- Co?
Tamten wskazywa� na tabliczk� z nazw� samochodu.
- Pontiac - poinformowa� go Fisher.
- Tak?
- Produkuj� go - ty p�g��wku - w General Motors. A pontiac
to chyba jakie� india�skie s�owo. Tak, zgadza si�. W�dz Pontiac.
Facet nie wydawa� si� usatysfakcjonowany. Jego wzrok przyci�gn�a
tabliczka z nazw� pa�stwa, kt�r� kazano Fisherowi kupi� w Brze�ciu.
Mia�a kszta�t tarczy i wymalowano na niej gwiazdy i bia�o-czerwone
paski. Facet strzeli� z lekcewa�eniem palcami tu� przed tabliczk�,
jakby, pomy�la� Fisher, chcia� go specjalnie obrazi�. A potem pokaza�
r�k� przedni zderzak.
- Trans am?
- Trans: przez. Am: Ameryk�.
- Przez Ameryk�.
- Zgadza si�.
- Przez Rosj�. - Facet u�miechn�� si� ponownie i Fisher
zauwa�y�, �e nie by� to przyjemny u�miech. Rosjanin podszed� do
drzwi kierowcy i dotkn�� r�k� siedzenia. "
- Sk�ra?
- Tak.
- Ile kosztuje?
- Ko�o siedemnastu tysi�cy dolar�w.
- Siedemdziesi�t, osiemdziesi�t tysi�cy rubli.
Fisher zauwa�y�, �e facet przeliczy� pieni�dze po kursie czarnoryn-
kowym, nie oficjalnym.
- Nie - odpar�. - Pi�tna�cie tysi�cy.
Rosjanin u�miechn�� si� g�upio.
- Jest pan kapitalist�? - zapyta�.
- Och, nie. Niedawno sko�czy�em studia. Chodzi�em kiedy� na
kurs na temat sowieckiej ekonomii. Czyta�em Marksa i ksi��k� pod
tytu�em Czerwona w�adza. Bardzo pouczaj�ca.
- Marksa?
- Karola. I Lenina. Zwi�zek Sowiecki bardzo mnie interesuje.
- Z jakiego powodu?
- Och, chc� po prostu lepiej pozna� tutejsze spo�ecze�stwo.
Pierwsze na �wiecie socjalistyczne pa�stwo. Fascynuj�ce. Ogl�da� pan
kiedy� film Czerwoni? Z Warrenem Beatty...
M�czyzna odwr�ci� si� do niego plecami i podszed� do dw�ch
milicjant�w, kt�rzy stan�li w tym czasie na chodniku. Rozmawiali
29
mo�e z pi�� minut, po czym wysoki cywil podszed� do niego z po-
wrotem.
- Z�ama� pan prawo: b�d�c cudzoziemcem prowadzi� pan po
zmroku. To bardzo powa�ne przest�pstwo.
Fisher milcza�.
- Skoro pan si� zgubi�, powinien pan zatrzyma� si� w najbli�szym
mie�cie przy szosie.
- Ma pan absolutn� racj�.
- Proponuj�, �eby pojecha� pan teraz bezpo�rednio do hotelu
"Rossija" i pozosta� tam przez ca�y wiecz�r. Mo�e pan zosta�
poproszony o z�o�enie pe�nych zezna� jutro lub nawet dzi� w nocy.
- Okay.
Fisher zda� sobie spraw� z ironii sytuacji: oskar�onego o powa�ne
przest�pstwo osobnika nie zakuto bynajmniej w kajdanki ani nie
zrewidowano; nie mieli tutaj po prostu do czynienia z niebezpiecznymi
albo uzbrojonymi przest�pcami. Nie musieli go tak�e aresztowa�
w miejscu przest�pstwa, gdy� ca�y kraj i tak stanowi� co� w rodzaju
obozu dla internowanych; odsy�ali go po prostu do hotelu. Aresz-
towania dokonaj�, kiedy im b�dzie wygodnie.
- Dobrze. Do "Rossiji".
M�czyzna odda� Amerykaninowi jego dokumenty i kluczyki.
- Witamy w Moskwie, panie Fisher.
- Naprawd� si� ciesz�, �e si� tu znalaz�em.
M�czyzna oddali� si� i Fisher zobaczy�, jak schodzi do metra.
Dwaj milicjanci bez s�owa wsiedli do swego samochodu i pozostali
w nim, nie spuszczaj�c z oczu Amerykanina.
Greg Fisher zamkn�� baga�nik i drzwi z prawej strony, po czym
siad� za kierownic� i uruchomi� silnik. Zauwa�y�, �e teraz gromadzi si�
wok� niego t�um.
- Barany.
Powt�rzy� ca�y incydent w pami�ci i uzna�, �e poradzi� sobie
ca�kiem nie�le.
- �moki.
Wrzuci� bieg i w��czy� si� do ruchu. Samoch�d milicyjny ruszy�
w �lad za nim.
- G�upie dupki.
By� do tego stopnia roztrz�siony, �e mia� ochot� si� zatrzyma�, ale
mimo to jecha� dalej. Milicjanci nie odst�powali go na krok, jazda do
ambasady by�a wi�c na razie wykluczona.
Przez jaki� czas zupe�nie nie patrzy�, jak jedzie. Kiedy w ko�cu
oprzytomnia�, zorientowa� si�, �e min�� ju� wewn�trzn� obwodnic�
30
i zmierza prosto w stron� Kremla. Przypomniawszy sobie, co wyczyta�
wcze�niej z mapy, skr�ci� ostro w prawo w Prospekt Marksa, po czym
zjecha� w d� na bulwar i skr�ci� w lewo. Po prawej stronie mia� rzek�
Moskwa, a po lewej wysokie, opatrzone blankami i basztami po�u-
dniowe mury Kremla. W rzece odbija�y si� czerwone gwiazdy krem-
lowskich wie� i cerkwi i Fisher zapatrzy� si� w ten widok, pora�ony
jego nieoczekiwanym pi�knem. Mia� uczucie, �e dotar� do kresu swojej
trudnej podr�y.
Bulwar skr�ca� w prawo, a kremlowskie mury ko�czy�y si� masywn�
baszt�. W tylnym lusterku wci�� widzia� �wiat�a jad�cego za nim
milicyjnego samochodu. Wy�ej nad sob� zobaczy� prz�s�o prze-
rzuconego przez rzek� mostu. Kiedy pod nim przejecha�, ujrza� hotel
"Rossija", pot�ny, nowoczesny budynek ze szk�a i aluminium, tak
d�ugi, �e przy swoich dziesi�ciu pi�trach sprawia� wra�enie niskiego.
Zauwa�y�, �e w wi�kszo�ci okien nie pali�o si� �wiat�o. Zgodnie
z instrukcj� Intouristu zajecha� pod wschodni� stron� budynku. Przed
wej�ciem znajdowa� si� niewielki parking ograniczony z trzech stron
niskim kamiennym murkiem. Zatrzyma� si� w odleg�o�ci pi�tnastu
metr�w od drzwi wej�ciowych i rozejrza� wok� siebie. Na parkingu
nie sta� ani jeden samoch�d, a przed hotelem nie by�o �ywej duszy. Na
lewo od g��wnego wej�cia wida� by�o drzwi do Bieriozki. W miesz-
cz�cych si� prawie w ka�dym sowieckim hotelu sklepach tej sieci
dysponuj�cy zachodni� walut� cudzoziemcy mogli kupi� rosyjskie
towary, a tak�e zachodnie kosmetyki i inne drobiazgi. Bieriozka by�a
zamkni�ta. �
Fisher zauwa�y�, �e parking ko�czy si� przy stromej, zbiegaj�cej ku
rzece skarpie. Monstrualn� bry�� hotelu otacza�y niewielkie, stare
zabudowania i p� tuzina zaniedbanych ma�ych cerkiewek.
Spojrza� w tylne lusterko i zobaczy� czaj�cy si� za nim na podje�dzie
milicyjny samoch�d. Podjecha� pod g��wne wej�cie i zgasi� silnik.
W �rodku przeszklonego hotelowego foyer zobaczy� ubranego
w zielony uniform od�wiernego. Facet przygl�da� si� bacznie pontiaco-
wi, ale nie poruszy� ani na centymetr, �eby otworzy� drzwi. Fisher
wysiad� z samochodu i za�o�y� torb� na rami�. Wiedzia� ju�, �e do
obowi�zk�w sowieckiego od�wiernego nie nale�y bynajmniej udzielanie
pomocy ludziom, kt�rzy chcieli wej�� do hotelu, ale pilnowanie, by nie
dostali si� tam sowieccy obywatele. Szczeg�lnie niepo��dani byli
handlarze, prostytutki, dysydenci oraz ciekawscy, kt�rzy mieliby ochot�
zobaczy�, jak �yj� ludzie po zachodniej stronie. Amerykanin otworzy�
drzwi i podszed� do od�wiernego.
- Allo.
31
- Allo.
Zrobi� gest w stron� samochodu.
- Baga� - powiedzia� po rosyjsku. - Okay?
- Okay.
Wr�czy� od�wiernemu kluczyki.
- Gara�. Okay?
Od�wierny pos�a� mu zagadkowe spojrzenie.
Fisher u�wiadomi� sobie, �e by� mo�e w ca�ej Moskwie nie ma ani
jednego pi�trowego parkingu. By� zm�czony, wystraszony i zdener-
wowany.
- S�odki Jezu...
Zorientowa� si�, �e nie ma przy sobie ani jednego rubla. Pogrzeba�
w torbie i wyj�� z niej pierwsz� z brzegu rzecz, kt�ra wpad�a mu w r�k�.
- Prosz� - powiedzia�, podaj�c Rosjaninowi o�miocalow� mie-
dzian� miniaturk� Statui Wolno�ci, razem z piedesta�em.
Od�wierny strzeli� na boki oczyma, a potem wzi�� podarunek do
r�ki i przyjrza� mu si� podejrzliwie.
- Religioznyj?
- Nie, nie. To Statua Wolno�ci. Swoboda. Dla pana. Podarok. Za
to, �e si� pan zaopiekuje autem. Okay?
Od�wierny wsun�� statu� do kieszeni swego uniformu.
- Okay.
Fisher pchn�� szklane wahad�owe drzwi i wszed� do holu, kt�ry
sprawia� wra�enie opuszczonego i jak wi�kszo�� miejsc publicznych
by� przegrzany. Dla Rosjan gor�co oznacza�o luksus. W holu przewa�a�
szary kamie� i aluminium. G�r� bieg� wsparty na kolumnach kru�-
ganek. Nie by�o �adnego baru, �adnego stojaka na gazety, sklepu ani
punktu us�ugowego. W�a�ciwie nie by�o nic, co sugerowa�oby, �e
znalaz� si� w hotelu, opr�cz mieszcz�cego si� w �cianie po lewej stronie
okienka, kt�re przypomina�o kas� biletow� i w kt�rym Fisher domy�li�
si� recepcji. Podszed� tam; siedz�ca w ma�ym pokoiku kobieta
podnios�a na niego znudzony wzrok. Poda� jej swoj� rezerwacj�
Intouristu, paszport i wiz�. Przez chwil� ogl�da�a paszport, a potem
wsta�a i znikn�a za drzwiami.
- Witamy w hotelu "Rossija", panie Fisher - powiedzia� sam do
siebie. - Jak d�ugo pan si� u nas zatrzyma? A� zgarnie mnie KGB...
Cieszymy si� bardzo, prosz� pana.
Odwr�ci� si� i spojrza� w g��b d�ugiego, w�skiego holu. Nie wida�
by�o �adnego boya ani nikogo z obs�ugi hotelowej z wyj�tkiem
siedz�cego w przeszklonym foyer od�wiernego. Widzi