Diaz Junot - Topiel
Szczegóły |
Tytuł |
Diaz Junot - Topiel |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Diaz Junot - Topiel PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Diaz Junot - Topiel PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Diaz Junot - Topiel - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Junot Diaz
Topiel
Słowo wstępne
Topiel jest zbiorem dziesięciu opowiadań, ukazujących dramatyczną
egzystencję Latynosów z Republiki Dominikańskiej zarówno w nękanej
biedą ojczyźnie, jak i w środowisku imigrantów w amerykańskim
stanie New Jersey. Klasyczne tematy - miłość, walka z
nędzą, wyobcowanie, cierpienie, zdrada, przemoc - zyskują w tej
prozie zupełnie nowy wymiar dzięki specyficznemu kontekstowi oraz
znakomitemu słuchowi literackiemu autora. Umiejętność łączenia
dziennikarskiej precyzji w przedstawianiu realnego świata z
poetycką wrażliwością to wielka zaleta u pisarza. Diaz niemal na
każdej stronie swojego świetnego, w pełni przekonującego debiutu
dowodzi, że tę umiejętność posiada.
Tłumacz serdecznie dziękuje Roderickowi Murrayowi za cenną pomoc.
Para mi comadre Nicole Aragi
Już fakt,
że piszę do ciebie
po angielsku,
fałszuje to,
co chciałbym ci powiedzieć.
Zastanawiam się,
jak ci wytłumaczyć,
że nie należę do angielskiego,
chociaż do innego języka też nie należę.
Gustavo Perez Firmat
Izrael
Szliśmy właśnie do colmado po piwo dla mojego tio, kiedy Rafa
stanął w bezruchu i przechylił głowę, jakby nasłuchując
wiadomości, której ja nie potrafiłem usłyszeć, czegoś nadawanego z
daleka. Byliśmy blisko colmado; można było słyszeć muzykę i daleki
gwar podpitych głosów. Tego lata ja miałem lat dziewięć, ale mój
brat miał dwanaście, i to właśnie on chciał zobaczyć Izraela, to
właśnie on spojrzał w kierunku Barbacoa i powiedział: Powinniśmy
temu dzieciakowi złożyć wizytę.
Mama każdego lata wyprawiała mnie i Rafę na campo. Pracowała
całymi godzinami w fabryce czekolady i nie miała ani czasu, ani
energii, by doglądać nas w czasie kiedy nie było szkoły. Rafa i ja
zatrzymywaliśmy się z naszymi Tifos tuż za Ocoa w małym drewnianym
domku, krzewy różane błyszczały wokół podwórza jak punkty na
kompasie, a drzewa mangowe rozpościerały zasłony głębokiego
cienia, w którym mogliśmy odpoczywać i grać w domino, ale campo
było niczym w porównaniu z naszym barrio w Santo Domingo. W campo
nie było nic do roboty i nikogo do odwiedzin. Nie było telewizji
ani elektryczności, i Rafa, który był starszy i oczekiwał czegoś
więcej, budził się każdego rana zirytowany i niezadowolony. Stał w
patio w krótkich spodenkach i patrzył na góry, na mgły zbierające
się jak woda, na drzewa, które lśniły wyżej niby płomienie. To
wszystko gówno, powiedział.
Gorzej niż gówno, dodałem.
Taak, powiedział, kiedy wrócę do domu, będę szalał, chinga
wszystkie dziewczyny moje, a potem chinga dziewczyny innych. I nie
przestanę tańczyć. Będę jak ci faceci z książek rekordów, co to
tańczą bez przerwy cztery albo pięć dni.
Tio Miguel miał dla nas różne prace (rąbaliśmy głównie drzewo do
wędzarni i przynosiliśmy wodę z rzeki), ale skończyć z tym było
tak łatwo, jak zrzucić koszule, a reszta dnia biła nam w twarz.
Chwytaliśmy jaivas w strumieniach i godzinami maszerowaliśmy przez
dolinę, aby ujrzeć dziewczyny, których tam nigdy nie było,
zastawialiśmy pułapki na jurones, których nigdy nie udało nam się
złapać, i hartowaliśmy nasze koguty wiadrami zimnej wody.
Pracowaliśmy ciężko nad wynajdywaniem sobie zajęć.
Ja nie miałem nic przeciwko tym letnim miesiącom i nie zapominałem
o nich tak jak Rafa. Tam, w Stolicy, Rafa miał swych przyjaciół,
bandę tigueres, którzy lubili dołożyć sąsiadom i bazgrali chocha i
toto na murach i na krawężnikach. Będąc z powrotem w Stolicy,
odzywał się do mnie rzadko, z wyjątkiem: Zamknij się, pendejo. O
ile, oczywiście, nie szalał, bo wtedy zwykł obsypywać mnie stekiem
docinków. Większość dotyczyła mojej cery, włosów, wielkości warg.
To Haitańczyk, mawiał do swoich kumpli. Hej, seńor Haitańczyk,
mama znalazła cię na granicy i wzięła tylko z litości.
Jeśli byłem dość głupi, by mu się odciąć, o włosach, które mu
rosną na karku, albo o tym jak to koniuszek jego proga obrzmiał do
wielkości cytryny, potrafił wytłuc ze mnie ducha, i wtedy musiałem
uciekać daleko, jak tylko się dało. W Stolicy Rafa i ja biliśmy
się tak często, że sąsiedzi chwytali kije od szczotek, by je łamać
na naszych grzbietach, ale na campo tak nie było. Na campo byliśmy
przyjaciółmi.
Tego roku, kiedy miałem dziewięć lat, Rafa spędzał całe
popołudnia, opowiadając o tym, jakie to poznaje chica - co nie
znaczy, że dziewczyny z campo dają dupy tak jak dziewczyny w
Stolicy, ale, opowiadał mi, całowanie ich było prawie tym samym.
Brał dziewczęta z campo na tamę, aby popływać, a jeśli miał
szczęście, to pozwalały mu włożyć sobie do ust albo w tyłek. Robił
to w ten sposób z La Muda prawie przez miesiąc, póki rodzice
dziewczyny nie dowiedzieli się o tym i nie zakazali jej raz na
zawsze wychodzenia z domu.
Wychodząc na spotkanie z tymi dziewczętami, zawsze zakładał to
samo, a więc koszulę i spodnie, które ojciec przysłał mu ostatnio
ze Stanów na Gwiazdkę. Zawsze szedłem za Rafą, próbując go
uprosić, aby mi pozwolił iść z sobą.
Idź do domu, mówił. Wrócę za parę godzin.
Odprowadzę cię.
Nie potrzebuję twojego odprowadzania. Tylko na mnie czekaj.
Jeśli szedłem nadal, dawał mi kuksańca w ramię i szedł dalej, aż
pozostawał po nim tylko kolor koszuli, wypełniający przestrzeń
między liśćmi. Coś we mnie opadało jak żagiel. Wykrzykiwałem jego
imię, lecz on przyspieszał, pozostawiając za sobą drżące paprocie,
gałązki i szypułki kwiatów.
Później, kiedy leżąc w łóżkach, słuchaliśmy szczurów na cynkowym
dachu, opowiadał mi o tym, co zdziałał. Słuchałem o teta chocha i
leche, a on opowiadał, nie patrząc na mnie. Była jakaś dziewczyna,
którą chciał odwiedzić, pół]-Haitanka, ale w końcu wylądował z jej
siostrą. Inna wierzyła, że nie zajdzie w ciążę, jeśli zaraz po tym
napije się coca-coli. Inna była w ciąży i wszystko miała w nosie.
Ręce trzymał pod głową, a nogi miał skrzyżowane w kostkach. Był
przystojny i mówił kącikiem ust. Byłem za młody, aby zrozumieć
większość z tego, o czym mówił, ale mimo to słuchałem go, na
wypadek gdyby to miało okazać się dla mnie pożyteczne w
przyszłości.
Izrael to była inna historia. Nawet ludzie po tej stronie Ocoa
słyszeli o nim, o tym, jak gdy był niemowlęciem, świnia wyżarła mu
twarz, obrała ją ze skóry jak pomarańczę. Był kimś, o kim się
opowiadało, imieniem, które wywoływało u dzieci płacz, gorszym niż
el Cuco lub la Vieja Calusa.
Po raz pierwszy zobaczyłem Izraela rok temu, zaraz potem jak
ukończono tamy. Obijałem się właśnie po mieście, kiedy z nieba
ześlizgnął się jednośmigłowy samolot. Drzwi w kadłubie otworzyły
się i jakiś mężczyzna zaczął wykopywać długie pakunki, które przy
pierwszym podmuchu wiatru rozrywały się w tysiące ulotek. Zniżały
się powoli jak wielkie motyle i były to plakaty, ale nie
polityków, lecz zapaśników, i właśnie wtedy my, dzieciaki,
zaczęliśmy do siebie wykrzykiwać. Samoloty zwykle zaopatrywały
tylko Ocoa, ale jeśli było więcej dodruków, okoliczne miasta też
dostawały ulotki, zwłaszcza kiedy mecz lub wybory należały do tych
wielkich. Papiery przylegały do drzew całymi tygodniami.
Wypatrzyłem Izraela w jakiejś alejce, jak nachylał się nad plikiem
ulotek, który nie rozwiązał się z cienkiego sznureczka. Izrael
miał na twarzy swoją maskę.
Co robisz? - spytałem.
A ty myślisz, że co?
Podniósł plik i uciekł ode mnie alejką. Niektórzy chłopcy
dostrzegli go i wyjąc, pognali za nim, ale, cońo, on potrafił
biegać!
To jest Izrael! - powiedzieli mi. Jest wstrętny. I ma tu kuzyna,
jego też nie lubimy. A na widok jego twarzy dostałbyś mdłości!
Później, kiedy przyszliśmy do domu, a mój brat podniósł się i
usiadł w łóżku, zapytałem: Czy udało ci się zajrzeć mu pod maskę?
Właściwie nie.
To jest coś, co powinniśmy sprawdzić. Słyszałem, że nie wygląda to
ładnie.
Poprzedniej nocy mój brat nie mógł spać. Tak wierzgał w
moskitierę, że słyszałem, jak się siatka rozrywa. Mój Tio
perorował do kumpli na podwórzu. Jeden z jego kogutów odniósł duże
zwycięstwo poprzedniego dnia i Tio myślał o zabraniu go do
Stolicy.
Tutejsi ludzie robią zakłady, które są nic niewarte, mówił.
Przeciętny campesino robi duży zakład wtedy, kiedy czuje się
szczęśliwy, a ilu z nich czuje się szczęśliwymi?
Właśnie ty teraz czujesz się szczęśliwy.
Masz cholerną rację. Właśnie dlatego muszę sobie znaleźć takich,
co potrafią sporo wydać.
Zastanawiam się, ile Izrael stracił ze swojej twarzy, powiedział
Rafa.
Ma oczy.
To dużo, zapewnił mnie. Mógłbyś pomyśleć, że oczy to pierwsza
rzecz, na którą rzuci się świnia. Oczy są miękkie. I słone.
Skąd wiesz?
Polizałem, odpowiedział.
Może więc jego uszy.
I nos. Wszystko, co wystaje.
Każdy miał inny pogląd na temat tego uszkodzenia. Tio powiedział,
że nie jest takie okropne, ale ojciec Izraela był bardzo wrażliwy
na szyderstwa z najstarszego syna, co wyjaśnia sprawę maski. Tio
powiedział, że gdybyśmy spojrzeli mu w twarz, bylibyśmy smutni do
końca życia. Dlatego matka tego biednego chłopca spędza całe dnie
w kościele. Nigdy nie byłem smutny dłużej niż przez kilka godzin,
więc myśl, że to uczucie mogłoby trwać przez całe życie,
przeraziła mnie piekielnie. Mój brat szczypał mnie w twarz przez
całą noc, jakbym był owocem mango. Policzki, powiedział. I
podbródek. Ale czoło jest znacznie twardsze. Skóra jest tu
obcisła.
All right, powiedziałem. Tak.
Następnego dnia rano, kiedy piały koguty, Rafa wylał zawartość
ponchem w zielska i zabrał nasze buty z patio, uważając by nie
nastąpić na kupki ziaren kakaowych, które Tia wysypała do
suszenia. Rafa wszedł do wędzarni i wynurzył się z niej ze swoim
nożem i dwiema pomarańczami. Obrał je i jedną wręczył mnie. Kiedy
usłyszeliśmy, jak Tia kaszle w domu, ruszyliśmy w drogę. Wciąż
spodziewałem się, że Rafa odeśle mnie do domu, więc im dłużej
szedł bez słowa, tym bardziej byłem podekscytowany. Dwukrotnie
zakryłem sobie usta rękami, by nie wybuchnąć śmiechem.
Poruszaliśmy się wolno, chwytając się sadzonek i słupków płotu,
aby uchronić się przed stoczeniem z nierównego, pokrytego jeżynami
zbocza. Z pól, które spłonęły zeszłej nocy, unosił się dym, a
drzewa, które nie rozpadły się ani nie zwaliły, stały w czarnym
popiele jak włócznie. U stóp wzgórza podążaliśmy drogą, która
miała nas doprowadzić do Ocoa. Ja niosłem dwie puste butelki po
coca-coli, które Tio ukrył w kojcu dla kurczaków.
Przyłączyliśmy się do dwóch kobiet, naszych sąsiadek, które
przystanęły przy colmado w drodze na mszę.
Postawiłem butelki na ladzie. Chicho zwinął wczorajszy "El
Nacional". Kiedy postawił świeże cole przy pustych, powiedziałem:
Chcemy zwrotu za butelki.
Chicho oparł łokcie na ladzie i przyjrzał mi się. Rzeczywiście
chcesz to zrobić?
Tak, odpowiedziałem.
Lepiej żebyś oddał te pieniądze swojemu tio, powiedział.
Wpatrywałem się w pastelitos i chicharrón, które trzymał pod
szkłem popstrzonym przez muchy. Przyklepał monety o ladę. Ja się w
to nie mieszam, powiedział. Twoja sprawa, co robisz z tymi
pieniędzmi. Ja jestem tylko biznesmenem.
Ile nam z tego potrzeba? - spytałem Rafę.
Wszystko.
Nie możemy kupić czegoś do jedzenia?
Zachowaj to na picie. Później będziesz naprawdę spragniony.
Może powinniśmy coś zjeść.
Nie bądź głupi.
A gdybym tak kupił nam trochę gumy do żucia?
Daj mi te pieniądze, powiedział.
OK, odpowiedziałem. Ja tylko pytałem.
Nareszcie przystanek. Rafa z roztargnieniem spoglądał na drogę,
znałem ten wyraz jego twarzy lepiej niż ktokolwiek inny. Coś knuł.
Raz po raz zerkał na dwie kobiety, które rozmawiały głośno, z
ramionami skrzyżowanymi na wielkich piersiach. Kiedy pierwszy
autobus zatrzymał się z dygotem, a kobiety zaczęły wysiadać, Rafa
wpatrywał się w ich pośladki pyszniące się pod sukienkami.
Cobrador wychylił się z drzwi i powiedział: No? A Rafa powiedział:
Zamknij, łysoniu.
Na co czekasz? - spytałem. Ten miał klimatyzację.
Chcę mieć młodszego cobradora, odpowiedział Rafa, wciąż
spoglądając na drogę. Poszedłem do lady i zabębniłem palcami po
szklanej skrzynce. Chicho wręczył mi pastelito, a ja po włożeniu
go do kieszeni wcisnąłem mu monetę. Biznes jest biznes, obwieścił
Chicho, ale mój brat nie raczył spojrzeć.
Zatrzymywał następny autobus.
Idź do tyłu, powiedział Rafa. Sam zaparł się w głównym wejściu, z
palcami nóg w powietrzu, obejmując rękami górną krawędź drzwi.
Stał obok cobradora, który był od niego o rok lub dwa młodszy.
Chłopak starał się posadzić Rafę na siedzeniu, ale Rafa potrząsnął
głową z tym swoim - nic z tego - uśmiechem, i zanim doszło do
sprzeczki, kierowca wrzucił bieg, podkręcając jednocześnie radio.
"La chica de la novela" utrzymywała się wciąż na listach
przebojów. Czy to do pomyślenia? - powiedział siedzący przy mnie
mężczyzna. Grają to vaina setki razy dziennie.
Usiadłem sztywno na swoim siedzeniu, ale pastelito już zdążyło
pozostawić tłustą plamę na moich spodniach. Cońo, zakląłem.
Wydobyłem pastelito i skończyłem czterema kęsami. Rafa nie
patrzył. Za każdym razem, kiedy autobus się zatrzymywał,
zeskakiwał i pomagał ludziom wnieść bagaże. Kiedy miejsca w
rzędzie się zapełniały, dla następnej osoby otwierał składane
siedzenie pośrodku. Cobrador, chudy chłopak z afro, starał się mu
dorównać, a kierowca był zbyt zajęty swoim radiem, aby dostrzec,
co się dzieje. Dwie osoby zapłaciły Rafie - a on wszystko oddał
cobradorowi, który zajęty był wydawaniem drobnych.
Musisz się wystrzegać takich plam, powiedział mężczyzna siedzący
obok mnie. Miał duże zęby i na głowie czystą fedorę. Na ramionach
rysowały mu się węzły muskułów.
Te rzeczy są zbyt tłuste, odpowiedziałem.
Pozwól, że ci pomogę. Napluł na palce i zaczął pocierać plamę,
podszczypując zarazem przez materiał szortów koniuszek mojego
piega. Uśmiechał się. Odepchnąłem go na jego siedzenie. Rozejrzał
się, czy nikt tego nie zauważył.
Ty pato, odezwałem się.
Mężczyzna dalej się uśmiechał.
Ty obwisły, cmokający pinga pato, powiedziałem. Mężczyzna ścisnął
mój biceps, cicho i mocno, tak, jak to robili moi przyjaciele,
kiedy podchodzili mnie w kościele. Zapiszczałem.
Powinieneś uważać na to co mówisz, powiedział...
Wstałem i przedostałem się do drzwi. Rafa poklepał w dach, a kiedy
kierowca zwolnił, cobrador powiedział: Wy dwaj nie płaciliście.
Oczywiście, że zapłaciliśmy, powiedział Rafa, spychając mnie na
zakurzoną drogę. Dałem ci pieniądze za tamtych dwóch ludzi i dałem
ci też naszą zapłatę za drogę. Mówił to znużonym głosem, jakby bez
przerwy musiał wracać do tej dyskusji.
Nie, nie zapłaciłeś.
Zapłaciłem, ty skurwielu. Dostałeś naszą zapłatę. Przelicz i
przekonaj się.
Nawet nie będę próbował. Cobrador położył rękę na ramieniu Rafy,
ale Rafa strząsnął ją. Powiedz swojemu chłopakowi, aby nauczył się
liczyć, wykrzyknął do kierowcy.
Przebiegliśmy przez drogę i zeszliśmy w pole guineo, cobrador
krzyczał za nami i staliśmy w polu, dopóki nie usłyszeliśmy, jak
kierowca mówi: Daj sobie z nimi spokój.
Rafa zdjął koszulę i wachlował się nią, i właśnie wtedy zacząłem
płakać.
Patrzył przez chwilę. Jesteś mięczak, powiedział.
Przepraszam.
Co się u diabła z tobą dzieje? Nie zrobiliśmy nic złego.
Zaraz będę OK. Otarłem przedramieniem nos.
Rozejrzał się wokół, przyswajając topografię terenu. Jeśli nie
przestaniesz płakać, zostawię cię. Ruszył w kierunku chałupy,
rdzawej w słońcu.
Patrzyłem, jak znika. Z chałupy słychać było głosy, bardzo
wyraźne. Kolumny mrówek znalazły u moich stóp stos obranych z
mięsa kurzych kości i pracowicie transportowały rozpadający się
szpik. Mógłbym iść do domu, co zwykle robiłem, kiedy Rafa się
wygłupiał, ale byliśmy daleko - osiem, dziewięć mil.
Dopadłem go za chałupą. Szliśmy tak około mili, głowę miałem zimną
i pustą.
W porządku?
Tak, odpowiedziałem.
Zawsze będziesz takim mięczakiem?
Nie uniósłbym głowy, nawet gdyby sam Bóg ukazał się na niebie i
nasiusiał na nas.
Rafa splunął. Musisz się wziąć w garść. Płakać cały czas! Czy
myślisz, że nasz Papi płacze? Myślisz, że w ciągu ostatnich
sześciu lat to właśnie robił? Odwrócił się ode mnie. Jego stopy
przedzierały się przez zielsko, łamiąc łodygi.
Rafa zatrzymał ucznia w niebiesko-brązowym mundurku, a ten
pokazał, jaką mamy iść drogą. Potem rozmawiał z młodą matką,
której niemowlę kasłało sucho jak górnik. To jeszcze trochę dalej,
powiedziała, a kiedy on się uśmiechnął, popatrzyła w drugą stronę.
Zaszliśmy za daleko i farmer z maczetą pokazał nam najłatwiejszą
drogę powrotną. Rafa zatrzymał się, kiedy zobaczył stojącego na
środku pola Izraela, który puszczał latawca i mimo że trzymał
sznurek, zdawał się nie mieć połączenia z odległym, czarnym
klinem, łopoczącym tam i z powrotem na niebie. Teraz zaczynamy,
powiedział Rafa. Czułem się nieswojo. Co niby mieliśmy u diabła
robić?
Bądź blisko przy mnie, powiedział. I przygotuj się do ucieczki.
Oddał mi swój nóż i pognał w kierunku pola.
Poprzedniego lata cisnąłem w Izraela kamieniem, a po tym, jak
odbił się od jego grzbietu, poznałem, że trafiłem w łopatkę.
Udało ci się! Cholera, ale ci się udało! - krzyczeli chłopcy.
Uciekał przed nami, zgięty z bólu, jeden z chłopców prawie go
pochwycił, ale on odzyskał siły i wyrwał się. Jest szybki jak
mangusta, powiedział ktoś, ale, prawdę mówiąc, był jeszcze
szybszy. Zaśmialiśmy się i powróciliśmy do swojego baseballu i
zapomnieliśmy o nim, póki znów nie przyszedł do miasta, a wtedy
rzucaliśmy wszystko i ścigaliśmy go. Pokaż nam twarz,
krzyczeliśmy. Daj nam ją zobaczyć, tylko raz.
Był wyższy od nas o stopę i wyglądało, że przytył na tym
superziarnie, którym farmerzy wokół Ocoa karmili swój inwentarz -
nowy produkt, nie dający spokoju mojemu Tio, który wstawał w nocy,
mrucząc zazdrośnie: Proxyl Feed 9, Proxyl Feed 9. Izrael miał
sandały ze sztywnej skóry i amerykańskie ubranie. Spojrzałem na
Rafę, ale mój brat sprawiał wrażenie nieporuszonego.
Słuchaj, powiedział Rafa. Mój hermanito nie czuje się najlepiej.
Możesz nam pokazać, gdzie jest colmado? Chcę dostać coś do picia
dla niego.
Dalej przy drodze jest kran, powiedział Izrael. Jego głos brzmiał
dziwnie, jakby miał usta pełne śliny. Maska była uszyta ręcznie z
cienkiego niebieskiego jedwabiu i nie można było nie zauważyć
bliznowatej tkanki otaczającej lewe oko - czerwonego, woskowatego
obwarzanka - i śliny ściekającej na szyję.
My nie jesteśmy stąd. Nie możemy pić tej wody.
Izrael podkręcił sznurek. Latawiec zakołował, ale on wyprostował
go jednym szarpnięciem.
Nieźle, powiedziałem.
Nie możemy pić tutejszej wody. Zabiłaby nas. A on już teraz ma
nudności.
Uśmiechnąłem się i spróbowałem udawać, że mnie mdli, co nie było
zbyt trudne. Byłem pokryty kurzem, widziałem, jak Izrael szacuje
nas wzrokiem.
Tutejsza woda jest chyba lepsza niż tam, w górach, powiedział.
Pomóż nam wyjść, powiedział Rafa niskim głosem.
Izrael pokazał ścieżkę. Idźcie prosto tędy, a znajdziecie colmado.
Jesteś pewien?
Mieszkam tu całe życie.
Słyszałem, jak plastikowy latawiec, szybko ściągany sznurkiem,
łopocze na wietrze. Rafa obruszył się i zaczął odchodzić.
Zatoczyliśmy długie koło, a do tego czasu Izrael miał już latawiec
w ręku; nie był to miejscowy, ręczny produkt. Zrobiony był
zagranicą.
Nie mogliśmy znaleźć, powiedział Rafa.
Tacy jesteście głupi?
Skąd go masz? - spytałem.
Nueva York, odpowiedział. Od ojca.
O cholera! Nasz ojciec też tam jest! - wykrzyknąłem.
Spojrzałem na Rafę, który natychmiast zachmurzył się. Ojciec
przysyłał nam tylko listy, a tylko czasem koszulę albo parę
dżinsów na Gwiazdkę.
Po kiego diabła nosisz w ogóle tę maskę? - spytał Rafa.
Jestem chory, powiedział Izrael.
Musi być w niej nieźle gorąco.
Nie mnie.
Nie zdejmiesz jej?
Nie, dopóki nie wydobrzeję. Wkrótce będę miał operację.
Lepiej uważaj, powiedział Rafa. Ci doktorzy zabiją cię szybciej
niż guardia.
To są doktorzy amerykańscy.
Kłamiesz, zachichotał Rafa.
Byłem u nich ostatniej wiosny. Chcą, abym przyjechał w przyszłym
roku.
Okłamują cię. Na pewno tylko się nad tobą litują.
Chcecie, czy nie chcecie, abym wam pokazał, gdzie jest colmado?
Jasne, że chcemy.
Idźcie za mną, powiedział, wycierając ślinę z szyi. W colmado,
kiedy Rafa kupował dla mnie colę, stanął osobno. Właściciel grał w
domino z dostawcą piwa i nie chciało mu się nawet podnieść oczu,
chociaż uniósł rękę, pozdrawiając Izraela. Wyglądał nędznie, jak
wszyscy właściciele colmado, jakich dotychczas spotkałem. Idąc z
powrotem do drogi, oddałem Rafie butelkę, aby ją dopił, i
zrównałem się z Izraelem, który szedł przed nami. Zajmujesz się
wciąż wrestlingiem? - spytałem.
Odwrócił się do mnie i coś zafalowało pod maską. Skąd o tym wiesz?
Słyszałem. Czy w Stanach mają wrestling?
Mam nadzieję.
Jesteś zapaśnikiem?
Jestem świetnym zapaśnikiem. Prawie że walczyłem w Stolicy.
Brat zaśmiał się i pociągnął z butelki.
Chcesz spróbować, pendejo?
Nie teraz.
No, myślę.
Klepnąłem go lekko w ramię.
Samoloty niczego w tym roku nie zrzucały.
Jest jeszcze za wcześnie. Zacznie się pierwszej niedzieli
sierpnia.
Skąd o tym wiesz?
Jestem z tej okolicy, powiedział. Maska drgnęła. Nagle
uświadomiłem sobie, że się śmieje, a wtedy mój brat objął go
ramieniem i walnął butelką w czubek głowy. Rozprysła się, grube
dno odleciało, wirując jak szalone szkiełko okularów, a ja
powiedziałem: O, cholerne pieprzone gówno. Izrael potknął się i
wpadł na tkwiący w poboczu słupek ogrodzenia. Szkło poszarpało
maskę. Przekręcił się w moim kierunku, następnie padł na brzuch.
Rafa kopał go w bok. Izrael zdawał się tego nie zauważać. Ręce
oparł płasko na piasku i próbował się podnieść. Obróćmy go na
plecy, powiedział mój brat, i zrobiliśmy to, pchając jak szaleńcy.
Rafa zdjął i odrzucił maskę, która wirując, poleciała na trawę.
Lewe ucho było gruzłem i przez dziurę w policzku można było
zobaczyć żyłowaty kawałek języka. Nie miał warg. Czoło miał
cofnięte, oczy białe, a kąciki ust przesunięte aż do szyi. Był
niemowlęciem, kiedy świnia weszła do mieszkania. Rana wyglądała na
starą, ale ja mimo to odskoczyłem i powiedziałem: Rafa, chodźmy!
Rafa kucnął i dwoma palcami obracał z boku na bok twarz Izraela.
Wróciliśmy do colmado, gdzie właściciel i dostawca piwa teraz się
kłócili, a domino grzechotało im w rękawach. Szliśmy dalej, a po
godzinie, może dwóch, zobaczyliśmy autobus. Wsiedliśmy i poszliśmy
od razu na tył. Rafa skrzyżował ramiona i przyglądał się polom,
uciekającym przydrożnym chałupom, kurzowi, dymowi i ludziom,
niemal skamieniałym od naszej szybkości.
Izrael będzie OK, odezwałem się.
Nie stawiaj na to.
Naprawią go.
Mięsień między szczęką i uchem Rafy zadrżał.
Juniorze, powiedział zmęczonym głosem. Gówno mu zrobią.
Skąd wiesz?
Wiem, powiedział.
Położyłem nogi na oparciu siedzenia przed sobą, potrącając starszą
panią, która odwróciła się i spojrzała na mnie. Miała na głowie
baseballową czapkę, i jedno oko pokryte bielmem. Autobus jechał do
Ocoa, nie w kierunku domu.
Rafa zasygnalizował stop. Przygotuj się do ucieczki, wyszeptał.
OK, odpowiedziałem.
Fiesta 1980
Młodszej siostrze Mami, mojej ciotce Irmie, udało się w końcu w
tym roku osiąść w Stanach Zjednoczonych. Ona i mój wuj Miguel
dostali mieszkanie w Bronksie, na Grand Concourse, i wszyscy
postanowili, że należy zrobić przyjęcie. Właściwie postanowił to
mój stary, ale wszyscy - to znaczy Mami, tia Irma, rio Miguel i
ich sąsiedzi - uznali, że jest to bombowy pomysł.
W dniu przyjęcia Papi przyszedł z pracy około szóstej. W samą
porę. Do tego czasu wszyscy byliśmy już ubrani, co było z naszej
strony świetnym posunięciem. Gdyby Papi wszedł i zobaczył nas
szwendających się w bieliźnie, dałby nam nieźle po tyłkach.
Nie odezwał się do nikogo, nawet do mamy. Przecisnął się obok
niej, podniósł rękę, kiedy próbowała mu coś powiedzieć, i ruszył
wprost pod prysznic. Rafa rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, a
ja mu je oddałem; obaj wiedzieliśmy, że Papi był z Portorykanką,
do której chodził, i chciał szybko zmyć dowody.
Mamusia wyglądała tego dnia naprawdę fajnie. Stany Zjednoczone
dodały jej w końcu trochę ciała, nie była to już ta sama flaca,
która przybyła tu przed trzema laty. Włosy ostrzygła krótko i
nosiła tonę taniej biżuterii, która na niej wyglądała wcale
nieźle. Pachniała sobą, jak wiatr między drzewami. Z perfumami
zawsze czekała do ostatniej minuty, bo jak mówiła, byłoby
marnotrawstwem spryskiwać się nimi za wcześnie, aby potem
spryskiwać się znowu, zaraz po wejściu na przyjęcie.
My, to znaczy ja, mój brat, siostrzyczka i Mami, czekaliśmy, aż
Papi skończy prysznic. Mami była niespokojna w swój zwykły,
beznamiętny sposób. Raz po raz poprawiała zapięcie paska. Tego
rana, kiedy szykowała nas do szkoły, powiedziała, że na przyjęciu
chce się dobrze bawić. Chcę tańczyć, powiedziała, ale teraz, kiedy
słońce ześlizgiwało się z nieba jak ślina ze ściany, wyglądało, że
pragnie, aby już było po wszystkim.
Rafa także nie bardzo chciał iść na przyjęcie, a ja, ja z rodziną
nie chciałem chodzić nigdzie i nigdy. Na zewnątrz, na parkingu,
był mecz baseballowy i słyszeliśmy, jak nasi przyjaciele krzyczą
do siebie "hej" i "ty nogo". Słyszeliśmy uderzenia piłki, która
szybowała nad samochodami, i dźwięk aluminiowego kija upadającego
na beton. Nie, żebyśmy, ja i Rafa, kochali baseball, po prostu
lubiliśmy grać z miejscowymi chłopakami, bo biliśmy ich we
wszystkim. Po okrzykach wiedzieliśmy obaj, że gra jest wyrównana,
i każdy z nas mógłby przechylić szalę zwycięstwa. Rafa zmarszczył
czoło, a kiedy ja również zmarszczyłem czoło, on podniósł pięść.
Nie małpuj mnie, powiedział.
Nie małpuj mnie, powiedziałem.
Dał mi kuksańca i już miałem mu oddać, gdy Papi wkroczył do
pokoju, owinięty na biodrach ręcznikiem; wyglądał na znacznie
niższego, niż kiedy był ubrany. Miał kilka kosmyków włosów wokół
sutków i ponury wyraz twarzy, a usta zaciśnięte, jakby oparzył się
w język, czy coś w tym rodzaju.
Jedli? - spytał Papi.
Mami skinęła głową. Przygotowałam coś dla ciebie.
Nie pozwoliłaś im jeść?
Ay, Dios mio, powiedziała i opuściła ręce.
Ay, Dios mio ma rację, powiedział Papi.
Zawsze przed wyjazdem autem miałem nic nie jeść, ale tym razem,
kiedy Mami podała na obiad ryż, fasolę i słodkie platanos, czy
trzeba zgadywać, kto pierwszy wyczyścił talerz? Nie można było o
to obwiniać Mami, była bardzo zajęta gotowaniem, przygotowywaniem
się, ubieraniem mojej siostry Madai. Powinienem jej przypomnieć,
by mi nie dawała jeść, ale ja nie byłem tego rodzaju synem.
Papi odwrócił się do mnie.
Cońo, muchacho, dlaczego zjadłeś?
Rafa zaczął cal po calu odsuwać się ode mnie. Kiedyś powiedziałem
mu, że uważam go za podłe, kurze gówno, bo zawsze schodzi z drogi,
kiedy Papi chce mnie bić.
Skutki uboczne, powiedział Rafa. Słyszałeś kiedykolwiek o tym?
Nie.
Spójrz w górę.
Kurze gówno czy nie, nie śmiałem na niego popatrzeć. Papi był
staromodny, kiedy dostawałeś lanie, spodziewał się po tobie
niepodzielnej uwagi. W oczy również nie mogłeś mu patrzeć, nie
było na to zezwolenia. Najlepiej było wpatrywać się w guzik na
jego brzuchu, okrągły i nieskazitelny. Papi podniósł mnie,
pociągając za ucho.
Jeśli zwymiotujesz...
Nie zwymiotuję, wołałem, płacząc, bardziej odruchowo niż z bólu.
Ya, Ramun, ya. To nie jego wina, powiedziała Mami.
Od dawna wiedzieli o tym przyjęciu, i co myśleli, że jak się tam
dostaniemy? Lecąc?
W końcu puścił moje ucho i siadłem z powrotem. Madai była zbyt
przestraszona, by otworzyć oczy. Będąc całe życie przy Papim,
zrobiła się strachajłem pierwszej klasy. Kiedy tylko Papi podnosił
głos, wargi zaczynały jej drżeć, jak jakiś dostrojony do niego
kamerton. Rafa udawał, że wyłamuje sobie palce, a kiedy go
pchnąłem, posłał mi spojrzenie mówiące: Nie zaczynaj. Ale nawet ta
odrobina zrozumienia sprawiła, że poczułem się lepiej.
To ja byłem tym, który miał stale kłopoty z ojcem. Był to jakby
narzucony mi przez Boga obowiązek, aby go wkurzać, by wszystko
robić w sposób, jakiego nie znosił. Nasze zmagania nie przejmowały
mnie zbytnio. Wciąż chciałem, aby mnie kochał, co nigdy nie
wydawało mi się dziwne ani sprzeczne, dopóki nie nadeszły
późniejsze lata, kiedy już go nie było w naszym życiu.
Zanim ucho przestało piec, Papi był już ubrany. Mami przeżegnała
nas wszystkich po kolei, uroczyście, jakbyśmy się wybierali na
wojnę. My odpowiadaliśmy: Bendición, Mami, a ona dźgała nas palcem
w pięć miejsc kardynalnych, mówiąc: Que Dios te bendiga.
Tak właśnie zaczynały się wszystkie nasze podróże, słowa te zawsze
szły za mną, kiedy opuszczałem dom.
Nikt z nas nie rozmawiał, dopóki nie znaleźliśmy się w furgonie
ojca, marki volkswagen. Nowiusieńki, cytrynowozielony, kupiony,
aby imponować. Och, nam imponował, ale ja, zawsze kiedy siedziałem
w tym VW, a Papi przekraczał dwadzieścia mil na godzinę, musiałem
wymiotować. Nigdy przedtem nie miałem kłopotu z samochodami, ten
furgon był moim przekleństwem. Mami podejrzewała o to tapicerkę. W
jej umyśle rzeczy amerykańskie, różne przybory, płyn do płukania
ust, śmiesznie wyglądające obicia, zdawały się zawierać jakieś
wrodzone zło. Papi zawsze uważał, by mnie nigdzie nie brać
volkswagenem, ale kiedy już musiał, jechałem na przednim siedzeniu
mamy, aby wymiotować przez okno.
Cómo te sientes? spytała mnie zza mego ramienia Mami, kiedy Papi
ruszył do rogatki. Trzymała rękę u podstawy mojej szyi. Jeszcze
coś o mojej Mami, jej dłonie nigdy się nie pociły.
Jestem OK, odpowiedziałem, patrząc prosto przed siebie.
Zdecydowanie nie chciałem wymieniać spojrzeń z ojcem. Miał takie
jedno spojrzenie, ostre i dzikie, które sprawiło, że czułem się
jak poobijany.
Toma. Mami podała mi cztery miętówki. Trzy wyrzuciła przez okno na
początku naszej podróży, jako ofiarę dla Eshu, reszta była dla
mnie.
Wziąłem jedną i ssałem powoli, uderzając nią o zęby językiem.
Minęliśmy lotnisko Newark bez przygód. Gdyby Madai nie spała,
płakałaby z powodu samolotów przelatujących tak blisko samochodów.
Jak tam samopoczucie? - zapytał Papi.
Dobre, odpowiedziałem. Zerknąłem do tyłu na Rafę, a on udawał, że
mnie nie widzi. Tak się właśnie zachowywał, w szkole i w domu.
Kiedy miałem kłopoty, nie znał mnie. Madai spała mocno, ale nawet
z buzią zmarszczoną i śliniąc się, wyglądała fajnie z włoskami
porozczesywanymi w kosmyczki.
Odwróciłem się i skupiłem na cukierku. Papi zaczął nawet żartować,
że może dzisiejszego wieczoru nie będziemy musieli szorować
naszego furgonu. Zaczynał się rozluźniać i nie patrzył zbyt często
na zegarek. Może myślał o tej Portorykance albo był po prostu
zadowolony, że jesteśmy wszyscy razem. Nie potrafiłbym tego po nim
poznać. Przy rogatce czuł się na tyle świetnie, że wysiadł z
furgonu, aby szukać monet upuszczonych wokół koszyka. Zrobił to
kiedyś, aby rozbawić Madai, ale teraz weszło to w zwyczaj.
Samochody za nami trąbiły, wcisnąłem się w siedzenie. Rafy to nie
obchodziło; szczerzył zęby i machał do samochodów za nami. Jego
zadaniem było patrzeć, czy nie nadchodzą gliny. Mamusia
potrząsnęła i obudziła Madai, a ta, kiedy zobaczyła, jak Papi
schyla się po dwie ćwierćdolarówki, wydobyła z siebie pisk
zadowolenia, który omal nie rozniósł mi głowy.
Na tym zabawa się skończyła. Tuż za mostem Waszyngtona zrobiłem
się miękki. Cały zapach obicia wsączył mi się do głowy, usta
miałem pełne śliny. Ręka Mami stężała na moim ramieniu, a kiedy
złapałem spojrzenie Papi, mówiło ono: Przenigdy. Nie zrobisz tego.
Nudności w vanie dostałem po raz pierwszy, kiedy Papi wiózł mnie
do biblioteki. Rafa był z nami i aż nie mógł uwierzyć, że
zwymiotowałem. Byłem znany ze swojego żelaznego żołądka.
Dzieciństwo w trzecim świecie potrafiło to dać. Papi był tak
zmartwiony, że kiedy Rafa, najszybciej jak potrafił, podrzucił
swoje książki, już jechaliśmy do domu. Mami sporządziła jeden ze
swoich miodowo-cebulowych naparów i mój żołądek poczuł się lepiej.
Po tygodniu znów pojechaliśmy do biblioteki, ale tym razem nie
zdążyłem na czas opuścić szyby. Kiedy Papi przywiózł mnie do domu,
sam wziął się do czyszczenia samochodu, a na twarzy miał wyraz
askho. To była wielka sprawa, bo Papi prawie nigdy sam niczego nie
czyścił. Kiedy wrócił do mieszkania, siedziałem na kanapie, czując
się potwornie.
To samochód, powiedział do Mami. To on wywołuje u niego chorobę.
Tym razem szkoda była zupełnie mała, nic, czego Papi nie mógłby
zmyć z drzwi jednym strumieniem z węża. Jednak był wkurzony;
wcisnął mi palec w policzek, całkiem porządne dźgnięcie. Taki
właśnie był ze swoimi karami, pełen inwencji. Wcześniej tamtego
roku napisałem w szkole wypracowanie pod tytułem "Mój ojciec
oprawca", ale nauczycielka kazała mi napisać inne. Myślała, że
nabujałem.
Resztę drogi do Bronksu jechaliśmy, milcząc. Zatrzymaliśmy się
tylko raz, abym mógł wyszorować zęby. Mami przyniosła moją
szczoteczkę do zębów i tubkę pasty, a kiedy wszystkie znane
ludzkości marki samochodów śmigały obok, stała przy mnie, abym nie
poczuł się opuszczony.
Tio Miguel miał około siedmiu stóp wzrostu i włosy zaczesane do
góry i na boki w pół-afro. Wziął mnie i Rafę w szerokie, miażdżące
objęcia, potem ucałował Mami i na koniec posadził sobie na
ramieniu Madai. Ostatnim razem widziałem Tio na lotnisku, jego
pierwszego dnia w Stanach Zjednoczonych. Pamiętam, jak wydawał się
zupełnie nie speszony, że jest w innym kraju.
Teraz spojrzał na mnie z góry. Carajo, Junior, wyglądasz okropnie!
On wymiotował, wyjaśnił mój brat.
Popchnąłem Rafę. Wielkie dzięki, ty dupo wołowa.
Och, powiedział, Tio się zapytał.
Tio klepnął mnie po ramieniu murarską łapą. Każdemu czasem zbiera
się na wymioty, powiedział. Musiałbyś mnie zobaczyć w samolocie,
kiedy tu leciałem. Dios mio! Dla efektu potoczył swoimi
azjatyckimi oczami. Myślałem, że wszyscy umrzemy.
Każdy mógł się zorientować, że kłamie. Uśmiechnąłem się, jakbym
dzięki niemu poczuł się lepiej.
Chcesz, abym ci dał coś do picia? - zapytał Tio. Mamy piwo i rum.
Miguel, odezwała się Mami. On jest za młody.
Młody? W Santo Domingo do tego czasu już by spał z dziewczynami.
Mami zacisnęła usta, co kosztowało ją trochę wysiłku.
Wszedł Papi, który zaparkował furgon. Wymienił z Miguelem ten
rodzaj uścisku dłoni, który moje palce mógłby zamienić w ciasto.
Cońo, compa'i, cómo va todo? - powiedzieli do siebie.
Wtedy wyszła Tia, w fartuszku i z chyba najdłuższymi nakładanymi
paznokciami Lee-Press-On, jakie kiedykolwiek widziałem. Był taki
jeden pieprzony guru w "Księdze Guinnessa", który miał dłuższe
paznokcie, ale mówię wam, te były bliskie tego. Ucałowała
wszystkich, powiedziała mnie i Rafie, jacy to jesteśmy guapo, Rafa
jej oczywiście uwierzył, Madai powiedziała, jaka jest bella, ale
kiedy doszła do ojca, trochę zesztywniała, jakby dostrzegła osę na
czubku jego nosa, ale mimo wszystko go pocałowała.
Mami powiedziała, abyśmy dołączyli do innych dzieci w dużym
pokoju.
Zaczekajcie chwilę, odezwał się Tio, chcę wam pokazać mieszkanie.
Zadowolony byłem, że Tia go powstrzymała, bo z tego, co dotychczas
zobaczyłem, wynikało, że umeblowanie składa się ze Współczesnej
Dominikańskiej Tandety. Im mniej było do oglądania, tym lepiej. To
znaczy, lubię plastykowe pokrycia kanap, ale te Tio i Tia wzięli
na inne piętro. W dużym pokoju wisiała dyskotekowa kula, a sufit
pokryty sztukaterią wyglądał jak stalaktytowe niebo. Wszystkie
kanapy miały złote frędzle. Tia wyszła z kuchni z ludźmi, których
nie znałem, a w czasie, kiedy była zajęta przedstawianiem sobie
wszystkich, tylko Papi i Mami poszli na wycieczkę z przewodnikiem
po czteropokojowym mieszkaniu na drugim piętrze. Ja i Rafa
dołączyliśmy do dzieci w dużym pokoju. Właśnie zaczęły jeść.
Byliśmy głodni, wyjaśniła jedna z dziewczynek, trzymająca w ręku
pastelito. Chłopiec był o jakieś trzy lata młodszy ode mnie, ale
dziewczynka, która się odezwała, Leti, była w moim wieku. Ona i
jeszcze jedna dziewczynka siedziały razem na kanapie i były
piekielnie ładne.
Leti przedstawiła pozostałych; chłopiec to był jej brat Wilquins,
a druga dziewczynka, Mari, była jej sąsiadką. Leti miała zupełnie
dorosłe tetas i wiedziałem, że mój brat będzie ją podrywał. Był
przewidywalny w swoich upodobaniach. Usiadł między Leti i Mari, a
z tego, jak się do niego uśmiechały, wiedziałem, że radzi sobie
nieźle. Żadna z dziewcząt nie obdarzyła mnie więcej niż jednym czy
dwoma przelotnymi spojrzeniami, czym się nie przejmowałem.
Oczywiście lubiłem dziewczęta, ale byłem zawsze zbyt wystraszony,
aby z nimi rozmawiać, chyba że się kłóciliśmy albo kiedy nazywałem
je stupidos, co tego roku było jednym z moich ulubionych słów.
Obróciłem się do Wilquinsa i spyta’em, co ciekawego mo§na by tu
robić. Mari, która miała najniższy głos, jaki kiedykolwiek
słyszałem, powiedziała: On nie potrafi mówić.
Co to znaczy, że nie potrafi?
Jest niemową.
Patrzyłem z niedowierzaniem na Wilquinsa. Užmiecha’ si‘ i kiwa’
głową, jakby zdobył jakąś nagrodę, lub coś takiego.
Czy on rozumie? - spytałem.
Oczywiście, że rozumie, wtrącił Rafa. Nie jest głuchy.
Wiedziałem, że Rafa powiedział to tylko po to, aby zdobyć punkt u
dziewcząt. Obie skinęły głowami. Mari powiedziała swoim niskim
głosem: Jest najlepszym uczniem w swojej klasie.
Nieźle, jak na głuchego, pomyślałem i siadłem przy nim. Po jakichś
dwóch sekundach oglądania telewizji Wilquins wyci†gn†’ pude’ko
domina i zapytał mnie na migi, czy chcę zagrać. Oczywiście. Ja i
on graliśmy przeciw Rafie i Leti, i dwa razy pobiliśmy ich na
głowę, co wprawiło Rafę w naprawdę zły nastrój. Patrzył, jakby się
chciał na mnie zamachnąć, po to tylko, aby poczuć się lepiej. Leti
bez przerwy szeptała mu do ucha, że wszystko jest OK.
Słyszałem, jak w kuchni rodzice wchodzą w swój zwykły styl. Papi
mówił głośno i zadziornie, nie musiało się być blisko niego, aby
rozumieć w czym rzecz. Ażeby usłyszeć Mami, trzeba było nastawiać
uszu. Poszedłem do kuchni kilka razy - raz, aby Tio mógł pokazać,
iloma bzdurami zdołałem nabić sobie głowę w ciągu ostatnich pięciu
lat, innym razem po wielki jak wiadro kubek wody sodowej. Mami i
Tia smażyły tostones i ostatnie pastelitos. Mami wyglądała teraz
na weselszą, a widząc, jak jej ręce pracują przy naszej kolacji,
można by pomyśleć, że życie spędza na wyrabianiu rzadkich i
cennych rzeczy. Raz po raz trącała ciotkę i mówiła, że to
świństwo, że muszą to robić przez całe swoje życie. Jak tylko Mami
mnie zobaczyła, zaraz puściła oko. To oko mówiło, żebym nie
zatrzymywał się długo i nie wyprowadzał starego z równowagi.
Papi zbyt był zajęty dyskusją o Elvisie, by mnie zauważyć. Wtedy
ktoś wspomniał Marię Montez i Papi warknął: Maria Montez?
Pozwolicie, że wam powiem o Marii Montez, compa'i.
Być może byłem do niego przyzwyczajony. Jego głos, potężniejszy od
głosów większości dorosłych, zupełnie mnie nie niepokoił, ale
pozostałe dzieciaki kręciły się niespokojnie na swoich miejscach.
Wilquins chcia’ podkr‘ciŤ d¦wi‘k w TV, ale Rafa powiedzia’: Nie
robiłbym tego. Jednak niemowa był twardy. Zrobił to i usiadł. Po
sekundzie wszedł do pokoju ojciec Wilquinsa, w r‘ce mia’ butelk‘
prezydenta. Ten goguś ma chyba zmysły jak pająk czy coś w tym
guście.
Podkręciłeś głos? - spytał Wilquinsa, a Wilquins skin†’ g’ow†.
Czy to twój dom? - spytał ojciec. Wyglądało, że chce głupio
spuścić lanie Wilquinsowi, ale zamiast tego przykr‘ci’ d¦wi‘k.
Widzisz, powiedział Rafa. O mało nie dostałeś w dupę.
Portorykankę spotkałem tuż po tym, jak Papi nabył samochód. Brał
mnie na krótkie przejażdżki, próbując mnie wyleczyć z wymiotów. W
rzeczywistości nic to nie dawało, ale ja cieszyłem się na nasze
przejażdżki, chociaż zawsze pod koniec byłem chory. Były to jedyne
chwile, kiedy ja i Papi robiliśmy coś wspólnie. Kiedy byliśmy
sami, traktował mnie dużo lepiej, jakbym był jego synem albo co.
Przed każdą przejażdżką Mami żegnała mnie znakiem krzyża.
Bendición, Mami, mówiłem.
Całowała mnie w czoło. Que Dios te bendiga. A potem dawała mi
garstkę miętówek, bo chciała, żebym był OK. Mami nie uważała, by
te wycieczki wyleczyły mnie z czegokolwiek, ale pewnego razu,
kiedy podniosła tę sprawę przy Papim, powiedział, aby się
zamknęła, i w ogóle czy zna się cokolwiek na czymkolwiek?
Ja i Papi nie rozmawialiśmy wiele. Po prostu jeździliśmy wokół
osiedla. Czasem pytał: Jak tam?
A ja, bez względu na to, jak się czułem, kiwałem głową.
Pewnego dnia, gdzieś pod Perth Amboy, znów zrobiło mi się
niedobrze. Zamiast zabrać mnie do domu, Papi pojechał w odwrotnym
kierunku Industria) Avenue i po kilku minutach stanął przed
jasnoniebieskim domem, którego nie potrafiłem rozpoznać. Nasuwał
mi na myśl wielkanocne jajka, które malowaliśmy w szkole, a potem
rzucaliśmy nimi przez okno autobusu w inne samochody.
Była tu Portorykanka i pomogła mi się oczyścić. Miała suche jak
papier ręce i kiedy wycierała mi pierś ręcznikiem, robiła to
mocno, jakby woskowała zderzak. Była bardzo chuda, miała chmurę
brązowych włosów unoszącą się nad wąską twarzą i najostrzejsze i
najczarniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widzieliście.
Jest świetny, powiedziała do ojca.
Nie wtedy, kiedy wymiotuje, odpowiedział Papi.
Jak ci na imię? - spytała. Ty jesteś Rafa?
Potrząsnąłem przecząco głową.
Więc to jest Junior, prawda?
Skinąłem głową.
To ty jesteś ten bystrzak, powiedziała, nagle zadowolona z siebie.
Może chcesz zobaczyć moje książki?
To nie były jej książki. Poznałem, że były to te, które ojciec
zostawiał u niej w domu. Papi był pożeraczem książek i nawet kiedy
wychodził, oszukując Mami, nie mógł się obejść bez jakiegoś
kieszonkowego wydania.
Może byś poszedł pooglądać telewizję, zasugerował Papi. Patrzał na
nią, jakby była ostatnim kawałkiem kociaka na całym świecie.
Mamy mnóstwo kanałów, powiedziała. Jeśli chcesz, możesz używać
pilota.
Poszli oboje na górę, a ja byłem zbyt przestraszony tym, co się
działo, aby węszyć po kątach. Siedziałem tylko, zawstydzony,
spodziewając się, że coś wielkiego i płomiennego z łoskotem
spadnie mi na głowę. Przez całą godzinę oglądałem wiadomości,
dopóki Papi nie zszedł i nie powiedział: Chodźmy.
Po dwóch godzinach kobiety podały kolację i jak zwykle nie
podziękował im nikt prócz dzieci. Pewnie to jakaś dominikańska
tradycja, czy co. Było wszystko, co lubiłem, chicharrónes, smażony
kurczak, tostones, sancocho, ryż, smażony ser, juka, awokado,
sałatka ziemniaczana, kosmiczny kawał pernilu, nawet zakrapiana
sałatka, na której mi nie zależało, ale kiedy dołączyłem do innych
dzieci przy stoliku, który pełnił rolę bufetu, Papi powiedział:
Och, nie, nie możesz, i wyjął mi z rąk papierowy talerz. Jego
palce nie należały do delikatnych.
Coś nie w porządku? - spytała Tia, wręczając mi inny talerz.
Nie będzie jadł, powiedział Papi.
Mami udawała, że pomaga Rafie przy pernilu.
Dlaczego nie wolno mu jeść?
Bo ja tak mówię.
Dorośli, którzy nas nie znali, zachowywali się, jakby niczego nie
słyszeli, a Tio uśmiechnął się tylko z zakłopotaniem i powiedział
wszystkim, aby wzięli się do jedzenia. Wszystkie dzieci, teraz
około dziesięciorga, zgromadziły się powtórnie w dużym pokoju z
górami jedzenia na talerzach, a wszyscy dorośli przycupnęli w
kuchni i w stołowym, gdzie radio grało loudass bachatas. Tylko ja
byłem bez talerza. Papi zatrzymał mnie, zanim zdołałem przed nim
uciec. Mówił cichym, miłym głosem, aby nikt nie mógł go usłyszeć.
Jeśli coś zjesz, dostaniesz lanie. Entiendes?
Kiwnąłem głową.
A jeśli twój brat da ci coś do jedzenia, także dostanie lanie.
Zaraz tutaj, na oczach wszystkich. Entiendes?
Znów kiwnąłem głową. Chciałem go zabić, a on musiał to chyba
wyczuć, bo lekko szturchnął mnie w głowę.
Wszystkie dzieci patrzyły, jak wchodzę i siadam przed telewizorem.
Co się stało twojemu ojcu? - spytała Leti.
On jest diabłem, odpowiedziałem.
Rafa potrząsnął głową. Nie mów przy ludziach takich bzdur.
Łatwo ci być grzecznym, kiedy się opychasz, powiedziałem.
Gdybym był rzygającym szczylem, też nie dostałbym nic do jedzenia.
Już chciałem mu odpowiedzieć, ale skoncentrowałem się na TV. Nie
zacznę. Za żadne skarby. Tak więc patrzyłem, jak Bruce Lee wbija
Chucka Norrisa w grunt Koloseum, i próbowałem udawać przed sobą,
że w całym domu nie ma nic do jedzenia. Uratowała mnie w końcu
Tia. Weszła do dużego pokoju i powiedziała: Skoro nic nie jesz,
Junior, możesz mi chociaż pomóc przynieść trochę lodu.
Nie miałem ochoty, ale ona wzięła moją niechęć za coś innego.
Zapytałam już o to twojego ojca.
Kiedy szliśmy, trzymała mnie za rękę, Tia nie miała dzieci, ale
mogłem się domyślić, że chciała je mieć. Była z rodzaju tych
krewnych, co to zawsze pamiętają o twoich urodzinach, ale ty
odwiedzasz ich, bo musisz. Nie minęliśmy jeszcze podestu
pierwszego piętra, kiedy sięgnęła do kieszonki i podała mi jeden z
trzech pastelitos, które przeszmuglowała z mieszkania.
Ruszaj, powiedziała. A jak tylko wrócisz, pamiętaj, by umyć zęby.
Wielkie dzięki, Tia, powiedziałem.
Pastelitos nie miały szansy przetrwania.
Siadła przy mnie na schodach i zapaliła papierosa. Byliśmy w dole,
na pierwszym piętrze i mogliśmy nadal słyszeć muzykę, głosy
dorosłych i telewizję. Tia była trochę podobna do Mami; obie były
niskie i miały jasną cerę. Tia często się uśmiechała, i to je
najbardziej różniło.
Jak tam w domu, Junior?
Co masz na myśli?
Jak tam u was w mieszkaniu? Z wami, dziećmi, wszystko jest OK?
Natychmiast rozpoznaję taką inkwizycję, niezależnie od tego jak
gruba warstwa lukru ją pokrywa. Nic nie powiedziałem. Nie
zrozumcie mnie źle, kochałem moją Tia, ale coś mi mówiło, bym
trzymał zęby na kłódkę. Może była to rodzinna solidarność, może
chciałem chronić Mami albo bałem się, że Papi to wykryje -
przyczyn mogło być wiele.
Mama czuje się dobrze?
Wzruszyłem ramionami.
Było dużo kłótni?
Żadnych, odpowiedziałem. Dużo wzruszeń ramionami mogło być tak
samo niedobre jak odpowiedź. Papi za długo pracuje.
Praca. Tia wypowiedziała to jak imię kogoś, kogo się nie lubi.
Ja i Rafa nie rozmawialiśmy dużo o Portorykance. Kiedy jedliśmy w
jej domu kolację, bo Papi wziął nas ta