Junot Diaz Topiel Słowo wstępne Topiel jest zbiorem dziesięciu opowiadań, ukazujących dramatyczną egzystencję Latynosów z Republiki Dominikańskiej zarówno w nękanej biedą ojczyźnie, jak i w środowisku imigrantów w amerykańskim stanie New Jersey. Klasyczne tematy - miłość, walka z nędzą, wyobcowanie, cierpienie, zdrada, przemoc - zyskują w tej prozie zupełnie nowy wymiar dzięki specyficznemu kontekstowi oraz znakomitemu słuchowi literackiemu autora. Umiejętność łączenia dziennikarskiej precyzji w przedstawianiu realnego świata z poetycką wrażliwością to wielka zaleta u pisarza. Diaz niemal na każdej stronie swojego świetnego, w pełni przekonującego debiutu dowodzi, że tę umiejętność posiada. Tłumacz serdecznie dziękuje Roderickowi Murrayowi za cenną pomoc. Para mi comadre Nicole Aragi Już fakt, że piszę do ciebie po angielsku, fałszuje to, co chciałbym ci powiedzieć. Zastanawiam się, jak ci wytłumaczyć, że nie należę do angielskiego, chociaż do innego języka też nie należę. Gustavo Perez Firmat Izrael Szliśmy właśnie do colmado po piwo dla mojego tio, kiedy Rafa stanął w bezruchu i przechylił głowę, jakby nasłuchując wiadomości, której ja nie potrafiłem usłyszeć, czegoś nadawanego z daleka. Byliśmy blisko colmado; można było słyszeć muzykę i daleki gwar podpitych głosów. Tego lata ja miałem lat dziewięć, ale mój brat miał dwanaście, i to właśnie on chciał zobaczyć Izraela, to właśnie on spojrzał w kierunku Barbacoa i powiedział: Powinniśmy temu dzieciakowi złożyć wizytę. Mama każdego lata wyprawiała mnie i Rafę na campo. Pracowała całymi godzinami w fabryce czekolady i nie miała ani czasu, ani energii, by doglądać nas w czasie kiedy nie było szkoły. Rafa i ja zatrzymywaliśmy się z naszymi Tifos tuż za Ocoa w małym drewnianym domku, krzewy różane błyszczały wokół podwórza jak punkty na kompasie, a drzewa mangowe rozpościerały zasłony głębokiego cienia, w którym mogliśmy odpoczywać i grać w domino, ale campo było niczym w porównaniu z naszym barrio w Santo Domingo. W campo nie było nic do roboty i nikogo do odwiedzin. Nie było telewizji ani elektryczności, i Rafa, który był starszy i oczekiwał czegoś więcej, budził się każdego rana zirytowany i niezadowolony. Stał w patio w krótkich spodenkach i patrzył na góry, na mgły zbierające się jak woda, na drzewa, które lśniły wyżej niby płomienie. To wszystko gówno, powiedział. Gorzej niż gówno, dodałem. Taak, powiedział, kiedy wrócę do domu, będę szalał, chinga wszystkie dziewczyny moje, a potem chinga dziewczyny innych. I nie przestanę tańczyć. Będę jak ci faceci z książek rekordów, co to tańczą bez przerwy cztery albo pięć dni. Tio Miguel miał dla nas różne prace (rąbaliśmy głównie drzewo do wędzarni i przynosiliśmy wodę z rzeki), ale skończyć z tym było tak łatwo, jak zrzucić koszule, a reszta dnia biła nam w twarz. Chwytaliśmy jaivas w strumieniach i godzinami maszerowaliśmy przez dolinę, aby ujrzeć dziewczyny, których tam nigdy nie było, zastawialiśmy pułapki na jurones, których nigdy nie udało nam się złapać, i hartowaliśmy nasze koguty wiadrami zimnej wody. Pracowaliśmy ciężko nad wynajdywaniem sobie zajęć. Ja nie miałem nic przeciwko tym letnim miesiącom i nie zapominałem o nich tak jak Rafa. Tam, w Stolicy, Rafa miał swych przyjaciół, bandę tigueres, którzy lubili dołożyć sąsiadom i bazgrali chocha i toto na murach i na krawężnikach. Będąc z powrotem w Stolicy, odzywał się do mnie rzadko, z wyjątkiem: Zamknij się, pendejo. O ile, oczywiście, nie szalał, bo wtedy zwykł obsypywać mnie stekiem docinków. Większość dotyczyła mojej cery, włosów, wielkości warg. To Haitańczyk, mawiał do swoich kumpli. Hej, seńor Haitańczyk, mama znalazła cię na granicy i wzięła tylko z litości. Jeśli byłem dość głupi, by mu się odciąć, o włosach, które mu rosną na karku, albo o tym jak to koniuszek jego proga obrzmiał do wielkości cytryny, potrafił wytłuc ze mnie ducha, i wtedy musiałem uciekać daleko, jak tylko się dało. W Stolicy Rafa i ja biliśmy się tak często, że sąsiedzi chwytali kije od szczotek, by je łamać na naszych grzbietach, ale na campo tak nie było. Na campo byliśmy przyjaciółmi. Tego roku, kiedy miałem dziewięć lat, Rafa spędzał całe popołudnia, opowiadając o tym, jakie to poznaje chica - co nie znaczy, że dziewczyny z campo dają dupy tak jak dziewczyny w Stolicy, ale, opowiadał mi, całowanie ich było prawie tym samym. Brał dziewczęta z campo na tamę, aby popływać, a jeśli miał szczęście, to pozwalały mu włożyć sobie do ust albo w tyłek. Robił to w ten sposób z La Muda prawie przez miesiąc, póki rodzice dziewczyny nie dowiedzieli się o tym i nie zakazali jej raz na zawsze wychodzenia z domu. Wychodząc na spotkanie z tymi dziewczętami, zawsze zakładał to samo, a więc koszulę i spodnie, które ojciec przysłał mu ostatnio ze Stanów na Gwiazdkę. Zawsze szedłem za Rafą, próbując go uprosić, aby mi pozwolił iść z sobą. Idź do domu, mówił. Wrócę za parę godzin. Odprowadzę cię. Nie potrzebuję twojego odprowadzania. Tylko na mnie czekaj. Jeśli szedłem nadal, dawał mi kuksańca w ramię i szedł dalej, aż pozostawał po nim tylko kolor koszuli, wypełniający przestrzeń między liśćmi. Coś we mnie opadało jak żagiel. Wykrzykiwałem jego imię, lecz on przyspieszał, pozostawiając za sobą drżące paprocie, gałązki i szypułki kwiatów. Później, kiedy leżąc w łóżkach, słuchaliśmy szczurów na cynkowym dachu, opowiadał mi o tym, co zdziałał. Słuchałem o teta chocha i leche, a on opowiadał, nie patrząc na mnie. Była jakaś dziewczyna, którą chciał odwiedzić, pół]-Haitanka, ale w końcu wylądował z jej siostrą. Inna wierzyła, że nie zajdzie w ciążę, jeśli zaraz po tym napije się coca-coli. Inna była w ciąży i wszystko miała w nosie. Ręce trzymał pod głową, a nogi miał skrzyżowane w kostkach. Był przystojny i mówił kącikiem ust. Byłem za młody, aby zrozumieć większość z tego, o czym mówił, ale mimo to słuchałem go, na wypadek gdyby to miało okazać się dla mnie pożyteczne w przyszłości. Izrael to była inna historia. Nawet ludzie po tej stronie Ocoa słyszeli o nim, o tym, jak gdy był niemowlęciem, świnia wyżarła mu twarz, obrała ją ze skóry jak pomarańczę. Był kimś, o kim się opowiadało, imieniem, które wywoływało u dzieci płacz, gorszym niż el Cuco lub la Vieja Calusa. Po raz pierwszy zobaczyłem Izraela rok temu, zaraz potem jak ukończono tamy. Obijałem się właśnie po mieście, kiedy z nieba ześlizgnął się jednośmigłowy samolot. Drzwi w kadłubie otworzyły się i jakiś mężczyzna zaczął wykopywać długie pakunki, które przy pierwszym podmuchu wiatru rozrywały się w tysiące ulotek. Zniżały się powoli jak wielkie motyle i były to plakaty, ale nie polityków, lecz zapaśników, i właśnie wtedy my, dzieciaki, zaczęliśmy do siebie wykrzykiwać. Samoloty zwykle zaopatrywały tylko Ocoa, ale jeśli było więcej dodruków, okoliczne miasta też dostawały ulotki, zwłaszcza kiedy mecz lub wybory należały do tych wielkich. Papiery przylegały do drzew całymi tygodniami. Wypatrzyłem Izraela w jakiejś alejce, jak nachylał się nad plikiem ulotek, który nie rozwiązał się z cienkiego sznureczka. Izrael miał na twarzy swoją maskę. Co robisz? - spytałem. A ty myślisz, że co? Podniósł plik i uciekł ode mnie alejką. Niektórzy chłopcy dostrzegli go i wyjąc, pognali za nim, ale, cońo, on potrafił biegać! To jest Izrael! - powiedzieli mi. Jest wstrętny. I ma tu kuzyna, jego też nie lubimy. A na widok jego twarzy dostałbyś mdłości! Później, kiedy przyszliśmy do domu, a mój brat podniósł się i usiadł w łóżku, zapytałem: Czy udało ci się zajrzeć mu pod maskę? Właściwie nie. To jest coś, co powinniśmy sprawdzić. Słyszałem, że nie wygląda to ładnie. Poprzedniej nocy mój brat nie mógł spać. Tak wierzgał w moskitierę, że słyszałem, jak się siatka rozrywa. Mój Tio perorował do kumpli na podwórzu. Jeden z jego kogutów odniósł duże zwycięstwo poprzedniego dnia i Tio myślał o zabraniu go do Stolicy. Tutejsi ludzie robią zakłady, które są nic niewarte, mówił. Przeciętny campesino robi duży zakład wtedy, kiedy czuje się szczęśliwy, a ilu z nich czuje się szczęśliwymi? Właśnie ty teraz czujesz się szczęśliwy. Masz cholerną rację. Właśnie dlatego muszę sobie znaleźć takich, co potrafią sporo wydać. Zastanawiam się, ile Izrael stracił ze swojej twarzy, powiedział Rafa. Ma oczy. To dużo, zapewnił mnie. Mógłbyś pomyśleć, że oczy to pierwsza rzecz, na którą rzuci się świnia. Oczy są miękkie. I słone. Skąd wiesz? Polizałem, odpowiedział. Może więc jego uszy. I nos. Wszystko, co wystaje. Każdy miał inny pogląd na temat tego uszkodzenia. Tio powiedział, że nie jest takie okropne, ale ojciec Izraela był bardzo wrażliwy na szyderstwa z najstarszego syna, co wyjaśnia sprawę maski. Tio powiedział, że gdybyśmy spojrzeli mu w twarz, bylibyśmy smutni do końca życia. Dlatego matka tego biednego chłopca spędza całe dnie w kościele. Nigdy nie byłem smutny dłużej niż przez kilka godzin, więc myśl, że to uczucie mogłoby trwać przez całe życie, przeraziła mnie piekielnie. Mój brat szczypał mnie w twarz przez całą noc, jakbym był owocem mango. Policzki, powiedział. I podbródek. Ale czoło jest znacznie twardsze. Skóra jest tu obcisła. All right, powiedziałem. Tak. Następnego dnia rano, kiedy piały koguty, Rafa wylał zawartość ponchem w zielska i zabrał nasze buty z patio, uważając by nie nastąpić na kupki ziaren kakaowych, które Tia wysypała do suszenia. Rafa wszedł do wędzarni i wynurzył się z niej ze swoim nożem i dwiema pomarańczami. Obrał je i jedną wręczył mnie. Kiedy usłyszeliśmy, jak Tia kaszle w domu, ruszyliśmy w drogę. Wciąż spodziewałem się, że Rafa odeśle mnie do domu, więc im dłużej szedł bez słowa, tym bardziej byłem podekscytowany. Dwukrotnie zakryłem sobie usta rękami, by nie wybuchnąć śmiechem. Poruszaliśmy się wolno, chwytając się sadzonek i słupków płotu, aby uchronić się przed stoczeniem z nierównego, pokrytego jeżynami zbocza. Z pól, które spłonęły zeszłej nocy, unosił się dym, a drzewa, które nie rozpadły się ani nie zwaliły, stały w czarnym popiele jak włócznie. U stóp wzgórza podążaliśmy drogą, która miała nas doprowadzić do Ocoa. Ja niosłem dwie puste butelki po coca-coli, które Tio ukrył w kojcu dla kurczaków. Przyłączyliśmy się do dwóch kobiet, naszych sąsiadek, które przystanęły przy colmado w drodze na mszę. Postawiłem butelki na ladzie. Chicho zwinął wczorajszy "El Nacional". Kiedy postawił świeże cole przy pustych, powiedziałem: Chcemy zwrotu za butelki. Chicho oparł łokcie na ladzie i przyjrzał mi się. Rzeczywiście chcesz to zrobić? Tak, odpowiedziałem. Lepiej żebyś oddał te pieniądze swojemu tio, powiedział. Wpatrywałem się w pastelitos i chicharrón, które trzymał pod szkłem popstrzonym przez muchy. Przyklepał monety o ladę. Ja się w to nie mieszam, powiedział. Twoja sprawa, co robisz z tymi pieniędzmi. Ja jestem tylko biznesmenem. Ile nam z tego potrzeba? - spytałem Rafę. Wszystko. Nie możemy kupić czegoś do jedzenia? Zachowaj to na picie. Później będziesz naprawdę spragniony. Może powinniśmy coś zjeść. Nie bądź głupi. A gdybym tak kupił nam trochę gumy do żucia? Daj mi te pieniądze, powiedział. OK, odpowiedziałem. Ja tylko pytałem. Nareszcie przystanek. Rafa z roztargnieniem spoglądał na drogę, znałem ten wyraz jego twarzy lepiej niż ktokolwiek inny. Coś knuł. Raz po raz zerkał na dwie kobiety, które rozmawiały głośno, z ramionami skrzyżowanymi na wielkich piersiach. Kiedy pierwszy autobus zatrzymał się z dygotem, a kobiety zaczęły wysiadać, Rafa wpatrywał się w ich pośladki pyszniące się pod sukienkami. Cobrador wychylił się z drzwi i powiedział: No? A Rafa powiedział: Zamknij, łysoniu. Na co czekasz? - spytałem. Ten miał klimatyzację. Chcę mieć młodszego cobradora, odpowiedział Rafa, wciąż spoglądając na drogę. Poszedłem do lady i zabębniłem palcami po szklanej skrzynce. Chicho wręczył mi pastelito, a ja po włożeniu go do kieszeni wcisnąłem mu monetę. Biznes jest biznes, obwieścił Chicho, ale mój brat nie raczył spojrzeć. Zatrzymywał następny autobus. Idź do tyłu, powiedział Rafa. Sam zaparł się w głównym wejściu, z palcami nóg w powietrzu, obejmując rękami górną krawędź drzwi. Stał obok cobradora, który był od niego o rok lub dwa młodszy. Chłopak starał się posadzić Rafę na siedzeniu, ale Rafa potrząsnął głową z tym swoim - nic z tego - uśmiechem, i zanim doszło do sprzeczki, kierowca wrzucił bieg, podkręcając jednocześnie radio. "La chica de la novela" utrzymywała się wciąż na listach przebojów. Czy to do pomyślenia? - powiedział siedzący przy mnie mężczyzna. Grają to vaina setki razy dziennie. Usiadłem sztywno na swoim siedzeniu, ale pastelito już zdążyło pozostawić tłustą plamę na moich spodniach. Cońo, zakląłem. Wydobyłem pastelito i skończyłem czterema kęsami. Rafa nie patrzył. Za każdym razem, kiedy autobus się zatrzymywał, zeskakiwał i pomagał ludziom wnieść bagaże. Kiedy miejsca w rzędzie się zapełniały, dla następnej osoby otwierał składane siedzenie pośrodku. Cobrador, chudy chłopak z afro, starał się mu dorównać, a kierowca był zbyt zajęty swoim radiem, aby dostrzec, co się dzieje. Dwie osoby zapłaciły Rafie - a on wszystko oddał cobradorowi, który zajęty był wydawaniem drobnych. Musisz się wystrzegać takich plam, powiedział mężczyzna siedzący obok mnie. Miał duże zęby i na głowie czystą fedorę. Na ramionach rysowały mu się węzły muskułów. Te rzeczy są zbyt tłuste, odpowiedziałem. Pozwól, że ci pomogę. Napluł na palce i zaczął pocierać plamę, podszczypując zarazem przez materiał szortów koniuszek mojego piega. Uśmiechał się. Odepchnąłem go na jego siedzenie. Rozejrzał się, czy nikt tego nie zauważył. Ty pato, odezwałem się. Mężczyzna dalej się uśmiechał. Ty obwisły, cmokający pinga pato, powiedziałem. Mężczyzna ścisnął mój biceps, cicho i mocno, tak, jak to robili moi przyjaciele, kiedy podchodzili mnie w kościele. Zapiszczałem. Powinieneś uważać na to co mówisz, powiedział... Wstałem i przedostałem się do drzwi. Rafa poklepał w dach, a kiedy kierowca zwolnił, cobrador powiedział: Wy dwaj nie płaciliście. Oczywiście, że zapłaciliśmy, powiedział Rafa, spychając mnie na zakurzoną drogę. Dałem ci pieniądze za tamtych dwóch ludzi i dałem ci też naszą zapłatę za drogę. Mówił to znużonym głosem, jakby bez przerwy musiał wracać do tej dyskusji. Nie, nie zapłaciłeś. Zapłaciłem, ty skurwielu. Dostałeś naszą zapłatę. Przelicz i przekonaj się. Nawet nie będę próbował. Cobrador położył rękę na ramieniu Rafy, ale Rafa strząsnął ją. Powiedz swojemu chłopakowi, aby nauczył się liczyć, wykrzyknął do kierowcy. Przebiegliśmy przez drogę i zeszliśmy w pole guineo, cobrador krzyczał za nami i staliśmy w polu, dopóki nie usłyszeliśmy, jak kierowca mówi: Daj sobie z nimi spokój. Rafa zdjął koszulę i wachlował się nią, i właśnie wtedy zacząłem płakać. Patrzył przez chwilę. Jesteś mięczak, powiedział. Przepraszam. Co się u diabła z tobą dzieje? Nie zrobiliśmy nic złego. Zaraz będę OK. Otarłem przedramieniem nos. Rozejrzał się wokół, przyswajając topografię terenu. Jeśli nie przestaniesz płakać, zostawię cię. Ruszył w kierunku chałupy, rdzawej w słońcu. Patrzyłem, jak znika. Z chałupy słychać było głosy, bardzo wyraźne. Kolumny mrówek znalazły u moich stóp stos obranych z mięsa kurzych kości i pracowicie transportowały rozpadający się szpik. Mógłbym iść do domu, co zwykle robiłem, kiedy Rafa się wygłupiał, ale byliśmy daleko - osiem, dziewięć mil. Dopadłem go za chałupą. Szliśmy tak około mili, głowę miałem zimną i pustą. W porządku? Tak, odpowiedziałem. Zawsze będziesz takim mięczakiem? Nie uniósłbym głowy, nawet gdyby sam Bóg ukazał się na niebie i nasiusiał na nas. Rafa splunął. Musisz się wziąć w garść. Płakać cały czas! Czy myślisz, że nasz Papi płacze? Myślisz, że w ciągu ostatnich sześciu lat to właśnie robił? Odwrócił się ode mnie. Jego stopy przedzierały się przez zielsko, łamiąc łodygi. Rafa zatrzymał ucznia w niebiesko-brązowym mundurku, a ten pokazał, jaką mamy iść drogą. Potem rozmawiał z młodą matką, której niemowlę kasłało sucho jak górnik. To jeszcze trochę dalej, powiedziała, a kiedy on się uśmiechnął, popatrzyła w drugą stronę. Zaszliśmy za daleko i farmer z maczetą pokazał nam najłatwiejszą drogę powrotną. Rafa zatrzymał się, kiedy zobaczył stojącego na środku pola Izraela, który puszczał latawca i mimo że trzymał sznurek, zdawał się nie mieć połączenia z odległym, czarnym klinem, łopoczącym tam i z powrotem na niebie. Teraz zaczynamy, powiedział Rafa. Czułem się nieswojo. Co niby mieliśmy u diabła robić? Bądź blisko przy mnie, powiedział. I przygotuj się do ucieczki. Oddał mi swój nóż i pognał w kierunku pola. Poprzedniego lata cisnąłem w Izraela kamieniem, a po tym, jak odbił się od jego grzbietu, poznałem, że trafiłem w łopatkę. Udało ci się! Cholera, ale ci się udało! - krzyczeli chłopcy. Uciekał przed nami, zgięty z bólu, jeden z chłopców prawie go pochwycił, ale on odzyskał siły i wyrwał się. Jest szybki jak mangusta, powiedział ktoś, ale, prawdę mówiąc, był jeszcze szybszy. Zaśmialiśmy się i powróciliśmy do swojego baseballu i zapomnieliśmy o nim, póki znów nie przyszedł do miasta, a wtedy rzucaliśmy wszystko i ścigaliśmy go. Pokaż nam twarz, krzyczeliśmy. Daj nam ją zobaczyć, tylko raz. Był wyższy od nas o stopę i wyglądało, że przytył na tym superziarnie, którym farmerzy wokół Ocoa karmili swój inwentarz - nowy produkt, nie dający spokoju mojemu Tio, który wstawał w nocy, mrucząc zazdrośnie: Proxyl Feed 9, Proxyl Feed 9. Izrael miał sandały ze sztywnej skóry i amerykańskie ubranie. Spojrzałem na Rafę, ale mój brat sprawiał wrażenie nieporuszonego. Słuchaj, powiedział Rafa. Mój hermanito nie czuje się najlepiej. Możesz nam pokazać, gdzie jest colmado? Chcę dostać coś do picia dla niego. Dalej przy drodze jest kran, powiedział Izrael. Jego głos brzmiał dziwnie, jakby miał usta pełne śliny. Maska była uszyta ręcznie z cienkiego niebieskiego jedwabiu i nie można było nie zauważyć bliznowatej tkanki otaczającej lewe oko - czerwonego, woskowatego obwarzanka - i śliny ściekającej na szyję. My nie jesteśmy stąd. Nie możemy pić tej wody. Izrael podkręcił sznurek. Latawiec zakołował, ale on wyprostował go jednym szarpnięciem. Nieźle, powiedziałem. Nie możemy pić tutejszej wody. Zabiłaby nas. A on już teraz ma nudności. Uśmiechnąłem się i spróbowałem udawać, że mnie mdli, co nie było zbyt trudne. Byłem pokryty kurzem, widziałem, jak Izrael szacuje nas wzrokiem. Tutejsza woda jest chyba lepsza niż tam, w górach, powiedział. Pomóż nam wyjść, powiedział Rafa niskim głosem. Izrael pokazał ścieżkę. Idźcie prosto tędy, a znajdziecie colmado. Jesteś pewien? Mieszkam tu całe życie. Słyszałem, jak plastikowy latawiec, szybko ściągany sznurkiem, łopocze na wietrze. Rafa obruszył się i zaczął odchodzić. Zatoczyliśmy długie koło, a do tego czasu Izrael miał już latawiec w ręku; nie był to miejscowy, ręczny produkt. Zrobiony był zagranicą. Nie mogliśmy znaleźć, powiedział Rafa. Tacy jesteście głupi? Skąd go masz? - spytałem. Nueva York, odpowiedział. Od ojca. O cholera! Nasz ojciec też tam jest! - wykrzyknąłem. Spojrzałem na Rafę, który natychmiast zachmurzył się. Ojciec przysyłał nam tylko listy, a tylko czasem koszulę albo parę dżinsów na Gwiazdkę. Po kiego diabła nosisz w ogóle tę maskę? - spytał Rafa. Jestem chory, powiedział Izrael. Musi być w niej nieźle gorąco. Nie mnie. Nie zdejmiesz jej? Nie, dopóki nie wydobrzeję. Wkrótce będę miał operację. Lepiej uważaj, powiedział Rafa. Ci doktorzy zabiją cię szybciej niż guardia. To są doktorzy amerykańscy. Kłamiesz, zachichotał Rafa. Byłem u nich ostatniej wiosny. Chcą, abym przyjechał w przyszłym roku. Okłamują cię. Na pewno tylko się nad tobą litują. Chcecie, czy nie chcecie, abym wam pokazał, gdzie jest colmado? Jasne, że chcemy. Idźcie za mną, powiedział, wycierając ślinę z szyi. W colmado, kiedy Rafa kupował dla mnie colę, stanął osobno. Właściciel grał w domino z dostawcą piwa i nie chciało mu się nawet podnieść oczu, chociaż uniósł rękę, pozdrawiając Izraela. Wyglądał nędznie, jak wszyscy właściciele colmado, jakich dotychczas spotkałem. Idąc z powrotem do drogi, oddałem Rafie butelkę, aby ją dopił, i zrównałem się z Izraelem, który szedł przed nami. Zajmujesz się wciąż wrestlingiem? - spytałem. Odwrócił się do mnie i coś zafalowało pod maską. Skąd o tym wiesz? Słyszałem. Czy w Stanach mają wrestling? Mam nadzieję. Jesteś zapaśnikiem? Jestem świetnym zapaśnikiem. Prawie że walczyłem w Stolicy. Brat zaśmiał się i pociągnął z butelki. Chcesz spróbować, pendejo? Nie teraz. No, myślę. Klepnąłem go lekko w ramię. Samoloty niczego w tym roku nie zrzucały. Jest jeszcze za wcześnie. Zacznie się pierwszej niedzieli sierpnia. Skąd o tym wiesz? Jestem z tej okolicy, powiedział. Maska drgnęła. Nagle uświadomiłem sobie, że się śmieje, a wtedy mój brat objął go ramieniem i walnął butelką w czubek głowy. Rozprysła się, grube dno odleciało, wirując jak szalone szkiełko okularów, a ja powiedziałem: O, cholerne pieprzone gówno. Izrael potknął się i wpadł na tkwiący w poboczu słupek ogrodzenia. Szkło poszarpało maskę. Przekręcił się w moim kierunku, następnie padł na brzuch. Rafa kopał go w bok. Izrael zdawał się tego nie zauważać. Ręce oparł płasko na piasku i próbował się podnieść. Obróćmy go na plecy, powiedział mój brat, i zrobiliśmy to, pchając jak szaleńcy. Rafa zdjął i odrzucił maskę, która wirując, poleciała na trawę. Lewe ucho było gruzłem i przez dziurę w policzku można było zobaczyć żyłowaty kawałek języka. Nie miał warg. Czoło miał cofnięte, oczy białe, a kąciki ust przesunięte aż do szyi. Był niemowlęciem, kiedy świnia weszła do mieszkania. Rana wyglądała na starą, ale ja mimo to odskoczyłem i powiedziałem: Rafa, chodźmy! Rafa kucnął i dwoma palcami obracał z boku na bok twarz Izraela. Wróciliśmy do colmado, gdzie właściciel i dostawca piwa teraz się kłócili, a domino grzechotało im w rękawach. Szliśmy dalej, a po godzinie, może dwóch, zobaczyliśmy autobus. Wsiedliśmy i poszliśmy od razu na tył. Rafa skrzyżował ramiona i przyglądał się polom, uciekającym przydrożnym chałupom, kurzowi, dymowi i ludziom, niemal skamieniałym od naszej szybkości. Izrael będzie OK, odezwałem się. Nie stawiaj na to. Naprawią go. Mięsień między szczęką i uchem Rafy zadrżał. Juniorze, powiedział zmęczonym głosem. Gówno mu zrobią. Skąd wiesz? Wiem, powiedział. Położyłem nogi na oparciu siedzenia przed sobą, potrącając starszą panią, która odwróciła się i spojrzała na mnie. Miała na głowie baseballową czapkę, i jedno oko pokryte bielmem. Autobus jechał do Ocoa, nie w kierunku domu. Rafa zasygnalizował stop. Przygotuj się do ucieczki, wyszeptał. OK, odpowiedziałem. Fiesta 1980 Młodszej siostrze Mami, mojej ciotce Irmie, udało się w końcu w tym roku osiąść w Stanach Zjednoczonych. Ona i mój wuj Miguel dostali mieszkanie w Bronksie, na Grand Concourse, i wszyscy postanowili, że należy zrobić przyjęcie. Właściwie postanowił to mój stary, ale wszyscy - to znaczy Mami, tia Irma, rio Miguel i ich sąsiedzi - uznali, że jest to bombowy pomysł. W dniu przyjęcia Papi przyszedł z pracy około szóstej. W samą porę. Do tego czasu wszyscy byliśmy już ubrani, co było z naszej strony świetnym posunięciem. Gdyby Papi wszedł i zobaczył nas szwendających się w bieliźnie, dałby nam nieźle po tyłkach. Nie odezwał się do nikogo, nawet do mamy. Przecisnął się obok niej, podniósł rękę, kiedy próbowała mu coś powiedzieć, i ruszył wprost pod prysznic. Rafa rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, a ja mu je oddałem; obaj wiedzieliśmy, że Papi był z Portorykanką, do której chodził, i chciał szybko zmyć dowody. Mamusia wyglądała tego dnia naprawdę fajnie. Stany Zjednoczone dodały jej w końcu trochę ciała, nie była to już ta sama flaca, która przybyła tu przed trzema laty. Włosy ostrzygła krótko i nosiła tonę taniej biżuterii, która na niej wyglądała wcale nieźle. Pachniała sobą, jak wiatr między drzewami. Z perfumami zawsze czekała do ostatniej minuty, bo jak mówiła, byłoby marnotrawstwem spryskiwać się nimi za wcześnie, aby potem spryskiwać się znowu, zaraz po wejściu na przyjęcie. My, to znaczy ja, mój brat, siostrzyczka i Mami, czekaliśmy, aż Papi skończy prysznic. Mami była niespokojna w swój zwykły, beznamiętny sposób. Raz po raz poprawiała zapięcie paska. Tego rana, kiedy szykowała nas do szkoły, powiedziała, że na przyjęciu chce się dobrze bawić. Chcę tańczyć, powiedziała, ale teraz, kiedy słońce ześlizgiwało się z nieba jak ślina ze ściany, wyglądało, że pragnie, aby już było po wszystkim. Rafa także nie bardzo chciał iść na przyjęcie, a ja, ja z rodziną nie chciałem chodzić nigdzie i nigdy. Na zewnątrz, na parkingu, był mecz baseballowy i słyszeliśmy, jak nasi przyjaciele krzyczą do siebie "hej" i "ty nogo". Słyszeliśmy uderzenia piłki, która szybowała nad samochodami, i dźwięk aluminiowego kija upadającego na beton. Nie, żebyśmy, ja i Rafa, kochali baseball, po prostu lubiliśmy grać z miejscowymi chłopakami, bo biliśmy ich we wszystkim. Po okrzykach wiedzieliśmy obaj, że gra jest wyrównana, i każdy z nas mógłby przechylić szalę zwycięstwa. Rafa zmarszczył czoło, a kiedy ja również zmarszczyłem czoło, on podniósł pięść. Nie małpuj mnie, powiedział. Nie małpuj mnie, powiedziałem. Dał mi kuksańca i już miałem mu oddać, gdy Papi wkroczył do pokoju, owinięty na biodrach ręcznikiem; wyglądał na znacznie niższego, niż kiedy był ubrany. Miał kilka kosmyków włosów wokół sutków i ponury wyraz twarzy, a usta zaciśnięte, jakby oparzył się w język, czy coś w tym rodzaju. Jedli? - spytał Papi. Mami skinęła głową. Przygotowałam coś dla ciebie. Nie pozwoliłaś im jeść? Ay, Dios mio, powiedziała i opuściła ręce. Ay, Dios mio ma rację, powiedział Papi. Zawsze przed wyjazdem autem miałem nic nie jeść, ale tym razem, kiedy Mami podała na obiad ryż, fasolę i słodkie platanos, czy trzeba zgadywać, kto pierwszy wyczyścił talerz? Nie można było o to obwiniać Mami, była bardzo zajęta gotowaniem, przygotowywaniem się, ubieraniem mojej siostry Madai. Powinienem jej przypomnieć, by mi nie dawała jeść, ale ja nie byłem tego rodzaju synem. Papi odwrócił się do mnie. Cońo, muchacho, dlaczego zjadłeś? Rafa zaczął cal po calu odsuwać się ode mnie. Kiedyś powiedziałem mu, że uważam go za podłe, kurze gówno, bo zawsze schodzi z drogi, kiedy Papi chce mnie bić. Skutki uboczne, powiedział Rafa. Słyszałeś kiedykolwiek o tym? Nie. Spójrz w górę. Kurze gówno czy nie, nie śmiałem na niego popatrzeć. Papi był staromodny, kiedy dostawałeś lanie, spodziewał się po tobie niepodzielnej uwagi. W oczy również nie mogłeś mu patrzeć, nie było na to zezwolenia. Najlepiej było wpatrywać się w guzik na jego brzuchu, okrągły i nieskazitelny. Papi podniósł mnie, pociągając za ucho. Jeśli zwymiotujesz... Nie zwymiotuję, wołałem, płacząc, bardziej odruchowo niż z bólu. Ya, Ramun, ya. To nie jego wina, powiedziała Mami. Od dawna wiedzieli o tym przyjęciu, i co myśleli, że jak się tam dostaniemy? Lecąc? W końcu puścił moje ucho i siadłem z powrotem. Madai była zbyt przestraszona, by otworzyć oczy. Będąc całe życie przy Papim, zrobiła się strachajłem pierwszej klasy. Kiedy tylko Papi podnosił głos, wargi zaczynały jej drżeć, jak jakiś dostrojony do niego kamerton. Rafa udawał, że wyłamuje sobie palce, a kiedy go pchnąłem, posłał mi spojrzenie mówiące: Nie zaczynaj. Ale nawet ta odrobina zrozumienia sprawiła, że poczułem się lepiej. To ja byłem tym, który miał stale kłopoty z ojcem. Był to jakby narzucony mi przez Boga obowiązek, aby go wkurzać, by wszystko robić w sposób, jakiego nie znosił. Nasze zmagania nie przejmowały mnie zbytnio. Wciąż chciałem, aby mnie kochał, co nigdy nie wydawało mi się dziwne ani sprzeczne, dopóki nie nadeszły późniejsze lata, kiedy już go nie było w naszym życiu. Zanim ucho przestało piec, Papi był już ubrany. Mami przeżegnała nas wszystkich po kolei, uroczyście, jakbyśmy się wybierali na wojnę. My odpowiadaliśmy: Bendición, Mami, a ona dźgała nas palcem w pięć miejsc kardynalnych, mówiąc: Que Dios te bendiga. Tak właśnie zaczynały się wszystkie nasze podróże, słowa te zawsze szły za mną, kiedy opuszczałem dom. Nikt z nas nie rozmawiał, dopóki nie znaleźliśmy się w furgonie ojca, marki volkswagen. Nowiusieńki, cytrynowozielony, kupiony, aby imponować. Och, nam imponował, ale ja, zawsze kiedy siedziałem w tym VW, a Papi przekraczał dwadzieścia mil na godzinę, musiałem wymiotować. Nigdy przedtem nie miałem kłopotu z samochodami, ten furgon był moim przekleństwem. Mami podejrzewała o to tapicerkę. W jej umyśle rzeczy amerykańskie, różne przybory, płyn do płukania ust, śmiesznie wyglądające obicia, zdawały się zawierać jakieś wrodzone zło. Papi zawsze uważał, by mnie nigdzie nie brać volkswagenem, ale kiedy już musiał, jechałem na przednim siedzeniu mamy, aby wymiotować przez okno. Cómo te sientes? spytała mnie zza mego ramienia Mami, kiedy Papi ruszył do rogatki. Trzymała rękę u podstawy mojej szyi. Jeszcze coś o mojej Mami, jej dłonie nigdy się nie pociły. Jestem OK, odpowiedziałem, patrząc prosto przed siebie. Zdecydowanie nie chciałem wymieniać spojrzeń z ojcem. Miał takie jedno spojrzenie, ostre i dzikie, które sprawiło, że czułem się jak poobijany. Toma. Mami podała mi cztery miętówki. Trzy wyrzuciła przez okno na początku naszej podróży, jako ofiarę dla Eshu, reszta była dla mnie. Wziąłem jedną i ssałem powoli, uderzając nią o zęby językiem. Minęliśmy lotnisko Newark bez przygód. Gdyby Madai nie spała, płakałaby z powodu samolotów przelatujących tak blisko samochodów. Jak tam samopoczucie? - zapytał Papi. Dobre, odpowiedziałem. Zerknąłem do tyłu na Rafę, a on udawał, że mnie nie widzi. Tak się właśnie zachowywał, w szkole i w domu. Kiedy miałem kłopoty, nie znał mnie. Madai spała mocno, ale nawet z buzią zmarszczoną i śliniąc się, wyglądała fajnie z włoskami porozczesywanymi w kosmyczki. Odwróciłem się i skupiłem na cukierku. Papi zaczął nawet żartować, że może dzisiejszego wieczoru nie będziemy musieli szorować naszego furgonu. Zaczynał się rozluźniać i nie patrzył zbyt często na zegarek. Może myślał o tej Portorykance albo był po prostu zadowolony, że jesteśmy wszyscy razem. Nie potrafiłbym tego po nim poznać. Przy rogatce czuł się na tyle świetnie, że wysiadł z furgonu, aby szukać monet upuszczonych wokół koszyka. Zrobił to kiedyś, aby rozbawić Madai, ale teraz weszło to w zwyczaj. Samochody za nami trąbiły, wcisnąłem się w siedzenie. Rafy to nie obchodziło; szczerzył zęby i machał do samochodów za nami. Jego zadaniem było patrzeć, czy nie nadchodzą gliny. Mamusia potrząsnęła i obudziła Madai, a ta, kiedy zobaczyła, jak Papi schyla się po dwie ćwierćdolarówki, wydobyła z siebie pisk zadowolenia, który omal nie rozniósł mi głowy. Na tym zabawa się skończyła. Tuż za mostem Waszyngtona zrobiłem się miękki. Cały zapach obicia wsączył mi się do głowy, usta miałem pełne śliny. Ręka Mami stężała na moim ramieniu, a kiedy złapałem spojrzenie Papi, mówiło ono: Przenigdy. Nie zrobisz tego. Nudności w vanie dostałem po raz pierwszy, kiedy Papi wiózł mnie do biblioteki. Rafa był z nami i aż nie mógł uwierzyć, że zwymiotowałem. Byłem znany ze swojego żelaznego żołądka. Dzieciństwo w trzecim świecie potrafiło to dać. Papi był tak zmartwiony, że kiedy Rafa, najszybciej jak potrafił, podrzucił swoje książki, już jechaliśmy do domu. Mami sporządziła jeden ze swoich miodowo-cebulowych naparów i mój żołądek poczuł się lepiej. Po tygodniu znów pojechaliśmy do biblioteki, ale tym razem nie zdążyłem na czas opuścić szyby. Kiedy Papi przywiózł mnie do domu, sam wziął się do czyszczenia samochodu, a na twarzy miał wyraz askho. To była wielka sprawa, bo Papi prawie nigdy sam niczego nie czyścił. Kiedy wrócił do mieszkania, siedziałem na kanapie, czując się potwornie. To samochód, powiedział do Mami. To on wywołuje u niego chorobę. Tym razem szkoda była zupełnie mała, nic, czego Papi nie mógłby zmyć z drzwi jednym strumieniem z węża. Jednak był wkurzony; wcisnął mi palec w policzek, całkiem porządne dźgnięcie. Taki właśnie był ze swoimi karami, pełen inwencji. Wcześniej tamtego roku napisałem w szkole wypracowanie pod tytułem "Mój ojciec oprawca", ale nauczycielka kazała mi napisać inne. Myślała, że nabujałem. Resztę drogi do Bronksu jechaliśmy, milcząc. Zatrzymaliśmy się tylko raz, abym mógł wyszorować zęby. Mami przyniosła moją szczoteczkę do zębów i tubkę pasty, a kiedy wszystkie znane ludzkości marki samochodów śmigały obok, stała przy mnie, abym nie poczuł się opuszczony. Tio Miguel miał około siedmiu stóp wzrostu i włosy zaczesane do góry i na boki w pół-afro. Wziął mnie i Rafę w szerokie, miażdżące objęcia, potem ucałował Mami i na koniec posadził sobie na ramieniu Madai. Ostatnim razem widziałem Tio na lotnisku, jego pierwszego dnia w Stanach Zjednoczonych. Pamiętam, jak wydawał się zupełnie nie speszony, że jest w innym kraju. Teraz spojrzał na mnie z góry. Carajo, Junior, wyglądasz okropnie! On wymiotował, wyjaśnił mój brat. Popchnąłem Rafę. Wielkie dzięki, ty dupo wołowa. Och, powiedział, Tio się zapytał. Tio klepnął mnie po ramieniu murarską łapą. Każdemu czasem zbiera się na wymioty, powiedział. Musiałbyś mnie zobaczyć w samolocie, kiedy tu leciałem. Dios mio! Dla efektu potoczył swoimi azjatyckimi oczami. Myślałem, że wszyscy umrzemy. Każdy mógł się zorientować, że kłamie. Uśmiechnąłem się, jakbym dzięki niemu poczuł się lepiej. Chcesz, abym ci dał coś do picia? - zapytał Tio. Mamy piwo i rum. Miguel, odezwała się Mami. On jest za młody. Młody? W Santo Domingo do tego czasu już by spał z dziewczynami. Mami zacisnęła usta, co kosztowało ją trochę wysiłku. Wszedł Papi, który zaparkował furgon. Wymienił z Miguelem ten rodzaj uścisku dłoni, który moje palce mógłby zamienić w ciasto. Cońo, compa'i, cómo va todo? - powiedzieli do siebie. Wtedy wyszła Tia, w fartuszku i z chyba najdłuższymi nakładanymi paznokciami Lee-Press-On, jakie kiedykolwiek widziałem. Był taki jeden pieprzony guru w "Księdze Guinnessa", który miał dłuższe paznokcie, ale mówię wam, te były bliskie tego. Ucałowała wszystkich, powiedziała mnie i Rafie, jacy to jesteśmy guapo, Rafa jej oczywiście uwierzył, Madai powiedziała, jaka jest bella, ale kiedy doszła do ojca, trochę zesztywniała, jakby dostrzegła osę na czubku jego nosa, ale mimo wszystko go pocałowała. Mami powiedziała, abyśmy dołączyli do innych dzieci w dużym pokoju. Zaczekajcie chwilę, odezwał się Tio, chcę wam pokazać mieszkanie. Zadowolony byłem, że Tia go powstrzymała, bo z tego, co dotychczas zobaczyłem, wynikało, że umeblowanie składa się ze Współczesnej Dominikańskiej Tandety. Im mniej było do oglądania, tym lepiej. To znaczy, lubię plastykowe pokrycia kanap, ale te Tio i Tia wzięli na inne piętro. W dużym pokoju wisiała dyskotekowa kula, a sufit pokryty sztukaterią wyglądał jak stalaktytowe niebo. Wszystkie kanapy miały złote frędzle. Tia wyszła z kuchni z ludźmi, których nie znałem, a w czasie, kiedy była zajęta przedstawianiem sobie wszystkich, tylko Papi i Mami poszli na wycieczkę z przewodnikiem po czteropokojowym mieszkaniu na drugim piętrze. Ja i Rafa dołączyliśmy do dzieci w dużym pokoju. Właśnie zaczęły jeść. Byliśmy głodni, wyjaśniła jedna z dziewczynek, trzymająca w ręku pastelito. Chłopiec był o jakieś trzy lata młodszy ode mnie, ale dziewczynka, która się odezwała, Leti, była w moim wieku. Ona i jeszcze jedna dziewczynka siedziały razem na kanapie i były piekielnie ładne. Leti przedstawiła pozostałych; chłopiec to był jej brat Wilquins, a druga dziewczynka, Mari, była jej sąsiadką. Leti miała zupełnie dorosłe tetas i wiedziałem, że mój brat będzie ją podrywał. Był przewidywalny w swoich upodobaniach. Usiadł między Leti i Mari, a z tego, jak się do niego uśmiechały, wiedziałem, że radzi sobie nieźle. Żadna z dziewcząt nie obdarzyła mnie więcej niż jednym czy dwoma przelotnymi spojrzeniami, czym się nie przejmowałem. Oczywiście lubiłem dziewczęta, ale byłem zawsze zbyt wystraszony, aby z nimi rozmawiać, chyba że się kłóciliśmy albo kiedy nazywałem je stupidos, co tego roku było jednym z moich ulubionych słów. Obróciłem się do Wilquinsa i spyta’em, co ciekawego mo§na by tu robić. Mari, która miała najniższy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem, powiedziała: On nie potrafi mówić. Co to znaczy, że nie potrafi? Jest niemową. Patrzyłem z niedowierzaniem na Wilquinsa. Užmiecha’ si‘ i kiwa’ głową, jakby zdobył jakąś nagrodę, lub coś takiego. Czy on rozumie? - spytałem. Oczywiście, że rozumie, wtrącił Rafa. Nie jest głuchy. Wiedziałem, że Rafa powiedział to tylko po to, aby zdobyć punkt u dziewcząt. Obie skinęły głowami. Mari powiedziała swoim niskim głosem: Jest najlepszym uczniem w swojej klasie. Nieźle, jak na głuchego, pomyślałem i siadłem przy nim. Po jakichś dwóch sekundach oglądania telewizji Wilquins wyci†gn†’ pude’ko domina i zapytał mnie na migi, czy chcę zagrać. Oczywiście. Ja i on graliśmy przeciw Rafie i Leti, i dwa razy pobiliśmy ich na głowę, co wprawiło Rafę w naprawdę zły nastrój. Patrzył, jakby się chciał na mnie zamachnąć, po to tylko, aby poczuć się lepiej. Leti bez przerwy szeptała mu do ucha, że wszystko jest OK. Słyszałem, jak w kuchni rodzice wchodzą w swój zwykły styl. Papi mówił głośno i zadziornie, nie musiało się być blisko niego, aby rozumieć w czym rzecz. Ażeby usłyszeć Mami, trzeba było nastawiać uszu. Poszedłem do kuchni kilka razy - raz, aby Tio mógł pokazać, iloma bzdurami zdołałem nabić sobie głowę w ciągu ostatnich pięciu lat, innym razem po wielki jak wiadro kubek wody sodowej. Mami i Tia smażyły tostones i ostatnie pastelitos. Mami wyglądała teraz na weselszą, a widząc, jak jej ręce pracują przy naszej kolacji, można by pomyśleć, że życie spędza na wyrabianiu rzadkich i cennych rzeczy. Raz po raz trącała ciotkę i mówiła, że to świństwo, że muszą to robić przez całe swoje życie. Jak tylko Mami mnie zobaczyła, zaraz puściła oko. To oko mówiło, żebym nie zatrzymywał się długo i nie wyprowadzał starego z równowagi. Papi zbyt był zajęty dyskusją o Elvisie, by mnie zauważyć. Wtedy ktoś wspomniał Marię Montez i Papi warknął: Maria Montez? Pozwolicie, że wam powiem o Marii Montez, compa'i. Być może byłem do niego przyzwyczajony. Jego głos, potężniejszy od głosów większości dorosłych, zupełnie mnie nie niepokoił, ale pozostałe dzieciaki kręciły się niespokojnie na swoich miejscach. Wilquins chcia’ podkr‘ciŤ d¦wi‘k w TV, ale Rafa powiedzia’: Nie robiłbym tego. Jednak niemowa był twardy. Zrobił to i usiadł. Po sekundzie wszedł do pokoju ojciec Wilquinsa, w r‘ce mia’ butelk‘ prezydenta. Ten goguś ma chyba zmysły jak pająk czy coś w tym guście. Podkręciłeś głos? - spytał Wilquinsa, a Wilquins skin†’ g’ow†. Czy to twój dom? - spytał ojciec. Wyglądało, że chce głupio spuścić lanie Wilquinsowi, ale zamiast tego przykr‘ci’ d¦wi‘k. Widzisz, powiedział Rafa. O mało nie dostałeś w dupę. Portorykankę spotkałem tuż po tym, jak Papi nabył samochód. Brał mnie na krótkie przejażdżki, próbując mnie wyleczyć z wymiotów. W rzeczywistości nic to nie dawało, ale ja cieszyłem się na nasze przejażdżki, chociaż zawsze pod koniec byłem chory. Były to jedyne chwile, kiedy ja i Papi robiliśmy coś wspólnie. Kiedy byliśmy sami, traktował mnie dużo lepiej, jakbym był jego synem albo co. Przed każdą przejażdżką Mami żegnała mnie znakiem krzyża. Bendición, Mami, mówiłem. Całowała mnie w czoło. Que Dios te bendiga. A potem dawała mi garstkę miętówek, bo chciała, żebym był OK. Mami nie uważała, by te wycieczki wyleczyły mnie z czegokolwiek, ale pewnego razu, kiedy podniosła tę sprawę przy Papim, powiedział, aby się zamknęła, i w ogóle czy zna się cokolwiek na czymkolwiek? Ja i Papi nie rozmawialiśmy wiele. Po prostu jeździliśmy wokół osiedla. Czasem pytał: Jak tam? A ja, bez względu na to, jak się czułem, kiwałem głową. Pewnego dnia, gdzieś pod Perth Amboy, znów zrobiło mi się niedobrze. Zamiast zabrać mnie do domu, Papi pojechał w odwrotnym kierunku Industria) Avenue i po kilku minutach stanął przed jasnoniebieskim domem, którego nie potrafiłem rozpoznać. Nasuwał mi na myśl wielkanocne jajka, które malowaliśmy w szkole, a potem rzucaliśmy nimi przez okno autobusu w inne samochody. Była tu Portorykanka i pomogła mi się oczyścić. Miała suche jak papier ręce i kiedy wycierała mi pierś ręcznikiem, robiła to mocno, jakby woskowała zderzak. Była bardzo chuda, miała chmurę brązowych włosów unoszącą się nad wąską twarzą i najostrzejsze i najczarniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widzieliście. Jest świetny, powiedziała do ojca. Nie wtedy, kiedy wymiotuje, odpowiedział Papi. Jak ci na imię? - spytała. Ty jesteś Rafa? Potrząsnąłem przecząco głową. Więc to jest Junior, prawda? Skinąłem głową. To ty jesteś ten bystrzak, powiedziała, nagle zadowolona z siebie. Może chcesz zobaczyć moje książki? To nie były jej książki. Poznałem, że były to te, które ojciec zostawiał u niej w domu. Papi był pożeraczem książek i nawet kiedy wychodził, oszukując Mami, nie mógł się obejść bez jakiegoś kieszonkowego wydania. Może byś poszedł pooglądać telewizję, zasugerował Papi. Patrzał na nią, jakby była ostatnim kawałkiem kociaka na całym świecie. Mamy mnóstwo kanałów, powiedziała. Jeśli chcesz, możesz używać pilota. Poszli oboje na górę, a ja byłem zbyt przestraszony tym, co się działo, aby węszyć po kątach. Siedziałem tylko, zawstydzony, spodziewając się, że coś wielkiego i płomiennego z łoskotem spadnie mi na głowę. Przez całą godzinę oglądałem wiadomości, dopóki Papi nie zszedł i nie powiedział: Chodźmy. Po dwóch godzinach kobiety podały kolację i jak zwykle nie podziękował im nikt prócz dzieci. Pewnie to jakaś dominikańska tradycja, czy co. Było wszystko, co lubiłem, chicharrónes, smażony kurczak, tostones, sancocho, ryż, smażony ser, juka, awokado, sałatka ziemniaczana, kosmiczny kawał pernilu, nawet zakrapiana sałatka, na której mi nie zależało, ale kiedy dołączyłem do innych dzieci przy stoliku, który pełnił rolę bufetu, Papi powiedział: Och, nie, nie możesz, i wyjął mi z rąk papierowy talerz. Jego palce nie należały do delikatnych. Coś nie w porządku? - spytała Tia, wręczając mi inny talerz. Nie będzie jadł, powiedział Papi. Mami udawała, że pomaga Rafie przy pernilu. Dlaczego nie wolno mu jeść? Bo ja tak mówię. Dorośli, którzy nas nie znali, zachowywali się, jakby niczego nie słyszeli, a Tio uśmiechnął się tylko z zakłopotaniem i powiedział wszystkim, aby wzięli się do jedzenia. Wszystkie dzieci, teraz około dziesięciorga, zgromadziły się powtórnie w dużym pokoju z górami jedzenia na talerzach, a wszyscy dorośli przycupnęli w kuchni i w stołowym, gdzie radio grało loudass bachatas. Tylko ja byłem bez talerza. Papi zatrzymał mnie, zanim zdołałem przed nim uciec. Mówił cichym, miłym głosem, aby nikt nie mógł go usłyszeć. Jeśli coś zjesz, dostaniesz lanie. Entiendes? Kiwnąłem głową. A jeśli twój brat da ci coś do jedzenia, także dostanie lanie. Zaraz tutaj, na oczach wszystkich. Entiendes? Znów kiwnąłem głową. Chciałem go zabić, a on musiał to chyba wyczuć, bo lekko szturchnął mnie w głowę. Wszystkie dzieci patrzyły, jak wchodzę i siadam przed telewizorem. Co się stało twojemu ojcu? - spytała Leti. On jest diabłem, odpowiedziałem. Rafa potrząsnął głową. Nie mów przy ludziach takich bzdur. Łatwo ci być grzecznym, kiedy się opychasz, powiedziałem. Gdybym był rzygającym szczylem, też nie dostałbym nic do jedzenia. Już chciałem mu odpowiedzieć, ale skoncentrowałem się na TV. Nie zacznę. Za żadne skarby. Tak więc patrzyłem, jak Bruce Lee wbija Chucka Norrisa w grunt Koloseum, i próbowałem udawać przed sobą, że w całym domu nie ma nic do jedzenia. Uratowała mnie w końcu Tia. Weszła do dużego pokoju i powiedziała: Skoro nic nie jesz, Junior, możesz mi chociaż pomóc przynieść trochę lodu. Nie miałem ochoty, ale ona wzięła moją niechęć za coś innego. Zapytałam już o to twojego ojca. Kiedy szliśmy, trzymała mnie za rękę, Tia nie miała dzieci, ale mogłem się domyślić, że chciała je mieć. Była z rodzaju tych krewnych, co to zawsze pamiętają o twoich urodzinach, ale ty odwiedzasz ich, bo musisz. Nie minęliśmy jeszcze podestu pierwszego piętra, kiedy sięgnęła do kieszonki i podała mi jeden z trzech pastelitos, które przeszmuglowała z mieszkania. Ruszaj, powiedziała. A jak tylko wrócisz, pamiętaj, by umyć zęby. Wielkie dzięki, Tia, powiedziałem. Pastelitos nie miały szansy przetrwania. Siadła przy mnie na schodach i zapaliła papierosa. Byliśmy w dole, na pierwszym piętrze i mogliśmy nadal słyszeć muzykę, głosy dorosłych i telewizję. Tia była trochę podobna do Mami; obie były niskie i miały jasną cerę. Tia często się uśmiechała, i to je najbardziej różniło. Jak tam w domu, Junior? Co masz na myśli? Jak tam u was w mieszkaniu? Z wami, dziećmi, wszystko jest OK? Natychmiast rozpoznaję taką inkwizycję, niezależnie od tego jak gruba warstwa lukru ją pokrywa. Nic nie powiedziałem. Nie zrozumcie mnie źle, kochałem moją Tia, ale coś mi mówiło, bym trzymał zęby na kłódkę. Może była to rodzinna solidarność, może chciałem chronić Mami albo bałem się, że Papi to wykryje - przyczyn mogło być wiele. Mama czuje się dobrze? Wzruszyłem ramionami. Było dużo kłótni? Żadnych, odpowiedziałem. Dużo wzruszeń ramionami mogło być tak samo niedobre jak odpowiedź. Papi za długo pracuje. Praca. Tia wypowiedziała to jak imię kogoś, kogo się nie lubi. Ja i Rafa nie rozmawialiśmy dużo o Portorykance. Kiedy jedliśmy w jej domu kolację, bo Papi wziął nas tam kilka razy, zachowywaliśmy się, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego. Podaj ketchup, chłopie. Bez słodyczy. Sprawa była jak dziura w podłodze w dużym pokoju, którą tak nauczyliśmy się okrążać, że czasem zapominaliśmy o jej istnieniu. Kiedy nadeszła północ, wszyscy dorośli tańczyli jak szaleni. Siedziałem przed sypialnią Tia, gdzie spała Madai, starając się nie przyciągać niczyjej uwagi. Rafa kazał mi pilnować drzwi; on i Leti także byli w środku, razem z kilkoma innymi dzieciakami, i bez wątpienia brali się do roboty. Wilquins poszed’ spaŤ po drugiej stronie korytarza, tak więc zostały mi tylko karaluchy. Kiedy zerkałem do głównego pokoju, widziałem około dwudziestu ojców i matek, wszystkich tańczących i pijących piwo. Od czasu do czasu ktoś krzyczał: Quisqueya! A wtedy wszyscy krzyczeli i tupali. Z tego co widziałem, moi rodzice bawili się dobrze. Mami i Tia spędzały dużo czasu razem, szepcząc, a ja wciąż się spodziewałem, że coś z tego wyniknie, może jakaś awantura. Jeszcze ani razu nie byłem z moją rodziną na imprezie, która nie obróciłaby się w burdę. Nie zachowywaliśmy się nawet teatralnie, ani w sposób szalony, jak inne rodziny. Biliśmy się jak szóstoklasiści, bez godności. Myślę, że całą noc czekałem na wybuch, na coś między Papim i Mami. Tak sobie zawsze wyobrażałem, że Papi zostanie zdemaskowany, publicznie, aby każdy wiedział. Jesteś oszustem! Ale wszystko odbywało się spokojniej niż zwykle. I nie wyglądało, że Mami ma zamiar powiedzieć coś Papiemu. Tańczyli ze sobą raz po raz, ale nigdy nie trwało to dłużej niż melodia, następnie Mami znów dołączała do Tia. Próbowałem wyobrazić sobie Mami w czasach, zanim poznała ojca. Może byłem zmęczony albo po prostu smutny, bo myślałem o życiu naszej rodziny. Może już wiedziałem, jak to się wszystko skończy za kilka lat: Mami bez niego, i dlatego to robiłem. Wyobrazić ją sobie samotną nie było łatwo. Wydawało się, jakby Papi był z nią zawsze, nawet wtedy, kiedy czekaliśmy w Santo Domingo, aby po nas przysłał. Jedyną w rodzinie podobizną Mami jako młodej kobiety, zanim wyszła za mąż, była zrobiona przez kogoś podczas zabawy wyborczej fotografia, którą znalazłem, szperając w poszukiwaniu pieniędzy przed pójściem do pasażu. Mami wetknęła ją do swego paszportu imigracyjnego. Na zdjęciu otoczona jest roześmianymi kuzynami, których nigdy nie spotkam, błyszczącymi od tańca, w pomiętych luźnych ubraniach. Można się zorientować, że jest noc, że jest gorąco i gryzą komary. Mami siedzi wyprostowana i wybija się nawet w tłumie, uśmiechając się spokojnie, jakby to ją czczono. Nie widać jej rąk, ale wyobrażałem sobie, że zawiązują słomkę lub robią węzełek na nitce. Jest to kobieta, którą Papi spotkał rok później na Malecón, kobieta, która, jak myślała Mami, zawsze taką pozostanie. Mami musiała mnie przychwycić na tym, że ją obserwuję, bo posłała mi uśmiech, być może jej pierwszy uśmiech tej nocy. Nagle zapragnąłem podejść i objąć ją, bez żadnego powodu, po prostu dlatego że ją kocham, ale dzieliło nas ze dwanaście tłustych, podskakujących ciał. Siadłem więc na kafelkach podłogi i czekałem. Musiałem zapaść w sen, bo następna rzecz, którą pamiętam, to jak Rafa mnie kopie i mówi: Idziemy. Wyglądał, jakby zaliczył te dziewczęta, był cały uśmiechnięty. Stanąłem na nogi w sam czas, aby pocałować Tia i Tio na pożegnanie. Mami trzymała tacę, którą ze sobą przyniosła. Gdzie jest Papi? - spytałem. Jest na dole, poszedł przyprowadzić samochód. Mami pochyliła się, aby mnie pocałować. Byłeś dzisiaj grzeczny, powiedziała. I wtedy wpadł Papi i powiedział, żebyśmy, do diabła, pędzili na dół, zanim jakiś pendejo glina każe mu zapłacić mandat. Dalsze pocałunki, dalsze uściski rąk, i już nas nie było. Nie pamiętam, abym był nie w humorze po spotkaniu z Portorykanką, ale jednak musiałem być, bo Mami wypytywała mnie tylko wtedy, kiedy myślała, że coś jest w moim życiu nie w porządku. Zrobiła dziesięć nieudanych podejść, ale w końcu pewnego popołudnia, kiedy byliśmy sami w mieszkaniu, osaczyła mnie. Nasi sąsiedzi z góry młócili swoje dzieciaki i słuchaliśmy tego przez całe popołudnie. Położyła rękę na mojej dłoni i spytała: Wszystko jest OK, Junior? Biłeś się z bratem? Rozmawiałem już z Rafą. Byliśmy w suterenie, gdzie rodzice nie mogli nas słyszeć. Powiedział, że, uhu, wie o niej. Papi wziął mnie tam już dwa razy. Dlaczego mi tego nie powiedziałeś? - spytałem. A co, do cholery, miałem ci powiedzieć? Hej, Junior, zgadnij, co się wczoraj stało. Spotkałem sucia Papi! Ja też nie powiedziałem nic Mami. Patrzyła na mnie bardzo, bardzo uważnie. Później myślałem, że gdybym może jej powiedział, to stawiłaby mu czoło, coś by zrobiła, ale któż może coś wiedzieć w takich sprawach? Powiedziałem, że mam kłopoty w szkole, i tak wszystko między nami wróciło do normy. Położyła mi rękę na ramieniu i ścisnęła, to wszystko. Byliśmy przy rogatce, zaraz za Exit 11, kiedy znów zacząłem to odczuwać. Siadłem wyprostowany, odsuwając się od Rafy. Jego palce śmierdziały, a zasnął prawie natychmiast po wejściu do furgonu. Madai też spała, ale ona przynajmniej nie chrapała. Widziałem w ciemności, że Papi trzyma rękę na kolanie Mami, oboje byli nieruchomi i nic nie mówili. Nie leżeli oparci, ani nic takiego, oboje byli bardzo przytomni, przykuci do swoich siedzeń. Nie mogłem zobaczyć ich twarzy i mimo że bardzo się starałem, nie mogłem sobie wyobrazić, jaki mogą mieć wyraz. Żadne z nich się nie ruszało. Raz po raz samochód wypełniało nagłe, jasne światło innych wozów. W końcu powiedziałem: Mami, i oboje się odwrócili, wiedząc, co się zaczyna. Aurora Dzisiaj, trochę wcześniej niż zwykle, Cut i ja pojechaliśmy do South River i kupiliśmy jeszcze trochę dymu. Normalny ładunek, tyle, by starczyło do końca miesiąca. Peruwiański goguś, który to opyla, dał nam próbkę supertrawy (spodobuje się wam, powiedział) i w drodze do domu, kiedy minęliśmy fabrykę Hydrox, przysiągłbym, że wąchamy ciasteczka, które się pieką na tylnym siedzeniu. Cutowi pachniały wiórki czekoladowe, ale mnie skręcało z ochoty do tych twardych kokosanek, jakie dostawaliśmy w szkole. Niebiańskie gówno, powiedział Cut. Cały się ślinię. Spojrzałem na niego, ale czarna szczeć na podbródku i na szyi była sucha. To gówno jest potężne, powiedziałem. To jest właśnie słowo, którego szukałem. Potężne. Mocne, dodałem. Cztery godziny zabrało nam sortowanie, ważenie i wkładanie proszku do torebek. Zaciągaliśmy się przez cały czas, i zanim położyliśmy się spać, byliśmy na hafu. Cut chichotał na temat ciasteczek i mnie, ja tylko czekałem na pokazanie się Aurory. Piątek to dobry dzień, aby na nią czekać. Piątek to dzień dymku, i ona o tym wie. Nie widzieliśmy się przez tydzień, od czasu kiedy zostawiła mi na ramieniu trochę zadrapań. Teraz już zanikają, schodzą, jak potrzeć je śliną, ale kiedy je swoimi cholernie ostrymi paznokciami zrobiła, były długie i nabrzmiałe. Około północy słyszę, jak stuka w okno sutereny. Może ze cztery razy woła mnie po imieniu, wreszcie się odzywam i mówię, że wychodzę, by z nią pogadać. Nie rób tego, mówi Cut. Po prostu daj sobie spokój. Nie jest fanem Aurory, nigdy nie przekazuje mi wiadomości, które ona mu dla mnie zostawia. Znalazłem te kartki w jego kieszeniach i pod naszymi barłogami. Głównie bzdury, ale od czasu do czasu pisze tak, że mam ochotę traktować ją lepiej. Leżę jeszcze trochę w łóżku, słuchając, jak sąsiedzi spuszczają z wodą swoje gówna. Ona przestaje wystukiwać, może po to, by zapalić papierosa, a może chce usłyszeć mój oddech. Cut przewraca się na bok. Zostaw to, brachu. Idę, mówię. Spotykamy się w drzwiach pomieszczenia gospodarczego, za jej plecami świeci samotna żarówka. Zatrzaskuję drzwi i całujemy się w usta, ale ona trzyma je zaciśnięte, w stylu pierwszej randki. Kilka miesięcy temu Cut wyłamał zamek i teraz pomieszczenie gospodarcze jest nasze, niby filia albo biuro. Cement z plamami oleju. W kącie dziura odpływowa, do której wrzucamy pety i kondomy. Jest chuda; jest sześć miesięcy po zakładzie i chuda jak dwunastolatka. Potrzebuję trochę towarzystwa, mówi. A gdzie psy? Wiesz, że cię nie lubią. Spogląda przez okno, całe w inicjałach i napisach ja cię pieprzę. Będzie padało, mówi. Tu zawsze tak to wygląda. No, ale teraz będzie padało naprawdę. Siadam tyłkiem na starym, cuchnącym ropą materacu. Gdzie jest twój partner? - pyta. Śpi. To wszystko, co robi ten czarnuch. Ma dreszcze, widzę to nawet w tym świetle. Trudno kogoś takiego całować, nawet trudno dotknąć - ciało rusza się jak na wrotkach. Szarpnięciem rozwiązuje sznurki plecaka i wyciąga papierosy. Znów mieszka z całym dobytkiem w torbie, pali papierosy i nosi brudną odzież. Dostrzegam T-shirt, parę tamponów i te same zielone szorty, cienkie, wysoko przycięte, które jej kupiłem ostatniego lata. Gdzie byłaś? - pytam. Nie widziałem cię nigdzie tutaj. Znasz mnie. Yo ando mas que perro. Włosy jej ściemniały od wody. Musiała wziąć prysznic, może u koleżanki, może w pustym mieszkaniu. Wiem, że powinienem ją olać, za to, że odeszła na tak długo, wiem, że Cut chyba nadsłuchuje, ale biorę jej rękę i całuję. Chodź, mówię. Nie powiedziałeś nic o ostatnim razie. Nie pamiętam żadnego ostatniego razu. Pamiętam tylko ciebie. Patrzy na mnie, jakby mi chciała wepchnąć do gardła to zgrabne powiedzonko. Potem twarz jej się wygładza. Chcesz się rżnąć? Taak, mówię. Popycham ją na materac, na plecy i chwytam za sukienkę. Spokojnie, mówi. Nie mogę się powstrzymać, a to, że jestem przymroczony, pogarsza sprawę. Ręce trzyma na moich łopatkach, i ciągnie za nie tak, że zdaje mi się, że chce mnie rozerwać. Spokojnie, mówi. Wszyscy robimy takie świństwa, rzeczy, które wcale nie są dla nas dobre. Robisz to i nie ma po tym żadnych pozytywnych uczuć. Kiedy Cut włącza rano swoją muzykę Balsa, budzę się sam, z krwią cwałującą w głowie. Widzę, że przeszukała mi kieszenie, które zostawiła zwisające u spodni jak języki. Nawet, kurde, nie raczyła ich wepchnąć z powrotem. Dzień pracy Dzisiaj rano pada. Wbijamy się w tłum na przystanku autobusowym, przechodzimy obok miasteczka przyczep kempingowych po przeciwnej stronie drogi nr 9, w pobliżu Chaty Audio. Wszędzie spuszczamy kryształki. Dziesięć tutaj, dziesięć tam, uncja trawki dla wielkiego chłopa z brodawkami, trochę H dla jego zakokainowanej dziewczyny, tej z przekrwionym lewym okiem. Każdy kupuje na świąteczny weekend. Za każdym razem kiedy wkładam torebkę do czyjejś dłoni, mówię: Masz, chłopie, trzymaj. Cut mówi, że słyszał nas tej nocy, cały czas się ze mnie podśmiewa. Dziwię się, że AIDS nie wygryzł ci interesu, mówi. Jestem odporny, odpowiadam. Spogląda na mnie i mówi, abym stale rozmawiał. Tylko rozmawiaj, mówi. Przychodzą cztery zgłoszenia, więc bierzemy Pathfindera i jedziemy do South Amboy i Freehold. Potem znów na Terrace, aby więcej popracować nogami. Tak właśnie załatwiamy sprawy, im mniej jeżdżenia samochodem, tym lepiej. Nikt z naszych klientów nie jest kimś specjalnym. Na naszej liście nie ma księży ani abuelas, ani policjantów. Tylko sporo dzieciaków i trochę starszych ludzi, którzy nie mają pracy albo nie strzygli włosów od ostatniego spisu. Mam przyjaciół w Perth Amboy i w Nowym Brunszwiku, którzy opowiadają, że robią interesy z całymi rodzinami, od dziadków po czwartoklasistów. Tu, w tej okolicy, jeszcze tak nie jest, ale więcej wciągniętych jest dzieciaków i większe gromady ściągają spoza miasta, krewni ludzi, którzy tu mieszkają. Wciąż pracujemy na dziko, ale teraz jest z tym trudniej i Cuta raz już pocięto, a ja, ja myślę, że jest czas, by się rozwinąć, by się włączyć, ale Cut mówi: Kurwa, nie. Im mniejszy biznes, tym lepszy. Jesteśmy godni zaufania i pracujemy na luzie, a to sprawia, że nam dobrze idzie ze starszymi ludźmi, którzy nie chcą brać gówna od nikogo. A ja, ja jestem blisko z dzieciakami, i to jest moja działka w biznesie. Pracujemy przez cały dzień, a kiedy Cut idzie odwiedzić swoją dziewczynę, ja nie ustaję, polując po Westminsterze, mówiąc każdemu: No i jak tam? Jestem dobry w robocie solo. Jestem drażliwy i nie lubię być za długo pod dachem. Trzeba mnie było widzieć w szkole. Olvidate. Jeden z naszych wieczorów Za bardzo się ranimy wzajemnie, aby z tym skończyć. Ona niszczy wszystko, co mam, wrzeszczy na mnie, jakby to mogło coś zmienić, próbuje mi przytrzasnąć palce drzwiami. Kiedy chce, abym jej przyrzekł miłość, jakiej nigdzie jeszcze nie widziano, myślę o tych innych dziewczynach. Ostatnia była w damskiej drużynie koszykówki Keana, a skórę miała taką, że moja wyglądała przy niej na ciemną. Była dziewczyną z college'u z własnym autem, która pojawiała się po swoich meczach w klubowym kostiumie, wściekła na jakąś inną szkołę za nieczystą grę albo za uderzenie łokciem w podbródek. Dzisiejszego wieczoru siedzimy z Aurorą przed TV i rozpijamy skrzyneczkę budweisera. To będzie bolało, mówi, unosząc pośladki. Jest także H, troszkę dla niej, troszkę dla mnie. Moi sąsiedzi nade mną mają swoją długą noc i wykładają przeciw sobie wszystkie karty. Wielkie, okrutne, głośne karty. Posłuchaj tego romansu, mówi Aurora. To słodkie szczebiotanie, mówię. Krzyczą, bo się kochają. Zdejmuje mi okulary i całuje te części twarzy, których się prawie nigdy nie dotyka, skórę pod szkiełkami i oprawką. Masz takie długie rzęsy, że chce mi się płakać, mówi. Jak ktoś mógłby zranić mężczyznę z takimi rzęsami? Nie wiem, mówię, ale ona powinna wiedzieć. Kiedyś próbowała dźgnąć mnie piórem w udo, ale było to tej nocy, kiedy pokropkowałem jej pierś na niebiesko i czarno, więc myślę, że to się nie liczy. Uderzam w kimono pierwszy, jak zwykle. Nim kompletnie odpłyną, chwytam jeszcze migawki z filmu. Człowiek nalewający za dużo szkockiej do plastykowego kubka. Biegnąca do siebie para. Szkoda, że nie mogę pozostać przytomny podczas tysiąca złych programów tak samo jak ona, ale wszystko jest OK, dopóki oddycha tuż przy mojej szyi. Później otwieram oczy i przychwytuję ją na całowaniu Cuta. Rytmicznie przyciska do niego biodra, a on trzyma swoje owłosione łapy na jej włosach. O kurwa, mówię, ale zaraz się budzę i widzę ją chrapiącą na kanapie. Kładę rękę na jej boku. Ma ledwie dziewiętnaście lat, jest zbyt chuda dla każdego oprócz mnie. Swoją fajkę trzyma na stole, czekając, aż wyjdę, zanim się sztachnie. Muszę otworzyć drzwi na ganek, aby wywietrzyć smród. Znów zasypiam, a kiedy budzę się rano, leżę w wannie, mam krew na brodzie i za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, jak to się stało. Niedobrze, mówię sobie. Idę do pokoju, pragnąc, aby tam była, ale ona znów odeszła, a ja walę się w nos, aby rozjaśnić sobie umysł. Miłość Nie widujemy się często. Dwa razy w miesiącu, może cztery. Czas miesza mi się ostatnio, ale to nie zdarza się często. Mam teraz swoje własne życie, mówi do mnie, ale nie trzeba być specjalistą, aby widzieć, że znów ma odlot. Oto, co się z nią dzieje, oto, co nowego. Byliśmy bardziej ze sobą, zanim posłano ją do zakładu. O wiele bardziej ze sobą. Zawsze, kiedy było nam zimno i kiedy potrzebowaliśmy miejsca, znajdowaliśmy sobie puste mieszkanie, z tych, co jeszcze nie zostały wynajęte. Włamywaliśmy się. Wybijaliśmy szybę, przeciskaliśmy się do środka. Przynosiliśmy prześcieradła, poduszki i świece, aby było przytulniej. Aurora malowała ściany, robiła różne rysunki kredkami, rozchlapywała czerwony wosk ze świec we wzory, piękne wzory. Masz talent, mówiłem, a ona się śmiała. Byłam dobra w malarstwie. Naprawdę dobra. Mieliśmy takie mieszkanie przez dwa tygodnie, póki nie przyszedł dozorca, aby je wysprzątać dla następnych lokatorów, a wtedy po przyjściu znajdowaliśmy okna naprawione i kłódkę na drzwiach. Czasem w nocy, szczególnie kiedy Cut pieprzy swoją dziewczynę na sąsiednim łóżku, chcę, aby między nami było tak jak wtedy. Myślę, że należę do tych facetów, którzy za bardzo żyją przeszłością. Cut będzie odwalał robotę ze swoją dziewczyną, a ona: O tak, tak, damelo duro, więc ubieram się i idę na poszukiwanie jej dupy. Nadal robi to samo z mieszkaniami, ale waletuje z bandą pomyleńców, jest tam jedną z dwóch dziewcząt, lgnie do tego chłopaka, Harry'ego. Harry to taki mały pato, cabrón, dwa razy obił go Cut, dwa razy ja. Nocami odnajduję ją przylepioną do niego, jakby była jego drugim jajem, i za nic, ani na chwilę, nie chce wyjść na zewnątrz. Pozostali pytają, czy coś mam, patrząc takim gównianym wzrokiem, jakby byli na twardych narkotykach, czy coś w tym rodzaju. Masz coś? - jęczy Harry. Głowę wsadził między kolana niby duży, dojrzały orzech kokosowy. Coś? - pytam. Nie. Chwytam ją za ramię, prowadzę do sypialni. Osuwa się na drzwi ubikacji. Pomyślałem, że może chciałabyś coś do jedzenia, mówię. Jadłam. Masz papierosy? Daję jej świeżą paczkę. Trzyma ją lekko, zastanawiając się, czy zapalić parę, czy sprzedać komuś całość. Mogę ci dać drugą, mówię, a ona pyta, dlaczego muszę być takim osłem. Po prostu ci daruję. Niczego mi nie daruj z takim tonem. Spokojnie, nena. Palimy dwa, ona z sykiem wypuszcza dym, a potem spuszczamy story. Czasem mam kondomy, ale nie zawsze, lecz kiedy mówi, że ona z nikim innym, ja się nie łudzę. Harry wrzeszczy: Co tam, do cholery, robicie? - ale nie tyka drzwi, nawet nie stuka. Potem, kiedy ona skubie mnie po plecach, a ci w drugim pokoju znów rozmawiają, dziwią się, że czuję się tak podle, że chciałbym dać jej pięścią w twarz. Nie zawsze ją znajduję, dużo czasu spędza w Haciendzie, z resztą swoich pieprzonych przyjaciół. Znajduję otwarte drzwi i okruchy dorito lub nie spłukaną muszlę klozetową. Zawsze rzygają, w ubikacji albo na ścianę. Czasem srają prosto na podłogę w pokoju, uważam, by się nie kręcić, póki oczy nie przywykną do ciemności. Przechodzę z pokoju do pokoju z rękami wyciągniętymi przed sobą, pragnąc chociaż ten jeden raz poczuć pod palcami jej delikatną twarz zamiast jakiejś cholernej gipsowej ściany. Raz tak się zdarzyło, dawno temu. Zaułek Przypatruj się czemuś dostatecznie długo, a możesz stać się specjalistą od tego. Poznać, jak to żyje, co je. Dzisiejszego wieczoru zaułek jest chłodny i właściwie nic się nie dzieje. Słychać grzechot kostek do gry na krawężniku, każdą ciężarówkę i każdy wypełniony po brzegi, wtaczający się z głównej drogi i anonsujący się basem wóz z gównem. Zaułek to miejsce, gdzie palisz, jesz, pieprzysz i gdzie grasz w Belo. Gra w belo, jakiej nigdy nie widzieliście. Znam takich z czarnego bractwa, którzy jednej nocy wygrali w kości dwie, trzy setki. Zawsze ktoś sporo traci. Ale trzeba z tym uważać. Nigdy nie wiadomo, kto po przegranej nie powróci z dziewiątką albo maczetą, szukając rewanżu. Ja idę za radą Cuta i robię swoje interesy cicho i przyjemnie, bez szpanowania, bez dłuższych rozmów. Dla każdego jestem uprzejmy, a kiedy pojawiają się tutejsi kolesie, zawsze mnie klepną, trącą mnie ramieniem i pytają, jak leci. Cut rozmawia ze swoją dziewczyną, pociągając ją za długie włosy, bawiąc się z jej małym chłopczykiem, ale jego oczy stale biegają po ulicy za glinami, jak wykrywacze min. Jesteśmy wszyscy pod wielkimi ulicznymi latarniami, wszyscy mamy kolor szczyn, które stały przez cały dzień. Kiedy będę miał pięćdziesiąt lat, tak będę pamiętał swoich przyjaciół: zmęczeni, żółci i pijani. Eggie też tu jest. Swojak zrobił sobie afro i jego wielka głowa wygląda śmiesznie na chudej szyi. Jest dzisiaj porządnie na baju. Wcześniej w ciągu dnia, póki nie zastąpiła go dziewczyna Cuta, był jego obstawą, ale za bardzo się pokazywał i gadał mnóstwo głupot. Kłóci się z którymś tigueres o jakąś bzdurę i widzę, że kiedy nie ustępuje, wszyscy są niezadowoleni. W zaułku staje się teraz gorąco, ja potrząsam tylko głową. Nelo, Murzyn do którego Eggie wygaduje głupstwa, miał więcej wyroków niż większość z nas mandatów drogowych. Nie jestem w nastroju do tego kitu. Pytam Cuta, czy chce burgery, a chłopczyk jego dziewczyny przydreptuje i mówi: Weź dla mnie dwa. Wracaj szybko, mówi Cut, cały zajęty biznesem. Chce mi wręczyć banknoty, ale ja się śmieję i mówię, że stawiam. Pathfinder stoi na parkingu obok, pokryty skorupą błota, ale wciąż dobry i szybki. Nie spieszę się, wyprowadzam go za bloki, na drogę prowadzącą do wysypiska. Kiedy byliśmy młodsi, to było nasze miejsce, gdzie rozpalaliśmy ogniska, których czasem nie potrafiliśmy opanować. Całe obszary wokół drogi są jeszcze czarne. Wszystko, co chwytam w reflektory - góry starych opon, znaki drogowe, chałupy są pokarbowane od wspomnień. Tu strzelałem z mojego pierwszego pistoletu. Tu melinowaliśmy nasze pisma pornograficzne. Tu pocałowałem moją pierwszą dziewczynę. Do restauracji przyjeżdżam późno, światła są pogaszone, ale znam dziewczynę z portierni, która mnie wpuszcza. Jest w ciąży, ma dobrą twarz, i myślę o czasie, kiedyśmy się całowali, kiedy wsadziłem jej rękę w majtki i wyczułem podpaskę. Pytam ją o matkę, a ona mówi: Pierwszorzędnie. Brat? Wciąż w Virginii, w marynarce. Nie pozwól, aby stał się jakimś pato. Śmieje się, pociąga za blaszkę z nazwiskiem na szyi. Żadna kobieta, która śmieje się tak podniecająco jak ona, nigdy nie będzie miała kłopotu ze znalezieniem chłopa. Mówię jej to, a ona patrzy na mnie trochę przestraszona. Daje mi to, co ma, pod lampami, za darmo, a kiedy wracam do zaułka, Eggie już zupełnie odjechał i leży zimny na trawie. Dwójka starszych dzieciaków stoi nad nim i szcza mu na twarz ostrymi strumieniami. No rusz się, Eggie, mówi ktoś. Otwórz gębę. Idzie zupa. Cut śmieje się tak, że nie może do mnie przemówić, ale nie tylko on. Czarne bractwo zatacza się ze śmiechu, ktoś udaje, że bije głową o krawężnik. Daję chłopcu hamburgery, a on idzie w krzaki, gdzie nikt nie będzie mu przeszkadzał. Kuca i odwija tłusty papier, uważając, by nie poplamić swojego carhardta. Dlaczego nie dasz mi kawałka? - pyta go jakaś dziewczyna. Bo jestem głodny, mówi, odgryzając duży kęs. Lucero Dałabym mu imię po tobie, powiedziała. Złożyła moją koszulę i położyła ją na kuchennym stole. W mieszkaniu nie ma nic, tylko my nadzy, trochę piwa i pół pizzy, zimnej i tłustej. Masz imię po gwieździe. To było zanim dowiedziałem się o dzieciaku. Mówiła dalej w tym stylu, aż w końcu powiedziałem: O czym ty, do cholery, mówisz? Podniosła koszulę i znów ją złożyła, poklepując ją w taki sposób, jakby wymagało to poważnego wysiłku. Mówię ci coś. Coś o sobie. A ty masz tylko słuchać. Mogłem cię uratować Znajduję ją za Quick Check, jest gorąca, ma temperaturę. Chce iść do Haciendy, ale nie sama. Chodź ze mną, mówi z dłonią na moim ramieniu. Masz kłopoty? Pieprzyć to. Po prostu chcę towarzystwa. Wiem, że powinienem zwyczajnie pójść do domu. Gliny wpadają do Haciendy ze dwa razy do roku, a teraz jest jakby święto. Dzisiaj może być szczęśliwy dzień dla mnie. Może być szczęśliwy dzień dla nas. Nie musisz wchodzić do środka. Tylko pobądź ze mną trochę. Jeśli coś w środku mówi mi nie, dlaczego mówię: Taak, no pewnie. Idziemy do drogi nr 9 i czekamy, aż się oczyści druga strona. Samochody przejeżdżają, bucząc, nowy pontiac zarzuca i jedzie na nas, światła ulicy nad jego dachem odpływają w tył, ale my jesteśmy za bardzo uniesieni, aby się cofnąć. Kierowca jest blondynem, śmieje się, a my mu wala! Przyglądamy się autom, a ponad nami niebo przybiera kolor dyni. Nie widziałem jej przez dziesięć dni, ale wygląda porządnie, z włosami zaczesanymi gładko do tyłu, jakby z powrotem była w szkole, czy co. Moja mama wychodzi za mąż, mówi. Za faceta od grzejników? Nie, za innego faceta. Ma myjnię samochodową. Faktycznie klawo. Jak na swój wiek ma fart. Chcesz iść ze mną na ślub? Odrzucam papierosa. Dlaczego nas tam nie widzę? Jej palenie w łazience, moje interesy z panem młodym. Nie wiem. Mama przysłała mi pieniądze, żebym kupiła sobie sukienkę. Masz je jeszcze? Oczywiście, że mam. Wygląda na urażoną, więc ją całuję. Może w przyszłym tygodniu pójdę poszukać sukienki. Chcę coś takiego, w czym będę dobrze wyglądać. Coś, w czym moja dupa będzie wyglądać ekstra. Idziemy drogą dla śmieciarek, gdzie butelki po piwie wystają z zielska. Za tą drogą jest Hacienda, dom z różową dachówką i z żółtą sztukaterią na ścianach. Deski w poprzek okien są luźne jak stare zęby, krzaki od frontu wielkie i skołtunione jak gromada starych szkolnych afro. Kiedy w zeszłym roku gliny przydybały ją tutaj, powiedziała im, że czeka na mnie, że niby mieliśmy iść razem na film. Nie byłem nawet w obrębie dziesięciu mil od tego miejsca. Te świnie musiały zrywać boki ze śmiechu. Film. No pewnie. Kiedy ją spytali, na jaki film, nie potrafiła wymienić ani jednego. Chcę, żebyś poczekał tu na zewnątrz, mówi. To i dobrze, jeśli o mnie chodzi. Hacienda to nie mój teren. Aurora trze palcem podbródek. Nie idź nigdzie. Tylko zbieraj się migiem. Dobrze. Wsadza ręce w kieszenie purpurowej wiatrówki. Załatw to szybko, Aurora. Muszę tylko z kimś na dwa słowa, mówi, a ja myślę, jakie by to było dla niej łatwe odwrócić się i powiedzieć: hej, chodźmy do domu. Objąłbym ją ramieniem i nie pozwoliłbym jej tam iść przez pięćdziesiąt lat, a może już nigdy. Znam ludzi, którzy rzucili to właśnie tak, którzy pewnego dnia budzili się z cuchnącym oddechem i mówili: Nigdy więcej, mam dość. Uśmiecha się do mnie i biegnie za róg, a jej włosy unoszą się i opadają na szyję. Staję się cieniem przy krzewach i słucham dodge'ów i chevroletów, które zatrzymały się na parkingu, pieszych wtaczających się z rękami w kieszeniach. Słyszę wszystko. Grzechotanie łańcucha roweru. Pstryknięcia telewizorów w pobliskim bloku, dziesięć głosów ściśniętych w jakimś pokoju. Po godzinie ruch na drodze nr 9 słabnie i można słyszeć huk aut gdzieś po latarnię morską w Ernston. Każdy zna ten dom, ludzie przychodzą zewsząd. Oblewa mnie pot. Idę na drogę śmieciarek i wracam. No chodź, mówię. Stary pierdziel w zielonym dresie wychodzi z Haciendy, włosy ma nastroszone do góry niby pochodnia z pieprzu i soli. Typ abuelo, taki co to krzyczy, kiedy spluniesz na jego chodnik. Ma na twarzy ten uśmiech, słodki, szeroki, gówniany. Wiem wszystko o świństwach, które się dzieją w tych domach, sprzedane dupy, zezwierzęcenie. Hej, mówię, a kiedy mnie zauważa, niskiego, ciemnego, nieszczęśliwego, załamuje się. Rzuca się do drzwi swojego samochodu. Chodź tu, mówię. Podchodzę do niego powoli, z ręką przed sobą, jakbym miał broń. Chcę cię tylko o coś zapytać. On osuwa się na ziemię, z rozrzuconymi ramionami, rozwartymi palcami, z rękami jak rozgwiazdy. Następuję mu na kostkę, ale on nie krzyczy. Oczy ma zamknięte, nozdrza szerokie. Cisnę mocno, ale on nie wydaje głosu. Dlaczego cię nie było Przysłała mi trzy listy z zakładu i w każdym było niewiele, trzy strony bzdur. Mówiła o jedzeniu i o tym, jak szorstkie są prześcieradła, jaka szara budzi się rano, jakby to była zima. Trzy miesiące, a ja wciąż nie mam okresu. Doktorzy tutaj mówią, że to moje nerwy. No i prawda. Opowiedziałabym ci o innych dziewczynach (wiele jest do opowiadania), ale oni otwierają listy. Mam nadzieję, że idzie ci dobrze. Nie myśl o mnie źle. I nie pozwól nikomu sprzedać moich psów. Jej tia Fresa trzymała pierwsze listy przez dwa tygodnie, zanim mi je przekazała, nie otwarte. Tylko mi powiedz, czy jest z nią OK, czy nie, powiedziała Fresa. To prawie wszystko, co chciałabym wiedzieć. Dla mnie wygląda OK. Dobrze. Nie mów mi nic więcej. Powinieneś chociaż do niej napisać. Kładzie mi ręce na ramionach i nachyla się do mojego ucha. Napisz do niej. Napisałem, ale nie pamiętam, co jej pisałem, z wyjątkiem tego, że gliny naszły jej sąsiada za kradzież czyjegoś auta i że mewy obsrały wszystko. Po dwóch listach przestałem pisać i nie czułem się źle ani nieswojo. Miałem bardzo dużo roboty. Wróciła do domu we wrześniu, i do tego czasu mieliśmy na parkingu Pathfindera, a w pokoju nowego zenitha. Trzymaj się od niej z daleka, powiedział Cut. Takie szczęście już się nie wydarzy. Nie ma strachu, odpowiedziałem. Wiesz przecież, że mam żelazną wolę. Ludzie jak ona mają krańcową osobowość. Nie chcesz chyba wpaść w coś takiego. Przez cały tydzień trzymaliśmy się od siebie z daleka, ale w poniedziałek, kiedy szedłem do domu z Pathmarku z galonem mleka, usłyszałem: Hej, macho. Odwróciłem się, i to była ona, na spacerze z psami. Miała czarny sweter, czarne obcisłe spodnie i czarne stare trampki. Myślałem, że będzie zaniedbana, ale ona była tylko chudsza i niespokojna, z ruchliwą twarzą i rękami, jak dziecko, na które trzeba uważać. Jak się czujesz? - dopytywałem się. Tylko połóż mi rękę na plecach, odpowiedziała. Zaczęliśmy iść, a im więcej mówiliśmy, tym szybciej się poruszaliśmy. Zrób to, powiedziała. Chcę poczuć twoje palce. Na szyi miała sińce o rozmiarach ust. Nie przejmuj się nimi. Nie są zakaźne. Mogę wymacać twoje kości. Zaśmiała się. Ja też mogę. Gdybym miał choć trochę rozsądku, zrobiłbym to, co mi radził Cut. Rzuciłbym nieszczęsną dupę. Kiedy mu powiedziałem, że się kochamy, śmiał się. Jestem Królem Picu, więc nie zalewaj, przyjacielu. Znaleźliśmy puste mieszkanie niedaleko trasy, zostawiliśmy psy i mleko na zewnątrz. Wiecie, jak to jest, kiedy się wraca do kogoś, kogo się kocha. Czułem, że było lepiej niż kiedykolwiek przedtem, lepiej niż może być kiedykolwiek znowu. Potem rysowała na ścianie szminką i lakierem do paznokci mężczyzn i kobiety w objęciach. Jak tam było? - spytałem. Przejechaliśmy tamtędy z Cutem któregoś wieczoru i nie wyglądało to dobrze. Wiesz, przez godzinę naciskaliśmy klakson, że może usłyszysz. Podniosła się, siadła i spojrzała na mnie pustym spojrzeniem. Po prostu mieliśmy nadzieję. Pobiłam dwie dziewczyny, powiedziała. Głupie dziewczyny. To był wielki błąd. Personel wsadził mnie do Pokoju Ciszy. Za pierwszym razem jedenaście dni. Potem czternaście. To jest to gówno, do którego nie możesz przywyknąć, kimkolwiek jesteś. Spojrzała na swój rysunek. Zmyśliłam całe tamtejsze nowe życie. Powinieneś je widzieć. Dwie z nas miały dzieci, wielki, niebieski dom, zainteresowania, wszystkie pieprzone rzeczy. Przejechała paznokciami po moim boku. Za tydzień znów będzie mnie prosiła, właściwie żebrała, mówiąc o wszystkich dobrych rzeczach, które będziemy robić, więc po chwili uderzam ją tak, że z ucha jak robak wypełza krew, ale zaraz potem, w mieszkaniu, wyglądamy jakbyśmy byli normalnymi ludźmi. Jakby może wszystko układało się lepiej. Aguantando Pierwsze dziewięć lat mojego życia upłynęło bez ojca. Pracował w Stanach i znałem go tylko z fotografii, które mama trzymała pod łóżkiem w plastykowej składanej torbie. Ponieważ nasz cynkowy dach przeciekał, niemal wszystko, co posiadaliśmy, było w plamach po wodzie, nasze ubrania, Biblia Mami, jej kosmetyki, cała żywność, narzędzia Abuela, jak również tanie drewniane meble. I tylko dzięki tej plastykowej torbie przetrwały jakieś fotografie ojca. Kiedy myślałem o Papim, myślałem szczególnie o jednym zdjęciu. Zrobionym w dniach przed inwazją USA w 1965. Jeszcze wtedy nie było mnie na świecie, Mami była w ciąży z moim pierwszym, nigdy nie narodzonym bratem, a wzrok Abuela był wystarczająco dobry, by mógł on utrzymać się w pracy. Znacie ten rodzaj fotografii. Karbowane brzegi, zwykle brązowe. Na odwrocie ściśnięte pismo mamy - data, jego imię, nawet ulica, blisko naszego domu. Ubrany był w mundur gwardii, z brązową, przekrzywioną na ogolonej głowie czapką i z nie zapalonym, zaciśniętym w ustach constitucionem. Ciemne, nie uśmiechnięte oczy były moimi oczami. Nie myślałem o nim często. Wyjechał do Nueva York, kiedy miałem cztery lata, ale ponieważ nie pamiętałem ani jednej spędzonej z nim chwili, więc wyeliminowałem go z całych dziewięciu lat życia. W tamtych dniach, kiedy już go sobie wyobrażałem, nieczęsto, bo Mami nigdy więcej o nim nie wspominała, był żołnierzem z fotografii. Był chmurą dymu papierosowego, którego ślady można było wywąchać w mundurach, jakie po sobie zostawił. Był kawałkiem świata ojców moich przyjaciół, graczy w domino na rogu ulicy, kawałkiem świata Mami i Abuela. Zupełnie go nie znałem. Nie wiedziałem, że nas porzucił. Że czekanie na niego było po prostu udawaniem. Mieszkaliśmy na południe od Cementerio Nacional w domku, który miał szkielet z drzewa i w którym były trzy pokoje. Byliśmy biedni. Biedniejsi moglibyśmy być tylko, gdybyśmy mieszkali w campo albo gdybyśmy byli haitańskimi imigrantami; Mami często nam to przedstawiała w charakterze brutalnego pocieszenia. Ostatecznie nie jesteście w campo. Wtedy jedlibyście kamienie. Nie jedliśmy kamieni, ale także nie jedliśmy mięsa ani fasoli. Niemal wszystko na naszych talerzach było gotowane: gotowana juka, gotowane platanos, gotowane guineo, może z kawałkiem sera lub wiórkiem bacalao. W najlepsze dni ser i platanos były smażone. Kiedy ja i Rafa jak co roku dostawaliśmy robaków, to tylko oszczędzanie na obiadach pozwalało Mami kupić verminox. Nie pamiętam, ile razy kucałem z zaciśniętymi zębami w wychodku, patrząc na długie, szare parazyty ześlizgujące się między nogami. W Mauricio Baez, naszej szkole, dzieciaki nie sprawiały nam kłopotów, chociaż nie było nas stać na mundurki albo właściwe mascotas. Na mundurki Mami nic nie mogła poradzić, ale mascotas improwizowała, zszywając luźne kartki papieru, które zbierała u znajomych. Mieliśmy jeden ołówek na dwóch, a kiedy go zgubiliśmy, jak to raz przytrafiło się właśnie mnie, musieliśmy zostawać w domu, dopóki Mami nie pożyczyła dla nas innego. Nauczyciel przykazywał, aby inne dzieci dzieliły się z nami książkami, a te dzieci nie patrzyły na nas i wstrzymywały oddech, kiedy się do nich zbliżaliśmy. Mami pracowała w Embajador Chocolate i musiała brać dziesięcio -, dwunastogodzinne zmiany za prawie żadne pieniądze. Budziła się zawsze rano o siódmej, a ja wstawałem razem z nią, bo nigdy nie potrafiłem spać długo, więc kiedy wyciągała wodę z naszej stalowej beczki, ja przynosiłem mydło z kuchni. W wodzie zawsze były liście i pająki, ale Mami lepiej niż ktokolwiek inny potrafiła wyciągnąć wiadro czystej wody. Była maleńką kobietą, a w ubikacji wyglądała na jeszcze mniejszą, z ciemną skórą, włosami zdumiewająco prostymi, z bliznami na brzuchu i plecach pozostałymi po ataku rakietowym, który przeżyła w 1965. Kiedy była ubrana, żadnej blizny nie było widać, ale wystarczyło ją objąć, aby je wyczuć, twarde pod poduszkami dłoni. Kiedy Mami była w pracy, doglądać nas miał Abuelo, ale zwykle odwiedzał przyjaciół albo wychodził ze swoją pułapką. Kilka lat przedtem, kiedy szczurzy problem w bario wymknął się z rąk (te malditos biegały razem z dzieciakami, opowiadał mi Abuelo), sam zbudował pułapkę. Niszczyciel. Za jej użycie nikomu nie liczył, chociaż mama by to zrobiła; jedyną zapłatą było dla niego to, że stalowe ostrze nastawić mógł tylko on jeden. Widziałem, jak ta rzecz obcina palce, wyjaśniał pożyczającym, ale naprawdę się cieszył, że ma coś do roboty, jakiś rodzaj pracy. Tylko w naszym domu Abuelo zabił tuzin szczurów, a w jednym z domów na Tunti, w masakrze trwającej dwie noce zabitych zostało czterdzieści tych skurkowańców. Te dwie noce spędził z ludźmi z Tunti, wypalając krew i nastawiając od nowa pułapkę, a kiedy wrócił, zmęczony i uśmiechnięty, z rozwianymi siwymi włosami, mama powiedziała: Wyglądasz, jakbyś się łajdaczył z dziewuchami. Bez nadzoru Abuela, ja i Rafa robiliśmy, cośmy chcieli. Rafa był zwykle ze swoimi kolegami, a ja bawiłem się z naszym sąsiadem Wilfredem. Czasem chodziłem po drzewach. Nie było drzewa w bario, na które nie potrafiłbym się wspiąć, i bywały dni, kiedy całe popołudnia spędzałem na drzewach, obserwując ruch w bario. Jeśli Abuelo był w pobliżu (i był przytomny), opowiadał mi o starych dobrych czasach, kiedy to mężczyzna mógł zarabiać jeszcze na życie na swojej finca, a Stany Zjednoczone nie były czymś, z czym ludzie wiążą jakieś plany. Mami wracała do domu o zachodzie, kiedy wypełniony piciem dzień zaczynał przemieniać niektórych naszych sąsiadów w dzikusów. Nasze bario nie należało do miejsc najbezpieczniejszych, więc Mami prosiła zwykle któregoś z kolegów z pracy, aby ją odprowadził do domu. Ci mężczyźni byli młodzi, a niektórzy z nich nawet nieżonaci. Mami pozwalała im się odprowadzić, ale nigdy nie zapraszała do domu. Mówiąc do widzenia, zagradzała drzwi ręką, aby pokazać, że nie ma tam wstępu dla nikogo. Mami mogła być sobie chuda, co na Wyspie nie było rzeczą dobrą, ale była także bystra i dowcipna, a to zawsze jest rzadkością. Mężczyźni do niej ciągnęli. Z mojej grzędy widziałem, jak niejeden z tych Porfirio Rubirosów mówi "Do zobaczenia jutro", a potem tkwi po przeciwnej stronie ulicy, aby zobaczyć, czy ona nie udaje tylko takiej trudnej do zdobycia. Mami nigdy nie wiedziała, że oni tam są, i po jakichś piętnastu minutach nawet najbardziej samotny z tych fulanos przestawał wpatrywać się z nadzieją w nasz dom, zakładał czapkę i wracał do siebie. Nigdy nie potrafiliśmy zmusić Mami, aby coś robiła po powrocie z pracy, nawet aby ugotowała obiad, jeśli przedtem nie posiedziała chwilę w fotelu na biegunach. Nic nie chciała słyszeć o naszych problemach, o zadrapanych kolanach, o tym, kto co powiedział. Siedziała w patio na tyłach domu, z oczami zamkniętymi, pozwalając, aby owady robiły jej góry bąbli na rękach i nogach. Czasem wspinałem się na drzewo guanabana, a kiedy otworzyła oczy i złapała mnie uśmiechającego się do niej z wysoka, zamykała je znowu, a ja rzucałem w nią gałązkami, dopóki się nie zaśmiała. Kiedy nadchodził czas naprawdę flojo, kiedy ostatni kolorowy banknot wypływał z portmonetki Mami, pakowała nas i wysyłała do krewnych. Korzystając z telefonu ojca Wilfreda, dzwoniła wcześnie rano. Leżąc obok Rafy, słyszałem jej miękkie, niespieszne nalegania i modliłem się o dzień, kiedy nasi krewni powiedzą jej vete pa'l carajo, ale w Santo Domingo nigdy się to nie zdarzyło. Rafa zostawał zwykle u naszych tios w Ocoa, a ja szedłem do tia Mirandy w Boca Chica. Czasami obaj szliśmy do Ocoa. Ani Boca Chica, ani Ocoa nie były zbyt daleko, ale ja nigdy nie chciałem tam iść i zwykle dopiero po wielogodzinnych namowach zgadzałem się wdrapać do autobusu. Na jak długo? - pytałem buntowniczo Mami. Nie na długo, przyrzekała, badając strupy na moim ostrzyżonym karku. Z jakiś tydzień. Najwyżej dwa. To jest ile dni? Dziesięć, dwadzieścia. Będzie ci dobrze, powiedział Rafa, spluwając do ścieku. Skąd wiesz? Jesteś brujo? No, powiedział z uśmiechem, właśnie że jestem. Nie miał nic przeciwko pójściu gdziekolwiek, był w wieku, w którym pragnął tylko być z dala od rodziny i spotykać ludzi innych niż ci, pośród których wyrastał. Każdy potrzebuje wakacji, wyjaśnił radośnie Abuelo. Ciesz się. Będziesz blisko wody. I pomyśl jeszcze o tym, co będziesz jadł. Ja nigdy nie chciałem być z dala od rodziny. Intuicyjnie wiedziałem, jak łatwo dystans może się umocnić i już tak pozostać. Podczas jazdy do Boca Chica byłem zawsze zbyt przygnębiony, aby zauważyć ocean, młodych chłopców łowiących ryby, albo sprzedających kokosy na poboczu, czy nadbrzeżne fale wystrzelające w powietrze jak chmury postrzępionego srebra. Tia Miranda miała przyjemny domek z kamienia, ze spadzistym dachem i podłogą wyłożoną kafelkami, z którymi jej koty nie mogły sobie poradzić. Miała komplet dobranych mebli, telewizor i krany, które działały. Wszyscy jej sąsiedzi byli kierownikami i hombres de negocios, i trzeba było przejść trzy bloki, aby znaleźć jakieś colmado. Takie to było sąsiedztwo. Ocean nie był daleko i większość czasu spędzałem na plaży, bawiąc się z miejscowymi dziećmi, czerniejąc w słońcu. Tia w rzeczywistości nie była krewną Mami; była moją madrina, i dlatego od czasu do czasu brała do siebie mnie i mojego brata. Ale jeśli chodzi o pieniądze, to nic z tego. Nigdy nikomu ich nie pożyczała, nawet swojemu eksmężowi pijakowi, a Mami musiała o tym wiedzieć, bo nigdy nie prosiła o nie. Tia miała około pięćdziesiątki, była chuda jak deska i cokolwiek by stosowała do włosów, nie potrafiły zapomnieć o swojej naturze; nie mijał tydzień od trwałej i znów kręciły się radośnie. Miała dwójkę własnych dzieci, Yennifer i Bienvenida, ale nie trzęsła się nad nimi tak jak nade mną. Wciąż mnie całowała, podczas posiłków obserwowała mnie tak, jakby czekała na zadziałanie trucizny. Zakładam się, że nie jadałeś tego ostatnimi czasy, mówiła. Potrząsałem głową, a Yennifer, która miała osiemnaście lat i tleniła sobie włosy, mówiła wtedy: Daj mu spokój, mamo. Tia miała także upodobanie do wypowiadania tajemniczych zdań o moim ojcu, zwykle po paru kieliszkach brugala. Za dużo wziął. Gdyby twoja matka wcześniej poznała się na jego prawdziwej naturze. Powinien zobaczyć, w jakim stanie was zostawił. Tygodnie nie chciały mijać szybciej. Wieczorami schodziłem nad wodę, aby być sam, ale to nie było możliwe. Nie było możliwe ze względu na turystów, robiących z siebie małpy, i ze względu na tigueres czekających na to, by ich obrabować. Pokazywałem sobie na niebie Las Tres Marfas. Były to jedyne gwiazdy, które znałem. Ale oto jednego dnia przyszedłem do domu z plaży i w pokoju zastałem Mami i Rafę, ze szklankami słodkiego lemoniadowego mleka w rękach. Wróciliście, powiedziałem, próbując ukryć podniecenie w głosie. Mam nadzieję, że się dobrze zachowywał, odezwała się Mami do Tia. Miała obcięte włosy i pomalowane paznokcie; była w tej samej czerwonej sukience, którą zawsze wkładała do wyjścia. Uśmiechnięty Rafa, ciemniejszy niż wtedy kiedy widziałem go po raz ostatni, poklepywał mnie po ramieniu. Jak ci się wiedzie, Junior? Tęskniłeś może za mną? Siedzę obok niego; obejmuje mnie ramieniem i słuchamy, jak Tia opowiada Mami, jak dobrze się zachowywałem i jakie to jadłem przeróżne rzeczy. W roku, w którym Papi po nas przyjechał, kiedy miałem dziewięć lat, niczego się nie spodziewaliśmy. Nie było znaków, o których można by rozmawiać. W tym sezonie nie było specjalnego popytu na dominikańską czekoladę i portorykańscy właściciele zwolnili na parę miesięcy większość pracowników. Dobrze dla właścicieli, ale dla nas un desastre. Mami była wtedy cały czas w domu. Odwrotnie niż Rafa, który dobrze ukrywał swoje sprawki, ja byłem wciąż w kłopotach. Od wyboksowania Wilfreda po gonienie czyichś kurczaków, dopóki nie wykorkowały z wyczerpania. Mami nie uznawała bicia; wolała, bym klęczał na kamyczkach, twarzą do ściany. Tego popołudnia, kiedy przyszedł list, przyłapała mnie na dźganiu naszego drzewa mangowego maczetą Abuela. Znów do kąta. Abuelo miał pilnować, bym odklęczał swoje dziesięć minut, ale był za bardzo zajęty struganiem, by się o to troszczyć. Zwolnił mnie po trzech minutach, a ja ukryłem się w sypialni, dopóki nie powiedział "OK" głosem, który Mami mogła dosłyszeć. Wtedy poszedłem do suszarni, pocierając kolana, a Mami spoglądała na mnie znad platanos, które właśnie obierała. Nabierz rozumu, muchacho, bo inaczej będziesz klęczał przez resztę swego życia. Przyglądałem się padającemu przez cały dzień deszczowi. Nie, nie nabiorę, powiedziałem. Odpowiadasz mi? Trzepnęła mnie w nalgas, a ja wybiegłem poszukać Wilfreda. Znalazłem go pod okapem jego domu, wiatr ciskał krople deszczu w jego ciemnociemną twarz. Ceremonialnie podaliśmy sobie ręce. Ja nazywałem go Muhammadem Ali, a on nazywał mnie Sinbadem; były to nasze północnoamerykańskie imiona. Obaj byliśmy w szortach; rozpadające się sandały przywierały mu do paluchów. Co masz? - spytałem. Łódki, odpowiedział, podnosząc papierowe trójkąty, które jego ojciec nam zrobił. Ta jest moja. Co dostaje zwycięzca? Złote trofeum, tej wielkości. OK, cabrón, wchodzę. Nie puszczaj przede mną. OK, powiedział, przechodząc na drugą stronę ścieku. Mieliśmy wolną drogę aż do rogu ulicy. Po naszej stronie nie było zaparkowanych samochodów, z wyjątkiem zatopionego monarcha, ale między jego oponami i krawężnikiem było mnóstwo miejsca do manewrowania. Zrobiliśmy pięć wyścigów, kiedy zauważyłem, że przed naszym domem ktoś zaparkował sfatygowany motocykl. Kto to? - spytał mnie Wilfredo, znowu spuszczając na wodę swą nasiąkniętą łódeczkę. Nie wiem, odpowiedziałem. Idź, zobacz. Już byłem w drodze. Motocyklista wyszedł, zanim stanąłem przed frontowymi drzwiami. Wsiadł szybko i odjechał w chmurze spalin. Mami i Abuelo byli w tylnym patio i rozmawiali. Abuelo był zły a jego ręce zbieracza trzciny były zaciśnięte. Od dawna, od czasu kiedy jego dwaj starzy pracodawcy skradli mu roboczy trak, nie widziałem Abuela w tak walecznym nastroju. Wyjdź, powiedziała Mami. Kto to był? Czy ci czegoś nie powiedziałam? Czy to był ktoś, kogo znamy? Wyjdź, powtórzyła Mami głosem wskazującym na mordercze zamiary. Coś nie w porządku? - spytał mnie Wilfredo, kiedy do niego wróciłem. Zaczynało mu lecieć z nosa. Nie wiem, odpowiedziałem. Kiedy pokazał się Rafa z przechwałkami po bilardzie, ja chyba już z pięć razy próbowałem dowiedzieć się czegoś od Mami i Abuela. Za ostatnim razem Mami trzepnęła mnie w kark, i Wilfredo powiedział, że może rozpoznać ślady jej palców na mojej skórze. Opowiedziałem wszystko Rafie. To nie wygląda dobrze. Odrzucił niedopałek. Poczekajcie tutaj. Poszedł do domu od tyłu i usłyszałem jego głos, a potem głos Mami. Żadnego krzyku, żadnej sprzeczki. Chodź, powiedział. Ona chce, żebyśmy poczekali w naszym pokoju. Po co? Tak powiedziała. Chcesz, żebym jej powiedział, że nie poczekamy? Lepiej się nie stawiać, kiedy jest wściekła. Właśnie. Pacnąłem Wilfreda w rękę i wszedłem z Rafą frontowymi drzwiami. Co się stało? Dostała list od Papi. Naprawdę? Są pieniądze? Nie. Co w nim jest? Skąd mogę wiedzieć? Usiadł po swojej stronie łóżka i wyciągnął paczkę papierosów. Patrzyłem, jak odprawia wypracowany rytuał zapalania: wciśnięcie cienkiego cigarillo między wargi i iskra, pojedynczy, wytrenowany strzał kciukiem. Skąd masz zapalniczkę? Mi novia dała. Powiedz jej, żeby mnie też dała. Bierz. Rzucił do mnie. Możesz ją zatrzymać, jeśli się zamkniesz. Taak? Widzisz. Sięgnął po nią. Już ją straciłeś. Zacisnąłem usta, a on znów siadł na łóżku. Hej, Sinbad, zawołał Wilfredo, ukazując głowę w oknie. Co się dzieje? Ojciec napisał do nas list! Rafa walnął mnie w głowę. To sprawa rodzinna, Junior. Nie paplaj o niej wszędzie. Wilfredo uśmiechnął się. Nie powiem nikomu. Jasne, że nie powiesz, stwierdził Rafa. Bo gdybyś powiedział, odrąbałbym ci tę pieprzoną głowę. Próbowałem jakoś to przeczekać. Nasz pokój był tylko częścią domu, który Abuelo podzielił deskami. W jednym kącie Mami trzymała ołtarzyk ze świecami, cygaro w kamiennym moździerzu, szklankę wody i dwa żołnierzyki-zabawki, których nie wolno nam było tknąć, a nad łóżkiem rozciągnęła siatkę przeciw komarom. Leżałem na wznak i słuchałem deszczu, który szumiał to z tej, to z tamtej strony naszego cynkowego dachu. Mami podała obiad, patrzyła, jak jemy, a potem kazała nam wracać do naszego pokoju. Nigdy jeszcze nie widziałem jej tak sztywnej, z twarzą tak pustą, a kiedy próbowałem ją objąć, odepchnęła mnie. Wracaj do łóżka, powiedziała. Z powrotem do słuchania deszczu. Musiałem zasnąć, bo kiedy się obudziłem, Rafa patrzył na mnie w zamyśleniu, na zewnątrz było ciemno, i poza tym wszyscy w domu spali. Czytałem list, powiedział cicho. Siedział na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, w cieniu widać było drabinkę żeber. Papi napisał, że przyjeżdża, wyjaśnił Rafa. Naprawdę? Nie wierzę w to. Dlaczego? Nie pierwszy raz tak przyrzekał, Junior. Och, odezwałem się. Gdzieś na zewnątrz seńora Tejada zaczęła sobie podśpiewywać, fałszując. Rafa? No? Nie wiedziałem, że potrafisz czytać. Ja sam miałem dziewięć lat i nawet nie potrafiłem napisać swojego nazwiska. Tak, powiedział cicho. Podłapałem to. A teraz spać. Rafa miał rację. Nie był to pierwszy raz. Dwa lata po swym wyjeździe, Papi napisał do niej, że do nas wraca, a ona, jak jaka naiwna, uwierzyła mu. Po dwóch latach w samotności gotowa była uwierzyć we wszystko. Pokazywała wszystkim ten list i nawet rozmawiała z nim przez telefon. Nie było go łatwo złapać, ale tym razem Mami się udało, a on ją upewnił, że tak, istotnie wraca. Jego słowo ma niewzruszoną wartość. Nawet coś do nas mówił, co Rafa pamięta jak przez mgłę, dużo bzdur o tym, jak nas kocha i że powinniśmy opiekować się Mami. Mami przygotowała przyjęcie, nawet kupiła kozę na ubój. Kupiła mnie i Rafie nowe ubrania, a kiedy on się nie pokazał, odesłała wszystkich do domu, kozę odprzedała właścicielowi i prawie straciła zmysły. Pamiętam ciężką atmosferę tego miesiąca, gorszą od wszystkiego. Kiedy Abuelo próbował złapać ojca telefonicznie pod numerami, które zostawił, okazało się, że nikomu z mężczyzn, którzy z nim mieszkali nie zostawił wiadomości, gdzie będzie. Sytuacji nie poprawiało to, że ja i Rafa wciąż ją pytaliśmy, kiedy jedziemy do Stanów i kiedy Papi przyjeżdża. Mówiono mi, że prawie codziennie chciałem oglądać jego zdjęcie. Trudno mi wyobrazić siebie takiego, zwariowanego na jego punkcie. Kiedy nie chciała pokazać mi zdjęcia, zacząłem się rzucać jak oparzony. I wrzeszczałem. Już jako chłopiec miałem głos, który niósł dalej niż głos męski, taki, że ludzie na ulicy odwracali głowy. Najpierw Mami chciała mnie uciszyć klapsami, ale to niewiele dawało. Potem zamknęła mnie na klucz w pokoju, gdzie brat powiedział, abym się uspokoił, ale ja potrząsałem głową i wrzeszczałem jeszcze głośniej. Byłem niepocieszony. Nauczyłem się drzeć swoje ubranie, bo była to jedyna należąca do mnie rzecz, której zniszczenie raniło moją matkę. Zabrała z pokoju moje wszystkie koszule i zostawiła mnie tylko w krótkich spodenkach, które trudno było zniszczyć gołymi rękami. Wyciągnąłem gwóźdź ze ściany i w każdej parze zrobiłem tuzin dziur, dopóki Rafa mnie nie wytarmosił, mówiąc na koniec: Dosyć, ty mały puto. Mama mnóstwo czasu spędzała poza domem, w pracy, albo w Malecon, gdzie patrzyła, jak fale rozbijają się o skały, gdzie mężczyźni częstowali ją papierosami, które paliła w milczeniu. Nie wiem, jak długo to trwało. Miesiąc, może trzy. Wtedy, pewnego poranku wczesną wiosną, kiedy amapolas świeciły swoimi płomiennymi liśćmi, obudziwszy się, zastałem Abuela samego w domu. Odeszła, powiedział. Możesz teraz płakać do woli, malcriado. Później dowiedziałem się od Rafy, że była w Ocoa u naszych tios. Ani wtedy, ani nigdy potem nie rozmawialiśmy o czasie, kiedy Mami nie było. Kiedy wróciła po pięciu tygodniach, była szczuplejsza i ciemniejsza, a ręce miała ciężkie od odcisków. Wyglądała młodziej, jak tamta dziewczyna, która piętnaście lat temu przybyła do Santo Domingo, paląc się do małżeństwa. Przyszli jej przyjaciele, i wszyscy siedli i rozmawiali, i kiedy wspomniano imię Ramón, oczy jej się chmurzyły, a kiedy jego imię powracało, jej ojos znów ciemniały i wybuchała śmiechem, taki mały, oczyszczający powietrze, osobisty piorun. Po powrocie nie traktowała mnie źle, ale nie było już między nami dawnej bliskości; nie nazywała mnie swoim Prieto ani nie przynosiła mi z pracy czekoladek. Wyglądało, że to jej odpowiada. A ja byłem dostatecznie młody, by sobie poradzić z tym, że mnie tak odrzuciła. Był jeszcze baseball i mój brat. Miałem wciąż drzewa, na które mogłem się wspinać, i jaszczurki, które mogłem rozrywać. W ciągu tygodnia po przyjściu listu obserwowałem ją, prawie nieświadomie, z moich drzew. Wygładzała kanapki z serem w papierowych torebkach, które dostawaliśmy na lunch, i gotowała nam platanos na obiad. Nasza brudna odzież została wyklepana do czysta w betonowej rynnie przy domu. Za każdym razem, kiedy doszła do wniosku, że wdrapałem się na zbyt wysokie gałęzie, kazała mi schodzić na ziemię. Nie jesteś Spidermanem, mówiła, stukając mnie po głowie kostkami palców. Popołudniami, kiedy ojciec Wilfreda przychodził pograć w domino i porozmawiać o polityce, siadała z nim i z Abuelem i śmiała się z ich opowiadań o campo. Wydawała mi się normalniejsza, ale uważałem, by jej nie prowokować. W jej spokoju było coś wulkanicznego. W sobotę blisko Stolicy przeszedł spóźniony huragan i następnego dnia ludzie opowiadali, jak wysoko sięgały fale w Malecon. Zginęło parę dzieciaków, które zabrało morze, a Abuelo potrząsał głową, słuchając tych wiadomości. A myślałbyś, że morze już się nami zmęczyło, powiedział. W niedzielę Mami zebrała nas w tylnym patio. Bierzemy wolny dzień, oznajmiła. To dzień dla nas, dla rodziny. Nie potrzebujemy wolnego dnia, powiedziałem, a Rafa uderzył mnie mocniej niż zwykle. Zamknij się, OK? Chciałem mu oddać, ale Abuelo chwycił nas obu za ramiona. Nie zmuszajcie mnie, bym wam rozwalił czaszki, powiedział. Ubrała się, wysoko zaczesała włosy i nawet zapłaciła za concho, zamiast tłoczyć nas w autobusie. Kierowca przecierał siedzenia ręcznikiem, a my czekaliśmy, więc powiedziałem, że nie wyglądają na brudne, ale on odpowiedział: Możesz mi wierzyć, muchacho, że są. Mami wyglądała przepięknie i wielu mężczyzn, których mijała, chciało wiedzieć, gdzie się wybiera. Chociaż nie było nas na to stać, zapłaciła za kino. "Pięć śmiertelnych trucizn". Filmy kung-fu były jedynymi, które w tamtym czasie wyświetlano w kinie. Siadłem między Mami i Abuelem; Rafa poszedł do tyłu, dołączając do grupy chłopców, którzy palili papierosy, i kłócił się z nimi o jakiegoś gracza baseballowego z Licey. Po seansie Mami kupiła nam pachnące lody; jedząc je, przypatrywaliśmy się salamandrom pełzającym po nadbrzeżnych skałach. Fale były ogromne, niektóre partie George Washington były zalane i samochody powoli przedzierały się przez wodę. Zatrzymał się przy nas mężczyzna w czerwonym guayabera. Kołnierz miał podniesiony przez wiatr. Zapalił papierosa i zwrócił się do mamy: A więc, skąd jesteście? Z Santiago, odpowiedziała. Rafa prychnął. Więc pewnie jesteście z wizytą u krewnych. Tak, powiedziała. U rodziny mojego męża. Skinął głową. Skórę miał ciemną, z jasnymi plamkami na szyi i na rękach. Kiedy podnosił papierosa do ust, ręce lekko mu się trzęsły. Miałem nadzieję, że upuści papierosa, i wtedy zobaczę, co z nim zrobi ocean. Czekaliśmy prawie minutę, nim powiedział buenos dias i oddalił się. Pomylony, orzekł Abuelo. Rafa podniósł pięść. Powinieneś dać mi znak. Walnąłbym go kung-fu w głowę. Wasz ojciec lepiej do mnie podszedł, powiedziała Mami. Abuelo przypatrywał się grzbietom swych rąk porośniętych długimi, białymi włosami. Wyglądał na zmieszanego. Wasz ojciec spytał, czy chcę papierosa, a następnie dał mi całą paczkę, aby pokazać, że jest wielkim człowiekiem. Chwyciłem się barierki. Tutaj? Och, nie, odpowiedziała. Odwróciła się i obserwowała ruch uliczny. Tej części miasta już tutaj nie ma. Rafa myślał, że on przyjdzie w nocy, jak Jezus, że kiedyś rano zastaniemy go przy stole, przy śniadaniu, nie ogolonego i uśmiechniętego. Zbyt realne, aby w to wierzyć. Będzie wyższy, przewidywał Rafa. Jedzenie północnoamerykańskie robi to z ludźmi. Ale on zaskoczył Mami, kiedy wracała z pracy; stanął, by ją podwieźć swoim niemieckim autem. Wcale się nie odezwał do mężczyzny, który ją odprowadzał. Nie wiedziała, co powiedzieć, on także nie wiedział. Pojechali do Malecon, a potem wziął ją do kina, bo tak właśnie kiedyś się spotkali i tak chciał z nią zacząć od nowa. Zobaczyłem go z mojego drzewa. Mężczyznę z huśtającymi się rękami i z oczami podobnymi do moich. Miał złoto na palcach, wodę kolońską na szyi, jedwabną koszulę, dobre skórzane buty. Wyszło go przywitać całe bario. Całował Mami i Rafę, potrząsał niechętną ręką Abuela i nagle zobaczył mnie, ukrytego za innymi. A temu co? - spytał, więc Mami powiedziała: Nie zna cię. Kucając, tak że widać było jego bladożółte skarpetki pod spodniami, śledził blizny na moich ramionach i na głowie. Junior, powiedział w końcu, zbliżając swą szczeciniastą twarz do mojej i trzymając mnie mocno. Topiel Matka mówi mi, że Beto jest u siebie w domu i czeka na mnie, aby mi coś powiedzieć, ale ja nadal oglądam TV. Dopiero kiedy matka kładzie się do łóżka, wkładam kurtkę i gnam do sąsiedztwa, by go zobaczyć. Teraz to on jest pato, ale w zeszłym roku, kiedy byliśmy przyjaciółmi, wchodził do naszego mieszkania bez pukania i swym mocnym głosem wyrywał matkę z jej hiszpańskiego pokoju, a mnie z sutereny; głosem twardym, nasuwającym na myśl naszych wujków i dziadków. Szaleliśmy wtedy, kradnąc wściekle, tłukąc okna, szczając ludziom na schodkach domów, krzycząc wyzywająco, aby wyszli i spróbowali nas powstrzymać. Beto miał wyjechać do college'u pod koniec lata i kiedy o tym myślał, zupełnie wariował, nienawidził wszystkiego w okolicy, rozwalających się budynków i wysypiska, szczególnie wysypiska. Nie rozumiem, jak możesz tu wytrzymać, powiedział do mnie. Ja bym sobie znalazł gdzieś pracę i poszedł. Taak, powiedziałem. Nie byłem taki jak on. Miałem przed sobą jeszcze rok szkoły średniej i żadnych innych możliwości. Dnie spędzaliśmy w centrum handlowym albo na parkingu, grając w palanta, ale tak naprawdę czekaliśmy na noc. Żar w mieszkaniach był jak coś ciężkiego, co weszło, aby zdechnąć. Rodziny lokowały się na gankach, a poświata z ich telewizorów srebrzyła cegły. W naszym mieszkaniu czuło się zapach gruszek, które posadzono przed laty, cztery na każdym podwórku, pewnie po to, by ratować nas przed uduszeniem. Nic nie poruszało się szybko, nawet światło dnia blakło powoli, ale gdy tylko zapadła noc, Beto i ja ruszaliśmy do centrum osiedla i przeskakiwaliśmy ogrodzenie basenu. Nigdy nie byliśmy sami, wszystkie dzieciaki, które miały nogi, również tam były. Skakaliśmy do wody z deski i wypływaliśmy od głębszej strony, szamocząc się i zbytkując. Około północy abuelas, z włosami zakręconymi na noc na wałki, krzyczały do nas z okien mieszkań: Sinvergiienzas! Do domu! Przechodzę koło jego mieszkania, ale okna są ciemne; przykładam ucho do pękniętych drzwi i słyszę tylko znajome buczenie klimatyzatora. Jeszcze nie zdecydowałem, czy będę z nim rozmawiał. Jeszcze mogę wrócić na kolację i dwa lata zamienią się w trzy. Zgiełk z basenu mogę już usłyszeć z odległości czterech bloków, również grające odbiorniki, i zastanawiam się, czy my kiedykolwiek byliśmy aż tak głośni. Trochę się zmieniło, ale nie zapach chloru ani butelki strzelające przy budce ratowniczej. Zaczepiam palcami o pokryty plastykiem płot przeciwhuraganowy. Coś mi mówi, że on zjawi się tutaj; przeskakuję ogrodzenie i czuję się głupio, wykładając się na trawie i mleczach. Ładnie, wykrzykuje ktoś. Odwal się, mówię. Nie jestem tutaj najstarszym skurkowańcem, ale coś koło tego. Zdejmuję koszulę i buty i skaczę na główkę. Wiele z obecnych tu dzieciaków to młodsi bracia tych, z którymi chodziłem do szkoły. Dwójka z nich przepływa obok, czarny i Latino, i kiedy mnie widzą, nieruchomieją, rozpoznając faceta, który im sprzedaje ten gówniany doping. Cpuny mają swojego własnego człowieka, Lucem, oraz jeszcze jednego faceta, przyjeżdżającego z Paterson, który jest jedynym człowiekiem w okolicy regularnie jeżdżącym do pracy. Woda jest przyjemna. Ruszając od głębokiej strony, szybuję nad gładko wyłożonym kafelkami dnem, nie chlapiąc i nie wzbijając piany. Czasem mija mnie, kotłując się, jakiś inny pływak - bardziej wzburzona woda, niż ciało. Nadal potrafię płynąć daleko bez wynurzania. Kiedy wszystko w górze jest głośne i jaskrawe, wszystko niżej jest szeptem. I zawsze istnieje ryzyko, że po wynurzeniu zastanie się gliny przeszukujące wodę latarkami. I wtedy wszyscy uciekają, klapiąc bosymi nogami o beton i krzyczą: Skurwysyny policjanci, wy puto sucios, skurwiele. Zmęczony brodzę po płytkiej stronie, mijam smarkacza, który całuje swoją dziewczynę, patrząc na mnie tak, jakbym chciał wepchnąć się między nich, i siadam obok tablicy, która rządzi basenem za dnia. Grubiańskie żarty wzbronione. Bieganie wzbronione. Defekacja wzbroniona. Oddawanie moczu wzbronione. Plucie wzbronione. U dołu ktoś nabazgrał: Wstęp dla białych wzbroniony. Wstęp dla tłustych kociaków wzbroniony, a ktoś inny dopisał brakujące "c". Zaśmiałem się. Beto nie wiedział, co znaczy defekacja, chociaż to on wybierał się do college'u. Powiedziałem mu. O cholera, powiedział. Gdzie się tego dowiedziałeś? Wzruszyłem ramionami. Powiedz mi. Nie znosił, kiedy wiedziałem coś, czego on nie wiedział. Oparł mi ręce na ramionach i cisnął w dół. Nosił krzyżyk i obcięte dżinsy. Był ode mnie silniejszy i przyginał mnie tak, że woda zalewała mi nos i gardło. Nawet wtedy nic mu nie powiedziałem; on myślał, że w ogóle nie czytam, nawet słowników. Mieszkamy sami. Matka ma dosyć na czynsz i na jedzenie, a ja płacę za telefon, czasem za kablówkę. Zachowuje się tak cicho, że kiedy natykam się na nią w mieszkaniu, niemal zawsze jestem zaskoczony. Wchodzę do pokoju, i wtedy ona się porusza, odrywając się od pękających gipsowych ścian i poplamionych szaf, a przeze mnie, jak prąd, przelatuje lęk. Odkryła tajemnicę ciszy: nalewa kawę bez pluskania, chodzi po pokojach tak, jakby ślizgała się na filcowych suknach, płacze bezgłośnie. Podróżowałaś na Wschód i poznałaś tam wiele sekretów, powiedziałem do niej. Jesteś wojownikiem-cieniem. A ty jesteś wariatem, odpowiada. Porządnym wariatem. Kiedy wchodzę, czuwa jeszcze, wyskubując strzępki płótna ze spódnicy. Kładę ręcznik na sofie i razem oglądamy telewizję. Nastawiamy na wiadomości po hiszpańsku, dla niej dramaty, dla mnie gwałty. Dzisiaj dziecko przeżyło upadek z siódmego piętra, nie rozwalając niczego prócz pieluch. Histeryczna baby-sitter, około To jest miraclevilla, krzyczy. Matka pyta mnie, czy znalazłem Beta. Odpowiadam, że wcale go nie szukałem. To bardzo źle. Opowiadał mi, że może zacznie w szkole biznesu. Więc co? Nigdy nie rozumiała, dlaczego przestaliśmy rozmawiać. Próbuję jej to wyjaśnić, niby bardzo mądrze, że wszystko się zmienia, ale ona myśli, że to takie gadanie, aby ukryć prawdę. Spytał mnie, jak się miewasz. Co powiedziałaś? Powiedziałam mu, że czujesz się świetnie. Powinnaś powiedzieć, że się wyprowadziłem. A gdyby się na ciebie natknął? Nie wolno mi odwiedzić matki? Zauważyła, jak kurczę ramiona. Powinieneś być bardziej podobny do mnie i do ojca. Nie widzisz, że oglądam telewizję? Gniewałem się na niego, no nie? Ale teraz możemy z sobą rozmawiać. Ale czy ja tu oglądam telewizję, czy co? W soboty prosi, bym ją brał do centrum handlowego. Czuję, że jako syn jestem jej tyle winien, nawet jeśli żadne z nas nie ma samochodu i musimy iść dwie mile przez terytorium białych ultrasów, aby złapać M-15. Przed wyjściem ciągnie przez mieszkanie, aby zobaczyć, czy okna są pozamykane. Nie może dosięgnąć klamek, więc każe mi je sprawdzać. Mając włączoną klimatyzację, nigdy nie otwieramy okien, mimo to poddaję się temu całemu obrzędowi. Samo położenie rąk na klamkach to nie dosyć, chce słyszeć ich zgrzyt. To miejsce nie jest po prostu bezpieczne, mówi do mnie. Lorena stała się leniwa, no i zobacz, co jej zrobili. Uderzyli ją i zamknęli w jej własnym mieszkaniu. Ci morenos zjedli jej całe jedzenie i nawet prowadzili rozmowy telefoniczne. Rozmowy telefoniczne! To dlatego nie mamy połączeń zamiejscowych, mówię do niej, ale ona potrząsa głową. To nie jest śmieszne, mówi. Nie wychodzi za często, więc kiedy już to robi, staje się to wielką sprawą. Ubiera się, a nawet robi makijaż. I dlatego właśnie nie wzdragam się przed wzięciem jej do centrum handlowego, chociaż właśnie w soboty zbijam fortunę, prowadząc sprzedaż wśród dzieciaków idących do Belmar lub do Spruce Run. W autobusie rozpoznaję chyba połowę z nich. Wciskam głęboko czapkę, modląc się, by nikt nie próbował kupić swojej działki. Ona obserwuje ruch uliczny, dłonie trzyma gdzieś w portmonetce, nie mówi ani słowa. Kiedy przyjeżdżamy do centrum, daję jej pięćdziesiąt dolarów. Kup sobie coś, mówię, bo nie mogę znieść jej widoku, jak grzebie na wyprzedaży w koszykach, wszystko miętosi. Kiedyś, kiedy kończyło się lato, ojciec dawał jej sto dolarów na moje nowe ubranie, a ona potrzebowała prawie tygodnia na wydanie tego, chociaż nigdy nie przekraczało to dwóch T-shirtów i dwóch par dżinsów. Składa poczwórnie banknot. Spotkamy się o trzeciej, mówi. Wałęsam się po magazynach, stojąc w zasięgu wzroku kasjerów, aby nie mieli powodu mnie śledzić. Robię rundę, która nie zmieniła się od moich złodziejskich dni. Księgarnia, sklep z płytami, sklep z komiksami, filia Macy'ego. Beto i ja kradliśmy w tych miejscach jak opętani, za jednym tylko wyjściem zgarnialiśmy łup na dwie trzy setki dolarów. Metoda była prosta - wchodziliśmy do sklepu z torbami na zakupy i wychodziliśmy obładowani. Kontrola nie była wtedy zbyt szczelna. Cała sztuka sprowadzała się do wychodzenia. Zatrzymywaliśmy się przy samym wejściu do magazynu i, aby odwrócić podejrzenia, oglądaliśmy jakieś bezwartościowe fidrygały. Jak myślisz? - pytaliśmy się nawzajem. Czy jej się to spodoba? Obaj widzieliśmy, jak pracują nieudolni sklepowi złodzieje. Chwytaj i uciekaj, i to wszystko, żadnej elegancji. Ale nie my. Wychodziliśmy ze sklepów leniwie, jak opasłe samochody z lat siedemdziesiątych. Lepszy był w tym Beto. Nawet rozmawiał z ochroniarzami centrum; z torbą wypełnioną po brzegi pytał ich o drogę, a ja stałem dziesięć stóp dalej i robiłem w portki. Potem ze śmiechem zamierzał się na mnie torbą. Musisz skończyć z tym cyrkiem, mówiłem. Nie mam zamiaru siedzieć za tego rodzaju idiotyzmy. Za kradzież w sklepie nie idzie się do pudła. Prowadzą cię tylko do twojego starego. Nie wiem, jak jest u ciebie, ale mój tata bije jak skurwysyn. Zaśmiał się. Znasz mojego tatę. Podkurczył palce. Czarnuch ma artretyzm. Matka nigdy niczego nie podejrzewała, nawet kiedy moje ubrania nie mieściły się w szafie, ale z ojcem nie było tak łatwo. Wiedział, co ile kosztuje, i wiedział, że nie mam stałej pracy. Złapią cię, powiedział mi pewnego razu. Poczekaj tylko. A wtedy pokażę im wszystko, co wziąłeś, i stłuką ci głupi tyłek na miazgę. Prawdziwy przyjemniaczek, ten mój papa, pełny idiota, ale miał rację. Nikt nie może pozostać wiecznie czysty, a szczególnie takie dzieciaki jak my. Pewnego dnia w księgarni nawet nie kryliśmy swoich zdobyczy. Cztery egzemplarze tego samego numeru "Playboya" tylko dla emocji, kaset audio tyle, że można by założyć własną wypożyczalnię. Również stary chłam. Kobieta, która nam zagrodziła drogę, nie wyglądała staro, nawet mimo siwych włosów. Jedwabną bluzkę miała do połowy rozpiętą, na piegach pod szyją wisiał srebrny naszyjnik. Przepraszam, koledzy, ale muszę sprawdzić wasze torby, powiedziała. Szedłem dalej i spoglądałem do tyłu z oburzeniem, jakby nas prosiła o ćwierćdolarówkę lub o coś w tym rodzaju. Beto zatrzymał się grzecznie. Ależ bardzo proszę, powiedział i cisnął w jej twarz ciężką torbę. Upadła z krzykiem, klasnąwszy dłońmi o posadzkę. Noga, powiedział Beto. Ochroniarze znaleźli nas naprzeciwko przystanku autobusowego, pod dżipem cherokee. Jakiś autobus nadszedł i odjechał; byliśmy zbyt przestraszeni, aby wsiąść, wyobrażając sobie policjantów po cywilnemu, tylko czekających, aby zatrzasnąć kajdanki. Pamiętam, że kiedy ochroniarz zastukał pałką o ściankę i powiedział: Wy małe gnojki, wychodźcie, ale powoli, zacząłem płakać. Beto nie powiedział ani słowa, twarz miał wyciągniętą i szarą, kurczowo gniótł moją rękę; kości naszych palców splatały się. Wieczorami popijam z Alexem i Dannym. Bar Malibou nie jest dobry, tylko same popłuczyny i sucias, które namawiamy, aby do nas dołączyły. Pijemy za dużo, wrzeszczymy do siebie tak, że chudy barman musi się bardziej przesunąć do telefonu. Na ścianie wisi korkowa tarcza do rzutków, a Złota Korona Brunszwiku z wgiętymi bandami i filcem rozciągniętym jak stara skóra blokuje dostęp do toalet. Kiedy bar zaczyna podrygiwać w przód i w tył jak w rumbie, ogłaszam koniec wieczoru i idę do domu przez pola otaczające czynszowe domy. W oddali można zobaczyć Raritan, rzekę błyszczącą jak dżdżownica. Wysypisko dawno zostało zlikwidowane, trawa porosła na nim szeroko jak szczecina, a miejsce, na którym stoję, prawą ręką kierując w dół bezbarwny strumień moczu, mogłoby być czubkiem kwadratowej starej głowy z blond włosami. Rano biegam. Matka już wstała, ubierając się do sprzątania mieszkania. Zupełnie się nie odzywa, raczej pokaże tylko mangu, które przygotowała. Trzy mile biegnę bez trudu, mógłbym wyciągnąć cztery, gdyby mi się chciało. Rozglądam się za werbownikiem, który ze swojego wozu poluje w naszej okolicy. Rozmawialiśmy już kiedyś. Nie był w mundurze, zawołał na mnie, wyglądał jowialnie, myślałem, że będę musiał pomóc jakiemuś białemu niedołędze w znalezieniu drogi. Mogę cię o coś zapytać? Tak. Masz pracę? W tej chwili nie. A chciałbyś? Taka, jakiej nie znajdziesz w tej okolicy, prawdziwa kariera. Pamiętam, że się cofnąłem. Zależy, co to jest, powiedziałem. Synu, znam kogoś, kto werbuje. To jest rząd Stanów Zjednoczonych. No tak. Przykro mi, ale nie jestem dobrym materiałem dla wojska. Ja kiedyś myślałem zupełnie tak samo, powiedział, zanurzając dziesięć świńskich palców w puszystym futerale kierownicy. Ale teraz mam dom, samochód, broń, no i żonę. Dyscyplinę. Lojalność. Czy mógłbyś powiedzieć, że masz te rzeczy? Choćby jedną z nich? Jest Południowcem, ma rude włosy, zaciąga tak obco, że tutejsi ludzie śmieją się, kiedy go słyszą. Na widok jego samochodu biegnę w krzaki. Ostatnio czuję jakiś chłód w kiszkach, nad którymi nie panuję; wolałbym być daleko stąd. Nie musi mi pokazywać swojej odznaki Desert Eagle ani migać zdjęciami chudych filipińskich dziewcząt ciągnących druta. Wystarczy, że się będzie uśmiechał i wymieniał nazwy miejsc, ja będę słuchał. Dochodzę do mieszkania, opieram się o swoje drzwi, czekam, aż serce się uspokoi, aż ból straci ostrość. Słyszę głos matki, szept z kuchni. Chyba jest urażona albo zdenerwowana, może jedno i drugie. Najpierw ogarnia mnie przerażenie, że jest z nią Beto, ale dostrzegam bujający się leniwie sznur telefoniczny. Rozmawia z ojcem; wie, że ja tego nie akceptuję. Teraz on jest na Florydzie, żałosny facet, dzwoni do niej i błaga o pieniądze. Przysięga, że jeśli ona się tam przeprowadzi, on rzuci kobietę, z którą teraz mieszka. Powiedziałem jej, że to kłamstwa, ale ona wciąż do niego dzwoni. Jego słowa zwijają się w niej i na wiele dni niszczą sen. Otwarła lekko drzwi lodówki, aby buczenie kompresora tłumiło rozmowę. Wchodzę, wyjmuję jej słuchawkę z ręki i odwieszam. Wystarczy, mówię. Wzdryga się, chwyta dłonią luźne fałdy skóry na szyi. To był on, mówi cicho. W szkolnych czasach Beto i ja razem ziębliśmy na przystanku, ale jak tylko autobus wyłaniał się zza wzgórza Parkridge, ja zaczynałem myśleć o tym, jak mi nie idzie na sali gimnastycznej, jak zawalam matmę i jak nienawidzę wszystkich nauczycieli na świecie. Do zobaczenia po południu, mówiłem. Stał już w kolejce. Ja zwyczajnie stawałem z boku, z rękami w kieszeni, i szczerzyłem w uśmiechu zęby. Przed naszymi kierowcami autobusowymi nie trzeba się było kryć. Dwaj mieli to wszystko w dupie, a trzeci, brazylijski kaznodzieja, był zbyt zajęty mówieniem o Biblii, aby widzieć coś więcej niż drogę przed sobą. Być na wagarach bez samochodu to nie była łatwa rzecz, ale ja dawałem sobie radę. Oglądałem dużo TV, a kiedy zaczynało mnie to nudzić, dreptałem do centrum handlowego albo do biblioteki Sayreville, gdzie można było oglądać za darmo stare filmy dokumentalne. Zawsze wracałem w swoje okolice późno, tak aby autobus nie mógł mnie minąć na Ernston i by nikt nie mógł wydzierać się do mnie z okien: Dureń! Beto był zwykle w domu albo koło huśtawek, ale czasami nie było go w pobliżu. Zwiedzał inne okolice. Wiedział o ludziach mnóstwo rzeczy, których ja nie wiedziałem, o przymroczonym czarnym dzieciaku z Madison Park, o dwóch braciach, którzy chodzili do wielu klubów nowojorskich, i kto wydawał pieniądze na buty na wysokich obcasach i na skórzane plecaki. Zostawiałem dla niego wiadomość u rodziców i jeszcze oglądałem trochę TV. Następnego dnia był na przystanku, zbyt zajęty paleniem papierosa, aby opowiedzieć coś więcej o tym, co było wczoraj. Trzeba się uczyć, jak sobie dawać radę w życiu, powiedział do mnie. Tam znajdziesz wiele rzeczy. Czasem wieczorami jeździłem z chłopcami do Nowego Brunszwiku. Fajne miasto, z Raritanem tak płytkim i mulistym, że nie trzeba było być Jezusem, aby po nim chodzić. Wstępowaliśmy do Melody i do Roxy'ego, gapiliśmy się na dziewczyny z college'u. Piliśmy dużo, a potem wytaczaliśmy się na parkiet. Żadna z sikorek nigdy z nami nie zatańczyła, ale samo spojrzenie lub dotknięcie sprawiało, że potem całymi godzinami rozmawialiśmy o głupstwach. Kiedy kluby się zamykały, szliśmy do Franklin Diner, napychaliśmy się naleśnikami i po wypaleniu paczki ruszaliśmy w kierunku domu. Danny na tylnym siedzeniu uderzał w kimono, a Alex ściągał szybę, aby łapać wiatr. Kiedyś zasnął i rozbił dwa auta, jedno po drugim. Ulice były czyste od studentów i mieszczuchów, więc dmuchaliśmy przez wszystkie światła - obojętnie, czerwone czy zielone. Przy rogatce na Old Bridge mijaliśmy bar pedałów, którego chyba nigdy nie zamykano. Na parkingu wszędzie stali zboczeńcy, pijąc i rozmawiając. Czasami Alex zatrzymywał się na poboczu i mówił: Przepraszam. Kiedy nadchodził ktoś z baru, kierował na niego lufę plastykowego pistoletu, po to tylko, żeby zobaczyć, czy będzie uciekać, czy narobi w portki. Tej nocy wystawia tylko głowę przez okno. Pieprzę cię! - krzyczy i ze śmiechem rzuca się z powrotem na siedzenie. Ale oryginalne, mówię. Znów wystawia głowę przez okno. Więc zjem cię! Taaa, bełkocze z tyłu Danny. Zje cię. Dwa razy. I o to chodzi. Za pierwszym razem było to pod koniec lata. Właśnie wróciliśmy z basenu i oglądaliśmy porno w mieszkaniu jego rodziców. Jego ojciec miał fioła na punkcie tych kaset; zamawiał je u hurtowników w Kalifornii i w Grand Rapids. Beto opowiadał mi, jak jego papa oglądał je w środku dnia, nie poświęcając ani źdźbła uwagi matce, która spędzała czas w kuchni, godzinami gotując gar ryżu i gandules. Beto siadał z ojcem i żaden z nich nie mówił ani słowa, tyle, że się śmiali, kiedy komuś trysnęło to w oczy albo na twarz. Właśnie byliśmy po godzinie nowego filmu, jakiegoś vaina, który wyglądał, jakby był nakręcony w mieszkaniu u sąsiadów, kiedy on sięgnął mi pod szorty. Co, do cholery robisz? - spytałem, ale on nie przestawał. Rękę miał suchą. Patrzyłem w telewizor, zbyt przestraszony, aby coś widzieć. Spuściłem się natychmiast, brudząc plastykowe pokrowce sofy. Nogi zaczęły mi się trząść i nagle musiałem wyjść. Wcale się do mnie nie odezwał, kiedy wychodziłem; tylko patrzył normalnie na ekran. Następnego dnia zadzwonił do mnie; kiedy usłyszałem jego głos, byłem opanowany, ale nie chciałem iść ani do centrum, ani gdzie indziej. Matka wyczuła, że jest coś nie w porządku, i naprzykrzała mi się z tym, ale powiedziałem, żeby mi, do cholery, dała spokój, a mój papa, który był w domu z wizytą, poderwał się z kanapy, by mnie trzepnąć. Przebywałem głównie w suterenie, przerażony, że skończę jako nienormalny, pieprzony zboczeniec, ale on był moim najlepszym przyjacielem, i wtedy znaczyło to dla mnie więcej niż cokolwiek innego. I tylko to wyciągnęło mnie z mieszkania aż na basen. Już tam był, w wodzie jego ciało wyglądało blado i wiotko. Hej, powiedział, zaczynałem się o ciebie martwić. Nie ma powodu, odpowiedziałem. Pływaliśmy i nie mówiliśmy zbyt wiele, a potem patrzyliśmy, jak banda Skytop ściągnęła górę bikini z dziewczyny, która była na tyle głupia, by szwendać się samotnie. Oddajcie mi, powiedziała, zakrywając się rękami, ale smarkacze wrzeszczały, trzymały to nad jej głową, tak aby nie mogła dosięgnąć zwisających ramiączek. Kiedy zaczęli ją szarpać za ramiona, natychmiast odeszła, zostawiając ich, przymierzających górę bikini do swych płaskich klatek. Położył mi rękę na ramieniu, i pod jego ręką mój puls zaczął wystukiwać nierówno telegram. Chodźmy, powiedział. O ile oczywiście nie czujesz się źle. Czuję się fajnie, odpowiedziałem. Ponieważ jego rodzice pracowali nocami, mieszkanie było tylko nasze aż do szóstej rano. Siedzieliśmy przed telewizorem, owinięci ręcznikami, jego ręce obejmowały mój brzuch i uda. Jeśli chcesz, przestanę, powiedział, ale ja nie odpowiedziałem. Kiedy już się to stało, położył mi głowę na udach. Ani nie spałem, ani nie czuwałem, pochwycony gdzieś pomiędzy, kołysany do przodu i do tyłu, wolno, tak jak fala niesie na brzeg odpadki, tocząc je i tocząc bez końca. Miał odjechać za trzy tygodnie. Nikt nie może mnie dotknąć, powtarzał. Odwiedziliśmy tę szkołę i mogłem zobaczyć, jaki piękny jest tam kampus, ze studentami rozpływającymi się z akademika do klas. Myślałem o tym, jak nasi nauczyciele w szkole średniej, za każdym razem, kiedy statek kosmiczny startował z Florydy, lubili gromadzić nas w świetlicy. Jeden z nauczycieli, którego rodzina posiadała dwie szkoły o nazwach, które ją upamiętniały, porównał nas do rakiet. Niewielu z was osiągnie sukces. To są ci, co znajdą się na orbicie. Ale większość z was spłonie. Zaginie. Opuścił rękę na biurko. Już widziałem siebie, jak tracę wysokość, zanikam, a pode mną rozpościera się twarda, jasna ziemia. Oczy miałem zamknięte, grał telewizor, i kiedy drzwi na korytarzu otworzyły się z trzaskiem, on poderwał się na nogi, a ja niemal odciąłem sobie fiuta, zmagając się z szortami. To tylko sąsiad, powiedział i zaśmiał się. Śmiał się, ale ja powiedziałem: Ja to pieprzę, i zacząłem się ubierać. Zdaje się, że widzę go w należącym do jego ojca sfatygowanym cadillacu, jadącego w kierunku rogatki, ale nie mogę być tego pewny. Chyba znów jest w szkole. Handluję w pobliżu domu, przechadzając się tam i z powrotem po ślepej uliczce, gdzie smarkacze piją i palą. Punki żartują ze mną, poklepują, aby mnie naciągnąć, czasem za mocno. Teraz, kiedy drogę nr 9 obudowują częściowo pozamykane centra handlowe, sporo ludzi pracuje w niepełnym wymiarze; dzieciaki w fartuszkach stoją sobie i palą, a tabliczki z imionami zwisają im ciężko z kieszeni. Kiedy wracam do domu, trampki są zapaskudzone, więc biorę starą szczoteczkę do zębów i zdrapuję do wanny gówno z podeszew. Matka otworzyła okna i podparła czymś otwarte drzwi. Tak jest wystarczająco chłodno, wyjaśnia. Przygotowała obiad, ryż z fasolą, smażony ser, tostones. Popatrz, co kupiłam, mówi, pokazując mi dwa niebieskie T-shirty. Były dwie w cenie jednej, więc ci kupiłam. Przymierz. Koszulka jest za ciasna, ale mnie wszystko jedno. Puszcza telewizję. Film z dubbingiem hiszpańskim, klasyk, z tych, co je wszyscy znają. Aktorzy miotają się z pasją, ale ich słowa są proste i przemyślane. Trudno sobie wyobrazić kogoś, kto idzie przez życie w taki sposób. Wyciągam zwitek banknotów z kieszeni. Bierze go ode mnie, wygładzając palcami zagięcia. Człowiek, który swoje plata traktuje w ten sposób, nie zasługuje na to, by je wydawać, mówi. Oglądamy film, i te dwie wspólne godziny nastawiają nas przyjaźnie. Matka kładzie rękę na mojej dłoni. Pod koniec filmu, właśnie kiedy nasi bohaterowie mają być niemal porozrywani gradem kul, zdejmuje okulary i ugniata sobie skronie, a światło ekranu miga jej na twarzy. Patrzy jeszcze przez minutę, a potem podbródek opada jej na pierś. Niemal natychmiast jej powieki, jak cichy sygnalizator, zaczynają drżeć. Śni, śni o Boca Raton, o spacerze pod jacarandas z moim ojcem. Nigdzie nie można zostać na zawsze, mawiał Beto, i to mi powtórzył, kiedy go odprowadzałem. Wręczył mi podarunek, książkę, którą wyrzuciłem zaraz kiedy odszedł, nie troszcząc się, by ją otworzyć i przeczytać, co napisał. Pozwoliłem jej spać do końca filmu, a kiedy ją obudziłem, potrząsnęła głową i skrzywiła się. Lepiej sprawdź okna, powiedziała. Obiecałem, że to zrobię. Jej chłopak Muszę być ostrożniejszy z marihuaną. U większości ludzi daje zwyczajnie tylko zamęt w głowie. Ze mnie robi lunatyka. Nic dziwnego, że obudziłem się na klatce naszego domu, mając uczucie, że przeszła przeze mnie orkiestra dęta z mojej szkoły średniej. Leżałbym tutaj przez całą noc, gdyby ludzie w mieszkaniu niżej nie mieli o trzeciej nad ranem wielkiej awantury. Zbyt mnie wzięło, abym się ruszył, w każdym razie natychmiast. Chłopak próbował wymknąć się Dziewczynie, mówiąc, że potrzebuje więcej przestrzeni, a ona coś w stylu: Dam ci, pieprzony, tyle przestrzeni, ile zechcesz. Znałem trochę jej Chłopaka. Widywałem go w barach i widziałem dziewczyny, które sprowadzał do domu, kiedy jej nie było. Potrzebował więcej przestrzeni, aby ją kiwać. No dobrze, powiedział, ale za każdym razem kiedy zbliżał się do drzwi, ona zaczynała płakać, że niby: dlaczego mi to robisz? Jak się ich słuchało, bardzo przypominali mnie samego i moją dawną dziewczynę, Lorettę, ale przysiągłem sobie, że nie będę więcej myślał o jej tyłku, chociaż każda kleopatropodobna Latina w mieście zatrzymywała mnie i życzyła, aby ona do mnie wróciła. Zanim Chłopak wyszedł na klatkę, ja dostałem się do swojego mieszkania. Dziewczyna nie przestawała płakać. Powstrzymała się tylko dwa razy, musiała pewnie słyszeć, jak się poruszam tuż nad nią, więc dwa razy wstrzymałem oddech, póki znów nie zaczęła. Szedłem za nią do łazienki; oddzielała nas podłoga, druty i parę rur. Powtarzała: Ese, pieprzony pepetón, i wciąż, i wciąż myła twarz. Łamałoby mi to serce, gdyby nie było mi tak cholernie znajome. Sądzę, że na tego rodzaju rzeczy stałem się nieczuły. Serce mam pokryte skórą, tak jak wieloryb tłuszczem. Następnego dnia opowiedziałem o tym, co się wydarzyło, jednemu z moich chłopców, Heroldowi, a on zauważył, że wygląda to dla niej bardzo źle. Też tak myślę. Gdybym nie miał własnych problemów z kobietami, powiedziałbym: Chodźmy pocieszyć wdówkę. Nie jest w naszym typie. Nie, cholera, nie jest. Dziewczyna była zbyt piękna, ze zbyt dużą klasą jak na parę takich gamoni. Nigdy nie widziałem jej w T-shircie albo bez biżuterii. A jej chłopak, olvidate. Ten czarnuch mógłby być modelem; do diabła, oboje mogliby być modelami; może w istocie byli, zważywszy, że nigdy nie słyszałem, aby powiedzieli choć jedno słowo o pracy albo o pieprzonym szefie. Tacy ludzie byli dla mnie niedotykalni, wyhodowani na innej planecie i potem przeflancowani w moje otoczenie, aby mi przypomnieć, jak źle żyję. A co gorsza, bardzo łączył ich hiszpański. Żadna z moich dziewczyn nie znała hiszpańskiego, nawet Loretta, chociaż zachowywała się jak Portorykanka. Najbliższa mi była czarna cizia, która spędziła trzy lata we Włoszech. Lubiła o tym mówić w łóżku, i powiedziała, że poszła ze mną, bo przypominam jej pewnego Sycylijczyka, którego znała, co sprawiło, że już nigdy do niej nie zadzwoniłem. Chłopak przychodził jeszcze kilka razy w tym tygodniu po rzeczy i, jak myślę, skończyć robotę. Pewny siebie kutas. Wysłuchiwał, co miała do powiedzenia, wszystkich argumentów, które wykładała godzinami, a potem wzdychał i mówił, że to nie ma znaczenia, on potrzebuje przestrzeni, pumo. Pozwalała, by ją pieprzył, kiedy miał ochotę, mając może nadzieję, że to go zatrzyma, ale wiadomo, kiedy ktoś, zwiewając, nabierze przyspieszenia, nie ma na świecie siły, która by mu przeszkodziła. Słyszałem, jak się do tego zabierają, i czułem, że nie ma nic równie ohydnego jak to pożegnalne pieprzenie. Znam to. Ja i Loretta przeszliśmy sporo. Różnica była taka, że nigdy nie rozmawialiśmy jak ci dwoje. O naszym codziennym życiu. Nawet kiedy było między nami dobrze. Leżeliśmy sobie i przysłuchiwaliśmy się zewnętrznemu światu, hałasującym chłopakom, samochodom, gołębiom. Wtedy nie miałem pojęcia, o czym ona myśli, ale teraz wiem, co należało wrysować w te mydlane bańki rojeń. Uciekać. Uciekać. Ci dwoje mieli fioła na punkcie łazienki. Każda jego wizyta tam się kończyła. Co było dla mnie dobre, bo tam słyszałem ich najlepiej. Nie wiem, dlaczego zacząłem śledzić jej życie, ale wydawało mi się, że robię dobrze. Prawie zawsze myślałem, że ludzie, nawet w swoich najgorszych momentach, są cholernie nudni. Zdaje się, że wtedy nie byłem zajęty niczym innym. A już szczególnie nie kobietami. Zrobiłem sobie czas wolny, czekając, aż wszystkie szczątki po katastrofie z Lorettą odpłyną daleko, poza zasięg wzroku. Łazienka. Dziewczyna szczegółowo opowiadała o swoim dniu, jak widziała bójkę w wagonie na linii C, jak komuś podobał się jej naszyjnik, a Chłopak, swoim aksamitnym głosem Barry'ego White'a, powtarzał tylko: Taak. Taak. Taak. Brali razem prysznic, a ona milkła, schylała się i brała mu w usta. Wszystko, co się słyszało tu na dole, to woda uderzająca o dno wanny i jego: Taak. Taak. Nie trzymał się jednego miejsca. To było oczywiste. Należał do tych ciemnoskórych, gładkich kolesiów, o których kobiety się zabijają, a ja wiedziałem niezbicie, spotykając go w okolicy, że lubił podrywać białe dziewczyny. Nic nie wiedziała o jego obyczajach w stylu Rico Suave'a. To by ją zniszczyło. Wydawało mi się, że są to prawa bario, Latynosi i czarni w środku, biali na zewnątrz, gdzie my, uliczne koty, nie powinniśmy mieć dostępu. Ale miłość uczy czego innego. Oczyszcza umysł z wszelkich praw. Nowy chłopak Loretty był Włochem, pracował na Wall Street. Kiedy mi o nim powiedziała, jeszcze ze sobą chodziliśmy. Byliśmy w Centrum, kiedy zauważyła: Lubię go. Jest bardzo pracowity. Największa masa skóry na sercu nie pomoże, aby coś takiego nie zabolało. Po jednym z tych wspólnych pryszniców Chłopak już nigdy nie wrócił. Żadnych telefonów, w ogóle nic. Wydzwaniała do swoich przyjaciółek, takich, z którymi nie rozmawiała od wieków. Ja przeżyłem dzięki swoim chłopakom; nie musiałem dzwonić po pomoc. Im łatwo przychodziło mówienie: Zapomnij o tej łatwej dupie. To nie jest kobieta, której ci trzeba. Patrz, jaki ty jesteś biały - ona na pewno poluje teraz na najbielszego. Dziewczyna większość czasu spędzała płacząc, albo w łazience, albo przed TV. Ja spędzałem swój czas na słuchaniu i dzwonieniu o pracę. Albo na paleniu, albo na piciu. Butelka rumu i dwa sześciopaki presidente na tydzień. Pewnego wieczoru zdobyłem się twardo na odwagę i zaprosiłem ją do siebie na kawę, co z mojej strony było przemyślanym pociągnięciem psychologicznym. Przez cały miesiąc nie miała żadnego kontaktu z ludźmi, z wyjątkiem faceta od dostaw z japońskiej restauracji, kolumbijskiego gogusia, któremu zwykłem mówić "hej", więc co u diabła miała odpowiedzieć? Że nie? Chyba była zadowolona, kiedy usłyszała moje nazwisko, a gdy energicznie otwarła drzwi, zaskoczył mnie jej rezolutny i czujny wygląd. Powiedziała, że zaraz przyjdzie na górę, a kiedy siadła naprzeciw mnie przy kuchennym stole, miała makijaż i różowo-złoty naszyjnik. Masz w mieszkaniu znacznie więcej światła niż ja, powiedziała, co było sympatyczne. Światło to było prawie wszystko, co miałem w swoim mieszkaniu. Puściłem jej Andresa Jimeneza, znacie to, "Yo quiero que mi Borinquen sea libre y soberana", a potem piližmy kaw‘ z dzbanka. El Pico, wyjaśniłem. Najlepsza. Nie mieliśmy wielu tematów do rozmowy. Ona była zmęczona i przybita, a ja w życiu nie miałem takich wzdęć. Musiałem ją dwa razy przeprosić. Dwa razy w ciągu jednej godziny. Pewnie pomyślała, że to coś cholernie dziwacznego, ale za każdym razem kiedy wychodziłem z łazienki, wpatrywała się pilnie w kawę, tak jak robili to wróżbici tam na Wyspie. Ciągły płacz uczynił ją jeszcze piękniejszą. Czasem smutek tak właśnie działa. Chociaż nie na mnie. Loretta odeszła parę miesięcy temu, a ja wciąż wyglądałem potwornie. Obecność Dziewczyny w moim mieszkaniu sprawiła, że czułem się jeszcze podlej. Wydobyła ziarenko cheeb z rysy w stole i uśmiechnęła się. Palisz skręty? - spytałem. To mi wywołuje wysypkę. A mnie chodzenie we śnie. Dobry jest na to miód. To stara karaibska metoda leczenia. Miałam tió, który chodził we śnie. Uwalniała go od tego jedna łyżeczka herbaty. Ho, ho, powiedziałem. Tego wieczoru puściła sobie taśmę we freestyle, mole Nóela, i słyszałem, jak porusza się po całym mieszkaniu. Nie można wykluczyć, że była tancerką. l1 .1 .1 .1 .1 .1 Ja nigdy nie wypróbowałem miodu, a ona nigdy nie wróciła. Zawsze, kiedy widziałem ją na schodach, wymienialiśmy "hej", ale nigdy nie zwolniła kroku, aby porozmawiać, nigdy nie uśmiechnęła się ani nie zachęciła mnie w inny sposób. Uznałem, że daje mi w ten sposób coś do zrozumienia. Pod koniec miesiąca przycięła krótko włosy. Nigdy więcej ich prostowania, nigdy więcej grzebieni w stylu science fiction. Podoba mi się, powiedziałem do niej. Wracałem ze sklepu alkoholowego, ona wychodziła z koleżanką. Nadaje ci to ostry wygląd. Uśmiechnęła się. Właśnie tego chciałam. Edison. New Jersey Kiedy po raz pierwszy przyjeżdżamy z dostawą, z naszym Gold Crown, w budynku palą się światła, ale nikt nas nie wpuszcza. Łomoczę w drzwi frontowe, a Wayne stuka od tyłu, słyszę, jak od naszego podwójnego bębnienia zaczynają drżeć okna. Mam dziwne uczucie, że ktoś jest w środku i się z nas śmieje. Lepiej, żeby facet miał coś ważnego na usprawiedliwienie, mówi Wayne, ciężko stąpając wokół świeżo zasadzonych krzaków róży. Nie pieprz, mówię, ale Wayne jest z tych, co traktują tę pracę zbyt serio. Z rozdygotaną twarzą uderza jeszcze parę razy w drzwi. Puka do okien i próbuje zerknąć za zasłony. Ja mam do tego stosunek bardziej filozoficzny, podchodzę do wykopanego przy drodze, wypełnionego do połowy wodą rowu irygacyjnego i siadam. Palę i obserwuję matkę kaczkę i trzy kaczuszki, jak żerują na trawiastym brzegu, a potem puszczają się z prądem i płyną gęsiego. Pięknie, mówię, ale Wayne nie słyszy. Wali w drzwi pistoletem do klamrowania. O dziewiątej Wayne zabiera mnie z salonu wystawowego, a ja do tego czasu mam już przygotowany cały plan naszej trasy. Formularze zamówień mówią wszystko, co trzeba, o klientach, z którymi będziemy mieli do czynienia w tym dniu. Jeśli ktoś odbiera pięćdziesięciodwucalowy stolik do kart, to wiadomo, że nie każe ci się strasznie spieszyć, ale też nie da napiwku. Zwykle są to dostawy do Spotswood, Sayreville i Perth Amboy. Stoły bilardowe idą na północ do bogatych przedmieść: Livingston, Ridgewood, Bedminster. Również na Long Island. Warto się przyjrzeć naszym klientom. Lekarze, dyplomaci, chirurdzy, rektorzy uniwersytetów, damy w luźnych spodniach i jedwabnych stanikach, noszące wygodne skórkowe pantofelki i płaskie zegarki, za które można by kupić auto. Przygotowując się na nasze przyjście, większość z nich drogę od drzwi frontowych do sali gier wykłada starymi numerami "Washington Post": Każę im to wszystko wyzbierać. Mówię: Carajo, a co jeśli się poślizgniemy? Wiecie, co mogą zrobić z podłogą dwustufuntowe płyty? Groźba uszkodzenia własności dodaje im popędu. Najlepsi klienci zostawiają nas samych do chwili podpisania rachunku. Gdzieniegdzie częstują nas wodą w papierowych kubeczkach. Niewielu daje nam coś więcej, chociaż dentysta z Ghany, kiedy u niego pracowaliśmy, dał nam sześciopak heinekena. Bywa, że kiedy jesteśmy w połowie pracy, klient musi wyskoczyć do sklepu po żarcie dla kota albo po gazetę. Jestem pewien, że wszystko będzie all right, mówi. Nigdy nie wygląda, aby był tego naprawdę pewien. Oczywiście, odpowiadam. Proszę tylko pokazać, gdzie są srebra. Klienci śmieją się cha, cha, cha, i my też cha, cha, cha, a potem oni szykują się z bólem do wyjścia, ociągają się przy drzwiach, próbując zapamiętać wszystko, co posiadają, jakby nie wiedzieli, gdzie nas znaleźć i dla kogo pracujemy. Kiedy ich nie ma, nie muszę się już kłopotać, że mi ktoś przeszkodzi. Kładę klucz, rozluźniam palce w stawach i idę szukać, a Wayne zwykle wygładza wtedy filc i nie potrzebuje mojej pomocy. Zabieram ciasteczka z kuchni, brzytwy z szafek łazienkowych. Niektóre z tych domów mają dwadzieścia do trzydziestu pokojów. Często je liczę i w czasie jazdy powrotnej wyobrażam sobie, jaką to by trzeba mieć kasę, aby zapełnić całą tę przestrzeń. Przyłapywano mnie na tym błądzeniu mnóstwo razy, ale to naprawdę zdumiewające, jak szybko każdy daje wiarę, że szukasz łazienki, jeśli tylko, kiedy cię odkryją, nie drgniesz, jeśli powiesz spokojnie: Hej. Po podpisaniu papierka muszę się zdecydować. Jeśli klient był dobry i dał niezły napiwek, uważamy, że jesteśmy kwita i wychodzimy. Jeśli klient jest dupą - może krzyczał, może pozwalał dzieciakom rzucać w nas piłkami golfowymi - pytam o łazienkę. Wayne udaje, że nie wie, o co chodzi, i podczas kiedy klient (albo służąca) wodzi odkurzaczem po podłodze, on liczy wiertła. Przepraszam, mówię. Zmuszam ich, aby mi pokazali drogę (którą zwykle znam), i kiedy drzwi się za mną zatrzaskują, zapycham kieszenie płynami do kąpieli i wrzucam do ubikacji zwitki toaletowego papieru wielkości pięści. Robię kupę, jeśli tylko mogę, i zostawiam im to wszystko. Większość czasu ja i Wayne pracujemy razem. On jest kierowcą i rządzi pieniędzmi, a ja dźwigam i załatwiam klientów. Dzisiaj wieczorem jesteśmy w drodze do Lawrenceville, a on chce mi opowiadać o Charlene, jednej z dziewcząt w salonie sprzedaży, tej ze zmysłowymi ustami. Ja już od miesięcy, od czasu, kiedy się skończyło z moją dziewczyną, nie mam ochoty na rozmowy o kobietach. Naprawdę chciałbym się na niej położyć, mówi do mnie. Może na jednym z tych madisonów. Człowieku, odpowiadam, spoglądając na niego ostro. Nie masz żony, czy co? Milknie. A jednak chciałbym się na niej położyć, mówi z uporem. Co ci to da? A dlaczego musi mi to coś dać? W tym roku Wayne dwa razy zdradził żonę, a ja słyszałem o wszystkim, przedtem i potem. Ostatnim razem jego żona prawie że go wykopała z domu. Żadna kobieta nie wydawała mi się warta tych kłopotów. Jedna z nich była nawet młodsza od Charlene. Wayne potrafi mieć humory, i właśnie dzisiaj jest taki wieczór: rozpiera się niedbale za kierownicą i robi slalom między samochodami, trzymając się przy tym zderzaków innych samochodów, właśnie tak jak mu mówiłem, żeby nie robił. Nie chcę mieć kraksy ani czterech godzin milczenia, więc próbuję zapomnieć o jego żonie, którą uważam za dobrą kobietę, i pytam, czy Charlene dała mu coś do zrozumienia. Zwalnia szybkość ciężarówki. Dawała, i to tak, że byś nie uwierzył, mówi. W dniach kiedy nie mamy dostaw, szef każe nam pracować w salonie, przy sprzedaży kart, pokerowych sztonów i tablic mankala. Wayne spędza czas na podglądaniu sprzedających dziewcząt i odkurzaniu półek. Jest dużym, głupkowatym facetem - nie rozumiem, dlaczego dziewczęta się nim interesują. Oto jedna z tajemnic tego świata. Szef trzyma mnie w sklepie od frontu, z dala od stołów bilardowych. Wie, że rozmawiając z klientami, radziłbym im, aby nie kupowali tanich modeli. Wstawiałbym gadki w rodzaju: Trzymajcie się z dala od tych bristoli. Zastanówcie się, póki nie znajdziecie czegoś rzeczywiście dobrego. Pozwala mi pomagać przy sprzedaży tylko wtedy, kiedy potrzebuje mojego hiszpańskiego. Ponieważ nie jestem najlepszy w sprzątaniu ani w sprzedawaniu automatów, próżnuję za kasą i kradnę. Niczego nie rejestruję i biorę do kieszeni, co podleci. Nie mówię o tym Wayne'owi. Jest zbyt zajęty przeczesywaniem palcami brody i pielęgnacją fal na swoim kudłatym łbie. Połów wart setkę dolców to dla mnie nic nadzwyczajnego, w czasach kiedy odwoziła mnie dziewczyna, kupowałem jej wszystko, czego zapragnęła: sukienki, srebrne pierścionki, bieliznę. Czasami wszystko to wydawałem na nią. Nie lubiła kradzieży, ale, do diabła, nie brakowało nam pieniędzy, lubiłem wejść gdzieś i powiedzieć: Jeva, wybieraj, co chcesz, to wszystko twoje. I wtedy byłem najbliższy poczucia, że jestem bogaty. Teraz jeżdżę do domu autobusem i forsę trzymam przy sobie. Siedzę przy trzystufuntowej rockandrollówie, która zmywa naczynia u Friendlego. Opowiada mi o karaluchach, które zabija strumieniem wody. Wrzątkiem wyrywa im skrzydełka. W czwartek kupuję losy na loterię - dziesięć Quick Picks i dwa Pick-Fours. Byle co mnie nie interesuje. Kiedy po raz drugi przynosimy Gold Crown, ciężkie zasłony przy drzwiach bujają się jak hiszpański wachlarz. Jakaś kobieta patrzy na mnie i na Wayna, który jest zbyt zajęty stukaniem, by coś widzieć. Muńeca, mówię. Jest czarna, bez uśmiechu. Nagle zasłona opada, z szelestem ocierając się o szkło. Kobieta ma na sobie T-shirt z napisem No Problem, i nie wygląda na właścicielkę. Raczej na pomoc domową, i nie może mieć więcej niż dwadzieścia lat, a sądząc po szczupłej twarzy, wyobrażam sobie zgrabną resztę. Wpatrywaliśmy się w siebie najwyżej przez sekundę, zbyt dla mnie krótko, aby zauważyć kształt uszu albo czy miała popękane wargi. Ale ja zakochiwałem się już szybciej. Później w ciężarówce, w drodze powrotnej do salonu, Wayne mruczy: Facet jest już trupem. Mówię serio. Moja dziewczyna czasem dzwoni, ale niezbyt często. Znalazła sobie nowego chłopaka, jakiegoś zangano, pracującego w sklepie z nagraniami. Ma na imię Dan, a sposób, w jaki ona je wymawia, tak boleśnie gringo, sprawia, że moje oczy robią się jak szparki. Ciuchy, które, jestem pewien, że ten facet zrywa z niej, kiedy przychodzą do domu po pracy - kołnierzyki, spódnice ze sztucznego jedwabiu od Warehouse'a, bielizna - kupiłem jej za skradzione pieniądze i zadowolony jestem, że nic z tego nie zarobiłem, obciążając grzbiet setkami funtów surowego kamienia. Z tego jestem zadowolony. Po raz ostatni widziałem ją w Hoboken. Była z Danem, ale jeszcze mi o nim nie powiedziała, więc pędziła przez jezdnię w swoich wysokich chodakach, aby uniknąć spotkania ze mną i moimi chłopcami, bo z daleka wyczuwała we mnie zmianę, to, że się zmieniam w skurwysyna gotowego przyłożyć każdemu, kto podleci. Wyrzuciła jedną rękę w powietrze, ale nie zatrzymała się. Miesiąc przed zangano poszedłem do jej domu, jak przyjaciel do przyjaciółki, i jej rodzice zapytali mnie, jak idą interesy, jakbym prowadził księgi czy coś w tym rodzaju. Interesy idą świetnie, powiedziałem. Naprawdę miło to słyszeć, powiedział jej ojciec. No pewnie. Poprosił, abym mu pomógł ostrzyc trawnik, a kiedy nalewaliśmy benzynę do baku, zaproponował pracę. Prawdziwą, na której można budować przyszłość. Oczyszczanie, powiedział, to nie jest nic, czego by się trzeba wstydzić. Później jej rodzice poszli do hali, aby zobaczyć jak Giganci przegrywają, a ona zaprowadziła mnie do swojej łazienki. Malowała się, bo mieliśmy pójść do kina. Jak para przyjaciół. Gdybym miała twoje rzęsy, byłabym sławna, powiedziała. Giganci zaczynali naprawdę cholernie przegrywać. Wciąż cię kocham, powiedziała, a ja zawstydziłem się za nas oboje, tak samo jak się wstydzę, oglądając rozmowy w popołudniowym programie, gdzie rozbite małżeństwa i nieszczęśliwe rodziny starają się zachowywać swobodnie. Jesteśmy przyjaciółmi, powiedziałem. Tak, odrzekła, jesteśmy przyjaciółmi. Nie było tam wiele miejsca, więc musiałem oprzeć pięty o brzeg wanny. Krzyżyk, który jej dałem, bujał się na srebrnym łańcuszku, więc wziąłem go do ust, aby mi się nie pchał do oczu. Kiedy skończyliśmy, nogi miałem zupełnie zdrętwiałe, jak kije do szczotki w opuszczonych, luźnych spodniach, a kiedy jej oddech na mojej szyi stał się spokojniejszy, powiedziała: Kocham, wciąż kocham. Zawsze w dniu wypłaty biorę stary kalkulator i obliczam, ile będzie mi potrzeba czasu, aby uczciwie zarobić na stół bilardowy. Sama góra, z trzech płyt, nie wychodzi tanio. Trzeba też kupić kule, kije i kredę, także tablicę wyników, trójkąty oraz francuskie podpórki, jeśli się lubi strzały figurowe. Dwa i pół roku, jeśli przestanę kupować bieliznę i będę jadł tylko makaron, ale to nierealne. Pieniądze nie trzymały się mnie nigdy. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wymyślne są stoły bilardowe. Stoły mają zwykle kołki i klamry na bandach, ale trzyma je głównie siła ciężkości i precyzja wykonania. Jeśli z dobrym stołem będziesz się obchodził prawidłowo, to cię przeżyje. Możecie mi wierzyć. Tak się buduje katedry. W Andach są drogi Inków, gdzie jeszcze teraz między kamienne bloki nie da się wcisnąć noża. Ścieki, które Rzymianie zbudowali w termach, były tak dobre, że je wymieniono dopiero po 1950 roku. Do tego rodzaju rzeczy mam zaufanie. Teraz potrafię złożyć stół z zamkniętymi oczami. Jeśli złapię trochę czasu, zrobię to sam, a Wayne będzie się przyglądał, dopóki nie będę potrzebował pomocy przy nakładaniu płyty. Lepiej, jeśli klienci nie pokazują się przy robocie, bo kiedy wszystko jest gotowe, jakże wtedy reagują, jak przebiegają palcami po lakierowanych bandach, jak im zapiera dech, bo filc jest nałożony tak ściśle, że choćbyś chciał, nie dasz rady go uszczypnąć. Piękny, mówią, a my zawsze kiwamy głowami, talkujemy palce, znów kiwamy głowami: Piękny. Szef prawie nas wykopał za Gold Crown. Klient, skubaniec nazwiskiem Pruitt, wyzwał nas od czubków, powiedział, że jesteśmy "delikwentami". Tak to przedstawił szef. Delikwenci. Wiedzieliśmy, że musiał to powiedzieć, bo szef nie używa takich słów. Ale, szefie, powiedziałem, stukaliśmy jak szaleni. To znaczy, stukaliśmy jak Ludzie Szeryfa. Jak Paul Bunyan. Ale szef tego nie pochwycił. Kutasy, dupy wołowe, wyzywał. Mieszał nas z błotem dobre dwie minuty i potem nas odprawił. Tej nocy myślałem, że jestem bez pracy, więc włóczyłem się po barach, marząc, że kiedy będziemy na hafu, dopadnę z moimi chłopakami tego cabrón i jego czarną kobietę, ale następnego dnia rano Wayne znów nadjechał z Gold Crown. Obaj byliśmy na kacu. Jeszcze raz, powiedział. Ekstra dostawa, nic za nadgodziny. Tłukliśmy w drzwi przez dziesięć minut. Próbowałem wyważyć okna i drzwi od tyłu i mógłbym przysiąc, że ją słyszę za drzwiami od patio. Waliłem mocno i... kroki, słyszałem kroki. Zadzwoniliśmy do szefa i powiedzieliśmy mu, że tak i tak, a szef zadzwonił do tego domu, ale nikt nie odpowiadał. OK, powiedział szef. Bierzcie się do tych karcianych stolików. Tego wieczoru, kiedy przygotowywaliśmy papiery na następny dzień, odebraliśmy telefon od Pruitta, który teraz już nie mówił delikwenci. Chciał, abyśmy przyszli późnym wieczorem, ale my mieliśmy już zamówienia. Dwumiesięczna lista czekających, przypomniał mu szef. Spojrzałem na Wayne'a, zgadując, jaki strumień forsy wlewa teraz facet do ucha szefowi. Pruitt powiedział, że prosi o przyjęcie wyrazów ubolewania i że jest zdeterminowany, i prosi nas o powtórne przyjście. Służąca wpuści nas na pewno. A w ogóle, skąd to nazwisko, Pruitt? - pyta mnie Wayne, kiedy wjeżdżamy na Parkway. Nienormalne, mówię. Anglosaskie albo innych dętych facetów. Prawdopodobnie pieprzony bankowiec. Jak mu na imię? Tylko inicjał, C. Clarence Pruitt mogłoby pasować. Taak, Clarence, wypowiada z obrzydzeniem Wayne. Pruitt. Większość naszych klientów ma nazwiska tego rodzaju, nazwiska z rozpraw sądowych, Wooley, Maynard, Gass, Binder, ale ludzi z naszej dzielnicy, nasze nazwiska widzi się po drugiej stronie sądowej barierki. Nie spieszymy się. Idziemy do Rio Diner, spędzamy tam godzinę i opróżniamy kieszenie. Wayne opowiada o Charlene, a ja opieram głowę o grubą szybę. Sąsiedztwo Pruitta było ostatnio wyburzone i tylko jego posesja jest gotowa. Tu i ówdzie leży luźny żwir. Można zobaczyć inne domy w środku, ich nowo uformowane wnętrzności, jasne, ostre główki gwoździ w świeżym drewnie. Pomarszczone niebieskie folie, chroniące druty i świeży gips. Na dojazdach błoto, a na trawnikach wielkie sterty darni. Stajemy przed domkiem Pruitta i stukamy do drzwi. Nie widzę auta w garażu i spoglądam ciężko na Wayne'a. Tak? - słyszę głos ze środka. My z dostawą, krzyczę. Sunie zasuwa, obraca się zamek, drzwi się otwierają. Przed nami stoi ona, w czarnych szortach i z czerwoną szminką na wargach, a mnie zaczyna oblewać pot. Wejdziecie, tak? Stoi, trzymając otwarte drzwi. Akcent jakby hiszpański, mówi Wayne. Bez wątpliwości, mówię i zmieniam falę. Pamiętasz mnie? Nie, odpowiada. Spoglądam na Wayne'a. Możesz w to uwierzyć? Mogę uwierzyć we wszystko, dziecinko. Słyszałaś nas, prawda? Wtedy, to byłaś ty. Wzrusza ramionami i otwiera szerzej drzwi. Powiedz, aby je podparła krzesłem. Wayne idzie otworzyć ciężarówkę. Trzymaj drzwi, mówię. Kłopotów z dostawami mieliśmy do licha i trochę. Psujące się ciężarówki. Klienci, którzy się wyprowadzają, zostawiając nas w pustym domu. Wycelowane rewolwery. Upuszczone płyty, zagubione bandy. Filc w złym kolorze, zostawione w magazynie dufferiny. Dawniej ja i dziewczyna robiliśmy sobie z tego zabawę. Zabawę we wróżby. Rano obracałem się na poduszce i pytałem: Jak będzie dzisiaj? Zaraz zobaczę. Podnosiła palce do czoła, i ten ruch przesuwał jej piersi i poruszał włosy. Nigdy nie spaliśmy pod przykryciem, ani wiosną, ani jesienią, ani latem, a nasze ciała były ciemne i szczupłe przez cały rok. Widzę jakiegoś pieprzonego klienta, mruczała. Straszne korki. Wayne będzie pracował bardzo wolno. A potem przyjdziesz do mnie do domu. Czy stanę się bogaty? Przyjdziesz do mnie do domu. To wszystko, co potrafię powiedzieć. A potem całowaliśmy się łapczywie, bo taka właśnie była nasza miłość. Ta zabawa była zwykłą cząstką naszych poranków, jak prysznic, seks i śniadanie. Zaprzestaliśmy jej, kiedy zaczęło się między nami psuć, kiedy obudziwszy się, nie budząc jej, przysłuchiwałem się ruchowi ulicznemu, kiedy wszystko było walką. Pracujemy, a ona jest w kuchni. Słyszę, jak nuci. Wayne potrząsa ręką, jakby poparzył sobie palce. Tak, ona jest super. Kiedy wchodzę do kuchni, stoi tyłem do mnie, mieszając rękami w pełnym zlewie. Próbuję uspokajającego tonu. Jesteś z city? Kiwnięcie głową. Skąd? Washington Heights. Dominikana, mówię. Quisqueya. Kiwa g’ow†. Jaka ulica? Nie znam adresu, mówi. Mam zapisane. Mieszka tam moja matka i mój brat. Ja jestem z Dominikany, mówię. Nie wyglądasz. Biorę szklankę wody. Oboje patrzymy na zabłocony trawnik. Nie odpowiadałam na pukanie, mówi, bo chciałam go wkurzyć. Kogo chciałaś wkurzyć? Chcę stąd odejść, odpowiada. Stąd? Zapłacę ci za przewóz. Nie wydaje mi się, odpowiadam. Nie jesteś z NuevaYork? Nie. To dlaczego pytałeś o adres? Dlaczego? Mam tam niedaleko rodzinę. Byłby to aż taki wielki problem? Mówię po angielsku, że powinna prosić swego pana, aby ją odwiózł, ale ona patrzy na mnie tępo. Zmieniam temat. On jest pendejo, mówi, nagle rozzłoszczona. Zdejmuję okulary, staję przy niej, by je umyć. Jest dokładnie mojego wzrostu, pachnie płynem domycia i ma maleńkie, cudowne myszki na szyi, cały archipelag, biegnący pod ubranie. Tutaj, mówi, wyciągając rękę, ale ja kończę wycierać okulary i wracam do pracy. Czy wiesz, czego ona od nas chce? - pytam Wayne'a. Jej pokój znajduje się na górze: łóżko, szafa, komoda, żółta tapeta. Rzucone na podłogę hiszpańskie "Cosmo" i "El Diario". W szafie cztery wieszaki odzieży i tylko górna szuflada komody pełna. Opieram dłoń na łóżku, bawełniane prześcieradło jest chłodne. W pokoju Pruitta są jego zdjęcia. Jest opalony, odwiedził pewnie więcej krajów niż ja znam nazw stolic. Fotografie z wakacji, on na plaży, on stojący obok oceanicznego łososia z wielką paszczą, którego złowił. Jego dom ma rozmiary, z których Broca byłby dumny. Łóżko zasłane, odzież z garderoby wylewa się na krzesła, a wzdłuż przeciwległej ściany biegnie rząd wyjściowych butów. Kawaler. W komodzie, pod stertą spodenek, znajduję otwarte pudełko trojanów. Biorę do kieszeni jeden kondom a resztę wtykam pod jego łóżko. Znajduję ją w jej pokoju. On lubi się ubrać, mówi. To przywilej, który dają pieniądze, mówię, ale nie potrafię tego dobrze wyrazić, ostatecznie zgadzam się z nią. Chcesz się spakować? Bierze portmonetkę. Mam wszystko, czego mi trzeba. Może sobie zatrzymać całą resztę. Powinnaś wziąć trochę swoich rzeczy. Mam gdzieś te vaina. Chcę tylko odejść. Nie bądź głupia, mówię. Otwieram komodę, wyciągam dżinsy, i wtedy wypada i toczy się do mnie garść delikatnych, kolorowych majteczek. W szufladzie jest ich więcej. Próbuję je pochwycić, ale kiedy dotykam materiału, wymyka mi się wszystko z rąk. Zostaw to. Chodźmy, mówi i wpycha je z powrotem do szuflady; jest odwrócona do mnie plecami, jej ręce poruszają się zręcznie i swobodnie. Spójrz, mówię. Nie przejmuj się. Nie podnosi wzroku. Idę po schodach na dół. Wayne zatapia właśnie makitą sworznie śruby w płytę. Nie możesz tego zrobić, mówi. Dlaczego nie? Musimy to skończyć. Wrócę, zanim się spostrzeżesz. Krótka wycieczka. Dziecinko, wstaje powoli. Jest chyba dwa razy starszy ode mnie. Podchodzę do okna i wyglądam. Świeżo zasadzone drzewka gingko stoją rzędami obok drogi wyjazdowej. Tysiąc lat temu, kiedy byłem jeszcze w college'u, uczyłem się czegoś o nich. Żyjące skamieliny. Nie zmienione od swojego powstania miliony lat temu. Woziłeś Charlene, prawda? Jasne, że woziłem, odpowiada lekko. Biorę kluczyki od samochodu ze skrzynki z narzędziami. Zaraz wracam, przyrzekam. Moja matka wciąż trzyma w swoim mieszkaniu zdjęcie mojej dziewczyny. Moja dziewczyna należy do tego rodzaju osób, które nigdy nie wyglądają źle. Jest tam nasze zdjęcie w barze, gdzie ją uczyłem grać w bilard. Pochyla się nad schmelke, kijem bilardowym wartości prawie tysiąca dolarów, który ukradłem dla niej, i marszczy czoło przy uderzeniu, które dla niej zostawiłem, które jej nie wyszło. Największe zdjęcie jest z Boca Raton - jasne, w ramce, prawie na stopę wysokie. Jesteśmy w kostiumach kąpielowych, a od prawej granicę tworzą czyjeś nogi. Tyłek ma zanurzony w piasku, nogi podkurczone, bo wiedziała, że wyślę zdjęcie mamie, nie chciała, aby mama zobaczyła ją w bikini, nie chciała, aby mama pomyślała, że jest kurwą. Śmiejąc się, kucam obok niej, z jedną ręką na jej szczupłym ramieniu, a między moimi palcami widać jedną z jej myszek. Kiedy jestem w pobliżu, matka nie spogląda na fotografie ani o niej nie mówi, ale moja siostra powiada, że wciąż opłakuje nasze rozstanie. Wobec mnie mama zachowuje się grzecznie, siedząc cicho na kanapie, kiedy ja opowiadam jej o tym, co czytam, i jak było w pracy. Czy masz kogoś? - pyta czasem. Tak, odpowiadam. Na boku rozmawia z moją siostrą i mówi: W moich snach są wciąż razem. Bez jednego słowa dojeżdżamy do Mostu Waszyngtona. Opróżniła mu kredens i lodówkę, trzyma torby przy nogach. Je chipsy kukurydziane, ale jestem zbyt zdenerwowany, aby się do niej przyłączyć. Czy to najlepsza droga? - pyta. Most chyba nie robi na niej wrażenia. Ta droga jest najkrótsza. Zamyka torbę. On powiedział to samo, kiedy tu przyjechałam w zeszłym roku. Chciałam się przyjrzeć okolicy. Tak czy owak był za duży deszcz, aby coś zobaczyć. Chcę ją spytać, czy kocha swojego chlebodawcę, ale zamiast tego pytam: Jak ci się podoba w Stanach? Obraca głowę za tablicami ogłoszeń. Nic z tych rzeczy mnie nie dziwi, mówi. Most jest zapchany i musi mi dać zatłuszczoną piątkę na zapłacenie przejazdu. Jesteś ze stolicy? - pytam. Nie. Ja się tam urodziłem. W Villa Juana. Przeprowadziliśmy się tutaj, kiedy byłem małym chłopcem. Kiwa głową, obserwując jednocześnie ruch. Kiedy przejeżdżamy przez most, opuszczam rękę na jej udo. I tak zostawiam, dłoń lekko uniesiona, palce zgięte. Czasem trzeba próbować, nawet jeśli się wie, że to nic nie da. Powoli odwraca głowę, patrząc daleko, poza liny mostu, na Manhattan i Hudson. Wszystko w Washington Heights jest dominikańskie. Nie możesz przejść odległości jednego bloku, aby nie minąć Piekarni Quisqueya albo Quisqueya Supermercado albo Hotelu Quisqueya. Gdybym chcia’ zaparkować ciężarówkę i wysiąść z niej, nikt nie wziąłby mnie za człowieka z dostawy, mógłbym być facetem stojącym na rogu i sprzedającym dominikańskie flagi. Mógłbym być w drodze do domu, do swojej dziewczyny. Wszyscy są na ulicy, a ciasteczka merengue spadają z okien jak telewizory. Kiedy dochodzimy do jej bloku, pytam jakiegoś dzieciaka o jej numer, a on palcem pokazuje mi werandę. Ona wysiada z ciężarówki i zanim ruszy w kierunku wskazanym przez dzieciaka, obciąga bluzkę. Cuidate, mówię. Wayne urabia szefa i po tygodniu jestem z powrotem, na okres próbny, do malowania magazynu. Wayne przynosi mi kanapki z ulicy, skórzaste, z żyłkami sera sklejającego chleb. Warto było? - pyta. Patrzy na mnie uważnie. Mówię mu, że nie. Dostałeś coś w końcu? Taaak, cholera, odpowiadam. Naprawdę? Dlaczego miałbym kłamać o czymś takim? Dziewczyna była jak zwierzę. Wciąż mam ślady po zębach. O do diabła, mówi. Szturcham go w ramię. A jak ci idzie z Charlene? Nie wiem, człowieku. Potrząsa głową, i ten ruch sprawia, że widzę go na własnym trawniku ze wszystkimi rzeczami. Po prostu tutaj nic nie wiem. Po tygodniu znów jesteśmy w drodze. Buckinghamy, imperiale, gold crowny i tuziny karcianych stolików. Trzymam kopie papierów Pruitta, a kiedy ciekawość w końcu przeważa, dzwonię. Za pierwszym razem odpowiada maszyna. Mamy dostawę do domu w Long Island, z takim widokiem na Sound, że chce się płakać. Palimy z Waynem skręta na plaży, ja podnoszę za ogon zdechłego kraba, którego zostawię w garażu klienta. Następne dwa razy kiedy dzwonię, będąc w okolicy Bedminster, Pruitt podnosi słuchawkę i mówi: Tak? - ale za czwartym razem odpowiada ona, po jej stronie woda leje się ze zlewu i kiedy się zupełnie nie odzywam, zakręca ją. Była tam? - pyta Wayne w samochodzie. Oczywiście, że była. Przesuwa kciukiem po zębach. Całkiem do przewidzenia. Jasne, że kocha faceta. Wiesz, jak to jest. Pewnie, że wiem. Nie złość się. Jestem zmęczony, to wszystko. Najlepiej być zmęczonym, mówi. Naprawdę. Daje mi mapę i wodzę palcem po trasie dostaw, jakbym zszywał miejscowości. Wygląda na to, żeśmy wszystko załatwili, mówię. Nareszcie. Ziewa. A co mamy najpierw jutro? Właściwie nie będziemy tego wiedzieli aż do jutra, kiedy rano odbiorę papiery z zamówieniami, ale próbuję zgadnąć. To jedna z naszych zabaw. Zajmuje czas i daje coś, na co można czekać. Zamykam oczy, kładę rękę na mapie. Tyle miast, tyle dzielnic do wyboru. Niektóre miejsca to pewniaki, ale nieraz robię daleki strzał i trafiam. Trudno uwierzyć, ile razy trafiłem. Zwykle nazwy przychodzą do mnie szybko, tak jak wyskakują ponumerowane piłeczki w losowaniu loterii, ale tym razem nic nie przychodzi, żadnej magii, zupełnie nic. To może być wszędzie. Otwieram oczy i widzę, że Wayne wciąż czeka. Edison, mówię, przyciskając kciukiem. Edison w New Jersey. Jak się spotykać z dziewczyną czekoladową, czarną, białą i mieszaną Poczekaj, aż brat i matka wyjdą z mieszkania. Właśnie im powiedziałeś, że nie czujesz się dość dobrze, aby pójść z nimi do Union City w odwiedziny do tia, która lubi ścisnąć ci jajka. (Ale wyrósł, mówi). A chociaż mama wie, że nie jesteś chory, trzymaj się tej historyjki, aż w końcu powie: Rób swoje, zostań, malcriado. Z lodówki usuń przydziałowy ser. Jeśli dziewczyna jest z Terrace, pudełka upchnij za mlekiem. Jeśli jest z Park lub Society Hill, ukryj ser w szafce nad piecem, wysoko, gdzie go nigdy nie spostrzeże. Zostaw sobie coś dla przypomnienia, aby go rano wyjąć, bo inaczej matka da ci po dupie. Zdejmij wszystkie wstydliwe zdjęcia rodziny w campo, szczególnie to z półnagimi dziećmi, ciągnącymi na sznurku kozę. Dzieciaki to twoi kuzyni i teraz są już dostatecznie dorosłe, by zrozumieć, dlaczego robisz to, co robisz. Ukryj swoje zdjęcie z włosami na afro. Upewnij się, że można pokazać łazienkę. Wsuń pod zlew koszyk z brudnym papierem toaletowym. Pokrop wiadro lizolem, zamknij szafkę. Weź prysznic, uczesz się, ubierz. Usiądź na kanapie i oglądaj TV. Jeśli nie jest stąd, przywiezie ją jej ojciec, może matka. Żadne z nich nie chce, aby spotykała się z chłopcami z Terrace - w Terrace można dostać nożem - ale ona jest uparta i tym razem dostaje to, czego chce. Jeśli jest biała, wiesz, że w najgorszym razie zrobi ci to ręką. Drogę opisałeś swoim najstaranniejszym pismem, żeby jej rodzice nie pomyśleli, że jesteś półgłówkiem. Wstań z kanapy i spójrz na parking. Nic. Jeśli dziewczyna jest miejscowa, nie pękaj. Przyfrunie, kiedy będzie gotowa. Zdarzy się czasem, że natknie się na swoich kumpli i w mieszkaniu pojawi się cała paczka, a chociaż oznacza to, że gówno od niej dostaniesz, to będzie jednak zabawa i będziesz chciał, aby przychodzili częściej. Czasem dziewczyna w ogóle nie przychodzi i następnego dnia w szkole mówi przepraszam, uśmiecha się, a ty jesteś na tyle głupi, by znów się z nią umówić. Czekaj więc, a po godzinie wypadnij na róg. Jest tu wokół sporo ruchu. Zawołaj do któregoś z chłopaków, a kiedy ten powie: Wciąż czekasz na tę pindę? - odpowiedz: Cholera, tak. Wróć do domu. Zadzwoń do niej, a kiedy jej ojciec podniesie słuchawkę, zapytaj, czy ona tam jest. Spyta: Kto mówi? Odłóż wtedy słuchawkę. Sądząc po głosie, dyrektor albo szef policji, typ faceta z grubym karkiem, który nigdy nie musi oglądać się za siebie. Usiądź i czekaj. Zanim puści ci żołądek, nadjedzie honda albo dżip i pojawi się ona. Hej, powiesz. Słuchaj, zacznie. Moja mama chce cię poznać. Cała się trzęsie, zupełnie o nic. Nie wpadaj wtedy w panikę. Powiedz: Ech, nie ma problemu. Przeleć ręką po włosach, tak jak to robią biali chłopcy, chociaż przez swoje włosy niczym nie przelecisz. Ona będzie wyglądać całkiem nieźle. Białych pożądasz najbardziej, no nie, ale te spoza miasta są zwykle czarne, czarne dziewczęta, które chodziły na balet i do skautów, u których na podjeździe stoją trzy samochody. Jeśli jest mieszana, niech cię nie zdziwi, że ma białą matkę. Powiedz: Hej. Jej mama odpowie: Hej, i wtedy zauważysz, że jej zupełnie nie wystraszyłeś. Powie, żebyś jej poradził, jak się stąd wydostać, a chociaż ma przy sobie dobry opis drogi, daj jej nowy. Zrób tak, aby była zadowolona. Masz do wyboru. Jeśli dziewczyna jest gdzieś stąd, weź ją do El Cibao na kolację. Zamawiaj wszystko w łamanym hiszpańskim. Pozwól się poprawiać, jeśli jest Latina. Wpraw ją w zdumienie, jeśli jest czarna. Jeśli nie jest stąd, wystarczy Wendy z hamburgerami. Idąc do restauracji, rozmawiaj o szkole. Tutejsza nie potrzebuje opowiadań z miejscowego podwórka, ale inne mogą chcieć. Nakarm ją historią o kretynie, który w swojej piwnicy latami przechowywał kanistry z gazem łzawiącym, i o tym, jak pewnego dnia kanister pękł i wszyscy w sąsiedztwie dostali bojową dawkę. Nie mów jej, że twoja mama poznała od razu, co to jest, że znała ten zapach z czasów, kiedy Stany Zjednoczone najechały na twoją wyspę. Istnieje nadzieja, że nie natkniesz się na swoją nemezis, Howiego, portorykańskiego chłopaka z dwoma psami-mordercami rasy kundel. Oprowadza je po okolicy i za każdym razem, kiedy kundle zapędzają kota do kąta i rozszarpują na strzępy, Howie się śmieje. Kot wzlatuje w powietrze jak sowa ze skręconym karkiem, z wyglądającym spod delikatnego futerka czerwonym mięsem. Jeśli jego psy nie osaczyły kota, będzie szedł za tobą i pytał: Hej, Junior, to twoja nowa dupa? Pozwól mu mówić. Howie waży około stu kilo i załatwi cię, jeśli będzie miał ochotę. Przy polach odejdzie. Ma nowe trampki i nie chce ich pobłocić. Jeśli dziewczyna nie jest stąd, teraz syknie i powie: Co za pieprzony kutas. Swoja, odwracając się, wykrzykiwałaby na niego przez całą drogę, chyba że byłaby nieśmiała. Tak czy owak nie przejmuj się tym, że niczego nie zrobiłeś. Nigdy nie przegrywaj bójki na pierwszej randce, bo to będzie koniec. Kolacja będzie sztywna. Nie jesteś dobry w rozmowie z ludźmi, których nie znasz. Mulatka powie ci, że jej rodzice spotkali się w Ruchu. Wtedy ludzie uważali, że jest to bardzo radykalne postępowanie. Wygląda na to, że jej rodzice chcieli, aby to zapamiętała. Brat kiedyś to usłyszał i powiedział: Człowieku, dla mnie brzmi to jak kawał z "Wuja Toma". Nie powtarzaj tego. Odłóż hamburgera i powiedz: Musiało ci być ciężko. Ona doceni twoje zainteresowanie. Opowie ci więcej. Czarni traktują mnie naprawdę źle, odezwie się. Dlatego ich nie lubię. Będzie cię interesowało, co czuje do Dominikańczyków. Nie pytaj. Pozwól jej o tym mówić, a kiedy zjecie, przejdźcie się znów po okolicy. Niebo będzie wspaniałe. Z powodu zanieczyszczeń zachód słońca w Jersey jest jednym z cudów świata. Pokaż jej to. Dotknij jej ręki i powiedz: Ładne, prawda? Bądź teraz poważny. Oglądaj TV, lecz zachowaj czujność. Sącz sobie bermudez pozostawiony w szafce przez ojca, przez nikogo nie ruszany. Miejscowa dziewczyna może być biodrzasta i mieć duży tyłek, ale nie da się szybko dotknąć. Może mieszkać w tej samej okolicy, możesz znać jej sprawy. Może zwyczajnie zrelaksować się z tobą i pójść do domu. Może cię pocałować i pójść, albo, jeśli jest lekkomyślna, poddać się, ale to jest rzadkie. Wystarczy całowanie. Biała dziewczyna zaraz potem może ci ulec. Nie powstrzymuj jej. Wyjmie gumę z ust, przyklei ją do plastykowego pokrowca kanapy i przysunie się blisko ciebie. Może powiedzieć: Masz ładne oczy. Powiedz, że kochasz jej włosy, że kochasz jej skórę, jej wargi, że, prawdę mówiąc, kochasz je bardziej niż swoje własne. Powie: Lubię hiszpańskich chłopców, a chociaż ty nigdy nie byłeś w Hiszpanii, powiedz: Ja też cię lubię. Niech to brzmi elegancko. Będziesz z nią do około 8:30, wtedy ona będzie się chciała umyć. W łazience będzie nuciła piosenkę z radia, a jej brzuch będzie uderzał o krawędź zlewu. Wyobraź sobie jej starą, jak przybywa, żeby ją odwieźć, i co by powiedziała, gdyby wiedziała, że jej córka właśnie leżała pod tobą i dyszała ci do ucha twoje imię, wymawiane hiszpańszczyzną z ósmej klasy. Kiedy ona jest w łazience, zadzwoń do któregoś z chłopaków i powiedz: Lo hice, cabrón. Albo, po prostu, z uśmiechem na ustach rozwal się na kanapie. Ale zwykle nie idzie to w taki sposób. Bądź na to przygotowany. Nie będzie chciała cię pocałować. Tylko spokojnie, powie. Mulatka może się oderwać od ciebie, odchylić do tyłu. Skrzyżuje ręce na piersi. Nienawidzę swoich cycków, powie. Pogłaszczesz ją po włosach, ale ona się odsunie. Nie lubię, kiedy ktoś dotyka moich włosów, powie. Będzie się zachowywać jak ktoś, kogo zupełnie nie znasz. W szkole znana jest ze swojego wyzywającego śmiechu, wysokiego, o dalekim zasięgu, ale tutaj sprawi ci kłopot. Nie będziesz wiedział, co powiedzieć. Jesteś jedynym facetem, który się ze mną umawia, powie. Sąsiedzi, teraz, kiedy mają w sobie alkohol, zaczynają wyć jak hieny. Ty i czarni chłopcy. Nie odpowiadaj. Niech zapina guziki przy koszuli, niech się czesze, a te dźwięki niech was rozdzielą jak języczek ognia. Kiedy jej ojciec podjedzie i da znać klaksonem, niech odejdzie bez nadmiernych pożegnań. Nie chciałaby tego. Po godzinie zadzwoni telefon. Będzie cię kusiło, aby podnieść słuchawkę. Nie rób tego. Oglądaj programy, które chciałeś obejrzeć, bez rozprawiającej wokół rodziny. Nie schodź na dół. Nie zapadaj w sen. To nic nie pomoże. Połóż na miejsce przydziałowy ser, żeby matka nie zdążyła cię zamordować. Bez Twarzy Rano naciąga maskę i zaciera ręce. Podchodzi do drzewa guanabana i podciąga się, teraz prawie pięćdziesiąt razy, a potem bierze obłuskiwacz do kawy i trzyma przy piersi, licząc do czterdziestu. Ramiona, klatka i mięśnie szyi pęcznieją, skóra na skroniach naciąga się, jakby miała pęknąć. Ale nie! On jest niepokonany i opuszcza obłuskiwacz z niskim stęknięciem: Uuuch. Wie, że powinien już iść, ale przez chwilę słucha kogutów; wszystko pokrywa poranna mgła. Potem słyszy jakiś ruch wśród swojej rodziny. Pospiesz się, mówi do siebie. Biegnie obok ziemi swojego tio i jednym spojrzeniem ocenia, jaka ilość ziaren kawy na conucos u tio robi się czerwona, czarna i zielona. Biegnie dalej, mijając wąż do podlewania i pastwisko, a potem mówi FRU i skacze, a jego cień miga po wierzchołkach drzew, a on może dostrzec ogrodzenie rodzinnego obejścia i matkę, która myje jego małego braciszka, szorując mu buzię i stopy. Właściciel sklepu rozpryskuje wodę na drogę, by osiadł kurz; przemyka obok niego. Bez Twarzy! - woła kilka głosów, ale on nie ma dla nich czasu. Najpierw idzie do barów, szukając w ich pobliżu zagubionych monet. Czasem pijani śpią w alejkach, więc porusza się cicho. Przechodzi nad dołkami z moczem i wymiocinami, marszcząc nos od smrodu. Dzisiaj w wysokich, łamiących się z trzaskiem zielskach znajduje dość monet, by kupić butelkę wody sodowej albo ciastko. Mocno trzyma monety i śmieje się pod maską. O najgorętszej porze dnia Lou wpuszcza go do kościoła z zepsutym dachem i marnym okablowaniem, daje mu kawę con leche i dwie godziny lekcji czytania i pisania. Książki, pióro i papier, wszystko jest z pobliskiej szkoły, darowane przez nauczyciela. Ojciec Lou ma małe ręce i chore oczy; dwa razy wyjeżdżał do Kanady na operacje. Lou uczy go angielskiego, który będzie mu potrzebny tam na Północy: Jestem głodny. Gdzie jest łazienka? Przyjechałem z Republiki Dominikańskiej. Nie bój się. Po lekcji kupuje chiclets i idzie do domu naprzeciwko kościoła. Dom ma furtkę, drzewa pomarańczowe i wybrukowaną dróżkę. Gdzieś w środku miga TV. Czeka na dziewczynkę, ale ona nie wychodzi. Zwykle wygląda i spotyka się z nim. Ona rysuje w powietrzu TV. Oboje porozumiewają się gestami. Chcesz oglądać? Potrząsa przecząco głową, wyciąga przed siebie ręce. Nigdy nie wszedł do casas ajenas. Nie, wolę być na zewnątrz. Ja wolę być w środku, bo chłodniej. Będzie stał dopóty, dopóki kobieta do sprzątania, która również mieszka w górach, nie krzyknie z kuchni: Uciekaj stąd. Nie masz żadnego wstydu? Wtedy chwyci pręty furtki i mrucząc, rozciągnie je trochę, aby jej pokazać, z kim ma do czynienia. Raz w tygodniu Padre Lou pozwala mu kupić komiks. Ksiądz bierze go do księgarni i stoi na ulicy, aby go chronić, kiedy on przegląda półki. Dzisiaj kupuje "Kalimana", który wytrzymuje wszystko i nosi turban. Gdyby miał zakrytą twarz, byłby idealny. Szuka różnych okazji, spoglądając zza rogów, z daleka od ludzi. Ma moc bycia "niewidzialnym" i nikt nie może go dotknąć. Nawet jego tio, ten, który pełni straż przy tamach, przechodzi obok niego i nic nie mówi. Jednak psy potrafią go wyczuć i właśnie dwa obwąchują mu stopy. Odpycha je, bo mogą zdradzić jego miejsce wrogom. Tak wielu życzy mu, aby upadł. Tak wielu życzy mu, aby odszedł. Viejo potrzebuje pomocy przy pchaniu wozu. Trzeba przenieść kota przez ulicę. Hej, Bez Twarzy! - woła motocyklista. Co, u diabła, robisz? Chyba nie zacząłeś zjadać kotów, co? Potem będzie zjadał dzieci, dołącza drugi. Zostaw tego kota, nie jest twój. Ucieka. Jest późne popołudnie, sklepy się zamykają, i nawet motocykle na rogach gdzieś się rozproszyły, zostawiając plamy oleju i ślady kół w kurzu. Do napaści dochodzi w chwili, kiedy próbuje wyliczyć, czy może kupić jeszcze jedno ciastko. Chwyta go czterech chłopaków i monety wyskakują mu z ręki jak pasikoniki. Gruby chłopak ze zrośniętymi brwiami siedzi mu na piersi i tamuje oddech. Inni stoją nad nimi; boi się. Zrobimy z ciebie dziewczynę, mówi ten gruby, a on słyszy, jak te słowa dudnią w tłustym ciele chłopaka. Chce oddychać, ale płuca ma zaciśnięte jak kieszenie. Byłeś już kiedyś dziewczyną? Zakład, że nie był. To żadna frajda. Wymawia MOC i gruby chłopak zlatuje z niego, ucieka ulicą, inni biegną za nim. Lepiej zostawcie go w spokoju, mówi właścicielka drogerii, ale jej nikt nie słucha, nie słucha od czasu, kiedy mąż opuścił ją dla Haitanki. Dobiega do kościoła, wślizguje się do środka i ukrywa się. Chłopcy rzucają kamieniami w drzwi kościoła, ale wtedy Eliseo, dozorca, mówi: Uwaga chłopaki, teraz będzie piekło, i wychodzi na chodnik, wymachując maczetą. Na zewnątrz wszystko cichnie. Siedzi pod kościelną ławą i czeka na nadejście wieczoru, kiedy będzie mógł iść do domu, położyć się spać w wędzarni. Wyciera krew ze spodenek, pluje na skaleczenie, aby usunąć brud. Co z tobą, coś nie w porządku? - pyta Padre Lou. Zmachałem się, biegnąc. Padre Lou siada. W spodenkach i guayabera wygląda jak kubański sklepikarz. Składa dłonie. Myślałem, jak ci będzie tam, na Północy. Próbuję wyobrazić sobie ciebie na śniegu. Śnieg mnie nie obchodzi. Śnieg obchodzi wszystkich. Czy oni tam lubią wrestling? Padre Lou się śmieje. Prawie tak bardzo jak my. Wtedy wychodzi spod ławki i pokazuje księdzu łokieć. Ksiądz wzdycha. Chodźmy tym się zająć, OK? Tylko nie to czerwone. Już nie używamy czerwonego. Mamy teraz białe, które nie boli. Uwierzę, jak zobaczę. Nikt nigdy tego przed nim nie ukrywał. Wciąż i wciąż opowiadali mu tę historię, jakby się bali, że mógłby zapomnieć. Czasem w nocy otwiera oczy i świnia wraca. Zawsze ogromna i blada. Jej racice przybijają go do ziemi, w jej oddechu potrafi wyczuć zapach sfermentowanych bananów. Tępe zęby wyrywają mu pasmo skóry pod okiem i odsłonięte mięśnie okazują się bardzo smaczne, jak lechosa. Odwraca głowę, aby uratować jedną stronę twarzy, w niektórych snach ratuje prawą stronę, w innych lewą, ale w najgorszych albo nie może odwrócić głowy, albo świński ryj jest jak dziura, która wciąga wszystko. Krzyczy po obudzeniu, a po szyi cieknie mu krew, przygryziony język obrzmiewa, i nie może powtórnie zasnąć, póki nie powie sobie, bądź mężczyzną. Padre Lou pożycza hondę i obaj wyruszają wcześnie rano. On wychyla się w kierunku zakrętu i Lou mówi: Nie rób tego za mocno, bo nas wywrócisz. Nic się nam nie stanie, woła. Droga do Ocoa jest pusta, fincas są wyschnięte, wiele farmerskich gospodarstw zostało porzuconych. Nad urwiskiem widzi samotnego czarnego konia. Zjada jakiś krzak, a na jego grzbiecie siedzi garza. W poliklinice pełno jest zakrwawionych ludzi, ale pielęgniarka z utlenionymi włosami bierze ich najpierw. Jak się dzisiaj czujemy? - pyta doktor. Dobrze, odpowiada. Kiedy mnie pan wyśle? Lekarz uśmiecha się, każe mu zdjąć maskę i kciukami masuje mu twarz. Lekarz ma w zębach resztki bezbarwnego jedzenia. Miałeś jakieś kłopoty z przełykaniem? Nie. Z oddychaniem? Nie. Miewałeś bóle głowy? Czy boli cię czasem gardło? Miałeś kiedyś zawroty głowy? Nigdy. Lekarz bada mu oczy, uszy, a potem osłuchuje. Wygląda, że wszystko w porządku, Lou. Cieszę się, że to słyszę. Czy spodziewasz się jakiegoś przybliżonego terminu? No cóż, mówi lekarz. W końcu go tam wyślemy. Padre Lou uśmiecha się i kładzie rękę na ramieniu chłopaka. Co o tym myślisz? On kiwa głową, ale nie wie, co powinien o tym myśleć. Boi się operacji i boi się, że nic się nie zmieni, że lekarze kanadyjscy zawiodą tak, jak santeras, które wynajęła matka, które wzywały na pomoc każdego ducha z niebiańskiej książki telefonicznej. Pokój, w którym się teraz znajduje, jest gorący, przyćmiony i pełen kurzu. Poci się i chciałby się położyć pod stołem, gdzie by go nikt nie widział. W następnym pokoju spotkał chłopca, któremu płytki czaszki zupełnie się nie zrosły, i dziewczynkę, która nie miała rąk, i niemowlę o ogromnej, nabrzmiałej twarzy, z oczami ociekającymi ropą. Możesz zobaczyć mój mózg, powiedział chłopiec. Mam tylko takie błoniaste coś, i możesz przez to spojrzeć. Rano budzi się obolały. Po doktorze, po walce, którą stoczył w pobliżu kościoła. Wychodzi oszołomiony na zewnątrz i opiera się o drzewo guanabana. Jego braciszek Pesao już nie śpi, ciska fasolkami w kurczaki, małe, pochylone ciało ma idealne proporcje. On, kiedy pociera głowę czterolatka, wyczuwa rany, które zasklepiły się żółtymi strupkami. Ma je ochotę skubnąć, ale ostatnim razem pociekła krew i Pesao płakał. Gdzie byłeś? - pyta Pesao. Walczyłem ze złem. Ja też chcę to robić. To by ci się nie podobało, odpowiada. Pesao patrzy mu w twarz, chichocze i rzuca następny kamyk w kury, które rozpraszają się oburzone. Patrzy, jak słońce wypala mgły na polach, jak mimo upału krzewy kawowe są grube, zielone i giętkie w podmuchach wiatru. Matka dostrzega go przed domem. Idzie przynieść mu maskę. Jest zmęczony i obolały, ale spogląda na dolinę, a sposób, w jaki grunt zakrzywia się, aby się ukryć, przypomina mu, jak Lou ukrywa kostki domina, kiedy grają razem. Chodź, mówi matka. Zanim ojciec wyjdzie. Wie, co będzie, kiedy wyjdzie ojciec. Naciąga maskę i czuje, jakby w jego odzieży tańczyły pchły. Kiedy matka się odwraca, on się kryje, wtapiając się w zielska. Patrzy, jak matka trzyma delikatnie głowę Pesao pod kranem; kiedy woda tryska wreszcie z rury, Pesao wykrzykuje, jakby dostał prezent, albo jakby marzenie stało się rzeczywistością. Biegnie w dół, w kierunku miasta, nigdy się nie poślizgnie ani nie potknie. Nikt nie jest szybszy od niego. Negocios Mój ojciec, Ramón de las Casas, opuścił Santo Domingo tuż przed moimi czwartymi urodzinami. Papi planował wyjazd od miesięcy, krzątając się energicznie, pożyczając od przyjaciół, w ogóle od każdego, w kim potrafił zatopić zęby. W końcu było sprawą zwykłego szczęścia, że kiedy tego dokonał, wiza była już gotowa. Jego ostatni szczęśliwy przypadek na Wyspie, wziąwszy pod uwagę, że Mami dopiero co wykryła, że zadaje się z otyłą putą, którą spotkał, kiedy likwidował bójkę w Los Millonitos, na jej ulicy. Mami dowiedziała się o tym od jej znajomych, od pielęgniarki i od sąsiadki puty. Pielęgniarka nie mogła zrozumieć, co Papi robi, kręcąc się po jej ulicy, kiedy powinien być na patrolu. Początkowe walki, z Mami wysyłającą nasze srebra na dzikie orbity, trwały tydzień. Kiedy widelec przebił mu policzek, Papi zdecydował się wyprowadzić, tylko do czasu, aż wszystko się uspokoi. Wziął małą paczkę z ubraniem i wyrwał się wcześnie rano. Drugiej nocy, spędzanej poza domem, z putą śpiącą u jego boku, Papi miał sen, że pieniądze, które przyrzekł mu ojciec Mami, odlatują, wirując na wietrze jak jasne, błyszczące ptaki. Sen zerwał go z łóżka niby strzał z pistoletu. Nic ci nie jest? - spytała puta, a on potrząsnął głową. Myślę, że będę musiał gdzieś pójść, powiedział. Pożyczył od przyjaciela czystą, musztardowego koloru guayaberę, wbił się w concho i złożył wizytę naszemu Abuelo. Fotel bujany Abuela stał na zwykłym miejscu, przed domem na chodniku, skąd można było widzieć wszystkich i wszystko. Ten fotel zafundował sobie na trzydzieste urodziny i dwa razy musiał wymieniać słabsze miejsca, wyrobione tyłkiem i ramionami. Idąc w kierunku Duarte, zobaczycie tego rodzaju fotele wystawiane na wyprzedaży. Był to listopad, owoce mango głucho spadały z drzew. Mimo swego zamglonego wzroku, Abuelo zobaczył, że nadchodzi Papi, natychmiast kiedy ten wszedł na Sumner Welles. Abuelo westchnął; miał tych sprzeczek po dziurki w nosie. Papi podciągnął spodnie i kucnął przy fotelu. Przyszedłem porozmawiać z tobą o moim życiu z twoją córką, powiedział, zdejmując kapelusz. Nie wiem, co słyszałeś, ale ja przysięgam na moją duszę, że nic z tego nie jest prawdą. Wszystko, czego chcę dla twojej córki i naszych dzieci, to zabrać ich do Stanów Zjednoczonych. Pragnę dla nich dobrego życia. Abuelo szukał w kieszeniach papierosa, którego przed chwilą zgasił. Sąsiedzi zaczęli wypływać z domów na ulicę, aby nie uronić niczego z całej wymiany zdań. A co z tą drugą kobietą? - spytał w końcu Abuelo, nie potrafiąc znaleźć zatkniętego za uchem papierosa. To prawda, że wszedłem do jej mieszkania, ale to była pomyłka. Nie zrobiłem niczego, czego mógłbyś się wstydzić, viejo. Wiem, że to nie było mądre, ale nie wiedziałem, że kobieta może kłamać tak jak ta. I właśnie to powiedziałeś Vircie? Tak, ale ona nie chciała słuchać. Za bardzo przejmuje się tym, co mówią jej przyjaciele. Jeśli nie uważasz, że dla twojej córki zrobię wszystko, to ja cię nie będę prosił o pożyczenie tych pieniędzy. Abuelo wypluł z ust smak spalin samochodowych i ulicznego kurzu. Mógłby tak spluwać cztery czy pięć razy. Słońce mogłoby dwa razy zachodzić, kiedy on rozmyślał, ale ze swoim odmawiającym posłuszeństwa wzrokiem, ze swoim gospodarstwem w Azua, teraz w rozsypce, z całą rodziną w potrzebie, cóż mógł w istocie zrobić? Słuchaj, Ramonie, powiedział, drapiąc się po włosach na ramionach. Wierzę ci. Ale Virta słyszy brzęczenie na ulicy, no i wiesz, jak to jest. Wróć do domu i bądź dla niej dobry. Nie krzycz. Nie bij dzieci. Ja jej powiem, że wkrótce wyjeżdżasz. To pomoże wygładzić sprawy między wami. Papi zabrał rzeczy z mieszkania puty i tej nocy wrócił do domu. Mami zachowywała się, jakby był kłopotliwym gościem, którego trzeba jednak znosić. Spała z dziećmi i przebywała poza domem tak często, jak tylko mogła, odwiedzając krewnych w drugiej części Stolicy. Papi wiele razy przytrzymywał jej ręce i przyciskał ją do chylących się ścian, mając nadzieję, że jego dotyk wyrwie ją z ponurego milczenia, ale ona albo go strzelała w policzek, albo kopała. Dlaczego, u diabła, to robisz? - domagał się odpowiedzi. Nie wiesz, że niedługo wyjeżdżam? No więc jedź, odpowiedziała. Będziesz tego żałowała. Wzruszyła ramionami i nie powiedziała nic więcej. W mieszkaniu tak głośnym jak nasze, milczenie jednej kobiety było wręcz dotykalne. Papi łaził wokół przez miesiąc, biorąc nas na filmy kung-fu, których nie rozumieliśmy, i wbijając nam do głowy, jak bardzo będziemy za nim tęsknić. Kiedy Mami przeglądała nam włosy, szukając wszy, on krążył wokół, chcąc być blisko niej na wypadek, gdyby się złamała i zaczęła go błagać, aby został. Pewnego wieczoru Abuelo wręczył Papiemu pudełko po cygarach wypchane pieniędzmi. Banknoty były nowe i pachniały imbirem. Weź je. Spraw, aby dzieci były z ciebie dumne. Przekonasz się. Pocałował viejo w policzek i następnego dnia miał już bilet na samolot odlatujący za trzy dni. Podsunął bilet Mami przed oczy. Widzisz to? Skinęła ze zmęczeniem głową i odsunęła jego ręce. W ich pokoju czekała już jego odzież, naprawiona przez nią i spakowana. Nie pocałowała go na pożegnanie, ale kolejno popychała ku niemu dzieci. Powiedz ojcu do widzenia. Powiedz mu, że chcesz, aby szybko wrócił. Kiedy chciał ją objąć, chwyciła go za ramiona palcami, jak szczypcami. Lepiej, abyś pamiętał, skąd pochodzą te pieniądze, powiedziała, i były to ostatnie słowa, jakie zamienili z sobą na całe pięć lat. Do Miami przybył o czwartej rano, w huczącym, prawie pustym samolocie. Przez kontrolę celną przeszedł łatwo, bo nie miał przy sobie niczego prócz paru sztuk odzieży, ręcznika, kostki mydła, brzytwy, pieniędzy i pudełka chiclets w kieszeni. Bilet do Miami zaoszczędził mu pieniędzy, ale on chciał dotrzeć do NuevaYork tak szybko, jak to tylko możliwe. Nueva York był miastem z miejscami do pracy, miastem, które najpierw wzywało produkujących cygara Kubańczyków, następnie Portorykańczyków od sznurowadeł, a teraz wzywało jego. Miał kłopot ze znalezieniem wyjścia z terminalu. Wszyscy tu mówili po angielsku, a oznaczenia wcale nie pomagały. Błąkając się w kółko, wypalił pół paczki papierosów. Kiedy w końcu opuścił terminal, położył swój pakunek na chodniku i wyrzucił resztę papierosów. W ciemności nie zobaczył zbyt wiele Ameryki Północnej. Wielką rzekę samochodów, odległe palmy i szosę, która przypominała mu Maximo Gomez. Nie było tak gorąco jak w domu i miasto było dobrze oświetlone, ale nie czuł, że przemierzył ocean i świat. Kierowca taksówki przed terminalem zawołał go po hiszpańsku, lekko rzucił torbę na tylne siedzenie. Nowa, powiedział. Był czarnoskórym, pochylonym, silnym mężczyzną. Masz tu rodzinę? Faktycznie nie. A co z adresem? Nul, powiedział Papi. Jestem tu sam. Mam dwie ręce i serce mocne jak z kamienia. W porządku, powiedział taksówkarz. Powiózł go przez miasto, wokół Calle Ocho. Chociaż ulice były puste a przed sklepami pozaciągano harmonijkowe bramy, Papi rozpoznał dostatek po budynkach i działających ulicznych latarniach. Pozwalał sobie na uczucie, że pokazuje mu się miejsca, gdzie mógłby zamieszkać, i czeka się na jego aprobatę. Znajdź sobie miejsce do spania, poradził kierowca. A jutro najpierw złap jakąś pracę. Cokolwiek, co się uda znaleźć. Przyjechałem tu, aby pracować. No jasne, powiedział kierowca. Wyrzucił go przy hotelu i policzył mu pięć dolarów za pół godziny jazdy. Co teraz na mnie oszczędziłeś, niech ci pomoże później. Mam nadzieję, że ci się powiedzie. Papi chciał dać kierowcy napiwek, ale tamten już odjeżdżał, z zapraszającą do następnego kursu świecącą kopułką na dachu. Zarzuciwszy torbę na ramię, wdychając zapach kurzu i ciepło wydobywające się z kamieni ulicy, Papi ruszył w drogę. Najpierw zastanawiał się, czy nie zaoszczędzić pieniędzy, śpiąc na powietrzu, na ławce, ale nie mógł się nikogo poradzić, a niemożność odczytania napisów, napawała go niepokojem. Co, jeśli tu jest godzina policyjna? Wiedział, że najmniejsze potknięcie może zniweczyć wszystkie jego nadzieje. Ilu takich przed nim dotarło tak samo daleko, aby dać się odesłać do domu za jakieś głupie naruszenie prawa? Słońce wzbiło się nagle zbyt wysoko. Wrócił tą samą drogą, którą przyszedł, i wstąpił do hotelu z wystającym na ulicę, migającym nierówno neonem. Miał kłopot ze zrozumieniem szczupłego mężczyzny w recepcji, ale w końcu ten wypisał sumę za jedną dobę drukowanymi literami. Za pokój cuatro-cuatro, powiedział. Papi miał sporo kłopotu z obsługą prysznica, ale w końcu zdołał wziąć kąpiel. Była to pierwsza łazienka, w której czuł się komfortowo. Przy brzęczącym radiu przycinał sobie wąsy. Nie ma fotografii z czasów, kiedy nosił wąsy, ale można to sobie łatwo wyobrazić. Po niecałej godzinie już spał. Miał dwadzieścia cztery lata. Był silny. Nie śnił o swojej familia, i nie będzie śnił jeszcze przez wiele lat. Zamiast tego śnił o złotych monetach, podobnych do tych, które wydobywano z licznych wraków sterczących wokół naszej Wyspy na wysokość trzciny cukrowej. Nawet swego pierwszego, niepewnego poranka, kiedy stara Latina zerwała pościel z łóżka i opróżniła kosz na śmieci z papierka, który tam wrzucił, Papi wykonał swoje przysiady i pompki, które trzymały go w formie aż do czterdziestki. Powinnaś ich spróbować, powiedział Latinie. Przez nie praca staje się o wiele łatwiejsza. Gdybyś miał pracę, odpowiedziała, nie potrzebowałbyś ćwiczeń. Rzeczy, które miał na sobie poprzedniego dnia, włożył do płóciennej torby na ramię i skompletował nowe ubranie. Palcami i wodą wygładził najgorsze zagniecenia. Podczas lat wspólnego życia z Mami prał i prasował swoje ubrania. To męska praca, lubił mawiać, dumny ze swoich dokonań. Ostre jak brzytwa kanty na spodniach i oślepiająco białe koszule były jego znakiem firmowym. Ostatecznie jego pokolenie przyzwyczajone było do krawieckiego szaleństwa Jefe, który w dniu poprzedzającym jego zabójstwo miał prawie dziesięć tysięcy krawatów. Tak ubrany, ostrzyżony i poważny, Papi wprawdzie wyglądał na obcokrajowca, ale nie na mojado. Tego pierwszego dnia poszczęściło mu się ze znalezieniem mieszkania do spółki z trzema Gwatemalczykami oraz pierwszej pracy, polegającej na zmywaniu naczyń w kubańskim barze z sandwiczami. Dawniej stary lokal gringo z różnymi odmianami hamburgerów i wodą sodową na obiad, teraz wypełniony był óyemes i zapachem lechón. Za ladą z przodu metodycznie opadały ugniatacze sandwiczy. Mężczyzna, czytający gazety na zapleczu, powiedział, że Papi może zaczynać od razu i dał mu dwa białe fartuchy, długie aż do kostek. Pierz je codziennie, powiedział. Wszyscy tutaj wyglądamy czysto. Dwóch współlokatorów w mieszkaniu było braćmi, Stefan i Tomas Hernandez. Stefan był o dwadzieścia lat starszy od Tomasa. Obaj zostawili rodziny w swoim kraju. Stefanowi powoli nachodziła na oczy zaćma; kosztowała go ta choroba pół palca i ostatnią pracę. Teraz zamiatał podłogi i czyścił z wymiocin stację kolejową. To o wiele bezpieczniejsze, powiedział mojemu ojcu. Praca w fabryce zabije cię o wiele wcześniej niż jakiś tiguere. Stefan pasjonował się wyścigami i czytał formularze, mimo ostrzeżeń brata, że czytając z tak bliska, psuje sobie do reszty oczy. Czubek nosa często miał pobrudzony atramentem. Trzecim wspóllokatorem był Eulalio. Miał dla siebie największy pokój i był posiadaczem zardzewiałego dustera, którym każdego rana zabierał ich do pracy. Był w Stanach blisko dwa lata i odezwał się po angielsku. Kiedy Papi nie odpowiadał, Eulalio przerzucił się na hiszpański. Musisz ćwiczyć język, jeśli chcesz się gdzieś dostać. Na ile znasz angielski? Wcale, odpowiedział po chwili Papi. Eulalio pokiwał głową. Papi poznał Eulalia jako ostatniego i najmniej go lubił. Papi spał w dużym pokoju, początkowo na dywanie, którego postrzępione nitki przyklejały mu się do ostrzyżonej głowy, a potem na materacu, który wziął od sąsiada. Pracował na dwie długie zmiany z dwiema czterogodzinnymi przerwami. Podczas jednej z przerw spał w domu, a w czasie drugiej prał swój fartuch w barowym zlewie, i kiedy fartuch sechł, ucinał sobie drzemkę w magazynie, między stosami puszek kawy el pico i workami z chlebem. Czasem czytał westerny, które uwielbiał, potrafił przeczytać cały w godzinę. Jeśli było zbyt gorąco albo książka go znudziła, spacerował po najbliższej okolicy, nie mogąc się nadziwić ulicom nie poprzecinanym ściekami, porządnym domom i samochodom. Był pod wrażeniem przeflancowanych Latino, odmienionych przez dobre odżywianie i kosmetyki, nie do wyobrażenia w ich dawnych ojczyznach. Były to kobiety piękne, ale nastawione nieprzyjaźnie. Mógł sobie przystawać, przytykać palec do beretu, w nadzieji na rzucenie jakiejś uwagi, ale kobiety szły dalej, krzywiąc się. Nie zniechęcało go to. Zaczął się przyłączać do Eulalia w czasie jego nocnych wypadów do barów. Papi wolałby wypić drinka z diabłem niż wyjść samemu. Bracia Hernandez wychodzili niechętnie, oszczędzali, chociaż czasami popuszczali sobie cugli, odurzając się drinkami z tequili i piwem. Bracia wtaczali si‘ do domu p˘¦no, nadeptując na niego i rycząc o jakiejś morena, która bezczelnie nimi wzgardziła. Eulalio i Papi wychodzili nocą dwa trzy razy w tygodniu, pili rum i poruszali się sztywno. Kiedy tylko było to możliwe, Papi pozwalał by stawiał Eulalio. Eulalio lubił opowiadać o finca, z której pochodził, dużej plantacji gdzieś w głębi kraju. Ja zakochałem się w córce właściciela, a ona zakochała się we mnie. We mnie, w peonie. Możesz w to uwierzyć? Pieprzyłem ją na łóżku jej własnej matki, w obliczu Najświętszej Matki i jej Ukrzyżowanego Syna. Próbowałem ją przekonać, by zdjęła krzyż, ale ona nie chciała o tym słuchać. Kochała to właśnie w ten sposób. To ona pożyczyła mi pieniędzy na przyjazd tutaj. Możesz w to uwierzyć? Pewnego dnia, kiedy odłożę trochę pieniędzy, poślę po nią. Każdej nocy powtarzało się to samo opowiadanie, inaczej przyprawione. Papi mówił niewiele, wierzył mu jeszcze mniej. Przypatrywał się kobietom, które zawsze były z innymi mężczyznami. Po godzinie lub dwóch Papi płacił swój rachunek i wychodził. Nawet gdy było zimno, nie wkładał marynarki i lubił przedzierać się przez bryzę w koszulkach z krótkim rękawem. Szedł milę do domu, rozmawiając z każdym, kto mu na to pozwolił. Czasem pijacy zatrzymywali się na dźwięk jego hiszpańszczyzny i zapraszali go do domu, gdzie kobiety i mężczyźni pili i tańczyli. Takie przyjęcia lubił o wiele bardziej niż kłótnie w barach. To z tymi obcymi, z dala od radosnego krytycyzmu Eulalia, ćwiczył swój nieopierzony angielski. W mieszkaniu kładł się na swoim materacu, rozrzucając szeroko ręce i nogi. Unikał myśli o domu, myśli o dwóch wojowniczych synach i żonie, którą nazywał Melao. Nakazał sobie: Myśl tylko o dzisiaj i o jutrze. Zawsze, kiedy czuł, że słabnie, wyciągał spod kanapy kupioną na stacji benzynowej mapę drogową i przesuwał palcem w kierunku wybrzeża, sylabizując powoli nazwy miast, próbując odtworzyć okropny chrzęst dźwięków języka angielskiego. Północny brzeg naszej Wyspy widać było w dolnym prawym rogu mapy. W zimie opuścił Miami. Stracił pracę i zdobył nową, ale żadna się nie opłacała, a podłoga w dużym pokoju kosztowała zbyt wiele. Oprócz tego Papi na podstawie nowych obliczeń i po rozmowach z gringo mieszkającym piętro niżej (który teraz go rozumiał) uświadomił sobie, że Eulalio nie płaci culo za mieszkanie. To wyjaśniało, dlaczego miał tyle fajnych rzeczy do ubrania i nie pracował tyle co pozostali. Kiedy Papi pokazał braciom Hernandez te napisane na brzegu gazety wyliczenia, ci przyjęli to obojętnie. Stefan, patrząc na liczby, mrużył oczy. On jeden ma samochód, powiedzieli. Poza tym, kto tutaj chciałby się ładować w kłopoty? I tak wszyscy stąd kiedyś ruszymy. Ale to nie w porządku, odpowiedział Papi. Aby mieć to gówno, żyję jak pies. A co możesz na to poradzić? - odpowiedział Tomas. Życie dokłada wszystkim wokół. No to jeszcze zobaczymy. Istnieją dwie wersje tego, co się potem wydarzyło, jedna ojca, druga Mami; albo Papi odszedł spokojnie z walizką wypełnioną najlepszymi ubraniami Eulalia, albo najpierw go pobił i potem udał się autobusem, wraz z walizką, do Virginii. Za Virginią większość drogi Papi wlókł się na piechotę. Stać go było na jeszcze jeden bilet autobusowy, ale to naruszyłoby pieniądze, które zbierał tak pracowicie za radą wielu doświadczonych imigrantów. Być bezdomnym w Nueva York, znaczyło ściągnąć na siebie najgorsze nieszczęścia. Lepiej przejść trzysta osiemdziesiąt mil niż przybyć zupełnie spłukanym. Swoje oszczędności umieścił w portmonetce z fałszywej krokodylej skóry i wszył ją w szew swych bokserek. Chociaż portmonetka odparzała mu udo, to była w miejscu, którego nie mógł dosięgnąć żaden złodziej. Szedł w marnych butach, marzł i uczył się odróżniać auta po dźwięku silników. Chłód nie przeszkadzał mu tak, jak bagaże. Ręce, a szczególnie bicepsy, bolały go od dźwigania. Dwukrotnie podrzucili go kierowcy ciężarówek, którzy zlitowali się nad drżącym z zimna człowiekiem, a tuż za Delaware, na poboczu drogi I-95, zatrzymało go auto policyjne. Mężczyźni byli ze służby federalnej. Papi natychmiast się zorientował, że to policja, znał ten rodzaj. Przypatrywał się samochodowi i zastanawiał się nad ucieczką do lasu, który miał za plecami. Jego wiza straciła ważność pięć tygodni temu, więc złapany, wróciłby do domu w kajdankach. Od innych nielegalnych usłyszał wiele opowieści o północnoamerykańskiej policji, o tym jak lubią pobić, nim przekażą człowieka do la migra, i jak czasem zabierają tylko pieniądze i porzucają, z wybitymi zębami, na jakiejś opuszczonej drodze. Z jakichś powodów, może z przenikliwego zimna, może ze zwykłej głupoty, Papi został na miejscu, szurając nogami i pociągając nosem. Okno w samochodzie opuściło się. Papi podszedł i spojrzał na dwóch sennych blancos. Podwieźć cię? Tak, odpowiedział. Mężczyźni ścieśnili się i Papi wślizgnął się na przednie siedzenie. Przejechali wiele mil, nim poczuł własne ciało. Kiedy wreszcie wyzwolił się od chłodu i ryku przejeżdżających samochodów, zorientował się, że na tylnym siedzeniu, przykuty, siedzi drobny mężczyzna w kajdankach. Człeczyna cicho płakał. Gdzie jedziesz? - spytał go kierowca. Do Nowego Jorku, odpowiedział, starannie unikając Nueva. Nie jedziemy tak daleko, ale jeśli chcesz, możesz pojechać z nami do Trenton. Jak się tu, do cholery, znalazłeś, kolego? Miami. Miami. Miami jest raczej daleko stąd. Drugi mężczyzna spojrzał na kierowcę. Jesteś grajkiem czy kimś w tym rodzaju? Tak, powiedział Papi. Gram na akordeonie. To podekscytowało siedzącego z tyłu mężczyznę. O cholera, mój stary grał na akordeonie, ale on był Polakiem, tak jak ja. Nie wiedziałem, że wy, Spaniole, też gracie. Jaki rodzaj polki podoba ci się najbardziej? Polki? O Jezu, Will, wtrącił się kierowca. Na Kubie nie grają na akordeonie. Jechali bez przerw, zwalniając tylko przy rogatkach, aby pokazać swoje odznaki. Papi siedział w milczeniu, słuchając płaczu siedzącego z tyłu mężczyzny. Co z nim jest? - spytał. Może źle się czuje? Kierowca prychnął wzgardliwie. On źle się czuje? To nam zbiera się na rzyganie. Jak ci na imię? - zapytał Polak. Ramón. Ramonie, poznaj Scotta Carlsona Portera, mordercę. Morderca? Dużo, dużo morderstw. Mucho morderstw. Płacze od chwili, kiedy wyjechaliśmy z Georgii, wyjaśnił kierowca. Nie przestał ani na chwilę. Ta mała menda płacze nawet wtedy, kiedy jemy. Dostajemy przez niego fioła. Myśleliśmy, że się zamknie, kiedy weźmiemy do towarzystwa jeszcze jedną osobę, ale widzę, że nic z tego. Federalni wysadzili Ramona w Trenton. Fakt, że nie znalazł się w pudle, przejął go takim uczuciem ulgi, że nie miał nic przeciwko czterem godzinom marszu, zanim uspokoił nerwy i zaczął dawać znaki samochodom. Pierwszego roku w Nueva York mieszkał w Washington Heights, w zakaraluszonym mieszkaniu nad obecną restauracją Tres Marfas. Kiedy tylko zdobył to mieszkanie i dwie prace, jedną - sprzątanie pomieszczeń biurowych, drugą - zmywanie naczyń, zaczął pisywać do domu. Do pierwszego listu, złożywszy je przedtem, wsadził cztery dwudziestodolarowe banknoty. Strumyczki pieniędzy, które wysyłał, nie były dobrze przemyślane, odwrotnie niż u jego przyjaciół, i nie miały związku z tym, co powinien sobie zostawić, aby przeżyć, toteż często bywał zupełnie spłukany, i musiał zaciągać pożyczki do najbliższej wypłaty. Pierwszego roku pracował od dziewiętnastu do dwudziestu godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu. Na zimnym powietrzu kasłał, czując, jak gwałtowne wybuchy rozrywają mu płuca, a w pomieszczeniach kuchennych od upału z pieców miał świdrujące bóle głowy. Do domu pisywał rzadko. Mami wybaczyła mu wszystko, co jej zrobił, i pisała, kto jeszcze opuścił barrio, czy to w trumnie, czy samolotem. Swoje odpowiedzi Papi bazgrał na tym, co mu wpadło w ręce, zwykle na cienkiej tekturce pudełek po chusteczkach higienicznych albo na stronicach ksiąg rachunkowych w miejscu pracy. Był tak zmęczony robotą, że prawie stale robił błędy w pisowni i musiał przygryzać wargi, aby nie zasypiać. Przyrzekł jej i swoim dzieciom, że wkrótce wyśle bilety. Zdjęcia, które otrzymał od Mami, pokazał kolegom w pracy, a potem o nich zapomniał i zawieruszyły się w portfelu między starymi kuponami na loterię. Pogoda nie była dobra. Często czuł się źle, ale zawsze potrafił to przepracować i zdołał zaoszczędzić tyle pieniędzy, by zacząć się oglądać za kandydatką na żonę. Był to stary sposób. Znaleźć kobietę z obywatelstwem, ożenić się z nią, odczekać i potem się z nią rozwieść. Metoda postępowania była wypróbowana, kosztowna i jeżąca się od oszustów. Kolega z pracy skontaktował go z postawnym, łysiejącym blanco, zwanym El General. Spotkali się w barze. El General, zanim zaczął rozmawiać o sprawie, musiał zjeść dwa talerze tłustej, smażonej cebuli. Słuchaj przyjacielu, powiedział El General. Zapłacisz mi pięćdziesiąt papierków, a ja przyprowadzę ci zainteresowaną kobietę. Na co się oboje zdecydujecie, zależy tylko od was. Mnie obchodzi tylko to, by dostać zapłatę i by kobiety, które przyprowadzam, były wiarygodne. Nie dostaniesz zwrotu, jeśli nie potrafisz się z nią dogadać. Dlaczego, u diabła, nie mógłbym wyjść i poszukać czegoś samemu? Oczywiście, możesz to zrobić. Klepnął Ramona w rękę, zostawiając na niej plamę oleju. Ale to ja biorę na siebie ryzyko wpakowania się w Urząd Imigracyjny. Jeśli nie chcesz, możesz iść i szukać, gdzie tylko zechcesz. Nawet dla niego pięćdziesiąt dolców nie było ceną zbyt wygórowaną, ale rozstawał się z nimi niechętnie. Nie miał problemu z postawieniem kolejki w barze albo kupnem nowego paska, jeśli odpowiadały mu kolory i chwila była odpowiednia, ale to było co innego. Nie chciał dalszych zmian. Nie zrozumcie mnie źle, to nie było tak, że się bawił. Nie, już dwa razy go obrabowano i obtłuczono mu żebra na sino. Często wypijał zbyt wiele i kiedy wracał do domu, do swojego pokoju, unosił się gniewem i pomstował, zły na swoją głupotę, która przywiodła go do tego przejmującego zimnem, diabelskiego kraju, zły, że mężczyzna w jego wieku musi się onanizować, chociaż ma żonę, i zły na ogłupiającą egzystencję, którą mu narzucała praca i to miasto. Nigdy nie miał czasu, aby się wyspać, a co dopiero pójść na koncert lub do któregoś z muzeów, wypełniających całe szpalty gazet. I te karaluchy. Karaluchy w jego mieszkaniu były tak śmiałe, że zapalenie światła wcale ich nie wzruszało. Poruszały swoimi trzycalowymi czułkami, jakby chciały powiedzieć: Hej, puto, zgaś to cholerne światło. Nim padł na swój barłóg, spędzał pięć minut na przydeptywaniu ich opancerzonych ciał i na ich strącaniu z materaca, a mimo to karaluchy nadal wdrapywały się w nocy na posłanie. Nie, na pewno się nie bawił, ale nie był również przygotowany na ściągnięcie rodziny. Zalegalizowanie pobytu pozwoliłoby mu na silne uchwycenie się pierwszego szczebla. Nie był też pewien, czy może już stanąć przed nami. Pytał o radę swoich przyjaciół, z których większość była w sytuacji finansowej gorszej niż on. Przypuszczali, że waha się ze względu na pieniądze. Nie bądź pendejo, hombre. Daj fulano jego pieniądze i wszystko. Może robisz dobrze, a może nie. Tak to już jest. Te barrios zbudowane są na nieszczęściu i powinieneś już do tego przywyknąć. Spotkał się z El Generalem naprzeciwko Boricua Cafeteria i wręczył mu pieniądze. Następnego dnia tamten dał mu nazwisko, Flor de Oro. Oczywiście nie jest to jej prawdziwe nazwisko, zapewnił El General. Lubię historię. Spotkali się w cafeterii. Każde zamówiło espanadę i szklankę wody sodowej. Flor zachowywała się rzeczowo, miała około pięćdziesiątki, siwe włosy zwinięte w kok na czubku głowy. Kiedy Papi mówił, ona paliła. Ręce miała w cętkach, jak skorupka jajka. Jesteś Dominikanką? - spytał Papi. Nie. Więc musisz być Kubanką. Tysiąc dolarów, a będąc Amerykaninem, będziesz tak zajęty, że nie będziesz miał czasu zastanawiać się, skąd pochodzę. To jest bardzo dużo pieniędzy. Sądzisz, że jak zostanę Amerykaninem, będę mógł zarabiać, zawierając małżeństwa? Nie wiem. Papi rzucił na bufet dwa dolary i wstał. A więc ile? Ile masz pieniędzy? Pracuję tak dużo, że kiedy tutaj siedzę, to jakbym miał tydzień wakacji. A mimo to mam tylko sześćset. Znajdź jeszcze dwieście i interes załatwiony. Następnego dnia Papi przyniósł jej pieniądze wepchnięte do pomarszczonej papierowej torebki, w zamian otrzymał różowe pokwitowanie. Kiedy zaczynamy? - spytał. W przyszłym tygodniu. Muszę zaraz zacząć pracować nad papierami. Przybił kwit nad łóżkiem i zanim poszedł spać, sprawdził, czy nie czyhają karaluchy. Jego przyjaciele byli bardzo podekscytowani i boss od sprzątania wziął ich na drinka i przekąskę do Harlemu, gdzie język hiszpański przyciągał więcej spojrzeń niż ich pretensjonalne ubrania. Wcale mu się nie udzielało ich podniecenie, czuł się tak, jakby pędził z nadmiernym przyspieszeniem. Po tygodniu Papi poszedł odwiedzić przyjaciela, który mu polecił El Generala. Wciąż nie mam wezwania, wyjaśnił. Przyjaciel schylony szorował ladę. Dostaniesz. Przyjaciel nie podnosił wzroku. Tydzień później Papi leżał w łóżku, pijany, samotny, nie mając najmniejszych wątpliwości, że go obrabowano. Wkrótce po tym, za pobicie i strącenie z drabiny przyjaciela, stracił pracę przy sprzątaniu. Opuścił mieszkanie i znalazł miejsce przy rodzinie oraz inną pracę, polegającą na smażeniu skrzydełek i ryżu w chińskim barku, sprzedającym na wynos. Zanim wyprowadził się ze swojego mieszkania, napisał na różowym pokwitowaniu relację z tego, co mu się przytrafiło, i zostawił je na ścianie jako ostrzeżenie dla jakiegoś kolejnego głupca, który mógłby zająć to miejsce. Dziesięć cuidado, napisał. Ci ludzie są gorsi od rekinów. Przez prawie sześć miesięcy nie wysyłał pieniędzy do domu. Listy od Mami czytał, składał i wpychał do swoich mocno zniszczonych toreb. Papi spotkał ją rano, w wigilię Bożego Narodzenia, w pralni, kiedy układał spodnie i wyżymał mokre skarpetki. Była krępa, z czarnymi włosami, wystrzyżonymi w spiczaste baczki. Pożyczyła mu swoje żelazko. Pochodziła z La Romana, ale jak wielu Dominikańczyków przeniosła się w końcu do Stolicy. Jeżdżę tam mniej więcej raz do roku, powiedziała Papiemu. Zwykle około Pascua, aby się zobaczyć z rodzicami i z siostrą. Ja nie byłem w domu już od bardzo, bardzo dawna. Wciąż próbuję zebrać pieniądze. To przyjdzie, możesz mi wierzyć. Minęło wiele lat, zanim mogłam wrócić po raz pierwszy. Papi dowiedział się, że jest w Stanach od sześciu lat i ma obywatelstwo. Mówiła świetnie po angielsku. Pakując swoje rzeczy do nylonowej torby, zastanawiał się nad zaproszeniem jej na party. Przyjaciel zaprosił go do lokalu w Corona, w Queens, gdzie koledzy Dominikańczycy obchodzili razem la Noche Buena. Po ostatnim party wiedział, że w Queens są góry jedzenia, tańce i pełno samotnych kobiet. Czwórka dzieciaków próbowała podważyć i otworzyć płytkę na wierzchu suszarki, aby się dostać do mechanizmu przyjmującego monety. Utknęła moja pieprzona ćwierćdolarówka! - wykrzykiwał jeden z dzieciaków. W rogu sali student, wciąż w lekarskiej zieleni, próbował skryć się za magazynem, który czytał, ale kiedy dzieciaki zmęczyły się maszyną, natychmiast rzuciły się na niego, wyrywając magazyn i wpychając mu ręce do kieszeni. Zaczął się odsuwać. Hej, powiedział Papi. Dzieciaki zagrały mu na nosie i wybiegły. Pieprzyć wszystkich Spanioli! - wrzeszczały. Czarnuchy, mruczał student medycyny. Papi zaciągnął sznureczki na swojej torbie i uznał, że jej nie zaprosi. Znał reguły, kobieta, która przychodzi do obcego miejsca z zupełnie obcym mężczyzną, jest obca. Zamiast tego spytał ją, czy któregoś dnia nie mógłby z nią poćwiczyć angielskiego. Naprawdę bardzo mi potrzeba praktyki, powiedział. I chciałbym pani zapłacić za stracony czas. Zaśmiała się. Niech pan nie będzie śmieszny. Proszę wpaść, kiedy będzie panu wygodnie. Pochyłym pismem zapisała mu numer telefonu i adres. Papi zerknął na papier. Nie mieszka pani w tej okolicy? Nie, ale mieszka tu moja kuzynka. Jeśli pan chce, dam panu jej numer. Nie, tak jest dobrze. Na party bawił się znakomicie, unikając rumu i sześciopaków piwa, na które miał ochotę. Siedział z dwoma starszymi kobietami i z ich mężami, z talerzem jedzenia na kolanach (sałatka ziemniaczana, kawałki pieczonego kurczaka, góra tostones, pół avocado i kropelka mondongo przez grzeczność dla kobiety, która je przyniosła) i opowiadał o swoim życiu na Santo Domingo. Była to przejrzysta, radosna noc, która wyraźnie utkwiła mu w pamięci. Około pierwszej szedł do domu junackim krokiem, niosąc plastykową torbę naładowaną jedzeniem i bochenek telera pod pachą. Chleb dał drżącemu człowiekowi, który spał w holu jego domu. Kiedy po kilku dniach zadzwonił do Nildy, jakaś młoda dziewczyna powiadomiła go grzecznie i rozwlekle, że Nilda jest w pracy. Papi zostawił nazwisko i zadzwonił powtórnie wieczorem. Nilda odebrała telefon. Powinieneś do mnie zadzwonić wczoraj, Ramonie. To był dobry dzień na początek, bo żadne z nas nie pracowało. Myślałem że obchodzisz święta z rodziną. Z rodziną? - cmoknęła. Mam tu tylko córkę. Co teraz robisz? Może chciałbyś wpaść? Nie chciałbym przeszkadzać, odpowiedział; trzeba przyznać, że potrafił być szczwanym lisem. Miała mieszkanie na najwyższym piętrze budynku przy ponurej, cichej ulicy Brooklynu. Dom był czysty, korytarze pokryte tanim, wybrzuszającym się linoleum. Ramona uderzył zły gust Nildy. Mieszała style i kolory tak, jak dziecko miesza farbę lub glinę. Jaskrawo pomarańczowy, gipsowy słoń królował pośrodku niskiego szklanego stołu. Makatka ze stadem mustangów wisiała naprzeciw wycinanek z murzyńskimi śpiewakami. W każdym pokoju wisiały sztuczne rośliny. Jej córka Milagros była krępująco grzeczna i wydawało się, że ma niewyczerpane zapasy sukienek, odpowiednich raczej na quinceaneras ni§ na codzienny u§ytek. Nosi’a grube plastykowe okulary i w czasie wizyty Ramona siedziała przed telewizorem, z chudymi nogami założonymi jedna na drugą. Nilda miała kuchnię dobrze zaopatrzoną i Papi gotował dla niej, czerpiąc ze sterty swoich kantońskich i kubańskich przepisów. Jego najlepszym daniem była ropa wieja; zdumienie Nildy sprawiało mu radość. Powinnam była cię zatrudnić w swojej kuchni, powiedziała. Lubiła opowiadać o restauracji, którą miała, i o swoim ostatnim mężu, który ją bił i oczekiwał żywienia wszystkich swoich przyjaciół za darmo. Nilda, przykuta do kartek opasłych albumów ze zdjęciami, traciła godziny przeznaczone na lekcje, pokazując Papiemu każde stadium rozwoju Milagro, jakby dziewczyna była jakimś egzotycznym owadem. On nie wspominał o swojej rodzinie. Po dwóch tygodniach lekcji angielskiego Papi pocałował Nildę. Siedzieli na pokrytej plastykiem kanapie, w pokoju obok szła gra telewizyjna, Papi miał wargi tłuste od polio guisado Nildy. Myślę, że powinieneś pójść, powiedziała. Masz na myśli, że teraz? Tak, teraz. Naciągał wiatrówkę tak wolno, jak tylko potrafił, spodziewając się, że Nilda odwoła swoje słowa. Drzwi trzymała otwarte i szybko je za nim zamknęła. Wracając tramwajem na Manhattan, przeklinał ją przez całą drogę. Następnego dnia opowiadał kolegom w pracy, że jest nienormalna i ma żmiję w sercu. Po tygodniu znów był w jej domu, mieląc orzechy kokosowe i rozmawiając po angielsku. Spróbował znów, i znów kazała mu się wynosić. Za każdym razem, kiedy ją całował, wyrzucała go. Zima była chłodna, a on nie miał ciepłego płaszcza. Nikt wtedy nie kupował zimowych płaszczy, opowiadał mi Papi, bo nikt się nie spodziewał, że zostanie tu tak długo. Więc wracałem i kiedy tylko trafiała się okazja, całowałem ją. Ona tężała i kazała mi się wynosić, jakbym ją uderzył. Więc ja znów ją całowałem, a ona mówiła: Och, myślę, że naprawdę powinieneś już pójść. Zwariowana damulka. Ja wciąż próbowałem, aż pewnego dnia ona odwzajemniła pocałunek. W końcu. Do tego czasu poznałem każdy maldito tramwaj w mieście, miałem obszerny, wełniany płaszcz i dwie pary rękawiczek. Wyglądałem jak Eskiomos. Jak jakiś Amerykanin. Nie minął miesiąc, jak Papi przeprowadził się ze swego mieszkania do jej domu w Brooklynie. Pobrali się w marcu. Chociaż nosił obrączkę, Papi nie odgrywał roli męża. Mieszkał w domu Nildy, dzielił łoże, nie płacił za mieszkanie, był na jej wikcie, kiedy wysiadał telewizor, rozmawiał z Milagros, a w piwnicy zainstalował sobie ławkę do treningu z ciężarkami. Odzyskał zdrowie i lubił pokazywać Nildzie, jak jego bicepsy i tricepsy pęcznieją w wydatne węzły przy każdym zgięciu ramienia. Kupował koszule średniego rozmiaru, by je wyeksponować. Miał dwie prace w pobliżu jej domu. W pierwszej zajmował się lutowaniem w sklepie z grzejnikami, głównie łatając dziury, w drugiej pracował jako kucharz w chińskiej restauracji. Właścicielami restauracji byli Chińczycy z Kuby, robili lepsze arroz negro niż smażony ryż z wieprzowiną i lubili spędzać spokojne godziny między lunchem a obiadem, grając w domino na pokrywach ogromnych beczek z tłuszczem wraz z Papim i jeszcze jednym pomocnikiem. Pewnego dnia, podsumowując wynik, Papi opowiedział im o swojej rodzinie w Santo Domingo. Główny kucharz, mężczyzna tak chudy, że nazywano go Iglą, skrzywił się. Nie możesz w taki sposób zapominać o rodzinie. Czy cię nie wspomogli, abyś mógł tutaj przyjechać? Nie zapomniałem o nich, bronił się Papi. Ale teraz jest niedobry czas na ich sprowadzenie. Musiałbyś zobaczyć moje rachunki. Jakie rachunki? Papi zastanowił się przez chwilę. Elektryczność. To jest bardzo kosztowne. W moim domu jest osiemdziesiąt osiem żarówek. A w jakim ty mieszkasz domu? W bardzo dużym. No wiesz, antyczny dom wymaga wielu żarówek. Come mierda. Nikt nie ma w domu tylu żarówek. Mniej gadaj, więcej graj, inaczej zabiorę ci całą forsę. Te rozmowy nie wywarły widać większego wpływu na jego sumienie, bo tego roku pieniędzy nie przysłał. Nilda dowiedziała się o jego drugiej rodzinie za pośrednictwem łańcucha przyjaciół, który sięgał przez całe Karaiby. To było nieuniknione. Była wzburzona i Papi musiał się uciec do swych najbardziej wyrafinowanych przedstawień, aby ją przekonać, że nie dba o nas w najmniejszym stopniu. Miał szczęście, że kiedy Mami, przy pomocy podobnego łańcucha emigrantów, zlokalizowała go na Północy, poprosił, aby kierowała swoje listy do restauracji, w której pracował, a nie do domu Nildy. Jak większość imigrantów wokół, Nilda była zwykle w pracy. Widywali się głównie wieczorami. Nilda nie tylko miała swoją restaurację, gdzie serwowała efektowne i popularne sancho z kostkami zimnego avocado, ale również narzucała się swoim klientom z usługami krawieckimi. Jeśli mężczyzna miał podartą roboczą koszulę, albo mankiet spodni pobrudzony olejem maszynowym, mówiła mu, aby je do niej przyniósł, a ona się tym zajmie, tanio. Miała donośny głos i potrafiła przyciągnąć do uszkodzonej części garderoby uwagę wszystkich obiadujących, i tylko niewielu, wytrzymując połączone spojrzenia towarzyszy, potrafiło się jej oprzeć. Przynosiła do domu te ubrania w torbach na śmieci i czas wolny spędzała na szyciu i słuchaniu radia, wstając tylko po to, by przynieść Ramonowi piwo albo zmienić mu kanał. Kiedy musiała przynieść do domu pieniądze z kasy, wykazywała niesamowitą umiejętność ukrywania ich. W portmonetce nie trzymała niczego prócz bilonu, i za każdym powrotem do domu zmieniała swoje sekretne miejsce. Dwudziestodolarowymi banknotami wyścielała zwykle biustonosz, czyniąc z obu misek coś w rodzaju gniazd, ale Papi zdumiony był jej innymi pomysłami. Po wariackim dniu ugniatania platanos i obsługiwania robotników zamykała szczelnie około 900 dolarów pod postacią dwudziestek i pięćdziesiątek w torebce po kanapce, a następnie wciskała torebkę w szyjkę butelki z mapą. Potem wsadzała tam słomkę, przez którą pociągała w drodze do domu. Nie straciła ani centa w czasie, kiedy była razem z Papim. Jeśli nie była zbyt zmęczona, lubiła, żeby zgadywał, gdzie ukryła pieniądze, i po każdej nieudanej próbie zdejmowała część garderoby, do chwili, kiedy kryjówka została odnaleziona. W tym czasie najlepszym przyjacielem Ramona i zarazem sąsiadem Nildy był Jorge Carretas Lugones, znany pospolicie w Bario jako Jo-Jo. Jo-Jo był wysokim na pięć stóp Portorykańczykiem o jasnej skórze, naznaczonej znamionami, i niebieskich oczach koloru larimaru. Na ulicy nosił pava, przekrzywiony w starym stylu, w kieszonce koszuli miał pióro oraz bilety wszystkich miejscowych loterii, i robił wrażenie starego cwaniaka. Jo-Jo był właścicielem dwóch wózków z hot-dogami i współwłaścicielem dobrze prosperującego sklepu spożywczego. Kiedyś była to zniszczona rudera z gnijącymi deskami i popękanymi dachówkami, ale on wraz z dwoma braćmi zwalił porqueri‘ i odbudowa’ j† w ci†gu czterech zimowych miesi‘cy, jednocześnie jeżdżąc taksówką i pracując jako tłumacz i pisarz listów dla jednego z miejscowych posiadaczy. Minęły już lata podwajania ceny papieru toaletowego, mydła i pieluch, aby mieć na spłacanie pożyczek rekinom finansjery. Szafy chłodnicze wzdłuż jednej ze ścian były zupełnie nowe, tak samo jak jasnozielone automaty loteryjne i obrotowe stojaki na drobne artykuły na końcu każdej półki. Pogardzał wszystkimi, którzy trzymali gromady szwendających się po ich sklepach pasożytów, rozmawiających o smaku juki i o ostatnich łóżkowych przygodach. A chociaż sąsiedztwo miał nieokrzesane (nie aż tak złe jak w swoim dawnym bario w San Juan, gdzie widział jak jego wszyscy najlepsi przyjaciele tracili palce w walkach na maczety), Jo-Jo nie musiał chronić sklepu kratami. Miejscowi smarkacze zostawiali go w spokoju, terroryzując za to pakistańską rodzinę w dole ulicy. Rodzina ta miała sklep z żywnością azjatycką, sklep, który wyglądał jak areszt, z oknami za stalową siatką, z drzwiami wzmocnionymi stalowymi płytami. Jo-Jo i Papi spotykali się regularnie w miejscowym barze. Papi był człowiekiem, który wie, kiedy należy się śmiać, a kiedy to robił, włączali się wszyscy wokół. Zawsze czytał gazety, a czasem książki, i zdawał się znać na wielu rzeczach. Jo-Jo widział w Papim jeszcze jednego brata, mężczyznę z nieszczęśliwą przeszłością, potrzebującego delikatnego ukierunkowania. Jo-Jo właśnie postawił na nogi dwóch braci, którzy byli na dobrej drodze do zdobycia własnych sklepów. Teraz, kiedy masz mieszkanie i papiery, mówił Jo-Jo, musisz zrobić z tego dobry użytek. Masz trochę czasu, nie musisz nadwerężać grzbietu, aby spłacać komorne, a więc wykorzystaj to. Oszczędzaj pieniądze i kup sobie mały interes. Jeśli chcesz, sprzedam ci tanio jeden ze swoich wózków z hot-dogami. Zobaczysz, że przyniosą ci stałe plata. Następnie sprowadzisz tu rodzinę, kupisz sobie przyjemny domek i zaczniesz się rozwijać. To jest po amerykańsku. Papi chciał mieć swój własny negocio, było to jego marzeniem, ale nie w smak mu było zaczynanie od samego dna, od sprzedawania hot-dogów. Chociaż większość mężczyzn wokół była doszczętnie spłukana, widział też paru, świeżo ze statku, jak strząsają wodę z karków i wskakują na najniższe gałęzie amerykańskiego establishmentu. Marzył mu się skok, a nie jakieś powolne czołganie się przez błoto. Co by to mogło być i kiedy mogłoby nastąpić, nie wiedział. Czekam na dobrą inwestycję, powiedział do Jo-Jo. Nie jestem stworzony do gastronomii. Więc do czego? - nalegał Jo-Jo. Dominikańczycy mają restauracje we krwi. Wiem, odpowiadał Papi, ale ja nie jestem stworzony do gastronomii. Gorzej, że Jo-Jo wyznawał twardą zasadę wierności rodzinie, co wprawiało Ramona w zakłopotanie. Każdy proponowany przez przyjaciela plan kończył się obrazem rodziny, żyjącej szczęśliwie w zasięgu jego wzroku, otaczającej go miłością. Papi miał trudności z rozdzieleniem tych dwóch wątków w światopoglądzie swego przyjaciela, jednego z poglądami o negocios, drugiego z poglądami o rodzinie, aż w końcu oba niemożliwie się ze sobą posplatały. W gorączce nowego życia Papi z łatwością powinien był pogrzebać pamięć o swojej pierwszej rodzinie, ale nie pozwalały mu na to zarówno sumienie, jak listy z domu, które, gdziekolwiek by poszedł, zawsze go odnajdywały. Listy Mami, nieuchronne jak miesiące, były palącymi uderzeniami w policzek. Teraz była to korespondencja jednostronna, bo Papi czytał i niczego nie wysyłał. Otwierał list, krzywiąc się w przewidywaniu najgorszego. Mami pisała szczegółowo o tym, jakie cierpienia spotykają jego dzieci, o tym, że jego najmłodszy syn jest tak anemiczny, iż ludzie myślą, że jest chodzącym trupem, donosiła o najstarszym synu, który bawi się w bario, kalecząc stopy i wymieniając ciosy z tak zwanymi przyjaciółmi. Mami nie chciała mówić o swoim stanie. Nazywała ojca desgraciado i puto najgorszego rzędu za to, że ich porzucił, zdradliwą glistą, zjadaczem mend, cabronem bez kutasa i bez jaj. Papi pokazywał te listy Jo-Jo, najczęściej w chwilach pijanych i gorzkich, a Jo-Jo sięgał wtedy głową i kiwał ręką po następne dwa piwa. Za dużo rzeczy zrobiłeś niedobrze, mój compadre. Jeśli będziesz się tego trzymał dalej, twoje życie zostanie porwane na strzępy. A co mam, do jasnej cholery, zrobić? Czego ta kobieta ode mnie chce? Wysyłam jej pieniądze. Czy chce, abym zagłodził się na śmierć? Wiemy, ty i ja, co masz zrobić. To wszystko, co ci mogę powiedzieć, reszta będzie tylko stratą słów. Papi był zagubiony. Robił długie, niebezpieczne, wieczorne spacery z pracy do domu, przychodząc czasem z odzieżą w nieładzie, z otartymi kostkami rąk. Na wiosnę urodziło się dziecko, jego i Nildy, syn, nazwany również Ramonem, powód do fiesty, ale uroczystości z przyjaciółmi nie było. Zbyt wielu z nich znało sytuację. Nilda wyczuwała, że coś jest nie w porządku, że Papi jakąś częścią siebie pozostawał gdzie indziej, ale za każdym razem, kiedy o tym wspominała, zapewniał ją, że to nic takiego, zupełnie nic. Z regularnością, która, jak się okazało, miała znaczenie instruktażowe, Jo-Jo prosił, by Papi woził go na Kennedy International, na powitanie tego czy innego krewniaka, których przylot do Stanów, by się mogli urządzić, zawsze sponsorował. Pomimo swej zamożności, Jo-Jo nie miał i nie potrafił prowadzić samochodu. Papi pożyczał chevroleta furgonetkę Nildy i przez godzinę zmagał się z tłokiem na szosie, by wreszcie dojechać do lotniska. Zależnie od pory roku Jo-Jo brał ze sobą albo parę płaszczy, albo przenośną lodówkę pełną napojów wziętych z półek swojego sklepu - wyjątkowo, bo Jo-Jo miał niezłomną zasadę, by nigdy niczego nie brać z własnych towarów. Przy barierkach Papi stawał z tyłu, z rękami wciśniętymi w kieszenie, w nisko nasuniętym berecie, podczas kiedy Jo-Jo wypływał do przodu, by witać rodzinę. Papi nosił teraz lepsze ubrania i mówił dobrze po angielsku. Jo-Jo wpadał w szalone podniecenie. Krewni, potykając się, przechodzili przez bramki, oszołomieni, szczerząc zęby, dźwigając tekturowe pudełka i płócienne torby. Były szlochy i abrazos. Jo-Jo przedstawiał Ramona jako brata i wciągano go w krąg płaczących ludzi. Ramón bez trudu mógł podstawić w miejsce przybywających twarze swojej żony i dzieci. Znów zaczął posyłać pieniądze rodzinie na Wyspie. Nilda zauważyła, że coraz częściej pożycza od niej na tytoń i na loterię. Po co ci moje pieniądze? - narzekała. Czy nie po to pracujesz? Musimy się troszczyć o dziecko. Mamy rachunki do zapłacenia. Jedno z moich dzieci zmarło, powiedział. Muszę opłacić czuwanie i pogrzeb. Więc zostaw mnie w spokoju. Dlaczego mi tego nie powiedziałeś? Zakrył twarz rękami, ale kiedy ją odsłonił, ona nadal wpatrywała się w niego z powątpiewaniem. Które? - spytała. Ciężko opuścił rękę. Siadła, żadne z nich nie powiedziało ani słowa. Papi dostał normalną, rejestrowaną przez związki pracę w Reynolds Aluminium, w Zachodnim Nowym Jorku, za którą otrzymywał trzykrotnie więcej niż w sklepie z grzejnikami. Wiązało się to z prawie dwugodzinnym dojazdem, po czym następował dzień zrywającej ścięgna roboty, ale on był zdecydowany - pieniądze i inne korzyści były wprost wyjątkowe. Po raz pierwszy wyszedł spod umbra bratnich imigrantów. Rasizm odczuwało się wyraźnie. O dwóch jego bójkach doniesiono bossom, którzy wzięli go na okres próbny. Przepracował ten czas, dostał podwyżkę i najwyższą ocenę wydajności w swoim wydziale oraz najbardziej gówniane zmiany w całej fabryce. Biali zawsze zrzucali swoje najgorsze szychty na niego i na jego przyjaciela Chuito. Wiesz, o co chodzi, mówili, klepiąc go po plecach. Potrzebuję w tym tygodniu trochę czasu dla dzieci. Jestem pewien, że nie będziesz miał nic przeciwko wzięciu tego czy tamtego dnia za mnie. Jasne, przyjacielu, odpowiadał Papi. Nie będę miał nic przeciwko. Kiedyś Chuito poskarżył się bosom i oskarżono go o psucie rodzinnej atmosfery oddziału. Obaj mężczyźni zrozumieli, że lepiej dobrze się zastanowić przed ponownym podnoszeniem głosu. W zwykłe dni Papi był zbyt wyczerpany, by widywać się z Jo-Jo. Rozkoszował się obiadem, a potem siadał i oglądał Toma i Jerry'ego, którzy zachwycali go swoją gwałtownością i sprawnością. Nilda, popatrz no, wołał, a ona ukazywała się posłusznie z igłą w ustach i niemowlęciem w ramionach. Papi śmiał się tak głośno, że Milagros schodziła z piętra i dołączała do nich, nie patrząc nawet, co się dzieje. Och, to cudowne, mówił. Spójrzcie na to! Oni się pozabijają! Pewnego dnia zrezygnował z obiadu i wieczoru przed telewizorem, aby pojechać z Chuitem na południe do New Jersey, do małego miasta za Perth Amboy. Chuito podciągnął swoim gremlinem do osiedla w trakcie budowy. W ziemi wydrążone były ogromne kratery, a wysokie sterty brązowych cegieł stały gotowe do przeistoczenia się w budynki. Milami kładziono nowe rury, a powietrze było ostre od chemikaliów. Noc była chłodna. Mężczyźni omijali doły i zamarłe ciężarówki. Mam przyjaciela, który robi nabór do tego miejsca, powiedział Chuito. Budowa? Nie. Kiedy to osiedle już powstanie, będą potrzebowali administratorów, którzy będą się o wszystko troszczyć - dbać o stały dopływ gorącej wody, naprawiać cieknące krany, wstawiać nowe kafelki w łazience. Dostaje się za to pensję i mieszkanie wolne od opłat. Robota, którą warto mieć. Miasteczka wokół są spokojne, dużo dobrych gringo. Słuchaj, Ramón, jeśli chcesz, mogę dla ciebie zdobyć tę robotę. To dobre miejsce do przeprowadzki. Za miastem, bezpiecznie. Umieszczę twoje nazwisko na początku listy, i kiedy to miejsce będzie gotowe, będziesz miał przyjemną, łatwą pracę. To wygląda lepiej niż jakiś sen. Daj spokój snom. To rzeczywistość, compadre. Obaj badali teren mniej więcej przez godzinę i ruszyli z powrotem w kierunku Perth Amboy. Papi milczał. Plan nabierał kształtów. To było miejsce dla rodziny, kiedy już przybędzie z Wyspy. Ciche i blisko jego pracy. Najważniejsze, że sąsiedzi nie będą znali ani jego, ani żony, którą miał w Stanach. Kiedy wrócił do domu, nie powiedział Nildzie, gdzie był tej nocy. Nie obchodziło go, że zachowywała się podejrzliwie i zwymyślała go za zabłocone buty. Papi nadal wysyłał pieniądze do domu, a w kasie u Jo-Jo trzymał przyzwoitą sumkę, zaoszczędzoną na bilety lotnicze. Wtedy, pewnego dnia rano, kiedy słońce zalewało cały dom, a niebo wydawało się zbyt przezroczyste i niebieskie, by trzymać chmury, Nilda powiedziała: W tym roku chcę pojechać na Wyspę. Mówisz poważnie? Chcę odwiedzić swoich viejos. A co z dzieckiem? Nigdy jeszcze nie wyjeżdżał, prawda? Prawda. Więc powinien zobaczyć swoją patria. Myślę, że to jest ważne. Zgadzam się z tobą, powiedział. Postukał piórem w pomarszczoną serwetkę. Wygląda, że mówisz serio. Serio. Może z tobą pojadę. Skoro tak mówisz. Miała powody, by wątpić, był naprawdę dobry w robieniu planów i naprawdę niedobry w ich przeprowadzaniu. I nie dowierzała mu, dopóki nie usiadł przy niej w samolocie, grzebiąc niespokojnie przy katalogach, torebce na wymioty i instrukcji bezpieczeństwa. W Santo Domingo był pięć dni. Zatrzymał się w domu rodziny Nildy, na zachodnim brzegu miasta. Dom był jasnopomarańczowy, nieopodal zapadająca się szopa i świnia szwendająca się po wybiegu. Homero i Josefa, tios Nildy, przyjechali z nimi z lotniska taksówką i odstąpili im "sypialnię". Sami spali w drugim pokoju, "bawialni". Odwiedzisz ich? - spytała Nilda pierwszego wieczoru. Oboje wsłuchiwali się w swoje żołądki, zmagające się z górą jedzenia, głównie juką i higado. Na zewnątrz czubiły się koguty. Być może, odpowiedział. Jeśli znajdę czas. Wiem, że jesteś tu wyłącznie z tego powodu. A co w tym złego, że człowiek odwiedza rodzinę? Jeśli z jakiegoś powodu chciałabyś zobaczyć się ze swoim pierwszym mężem, pozwoliłbym ci na to, no nie? Czy ona o mnie wie? Oczywiście, że wie o tobie. Chociaż nie ma to większego znaczenia. Jest zupełnie poza horyzontem. Nie odpowiedziała mu. Wsłuchiwał się w bicie swojego serca i zaczął wyczuwać jego śliskie kształty. W samolocie był pewny siebie. Rozmawiał z vieja siedzącą od strony przejścia i mówił jej, jak jest podekscytowany. Zawsze dobrze jest wracać do domu, powiedziała drżącym głosem. Wracam, kiedy tylko mogę, co teraz nie zdarza się zbyt często. Sprawy nie idą dobrze. Widzieć kraj, w którym się urodził, widzieć swoich ludzi rządzących wszystkim, nie był na to przygotowany. Zapierało mu dech. Prawie przez cztery lata nie mówił głośno przy Amerykanach po hiszpańsku, a teraz słyszał tę mowę wypływającą i wyskakującą z wszystkich ust. Pocił się wszystkimi porami, jak nie pocił się od lat. W mieście panował potworny upał, czerwony kurz wysuszał mu gardło i zatykał nos. Bieda - brudne dzieci posępnie pokazujące sobie jego nowe buty, rozmemłane rodziny w ruderach - była znajoma i dusząca. Czuł się jak turysta, jeżdżąc guagua do Boca Chica i robiąc sobie zdjęcia z Nildą przed Alcazar de Colón. Miał obowiązek zjedzenia dwóch do trzech posiłków dziennie u różnych przyjaciół rodziny Nildy; ostatecznie był nowym, odnoszącym sukcesy mężem z Północy. Patrzył, jak Josefa oprawia kurczaka, jak mokre pierze oblepia jej ręce i przykleja się do podłogi, i przypominał sobie, ile razy robił to w Santiago, w swoim pierwszym domu, do którego już nie należy. Próbował odwiedzić swoją rodzinę, ale za każdym razem, kiedy się na to zdecydował, postanowienie rozwiewało się jak liście podczas huraganu. Zamiast tego odwiedził swoich starych przyjaciół z policji i w trzy dni wypił sześć butelek brugala. W końcu, w czwartym dniu pobytu, wypożyczył najlepsze ubranie, jakie tylko potrafił znaleźć, i wsadził do kieszeni dwieście zwiniętych dolarów. Wziął guagua na Sumner Wells (przemianowanej na Calle XXI) i ruszył na wycieczkę do serca swojego starego banio. Colmados w każdym bloku i wielkie plakaty reklamowe na każdej ścianie i tablicy. Dzieciaki ganiały się z kawałkami koksu z pobliskich budynków, kilkoro z nich rzuciło parę grudek na guagua, głośnym brzękiem podrywając pasażerów. Guagua posuwał się do przodu męcząco powoli, zdawało się, że każdy przystanek jest w odległości nie większej niż cztery stopy od poprzedniego. W końcu Ramón wysiadł i przeszedł odległość dwóch bloków, do skrzyżowania XXI i Tunti. Powietrze było przejrzyste i słońce, jak ogień we włosach, wyciskało strumyczki potu, które spływały mu po twarzy. Zapewne widział ludzi, których znał. Jaysona, żołnierza zamienionego w sklepikarza, siedzącego posępnie w swoim colmado. Chicho ogryzającego kurzą kość, z rzędem świeżo wypolerowanych butów u swoich stóp. Może Papi przystanął tam i nie mógł już iść, może jednak poszedł dalej, aż do samego domu, który nie był odmalowany od chwili jego wyjazdu. Może nawet zatrzymał się przed naszym domem i czekał, aż jego dzieci go poznają. W końcu wcale nas nie odwiedził. Jeśli Mami usłyszała od swoich przyjaciół, że był w mieście ze swoją drugą żoną, to nigdy nam o tym nie powiedziała. Jego nieobecność była dla mnie bez znaczenia. Jeśli obcy człowiek podszedł do mnie w czasie zabawy i spoglądał z góry na mnie i moje rodzeństwo, być może pytając o imiona, to nie pamiętam tego. Papi wrócił do domu i miał kłopoty z powrotem do dawnej rutyny. Wziął parę dni chorobowego, po raz pierwszy w życiu, i spędzał czas przed telewizorem i w barze. Dwa razy nie przyjął od Jo-Jo propozycji interesu. Pierwszy skończył się kompletną klapą i kosztował Jo-Jo "złoto jego zębów", ale magazyn FOB z odzieżą przy ulicy Smith, ze sprzedażą po konkurencyjnych cenach w piwnicy, ogromnymi koszami fabrycznych odrzutów i wielkimi półkami z wyłożonym towarem, przynosił worki pieniędzy. Papi polecił Jo-Jo tę lokalizację, dowiedziawszy się o wolnym miejscu od Chuita, który wciąż mieszkał w Perth Amboy. Mieszkań przy London Terrace jeszcze nie oddano do użytku. Po pracy Papi i Chuitą bawili się wesoło w barach na ulicach Smith i Elm, a co którąś noc Papi zostawał w Perth Amboy. Nilda, po urodzeniu trzeciego Ramona nie przestawała przybierać na wadze, i chociaż Papi lubił dorodne kobiety, to nie lubił otyłości i niechętnie wracał do domu. Kto pragnąłby kobiety takiej jak ty? - powiedział kiedyś. Zaczęły się regularne kłótnie. Zamki zmienione, drzwi połamane, policzki wymierzone, ale weekendy i czasem jakaś noc w tygodniu jeszcze razem. W samym środku lata, kiedy pachnące kartoflami dymy z napędzanych dieslem dźwigów dusiły w magazynach, Papi, pomagając innemu mężczyźnie ustawiać skrzynię, poczuł nagłe ukłucie w środkowej części kręgosłupa. Hej, dupo wołowa, pchaj, warknął mężczyzna. Wyciągając koszulę z kombinezonu, Papi obrócił się w prawo, potem w lewo, i wtedy to się stało, coś trzasnęło. Upadł na kolana. Ból był tak intensywny, strzelający jak ognie fajerwerków, że Papi zwymiotował na cementową podłogę magazynu. Pracujący z nim robotnicy przenieśli go do stołówki. Przez dwie godziny próbował wielokrotnie wstać i nie dawał rady. Chuito zszedł na dół ze swojego oddziału, zatroskany o przyjaciela, ale jednocześnie martwiąc się, że nieprzewidziana przerwa rozdrażni szefa. Jak się czujesz? - spytał. Niezbyt dobrze. Musisz mnie stąd wydostać. Wiesz, że nie mogę wyjść. A więc wezwij dla mnie taxi. Weź mnie do domu. Jak każdy ranny myślał, że dom go zbawi. Chuito wezwał taksówkę; żaden z pozostałych pracowników nie znalazł czasu, by mu pomóc wyjść na zewnątrz. Nilda wsadziła go do łóżka i zostawiła restaurację pod opieką kuzynki. O Jezu, mówił do niej, jęcząc. Powinienem był trochę zwolnić. Jeszcze trochę, a byłbym w domu, z tobą. Czy wiesz? Tylko dwie godziny. Zeszła do botanica po maść, a potem jeszcze raz do bodega po aspirynę. Zobaczymy, jak działają stare czary, powiedziała, wcierając mu maść w plecy. Przez dwa dni nie mógł wykonywać żadnych ruchów, nawet głową. Jadł bardzo mało, tylko zupy, które mu sporządzała. Parę razy zapadł w sen i po przebudzeniu stwierdził, że Nilda wyszła kupić lecznicze herbaty, a Milagros siedzi nad nim, wyglądając w swych wielkich okularach jak cmentarna sowa. Mi hija, powiedział. Czuję się, jakbym umierał. Nie umrzesz, odpowiedziała. A jeśli jednak? Wtedy Mama będzie sama. Zamknął oczy i modlił się, aby sobie poszła, a kiedy je otworzył, istotnie jej nie było, a w drzwiach ukazała się Nilda z parującym jeszcze jednym lekarstwem na sfatygowanej tacy. Czwartego dnia mógł już usiąść i samodzielnie zadzwonić, aby zgłosić chorobę. Powiedział kierownikowi rannej zmiany, że nie porusza się najlepiej. Chyba zostanę w łóżku, powiedział. Kierownik radził, aby przyszedł po zwolnienie lekarskie. Papi polecił Milagros, aby znalazła w książce telefonicznej nazwisko adwokata. Myślał o odszkodowaniu. Miał sny, fantastyczne sny o złotych obrączkach i przestronnym domu z egzotycznymi ptakami, zamkniętymi w klatkach w jego pokoju, o domu wystawionym na morskie wiatry. Kobieta adwokat, z którą się skontaktował, zajmowała się tylko rozwodami, ale podała mu nazwisko swego brata. Nilda nie odnosiła się do jego planu z optymizmem. Myślisz, że gringo tak łatwo rozstanie się ze swoimi pieniędzmi? Właśnie dlatego są tacy bladzi, że przeraża ich myśl, że mogą nie mieć jakichś plata. Czy chociaż rozmawiałeś z człowiekiem, któremu pomagałeś? Prawdopodobnie będzie świadczył na rzecz kompanii, aby nie stracić pracy w taki sam sposób, w jaki ty stracisz swoją. Ten maricon z pewnością dostanie za to również podwyżkę. Nie pracuję nielegalnie, odpowiedział. Jestem chroniony. Myślę, że lepiej, jeśli z tego zrezygnujesz. Zadzwonił do Chuita, aby go wysondować. Chuito również nie patrzył na to optymistycznie. Boss wie, co próbujesz wykręcić. Nie podobuje mu się to, comprade. Mówi, że albo wrócisz do pracy, albo jesteś zwolniony. Tracąc odwagę, Papi zwrócił się do niezależnego lekarza. Bardzo możliwe, że po głowie chodziła mu stopa ojca. Jego ojciec, Jose Edilio, głośny, silny włóczęga, który nigdy nie ożenił się z babką, niemniej zrobił jej dziewiątkę dzieci, próbował podobnego wyczynu, kiedy pracował w kuchni hotelowej w Rio Piedras. Jose przypadkiem upuścił na stopę puszkę gotowanych pomidorów. Złamały się dwie małe kostki, ale zamiast zgłosić się do lekarza, Jose dalej pracował, kuśtykając po kuchni. Uśmiechał się codziennie do kolegów w pracy i mówił: Myślę, że czas się zająć tą nogą. Wtedy trzasnął w nią jeszcze jedną puszką, wyobrażając sobie, że im gorzej noga będzie wyglądała, tym więcej dostanie pieniędzy, kiedy w końcu pokaże ją bossom. Słuchanie o tym zasmucało i zawstydzało Ramona, kiedy był dorastającym chłopcem. Powiadano, że stary błąkał się po barrio, w którym mieszkał, próbując znaleźć kogoś, kto pomógłby mu w tej sprawie. Bo stopa była dla starego inwestycją, schedą, którą się cieszył i którą szlifował, dopóki nie amputowano jej do połowy, tak poważne było zakażenie. Po kolejnym tygodniu bez żadnych telefonów od prawników, Papi odwiedził lekarza kompanii. Czuł się tak, jakby w kręgosłupie miał tłuczone szkło, i lekarz dał mu trzy tygodnie zwolnienia. Lekceważąc instrukcję przyjmowania leków, łykał z powodu bólu po dziesięć tabletek dziennie. Poczuł się lepiej. Kiedy wrócił do roboty, mógł pracować, i to powinno wystarczyć. Jednak bossowie byli jednomyślni, głosując za obniżeniem jego ostatniej podwyżki. Przestawili go na ruchome zmiany, takie, jakie miał na początku pracy. Zamiast lizać rany, obwiniał Nildę. Zwykł nazywać ją puta. Zaczęli walczyć ze sobą ze wzmożonym wigorem, pomarańczowy słoń został zrzucony na podłogę i stracił jeden kieł. Dwa razy wyrzucała go z domu, ale po dwóch tygodniach kwarantanny u Jo-Jo pozwoliła mu wrócić. Rzadziej widywał syna, unikał codziennych, rutynowych czynności związanych z żywieniem i pielęgnacją malca. Trzeci z Ramonów był udanym dzieckiem, krążącym niespokojnie po domu z wielką szybkością, pochylony do przodu, jak nakręcony bąk. Papi bawił się z nim, ciągnąc go za stopę po pokoju i łaskocząc pod pachami ale kiedy Ramón zaczynał kaprysić, zabawa się kończyła. Nilda, chodź i zrób coś z tym, powiadał. Trzeci Ramón przypominał jego innych synów i czasem wołał: Hej, Junior, nie rób tego. Jeśli Nilda słyszała te przejęzyczenia, wybuchała. Maldito, krzyczała, podnosząc dziecko i wycofując się do sypialni z Milagros. Papi nie mylił się zbyt często, ale nie potrafiłby powiedzieć, ile razy wołał trzeciego Ramona, mając na myśli swojego drugiego syna. Cierpiąc na mordercze bóle pleców, widząc, że wspólne życie z Nildą spływa do rynsztoka, Papi coraz częściej myślał, że jego wyprowadzka jest nieunikniona. Logicznym celem była jego pierwsza rodzina. Zaczął na nich patrzeć jak na wybawicieli, jak na odświeżającą siłę, która odmieni jego losy. Zwierzył się z tym Jo-Jo. W końcu zaczynasz mówić z sensem, panin, powiedział Jo-Jo. Rychłe odejście Chuita z magazynu również ośmieliło go do działania. Apartamenty London Terrace, po opóźnieniu spowodowanym pogłoskami, że zbudowano je na składowisku odpadów chemicznych, w końcu zostały oddane do użytku. Jo-Jo mógł zapewnić Ramonowi tylko połowę potrzebnej mu sumy. Jo-Jo wciąż wyrzucał pieniądze na swój kulejący negocio i potrzebował trochę czasu, aby stanąć na nogi. Papi przyjął to jako zdradę i to właśnie mówił ich wspólnym znajomym. Zapowiada ci wielkie rzeczy, a kiedy robisz końcowy ruch, dostajesz nada. Chociaż te oskarżenia wracały do Jo-Jo i raniły go, pożyczył pieniądze bez komentarza. Taki był Jo-Jo. Papi pracował na resztę przez więcej miesięcy, niż się tego spodziewał. Chuito zarezerwował dla niego mieszkanie i razem zaczęli je meblować. Papi zaczął zabierać do pracy po parę koszul i podrzucać je do nowego mieszkania. Czasem wciskał do kieszeni skarpetki albo wkładał podwójną bieliznę. Wyszmuglowywał się z życia Nildy. Co się dzieje z twoją odzieżą? - spytała jednego wieczoru. To ta cholerna pralnia chemiczna, odpowiedział. Ten bobo gubi moje rzeczy. Porozmawiam z nim, kiedy tylko dostanę wolny dzień. Chcesz, żebym do niego poszła? Ja to załatwię. To bardzo nieprzyjemny facet. Następnego dnia rano przyłapała go na wciskaniu dwóch guayaberas do pudełka śniadaniowego. Wysyłam je do czyszczenia, wyjaśnił. Pozwól, że zrobię to sama. Jesteś zbyt zajęta. Tak jest łatwiej. Nie zachowywał się miło. Rozmawiali ze sobą tylko wtedy, kiedy to było konieczne. Po latach, kiedy odszedł od nas na dobre, kiedy jej dzieci wyszły z domu, rozmawiałem z Nildą. Milagros miała swoje własne dzieci i ich zdjęcia zajmowały stoły i ściany. Syn Nildy ładował bagaże na lotnisku JFK. Wziąłem jego zdjęcie z dziewczyną. W porządku, byliśmy braćmi, chociaż jego twarz miała regularniejsze rysy. Siedzieliśmy w kuchni, w tym samym domu, słysząc od czasu do czasu uderzenia gumowej piłki, wybijanej kijem do palanta wzdłuż szerokiego wąwozu między fasadami domów. Jej adres dała mi moja matka (pozdrów putę ode mnie, powiedziała); a ja, aby się do niej dostać, musiałem jechać trzema tramwajami i przejść parę bloków z adresem napisanym na dłoni. Jestem synem Ramona, powiedziałem. Hijo, wiem, kim jesteś. Przygotowała cafe con leche i poczęstowała mnie krakersami goya. Nie, dziękuję, powiedziałem; nie miałem już takiej ochoty do zadawania pytań ani nawet do przebywania z nią. Powracał gniew. Spojrzałem na swoje stopy i zauważyłem, że linoleum jest wytarte i w złym stanie. Miała siwe włosy, przycięte krótko na małej głowie. Siedzieliśmy, piliśmy kawę i w końcu zaczęliśmy rozmawiać, dwoje obcych, komentujących wydarzenia, trąbę powietrzną, kometę, wojnę, którą oglądaliśmy oboje, ale z różnych, odległych perspektyw. Odszedł rano, powiedziała cicho. Wiedziałam, że coś jest nie w porządku, bo leżał w łóżku, nic nie robiąc, tylko głaskał mnie po włosach, które wtedy były bardzo długie. Należałam do zielonoświątkowców. Zwykle się nie wylegiwał w łóżku. Zaraz po obudzeniu brał prysznic, ubierał się i wychodził. Miał ten rodzaj energii. Teraz, kiedy się podniósł, stał nad małym Ramonem. Nic ci nie jest? - spytałam go, a on odpowiedział, że czuje się dobrze. Nie miałam zamiaru kłócić się z nim na ten temat, więc zaraz znów zapadłam w sen. Wciąż myślę o tym, co mi się wtedy śniło. Byłam młoda, były moje urodziny i jadłam z talerza przepiórcze jaja, i wszystkie były dla mnie. Rzeczywiście głupi sen. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam, że zniknęła reszta jego rzeczy. Powoli wyłamywała sobie palce. Myślałam, że to mnie nigdy nie przestanie boleć. Wtedy zrozumiałam, co to musiało być dla twojej matki. Powinieneś jej to powiedzieć. Rozmawialiśmy, aż się ściemniło. Wtedy się podniosłem. Na zewnątrz miejscowe dzieciaki zbierały się grupkami, kręcąc się w przezroczystych chmurach ulicznych lamp. Proponowała, bym wstąpił do jej restauracji, ale kiedy tam poszedłem i przez swoje odbicie w szybie zacząłem się przyglądać ludziom w środku, z których każdy był odmianą człowieka, którego już znałem, postanowiłem, że pójdę do domu. W grudniu. Opuścił ją w grudniu. Kompania dała mu dwa tygodnie urlopu, o czym Nilda nie wiedziała. Wypił w kuchni filiżankę czarnej kawy i zostawił ją umytą, schnącą w suszarce. Wątpię, by płakał czy był niespokojny. Zapalił papierosa, rzucił zapałki na stół w kuchni i wyszedł na chłodny wiatr, wiejący skośnie z południa. Zignorował kawalkady czyhających taksówek i poszedł Atlantic Street. Tam było mniej sklepów z meblami i antykami. Palił papierosa za papierosem i w ciągu godziny skończył całą paczkę. W stoisku kupił ich cały karton, wiedząc, jakie są drogie za granicą. Z pierwszej stacji metra na Bond pojechał na lotnisko. Lubię sobie wyobrażać, że złapał pierwszą nadjeżdżającą kolejkę, zamiast tego, co było bardziej prawdopodobne, że, nim poleciał na południe, by nas zabrać, najpierw odwiedził Chuita. Słowniczek abrazo - objęcie abuelo - dziadek aguantando - wytrzymywanie, oczekiwanie askho - obrzydzenie barrio - najbliższa okolica bobo - doping botanica - sklep zielarski cabron - rogacz campo - wiejska okolica carajo - przekleństwo casas ajenas - obce domy cojones - jaja colmado - mały sklepik, bar come mierda - gównojad come te sientas - jak się czujesz?. cono - przekleństwo Dios mio - mój Boże entlendes - zrozumiałe? fabrica - fabryka flaca - chuda kobieta lub dziewczyna flojo - luźny FOB - prosto ze statku (fresh-off-the-boat) fulano - Tom, Dick i Harry w jednej kupie guagua - autobus guayabera - wyszywana koszula hija, hijo - córka, syn hombres de negocios - biznesmen jurone - mangusta malciado - źle wychowany maldito - przeklęty muchacho - chłopiec nalgas - tyłek negocios - biznes lub interes pieniężny ojo - oczy olvidate - zapomnij o tym oyeme - tu: knajpiany nudziarz pato - zboczeniec pava - tradycyjny kapelusz pendejo - ciota albo pedał ponchera - miednica porqueria - brud lub odpadki puta, puto - suka lub kurwa w męskim lub żeńskim wydaniu Quisqueya - nazwa Republiki Dominika¤skiej w j‘zyku Indian Taino sancocho - gulasz santera, santero - uzdrawiacz sinverguenza - bezwstydnik sucia - włóczęga tia, tio - ciotka, wujek tigueres - uliczny vaina - gówno vieja, viejo - starzec, staruszka zangano - człowiek zero Spis treści Izrael Fiesta 1980 Aurora Aguantando Topiel Jej chłopak Edison, New Jersey Jak się spotykać z dziewczyną czekoladową, czarną, białą i mieszaną Bez Twarzy Negocjos Słowniczek l1 .1 .1 .1 .1 .1