14412
Szczegóły |
Tytuł |
14412 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14412 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14412 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14412 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Trudna g�ra
RAKAPOSHI
:
T
r
u
d
n
a
g
�
r
a
R
A
K
A
P
O
S
HI
An
na
Cz
erw
i�s
ka
WYDAW
NICTWO
�SPORT
I
TURYST
YKA"
WARSZA
WA 1982
Ok�adka i karta tytu�owa
MIKO�AJ BRYKALSKI
Z dziej�w
Rakaposhi
Mapki ZBIGNIEW
KOWALEWSKI
Zdj�cia
TADEUSZ PIOTROWSKI, M. SHER KHAN,
ANNA CZERWI�SKA
Redaktor
KRYSTYNA MALIK
Redaktor techniczny
ROMAN �YSIAK
Korektor KRYSTYNA
SZEL�GIEWIGZ
� Copyright by Wydawnictwo �Sport i Turystyka':
Warszawa 1982
ISBN 83-217-2375-6
WYDAWNICTWO �SPORT I TURYSTYKA''
WARSZAWA 1982
Wydanie I. Nak�ad 20.230 egz.
Ark. wyd. 9,55. Ark. druk. 9,5.
Oddano do sk�adania w czerwcu 1981.
Druk uko�czono w marcu 1982.
Z-81. Zak�. Graf. �DSP".
Zam. 3533/K.
Dwa tysi�ce trzysta siedemdziesi�ta pi�ta publikacja
Wydawnictwa SiT
(...) Pozna�em wiele g�r wysokich, w tym Everest,
(...) ale Rakaposhi pozosta� moj� wielk� mi�o�ci�.
Widzia�em t� g�r� ze wszystkich stron � zawsze by�a
wyj�tkowo pi�kna... � tak napisa� Campbell Secord,
jeden z pionier�w walk o zdobycie Rakaposhi.
Rakaposhi (7788 m) le�y w najbardziej na p�noc
wysuni�tym rejonie Kaszmiru, na terytorium dawnego
Ksi�stwa Nagaru. Jest jednym z najwy�szych szczyt�w
zachodniego Karakorum i 27 samodzielnym masywem
Ziemi. Ogromny skalny mur, wznosz�cy si� mi�dzy
dolinami rzek Gilgit i Hunzy, zaczyna si� na wschodzie
szczytem Minapin (7273 m), ci�gnie si� przez g��wny
wierzcho�ek a� do wznosz�cego si� na zachodzie
Secord Peak (5950 m), wybitnego wzniesienia w
p�nocno-zachodniej grani. Masyw Rakaposhi opada
ku dolinie rzeki Hunzy wspania�ym skalno-lodowym
urwiskiem, tworz�c razem z systemem wisz�cych
lodowc�w 6000-metrow� p�nocn� �cian�.
Pierwsze rozpoznanie Rakaposhi zosta�o dokonane
przez Martina W. Conwaya w 1892 r. w czasie marszu
z kierunku po�udniowego wzd�u� doliny Bagrot.
Conway oceni�, �e wierzcho�ek w g�rnej cz�ci nie
przedstawia trudno�ci wspinaczkowych, tym niemniej
trudno b�dzie dotrze� do wysoko�ci oko�o 7000 m.
Utrzymywa�, �e wspinaczka przez p�nocno-zachodni�
i wschodni� gra� jest r�wnie niemo�liwa jak atak przez
urwisko po�udniowe lub pot�n� p�nocn� flank�.
Min�o 46 lat. W 1938 r. C. Secord i Michael
Vyvyan podj�li pr�b� ataku od zachodu. Podeszli do
podstawy p�nocno-zachodniej grani i osi�gn�li
wybitne wzniesienie (Secord Peak). Od tak ma�ego
zespo�u nie mo�na by�o oczywi�cie oczekiwa� ataku
szczytowego. C. Secord umocni� sic; jednak w
przekonaniu �e Rakaposhi b�dzie dost�pny od
zachodu. Dziewi�� lat p�niej, w 1947 r. powr�ci�
znowu pod t� g�r�, tym razem w towarzystwie dw�ch
szwajcarskich wspinaczy Hansa Gyra i Roberta
Kappelera, jak r�wnie� s�ynnego znawcy Himalaj�w
H. W. Til-mana. Tym razem spr�bowa� ataku ostrog�
po�udniowo-zachod-
5
ni�. H. Gyr tak o tym napisa�: Po strawersowaniu 30-metrowe-go �nie�nego
��andarma" pokaza�a si� gra� jeszcze ostrzejsza i nawisy sta�y si� pot�niejsze.
W ko�cu doszli�my do ma�ego �nie�nego plateau. Przed nami le�a�o najwy�sze
wzniesienie po�udniowo-zachodniej ostrogi � licz�cy 6200 m wysoko�ci
��andarm". Po ma�ym odpoczynku zaatakowali�my go. Najpierw osi�gn�li�my
rami� grani, sk�d mogli�my obejrze� lodowiec Biro pod 2500-metrow� �cian� ze
ska�y i lodu. Szerpowie wystraszyli si� dalszej wspinaczki, wi�c Kappeler wzi��
ich obu na lin� i ubezpieczy�. Tymczasem Tilman, asekurowany przeze mnie,
pr�bowa� i�� w kierunku wierzcho�ka przez bardzo eksponowany odcinek grani.
W �niegu si�gaj�cym do bioder torowa� drog� na grani czekanem i r�kami. Kiedy
osi�gn�� najwy�szy punkt da� znak, �ebym podszed�. Jego mina nie wr�y�a nic
dobrego. Popatrzyli�my na siebie bez s��w. Przed nami by�a �G�owa Mnicha", ze
swoj� stromo opadaj�c� �cian� lodu i �nie-� gu, kt�r� zobaczyli�my po raz
pierwszy w ca�ej rozci�gliwo�ci i kt�rej pokonanie wydawa�o si� prawie
niemo�liwe *.
D�a Tilmana sta�o si� wtedy jasne, �e po pokonaniu po�udniowo-zachodniej
ostrogi atakuj�cych czekaj� jeszcze du�e trudno�ci. Dlatego te� podj�� pr�b�
skr�cenia trasy wspinaczkowej poprzez lodowiec Biro, aby z jednej strony
unikn�� �G�owy Mnicha", a z drugiej strony pr�bowa� osi�gn�� p�nocno-
zachodni� gra� w miejscu le��cym ju� ponad Secord Peak. Dopiero po
siedmiogodzinnej wspinaczce Tilman i Gyr osi�gn�li g��wny grzbiet p�nocno-
zachodniej grani (5700 m). Przez ten �skr�t" obeszli przedwierzcho�ek 5950 m
i wierzyli, �e maj� za sob� najtrudniejszy odcinek a� do plateau
wierzcho�kowego. Jednak po dok�adnym rozpatrzeniu dalszej drogi przekonali
si� ku swemu przera�eniu, �e dalsza wspinaczka jest niemo�liwa ze wzgl�du na
pot�nego, przewieszonego ��andarma". Gyr napisa� wtedy: Stwierdzenie
Tilmana � �to beznadziejne" � mia�o dla mnie w sobie co� rozstrzygaj�cego,
oznaczaj�cego wyrzeczenie si� wszelkiej nadziei. Porywaj�cy widok poci�tej
szczelinami p�nocnej �ciany Rakaposhi pozosta� w nas jako obraz czego� nie
do pokonania **.
W 1954 r. wyruszy�y na Rakaposhi dwie wyprawy. Pierwsza by�a kierowana
przez Tyrolczyka Matthiasa Rebitscha. By� to mocny zesp�, sk�adaj�cy si� z
sze�ciu os�b. Wyprawie tej towarzyszy�a du�a grupa badawcza. W pierwszym
rz�dzie wys�ano rekonesanse do doliny Daynor i Bagrot, kt�re mia�y
"sprawdzi� mo�liwo�� zdobycia g�ry od po�udnia. Wynik by� negatywny.
Jeden z uczestnik�w rekonesansu Anderl Heckmair
wyja�nia: Tak z Daynor jak i z Bagrot droga prowadzi przez wysok� lodow�
prze��cz, z kt�rej prawdopodobnie z punktu widzenia technicznych trudno�ci jest
mo�liwe osi�gni�cie po�udniowo-zachodniej grani, a nast�pnie wierzcho�ka. Tym
niemniej droga wej�ciowa dla tragarzy jest stale nara�ona na lawiny *.
Rekonesans z doliny Bagrot stwierdzi�, �e osi�gni�cie tzw. �siod�a
problemowego" poprzez lodowiec Hinarche jest stosunkowo �atwe. Ale wysokie
strome �ciany, usiane gro�nymi lodowymi uskokami, stanowi�y zbyt powa�ne
zagro�enie lawinami, aby t� drog� mo�na by�o przeprowadzi� zorganizowany
transport. W tej sytuacji Rebitsch nie m�g� odwa�y� si� na atak z tej strony i
rekonesans wr�ci� z powrotem do Gilgit.
Druga wyprawa w 1954 r. przyby�a z Alpine Club Uniwersytetu Cambridge i
by�a kierowana przez Alfreda Tissieres. W 6-osobowym sk�adzie by� George C.
Band (cz�onek wyprawy na Everest w 1953 r.), kt�ry w nast�pnym roku mia�
zdoby� Kangchendzong� (8598 m).
16 lipca rozbito ob�z g��wny (baz�). Ob�z ten stan�� w ko�cu lodowca Biro
� mi�dzy grani� p�nocno-zachodni� i po�udnio-wo-zachodni�. Jak przedtem
wyprawa Tilmana tak i wyprawa Tissieresa wzi�a pod uwag� kr�tsz� drog�
przez lodowiec Biro, aby w ten spos�b m�c obej�� �G�ow� Mnicha". W ko�cu
jednak droga ta okaza�a si� zbyt niebezpieczna. Alpini�ci pr�bowali wi�c drogi
p�nocno-zachodni� grani�, atakowan� ju� w 1938 r. przez C. Secorda. W
rezultacie doszli do przekonania, �e dalsza droga t� grani� by�aby zdecydowanie
za trudna dla tragarzy wysoko�ciowych z ci�kimi �adunkami. W tej sytuacji
skoncentrowali uwag� na ostrodze po�udniowo-zachodniej, pokonali szybko
��andarma" i poprzez strom� lodow� gra�k� i lodowe zbocze o nachyleniu 45�
osi�gn�li 12 sierpnia jako pierwsi �G�ow� Mnicha" (6340 m). Zesp� by�
wprawdzie zbyt s�aby aby pokona� t� pot�n� g�r�, ale wykaza�, �e wej�cie na
Rakaposhi po�udniowo-zachodni� ostrog� by�oby ewentualnie mo�liwe. Pe�en
rado�ci G. C. Band napisa� w swojej ksi��ce �Road to Rakaposhi":
Udowodnili�my, �e mo�liwe jest osi�gni�cie szczytu �G�owy Mnicha", a co
wi�cej, �e dalszy teren wydaje si� raczej �atwy. Przed nami utrzymywano, �e g�ra
jest niemal nie do pokonania.
W 1956 r. dzia�a�a w rejonie Rakaposhi wyprawa brytyjsko--ameryka�ska w
sk�adzie: Michael E. Banks, Hamish Mac-Innes, Richard K. Irvin i Robert L.
Swift, kt�ra postanowi�a kontynuowa� drog� ataku wyprawy z Cambridge
sprzed 2 lat-
26 maja Banks i Macinnes wyruszyli jako czo��wka, aby zna-
* M. Herrligkoffer, �Rakaposhi", w �Bergsteiger" nr 12/1974.
** jw.
6
* jw.
7
8
9
le�� miejsce na ob�z g��wny. Posuwaj�c si� dolin� Jaglot osi�gn�li
wysokie lasy iglaste i doszli w ko�cu w pobli�e lodowca Kunti na to
samo miejsce, w kt�rym ju� Tilman i Band mieli swoje bazy (4270 m).
Na ma�ej morenie lodowca Kunti stan�� ob�z I (4730 m) � by� to
raczej sk�ad ni� ob�z. 12 czerwca powsta� ju� ob�z II (5250 m) na
grzbiecie ostrogi po�udniowo-zachodniej � na platformie, na kt�rej
sta�y namioty wyprawy z 1954 r. Nast�pnego dnia Banks i Maclnnes
osi�gn�li skalny grzebie�, prowadz�cy do ��andarma". Kr�tkie
za�amanie pogody wstrzyma�o dalszy atak i dopiero 15 czerwca mo�na
by�o za�o�y� ob�z III u podstawy ��andarma". Mi�dzy obozem II i III
zosta� za�o�ony przej�ciowo ob�z �pod nawisem" zlokalizowany w
bardzo eksponowanym miejscu i u�ywany tylko w razie
konieczno�ci.
28 czerwca osi�gni�to ponownie ob�z III (5900 m). Pokonano
��andarma", sk�d widoczna ju� by�a �G�owa Mnicha". Podczas zej�cia
do obozu Maclnnes wypatrzy� miejsce na ob�z IV u st�p �G�owy
Mnicha".
29 czerwca Maclnnes i Banks osi�gn�li �G�ow� Mnicha". Wyr�bali
stopnie i ubezpieczyli lodow� gra�, na kt�rej za�o�yli oko�o 150 m
por�cz�wki. �ciana lodowa mia�a nachylenie 45� i okaza�a si�
nies�ychanie trudna. Nast�pnego ranka prowadzili Amerykanie, za nimi
szli Anglicy ze sprz�tem i prowiantem. Zesp� nie mia� wystarczaj�cej
ilo�ci lin, tak, �e trzeba by�o zdj�� por�cz�wk� ze �ciany ��andarma". W
ko�cu osi�gni�to miejsce przewidziane na ob�z IV. By� to najwy�szy
zdobyty dotychczas punkt na Rakaposhi.
6 lipca du�ym wysi�kiem pokonano �G�ow� Mnicha" i znaleziono
miejsce na ob�z V (6400 m). Ka�dy krok kosztowa� wiele energii. Gdy
osi�gni�to cel dnia � miejsce obozu V � wszyscy zeszli z powrotem
do obozu wyj�ciowego. Nast�pnego dnia ju� o 5 rano opuszczono
namioty i 6 godzin p�niej pierwsi uczestnicy stan�li na polu lodowym.
Irvin i Maclnnes zostali wyznaczeni do za�o�enia obozu VI i z niego
mieli spr�bowa� osi�gn�� wierzcho�ek.
Po z�ej nocy sp�dzonej we czw�rk� w 2-osobowym namiocie
Maclnnes i Irvin opu�cili ob�z VI (7000 m). Niestety � ju� 600 m od
wierzcho�ka byli u kresu si� i powr�cili do obozu VI. Tam Banks i
Maclnnes przeczekali jeszcze jeden dzie�, aby spr�bowa� ewentualnie
jeszcze jednego ataku. Bez skutku. Pogoda pogorszy�a si� i w ko�cu
wszyscy zeszli do obozu IV, a potem
do bazy.
24 lipca � po d�u�szym odpoczynku � ma�y zesp� wyruszy�
ponownie do obozu II. Maclnnes dosta� gor�czki i musia� wr�ci� do
bazy. Nast�pna pr�ba mia�a miejsce 29 lipca. By�o jasne, �e zesp�,
kt�ry znajdzie si� ponad ��andarmem", nie mo�e ju�
liczy� na wsparcie lub pomoc z do�u. Przy tym ostatnim ataku warunki
�nie�ne by�y tak z�e, �e droga z obozu II do III zaj�ta 7 godzin. Wtedy
wyprawa- za�ama�a si� ostatecznie. Trzy g�rne obozy pozosta�y nie
zwini�te. Tak sko�czy�a si� ta pierwsza bardzo obiecuj�ca pr�ba zdobycia
Rakaposhi.
Nast�pn� pr�b� zdobycia Rakaposhi by�a brytyjsko-pakista�-ska
wyprawa wojskowa w 1958 r. * Kierownikiem zosta� kapitan Banks, ze
wzgl�du na jego do�wiadczenie zdobyte w czasie wyprawy na Rakaposhi
w 1956 r. Pakista�czyk�w reprezentowali Raja Aslam i Shah Khan, stryj
mira Hunzy, szczeg�lnie cenny ze wzgl�du na sw�j autorytet u tragarzy.
G��wny cz�on brytyjsko-pakista�skiego zespo�u dotar� 20 maja do doliny
Jaglot. Baza stan�a na starym miejscu, z boku lodowca Kunti, na
wysoko�ci 4270 m. Banks i Patey zdecydowali si� skr�ci� drog� do
po�udniowo-zachodniej ostrogi, aby unikn�� d�ugiego trawersu
prowadz�cego przez wierzcho�ek grani (5936 m) i osi�gn�� grzbiet
bezpo�rednio poni�ej ��andarma".
Ob�z I (5250 m) zosta� rozbity na ma�ym ramieniu ��cz�cym si� z
g��wn�, po�udniowo-zachodni� ostrog�. Teren by� tak stromy, �e
wyr�banie platformy pod namioty zaj�o du�o czasu. W stromym
kuluarze wyprowadzaj�cym na rami� zu�yto 300 m liny asekuracyjnej,
aby udost�pni� tras� dla tragarzy.
Ob�z II zaplanowano w tym samym miejscu, gdzie w 1956 r. sta� ob�z
III. Do tego miejsca, tj. do grzbietu po�udniowo-zachodniej ostrogi, droga
prowadzi�a przez pot�n� lodow� �cian�. Zosta�a ona pokonana w dniu
pi�knej pogody przez Patey'a i Brooke'a. Obaj znale�li si� ju� 1200 m
powy�ej lodowca Kunti. �nieg wydawa� si� twardy i dobry do r�bania
stopni, gdy nagle Brooke us�ysza� g�uchy odg�os z pola �nie�nego. Jego
krzyk uton�� w g�uchych grzmotach. Ca�e zbocze zmieni�o si� w lawin�,
grzmia�o nad i pod nami � opowiada� potem Patey. � W mgnieniu oka,
gdy poczuli�my si� ogarni�ci przez, lawin�, z ca�ej si�y wbili�my czekany
w twarde pod�o�e i przywarli�my gwa�townie do nich. Przera�liwy ci�ar
przygni�t� moje cia�o. Gdy jednak ci�nienie sta�o si� nie do zniesienia,
uda�o mi si� wyswobodzi�. W ci�gu 10 sekund otoczy� nas bia�y py� i mo�e
minut� p�niej ujrzeli�my 600 m pod nami wal�ce si� w d� zbocza zwa�y
�niegu.
Obydwaj byli zbyt zaszokowani aby rozmawia�. Patey zabezpieczy�
lin� na �opatce czekana i zsun�� si� do swoich koleg�w.
* W sk�adzie: M. Banks, Richard Brooke, Warwick Deacock, Richard Grant,
E. J. E. Mils, Thomas Patey, John Sims. Kaja Aslam i Shah Khan.
11
10
2 czerwca gra� zosta�a ubezpieczona dalej. Stara rynna lawinowa by�a
jeszcze wyra�nie widoczna, chocia� pada�o ca�y dzie�. Tego dnia na
wysepce skalnej zosta� za�o�ony ob�z II (5800 m). Z ty�u obozu
wystawa� 130-metrowy ��andarm". Nast�pi�o kilka dni z�ej pogody.
Burza �nie�na sp�dzi�a wszystkich do bazy. R�wnie� Shah Khan i Raja
Aslam zeszli ze swoimi tragarzami z obozu I do bazy, z tym, �e ich
zej�cie by�o znacznie szybsze ni� planowano: pot�na py��wka zwali�a
si� nagle z mgie� i porwa�a grup� 300 m w d�. Sprz�t zosta� stracony,
ale wszyscy wyszli z opresji bez szwanku.
14 czerwca Brooke, Grant i Patey dotarli z obozu I pod lodow� �cian�
�G�owy Mnicha", aby tam za�o�y� III ob�z. Po d�u�szym okresie
niepogody zaatakowano w ko�cu lodowe zbocze. Wyprawa, jak przed
dwoma laty, obesz�a wysok� lodow� �cian� z lewej strony � tam, gdzie
zbocze opada do lodowca Biro. Po trzech dniach zapor�czowano tras�
wej�ciow� i zacz�to rozwa�a� mo�liwo�� ataku szczytowego. Po
osi�gni�ciu �G�owy Mnicha" rozbito namioty obozu IV (6400 m) na
po�o�onej poza �G�ow�
Mnicha" grani.
23 czerwca na g��wnym grzbiecie po�udniowo-zachodniej grani
stan�y namioty obozu V (7000 m). Siedem os�b pracowa�o tego dnia
aby pokona� pierwszy 600-metrowy uskok. Ob�z V zosta� za�o�ony w
miejscu ostatniego, VI obozu wyprawy brytyjsko-ameryka�skiej.
Wyprawa z 1956 r. nie zlikwidowa�a trzech g�rnych oboz�w, ale teraz,
dwa lata p�niej, nie mo�na ju� by�o odnale�� namiot�w ani sk�ad�w.
Ju� nast�pnego dnia zosta� wyniesiony najniezb�dniejszy sprz�t,
potrzebny do zaatakowania kolejnego uskoku. Ob�z VI zosta� za�o�ony
na wysoko�ci 7300 m, tam, gdzie zaczyna si� plateau wierzcho�kowe.
Podczas gdy Brooke i Grant zeszli do obozu V, Banks i Patey pozostali
w obozie wyj�ciowym do ataku szczytowego. Noc na 25 czerwca by�a
burzliwa. Ze wzgl�du na s�abe zaopatrzenie w �ywno�� nie mo�na by�o
w zasadzie liczy� na d�u�sze pozostanie w obozie VI. Nale�a�o zatem
postawi� wszystko na jedn� kart�. Wcze�nie rano 25 czerwca o godzinie
sz�stej zesp� szczytowy przygotowa� si� do rozstrzygaj�cego ataku.
Zamie� �nie�na trwa�a dalej, trzeba by�o poczeka�. Dopiero o godzinie 9
Banks i Patey znale�li si� w drodze. Dzieli�o ich od wierzcho�ka 500
metr�w. Droga przez plateau okaza�a si� du�o d�u�sza ni� si� na poz�r
wydawa�o. Z�udzenie, kt�re zdarza si� cz�sto przy czystym powietrzu na
du�ej wysoko�ci.
Po 4 godzinach wspinaczki Banks i Patey osi�gn�li ��te ska�y
piramidy wierzcho�kowej i z ufno�ci� wspinali si� w g�r�. Jak dot�d nie
napotkali specjalnych trudno�ci. Ale skalna piramida na ostatnich 60
metrach zw�a�a si� coraz bardziej, a� do
12
ostrej kraw�dzi skalnej. Spogl�daj�c na po�o�on� 6000 m ni�ej dolin�
Hunzy dw�jka wspinaczy sz�a wzd�u� grani i osi�gn�a w ko�cu o
godzinie czternastej wierzcho�ek. Widok z do�u by� pi�kny � natomiast z
bliska wierzcho�ek wygl�da� jak bez�adna kupa lu�no pouk�adanych
blok�w skalnych.
�aden ze zdobywc�w nie mia� ochoty na d�u�szy odpoczynek na
szczycie, tak wi�c po 10 minutach znale�li si� ju� w drodze powrotnej do
ostatniego obozu. Podczas gdy wej�cie na szczyt zaj�o im 5 godzin, na
zej�cie wystarczy�o 90 minut. W mi�dzyczasie burza z�ama�a maszt
namiotu i ostatniej nocy przed zej�ciem trzeba by�o go na nowo ustawi�.
W nocy nadesz�y g�ste chmury i rano widoczno�� by�a tylko na kilka
metr�w. Ko�o po�udnia zesp� Banks � Patey wyruszy� w drog� do
nast�pnego obozu. Tylko szcz�ciu zawdzi�czaj� odnalezienie w�a�ciwej
trasy, prowadz�cej z plateau do po�udniowo-zachodniej grani. Ob�z V
zastali opuszczony i zupe�nie wci�ni�ty w �nieg. Wewn�trz znale�li
wiadomo�� od Brooke'a, �e razem z Grantem zdecydowali si� na zej�cie o
godzinie jedenastej, gdy uderzenie wiatru porwa�o dach namiotu.
Obydwaj zwyci�zcy, po kr�tkiej przerwie na posi�ek, szybko rzucili si� do
zej�cia, aby jeszcze za dnia osi�gn�� nast�pny ob�z i unikn�� biwaku w
szczelinie.
Po 5 ci�kich tygodniach przedsi�wzi�cie zosta�o uwie�czone sukcesem
� po raz pierwszy osi�gni�to wierzcho�ek Rakaposhi (7788 m). Drugi
zesp� Brooke � Grant nie zdecydowa� si� na powt�rzenie wej�cia. Ob�z
IV na �G�owie Mnicha" nie zosta� zniesiony lecz zrzucony w �cian�.
Czy�by by�a to ofiara dla Bog�w, kt�rzy � zdaniem tubylc�w � panuj�
na najwy�szych szczytach Ziemi?
* * *
Zdobycie szczytu przez wypraw� angielsko-pakista�sk� nie zako�czy�o
eksploracji masywu Rakaposhi. Wr�cz przeciwnie, ten atrakcyjny, wysoki
7-tysi�cznik nadal cieszy� si� zainteresowaniem, chocia� ze wzgl�d�w
politycznych by� on dla wypraw przez pewien czas niedost�pny. W
mi�dzyczasie rozpocz�a si� w g�rach najwy�szych era himalaizmu
wyczynowego i nast�pne wyprawy, kt�re ruszy�y w rejon Rakaposhi,
szuka�y tam nowych, sportowych problem�w. G�ra jednak, jakkolwiek
pokonana, okaza�a si� trudnym przeciwnikiem.
Pierwszymi, kt�rzy podj�li pr�b� poprowadzenia na Rakaposhi nowej
drogi, byli Irlandczycy. Wyprawa liczy�a 7 os�b, kierownikiem by�
Paddy O'Leary. Wyprawa zdecydowa�a si� zaatakowa� bardzo d�ug�
p�nocno-zachodni� gra�, wst�pnie rozpoznan� przez, Secorda (1938
r.), a ocenion� przez Tilmana (1947 r.)
13
i Banda (1954 r.) jako bardzo trudn� a nawet niemo�liw� do
Baz� za�o�ono 13 czerwca 1964 r. w Darakush (oko�o 3800 m) z prawej
(orogr.) strony lodowca Biro. St�d, podzieleni na dw�jkowe zespo�y,
Irlandczycy zbadali mo�liwo�ci osi�gni�cia ostrza p�nocno-zachodniej grani.
Uznawszy drog� przez lodowiec Biro za zbyt niebezpieczn�, a skalno-lodowe
�ebra spadaj�ce z masywu Secord Peak b�d� z dalszej grani za zbyt trudne
technicznie, zdecydowali si� ostatecznie na wspinaczk� lodospadem
opadaj�cym z prze��czy, kt�r� osi�gn�� w 1947 r. Tilman. Dalsza droga
wiod�aby grani� a� do wybitnej turni nazwane] przez nich �Nun's Head"
(G�owa Mniszki), sk�d po osi�gni�ciu wielkiego plateau droga do szczytu
stan�aby otworem. Na wybranej drodze ataku napotkano jednak du�e trudno�ci
technicz-
14
ne, a rozmi�kaj�cy w ci�gu dnia �nieg stwarza� zagro�enie lawinami.
Praktycznie �aden z za�o�onych oboz�w nie by� bezpieczny, a akcja na
lodospadzie mo�liwa by�a tylko do godziny 10 rano. G�rna partia lodospadu,
poci�ta wielkimi szczelinami, czyni�a transport bardzo m�cz�cym. Ob�z II
(5300 m) by� najwy�szym punktem, dok�d mogli dotrze� tragarze.
3 lipca za�o�ony zosta� wreszcie ob�z III na wysoko�ci oko�o WOO m. 6
lipca o godzinie siedemnastej trzydzie�ci przewali�a si� przez ca�y lodospad
ogromna lawina. Zmieni�a ona cz�ciowo jego uk�ad. Ob�z I zosta� ca�kowicie
zniszczony, a dw�ch przebywaj�cych w nim wspinaczy odnios�o rany.
Pozosta�a grupa prowadzi�a dalej akcj� mimo narastaj�cych k�opot�w z trans-
portem. Osi�gni�to wreszcie ostrze p�nocno-zachodniej grani, ale dalsza droga
okaza�a si� jednak zbyt trudna: krucha ska�a, g��boki, niezwi�zany �nieg oraz
wielka ekspozycja � ka�dy metr grani musia�by zosta� ubezpieczony. Na to
wyprawa mia�a zbyt ma�o si�. 13 lipca zdecydowano si� zako�czy� akcj�
g�rsk�.
P�nocna �ciana Rakaposhi, od dawna fascynuj�ca wspinaczy swym
ogromem i niedost�pno�ci�, sta�a si� w 1971 r. celem wyprawy niemieckiej,
kierowanej przez Karla M. Herrligkoffe-ra. Wyprawa liczy�a 12 os�b, baga�
wa�y� 5 ton. Dzi�ki nowej, strategicznej trasie, b�d�cej wynikiem przyja�ni
pakista�sko-chi�skiej (Karakoram High Way*) wyprawa wraz z baga�em
podjecha�a prawie do st�p p�nocnej flanki Rakaposhi. Jako dro-g� ataku
wybrano p�nocny filar � wybitn� skalno-lodow� formacj�. Pozosta� tylko
wyb�r trasy podej�cia. Ze wzgl�du na dziko poszarpane j�zyki lodowc�w
zdecydowano si� osi�gn�� p�nocny filar strom� dolin� lodowcow�, biegn�c�
a� do jego podstawy. 10 sierpnia za�o�ono baz� na morenie na wysoko�ci 3800
m. W mi�dzyczasie grupa rekonesansowa zorganizowa�a ju� ob�z I na
wysoko�ci 4700 m. Droga do tego miejsca prowadzi�a przez trudny lodowy
uskok ko�cz�cy si� 300-metrow� lodow� �cian�, kt�ra doprowadza�a do obozu
I. Sam ob�z sta� na obni-�eniu grani. Podczas gdy tragarze codziennie
wynosili 18-kilo-
g
ramowe �adunki do obozu I, czo��wka wyprawy pokona�a kil-ka ryzykownych
wyst�p�w grani, aby w ko�cu przygotowa� miejsce na ob�z II na wysoko�ci
5100 m. Droga do tego miej-sca by�a nies�ychanie trudna do ubezpieczenia.
Sta�o si� oczywi-ste �e na drodze tak trudnej wyprawa musi liczy� si� z k,o-
nieczno�ci� za�o�enia co najmniej pi�ciu oboz�w. Ubezpieczenie ostrej
kraw�dzi filara ponad obozem II nastr�cza�o ogromne trudno�ci � prowadz�cy
zesp� nie by� w stanie w ci�gu ca�ego dnia zapor�czowa� wi�cej ni� 100 m
ska�y. 21 wrze�nia, po pokonaniu dw�ch wyci�g�w na lodowej zerwie o
nachyleniu
* W angielskiej pisowni stosuje si� b��dn� nazw� Karakoram.
15
70" prowadz�cy zesp� za�o�y� ob�z III, stanowi�cy punkt wyj�cia do ataku na
dalsz� parti� filara, niemniej si�y zespo�u by�y wyczerpane, a transport
przebiega� prawid�owo tylko do obozu I. � Byli�my jednomy�lni, �e zdobycie
wierzcho�ka jest w tym roku niemo�liwe � stwierdzi� K. M. Herrligkoffer.
Herrligkoffer powr�ci� pod p�nocny filar Rakaposhi w 1973 r. z 10-osobow�
ekip�, w kt�rej tym razem opr�cz Niemc�w znajdowa�o si� tak�e 2 Austriak�w i
jeden Szwajcar. Baza za�o�ona zosta�a 10 sierpnia na prawej (orogr.) morenie
lodowca Ghul-met. Warunki atmosferyczne by�y w tym roku zupe�nie nietypowe
� bardzo wysokie temperatury spowodowa�y znikni�cie pokrywy �nie�nej z
dolnej partii filara. Wzros�o zagro�enie lawinami kamiennymi oraz trudno�ci
techniczne. Ob�z I, kt�rego po�o�enie wydawa�o si� zupe�nie bezpieczne, zosta�
zniszczony przez lawin� kamienn�, a �pi�cy w namiocie trzej tragarze
ocaleli tylko dzi�ki szcz�liwemu przypadkowi. Od tej pory ob�z ten
u�ywany by� tylko jako sk�ad. M. Herrligkoffer tak zrelacjonowa� przebieg
tej wyprawy: Nasza droga wej�ciowa, rozpoznana przed dwoma laty, wiod�a
wprost przez p�nocny filar. Wiedzieli�my, �e ta droga jest niezwykle trudna i
�e wymaga od wspinaczy du�ych umiej�tno�ci technicznych. Poczynaj�c od bazy
ka�dy metr drogi musia� by� ubezpieczony stalowymi linami, a dalej w g�rze
por�cz�wkami. Na pocz�tku wrze�nia mieli�my za�o�ony ob�z II s�u��cy do
aklimatyzacji. Pomoc tragarzy si�ga�a w tej fazie wyprawy tylko do obozu II.
Mi�dzy obozem II i III, kt�ry le�a� ju� na w�a�ciwym p�nocnym filarze,
znajdowa�a, si� wyj�tkowo trudna skalna gra�, na kt�rej tym razem, w
przeciwie�stwie do 1971 r. nie by�o �adnych p�l �nie�nych. Trzeba by�o 14
d�ugich dni na ubezpieczenie tej skalnej grani drabinkami i linami,
aby udost�pni� j� dla tragarzy wysoko�ciowych. Ob�z IV zosta�
za�o�ony w dolnej po�owie wielkiego uskoku filara na wysoko�ci oko�o
6000 m. Dalej teren wydawa� si� �atwiejszy. Niestety by� ju� koniec
wrze�nia i wobec d�u�szego okresu niepogody wyprawa zrezygnowa�a z dalszej
akcji. *
* * *
Jak wynika z przedstawionej tu historii, Rakaposhi jest g�r� trudn�.
Skutecznie broni si� z�� pogod� i technicznymi trudno�ciami. Na dziewi��
atakuj�cych j� wypraw tylko jedna zako�czy�a si� sukcesem... Tak si� jednak
dzieje, �e niepowodzenia innych mobilizuj� nast�pnych. Tak�e w alpini�mie.
St�d idea naszej wyprawy � nowa droga na Rakaposhi.
* M. Herrligkoffer, �Rakaposhi", w �Bergsteiger'' nr 12/1974.
16
Droga ku Rakaposhi
Zawy�y silniki i gwa�towne przyspieszenie przygniot�o nas do foteli. Ogromny
Jumbo Jet pozornie bez wysi�ku uni�s� si� w g�r�. Ju� lecieli�my! Przed nami by�
kolorowy, dalekowschodni �wiat, a potem wspania�e g�ry. To dawa�o niepok�j i
rado��, ale ponad wszystkim by�o uczucie ulgi, �e ostatnie nerwowe miesi�ce
mamy ju� za sob�. Podj�li�my walk� na przek�r wszelkim prawom logiki i
jednak co� wynik�o z naszej chaotycznej bieganiny. Mieli�my tylko up�r i
rozpaczliwe postanowienie uratowania wyprawy. Naszej wyprawy! Teraz ta
wyprawa stawa�a si� faktem.
* * *
Na pocz�tku wszystko wygl�da�o inaczej... Przywieziona przez oficera
��cznikowego wyprawy na Gasherbrumy propozycja zorganizowania polsko-
pakista�skiej wyprawy by�a atrakcyjna i Klub Wysokog�rski Warszawa, kt�ry
ostatecznie zosta� �w�a�cicielem" kontaktu, podj�� wst�pne prace organizacyjne.
Wybrano szeroki sk�ad wyprawy, kierownika, wykonano finansowe
�przymiarki". Czasu by�o du�o, by� grudzie� 1977 r., a wypraw�, kt�rej celem
mia� by� zaproponowany przez Pakistan pi�kny i trudny szczyt Rakaposhi,
planowano na 1979 r. Czasu by�o du�o, ale... na 1978 r. Klub Wysokog�rski
Warszawa planowa� wielk�, jubileuszow� wypraw� na Makalu (8481 m). Byli w
ni� zaanga�owani najlepsi alpini�ci Klubu i ci sami, w rok p�niej, mieli jecha�
na Rakaposhi. By�o oczywiste, �e w takiej sytuacji Rakaposhi znalaz� si� w
cieniu wyprawy na Makalu i sytuacja ta trwa�a a� do chwili jej wyjazdu.
Wyprawa na Makalu nie powiod�a si�. Powr�t uczestnik�w, skomplikowany
powodzi� w Indiach i sytuacj� polityczn� w niekt�rych krajach Wschodu op�ni�
si� znacznie. Na pocz�tku grudnia 1978 r. wyprawa na Rakaposhi nie mia�a
kierowni-ka, nie mia�a sk�adu ani pieni�dzy.
Podcza� gdy Krystyna Palmowska prowadzi�a �dyplomatycz-n�"
korespondencj� z Pakista�skim Klubem Alpinistycznym, ja
17
gor�czkowo pr�bowa�am ratowa� wypraw�. Jasne by�o, �e KW Warszawa nie jest
w stanie jej zorganizowa�. Wprawdzie Polski Zwi�zek Alpinizmu, doceniaj�c wag�
wsp�pracy z Pakistanem, �w�a�cicielem" pi�ciu o�miotysi�cznik�w, udzieli�
wyprawie du�ej pomocy w zakresie sprz�tu, wprawdzie Warszawa otrzyma�a
dodatkow� dotacj� z GKKFiT-u, wci�� jednak brakowa�o pieni�dzy i ludzi.
Wsp�praca z innymi klubami? By� ju� stycze� 1979 r., ka�dy mia� co�
zorganizowanego, kto teraz porzuci�by swoje plany, by w��czy� si� w
wariack�, niepewn� imprez�? ��d� � w przysz�ym roku jad� na
Annapurn� (7937 m), Wroc�aw � na Manaslu (8156 m), te kluby nie zaanga�uj�
si� na pewno. �l�sk? � W tym roku organizuj� du�� wypraw� na Lhotse (8511
m). Mo�e Zakopane? Dot�d nie maj� celu dla swojej wyprawy, niech jad� z nami.
Ale to tak�e upad�o. W ostatniej chwili nadesz�o dla nich pozwolenie z
Nepalu na atakowanie dziewiczego Peak 29 (7835 m). Zakopane odetchn�o z
ulg� � ja nie. Wreszcie pojawi� si� cie� nadziei. Speleoklub Morski PTTK
Gdynia planuj�cy na ten rok wyjazd trekkingowy * do Nepalu zainteresowa� si�
nieszcz�snym Rakaposhi, widz�c w tym szans� zdobycia ciekawego szczytu.
Ryszard Kowalewski z Gdyni odnalaz� mnie niespodziewanie kt�rego� dnia w
pracy. Kr�tka rozmowa � potem narada w Gdyni i decyzja � pojedziemy
razem: Ryszard Kowalewski � kierownik grupy polskiej, Tadeusz Piotrowski,
Jerzy Tillak i Andrzej Bielu� ze Speleoklubu PTTK Gdynia oraz Krystyna
Palmowska, Jacek Gronczewski (lekarz) i ja
z Warszawy.
By� ju� luty 1979 r. Do wyjazdu pozosta�y zaledwie trzy miesi�ce.
W takim czasie zorganizowa� wypraw�? Wzi�li�my si� ostro do roboty,
ale startowali�my naprawd� od zera. Nale�a�o zorganizowa� �ywno�� i
ekwipunek dla 14 os�b, poniewa� zgodnie z umow� mieli�my wyposa�y�
tak�e Pakista�czyk�w. Oni w zamian za to mieli ponosi� koszty naszego pobytu
w Pakistanie: hotele, przejazdy, wy�ywienie. Rozpocz�a si� walka na
wszystkich frontach. Setki pism, setki telefon�w... Mieszkanie mojej mamy
sta�o si� centrum organizacyjnym, ona sama awansowa�a na wyprawow�
sekretark�, pracuj�c� ofiarnie i bezinteresownie od rana do nocy. Jurek i
Andrzej, zwani popularnie �Szwagrami", je�dzili po ca�ej Polsce,
za�atwiaj�c b�yskawicznie rzeczy praktycznie w tak kr�tkim czasie nieosi�galne:
liny por�czowe, namioty, puch, ortalion, plecaki, radiotelefony, osobiste
wyposa�enie uczestnik�w oraz setki drobiazg�w, bez kt�rych w g�rach
trudno si� obej��. Stopniowo stawa-
Trening jest form� grupowej lub indywidualnej turystyki g�rskiej w
ni�szych partiach wysokich g�r.
18
li�my si� coraz bogatsi. Pojawi� si� nast�pny problem � gdzie to wszystko
magazynowa�? Z ci�kim sercem, machn�wszy r�k� na estetyk� wn�trza,
urz�dzi�am magazyn w naszym M-3. Pocz�tkowo nie by�o �le, przemy�lnie
uk�adany sprz�t jako� si� mie�ci�... Dopiero zwieziona w ci�gu jednego dnia przez
�Szwagr�w" ca�a wyprawowa �ywno�� zacz�a swym ci�arem zagra�a�
mieszkaniu.
� Anka, pod�oga ci si� zarwie � Jurek rozejrza� si� po po
koju, w kt�rym a� pod sufit pi�trzy�y si� stosy konserw i kar
tony z rozmaitymi smako�ykami � poustawiaj to pod �ciana
mi.;.
Pod koniec kwietnia, na rzucone przez Ry�ka has�o �pakowanie" wykrzesali�my
z siebie resztki si�. W ci�gu dw�ch dni i nocy wszystko zosta�o uporz�dkowane,
spakowane i zwa�one. Potem odprawa celna i � ca�y nasz cenny baga�
przekazali�my w r�ce Air India. Na par� dni mo�na by�o o nim zapomnie�, nasze
��te kartony mieli�my zobaczy� dopiero w Pakistanie. Ostatnie dni
�urozmaicone" walk� o wizy pakista�skie min�y b�yskawicznie. Wylatuj�c z
Warszawy 9 maj� czuli�my, �e nasze nerwy maj� ju� naprawd� dosy�. Potem
lotnisko we Frankfurcie � na �cianach wielkie fotografie poszukiwanych
terroryst�w... Wieczorem wsiadali�my nieufnie do wn�trza Boeinga 747. Na
pok�adzie wschodnia muzyka, ubrane w eleganckie sari stewardessy, 500 miejsc
dla pasa�er�w. Prawdziwy olbrzym!
� Zapi�� pasy, no smoking � maszyna ko�owa�a na start.
Za kilka godzin Delhi.
Indie powita�y nas upa�em, kurzem i sp�kan� ziemi�. Po dw�ch dniach pobytu
w Delhi godzinnym lotem przenie�li�my si� do Pakistanu. Na lotnisku w Lahore
wystarczy� jeden nieostro�ny ruch i z plecaka Tadka, wraz z d�wi�kiem
t�uczonego szk�a zacz�� wydobywa� si� charakterystyczny i absolutnie zabroniony
w muzu�ma�skim Pakistanie zapach whisky. Byli�my bez szans. Reszta butelek
Johnnie Walkera pow�drowa�a do lotniskowego depozytu. Nigdy ich ju� nie
odzyskali�my!
W Lahore rozpocz�� si� okres, w kt�rym, jak w z�ym �nie, powtarza� si� stale
ten sam motyw � nasz baga�, nie wiadomo dlaczego, zatrzymany zosta� w Delhi.
Nie mog�c nawi�za� kontaktu z naszymi pakista�skimi kolegami d�ugo
pozostawali�my w b�ogiej nie�wiadomo�ci. Mija�y dni a my wci�� czekali�my.
Wreszcie wszystko nam wyt�umaczono: na trasie Delhi�Lahore lata�y w tym
czasie tylko ma�e samoloty, kt�re nie mog�y zabra� tak wielkiego baga�u. Z
transportem czeka� trzeba by�o na du�� maszyn�. Pytanie � jak d�ugo?
Ogarn�a nas rozpacz. Rysiek, Krystyna i ja pojechali�my do Rawalpindi
szuka� tam pomocy, reszta ch�opak�w pozosta�a
19
w Lahore, by zgodnie z poprzednio wypracowan� tradycj� codziennie
dowiadywa� si�, �e baga�u jeszcze nie ma i codziennie wychodzi� na
zakupy arbuz�w w charakterystyczne bia�e pa-seczki. Nasza tr�jka,
dotar�szy wreszcie do siedziby Pakistan Alpine Club dowiedzia�a si�, �e
nasi partnerzy maj� jeszcze swoje wojskowe obowi�zki (klub ten
zrzesza tylko wojskowych), a oficjalny kierownik wyprawy, kapitan M.
Sher Khan przygotowuje si� aktualnie do egzaminu na majora. Przy
okazji okaza�o si� tak�e, �e chocia� od dawna ustalone by�o, �e intere-
suje nas g��wnie p�nocna �ciana Rakaposhi, Pakista�czycy za�atwili
pozwolenie od strony doliny Bagrot, czyli akurat od po�udnia, a
p�nocny filar przypad� silnej wyprawie japo�skiej.*
Wpadli�my w szewsk� pasj�. Tracili�my dzie� po dniu, walcz�c z
miejscow� biurokracj� o zmian� celu wyprawy i przejadaj�c z braku
w�asnej �ywno�ci cenne dewizy, kt�re wystarczy� mia�y na op�acenie
po�owy karawany i pozwolenia (reszt� p�aci�a strona pakista�ska).
Jedyn� pociech� by� fakt, �e w g�rach pogoda by�a naprawd� fatalna. I
kiedy doprowadzeni do ostateczno�ci chcieli�my ju� jecha� do Delhi po
baga� ci�ar�wk�, karta nagle si� odwr�ci�a. Pakistan International
Airways-Cargo � dr�czone przez nas kilka razy ' dziennie, przekaza�o
nam wreszcie upragnion� wiadomo��: baga� jest w Lahore! Za�atwienie
wojskowej ci�ar�wki by�o ju� drobiazgiem � dwa dni p�niej (25
maja) ch�opcy wraz z baga�em zameldowali si� w Rawalpindi. W
Tourism Division tak�e odnie�li�my pewne zwyci�stwo. P�nocna
�ciana wprawdzie przepad�a, ale dostali�my zgod� na dzia�anie w ca�ym
masywie Rakaposhi i wyb�r drogi mogli�my przeprowadzi� nawet na
miejscu.
Poznali�my te� naszych pakista�skich partner�w. Najpierw pojawi�
si� kierownik, nieco zmartwiony, gdy� obla� sw�j egzamin.
� To przez wypraw� � powiedzia� � nie mog�em si� uczy�,
ca�y czas mia�em w g�owie Rakaposhi...
Wida� by�o, �e ma serce do g�r, by� zreszt� do�wiadczonym alpinist�,
w ubieg�ym roku dokona� pierwszego wej�cia na Pasu Peak (7284 m),
bra� udzia� w kilku innych wyprawach, w tym na Nanga Parbat (8125
m) i K2 (8611 m), gdzie osi�gn�� wysoko�� oko�o 8300 m.
� Przyjaciele nazywaj� mnie Shera � upro�ci� spraw� swe
go imienia.
To w�a�nie Shera powiedzia� nam, �e jego ludzie nie s� dobrymi
alpinistami. Dla niekt�rych, jak Zahed czy Hamdani by�a to pierwsza
powa�na wyprawa. Kapitan Fajz Aman, zwany przez nas kr�tko Dok
(by� lekarzem) oraz Shami byli wpraw-
* 2 sierpnia Akiyoshi Ohtani i Shoji Yamashita osi�gn�li szczyt.
20
dzie uczestnikami wyprawy na Pasu Peak, ale brakowa�o im,
przygotowania technicznego. Najstarszy z Pakista�czyk�w, Sad-dyki,
stanowi� dla nas zagadk�. Nie by� wojskowym, nie by� alpinist�, po co
wi�c jecha�? Jaka mia�a by� jego rola na wyprawie? Zapytany o to Shera
roz�o�y� r�ce.
Nie mia�em wp�ywu na sk�ad ekipy � t�umaczy�. Zosta�em
kierownikiem dos�ownie w ostatniej chwili...
� Mo�e to i dobrze, �e nie dostali�my filara � powiedzia� Rysiek.
� Droga by�aby dla nich za trudna, przecie� oni nie umiej� si�
w�a�ciwie wspina�, a sami nie daliby�my rady.
Ostatecznie po dyskusji jako drog� ataku wybrali�my p�nocno-
zachodni� gra� Rakaposhi, t� sam�, kt�r� bezskutecznie atakowali w
1964 r. Irlandczycy. By�o wiele argument�w przemawiaj�cych za tym
wyborem: droga by�a wprawdzie trudna i bardzo d�uga, ale mieli�my
opis wyprawy irlandzkiej i wiedzieli�my, jakie trudno�ci nas czekaj�.
Przy za�o�eniu, �e zapo-r�czujemy ca�� doln� parti� grani mogli�my
liczy� na pomoc strony pakista�skiej, przynajmniej je�li chodzi o
transport. W ten spos�b stanowiliby�my grup� du�o silniejsz� od
niewielkiej wyprawy irlandzkiej.
31 maja odby� si� w Turism Division oficjalny Briefing * wyprawy.
Nasz oficer ��cznikowy, kapitan Mumtaz Bhuta zwany kr�tko Momo
upora� si� szcz�liwie ze wszystkimi trudno�ciami i wreszcie mogli�my
wystartowa�.
Wyprawiwszy dzie� wcze�niej ci�ar�wki z baga�em, sami
ruszyli�my do Gilgit sympatycznym mikrobusem, kt�ry, aczkolwiek
nieco za ma�y, wi�z� nas dzielnie przez zawi�e serpentyny s�ynnej
Karakoram High Way, ��cz�cej Pakistan z Chinami. La�o jak z cebra,
o�owiane niebo odbija�o si� w p�achetkach wody na ry�owych polach.
Jechali�my zmarzni�ci i nieco prze-ra�eni wiadomo�ci�, �e w g�rach,
powy�ej 3000 m, le�y �nieg. Zbli�a�a si� noc, szosa stawa�a si� coraz
gorsza, w paru miej-scach rysowa�y si� �wie�e obrywy skalne. Coraz
cz�ciej ko�a grz�z�y w lepkiej, czerwonej glinie, potem grz�li�my i
my, kiedy trzeba by�o wysiada� i popycha� nasz nieszcz�sny pojazd.
Deszcz nie ustawa�, ca�onocna jazda wydawa�a si� nieko�cz�cym si�;
koszmarem... Ranek okaza� si� jednak pogodny i pierwsze promienie
s�o�ca odnalaz�y nas ju� w pobli�u Gilgit. Szosa by�a teraz szeroka, po
obu stronach widnia�y chi�skie i pakista�skie napisy (wszystkie dla nas
jednakowo nieczytelne), przed nami o�nie�one wierzcho�ki. Ogarn�o
nas podniecenie � wreszcie dotarli�my!
1 Spotkanie przedstawicieli Ministerstwa Turystyki (Turism Division) z
kierownictwem wyprawy, w celu sprawdzenia czy wyprawa przygoto-wywana jest do
akcji, zgodnie z obowi�zuj�cymi przepisami.
21
I od tej chwili wszystko sz�o ju� naprawd� dobrze. Po jednodniowym
pobycie w Gilgit, podczas kt�rego Shera uparcie lecz
bezskutecznie walczy� o helikopter, aby z jego pomoc�
przeprowadzi� rekonesans g�rnej partii naszej grani, 3 czerwca p�nym
popo�udniem dojechali�my do miejscowo�ci Jaglot, sk�d mia�a
ruszy� karawana. Zn�w by�a w�ska, miejscami zupe�nie zniszczona przez
lawiny szosa, zn�w emocje na kraw�dzi urwiska. Siedzieli�my na
dachach ci�ar�wek, rozpalone powietrze nie ch�odzi�o twarzy,
ca�a dolina przypomina�a wielki piec... Noc zasta�a nas w
rozwalonym, opustosza�ym budynku, u�ywanym kiedy� przez ludzi
pracuj�cych przy budowie szosy. Teraz pozosta�y tylko gliniane
fundamenty i spory kamienny st�. Trudno by�o mi zasn�� tej nocy �
szos� mkn�y co jaki� czas ci�ar�wki przypominaj�c, �e jeszcze
jeste�my w kr�gu cywilizacji XX wieku. Kilkadziesi�t metr�w dalej
z �oskotem przelewa�a swoje wody wielka rzeka Hunza. W urwiskach,
po drugiej stronie doliny, gdzieniegdzie wida� by�o p�on�ce ogniska.
To by� �wiat, w kt�ry mieli�my wkroczy� nast�pnego
dnia.
Ruszyli�my z karawan� oko�o godziny dziesi�tej rano. Zdu-
miewaj�ca by�a sprawno��, z jak� wszystko zosta�o zorganizowane.
�adnych k��tni, �adnych protest�w � nie ma to jak wojsko!
Tragarze kolejno brali �adunki i jeden po drugim pi�li si�
strom� urwist� �cie�k� ponad szos�. Poszli�my za nimi... Mijali�my
kolejno po�o�one jedna nad drug� pasterskie osady. Pola Jaglot le�a�y
ju� pod nami, wygl�da�y jak olbrzymia zielona �acha. Wok� szarza�y
bezwodne martwe urwiska. W. po�udnie min�li�my ostatnie
zabudowania. Jeszcze przez pewien czas towarzyszy�y nam g�rskie
poletka, jeszcze wida� by�o pas�ce si� byd�o. A potem, a� do
wieczora, szli�my dawnym korytem wyschni�tej obecnie rzeki.
Ziemi� za�ciela�y miliony okr�g�ych kamyk�w i trudno by�o i��
szybko. Nocleg wypad� wysoko, na wielkiej polanie, sk�d po raz
pierwszy zobaczyli�my urwiska Rakaposhi. Otacza� nas ju� mrok, a tam
�niegi jarzy�y si� jeszcze pomara�czowym blaskiem zachodu. By�o
zupe�nie blisko. Jutro, za par� godzin...
Nast�pnego dnia, ju� od wczesnego ranka, szli�my w�sk� dro�yn�
w�r�d wspania�ych modrzewiowych las�w. Potem krajobraz si� zmieni�.
Otoczy�y nas brzozowe zagajniki � nie by�o jeszcze li�ci i patrz�c na
bia��, poskr�can� kor� my�leli�my pocz�tkowo, �e drzewa s� martwe.
W po�udnie ostatecznie wyszli�my z lasu. Strome podej�cie zaprz�tn�o
teraz moj� uwag� i kiedy ze szczytu wzniesienia podnios�am wzrok,
naprzeciw wznosi�a si� ogromna majestatyczna g�ra, w kt�rej odgad�am
raczej ni� pozna�am nasz przysz�y cel. Zdj�� od tej strony nigdy nie
widzieli�my, ale to m�g� by� tylko Rakaposhi. Regular-
na piramida kopu�y szczytowej wysy�a�a ku dolinie dwie wybitne granie,
zamykaj�c mi�dzy sob� wspania�y lodospad. Prawa gra� musia�a by�
grani� pierwszych zdobywc�w, zatem lewa, teraz cz�ciowo ukryta w
mg�ach, musia�a by� celem naszej wyprawy. Wpatruj�c si� w lodowe
zerwy i potykaj�c o korzenie i wykroty, dotar�am wreszcie do miejsca
naszej bazy. Panowa� tu o�ywiony ruch, wyp�acano nale�no�� tragarzom
i rozbijano pierwsze namioty. Tylko os�y, zmordowane marszem z
wielkim obci��eniem, pok�ad�y si� na ziemi�, wykazuj�c ca�kowit�
oboj�tno�� dla otaczaj�cego je �wiata.
Miejsce bazy by�o wprost idealne. ��ka na wysoko�ci 3800 m
otoczona bez�adnie le��cymi ogromnymi wantami i brzozowym lasem,
oddzielona od lodospadu Biro wysok� moren�, wydawa�a si� zupe�nie
bezpieczna. Wspaniale prezentowa�y si� st�d urwiska po�udniowo-
�achodniej grani. Nasza gra� widoczna by�a w du�ym skr�cie. W�a�ciwie
wida� by�o tylko masyw Secord Peak i skalno-lodowe urwiska,
opadaj�ce do lodowca Biro. Mniej wi�cej w linii spadku prze��czy,
oddzielaj�cej Secord Peak od dalszej cz�ci p�nocno-zachodniej grani
wznosi�o si� strome lodowe pole. W miejscu, gdzie przecina� je pas ska�
zw�a�o si� do charakterystycznej �szyjki", u g�ry przechodzi�o w
�cian�. Tamt�dy w�a�nie Tadek proponowa� osi�gn�� gra�.
� B�dzie cholernie d�uga droga grani� � oponowa� Shera �
spr�bujmy wprost lodospadem Biro, b�dzie szybciej.
Zosta� jednak uznany za �samob�jc�" i przeg�osowany.
Podczas rozbijania namiot�w i urz�dzania bazy powsta� pomys�, by
ju� jutro, nie czekaj�c na rozpakowanie wszystkich �adunk�w,
czteroosobowy zesp� przeprowadzi� rekonesans i za�o�y� ewentualnie
ob�z I.
� P�jdziemy we dw�ch z Tadkiem � zdecydowa� Rysiek. �
Shera chce i�� z Shamim, niech id� jako druga dw�jka. Wy
startujemy wcze�nie rano...
Tragarze ju� odeszli i zostali�my sami z G�r�, kt�r� ju� dawno temu
wybrali�my sobie jako cel. Aby znale�� si� tutaj pokonali�my wiele
trudno�ci, przejechali�my przys�owiowe p� �wiata.
� Jak to b�dzie? � my�la�am, patrz�c na o�wietlony jeszcze
s�o�cem szczyt. Jak nam p�jdzie? Jaki b�dziesz, Rakaposhi?
22
Pierwszy sukces (6-7 czerwca)
Obudzi� mnie tupot ci�kich but�w i okrzyk �avalanche". Lawina?
Momentalnie przytomniej�c jednym ruchem rozpi�am �piw�r, w locie
chwyci�am u�o�one ko�o materaca okulary. Szybko na zewn�trz!
� Co si� sta�o? � mrukn�a zaspana Krystyna.
Ale mnie ju� nie by�o. Sta�am przy namiocie zaskoczona szybko�ci� swej
reakcji, dopiero teraz przestraszona i r�wnocze�nie z�a, bo w�a�ciwie nic si�
nie dzia�o. By� po prostu pi�kny poranek, g�ry wok� zastyg�y w milczeniu.
Przede mn� sta� zdyszany Shera w kompletnym ekwipunku, gotowy do
wyj�cia.
� Racja, id� przecie� zak�ada� �jedynk�" � pomy�la�am.
� Zatrzyma�a si� � Shera wskaza� r�k� wielki �nie�ny j�zor na
kamienistym zboczu powy�ej naszego namiotu. � To wygl�da�o naprawd�
gro�nie, lecia�o ca�� rynn� a potem... sz�o rozp�dem dalej. Chcia�em was
ostrzec.
By�am tylko w pi�amie i zrobi�o mi si� zimno.
� Zawsze przegrywamy w g�rach przez zaskoczenie � po
my�la�am.
By�a pi�ta rano. Ch�opcy podeszli ju� gotowi, min�li nasz namiot i z wolna
zacz�li pi�� si� w g�r� po piargu.
� Powodzenia � krzykn�am w �lad za nimi, ciesz�c si�
egoistycznie, �e nie musz� i�� do g�ry z ci�kim plecakiem i �e
za chwil� wr�c� do ciep�ego �piwora. Le��c w namiocie nas�u
chiwa�am pomruk�w kamiennych lawin, lec�cych ze zboczy nad
nasz� baz�. Nasila�y si� w miar� jak s�o�ce ogarnia�o gra�.
Troch� mnie nawet niepokoi�y, ale mimo to wkr�tce zasn�am
i obudzi� mnie dopiero g�os naszego kucharza Czaczy wzywaj�
cy na �niadanie.
Porz�dkuj�c bez�adnie porozrzucan� wczoraj �ywno�� i ekwipunek co
pewien czas spogl�dali�my w g�r�. Cztery ciemne punkciki powoli, bardzo
powoli pe�z�y w g�r� rozleg�ym �nie�nym zboczem powy�ej �szyjki".
� Pewnie s�o�ce daje im w dup� � martwi� si� Andrzej. � Za p�no
wyszli.
Stosy konserw i pude�ek topnia�y. Uk�adali�my wszystko pra-
24
cowicie w kartonach i wnosili�my do namiotu-kuchni. Odkryli�my przy okazji
pierwsze straty: niekt�re konserwy �spuch�y", mleko w tubach cz�ciowo
powycieka�o. S�odkie zacieki natychmiast zwabi�y roje much.
� Sk�d tu tego tyle � dziwili�my si�, bezradnie oganiaj�c
si� od lataj�cych za nami owad�w.
Doskonale przetrwa�y ci�k� pr�b� ��te sery, kt�rych zabranie wydawa�o
si� od pocz�tku ryzykownym posuni�ciem. Przetopi�y si� wprawdzie w czasie
dziesi�ciodniowego upalnego pobytu w Delhi, ale o dziwo nadawa�y si� do
jedzenia.
O dwunastej zg�osi� si� zesp� zak�adaj�cy ob�z I. Z drgaj�cego zm�czeniem
g�osu Ry�ka mogli�my wywnioskowa�, �e jest im ci�ko.
� �nieg, kurwa, mi�kki i ci�gle daleko � to by�o podsumo
wanie. Mieli wysoko�� oko�o 4800 m, szukali miejsca na rozsta
wienie namiot�w.
Po po�udniu spoza szczytu, kt�ry kszta�tem swym przypomina� nam
tatrza�sk� Hrub� Turni�, wype�z�y chmury. Zrobi�o si� przyjemnie ch�odno.
Mieli�my ju� do�� tych porz�dk�w w pe�nym s�o�cu. Nie przyznawali�my si�,
ale wszyscy odczuwali�my troch� wysoko��. Hamdaniego bola�a g�owa, ale
mimo to z samozaparciem pracowa� dalej. Potem otoczy�y nas mg�y. Pole
�nie�ne powy�ej bazy rozp�yn�o si� w nich i nie mogli�my ju� �ledzi� ruch�w
zespo�u Ry�ka.
� Chyba ju� za�o�yli ob�z � pocieszali�my si�, gdy na baz�
spad�y pierwsze krople deszczu, kt�ry wkr�tce zamieni� si�
w �nieg. Opad trwa� a� do wieczora i zacz�li�my si� w ko�cu
martwi�, czy ci na g�rze znale�li bezpieczne miejsce dla namio
t�w.
- Tym polem chyba strasznie si� sypie -- m�wi� Andrzej.� Wszystko ze
�cian powy�ej musi przelecie� tamt�dy. Mo�e przetrawersowali pod ska�ki?
Na wieczorn� ��czno�� czekali�my z napi�ciem. Ch�opcy zg�osili si� dosy�
p�no. Bola�y ich g�owy.
� Po dwa gardany i spa� � radzi� Jacek. Jutro wracajcie
na d�...
Rysiek przekaza� nam dyspozycje:
Nast�pnego dnia wychodzicie wszyscy, zabieracie �ywno��, namioty,
liny por�czowe. Polacy nocuj� w jedynce. Pakista�czycy maj� po wyniesieniu
�adunk�w wr�ci� do bazy.
potem w��czy� si� Shera � d�ugo trwa�a rozmowa w urdu (in english please
� wo�ali�my co chwila, niestety bez rezultatu) i instrukcje by�y
widocznie wyra�ne, bo Pakista�czycy przyj�li z ci�kim sercem �wyrok"
25-kilogramowych plecak�w. Ry�ku, gdzie stoi ob�z? � chcieli�my
jeszcze wiedzie�.
25
Za�o�yli go w �rodku pola pod starym serakiem na wysoko�ci 4900 m.
� Dwie godziny r�bali�my platformy � pochwalili si� �
ale miejsce jest naprawd� �wietne. Nic si� tu nie sypie, nawet
w czasie opadu. Pe�ne bezpiecze�stwo.
Wieczorem przygotowali�my sobie �adunki. Nie wiem kto z nas wpad� na
pomys� powieszenia spr�ynowej wagi na ga��zi drzewa i ka�dy uczciwie i
troch� demonstracyjnie wa�y� sw�j plecak. 24, 25, 27 kg...
� Nie bierzcie za du�o � upomina� nas Jacek. Sam spako
wa� sobie zreszt� chyba najci�szy w�r, ozdabiaj�c go jeszcze
butl� tlenow�.
Pakista�czykom nie bardzo sz�o to pakowanie. Nie znali jeszcze naszej
�ywno�ci, nie umieli z ogromnej ilo�ci sprz�tu wybra� rzeczy
najpotrzebniejszych dla dalszej akcji. Przygotowa�am porcje �ywno�ci do
wyniesienia dla ka�dego z nich, a potem, wybieraj�c �ruby lodowe *, s�ysza�am
jak Jurek swoim powolnym szkolnym angielskim t�umaczy Dokowi (ten nie
lubi� nosi�, o nie!), �e musi wzi�� na nosi�ki jeszcze zw�j bia�ej liny
por�czowej.
� To much � protestowa� Dok. � Ale Jurek by� nieub�a
gany.
�ciemni�o si� ju�, gdy razem ze swoim jutrzejszym �adunkiem wraca�am do
namiotu. Mg�y unios�y si�, ale na pr�no wypatrywa�em �wiate� obozu I.
Musia� by� schowany za jak�� nier�wno�ci� terenu. Przyszed� Andrzej.
� Ten diabe� Jurek poszed� wynie�� sw�j �adunek do gary �
� powiedzia� z uznaniem. � Chcia� doj�� do �niegu, �eby jut
ro zacz�� podchodzi� na lekko.
Popatrzyli�my na kamieniste zbocze, ale Jurka nie by�o nigdzie wida�.
� Wiesz, to chyba nie ma sensu � powiedzia�am � nie
jestem zwolenniczk� takich depozyt�w. � Jutro po nocy b�dzie
chodzi� i szuka� tego szpeja ** mi�dzy kamieniami.
� Ech baby, co wy wiecie � machn�� r�k� Andrzej.
Jurek pojawi� si� radosny jak ptaszek.
� �wietnie si� czu�em, szed�em ca�y czas bez odpoczynku, By�em z
pi��set metr�w wy�ej �: o tam � pokaza� ska�ki z prawej strony rynny.
� Idzie si� chyba lew� stron� � odezwa�a si� Kryska. � Nie wiadomo
czy od prawej da si� przej�� przez �szyjk�".
Pali�o si� ju� ognisko. Zostawili�my przy namiocie spakowane plecaki i w
milczeniu poszli�my w jego kierunku. Zza uskoku
po�udniowo-zachodniej grani wytoczy� si� ksi�yc � by�a pra-wie pe�nia.
Otoczenie bazy wygl�da�o w jego �wietle troch� nierealnie i dopiero �oskot
lec�cych sk�d� g�az�w skierowa� m�j wzrok w stron� szczytu. By� w tej chwili
doskona�� czerni�.
* * *
Pierwszy ruszy� si� Andrzej. Nie budz�c nas (nie wiedzia�, �e nie �pi�)
szybko ubra� si� i wyszed� z namiotu.
� Poszed� pewnie obudzi� Jurka � pomy�la�am. Podoba�a
mi si� ta wzajemna opieku�cza solidarno�� Szwagr�w, oparta
na prawdziwej przyja�ni. Pozna�am ich ju� od tej strony �
zawsze trzymali si� razem, zawsze stawali na tej samej pozycji.
Tak by�o w �yciu codziennym, tak by�o i w g�rach.
Zacz�y�my gotowa� ko�o czwartej. Kiedy ko�c