14412

Szczegóły
Tytuł 14412
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14412 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14412 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14412 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Trudna g�ra RAKAPOSHI : T r u d n a g � r a R A K A P O S HI An na Cz erw i�s ka WYDAW NICTWO �SPORT I TURYST YKA" WARSZA WA 1982 Ok�adka i karta tytu�owa MIKO�AJ BRYKALSKI Z dziej�w Rakaposhi Mapki ZBIGNIEW KOWALEWSKI Zdj�cia TADEUSZ PIOTROWSKI, M. SHER KHAN, ANNA CZERWI�SKA Redaktor KRYSTYNA MALIK Redaktor techniczny ROMAN �YSIAK Korektor KRYSTYNA SZEL�GIEWIGZ � Copyright by Wydawnictwo �Sport i Turystyka': Warszawa 1982 ISBN 83-217-2375-6 WYDAWNICTWO �SPORT I TURYSTYKA'' WARSZAWA 1982 Wydanie I. Nak�ad 20.230 egz. Ark. wyd. 9,55. Ark. druk. 9,5. Oddano do sk�adania w czerwcu 1981. Druk uko�czono w marcu 1982. Z-81. Zak�. Graf. �DSP". Zam. 3533/K. Dwa tysi�ce trzysta siedemdziesi�ta pi�ta publikacja Wydawnictwa SiT (...) Pozna�em wiele g�r wysokich, w tym Everest, (...) ale Rakaposhi pozosta� moj� wielk� mi�o�ci�. Widzia�em t� g�r� ze wszystkich stron � zawsze by�a wyj�tkowo pi�kna... � tak napisa� Campbell Secord, jeden z pionier�w walk o zdobycie Rakaposhi. Rakaposhi (7788 m) le�y w najbardziej na p�noc wysuni�tym rejonie Kaszmiru, na terytorium dawnego Ksi�stwa Nagaru. Jest jednym z najwy�szych szczyt�w zachodniego Karakorum i 27 samodzielnym masywem Ziemi. Ogromny skalny mur, wznosz�cy si� mi�dzy dolinami rzek Gilgit i Hunzy, zaczyna si� na wschodzie szczytem Minapin (7273 m), ci�gnie si� przez g��wny wierzcho�ek a� do wznosz�cego si� na zachodzie Secord Peak (5950 m), wybitnego wzniesienia w p�nocno-zachodniej grani. Masyw Rakaposhi opada ku dolinie rzeki Hunzy wspania�ym skalno-lodowym urwiskiem, tworz�c razem z systemem wisz�cych lodowc�w 6000-metrow� p�nocn� �cian�. Pierwsze rozpoznanie Rakaposhi zosta�o dokonane przez Martina W. Conwaya w 1892 r. w czasie marszu z kierunku po�udniowego wzd�u� doliny Bagrot. Conway oceni�, �e wierzcho�ek w g�rnej cz�ci nie przedstawia trudno�ci wspinaczkowych, tym niemniej trudno b�dzie dotrze� do wysoko�ci oko�o 7000 m. Utrzymywa�, �e wspinaczka przez p�nocno-zachodni� i wschodni� gra� jest r�wnie niemo�liwa jak atak przez urwisko po�udniowe lub pot�n� p�nocn� flank�. Min�o 46 lat. W 1938 r. C. Secord i Michael Vyvyan podj�li pr�b� ataku od zachodu. Podeszli do podstawy p�nocno-zachodniej grani i osi�gn�li wybitne wzniesienie (Secord Peak). Od tak ma�ego zespo�u nie mo�na by�o oczywi�cie oczekiwa� ataku szczytowego. C. Secord umocni� sic; jednak w przekonaniu �e Rakaposhi b�dzie dost�pny od zachodu. Dziewi�� lat p�niej, w 1947 r. powr�ci� znowu pod t� g�r�, tym razem w towarzystwie dw�ch szwajcarskich wspinaczy Hansa Gyra i Roberta Kappelera, jak r�wnie� s�ynnego znawcy Himalaj�w H. W. Til-mana. Tym razem spr�bowa� ataku ostrog� po�udniowo-zachod- 5 ni�. H. Gyr tak o tym napisa�: Po strawersowaniu 30-metrowe-go �nie�nego ��andarma" pokaza�a si� gra� jeszcze ostrzejsza i nawisy sta�y si� pot�niejsze. W ko�cu doszli�my do ma�ego �nie�nego plateau. Przed nami le�a�o najwy�sze wzniesienie po�udniowo-zachodniej ostrogi � licz�cy 6200 m wysoko�ci ��andarm". Po ma�ym odpoczynku zaatakowali�my go. Najpierw osi�gn�li�my rami� grani, sk�d mogli�my obejrze� lodowiec Biro pod 2500-metrow� �cian� ze ska�y i lodu. Szerpowie wystraszyli si� dalszej wspinaczki, wi�c Kappeler wzi�� ich obu na lin� i ubezpieczy�. Tymczasem Tilman, asekurowany przeze mnie, pr�bowa� i�� w kierunku wierzcho�ka przez bardzo eksponowany odcinek grani. W �niegu si�gaj�cym do bioder torowa� drog� na grani czekanem i r�kami. Kiedy osi�gn�� najwy�szy punkt da� znak, �ebym podszed�. Jego mina nie wr�y�a nic dobrego. Popatrzyli�my na siebie bez s��w. Przed nami by�a �G�owa Mnicha", ze swoj� stromo opadaj�c� �cian� lodu i �nie-� gu, kt�r� zobaczyli�my po raz pierwszy w ca�ej rozci�gliwo�ci i kt�rej pokonanie wydawa�o si� prawie niemo�liwe *. D�a Tilmana sta�o si� wtedy jasne, �e po pokonaniu po�udniowo-zachodniej ostrogi atakuj�cych czekaj� jeszcze du�e trudno�ci. Dlatego te� podj�� pr�b� skr�cenia trasy wspinaczkowej poprzez lodowiec Biro, aby z jednej strony unikn�� �G�owy Mnicha", a z drugiej strony pr�bowa� osi�gn�� p�nocno- zachodni� gra� w miejscu le��cym ju� ponad Secord Peak. Dopiero po siedmiogodzinnej wspinaczce Tilman i Gyr osi�gn�li g��wny grzbiet p�nocno- zachodniej grani (5700 m). Przez ten �skr�t" obeszli przedwierzcho�ek 5950 m i wierzyli, �e maj� za sob� najtrudniejszy odcinek a� do plateau wierzcho�kowego. Jednak po dok�adnym rozpatrzeniu dalszej drogi przekonali si� ku swemu przera�eniu, �e dalsza wspinaczka jest niemo�liwa ze wzgl�du na pot�nego, przewieszonego ��andarma". Gyr napisa� wtedy: Stwierdzenie Tilmana � �to beznadziejne" � mia�o dla mnie w sobie co� rozstrzygaj�cego, oznaczaj�cego wyrzeczenie si� wszelkiej nadziei. Porywaj�cy widok poci�tej szczelinami p�nocnej �ciany Rakaposhi pozosta� w nas jako obraz czego� nie do pokonania **. W 1954 r. wyruszy�y na Rakaposhi dwie wyprawy. Pierwsza by�a kierowana przez Tyrolczyka Matthiasa Rebitscha. By� to mocny zesp�, sk�adaj�cy si� z sze�ciu os�b. Wyprawie tej towarzyszy�a du�a grupa badawcza. W pierwszym rz�dzie wys�ano rekonesanse do doliny Daynor i Bagrot, kt�re mia�y "sprawdzi� mo�liwo�� zdobycia g�ry od po�udnia. Wynik by� negatywny. Jeden z uczestnik�w rekonesansu Anderl Heckmair wyja�nia: Tak z Daynor jak i z Bagrot droga prowadzi przez wysok� lodow� prze��cz, z kt�rej prawdopodobnie z punktu widzenia technicznych trudno�ci jest mo�liwe osi�gni�cie po�udniowo-zachodniej grani, a nast�pnie wierzcho�ka. Tym niemniej droga wej�ciowa dla tragarzy jest stale nara�ona na lawiny *. Rekonesans z doliny Bagrot stwierdzi�, �e osi�gni�cie tzw. �siod�a problemowego" poprzez lodowiec Hinarche jest stosunkowo �atwe. Ale wysokie strome �ciany, usiane gro�nymi lodowymi uskokami, stanowi�y zbyt powa�ne zagro�enie lawinami, aby t� drog� mo�na by�o przeprowadzi� zorganizowany transport. W tej sytuacji Rebitsch nie m�g� odwa�y� si� na atak z tej strony i rekonesans wr�ci� z powrotem do Gilgit. Druga wyprawa w 1954 r. przyby�a z Alpine Club Uniwersytetu Cambridge i by�a kierowana przez Alfreda Tissieres. W 6-osobowym sk�adzie by� George C. Band (cz�onek wyprawy na Everest w 1953 r.), kt�ry w nast�pnym roku mia� zdoby� Kangchendzong� (8598 m). 16 lipca rozbito ob�z g��wny (baz�). Ob�z ten stan�� w ko�cu lodowca Biro � mi�dzy grani� p�nocno-zachodni� i po�udnio-wo-zachodni�. Jak przedtem wyprawa Tilmana tak i wyprawa Tissieresa wzi�a pod uwag� kr�tsz� drog� przez lodowiec Biro, aby w ten spos�b m�c obej�� �G�ow� Mnicha". W ko�cu jednak droga ta okaza�a si� zbyt niebezpieczna. Alpini�ci pr�bowali wi�c drogi p�nocno-zachodni� grani�, atakowan� ju� w 1938 r. przez C. Secorda. W rezultacie doszli do przekonania, �e dalsza droga t� grani� by�aby zdecydowanie za trudna dla tragarzy wysoko�ciowych z ci�kimi �adunkami. W tej sytuacji skoncentrowali uwag� na ostrodze po�udniowo-zachodniej, pokonali szybko ��andarma" i poprzez strom� lodow� gra�k� i lodowe zbocze o nachyleniu 45� osi�gn�li 12 sierpnia jako pierwsi �G�ow� Mnicha" (6340 m). Zesp� by� wprawdzie zbyt s�aby aby pokona� t� pot�n� g�r�, ale wykaza�, �e wej�cie na Rakaposhi po�udniowo-zachodni� ostrog� by�oby ewentualnie mo�liwe. Pe�en rado�ci G. C. Band napisa� w swojej ksi��ce �Road to Rakaposhi": Udowodnili�my, �e mo�liwe jest osi�gni�cie szczytu �G�owy Mnicha", a co wi�cej, �e dalszy teren wydaje si� raczej �atwy. Przed nami utrzymywano, �e g�ra jest niemal nie do pokonania. W 1956 r. dzia�a�a w rejonie Rakaposhi wyprawa brytyjsko--ameryka�ska w sk�adzie: Michael E. Banks, Hamish Mac-Innes, Richard K. Irvin i Robert L. Swift, kt�ra postanowi�a kontynuowa� drog� ataku wyprawy z Cambridge sprzed 2 lat- 26 maja Banks i Macinnes wyruszyli jako czo��wka, aby zna- * M. Herrligkoffer, �Rakaposhi", w �Bergsteiger" nr 12/1974. ** jw. 6 * jw. 7 8 9 le�� miejsce na ob�z g��wny. Posuwaj�c si� dolin� Jaglot osi�gn�li wysokie lasy iglaste i doszli w ko�cu w pobli�e lodowca Kunti na to samo miejsce, w kt�rym ju� Tilman i Band mieli swoje bazy (4270 m). Na ma�ej morenie lodowca Kunti stan�� ob�z I (4730 m) � by� to raczej sk�ad ni� ob�z. 12 czerwca powsta� ju� ob�z II (5250 m) na grzbiecie ostrogi po�udniowo-zachodniej � na platformie, na kt�rej sta�y namioty wyprawy z 1954 r. Nast�pnego dnia Banks i Maclnnes osi�gn�li skalny grzebie�, prowadz�cy do ��andarma". Kr�tkie za�amanie pogody wstrzyma�o dalszy atak i dopiero 15 czerwca mo�na by�o za�o�y� ob�z III u podstawy ��andarma". Mi�dzy obozem II i III zosta� za�o�ony przej�ciowo ob�z �pod nawisem" zlokalizowany w bardzo eksponowanym miejscu i u�ywany tylko w razie konieczno�ci. 28 czerwca osi�gni�to ponownie ob�z III (5900 m). Pokonano ��andarma", sk�d widoczna ju� by�a �G�owa Mnicha". Podczas zej�cia do obozu Maclnnes wypatrzy� miejsce na ob�z IV u st�p �G�owy Mnicha". 29 czerwca Maclnnes i Banks osi�gn�li �G�ow� Mnicha". Wyr�bali stopnie i ubezpieczyli lodow� gra�, na kt�rej za�o�yli oko�o 150 m por�cz�wki. �ciana lodowa mia�a nachylenie 45� i okaza�a si� nies�ychanie trudna. Nast�pnego ranka prowadzili Amerykanie, za nimi szli Anglicy ze sprz�tem i prowiantem. Zesp� nie mia� wystarczaj�cej ilo�ci lin, tak, �e trzeba by�o zdj�� por�cz�wk� ze �ciany ��andarma". W ko�cu osi�gni�to miejsce przewidziane na ob�z IV. By� to najwy�szy zdobyty dotychczas punkt na Rakaposhi. 6 lipca du�ym wysi�kiem pokonano �G�ow� Mnicha" i znaleziono miejsce na ob�z V (6400 m). Ka�dy krok kosztowa� wiele energii. Gdy osi�gni�to cel dnia � miejsce obozu V � wszyscy zeszli z powrotem do obozu wyj�ciowego. Nast�pnego dnia ju� o 5 rano opuszczono namioty i 6 godzin p�niej pierwsi uczestnicy stan�li na polu lodowym. Irvin i Maclnnes zostali wyznaczeni do za�o�enia obozu VI i z niego mieli spr�bowa� osi�gn�� wierzcho�ek. Po z�ej nocy sp�dzonej we czw�rk� w 2-osobowym namiocie Maclnnes i Irvin opu�cili ob�z VI (7000 m). Niestety � ju� 600 m od wierzcho�ka byli u kresu si� i powr�cili do obozu VI. Tam Banks i Maclnnes przeczekali jeszcze jeden dzie�, aby spr�bowa� ewentualnie jeszcze jednego ataku. Bez skutku. Pogoda pogorszy�a si� i w ko�cu wszyscy zeszli do obozu IV, a potem do bazy. 24 lipca � po d�u�szym odpoczynku � ma�y zesp� wyruszy� ponownie do obozu II. Maclnnes dosta� gor�czki i musia� wr�ci� do bazy. Nast�pna pr�ba mia�a miejsce 29 lipca. By�o jasne, �e zesp�, kt�ry znajdzie si� ponad ��andarmem", nie mo�e ju� liczy� na wsparcie lub pomoc z do�u. Przy tym ostatnim ataku warunki �nie�ne by�y tak z�e, �e droga z obozu II do III zaj�ta 7 godzin. Wtedy wyprawa- za�ama�a si� ostatecznie. Trzy g�rne obozy pozosta�y nie zwini�te. Tak sko�czy�a si� ta pierwsza bardzo obiecuj�ca pr�ba zdobycia Rakaposhi. Nast�pn� pr�b� zdobycia Rakaposhi by�a brytyjsko-pakista�-ska wyprawa wojskowa w 1958 r. * Kierownikiem zosta� kapitan Banks, ze wzgl�du na jego do�wiadczenie zdobyte w czasie wyprawy na Rakaposhi w 1956 r. Pakista�czyk�w reprezentowali Raja Aslam i Shah Khan, stryj mira Hunzy, szczeg�lnie cenny ze wzgl�du na sw�j autorytet u tragarzy. G��wny cz�on brytyjsko-pakista�skiego zespo�u dotar� 20 maja do doliny Jaglot. Baza stan�a na starym miejscu, z boku lodowca Kunti, na wysoko�ci 4270 m. Banks i Patey zdecydowali si� skr�ci� drog� do po�udniowo-zachodniej ostrogi, aby unikn�� d�ugiego trawersu prowadz�cego przez wierzcho�ek grani (5936 m) i osi�gn�� grzbiet bezpo�rednio poni�ej ��andarma". Ob�z I (5250 m) zosta� rozbity na ma�ym ramieniu ��cz�cym si� z g��wn�, po�udniowo-zachodni� ostrog�. Teren by� tak stromy, �e wyr�banie platformy pod namioty zaj�o du�o czasu. W stromym kuluarze wyprowadzaj�cym na rami� zu�yto 300 m liny asekuracyjnej, aby udost�pni� tras� dla tragarzy. Ob�z II zaplanowano w tym samym miejscu, gdzie w 1956 r. sta� ob�z III. Do tego miejsca, tj. do grzbietu po�udniowo-zachodniej ostrogi, droga prowadzi�a przez pot�n� lodow� �cian�. Zosta�a ona pokonana w dniu pi�knej pogody przez Patey'a i Brooke'a. Obaj znale�li si� ju� 1200 m powy�ej lodowca Kunti. �nieg wydawa� si� twardy i dobry do r�bania stopni, gdy nagle Brooke us�ysza� g�uchy odg�os z pola �nie�nego. Jego krzyk uton�� w g�uchych grzmotach. Ca�e zbocze zmieni�o si� w lawin�, grzmia�o nad i pod nami � opowiada� potem Patey. � W mgnieniu oka, gdy poczuli�my si� ogarni�ci przez, lawin�, z ca�ej si�y wbili�my czekany w twarde pod�o�e i przywarli�my gwa�townie do nich. Przera�liwy ci�ar przygni�t� moje cia�o. Gdy jednak ci�nienie sta�o si� nie do zniesienia, uda�o mi si� wyswobodzi�. W ci�gu 10 sekund otoczy� nas bia�y py� i mo�e minut� p�niej ujrzeli�my 600 m pod nami wal�ce si� w d� zbocza zwa�y �niegu. Obydwaj byli zbyt zaszokowani aby rozmawia�. Patey zabezpieczy� lin� na �opatce czekana i zsun�� si� do swoich koleg�w. * W sk�adzie: M. Banks, Richard Brooke, Warwick Deacock, Richard Grant, E. J. E. Mils, Thomas Patey, John Sims. Kaja Aslam i Shah Khan. 11 10 2 czerwca gra� zosta�a ubezpieczona dalej. Stara rynna lawinowa by�a jeszcze wyra�nie widoczna, chocia� pada�o ca�y dzie�. Tego dnia na wysepce skalnej zosta� za�o�ony ob�z II (5800 m). Z ty�u obozu wystawa� 130-metrowy ��andarm". Nast�pi�o kilka dni z�ej pogody. Burza �nie�na sp�dzi�a wszystkich do bazy. R�wnie� Shah Khan i Raja Aslam zeszli ze swoimi tragarzami z obozu I do bazy, z tym, �e ich zej�cie by�o znacznie szybsze ni� planowano: pot�na py��wka zwali�a si� nagle z mgie� i porwa�a grup� 300 m w d�. Sprz�t zosta� stracony, ale wszyscy wyszli z opresji bez szwanku. 14 czerwca Brooke, Grant i Patey dotarli z obozu I pod lodow� �cian� �G�owy Mnicha", aby tam za�o�y� III ob�z. Po d�u�szym okresie niepogody zaatakowano w ko�cu lodowe zbocze. Wyprawa, jak przed dwoma laty, obesz�a wysok� lodow� �cian� z lewej strony � tam, gdzie zbocze opada do lodowca Biro. Po trzech dniach zapor�czowano tras� wej�ciow� i zacz�to rozwa�a� mo�liwo�� ataku szczytowego. Po osi�gni�ciu �G�owy Mnicha" rozbito namioty obozu IV (6400 m) na po�o�onej poza �G�ow� Mnicha" grani. 23 czerwca na g��wnym grzbiecie po�udniowo-zachodniej grani stan�y namioty obozu V (7000 m). Siedem os�b pracowa�o tego dnia aby pokona� pierwszy 600-metrowy uskok. Ob�z V zosta� za�o�ony w miejscu ostatniego, VI obozu wyprawy brytyjsko-ameryka�skiej. Wyprawa z 1956 r. nie zlikwidowa�a trzech g�rnych oboz�w, ale teraz, dwa lata p�niej, nie mo�na ju� by�o odnale�� namiot�w ani sk�ad�w. Ju� nast�pnego dnia zosta� wyniesiony najniezb�dniejszy sprz�t, potrzebny do zaatakowania kolejnego uskoku. Ob�z VI zosta� za�o�ony na wysoko�ci 7300 m, tam, gdzie zaczyna si� plateau wierzcho�kowe. Podczas gdy Brooke i Grant zeszli do obozu V, Banks i Patey pozostali w obozie wyj�ciowym do ataku szczytowego. Noc na 25 czerwca by�a burzliwa. Ze wzgl�du na s�abe zaopatrzenie w �ywno�� nie mo�na by�o w zasadzie liczy� na d�u�sze pozostanie w obozie VI. Nale�a�o zatem postawi� wszystko na jedn� kart�. Wcze�nie rano 25 czerwca o godzinie sz�stej zesp� szczytowy przygotowa� si� do rozstrzygaj�cego ataku. Zamie� �nie�na trwa�a dalej, trzeba by�o poczeka�. Dopiero o godzinie 9 Banks i Patey znale�li si� w drodze. Dzieli�o ich od wierzcho�ka 500 metr�w. Droga przez plateau okaza�a si� du�o d�u�sza ni� si� na poz�r wydawa�o. Z�udzenie, kt�re zdarza si� cz�sto przy czystym powietrzu na du�ej wysoko�ci. Po 4 godzinach wspinaczki Banks i Patey osi�gn�li ��te ska�y piramidy wierzcho�kowej i z ufno�ci� wspinali si� w g�r�. Jak dot�d nie napotkali specjalnych trudno�ci. Ale skalna piramida na ostatnich 60 metrach zw�a�a si� coraz bardziej, a� do 12 ostrej kraw�dzi skalnej. Spogl�daj�c na po�o�on� 6000 m ni�ej dolin� Hunzy dw�jka wspinaczy sz�a wzd�u� grani i osi�gn�a w ko�cu o godzinie czternastej wierzcho�ek. Widok z do�u by� pi�kny � natomiast z bliska wierzcho�ek wygl�da� jak bez�adna kupa lu�no pouk�adanych blok�w skalnych. �aden ze zdobywc�w nie mia� ochoty na d�u�szy odpoczynek na szczycie, tak wi�c po 10 minutach znale�li si� ju� w drodze powrotnej do ostatniego obozu. Podczas gdy wej�cie na szczyt zaj�o im 5 godzin, na zej�cie wystarczy�o 90 minut. W mi�dzyczasie burza z�ama�a maszt namiotu i ostatniej nocy przed zej�ciem trzeba by�o go na nowo ustawi�. W nocy nadesz�y g�ste chmury i rano widoczno�� by�a tylko na kilka metr�w. Ko�o po�udnia zesp� Banks � Patey wyruszy� w drog� do nast�pnego obozu. Tylko szcz�ciu zawdzi�czaj� odnalezienie w�a�ciwej trasy, prowadz�cej z plateau do po�udniowo-zachodniej grani. Ob�z V zastali opuszczony i zupe�nie wci�ni�ty w �nieg. Wewn�trz znale�li wiadomo�� od Brooke'a, �e razem z Grantem zdecydowali si� na zej�cie o godzinie jedenastej, gdy uderzenie wiatru porwa�o dach namiotu. Obydwaj zwyci�zcy, po kr�tkiej przerwie na posi�ek, szybko rzucili si� do zej�cia, aby jeszcze za dnia osi�gn�� nast�pny ob�z i unikn�� biwaku w szczelinie. Po 5 ci�kich tygodniach przedsi�wzi�cie zosta�o uwie�czone sukcesem � po raz pierwszy osi�gni�to wierzcho�ek Rakaposhi (7788 m). Drugi zesp� Brooke � Grant nie zdecydowa� si� na powt�rzenie wej�cia. Ob�z IV na �G�owie Mnicha" nie zosta� zniesiony lecz zrzucony w �cian�. Czy�by by�a to ofiara dla Bog�w, kt�rzy � zdaniem tubylc�w � panuj� na najwy�szych szczytach Ziemi? * * * Zdobycie szczytu przez wypraw� angielsko-pakista�sk� nie zako�czy�o eksploracji masywu Rakaposhi. Wr�cz przeciwnie, ten atrakcyjny, wysoki 7-tysi�cznik nadal cieszy� si� zainteresowaniem, chocia� ze wzgl�d�w politycznych by� on dla wypraw przez pewien czas niedost�pny. W mi�dzyczasie rozpocz�a si� w g�rach najwy�szych era himalaizmu wyczynowego i nast�pne wyprawy, kt�re ruszy�y w rejon Rakaposhi, szuka�y tam nowych, sportowych problem�w. G�ra jednak, jakkolwiek pokonana, okaza�a si� trudnym przeciwnikiem. Pierwszymi, kt�rzy podj�li pr�b� poprowadzenia na Rakaposhi nowej drogi, byli Irlandczycy. Wyprawa liczy�a 7 os�b, kierownikiem by� Paddy O'Leary. Wyprawa zdecydowa�a si� zaatakowa� bardzo d�ug� p�nocno-zachodni� gra�, wst�pnie rozpoznan� przez, Secorda (1938 r.), a ocenion� przez Tilmana (1947 r.) 13 i Banda (1954 r.) jako bardzo trudn� a nawet niemo�liw� do Baz� za�o�ono 13 czerwca 1964 r. w Darakush (oko�o 3800 m) z prawej (orogr.) strony lodowca Biro. St�d, podzieleni na dw�jkowe zespo�y, Irlandczycy zbadali mo�liwo�ci osi�gni�cia ostrza p�nocno-zachodniej grani. Uznawszy drog� przez lodowiec Biro za zbyt niebezpieczn�, a skalno-lodowe �ebra spadaj�ce z masywu Secord Peak b�d� z dalszej grani za zbyt trudne technicznie, zdecydowali si� ostatecznie na wspinaczk� lodospadem opadaj�cym z prze��czy, kt�r� osi�gn�� w 1947 r. Tilman. Dalsza droga wiod�aby grani� a� do wybitnej turni nazwane] przez nich �Nun's Head" (G�owa Mniszki), sk�d po osi�gni�ciu wielkiego plateau droga do szczytu stan�aby otworem. Na wybranej drodze ataku napotkano jednak du�e trudno�ci technicz- 14 ne, a rozmi�kaj�cy w ci�gu dnia �nieg stwarza� zagro�enie lawinami. Praktycznie �aden z za�o�onych oboz�w nie by� bezpieczny, a akcja na lodospadzie mo�liwa by�a tylko do godziny 10 rano. G�rna partia lodospadu, poci�ta wielkimi szczelinami, czyni�a transport bardzo m�cz�cym. Ob�z II (5300 m) by� najwy�szym punktem, dok�d mogli dotrze� tragarze. 3 lipca za�o�ony zosta� wreszcie ob�z III na wysoko�ci oko�o WOO m. 6 lipca o godzinie siedemnastej trzydzie�ci przewali�a si� przez ca�y lodospad ogromna lawina. Zmieni�a ona cz�ciowo jego uk�ad. Ob�z I zosta� ca�kowicie zniszczony, a dw�ch przebywaj�cych w nim wspinaczy odnios�o rany. Pozosta�a grupa prowadzi�a dalej akcj� mimo narastaj�cych k�opot�w z trans- portem. Osi�gni�to wreszcie ostrze p�nocno-zachodniej grani, ale dalsza droga okaza�a si� jednak zbyt trudna: krucha ska�a, g��boki, niezwi�zany �nieg oraz wielka ekspozycja � ka�dy metr grani musia�by zosta� ubezpieczony. Na to wyprawa mia�a zbyt ma�o si�. 13 lipca zdecydowano si� zako�czy� akcj� g�rsk�. P�nocna �ciana Rakaposhi, od dawna fascynuj�ca wspinaczy swym ogromem i niedost�pno�ci�, sta�a si� w 1971 r. celem wyprawy niemieckiej, kierowanej przez Karla M. Herrligkoffe-ra. Wyprawa liczy�a 12 os�b, baga� wa�y� 5 ton. Dzi�ki nowej, strategicznej trasie, b�d�cej wynikiem przyja�ni pakista�sko-chi�skiej (Karakoram High Way*) wyprawa wraz z baga�em podjecha�a prawie do st�p p�nocnej flanki Rakaposhi. Jako dro-g� ataku wybrano p�nocny filar � wybitn� skalno-lodow� formacj�. Pozosta� tylko wyb�r trasy podej�cia. Ze wzgl�du na dziko poszarpane j�zyki lodowc�w zdecydowano si� osi�gn�� p�nocny filar strom� dolin� lodowcow�, biegn�c� a� do jego podstawy. 10 sierpnia za�o�ono baz� na morenie na wysoko�ci 3800 m. W mi�dzyczasie grupa rekonesansowa zorganizowa�a ju� ob�z I na wysoko�ci 4700 m. Droga do tego miejsca prowadzi�a przez trudny lodowy uskok ko�cz�cy si� 300-metrow� lodow� �cian�, kt�ra doprowadza�a do obozu I. Sam ob�z sta� na obni-�eniu grani. Podczas gdy tragarze codziennie wynosili 18-kilo- g ramowe �adunki do obozu I, czo��wka wyprawy pokona�a kil-ka ryzykownych wyst�p�w grani, aby w ko�cu przygotowa� miejsce na ob�z II na wysoko�ci 5100 m. Droga do tego miej-sca by�a nies�ychanie trudna do ubezpieczenia. Sta�o si� oczywi-ste �e na drodze tak trudnej wyprawa musi liczy� si� z k,o- nieczno�ci� za�o�enia co najmniej pi�ciu oboz�w. Ubezpieczenie ostrej kraw�dzi filara ponad obozem II nastr�cza�o ogromne trudno�ci � prowadz�cy zesp� nie by� w stanie w ci�gu ca�ego dnia zapor�czowa� wi�cej ni� 100 m ska�y. 21 wrze�nia, po pokonaniu dw�ch wyci�g�w na lodowej zerwie o nachyleniu * W angielskiej pisowni stosuje si� b��dn� nazw� Karakoram. 15 70" prowadz�cy zesp� za�o�y� ob�z III, stanowi�cy punkt wyj�cia do ataku na dalsz� parti� filara, niemniej si�y zespo�u by�y wyczerpane, a transport przebiega� prawid�owo tylko do obozu I. � Byli�my jednomy�lni, �e zdobycie wierzcho�ka jest w tym roku niemo�liwe � stwierdzi� K. M. Herrligkoffer. Herrligkoffer powr�ci� pod p�nocny filar Rakaposhi w 1973 r. z 10-osobow� ekip�, w kt�rej tym razem opr�cz Niemc�w znajdowa�o si� tak�e 2 Austriak�w i jeden Szwajcar. Baza za�o�ona zosta�a 10 sierpnia na prawej (orogr.) morenie lodowca Ghul-met. Warunki atmosferyczne by�y w tym roku zupe�nie nietypowe � bardzo wysokie temperatury spowodowa�y znikni�cie pokrywy �nie�nej z dolnej partii filara. Wzros�o zagro�enie lawinami kamiennymi oraz trudno�ci techniczne. Ob�z I, kt�rego po�o�enie wydawa�o si� zupe�nie bezpieczne, zosta� zniszczony przez lawin� kamienn�, a �pi�cy w namiocie trzej tragarze ocaleli tylko dzi�ki szcz�liwemu przypadkowi. Od tej pory ob�z ten u�ywany by� tylko jako sk�ad. M. Herrligkoffer tak zrelacjonowa� przebieg tej wyprawy: Nasza droga wej�ciowa, rozpoznana przed dwoma laty, wiod�a wprost przez p�nocny filar. Wiedzieli�my, �e ta droga jest niezwykle trudna i �e wymaga od wspinaczy du�ych umiej�tno�ci technicznych. Poczynaj�c od bazy ka�dy metr drogi musia� by� ubezpieczony stalowymi linami, a dalej w g�rze por�cz�wkami. Na pocz�tku wrze�nia mieli�my za�o�ony ob�z II s�u��cy do aklimatyzacji. Pomoc tragarzy si�ga�a w tej fazie wyprawy tylko do obozu II. Mi�dzy obozem II i III, kt�ry le�a� ju� na w�a�ciwym p�nocnym filarze, znajdowa�a, si� wyj�tkowo trudna skalna gra�, na kt�rej tym razem, w przeciwie�stwie do 1971 r. nie by�o �adnych p�l �nie�nych. Trzeba by�o 14 d�ugich dni na ubezpieczenie tej skalnej grani drabinkami i linami, aby udost�pni� j� dla tragarzy wysoko�ciowych. Ob�z IV zosta� za�o�ony w dolnej po�owie wielkiego uskoku filara na wysoko�ci oko�o 6000 m. Dalej teren wydawa� si� �atwiejszy. Niestety by� ju� koniec wrze�nia i wobec d�u�szego okresu niepogody wyprawa zrezygnowa�a z dalszej akcji. * * * * Jak wynika z przedstawionej tu historii, Rakaposhi jest g�r� trudn�. Skutecznie broni si� z�� pogod� i technicznymi trudno�ciami. Na dziewi�� atakuj�cych j� wypraw tylko jedna zako�czy�a si� sukcesem... Tak si� jednak dzieje, �e niepowodzenia innych mobilizuj� nast�pnych. Tak�e w alpini�mie. St�d idea naszej wyprawy � nowa droga na Rakaposhi. * M. Herrligkoffer, �Rakaposhi", w �Bergsteiger'' nr 12/1974. 16 Droga ku Rakaposhi Zawy�y silniki i gwa�towne przyspieszenie przygniot�o nas do foteli. Ogromny Jumbo Jet pozornie bez wysi�ku uni�s� si� w g�r�. Ju� lecieli�my! Przed nami by� kolorowy, dalekowschodni �wiat, a potem wspania�e g�ry. To dawa�o niepok�j i rado��, ale ponad wszystkim by�o uczucie ulgi, �e ostatnie nerwowe miesi�ce mamy ju� za sob�. Podj�li�my walk� na przek�r wszelkim prawom logiki i jednak co� wynik�o z naszej chaotycznej bieganiny. Mieli�my tylko up�r i rozpaczliwe postanowienie uratowania wyprawy. Naszej wyprawy! Teraz ta wyprawa stawa�a si� faktem. * * * Na pocz�tku wszystko wygl�da�o inaczej... Przywieziona przez oficera ��cznikowego wyprawy na Gasherbrumy propozycja zorganizowania polsko- pakista�skiej wyprawy by�a atrakcyjna i Klub Wysokog�rski Warszawa, kt�ry ostatecznie zosta� �w�a�cicielem" kontaktu, podj�� wst�pne prace organizacyjne. Wybrano szeroki sk�ad wyprawy, kierownika, wykonano finansowe �przymiarki". Czasu by�o du�o, by� grudzie� 1977 r., a wypraw�, kt�rej celem mia� by� zaproponowany przez Pakistan pi�kny i trudny szczyt Rakaposhi, planowano na 1979 r. Czasu by�o du�o, ale... na 1978 r. Klub Wysokog�rski Warszawa planowa� wielk�, jubileuszow� wypraw� na Makalu (8481 m). Byli w ni� zaanga�owani najlepsi alpini�ci Klubu i ci sami, w rok p�niej, mieli jecha� na Rakaposhi. By�o oczywiste, �e w takiej sytuacji Rakaposhi znalaz� si� w cieniu wyprawy na Makalu i sytuacja ta trwa�a a� do chwili jej wyjazdu. Wyprawa na Makalu nie powiod�a si�. Powr�t uczestnik�w, skomplikowany powodzi� w Indiach i sytuacj� polityczn� w niekt�rych krajach Wschodu op�ni� si� znacznie. Na pocz�tku grudnia 1978 r. wyprawa na Rakaposhi nie mia�a kierowni-ka, nie mia�a sk�adu ani pieni�dzy. Podcza� gdy Krystyna Palmowska prowadzi�a �dyplomatycz-n�" korespondencj� z Pakista�skim Klubem Alpinistycznym, ja 17 gor�czkowo pr�bowa�am ratowa� wypraw�. Jasne by�o, �e KW Warszawa nie jest w stanie jej zorganizowa�. Wprawdzie Polski Zwi�zek Alpinizmu, doceniaj�c wag� wsp�pracy z Pakistanem, �w�a�cicielem" pi�ciu o�miotysi�cznik�w, udzieli� wyprawie du�ej pomocy w zakresie sprz�tu, wprawdzie Warszawa otrzyma�a dodatkow� dotacj� z GKKFiT-u, wci�� jednak brakowa�o pieni�dzy i ludzi. Wsp�praca z innymi klubami? By� ju� stycze� 1979 r., ka�dy mia� co� zorganizowanego, kto teraz porzuci�by swoje plany, by w��czy� si� w wariack�, niepewn� imprez�? ��d� � w przysz�ym roku jad� na Annapurn� (7937 m), Wroc�aw � na Manaslu (8156 m), te kluby nie zaanga�uj� si� na pewno. �l�sk? � W tym roku organizuj� du�� wypraw� na Lhotse (8511 m). Mo�e Zakopane? Dot�d nie maj� celu dla swojej wyprawy, niech jad� z nami. Ale to tak�e upad�o. W ostatniej chwili nadesz�o dla nich pozwolenie z Nepalu na atakowanie dziewiczego Peak 29 (7835 m). Zakopane odetchn�o z ulg� � ja nie. Wreszcie pojawi� si� cie� nadziei. Speleoklub Morski PTTK Gdynia planuj�cy na ten rok wyjazd trekkingowy * do Nepalu zainteresowa� si� nieszcz�snym Rakaposhi, widz�c w tym szans� zdobycia ciekawego szczytu. Ryszard Kowalewski z Gdyni odnalaz� mnie niespodziewanie kt�rego� dnia w pracy. Kr�tka rozmowa � potem narada w Gdyni i decyzja � pojedziemy razem: Ryszard Kowalewski � kierownik grupy polskiej, Tadeusz Piotrowski, Jerzy Tillak i Andrzej Bielu� ze Speleoklubu PTTK Gdynia oraz Krystyna Palmowska, Jacek Gronczewski (lekarz) i ja z Warszawy. By� ju� luty 1979 r. Do wyjazdu pozosta�y zaledwie trzy miesi�ce. W takim czasie zorganizowa� wypraw�? Wzi�li�my si� ostro do roboty, ale startowali�my naprawd� od zera. Nale�a�o zorganizowa� �ywno�� i ekwipunek dla 14 os�b, poniewa� zgodnie z umow� mieli�my wyposa�y� tak�e Pakista�czyk�w. Oni w zamian za to mieli ponosi� koszty naszego pobytu w Pakistanie: hotele, przejazdy, wy�ywienie. Rozpocz�a si� walka na wszystkich frontach. Setki pism, setki telefon�w... Mieszkanie mojej mamy sta�o si� centrum organizacyjnym, ona sama awansowa�a na wyprawow� sekretark�, pracuj�c� ofiarnie i bezinteresownie od rana do nocy. Jurek i Andrzej, zwani popularnie �Szwagrami", je�dzili po ca�ej Polsce, za�atwiaj�c b�yskawicznie rzeczy praktycznie w tak kr�tkim czasie nieosi�galne: liny por�czowe, namioty, puch, ortalion, plecaki, radiotelefony, osobiste wyposa�enie uczestnik�w oraz setki drobiazg�w, bez kt�rych w g�rach trudno si� obej��. Stopniowo stawa- Trening jest form� grupowej lub indywidualnej turystyki g�rskiej w ni�szych partiach wysokich g�r. 18 li�my si� coraz bogatsi. Pojawi� si� nast�pny problem � gdzie to wszystko magazynowa�? Z ci�kim sercem, machn�wszy r�k� na estetyk� wn�trza, urz�dzi�am magazyn w naszym M-3. Pocz�tkowo nie by�o �le, przemy�lnie uk�adany sprz�t jako� si� mie�ci�... Dopiero zwieziona w ci�gu jednego dnia przez �Szwagr�w" ca�a wyprawowa �ywno�� zacz�a swym ci�arem zagra�a� mieszkaniu. � Anka, pod�oga ci si� zarwie � Jurek rozejrza� si� po po koju, w kt�rym a� pod sufit pi�trzy�y si� stosy konserw i kar tony z rozmaitymi smako�ykami � poustawiaj to pod �ciana mi.;. Pod koniec kwietnia, na rzucone przez Ry�ka has�o �pakowanie" wykrzesali�my z siebie resztki si�. W ci�gu dw�ch dni i nocy wszystko zosta�o uporz�dkowane, spakowane i zwa�one. Potem odprawa celna i � ca�y nasz cenny baga� przekazali�my w r�ce Air India. Na par� dni mo�na by�o o nim zapomnie�, nasze ��te kartony mieli�my zobaczy� dopiero w Pakistanie. Ostatnie dni �urozmaicone" walk� o wizy pakista�skie min�y b�yskawicznie. Wylatuj�c z Warszawy 9 maj� czuli�my, �e nasze nerwy maj� ju� naprawd� dosy�. Potem lotnisko we Frankfurcie � na �cianach wielkie fotografie poszukiwanych terroryst�w... Wieczorem wsiadali�my nieufnie do wn�trza Boeinga 747. Na pok�adzie wschodnia muzyka, ubrane w eleganckie sari stewardessy, 500 miejsc dla pasa�er�w. Prawdziwy olbrzym! � Zapi�� pasy, no smoking � maszyna ko�owa�a na start. Za kilka godzin Delhi. Indie powita�y nas upa�em, kurzem i sp�kan� ziemi�. Po dw�ch dniach pobytu w Delhi godzinnym lotem przenie�li�my si� do Pakistanu. Na lotnisku w Lahore wystarczy� jeden nieostro�ny ruch i z plecaka Tadka, wraz z d�wi�kiem t�uczonego szk�a zacz�� wydobywa� si� charakterystyczny i absolutnie zabroniony w muzu�ma�skim Pakistanie zapach whisky. Byli�my bez szans. Reszta butelek Johnnie Walkera pow�drowa�a do lotniskowego depozytu. Nigdy ich ju� nie odzyskali�my! W Lahore rozpocz�� si� okres, w kt�rym, jak w z�ym �nie, powtarza� si� stale ten sam motyw � nasz baga�, nie wiadomo dlaczego, zatrzymany zosta� w Delhi. Nie mog�c nawi�za� kontaktu z naszymi pakista�skimi kolegami d�ugo pozostawali�my w b�ogiej nie�wiadomo�ci. Mija�y dni a my wci�� czekali�my. Wreszcie wszystko nam wyt�umaczono: na trasie Delhi�Lahore lata�y w tym czasie tylko ma�e samoloty, kt�re nie mog�y zabra� tak wielkiego baga�u. Z transportem czeka� trzeba by�o na du�� maszyn�. Pytanie � jak d�ugo? Ogarn�a nas rozpacz. Rysiek, Krystyna i ja pojechali�my do Rawalpindi szuka� tam pomocy, reszta ch�opak�w pozosta�a 19 w Lahore, by zgodnie z poprzednio wypracowan� tradycj� codziennie dowiadywa� si�, �e baga�u jeszcze nie ma i codziennie wychodzi� na zakupy arbuz�w w charakterystyczne bia�e pa-seczki. Nasza tr�jka, dotar�szy wreszcie do siedziby Pakistan Alpine Club dowiedzia�a si�, �e nasi partnerzy maj� jeszcze swoje wojskowe obowi�zki (klub ten zrzesza tylko wojskowych), a oficjalny kierownik wyprawy, kapitan M. Sher Khan przygotowuje si� aktualnie do egzaminu na majora. Przy okazji okaza�o si� tak�e, �e chocia� od dawna ustalone by�o, �e intere- suje nas g��wnie p�nocna �ciana Rakaposhi, Pakista�czycy za�atwili pozwolenie od strony doliny Bagrot, czyli akurat od po�udnia, a p�nocny filar przypad� silnej wyprawie japo�skiej.* Wpadli�my w szewsk� pasj�. Tracili�my dzie� po dniu, walcz�c z miejscow� biurokracj� o zmian� celu wyprawy i przejadaj�c z braku w�asnej �ywno�ci cenne dewizy, kt�re wystarczy� mia�y na op�acenie po�owy karawany i pozwolenia (reszt� p�aci�a strona pakista�ska). Jedyn� pociech� by� fakt, �e w g�rach pogoda by�a naprawd� fatalna. I kiedy doprowadzeni do ostateczno�ci chcieli�my ju� jecha� do Delhi po baga� ci�ar�wk�, karta nagle si� odwr�ci�a. Pakistan International Airways-Cargo � dr�czone przez nas kilka razy ' dziennie, przekaza�o nam wreszcie upragnion� wiadomo��: baga� jest w Lahore! Za�atwienie wojskowej ci�ar�wki by�o ju� drobiazgiem � dwa dni p�niej (25 maja) ch�opcy wraz z baga�em zameldowali si� w Rawalpindi. W Tourism Division tak�e odnie�li�my pewne zwyci�stwo. P�nocna �ciana wprawdzie przepad�a, ale dostali�my zgod� na dzia�anie w ca�ym masywie Rakaposhi i wyb�r drogi mogli�my przeprowadzi� nawet na miejscu. Poznali�my te� naszych pakista�skich partner�w. Najpierw pojawi� si� kierownik, nieco zmartwiony, gdy� obla� sw�j egzamin. � To przez wypraw� � powiedzia� � nie mog�em si� uczy�, ca�y czas mia�em w g�owie Rakaposhi... Wida� by�o, �e ma serce do g�r, by� zreszt� do�wiadczonym alpinist�, w ubieg�ym roku dokona� pierwszego wej�cia na Pasu Peak (7284 m), bra� udzia� w kilku innych wyprawach, w tym na Nanga Parbat (8125 m) i K2 (8611 m), gdzie osi�gn�� wysoko�� oko�o 8300 m. � Przyjaciele nazywaj� mnie Shera � upro�ci� spraw� swe go imienia. To w�a�nie Shera powiedzia� nam, �e jego ludzie nie s� dobrymi alpinistami. Dla niekt�rych, jak Zahed czy Hamdani by�a to pierwsza powa�na wyprawa. Kapitan Fajz Aman, zwany przez nas kr�tko Dok (by� lekarzem) oraz Shami byli wpraw- * 2 sierpnia Akiyoshi Ohtani i Shoji Yamashita osi�gn�li szczyt. 20 dzie uczestnikami wyprawy na Pasu Peak, ale brakowa�o im, przygotowania technicznego. Najstarszy z Pakista�czyk�w, Sad-dyki, stanowi� dla nas zagadk�. Nie by� wojskowym, nie by� alpinist�, po co wi�c jecha�? Jaka mia�a by� jego rola na wyprawie? Zapytany o to Shera roz�o�y� r�ce. Nie mia�em wp�ywu na sk�ad ekipy � t�umaczy�. Zosta�em kierownikiem dos�ownie w ostatniej chwili... � Mo�e to i dobrze, �e nie dostali�my filara � powiedzia� Rysiek. � Droga by�aby dla nich za trudna, przecie� oni nie umiej� si� w�a�ciwie wspina�, a sami nie daliby�my rady. Ostatecznie po dyskusji jako drog� ataku wybrali�my p�nocno- zachodni� gra� Rakaposhi, t� sam�, kt�r� bezskutecznie atakowali w 1964 r. Irlandczycy. By�o wiele argument�w przemawiaj�cych za tym wyborem: droga by�a wprawdzie trudna i bardzo d�uga, ale mieli�my opis wyprawy irlandzkiej i wiedzieli�my, jakie trudno�ci nas czekaj�. Przy za�o�eniu, �e zapo-r�czujemy ca�� doln� parti� grani mogli�my liczy� na pomoc strony pakista�skiej, przynajmniej je�li chodzi o transport. W ten spos�b stanowiliby�my grup� du�o silniejsz� od niewielkiej wyprawy irlandzkiej. 31 maja odby� si� w Turism Division oficjalny Briefing * wyprawy. Nasz oficer ��cznikowy, kapitan Mumtaz Bhuta zwany kr�tko Momo upora� si� szcz�liwie ze wszystkimi trudno�ciami i wreszcie mogli�my wystartowa�. Wyprawiwszy dzie� wcze�niej ci�ar�wki z baga�em, sami ruszyli�my do Gilgit sympatycznym mikrobusem, kt�ry, aczkolwiek nieco za ma�y, wi�z� nas dzielnie przez zawi�e serpentyny s�ynnej Karakoram High Way, ��cz�cej Pakistan z Chinami. La�o jak z cebra, o�owiane niebo odbija�o si� w p�achetkach wody na ry�owych polach. Jechali�my zmarzni�ci i nieco prze-ra�eni wiadomo�ci�, �e w g�rach, powy�ej 3000 m, le�y �nieg. Zbli�a�a si� noc, szosa stawa�a si� coraz gorsza, w paru miej-scach rysowa�y si� �wie�e obrywy skalne. Coraz cz�ciej ko�a grz�z�y w lepkiej, czerwonej glinie, potem grz�li�my i my, kiedy trzeba by�o wysiada� i popycha� nasz nieszcz�sny pojazd. Deszcz nie ustawa�, ca�onocna jazda wydawa�a si� nieko�cz�cym si�; koszmarem... Ranek okaza� si� jednak pogodny i pierwsze promienie s�o�ca odnalaz�y nas ju� w pobli�u Gilgit. Szosa by�a teraz szeroka, po obu stronach widnia�y chi�skie i pakista�skie napisy (wszystkie dla nas jednakowo nieczytelne), przed nami o�nie�one wierzcho�ki. Ogarn�o nas podniecenie � wreszcie dotarli�my! 1 Spotkanie przedstawicieli Ministerstwa Turystyki (Turism Division) z kierownictwem wyprawy, w celu sprawdzenia czy wyprawa przygoto-wywana jest do akcji, zgodnie z obowi�zuj�cymi przepisami. 21 I od tej chwili wszystko sz�o ju� naprawd� dobrze. Po jednodniowym pobycie w Gilgit, podczas kt�rego Shera uparcie lecz bezskutecznie walczy� o helikopter, aby z jego pomoc� przeprowadzi� rekonesans g�rnej partii naszej grani, 3 czerwca p�nym popo�udniem dojechali�my do miejscowo�ci Jaglot, sk�d mia�a ruszy� karawana. Zn�w by�a w�ska, miejscami zupe�nie zniszczona przez lawiny szosa, zn�w emocje na kraw�dzi urwiska. Siedzieli�my na dachach ci�ar�wek, rozpalone powietrze nie ch�odzi�o twarzy, ca�a dolina przypomina�a wielki piec... Noc zasta�a nas w rozwalonym, opustosza�ym budynku, u�ywanym kiedy� przez ludzi pracuj�cych przy budowie szosy. Teraz pozosta�y tylko gliniane fundamenty i spory kamienny st�. Trudno by�o mi zasn�� tej nocy � szos� mkn�y co jaki� czas ci�ar�wki przypominaj�c, �e jeszcze jeste�my w kr�gu cywilizacji XX wieku. Kilkadziesi�t metr�w dalej z �oskotem przelewa�a swoje wody wielka rzeka Hunza. W urwiskach, po drugiej stronie doliny, gdzieniegdzie wida� by�o p�on�ce ogniska. To by� �wiat, w kt�ry mieli�my wkroczy� nast�pnego dnia. Ruszyli�my z karawan� oko�o godziny dziesi�tej rano. Zdu- miewaj�ca by�a sprawno��, z jak� wszystko zosta�o zorganizowane. �adnych k��tni, �adnych protest�w � nie ma to jak wojsko! Tragarze kolejno brali �adunki i jeden po drugim pi�li si� strom� urwist� �cie�k� ponad szos�. Poszli�my za nimi... Mijali�my kolejno po�o�one jedna nad drug� pasterskie osady. Pola Jaglot le�a�y ju� pod nami, wygl�da�y jak olbrzymia zielona �acha. Wok� szarza�y bezwodne martwe urwiska. W. po�udnie min�li�my ostatnie zabudowania. Jeszcze przez pewien czas towarzyszy�y nam g�rskie poletka, jeszcze wida� by�o pas�ce si� byd�o. A potem, a� do wieczora, szli�my dawnym korytem wyschni�tej obecnie rzeki. Ziemi� za�ciela�y miliony okr�g�ych kamyk�w i trudno by�o i�� szybko. Nocleg wypad� wysoko, na wielkiej polanie, sk�d po raz pierwszy zobaczyli�my urwiska Rakaposhi. Otacza� nas ju� mrok, a tam �niegi jarzy�y si� jeszcze pomara�czowym blaskiem zachodu. By�o zupe�nie blisko. Jutro, za par� godzin... Nast�pnego dnia, ju� od wczesnego ranka, szli�my w�sk� dro�yn� w�r�d wspania�ych modrzewiowych las�w. Potem krajobraz si� zmieni�. Otoczy�y nas brzozowe zagajniki � nie by�o jeszcze li�ci i patrz�c na bia��, poskr�can� kor� my�leli�my pocz�tkowo, �e drzewa s� martwe. W po�udnie ostatecznie wyszli�my z lasu. Strome podej�cie zaprz�tn�o teraz moj� uwag� i kiedy ze szczytu wzniesienia podnios�am wzrok, naprzeciw wznosi�a si� ogromna majestatyczna g�ra, w kt�rej odgad�am raczej ni� pozna�am nasz przysz�y cel. Zdj�� od tej strony nigdy nie widzieli�my, ale to m�g� by� tylko Rakaposhi. Regular- na piramida kopu�y szczytowej wysy�a�a ku dolinie dwie wybitne granie, zamykaj�c mi�dzy sob� wspania�y lodospad. Prawa gra� musia�a by� grani� pierwszych zdobywc�w, zatem lewa, teraz cz�ciowo ukryta w mg�ach, musia�a by� celem naszej wyprawy. Wpatruj�c si� w lodowe zerwy i potykaj�c o korzenie i wykroty, dotar�am wreszcie do miejsca naszej bazy. Panowa� tu o�ywiony ruch, wyp�acano nale�no�� tragarzom i rozbijano pierwsze namioty. Tylko os�y, zmordowane marszem z wielkim obci��eniem, pok�ad�y si� na ziemi�, wykazuj�c ca�kowit� oboj�tno�� dla otaczaj�cego je �wiata. Miejsce bazy by�o wprost idealne. ��ka na wysoko�ci 3800 m otoczona bez�adnie le��cymi ogromnymi wantami i brzozowym lasem, oddzielona od lodospadu Biro wysok� moren�, wydawa�a si� zupe�nie bezpieczna. Wspaniale prezentowa�y si� st�d urwiska po�udniowo- �achodniej grani. Nasza gra� widoczna by�a w du�ym skr�cie. W�a�ciwie wida� by�o tylko masyw Secord Peak i skalno-lodowe urwiska, opadaj�ce do lodowca Biro. Mniej wi�cej w linii spadku prze��czy, oddzielaj�cej Secord Peak od dalszej cz�ci p�nocno-zachodniej grani wznosi�o si� strome lodowe pole. W miejscu, gdzie przecina� je pas ska� zw�a�o si� do charakterystycznej �szyjki", u g�ry przechodzi�o w �cian�. Tamt�dy w�a�nie Tadek proponowa� osi�gn�� gra�. � B�dzie cholernie d�uga droga grani� � oponowa� Shera � spr�bujmy wprost lodospadem Biro, b�dzie szybciej. Zosta� jednak uznany za �samob�jc�" i przeg�osowany. Podczas rozbijania namiot�w i urz�dzania bazy powsta� pomys�, by ju� jutro, nie czekaj�c na rozpakowanie wszystkich �adunk�w, czteroosobowy zesp� przeprowadzi� rekonesans i za�o�y� ewentualnie ob�z I. � P�jdziemy we dw�ch z Tadkiem � zdecydowa� Rysiek. � Shera chce i�� z Shamim, niech id� jako druga dw�jka. Wy startujemy wcze�nie rano... Tragarze ju� odeszli i zostali�my sami z G�r�, kt�r� ju� dawno temu wybrali�my sobie jako cel. Aby znale�� si� tutaj pokonali�my wiele trudno�ci, przejechali�my przys�owiowe p� �wiata. � Jak to b�dzie? � my�la�am, patrz�c na o�wietlony jeszcze s�o�cem szczyt. Jak nam p�jdzie? Jaki b�dziesz, Rakaposhi? 22 Pierwszy sukces (6-7 czerwca) Obudzi� mnie tupot ci�kich but�w i okrzyk �avalanche". Lawina? Momentalnie przytomniej�c jednym ruchem rozpi�am �piw�r, w locie chwyci�am u�o�one ko�o materaca okulary. Szybko na zewn�trz! � Co si� sta�o? � mrukn�a zaspana Krystyna. Ale mnie ju� nie by�o. Sta�am przy namiocie zaskoczona szybko�ci� swej reakcji, dopiero teraz przestraszona i r�wnocze�nie z�a, bo w�a�ciwie nic si� nie dzia�o. By� po prostu pi�kny poranek, g�ry wok� zastyg�y w milczeniu. Przede mn� sta� zdyszany Shera w kompletnym ekwipunku, gotowy do wyj�cia. � Racja, id� przecie� zak�ada� �jedynk�" � pomy�la�am. � Zatrzyma�a si� � Shera wskaza� r�k� wielki �nie�ny j�zor na kamienistym zboczu powy�ej naszego namiotu. � To wygl�da�o naprawd� gro�nie, lecia�o ca�� rynn� a potem... sz�o rozp�dem dalej. Chcia�em was ostrzec. By�am tylko w pi�amie i zrobi�o mi si� zimno. � Zawsze przegrywamy w g�rach przez zaskoczenie � po my�la�am. By�a pi�ta rano. Ch�opcy podeszli ju� gotowi, min�li nasz namiot i z wolna zacz�li pi�� si� w g�r� po piargu. � Powodzenia � krzykn�am w �lad za nimi, ciesz�c si� egoistycznie, �e nie musz� i�� do g�ry z ci�kim plecakiem i �e za chwil� wr�c� do ciep�ego �piwora. Le��c w namiocie nas�u chiwa�am pomruk�w kamiennych lawin, lec�cych ze zboczy nad nasz� baz�. Nasila�y si� w miar� jak s�o�ce ogarnia�o gra�. Troch� mnie nawet niepokoi�y, ale mimo to wkr�tce zasn�am i obudzi� mnie dopiero g�os naszego kucharza Czaczy wzywaj� cy na �niadanie. Porz�dkuj�c bez�adnie porozrzucan� wczoraj �ywno�� i ekwipunek co pewien czas spogl�dali�my w g�r�. Cztery ciemne punkciki powoli, bardzo powoli pe�z�y w g�r� rozleg�ym �nie�nym zboczem powy�ej �szyjki". � Pewnie s�o�ce daje im w dup� � martwi� si� Andrzej. � Za p�no wyszli. Stosy konserw i pude�ek topnia�y. Uk�adali�my wszystko pra- 24 cowicie w kartonach i wnosili�my do namiotu-kuchni. Odkryli�my przy okazji pierwsze straty: niekt�re konserwy �spuch�y", mleko w tubach cz�ciowo powycieka�o. S�odkie zacieki natychmiast zwabi�y roje much. � Sk�d tu tego tyle � dziwili�my si�, bezradnie oganiaj�c si� od lataj�cych za nami owad�w. Doskonale przetrwa�y ci�k� pr�b� ��te sery, kt�rych zabranie wydawa�o si� od pocz�tku ryzykownym posuni�ciem. Przetopi�y si� wprawdzie w czasie dziesi�ciodniowego upalnego pobytu w Delhi, ale o dziwo nadawa�y si� do jedzenia. O dwunastej zg�osi� si� zesp� zak�adaj�cy ob�z I. Z drgaj�cego zm�czeniem g�osu Ry�ka mogli�my wywnioskowa�, �e jest im ci�ko. � �nieg, kurwa, mi�kki i ci�gle daleko � to by�o podsumo wanie. Mieli wysoko�� oko�o 4800 m, szukali miejsca na rozsta wienie namiot�w. Po po�udniu spoza szczytu, kt�ry kszta�tem swym przypomina� nam tatrza�sk� Hrub� Turni�, wype�z�y chmury. Zrobi�o si� przyjemnie ch�odno. Mieli�my ju� do�� tych porz�dk�w w pe�nym s�o�cu. Nie przyznawali�my si�, ale wszyscy odczuwali�my troch� wysoko��. Hamdaniego bola�a g�owa, ale mimo to z samozaparciem pracowa� dalej. Potem otoczy�y nas mg�y. Pole �nie�ne powy�ej bazy rozp�yn�o si� w nich i nie mogli�my ju� �ledzi� ruch�w zespo�u Ry�ka. � Chyba ju� za�o�yli ob�z � pocieszali�my si�, gdy na baz� spad�y pierwsze krople deszczu, kt�ry wkr�tce zamieni� si� w �nieg. Opad trwa� a� do wieczora i zacz�li�my si� w ko�cu martwi�, czy ci na g�rze znale�li bezpieczne miejsce dla namio t�w. - Tym polem chyba strasznie si� sypie -- m�wi� Andrzej.� Wszystko ze �cian powy�ej musi przelecie� tamt�dy. Mo�e przetrawersowali pod ska�ki? Na wieczorn� ��czno�� czekali�my z napi�ciem. Ch�opcy zg�osili si� dosy� p�no. Bola�y ich g�owy. � Po dwa gardany i spa� � radzi� Jacek. Jutro wracajcie na d�... Rysiek przekaza� nam dyspozycje: Nast�pnego dnia wychodzicie wszyscy, zabieracie �ywno��, namioty, liny por�czowe. Polacy nocuj� w jedynce. Pakista�czycy maj� po wyniesieniu �adunk�w wr�ci� do bazy. potem w��czy� si� Shera � d�ugo trwa�a rozmowa w urdu (in english please � wo�ali�my co chwila, niestety bez rezultatu) i instrukcje by�y widocznie wyra�ne, bo Pakista�czycy przyj�li z ci�kim sercem �wyrok" 25-kilogramowych plecak�w. Ry�ku, gdzie stoi ob�z? � chcieli�my jeszcze wiedzie�. 25 Za�o�yli go w �rodku pola pod starym serakiem na wysoko�ci 4900 m. � Dwie godziny r�bali�my platformy � pochwalili si� � ale miejsce jest naprawd� �wietne. Nic si� tu nie sypie, nawet w czasie opadu. Pe�ne bezpiecze�stwo. Wieczorem przygotowali�my sobie �adunki. Nie wiem kto z nas wpad� na pomys� powieszenia spr�ynowej wagi na ga��zi drzewa i ka�dy uczciwie i troch� demonstracyjnie wa�y� sw�j plecak. 24, 25, 27 kg... � Nie bierzcie za du�o � upomina� nas Jacek. Sam spako wa� sobie zreszt� chyba najci�szy w�r, ozdabiaj�c go jeszcze butl� tlenow�. Pakista�czykom nie bardzo sz�o to pakowanie. Nie znali jeszcze naszej �ywno�ci, nie umieli z ogromnej ilo�ci sprz�tu wybra� rzeczy najpotrzebniejszych dla dalszej akcji. Przygotowa�am porcje �ywno�ci do wyniesienia dla ka�dego z nich, a potem, wybieraj�c �ruby lodowe *, s�ysza�am jak Jurek swoim powolnym szkolnym angielskim t�umaczy Dokowi (ten nie lubi� nosi�, o nie!), �e musi wzi�� na nosi�ki jeszcze zw�j bia�ej liny por�czowej. � To much � protestowa� Dok. � Ale Jurek by� nieub�a gany. �ciemni�o si� ju�, gdy razem ze swoim jutrzejszym �adunkiem wraca�am do namiotu. Mg�y unios�y si�, ale na pr�no wypatrywa�em �wiate� obozu I. Musia� by� schowany za jak�� nier�wno�ci� terenu. Przyszed� Andrzej. � Ten diabe� Jurek poszed� wynie�� sw�j �adunek do gary � � powiedzia� z uznaniem. � Chcia� doj�� do �niegu, �eby jut ro zacz�� podchodzi� na lekko. Popatrzyli�my na kamieniste zbocze, ale Jurka nie by�o nigdzie wida�. � Wiesz, to chyba nie ma sensu � powiedzia�am � nie jestem zwolenniczk� takich depozyt�w. � Jutro po nocy b�dzie chodzi� i szuka� tego szpeja ** mi�dzy kamieniami. � Ech baby, co wy wiecie � machn�� r�k� Andrzej. Jurek pojawi� si� radosny jak ptaszek. � �wietnie si� czu�em, szed�em ca�y czas bez odpoczynku, By�em z pi��set metr�w wy�ej �: o tam � pokaza� ska�ki z prawej strony rynny. � Idzie si� chyba lew� stron� � odezwa�a si� Kryska. � Nie wiadomo czy od prawej da si� przej�� przez �szyjk�". Pali�o si� ju� ognisko. Zostawili�my przy namiocie spakowane plecaki i w milczeniu poszli�my w jego kierunku. Zza uskoku po�udniowo-zachodniej grani wytoczy� si� ksi�yc � by�a pra-wie pe�nia. Otoczenie bazy wygl�da�o w jego �wietle troch� nierealnie i dopiero �oskot lec�cych sk�d� g�az�w skierowa� m�j wzrok w stron� szczytu. By� w tej chwili doskona�� czerni�. * * * Pierwszy ruszy� si� Andrzej. Nie budz�c nas (nie wiedzia�, �e nie �pi�) szybko ubra� si� i wyszed� z namiotu. � Poszed� pewnie obudzi� Jurka � pomy�la�am. Podoba�a mi si� ta wzajemna opieku�cza solidarno�� Szwagr�w, oparta na prawdziwej przyja�ni. Pozna�am ich ju� od tej strony � zawsze trzymali si� razem, zawsze stawali na tej samej pozycji. Tak by�o w �yciu codziennym, tak by�o i w g�rach. Zacz�y�my gotowa� ko�o czwartej. Kiedy ko�c