13088
Szczegóły |
Tytuł |
13088 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13088 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13088 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13088 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DOROTA TERAKOWSKA & JACEK BOMBA
BYĆ RODZINĄ CZYLI JAK BUDOWAĆ DOBRE ŻYCIE SWOJE I SWOICH DZIECI 1.
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2003
ROZMOWA 1
ONO I JEGO RODZINA
(0–5 LAT)
Dorota Terakowska: Każdy człowiek na ogół żyje w rodzinie. Przychodzi w niej na
świat, spędza z nią większość życia. Rodzina jest mu niezbędna dla zdrowia
psychicznego, a równocześnie właśnie w rodzinie człowiek może się nabawić —
zwłaszcza w dzieciństwie — trwałych, nieodwracalnych urazów…
Jacek Bomba: Ale gdzie tu jest pytanie? To jest stwierdzenie. Stwierdzenie, tak.
A zatem:
jak wiele psychiatria wie o rodzinie?
rodzina
Można by powiedzieć, że w ogóle psychiatria zaczęła się zajmować rodziną dość
późno,
czyniła to dość powoli i w dodatku z dużymi oporami. I wcale nie jest tak, że
cała psychiatria
zajmuje się rodziną, ponieważ, można powiedzieć, są dwie psychiatrie… Hm… Umysł
ludzki… przepraszam, ale od razu pozwolę sobie na dygresję… …i bardzo dobrze.
Umysł ludzki ma dowiedzioną skłonność do podziałów dychotomicznych…
…czyli czarno–białych…
…a dokładniej — dzielenia na dwa. Z tą skłonnością filozofowie walczą od dawna,
ale
mało skutecznie. A podział psychiatrii, który chcę przeprowadzić, nie jest
podziałem
wyczerpującym, lecz dzięki temu łatwiej będzie odpowiedzieć na pytanie, co
psychiatria wie o
rodzinie. Otóż psychiatria zajmuje się jednostką, to znaczy człowiekiem i
występującymi u
niego nieprawidłowościami, które raz nazywa psychicznymi, raz umysłowymi, i
zachowaniami;
ujmuje je jako choroby lub, jak ostatnio, posługuje się terminem „zaburzenia”.
Tradycyjnie
skupia się na indywidualnych cechach przeżywania, szuka przyczyn zaburzeń i
próbuje je
wyjaśnić. A mniej więcej od sześćdziesięciu, a może dopiero pięćdziesięciu lat
psychiatria
zajmuje się też kontekstem, w jakim człowiek żyje. Otóż ta część psychiatrii,
która zajmuje się
kontekstem, mówi o tym, że przeżycia i zachowania odmienne od najczęściej
spotykanych,
przeciętnych — na przykład to, że ktoś ma wizje czy halucynacje, urojenia czy
depresję — są
zależne od szeroko rozumianych warunków środowiska społecznego, w tym także od
rodziny.
I tu pojawia się „toksyczna rodzina”, słynna za sprawą mediów, które ten termin
popularyzują.
Ach, ta modna toksyczność… Może potraktujemy ją jako metaforę? Gdy obserwujemy
człowieka jako jednostkę, to niektóre cechy jego przeżyć czy zachowań
przypominają objawy
zaburzeń psychicznych — ale wcale nie sprawiają takiego wrażenia, gdy tego
samego
człowieka obserwujemy w rodzinie. Niekiedy wręcz te cechy zdają się być
potrzebne i to
właśnie one utrzymują rodzinę.
Na przykład codziennie będę maniakalnie pucować mieszkanie, a mój mąż
dwadzieścia pięć razy na dobę będzie myć ręce. Mogą to być nasze małe fobie,
ale dla naszych dzieci powtarzalność tych czynności może stać się jednym z
warunków poczucia bezpieczeństwa: bezpieczna niezmienność rytuałów.
depresja
I wtedy przestajemy w ogóle zadawać sobie pytanie, czy rodzina ma jakikolwiek
wpływ na
to, że ktoś ma depresję. Patrzymy raczej, czy któryś z jej członków ma depresję
i jakie
znaczenie dla tej rodziny ma fakt, że u kogoś da się zauważyć taki lub inny
objaw. Odwołałem
się do depresji celowo, z różnych powodów. Dlatego że psychiatria, także
kliniczna, zna takie
rodzaje depresji, które mają swoje szersze, złożone znaczenie i które w normie
się uważa za
zwyczajny, normalny, prawidłowy i adekwatny sposób przechodzenia przez pewne
fazy w
życiu, takie jak na przykład śmierć małżonka albo też odejście dzieci z domu „na
własne” i to,
że przez jakiś czas te dzieci się nie odzywają i nie piszą listów.
,schizofrenogenna matka”
Albo na przykład kiedy utraci się dobre imię czy podstawy egzystencji: majątek
idzie na
licytację lub jest się wyrzuconym z pracy. No, jest parę takich sytuacji w
życiu. To wszystko
zależy też od warunków kulturowych, od tego, jakie znaczenie dla funkcjonowania
w
społeczeństwie mają takie wyznaczniki, jak stały partner, dobre imię, majątek,
praca. Ale
wracając do rodziny, sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Pierwszym
krokiem, przed
pół wiekiem, było zwrócenie uwagi, że właśnie rodzice odpowiedzialni są za to,
jakie są czy
będą ich dzieci. Wtedy zajmowano się przede wszystkim matką, gdyż w tamtych
czasach
głównie matki były odpowiedzialne za wychowanie, przyjmowały właśnie taką rolę,
a ojcowie
odpowiadali za utrzymanie rodziny. I uważano, że matka i sposób, w jaki ona
kontaktuje się z
dzieckiem, kształtuje je, czyli jej sposób bycia i traktowanie dziecka mogą być
odpowiedzialne
za późniejsze pojawienie się u niego zaburzeń. I z tamtego czasu, gdzieś z
późnych lat
trzydziestych XX wieku, pochodzą terminy obecne do dziś w psychiatrii, takie na
przykład jak
słynna „schizofrenogenna matka”…
Nigdy nie słyszałam o słynnej schizofrenogennej matce…
Ta nazwa określa matki, które wchodzą w taką relację z dzieckiem, że nie ma ono
innej
możliwości funkcjonowania w życiu, jak tylko w chorobie. To jest najkrótsza
odpowiedź.
Dziecko ucieka przed matką w chorobę?
To nie jest do końca tak, że ono ucieka w chorobę. Matka w taki sposób odnosi
się do
dziecka, że jest względem niego równocześnie zaborcza i chłodna. I to jest
podstawa
teoretycznej koncepcji, która mówi, że matka wiąże ze sobą dziecko za pomocą
podwójnych i
niekoniecznie logicznie ze sobą połączonych czy też współzależnych więzi. Taka
matka
przekazuje dziecku informacje o podwójnym znaczeniu. Ona mówi: „Ja cię kocham”,
ale
równocześnie jest sztywna i chłodna. Albo mówi: „Nienawidzę tego, co robisz”, i
równocześnie jest pełna miłości, i to takiej rozpieszczającej. Ta konstrukcja
teoretyczna
powstała na podstawie opisu zachowania matek wobec dzieci, które już są chore. I
szukano —
wstecz — czy zachowanie tych matek, sposób, w jaki wiążą one ze sobą dzieci,
wyprzedza
pojawienie się choroby czy nie.
sprzeczne komunikaty
Psychiatrzy nie dają tu jednoznacznej odpowiedzi. Dla ułatwienia przyjmijmy, że
mówimy o
określonej chorobie nazywanej schizofrenią. Dzisiaj większość psychiatrów jest
zdania, że w
każdym człowieku drzemie możliwość zachorowania. Ale istnieje coś, co decyduje o
tym, że
takie zaburzenie wyzwoli się pod wpływem warunków zewnętrznych, w tym także
zachowania
matki — a równocześnie sądzi się, że odpowiednie oddziaływanie matki mogłoby
temu
zapobiec. Innymi słowy, nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, czy człowiek rodzi
się ze
schizofrenią i w jakimś momencie ta choroba się ujawnia, czy też jest tak, że
schizofrenia
powstaje na skutek warunków, w jakich człowiek żyje, pod wpływem doświadczenia,
kontaktów, urazu mechanicznego, infekcji wirusowej czy też ilości stresu w
różnych okresach
życia.
Zatem istnieje możliwość, że ja też urodziłam się jako osoba, u której mogłaby
się objawić schizofrenia, ale zachowanie mojej matki to uniemożliwiło, tak?
Nikt tego naprawdę nie wie. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Ale taka możliwość
istnieje. W każdym razie kilkadziesiąt lat temu zaczęto się zajmować wpływem
matki na
dziecko.
MATKA, CZYLI WSZECHŚWIAT NIEMOWLĘCIA
W jednym z artykułów twierdzi pan, że dziecko już w ciągu pierwszych sześciu
miesięcy
życia może kształtować swój charakter, zależnie od tego, jaka będzie jego matka
i które z jego
potrzeb wyczuje. Wydaje się to nieprawdopodobne…
Tak jednak jest. Matka, bo to ona najczęściej opiekuje się niemowlęciem, ma
ogromny
wpływ na to, jak rozwija się psychika czy — jak pani to nazwała — charakter
dziecka. Weźmy
taki przykład: paromiesięczne dziecko wyrusza na swoje pierwsze raczkowanie,
rozpoznaje
nieznany sobie świat. I odwraca głowę w stronę matki, która na tę ekspedycję
patrzy. Gdy
wyczuwa u matki akceptację, aby nadal wędrowało — to wędruje. Gdy wyczuje jej
strach,
zatrzyma się i wróci. W tym momencie kształtuje się zalążek jego postawy wobec
nieznanego.
Jeśli wyczuwa lęk matki — będzie to postawa niepewności.
Ale my, matki, nie wiemy, że mamy na to wpływ. Ja dowiedziałam się o tym w tej
chwili, z rozmowy z panem. I z pewną zgrozą usiłuję sobie przypomnieć, jak się
zachowywałam, gdy któraś z moich córek wyruszała w taką pierwszą życiową
podróż… Świadomość, ile mogłam wtedy zaszkodzić, budzi poczucie winy.
poczucie winy
Tu trudno mówić o winie, trudno mówić nawet o odpowiedzialności. Zachowania
rodziców
kształtujące psychikę dziecka niecałkowicie podlegają wpływowi ich świadomości.
Nie ma
podstaw, żeby twierdzić, że rodzice mają tu wybór, a jeżeli nie mają wyboru — to
nie możemy
mówić o odpowiedzialności ani o winie.
Czyli rodzice powinni posiadać intuicję. To byłoby najlepsze?
W istocie rzeczy.
A może powinni otoczyć się mądrymi książkami na temat rozwoju dziecka i je
czytać?
Wiedza nie zaszkodzi, ale trzeba mieć krytyczny stosunek do tego, co się czyta.
Żadnych
informacji nie powinno się przyjmować bez własnej refleksji.
Istniał taki podręcznik doktora Franusa z krakowskiej psychologii, ze zdjęciami.
Chowałam moje córki, patrząc na te ilustracje — w trzecim tygodniu powinny
unosić główkę, w piątym łapać grzechotkę, a w szóstym siadać. I to były
konkrety. Ale większość matek nie wie, że skoro dziecko będzie się oddalało, a
matka bezwiednie spowoduje, że ono zawróci — to może w ten sposób
przesądzić o jego niepewności siebie.
I tu jest kłopot, bo i skąd matka może to wiedzieć? Dlatego byłbym ostrożny w
formułowaniu ścisłych zaleceń w tej kwestii, ponieważ sprawa jest złożona.
Przecież matka też
kiedyś była niemowlęciem i też kiedyś pełzała, może w stronę drzwi czek pieca. I
też miała
matkę, która siedziała obok i wpływała swoim zachowaniem na to, czy ona zawróci,
czy też
włoży rączkę do pieca. Matka nie pamięta tamtego doświadczenia, nie może
pamiętać, ale ono
ukształtowało jej poczucie bezpieczeństwa oraz powody do zaniepokojenia albo
spokojnego
reagowania na to, co robi jej dziecko.
matka też była niemowlęciem
Przywołam może obserwacje antropologiczne Gregory’ego Batesona, który filmował
zachowanie kobiet indonezyjskich i ich niemowląt. Matki chodziły w samych
spódniczkach i
trzymały dziecko przy piersi, najczęściej zajmując się łuskaniem czegoś do
jedzenia. Dziecko
siedziało na podołku, ssało pierś, kiedy chciało, było spokojne. W wielu
kulturach matki noszą
niemowlęta stale przy sobie. Na brzuchu, na biodrze, na plecach. Do pewnego
okresu rozwoju
dziecka w ogóle się z nim nie rozstają. Dziecko jest ciągle przy matce, sposób
noszenia
zapewnia jej pełną swobodę, możliwość wykonywania różnych czynności, a mimo to
cały czas
ma z dzieckiem bezpośredni kontakt cielesny. Otóż Bateson zwrócił uwagę, że gdy
dziecko wisi
u piersi, ssie, przytula się, i tak w pewnym momencie matka je karci, chociaż
ono dalej robi
tylko to, co robiło przedtem. Zinterpretował to w taki sposób, że matki w sposób
intuicyjny
karcą dziecko wtedy, kiedy bliskość i zachowanie dziecka powoduje w nich samych
odczucia,
których nie akceptują. Uważał, że tak dzieje się wówczas, kiedy matka znajduje w
tym
przyjemność erotyczną, więc karci dziecko i przerywa takie interakcje. Zdaniem
Batesona w
ten sposób u dziecka tworzy się tolerancja niejednoznaczności uczuć. W moim
odczuciu można
tę obserwację Batesona potraktować jako przykład kształtowania granic u dziecka,
wskazywania, dokąd może się ono posunąć. Równocześnie jest to ilustracja faktu,
że malutkie
dziecko posiada możliwość przyjmowania informacji, że to, co robi, jest
niepożądane. Innymi
słowy, dziecko się uczy. Bo jednym z niekorzystnych aspektów wychowania skrajnie
permisywnego — czyli „bezstresowego” —jest fakt, że nie ustanawia się żadnych
granic i
dziecko może robić wszystko. Jeżeli rodzice czytają podręcznik, który mówi, że
wychowanie
bezstresowe jest idealne, to nie stawiają dziecku granic i obawiają się je
skarcić.
Obserwacje Batesona są empirycznym przykładem na to, że malutkie dziecko dobrze
sobie
radzi z karceniem przez matkę, nawet wtedy, gdy nieakceptowane zachowanie nie
różni się
jakościowo od akceptowanego. Brak akceptacji jest w tym przypadku raczej
wynikiem
kontekstu niż zmiany zachowania dziecka. Na ogół twierdzi się, że dziecko
powinno być
nagradzane za zachowanie pożądane i karcone za niepożądane. Istotne w tej
Batesonowskiej
sekwencji jest jednak to, że skarcenie, sygnał niezadowolenia, zatrzymanie
zabawy wynika z
odczuć matki powstałych w interakcji z dzieckiem. Nie zaś z irytacji powstałej
gdzie indziej —
na przykład ze złości na sąsiadkę, która lepiej sobie radzi z łuskaniem grochu.
Chociaż sam
Bateson obstawał przy tym, że obserwowane przez niego zachowanie matek pozwalało
dzieciom nabywać cenną umiejętność tolerowania podwójności w uczuciach, uczyć
się tego, że
rzeczywistość nie jest jednoznaczna.
Mimo to mam wrażenie, że gdyby młoda matka miała świadomość tego
wszystkiego, o czym pan mówi, to byłaby przerażona, bałaby się podejść do
dziecka, wiedząc, że w każdej minucie może popełnić dziesiątki błędów, które
zaowocują nieodwracalnymi skutkami.
macierzyńska niekompetencja
Z doświadczenia w praktyce lekarskiej mogę wnosić, że lęk przed własną
niekompetencją
macierzyńską dotyczy częściej — pierwszego dziecka niż następnych, a wpływa na
to szereg
czynników. Niektórzy klinicyści uważają, że przed urodzeniem pierwszego dziecka
kobieta
ma mniejsze poczucie swojej kobiecości, jest jej niepewna, jej tożsamość
psychoseksualna jest
nieustabilizowana. Pierwsze macierzyństwo jest, ich zdaniem, właśnie dlatego
trudniejsze.
Kobieta, po raz pierwszy zostając matką, ma większą potrzebę szukania fachowych
książek,
czuje większy lęk, że kiedyś popełni błąd.
No, to teraz wróćmy do tego dziecka, które raczkuje w stronę pieca. Czy matka
powinna mu pozwolić, aby tam doszło i się oparzyło, nabywając nową wiedzę —
czy też ma je powstrzymać, nawet za tę cenę, że kiedyś wzrośnie w nim
niepewność?
(śmiech) To jest cudowne pytanie, na które postaram się odpowiedzieć…
Może pana uprzedzę i powiem, co kiedyś zrobiłam — pozwoliłam, żeby się
oparzyło, wiedziałam, że więcej się nie oparzy i że to oparzenie nie jest
dotkliwe.
Ale myślę, że nie pozwalała pani córce otwierać drzwiczek i wkładać ręki do
pieca?
Nie.
Odpowiedź ogólna jest taka, że wolność dziecka ogranicza sposób, w jaki ono
potrafi z niej
skorzystać. Jeżeli matka ma przekonanie, że dziecko dotknie pieca i cofnie
rączkę, a potem
więcej tam nie pójdzie, nauczy się, że jest coś, czego nie można dotykać, wtedy
wszystko jest w
porządku. Jeżeli dziecko dotknie pieca i jednak się sparzy, wtedy ważny jest
dalszy ciąg. Jeżeli
matka krzyknie: „A nie mówiłam!”, i wleje mu w tyłek, to odbiera mu możliwość
zyskania w
sobie oparcia i rozładowania lęku. Natomiast jeżeli jest gotowa przyjąć dziecko,
podmuchać
mu w paluszek — wszystko jest w porządku. Kwestia jest znacznie bardziej
złożona, to nie
tylko dylemat, czy można mu pozwolić, czy nie. Bo jeżeli matka nie dba o dziecko
i pozwala
mu wylać na siebie garnek gorącej wody, wówczas jest to skrajne zaniedbanie.
Natomiast,
jeżeli matka mówi: „Nie dotykaj, bo gorące”, a dziecko dotknie i się sparzy,
wtedy ważniejsze
jest, żeby zmniejszyć jego lęk, niż żeby mieć rację — a my mamy taką słabość, że
lubimy
demonstrować swoje racje.
A zatem w pewnym sensie zaczynamy też uczyć nasze dziecko tego, że wolność
zawiera się w możliwości wyboru.
konsekwencja
Oczywiście, tak to jest — nic dodać, nic ująć. Ja mogę tylko podkreślić, że w
takich
relacjach między matką a dzieckiem ważna jest konsekwencja.
Rzadko jesteśmy konsekwentni w postępowaniu z dzieckiem.
Istotne jest, w miarę możliwości, ażeby dziecko nie było przedmiotem, na którym
wyładowujemy własne emocje.
Ależ na ogół wyładowujemy emocje na dziecku!
I właśnie tego nie akceptuję.
Ale to jest najczęstsze zjawisko, bo matce trudno powściągnąć emocje.
powściągnąć emocje
Matka czy ojciec różnią się sposobem reakcji na to samo zachowanie dziecka w
zależności
od swojego poziomu tolerancji, i to tolerancji w określonym dniu, samopoczucia,
różnych
zmartwień, co dzieci wyczuwają — i taka sytuacja nie jest niebezpieczna.
Niebezpieczne jest
to, co znajduje się na granicy wykorzystywania, na przykład jeżeli matka w
gniewie
wywołanym czymś innym uderzy dziecko, bo jest w pobliżu.
A jak nie uderzy, to będzie dla niego opryskliwa.
Może być opryskliwa — to głupstwo, dziecko to zrozumie. Na ogół dziecko wyczuwa
wcześniej, że coś się stało, że matka ma jakiś problem. Teraz dam przykład:
matka idzie z
dzieckiem do hipermarketu. Dziecko jest tam atakowane różnymi kolorowymi
rzeczami, które
celowo są w ten sposób rozmieszczane…
…żeby na samym końcu dojść do pieczywa, a po drodze żeby nam wpadło w oko
mnóstwo kolorowych i zbędnych rzeczy.
Właśnie, i żeby jeszcze nasze dziecko po drodze namawiało nas, abyśmy coś
kupili.
Podstawowa zasada działania hipermarketu.
niekonsekwentna matka
Otóż to jest trudna sytuacja dla matki, bo powinna konsekwentnie odpierać
domagania się
dziecka, które musi się dowiedzieć, że tego czegoś nie dostanie. Natomiast
jeżeli ono wie, że
matka mu czasem ulega, kopie i wrzeszczy, aby wymusić to, czego chce.
Niekonsekwentna
matka dla spokoju, z bezradności czy w przypływie dobrego humoru raz mu coś
kupi, a za
drugim razem ulegnie innym emocjom i uderzy je. Tego właśnie dziecko nie
rozumie, to jest
przykład nieadekwatności postępowania. Dziecko staje się wtedy nieodpowiedzialne
i
kapryśne, bo jest karane w sposób nieodpowiedzialny i kapryśny. Byłbym skłonny
uważać, że
matka jest odpowiedzialna za to, że dziecko nie wie, jak się zachować, że czuje
niepewność. I
nie chodzi nawet o konsekwencję, chodzi o sposób, w jaki rodzice odnoszą się do
dziecka, o
to, aby ich zachowanie zawsze miało związek z tym, co dziecko robi, a nie było w
przeważającej albo w wyłącznej mierze wynikiem ich nastrojów. Rodzice nie
powinni
traktować dziecka jako przedmiotu, na który przenoszą swoje emocje.
Ale na ogół tak robią. Mam wrażenie, że jest to zjawisko wręcz powszechne.
Sama nie należałam do wyjątków.
To niedobrze.
Czy dziecko jest zdolne instynktownie zrozumieć, że nie ono jest winne złemu
humorowi matki, ale na przykład ojciec albo szef w pracy?
nastrój rodziców
Z całą pewnością dziecko wyczuwa nastrój rodziców. Przecież to wyczuwa nawet
pies.
Pies jest tu dobrym przykładem, bo ma niższą pozycję, traktuje właściciela jako
przywódcę
stada i jest stale otwarty na jego emocje. W przypadku dziecka wszystkie postawy
rodziców tak
długo nie prowadzą do rozwoju zaburzeń, jak długo nie wykorzystuje się władzy,
dominowania, po jednej lub drugiej stronie.
Zatem nie wolno negatywnych emocji użyć do tego, żeby zdominować dziecko? A
poza tym dziecko jest w stanie przyjąć do wiadomości, że mamusia ma dzisiaj zły
nastrój?
Dziecko przyjmuje to do wiadomości, przyniesie wtedy pantofle albo zrobi coś,
żeby
poprawić mamie humor, lub będzie się obrażało. Problem zaczyna się wtedy, gdy
jest to
sprawa walki o władzę, o dominację między matką a dzieckiem. Zwłaszcza gdy matka
wiąże
dziecko we wszystkim, ogranicza jego możliwości. Dziecko wyczuwa to i
dostosowuje się,
ponieważ ono docenia już wartość więzi w sposób uczuciowy, jakkolwiek jeszcze
nie
intelektualny.
Czy istnieje jakaś bezpieczna granica, do której matka może zrzucić na dziecko
swoje negatywne emocje, a dziecko odbierze to w sposób naturalny?
A na czym konkretnie ma polegać to agresywne zachowanie matki?
Powiedzmy, że nie uderzę dziecka, ale warknę na nie, choć w niczym nie
zawiniło.
zachowania agresywne
Zachowanie agresywne jest czymś, co jest człowiekowi właściwe. Człowiek ma w
sobie
agresję i ją wyładowuje. My w tej chwili nie mówimy o agresji patologicznej,
tak?
Mówimy o porządnym rodzicielskim domu, w którym co jakiś czas wszyscy na
siebie wrzeszczą, ale potem te emocje szybko mijają.
Zasadniczy problem z wyładowywaniem agresji jest taki, że człowiek ma możliwość
wyładowania jej wtedy, kiedy nie boi się, że ta agresja zniszczy obiekt jego
miłości. Wtedy jest
w stanie rozładować ją w sposób, który nie szkodzi. W praktyce wygląda to tak,
że agresja jest
rozładowana, ale potem istnieje możliwość, żeby ją zdjąć…
… czyli naprawić jej skutki?
…żeby powiedzieć: „No, wiesz, już mi przeszło, zacznijmy od nowa”.
O, o to mi chodzi: żeby powiedział to pan jako psychiatra. Bo sama agresja i
wyładowywanie emocji na dziecku to zjawisko bardzo powszechne.
Jeżeli rodzic, mający w domu przewagę, używa dziecka do tego, żeby rozładować
swoją
złość, ale potem nie próbuje tego naprawić, to dziecko nie rozumie, co się
stało.
Tak, chodzi mi o to, że niewiele matek czy ojców zdaje sobie sprawę, że nawet
jeśli wyładuje agresję, może to potem naprawić. Rodzice wstydzą się na przykład
przeprosić dziecko, bo uważają, że ich pozycja na tym ucierpi. Ja uważam, że
dzieci można przepraszać, i sama to robiłam.
przeprosić dziecko
Tak, można. Możemy też dziecku wyjaśnić więcej, niż na ogół sądzimy. Ale myślę,
że
rodzicom łatwiej jest powiedzieć niemowlęciu, które nie rozumie mowy: „Ja cię
przepraszam”,
niż zrobić to samo wobec starszego dziecka. Więc jeśli matka ma taką blokadę,
nie chce i nie
umie powiedzieć: „Przepraszam”, to może powiedzieć: „Nie gniewaj się na
mamusię”. W
istocie rzeczy ważna jest tonacja głosu i to, że w ogóle jest się w kontakcie,
że dziecko czuje
oparcie w matce lub ojcu.
„BARDZO DOBRY DOKTOR SPOCK” I „DOŚĆ DOBRA MATKA”
Używa pan wciąż słowa „oparcie”, a właściwie każda rodzina, ta porządna, dobra
rodzina, powinna być dla dziecka oparciem.
Jeżeli dziecko ma w rodzinie oparcie, to ma też poczucie bezpieczeństwa, zatem
musi to być
szczególny rodzaj oparcia. Nie tylko miłość rodzicielska. Są przynajmniej dwa
rodzaje więzi:
jedna daje oparcie i bezpieczeństwo, druga niby też proponuje oparcie, ale jest
ono
niebezpieczne — chorobliwe.
Jeżeli dziecko traktowane jest jako lokata, czyli rodzice chcieliby, żeby
spełniło
pewne ich nadzieje, to takie oparcie zapewne jest niebezpieczne.
A ja bym się z panią nie zgodził. Taki pogląd oparty jest na koncepcji, która
stała się bardzo
popularna w pewnym momencie, koncepcji amerykańskiego pediatry, doktora Spocka,
który
mówił o wychowaniu bezstresowym. On uważał, że wychowanie dziecko trzeba kochać,
otaczać opieką, ale niczego od niego bezstresowe nie wymagać, pozwalać mu
swobodnie
rosnąć, bo dziecko samo uruchomi takie czy inne zainteresowania. To się bardzo
rozpowszechniło…
Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte chyba.
Polskie tłumaczenie tej książki jest późniejsze, ale teoria doktora Spocka i tak
już wcześniej
wywróciła do góry nogami poglądy na wychowanie. Ja się odwołuję do innej teorii,
która nie
była tak popularna jak koncepcja Spocka. Powstała w Anglii, w kręgu pediatrów
współpracujących z psychoanalitykami dziecięcymi. Jest znana jako teoria
przywiązania Johna
Bowlby’ego. Zajmując się relacją między matką a dzieckiem, stwierdził on, że
właśnie
poczucie bezpieczeństwa jest dla dziecka najważniejsze. Daje je przywiązanie do
matki albo
innej osoby zajmującej się dzieckiem. Według tych pediatrów, przywiązanie i jego
charakter
mają zasadnicze znaczenie dla rozwoju, zdrowia, a także przyszłego charakteru
dziecka.
Najkorzystniejsze jest takie, które daje matka good enough…
…czyli matka dość dobra?
wystarczająco dobra matka
Tak, John Bowlby twierdził, że matka nie musi być bardzo dobra, ale powinna być
wystarczająco dobra. W języku polskim to nie brzmi właściwie, dlatego użyłem
angielskiego
terminu good enough — czyli niech ona będzie tylko trochę dobra, byle nie była w
istocie
rzeczy zła. To, co oni wtedy zakładali, dziś się teoretycznie potwierdza, na
przykład w
badaniach nad neurofizjologią rozwoju. Ci Anglicy twierdzili, że matka powinna
się odnosić
do dziecka, poczynając od jego wczesnego okresu życia, tak, żeby spełniała tylko
to, czego
dziecko potrzebuje, to znaczy umożliwiła mu przywiązanie.
Przywiązanie do siebie?
świat jako całość
Mówiło się wtedy, „przywiązanie do obiektu”. Bo z teoretycznego punktu widzenia
małe
dziecko nie identyfikuje matki jako osoby. Teoretycznie można powiedzieć, że w
ciągu
pierwszego roku życia dziecko postrzega świat jako całość…
Moim zdaniem dziecko identyfikuje matkę jako osobę. Mówię to jako matka.
Mówi to pani jako matka. A matka ma prawo, którego nie ma badacz, żeby
postrzegać swój
związek z dzieckiem swoimi zmysłami, intuicją i opisywać swoimi pojęciami. Ja
też, kiedy
jestem na spacerze, widzę zieloną trawę, a nie wiązki fal elektromagnetycznych.
I nawet to
lubię, tę trawę. Wiadomo, że dziecko powinno mieć stałego opiekuna obok siebie i
relacja
pomiędzy nimi powinna być mniej więcej stabilna. Dziecko powinno mieć w miarę
możliwości
poczucie, że jest ktoś, do kogo jest przywiązane, że jest od kogoś zależne, ale
w bezpieczny
sposób, bo niemowlę w ogóle jest zależne i bez opieki ginie — nie nakarmi się
samo, nie
zadba o siebie, nie przewinie się, wychłodzi się, odwodni… Ale czy ono wie, że
to matka, czy
ją wyróżnia, odróżnia…? Czy wie, że ona jest socjologiem, fryzjerką, że lubi
pierogi i chodzi
albo nie chodzi do kościoła? o jakim wieku dziecka mówili ci badacze? Zajmowali
się
pierwszymi dwoma latami życia. I twierdzili, że dziecko od urodzenia do — mniej
więcej —
dwóch lat powinno mieć zapewnioną możliwość przywiązania. Oni to starannie
badali; badali
na przykład te interakcje, które określali jako „wystarczającą dobroć”… Ooo,
zadam pani
pytanie: kiedy dziecko ogląda się w stronę matki?
w stronę matki
Gdy raczkuje i natrafi na przeszkodę. Sam pan o tym mówił.
Niekoniecznie, bo im bardziej jest sprawne ruchowo, tym rzadziej się odwraca.
Ale kiedy
zaczyna się odwracać, gdy natrafi na przeszkodę, to wie, do kogo się odwrócić,
wie mniej
więcej, gdzie jest matka. A co, jeżeli zaczyna się odwracać wcześniej, zanim
natrafi na coś
niedogodnego?
To może znaczyć, że jest niepewne. Boi się.
To może znaczyć, że nie jest pewne, czy matka nie odejdzie, a zatem jest
przywiązane do
matki w sposób niebezpieczny dla siebie.. A jeżeli w ogóle się nie ogląda?
Nie zna poczucia niebezpieczeństwa? Nie boi się niczego?
To znaczy, że nie jest przywiązane, nie czuje więzi.
Zatem oni zbadali ten idealny dystans, jaki dziecko musi pokonać, nie odwracając
się, aby udowodnić, że wtedy relacja między matką a dzieckiem jest właściwa?
matka niepokoi się wcześniej
To też, ale głównie badali całość zachowań dziecka w obecności matki, a także
jego reakcje
na wyjście i powrót matki. A i zachowania matki, ponieważ stwierdzono, że jeżeli
matka się
niepokoi, to dziecko odwraca się wcześniej albo szybciej ucieka, w zależności od
tego, jak
sama matka radzi sobie z niepokojem o dziecko. Można powiedzieć, że kiedy matka
nie daje
dziecku takiej wolności, jaką ono jest w stanie udźwignąć, to znaczy nie jest w
stanie wyczekać
na moment, kiedy dziecko natrafi na przeszkodę, i niepokoi się już wcześniej —
ono to
wyczuwa.
Zilustruję to przykładem: gdy nasza córka miała jakieś dwa lata, mój mąż uczył
ją pływać i poprosił, żebym zniknęła z zasięgu jej wzroku. Miał świadomość, że
moje zachowanie, nawet jeśli nic nie powiem, uniemożliwi córce naukę
wczesnego pływania, ponieważ przekażę jej bezwiednie mój strach. O to chodzi?
Tak. To jest ilustracja sytuacji, w której lęk matki o dziecko blokuje jego
rozwój.
Mimo miłości…
Z miłości. Blokuje jego rozwój z miłości.
NIEMOWLĘ I JEGO POCZUCIE WOLNOŚCI
No to mnie pan znowu przeraził, bo jeśli tak jest, to większość matek blokuje
możliwości rozwoju dziecka.
To nie jest wykluczone. Pociecha w tym, że może jednak niektóre z nich warto
blokować.
Ale pamiętajmy, że dziecko, chociaż zależne od rodziców, nie jest całkiem bierne
i samo ma
możliwość wywalczenia swobody. To jest potwierdzone badaniami nad rozwojem mózgu
dziecka. Dziś można badać, jak się mózg rozwija, nie w takim sensie, że rośnie,
tylko jakie
czynności w nim się pojawiają — po kolei, jako nowe. Są metody, które pozwalają
na
nietraumatyczne, nieinwazyjne, nie szkodzące dziecku badanie czynności jego
mózgu. To są
metody kosztowne i przynajmniej na razie nie stosowane w codziennej praktyce
klinicznej.
Posługując się takim obrazowaniem czynności mózgu, stwierdzono, że istnieje
zależność
pomiędzy szybkością rozwoju połączeń między ośrodkami w mózgu odpowiedzialnymi
za
jakość życia uczuciowego a sposobem, w jaki matka bawi się z dzieckiem między
szóstym a
osiemnastym miesiącem życia! Sposób najkorzystniejszy dla rozwoju połączeń, o
których
mówię, to patrzenie dziecku w oczy, pogaworzenie z nim, ale wtedy, gdy ono tego
chce.
jeśli odwraca wzrok…
Jeśli odwraca wzrok — matka robi to również, lecz jest gotowa na ponowny
kontakt, kiedy
dziecko go poszukuje. Jeśli matka „wymusza” patrzenie w oczy — „emocjonalny”
mózg
rozwija się słabiej.
Nadal brzmi to dość przerażająco, ponieważ taka wiedza obciąża matkę
świadomością, ile złego mogła zrobić swojemu dziecku, nic o tym nie wiedząc.
Ale przecież matki patrzą dzieciom z miłością w oczka i z przyjemnością z nimi
gruchają!
Dbają więc o to, żeby te połączenia się rozwijały! Pochylają się nad leżącym
dzieckiem albo
sadzają je na kolanach, patrzą mu w oczy i mówią „gugugugu”, tak?
Tak. Wszystkie matki to robią.
I na ogół wyczuwają, że dziecko przez jakiś czas też na nie patrzy i się śmieje,
a w pewnym
momencie odwraca wzrok. I to trzeba wytrzymać.
Nie zmuszać dziecka do kontynuacji tej zabawy?
Nie zachować się na zasadzie: „Siedź mi tu na kolanach i patrz, jak mamusia ci
robi
gugugu”, tylko być gotową, kiedy dziecko samo wróci do matki wzrokiem. Nie
wyjaśniono,
dlaczego tak jest, ale wiadomo, że dziecko w tym wieku ma określoną zdolność
koncentracji
uwagi i po jakimś czasie musi ją przenieść na coś innego. Wszystkie matki to
wiedzą. Matki,
które mają dzieci ze zdolnością krótkotrwałego skupienia uwagi i dodatkowo
płaczliwe,
wiedzą, że jeśli się chce, żeby dziecko zasnęło albo się uspokoiło, to idzie się
z nim do parku i
jeździ wózkiem pod drzewami, gałęzie migają, dziecko ma ciągle nowy obiekt
obserwacyjny i
uspokaja się.
niespokojne dziecko
Nie jest niespokojne, bo nie musi utrzymać uwagi na jednym obiekcie. Albo na
przykład
wiesza się nad łóżeczkiem pęk grzechotek na gumce, żeby się ruszały, itp.
Warunkiem
bezpieczeństwa i rozwoju bezpieczeństwa jest poczucie wolności, to znaczy, że
nie jest się
zmuszanym do kontaktów nawet wtedy, gdy ma się dwanaście czy osiemnaście
miesięcy.
Kontakt następuje, kiedy jestem na niego otwarty. Natomiast kiedy nie jestem
otwarty, może to
być przeżycie traumatyczne.
Nawet u małego dziecka?
Sześciomiesięczne dziecko też jest człowiekiem i też ma poczucie wolności. Ja
bym nawet
zaryzykował twierdzenie, że niemowlę ma większe poczucie władzy i wolności niż
dorosły.
Bo nie zna ograniczeń?
kompletnie zależny władca absolutny
Nie. Bo wie, że jak zacznie płakać, to ktoś przyjdzie i się nim zajmie. Ma
poczucie
największej władzy w świecie. My, dorośli, możemy sobie płakać i nikt nie
przyjdzie. I to jest
doświadczenie później niepowtarzalne — kiedy malutkie dziecko drze się, to ktoś
przyjdzie i
albo poda butelkę, pierś, pohuśta, albo zmieni pieluszkę, w każdym razie poprawi
jego
komfort. Niemowlę ma właściwie władzę absolutną, będąc równocześnie całkowicie
zależne.
Nigdy później nie mamy tak ogromnej władzy nad światem.
No, ale doktor Spock został spopularyzowany w Polsce, a ci rozsądni Anglicy, o
których pan mówi, nie. W efekcie nie ma goodenough matek, są matki
posługujące się intuicją albo bezradne.
Nigdzie nie zostali spopularyzowani, bo nie pisali w sposób popularny.
U nas wobec dzieci obowiązuje model tradycyjny — albo eksperymentowanie na
własną rękę, zaczytywanie się w lekturach, szukanie własnych sposobów. No to
co wybrać? Co powinna matka… Aha, i dlaczego to jest akurat matka, a gdzie
jest ojciec w tym ważnym momencie?!
GDZIE JEST OJCIEC?!
odpowiedź ojca
Biologiczna matka ma kontakt z dzieckiem, zanim się ono urodzi, i nikt poza nią
takiego
kontaktu nie ma. Mężczyzna, żeby stanął na głowie, takiego kontaktu mieć nie
będzie, bo to jest
technicznie niemożliwe. Nawet jeżeli on i kobieta są sobie najbardziej bliscy w
tej sprawie i
mają rytuały, którymi się dzielą, to znaczy matka dzieli się z partnerem i ojcem
dziecka tym,
czego sama doświadcza — a taka postawa się dzisiaj upowszechnia — to nawet wtedy
doświadczenie ojca będzie całkowicie inne.
Zawsze z drugiej ręki…
Oczywiście jest trochę tak, że znaczenie ojca, jako oddzielnego, drugiego obok
matki
obiektu w pierwszym okresie po urodzeniu, jest mniejsze. Zdarza się, że ojcowie
zajmują się
dziećmi, na przykład kiedy kobiety mają różne powikłania poporodowe. Często
ojcowie
podejmują tę rolę i rzeczywiście są dobrymi opiekunami.
Urodzenie się dziecka, zwłaszcza pierwszego, w ogóle może być trudnością dla
początkujących rodziców, a odpowiedź uczuciowa matki może być inna niż odpowiedź
ojca.
Matka już przed urodzeniem ma cały czas poczucie bliskości, inne niż ojciec.
Ponadto dla niej
samo urodzenie i opieka nad noworodkiem stanowią kolejny, ważny etap formowania
tożsamości psychoseksualnej, kobiecości. Nieco inaczej jest z ojcami. Ojcostwo
kiedy indziej
dopełnia formowanie się męskiej tożsamości: poczęcie, a potem dopiero gra w
piłkę, wspólna
wyprawa na mecz. Natomiast kiedy dziecko się urodzi — to po prostu jest. No i
jest rywalem
do uwagi i uczuć kobiety. Wielu ojców znosi to źle, odsuwają się urażeni. Na
spełnienie się w
roli ojca takiej, jaka funkcjonuje w kulturze, muszą poczekać.
Funkcjonowała, bo powoli to się zaczyna zmieniać. Zaczynają pojawiać się
ojcowie—partnerzy także w tej pierwszej fazie rozwoju dziecka.
mężczyzna z wózkiem
Nie tak szybko, jak by się wydawało! Ten model zmienia się tylko w niektórych
kręgach
społecznych, w niektórych warstwach.
Głównie tam, gdzie oboje rodzice pracują.
Tak, ale nie tylko dlatego. Zmienia się też w wyniku oddziaływań feminizmu,
które
wywołały pewne przemiany w mężczyznach. Niektórzy wzięli sobie do serca to, o
czym mówi
feminizm, i zaczęli się dobijać o swoje męskie prawo do czynności, których
tradycyjny model
męskości im zabraniał — na przykład prania pieluszek, wożenia dziecka w wózku na
spacer
itp. Tradycyjny model to wykluczał — mężczyzna z wózkiem jeszcze trzydzieści lat
temu był
nie do zobaczenia.
Mój mąż jeździł z wózkiem dwadzieścia dziewięć lat temu. Ale rzeczywiście był
w tej roli dość osamotniony. Chyba nie spotykał kolegów z wózkami. I prał
pieluchy.
problem zdrady
To było możliwe tam, gdzie oboje rodzice pracowali, natomiast jeżeli matka nie
pracuje i
rzeczywiście zajmuje się tylko dzieckiem, to mężczyzna nawet dzisiaj rzadko
wpada na ten
pomysł. Chciałbym też zwrócić uwagę, że mężczyźni, którym urodziło się pierwsze
dziecko,
mają inny problem. Oni mają problem zdrady, są zazdrośni…
O dziecko? Myśli pan, że to nie jest tylko problem literacki, że on rzeczywiście
się pojawia?
Rzeczywiście. Małżeństwo się rozpada czy grozi mu rozpad, bo on uważa, że ona
całą
miłość oddała dziecku, a dla niego nie ma miejsca.
Ale ja znam przypadki odwrotne, że to kobieta ma wrażenie, iż mężczyzna
oszalał dla swojego dziecka, i czuje się zdradzona.
Ale to już jest ciut później, wtedy gdy mężczyzna już wchodzi w rolę ojca—
wychowawcy.
Mężczyzna „zdradza” żonę z dzieckiem, gdy ma już szansę je modelować. Wcześniej
takiej
szansy nie dostrzega. A bywa, że nie jest do niego dopuszczany.
Chyba że kobieta go dopuszcza lub dopuszczają go kobiety w rodzinie — matka,
babka, teściowa.
starszy wzór
To jest ważne zwielokrotnienie, bo to babki z reguły nie dopuszczają. Wnoszą
starszy wzór.
A naprawdę mężczyzna musi sam zbudować kontakt między sobą, nowo narodzonym
dzieckiem
i swoją żoną w roli matki. Rzeczywiście, w pierwszym okresie życia dziecko jest
„otwarte na
obiekt” (to znaczy poszukuje kogoś, do kogo może się przywiązać), nie rozróżnia
między
osobami, ono rozróżnia pomiędzy sposobami. Dziecko identyfikuje ludzi,
posługując się
wpierw zmysłem wcześnie sprawnym — węchem. Ale jest prawdopodobne, że węch także
nie
jest „gotowy” w chwili urodzenia się. Potrzebny jest jakiś czas na jego rozwój.
Pierwsza
orientacja jest zatem kierowana potrzebą przywiązania, bezpieczeństwa. Maleńkie
dziecko
przywiązuje się do każdego opiekuna: najczęściej jest to matka, ale ojciec także
może tę rolę
spełnić. Podobnie jak dawniej w niektórych rodzinach były to mamki, niańki.
Zapach matki, zapach ojca… Prawdopodobnie dwa skrajnie różne zapachy.
Ostatnio ukazała się taka praca, opisująca badania na zwierzętach, w której mówi
się o tym,
że mały szczur przez dziewięć dni po urodzeniu nie rozróżnia zapachów i
przywiązuje się
nawet do obiektu, który pachnie dla szczurów wstrętnie (a prawdopodobnie ta
awersja
uwarunkowana jest genetycznie). Otóż w pierwszych dniach po urodzeniu szczur
ssie nawet
sutek posmarowany czymś o tym paskudnym zapachu. Potrzeba przywiązania jest
silniejsza.
Ale dziesięciodniowy szczur już odsunie się od tej woni. Jest wielce
prawdopodobne, że u
człowieka w pierwszym okresie po urodzeniu też jest coś takiego, że wszystkie
bodźce
sygnałowe, pozwalające na zidentyfikowanie matki, nie są takie ważne.
zapach rodziców
Chociaż antropologowie biologiczni uważają, że okoliczności porodu zwiększają
gotowość
matki do pokochania noworodka. Chodzi o wpływ oksytocyny — hormonu
odpowiedzialnego
między innymi za skurcze macicy. Jego wpływ na mózg wyraża się właśnie w
większej
gotowości kochania. Dlatego powrót do zasady bezpośredniego kontaktu matki z
niemowlęciem
zaraz po urodzeniu — co przez jakiś czas ze względów higienicznych nie było
dopuszczane —
ma pozytywny wpływ na rozwój relacji między matką a dzieckiem. Ale zanim
wymyślono te
wszystkie interwencje medyczne, to gotowość matki, jej przywiązanie do dziecka,
wynikające z
uwarunkowań biologicznych, powodowały, że jej sposób podejścia do niego był
naturalnie
lepszy. Z relacji matek wiem, że gdy pierwsze dziecko się darło, one — choć nie
były pewne
swojej macierzyńskiej roli i w książce było napisane, że dziecko karmi się na
przykład pięć
razy na dzień — i tak dały mu więcej jedzenia i dziecko się uspokajało.
przytulić niemowlę
Z całą pewnością istnieje w psychiatrii dziecięcej koncepcja, dziś już oddalona,
ale przez
długi czas popularna, że dzieci, które są wychowywane według książki:
higienicznie, w
czystości, dostają jeść tyle, ile trzeba, lecz nie są przytulane — to są dzieci
autystyczne. Dzisiaj
za przyczynę autyzmu uważa się już coś innego, ale pierwszy opis tego zaburzenia
zawierał
interpretację, że matki, ze strachu przed tym, iż dziecko zarazi się od nich
jakimiś chorobami,
prawie nie dotykały swoich niemowląt.
Pamiętam, że w szpitalu dawali nam maseczki, gdy przynoszono niemowlęta. To
były lata sześćdziesiąte. Wszystkie podręczniki podkreślały, aby nie brać
dziecka
na ręce. Dzisiaj mówią coś innego: żeby dziecko spało z matką w jednym łóżku,
żeby było karmione, kiedy chce, i noszone na rękach.
Ale łatwo o przesadę w drugą stronę. Nadmierne, pełne gotowości do bezwarunkowej
akceptacji trzymanie dziecka zawsze przy sobie ma swoje negatywne następstwa.
Jeśli w życiu
ściśle kierujemy się modelem teoretycznym, popełniamy błąd. Model z założenia
nie może ująć
całej złożoności życia. Jest tylko przybliżeniem rzeczywistości. Możliwie
dokładnym
przybliżeniem. Dobry model nie powinien też pomijać żadnej z istotnych,
znaczących
zmiennych. Zawsze jednak jakieś zmienne pomija.
w niewoli teorii
W modelu trudno jest ująć to, co nazywamy różnicami indywidualnymi. Wątpię, czy
nawet
najlepszy model naukowy może być podstawą wzorca wyznaczającego postępowanie
matki z
dzieckiem. Zostawmy nauce opis, badanie, poszukiwanie prawidłowości ogólnych.
Każda para
matka—dziecko, każda rodzina, poza cechami ogólnymi ma też swoje własne cechy,
które do
modelu nie weszły, ale nie przestały być istotne dla ich życia. Możemy kierować
się
zaleceniami, ale nie powinniśmy się stawać niewolnikami teorii. Psychiatria
dziecięca ma
dowody na to, że uwzględnienie przez rodziców wariantów cech dziecka, swoistych
właśnie
dla niego, ma korzystny wpływ na jego rozwój. Zbadano to, obserwując następstwa
uszkodzeń
okołoporodowych. Dzieci podczas porodu mogą doznać urazów głowy i mózgu. W
najbardziej
skrajnym przypadku ich następstwa określa się jako wczesnodziecięce porażenie
mózgowe.
Otóż badając rozwój tych dzieci, stwierdzono, że to, jak one się rozwijają,
tylko do pewnego
stopnia zależy od rozmiaru uszkodzenia, a w dużym stopniu od tego, w jakiej
mierze rodzina
jest w stanie dostosować swój sposób opieki do potrzeb dziecka. Opisuję to na
przykładzie
patologii, ale przecież odnosi się to też do dzieci zdrowych, ponieważ istnieją
indywidualne
różnice pomiędzy dziećmi. Tyle o celowości niewolniczego kierowania się
wskazówkami z
książek.
Wychowywałam swoje córki z podręcznikiem, nie brałam ich w nocy—na ręce,
spały w osobnych łóżeczkach i karmione były pięć razy na dobę. Córka
znajomych trzyma niemowlę we własnym łóżku, karmi wtedy, kiedy ono żąda,
nosi je na rękach, jest zmęczoną kobietą, która zrezygnowała z zawodowych
ambicji. Nie jest to matka, jak by pan powiedział, good enough. I właśnie
rozpada
się jej małżeństwo.
dziecko w ich grze
Pani pyta, czy małżeństwo może się rozpaść, jeżeli dziecko nie będzie spać w
osobnym
łóżeczku? Dziecko może spać w łóżku z matką i nie ma w tym nic złego, pod
warunkiem, że nie
służy to niczemu innemu, jak tylko ich bliskości. Ale dziecko —od momentu
urodzenia, a nawet
jeszcze wcześniej, zanim się urodzi — może być używane przez rodziców jako
instrument do
rozgrywania czegoś pomiędzy nimi samymi, z pominięciem jego jako takiego albo z
niedostatecznym dostrzeżeniem jego odrębności. To małżeństwo, o którym pani
mówi, może
dzielić zupełnie co innego, a dziecko stało się jedynie pretekstem.
niebezpieczny trójkąt
Mówimy wtedy o triangulowaniu, czyli budowaniu trójkąta, w którym rodzice —
poprzez
dziecko — rozgrywają to, co pomiędzy nimi uległo zaognieniu.
Czyli dziecko jest traktowane instrumentalnie?
„Instrumentalne traktowanie” jest pojęciem szerszym — dotyczy wielu różnych
sytuacji i
odnosi się do wykorzystania jakiejś osoby do osiągnięcia własnych celów; ma też
wyraźnie
pejoratywne konotacje. Dlatego wolałbym nie posługiwać się nim w tym kontekście.
Wolę to
powiedzieć tak: kobietę po porodzie z różnych przyczyn może cechować mniejsze
zainteresowanie erotyką. Raz — w okresie karmienia dziecka piersią
zainteresowanie seksem
spada; dwa — może się tak dziać w wyniku chirurgicznych obrażeń, następstw
samego porodu.
I wreszcie dzieje się tak na skutek nowego, silnego przywiązania do dziecka,
innego niż
przywiązanie do męża. Ale oczywiście może być i tak, że matka ma inne powody
niechęci do
swego partnera. A wtedy jeżeli noc w noc pakuje dziecko do łóżka, to dlatego, że
nie chce być
blisko z mężem.
Dziecko jak miecz, który położyli między sobą Tristan i Izolda, choć z innych
powodów?
nadmiernie silne przywiązanie
Bywa i tak, że wspólne spanie matki z dzieckiem jest wyrazem nadmiernie silnego
przywiązywania dziecka do siebie. Ale wtedy większe jest prawdopodobieństwo, że
dziecko
nie przeniesie się do własnego łóżeczka, kiedy będzie już samodzielne, tylko
zostanie przy
matce. Bo takie nadmiernie silne przywiązanie znacznie trudniej przeciąć.
Psychoanalitycy
rozwojowi, a konkretnie Margaret Mahler twierdzi, że proces, w efekcie którego
dziecko
postrzega siebie jako osobę odrębną od matki, powinien wystąpić koło drugiego
roku życia.
Wtedy dziecko jasno wyodrębnia siebie i zarazem dostrzega autonomię matki. To
się zresztą
pokrywa z okresem, kiedy dziecko zaczyna używać zaimków osobowych. Zaczyna mówić
o
sobie „ja”. Wcześniej powtarza to, co mówią o nim rodzice — i mówi o sobie w
trzeciej
osobie.
„Marysia wypije mleczko…” Niektórym dzieciom to szczebiotanie zostaje na
dłużej.
To zależy od rodziców i stopnia odseparowania się dziecka. Jeżeli około drugiego
roku
życia dziecko już mówi o sobie „ja”, to oznacza, że proces separacji, czyli
stopniowego
odłączania, szczególnie ważny dla możliwości jego późniejszego rozwoju,
przebiega
korzystnie. Zakłócenia tego procesu też mają swój wyraz. Mogą to być trudności z
zasypianiem.
Są dzieci, które nie zasną, jeżeli mama przy nich nie leży. Są też i takie,
które źle znoszą, jak
mama wychodzi na zakupy.
lęk przed porzuceniem
Można powiedzieć, że stale boją się porzucenia, albo — że mają silny lęk
separacyjny.
Prawdopodobieństwo uzyskania samodzielności po okresie dorastania jest u tych
dzieci dużo
mniejsze. Jeżeli około drugiego roku życia rodzice będą blokowali rozwój
autonomii dziecka,
to nasili się jego lęk separacyjny i nie będzie w stanie funkcjonować bez matki.
Mając siedem
lat, nie pójdzie do szkoły, albo pójdzie, ale pozostawione w klasie samo, bez
matki, wpadnie w
panikę. To nadmierne przywiązanie dziecka do siebie, utrudniające późniejsze
rozdzielenie,
może być następstwem takiego, jak pani powiedziała, „instrumentalnego”
traktowania, i jak ja
powiedziałem: włączania dziecka w rozwiązywanie problemów z partnerem.
Czy pan jako psychiatra jest w stanie spojrzeć na dorosłego pacjenta,
porozmawiać z nim i dojść do wniosku: „No tak, mając dwa lata, był
wykorzystywany przez swoich rodziców do rozgrywek”. Czy to widać u
dorosłego człowieka?
To jest pewien rodzaj magicznego myślenia o psychiatrii…
Nie zauważył pan, że większości ludziom psychiatria kojarzy się magicznie?
Tak, ale mądry psychiatra myśli, że zawsze istnieje pewne prawdopodobieństwo,
ale nie
zawsze tak być musi.
Ale wiadomo, że psychiatrzy bardzo często sięgają do wczesnego dzieciństwa po
to, żeby zdiagnozować pacjenta…
Z całą pewnością zawdzięczamy to psychoanalizie, głównie pracom Zygmunta Freuda.
Freud sformułował swoje teorie, opierając się na interpretacji doświadczeń