3377
Szczegóły |
Tytuł |
3377 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3377 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3377 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3377 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TADEUSZ DO��GA- MOSTOWICZ DOKTOR MUREK ZREDUKOWANY
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
ROZDZIA� I
Doktor Murek stanowczym gestem z�o�y� papiery i wsta�. Dalsz� rozmow� uwa�a� za strat�
czasu, a zreszt� z trudem panowa� nad nerwami.
- Pan wybaczy - roz�o�y� r�ce - ale ustawa o samorz�dzie nie przewiduje tu najmniej-
szych wyj�tk�w. Przetarg b�dzie og�oszony w po�owie pa�dziernika i cieszy�bym si�,
gdyby pa�ska oferta zyska�a pierwsze miejsce.
M�wi� nieprawd� i nawet nie pr�bowa� tych konwencjonalnych s��w os�odzi� uprzejmo-
�ci� tonu. Cieszy�by si� w�a�nie z pora�ki Junoszyca. W tej chwili nienawidzi� go
ca�� dusz�. Z jak�� rozkosz� cisn��by mu w ten u�miechni�ty pysk jego papierami,
listami polecaj�cymi i t� eleganck� teczk�, pokryt� monogramami, koronami, herbami.
I to wcale nie za obrzydliwy ton Junoszyca wobec panny Horze�skiej. Po prostu dlatego,
�e w Junoszycu czu� aferzyst�, �e jego spokojny cynizm i nonszalanckie maniery pomimo
wszystko by�y poprawne. �e lekcewa�enie, z jakim si� odnosi� do niego, do doktora
Murka, zawiera�o jednak wszelkie pozory szacunku.
I teraz z ca�� swobod� Junoszyc poprawi� si� na fotelu: - Chwileczk�, panie doktorze
- zacz�� swoim niskim, d�wi�cznym g�osem, z salonowym u�miechem, jakby nie zauwa�y�
urz�dowego tonu Murka - chwileczk�. Przykro mi, �e pana zatrzymuj�, jednak�e s�dz�,
�e znajdziemy jakie� wygodne wyj�cie z sytuacji. Towarzystwo Asfaltowe. . .
Murek zaci�� z�by i usiad�. Ten cz�owiek mia� nad nim jak�� niezrozumia�� przewag�,
chocia� by� tylko interesantem, petentem, gorzej, bo petentem w przegranej sprawie.
Dr Mu- rek nie tylko nie chcia�, lecz i nie m�g�, nie mia� prawa za�atwi� pro�by
Junoszyca. By�oby to z wyra�n� szkod� miasta. R�wna�oby si� to oddaniu monopolu na
bruki i kanalizacj� Sp�ce Asfaltowej na lat dziesi��. Podobne za� obci��enie zwali�oby
bud�et wi�kszych miast, jak Bia�ystok, Wilno czy Krak�w, a c� dopiero m�wi� o tutejszym
bud�ecie. . . Rzecz by�a prze- s�dzona w oczach Murka ju� od samego pocz�tku. Wprawdzie
zacny prezydent Niewiaro- wicz, oddaj�c Murkowi spraw� Junoszyca jak i wszystkie
wa�niejsze sprawy gospodarcze, wyrazi� nadziej�, �e " kochany nasz doktor potraktuje
rzecz po ojcowsku " ale Niewiarowicz sam p�niej musia� przyzna� racj� Murkowi, jeszcze
mu dzi�kowa� za ustrze�enie magistratu od fatalnej gafy.
Dlatego dr Murek nie zadawa� teraz sobie w og�le trudu ws�uchiwania si� w mistern�
ar- gumentacj� Junoszyca. My�la� o jednym: jutro ten typ nie b�dzie ju� mia� w mie�cie
nic do roboty i wyjedzie do Warszawy. Przestanie eksponowa� si� w restauracji Wiechowskiego
i w klubie urz�du, przestanie szasta� si� po ulicach swoim czerwonym mercedesem,
no i przesia- dywa� u Horze�skich.
Jak on w og�le �mia� do panny Niry m�wi� per " brawurowa dziewczyna " ! . . . A w
ubieg�y pi�tek posun�� si� do bezczelno�ci, by jemu, narzeczonemu, z niedba�� min�
powiedzie�:
- O, , na t� dziur� Nira jest wr�cz oszo�amiaj�ca. I co mia�o znaczy� owo " na t�
dziur� " ? Przecie� Junoszyc spotyka� j� dawniej w Warszawie.
5 Murek zw�zi� powieki i wpatrywa� si� z nienawi�ci� w nieznacznie poruszaj�ce si�
wargi
Junoszyca. Tak, musia� mu przyzna� urod�. Te szerokie ramiona, kszta�tna g�owa i
twarz jak maska, jak maska poprawno�ci. Spod maski prze�wiecaj� tylko oczy, jego
oczy: zimne prze- bieg�e, wstr�tne. I te usta. Jest w nich co� bezwstydnego, a te
z�by, oczywi�cie sztuczne. Nie mo�na chyba do niemal pi��dziesi�ciu lat zachowa�
takich z�b�w.
- M�g�by by� moim ojcem - przemkn�o Murkowi przez g�ow� - jest stary. . I zaraz
zacz�� oblicza�, �e Nira przed trzema laty, kiedy bawi� a przez ca�� zim� w War-
szawie, nie by�a jeszcze pe�noletnia. A Junoszyc musia� mie� w�wczas co najmniej
czterdzie- �ci pi��. Nonsens. Ale wczoraj w klubie wojewodzina - a taka dama musi
si� zna� na tych rzeczach - powiedzia�a g�o�no:
: - Pan Junoszyc mo�e si� bardzo podoba�. I ta �atwo��, z jak� wkr�ci� si� od razu
do naj- lepszego tutejszego towarzystwa. Z samym wojewod� rozmawia� jak z r�wnym,
wepchn�� si� na polowanie do pa�stwa Dukszt�w, obwozi� po mie�cie genera�ow� Zagajsk�,
prezydenta Niewiarowicza omal �e klepa� po ramieniu. W niespe�na dwa tygodnie! A
u pa�stwa Horze�- skich zachowywa� si� niczym we w�asnym domu.
Murek, chocia� od roku ju� tu mieszka�, chocia� zajmowa� w magistracie powa�ne stano-
wisko, a w�a�ciwie by� praw� r�k� prezydenta, do dzi� dnia nie czu� si� w sferze,
w kt�rej si� obraca�, ani tak swobodnie ani tak dobrze. By�o to nad wyraz przykre,
ale nawet w stosunku do Niry nie umia� zdoby� si� na tak� za�y�o��, do jakiej upowa�nia�
go sam fakt narzecze�- stwa. Zw�aszcza w obecno�ci Junoszyca czu� si� stremowany
i po�era�a go bezmy�lna za- zdro��.
A ju� w ostatnich dniach z trudem panowa� nad nerwami. W zwi�zku z przyjazdem radcy
ministerialnego na inspekcj� nie dosypia�, pracowa� od rana do p�nej nocy, obiady
jada� w biurze. Dwoi� si� i troi�. Nie dla siebie zreszt�. Chodzi�o mu o wykazanie,
�e przedmiot skarg i denuncjacji kt�rymi klika starosty Bo�ymka zasypywa�a ministerstwo
�e �w rzekomo hor- rendalny chaos, wprowadzony w gospodarce miejskiej przez prezydenta
Niewiarowicza, jest czczym wymys�em. Wprawdzie przed zainstalowaniem si� Murka w
magistracie nie wszystko by�o w porz�dku, ale dopatrzenie si� w tym z�ej woli tak
zacnego i nieszkodliwego cz�owieka, jak Niewiarowicz. zakrawa�o na �wiadome oszczerstwo.
W�a�nie przez swoj� zacno��, przez mi�kko�� i troch� przez umiarkowane pr�niactwo
Niewiarowicz dopu�ci� do niejakiego roz- prz�enia w zarz�dzie miejskim. Ale wszystko
da�o si� naprawi�. Radca G�sowski nie m�g� znale�� najmniejszego mankamentu a dr
Murek r�s� we w�asnych oczach, widz�c coraz �ycz- liwszy stosunek ministerialnego
kontrolera do Niewiarowicza.
R�s� tym wy�ej, �e przecie nielada pokus� prze�ama� w sobie. C� by�oby �atwiejszego,
jak wykorzystanie sytuacji dla w�asnej kariery. Wystarcza�o pozostawi� Niewiarowicza
sa- memu sobie. Da� mu nieuniknion� sposobno�� do kompromitacji, do wykazania nieznajomo-
�ci stanu faktycznego A jednocze�nie popisa� si� w�asnymi zas�ugami. Bynajmniej nie
zmy- �lonymi, a tak oczywistymi, �e je�eli nie poszed�by od razu w g�r�, chocia�by
na stanowisko Niewiarowicza, by�oby to co najmniej dziwne.
Wyrzeczenie si� tej sposobno�ci nie przysz�o wszak�e Murkowi zbyt trudno. Brzydzi�by
si� sob�. Mia� widocznie wrodzony wstr�t do intryg, do zakulisowej gry, do podstawiania
nogi tym, kt�rzy si� chwiej�, a kt�rym tak, jak Niewiarowiczowi, winien by� b�d�
co b�d� wdzi�czno��. Dlatego stara� si� w og�le nie pokazywa� si� kontrolerowi, usuwa�
si� w cie�. W mie�cie i tak wiedziano o jego warto�ci i roli w magistracie, prezydent
r�wnie� go doce- nia�, a na dalsz� karier�, na szersz� aren�, dr Murek mia� czas.
Liczy� sobie zaledwie lat trzy- dzie�ci.
Zreszt� by�o mu dobrze z tym, do czego ju� doszed�, a zbyt wysoko ceni� dotychczasowe
etapy, moralnie i zas�u�enie osi�gane szczeble przebytej drogi, by nie mie� automatycznego
wstr�tu do jakichkolwiek skok�w, kt�rych efekt nawet pozytywny, podwa�y�by przede
wszystkim jego wiar� w s�uszno�� i solidno�� obranej drogi.
6 Taki na przyk�ad Junoszyc, tak zwany cz�owiek interesu, a w rzeczywisto�ci - Murek
nie
w�tpi� o tym - zwyk�y aferzysta, �yj�cy z dnia na dzie�, by� dla Murka nie tylko
czym� za- k��caj�cym uporz�dkowany obraz struktury spo�ecznej, lecz wr�cz grasantem,
kt�rego nale- �a�oby zamkn�� lub przynajmniej wysiedli�. Jest co� niesprawiedliwego
w tym, �e taki osob- nik, w�a�nie taki osobnik, mo�e cieszy� si� powodzeniem, po�yskiwa�
wielkim brylantem w pier�cionku i rozwala� si� na fotelu w jasnym i zapewne kosztownym
ubraniu w wyzywaj�c� krat�.
- Wi�c jak�e, doktorze, - dolecia�y do �wiadomo�ci Murka s�owa Junoszyca. - Dojdziemy
do porozumienia?
- Nie, , panie - odpowiedzia� stanowczo. . - To jest wykluczone. . - Jednak�e. .
. . pan prezydent. . . - Pan prezydent ju� moj� decyzj� zaakceptowa�.
. Junoszyc wsta�: - Szkoda - za�mia� si� swobodnie. - No, c�. . . Mo�e b�dziemy
jeszcze �a�owa� takiego rezultatu naszej znajomo�ci.
Murek lekko wzruszy� ramionami i nacisn�� guzik dzwonka. . . W progu stan�� wo�ny
i nie pytany, zameldowa�:
- Jeszcze jest pi�� os�b, , panie naczelniku. Junoszyc niedba�ym ruchem wyci�gn��
do Murka r�k�: - Zapewne spotkamy si� jeszcze. . Do widzenia panu. - Do widzenia
panu.
. Gdy ju� by� za drzwiami, Murek przypomnia� sobie, �e nale�a�o go wybada�, kiedy
wyje�- d�a. W tym powiedzeniu " B�dziemy �a�owa� " oczywi�cie by�a gro�ba. �ajdak!
Na pewno my�la� o Nirze. W oczach takiego �otra ka�da kobieta jest do zdobycia. Niech�e
i tu dozna zawodu.
- Tego jestem pewien - powiedzia� g�o�no i powt�rzy�: : - Najzupe�niej pewien. .
Jednak nie by� pewien. Na pr�no skupia� uwag�, by wys�ucha� pretensji kupca Hofnagla
do kierownictwa rze�ni. Innych interesant�w te� zby� od�o�eniem rozmowy na przysz�y
ty- dzie�. Tymczasem przez biurko przesuwa�y si� codzienne bie��ce sprawy. By�o ich
wi�cej ni� zwykle, gdy� Niewiarowicz i Talkowski na ten dzie� przekazali mu swoje.
Obwozili od rana radc� G�sowskiego po wszystkich instytucjach miejskich. O drugiej
w klubie b�dzie po�egnalne �niadanie. Murek mia� te� wzi�� w tym udzia�, lecz pomimo
nam�w Niewiarowi- cza, postanowi� nie i��. I tak musia� kto� przecie� zosta� w magistracie,
a zaleg�o�ci Murek nie cierpia�. Poza tym przewidywa�, �e Junoszyc wkr�ci si� na
�niadanie. Z jego tupetem! . . .
Przed sam� trzeci� zadzwoni� do pa�stwa Horze�skich i dowiedzia� si�, �e Nira wysz�a
na spacer.
Pani Horze�ska o�wiadczy�a, �e sama odradza�a c�rce i doda�a: - Niech�e drogi pan
sam jej za to da bur�. Nie zapomnia� pan o dzisiejszej kolacji? Cze- kamy.
Po�o�y�a s�uchawk�. Zabawna! Czy zapomnia�! Od trzech dni o niczym innym nie my�la�.
Wiedzia�, �e po takiej kolacji w rodzinnym gronie zostawi� go sam na sam z narzeczon�,
�e b�dzie m�g� wyca�owa� jej oczy i usta, i w�osy. . . Mo�e ubierze si� w sukni�
bez r�kaw�w. . . W�wczas dotyk jej nagich r�k na szyi, na karku. . . I rozmowa, bez
�wiadk�w, taka zupe�nie inna. O, w tych, niestety bardzo rzadkich chwilach, opada�y
ze� wszelkie obawy, wszelkie podejrzenia. Jej ch�d, niemal wynios�o��, z jak� odnosi�a
si� do� przy ludziach, zdawa� si� wtedy uzasadniony i niewa�ny, cho� tak go przera�a�.
Nie by� bynajmniej przekonany o szczero�ci pana Horze�skiego i jego �ony. Ich serdecz-
no��, je�eli nie polega�a wy��cznie na przestrzeganiu form towarzyskich, mia�a zapewne
pod�o�e wyrachowania. B�d� co b�d�, wydawali c�rk� za cz�owieka porz�dnego, wykszta�-
conego, zajmuj�cego powa�ne stanowisko. Za cz�owieka, kt�ry rozporz�dza wcale nie
byle-
7 jakim dochodem i w dodatku ma przed sob� nie najgorsze perspektywy. Na pocz�tku
znajo-
mo�ci starzy Horze�scy liczyli prawdopodobnie i na Fast�wk�. W ich fatalnym po�o�eniu
finansowym zakupienie tego przylegaj�cego do miasta folwarku przez magistrat lub
przebicie ulic i kanalizacji w tamtym kierunku by�o zbawieniem. Zapewne spodziewali
si�, �e Murek �eni�c si� z ich c�rk� przeprowadzi w magistracie t� spraw�, �e b�dzie
wola� tanie morgi te- �ci�w zamieni� na metry, na drogie place, ni� przygotowa� si�
na to, �e wcze�niej lub p�niej trzeba b�dzie rodzin� �ony utrzymywa� z w�asnej pensji.
Dr Murek wola� jednak t� drug� ewentualno��. Rozplanowanie miasta w kierunku b�otni-
stej i malarycznej Fast�wki by�oby - w jego poj�ciu - nadu�yciem, do kt�rego nie
by� zdolny i tak rzecz postawi� od razu.
Sama Nira nie interesowa�a si� tym wcale i Murek by� prze�wiadczony, �e w �adnym
razie w ich wzajemnym uczuciu motyw finansowy nie odgrywa �adnej roli. Wi�cej. Ju�
w samym fakcie, �e ona, nosz�c nazwisko Horze�skich nie wolna od r�nych kastowych
przes�d�w i snobizm�w, zdecydowa�a si� na ma��e�stwo z synem prostego ch�opa - ju�
w tym by�a gwa- rancja warto�ci jej uczu�. Kocha�a go niew�tpliwie. Oczywi�cie, po
swojemu i zapewne nie tak bezgranicznie, jak on j� kocha�, zapewne w jej mi�o�ci
by�o wi�cej rozwagi i spokoju, ni� on by tego pragn��, lecz do��, by m�g� by� pewny
tej mi�o�ci.
Dr Murek od�o�y� pi�ro i zamy�li� si�. W gabinecie a� dzwoni�a cisza. Tylko gdzie�
w od- leg�ym korytarzu s�ycha� by�o tupot szybkich krok�w. Godziny urz�dowe sko�czone.
Wsta� i powoli zamyka� szuflady biurka, p�niej szafy z aktami, poprawi� nog� zgi�ty
r�g �owickiego kilimu i uchyli� okno. Deszcz zmieszany ze �niegiem, siek� uko�nie,
w dalekiej perspektywie ulicy Kraszewskiego jarzy�a si� neonowa reklama kina Gloria.
Lampy w cukierni Kesla na- przeciw �wieci�y blado. Latar� jeszcze nie zapalono. Przesuni�cie
o kwadrans pory latar� da�o w elektrowni przesz�o dwana�cie tysi�cy oszcz�dno�ci.
. . Odwr�ci� g�ow�, by jeszcze raz przyjrze� si� z upodobaniem graficznym wykazom,
rozwieszonym na �cianach. Tu jak na d�oni uwidoczni�y si� skutki jego, jego w�asnej
pracy.
Przyszed� tu przed rokiem, nieznany, oboj�tny, ot, zwyk�y urz�dnik kontraktowy, kt�rego
dyplom i �wiadectwa by�y nieco lepsze od kwalifikacji innych kandydat�w. Dzi� za�.
. . Po- mimo du�ej dozy skromno�ci wiedzia�, �e jest, �e potrafi� sta� si� niezast�pionym.
. .
Przed ratuszem zawarcza� motor magistrackiego forda, trzasn�y drzwi na dole. Prezydent
Niewiarowicz wr�ci�. Widocznie �niadanie sko�czone.
Dr Murek strzepn�� z r�kawa jak�� nitk�, poprawi� krawat i otworzy� drzwi. Do gabinetu
prezydenta przechodzi�o si� przez buchalteri�, przez sal� wydzi a�u wojskowego, pokoik
se- kretarza i poczekalni�. Wsz�dzie by�o ju� pusto, tylko w wojskowym siedzia� Jarnuszkowski
i na roz�o�onych ewidencjach robi� papierosy.
Niewiarowicz by� ju� u siebie. W gabinecie, jak zwykle, zapali� wszystkie �wiat�a,
�e a� razi�o w oczy.
- U pana prezydenta - zacz�� �artobliwie Murek - zawsze jasno jak w sali operacyjnej.
. Niewiarowicz zerkn�� na� spod grzebieniowatych czarnych brwi, chrz�kn�� i lew�
r�k� pomaca� si� po g�adko wygolonym podbr�dku. Jak po ka�dym przyj�ciu, mia� troch�
zaczer- wieniony nos i jeszcze puszystsz� strzech� siwych w�os�w.
- Jak�e si� odby� bankiet? - zapyta� Murek. Spodziewa� si� barwnego i dowcipnego
spra- wozdania, paru z�o�liwo�ci pod adresem starosty i genera�a Zagajskiego, no
i dok�adnego rejestru potraw. Niewiarowicz jednak mrukn�� niech�tnie:
- Tak sobie. . - Wojewody nie by�o?
? - By�.
. - Mia� przecie� wizytowa� b�otowicki powiat?
? Niewiarowicz wzruszy� ramionami i nic nie odpowiedzia�. To ju� zastanowi�o Murka:
- Pan prezydent mia� mo�e jakie� przykro�ci?
?
8 - Ja? . . . C� znowu - niepewnym tonem mrukn�� prezydent i nagle zirytowa� si�:
- A c�
to panu przysz�o do g�owy indagowa� mnie? H�? - Ale�, , panie prezydencie? ! . .
. Ja wcale. . . - Przykro mi, lecz musz� panu, panie doktorze, zwr�ci� uwag�, �e
wtr�ca si� pan do spraw, kt�re nie maj� nic wsp�lnego z pa�skimi obowi�zkami urz�dowymi.
Tak! W�a�nie to chcia�em podkre�li�.
Sapa� i marszczy� brwi, wreszcie zerwa� si� i zacz�� chodzi� po pokoju. Murek szeroko
otworzy� oczy. Odk�d znali si�, odk�d pracowa� z Niewiarowiczem, z tym cz�owiekiem
�ycz- liwym, grzecznym i lojalnym, nie s�ysza� od niego ani takiego tonu, ani takich
s��w. Lubi� go w�a�nie za t� dobro�, za g�adko�� obej�cia, za zgodno�� usposobienia,
kt�ra cz�sto - niestety - posuwa�a si� a� do ust�pstw nie licuj�cych z prezydenck�
powag�. Pomimo to ceni� go jako szefa, zachwyca� si� nim jako rzeczywi�cie wspania�ym
m�wc�: �adna uroczysto�� w mie�cie nie oby�a si� i oby� si� nie mog�a bez mowy Niewiarowicza.
Umia� wznieca� entuzjazm, rozwesela�, a nawet wyciska� �zy z oczu s�uchaczy, a chocia�
troch� przeci�ga� dawnym pe- tersburskim akcentem i z rzadka pos�ugiwa� si� rusycyzmami,
wynagradza� to dynamik� g�o- su, szlachetno�ci� urody i szczero�ci� wyrazu. Czynny,
ruchliwy, nale�a� do wszelkich zwi�zk�w i stowarzysze�, nie cierpia� samotno�ci,
prowadzi� wraz z �on� dom szeroko otwarty, bryd�uj�cy, ta�cz�cy, zawsze gotowy na
przyj�cie go�ci.
- Trzeba �y� z lud�mi - lubi� �yczliwie poucza� Murka - ty ludziom, ludzie tobie.
Tak! Tak, m�j doktorze!
Sam te� wprowadzi� Murka do miejscowego towarzystwa, lansowa� go, chwali�, reklamo-
wa�, ba, obiecywa� szczeg�lniejsz� protekcj� w Warszawie. Murek za� wiedzia�, �e
obietnice te nie s� go�os�owne, brat bowiem Niewiarowicza zajmowa� w stolicy wp�ywowe
stanowisko, a chocia� umar� przed pi�ciu miesi�cami, zostawi� podobno nie mniej wp�ywowych
przyja- ci�. Sam Niewiarowicz w�a�nie bratu zawdzi�cza� swoje prezydenctwo, wysokie
pobory, reprezentacyjne mieszkanie i stanowisko, po wojewodzie pierwsze w mie�cie.
Na swoj� po- pularno�� ju� sam zarobi� i szczyci� si� cz�sto, �e nie ma wrog�w. Bo
nawet i starosta Bo�y- mek, chocia� usi�owa� wysadzi� go z siod�a, nie robi� tego
przez niech�� do Niewiarowicza, lecz w nadziei, �e na opr�nione miejsce zdo�a wsadzi�
swego szwagra.
Ta podjazdowa wojna tru�a nieco �ycie prezydentowi, nie o tyle jednak, by straci�
dobry humor, by nie czu� si� szcz�liwy, p�ywaj�c w swoich znajomo�ciach, przyja�niach,
stosun- kach, nurzaj�c si� w �yciu towarzyskim, politycznym i spo�ecznym.
I ten cz�owiek, kt�ry nieraz przerywa� Murkowi prac� i ci�gn�� go do swego gabinetu
na pogaw�dk�, teraz przyjmowa� go jak natr�ta.
- Czy pan jeszcze czego chce ode mnie? - zapyta� niecierpliwie, widocznie poirytowany
d�ugim milczeniem zaskoczonego Murka.
- Nie, panie prezydencie, tylko doprawdy nie wiem, czy mo�e nie�wiadomie urazi�em
czym� pana prezydenta?
Niewiarowicz spojrza� na� z ukosa i chrz�kn��: - Nie, , c� znowu. . . Sk�d�e. .
. Tak. . . Sk�d�e. . . By� widocznie zak�opotany. - Bo mo�e - przemkn�a Murkowi
my�l - mo�e pan nie jest zadowolony, �e odrzuci�em. . . ofert� Junoszyca. . . Ale
to nie wytrzymywa�o �adnej kalkulacji. . .
Niewiarowicz �achn�� si�: - Ale� naturalnie. Bardzo s�usznie pan zrobi�. Tak! Ten
ca�y Junoszyc. . . To w og�le jaka� nieciekawa, zdaje si�, figura. C� znowu doktor
mi z tym. . . wyje�d�a. Nie, pod wzgl�dem uczciwo�ci nie mam panu nic do zarzucenia!
Murek nie od razu odnalaz� sens ostatniego zdania. Po�apa� si� jednak po - chwili
i zapyta� wprost: : - A pod jakim? ? . . . - Co za " pod jakim " ? . . . - zdetonowa�
si� Niewiarowicz.
.
9 - Pod jakim wzgl�dem pan prezydent ma przeciw mnie zarzuty?
? Niewiarowicz otworzy� usta, zakaszla� i niespodziewanie za�mia� si� jakim� nieszczerym,
nie w�asnym �miechem:
- Co pan, doktorze. . . che. . . che. . . che. . . Ja. . . zarzuty? . . . I nie nud��e
mnie do licha - znie- cierpliwi� si� znowu. - Co pan w og�le o tej porze robi w biurze?
? - Podlicza�em sprawozdania szpitala i wydzia�u opa�owego - nie ukrywaj�c zdumienia
odpowiedzia� Murek.
Prezydent podni�s� r�ce: - Ot� w�a�nie. Za wiele ma pan roboty. . . Tak. Od dawna
my�la�em o tym. . . Niech pan za- raz jutro zda Lassocie te dawne jego referaty,
a rze�ni� i elektrowni� Kubinowskiemu. Tak! Wystarcz� panu wodoci�gi, kanalizacja
i bruki. No, co si� pan na mnie patrzy, jakbym panu ojca zamordowa�? To jest niepodobie�stwo,
�eby pan by� ca�ym magistratem! Po c� tu w takim razie ja, po co inni? . . .
Zaperzy� si� i prawie krzycza�. Murek przygl�da� mu si� przestraszony. Nie umia�
sobie wyt�umaczy� inaczej zachowania si� szefa, jak tylko nadmiarem alkoholu.
- Jutro wszystko odwo�a - my�la� - i jeszcze przeprosi. . Lecz Niewiarowicz nie wygl�da�
na pijanego, co wi�cej, robi� wra�enie kogo� wysilaj�ce- go si� na gburowato��. W
ka�dym razie nie by�o sensu przed�u�ania rozmowy. Murek sk�oni� si� i mrukn�wszy
" do widzenia panu prezydentowi " , wyszed�.
W ponurym nastroju wraca� do domu. Dopiero skr�ciwszy w Parkow� podni�s� mokry ju�
ko�nierz palta. Pani Rzepecka, u kt�rej mieszka�, otworzy�a mu drzwi i od progu zasypa�a
narzekaniami na pogod�, na zab�ocone ulice, na przeciekaj�cy dach, na polski klimat
i na w�a- sny los, kt�ry kaza� jej, c�rce austriackiego ambasadora w Rzymie i wdowie
po wielkim uczonym, mieszka� w prowincjonalnej dziurze, w wojew�dzkim mie�cie, gdzie
wy�szej kul- tury nie ma za grosz.
Z tym ambasadorem Murek oswoi� si� ju� od dawna; w jednym z dw�ch odnajmowanych od
pani Rzepeckiej pokoi wisia� jego wspania�y portret w z�oconych ramach, ol�niewaj�cy
orderami, galonami i wst�gami. Nieboszczyk profesor Rzepecki, jako mniej reprezentacyjny,
patronowa� w jadalni i wspominany by� rzadziej. Nie uchroni�o to Murka od przymusu
prze- czytania jego dzie�, a w�a�ciwie podr�cznik�w z zoologii paleontologicznej.
Swojej gospodyni Murek nie lubi�. Oburza�a go ta �lepa nienawi�� do wszystkiego,
co nie by�o przesz�o�ci�, pogarda dla tera�niejszo�ci, dla dzisiejszych warunk�w
bytowania, ustroju, zwyczaj�w i uk�adu spo�ecznego, to jest dla wszystkiego tego,
czemu on, dr Murek, zawdzi�- cza� to, czym by�, w czym zajmowa� okre�lon� pozycj�.
Owe barwne i pi�kne przedwojenne czasy pani Rzepeckiej dla niego by�y mglistym, ale
dojmuj�co bolesnym wspomnieniem starego zaharowanego ojca, uk�adaj�cego si� na brud-
nym tapczanie do snu w wylenia�ym ko�uchu; zielonych bagiennych wygon�w, gdzie pas�
g�si; male�kich ze staro�ci wielokolorowych i zaro�ni�tych kurzem szybek w kwadratowych
okienkach; kup gnoju pod chlewem i przera�liwego krzyku matki, chorej, odk�d m�g�
zapa- mi�ta�, na kolki we wn�trzu.
Takie by�y te " stare dobre czasy " . W�saty �andarm austriacki, pan dziedzic, wielki,
t�usty i ochryp�y, siedz�cy na szerokozadej klaczy i po�yskuj�cy cholewami, ksi�dz
proboszcz, za- wzi�cie targaj�cy za uszy wszystkich r�wie�nik�w Murka, mo�e jeszcze
i pan le�niczy Mi- zerko z d�ug� strzelb�, przerzucon� na wyszywanym w kwiaty rzemieniu
- mo�ni tego �wiata - ci zapewne czuli si� dobrze. . Ba� si� ich bardziej ni� ojciec,
chocia� nie umia� jeszcze tak jak on ich nienawidzie�.
Kilka razy pr�bowa� przekona� pani� Rzepeck�, �e w kim, jak w kim, a w nim, w doktorze
Murku, nie znajdzie wsp�towarzysza w �a�obnych trenach nad grobem przesz�o�ci. Zdawa�a
si� nie rozumie� jego wyja�nie�, chocia� wiedzia�a, �e pochodzi z ch�op�w i �e swoje
wy- kszta�cenie, pozycj� i wychowanie zawdzi�cza przypadkowi.
10 Marzy� te� o dniu, kiedy wreszcie st�d si� wyprowadzi. Upatrzy� ju� sobie �adne,
sze�cio-
pokojowe mieszkanie w domu Fajncyna na Zagajskiej. Wp�acenie zadatku odk�ada� do
dnia ustalenia daty �lubu. Panna Nira na kilkakrotne propozycje, by zechcia�a zobaczy�
ich przy- sz�e " gniazdko " , zawsze odpowiada�a odmownie. Nie wtr�ca�a si� te� w
kwestie zwi�zane z urz�dzeniem mieszkania. Na �yczenie pani Horze�skiej mia�a tam
p�j�� cz�� mebli z dworu w Czo�nach. W�a�ciwie meble te ju� nale�a�y do Murka, gdy�
wykupi� je u komornika od zaj�cia. Tylko buduar z r�owego mahoniu i palisandrowy
gabinet zam�wi� u miejscowych stolarzy, oczywi�cie na raty, gdy� niewielkie swoje
oszcz�dno�ci chowa� na koszty �lubu i wesela.
Odk�adanie decyzji w tej sprawie martwi�o i irytowa�o Murka. Min�y ju� trzy miesi�ce
od czasu, gdy o�wiadczy� si� i zosta� przyj�ty. Nie urz�dzono wprawdzie, wbrew nadziejom
Murka, oficjalnych zar�czyn, lecz i tak ca�e miasto o tym wiedzia�o. Spotykani znajomi
nie omijali �adnej sposobno�ci, by nagabywa� narzeczonego pytaniami o dzie� �lubu.
Murkowi za�, im d�u�ej to trwa�o, tym cz�ciej zdawa�o si�, �e w pytani ach czuje
nutk� niedowierzania czy nawet ironii.
Zreszt�, gdyby od niego to zale�a�o, wzi��by �lub natychmiast. Gdy ju� raz postanowi�
si� o�eni�, z dnia na dzie� obrzyd�o mu jego kawalerstwo, samotno��, obiady w urz�dniczym
klubie, kolacje u Wiecheckiego, pani Rzepecka z jej ambasadorem i tandetnie umeblowane
dwa pokoiki.
Sp�dza� w domu jak najmniej czasu. Nocowa�, a z rzadka wpada�, by zmieni� ubranie
lub obuwie. Wyobra�ni� od dawna by� ju� na Zagajskiej. Uk�ada� porz�dek dnia, wiedzia�,
�e ka�d� woln� od pracy chwil� b�dzie sp�dza� przy niej. Tak, wtedy szybko pozna
j� do gruntu, zwi��e z w�asnym �yciem, odseparuje od ca�ego jej dzisiejszego �wiata.
Zdawa� sobie spraw�, �e dotychczas nie przesta� by� dla Niry obcym, nie zdo�a� opanowa�
jej my�li, zaj�� central- nego punktu w jej dniu. Nieraz, w chwilach przygn�bienia
m�wi� jej z gorycz�:
- Pani jest dla mnie tre�ci� i celem, ja za� dla pani tylko ewentualno�ci�, ewentualnym
wa- riantem jutra.
Znalaz� to zdanie w jakiej� niemieckiej powie�ci - pe�no ich by�o w szafach pani
Rzepec- kiej - i bardzo mu si� podoba�o. . Dopatrywa� si� w nim tragicznego napi�cia.
A ona u�miecha�a si� tajemniczo, opuszcza�a swoje d�ugie, ciemne rz�sy, a� rzuca�y
cienie na policzki, i m�wi�a:
- Je�eli jest tak, , musz� uwa�a� pana za szale�ca. - A jest tak w�a�nie? ? - pyta�
z niepokojem. - Podobno prawdziwy m�czyzna najbardziej pragnie niebezpiecze�stwa
- odpowiada�a wieloznacznie.
Po takich rozmowach dr Murek nieraz godzinami le�a� w ciemnym pokoju, rozwa�aj�c
ka�de s�owo, przypominaj�c ka�dy ruch jej g�owy, ka�de spojrzenie. Przera�a� si�
w�wczas swoj� bezradno�ci� wobec tej dziewczyny. W�a�ciwie m�wi�c, nic o niej nie
wiedzia�. By�a dla� wielk� ciemno�ci� czy te� wielk� jasno�ci�, przed kt�r� st awa�
o�lep�y. Rozs�dek pod- suwa� mu wygodne wyt�umaczenie: jej pa�skie wychowanie, owa
sztuka, kt�ra banalno�ci� s��w, konwencj� form, rytua�em zdawkowo�ci opancerza cz�owieka
i ubezpiecza jego istot� od badawczych spojrze�, od przenikania na zewn�trz ech tego,
co si� w jego duszy dzieje.
Ale intuicja, a t� dr Murek mia� nie mniej wra�liw�, nie dawa�a si� zaspokoi� tym
jednym. Intuicja domaga�a si� wst�pu poza �w gi�tki a nieust�pliwy pancerz konwencjonalnych
for- mu�ek, przeczuwaj�c za nim drug� i beznadziejn� zapor� - oboj�tno��.
. Dr Murek nie chcia� s�ucha� g�osu tych zw�tpie�. Kocha�, a jego mi�o��, jak ka�da
mi�o�� prawdziwa, pe�na by�a wiary. Chcia� Nir� rozumie�, lecz nie chcia� jej analizowa�,
chcia� j� zna�, lecz nie pragn�� szperania w jej duszy, w jej �yciu ani nawet w jej
przesz�o�ci. Kocha� j� tym prostym, silnym uczuciem, kt�re nie tylko nie zaludnia
wyobra�ni potworkami truj�cych pyta�, lecz gotowe jest do bohaterskiego optymizmu.
11 Widywa� si� z narzeczon� trzy lub cztery razy na tydzie�, zawsze w domu jej rodzic�w
lub
z rzadka na przyj�ciach u Niewiarowicza, wojewody czy te� u prezesa s�du, To�ubi�skiego.
Nira bywa�a poza tym u swoich ciotek, krewnych i znajomych w pobliskich maj�tkach,
ale Murek tam nie bywa� zapraszany. Pa�stwo Horze�scy mieszkali przy Wielkiej, gdzie
sta�a ich, a w�a�ciwie babki Horze�skiej, willa, jedyna cz�� poka�nego kiedy� maj�tku,
wolna od ci�aru hipotek, bank�w i prywatnych wierzycieli.
Le��ce o dwadzie�cia dwa kilometry od miasta Czo�ny, puszczone by�y w d�ugoletni�
dzier�aw� i tylko obrotno�ci dzier�awcy zawdzi�cza�y to, �e jeszcze nie posz�y na
licytacj�. Pan Horze�ski ju� od dawna machn�� na ten maj�tek r�k�, a liczy� tylko
na jaki� pomy�lniej- szy obr�t sprawy z niedu�ym folwarkiem Fast�wk�.
Do miasta przenie�li si� ju� przed dwoma laty przez wzgl�d na chorob� pani Horze�skiej,
cierpi�cej na dokuczliw� astm�, co wymaga�o cz�stych wizyt lekarskich. Poza tym dw�r
w Czo�nach, zamieszka�y obecnie przez dzier�awc�, nie odznacza� si� szczeg�lniejszymi
wygo- dami, a jego zapuszczenie nie dawa�o odpowiednich ram pannie na wydaniu. Zreszt�
pretek- stem przenosin by�a Fast�wka, na kt�rej niby to pan Horze�ski gospodarowa�,
a tak�e �ycze- nie s�dziwej babci Horze�skiej, pragn�cej umrze� w�r�d swoich. W rzeczywisto�ci
staruszka czu�a si� znakomicie i ani my�la�a umiera�. Wprost przeciwnie. Z ca�ej
rodziny ona by�a naj- ruchliwsza, naj�ywiej interesowa�a si� wszystkim, najdespotyczniej
pilnowa�a, by nikt i w niczym nie wykroczy� przeciw regu�om, panuj�cym w jej domu.
Liczy�a sobie lat dziewi��- dziesi�t, a do ulubionych jej dowcip�w nale�a�o przechwalanie
si�, �e wygl�da najwy�ej na osiemdziesi�t dziewi��.
Dr Murek przepada� za babci� Horze�sk� i ilekro� by� w willi przy ulicy Wielkiej,
bazowa� si� w pobli�u jej fotela, w niej znajdowa� oparcie i ratunek w konwersacyjnych
trudno�ciach, u niej szuka� pomocy, gdy kto� z domownik�w lub go�ci bra� go na cel
dwuznacznych kom- plement�w, czyli po prostu impertynenckich kpin, do kt�rych nie
mo�na by�o przyczepi� si�, a kt�re stanowi�y specjalno�� ludzi ich sfery. Nie wiedzia�,
czy babcia go lubi�a, natomiast ceni�a go niew�tpliwie i liczne mia� tego dowody.
Mniej lub wi�cej sta�ych domownik�w u pa�stwa Horze�skich by�o zawsze sporo. Do sto�u
nie nakrywano nigdy mniej ni� na dziewi�� os�b. Gdy zapraszano na kolacj� Murka,
na szcz�cie nie bywa�o go�ci.
Tym jednak razem ju� w przedpokoju zauwa�y� dobrze znane futro z ogromnym bobro-
wym ko�nierzem: adwokat Boczarski. Boczarski uchodzi� i lubi� uchodzi� za arbitra
elegancji. Ubiera� si� w Warszawie lub nawet w Wiedniu, zalicza� siebie do arystokracji,
a Murka ostentacyjnie tytu�owa� " panem koleg� " z tej racji, �e obaj uko�czyli studia
prawnicze. Maj�c w swym biurze nieraz wizyty Boczarskiego, Murek tym niech�tniej
spotyka� go na gruncie neutralnym lub w domu narzeczonej. Dra�ni�a go maniera szpilkowania
rozmowy obcoj�- zycznymi wstawkami, kolporta� plotek z " wy�szego towarzystwa " i
ca�y ten d�ty snobizm adwokata, kt�ry - wszyscy o tym wiedzieli - bi� po chamsku
i zamyka� w domu �on�, starsz� od siebie �yd�wk�, z kt�r� o�eni� si� dla pieni�dzy.
Sprawdziwszy przed lustrem, �e krawat jest dobrze zawi�zany a czarna marynarka i
spodnie w paski le�� bez zarzutu, Murek wyj�� z kieszeni palta z�o�on� we czworo
�cierecz- k�, przetar� lakierki i wszed� do du�ego pokoju, nazywanego przez babci�
salonem, a przez reszt� rodziny hallem. Przed kominkiem, na kt�rym skwiercza�y wilgotne
i nie chc�ce si� rozpali� polana, siedzieli p�kolem pa�stwo Horze�scy, Boczarski,
pan Salwator, g�uchy jak pie� stryj Horze�skiego i marsza�kowa Radecka, daleka kuzynka
babci, wdowa po mohylow- skim marsza�ku szlachty. Niry nie by�o. Przez uchylone drzwi
jadalni dolatywa� brz�k uk�a- danych przy nakryciach sztu�c�w i dono�ny g�os babci,
komenderuj�cej s�u�b�.
- Ot� i pan Franciszek - tonem odkrycia powia� Murka gospodarz. . Murek nie lubi�
swego imienia, zw�aszcza w tym domu: lokaj Horze�skich nazywa� si� tak samo.
12 Towarzystwo poruszy�o si�, panowie wstali, marsza�kowa zapyta�a, czy pada deszcz,
pani
Horze�ska zauwa�y�a, �e ju� jest listopad, a zatem pora na przymrozki, stryj Salwator
mia� min� stropion�, a wreszcie u�miechn�� si�, jakby us�ysza� lekki dowcip.
Po d�u�szej chwili Murek zauwa�y�, �e zbyt d�ugo i niepotrzebnie manipuluje chusteczk�
w okolicy nosa, schowa� j� do kieszeni i usiad� na okr�g�ym pufie. Towarzystwo wr�ci�o
do przerwanej rozmowy o r�nicy mi�dzy etykiet� hiszpa�sk� a rosyjsk�. Pan domu by�
znawc� tych rzeczy, Boczarski wtr�ca� g�sto uwagi, �wiadcz�ce, �e interesowa� si�
tym r�wnie�.
W pokoju by�o prawie ciemno, gdy� lampk� na stole przys�oni�to japo�skim parawani-
kiem, p�omie� za� na kominku raz po raz przygasa�, leniwie pe�gaj�c po bia�ej korze
brzozo- wej i skr�caj�c j� w rurki. Pani Horze�ska, niska pulchna brunetka w ciemnozielonej
taftowej sukni, mocno �ci�ni�ta gorsetem, siedzia�a sztywno, nie opieraj�c si� o
fotel i tylko jej zielone oczy ustawicznym, niespokojnym ruchem zdradza�y nadmiern�
nerwowo�� tej nieruchomej postaci. Na Murku pani Horze�ska zawsze robi�a wra�enie
osoby oczekuj�cej czego� z ha- mowan� niecierpliwo�ci�, opanowanej wewn�trzn� gor�czk�,
czuj�cej si� wsz�dzie i o ka�dej porze jakby tymczasowo, podr�nie, przypadkowo.
Jej m�� przy swoim olbrzymim wzro�cie i masywnym tu�owiu, pomimo �ywej zamaszy- stej
gestykulacji, wygl�da� osiad�e i niewzruszenie. Cienie jego r�k k�ad�y si� poza nim
na dywanie, jak czarne skrzyd�a wiatraka, obracane porywistymi atakami wiatru. Szeroka,
nie- mal kwadratowa twarz, czerwona i mi�sista, wyrazist� mimik� akcentowa�a ka�de
s�owo, a siwe mociumdziejskie w�sy znajdowa�y si� w nieustannym ruchu. Bardzo wysokie,
wspaniale sklepione i g�adkie czo�o kaza�o ka�demu, kto pana Horze�skiego bli�ej
nie zna�, uwa�a� go za bardzo m�drego i �wiat�ego cz�owieka. Dr Murek dawno ju� pozby�
si� tego z�udzenia, nie wyrobi� sobie jednak o przysz�ym te�ciu �adnego ujemnego
zdania. Uwa�a�, �e winien mu jest szacunek, a to wyklucza�o wszelkie niepochlebne
definicje. W ka�dym razie wola� go od pani Horze�skiej, milcz�cej i - jak s�dzi�
- egoistycznie skrytej. Do pana Salwatora, marsza�- kowej i do reszty domownik�w
odnosi� si� z uwa�n� uprzejmo�ci�, jak zreszt� i do ka�dego sprz�tu w tym domu, gdzie
nigdy nie umia� zdoby� si� na swobod�.
Tego dnia czu� si� gorzej ni� zwykle. Wci�� nurtowa�o go wspomnienie niezrozumia�ej
awantury, jak� mu urz�dzi� Niewiarowicz, troska, a nawet niepok�j o to, jak u�o�y
si� dalsza z nim wsp�praca, czy po wytrze�wieniu - prezydent oczywi�cie by� podchmielony
- zechce on cofn�� swoje zarz�dzenia? . . . Poza tym martwi�a Murka obecno�� Boczarskiego.
Oznacza�o to, �e po kolacji trzeba b�dzie si��� do bryd�a i przepadnie sposobno��
rozmowy sam na sam z Nir�. - Diabli tego kauzyperd� przynie�li. . . - irytowa� si�
w duchu, przygl�daj�c si� z niech�- ci� jego okr�g�ym, wystudiowanym ruchom, orlemu
nosowi, klasycznym rysom i ca�ej pate- tycznej urodzie, o kt�rej nawet tak przenikliwa
osoba, jak babcia, m�wi�a, �e jest szlachetna.
Boczarski do wizytowego ubrania nie na�o�y� lakierek. By� w czarnych gemzowych p�bu-
cikach, co u niego nie mog�o by� przypadkowe i Murek zanotowa� to sobie jako wskaz�wk�
na przysz�o��. W tej i zbli�onych dziedzinach dr Murek dostrzega� wiele brak�w swego
wy- chowania, a chocia� sam do nich nie przywi�zywa� wagi, zdawa� sobie spraw� z
ich roli w �yciu. Pod tym wzgl�dem dom pa�stwa Horze�skich traktowa� poniek�d jak
kursy dokszta�- caj�ce. Ilekro� za� zdawa�o mu si�, �e razi innych swoj� nieznajomo�ci�
form towarzyskich, odczuwa� co� w rodzaju �alu do swego opiekuna, �. p. doktora S�owi�skiego.
Z kolei robi� sobie za te nadmierne pretensje gorzkie wym�wki. I tak wszystko jemu
i tylko jemu zawdzi�- cza�. Pocz�wszy od pierwszych tajemnic alfabetu, a ko�cz�c
na wszystkim tym, czym by� dzisiaj. Wi�cej! Zawdzi�cza� mu t� r�wnowag� duchow�,
ten spok�j wewn�trzny, t� trze�w� i uczciw� ocen� �ycia, ten czynny i z g��boko poj�tego
obowi�zku wyp�ywaj�cy sw�j stosunek do rzeczywisto�ci, do pa�stwa, do narodu, spo�ecze�stwa
i ludzko�ci. Jak�e �atwo by�o zwichn�� si� w m�odzie�czych latach. Skusi� si� atrakcyjno�ci�
�wiatoburczych hase�, utopij- nych program�w, politycznych fantazji! Albo ulec pokusom
egzotycznego indywidualizmu, sta� si� jednym z tych ludzkich zwierz�t, �eruj�cych
bezpo�ytecznie i samolubnie, paso�ytem
13 cynicznym i nietw�rczym zastawiaj�cym si� przed odpowiedzialno�ci� za w�asn� egzystencj�
cynicznym pojmowaniem doczesno�ci. - Nie ma rzeczy b�ahych, nie ma czyn�w oboj�tnych,
m�j Franku - mawia� �. p. dr S�owi�- ski.
T� te� zasad� kierowa� si� w ca�ym swym �yciu. Przez d�ugie lata a� do osi�gni�cia
rangi radcy dworu i emerytury pracowa� w galicyjskiej administracji krajowej, uprawia�
dzia�alno�� spo�eczn�, by� ceniony i szanowany. Kl�sk� jego �ycia by�o to, �e nigdy
nie o�en� si� i nie za�o�y� rodziny, co uwa�a� za podstawowy obowi�zek cz�owieka.
Dlaczego go nie dope�ni�? Murek nie dowiedzia� si� nawet z papier�w i pami�tnik�w
zmar�ego. Do��, �e to swoje sprzeniewierzenie si� w�asnym zasadom okupi� wychowaniem
i wykszta�ceniem trzech ubo- gich ch�opc�w: Jana Bardonia, kt�ry zgin�� w randze
porucznika armii austriackiej w roku 1915 pod Przemy�lem, a po kt�rym radca do �mierci
nosi� �a�ob�, Hieronima Pas��ckiego, obecnie prokuratora s�du apelacyjnego i najm�odszego
z nich, Franciszka Murka.
Po radcy odziedziczy� dr Murek spor� bibliotek� dzie� prawniczych, filozoficznych
i mo- ralistycznych, a jeszcze bardziej wymowny od drukowanego spadku testament pogl�d�w,
zwi�zanych w logiczny system, w kt�rym �wiat by� zorganizowany jak wielka piramida,
we- d�ug rozumnych, a zatem �wi�tych praw hierarchii, o stopniu za�, o kondygnacji
w tej pirami- dzie dla poszczeg�lnego cz�owieka, decyduje jego warto�� wewn�trzna
i przydatno�� spo- �eczna, jego zas�ugi, cnoty obywatelskie i ludzkie, poziom umys�u,
ci�ar wiedzy a tak�e cha- rakter, czyli wola i trwa�o�� zasad. Wszelkie zak��cenia
w tym uporz�dkowanym obrazie s� zgub� dla ca�o�ci a kl�tw� dla winowajc�w.
Franciszek Murek przej�� ten spadek i by� sumiennym jego wyznawc�, nie tylko przez
pietyzm dla zmar�ego lecz i z w�asnego najg��bszego prze�wiadczenia. Zawsze na bodaj
naj- drobniejszym odcinku swojej pracy nie zaniedbywa� niczego by wype�ni� zadanie
ju� przez to wielkie i wa�ne, ze stanowi�ce cegie�k� w strukturze ca�ej piramidy.
Jak by� pilnym uczniem w gimnazjum, nie mniej pilnym s�uchaczem prawa na uniwersyte-
cie a p�niej urz�dnikiem staraj�cym si� powierzone mu obowi�zki wype�ni� jak najlepiej,
tak te� uwa�a� za konieczne przyswojenie sobie takich form zewn�trznych, kt�re w
jego po- zycji s� nieodzowne.
Dlatego s�uchaj�c wywod�w pana Horze�skiego o etykiecie dworskiej, kt�ra wydawa�a
mu si� �miesznym komedianctwem, szybko przywo�a� siebie do porz�dku wyja�nieniem
so- bie, �e nie powinien zbyt pochopnie os�dza� przedmiotu, kt�rego w demokratycznym
ustroju nie m�g� pozna�, a kt�ry zapewne ma racj� i sens istnienia ju� przez to samo,
�e istnia�.
Nie m�g� jednak skupi� uwagi. Dra�ni�a go przeci�gaj�ca si� nieobecno�� Niry. Nie
by� pewien, ale zdawa�o mu si� �e z odleg�ego pokoju s�yszy jej g�os jakby rozmawia�a
przez telefon.
Zjawi�a si� dopiero przy stole. W czarnej wieczorowej sukni z matowego jedwabiu,
obci- s�ej i w�skiej u kolan, wygl�da�a jak gi�tka �odyga zako�czona jasnym kwiatem
szerokiego dekoltu i ma�ej, kszta�tnej g�owy. Wiedzia�, �e nie mo�na jej by�o nazwa�
pi�kno�ci�, wie- dzia� i� wielu m�czyzn razi jej dumne podniesienie g�owy i wyzywaj�ce
spojrzenie i nie mniej wyzywaj�ce du�e, j�drne usta, a jednak przy ka�dym nowym spotkaniu
doznawa� jakby ol�nienia. Wydawa�a mu si� za ka�dym razem niesko�czenie wspanialsza,
niespodziewanie doskonalsza od tej, kt�r� przecie� z drobiazgow� �cis�o�ci� umia�
przy ka�dym przymkni�ciu oczu wytworzy� w wyobra�ni.
Gdy podawa�a mu r�k�, Murek powiedzia� kilka s��w zdawkowych i bez sensu. Przy stole
siedzia� naprzeciw Niry. Tak, nie omyli�o go pierwsze spojrzenie: na pewno mia�a
jakie� przykro�ci, mo�e nawet p�aka�a. Oczy by�y mocno podsinione, brwi lekko �ci�gni�te
i bledsza by�a ni� zwykle, tylko usta zdawa�y si� p�on�c. Nie u�ywa�a �adnych r�ow
ani karminu do warg. I tak zwraca�a uwag� kolorytem z�otawej cery, miedzianym po�yskiem
czarnych w�o- s�w, g��bok�, l�ni�c� czerni� oczu i ciemnym rumie�cem policzk�w.
14 Przypatrywa� si� narzeczonej, nie odrywaj�c - o ile pozwala�a na to og�lna rozmowa
-
spojrzenia. Przy kolacji Nira zapyta�a go dwa razy o jakie� oboj�tne rzeczy, poza
tym mil- cza�a. Babcia r�wnie� jakby czym� sk�opotana, ca�� uwag� skupia�a na jedzeniu.
Przy stole siedziano prawie p�torej godziny. By�y przek�ski, p�niej jaka� ryba
i kwiczo�y, a na zako�- czenie krem z konfiturami. Ci ludzie przejadali sumy!
Czarn� kaw� podano w hallu, gdzie te� rozstawiono stoliki do bryd�a. Dr Murek skorzysta�
ze sposobno�ci i wszed� za Nir� do buduaru.
- Jaka szkoda - zacz�� - �e b�d� musia� grac. . Tyle sobie obiecywa�em. . . Nie doko�czy�
i u�miechn�� si� prosz�co. Nira spojrza�a na� roztargniona: - Ach tak - powiedzia�a
bez intonacji.
. - Pani mia�a dzi� jakie� zmartwienie, , panno Niro? - Ja? - zdziwi�a si� i niespodziewanie
roze�mia�a si� weso�o i szczerze - ale� wprost prze- ciwnie.
Dziwnie onie�mieli� go ten wybuch weso�o�ci. - Nie rozumiem - zaj�kn�� si� - bardzo
si� ciesz�, , ale my�la�em. Pani �le wygl�da. . . - Ach, rzeczywi�cie - spojrza�a
w lustro - przepraszam, panie Franku. Tak, tak, bola�a mnie g�owa A c� pan? Du�o
by�o dzi� roboty z tym kontrolerem?
- Nareszcie sko�czy�a si� - zatar� r�ce - G�sowski wyjecha�. . - Samochodem? ? -
zainteresowa�a si�. - Jakim samochodem? ? C� znowu, kolej�. Przypuszczam, �e kolej�,
bo i przyjecha�. . . - Nie wiem, , kto� mi wspomina�, �e mia� go zabra� pan Junoszyc
swoim mercedesem. - Sk�d�e. . W�tpi�. - Mo�e mi si� przes�ysza�o - wzruszy�a ramionami.
. - A kto o tym m�wi?
? - Och jaki� z pana nudziarz. . Nie pami�tam - w jej g�osie zabrzmia�o zniecierpliwienie.
. - Niech pani wybaczy, panno Niro - z nabo�e�stwem wzi�� jej r�k� i poca�owa� -
zasta- nowi�o mnie to. Ze wzgl�du na pana Junoszyca. Zreszt� przypuszcza�em, �e wyjedzie.
Nie- stety, nie mogli�my przyj�� jego oferty.
Wyd�a usta. - Naturalnie. Poniewa� ja o�mieli�am si� prosi� pana o �yczliwe ustosunkowanie
si� do tej sprawy. Naturalnie. O, nie, nie robi� panu z tego zarzutu W ka�dym razie
ju� nigdy nie spr�- buj� obarcza� pana swymi pro�bami.
- Ale, panno Niro - za�mia� si� szczerze - osobi�cie dla pani got�w by�bym ponie��
naj- wi�ksze straty, ale magistrat i miasto nie s� moj� w�asno�ci�. Czy� pani nie
bierze tego pod uwag�, �e. . .
- �e pan chcia� jak najpr�dzej wykurzy� st�d cz�owieka maj�c do� doprawdy bezzasadn�
niech��? Owszem. Ale zapewniam pana, �e to nie jest fair. Nie jest fair. I jeszcze
panu po- wiem �e m�czyzna tego typu co pan Junoszyc, nie potrzebuje ani mojej, ani
niczyjej obrony. O, kto jak kto, ale on na pewno nie.
Murek poczerwienia�. Chcia� przekona� j�, �e na odmown� decyzj� w najmniejszym stop-
niu nie wp�yn�y pobudki osobiste, chcia� jak najostrzej przywo�a� j� do porz�dku.
Gorycz, oburzenie i b�l tak mu jednak skot�owa�y my�li, �e tylko przygryz� wargi
i spojrza� narzeczo- nej w oczy.
Zreflektowa�a si� i machn�a r�k�: - Zreszt�, co to mnie obchodzi. Mam wszak�e nadziej�,
�e zmieni pan swoj� metod� po- st�powania w stosunku do mnie w wypadku, gdybym zosta�a
pa�sk� �on�.
- Jak to. . . . w wypadku? - wykrztusi� i tak zblad�, �e uzna�a za stosowne z�agodzi�
sytuacj�: - Gdy zostan� pa�sk� �on�.
. Gwa�townie chwyci� j� za r�ce:
15 - Panno Niro, Niro, b�agam pani�, niech�e pani ma troch� dla mnie lito�ci, odrobin�.
. . ser-
ca. . . Pani nawet nie mo�e sobie wyobrazi�, jak pani� kocham. . . jak. . . Wargi
mu dr�a�y, g�os wibrowa�. Pokrywa� poca�unkami jej d�onie, tuli� je do ust, do oczu,
do czo�a.
- O, przepraszam - rozleg� si� od drzwi g�os pana Horze�skiego. - Niro, daruj, ale
pan Franciszek po��dany jest przy stoliku.
- Ale�, , prosz� bardzo - odpowiedzia�a ch�odno. . Id�c do hallu, Murek stwierdzi�,
�e czo�o, d�onie i twarz ma wilgotn� od potu. Je�eli ona to spostrzeg�a, mog�a odczu�
obrzydzenie. Niech diabli porw� te karty!
A karta sz�a mu tego wieczora jak nigdy. Ju� w pierwszym robrze z niejakim, a nawet
z du�ym ryzykiem zalicytowa� szlema w karo i zrobi� go z kontr�. Nie uwa�a�, lecz
szcz�cie mu dopisywa�o. Po drugiej, wstaj�c od stolika, by� wygrany przesz�o sto
z�otych. Najwi�cej przegra� mecenas Boczarski i to najbardziej cieszy�o Murka.
Panie ju� spa�y, opr�cz babci, kt�ra wytrwale kibicowa�a synowi . Murek wyszed� razem
z Boczarskim, a �e mieszkali przy jednej ulicy, musieli nadal znosi� swoje towarzystwo,
cho- cia� obaj nie byli tym zachwyceni. Deszcz usta�, niebo iskrzy�o si� gwiazdami,
od rzeki ci�- gn�� ostry, mro�ny wiatr. Szli w milczeniu. Gdy przy ko�ciele skr�cali
w Brzesk�, mecenas zapyta�:
- Od dawna zna pan radc� G�sowskiego? ? - Ja? ? . . . Dlaczego mecenas pyta? . .
. Wcale go nie zna�em. - Hm. . . Szkoda, �e doktor nie by� na po�egnalnym �niadaniu
w klubie. Dali dobre kaczki. Wcale nie najgorszy burgund.
- Mecenas by�? ? - zdziwi� si� Murek. - Ach, kogo tam nie by�o! Chyba ze trzydzie�ci
os�b. A jednak. . . pa�ska nieobecno�� zwr�ci�a og�ln� uwag�, doktorze.
- Moja? ? - wzruszy� ramionami - c� ja. . . . Nie lubi� takich bankiet�w. Mecenas
rzuci� lekko: - R�nie to komentowano.
. - Co?
? - Pa�sk� nieobecno��. W�a�nie. . . Nawet G�sowski g�o�no wyra�a� zdziwienie, �e
pan jak- by go unika�.
- C� w tym dziwnego. . Nie rozumiem. . . Boczarski ziewn�� i machn�� parasolem:
- �le si� wyrazi�em. G�sowski nie dziwi� si�, tylko stwierdzi�, �e w�a�ciwie nie
ma czemu si� dziwi�.
- Nie rozumiem - zniecierpliwi� si� Murek. . - M�j Bo�e, no, nie s�ucha�em tego ze
specjaln� uwag�. Da� jakby do zrozumienia, �e doktor go unika, gdy� nie chce przypomnie�
mu swoj� osob� jakich� dawnych historii. Po- wiedzia� co� w tym rodzaju: - nazwisko
pana Murka od razu wyda�o mi si� znajome, ale teraz ju� je dok�adnie przypominam.
Murek stan�� i wzi�� Boczarskiego za rami�: - Ale, panie, ja nigdy go na oczy nie
widzia�em! Ja nie mia�em z radc� G�sowskim �ad- nych historii! To jest jakie� nieporozumienie!
- Bardzo mo�liwe - oboj�tnie zgodzi� si� mecenas. . - Wi�c c� za pretensje?
? - Czy ja wiem, drogi panie - skrzywi� si� Boczarski - mo�e pan mia� w przesz�o�ci
takie czy inne zdarzenia, kt�re mog�y si� w�adzom nie podoba�.
- Przecie� nikogo nie okrad�em ani zamordowa�em! ! - wybuchn�� Murek. . - O zapewne,
zapewne. . . Ale, drogi panie, w dzisiejszych czasach tyle ludzi nale�y do r�- nych
niepo��danych organizacji, wyznaje niebezpieczne pogl�dy. . . Namno�y�o si� tego.
Tu komuni�ci, tam masoni, faszy�ci, antysemici, socjali�ci, anarchi�ci. . . terrory�ci.
. . diabli wiedz�.
16 Murek roze�mia� si�:
- Tylko, , �e ja, panie mecenasie, do �adnych takich rzeczy nie nale��. - Zapewne.
. Ala wie pan, co Anglicy nazywaj� " szkieletami w szafie " ? - Nie.
. - Takie r�ne sprawy, o kt�rych si� ju� zapomnia�o, a kt�re po latach odnajduj�
si� nie- spodziewanie.
- �mieszne rzeczy - odrzek� spokojnie Murek. . - Ja nie mam �adnych szkielet�w w
szafie. . - Tak? . . . Tym lepiej. Widocznie to te. . . jak�e. . . halucynacje. .
. he. . . he. . . he. . . No, dobranoc, doktorze, ogra� mnie dzi� pan paskudnie,
ale zrewan�uj� si�. Dobranoc.
- Zawsze s�u�� mecenasowi. . Rozstali si�. Murek przy�pieszy� kroku, ko�o komisariatu
policji, gdzie z okien bi� ostry blask, spojrza� na zegarek. Stoj�cy przed bram�
posterunkowy zasalutowa� mu s�u�bi�cie i �yczliwie. W domu by�o zimnawo, pani Rzepecka
nie lubi�a wydawa� na opa�. Trzeba by�o cienk� ko�dr� uzupe�ni� letnim kocem. Rozmy�la�
o g�upstwach us�yszanych od Boczarskie- go, lecz nie przejmowa� si� nimi zbytnio.
Po pierwsze mecenas mia� zwyczaj nietrzymania si� �cis�ej prawdy, a po drugie wszystko
to nie mia�o �d�b�a podstaw.
Nazajutrz o �smej by� ju� w biurze. Przejrza� korespondencj�, podyktowa� pannie Celinie
kilka list�w i Wyszed� do Izby Skarbowej, by z prezesem Czakowskim ostatecznie uzgodni�
rozrachunki z tytu�u podatk�w komunalnych. Czakowski przyj�� go mniej serdecznie
ni� zwykle. Nie zacz�� od pytania, kt�rym zawsze wita� Murka: - Kiedy� doktor zdecyduje
si� przej�� z tego swego magistratu do nas? Natomiast powiedzia�, �e jest zaj�ty
i skierowa� Murka do swego zast�pcy, doktora �ytniewicza.
Tu go te� po up�ywie kwadransa z�apa� telefon panny Celiny. - By� pan prezydent -
m�wi�a przestraszonym g�osem - strasznie si� piekli�, �e pana dok- tora nie ma, �e
wczoraj co� poleci� panu doktorowi, a to nie jest wykonane. . .
Murek mrukn�� " dobrze " , przeprosi� �ytniewicza i pop�dzi� do magistratu. Pami�ta�
o wczorajszym zarz�dzeniu prezydenta, lecz nie bra� tej dyspozycji powa�nie. I teraz
chcia� mu to wyperswadowa�, tote� nie zachodz�c do siebie, od razu poszed� do Niewiarowicza.
- Pan prezydent mnie szuka�? ? - zwr�ci� si� do sekretarza Wi�cka. - Tak. . Bardzo
si� gniewa�. - Zaraz go udobrucham - u�miechn�� si� i zawr�ci� do drzwi gabinetu,
lecz sekretarz za- trzyma� go:
- Pan prezydent zabroni� kogokolwiek wpuszcza� bez meldowania. Ja zaraz pana doktora
zamelduj�.
- Zwariowa�e� pan, , panie Wi�cek? - �achn�� si� Murek. - Ja mam si� meldowa�? ?
! - C� ja poradz� - roz�o�y� r�ce - taki rozkaz.
. - Ha, , no to id� pan. Wi�cek znik� bezszelestnie za drzwiami i po chwili wr�ci�:
- Pan prezydent prosi zaczeka�.
. - Czy tam kto� jest?
? - Nie, , panie doktorze. Murek spojrza� na� pytaj�cym wzrokiem, lecz Wi�cek wbi�
oczy w biurko. Dwie maszy- nistki pod �cian� zerka�y zaciekawione w stron� Murka.
Zacz�� chodzi� po pokoju. Min�o pi�� minut, dziesi��. Czu�, �e maszynistka nie spusz-
czaj� ze� oczu.
- Mo�e pan doktor spocznie? ? - podsun�� mu krzes�o Wi�cek. - Nie, , dzi�kuj�. Stara�
si� zachowa� spok�j, lecz przychodzi�o mu to z trudno�ci�:
17 - W tym musi co� by� - powtarza� w my�li - musi co� by�. Po kwadransie dzwonek
za-
brz�cza� trzykrotnie i Murek natychmiast wszed� do gabinetu. Niewiarowicz z ponur�
min� i jakby oci�gaj�c si�, poda� mu r�k� zza biurka.
- Dziwi� si� bardzo - zacz�� osch�ym tonem - �e zaniedbuje pan swoje obowi�zki. Nie
mog� tolerowa� tego, bym musia� w godzinach urz�dowych szuka� swoich podw�adnych
po ca�ym mie�cie.
- By�em w Izbie Skarbowej, , panie. . . - To ju� nie nale�a�o do pana. O ile si�
nie myl�, wyda�em panu wczoraj polecenie przeka- zania spraw podatkowych w�a�ciwemu
referentowi. Tymczasem by� pan �askaw nie zastoso- wa� si�. . . Tak. . . Zlekcewa�y�
moje zlecenie. Ani pan Lassota, ani pan Kubinowski nic od pana nie dostali. To jest
przeciwne mojemu poj�ciu o porz�dku.
- Panie prezydencie. Bardzo przepraszam, ale s�dzi�em, �e to nie jest a� tak pilne.
Poza tym my�la�em, �e. . . zdawa�o mi si�, �e pan by� zadowolony z mojego. . .
- Panie doktorze - przerwa� Niewiarowicz - pan s�dzi�, , pan my�la�, to panu wolno.
Ale nie wolno panu ignorowa� moich dyspozycji. Tak. Ma pan �ci�le okre�lony zakres
spraw i prosz� do nich wr�ci�. Je�eli za� to panu nie odpowiada. . . . Ha. . . Wspomina�
pan, i� Czakowski ci�- gnie pana do siebie. C�? . . . W skarbowo�ci mo�na zrobi�
karier�. Osobi�cie radzi�bym pa- nu. . . Tak. Tam dosta�by pan etat. . .
Niewiarowicz dotychczas siedzia� nieruchomo i wyra�nie unika� wzroku Murka. Teraz
wsta� i zbli�y� si� do niego.
- Etat by pan dosta� - powt�rzy� zach�caj�cym tonem. - S�owo daj�, �e �ycz� panu
jak najlepiej. Je�eliby pan chcia�, to mog� nawet pom�wi� o tym z Czakowskim. Tak.
Co?
Murek patrzy� na Niego szeroko otwartymi oczyma: - Ale� panie prezydencie - wyj�ka�.
- Ja wcale nie mia�em zamiaru. . . I dlaczego? . . . Prze- praszam, je�eli zawini�em
i na przysz�o��. . .
- Na przysz�o�� - wpad� mu w s�owo Niewiarowicz - powinien pan ocenia� �yczliwe ra-
dy. Ot co! Widz�, �e panu praca w samorz�dzie nie odpowiada. Pan jest m�ody, doktorze
i �ycie przed panem. Tak. A tutaj co? . . . No, panie Franciszku, niech pan raz pos�ucha
do�wiad- czonej rady starego cz�owieka. Tak b�dzie najlepiej. Dla pana. . .
Murek opar� si� r�k� o krzes�o. Teraz ju� nie w�tpi�, �e wchodz� tu w gr� owe niedorzecz-
ne zarzuty G�sowskiego, o kt�rych m�wi� Boczarski. Postanowi� rzecz postawi� jasno.
- Panie prezydencie - zacz�� - m�wiono mi, �e wczoraj na bankiecie radca G�sowski
wy- razi� w stosunku do mnie czy do mojej przesz�o�ci jakie� podejrzenia. Ot� zapewniam
pana prezydenta, �