3364
Szczegóły |
Tytuł |
3364 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3364 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3364 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3364 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Charles Dickens Klub Pickwicka
Tom II
3 Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Rozdzia� pierwszy
Jak pickwickczycy zaznajomili si� z dwoma m�odymi lud�mi nale��cymi do profesji
wyzwolonej, jak swawolili na lodzie i jak sko�czy�a
si� ich pierwsza wizyta
- No c�, Samie, czy wci�� jest tak zimno? - zapyta� pan Pickwick swego ulubionego
s�u��cego, gdy ten w dzie� Bo�ego Narodzenia przyni�s� mu rano potrzebn� do toalety
gor�c� wod�.
- Woda w kadzi przybra�a prawdziw� mask� lodow�. . - Mro�no, , Samie - zauwa�y� pan
Pickwick.
. Pi�kny czas dla tych, co maj� ciep�e ubranie, jak m�wi� bia�y nied�wied� �lizgaj�c
si� na �y�wach.
- Za kwadrans zejd� - rzek� pan Pickwick, , zdejmuj�c szlafmyc�. - Bardzo dobrze,
, panie. Na dole znajdzie pan dw�ch rzezignat�w. - Dw�ch - co? ? - zawo�a� pan Pickwick,
podnosz�c si� na ��ku. - Dw�ch rzezignat�w - rzek� Sam.
. - Co to znaczy " rzezignat�w " ? - zapyta� pan Pickwick, niezupe�nie pewny, czy
to jest jaka� �ywa istota, czy te� co� do jedzenia.
- Co? Pan nie wie, co to s� rzezignaty? - zapyta� Weller. - My�la�em, �e wszyscy
wiedz�, i� ka�dy chirurg jest rzezignatem.
- Ach, , tak! A wi�c dw�ch chirurg�w - rzek� z u�miechem pan Pickwick. . - Tak, panie
- odpar� Sam. - Ale ci na dole to jeszcze niezupe�nie sko�czone rzezignaty, ale dopiero
w chirurgi zarodku.
- Chcesz zapewne powiedzie�: : studenci medycyny? Sam potwierdzaj�co kiwn�� g�ow�.
- Bardzo mnie to cieszy - rzek� pan Pickwick. - Tacy m�odzi ludzie maj� zdanie wyrobio-
ne dzi�ki obserwacjom i rozwa�aniom, a smak dzi�ki studiom; bardzo b�d� rad, gdy
ich poznam.
- Pal� cygara przed kominkiem w kuchni - rzek� Sam. . - A! - zawo�a� pan Pickwick,
zacieraj�c r�ce - to w�a�nie lubi�; nadmiar �ywotno�ci i towarzysko�ci.
- Jeden z nich - m�wi� dalej Sam, nie zwracaj�c uwagi na s�owa filozofa - po�o�y�
nogi na stole i ostro popija w�dk�; drugi, ten w okularach, jak si� zdaje amator
mi�czak�w, postawi� sobie mi�dzy nogami bary�k� ostryg, kt�re otwiera z szybko�ci�
parowej maszyny, po�yka r�wnie pr�dko, a skorupami ciska na naszego hipopotama �pi�cego
w k�cie.
- Ekscentryczno�� geniusza! ! Samie. . . mo�esz odej��. Sam odszed�; po kwadransie
pan Pickwick zszed� na �niadanie. - Ot� i on! - zawo�a� stary Wardle. - Pickwick!
Przedstawiam ci brata panny Allen, pana Beniamina Allen. My nazywamy go po prostu
Ben i ty mo�esz go tak nazywa�, je�eli chcesz. Ten gentleman to jego przyjaciel,
pan. . .
5 - Pan Bob Sawyer - odrzek� Beniamin Allen, po czym panowie Bob Sawyer i Beniamin
Allen wybuchn�li �miechem. Pan Pickwick uk�oni� si� panu Bobowi Sawyerowi, pan Bob
Sawyer uk�oni� si� panu Pickwickowi, nast�pnie Ben i jego przyjaciel zaj�li si�
gorliwie jedzeniem, co da�o filozofowi mo�no�� przypatrzenia si� im bli�ej.
Pan Beniamin Allen by� to m�odzieniec silnie zbudowany, kr�py, o g�stych, czarnych
i kr�tko ostrzy�onych w�osach, twarzy bia�ej i nieproporcjonalnie d�ugiej. Pr�cz
tego zdobi�a go para okular�w i bia�a chustka na szyi. Poni�ej czarnego fraka, zapi�tego
na wszystkie guziki, posiada� zwyk�� ilo�� n�g w spodniach popielatego koloru,
zako�czonych par� but�w niezbyt starannie wyczyszczonych. Chocia� r�kawy fraka by�y
bardzo kr�tkie, nie by�o jednak wida� ani �ladu mankiet�w, a chocia� szyj� mia�
do�� d�ug�, nie pozwoli� na skr�cenie jej za pomoc� ko�nierzyka, wskutek czego niepodobna
by�o dojrze� najmniejszego �ladu tej cz�ci garderoby. W ca�o�ci ubi�r jego by�
mocno zu�yty i rozsiewa� doko�a zapach tanich cygar.
Pan Bob Sawyer, okryty niebieskim ubraniem, co� jakby surdutem i jakby paltotem,
szerokimi szkockimi spodniami i kamizel� z wy�ogami, mia� min� mieszcza�skopretensjonaln�
i ruchy fanfaro�skie, w�a�ciwe m�odym gentlemanom, we dnie pal�cym cygara na ulicy,
a w nocy wy�piewuj�cym i ha�asuj�cym tam�e, nazywaj�cym po imieniu garson�w hotelowych
i wykonywaj�cym rozmaite inne tym podobne �artobliwe czynno�ci. Mia� grub� lask�
z wielk� ga�k�, wystrzega� si� r�kawiczek, i w og�le podobny by� do Robinsona Cruzoe.
Takie to dwie znakomito�ci przedstawiono panu Pickwickowi w dzie� Bo�ego Narodzenia
przy �niadaniu.
- �liczny poranek, , panowie - zawo�a� filozof. . Pan Bob Sawyer lekko kiwn�� g�ow�
i za��da� od Allena musztardy. - Panowie przybyli z daleka? ? - zapyta� zn�w pan
Pickwick. - Z ober�y " Pod B��kitnym Lwem " - odrzek� kr�tko pan Allen. - Byliby�my
tu jeszcze wczoraj wieczorem, ale w�dka " Pod B��kitnym Lwem " jest zanadto dobra,
by m�c si� z ni� tak pr�dko rozsta�; prawda, Bob?
- O tak - odrzek� zapytany - cygara i wieprzowe kotlety tak�e. I dwaj przyjaciele
energicznie zaatakowali �niadanie, jak gdyby przypomnienie wczorajszej wieczerzy
doda�o im nowego apetytu.
- Pa�aszuj, , Bob - rzek� Allen w spos�b zach�caj�cy. . - Ch�tnie - odpar� Bob Sawyer
i uczyni� to natychmiast, by zaspokoi� �yczenie przyjaciela.
- Nie ma to jak sekcja, strasznie zaostrza apetyt! - wykrzykn�� Bob Sawyer, rozgl�daj�c
si� po stole. Pan Pickwick drgn�� lekko.
- A propos , Bob - zapyta� Ben Allen, bior�c na talerz p� kap�ona - czy� ju� sko�czy�
t� nog�?
- Prawie sko�czy�em, , ale bardzo �ylasta jak na nog� dziecka. - Tak? ? - rzek� oboj�tnie
Allen. - Tak - odpowiedzia� Bob z pe�n� g�b�.
. - Ja zapisa�em si� na �opatk� - zacz�� znowu Allen. - Rozdzielili�my ca�ego trupa
pomi�dzy siebie, tylko na g�ow� nie ma amatora. Mo�e ty j� we�miesz?
- Dzi�kuj� - odrzek� Bob - za wiele k�opotu. . - Ba!
! - Co nie, , to nie; m�zg to jeszcze. . . Ale ca�a g�owa! - Tss, , panowie - rzek�
pan Pickwick - s�ysz�, , �e damy nadchodz�. I rzeczywi�cie, w tej chwili damy powr�ci�y
z rannej przechadzki w towarzystwie pan�w Snodgrassa, Winkle' a i Tupmana.
- Ben? ? Jeste� tu? - zawo�a�a Arabella tonem, w kt�rym by�o wi�cej zdziwienia ni�
rado�ci. - Jutro zabieram ci� do domu, , Arabello - rzek� brat.
.
6 Pan Winkle zblad�.
- Czy nie zechcesz si� przywita� z Bobem Sawyerem? - z wyra�n� wym�wk� zwr�ci� si�
student do siostry.
Arabella uprzejmie poda�a r�k�, a gdy pan Sawyer �ciska� j� w spos�b bardzo widoczny,
pan Winkle uczu� w sercu spazm nienawi�ci.
- Kochany Ben - zacz�a Arabella, rumieni�c si� - czy. . . czy przedstawiono ci�
panu Winkle' owi?
- Nie, , ale bardzo si� b�d� cieszy�, gdy si� to stanie - odpowiedzia� Ben z powag�,
po czym ozi�ble uk�oni� si� panu Winkle' owi.
Przybycie dw�ch nowych os�b oraz wynik�e st�d przykre po�o�enie Arabelli i pana Winkl-
e' a wywar�oby pewno niemi�y wp�yw na towarzystwo, gdyby uprzejmo�� pana Pickwicka
i dobry humor gospodarza nie rozwin�y by�y jednocze�nie wszystkich swych czar�w.
Pan Winkle powoli wkrad� si� w �aski pana Beniamina Allena i nawet nawi�za� przyjacielsk�
rozmow� z panem Bobem Sawyerem, kt�ry dzi�ki w�dce, �niadaniu i pogaw�dce znajdowa�
si� w nadzwyczaj �artobliwym usposobieniu. Z wielk� werw� opowiada�, jak pewnemu
staremu gentlemanowi wyci�� naro�l na g�owie, ilustruj�c t� mi�� anegdot� za pomoc�
no�a do ostryg i bochenka chleba, ku wielkiemu zbudowaniu ca�ego towarzystwa. Potem
wszyscy udali si� do ko�cio�a, gdzie pan Ben Allen natychmiast usn��, pan Bob za�
usi�owa� oderwa� my�li od rzeczy ziemskich, wycinaj�c na �awce swoje nazwisko wielkimi
na cztery cale literami.
- No - powiedzia� pan Wardle po tre�ciwym �niadaniu, , w kt�rym mocne piwo i wi�ni�wka
odegra�y najwa�niejsz� rol� - co powiedzieliby�cie o godzince �lizgawki? Mamy do��
wolnego czasu!
- Bajecznie! ! - zawo�a� Beniamin Allen. . - Pysznie! ! - doda� Bob Sawyer.
. - Oczywi�cie, , pan si� �lizga, panie Winkle? - zapyta� pan Wardle. - Tak, , o
tak! - powiedzia� pan Winkle. . - Ale wyszed�em z wprawy.
. - Och, prosz�, niech si� pan �lizga! - prosi�a panna Arabella. - Tak lubi� patrze�
na �y�wiarzy!
- To takie �adne! ! - doda�a druga panna. . Trzecia powiedzia�a, �e to eleganckie,
a czwarta, �e jest w tym co� �ab�dziego. . . - �lizga�bym si� z przyjemno�ci� - powiedzia�
pan Winkle, czerwieni�c si� - ale nie mam �y�ew.
Przeszkod� t� natychmiast usuni�to: Trundle mia� dwie pary �y�ew, a pyzaty ch�opiec
oznajmi�, �e pe�no ich jest na g�rze. Pan Winkle powiedzia� na to, �e jest zachwycony,
ale wygl�da� bardzo nieswojo.
Pan Wardle poprowadzi� go�ci nad pot�n� tafl� lodu. Kiedy Sam i pyzaty ch�opiec
zmietli �nieg, kt�ry napada� w nocy, pan Bob Sawyer przypi�� �y�wy ze zr�czno�ci�,
kt�ra panu Winkle' owi wyda�a si� czym� cudownym, po czym lew� nog� zacz�� kr�ci�
ko�a, potem �semki, nie odpoczywaj�c ani chwili, wreszcie wypisywa� na lodzie rozmaite
esyfloresy i pokazywa� wiele innych, r�wnie zdumiewaj�cych sztuk ku wielkiemu zadowoleniu
pana Pickwicka, pana Tupmana i dam. Zadowolenie to dosz�o zenitu, kiedy stary pan
Wardle z tym�e panem Bobem Sawyerem, a w asy�cie Beniamina Allena, wykonali jak��
mistyczn� ewolucj�, kt�r� nazwali " ta�cem szkockim " .
Tymczasem pan Winkle, z twarz� i r�koma czerwonymi od zimna, usi�owa� przymocowa�
sobie �y�wy ty�em do przodu za pomoc� bardzo skomplikowanych w�z��w. Pomaga� mu w
tym pan Snodgrass, znaj�cy si� na �y�wach tyle co Hindus. Wreszcie przy pomocy Sama
nieszcz�sne �y�wy zosta�y przymocowane, a pan Winkle postawiony na nogi.
- Teraz - rzek� Sam - niech im pan poka�e, , co umiemy.
7 - Czekaj no, czekaj! - wo�a� pan Winkle dr��c gwa�townie i chwytaj�c Sama za r�k�
z
energi� topielca. - Jak tu �lisko! ! - Tak w�a�nie bywa na lodzie. . Niech si� pan
trzyma! - odpar� Sam. To ostatnie wezwanie Sama spowodowane by�o nag�ym ruchem �y�wiarza,
kt�ry zdawa� si� chcie� obie nogi podnie�� razem do g�ry i rozbi� l�d ty�em g�owy.
- Jakie�. . . . jakie� nie bardzo pewne �y�wy, Samie - rzek� pan Winkle, , chwiej�c
si�. - S�dzi�bym, , �e to raczej gentleman przywi�zany do nich nie bardzo jest pewny
siebie. - No, c�, Winkle! - wo�a� pan Pickwick, nie wiedz�c, co si� dzieje. - Zaczynaj!
Damy si� niecierpliwi�.
- Zaraz, , zaraz - odrzek� m�ody cz�owiek z u�miechem, , na kt�ry przykro by�o patrze�.
- Ju� zaczyna! ! - rzek� Sam, usi�uj�c uwolni� si� od pana Winkle' a. - Zaczekaj
no, Samie - szepn�� pan Winkle, chwytaj�c si� swej podpory jak bluszcz d�bu. - Przypominam
sobie, �e mam w domu dwa ubrania, kt�rych nie u�ywam; dam je tobie, Samie.
- Dzi�kuj� panu. . - Nie uchylaj kapelusza - rzek� �ywo pan Winkle - nie puszczaj
mnie. . . Dzi� rano chcia�em ci da� pi�� szyling�w na kol�d�, dam ci je po obiedzie,
Samie.
- Bardzo pan �askaw. . - Tylko trzymaj mnie, , Samie. Tak! . . . Nie tak pr�dko,
Samie, nie tak pr�dko! Pan Winkle, pochylony naprz�d, zgi�ty we dwoje i podtrzymywany
przez Sama, sun�� po lodzie w spos�b bardzo oryginalny, gdy wtem pan Pickwick z drugiego
ko�ca stawu zawo�a� najniewinniej:
- Sam! ! - Jestem, , panie! - Chod� tu, , potrzebuj� ciebie. - Pu�� mnie pan! ! Czy
s�yszy pan, �e mnie m�j gentleman wo�a! Pu�� mnie pan! To m�wi�c, Sam wyrwa� si�
z obj�� pana Winkle' a, nadawszy mu przy tym wielk� szybko��. Nieszcz�liwy pan
Winkle wpad� pomi�dzy innych �y�wiarzy, i to w chwili, gdy pan Bob Sawyer wykonywa�
figur� niezr�wnanej pi�kno�ci, potr�ci� go i obaj upadli na l�d. Nadbieg� pan Pickwick.
Bob Sawyer sta� ju� na nogach, ale pan Winkle zanadto by� przezorny, by uczyni� to
samo. Siedzia� na lodzie sil�c si� na u�miech, gdy t ymczasem ka�dy rys jego twa-
rzy zdradza� najg��bsze przera�enie.
- Czy pan nie ranny? ? - zapyta� niespokojnie Ben Allen. - Nie bardzo - odrzek� pan
Winkle, , rozcieraj�c sobie grzbiet. - Mo�e panu krew pu�ci�? ? - zapyta� wspania�omy�lny
Ben. - Nie, , nie, dzi�kuj�! - odrzek� rozstrz�siony pickwickczyk.
. - Co pan powie na to, , panie Pickwick? - zapyta� Bob Sawyer. - Zdejm mu �y�wy!
! - Zdj�� �y�wy! ! Ale� dopiero zacz��em! - odezwa� si� pan Winkle.
. - Zdejm mu �y�wy! ! - powt�rzy� pan Pickwick z moc�. Sam w milczeniu wykona� rozkaz.
- Podnie� go! ! - rzek� pan Pickwick.
. Podniesiono pana Winkle' a. Pan Pickwick odszed� kilka krok�w i skinieniem wezwawszy
do siebie m�odego swego przyjaciela, ostro spojrza� mu w oczy, po czym powiedzia�
cicho, ale dobitnie:
- Pan jeste� blagier! ! - Co? ? ! - zapyta� pan Winkle z dr�eniem.
. - Blagier, , panie. Powiem nawet wi�cej: pan jeste� k�amca. To powiedziawszy, filozof
odwr�ci� si� z pogard� i poszed� ku reszcie towarzystwa. Tymczasem w innej stronie
stawu Sam wraz z pyzatym ch�opcem urz�dzili sobie tak�e �lizgawk� i wykonywali
tam wprost mistrzowskie ewolucje. Sam upodoba� sobie nade wszystko
8 ten rodzaj �lizgawki, kt�ry nazywa si� " pukank� " . Polega on na tym, �e jedzie
si� po lodzie
jedn� nog�, a drug� co pewien czas odbija si� dwukrotnie. �lizgawka by�a dobra, a
ruch wyda� si� panu Pickwickowi, kt�ry przemarz�, czym� bardzo po��danym.
- S�dz�c z pozor�w, doskona�e to �wiczenie, by si� rozgrza� - rzek� do pana Wardle'
a, kt�ry wskutek nieustannych wysi�k�w ekwilibrystyczno�lizgawkowych nie m�g� ju�
oddycha�.
- A tak - rzek� pan Wardle. . - Czy� si� pan kiedy �lizga�? ? - Kiedy� w rynsztoku,
, kiedy by�em jeszcze dzieckiem. - Spr�buj teraz - rzek� Wardle.
. - Ju� ze trzydzie�ci lat nie �lizga�em si�!
! - Co to znaczy? Furda! - powiedzia� pan Wardle z energi�, kt�ra charakteryzowa�a
wszystkie jego poczynania. - Dotrzymam panu towarzystwa! - i poczciwy staruszek pobieg�
po lodzie z szybko�ci� dor�wnuj�c� szybko�ci Sama Wellera, a o wiele przewy�szaj�c�
szybko�� pyzatego ch�opca.
Pan Pickwick spojrza� na niego uwa�nie, zamy�li� si�, zdj�� r�kawiczki i w�o�y� je
do kapelusza. Po�lizn�� si� trzy czy cztery razy, zatrzyma� si�, zn�w spr�bowa�,
wreszcie zacz�� si� �lizga� z powag�, okropnie rozstawiaj�c nogi. Grzmot oklask�w
towarzyszy� tej pr�bie.
- G�siego, , prosz� pana! - zawo�a� Sam. . Ca�e towarzystwo wzi�o udzia� w tej zabawie:
najpierw pan Wardle, potem pan Pickwick, potem Sam, potem pan Winkle, potem pan Sawyer,
potem pyzaty ch�opiec, a wreszcie pan Snodgrass biegli jeden za drugim, a wk�adali
w to tyle zapa�u, jak gdyby ca�e ich �ycie zale�a�o od tej imprezy.
By�o to widowisko nader interesuj�ce, gdy patrza�o si� na pana Pickwicka bior�cego
udzia� w ca�ej tej ceremonii; �ledzi�o tortury niepokoju, z jakim spogl�da� na osob�
�lizgaj�c� si� za nim, czy czasem nie wpadnie na niego; wsp�czu�o naszemu filozofowi,
w miar� jak zanika�y jego si�y, a on sam coraz cz�ciej spogl�da� na punkt, z kt�rego
ekspedycja wyruszy�a; gdy si� chwyta�o swawolny u�miech, kt�ry zakwita� na obliczu
pana Pickwicka, kiedy oblicza� przebyt� przestrze�, z zapa�em doganiaj�c biegn�cego
przed nim. Br�zowe jego kamasze miga�y weso�o po �niegu, a oczy zza okular�w ja�nia�y
weselem i pogod�. A gdy pan Pickwick wywr�ci� si� ( co si� zdarza�o w stosunku jeden
do trzech) , co za mi�y widok - pan Pickwick zbieraj�cy z uroczym u�miechem r�kawiczki,
kapelusz, chustk�. Potem zn�w zajmowa� w kolejce swe miejsce z zapa�em, kt�rego nic
nie mog�o ostudzi�.
Bawiono si� coraz lepiej, �lizgano si� coraz szybciej, �miano coraz g�o�niej, gdy
wtem us�yszano okropny trzask. Wszyscy rzucaj� si� do brzegu, damy krzycz�, pan Tupman
wrzeszczy. Ogromny kawa� lodu znika. Woda bulgocze nad nim, kapelusz, r�kawiczki
i chustka pana Pickwicka wyp�ywaj� na powierzchni�. To by�o wszystko, co z niego
zosta�o.
Przestrach i rozpacz wyry�y si� na twarzach obecnych. M�czy�ni zbledli, kobiety
mdla�y. Pan Snodgrass i pan Winkle chwycili si� konwulsyjnie za r�ce, przera�onym
wzrokiem spogl�daj�c na miejsce, gdzie znik� ich mistrz; a tymczasem pan Tupman,
powodowany ch�ci� udzielenia skutecznej pomocy swemu przyjacielowi, pop�dzi� polem
jak szalony, krzycz�c na ca�y g�os: - Pali si�!
! Pan Wardle i Snodgrass podeszli ostro�nie do otworu. Pan Bob Sawyer i Ben Allen
naradzali si�, czy nie nale�a�oby pu�ci� krwi ca�emu towarzystwu, gdy barki i g�owa
wynurzy�y si� spod wody i ukaza�y si� obecnym rysy i okulary pana Pickwicka.
- Tylko chwilk� trzymaj si� pan nad wod�! ! Tylko chwilk�! - krzycza� pan Snodgrass.
- Tak! Tak! - doda� pan Winkle, g��boko wzruszony. - Zaklinam pana, trzymaj si� nad
wod�! Zr�b to dla mnie!
Zakl�cie to by�o zbyteczne, gdy� wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa pan Pickwick
zrobi�by to i dla samego siebie.
- Czy czujesz pod sob� dno? ? - zapyta� pan Wardle.
9 - Czuj� - odrzek� filozof, g��boko oddychaj�c - upad�em na wznak i nie mog�em od
razu
stan�� na nogi. O prawdzie tego twierdzenia �wiadczy�a gruba warstwa gliny pokrywaj�ca
widoczn� cz�� grzbietu pana Pickwicka. A gdy wkr�tce pyzaty ch�opiec przypomnia�
sobie, i� staw w �adnym miejscu nie ma wi�cej nad cztery stopy g��boko�ci, dokonano
cud�w odwagi, by wydoby� zab�oconego filozofa. W�r�d obryzgiwania si� b�otem i
trzasku lodu dokonano wreszcie tego, �e wydobyto z tej niewygodnej pozycji pana Pickwicka,
kt�ry wreszcie stan�� zn�w na sta�ym l�dzie.
- Ach, , Bo�e! On umrze z przezi�bienia! - zawo�a�a panna Emilia. . - Owi� si� pan
moim szalem, , kochany panie - doda�a panna Arabella.
. - Tak b�dzie najlepiej! - zauwa�y� pan Wardle - potem biegnij do domu, ile masz
si�, i pakuj si� do ��ka.
Tuzin szal�w podano bezzw�ocznie panu Pickwickowi, kt�ry owin�wszy si� w trzy czy
cztery najcieplejsze pop�dzi� w towarzystwie Sama do domu, przedstawiaj�c po drodze
szczeg�lny okaz cz�owieka w wieku dojrza�ym, zab�oconego, z odkryt� g�ow�, w kobiecym
szalu na ramionach, robi�cego bez �adnego widocznego powodu sze�� mil na godzin�.
Ale w wypadku tak wa�nym pan Pickwick nie dba� o pozory. Wkr�tce dopad� do bramy
Manor Farm, gdzie znajdowa� si� ju� pan Tupman, kt�ry przyby� tu przed pi�cioma minutami
i przyprawi� o bicie serca star� dam�, gdy� wskutek swej g�uchoty zrozumia�a, i�
zapali�y si� sadze w kominie - nieszcz�cie, kt�re malowa�o si� w jej umy�le w najjaskrawszych
barwach, ilekro� kto� z otoczenia okaza� najmniejsze bodaj zaniepokojenie.
Nie trac�c ani chwili, pan Pickwick po�o�y� si� w ciep�ym ��ku. Sam roznieci� na
kominku ogie� i przyni�s� obiad. Wkr�tce potem wniesiono waz� ponczu dla uczczenia
szcz�liwego wyratowania filozofa. Stary Wardle nie pozwoli� mu wsta� z ��ka,
kt�re uznano za krzes�o, i pan Pickwick zosta� jednog�o�nie obrany prezydentem
zgromadzenia. . . Potem przyniesiono drug� i trzeci� waz�, tak �e nazajutrz rano
prezydent, przebudziwszy si�, nie czu� w sobie najmniejszego symptomu reumatyzmu,
co dowodzi, jak trafnie zauwa�y� pan Bob Sawyer, �e w podobnych wypadkach nie ma
nic lepszego nad gor�cy poncz i je�eli nie sprawia on czasem po��danego skutku, to
tylko dlatego, �e pacjent wpada w bardzo pospolity b��d i u�ywa go za ma�o.
Na drugi dzie� weso�e towarzystwo rozjecha�o si�. W m�odo�ci ni e bierze si� tego
zbyt powa�nie, ale tym bole�niejsze s� rozstania w p�niejszym �yciu. �mier�, egoizm
i zmienne koleje losu rozrzucaj� co dzie� po �wiecie szeroko i daleko niejedn� szcz�liw�
gromadk�, a ch�opcy i dziewcz�ta nie wracaj� ju� wi�cej. Nie chcemy przez to powiedzie�,
�e i w tym wypadku by�o tak samo, chcemy tylko u�wiadomi� czytelnik�w, �e poszczeg�lni
cz�onkowie towarzystwa rozproszyli si� po swych mieszkaniach; pan Pickwick i jego
przyjaciele zn�w wsiedli do dyli�ansu w Muggleton; panna Arabella w towarzystwie
brata i jego serdecznego przyjaciela odjecha�a r�wnie�. Dok�d? Nie wiemy, ale mamy
wszelkie powody przypuszcza�, i� pan Winkle wiedzia�.
Przed samym odjazdem Bob Sawyer i pan Beniamin Allen z tajemniczymi minami wzi�li
pana Pickwicka na bok. Pan Bob Sawyer wetkn�� panu Pickwickowi palec wskazuj�cy mi�-
dzy �ebra, a rozwijaj�c przy tym w spos�b wysoce �artobliwy sw� znajomo�� anatomii,
zapyta�:
- Staruszku, , gdzie pan rozbi� swe namioty? Pan Pickwick odpowiedzia�, �e obecnie
mieszka " Pod Jerzym i Jastrz�biem " . - Chcia�bym, , �eby pan mnie odwiedzi� - rzek�
Bob Sawyer.
. - Nic nie sprawi�oby mi wi�kszej przyjemno�ci - odpar� pan Pickwick.
. - Mam mieszkanie - rzek� Bob Sawyer, wyci�gaj�c bilet - przy go�ci�cu w Borough
blisko Guys, dlatego bardzo dla mnie wygodne. Gdy minie pan ko�ci� �w. Jerzego,
skr�ci pan troch� na prawo od go�ci�ca.
10 - Zorientuj� si� - rzek� pan Pickwick.
. - Niech pan przyjdzie do mnie za dwa tygodnie od przysz�ego czwartku i niech pan
przyprowadzi ze sob� innych pan�w - powiedzia� - odb�dzie si� u mnie zebranie medyczne.
. Pan Pickwick o�wiadczy�, �e b�dzie to dla niego prawdziw� przyj emno�ci�, gdy b�dzie
m�g� wzi�� udzia� w zebraniu medycznym. Pan Bob Sawyer zapewni� go, �e czas zejdzie
bardzo weso�o, a Ben b�dzie r�wnie� obecny. Potem u�ci�ni�to sobie r�ce i po�egnano
si�.
W tym miejscu mo�na by nas zapewne zapyta�, czy przez ten czas pan Winkle szepta�
z Arabell� Allen i czy pan Snodgrass rozmawia� na stronie z pann� Emili� Wardle,
a je�eli tak by�o, to o czym szeptali. Odpowiadamy na to, �e w ka�dym razie �aden
z tych dw�ch m�odych ludzi o tym, co m�wi�, nie wspomnia� ani s�owem przed panem
Pickwickiem ani przed panem Tupmanem, i to przez ca�� drog�, �e natomiast obaj ci�ko
wzdychali co trzy minut y i nie chcieli pi� ani w�dki, ani grogu, i w og�le wygl�dali
na bardzo zamy�lonych. Je�eli domy�lne czytelniczki nasze mog� wyprowadzi� z tego
jakie wnioski, to niech je wyprowadzaj�.
11
Rozdz i a� drugi
ca�y o Prawie i o ludziach profesji prawniczej
Po wszystkich k�tach i zau�kach Temple gnie�d�� si� brudne i ciemne kancelarie adwo-
kackie. W czasie ferii co rano, a w inne dnie do p�nego wieczora, z kancelarii i
do kancelarii biegnie w po�piechu, z plik� papier�w pod pach� lub w kieszeni, t�um
kancelist�w adwokackich. Istnieje kilka ich kategorii. Dependent, kt�ry wp�aci�
kaucj� i w przysz�o�ci b�dzie obro�c�, ma rachunek u krawca, bywa w towarzystwie,
ma jednych znajomych na Gower Street, drugich na Tavistock Square, a podczas ka�dych
wakacji odwiedza ojca posiadaj�cego stajni� wy�cigow�. Kr�tko m�wi�c, jest to arystokrata
mi�dzy kancelistami adwokackimi. Po nim idzie urz�dnik na pensji, kt�ry wi�kszo��
swego dochodu - trzydzie�ci szyling�w tygodniowo traci na osobiste przyjemno�ci,
przynajmniej trzy razy na tydzie� bywa w Teatrze Adelphi, reszt� za� pieni�dzy wydaje
majestatycznie na cydr i jest n�dzn� karykatur� mody sprzed sze�ciu miesi�cy. Jest
r�wnie� urz�dnik w �rednim wieku, kopista, obarczony liczn� rodzin�, zwykle ubogi
i cz�sto pijany. Wreszcie pomocnik, ch�opaczek, kt�ry po raz pierwszy w �yciu w�o�y�
surdut i patrzy pogardliwie na ch�opc�w ze szko�y; w domu upomina si� o " kieszonkowe
" i porter i m�wi, �e nie ma nic nad " �ycie " . Niepodobna wyliczy� wszystkich odmian,
tak s� liczne, ale cho� s� tak bardzo rozmaite, mo�emy zobaczy� je wszystkie w s�-
siedztwie miejsc, o kt�rych wspomnia�em na pocz�tku tego rozdzia�u.
Owe zakazane dziury s� to publiczne biura profesji prawniczej, gdzie pisze si� skargi,
podpisuje wyroki, wype�nia deklaracje i wprowadza w ruch wiele innych maszynerii,
wymy�lonych gwoli torturowania poddanych Jej Kr�lewskiej Mo�ci, a ku rado�ci i
po�ytkowi ludzi uprawiaj�cych zaw�d prawniczy. Po wi�kszej cz�ci s� tu niskie, sklepione
lokale. Niezliczone ilo�ci pergamin�w, nie ruszanych przynajmniej od wiek�w, rozsiewaj�
przyjemn� wo�, do kt�rej w ci�gu dnia przy��cza si� zapach zgnilizny, w nocy za�
zapach wilgotnych p�aszcz�w, schn�cych parasoli i skwiercz�cych �wiec �ojowych.
Oko�o wp� do �smej wieczorem, co� w dziesi�� dni czy w dwa tygodnie po powrocie
pana Pickwicka i jego przyjaci� do Londynu, do jednego z takich lokali wbieg�
jegomo�� w br�zowym surducie. D�ugie, starannie uczesane w�osy wymyka�y si� spod
ronda kapelusza. Jasne spodnie tak cienko opina�y nogi nad butami a ' la Blucher,
�e zdawa�o si�, i� kolana lada moment wyswobodz� si� z uwi�zi. Wyj�� z kieszeni d�ugi
i w�ski pasek pergaminu, na kt�rym urz�dnik przy�o�y� nieczyteln�, czarn� piecz��.
Nast�pnie wyci�gn�� cztery paski papieru r�wnego rozmiaru - kopie pergaminowe z wolnym
miejscem na nazwiska. Wype�niwszy luki, schowa� wszystkie dokumenty do kieszeni
i wybieg� z biura.
Cz�owiekiem w br�zowym surducie, z kabalistycznymi dokumentami, by� nikt inny, tylko
nasz stary znajomy od Dodsona i Fogga, Freeman' s Court, Cornhill - pan Jackson.
Zamiast wr�ci� do biura, skierowa� swe kroki do Sun Court i wszed�szy do hotelu "
Pod Jerzym i Jastrz�biem " , zapyta� o pana Pickwicka.
- Zawo�aj s�u��cego pana Pickwicka, , Tomie - powiedzia�a panna siedz�ca za bufetem.
. - Prosz�, niech si� pani nie fatyguje - powiedzia� pan Jackson. - Przychodz� w
interesie. Je�eli zechce mi pani wskaza� pok�j pana Pickwicka, sam tam p�jd�.
- Pa�skie nazwisko? ? - spyta� pos�ugacz.
12 - Jackson - odpowiedzia� dependent.
. Pos�ugacz poszed� na g�r�, by zaanonsowa� pana Jacksona. Ale pan Jackson pragn�c
oszcz�dzi� mu trudu, pobieg� w �lad za nim i wszed� do pokoju, nim tamten zd��y�
powiedzie� jedn� sylab�.
Dnia tego pan Pickwick zaprosi� na obiad swoich trzech przyjaci�. W�a�nie wszyscy
siedzieli przy kominku popijaj�c wino, kiedy ukaza� si� pan Jackson.
- Moje uszanowanie panu! ! - powiedzia� pan Jackson, , k�aniaj�c si� panu Pickwickowi.
Pan Pickwick odk�oni� si� z pewnym zdziwieniem, gdy� fizjonomia pana Jacksona wysz�a
mu z pami�ci.
- Przychodz� od pan�w Dodsona i Fogga - powiedzia� pan Jackson tonem dobitnym. .
Pan Pickwick o�ywi� si� przy tych nazwiskach. - Niech si� pan zg�osi do mego adwokata
pana Perkera, Gray Inn - powiedzia�. - Garson! Wyprowad� gentlemana!
- Za pozwoleniem, panie - powiedzia� swobodnym tonem pan Jackson, k�ad�c kapelusz
na pod�og� i wyjmuj�c z kieszeni pasek pergaminu. - Ale w tych wypadkach. . . osobi�cie
dependent lub agent. . . w kwestiach prawniczych trzeba si� trzyma� formalno�ci,
prawda?
Tu pan Jackson rzuci� okiem na pergamin, potem opar� si� r�kami o st� i rozejrzawszy
si� doko�a powiedzia� z u�miechem uprzejmym i przekonywaj�cym:
- Nie b�dziemy si� chyba sprzecza� o tak� drobnostk�! Kt�ry z pan�w nazywa si� Sno-
dgrass?
Na to pytanie pan Snodgrass zadr�a� tak wyra�nie i wymownie, �e to starczy�o za odpo-
wied�.
- A! domy�la�em si�! - zawo�a� pan Jackson jeszcze uprzejmiej. - Mam wr�czy� panu
dokumencik.
- Mnie? ? ! - zawo�a� pan Snodgrass. . - To tylko sub poena w sprawie Bardell contra
Pickwick - powiedzia� pan Jackson, wyci�gaj�c jeden zwitek pergaminu i wyjmuj�c
szylinga z kieszeni kamizelki. - Termin na nast�pn� sesj�. Spodziewamy si� na 14
lutego. Podci�gn�li�my to pod kategori� spraw specjalnej wagi. . . Prosz�, panie
Snodgrass! - To m�wi�c, pan Jackson machn�� papierem przed oczyma pana Snodgrassa
i wsun�� mu do r�ki dokument i szylinga.
Pan Tupman przygl�da� si� tym czynno�ciom z milcz�cym zdumieniem, kiedy pan Jackson
szybko zwr�ci� si� ku niemu:
- Zdaje mi si�, , �e nie jestem w b��dzie i �e nazywa si� pan Tupman? Pan Tupman
spojrza� na pana Pickwicka. Ale nie znalaz�szy w jego oczach, cho� szeroko rozwartych,
�adnej zach�ty do zaprzeczenia, powiedzia�:
- Tak jest. . Nazywam si� Tupman. - A ten drugi gentleman to pewnie pan Winkle?
? Pan Winkle wybe�kota� odpowied� twierdz�c�. Wtedy obaj gentlemani zostali obdarzeni
przez pana Jacksona kawa�kiem papieru i szylingiem.
- Teraz - powiedzia� dependent - obawiam si�, bym nie by� natr�tny, ale potrzeba
mi jeszcze jednej osoby. Mam tu zapisane nazwisko, panie Pickwick: Samuel Weller!
- Garson - zawo�a� pan Pickwick - zawo�aj tu mego s�u��cego! - Garson wyszed� bardzo
zdziwiony, a pan Pickwick poprosi� pana Jacksona, �eby usiad�.
Nast�pi�a przykra pauza, kt�r� wreszcie przerwa� niewinnie oskar�ony. - S�dz� - powiedzia�
pan Pickwick czuj�c, �e w miar� tego, jak m�wi, ro�nie jego oburzenie - s�dz�,
�e zamiarem pa�skich patron�w jest przeciwstawi� mi jako �wiadk�w moich w�asnych
przyjaci�?
Pan Jackson uderzy� si� kilka razy wskazuj�cym palcem po nosie, chc�c da� tym do
zrozumienia, �e nie my�li zdradzi� tajemnicy. Zauwa�y� tylko niewinnie:
- Nie wiem. . Nie mog� powiedzie�!
13 - W jakim�e innym celu, je�eli nie w tym wr�czono im owe sub poena ? - nastawa�
pan
Pickwick. - Doskonale sformu�owane pytanie - powiedzia� Jackson, wolno kiwaj�c g�ow�.
- Ale do niczego pana nie doprowadzi. Mo�e pan pr�bowa�, ale nie dam z siebie nic
wyci�gn��.
Tu pan Jackson u�miechn�� si� zn�w do ca�ego towarzystwa i przy�o�ywszy wielki palec
do nosa, praw� r�k� bardzo zgrabnie wykona� ruch przypominaj�cy mielenie kawy: by�a
to pantomima bardzo wdzi�czna ( w owych czasach modna, dzi� niestety zapomniana)
, kt�r� popularnie nazywano " starciem na proch " .
- Nie, nie - ko�czy� pan Jackson. - Niech si� u Perkera pog�owi�, po co�my wr�czyli
panom te sub poena . Je�eli nie zgadn� - niech czekaj� procesu!
! Pan Pickwick z niesmakiem spojrza� na nieproszonego go�cia i pewnie by rzuci� jak��
straszn� anatem� na g�owy pan�w Dodsona i Fogga, gdyby nie przeszkodzi�o temu nag�e
wej�cie Sama.
- Samuel Weller? ? - spyta� pan Jackson. - Jest to jedna z najwi�kszych prawd, ,
jakie w ci�gu ostatnich lat uda�o si� panu powiedzie� - powiedzia� Sam oboj�tnie.
. - Sub poena dla pana, panie Weller - powiedzia� Jackson.
. - Jak si� to t�umaczy na angielski? ? - spyta� Sam. - Oto orygina�! ! - powiedzia�
Jackson, , unikaj�c odpowiedzi wprost. - Gdzie?
? - Tutaj! ! - powiedzia� Jackson, , wymachuj�c pergaminem. - A wi�c to jest orygina�?
- powiedzia� Sam. - Bardzo jestem rad, �e uda�o mi si� zobaczy� orygina�! To bardzo
mi�a rzecz! - I dzia�a tak koj�co!
- A oto szyling od pan�w Dodsona i Fogga. . - Bardzo to grzecznie ze strony pan�w
Dodsona i Fogga, kt�rzy znaj�c mnie tak ma�o przysy�aj� mi prezenty - powiedzia�
Sam. - Bardzo mi to pochlebia! To bardzo pi�knie ze strony pan�w Dodsona i Fogga,
�e wynagradzaj� zas�ugi wsz�dzie, gdzie je widz�! Jestem do g��bi wzruszony!
To m�wi�c, Sam ko�cem r�kawa potar� lew� powiek�, jak to zwykli czyni� najlepsi akto-
rzy w miejscach patetycznych.
Pana Jacksona zdziwi�o nieco post�powanie Sama. Ale poniewa� dor�czy� ju� przedtem
wezwania i nie mia� nic wi�cej do powiedzenia, uda�, �e nak�ada r�kawiczk� ( jedn�
jedyn�) , kt�r� zawsze trzyma� w r�ku dla zachowania pozor�w. Sk�oniwszy si�, wr�ci�
do swego biura.
Pan Pickwick spa� ma�o tej nocy. Umys� jego otrzyma� wielce nieprzyjemne otrze�wienie
w postaci przypomnienia o procesie z pani� Bardell. Nast�pnego dnia wcze�nie zjad�
�niadanie i kazawszy Samowi towarzyszy� sobie, uda� si� do Gray' s Inn.
- Sam! ! - zawo�a� pan Pickwick, , obejrzawszy si�, gdy doszli do Cheapside. - S�ucham
pana?
? - Kt�r�dy?
? - Przez Newgate Street.
. Pan Pickwick nie od razu skr�ci�. Przez chwil� patrza� w zamy�leniu w twarz Sama,
potem westchn��.
- Co si� sta�o? ? ! - spyta� Sam. - Spodziewaj� si� procesu na czternastego nast�pnego
miesi�ca.
. - Dziwny zbieg okoliczno�ci, , prosz� pana! - zawo�a� Sam.
. - Dlaczego dziwny?
? - �wi�tego Walentyna, panie - odrzek� Sam. - W sam raz dzie� na proces o niedotrzyma-
nie przyrzeczenia ma��e�stwa!
14 U�miech pana Wellera nie wywo�a� rado�ci na obliczu jego pana. Pan Pickwick ostro
za-
wr�ci� i szli dalej w milczeniu. Up�yn�� jaki� czas. Pan Pickwick drepta� pierwszy,
pogr��ony w g��bokiej medytacji; za nim szed� Sam z wyrazem twarzy odzwierciedlaj�cym
zupe�n� pogard� dla wszystkiego i wszystkich. W ko�cu, ulegaj�c w�a�ciwej sobie ch�ci
podzielenia si� ze swoim chlebodawc� wszystkimi wiadomo�ciami, jakie posiada�, Sam
przy�pieszy� kroku i zr�wnawszy si� z panem Pickwickiem powiedzia� wskazuj�c na
dom, kt�ry mijali:
- Bardzo porz�dna w�dliniarnia. . - Na to wygl�da - powiedzia� pan Pickwick.
. - S�ynna kie�basiarnia.
. - Rzeczywi�cie? ? - zainteresowa� si� pan Pickwick. - Rzeczywi�cie - powt�rzy�
Sam z odcieniem oburzenia. - Ja my�l�! Z przeproszeniem pa�skich niewinnych oczu.
Przecie� tutaj nast�pi�o przed wielu laty znikni�cie pewnego znakomitego kupca!
- Nie chcesz chyba powiedzie�, �e go zaszlachtowano - powiedzia� pan Pickwick ogl�da-
j�c si� niespokojnie.
- Nie! oczywi�cie, �e nie! - powiedzia� Sam. - Ale �a�uj�, �e nie powiedzia�em tego
i wiele wi�cej jeszcze! By� on w�a�cicielem tej masarni i wynalaz� patentowany, nigdy
nie t�pi�cy si� m�ynek do kie�bas! M�g�by pan wrzuci� we� kamie�, a zme��by go
r�wnie �atwo jak m�ode, delikatne dzieci�tko! Bardzo by� dumny z tej maszyny - no,
my�l�! Sta� sobie w piwnicy i patrzy�, jak si� weso�o obraca - a� zdj�a go melancholia
z tej weso�o�ci! By�by z niego szcz�liwy cz�owiek, prosz� pana, z racji tej maszyny
i dwojga milutkich dzieciak�w, gdyby nie �ona, sko�czona j�dza! Ci�gle suszy�a mu
�eb i terkota�a nad g�ow�, a� nie m�g� d�u�ej tego wytrzyma�! - Co� ci powiem, duszko
- powiedzia� do niej pewnego dnia. - Jak nie zaniechasz tej zabawy - m�wi - to
niech mnie kaczka kopnie, je�eli nie machn� si� do Hameryki! - Jeste� nygus i �ajdak
- m�wi ona. . - W Hameryce takich nie potrzebuj�. - I jazda dalej. Terkota�a mu nad
g�ow� ze dwie godziny, a potem pobieg�a do pokoiku za sklepem i dalej�e wrzeszcze�,
�e j� do grobu wp�dzi! Potem dosta�a ataku, kt�ry trwa� ze trzy godziny. . . takie-
go ataku, co to si� kopie nogami i wrzeszczy! Dobrze! Nazajutrz m�� zgin�� jak kamfora.
Niczego w domu nie brakowa�o - nawet surdut wisia� na swoim miejscu - wi�c oczywi�cie
nie pojecha� do Hameryki! Na drugi dzie� - nie ma go! Tydzie� nie ma go. Pani da�a
og�oszenia, �e je�eli m�� wr�ci - przebaczy mu wszystko ( co by�o bardzo liberalne,
jako �e nie mia�a mu nic do wybaczenia! ) . Przeszukano kana�y i przez dwa nast�pne
miesi�ce, jak tylko wy�owiono gdzie topielca, niesiono go jak w dym do masarni. Ale
�aden z nich si� nie nadawa�. Wi�c orzekli, �e uciek� od �ony, a ona obj�a interes.
Pewnej soboty wieczorem do masarni wchodzi szczup�y staruszek i m�wi ( a jest okropnie
z�y) : - Pani jest w�a�cicielk� tej masarni? - Tak, ja - m�wi ona. - Moja pani -
m�wi on - przyszed�em oznajmi� pani, �e ja i moja rodzina nie damy si� ud�awi� -
tak z �aski na uciech�! I jeszcze co� pani powiem, moja pani - m�wi - pozwoli pani,
�e zwr�c� jej uwag�; poniewa�, jak mi wiadomo, u�ywacie do wyrobu w�dlin najta�szych
cz�ci mi�sa, wi�c s�dz�, �e mi�so nie wypada wam dro�ej od guzik�w. . . - Od guzik�w!
- m�wi ona. - A od guzik�w - powiada jej na to ma�y gentleman. Rozwija papier i pokazuje
ze trzydzie�ci po��wek guzik�w. - Doskona�a przyprawa do kie�bas! - m�wi. - Guziki
od m�skich spodni! - To guziki od spodni mego m�a - wo�a ona i dalej�e mdle�! -
Co! - wo�a staruszek, bledn�c. - Teraz wszystko rozumiem! - wo�a wdowa. - W przyst�pie
chwilowego sza�u zamieni� siebie na kie�basy! - I nie myli�a si�, prosz� pana - ci�gn��
Samuel, patrz�c uwa�nie w przera�one oblicze pana Pickwicka. - Albo raczej porwa�y
go tryby maszyny. Tak czy inaczej, �w staruszek, kt�ry ca�e �ycie przepada� za kie�ba-
sami, wybieg� jak niepyszny zmasarni i noga jego wi�cej tam nie posta�a!
Ta opowie�� o tajnikach �ycia prywatnego zaprowadzi�a pana i s�ug� do biura pana
Perkera. Lowten, uchyliwszy drzwi, rozmawia� z ubogo ubranym jegomo�ciem w butach
bez przy-
15 szew i r�kawiczkach bez palc�w. Na jego zbiedzonym obliczu czyta�e� �lady n�dzy
i cierpie�,
niemal rozpaczy. Wida� zdawa� sobie spraw� ze swego ub�stwa, gdy� cofn�� si� na widok
pana Pickwicka.
- To prawdziwe nieszcz�cie! ! - powiedzia� z westchnieniem. . - Prawdziwe! - powt�rzy�
pan Lowten, pisz�c o��wkiem na drzwiach swoje nazwisko i natychmiast �cieraj�c je.
- Chce pan zostawi� mu polecenie?
? - A kiedy przypuszcza pan, , �e wr�ci? - dopytywa� si� nieznajomy. - Nie mam poj�cia
- powiedzia� pan Lowten i mrugn�� na pana Pickwicka korzystaj�c, �e nieznajomy utkwi�
wzrok w ziemi�.
- A mo�e bym poczeka� na niego? ? - zapyta� nieznajomy, zerkaj�c do biura. - Ach
nie! To daremne! - powiedzia� Lowten, zas�aniaj�c sob� drzwi. - Nie wr�ci w tym tygodniu,
a kto wie, czy wr�ci w przysz�ym? ! Bo jak Perker raz wyrwie si� z miasta, to mu
si� nie spieszy z powrotem!
- Perkera nie ma w mie�cie! ! - zawo�a� pan Pickwick. . - A to nieszcz�cie! ! -
Niech pan nie odchodzi, panie Pickwick, mam dla pana list! - powiedzia� Lowten. Po-
niewa� nieznajomy jakby jeszcze si� waha�, Lowten mrugn�� na pana Pickwicka, daj�c
mu w ten spos�b do zrozumienia, �e to doskona�a zabawa, ale jaka - tego nie zgad�by
pan Pickwick za cen� swego �ycia!
- Prosz�, niech pan wejdzie, panie Pickwick! A pan, panie Watty, zostawi pan s��wko,
czy sam si� pan pofatyguje?
- Mo�e zechce pan go spyta�, czy zrobi� co� w mojej sprawie - powiedzia� nieznajomy.
- Na mi�o�� Boga, nie zapomnij pan tego, panie Lowten!
- Nie, nie zapomn�! Prosz�, panie Pickwick! Prosz�! Do widzenia, panie Watty, �liczna
pogoda, co? - a widz�c, �e pan Watty jeszcze si� oci�ga, kaza� panu Wellerowi wej��
za swoim panem i zamkn�� drzwi.
- Nie ma chyba na �wiecie drugiego tak dokuczliwego bankruta jak ten tutaj! - zawo�a�
Lowten, odrzucaj�c pi�ro ruchem cz�owieka obra�onego. - Papiery jego tkwi� w s�dzie
niespe�na cztery lata, a nie ma tygodnia, �eby przynajmniej dwa razy nie wpad�
do nas! T�dy, panie Pickwick! Perker jest i zaraz pana przyjmie. Diabelnie zimno!
- doda�. - Sta� we drzwiach i traci� czas na ujadanie si� z tym nudziarzem! - Roznieciwszy
bardzo wielki ogie� przy pomocy bardzo ma�ego pogrzebacza, dependent poprowadzi�
pana Pickwicka do prywatnych apartament�w szefa i zaanonsowa� go.
- A! kochany pan Pickwick! - zawo�a� ma�y adwokat, widz�c wchodz�cego filozofa. -
No, kochany panie, co s�ycha� z procesem? Co porabiaj� nasi przyjaciele Dodson i
Fogg? Nie zasypiaj� sprawy! Wiem, wiem! O! To ludzie obrotni! Bardzo obrotni!
Ko�cz�c te pochwa�y, pan Perker za�y� szczypt� tabaki w uznaniu obrotno�ci pan�w
Dodsona i Fogga.
- To wielkie �otry! ! - rzek� pan Pickwick. - Tak, tak - odpowiedzia� ma�y cz�owieczek.
- Zale�nie od osobistego zapatrywania. Rzecz jasna, �e pan nie zapatruje si� na to
ze stanowiska profesjonalnego. Zreszt� zrobili�my, co nale�y. Zam�wi�em pana Snubbina.
- Czy to dobry adwokat? ? - zapyta� pan Pickwick. - Czy dobry? Wielki Bo�e! Ale�
pan Snubbin to g�owa palestry we wszystkich procesach tego rodzaju. Nie potrzebuje
pan tego powtarza�, ale mi�dzy nami m�wi�c, pan Snubbin wodzi za nos ca�y trybuna�.
To m�wi�c ma�y cz�owieczek za�y� szczypt� tabaki i mrugn�� porozumiewawczo w kie-
runku pana Pickwicka.
- Przys�ali wezwanie moim trzem przyjacio�om - rzek� filozof. . - A! ! Naturalnie,
to wa�ni �wiadkowie. Widzieli pana w delikatnym po�o�eniu. - Ale� czy to moja wina,
, �e si� jej �le zrobi�o i pad�a mi na r�ce?
16 - Tak, , tak, to bardzo prawdopodobne, kochany panie, bardzo prawdopodobne. Ale
kto tego
dowiedzie? Pan Pickwick przeszed� do innego przedmiotu, bo pytanie pana Perkera zbi�o
go nieco z tropu.
- Wezwali tak�e mego s�u��cego - powiedzia�. . - Sama? ? - zapyta� Perker. Pan Pickwick
kiwn�� g�ow�. - To jasne, kochany panie. Z g�ry wiedzia�em, �e tak zrobi�, i mog�em
to panu powiedzie� miesi�c temu. Ale je�eli upar� si� pan, by zajmowa� si� na w�asn�
r�k� t� spraw�, oddawszy j� adwokatowi, to musi si� pan przygotowa� na konsekwencje.
Tu pan Perker podni�s� si� z wielk� godno�ci� i strzepn�� nieco tabaki z koszuli.
- A czego chc� od Sama? ? - spyta� pan Pickwick po dwu czy trzech minutach milczenia.
- Chc� z niego wyci�gn��, �e posy�a� go pan do strony skar��cej, szukaj�c drogi kompro-
misowego za�atwienia sprawy - odrzek� Perker. - To nic wa�nego ostatecznie. W�tpi�,
czy komukolwiek uda�oby si� co� z niego wydoby�.
- I ja o tym w�tpi� - rzek� pan Pickwick. I pomimo k�opot�w u�miechn�� si� na my�l,
�e Sam b�dzie figurowa� jako �wiadek. - Co pan przedsi�we�mie?
? - Jedyna pozostaje nam droga, kochany panie; za��damy powt�rnego przes�uchania
�wiadk�w, po�o�ymy ca�� ufno�� w wymowie pana Snubbina, zamydlimy oczy s�dziom i
spu�cimy si� na przysi�g�ych.
- A je�eli wyrok zapadnie przeciw nam? ? Pan Perker u�miechn�� si�, za�y� wielk�
szczypt� tabaki, poprawi� ogie� w kominie, wzruszy� ramionami i zachowa� milczenie.
- Zapewne jest pan zdania, i� w takim razie zap�ac� wynagrodzenie i koszta procesu?
- zawo�a� pan Pickwick, kt�ry gniewnie przypatrywa� si� tej wymownej odpowiedzi.
Perker po raz drugi poprawi� ogie� i odrzek�: - Tego si� obawiam.
. - A ja - odrzek� pan Pickwick z energi� - o�wiadczam tu panu, i� mam niez�omne
postanowienie nie p�aci� ani grosza, panie Perker. Ani funt, ani pens z mych pieni�dzy
nie znajdzie si� w kieszeni Dodsona i Fogga. Takie jest moje postanowienie przemy�lane
i niewzruszone!
To m�wi�c pan Pickwick z wielk� moc� uderzy� pi�ci� w st�, jakby dla potwierdzenia
niez�omno�ci swego postanowienia.
- Bardzo dobrze, kochany panie, bardzo dobrze; pan sam najlepiej wie, jak ma post�pi�
- rzek� pan Perker.
- Rozumie si�! ! - powiedzia� �ywo nasz bohater. . - Gdzie mieszka pan Snubbin? ?
- W Lincoln Inn, , Old Square. - Musz� si� z nim zobaczy�!
! - Zobaczy� si� z panem Snubbinem, kochany panie! - zawo�a� pan Perker, nadzwyczaj
zdziwiony. - Ph, ph, kochany panie, niemo�liwe! Zobaczy� si� z panem Snubbinem! Czy
kto kiedy s�ysza� co� podobnego? Tego nigdy jeszcze nie by�o! Bez uprzedniego uiszczenia
honorarium za konsultacj� i wyznaczenia jej terminu! Niemo�liwe, kochany panie,
niemo�liwe! Tego si� nie da zrobi�!
Pan Pickwick upar� si� jednak, �e to da si� zrobi� i �e musi si� da� zrobi�. Rezultat
by� taki, �e w niespe�na pi�� minut po tym, gdy go zapewniono, �e to niemo�liwe,
adwokat ju� go prowadzi� do biura wielkiego Snubbina.
By� to pok�j do�� obszerny, bez dywanu, z wielkim biurkiem przysuni�tym do kominka;
sukno, pokrywaj�ce biurko, od dawna straci�o wszelkie pretensje do swej naturalnej
zielonej barwy, kurz i lata nada�y mu stopniowo barw� popielat�, z wyj�tkiem miejsc
zalanych atramentem. Na stole le�a�o mn�stwo ma�ych pakiet�w zalakowanych czerwonym
lakiem. Za
17 biurkiem siedzia� starszy ju� urz�dnik, kt�rego oblicze zar�wno jak gruby �a�cuch
przy ze-
garku zdradza�y, jak lukratywn� rzecz� jest praktyka u pana Snubbina. - Mecenas u
siebie, panie Mallard? - spyta� pan Perker jak mo�na najuprzejmiej, podaj�c mu tabakierk�.
- Tak - odpowiedzia� pan Mallard. . - Ale bardzo zaj�ty. . Spojrzyj pan na te pliki!
Nie wyda� jeszcze o �adnej z tych spraw swojej opinii, a honoraria wp�acono od dawna!
- Tu dependent u�miechn�� si�, wzi�� szczypt� tabaki z namaszczeniem, w kt�rym by�o
zami�owanie do tabaki i szacunek dla honorari�w.
- To si� nazywa praktyka! ! - powiedzia� pan Perker. . - Tak! - potakiwa� dependent,
wyjmuj�c w�asn� tabakierk� i cz�stuj�c ni� serdecznie. - A najlepsze w tym wszystkim
jest to, �e nikt nie potrafi czyta� pisma mecenasa, wi�c cho� nawet wyda opini�,
klient musi czeka�, a� b�d� mia� czas j� przepisa�! Cha, cha, cha!
- Wiadomo, komu sprawa mecenasa s�u�y, i wiadomo, �e za to musz� p�aci� klienci!
Hm? - powiedzia� Perker. . - Cha, , cha, cha! - Na to sekretarz mecenasa roze�mia�
si� tak�e - ale nie g�o�no, tylko jako� milcz�co, ukradkiem, co si� wcale nie podoba�o
panu Pickwickowi. Kiedy cz�owiek krwawi wewn�trz - rzecz to niebezpieczna dla niego
samego. Kiedy �mieje si� wewn�trz - rzecz niebezpieczna dla bli�nich!
! - Przygotowa� pan ju� spis tego, , co jestem wam winien? - spyta� pan Perker. -
Jeszcze nie!
! - Szkoda! - powiedzia� Perker. - Przygotuj pan rachunek, to przy�l� panu czek!
Ale mam wra�enie, i� tak jest pan zaj�ty chowaniem gotowizny, i� zapominasz o d�u�nikach,
co? Cha, cha, cha! - Ta osobista wycieczka musia�a bardzo zabawi� dependenta, gdy�
zn�w za�mia� si� w sobie.
- Ale drogi przyjacielu, , panie Mallard - powiedzia� pan Perker, odzyskuj�c nagle
powag� i ci�gn�c wielkiego m�a w k�t pokoju. - Musi pan koniecznie wp�yn�� na mecenasa,
aby zaraz nas przyj��, mnie i mego klienta!
- No, no! - powiedzia� pan Mallard. - Wcale nie�le si� zaczyna! Widzie� pana mecenasa!
Ale� to nonsens! - Pomimo jednak, �e uwa�a� propozycj� za nonsens, dependent pozwoli�
odci�gn�� si� w k�t pokoju, tak �eby nie s�ysza� go pan Pickwick. Po kr�tkiej rozmowie,
prowadzonej szeptem, dygnitarz poszed� w g��b ma�ego ciemnego korytarza i znikn��
w sanktuarium luminarza. Powr�ci� stamt�d po chwili i kryguj�c si�, oznajmi� panu
Perkerowi i panu Pickwickowi, �e wbrew swoim zwyczajom i przyzwyczajeniom mecenas
godzi si� przyj�� ich zaraz.
Pan Snubbin nale�a� do tych ludzi bladych, wychud�ych, zasuszonych, kt�rych twarz
podobna jest nieco do naro�nej latarni. M�g� mie� lat oko�o czterdziestu pi�ciu
albo - jak to m�wi� w powie�ciach - pod pi��dziesi�tk�. Oczy mia� okr�g�e, wypuk�e,
przy�mione. Takie oczy miewaj� przewa�nie ludzie oddaj�cy si� d�ugie lata mozolnym
studiom. Z oczu tych mo�na by�o wnioskowa�, �e ich w�a�ciciel mia� kr�tki wzrok,
cho�by si� nawet nie zauwa�y�o szkie� wisz�cych mu na szyi na szerokiej, czarnej
wst��ce. W�osy mia� cienkie i rzadkie, co pochodzi�o po cz�ci st�d, �e nigdy nie
po�wi�ca� wiele czasu na ich uporz�dkowanie, a po cz�ci, �e nosi� prawnicz� peruk�,
kt�ra i teraz spoczywa�a obok na krze�le. �lady pudru na ko�nierzu i batystowej brudnej
chustce; ko�o szyi �wiadczy�y, i� od chwili opuszczenia s�du nie mia� czasu zrobi�
�adnej zmiany w swojej toalecie; stan za� reszty jego garderoby dowodzi� wyra�nie,
�e zmiany nie by�yby wielkie, gdyby nawet mia� czas ich dokona�. Ksi�gi prawnicze,
stosy papier�w, rozpiecz�towane listy rozrzucone by� y na stole bez �adnego �adu.
Meble w pokoju by�y stare i zniszczone. Drzwiczki szafy na ksi��ki kiwa�y si� na
zawiasach. Za najmniejszym ruchem wznosi�y si� z dywanu tumany kurzu. Szyby by�y
��te od brudu i staro�ci. Wszystko w tym pokoju wskazywa�o nieomylnie, �e pan Snubbin
by� zbyt zaabsorbowany obowi�zkami, by dba� o osobisty komfort.
18 Mecenas zaj�ty by� pisaniem, gdy weszli jego klienci. Przywita� z roztargnieniem
pana
Pickwicka, kiedy mu go adwokat przedstawi�, gestem wskaza� na krzes�a, pi�ro umie�ci�
w ka�amarzu, obj�� swoj� lew� nog� i czeka�, a� do niego przem�wi�.
- Panie mecenasie - zacz�� pan Perker. - Pan Pickwick jest stron� oskar�on� w sprawie
Bardell contra Pickwick.
- Czy jestem wezwany do tej sprawy? ? - Tak jest, , panie! Mecenas skin�� g�ow� i
znowu czeka�. - Pan Pickwick bardzo pragnie widzie� si� z panem pierwej, nim sprawa
jego b�dzie podj�ta, by o�wiadczy�, i� nie ma �adnych podstaw przeciw niemu w ca�ym
tym procesie. Pan Pickwick nigdy nie stan��by przed s�dem, gdyby nie mia� przekonania,
�e sumienie jego jest spokojne, a r�ce jego s� czyste. Czy dobrze wy�o�y�em pa�skie
zapatrywanie, kochany panie? - m�wi� pan Perker, , zwracaj�c si� do filozofa.
- Doskonale! ! Mecenas wzi�� szk�a, podni�s� je do oczu i przez chwil� przygl�da�
si� ciekawie naszemu bohaterowi. Nast�pnie zwr�ci� si� do pana Perkera i spyta� z
lekkim u�miechem:
- Sprawa pana Pickwicka stoi mocno? ? Adwokat wzruszy� ramionami. - Ma pan zamiar
wzywa� �wiadk�w?
? - Nie.
. U�miech na obliczu pana Snubbina sta� si� wyra�niejszy. Adwokat zacz�� szybciej
kiwa� nog�, potem odchyliwszy si� w ty� na fotelu, chrz�kn�� bardzo w�tpliwie.
Te aluzje do przeczu�, jakie pan mecenas �ywi� co do wyniku sprawy, aczkolwiek s�abe,
nie usz�y uwagi pana Pickwicka. Mocniej nasadzi� na nos okulary, przez kt�re przypatrywa�
si� demonstrowaniu uczu� adwokata, po czym przem�wi� z wielk� energi�, nie zwracaj�c
uwagi na znaki i mrugania pana Perkera:
- �yczenie moje, by mi� panu przedstawiono w mojej sprawie, wyda� si� mo�e nadzwy-
czajne osobie, przez kt�rej r�ce przechodzi tyle spraw podobnego rodzaju.
Adwokat pr�bowa� wpatrywa� si� w ogie�, ale pomimo wszelkich wysi�k�w nie zdo�a�
powstrzyma� si� od u�miechu. Pan Pickwick m�wi� dalej:
- Gentlemani pa�skiej profesji widz� zawsze rzeczy z najgorszej strony natury ludzkiej.
Wszystkie spory, wszystka z�o�� i wszystkie krzywdy roztaczaj� si� przed panami.
Panowie wiecie z do�wiadczenia, jak mo�na sobie uj�� przysi�g�ych efektem, i naturalnie
przypisujecie innym ch�� u�ycia we w�asnym interesie �rodk�w, kt�rych warto�� znacie,
poniewa� u�ywacie ich sami w chwalebnym i szlachetnym zamiarze, by zrobi� wszystko
na korzy�� waszych klient�w. S�dz�, i� temu nale�y przypisa� og�lnie rozpowszechnione
mniemanie, �e jeste�cie zimni, podejrzliwi, samolubni. Pojmuj� dobrze ca�� niew�a�ciwo��
tego, �e robi� panu podobne o�wiadczenia w okoliczno�ciach, w jakich si� znajduj�.
A jednak pomimo to, jak powiedzia� panu m�j przyjaciel Perker, przyszed�em tu, by
stanowczo o�wiadczy� panu, i� jestem najzupe�niej niewinny w sprawie, kt�r� mi wytoczono,
i chocia� znam doskonale wysok� warto�� pa�skiej nauki, pozw�l pan, i� dodam, �e
got�w jestem zrzec si� pomocy pa�skiego talentu, je�eli nie jest pan najzupe�niej
przekonany o mojej szczero�ci.
Na d�ugo przed zako�czeniem tej przemowy ( m�wi�c nawiasem, tak charakterystycznej
dla pana Pickwicka) adwokat wpad� w swe zwyk�e roztargnienie. Po kilku wszak�e minutach
milczenia wzi�� zn�w pi�ro do r�ki i, zdawa�o si�, przypomnia� sobie, �e klient jego
jest obecny, gdy� podnosz�c oczy znad papieru, powiedzia� tonem do�� ostrym:
- Kto b�dzie moim pomocnikiem w tej sprawie? ? - Pan Phunky - odpowiedzia� pan Perker.
. - Phunky? ? Phunky? Nigdy nie s�ysza�em tego nazwiska. Musi to by� m�ody cz�owiek.
19 - Tak, bardzo m�ody. Przed kilkoma dopiero tygodniami dopuszczono go. Niech pan
po-
czeka, przypomn� sobie - a o ile mi� pami�� nie myli: nie wi�cej ni� osiem lat temu
zosta� adwokatem.
- Tak i ja przypuszcza�em - odrzek� pan Snubbin z tym akcentem ubolewania, z jakim
m�wi si� o biednym dziecku bez opieki. - Panie Mallard! ! Po�lij pan do tego pana.
. . pana. . .
- Phunky, , Holborn Court, Gray' s Inn - rzek� Perker. . - Tak, , Phunky! Powiedz
mu, i� prosz�, by si� tu pofatygowa�. Pan Mallard poszed�, by spe�ni� zlecenie, a
pan Snubbin wpad� znowu w zamy�lenie, a� dop�ki nie zjawi� si� pan Phunky.
By� to cz�owiek w wieku dojrza�ym, chocia� pocz�tkowa� dopiero w zawodzie adwokac-
kim. Maniery mia� niepewne, trwo�liwe, a gdy m�wi�, waha� si�. Wady te wszak�e nie
by�y, jak si� zdaje, wrodzone, lecz wynika�y z pewnego rodzaju niem�drej trwo�liwo�ci,
przyczyn� za� tego by�a �wiadomo��, �e wskutek braku czy to pieni�dzy, czy opiekun�w,
czy stosunk�w, czy te� bezczelno�ci, zawsze by� " spychany " . Na adwokata patrza�
z czci�, a panu Perkerowi z�o�y� g��boki uk�on.
- Nie mia�em przyjemno�ci widzie� dot�d pana - rzek� pan Snubbin z wynios�� uprzejmo-
�ci�.
Pan Phunky sk�oni� si�. Od o�miu przesz�o lat mia� on przyjemno�� co dzie� widywa�
pana Snubbina.
- Jak s�ysz�, jeste� pan mi wyznaczony do pomocy w tej sprawie - m�wi� dalej pan
Snubbin.
Gdyby pan Phunky by� bogaty, pos�a�by natychmiast po swego dependenta, by si� przeko-
na�, czy tak jest rzeczywi�cie; gdyby by� zr�czny, przy�o�y�by sobie palec do czo�a
i stara�by si� przypomnie� sobie, czy w mn�stwie powierzonych mu spraw nie znajdzie
si� tak�e i ta, ale poniewa� nie by� ani bogaty, ani zr�czny ( w tym przynajmniej
sensie) , wi�c poczerwienia� i uk�oni� si�.
- Czy� pan czyta� akta, , panie Phunky? - pyta� dalej wielki adwokat. Tu tak�e pan
Phunky powinien by� o�wi