3359

Szczegóły
Tytuł 3359
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3359 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3359 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3359 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE CUSSLER Lodowa Pu�apka Prolog Sen wywo�any narkotykiem przeni�s� j� w nico��; dziewczyna podj�a �miertelne zmaganie o powr�t do �wiadomo�ci. Gdy z wolna otwierane oczy przywita�o przy�mione �wiat�o, jakby za mg��, w nozdrza wdar� si� obrzydliwy zgni�y zapach. By�a naga; go�e plecy �ci�le przywiera�y do wilgotnej, pokrytej ��tym szlamem �ciany. Przed przebudzeniem pr�bowa�a sobie wm�wi�, �e to niemo�liwe, nierealne. To musia� by� senny koszmar. Zanim jednak mia�a szans� pokonania wzbieraj�cej w niej paniki, nagle z pod�o�a zacz�� podnosi� si� ��ty szlam, oblepiaj�c jej bezbronne uda. Przera�ona do ostateczno�ci zacz�a wo�a� krzykiem szale�stwa, gdy paskudztwo pe�z�o po jej nagim spoconym ciele coraz wy�ej i wy�ej. Desperacko walczy�a o �ycie, a� oczy wysz�y jej z orbit. Wszystko na nic; kostki i nadgarstki by�y ciasno przykute �a�cuchami do �ciany. Powoli ohydna ma� w�limaczy�a si� na jej piersi. Gdy usta dziewczyny wykrzywi� grymas niesamowitego przera�enia, nagle w mrocznym pomieszczeniu niewidzialny g�os zabrzmia� jak wibruj�cy ryk. - Panie poruczniku, przepraszam, �e przeszkadzam w studiach, ale obowi�zki wzywaj�. Porucznik Sam Neth zamkn�� z trzaskiem ksi��k�. - Szlag by ci� trafi�, Rapp - zwr�ci� si� do m�czyzny o zgorzknia�ej twarzy, siedz�cego obok niego w kabinie warkocz�cego samolotu - ilekro� dojd� do ciekawego momentu, zawsze musisz mi przerwa�. Chor��y James Rapp skin�� w kierunku ksi��ki. Na jej ok�adce dziewczyna zapadaj�ca si� w ��t� brej�, kt�ra wype�nia�a basen, mimo wszystko zdo�a�a utrzyma� si� na powierzchni, co wydedukowa� po olbrzymich nie ton�cych piersiach. - Jak pan mo�e czyta� taki ch�am? - zapyta�. - Ch�am? - Neth bole�nie wykrzywi� twarz. - Nie do��, �e zak��ca mi pan spok�j, to na dodatek bawi si� pan w mego osobistego krytyka literackiego! - Uni�s� wielkie d�onie w ge�cie udawanej rozpaczy. - Dlaczego zawsze przydzielaj� mi drugiego pilota, kt�rego umys� nie jest w stanie poj�� osi�gni�� wsp�czesnej sztuki? - Neth wyci�gn�� si� i od�o�y� ksi��k� na byle jak zrobion� p�k�, wisz�c� z boku szafki na ubrania. Spoczywa�o tam kilka pism o zagi�tych rogach, pokazuj�cych nagie kobiece cia�a w wielu uwodzicielskich pozach. By�o jasne, �e literackie upodobania porucznika niekoniecznie dotyczy�y klasyki. Neth westchn��, przeci�gn�� si� w fotelu, po czym z uwag� spojrza� przez szyb� w d� na morze. Samolot patrolowy Stra�y Wybrze�a Stan�w Zjednoczonych ju� od czterech godzin i dwudziestu minut przeprowadza� nu��c�, o�miogodzinn� kontrol� g�r lodowych i odbywa� s�u�b� kartograficzn�. Bezchmurne niebo zapewnia�o kryszta�ow� widoczno��, a wiatr ledwo porusza� wodn� kipiel; na p�nocnym Atlantyku w po�owie marca taka pogoda by�a nadzwyczajnym zjawiskiem. Neth wraz z czterema lud�mi siedzia� w kabinie; pilotowa� i nawigowa� olbrzymi czterosilnikowy boeing, podczas gdy sze�ciu pozosta�ych cz�onk�w za�ogi wype�nia�o obowi�zki w przedziale transportowym, bacznie wpatruj�c si� w ekrany radar�w i innych urz�dze� kontrolnych. Neth spojrza� na zegarek, a nast�pnie wychylaj�c samolot na skrzyd�o, naprowadzi� jego dzi�b na prosty kurs ku wybrze�u Nowej Fundlandii. - No, to obowi�zki z g�owy. - Neth odpr�y� si� i si�gn�� po horror. - Rapp, wyka� troch� w�asnej inicjatywy. I nie wa� si� mi przeszkadza�, a� b�dziemy w St. John's. - Postaram si� - odpar� Rapp lodowato. - Je�li ta ksi��ka jest tak zajmuj�ca, to mo�e by pan mi j� po�yczy�? Neth ziewn��. - Nic z tego. Mam zasad� nie po�ycza� ksi��ek z mojej prywatnej biblioteki. Nagle s�uchawka zatrzeszcza�a mu przy uchu, Neth podni�s� mikrofon. - Dobra, Headley, m�w, co tam masz? Z ty�u, w sk�po o�wietlonym brzuchu samolotu, starszy marynarz Buzz Headley intensywnie wpatrywa� si� w radar, na jego twarzy odbija�a si� zielona, nieziemska po�wiata ekranu. - Panie poruczniku, mam dziwne wskazanie. Osiemna�cie mil st�d, namiar trzy-cztery-siedem. Neth pstrykn�� w��cznikiem mikrofonu. - M�w dalej, Headley. Co to znaczy: dziwne? Ogl�dasz g�r� lodow�, czy przestroi�e� radar na stary film z Drakul�? - Mo�e pod��czy� si� pod pana seksowny horror? - mrukn�� Rapp. - S�dz�c po konfiguracji i rozmiarach - zn�w m�wi� Headley to jest g�ra, ale mam zbyt silny sygna� jak na zwyk�y l�d. - Bardzo dobrze. - Neth westchn��. - B�dziemy musieli to sobie obejrze�. - Da� znak Rappowi. - B�d� grzecznym ch�opcem i daj nas na kurs trzy-cztery-siedem. Rapp kiwn�� g�ow� i skr�ci� stery, zmieniaj�c kierunek. Przy akompaniamencie jednostajnego ryku czterech t�okowych silnik�w typu Pratt-Whitney i towarzysz�cej mu nieustannej wibracji samolot w �agodnym przechyle skierowa� si� ku nowemu horyzontowi. Neth wzi�� lornetk� i zwr�ci� j� ku bezmiarowi niebieskiej wody. Wyregulowa� pokr�t�ami ostro�� i zmagaj�c si� z dr�eniem maszyny, trzyma� szk�a najbardziej nieruchomo, jak m�g�. Wkr�tce j� dostrzeg�: bia�a, nie poruszaj�ca si� plamka, kt�ra ja�nia�a na l�ni�cym szafirowym morzu. Wraz z pokonywanym dystansem lodowa g�ra powoli ros�a w dw�ch okr�g�o �ciennych tunelach lornetki. Neth podni�s� mikrofon. - Co to b�dzie, Sloan? G��wny obserwator lodu na pok�adzie Boeinga, porucznik Jonis Sloan, ju� od jakiego� czasu przypatrywa� si� g�rze przez wp�otwarte drzwi towarowe usytuowane z ty�u kabiny pilot�w. - Normalka, bu�ka z mas�em - g�osem robota zabrzmia� Sloan w s�uchawkach Netha. - Warstwowa g�ra z p�askim wierzcho�kiem. Oko�o sze��dziesi�ciu metr�w wysoko�ci i jakie� milion ton. - Normalka? - Neth niemal si� zdziwi�. - Bu�ka z mas�em? Raczej niech�tnie wybra�bym si� tam z wizyt�. - Zwr�ci� si� do Rappa: - Jaki mamy pu�ap? Rapp wpatrywa� si� przed siebie. - Trzysta metr�w. Ca�y dzie� mamy ten sam pu�ap... tak jak wczoraj i przedwczoraj... - Dzi�kuj�, sprawdzam tylko - przerwa� Neth tonem zwierzchnika. - Nawet nie wiesz, Rapp, �e dzi�ki twym du�ym zdolno�ciom panowania nad sterami na staro�� czuj� si� coraz bezpieczniej. Za�o�y� mocno sfatygowane lotnicze gogle, zapi�� si� na my�l o wiej�cym zimnie i otworzy� boczne okno, aby lepiej widzie�. - Jest - skin�� na Rappa. - Zr�b par� nalot�w i zobaczymy, co zobaczymy. Wystarczy�o zaledwie kilka sekund, by twarz Netha okrzep�a jak zaprawiona w bojach poduszka na szpilki; lodowate powietrze szorowa�o mu sk�r�, a� szcz�liwie zdr�twia�a. Zacisn�� z�by z wzrokiem utkwionym w lodzie. Wdzi�cznie p�yn�ca w dole ogromna lodowa masa wygl�da�a jak kliper widmo pod pe�nymi �aglami. Rapp przymkn�� przepustnice i delikatnie skr�ci� stery, wprowadzaj�c samolot patrolowy w przechy� umo�liwiaj�cy zakr�t po szerokim �uku w lewo. Ignoruj�c wychylenie i wskazania przyrz�d�w, oceni� k�t nalotu, obserwuj�c uwa�nie ponad ramieniem Netha migocz�c� bry�� lodu. Trzykrotnie j� okr��a�, czekaj�c na znak Netha, by wyr�wna� lot. Wreszcie Neth kiwn�� g�ow� i si�gn�� po mikrofon. - Headley! Ta g�ra jest golutka jak pupa niemowlaka. - Tam na dole co� jest - w��czy� si� Headley. - Mam �liczn� kropk� na... - Szefie, widz� ciemny obiekt - przerwa� mu Sloan. - Nisko, przy linii wodnej, na zachodniej �cianie. Neth zwr�ci� si� do Rappa: - Zejd� na sze��dziesi�t metr�w. Zaledwie kilka minut zaj�o Rappowi wykonanie polecenia. Min�y nast�pne minuty, a on wci�� kr��y� wok� g�ry, prowadz�c samolot z pr�dko�ci� tylko o trzydzie�ci kilometr�w na godzin� wi�ksz� od krytycznej. - Ni�ej - mrukn�� poch�oni�ty obserwacj� Neth - jeszcze o trzydzie�ci metr�w. - Dlaczego po prostu nie wyl�dujemy na tym �wi�stwie? - Rapp zach�ca� do rozmowy. Nie wida� by�o po nim nadmiernej koncentracji. Jego twarz przybra�a wyraz senno�ci. Jedynie kropelki potu na brwiach zdradza�y wielkie emocje wywo�ane ryzykownym pilota�em. Niebieskie fale wydawa�y si� tak blisko, �e aby je dotkn��, wystarczy�o wyci�gn�� r�k� nad ramieniem Netha. A napi�cie stale ros�o; �ciany g�ry lodowej strzela�y teraz tak wysoko, �e jej szczyt pozostawa� niewidoczny z okien kabiny. Jeden zb�dny ruch - pomy�la� - jedno zdradliwe zawirowanie powietrza i czubek lewego skrzyd�a zawadzi o grzbiet fali, nieodwo�alnie zmieniaj�c ogromny samolot w samoniszcz�cy si� m�ynek. Nagle Neth u�wiadomi� sobie istnienie czego� bardzo niezrozumia�ego, czego�, co przekracza�o niewidzialne granice wyobra�ni i rzeczywisto�ci. To co� poma�u przeistacza�o si� w konkret, kszta�t stworzony przez cz�owieka. Po oczekiwaniu, kt�re dla Rappa trwa�o wieczno��, Neth wreszcie wci�gn�� g�ow� do kabiny, zamkn�� okno i nacisn�� prze��cznik mikrofonu. - Sloan? Widzia�e� to? - S�owa by�y niewyra�ne i ciche, jakby Neth m�wi� przez poduszk�. Rapp pocz�tkowo my�la�, �e tak jest z powodu zlodowacia�ych ust Netha. Ale p�niej, gdy przelotnie spojrza� na niego, zdumia� si�, widz�c zdr�twia�� twarz nie z zimna, lecz wskutek nieopisanego strachu. - Widzia�em - dochodz�cy z interkomu g�os Sloana brzmia� jak mechaniczne echo. - Jednak nie s�dz�, �eby to by�o mo�liwe. - Ja te� - powiedzia� Neth - ale to jest tam w dole. Statek, cholerny statek widmo uwi�ziony w lodzie. - Odwr�ci� si� do Rappa, kr�c�c g�ow�, tak jakby nie wierzy� w�asnym s�owom. - Nie by�em w stanie dojrze� �adnych szczeg��w. Jedynie niewyra�ny zarys dzioba, mo�e rufy, ale nie mog� powiedzie� niczego na pewno. Zsun�� gogle i podniesionym kciukiem prawej r�ki wskaza� kierunek. Rapp odetchn�� z ulg� i wyr�wna� samolot, utrzymuj�c bezpieczny zapas odleg�o�ci mi�dzy podwoziem a zimnym Atlantykiem. - Przepraszam, panie poruczniku - zabrzmia� w s�uchawkach g�os Headleya. Pochylony nad radarem marynarz wnikliwie obserwowa� bia�� plamk� usytuowan� niemal na �rodku ekranu. - Niech pan wierzy albo nie, ale ca�kowita d�ugo�� tej rzeczy w lodzie wynosi w przybli�eniu czterdzie�ci metr�w. - Prawdopodobnie zaginiony trawler rybacki. - Neth energicznie rozciera� policzki, krzywi�c si� z b�lu, gdy powr�ci�o normalne kr��enie. - Czy mam si� skontaktowa� z dow�dztwem okr�gowym w Nowym Jorku i poprosi� o ekip� ratunkow�? - konkretnie zapyta� Rapp. Neth przecz�co pokiwa� g�ow�. - Nie ma potrzeby na gwa�t wzywa� statku ratowniczego. To oczywiste, �e tam nikt nie ocala�. Po wyl�dowaniu w Nowej Fundlandii z�o�ymy dok�adny raport. Nast�pi�o og�lne milczenie. Przerwa� je g�os Sloana: - Niech pan przeleci nad g�r�, szefie. Zrzuc� farb�, �eby by�o mo�na j� szybko odnale��. - Racja, Sloan. Rzu�, gdy dam ci znak. - Nast�pnie Neth zwr�ci� si� do Rappa: - Na stu metrach daj nas nad najwy�sz� cz�� g�ry. Boeing, kt�rego cztery silniki wci�� pracowa�y ze zredukowan� moc�, dostojnie przelecia� nad majestatyczn� g�r� niczym monstrualny mezozoiczny ptak szukaj�cy swego pierwotnego gniazda. Z ty�u przy drzwiach baga�owych czeka� Sloan z wyci�gni�t� r�k�. Potem, na wydan� przez Netha komend�, rzuci� w powietrze pi�ciolitrowy szklany pojemnik pe�en czerwonej farby. S��j stawa� si� coraz mniejszy i mniejszy, zmieniaj�c si� w malutk� kropk�, zanim w ko�cu trafi� w strzelist�, g�adk� �cian� celu. Przygl�daj�c si� temu uwa�nie, Sloan widzia�, jak smuga jaskrawego cynobru powoli posuwa si� w d� wa��cej milion ton g�ry lodowej. - Strza� w dziesi�tk� - niemal rado�nie powiedzia� Neth. Ekipa poszukiwawcza nie b�dzie mia�a �adnych k�opot�w z odnalezieniem jej. - Potem nagle jego twarz spochmurnia�a; spogl�da� na miejsce, gdzie spoczywa� pogrzebany w lodzie nieznany statek. Biedacy! Zastanawiam si�, czy kiedykolwiek dowiemy si�, co si� z nimi sta�o. Rapp mia� zamy�lony wzrok. - Wi�kszego grobowca nie mogli sobie wymarzy�. - To tylko stan przej�ciowy. W dwa tygodnie po tym, jak g�ra wejdzie w Golfsztrom, nie zostanie z niej nawet tyle lodu, aby och�odzi� kilka puszek piwa. W kabinie zapad�a cisza, kt�rej g��bi� podkre�la� monotonny warkot silnik�w samolotu. Zatopieni w swoich my�lach m�czy�ni przez chwil� trwali w milczeniu. Byli w stanie jedynie wpatrywa� si� w z�owieszczy bia�y szczyt i rozmy�la� nad zamkni�t� w grubym lodzie tajemnic�. Wreszcie Neth, niemal poziomo wyci�gaj�c si� w fotelu, powr�ci� do stanu niewzruszonego spokoju. - Panie chor��y, je�li nie ma pan nieodpartej ochoty wyk�pania w zimnej wodzie tego wlok�cego si� grata, niech pan zabiera nas do domu, zanim zdechn� wska�niki paliwa. I �adnego zawracania g�owy, prosz� - doda� z gro�n� min�. Rapp spojrza� na Netha z politowaniem, wzruszy� ramionami i ponownie skierowa� samolot patrolowy na kurs do Nowej Fundlandii. Samolot patrolu Stra�y Wybrze�a znikn�� i w zimnym powietrzu umilk�y ostatnie pomruki silnik�w. Niebotyczna g�ra lodowa zn�w skrywa�a sw� tajemnic� w �miertelnej ciszy, towarzysz�cej jej od momentu oderwania si� od lodowca na zachodnim wybrze�u Grenlandii przed prawie rokiem. Potem nagle, na lodzie powy�ej linii wodnej g�ry, zrobi� si� niewielki, lecz zauwa�alny ruch. Dwie niewyra�ne zjawy poma�u przybra�y kszta�t dw�ch wstaj�cych ludzi, kt�rzy spogl�dali w kierunku oddalaj�cego si� boeinga. Z odleg�o�ci dwudziestu krok�w nie spos�b ich by�o dostrzec go�ym okiem; obaj nosili bia�e kombinezony �niegowe, kt�re doskonale zlewa�y si� z jednobarwnym t�em. Stali d�ugo i nas�uchuj�c cierpliwie czekali. Kiedy z zadowoleniem stwierdzili, �e samolot patrolowy nie wr�ci, jeden z m�czyzn ukl�k� i grzebi�c w �niegu ods�oni� ma�y nadajnik radiowy. Wyci�gn�� anten� teleskopow� d�ugo�ci trzech metr�w, nastawi� cz�stotliwo�� i zacz�� porusza� ma�� d�wigni�. Nie musia� tego robi� ani mocno, ani d�ugo. Kto� gdzie� prowadzi� uwa�ny nas�uch na tej samej cz�stotliwo�ci i odpowied� nadesz�a prawie natychmiast. Rozdzia� 1 Dr��c z przera�liwego zimna, komandor porucznik Lee Koski przygryz� ustnik fajki, a zaci�ni�te pi�ci g��biej wepchn�� do podbitego futrem kombinezonu. Przed dwoma miesi�cami sko�czy� czterdzie�ci jeden lat, z kt�rych osiemna�cie zabra�a mu s�u�ba w Stra�y Wybrze�a. Koski by� niski, bardzo niski i ci�ki, wielowarstwowe za� ubranie sprawia�o, �e jego wzrost i szeroko�� by�y prawie r�wne. Poni�ej kr�conych w�os�w koloru pszenicy b�yszcza�y oczy z niezmienn� intensywno�ci�, niezale�n� od nastroju, w jakim si� znajdowa�. By� �wiadomym w�asnych mo�liwo�ci perfekcjonist�, a tym samym w�a�cicielem cechy nader pomocnej w tej sferze �ycia, kt�r� wype�nia�o mu dowodzenie najnowsz� jednostk� Stra�y Wybrze�a, superkutrem Catawaba. Z rozstawionymi nogami sta� na mostku niczym kogut gotowy do walki; kiedy odezwa� si� do stoj�cego za nim, wielkiego jak g�ra m�czyzny, nie zada� sobie trudu, by si� odwr�ci�. - Nawet z radarem w tak� pogod� b�d� mieli cholern� zabaw� ze znalezieniem nas - jego g�os by� szorstki i przenikliwy jak zimne powietrze Atlantyku. - Widoczno�� nie jest wi�ksza ni� na mil�. Porucznik Amos Dover, pierwszy oficer na Catawabie, precyzyjnie prztykn�� niedopa�ek papierosa na wysoko�� trzech metr�w. Obserwowa� z zainteresowaniem analityka, jak wiatr porwa� dymi�cy pr�cik i ponad mostkiem statku poni�s� daleko w spienione morze. - To, czy b�d� mieli, jest bez znaczenia - wymamrota� ustami zsinia�ymi od zimnego wiatru. - Ko�ysze nas tak, �e pilot tego �mig�owca musia�by by� wyj�tkowym durniem albo pijany w trupa, albo jedno i drugie, �eby nawet pomy�le� o l�dowaniu tam. - Kiwn�� g�ow� do ty�u, w kierunku mokrej od m�awki platformy dla helikopter�w. - Niekt�rym ludziom kompletnie nie zale�y na tym, w jaki spos�b umr� - powiedzia� z powag� Koski. - Niech tylko nie m�wi�, �e nie zostali ostrze�eni. - Nie do��, �e Dover wygl�da� jak wielki nied�wied�, to jeszcze m�wi� g�osem, kt�ry wydawa� si� dochodzi� z g��bi �o��dka. - Zaraz po starcie z St. John's powiadomi�em pilota �mig�owca o silnie wzburzonym morzu i gor�co odradza�em lot do nas. W odpowiedzi us�ysza�em jedynie grzeczne dzi�kuj�. Zacz�o pada�; wiej�ca z pr�dko�ci� dwudziestu pi�ciu w�z��w wichura smaga�a kuter strumieniami deszczu, kt�ry wyp�dzi� po sztormiaki wszystkich m�czyzn pe�ni�cych s�u�b� na pok�adzie. Na szcz�cie dla Catawaby i jej za�ogi trzy stopnie, utrzymuj�ce si� powy�ej zera, chwilowo oddala�y obaw� przed temperatur� zamarzania - nader nieprzyjemnym stanem, w kt�rym ca�y statek pokrywa� si� pow�ok� lodu. Koski i Dover zd��yli za�o�y� sztormiaki, gdy na mostku zatrzeszcza� g�o�nik. - Panie kapitanie, mamy ptaszka na radarze i nie spuszczamy go z oka. Koski podni�s� radiotelefon i potwierdzi� wiadomo��. Potem zwr�ci� si� do Dovera. - Obawiam si� - powiedzia� oboj�tnym tonem - �e nied�ugo zacznie si� zabawa. - Pewnie zastanawia si� pan, sk�d ten po�piech z przys�aniem nam pasa�er�w? - zapyta� Dover. - A pan nie? - Ja oczywi�cie te�. Zastanawiam si� r�wnie�, dlaczego rozkaz oczekiwania na przyj�cie cywilnego �mig�owca nadszed� bezpo�rednio z g��wnego dow�dztwa w Waszyngtonie zamiast z dow�dztwa naszego okr�gu. - To jest cholerna nierozwaga ze strony komendanta - burkn�� Koski - �e nie powiedzia� nam, czego chc� ci ludzie. Jedno jest pewne; nie maj� zamiaru pop�yn�� w wycieczkowy rejs na Tahiti... Nagle Koski znieruchomia�, ws�uchuj�c si� w bezb��dn� prac� grzmi�cego wirnika helikoptera. Przez p� minuty maszyna by�a zas�oni�ta chmurami. A potem obaj dostrzegli j� w tym samym momencie. Lecia�a z zachodu w ma�ym deszczu, kieruj�c si� prosto na statek. Koski natychmiast rozpozna� jej typ; cywilna wersja Ulyssesa Q-55 z dwoma miejscami siedz�cymi, �mig�owiec, kt�ry by� zdolny rozwija� pr�dko�� prawie czterystu kilometr�w na godzin�. - Tylko wariat pr�bowa�by l�dowa� - z przek�sem powiedzia� Dover. Koski wstrzyma� si� z komentarzem. Chwyci� radiotelefon i rykn�� do mikrofonu: - Po��cz si� z pilotem helikoptera i powiedz mu, �eby nie podchodzi� do l�dowania, gdy pokonujemy trzymetrowe fale. Powiedz mu, �e nie b�d� odpowiada� za �adne szale�stwa z jego strony! Koski odczeka� kilka sekund ze wzrokiem przykutym do �mig�owca. - I co? - Pilot m�wi - zaskrzecza� w odpowiedzi g�o�nik - �e jest bardzo wdzi�czny za okazan� mu przez pana trosk� oraz uprzejmie prosi, �eby pana ludzie byli pod r�k� i zabezpieczyli maszyn�, gdy tylko dotknie platformy. - Grzeczny skurwiel - zamrucza� Dover - to trzeba mu przyzna�. Wysun�wszy doln� szcz�k� o nast�pny centymetr, Koski wy��obi� jeszcze jeden rowek na ustniku fajki. - Uprzejmiaczek, cholera! Ten idiota mo�e rozwali� kawa� mojego statku. - Z rezygnacj� wzruszy� ramionami, si�gn�� po tub� okr�tow� i krzykn�� w ustnik: - Chiefie Thorp! Niech pana ludzie b�d� gotowi do zabezpieczenia ptaszka natychmiast po wyl�dowaniu. Ale, na lito�� bosk�, niech pan ich nie puszcza, zanim mocno nie si�dzie na platformie... i ekipa ratunkowa niech b�dzie w pogotowiu. - W tej sytuacji - rzek� cicho Dover - nie chcia�bym by� na miejscu tych facet�w, nawet gdyby proponowano mi za to wszystkie seksbomby Hollywoodu. Koski wyliczy�, �e nie mo�e skierowa� Catawaby pod wiatr, kt�ry wzmagaj�c turbulencj� poszycia, spowoduje zag�ad� �mig�owca. Natomiast ustawienie r�wnoleg�e do fali powodowa�o du�y przechy� statku, uniemo�liwiaj�cy stabilne l�dowanie. Zdobywana przez lata praktyka i umiej�tno�� w�a�ciwej oceny sytuacji wraz z doskona�� znajomo�ci� mo�liwo�ci Catawaby sprawi�y, �e decyzj� podj�� niemal rutynowo. - We�miemy ich pod wiatr i fal� od dzioba. Zredukowa� szybko�� i zmieni� kurs. Dover skin�� g�ow� i znikn�� w ster�wce. Po chwili wr�ci�. - Wed�ug rozkazu, dzi�b pod wiatr i najwolniej, jak pozwala morze. Koski i Dover ch�odnym okiem obserwowali, jak jasno��ty helikopter zakr�ci� w chmurach pod wiatr i pod k�tem trzydziestu stopni podchodzi� do rufy Catawaby, zostawiaj�cej na wodzie szeroki �lad. Mimo ostrego naporu wiatru pilot potrafi� jako� utrzymywa� maszyn� w spokojnym locie. Oko�o stu metr�w od celu �mig�owiec zacz�� traci� pr�dko��, a� w ko�cu niczym koliber zawis� w powietrzu nad wznosz�cym si� i opadaj�cym l�dowiskiem. Przez kr�tki czas, kt�ry Koskiemu wydawa� si� wieczno�ci�, helikopter wisia� na niezmiennej wysoko�ci, jego pilot za� okre�la� szczytowy punkt podnoszonej na grzbietach fal rufy kutra. Potem nagle, gdy platforma osi�gn�a apogeum, pilot �mig�owca przymkn�� przepustnice i Ulysses zgrabnie opad� na Catawab�, kt�rej rufa w chwil� p�niej run�a mi�dzy fale. Ledwie p�ozy dotkn�y platformy, pi�ciu ludzi z za�ogi kutra rzuci�o si� na rozko�ysane l�dowisko w strug� silnego nadmuchu, aby przymocowa� helikopter i uchroni� go przed zdmuchni�ciem do wody. Wkr�tce zamar� silnik, p�aty wirnika znieruchomia�y, a z boku kabiny otwar�y si� drzwi. Na platform� wskoczyli dwaj m�czy�ni, pochylaj�c g�owy przed siln� m�awk�. - Co za skurwiel - mrukn�� z zachwytem Dover. - Wyl�dowa� tak, �e wygl�da�o to na nic trudnego. Koski napi�� mi�nie twarzy. - Lepiej, �eby mieli pierwszorz�dne rekomendacje i uprawnienia, kt�re rzeczywi�cie pochodz� z G��wnego Dow�dztwa Stra�y Wybrze�a w Waszyngtonie. Dover u�miechn�� si�. - Mo�e to s� kongresmani na inspekcji. - Ma�o prawdopodobne - odpar� zwi�le Koski. - Czy mam ich zaprowadzi� do pana kabiny? Koski pokiwa� g�ow�. - Nie. Niech pan przeka�e im ode mnie wyrazy szacunku i zaprowadzi do mesy oficerskiej. W tej chwili - u�miechn�� si� chytrze - interesuje mnie jedynie fili�anka gor�cej kawy. Dok�adnie dwie minuty p�niej kapitan Koski siedzia� przy stole. w mesie oficerskiej, z przyjemno�ci� obejmuj�c zzi�bni�tymi d�o�mi kubek z paruj�c� czarn� kaw�. Kubek by� opr�niony prawie do po�owy, gdy otwar�y si� drzwi i do kabiny wszed� Dover, prowadz�c za sob� puco�owatego osobnika z du�ymi okularami bez oprawki, zainstalowanymi na �ysej g�owie okolonej siwymi, sztywnymi w�osami. Mimo �e na pierwszy rzut oka przypomina� Koskiemu stereotyp szalonego naukowca, m�czyzna mia� okr�g��, dobroduszn� twarz i weso�e br�zowe oczy. Widz�c spojrzenie dow�dcy statku, nieznajomy z wyci�gni�t� r�k� pomaszerowa� do sto�u. - Kapitan Koski, jak s�dz�. Hunnewell, doktor Bill Hunnewell. Przepraszam za k�opoty, kt�re panu sprawiamy. Koski wsta� i u�cisn�� d�o� Hunnewella. - Witam na pok�adzie, doktorze. Prosz�, niech pan siada i napije si� kawy. - Kawy? Nie znosz� tego �wi�stwa - powiedzia� z �alem Hunnewell. - Ale za �yk kakao odda�bym dusz�. - Mamy kakao - odrzek� uprzejmie Koski. Wyci�gn�� si� do ty�u na krze�le i zawo�a�: - Brady! Z kambuza nie�piesznie wyszed� ubrany w bia�e wdzianko steward. By� d�ugi, szczup�y i szed� ko�ysz�cym si� krokiem, kt�ry bez w�tpienia zdradza� jego teksa�skie pochodzenie. - Tak jest, panie kapitanie. Co to ma by�? - Fili�anka kakao dla naszego go�cia i jeszcze dwie kawy dla porucznika Dovera oraz... - Koski zawiesi� g�os i pytaj�co spojrza� na oficera. - Wydaje mi si�, �e brakuje nam pilota doktora Hunnewella. - Za chwil� tu b�dzie. - Dover mia� nieszcz�liwy wyraz twarzy. Wygl�da�o, jak gdyby stara� si� ostrzec Koskiego. - Chcia� si� upewni�, �e helikopter jest dobrze przymocowany. Koski z namys�em przygl�da� si� Doverowi, lecz po chwili odwr�ci� od niego wzrok. - Ju� wiesz, co ma by�, Brady. I przynie� dzbanek na dolewki. Brady potwierdzi� polecenie jedynie skinieniem g�owy i wr�ci� do kambuza. - To prawdziwy luksus - powiedzia� Hunnewell - mie� dooko�a siebie cztery solidne �ciany. Mo�na osiwie� od siedzenia w tym trz�s�cym si� latadle, w kt�rym za ca�� os�on� przed �ywio�ami s�u�y plastikowa ba�ka - ze �miechem pog�adzi� bia�e kosmyki otaczaj�ce jego okr�g�� �epetyn�. Koski odstawi� kubek, lecz nie u�miecha� si�. - My�l�, �e nawet nie zdaje pan sobie sprawy z tego, jak ma�o brakowa�o, aby straci� pan resztk� w�os�w wraz z �yciem. Lot przy takiej pogodzie jest czyst� lekkomy�lno�ci� ze strony pilota. - Zapewniam pana, �e ta wyprawa by�a absolutnie konieczna powiedzia� Hunnewell cierpliwym tonem nauczyciela przemawiaj�cego do ma�ego ucznia. - Pan, za�oga i statek macie do wype�nienia ogromnej wagi zadanie, w kt�rym czas odgrywa g��wn� rol�. Nie mo�emy sobie pozwoli� na strat� cho�by minuty. - Z kieszeni na piersiach wyci�gn�� ma�� kartk� i poda� j� nad sto�em Koskiemu. Zanim wyja�ni� nasz� obecno��, musz� pana prosi� o zmian� kursu na podan� tutaj pozycj�. Koski wzi�� papier, nie czytaj�c go. - Prosz� mi wybaczy�, doktorze Hunnewell, ale nie jestem upowa�niony do spe�nienia pana pro�by. Jedyny rozkaz, jaki otrzyma�em z g��wnego dow�dztwa, dotyczy� wzi�cia na pok�ad dw�ch pasa�er�w. Nie by�o �adnej wzmianki o tym, �e macie karte blanche na kierowanie moim statkiem. - Nic pan nie rozumie. Znad kubka z kaw� Koski �widrowa� wzrokiem Hunnewella. - To, doktorze, jest najwa�niejsze dzisiaj stwierdzenie. Jakie s� pana kompetencje? Dlaczego znalaz� si� pan tutaj? - Niech si� pan nie denerwuje, kapitanie. Nie jestem wrogim agentem, pragn�cym dokona� sabota�u na pana drogocennym statku. Mam doktorat z oceanografii, a obecnie jestem zatrudniony przez Narodow� Agencj� Bada� Morskich i Podwodnych - NUMA. - Bez urazy - powiedzia� Koski pojednawczo. - Ale moje pytania wci�� pozostaj� bez odpowiedzi. - Mo�e ja pomog� oczy�ci� atmosfer� - spokojnie, lecz autorytatywnie zabrzmia� nowy g�os. Koski zesztywnia� na krze�le i odwr�ci� si� w kierunku postaci niedbale opartej w drzwiach, postaci wysokiej i dobrze zbudowanej. Opalona na br�zowo twarz o ostrych, niemal drapie�nych rysach oraz przenikliwe zielone oczy wskazywa�y, �e to nie jest m�czyzna, kt�ry pozwoli sobie nadepn�� na odcisk. By� ubrany w granatow� lotnicz� kurtk� wojskow� i mundur. Czujny, cho� z pozoru oboj�tny, obdarzy� Koskiego �askawym u�miechem. - Ach, jest pan wreszcie - g�o�no rzek� Hunnewell. - Kapitanie Koski, pozwoli pan, �e przedstawi� majora Dirka Pitta, dyrektora do zada� specjalnych w NUMA. - Pitta? - powt�rzy� jak echo Koski. Spojrza� na Dovera i podni�s� brew. Dover tylko wzruszy� ramionami, wci�� czuj�c si� niepewnie. - Czy to przypadkiem nie ten sam Pitt, kt�ry przed rokiem zlikwidowa� podwodny przemyt w Grecji? - Lwia cz�� uznania nale�y si� co najmniej dziesi�ciu innym ludziom - odrzek� Pitt. - Oficer lotnictwa, kt�ry pracuje nad badaniami oceanograficznymi - powiedzia� Dover. - To nieco odleg�a dziedzina od pana pierwotnego �ywio�u, prawda, majorze? W k�cikach oczu Pitta pojawi�y si� wywo�ane u�miechem zmarszczki. - Ale nie dalej ni� Ksi�yc, na kt�rym l�dowali lotnicy z marynarki wojennej. - S�uszna uwaga - przyzna� Koski. Pojawi� si� Brady i poda� kaw� oraz kakao. Nast�pnie wyszed� i zn�w wr�ci�. Zostawi� tac� z kanapkami i znikn��, tym razem na dobre. Koski zacz�� si� czu� niewyra�nie. Naukowiec z powa�nej agencji rz�dowej to nie by�o nic dobrego. Oficer z innej formacji, maj�cy ci�got do niebezpiecznych eskapad, to ju� o wiele za du�o. Ale kombinacja ich obu - siedz�cych przy stole i m�wi�cych, co ma robi� - to by�a absolutna katastrofa. - Jak m�wi�em, kapitanie - rzek� Hunnewell niecierpliwie mo�liwie Jak najszybciej musimy si� dosta� na pozycj�, kt�r� panu poda�em. - Nie - bez ogr�dek powiedzia� Koski. - Przykro mi, �e moja postawa mo�e wydawa� si� nieprzyjemna, lecz musicie przyzna�, i� mam pe�ne prawo odm�wi� waszym ��daniom. Jako kapitan tego statku jestem zobowi�zany wykonywa� rozkazy pochodz�ce jedynie Z Okr�gowego Dow�dztwa Stra�y Wybrze�a w Nowym Jorku lub g��wnego dow�dztwa w Waszyngtonie. - Przerwa�, by nala� sobie jeszcze jeden kubek kawy. - Rozkaz, kt�ry otrzyma�em, m�wi� o wzi�ciu dw�ch pasa�er�w, o niczym wi�cej. Wykona�em go i teraz wracam na poprzedni kurs patrolowy. Pitt Spojrza� na nieugi�t� twarz Koskiego wzrokiem metalurga, badaj�cego wytrzyma�o�� grudki stali wysokiej jako�ci. Nagle wsta�, podszed� ostro�nie do drzwi kambuza i zajrza� do �rodka. Brady by� naj�ty przesypywaniem ziemniak�w z pojemnego worka do olbrzymiego paruj�cego gara. Nast�pnie Pitt z niezmienn� ostro�no�ci� zawr�ci� i uwa�nie obejrza� ma�y korytarz na zewn�trz mesy. Zauwa�y�, �e niewinna gra przynios�a efekt: Koski i Dover �ledz�c jego ruchy, wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Pitt za�, najwyra�niej zadowolony, �e nikt nie pods�uchuje, zawr�ci� i usiad� przy stole. - W porz�dku, panowie - wyszepta�, nachylaj�c si� do obu. - Teraz powiem, o co chodzi. Pozycja, kt�r� poda� wam doktor Hunnewell, dok�adnie odpowiada po�o�eniu pewnej wyj�tkowo wa�nej g�ry lodowej. Koski zaczerwieni� si�, lecz jego twarz pozosta�a nieruchoma. - Nie chcia�bym, �eby to g�upio zabrzmia�o, majorze, ale je�li wolno wiedzie�, jak� to g�r� lodow� uwa�a pan za wyj�tkowo wa�n�? Pitt chwil� milcza� w celu wywo�ania wi�kszego efektu. Tak� pod kt�rej pow�ok� znajduje si� wrak statku. Gwoli dok�adno�ci rosyjskiego trawlera nafaszerowanego najnowsz� i najbardziej zaawansowan� elektronik�, jak� do cel�w szpiegowskich wymy�li�a sowiecka nauka. Nie m�wi�c o szyfrach i kompletnych danych dotycz�cych ich systemu inwigilacji ca�ej p�kuli zachodniej. Koski nawet nie mrugn��. Nie odrywaj�c oczu od Pitta, wydoby� z wn�trza kurtki kapciuch i zacz�� spokojnie nabija� fajk�. - Sze�� miesi�cy temu - kontynuowa� Pitt - rosyjski trawler o nazwie Novgorod p�ywa� zaledwie kilka mil od wybrze�a Grenlandii, prowadz�c obserwacj� rakietowej bazy Powietrznych Si� Zbrojnych Stan�w Zjednoczonych na wyspie Disko. Zdj�cia lotnicze wykaza�y, �e na Novgorodzie znajduj� si� wszelkie znane nam elektroniczne anteny odbiorcze oraz jeszcze par� innych. Rosjanie rozgrywali to na zimno; trawler wraz z za�og� z�o�on� z trzydziestu pi�ciu doskonale wykwalifikowanych m�czyzn, a tak�e kobiet, nigdy nie b��ka� si� po wodach terytorialnych Grenlandii. Stanowi� nawet mi�y widok dla naszych pilot�w, kt�rzy podczas z�ej pogody wykorzystywali go jako punkt nawigacyjny. Po trzydziestu dniach wi�kszo�� rosyjskich statk�w szpiegowskich zosta�a zwolniona ze s�u�by, ale ten trwa� na posterunku bite trzy miesi�ce. Departament Wywiadu Marynarki Wojennej zacz�� si� zastanawia� nad tak d�ug� zw�ok�. A potem pewnego sztormowego poranka Novgorod znikn��. Sta�o si� to na trzy tygodnie przed przybyciem statku zmiennika. To op�nienie pozostaje tajemnic�; do tej pory Rosjanie nigdy nie naruszyli zwyczaju odsy�ania statku szpiegowskiego, je�eli na posterunku nie pojawi� si� inny. - Pitt przerwa�, by zgasi� papierosa w popielniczce. - S� tylko dwie drogi, kt�rymi Novgorod m�g�by si� dosta� do domu, do mateczki Rosji. ludna przez Ba�tyk prowadzi do Leningradu, a druga przez Morze Barentsa do Murma�ska. Brytyjczycy i Norwegowie zapewniaj� nas, �e Novgorod nie wybra� �adnej z nich. Kr�tko m�wi�c, Novgorod z ca�� za�og� przepad� gdzie� pomi�dzy Grenlandi� a brzegami Europy. Koski postawi� na stole kubek, wpatruj�c si� z zamy�leniem w brudne dno. - Wydaje mi si� troch� dziwne, �e Stra� Wybrze�a nigdy o tym nie zosta�a powiadomiona. Wiem na pewno, �e nie otrzymali�my �adnego meldunku o zagini�ciu rosyjskiego trawlera. - Waszyngtonowi r�wnie� wyda�o si� to dziwne. Dlaczego Rosjanie mieliby utrzymywa� w tajemnicy utrat� jednostki? Jedyn� logiczn� odpowiedzi� jest stwierdzenie, �e starali si� nie dopu�ci� do tego, �eby kt�rykolwiek kraj na Zachodzie wpad� na �lad ich najnowocze�niejszego statku szpiegowskiego. Usta Koskiego wykrzywi� z�o�liwy u�miech. - Chce pan, �ebym kupi� wiadomo�� o zakutym w lodzie sowieckim statku szpiegowskim? Niech pan da spok�j, majorze. Przesta�em wierzy� w bajki, gdy przekona�em si�, �e na �wiecie nie ma krasnoludk�w ani kr�lewny �nie�ki. Pitt zignorowa� z�o�liwo�� Koskiego. - Tak czy inaczej, lecz to w�a�nie jeden z waszych samolot�w patrolowych zauwa�y� zarys trawlera w g�rze lodowej na pozycji 47� 36'N - 43� 17'W. - To prawda - rzek� zimno Koski - �e Catawaba jest najbli�sz� tej pozycji jednostk� ratownicz�, ale dlaczego rozkaz zbadania g�ry me wyszed� z dow�dztwa okr�gowego w Nowym Jorku? - Przez ch�� zachowania tajemnicy - odpowiedzia� Pitt. Ostatnia rzecz, na kt�r� zgodziliby si� ch�opcy w Waszyngtonie, to publiczny komunikat przez radio. Na szcz�cie pilot, kt�ry zauwa�y� g�r� lodow�, poczeka�, a� wyl�duje, a dopiero p�niej z�o�y� dok�adny meldunek o jej lokalizacji. Naturalnie, nasza koncepcja polega na znalezieniu trawlera, zanim dopadn� go Rosjanie. S�dz�, �e zdaje pan sobie spraw�, kapitanie, jak bezcenne s� dla naszego rz�du jakiekolwiek tajne informacje, dotycz�ce sowieckiej floty szpiegowskiej. - Chyba lepiej by�oby umie�ci� na g�rze lodowej ludzi od spraw elektroniki i interpretacji tajnych informacji wywiadu. - Niewielka zmiana, jaka zasz�a w g�osie Koskiego, w �adnym razie nie wskazywa�a na to, �e kapitan zmi�k�. By�a jednak wyra�nie odczuwalna. - Prosz� mi wybaczy� to, co powiem, ale pilot i oceanograf to jest bez sensu. Pitt badawczo spojrza� na Koskiego, potem na Dovera i zn�w na Koskiego. - Fa�szywe twierdzenie - powiedzia� cicho - cho� oparte na w�a�ciwym za�o�eniu. Gdy w gr� wchodz� operacje szpiegowskie, Rosjanie nie s� tak ca�kiem prymitywni. Wojskowy �mig�owiec tu�aj�cy si� nad otwartym morzem, gdzie rzadko kiedy przep�ywaj� statki, albo wcale nie przep�ywaj�, musia�by wzbudzi� ich podejrzenia. Natomiast jednostki Narodowej Agencji Bada� Morskich i Podwodnych s� powszechnie znane z prowadzenia bada� naukowych nawet na najbardziej odleg�ych akwenach. - A wasze kwalifikacje? - Mam du�e do�wiadczenie w lataniu �mig�owcem w warunkach arktycznych - odpowiedzia� Pitt. - Doktor Hunnewell jest bez w�tpienia czo�owym na �wiecie autorytetem w dziedzinie bada� formacji lodowych. - Rozumiem - rzek� powoli Koski. - Doktor Hunnewell przyjrzy si� g�rze, zanim naba�agani� ch�opcy z wywiadu. - Zgad� pan - potwierdzi� Hunnewell. - Je�li pod lodem rzeczywi�cie jest Novgorod, do mnie nale�y okre�lenie najwygodniejszego sposobu dotarcia na statek. Jestem pewien, kapitanie, �e doskonale pan wie, i� z g�rami lodowymi nie ma �art�w, s� zbyt zdradliwe. To tak jak z ci�ciem diamentu; ma�y b��d jubilera i po sprawie. Zbyt du�o ciep�a w niew�a�ciwym miejscu i l�d p�knie albo si� prze�amie. Ponadto gwa�towne topnienie mo�e doprowadzi� do zmiany �rodka ci�ko�ci g�ry i spowodowa�, �e jej wierzcho�ek nagle znajdzie si� pod wod�. Widzi wi�c pan, �e zbadanie masy lodowej, zanim w miar� bezpiecznie b�dzie mo�na wej�� na Novgorod, jest absolutn� konieczno�ci�. Wyra�nie odpr�ony, Koski wyci�gn�� si� na krze�le. Przez chwil� popatrzy� w oczy Pitta, po czym u�miechn�� si�. - Poruczniku Dover! - Tak jest. - Prosz� uprzejmie spe�ni� �yczenie pan�w, po�o�y� statek na kurs 47� 36'N - 43� 17'W i da� ca�� naprz�d. Niech pan powiadomi dow�dztwo okr�gowe w Nowym Jorku o naszym zamiarze zmiany pozycji. Spojrza� na twarz Pitta, oczekuj�c zmiany jej wyrazu. �adnej zmiany jednak nie by�o. - Prosz� si� nie gniewa� - powiedzia� grzecznie Pitt - ale sugeruj�, �eby pan zrezygnowa� z meldunku do dow�dztwa okr�gowego. - Jestem daleki od jakichkolwiek podejrze� - odrzek� Koski przepraszaj�cym tonem. - Tak jednak jest, �e nie mam zwyczaju kr��enia po p�nocnym Atlantyku bez informowania Stra�y Wybrze�a, gdzie znajduje si� jej w�asno��. - W porz�dku, ale by�bym zobowi�zany, gdyby nie wspomina� pan, dok�d p�yniemy. - Pitt zaci�gn�� si� papierosem. - Prosz� te�; �eby powiadomi� pan biuro NUMA w Waszyngtonie o naszym szcz�liwym przybyciu na pok�ad Catawaby i poinformowa�, �e z chwil� poprawy pogody b�dziemy kontynuowa� lot do Reykjaviku. Koski uni�s� brwi. - Do Reykjaviku na Islandii? - To jest nasz punkt docelowy - wyja�ni� Pitt. Koski ju� zacz�� co� m�wi�, ale zastanowiwszy si�, wzruszy� tylko ramionami. - Lepiej poka�� panom wasze kwatery. Doktor Hunnewell zwr�ci� si� do Dovera - mo�e spa� w kajucie g��wnego mechanika. Natomiast major Pitt b�dzie kwaterowa� u pana, poruczniku. Pitt z u�miechem spojrza� na Dovera, a potem na Koskiego. - Lepiej jest mie� mnie na oku? - Pan to powiedzia�, nie ja - odrzek� Koski zaskoczony zbola�ym wyrazem, jaki nagle pojawi� si� na obliczu Pitta. Cztery godziny p�niej Pitt drzema� na koi wci�ni�tej do �elaznej klatki, kt�r� Dover nazywa� swoj� kajut�. By� zm�czony niemal do b�lu, lecz zbyt wiele my�li k��bi�o si� w jego g�owie, by m�g� wkroczy� do raju g��bokiego snu. Tydzie� temu o tej porze siedzia� ze zwariowanym na punkcie seksu rudzielcem na tarasie hotelu Newporter Inn, podziwiaj�c malownicze brzegi pla�y w Newport. Z przyjemno�ci� przypomina� sobie, jak obejmuj�c dziewczyn� jedn� r�k� i trzymaj�c szklaneczk� szkockiej z lodem w drugiej r�ce, przygl�da� si� luksusowym jachtom przemykaj�cym niczym zjawy po sk�panej w �wietle ksi�yca zatoce. Teraz by� sam i ubolewa� nad tym, �e po�rodku lodowatego Atlantyku musi cierpie� katusze na sk�adanej, twardej jak deska koi na pok�adzie rozko�ysanego kutra Stra�y Wybrze�a. Musz� by� urodzonym masochist� - pomy�la� - �eby zg�asza� si� na ochotnika do ka�dego szalonego przedsi�wzi�cia wymy�lonego przez admira�a Sandeckera. Admira� James Sandecker, naczelny dyrektor Narodowej Agencji Bada� Morskich i Podwodnych, spali�by si� ze wstydu, s�ysz�c okre�lenie: szalone przedsi�wzi�cie; cholernie wredne matactwo - to by�o bardziej w jego stylu. - Cholernie �a�uj�, �e ci� �ci�gam ze s�onecznej Kalifornii, ale podrzucili nam to wredne matactwo. - Sandecker macha� dwudziestocentymetrowym cygarem jak batut�. By� ma�y, ognistorudy i mia� twarz s�pa. - Od nas wymaga si� prowadzenia naukowych bada� podwodnych. Dlaczego my? Dlaczego nie marynarka? Dlaczego Stra� Wybrze�a nigdy sama nie mo�e poradzi� sobie ze swoimi problemami? - Pal�c cygaro, z irytacj� kr�ci� g�ow�. - Tak czy owak, zwalili to na nas. Pitt sko�czy� czyta� i od�o�y� na biurko admira�a ��t� teczk� oznaczon� napisem "tajne". - My�l�, �e to jest niemo�liwe, aby statek uwi�z� we wn�trzu g�ry lodowej. - Jest to nadzwyczaj ma�o prawdopodobne, ale doktor Hunnewell zapewnia mnie, �e mo�e si� zdarzy�. - Odnalezienie w�a�ciwej g�ry mo�e si� okaza� trudne; up�yn�y cztery dni od spostrze�enia jej przez Stra� Wybrze�a. Do tej pory ta wybuja�a kostka lodu mog�a przedryfowa� p� drogi do Azor�w. - Doktor Hunnewell sporz�dzi� wykres pr�du i pr�dko�ci dryfu, ograniczaj�c obszar do pi��dziesi�ciu mil kwadratowych. Je�li masz dobry wzrok, nie b�dziesz mia� �adnych problem�w ze spostrze�eniem g�ry, zw�aszcza �e Stra� Wybrze�a oznaczy�a j� czerwon� farb�. - Wypatrzenie jej to jest jedna sprawa - w zamy�leniu powiedzia� Pitt - druga to wyl�dowanie na niej helikopterem. Czy nie by�oby wygodniej i bardziej bezpiecznie dosta� si� tam... - Nie! - przerwa� mu Sandecker. - �adnych statk�w. Je�li ta rzecz pod lodem jest tak wa�na, jak my�l�, to poza tob� i Hunnewellem nie chc� tam nikogo, kto by�by bli�ej g�ry ni� na pi��dziesi�t mil. - Mo�e to pana zaskoczy, admirale, ale ja nigdy dot�d nie l�dowa�em �mig�owcem na g�rze lodowej. - Bardzo mo�liwe, �e nikt inny te�. Dlatego w�a�nie poprosi�em, aby� zosta� moim dyrektorem do zada� specjalnych - figlarnie u�miechn�� si� Sandecker. - Masz niezno�n� sk�onno�� do, no powiedzmy, dostarczania towaru na miejsce. - Czy tym razem - nie�mia�o zapyta� Pitt - b�d� mia� szans� ewentualnej odmowy przyj�cia zadania? - W gr� wchodzi wy��cznie zg�oszenie ochotnicze. Pitt bezradnie wzruszy� ramionami. - Nie wiem, dlaczego zawsze tak �atwo panu ulegam. Zaczynam podejrzewa�, �e wy�wiczy� mnie pan jak rasowego go��bia, kt�ry zawsze wraca do gniazda. Na twarzy Sandeckera zakwit� szeroki u�miech. - Ty to powiedzia�e�, nie ja. Szcz�kn�a klamka i drzwi kabiny otwar�y si�. Pitt leniwie otworzy� jedno oko i zobaczy� wchodz�cego Hunnewella. Gruby doktor jak linoskoczek usi�owa� balansowa� mi�dzy koj� Pitta a szafk� na ubrania Dovera, by w ko�cu dosta� si� do fotelika przy biurku. S�ycha� by�o wyra�nie dwug�os, w jaki zla�o si� westchnienie Hunnewella i skrzypi�cy protest fotela, gdy doktor umieszcza� sw�j ci�ar mi�dzy por�czami. - Jak, na mi�y B�g, taki gigant jak Dover w tym si� mie�ci? z niedowierzaniem zapyta� nie bardzo wiadomo kogo. - Sp�ni� si� pan - ziewn�� Pitt. - Spodziewa�em si� pana kilka godzin temu. - Nie mog�em si� kr�ci� po k�tach ani prze�lizgiwa� przez szyby wentylacyjne niczym szpieg. Musia�em poczeka� na jaki� pretekst, �eby m�c z panem porozmawia�. - Pretekst? - Tak. Wyrazy szacunku od kapitana Koskiego. Podano kolacj�. - Po co to ca�e kr�cenie? - ponuro zapyta� Pitt. - Nie mamy nic do ukrycia. - Nic do ukrycia! Nic do ukrycia! K�ama� pan tam jak z nut i jeszcze mi pan spokojnie m�wi, �e nie mamy nic do ukrycia? Hunnewell z rozpacz� pokiwa� g�ow�. - Obaj staniemy przed plutonem egzekucyjnym, gdy w Stra�y Wybrze�a dowiedz� si�, jak ich wykiwali�my, wy��czaj�c ze s�u�by jeden z najnowszych kutr�w. - Helikoptery maj� obrzydliwy zwyczaj nielatania z pustymi zbiornikami - z�o�liwie rzek� Pitt. - Musieli�my mie� baz� operacyjn� i �r�d�o paliwa. Catawaba by�a jedynym statkiem w okolicy dysponuj�cym odpowiednim zapleczem. Poza tym to pan wys�a� lipny rozkaz z G��wnego Dow�dztwa Stra�y Wybrze�a i to na pana maj� haka w tej sprawie. - A ta niedorzeczna historyjka o zaginionym rosyjskim trawlerze? Nie mo�e pan zaprzeczy�, �e to pana wymys� od pocz�tku do ko�ca. Pitt pod�o�y� r�ce pod g�ow� i zapatrzy� si� w sufit. - S�dzi�em, �e wszystkim si� spodoba�a. - Nie podpisuj� si� pod ni�. To by�o najbardziej perfidne nadu�ycie zaufania, kt�rego kiedykolwiek, na moje nieszcz�cie, by�em �wiadkiem. - Wiem. S� takie chwile, w kt�rych siebie nienawidz�. - Czy zdaje pan sobie spraw�, co si� stanie, gdy kapitan Koski przejrzy nasz przebieg�y planik? Pitt wsta� i przeci�gn�� si�. - Po prostu zrobimy to, co zrobiliby dwaj inni godni zaufania Amerykanie. - To znaczy? - szepn�� Hunnewell z pow�tpiewaniem. Pitt u�miechn�� si�. - Gdy przyjdzie czas, zaczniemy si� o to martwi�. Rozdzia� 2 Spo�r�d wszystkich ocean�w tylko Atlantyk jest ca�kowicie nieobliczalny. Pacyfik, Indyjski, a nawet Morze Arktyczne maj� odmienne zwyczaje i kaprysy, lecz ��czy je wsp�lna cecha - rzadko kiedy nie daj� znaku zmieniaj�cego si� im humoru. Ale nie Atlantyk, zw�aszcza na p�noc od pi�tnastego r�wnole�nika. W ci�gu kilku godzin g�adki pak lustro ocean mo�e zmieni� si� we wrz�cy kocio�, w kt�rym miesza huragan o sile dwunastu stopni w skali Beauforta. Bywa jednak, �e zmienna natura Atlantyku dzia�a w drug� stron�. Po nocy, podczas kt�rej silne wiatry i wzburzone morze gro�� sztormem, wstaje �wit z rozpostart� jak okiem si�gn�� lazurow� tafl� pod bezchmurnym niebem. Taki poranek przywita� ludzi z Catawaby, a wschodz�ce s�o�ce towarzyszy�o im w rejsie po spokojnych wodach. Pitt poma�u budzi� si�; jego wzrok skupi� si� na tylnej cz�ci bia�ych spodenek ogromnego rozmiaru, �ci�le opinaj�cych Dovera nachylonego przy myciu z�b�w. - Nigdy pan nie wygl�da� bardziej uroczo - powiedzia� Pitt. Dover odwr�ci� si�. Lewe dolne z�by trzonowe mia� ubrudzone past�. - Hm? - Powiedzia�em dzie� dobry! Dover tylko pokiwa� g�ow�, zamrucza� co� niewyra�nie i zn�w odwr�ci� si� do umywalki. Pitt usiad� i s�ucha�. Poza szmerem maszyn jedynym mechanicznym d�wi�kiem by� szum ciep�ego powietrza t�oczonego przez wentylator. Ruch statku by� tak �agodny, �e prawie niewyczuwalny. - Nie chcia�bym okaza� si� niego�cinnym gospodarzem, majorze - powiedzia� z u�miechem Dover - ale radz� opu�ci� pielesze. Za p�torej godziny powinni�my si� znale�� na obszarze pana poszukiwa�. Pitt zrzuci� koce i wsta�. - A wi�c po kolei. Jak� kategori� ma pana firma, je�li chodzi o �niadania? - Dwie gwiazdki w skali Michelina - weso�o odpar� Dover. Ja stawiam. Pitt szybko si� umy�, zrezygnowa� z golenia i b�yskawicznie wskoczy� w lotnicze ubranie. Pod��y� za Doverem dziwi�c si�, jak taki wielki m�czyzna m�g� chodzi� po statku i nie wali� g�ow� przynajmniej dziesi�� razy dziennie w niskie przegrody. W�a�nie sko�czyli �niadanie, kt�re wed�ug Pitta w ka�dym z lepszych hoteli kosztowa�oby par� dobrych dolar�w, gdy pojawi� si� marynarz i oznajmi�, �e kapitan Koski chce ich widzie� na mostku. Dover pod��y� za podw�adnym, wyprzedzaj�c o kilka krok�w Pitta nios�cego fili�ank� z kaw�. Gdy weszli do pomieszczenia kontrolnego, kapitan z Hunnewellem pochylali si� nad sto�em z mapami. Koski podni�s� wzrok. Wreszcie jego �uchwa nie by�a wysuni�ta niczym dzi�b lodo�amacza, a przenikliwe niebieskie oczy wydawa�y si� spokojne. - Dzie� dobry, majorze. Jest pan zadowolony z pobytu u nas? - Kwatera nieco przyciasna, ale jedzenie jest doskona�e. Na twarzy kapitana pojawi� si� niewielki, lecz szczery u�miech. - Co pan my�li o naszej elektronicznej krainie czar�w? Obracaj�c si� o trzysta sze��dziesi�t stopni, Pitt zrobi� inspekcj� pomieszczenia. Wygl�da�o ono jak z filmu science fiction. Od pod�ogi do sufitu stalowe obudowy wype�nia�a ogromna liczba komputer�w, monitor�w telewizyjnych i innych skomplikowanych urz�dze�. Krzy�owa�y si� na nich niesko�czenie d�ugie rz�dy pokr�te� i prze��cznik�w, maj�cych konkretne przeznaczenie, a kolorowych �wiate�ek wska�nik�w wystarczy�oby do o�wietlenia frontonu kasyna w Las Vegas. - Robi wra�enie - odrzek� Pitt, popijaj�c kaw�. - Radar obserwacji powietrza, radar obserwacji powierzchni morza, najnowszy sprz�t nawigacyjny typu Loran pracuj�cy na wysokich i bardzo wysokich cz�stotliwo�ciach, �e nie wspomn� komputerowego systemu sporz�dzania wykres�w nawigacyjnych - Pitt m�wi� nonszalanckim tonem rzecznika prasowego zatrudnionego w stoczni, kt�ra zwodowa�a Catawab�. - Producent wyposa�y� Catawab� w najnowocze�niejszy sprz�t oceanograficzny, meteorologiczny, nawigacyjny i ��czno�ci o wiele gruntowniej, ni� wyekwipowany jest kt�rykolwiek podobny statek na �wiecie. Pana jednostka, kapitanie, jako stacja meteorologiczna mo�e przebywa� na pe�nym morzu w ka�dych warunkach atmosferycznych, a jej g��wnym przeznaczeniem jest prowadzenie akcji ratunkowych oraz oceanograficznych prac badawczych. Dodam, �e jest obs�ugiwana przez siedemnastu oficer�w oraz stu sze��dziesi�ciu ludzi pozosta�ej za�ogi i �e za sum� oko�o trzynastu milion�w dolar�w zbudowa�a j� stocznia Northgate w Wilmington w stanie Delaware. Z wyj�tkiem zaj�tego map� Hunnewella, Koski, Dover oraz pozostali m�czy�ni obecni w pomieszczeniu zamarli. Gdyby Pitt by� pierwszym przyby�ym na Ziemi� Marsjaninem, nie sta�by si� obiektem wi�kszego, przechodz�cego w podziw niedowierzania. - Prosz� si� nie dziwi�, panowie - powiedzia�, zadowolny z siebie. - Mam zwyczaj zawsze odrabia� prac� domow�. - Rozumiem - ponuro rzek� Koski; cho� wida� by�o, �e niczego nie rozumie. - Mo�e zechcia�by pan nam zdradzi� powody, dla kt�rych tak dok�adnie odrobi� pan lekcje. - Powiedzia�em ju� - Pitt wzruszy� ramionami - mam taki nawyk. - Bardzo irytuj�cy w tych okoliczno�ciach. - Koski spojrza� na Dovera z odrobin� niepewno�ci w oczach. - Ciekawi mnie, czy rzeczywi�cie jest pan tym, za kogo si� podaje. - Doktor Hunnewell i ja jeste�my bona fide - zapewni� Pitt. - Przekonamy si� o tym dok�adnie za dwie minuty, majorze. Nagle ton Koskiego sta� si� cyniczny. - Ja te� lubi� odrabia� lekcje. - Pan mi nie ufa - rzek� oschle Pitt. - Szkoda. Pa�ski wysi�ek umys�owy na nic si� nie zda. Doktor Hunnewell i ja nie mamy zamiaru ani mo�liwo�ci, �eby zagrozi� bezpiecze�stwu statku oraz za�ogi. - Nie mam powodu, by panu ufa�. - Wzrok i g�os Koskiego by�y lodowato zimne. - - Nie ma pan pisemnych rozkaz�w, nie otrzyma�em przez radio �adnej informacji, dotycz�cej zakresu pana kompetencji, nie mam nic... nic poza niejasn� wiadomo�ci� z g��wnego dow�dztwa, oznajmiaj�c� wasze przybycie. Twierdz�, �e m�g�by j� nada� ka�dy, kto zna nasz system ��czno�ci. - Wszystko jest mo�liwe - powiedzia� Pitt. Nie m�g� si� oprze�, podziwowi dla spostrzegawczo�ci Koskiego. Kapitan trafi� dok�adnie w dziesi�tk�. - Je�eli gra pan w jak�� brudn� gr�, majorze, nie chc� bra� w niej udzia�u... Koski przerwa�, aby odebra� wiadomo�� od marynarza, po czym zaj�� si� studiowaniem meldunku. Na jego twarzy pojawi� si� wyraz zastanowienia. Ze zmarszczonymi brwiami poda� kartk� Pittowi. - Wydaje si� pan niewyczerpanym �r�d�em niespodzianek. Je�eli Pitt nie wygl�da� niewyra�nie, to bez w�tpienia tak w�a�nie si� poczu�. Zdemaskowanie nie nast�pi�o od razu, mia� wi�c du�o czasu, �eby si� do tego przygotowa�. Niestety jego opowie�� nie okaza�a si� wystarczaj�co wiarygodna. Zdecydowa�, �e nie pozostaje mu nic innego, ni� odebra� z dobr� min� meldunek z r�k kapitana. Wiadomo�� brzmia�a: Dotyczy zapytania o dr. Williama Hunnewella i majora Dirka Pitta. Referencje doktora Hunnewella pochodz� z najpewniejszych �r�de�. Jest dyrektorem Kalifornijskiego Instytutu Oceanografii. Major Pitt jest rzeczywi�cie dyrektorem do zada� specjalnych NUMA. Jest tak�e synem senatora George'a Pitta. Obaj s� zaanga�owani w badania oceanograficzne najwy�szej wagi dla interes�w pa�stwa. Nale�y im udzieli� wszelkiej mo�liwej pomocy, powtarzam wszelkiej mo�liwej pomocy. Ponadto prosz� poinformowa� majora Pitta, �e admira� Sandecker prosi, aby major wystrzega� si� ozi�b�ych kobiet. Pod meldunkiem widnia� podpis Komendanta Stra�y Wybrze�a. - Alarm odwo�any - Pitt delektowa� si� ka�d� przeci�gan� sylab�. Stary lis Sandecker u�y� swych wp�yw�w, aby wci�gn�� do gry wyprowadzonego w pole Komendanta Stra�y Wybrze�a. Odetchn�� g��boko i odda� Koskiemu depesz�. - Przyjemnie jest mie� przyjaci� na wysokich stanowiskach powiedzia� Koski, nie ukrywaj�c z�o�ci. - Czasami to si� przydaje. - Nie pozostaje mi nic innego, ni� pogodzi� si� z tym - rzek� bezradnie Koski. - Nie chcia�bym nadu�ywa� czyjego� zaufania, ale naturalnie ostatnia cz�� wiadomo�ci by�a zaszyfrowana? - To �adna tajemnica - odpar� Pitt. - W ten chytry spos�b admira� Sandecker nakaza� doktorowi Hunnewellowi i mnie lot do Islandii po zbadaniu g�ry lodowej. Koski posta� chwil� w milczeniu, kr�c�c ze zdumienia g�ow�. Kr�ci� ni� jeszcze wtedy, gdy Hunnewell uderzy� r�k� w st� z mapami. - Panowie, mam. Dok�adne po�o�enie naszego statku widma, wierzcie lub nie, z dok�adno�ci� do dw�ch mil kwadratowych. Hunnewell by� wspania�y. Je�li zdawa� sobie spraw� z panuj�cego przed chwil� napi�cia, to zupe�nie tego nie okazywa�. Z�o�y� map� i wpakowa� j� do kieszeni ocieplacza. - Majorze Pitt, lepiej startujmy I najpr�dzej, jak mo�na. - Jak pan sobie �yczy, doktorze - odrzek� zgodnie Pitt. - Za dziesi�� minut �mig�owiec b�dzie rozgrzany i gotowy do drogi. - Dobrze - skin�� g�ow� Hunnewell. - Jeste�my teraz na obszarze, na kt�rym samolot patrolowy zaobserwowa� g�r�. Zgodnie z moimi obliczeniami przy obecnej pr�dko�ci dryfu g�ra lodowa powinna dotrze� na skraj Golfsztromu w ci�gu jutrzejszego dnia. Je�eli patrol prawid�owo oceni� jej wielko��, g�ra ju� zacz�a si� topi� z szybko�ci� tysi�ca ton na godzin�. Gdy dostanie si� w ciep�e wody Golfsztromu, nie przetrwa nawet dziesi�ciu dni. Pozostaje jedynie pytanie: kiedy wrak zostanie uwolniony spod lodu? �atwo sobie wyobrazi�, �e ju� go mogli�my straci�, ale miejmy nadziej�, �e jest i b�dzie jeszcze przez par� dni. - Jaki przewiduje pan zasi�g? - spyta� Pitt. - Mniej wi�cej dziewi��dziesi�t mil. Znajdziemy si� w�wczas w bezpo�rednim s�siedztwie