11256
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 11256 |
Rozszerzenie: |
11256 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 11256 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11256 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
11256 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Autor: John Morressy
Tytul: DOLINA STRACONEGO CZASU
Z "NF" 1/96
Kruki z ochrypłym krakaniem kołowały w górze. W dole panowała
cisza. Żywi odeszli, unosząc łupy i rannych towarzyszy. Konający
zaprzestali jęków. Nic nie pozostało, tylko trupy, strzaskana,
porąbana broń i stratowany ugór przesiąknięty ludzką krwią.
Czarodziej Kedrigern, siedząc na kamieniu, spoglądał na
pobojowisko, wzdychał i powoli, ze smutkiem potrząsał głową.
Przez długi czas siedział bez ruchu. Nie zwrócił uwagi na
ubłoconego rycerza, który powoli podjechał do niego na zmęczonym
koniu.
- Zwyciężyliśmy. Pole jest nasze - oznajmił rycerz.
Nie podnosząc wzroku, czarodziej odparł:
- Straciłeś dobrych ludzi, Vernianie. Zbyt wielu.
- Bersac stracił więcej. Głupcem był wypowiadając bitwę.
- Można było tego uniknąć.
- Czy miałem znosić jego obelgi? Pozwalać, żeby nazywał
mnie tchórzem?
Kedrigern zmierzył go zimnym spojrzeniem.
- Nikt nie nazwie cię tchórzem, Vernianie. Ale mogą wątpić w
twoją mądrość. Ilu ludzi dzisiaj zginęło? Setka? Dwie setki? I
za co? Za bezwartościowy spłacheć błota i kamieni, nadający się
najwyżej na cmentarz dla ludzi, którzy oddali za niego życie.
- Walczyliśmy, żeby odzyskać ziemię skradzioną naszym ojcom -
oświadczył rycerz. - Poległych uczcimy jako bohaterów.
- Z pewnością - przyświadczył Kedrigern, podnosząc się
sztywno i rozprostowując kości. - Podejrzewam jednak, że wdowy i
sieroty wolałyby mężczyzn mniej bohaterskich, ale za to żywych.
- Nie jesteś wojownikiem. Nie rozumiesz.
- Nie. I nie chcę rozumieć.
- A jednak przyszedłeś nam z pomocą. Osłoniłeś nas przed
zaklęciami czarodzieja wynajętego przez Bersaca.
Kedrigern wzruszył ramionami.
- Nie mogłem odmówić staremu przyjacielowi. I odrzucić
szczodrej zapłaty.
Vernian zaśmiał się i pochylił, żeby poklepać czarodzieja po
ramieniu.
- Nareszcie mówisz jak Kedrigern, którego znam. Zły nastrój
minie. Dzisiaj opatrzymy rannych. Jutro będziemy świętować i
otrzymasz nagrodę.
- Dziękuję ci, Vernianie. Nie chciałem psuć radości ze
zwycięstwa. Po prostu nie lubię patrzeć, jak dobrzy ludzie
umierają.
- Wszyscy ludzie umierają, czarodzieju. Pechowcy giną z
głodu, w wypadku lub od zarazy. Szczęśliwi oddają życie w walce
o słuszną sprawę.
Vernian ściągnął wodze i zawrócił bojowego rumaka. Przez
ramię krzyknął:
- Zostaw to miejsce ścierwnikom. Chodź i pomóż przy rannych.
Odjechał, lecz Kedrigern nie ruszył za nim. Wciąż spoglądał
na milczące pole bitwy. Kruki sfrunęły na ziemię i kilka już
przystąpiło do uczty. Słońce zniżyło się nad horyzontem, a
wydłużone cienie i szybkie trzepotanie skrzydeł padlinożerców
łudziły wzrok. Kedrigern zobaczył coś, co wyglądało jak ruchomy
cień, a potem spostrzegł inne, bledsze cienie unoszące się wokół
tamtego. Zamierające światło zacierało kontury, więc musiał
spojrzeć przez Szczelinę Prawdziwej Wizji w medalionie, żeby
widzieć wyraźnie.
Po pobojowisku rzeczywiście kroczyła ciemna postać,
zatrzymywała się przy każdym powalonym wojowniku i pochylała się
nad nim, jakby chciała obudzić śpiącego towarzysza. Z każdego
ciała unosił się blady kształt, który zajmował miejsce w szeregu
za cmentarnym przewodnikiem. Nierówna procesja wciąż się
wydłużała, a kiedy podeszła bliżej, Kedrigern uniesioną dłonią
pozdrowił postać kroczącą na czele. Znali się od dawna.
- Cześć, Śmierć. Wiedziałem, że cię tu spotkam - zawołał
przez pole.
Ciemna postać pomachała mu kosą, ale nie odpowiedziała ani
nie przerwała pracy. Kedrigern obserwował ją obojętnie, tak jak
ktoś, kto wypełnił swoje obowiązki, spogląda na zajętego
towarzysza. Traktował tego ponurego i strasznego gościa z
ostrożną życzliwością człowieka, który dwukrotnie słyszał
przerażające wezwanie na Drugą Stronę i dwukrotnie wyjaśniono mu
wśród licznych przeprosin, że zaszła drobna pomyłka, takie
rzeczy czasami się zdarzają, bardzo nam przykro, jeśli
naraziliśmy cię na jakieś niewygody, bądź tak dobry i nie
mówmy o tym więcej.
Kedrigern nie cierpiał partactwa, ale bynajmniej nie żywił
urazy. Wszyscy popełniamy błędy, orzekł. Nawet Śmierć. Trudno
było nie lubić biednej przepracowanej staruszki, której już
nie potrafił się bać.
Odwiedziwszy każdego zabitego, Śmierć ustawiła ich cienie w
luźnym szyku i podeszła do czarodzieja. Usiadła na kamieniu,
postękując ze zmęczenia.
- Ta wojna zajęła mi całe popołudnie, a jak tylko ich
dostarczę, ruszam nad rzekę Durdon. Zaraza nawiedziła wioski nad
rzeką. Niebiosom tylko wiadomo, jak długo tam będę uwiązana.
Mówię ci, dosłownie lecę z nóg.
- Ciągle nie masz pomocnika?
- Ani jednego. I ani odrobiny współczucia. Wszyscy ciągle
biorą sobie wolne dni, ale biednej starej Śmierci nie chcą dać
urlopu. O nie. I czy słyszałam kiedyś chociaż słowo
podziękowania? - Spod czarnego kaptura dobiegł krótki,
chrapliwy, pełen goryczy śmiech.
- Jesteś zbyt obowiązkowa, w tym cały kłopot.
- Wiem, wiem - przyznała Śmierć z westchnieniem męczennicy. -
Dawniej mogłam wygospodarować trochę czasu na grę w szachy z
klientem, ale teraz... - Następne głębokie, smutne westchnienie.
- To cud, że jeszcze się nie pogubiłam.
Kedrigern zauważył ze słodkim, niewinnym uśmiechem:
- Jak sobie przypominam, parę razy popełniłaś omyłkę.
Śmierć chciała wykonać gniewny zamach kosą, ale o mało nie
rozłupała sobie czaszki. Rzuciła zdenerwowanym tonem:
- Obiecałeś, że nie piśniesz ani słówka! Obiecałeś,
Kedrigern!
- Dotrzymałem obietnicy.
- Och. - Zapadło długie milczenie, po czym Śmierć odezwała
się nieśmiało: - Doceniam twoją lojalność. Naprawdę. Byłabym
bardzo upokorzona, gdyby ktoś się dowiedział.
- Nikt się nie dowie. Nie ode mnie - przyrzekł Kedrigern, ale
Śmierć, już bardzo zmęczona, nie zwróciła uwagi na to zapewnienie.
- Co innego, gdybym sama popełniła błąd, ale to wszystko
wina tych tępych urzędasów. No wiesz, dwa razy wysyłali mnie
wyraźnie po czarodzieja, a ty byłeś na miejscu, i oczywiście
nigdy nie dadzą mi czasu, żeby porządnie przeczytać
zlecenie, i piszą okropnie niewyraźnie, i przekręcają połowę
nazwisk, i... Nigdy nie przyjdzie im do głowy, że w okolicy
może być dwóch czarodziejów.
- Jasne, że to ich wina.
- Trzeba ich przywołać do porządku. Wyobrażają sobie, że
pozjadali wszystkie rozumy, te typki zza biurka. Żadnego
szacunku dla nas, którzy wykonujemy prawdziwą pracę.
- Wszędzie jest tak samo - stwierdził czarodziej ze
współczującym westchnieniem i powoli pokiwał głową.
- Bardzo przyzwoicie się zachowałeś, Kedrigern, i nie zapomnę
twojej lojalności. Gdybym kiedyś... - Śmierć nagle zamilkła, po
czym wstała z pośpiechem mówiąc: - Lepiej wrócę do mojej grupy.
Na początku zawsze są trochę ogłuszeni, ale znasz żołnierzy. Daj
im czas na opamiętanie, a zupełnie przestaną cię słuchać.
- Wydają się trochę niespokojni.
- Nie znoszę tego. Żołnierze są niemożliwi. Jeśli nie błagają
o łaskę i nie proponują łapówek, to grożą i stawiają warunki. A
ten język! Nie uwierzyłbyś... Naprawdę muszę iść.
Śmierć ruszyła szybkim krokiem, sunąc bezgłośnie nad rozdartą
ziemią. Po kilku krokach zawahała się i obejrzała. Kedrigern
pomachał na pożegnanie, ale Śmierć zamiast ruszyć dalej
zawróciła.
- Nie powinnam tego robić, Kedrigernie, ale tak ładnie się
zachowałeś... i wiem, że z pewnością nikomu nie powiesz -
zaczęła.
- Moje usta są nieme - zapewnił czarodziej.
- Przeglądałam wykaz. Twoje nazwisko jest na liście.
W czarodzieja jakby piorun strzelił.
- Moje nazwisko? Moje?
- Tak. Pod koniec zimy.
- Ale nie mam nawet stu siedemdziesięciu lat! Daleko mi do
tego! Jestem jeszcze prawie dzieckiem! - zaprotestował
Kedrigern.
- Niemniej jednak widziałam twoje nazwisko.
- Czarodzieje powinni żyć przez stulecia! Czy to nie było
nazwisko podobne do mojego... Kenneth albo Kenilworth, albo
Kepler...? Jesteś całkiem pewna?
- Jestem pewna - odparła Śmierć.
- Absolutnie pewna? Na mur? Bez cienia wątpliwości?
Śmierć nie odezwała się ani słowem, tylko powoli, poważnie
pochyliła czarny kaptur.
Czarodziej usiadł na kamieniu i otarł pot z czoła. Podniósł
wzrok z niemym pytaniem. Śmierć ponownie kiwnęła głową i
powiedziała:
- Sprawdziłam bardziej niż dokładnie. Wierz mi, to było twoje
nazwisko.
- Pod koniec zimy, mówiłaś?
- Tak.
- I to wszystko? Sprawa załatwiona? Nic nie można zrobić?
Śmierć przez chwilę trwała w niezręcznym milczeniu. Wreszcie
powiedziała:
- Nie powinnam tego nikomu mówić...
- Powiedz mi!
Śmierć zniżyła głos:
- Wykaz nie jest zupełnie ukończony, dopóki Wydział
Statystyczny go nie sprawdzi. Zawsze pozostaje ci nadzieja, że
urzędnicy znajdą błąd w obliczeniach. To się zdarza... och, raz
czy dwa na tysiąclecie.
Kedrigern rozejrzał się, pochylił do przodu i zniżył głos.
- Możesz załatwić, żeby znaleźli błąd?
Śmierć cofnęła się o dwa kroki i zesztywniała.
- Mój drogi Kedrigernie, jak możesz nawet proponować...! Po
tym, jak okazałam ci uprzejmość... Och, doprawdy, ci ludzie!
Czarodziej wyraźnie się zmieszał.
- Nie chciałem... Po prostu jestem wytrącony z równowagi.
Całkiem mnie zaskoczyłaś.
Śmierć odprężyła się lekko i podeszła o krok bliżej.
- Zawsze zaskakuję ludzi. Przepraszam.
- Czy nic nie mogę poradzić?
- Jeśli twój czas się skończył, muszę cię zabrać.
Dobiegły do nich okrzyki: "Żreć! Dajcie żreć!" i "Kto ma coś
do picia?" Gromada bladych duchów unoszących się tuż nad ziemią
zaczynała się niecierpliwić. Kilka z nich wszczęło burdę,
inni zbierali się w grupki i wybuchali hałaśliwym śmiechem.
Wrzaski: "Co to za mundur?" i "Kiedy nam zapłacą?" zagłuszały
pierwsze strofki "Mańki, córki młynarza".
- Muszę do nich wrócić - oznajmiła Śmierć. - Za kilka minut
całkiem się rozzuchwalą. Zobaczymy się wkrótce, Kedrigernie.
Skinąwszy kosą na pożegnanie, ciemna postać ruszyła
bezgłośnie przez pobojowisko. Cała jej uprzejmość znikła, kiedy
ryknęła zawodowym tonem:
- Wy tam, spokój! Rzućcie te dzidy. Nie będą wam już
potrzebne. Ustawić się dwójkami. Cisza w szeregu! Baczność!
Naprzóóód... marsz!
Na komendę blade kształty uformowały szereg i powłócząc nogami
ruszyły na zachód, w stronę słońca kryjącego się za horyzontem.
Zapadła ciemność, zanim Kedrigern wreszcie wstał i wrócił do
zamku Verniana. Przez całą noc, opatrując rannych ludzi,
poruszał się jak we śnie. Nie odpowiadał na pytania, chyba że
ktoś potrząsnął go za ramię i krzyknął mu prosto w ucho.
Następnego dnia, na uczcie wydanej na cześć zwycięstwa, był
poważny i milczący. Kiedy Vernian zapytał: "No, jak tam,
czarodzieju? Skąd ta ponura mina? Wyglądasz jak szkielet na
uczcie", zbladł i niemal zakrztusił się winem, które właśnie
popijał. Swoim zachowaniem ogromnie rozbawił biesiadników, ale
sam nie uczestniczył w tej wesołości. Pragnął tylko uwolnić się
od rozhulanego towarzystwa, żeby dumać posępnie nad swoim losem.
Następnego dnia, na drodze prowadzącej przez las, właśnie tak
zrobił. Jadąc stępa na koniu, ze zwieszoną głową kontemplował
krzywdzący wyrok. To było takie niesprawiedliwe. Odejść, zanim
zdążył nacieszyć się życiem, nie dociągnąwszy nawet do dwóch
setek - żaden wiek dla czarodzieja. Skoszony w pełnym rozkwicie,
nie wypełniwszy swojej obietnicy. Wyrwany z ramion ukochanej
księżniczki. Ich małżeństwo było cudowne, ale wspólne lata
zostały tragicznie skrócone. Żegnaj, domowe szczęście.
Żegnajcie, przyjaciele, nawet ci, których specjalnie nie
lubiłem. Żegnaj, Spot, wierny trollu. Żegnajcie, przeciwzaklęcia
i odczarowania, wino i pieczarki w śmietanie. Niesłuszne i
niesprawiedliwe, ot co. A Śmierć była taka obojętna i rzeczowa.
"Jeśli twój czas się skończył, muszę cię zabrać." Jakby był
paczką.
Wśród tych melancholijnych rozważań poczuł nagle przyjemny
zapach, aromat mięsa pieczonego nad ogniskiem, i natychmiast
jego myśli przeskoczyły z tematów eschatologicznych na
kulinarne. Zobaczył mężczyznę w zakurzonym podróżnym płaszczu,
siedzącego przy ognisku obok drogi. Pozdrowił go, a tamten ku
jego zdumieniu poderwał się na nogi i zawołał:
- Kedrigern! Mistrzu! Co za radość cię spotkać! Zrób mi ten
honor i dziel ze mną mój skromny posiłek.
Kedrigern nie rozpoznał mężczyzny i nie miał pojęcia, skąd
tamten go zna, ale zapach pieczonego mięsiwa stanowił nieodparte
zaproszenie.
Mężczyzna, który pospiesznie przedstawił się jako Scavendal,
był małym, energicznym, zaaferowanym człowieczkiem, wzorem
gościnności. Miał pulchną, różową, pogodną twarz, obramowaną
białą brodą. Przygotował Kedrigernowi wygodne siedzenie,
poczęstował go chlebem i mięsem, po czym dosłownie podskoczył z
radości, kiedy czarodziej wyciągnął flaszkę Vernianowego wina i
zaproponował, żeby wypili ją razem.
Nazwisko i twarz Scavendala wydawały się obce, ale on sam
wiedział bardzo dużo o swoim niespodziewanym gościu. Po
półgodzinnym wysłuchiwaniu, jak to Scavendal go podziwia i
pragnie naśladować pod każdym względem, Kedrigern nie mógł
dłużej znieść niepewności. Przełknął ostatni kąsek królika,
wytarł palce o kępkę trawy i powiedział:
- Muszę wyznać, Scavendalu, że nie pamiętam, gdzie się
spotkaliśmy. Zechcesz odświeżyć moją pamięć?
- Ach, dobry panie, aż do dzisiaj znałem cię wyłącznie z
opowieści. Ale raz już - w przenośni - skrzyżowaliśmy miecze, i
to bardzo niedawno - odparł rozpromieniony człowieczek.
Kedrigern myślał przez chwilę, po czym wykrzyknął w
olśnieniu:
- To ty byłeś czarodziejem Bersaca!
Scavendal skromnie spuścił oczy.
- Tak. Pobiłeś mnie pod każdym względem, ale zaszczytem jest
przegrać z mistrzem czarów.
- Ach tak. Ta... chmura na samym początku. Bardzo...
pomysłowe, moim zdaniem - powiedział Kedrigern, starannie
dobierając słowa. Było to uprzejme kłamstwo. Magia przeciwnika
należała do najbardziej prymitywnego rodzaju, a w dodatku nawet
najprostsze zaklęcia kiepsko działały. Widocznie Scavendal był
wyjątkowym partaczem. To cud, że dotąd nie wczarował się w
jakieś paskudne kłopoty przez swoją magiczną nieudolność. Z
drugiej strony posiadał pewne zalety: dobrze gotował i wykazywał
należny szacunek dla prawdziwej sztuki, kiedy ją napotkał.
- Bardzo uprzejmie z twojej strony, że tak mówisz, mistrzu
Kedrigernie.
- Chociaż powinna być trochę gęstsza. I ciemniejsza.
- Tego się obawiałem - wyznał Scavendal.
- I ciągle kłębiła się wokół ludzi Bersaca. Trochę ich
zdezorientowała.
- Tak, sam to zauważyłem. Zawsze miałem kłopoty z utrzymaniem
kierunku. Ale powiedz mi, co myślisz o moich zjawach?
Kedrigern przypomniał sobie kilka niewyraźnych sylwetek
powiewających wystrzępionymi łachmanami, które miały pewnie
wyglądać jak krwawe całuny, ale bardziej przypominały brudne
koszule nocne.
- Były przerażające. Gdybyś ich nie przepędził tak szybko
i fachowo, ludzie Verniana padliby en masse z czystej
zgrozy. - A moje zaklęcie paraliżujące. Na pewno kosztowało
cię sporo zachodu.
- Och, więc użyłeś zaklęcia paraliżującego?
Obaj mężczyźni milczeli przez długą chwilę, po czym Scavendal
odezwał się pokornym tonem:
- Nie jestem bardzo dobrym czarodziejem, prawda?
- Powinieneś jeszcze poćwiczyć.
- To najłagodniejsza ocena, jaką dotąd usłyszałem. Wszyscy
moi nauczyciele radzili mi, żebym został alchemikiem. Ale nie
chciałem zrezygnować. Ta bitwa była moją wielką szansą. -
Scavendal ponuro zapatrzył się w ogień. - Bersac winił mnie za
swoją klęskę. Powiesiłby mnie, gdybym nie uciekł. A ja tak
bardzo chciałem zostać wielkim czarodziejem. Takim jak ty.
- Och... no cóż - mruknął Kedrigern, pochlebiony, lecz
zakłopotany.
- Chciałem tego najbardziej na świecie. Mam odpowiednią
czarodziejską szatę i spiczasty kapelusz, i wszystko.
Współczucie Kedrigerna nieco zbladło. On sam ubierał się
zwyczajnie. Z doświadczenia wiedział, że im więcej czarodziej
nosi na zewnątrz, tym mniej ma w środku. Kilku najznakomitszych
fachowców, jakich znał, wyglądało na żebraków. Z wymuszonym
dobrodusznym uśmiechem powiedział:
- Po prostu pracuj dalej. Kiedyś ci się uda.
- Ale ja się tak powoli uczę. Potrzebuję więcej czasu.
- Ja też - wyznał Kedrigern. - Właśnie teraz potrzebuję
czasu.
Obaj westchnęli. Po kolejnej długiej przerwie Scavendal
oznajmił:
- Powinniśmy odwiedzić Dolinę Straconego Czasu.
- Tak, to byłoby rozwiązanie naszych problemów. Fatalnie, że
nikt nie zna drogi.
- Ja znam - odparł Scavendal.
Kedrigern spojrzał na niego z jawnym niedowierzaniem.
- Daj spokój, Scavendalu. Mój stary nauczyciel, Fraigus z
Mroków, wiedział wszystko o magii temporalnej. Prawie sto lat
poświęcił na szukanie drogi do Doliny Straconego Czasu. Zbadał
każdą baśń i legendę, sprawdził każdy trop i nie znalazł drogi.
Ani przewodnika, ani mapy, nic.
- Mapa istnieje. Prawdę mówiąc... - Scavendal przerwał i
zaczął grzebać w swoim tobołku. Po kilku minutach mamrotania i
stękania wyrzucił zawartość na ziemię, rozgarnął niecierpliwie i
wydobył zwój miękkiej skóry, którym pomachał z triumfem.
- Mam ją tutaj!
Podał mapę Kedrigernowi, który rozwinął ją i dokładnie
przestudiował. Mapa była pięknie wyrysowana, jaskrawo
pokolorowana i starannie opisana za pomocą tajemniczych
zakrętasów. Punkty orientacyjne, chociaż dość niezwykłe,
zaznaczono bardzo wyraźnie.
- Skąd to masz? - zapytał wreszcie Kedrigern.
- Kupiłem ją od starej czarodziejki. Przysięgała, że
mapa jest prawdziwa.
- Jest prawdziwa. Wypróbowałeś ją?
- Nie potrafię odczytać tych znaków. Zresztą taka wyprawa
wymaga czarów, a z moją znajomością magii... - Scavendal
westchnął smutno i rozłożył ręce.
Kedrigern kiwnął głową. Całkowicie podzielał opinię
Scavendala w tej kwestii. Wrócił do studiowania mapy. Scavendal
usiadł naprzeciwko i dodał:
- Ale z twoją magią i moją mapą... - nie dokończył, tylko
uśmiechnął się szeroko i zatarł ręce.
Był to absurdalny zbieg okoliczności. Ale przypadki chodzą po
ludziach, powiedział sobie Kedrigern. Jeszcze raz obejrzał mapę.
Rozpoznał kilka szczegółów, o których wspominały stare i
wiarygodne księgi. Mapa najwyraźniej była autentyczna. A on nie
miał nic do stracenia.
- Umowa stoi - powiedział. - Ruszajmy zaraz. Powinniśmy
znaleźć wejście bez większych trudności.
Scavendal ze zdumieniem wytrzeszczył na niego oczy.
- Wejście? Ale mapa nie pokazuje... Skąd wiesz?
- Mapa pokazuje to bardzo dokładnie. Trzeba tylko wiedzieć,
jak ją odczytać - wyjaśnił Kedrigern. Poczuł się znacznie
lepiej.
- Ale konie. I nasze bagaże.
Kedrigern zasypał ziemią ognisko.
- Jeśli nam się uda, wrócimy w tej samej chwili, w której
wyruszyliśmy. Jeśli nie, będziemy mieli większe zmartwienia.
- Ale... czy nie powinniśmy... czy musimy iść już teraz?
- Chyba nie straciłeś odwagi?
- Nigdy nie miałem wiele do stracenia. Nie jestem dzielnym
człowiekiem, Kedrigernie.
- Trzymaj się. Poradzisz sobie, jak dojdziemy na miejsce.
Znalezienie wejścia trwało zaledwie kilka minut.
Kedrigern zajął pozycję w strumieniu, pomiędzy dwoma dębami,
i wyrecytował przepisane zwroty. Po małej chwilce dwaj
mężczyźni stali pomiędzy spiralnymi kolumnami z żyłkowanego
kamienia, które wznosiły się w niebo i znikały w chmurach.
Przed nimi widniała otwarta brama z czarnego żelaza. Nad
bramą wypisano karmazynowymi literami motto: "Dzielny nie
napotka niebezpieczeństwa; tchórz nie zazna spokoju". Za
bramą otwierała się szeroka droga prowadząca przez lasy,
ledwie widoczne w mgiełce otulającej krajobraz.
- Jesteśmy na miejscu? - zapytał szeptem Scavendal.
- Przy wejściu. Nie potrzebujemy szeptać. Jak już wejdziemy
na gościniec, ruszaj i nie zatrzymuj się ani na chwilę. Gotowy?
Scavendal przytaknął z bardzo niepewną miną. Kedrigern
przekroczył bramę i szybko pomaszerował drogą. Scavendal
pospieszył za nim. Z lasów dobiegała nieustanna kakofonia
dźwięków. Niektóre odgłosy brzmiały przyjemnie, niektóre
znajomo, niektóre przerażająco, ale chociaż wiele było
ogłuszająco głośnych, nie zagłuszały się nawzajem.
Niewyraźne kształty przemykały wśród drzew. Nad głowami
fruwały ptaki, a także stworzenia przypominające ptaki i
inne, niepodobne do niczego, co czarodzieje znali lub
potrafili sobie wyobrazić.
- Czym one są? - zapytał Scavendal drżącym głosem.
- Nie wiem, ale nie zrobią nam krzywdy.
- Spójrz na nie!
- Wszystko po lewej stronie to przeszłość. Już nie istnieje.
Wszystko po prawej to przyszłość. Jeszcze nie istnieje. Nic nam
nie przeszkodzi, chyba że tam wejdziemy i zaczniemy się
rozglądać.
- Co to za droga?
- To jest Teraz. Wieczna Teraźniejszość. Wciąż w ruchu.
Zagrozi ci tylko wtedy, jeśli się zatrzymasz. Zawahasz się na
chwilę, a wtedy porwie cię ze sobą i rozedrze na strzępy.
- Skąd wiesz to wszystko?
- Dowiedziałem się z mapy. Nigdy nie próbowałeś jej odczytać?
- Próbowałem sto razy. Dla mnie nie miała sensu.
Kedrigern poklepał go po ramieniu.
- Jak dojdziemy do doliny, staraj się zebrać dużo czasu.
Będziesz go potrzebował.
Szli w milczeniu, obserwując zieleń po obu stronach drogi i
próbując ignorować dobiegające stamtąd odgłosy. Nagle, bez
żadnego przejścia, droga i lasy zniknęły. Znaleźli się na
rozległej równinie, gdzie wędrowały stada wielkich czarnych
wołów.
Kedrigern przystanął na chwilę, żeby sprawdzić mapę, po
czym ruszył dalej tym samym równym krokiem. Scavendal w
przerażeniu schwycił go za ramię.
- Popatrz na te potwory! Są ogromne! Stratują nas, jeśli
pomiędzy nie wejdziemy!
- To są tylko Lata. Poruszają się bardzo powoli. Nie masz się
czego bać.
Istotnie bydło nie zwracało uwagi na czarodziejów, którzy
spokojnie przeszli przez równinę. Równina była bardzo szeroka, a
woły tak wielkie i tak liczne, że zasłaniały im widok, toteż nie
mieli pojęcia, jak daleko zaszli i jak daleko jeszcze muszą iść.
Scavendal skarżył się na obolałe nogi, na zadyszkę i zmęczenie,
błagał o odpoczynek i łyk wody, ale Kedrigern był nieugięty.
Potem usłyszał hałas za plecami, hałas zupełnie różny od
cichego mamrotania wielkiej trzody. Dźwięk zbliżał się powoli,
więc obaj mężczyźni często oglądali się za siebie, ale widzieli
tylko czarne woły. Coraz głośniej i wyraźniej rozlegał się
donośny szum i łopotanie, jakby ogromny ptak leciał za nimi,
powoli uderzając potężnymi skrzydłami. Potem woły nagle się
rozstąpiły i na równinę opadł rydwan.
Pojazd wyglądał bardzo dziwnie. Nie miał dyszla ani orczycy,
a jednak przetoczył się i zatrzymał w idealnej równowadze. Jego
dwa koła zawisły tuż nad ziemią. Był bladobłękitny, koloru
letniego nieba, a dwa wielkie, błękitno-szare skrzydła po bokach
wznosiły się i opadały z powolnym, rytmicznym wdziękiem.
Kedrigern wskoczył do środka.
- Chodź, Scavendalu - zawołał, wyciągając rękę. -
Zaoszczędzimy sobie drogi.
- Ale czyj to rydwan? Czy możemy tak po prostu go zabrać? Czy
nie rozgniewamy właścicieli?
Kedrigern chwycił go za ramię i wciągnął do środka.
- On należy do Czasu. A Czas jest bardzo łaskawy dla tych,
którzy mądrze go używają.
Jak tylko znaleźli się w środku, silne uderzenie skrzydeł
uniosło rydwan w powietrze. Pojazd wzleciał wysoko, przebił
chmury i dotarł do obszaru czystego nieba. Skrzydła przestały
machać, wyprostowały się i lekko podwinęły na końcach. Rydwan
poszybował jak orzeł nad białym oceanem kłębiastych chmur.
Scavendal, skulony na dnie, z twarzą zasłoniętą płaszczem,
zaskomlał:
- Jak wysoko jesteśmy?
- Wyżej niż latają smoki. Pięknie tu na górze.
Lecieli szybciej od najszybszego smoka, jakiego kiedykolwiek
dosiadał Kedrigern, ale czuł tylko przyjemny lekki powiew na
twarzy. Chwycił krawędź rydwanu i spojrzał w dół. Poprzez kłęby
chmur dostrzegł odblaski światła, igrające na nieskończonym
błękicie wody.
Lecieli dalej przez wieczność lub jedną chwilkę; tutaj, w
królestwie Czasu, czas płynął we własnym niepojętym tempie.
Ocean zmienił się w rzekę obramowaną zielonymi urwiskami, a
potem rydwan zanurkował w chmury i pomknął nad złocistymi
piaskami bezkresnej pustyni. Pędzili ze straszliwą szybkością,
ale ogromne skrzydła uderzały łagodnie i nie poruszyły ani
jednego ziarenka piasku, nie zatarły ani jednego z licznych
śladów stóp, przecinających piaski Czasu.
Rydwan zwolnił. Kedrigern pochylił się i szturchnął
Scavendala.
- Niedługo wysiadamy.
- Rozbijemy się! - wykrztusił Scavendal zdławionym
głosem.
- Nie. Jesteśmy tuż nad ziemią i zwalniamy. Chyba już
niedaleko do Doliny.
- Zostaw mnie tutaj, Kedrigernie. Nie mogę iść dalej. Za
bardzo się boję. Po prostu zostaw mnie, sam jakoś wrócę.
- Nie możesz wrócić. Czas płynie tylko w jednym kierunku, a
my musimy poruszać się razem z nim. Dalej, weź się w garść i
przygotuj się do skoku.
Scavendal podniósł się chwiejnie, pojękując i mocno
zaciskając powieki. Rydwan zwolnił tak, że prawie się zatrzymał.
Kedrigern wypchnął towarzysza na piasek i wyskoczył za nim. Jak
tylko dotknęli ziemi, rydwan wzleciał w górę i natychmiast
zniknął.
- Popatrz, co narobiłeś! - zaskomlał Scavendal. - Tutaj jest
tylko pustynia. Umrzemy z głodu albo z pragnienia, albo spaleni
słońcem, albo pożarci przez dzikie bestie!
- Uspokój się. Rydwan przyniósł nas tutaj, więc to właściwe
miejsce. Ruszajmy.
- Dokąd?
Kedrigern wskazał przed siebie.
- Tędy.
Mozolnie maszerowali przez nieznany czas, aż wyszli z pustyni
na posępny skalisty płaskowyż. Niebo pociemniało. Czarne chmury
kłębiły się nad głowami, błyskawice przeszywały powietrze. Bez
ostrzeżenia u ich stóp rozwarła się przepaść. Scavendal krzyknął
z przerażenia.
- Nic się nie stało. Most prowadzi na drugą stronę -
powiedział Kedrigern.
- Ale jest nie szerszy od włosa!
- Bzdura. Jest dostatecznie szeroki, żeby pomieścić furę z
sianem.
- Nie, nie! Widzisz? Jest taki wąski, że ledwie go widać!
Kedrigern ponownie spojrzał na szeroki, solidny most i
przypomniał sobie motto znad bramy. Starał się mówić spokojnie,
tonem pełnym otuchy.
- Most nas utrzyma, wierz mi. Zamknij oczy i chwyć się mojego
pasa. Trzymaj mocno. A kiedy już wejdziemy na most, pod żadnym
pozorem nie próbuj się cofać. Musisz tylko wierzyć, a
przejdziemy bezpiecznie.
Zanim Scavendal zdążył zaprotestować, znaleźli się na moście.
Most ciągnął się coraz dalej i dalej, drugi koniec ginął we
mgle. W dole leżała ciemna, przerażająca otchłań. Kedrigern
zerknął do tyłu i jego podejrzenia się potwierdziły: most znikał
za nimi w miarę, jak posuwali się do przodu. Na ten widok
zachwiała się jego odwaga, a most natychmiast zadrżał i skurczył
się do szerokości dłoni. Ale Kedrigern podniósł wzrok i ruszył
dalej bez wahania. Droga poszerzyła się i umocniła pod jego
stopami.
Dotarli na drugą stronę i stanęli na skraju ogromnej doliny,
wypełnionej kamieniami wszelkich rozmiarów, usypanymi w kopce i
kurhany, leżącymi oddzielnie albo w małych kupkach tak daleko,
jak sięgał wzrok. Ptak przeleciał nad głowami i znikł w głębi
doliny, a wówczas Kedrigern zrozumiał, że doszli prawie do
celu.
U wylotu ścieżki prowadzącej w dół zobaczyli mężczyznę.
Siedział na ogromnej klepsydrze. Piasek przesypywał się w niej
nieustannie, a jednak jego ilość nie wydawała się zmniejszać w
górnej części ani zwiększać w dolnej.
Człowiek zmieniał się, w miarę jak podchodzili bliżej.
Przybierał coraz inną postać, która po chwili ustępowała
następnej. Najpierw stał się kobietą, potem złotowłosym
dzieckiem, podrostkiem i stworzeniem tak pomarszczonym,
zasuszonym i zgarbionym, że zatraciło wszelkie znamiona płci.
Raz wyglądał jak bogacz, potem jak ponury medyk, a potem był
tylko cieniem.
- Czy jesteś Strażnikiem? - zawołał Kedrigern.
Postać, teraz czcigodna matrona, odpowiedziała:
- Tak, i witam was w Dolinie Straconego Czasu.
- Czy mamy rozwiązać zagadkę, wypełnić zadanie czy coś w tym
rodzaju? - zapytał Scavendal.
- Nie. Dolina jest otwarta dla wszystkich dostatecznie
odważnych, żeby tutaj zawędrować.
- Więc czekają nas niebezpieczeństwa. Pułapki. Zasadzki.
- Nie w Dolinie. Niebezpieczeństwa istnieją przedtem i
potem. Tutaj musicie tylko zebrać swój czas.
- Ale gdzie on jest? - zapytał Scavendal. - Nie widzę
niczego, tylko głazy, skały i kamienie.
Strażnik, teraz młoda dziewczyna, odpowiedział:
- To nie są głazy ani kamienie, tylko bryły straconego czasu.
Ludzie uważają, że potrafią zabijać czas, ale potrafią tylko go
tracić. Niektórzy tracą minuty, niektórzy całe życie. A cały
stracony i zmarnowany czas świata trafia tutaj. Weźcie, ile
chcecie, ale używajcie go mądrze, bo inaczej zapłacicie wysoką
cenę.
- Czego żądasz w zamian?
Strażnik nie odpowiedział, tylko ruchem ręki skierował ich w
dolinę. Schodząc ścieżką, wzbijali obłoczki delikatnego pyłu.
- Sekundy - powiedział Kedrigern, nachylając się i
rozcierając pył w dłoniach. - Każdy z tych kamyków to mniej
wiecej godzina. A to - dodał wskazując na wielki głaz - wygląda
na kilka tygodni czasu straconego przez dużą liczbę ludzi.
Niewątpliwie zasługa jakiejś organizacji politycznej.
Podniósł głaz, lekki jak piórko, który rozsypał się w pył w
jego uniesionych dłoniach. Błyszcząca chmura pyłu otoczyła
czarodzieja i znikła. Z westchnieniem głębokiej satysfakcji
Kedrigern oświadczył:
- To było co najmniej kilka lat. Teraz muszę znaleźć kilka
zmarnowanych żywotów.
Scavendal spróbował unieść kamień wielkości kuli armatniej, a
potem z trudem dźwignął trochę większy głaz. W jego rękach
wydawały się znacznie cięższe niż w rękach Kedrigerna.
Pozostali w Dolinie krótko, tak im się przynajmniej
wydawało. Trudno tu było ocenić upływ czasu. Kiedy wrócili
do krawędzi, zastali Strażnika głęboko uśpionego, pod
postacią siwowłosego starca.
- Czy powinniśmy coś mu zostawić? - szepnął Scavendal.
Kedrigern pokręcił głową.
- Nie mamy nic, czego on potrzebuje. Wszystko prędzej czy
później trafia do niego.
- Gdyby dostał napiwek, może wskazałby nam drogę powrotną.
- Nie ma potrzeby. Według mapy jesteśmy prawie na miejscu.
- Ależ to niemożliwe! Przecież wędrowaliśmy...
Scavendal umilkł na widok żyłkowanych kolumn, wznoszących się
na skraju doliny, i czarnej bramy, za którą rozciągał się las.
Wyszli przez bramę i oto stali w strumieniu, po kostki w wodzie,
pomiędzy dwoma dębami. Kolumny i brama znikły bez śladu.
Pochylili się, żeby łyknąć wody i obmyć twarze, zanim ruszyli
z powrotem do obozowiska.
- Scavendalu, jestem ci głęboko wdzięczny - powiedział
Kedrigern. - Nigdy nie spodziewałem się odnaleźć Doliny
Straconego Czasu, ale dzięki twojej mapie zdobyłem trzysta albo
czterysta dodatkowych lat, których właśnie bardzo potrzebowałem.
- Dzięki tobie, Kedrigernie, mogłem wreszcie wykorzystać
mapę. Teraz mam dosyć czasu, żeby zostać równie wielkim
czarodziejem jak ty - oświadczył Scavendal.
Kedrigern zachował dyskretne milczenie. Kilka stuleci pilnej
nauki powinno biedakowi pomóc, ale nie wystarczyłoby i tysiąca
lat, żeby Scavendal został wielkim czarodziejem. Jakby czytając
w myślach Kedrigerna, mały człowieczek dodał:
- A jeśli stulecia nie wystarczą, wrócę po więcej. Następnym
razem nie będę się bał.
- Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś wracał.
Scavendal popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Ale każdy, kto zna drogę do Doliny Straconego Czasu, może
żyć wiecznie!
- Może, ale nie chce. Pięćset lub sześćset lat w zupełności
wystarcza. Ta bardzo stara czarodziejka, od której kupiłeś
mapę... nie wróciła po więcej, prawda?
- Nie, nie wróciła. Ale ona była taka słaba, niedołężna i
schorowana, że... nie mogła... - Umilkł i spojrzał na Kedrigerna
oczami rozszerzonymi ze zdumienia.
- Właśnie. Dolina Czasu to nie Fontanna Młodości. Ten, kto
dożyje pięciuset lub sześciuset lat, czuje się jak pięćsetletni
czy sześćsetletni staruszek. Potrzebuje całego dnia czarów, żeby
wstać rano z łóżka.
Scavendal wydawał się zbity z tropu.
- Więc tylko o to chodzi? Przez całe życie studiujesz magię,
żebyś mógł wstać rano z łóżka?
- Zapewniam cię, że czasami wysiłek się opłaca.
Wreszcie dotarli do obozu. Zagaszone ognisko wciąż
promieniowało ciepłem. Kedrigern wyjął flaszkę Vernianowego wina
i wzniósł ją wysoko.
- Wypijmy za długie życie i dobrą magię.
Kedrigern rozstał się ze Scavendalem dwa dni później i
samotnie wyruszył do wioski na Górze Cichego Gromu. Był w
znacznie lepszym nastroju niż wtedy, kiedy opuszczał zamek
Verniana. Nucił wesołe melodyjki, gwizdał naśladując ptasie
głosy i co jakiś czas zatrzymywał się, żeby powąchać kwiatki.
Dobrze było żyć i mieć przed sobą setki lat życia. Nie mógł się
doczekać tego zimowego dnia, kiedy wezwie go Śmierć, a on
uśmiechnie się i powie: "Chyba zaszła pomyłka. Jeśli tylko
sprawdzisz w wykazie, moja miła, na pewno zobaczysz, że znowu
coś pokręcili." To będzie rozkoszna chwila.
Trasa podróży zaprowadziła go do wielkiego mostu na rzece
Durdon, gdzie zamierzał spędzić noc w znakomitej gospodzie na
drugim brzegu. Idąc przez most, ujrzał znajomą postać zbliżającą
się na czele procesji bladych duchów. Pomachał ręką, uśmiechając
się wyczekująco. Czarna postać rozejrzała się ostrożnie, zanim
odpowiedziała na powitanie.
- O co chodzi, Śmierć? - zagadnął Kedrigern, zatrzymując się
i zsiadając z konia. - Jeszcze nie przyszedł mój czas?
- Och, nie, nie. Jeszcze długo nie, prawdę mówiąc - odparła
Śmierć z nieszczerym śmiechem. - To szczęśliwy przypadek, że się
spotkaliśmy. Mam dobre nowiny.
- Aha. Wreszcie dostałaś pomocnika, tak?
- Niestety. Nie, chodzi o ciebie. - Śmierć ujęła go pod ramię
i odprowadziła na bok. - Chodźmy gdzieś porozmawiać.
- Przecież możemy porozmawiać tutaj.
- Wolałabym obejść się bez publiczności - wyjaśniła Śmierć
prowadząc go na drugi koniec mostu, poza zasięg słuchu zmarłych,
którzy w długim szeregu cierpliwie czekali na jej powrót. -
Wygląda na to, że znowu zaszła pomyłka.
Kedrigern zrobił niewinnie zdumioną minę.
- Pomyłka?
- Nie jesteś wyznaczony jeszcze przez kilka stuleci.
Ktokolwiek przeprowadzał obliczenia...
- Ale powiedziałaś mi wyraźnie, że mam czas tylko do końca
zimy!
- Mów ciszej, proszę. Powiedziałam ci też, że wykaz nie jest
ostateczny. Pamiętam, że to powiedziałam. A teraz okazuje się,
że nie figurujesz w wykazie. Powinieneś być bardzo szczęśliwy.
Normalny człowiek skakałby z radości.
Kedrigern wolał nie przedłużać tej farsy. Nie chciał się
chełpić ani popisywać. Ostatecznie biedna stara Śmierć oddała mu
przysługę, chociaż niechcący i nieświadomie. Oznajmił z
szerokim uśmiechem:
- Muszę ci coś wyznać. Odwiedziłem Dolinę Straconego Czasu i
wziąłem sobie kilka stuleci.
- Naprawdę? Bardzo sprytny pomysł.
- Dostarczyłaś mi silnej motywacji.
- Podobno niełatwo znaleźć tę dolinę.
- Poszczęściło mi się. Spotkałem człowieka z mapą.
- Popsułeś im wszystkie obliczenia.
Kedrigern wzruszył ramionami.
- Bardzo mi przykro.
- Och, mnie nie musisz przepraszać. Jestem po prostu
zachwycona. Nieźle zagrałeś na nosie tym nadętym urzędasom.
- Śmierć zachichotała i zatarła kościste dłonie z niekłamanym
zadowoleniem. - Teraz będą musieli trochę spuścić z tonu. Och,
nie mogę już się doczekać, żeby zobaczyć ich miny, kiedy
nadejdzie ostateczna lista! - Pod czarnym kapturem długie zęby
błysnęły w żółtawym uśmiechu.
Zapadło przyjazne milczenie. Kedrigern spojrzał na cierpliwy
tłumek oczekujących.
- Znacznie lepiej się sprawują od żołnierzy, co?
- O tak - potwierdziła Śmierć. - Potulni jak baranki.
Przyjemnie pracować z wieśniakami i mieszczanami.
- Pewnie zaraza nie daje ci odpocząć.
- Strasznie jestem zaganiana, nie mam ani chwili dla siebie.
Dosłownie lecę z nóg. Przez następny miesiąc muszę tu wracać
codziennie. Czasami dwa razy dziennie. I ciągle tempo, tempo,
tempo.
- No, w takim razie nie będę cię zatrzymywał - stwierdził
Kedrigern. - Przyrzekam, że nikomu nic nie powiem. - Wyciągnął
rękę.
- Bardzo przyzwoicie z twojej strony - pochwaliła go Śmierć,
zamykając jego dłoń w zimnym, kościstym uścisku.
- I jestem ci wdzięczny, że mnie uprzedziłaś.
- Czułam, że powinnam ci jakoś wynagrodzić te... te
poprzednie urzędnicze pomyłki.
- Wynagrodziłaś mnie sowicie.
- A ty wyświadczyłeś mi przysługę. Wielką przysługę.
Śmierć podniosła kosę, którą przedtem oparła o balustradę
mostu.
- Muszę wracać do pracy. Pewnie teraz wybierasz się do domu?
- Tak. Chciałem przenocować w gospodzie Gastolfa. Chyba go
nie zabrałaś ani nie zmniejszyłaś personelu?
- Nikogo nie zabrałam. To zdrowa gromadka. No, bon
appetit i tak dalej. Przez jakiś czas raczej się nie
spotkamy - powiedziała Śmierć i ruszyła w stronę oczekującej
kolejki duchów. Po paru krokach odwróciła się i zawołała
przez ramię: - Następnym razem, kiedy zobaczysz Scavendala,
przekaż mu życzenia powodzenia w nauce.
Ciemna postać pomaszerowała do swoich podopiecznych na drugim
końcu mostu. Kedrigern znieruchomiał z ręką uniesioną w
pożegnalnym geście. Stał przez kilka sekund jak skamieniały, po
czym wybuchnął śmiechem, częściowo z ulgi, częściowo z
rozbawienia, częściowo z zakłopotania, że tak łatwo pozwolił się
przechytrzyć.
- Przekażę. Na pewno przekażę - zawołał za odchodzącą
postacią.
Śmierć nie odpowiedziała i nie odwróciła się, tylko nie
zwalniając kroku, uniosła kosę w pojedynczym, wesołym geście
potwierdzenia.
Przełożyła Danuta Górska
JOHN MORRESSY
Przedstawiamy kolejne opowiadanie ulubieńca czytelników
"NF" (warto przypomnieć, że w plebiscycie oceniającym rok
1993 jego opowiadania zajęły miejsca 1, 6 i 9). Morressy,
płodny autor i profesor literatury angielskiej, uprawia
bardzo różnorodną fantastykę: od fantasy po horror. Jego
prawdziwie moralizatorskie utwory pokazują świat, w jakim
chciałoby się żyć.
Z przyjemnością anonsuję, że w serii książkowej "NF" już
pod koniec tego roku ukaże się pierwszy tom przygód
czarodzieja Kerdigerna, znanego z łamów naszego pisma,
gdzie pojawiły się jak dotąd następujące utwory
Morressy'ego: "Murphy pokazuje, co potrafi" (3/89),
"Maggropple po tamtej stronie lustra" (7/89), "Nic do
stracenia" (1/92), "Tato, drogi tato, wracaj do domu"
(1/93), "Opowieść o trzech czarownikach" (5/93), "Pracusie z
parku sztywnych" (10/93), "Wyzwoliciel" (6/94), "Wybór
sieroty" (11/94).
D.M.