2738
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2738 |
Rozszerzenie: |
2738 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2738 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2738 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2738 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
GWIEZDNY �OWCA
TYTU� ORYGINA�U: STAR HUNTER
PRZEK�AD: KATARZYNA KAR�OWSKA
1
Wi�kszy ksi�yc Nahuatl �ciga� mniejsz�, zielonkaw� kul� swego towarzysza po bezchmurnym niebie, na kt�rym gwiazdy l�ni�y niczym �uski ogromnego w�a, oplecionego wok� czarnej misy. Ras Hume stan�� przy grz�dzie wonnej lawendy, wytyczaj�cej granice g�rnego tarasu Domu Rozkoszy. Zastanowi�o go, dlaczego przyszed� mu na my�l w��. Po chwili zrozumia�. Z tym obiektem odwiecznej ludzkiej nienawi�ci, sprowadzonym przez cz�owieka z rodzinnej planety na odleg�e gwiazdy, kojarzy�a si� symbolicznie z�owrogo skr�cona, wkl�s�a �cie�ka przecinaj�ca ten teren. A samego Wassa, tak na Nahuatl, jak i kilkunastu innych �wiatach reprezentowa� w��.
Pierwsze podmuchy nocnego wiatru porusza�y li��mi egzotycznych ro�lin z innych �wiat�w. Posadzone przemy�lnie, mia�y symulowa� tajemnice obcych d�ungli.
- Hume? - Pytanie wydawa�o si� rozbrzmiewa� w przestrzeni nad jego g�ow�.
- Hume - powt�rzy� spokojnie w�asne nazwisko.
Strumie� o�lepiaj�cego �wiat�a przebi� si� przez zielon� g�stwin�, ukazuj�c �cie�k�. Hume zawaha� si� na moment, odpowiadaj�c oboj�tno�ci� na ten jak�e dobrze mu znany test sprawno�ci w�adz mentalnych. Wass by� VIP-em podziemnego imperium, nie nale��cym jednak do lego �wiata, po kt�rym porusza� si� Hume.
Zdecydowanym krokiem ruszy� o�wietlonym korytarzem, mi�dzy �cianami z li�ci i kwiat�w. Z k�py lilii tharsala �ypn�a na niego z�o�liwie kryszta�owa bry�a. Misternie wyrze�bione diabelskie rysy by�y wytworem obcej sztuki. Z p�askich nozdrzy stwora dobywa�y si� smu�ki dymu i Hume poczu� won znajomego narkotyku. U�miechn�� si�. Takie metody dzia�a�y by� mo�e na zwyk�ych cywil�w, kt�rych Wass tu przes�uchiwa�. Jednak�e pilot gwiezdny, w obecnej chwili Poszukiwacz �cie�ek, posiada� umys� odporny na takie sztuczki.
Stan�� pod drzwiami, kt�rych nadpro�e i o�cie�nice zdobi�y bogatsze jeszcze rze�bienia. Terrariskie. uzna� Hume, i stare, bardzo stare. By� mo�e pog�oski m�wi�y prawd�, Milfors Wass m�g� by� naprawd� Terraninem z pochodzenia i to nie w drugim, trzecim czy czwartym pokoleniu gwiezdnej rasy, z kt�rych wywodzi�a si� wi�kszo�� tych. kt�rzy dotarli do Nahuatl.
Surowe wn�trze komnaty stanowi�o kontrast wobec ozdobnego wej�cia. Rdzawe �ciany by�y zupe�nie nagie z wyj�tkiem owalnego dysku rzucaj�cego m�tny, z�otawy poblask. Tu� przed nim sta�o krzes�o i d�ugi st� z twardej, rubinowej ska�y z Xipe, truj�cej, siostrzanej planety Nahuatl. Nie zatrzymuj�c si� i nie czekaj�c na zaproszenie, podszed� do krzes�a i usiad�.
M�tna �una mog�a pochodzi� z jakiego� urz�dzenia przeka�nikowego. Hume tylko raz rzuci� na ni� okiem. Rozmowa mia�a si� odby� w cztery oczy. Nie mia� zamiaru d�ugo czeka� na swojego interlokutora.
Hume mia� nadziej�, �e oczom niewidocznego obserwatora prezentuje si� jako cz�owiek, na kt�rym sceniczne dekoracje nie wywieraj� �adnego wra�enia. Ostatecznie to on mia� do zaoferowania co�, na czym zale�a�o tamtym.
Ras Hume u�o�y� praw� d�o� na stole. Jej opalenizna odznacza�a si� na tle po�yskliwego, wypolerowanego kamienia - idealnie taka sama jak na lewej. Drobna r�nica mi�dzy prawdziwym a sztucznym cia�em nie stanowi�a zasadniczej przeszkody funkcjonalnej. Niemniej jednak kalectwo pozbawi�o go stanowiska dow�dcy liniowca pasa�ersko-handlowego i oznacza�o koniec wspania�ej kariery gwiezdnego pilota. Wok� ust pozostawi�o za� gorzkie bruzdy, wyrze�bione g��boko, jakby no�em.
Min�y ju� cztery lata - czasu planetarnego - odk�d wystartowa� rigal roverem z wyrzutni na Sargon Dwa. Przeczuwa�, �e podr� z m�odym Torsem Wazalitzem, trzecim z kolei dziedzicem rodu Kogan-Bors-Wazalitz, nami�tnym amatorem �ucia gratzu, mo�e by� pe�na niespodzianek. Nikt jednak nie wdaje si� w spory z w�a�cicielami, o ile w gr� nie wchodzi bezpiecze�stwo statku. Rigal rover l�dowa� awaryjnie w Alexbut, ci�ko ranny pilot sprowadzi� go dramatycznym wysi�kiem swej woli, nadziei i wiary, kt�re p�niej jednak pr�dko si� rozwia�y.
Dosta� plasta-d�o�, najlepsz�, jak� centrum medyczne mog�o dostarczy�, i do�ywotni� rent� - rezultat powszechnego podziwu dla kogo�, kto ratowa� statki i �ycie. Potem - zwolnienie z posady, poniewa� oszala�y Tors Wazalitz nie �y�. Nie o�mielili si� oskar�y� Hume'a o morderstwo; raporty z wyprawy zosta�y przes�ane prosto do Rady Patrolowej, a znajduj�cych si� w nich dowod�w nie mo�na by�o sfa�szowa� lub podmieni�. Nie mogli go ukara� natychmiast, ale mogli mu za�atwi� powoln� �mier�. Rozesz�a si� wie��, �e Hume przesta� by� pilotem. Usi�owali go trzyma� z dala od przestrzeni.
I to pewnie te� by im si� uda�o, gdyby by� zwyk�ym pilotem, znaj�cym si� wy��cznie na swoim fachu. Jednak�e jaki� niespokojny duch kaza� mu zawsze stara� si� o kursy na obrze�a, o pierwsze loty do nowo odkrytych �wiat�w. Opr�cz zwiadowc�w, niewielu by�o kwalifikowanych pilot�w w jego wieku, kt�rzy by posiadali tak rozleg�� i r�norodn� wiedz� o galaktycznych pograniczach.
Kiedy si� wi�c dowiedzia�, �e na pok�adach statk�w nie ma ju� czego szuka�, zaci�gn�� si� do Gildii Poszukiwaczy �cie�ek. Istnia�a ogromna r�nica mi�dzy wznoszeniem liniowca z wyrzutni a organizowaniem amatorskich polowali w dziczy zbadanych i specjalnie strze�onych �wiat�w. Hume przepada� za odkrywczym aspektem tych wypraw i... nienawidzi� prowadzenia za r�k� klient�w Gildii.
Jednak�e gdyby nie s�u�ba w Gildii, nigdy nie dokona�by tego odkrycia na Jumali. C� za szcz�liwy traf! Hume zgi�� palce z plasta-cia�a, przeje�d�aj�c paznokciami po czerwonym blacie. Gdzie jest Wass? Ju� mia� wsta� i odej��, gdy nagle ze z�otego owalu zacz�y si� wydobywa� smugi dymu. Po chwili dym zmieni� si� w rzadk� mg��, z niej za� wy�oni� si� cz�owiek.
Przybysz by� ni�szy od by�ego pilota, ale mia� szerokie barki, przez co g�rna cz�� jego torsu wydawa�a si� nieproporcjonalnie ros�a w stosunku do w�skich bioder i kr�tkich n�g. W jego do�� konserwatywnym ubiorze wyr�nia�a si� nabijana szlachetnymi kamieniami tarcza, przymocowana na wysoko�ci serca do opi�tej tuniki z szarego jedwabiu. W odr�nieniu od Hume'a nie nosi� pasa z broni�, lecz Hume nie w�tpi�, �e w ca�ym pomieszczeniu ukryto mn�stwo urz�dze� przeciwdzia�aj�cych ewentualnym pr�bom zamachu.
M�czyzna w lustrze przem�wi� beznami�tnym g�osem.
Jego czarne w�osy by�y g�adko wygolone nad uszami, a kosmyki na czubku g�owy zaczesane w co� na kszta�t ptasiego gniazda. Podobnie jak Hume, odkryte cz�ci cia�a mia� mocno opalone, lecz, jak pilot si� domy�la�, raczej od przebywania na s�o�cu ni� w przestrzeni kosmicznej. Ostre rysy twarzy, wydatny nos, cofni�te czo�o, pod�u�ne, ciemne oczy, obdarzone ci�kimi powiekami.
- Znakomicie... - Wyci�gn�� r�ce przed siebie, k�ad�c d�onie na stole, a Humc przy�apa� si� na tym, �e z jakiego� powodu na�laduje ten gest. - Wi�c masz dla mnie propozycj�?
Pilot, na kt�rym scenografie Wassa nie wywar�y najmniejszego wra�enia, nie pozwoli� si� ponagla�.
- Mam pomys� - poprawi�.
- Pomys��w jest bez liku. - Wass opar� si� wygodniej, ale nie zdj�� r�k ze sto�u. - By� mo�e jeden na tysi�c bywa podstaw� czego� u�ytecznego. Reszt� nie ma co zaprz�ta� sobie g�owy.
- Zgoda - odparowa� pewnym g�osem Hume. - Ale taki pomys� jeden na tysi�c mo�e si� op�aci� po milionkro�.
- I masz w�a�nie taki pomys�?
- Mam.
Teraz to Hume usi�owa� zrobi� wra�enie na swoim rozm�wcy niezachwian� pewno�ci� siebie. Przeanalizowa� wszystkie mo�liwo�ci. Wass jest w�a�ciwym cz�owiekiem, by� mo�e jedynym partnerem, jakiego uda mu si� znale��. Nie powinien jednak o tym wiedzie�.
- Chodzi o Jumal�? - spyta� Wass.
Je�li to spojrzenie i towarzysz�ca mu informacja mia�y wstrz�sn�� Humem, to strza� chybi� celu. Odkrycie jego niedawnego powrotu z pogranicznej planety nie mog�o nastr�cza� VIP-owi �adnych szczeg�lnych trudno�ci.
- By� mo�e.
- No dalej. Poszukiwaczu �cie�ek. Obydwaj jeste�my lud�mi zapracowanymi, to nie czas, by bawi� si� w gierki s�owne i aluzje. Albo dokona�e� odkrycia, kt�re jest warte uwagi mojej organizacji, albo nie. Pozw�l, �e sam os�dz�.
Dopad� go. Wass przemawia� w�asnym kodem. Obj�� �cis�� kontrol� sw� przest�pcz� organizacj�, narzucaj�c jej cz�onkom z g�ry ustalone zasady, z kt�rych jedna brzmia�a "nie b�d� chciwy". Wass nie by� chciwy i w�a�nie dlatego ludzie Patrolu nigdy nie potrafili wci�gn�� go w pu�apk�, a ci. kt�rzy prowadzili z nim wsp�lne interesy, nie chcieli przeciwko niemu zeznawa�. Je�li wyst�powa�o si� z korzystn� propozycj� i Wass godzi� si� zosta� tymczasowym partnerem, w�wczas sztywno trzyma� si� przyj�tych zobowi�za�. Nale�a�o post�powa� tak samo - inaczej �a�owa�o si� swojej g�upoty.
- Pretendent do maj�tku Kogan�w. Jak ci si� to podoba?
Wass nie pokaza� po sobie zdziwienia.
- A dlaczego taki pretendent mia�by mie� dla nas jak�kolwiek warto��?
Hume doceni� to "nas"; potraktowano go jako partnera.
- Je�eli dostarczysz pretendenta, z pewno�ci� b�dziesz m�g� domaga� si� nagrody, i to z niejednego powodu.
- Racja. Ale pretendent nie rodzi si� ze sn�w. Prawdziwo�� roszcze� do maj�tku b�dzie musia�a zosta� zatwierdzona i �adne oszustwo nie przejdzie test�w. Tylko prawdziwy pretendent nie potrzebowa�by twojej czy mojej pomocy.
- To zale�y od pretendenta.
- Tego, kt�rego znalaz�e� na Jumali?
- Nie. - Hume wolno pokr�ci� g�ow�. - Na Jumali znalaz�em co� innego... kapsu�� ratunkow� z largo drifta, nietkni�t� i w dobrym stanie. Istniej� dowody na to, �e mog�a lam wyl�dowa� z rozbitkami na pok�adzie.
- A czy istnieje r�wnie� dow�d na to, �e ci rozbitkowie prze�yli?
Hume wzruszy� ramionami, lekko napr�aj�c swe plasta-palce. - Min�o sze�� lat planetarnych, kapsu�a jest ukryta w jednym z las�w. Nie, na razie nie ma �adnych dowod�w.
- Largo drift - powt�rzy� wolno Wass - maj�cy na pok�adzie mi�dzy innymi Gentlefem Tharlee Kogan Brodie.
- I jej syna Ryncha Brodiego. kt�ry w chwili znikni�cia largo drifta mia� czterna�cie lat.
- Rzeczywi�cie dokona�e� odkrycia.
Wass wyg�osi� to proste stwierdzenie, by zapewni� Hume'a o jego wygranej. Jeden z tysi�ca jego pomys��w zosta� po�kni�ty, a teraz podlega� analizie, rozwijany, rozbijany na szczeg�y, z kt�rymi nawet nie marzy�, �e sobie poradzi, przez najsprytniejszy, przest�pczy m�zg co najmniej pi�ciu uk�ad�w s�onecznych.
- Czy istnieje mo�liwo��, �e ci rozbitkowie tam s�? - Wass zaatakowa� problem prosto z mostu.
- �adnych dowod�w nawet na to, �e kapsu�a ratunkowa mia�a na swoim pok�adzie jakichkolwiek pasa�er�w, kiedy l�dowa�a na planecie. Te �odzie s� wyposa�one w automatyczne sterowanie i uwalniaj� si� same w kilka sekund po alarmie. Mog�a tam przewie�� jakich� rozbitk�w. Ja jednak przebywa�em na Jumali przez trzy miesi�ce z pe�n� ekip� Gildii i nie znale�li�my �adnych �lad�w.
- Proponujesz wi�c...?
- Na podstawie mojego sprawozdania, Jumala zosta�a wpisana na list� planet nadaj�cych si� do safari. Tak� kapsu�� ratunkow� m�g� r�wnie dobrze odkry� przypadkiem jaki� klient. Ka�dy teraz zna t� histori�, opowiada si� j� na wszystkich Terra�skich Dworach Sektora Dziesi�tego. Jeszcze dziesi�� lat temu Gentlefem Brodie i jej syn mogli by� nie znani. Teraz, kiedy nale�y do nich trzecia cz�� Kogan-Bors-Wazalitz, o ka�dym znalezisku zwi�zanym z largo drift b�dzie g�o�no w ca�ej galaktyce.
- Czy ju� wybra�e� rozbitka? Gentlefem?
Hume pokr�ci� g�ow�. - Ch�opiec. M�wi si�, �e by� inteligentny i m�g� zabra� ze statku podr�cznik przetrwania. M�g� sam dorasta� w dziczy nie odkrytej planety. U�ycie kobiety wi��e si� ze zbyt du�ym ryzykiem.
- Masz ca�kowit� racj�. Ale b�dziemy potrzebowali niezwykle sprytnego sobowt�ra.
- Chyba nie. - Ch�odne spojrzenie Hume'a napotka�o wzrok Wassa. - Musimy tylko znale�� ch�opca o odpowiednim wygl�dzie fizycznym i podda� go warunkowaniu.
Wyraz twarzy Wassa nie zmieni� si�, nie da� najmniejszego znaku, �e zrozumia� aluzj�. Kiedy jednak przem�wi�, w jego beznami�tnym g�osie zabrzmia�a jaka� nowa nuta.
- Zdaje si�, �e du�o wiesz.
- Jestem cz�owiekiem, kt�ry s�ucha - odpar� Hume. - I nie zawsze traktuj� plotki jako czyste wymys�y.
- To prawda. Jako cz�onek Gildii, musisz si� interesowa� korzeniami faktu pod ro�lin� fikcji - zapewni� go Wass. - Zdaje si�, �e ju� opracowa�e� jakie� plany.
- Od dawna czeka�em na tak� okazj� - odpowiedzia� Hume.
- Ach tak. Fuzja Kogan-Bors-Wazalitz wznieci�a tw�j gniew. Widz� tak�e, �e nie jeste� cz�owiekiem, kt�ry �atwo zapomina. Jak�e ja to rozumiem. Sam mam tak� s�abostk�, Poszukiwaczu �cie�ek. Nie zapominam i nie wybaczam wrogom, cho� po pozorach mo�na mnie os�dza� inaczej. Czas nie zmywa win, przed moj� zemst� mo�e uratowa� jedynie odleg�o��.
Hume przyj�� to ostrze�enie - obydwaj musz� przestrzega� warunk�w umowy. Wass milcza� przez chwil�, jakby zostawia� my�li czas, by si� zakorzeni�a, po czym przem�wi� ponownie.
- M�odzieniec o odpowiednich cechach fizycznych. Czy masz ju� takiego na uwadze?
- Chyba tak - odpar� lakonicznie Hume.
- B�d� mu potrzebne pewne wspomnienia; nagrywanie ich potrwa.
- Mog� dostarczy� te dotycz�ce Jumali.
- Tak. B�dziesz musia� zacz�� od ta�my zaczynaj�cej si� od jego przybycia do tego �wiata. Ja przygotuj� niezb�dne materia�y zwi�zane z jego rodzin�. Interesuj�cy projekt, niezale�nie od korzy�ci, jakie mo�e przynie��. Z pewno�ci� zaintryguje ekspert�w.
Eksperci od psychotechniki - Wass dysponowa� takimi. Lud�mi, kt�rzy przekroczyli granice prawa i znale�li schronienie w organizacji Wassa. Byli w�r�d nich psychotechnicy wystarczaj�co zdemoralizowani, by taki projekt bawi� ich sam w sobie, bowiem wymaga� przeprowadzenia zabronionych eksperyment�w. Przez chwil�, ale tylko przez chwil�, Hume czu�, �e co� w nim wzbrania si� przed realizacj� planu. Zabi� to uczucie wzruszeniem ramion.
- Kiedy b�dziesz chcia� wykona� pierwszy ruch?
- A ile czasu zajm� przygotowania? - spyta� w odpowiedzi Hume, ponownie przemagaj�c uczucie niepokoju.
- Trzy miesi�ce, mo�e cztery. Trzeba przeprowadzi� badania i przygotowa� ta�my.
- Minie prawdopodobnie sze�� miesi�cy, zanim Gildia zorganizuje safari na Jumali.
Wass u�miechn�� si�. - Tym si� nie powinni�my k�opota�. Kiedy nadchodzi czas safari, zawsze pojawiaj� si� klienci, klienci bez zarzutu, kt�rzy domagaj� si�, by zorganizowano dla nich �owy.
Hume wiedzia�, �e tak te� b�dzie. Wass mia� swoje wp�ywy nawet tam, gdzie sam VIP by� zupe�nie nie znany. Tak, m�g� liczy� na doskona�� grup� klient�w, ludzi poza wszelkimi podejrzeniami, kt�rzy w sam� por� odkryj� Ryncha Brodie.
- Mog� dostarczy� ch�opca wieczorem albo wczesnym rankiem. Gdzie?
- Jeste� pewien swojego wyboru?
- Spe�nia wymagania, ma w�a�ciwy wiek i wygl�d zewn�trzny. Ch�opiec, za kt�rym nie b�d� t�skni�, �adnych krewnych, �adnych wi�z�w, i kt�rego znikni�cie nie zrodzi �adnych pytali.
- Bardzo dobrze. Id� po niego i sprowad� tutaj natychmiast.
Wass przesun�� d�oni� po blacie sto�u. Na czerwonym kamieniu przez kilka sekund jarzy� si� adres. Hume zapami�ta� go, skin�� g�ow�. Centrum dzielnicy portowej, miejsce, kt�re mo�na by�o odwiedza� o najdziwniejszych porach bez wzbudzania czyjejkolwiek ciekawo�ci. Wsta�.
- Przyprowadz� go tam.
- Jutro, o dowolnej porze - doda� Wass - przyjdziesz w to miejsce. - Znowu poruszy� d�oni� i na stole pojawi� si� drugi adres.
- Tam zaczniesz prac� nad ta�m�. To b�dzie wymaga�o pewnie kilku sesji.
- Jestem got�w. Nadal czeka mnie przedstawianie d�ugiego raportu Gildii, wi�c materia� jest wci�� na moich ta�mach z notatkami.
- Znakomicie, Poszukiwaczu �cie�ek. Hume, oddaj� pok�on nowemu towarzyszowi. - Prawa r�ka Wassa wreszcie oderwa�a si� od sto�u. - Oby dopisa�o nam szcz�cie.
- Szcz�cie, kt�re zaspokoi nasze pragnienia - uzupe�ni� Hume.
- Wiele m�wi�ce stwierdzenie, Poszukiwaczu. Szcz�cie, kt�re zaspokoi nasze pragnienia. Tak, oby�my na nie zas�u�yli.
2
"R�j Gwiazd" znajdowa� si� na samym dole rankingu dom�w przyjemno�ci w g�rnej dzielnicy. Tu tak�e handlowano rozpust�, lecz nie tak egzotyczn�, jakiej dostarcza� Wass. Przeznaczano j� wy��cznie dla cz�onk�w za��g gwiezdnych frachtowc�w, kt�rych mo�na by�o szybko i wprawnie, w ci�gu jednego wieczora, pozbawi� zap�aty za ostatni� wypraw�. Zwodnicze aromaty taras�w Wassa redukowa�y si� tutaj do zwyk�ych zapach�w, z kt�rych wi�kszo�� wcale nie by�a wonna.
Tego wieczora odby�y si� ju� dwa �miertelne pojedynki. Startowy z pogranicznego kutra pragn�� zako�czy� k��tni� z astrosztygarem za pomoc� �mierciono�nych bie�y, wykonanych z ogon�w lataj�cych jaszczur�w z Flangoidu. W starciu obydwaj m�czy�ni porozdzierali si� nawzajem na strz�py; jeden umar�, a drugi znalaz� si� o w�os od �mierci. Poza tym pewien zabijaka, by�y kosmonauta, spopieli� blasterem jednego z graczy w "Gwiazdy i komety".
M�ody cz�owiek, kt�remu kazano posprz�ta� tego drugiego, zrejterowa� do cuchn�cej alei na zewn�trz budynku, by tam zwr�ci� posi�ek, b�d�cy cz�ci� jego skromnej, codziennej zap�aty. Po chwili z pozielenia�� twarz�, trzymaj�c si� r�k� za brzuch, w�lizgn�� si� ukradkiem do �rodka.
By� szczup�y, delikatne ko�ci jego twarzy ciasno opina�a blada sk�ra, �ebra wida� by�o nawet przez lichy materia� wytartej tuniki, opatrzonej piecz�ci� domu. Kiedy opar� g�ow� o inkrustowan� brudem �cian� i uni�s� twarz do �wiat�a, jego w�osy nabra�y jasnokasztanowego po�ysku. Mimo �e pracowa� przy najbrudniejszych pos�ugach, by� nieomal nieskazitelnie czysty.
- Ty! Lansor!
Zadr�a�, jakby przenikn�� go lodowaty wiatr, i otworzy� oczy. Wydawa�y si� nieproporcjonalnie wielkie w por�wnaniu z reszt� wychud�ej, ko�cistej twarzy, mia�y dziwny odcie�, ani zielony, ani niebieski.
- Rusz si� wreszcie z miejsca! Nie po to ci p�ac� g�rami kredytek, �eby� tu siedzia� i udawa�, �e to ty p�acisz! - Salarkianin, kt�rego gro�na sylwetka ca�kowicie przes�oni�a mu widok, m�wi� bezakcentowym, idiomatycznym kosmolektem, kt�ry wydobywa� si� dziwacznie zza ��tawych warg. Poro�ni�ta futrem d�o� cisn�a w m�odego cz�owieka szczotk�, szponiasty kciuk wskaza� miejsce zastosowania tego cuchn�cego przedmiotu. Vye Lansor pod�wign�� si� z trudem i wzi�� kij do r�k, ponuro zaciskaj�c z�by.
Kto� upu�ci� dzban z kardo i ciemnofioletowy p�yn rozla� si� po kamiennej posadzce w takiej ilo�ci, �e o jej doczyszczeniu nie by�o co marzy�. Zabra� si� jednak do pracy, ha�a�liwie trzaskaj�c fr�dzlami szczotki, by zetrze� tyle, ile si� da. Zapach kardo w po��czeniu z og�ln� woni� pomieszczenia i przebywaj�cych w nim os�b wzm�g� jeszcze bardziej jego md�o�ci.
Pracowa� w takim ot�pieniu, �e nie zauwa�y� m�czyzny siedz�cego samotnie w lo�y, dop�ki jego szczotka nie opryska�a �ydki jednej z pij�cych dziewcz�t. Uderzy�a go z ca�ej si�y w twarz i cisn�a jakie� przekle�stwo w mowie Altar-Ishtar.
Cios rzuci� go na otwart� krat� otaczaj�c� lo��. Usi�uj�c si� podnie��, zobaczy� znowu jak�� zbli�aj�c� si� do niego d�o�, a potem palce oplataj�ce jego nadgarstek. Drgn�� nerwowo i spr�bowa� rozerwa� u�cisk, ale przekona� si�. �e jest wi�niem.
I gdy spojrza� w zdumieniu na swego dr�czyciela, od razu dostrzeg� jego odmienno��. Go�� mia� na sobie str�j pilota; ja�niejsze patki naszyte w miejscu, gdzie powinny by� odznaki statku, wskazywa�y, �e nie jest nigdzie zatrudniony. I chocia� tunika obcego by�a n�dzna i brudna, a magnetyczne buty podzelowane i bardzo zniszczone, w niczym nie przypomina� pozosta�ych go�ci bawi�cych si� w "Roju Gwiazd".
- Czy ten... czy on szuka k�opot�w? - Przez t�um przeciska�o si� w ich stron� ogromne cielsko Vorm-mana, kt�ry by� wyroczni� wewn�trznego prawa "Roju Gwiazd". Vorm-man, pe�en ufno�ci w sw� si��, z kt�r� nikt tutaj, z wyj�tkiem �lepych, g�uchych i pijanych do utraty zmys��w, nie odwa�y� si� spiera�, wyci�gn�� w stron� Lansora obdarzon� �uskami i szponami, sze�ciopalc� d�o�. Ch�opiec skuli� si� ze strachu.
- �adnych k�opot�w! - przem�wi� w�adczym g�osem cz�owiek z lo�y. Jego twarz, kt�rej ostre rysy zaledwie kilka sekund wcze�niej znamionowa�y wielk� inteligencj�, z�agodnia�a nagle, a g�os zm�tnia�, gdy m�wi�: - Znalaz�em dawnego kumpla. Nie chc� k�opot�w, tylko napi� si� ze starym kumplem.
Jednak�e u�cisk r�ki, kt�r� poci�gn�� Vye'a do przodu, obr�ci� dooko�a i usadzi� na �awie �o�y, wcale nie by� �agodny. Vorm-man przeni�s� wzrok z go�cia "Roju Gwiazd" na najlichszego z pracownik�w i u�miechn�� si� szeroko, przysuwaj�c obdarzon� k�ami szcz�k� do twarzy Lansora.
- Jak pan chce si� napi�, ty n�dzny szczurze, to b�dziesz pi�!
Vye przytakn�� gorliwie i zaraz przy�o�y� d�o� do ust, boj�c si�, �e �o��dek znowu go zdradzi. Zal�kniony obserwowa� odwracaj�cego si� Vorm-mana. Odetchn�� dopiero wtedy, gdy szerokie, zielono-szare plecy znikn�y w czelu�ciach zadymionej sali.
- Tutaj... - U�cisk na nadgarstku zel�a�, a palce w�o�y�y w jego d�onie kufel. - Pij!
Pr�bowa� protestowa�, wiedz�c, �e to i tak bezcelowe, i obur�cz przy�o�y� kufel do warg, smakuj�c z t�p� rozpacz� pal�cy p�yn. O dziwo, ciecz, zamiast na powr�t wywo�a� md�o�ci, uspokoi�a jego �o��dek i rozja�ni�a umys�, dzi�ki czemu uda�o mu si� uwolni� od napi�cia, kt�rym przepe�ni�y go godziny sp�dzone w "Roju Gwiazd".
Opr�niwszy kufel do po�owy, odwa�y� si� spojrze� na siedz�cego naprzeciwko niego m�czyzn�. Tak, to nie by� zwyk�y marynarz i wcale nie tak pijany, jak udawa� przed Vorm-manem. Obserwowa� teraz k��bi�cy si� t�um nieco roztargnionym wzrokiem, cho� Vye by� pewien, �e rejestruje ka�dy jego ruch.
Dopi� reszt� p�ynu. Po raz pierwszy, odk�d dwa miesi�ce temu przyby� do tego miejsca, czu� si� jak prawdziwy cz�owiek. I na tyle zachowa� czujno��, by wiedzie�, �e p�yn, kt�ry dopiero co prze�kn��, zawiera jaki� narkotyk. Tyle �e teraz wcale go to nie obchodzi�o. Cokolwiek, co potrafi�o w przeci�gu kilku chwil wymaza� ca�y ten wstyd, strach i mdl�c� rozpacz, kt�re rodzi� pobyt w "Roju Gwiazd", by�o warte prze�kni�cia. Dlaczego ten cz�owiek go zanarkotyzowa�, pozostawa�o tajemnic�, ale z zadowoleniem oczekiwa� na o�wiecenie.
Towarzysz Lansora raz jeszcze schwyci� w �elazny u�cisk ko�ciste rami� m�odego cz�owieka i wyszli razem z "Roju Gwiazd" w ch��d ulicy. Dopiero gdy min�li ca�y kwarta�, przewodnik Vye'a zatrzyma� si�, nie puszczaj�c jednak swego wi�nia.
- Na czterdzie�ci imion Dugora! - zakl��.
Lansor czeka�, oddychaj�c powietrzem wczesnego poranka. Wci�� czu� pewno�� siebie, uzyskan� dzi�ki narkotykowi. W tym momencie by� pewien, �e nic nie jest gorsze od tego �ycia, kt�re zostawi� za sob�. Zapragn�� dowiedzie� si�, czego mo�e od niego chcie� dziwny go�� "Roju Gwiazd".
M�czyzna nacisn�� przycisk, wzywaj�cy taks�wk� powietrzn� i stali jeszcze chwil� czekaj�c, a� kopter wyl�duje na pok�adnicy.
Z siedzenia pojazdu Vye zauwa�y�, �e kieruj� si� do szacownej g�rnej dzielnicy, po�o�onej daleko od niepokoj�w, jakimi d�wi�cza� port wyrzutowy. Pr�bowa� odgadn�� pow�d lub cel ich lotu, cho� i tak nie mia�o to �adnego znaczenia. Potem kopter wyl�dowa�.
Obcy skinieniem d�oni nakaza� Lansorowi wej�� w jakie� drzwi, potem przez kr�tki korytarz przeszli do prywatnego mieszkania. W �rodku Vye z ulg� usiad� na piankowym siedzeniu wystaj�cym ze �ciany i rozejrza� si� dooko�a. Mgli�cie przypomina� sobie r�wnie luksusowo urz�dzone pokoje, lecz to wspomnienie by�o tak niewyra�ne, �e nie byt pewien, czy nie zrodzi�o si� w jego wyobra�ni. To dzi�ki wyobra�ni bowiem uda�o si� Vye'owi przetrwa� najpierw nudn� egzystencj� w Pa�stwowym Sieroci�cu, a potem znalezion�, mu przez pa�stwo prac�, kt�r� zreszt� straci�, poniewa� nie potrafi� si� przystosowa� do zmechanizowanego trybu �ycia operatora komputerowego. Wyobra�nia by�a kotwic� i jednocze�nie ucieczk�, kiedy ton�� w g��binach portu kosmicznego, by wreszcie osi��� w "Roju Gwiazd".
Przyciska� teraz obie d�onie do mi�kkiego siedzenia i wpatrywa� si� w wisz�cy na �cianie ma�y hologram, kt�ry przedstawia� miniaturow� scenk� z �ycia na innej planecie: jakie� stworzenie poro�ni�te futrem w bia�o-czarne paski pe�z�o na brzuchu, podkradaj�c si� do d�ugonogich i kr�tkoskrzyd�ych ptak�w tworz�cych czerwone jak krew plamy na tle ��tych trzcin pod jasnofioletowym niebem. Vye delektowa� si� tymi barwami, poczuciem wolno�ci i cud�w obcych planet, z kt�rymi kojarzy� mu si� ten obraz.
- Jak si� nazywasz?
Niespodziewane pytanie obcego sprowadzi�o go z powrotem nie tylko do tego pomieszczenia, lecz r�wnie� do jego w�asnej, niejasnej sytuacji. Obliza� wargi, pewno�� siebie gdzie� znikn�a.
- Vye. Vye Lansor. S.C.C. 425061 - doda� jeszcze sw�j numer identyfikacyjny.
- Sierota na utrzymaniu pa�stwa, tak? - M�czyzna nacisn�� guzik, by dosta� kubek z jakim� orze�wiaj�cym p�ynem, po czym wolno wypi� zawarto��. Nie zam�wi� drugiego dla Vye'a. - Rodzice?
Lansor pokr�ci� g�ow�.
- Zosta�em tu przywieziony po epidemii Gor�czki Pi�ciu Godzin. Nie prowadzili �adnych rejestr�w, by�o nas zbyt wielu.
M�czyzna wpatrywa� si� w niego ponad kraw�dzi� kubka. W jego wzroku obecny by� jaki� ch��d, co�, co gasi�o przyjemne uczucie, kt�re Vye odczuwa� zaledwie kilka chwil wcze�niej. M�czyzna odstawi� naczynie, przeszed� na drug� stron� pomieszczenia. Uj�wszy podbr�dek Lansora, uni�s� jego g�ow� w spos�b, kt�ry wzbudzi� ponur� z�o�� w m�odszym m�czy�nie. Co� jednak podpowiada�o mu, �e, op�r mo�e tylko spowodowa� k�opoty.
- Najprawdopodobniej rasa terra�ska, zapewne dopiero w drugim pokoleniu. - M�wi� bardziej do siebie ni� do Vye'a. Pu�ci� podbr�dek ch�opca, lecz nadal sta� przed nim, mier��c go od st�p do g��w. Lansor mia� ochot� zapa�� si� pod ziemi� ze wstydu, lecz zwalczy� w sobie to uczucie; uda�o mu si� nawet wytrzyma� przez chwil� badawcze spojrzenie obcego.
- Nie, nie jeste� zwyk�ym wykoleje�cem. Mia�em racj�.
- Znowu spojrza� na Vye'a, lecz tym razem w jego wzroku pojawi�o si� co� w rodzaju niech�tnego zainteresowania dla osoby ch�opca, jakby dopiero teraz zorientowa� si�, �e tamten naprawd� �ywi jakie� my�li i emocje. - Chcesz prac�? Lansor wpi� palce w piankowe siedzenie.
- Prac�... Jak� prac�?
By� z�y i zawstydzony z powodu zdradliwego za�amania w g�osie.
- Masz jakie� skrupu�y?
Obcy wygl�da� na rozbawionego. Vye poczerwienia�, gdy zorientowa� si�, �e m�czyzna w zniszczonym uniformie kosmicznym tak �atwo zinterpretowa� jego wahanie. Cz�owiek, kt�rego zabrano z "Roju Gwiazd", nie powinien wypytywa� o szczeg�y takich propozycji. Sam nawet nie wiedzia�, dlaczego go to interesuje.
- Nic nielegalnego, zapewniam ci�. - M�czyzna odstawi� kubek do pustej szczeliny. - Jestem Poszukiwaczem �cie�ek.
Lansor zamruga�. Ca�a ta sprawa spowita by�a w fantastyczn�, jakby oniryczn� aur�. M�czyzna przypatrywa� mu si� ze zniecierpliwieniem, wyra�nie oczekuj�c jakiej� reakcji.
- Mog� ci pokaza� moje listy uwierzytelniaj�ce, je�li chcesz.
- Wierz� ci - wreszcie wydoby� z siebie g�os Vye.
- Tak si� sk�ada, �e potrzebuj� ch�opca do noszenia sprz�tu. To nie mo�e by� prawda! Przecie� co� takiego nie mog�o si� przydarzy� jemu, Vye'owi Lansorowi, sierocie wychowanemu przez pa�stwo, najpo�ledniejszemu pos�ugaczowi z "Roju Gwiazd". Takie rzeczy si� nie zdarzaj�, chyba �e podczas transu thalinowego, ale on przecie� nie za�ywa� tego narkotyku! To sen, z kt�rego cz�owiek nie chce si� budzi�, szczeg�lnie je�li �ycie cisn�o go na samo dno piek�a, jakim jest port.
- Chcesz si� zaci�gn��?
Vye desperacko usi�owa� zachowa� kontakt z rzeczywisto�ci�, nie traci� przytomno�ci umys�u. Pomocnik Poszukiwacza �cie�ek! Ilu ludzi zap�aci�oby ogromne pieni�dze za szans� zdobycia takiego stanowiska! Zwyk�y pos�ugacz z portowej knajpy po prostu nie m�g� zosta� pomocnikiem �owcy z Gildii. Obcy jakby czyta� w jego my�lach.
- Pos�uchaj - przem�wi� nagle. - Sam prze�y�em ci�kie chwile, wiele lat temu. Przypominasz mi kogo�, komu Jestem co� d�u�ny. Nie mog� mu zap�aci�, ale w ten spos�b mog� cho� w niewielkim stopniu wyr�wna� szale.
Wyr�wna� szale... S�abn�ce nadzieje Vye'a rozkwit�y ponownie. A zatem Poszukiwacz �cie�ek jest wyznawc� Rytu Losu. To wszystko wyja�nia. Cz�owiek, kt�ry nie mo�e odp�aci� dobrego uczynku, musi znale�� inny spos�b na wyr�wnanie Wiecznych Szal. Znowu si� odpr�y�, znalaz�szy wreszcie odpowied� na tyle pyta�, kt�rych nie odwa�y� si� zada� na g�os.
- Zgadzasz si�?
Vye przytakn�� skwapliwie.
- Tak, Poszukiwaczu �cie�ek.
Nadal nie wierzy�, �e to wszystko dzieje si� naprawd�. �owca nacisn�� guzik i tym razem wr�czy� kubek z paruj�cym p�ynem Lansorowi.
- Napij si� z okazji zawarcia umowy.
W jego s�owach pobrzmiewa� rozkaz.
Lansor prze�kn�� zawarto�� kubka i nagle poczu�, �e jest zm�czony. Zamkn�wszy oczy, opar� si� o �cian�. Ras Hume wyj�� kubek z bezw�adnych palc�w m�odego cz�owieka. Jak dot�d wszystko sz�o dobrze. Szcz�cie wydawa�o si� zasiada� po jego stronie planszy. Ci�gle to samo szcz�cie, kt�re trzy dni temu, kiedy szuka� swojego sobowt�ra, skierowa�o go do "Roju Gwiazd". Vye Lansor by� lepszy, ni� m�g� sobie zamarzy�. Mia� w�a�ciw� barw� sk�ry, a los obszed� si� z nim wystarczaj�co nie�askawie, by teraz podlega� �atwym manipulacjom. A kiedy popracuj� nad nim technicy Wassa, stanie si� Rynchem Brudie - spadkobierc� jednej trzeciej maj�tku Kogan-Bors-Wazalitz!
- Chod�!
Dotkn�� ramienia Vye'a. Ch�opiec otworzy� oczy, ale kiedy powoli wstawa�, jego spojrzenie pozostawa�o nieostre. Hume
zerkn�� na sw�j zegarek wskazuj�cy czas planetarny. Nadal by�o bardzo wcze�nie; szansa, �e uda mu si� niepostrze�enie wyprowadzi� Lansora z tego budynku, zmniejszy si�, je�li nie wyjd� natychmiast. Lekko �cisn�wszy m�odszego m�czyzn� za �okie�, wyprowadzi� go z powrotem na platform�, na kt�rej czeka�a ju� na nich powietrzna taks�wka. Uczucie, �e jest hazardzist�, kt�remu sprzyja szcz�cie, wzbiera�o na sile, gdy wprowadza� ch�opca do koptera, wystukiwa� na konsoli cel lotu i startowa�.
Na nast�pnej ulicy przeni�s� si� wraz ze swym pasa�erem do drugiego pojazdu i wystuka� adres podany mu przez Wassa. Nieco p�niej wprowadzi� Vye'a do niewielkiego hallu, w kt�rym wisia�a niepozorna tablica ze spisem lokator�w. Hume zauwa�y�, �e obok kolorowych napis�w nie podano �adnych profesji. To oznacza�o, �e w�a�ciciele mieszka� nale�� do tak ekskluzywnych �rodowisk, �e samo nazwisko nieodwo�alnie kojarzy si� z wykonywanym zawodem lub us�ug�, albo �e s� to tylko kryptonimy - by� mo�e zreszt� jedno i drugie. Wass obraca� si� w najrozmaitszych kr�gach, w�r�d ludzi najdziwniejszych profesji, zapewniaj�cych wygody, rozrywki albo zdrowie pr�niaczym bogaczom, mi�dzyplanetarnej szlachcie i elicie przest�pczej.
Hume dotkn�� palcami w�a�ciwego guzika, wiedz�c, �e wz�r kciuka, kt�ry odcisn�� na stole konferencyjnym Wassa, zosta� ju�; tutaj naniesiony w celu umo�liwienia mu wst�pu. Pod nazwiskiem zamruga�o �wiate�ko, �ciana po prawej stronie zal�ni�a i po chwili ukaza�y si� w tym miejscu drzwi. Pu�ciwszy przodem Vye'a, Hume skin�� g�ow� czekaj�cej tam postaci. P�askotwarzy Eukorianin z kasty s�u��cych wyci�gn�� r�k�, by przeprowadzi� Lansora przez pr�g.
- Zabieram go, szlachetny panie.
Jego g�os by� r�wnie pozbawiony wyrazu jak twarz. �ciana ponownie zal�ni�a i drzwi znikn�y.
Hume potar� d�oni� zewn�trzn� stron� uda, otartego przez szorstka tkanin� uniformu. Wyszed� z hallu; nieweso�e my�li pl�cz�ce mu si� po g�owie wywo�ywa�y na twarzy nieprzyjemny grymas.
G�upiec! Pos�ugacz z najgorszej szczurzej nory w porcie. Przecie� ten ch�opak m�g�by nie prze�y� najbli�szego roku, bo jaki� pijak z blasterem przerobi�by mu m�zg na owsiank�, a cia�o usma�y� jak frytk�. To by�a prawdziwa uprzejmo�� danie mu szansy na przysz�o��, o jakiej zaledwie jeden cz�owiek na milion m�g� kiedykolwiek marzy�. Gdyby Vye Lansor wiedzia�, co si� z nim stanie, tak by si� rwa� do tego zadania, �e sam by tu pewnie przywl�k� Hume'a. Nie ma powodu litowa� si� nad tym ch�opcem, nigdy dot�d tak mu si� nie wiod�o - nigdy! �ycie Vye'a b�dzie zagro�one bardzo kr�tko, tylko przez te dni. kt�re sp�dzi samotnie na Jumali, od chwili, kiedy pozostawi go tam organizacja Wassa, do nadej�cia grupy Hume'a. kt�ra go "wyratuje". Sam Hume zapewni wszelkie �rodki, kt�re go wspomog� w tym okresie. Rynch Brodie przejdzie szkolenie, niezb�dne do przetrwania w dziczy, uzupe�nione o ca�� wiedz� Poszukiwacza �cie�ek Gildii i wszelkie informacje zebrane na tej planecie przez zwiadowc�w. Hume kroczy� ulic� znacznie pewniejszym krokiem, a w my�lach sporz�dza� ju� list� najwa�niejszych dzia�a�.
3
Z pocz�tku by� �wiadom tylko t�pego b�lu przepe�niaj�cego czaszk�. Kiedy obr�ci� g�ow�, wci�� nie otwieraj�c oczu, poczu�, �e jego policzek ociera si� o co� mi�kkiego, a w nozdrzach zawierci� go jaki� szczypi�cy zapach.
Otworzy� oczy i zapatrzy� si� na bezchmurne, niebiesko-zielone niebo ponad kraw�dzi� u�amanej ska�y, informacje dostarczone przez zmys�y otworzy�y jakby furtk� w g��bi jego umys�u.
To oczywiste! Usi�owa� wywabi� �uchwacza z jego nory za pomoc� przyn�ty na haczyku, ale omskn�a mu si� stopa. Rynch Brodie usiad�, napr�y� nagie, szczup�e ramiona i na pr�b� poruszy� swymi d�ugimi nogami. Na szcz�cie niczego sobie nie po�ama�. Ale nadal si� krzywi�. Dziwne - tamten sen, kt�ry zupe�nie nie pasowa� do jego obecnej sytuacji.
Dope�zn�� do brzegu potoku, zanurzy� g�ow� i ramiona w wodzie, pozwalaj�c, by ch��d strumienia sp�uka� cho� cz�� oszo�omienia, w kt�re popad� po przebudzeniu. Otrz�sn�� krople, kt�re osiad�y na jego odkrytym torsie i ramionach, a potem odszuka� sw�j sprz�t my�liwski.
Sta� przez chwil�, obmacuj�c palcami wszystkie elementy swego sk�pego ekwipunku i wspominaj�c, ile ci�kiego znoju kosztowa�o go zdobycie ka�dego mieszka, pasa czy skrawka tkaniny. Nadal jednak czu� si� jako� dziwnie, jakby te rzeczy wcale do niego nie nale�a�y.
Rynch potrz�sn�� g�ow� i otar� ramieniem mokr� twarz. Z ca�� pewno�ci� to wszystko nale�a�o do niego, ka�da rzecz. Mia� szcz�cie, podr�cznik przetrwania z kapsu�y powiedzia� mu w zarysie, jak powinien post�powa�, a ten �wiat nie okaza� si� wcale taki nieprzyjazny - o ile by�o si� przygotowanym na trudno�ci.
Wspi�� si� wy�ej, zluzowa� sie�, zwijaj�c jej fa�dy w jednej d�oni, drug� chwyci� w��czni�. W oddali zaszele�ci� jaki� krzak. targany lekkimi podmuchami wiatru. Rynch zastyg� w miejscu, potem uchwyci� drzewce w��czni drug� d�oni�, sie� osun�a si� na ziemi�. Wtem odg�os szumi�cej wody przerwa�o natarczywe warczenie.
Szkar�atna plama, kt�ra skoczy�a mu do gard�a, zapl�ta�a si� w sie�. Rynch dwukrotnie uderzy� zwierz� w��czni�, pozbawiaj�c je r�wnowagi. Kot wodny z tegorocznego miotu. Zdycha�, ryj�c niezwykle d�ugimi pazurami g��bokie bruzdy w ziemi i piasku. Jego �lepia, prawie tego samego odcienia, co futro porastaj�ce d�ugi tu��w, spojrza�y na niego z przed�miertn� wrogo�ci�.
Rynch patrzy�, na nowo ow�adni�ty uczuciem, �e obserwuje co� dziwnego, ca�kowicie mu obcego. A przecie� polowa� na koty wodne od wielu sezon�w. Na szcz�cie stworzenia te wiod�y samotniczy tryb �ycia, w ramach oznaczonych terytori�w, broni�c ich przed innymi przedstawicielami swego gatunku, i dlatego podczas swoich w�dr�wek stosunkowo rzadko je spotyka�.
Zatrzyma� si�, by wypl�ta� sie� ze sztywniej�cych ju� �ap. Mia� dotrze� do jakiego� okre�lonego miejsca. Nag�y impuls nakazuj�cy mu i�� do przodu przekszta�ci� t�py b�l, nadal dr�cz�cy jego skronie, w uporczywe pulsowanie. Zsun�� si� w d� na czworakach, raz jeszcze podszed� do strumienia; opryska� twarz i napi� si� wody ze stulonych d�oni.
Chwia� si�, przyk�ada� mokre d�onie do oczu i wbija� palce w skronie, by z�agodzi� b�l eksploduj�cy we wn�trzu czaszki. Siedzi w jakim� pomieszczeniu, pije co� z kubka... cie� obrazu na�o�y� si� na realno�� otaczaj�cej go sytuacji,, na strumie�, ska�y i zaro�la. Siedzia� w jakim� pomieszczeniu, pi� co� z kubka - to by�o wa�ne!
Ostry, pal�cy b�l sprawi�, �e wizja znikn�a. Spojrza� w d�. Pod �wirem i kamieniami zbiera�a si� armia niebiesko-czarnych stworze� o twardych skorupach. Wszystkie kierowa�y si� w stron� martwego kota, rozcapierzaj�c szponiaste odn�a i napr�aj�c niebieskie czu�ki, osadzone na mi�sistych pr�cikach.
Rynch zerwa� si� do biegu i wskoczy� do rzeki. Gdy woda si�ga�a mu ju� do kolan, wyrwa� z rany na �ydce dwa jadowite insekty. Kolumna ich towarzyszy niczym czarny j�zor liza�a ju� bok rudego zwierz�cia. Za kilka chwil z padliny zostan� tylko idealnie oczyszczone ko�ci.
Rynch podni�s� w��czni� i sie�, najpierw zanurzy� je w wodzie, by zmy� insekty, potem po�piesznie przeszed� na drugi brzeg potoku, pozostawiaj�c krwawe widowisko za sob�. Jaki� czas p�niej przep�oszy� czterono�ne stworzenie kryj�ce si� mi�dzy kamieniami i zabi� je jednym ciosem w��czni. Obdar� zdobycz ze sk�ry, czuj�c pod palcami jej faktur�. Nadzwyczaj szorstka, mo�e to szcz�tkowe �uski? Zagadka zaczyna�a dr�czy� go na nowo.
Kiedy pogr��ony w bolesnej zadumie piek� w ognisku suche, szarawe mi�so, nabite na zaostrzony kij, czu�. �e jaka� cz�� jego umys�u bardzo dobrze wie, jakie uwierz� zabi�. Lecz gdzie� w g��bi kry� si� kto� inny, kto�, kogo nie zna�, stoj�cy na uboczu i przypatruj�cy si� wszystkiemu ze zdumieniem.
Nazywa si� Rynch Brodie. Razem z matk� odbywa� podr� statkiem typu Largo Drift.
Pami�� automatycznie podsun�a mu obraz szczup�ej kobiety, jej w�sk�, raczej nieszcz�liw� twarz, skr�t skomplikowanej fryzury ozdobionej drogimi kamieniami. Sta�o si� co� z�ego - wspomnienie nie by�o ju� dok�adne, lecz chaotyczne. A kiedy pr�bowa� je odtworzy� dok�adniej, zaczyna�a bole� go g�owa. Potem kapsu�a ratunkowa i jaki� towarzysz�cy mu m�czyzna...
- Simmons Tair!
�miertelnie ranny oficer. Umar� zaraz po wyl�dowaniu kapsu�y ratunkowej na tej planecie. Rynch wyra�nie pami�ta�, jak uk�ada� stos kamieni na wykr�conym ciele Taita. Zosta� wtedy zupe�nie sam, tylko z podr�cznikiem przetrwania i pewn� ilo�ci� zapas�w z kapsu�y. Najwa�niejsze by�o nigdy nie zapomnie�, �e jest Rynchem Brodie.
Zliza� t�uszcz z palc�w. Od b�lu w g�owie zrobi� si� senny. Zwin�� si� na wygrzanym przez s�o�ce piasku i zasn��.
Czy na pewno? Znowu otworzy� oczy. Niebo ponad nim przesta�o ju� by� mis� pe�n� �wiat�a, stanowi�o jakby milcz�c� aureol� wieczoru. Usiad�, a serce wali�o mu tak szybko, jakby chcia�o si� �ciga� z coraz to silniejszym wiatrem, napieraj�cym na jego sk�po okryte cia�o.
Co on tutaj robi? Co znaczy "tutaj"?
Panika towarzysz�ca przebudzeniu wysuszy�a mu usta, utwardzi�a sk�r�, zwil�y�a wn�trza d�oni wbite bole�nie w piasek. W strumie� my�li wdar� si� ma�o wyra�ny obraz - siedzia� w jakim� pomieszczeniu i patrzy� na m�czyzn� podchodz�cego do niego z kubkiem. A przedtem przebywa� w jakim� miejscu, przepe�nionym smrodem i o�lepiaj�cym �wiat�em.
By� jednak Rynchem Brodie, przyby� tu w kapsule ratunkowej jeszcze jako ma�y ch�opiec, pogrzeba� oficera ze statku pod stert� kamieni, a samemu uda�o mu si� prze�y�, poniewa� nauczy� si�, jak to robi� z podr�cznika znalezionego w �odzi. Tego ranka polowa� na �uchwacza, wywabiaj�c go z kryj�wki za pomoc� haka, liny i przyn�ty ze �wie�o z�owionej ryby lataj�cej.
Czo�ga� si� z twarz� ukryt� w d�oniach. To wszystko jest prawd�, mo�e to udowodni� - udowodni to! Tam jest nora �uchwacza, gdzie� na tym wzniesieniu, na kt�rym zostawi� w��czni�, z�aman� podczas upadku. Je�eli uda mu si� znale�� nor�, w�wczas upewni si� co do realno�ci ca�ej reszty.
Dopiero co mia� bardzo rzeczywisty sen - ha! Tylko dlaczego stale mu si� �ni pok�j, cz�owiek i kubek, a tak�e miejsce pe�ne �wiate� i smrod�w, kt�rego nienawidzi� tak bardzo, �e ta nienawi�� przywo�a�a kwa�ny posmak w jego wyschni�tych ustach? Nic z tego nigdy nie nale�a�o do �wiata Ryncha Brodiego.
O zmierzchu zacz�� zawraca� korytem rzeki w stron� w�skiej, ma�ej doliny, w kt�rej obudzi� si� po upadku. Znalaz�szy wreszcie schronienie w �rodku jakiego� krzaka, przykucn�� i nas�uchiwa� odg�os�w tego drugiego �wiata, kt�ry budzi� si� noc�, przejmuj�c panowanie nad planet�.
Brn�� z powrotem, zwalczaj�c panik�, poniewa� poj��, �e cz�� tych odg�os�w jest w stanie bez trudu zidentyfikowa�, lecz inne pozostaj� tajemnic�. Gryz� k�ykcie zaci�ni�tych pi�ci, staraj�c si� znale�� wyt�umaczenie dla tego odkrycia. Sk�d wiedzia� od razu, �e cichy, niesamowity lament wydaje stworzenie obdarzone sk�rzastymi skrzyd�ami, �yj�ce w�r�d ga��zi drzew, natomiast �r�d�o chrapliwego pochrz�kiwania, dobiegaj�cego znad rzeki, by�o mu zupe�nie obce?
- Rynch Brodie, largo drift, Tait...
Poczu� zapach krwi p�yn�cej z r�ki, kt�r� skaleczy� w�asnymi z�bami, kiedy recytowa� t� formu��. I nagle poderwa� si� na r�wne nogi. W po�piechu zapl�ta� si� w sie�, upad� i rozbi� sobie g�ow� o wystaj�cy korze�.
W kryj�wce w krzaku nie dopad�o go nic namacalnego. Jednak�e to, co istotnie odwa�y�o si� wyj�� z ukrycia, nie by�o substancj�, dla kt�rej jego gatunek mia� nazw�. Nie cia�o, nie umys� - by� mo�e co� zbli�onego do obcej emocji.
Nawi�zywa�o kontakt ukradkiem, cho� bez �adnych obaw, przeprowadza�o badania na sw�j w�asny spos�b. Po chwili wycofa�o si�, by z�o�y� sprawozdanie. A poniewa� to, przed czym sk�ada�o raport, dzia�a�o z wzorcem nie zmienianym od stuleci, jego jedyn� odpowiedzi� by�o potwierdzenie wst�pnej komendy. Kontakt zosta� nawi�zany ponownie, co� bezowocnie d��y�o do wykonania rozkazu. Tam, gdzie winno by�o znale�� �atwe przej�cie, czysty kana�, kt�rym mog�oby wnikn�� do umys�u �pi�cego, znalaz�o bez�ad wra�e�, tak ze sob� splecionych, �e ostatecznie funkcjonuj�cych jako bariera ochronna.
Intruz d�ugo usi�owa� znale�� jaki� wz�r albo centralne znaczenie, lecz zbity z tropu wycofa� si� w ko�cu. Jednak�e jego wtargni�cie, r�wnie upiorne jak on sam, polu�ni�o istniej�cy tam w�ze�, oczy�ci�o przej�cie.
Rynch budzi� si� o �wicie, powoli, ze zdumieniem, porz�dkuj�c d�wi�ki, zapachy i my�li. By� tam pok�j, m�czyzna, k�opot i strach, a potem on sam, Rynch Brodie, od dawna mieszkaj�cy w dziczy tego granicznego �wiata, dla kt�rego nie opracowano jeszcze �adnych map. Ten �wiat otacza� go teraz, czu� wiej�ce po nim wichry, ch�on�� jego d�wi�ki, smaki, zapach. To nie sen - tamto jest snem. Nie mo�e by� inaczej!
Udowodni� to. Znale�� kapsu�� ratunkow�, znale�� szlak, kt�ry wczoraj zawi�d� go do miejsca upadku, od kt�rego to wszystko si� zacz�o. W�a�nie tam jest to zbocze, z kt�rego si� sturla�. Na jego szczycie znajdzie nor�, do kt�rej prawdopodobnie zagl�da� w chwili, gdy nast�pi� wypadek.
Tylko �e... nie potrafi jej znale��. Jego umys� utworzy� szczeg�owy obraz okr�g�ej jamy, na dnie kt�rej dostrzeg� �uchwacza. Kiedy jednak dotar� do zwie�czenia urwiska, nigdzie nie znalaz� kopca ziemi wyrzuconej poza brzeg nory. Szuka� starannie, kieruj�c si� na p�noc i po�udnie. Ani �ladu nory. A przecie� pami�� podpowiada�a mu, �e wczoraj by�a tu nora.
Czy on spad� z jakiego� innego wzniesienia, a potem, oszo�omiony. zatoczy� si� i spada� dalej?
Jaki� k��tliwy g�os w jego wn�trzu powiedzia� mu. �e tak nie by�o. Tam w�a�nie wczoraj odzyska� przytomno��, ale tam przecie� nie ma �adnej nory!
Odwr�ci� wzrok od rzeki, g��boko wci�gn�� powietrze. �adnej nory - czy�by nie by�o te� �adnej kapsu�y ratunkowej? Je�eli spad� tutaj z innego zbocza, to przecie� musia� zostawi� �lady. Znalaz� zmia�d�on� pod jakim� ci�arem, zbr�zowia�� ro�lin�. Pochyli� si�. by dotkn�� zwi�d�ych li�ci. Co� sz�o w tym kierunku. B�dzie si� cofa� po �ladach. Zacz�� uwa�nie patrze� pod nogi.
P� godziny p�niej nie znalaz� nic pr�cz jakich� dziwnych, nieomal niewidocznych �lad�w w gi�tkiej trawie. Na ich podstawie niczego nie potrafi� wywnioskowa�.
Wiedzia�, gdzie jest, cho� nie wiedzia�, jak si� tu dosta�. Kapsu�a ratunkowa - je�li rzeczywi�cie istnia�a - wyl�dowa�a na zach�d od miejsca, w kt�rym si� znajdowa�. W jego my�lach wykrystalizowa� si� wyra�ny obraz rakietowego kszta�tu, srebrzystych niegdy� bok�w, zmatowia�ych pod dzia�aniem atmosfery, zaklinowanych mi�dzy drzewami. Odszuka j�!
Pod poziomem �wiadomo�ci podlegaj�cej podmiotowej kontroli znowu co� si� poruszy�o. Znowu pr�bowano nawi�za� z nim kontakt, testowano go. Niewidoczny las nawo�ywa� �agodnie swoim obcym za�piewem. Ryncha zala�y wizje drzew, odleg�e pragnienie dostrze�enia tego, co spoczywa w ich cieniu. Na razie mia� inny problem. To, co go przywo�ywa�o, zosta�o pokonane, odepchni�te jego oboj�tno�ci�. I kiedy Rynch rozpocz�� sw� w�dr�wk� na wsch�d, bardzo daleko od tego miejsca wszed� w drug� faz� proces stanowi�cy rodzaj transmisji informacji. Przes�ano rozkaz uaktywniaj�cy impulsy.
Kr���cy wysoko ponad planet� Hume obr�ci� tarcz�, wywo�uj�c na ekranach obraz szerokich pasm kontynent�w i plamek niewielkich m�rz. Wyl�duj� na zachodzie. Klimat, cechy topograficzne i powierzchnia tamtych teren�w sprzyja�y ich celom. Poza tym kierowa� si� podanymi mu przez w�adze Gildii wsp�rz�dnymi miejsca, w kt�rym mieli rozbi� sw�j ob�z.
- Oto Jumala.
Nawet nie spojrza� za siebie, by sprawdzi�, jakie wra�enie wywar� ten widok na pozosta�ych czterech uczestnikach wyprawy. Za wszelk� cen� stara� si� zachowywa� normalnie, nie chc�c obudzi� podejrze�, kt�re mog�yby zniweczy� ca�y plan. Wass na pewno macza� r�ce w doborze klient�w, co nie znaczy�o, �e mo�na im by�o zaufa�. Ich rola polega�a na ubezpieczaniu ca�ego przedsi�wzi�cia.
Sam Wass zagwarantowa� sobie lojalno�� Hume'a, ka��c mu zatrudni� swojego cz�owieka w charakterze pomocnika. Poszukiwacz �cie�ek nie mia� o to do niego pretensji, bowiem docenia� w swoim kontrahencie sprawno��, z jak� ten zabezpiecza� si� przeciwko wszelkim ewentualnym zagro�eniom, kt�re mog�y stan�� na drodze realizacji ich wsp�lnych plan�w.
�wit o�wietli� ju� najwy�sze szczyty zachodniego kontynentu. Mieli wyl�dowa� w odleg�o�ci jednego dnia drogi od porzuconej kapsu�y ratunkowej. Pierwsza wyprawa ruszy w�a�nie w tym kierunku. Nie nale�a�o d��y� bezpo�rednio w stron� wraka, ale istnieje wszak�e wiele sposob�w kierowania tras� safari.
Dwa dni wcze�niej, w my�l ustale� planu, porzucono na tym obszarze p�przytomnego rozbitka. Wi�za�o si� z tym pewne ryzyko, poniewa� uzbrojono go tylko w zwyk�� r�czn� bro�, ale przecie� ca�e to przedsi�wzi�cie by�o ryzykowne.
Wyl�dowali - dok�adnie w wyznaczonym miejscu. Hume pilnowa� wy�adunku oraz rozruchu maszyn i urz�dze�, kt�re mia�y chroni� jego klient�w i s�u�y� im. Przykr�ci� zaw�r przy ostatnim nadmuchiwanym namiocie i przypatrywa� si� krytycznie, jak niewielki zw�j tkaniny zmienia si� w szczelny, jednokomorowy, klimatyzowany i ogrzewany schron.
- Wszystko gotowe i czeka, a� si� wprowadzisz, szlachetny panie - poinformowa� ma�ego cz�owieczka, kt�ry sta� i przypatrywa� mu si� wzrokiem dziecka, zafascynowanego wszystkim, co nowe i niezwyk�e.
- Bardzo pomys�owe, �owco. Ach, a c� to takiego?
W jego g�osie brzmia�o podniecenie, a palcem wskazywa� na wsch�d.
4
Zaalarmowany tym okrzykiem Hume podni�s� g�ow�. Istnia�a niewielka szansa, �e "Brodie" m�g� by� �wiadkiem l�dowania i by� mo�e idzie teraz w ich stron�. Takie spotkanie z rozradowanym rozbitkiem mog�o im zaoszcz�dzi� mn�stwo czasu i zachodu.
We wskazanym kierunku nie dostrzeg� jednak nic takiego, co zas�ugiwa�oby na jak�kolwiek uwag�. Odleg�e g�ry tworzy�y surowe, granatowe t�o. Ich podn�a i ni�sze zbocza g�sto porasta�y drzewa o li�ciach tak ciemnych, jakby poch�on�y ca�� czer� okolicy. A na r�wninie ja�niejsz�, niebieskaw� zieleni� rozpo�ciera� si� las, z�o�ony z drzew innego gatunku, otaczaj�c otwarty teren nad rzek�. Gdzie� tam by�a kapsu�a ratunkowa.
- Nic nie widz�! - rzuci� tak ostrym tonem, �e ma�y cz�owieczek spojrza� na niego z nie skrywanym zdziwieniem. Hume zmusi� si� do przelotnego u�miechu.
- Co �e� tam zobaczy�, szlachetny panie Starns? W lesie nie ma grubej zwierzyny.
- To nie by�o zwierz�, �owco. Raczej b�ysk �wiat�a, mniej wi�cej tam. - Ponownie wskaza� kierunek.
Promie� s�o�ca - pomy�la� Hume. M�g� si� odbi� od jakiej� metalowej cz�ci kapsu�y ratunkowej. Uwa�a�, �e tak ma�ego statku kosmicznego, ca�kowicie os�oni�tego pn�czami i drzewami, nie da si� wypatrzy�. Niemniej jednak burza mog�a go pozbawi� cz�ciowo naturalnego maskowania. Skoro Starns tak bardzo pragnie zaspokoi� swoj� ciekawo��, to czemu nie? On mo�e zosta� odkrywc�.
- Dziwne. - Hume wyci�gn�� lornetk�. - Gdzie to dok�adnie by�o, szlachetny panie?
- Tam. - Starns pos�usznie wskaza� po raz trzeci. Je�eli rzeczywi�cie co� tam by�o, to zd��y�o ju� znikn��.
Jednak�e kierunek by� w�a�ciwy. Przez chwil� Hume poczu� si� niepewnie. Wszystko wydawa�o si� toczy� a� za dobrze i to w�a�nie zrodzi�o w nim nieufno��.
- Mo�e to promie� s�o�ca - zauwa�y�.
- My�lisz, �e odbi� si� od jakiego� przedmiotu, �owco?
Ale ten b�ysk by� bardzo jasny. A tam przecie� nie mo�e by� �adnej lustrzanej powierzchni, nieprawda�?
Tak, wszystko dzia�o si� zbyt szybko. Hume musia� bardzo uwa�a�, by �aden z amator�w safari nie dowiedzia� si� za wcze�nie o kapsule ratunkowej z largo drift. Kiedy j� wreszcie znajd� i odkryj� istnienie Brodiego, prawnicy podnios� raban. To�samo�� rozbitka zostanie zakwestionowana przez kilku dalekich i niezbyt przepadaj�cych za nim krewnych. Odb�dzie si� intensywne �ledztwo. Ci ludzie musz� by� bezstronnymi �wiadkami.
- Nie, nie uwierz� w lustro w nie zamieszkanym lesie, szlachetny panie - za�mia� si�. - Jednak�e jeste�my na planecie my�liwskiej i nie wszystkie wyst�puj�ce na niej formy �ycia zosta�y ju� sklasyfikowane.
- Czy masz na my�li jak�� ras� inteligentnych tubylc�w, �owco?
Podszed� do nich Chambriss, najbardziej wymagaj�cy cz�onek grupy. Hume potrz�sn�� g�ow�.
- Na �wiatach my�liwskich nie ma inteligentnych tubylc�w, szlachetny panie. To si� sprawdza, zanim planeta zostaje wci�gni�ta na list� nadaj�cych si� do safari. Jednak�e mog� tu �y� ptaki albo jakie� inne lataj�ce stworzenia, obdarzone metalicznym upierzeniem lub �uskami, w kt�rych przegl�daj� si� promienie s�o�ca. To by�o w�a�nie co� takiego.
- Ten blask by� zbyt silny - odpar� Starns z w�tpliwo�ci� w g�osie.
- Sprawdzimy to p�niej.
- Nonsens! - wykrzykn�� Chambriss, wyra�nie nawyk�y do dominacji we wszelkich dyskusjach. - Przyby�em tu po kota wodnego i b�d� mia� kota wodnego. On nie �yje w lasach.
- Wszystko odb�dzie si� zgodnie z planem - obwie�ci� Hume. - Ka�dy z was podpisa� kontrakt na inne trofeum. Ty na kota wodnego, szlachetny panie Chambriss. A ty. szlachetny panie Starns, chcesz mie� hologram smoka sztolniowego. Natomiast Yactisi �yczy�by sobie polowa� z elektrycznym harpunem na g��bokich wodach. Ka�dego dnia b�dziemy szuka� na przemian czego innego, tak b�dzie najbardziej sprawiedliwie. I kto wie, mo�e kt�ry� z was znajdzie wybran� przez siebie zwierzyn� w pobli�u stanowiska drugiego.
- Masz ca�kowit� racj�, �owco - zgodzi� si� Starns. - A poniewa� dwaj moi towarzysze chcieliby zapolowa� na stworzenia wodne, to mo�e powinni�my zacz�� od rzeki.
Min�y dwa dni, zanim weszli do lasu. Hume czu�, �e co� w nim pro