2694

Szczegóły
Tytuł 2694
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2694 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2694 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2694 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michael Moorcock Elryk z Melnibon� (Prze�o�y� W. T. K.) Poulowi Andersonowi za "Z�amany Miecz" oraz za "Trzy serca i trzy lwy". Nie�yj�cemu ju� Fletcherowi Prattowi za "Studni� Jednoro�ca". Bertoldowi Brechtowi za "Oper� za trzy grosze", bowiem z niejasnych powod�w umieszczam j� w�r�d ksi��ek, kt�re wywar�y najwi�kszy wp�yw na pierwsz� cz�� Sagi o Elryku. Drogi Czytelniku Elryka okre�la si� cz�sto jako antybohatera, ja jednak wol� uwa�a� go po prostu za bohatera. W czasach mojego dorastania wszyscy bohaterowie (William, Tarzan, Mord Em'ly, Jo March i inni) byli to ludzie walcz�cy o swoj� wolno��; zmuszeni do polegania na w�asnym sprycie i warto�ciach, s� zarazem gotowi - nawet je�li niech�tnie - do wielkich po�wi�ce� dla dobra og�u. P�niej zafascynowa�a mnie literatura analizuj�ca mity, kt�re sprawiaj�, �e ten typ bohatera jest tak poci�gaj�cy (na przyk�ad "Lord Jim"). Dostrzeg�em, �e istniej� obszary, gdzie heroizm staje si� zwyk�� manipulacj�, uruchamian� po to na przyk�ad, by m�ode kobiety w imi� po�wi�cenia godzi�y si� na krzywdz�ce ma��e�stwo b�d� m�odzi ludzie oddawali �ycie w niesprawiedliwych wojnach. "Wyalienowany" bohater czy bohaterka cz�sto zdolny jest usun�� si� na bok i zrozumie�, co si� naprawd� dzieje. Fikcja, w kt�rej s� oni protagonistami, daje im si�y (nieraz w walce ze straszliwymi przeciwno�ciami) do podejmowania dramatycznych krok�w b�d� zmaga� z niebezpiecze�stwami, kt�rym wi�kszo�� z nas r�wnie� stawi�aby czo�o, gdyby�my dysponowali ich mo�liwo�ciami czy te� mieli takich jak oni przyjaci�. W �yciu realnym takie si�y przejawiaj� si� jedynie w dzia�aniach zbiorowych i przy urnach wyborczych, cho� znamy te� przyk�ady indywidualnego heroizmu i m�stwa zwyk�ych jednostek. Nie widz� nic z�ego w bohaterach stanowi�cych uciele�nienie marze� cz�owieka o doskona�o�ci. Wci�� jestem bezwstydnie przywi�zany do moich w�asnych bohater�w, kt�rzy w swych dzia�aniach pozostaj� sceptyczni wobec w�adzy oraz tego, co ona g�osi. Rozpocz��em pisanie dziej�w Elryka w po�owie lat 50. Opowie�ci zmienia�y si� stopniowo, cz�sto z inspiracji Jima Cawthorna, kt�ry dostarcza� mi pomys�y i obrazy, a� w roku 1959 dosta�em propozycj� napisania do pisma "Science Fantazy" ca�ego cyklu. Posta� Elryka powsta�a jako wynik �wiadomej opozycji wobec panuj�cego kultu macho. M�j bohater pojawi� si� po raz pierwszy w "The Dreaming City" i gdy powr�ci�em do swej koncepcji, dopiero p�niej opisa�em jego wcze�niejsze przygody. Elryk, jak pisa�em wsz�dzie, stanowi� odbicie cz�owieka, jakim by�em ja sam, gdy pisa�em o nim po raz pierwszy. Jego udr�ki i poszukiwania ��czy�y si� bardzo �ci�le z moimi i tak jest poniek�d do dzi�. Elryk jako m�j pierwszy prawdziwy bohater wzrasta� poza niemowl�ctwem i z nim najbardziej si� identyfikuj�. Kiedy nada�em jego historii ostateczny kszta�t i dokona�em drobnych korekt, wprowadzi�em niewiele tylko zmian do prozy, kt�ra niczym twardy kundel przetrwa�a wszystkie wzloty i upadki dobrych kilka sezon�w literackich. Mam nadziej�, �e praca ta mo�e stanowi� �r�d�o swego rodzaju przewrotnej przyjemno�ci. To, �e inspiracj� czerpa�em z takich autor�w, jak: Anthony Skene ("Monsieur Zenith"), Fletcher Pratt ("Well of the Unicorn"), James Branch Cabell ("Jurgen"), Lord Dunsay, Fritz Leiber i Poul Anderson a tak�e z "The Castle of Otranto", "Ivanhoe", "Melmoth" i innych ksi��ek, zosta�o wsz�dzie odnotowane. Pierwsza powie�� o Elryku, kt�ra wysz�a w roku 1963, zosta�a po�wi�cona mojej matce. To wydanie dedykuj� Johnowi Daveyowi, z wyrazami wdzi�czno�ci za jego nieocenion� pomoc. Michael Moorcock KSI�GA PIERWSZA W wyspiarskim kr�lestwie Melnibon�, cho� pot�ga tego pa�stwa wygas�a przed pi�ciuset laty, nadal przestrzegane s� dawne zwyczaje. Teraz jedynie handel z M�odymi Kr�lestwami oraz fakt, �e Imrryr sta�o si� miejscem spotka� kupc�w, podtrzymuje spos�b �ycia Melnibon�. Czy te zwyczaje nie s� ju� potrzebne? Czy mo�na si� ich wyprze� i unikn�� przeznaczenia? Ten, kt�ry chcia�by rz�dzi� na miejscu cesarza Elryka, uwa�a, �e nie. Utrzymuje, �e Elryk swoj� odmow� poszanowania starych zwyczaj�w (Elryk wiele z nich szanuje) sprowadzi na Melnibon� zag�ad�. Tak oto rozpoczyna si� tragedia, kt�ra zako�czy si� wiele lat p�niej i przyspieszy koniec tego �wiata. ROZDZIA� 1 SMUTNY W�ADCA Jego cia�o ma barw� zbiela�ej czaszki, d�ugie, sp�ywaj�ce poni�ej ramion w�osy s� mlecznobia�e. Z w�skiej, pi�knej twarzy spogl�daj� sko�ne, purpurowe i ponure oczy. Z du�ych r�kaw�w ��tej szaty wy�aniaj� si� dwie w�skie bia�e d�onie, wsparte na por�czach tronu, wyrze�bionego z jednego masywnego bloku rubinu. Purpurowe oczy s� zatroskane; d�o� unosi si� od czasu do czasu, by dotkn�� lekkiego he�mu, spoczywaj�cego na bia�ych lokach. Wykonany z ciemnego, zielonkawego stopu he�m jest cudownie odlany na podobie�stwo zrywaj�cego si� do lotu smoka. Na d�oni g�adz�cej z roztargnieniem koron� b�yszczy pier�cie�, w kt�rym osadzony jest pojedynczy, rzadki kamie� Actorios. Jego j�dro przemieszcza si� czasem leniwie i zmienia kszta�t. Jest r�wnie niespokojne w swym drogocennym wi�zieniu jak m�ody albinos, siedz�cy na Rubinowym Tronie. M�odzieniec spogl�da w d� d�ugiego szeregu kwarcytowych stopni. W sali na dole jego dworzanie ta�cz� z tak� subtelno�ci� i wdzi�kiem, jakby byli duchami, a nie istotami z krwi i ko�ci. Albinos rozwa�a w my�li problemy moralne i to zaj�cie ro�ni go od znakomitej wi�kszo�ci jego poddanych; dla tego narodu nie jest ich godne. To mieszka�cy Melnibon�, Smoczej Wyspy, kt�ra panowa�a nad �wiatem przez dziesi�� tysi�cy lat i utraci�a sw� supremacj� oko�o pi��set lat temu. S� okrutni i m�drzy, "moralno��" za� dla nich oznacza kultywowanie tradycji setek lat. Temu m�odzie�cowi, czterysta dwudziestemu �smemu w prostej linii potomkowi pierwszego czarnoksi�skiego cesarza Melnibon�, ich zarozumialstwo wydaje si� nie tylko arogancj�, ale i g�upot�. To oczywiste, �e Smocza Wyspa straci�a znaczn� cz�� swej pot�gi. Wkr�tce, i jest to kwestia jednego czy dw�ch wiek�w, czeka j� otwarty konflikt z tworz�cymi si� na po�udniu pa�stwami ludzi. Melnibon�anie nazywaj� je nieco protekcjonalnie M�odymi Kr�lestwami, chocia� pirackie floty tych pa�stw podejmowa�y ju� nieudane ataki na Imrryr Pi�kne Miasto, stolic� Smoczej Wyspy. Mimo to nawet najbli�si przyjaciele cesarza nie chc� rozmawia� o perspektywie upadku Melnibon�. Nie lubi�, gdy o tym wspomina; uwa�aj� jego spostrze�enia za nieprzemy�lane, stanowi�ce poza tym naruszenie dobrego smaku. Samotny cesarz nadal siedzi pogr��ony w my�lach. Gdyby jego ojciec, Sadryk LXXXVI, sp�odzi� wi�cej dzieci, jego miejsce na Rubinowym Tronie m�g�by zaj�� odpowiedniejszy w�adca. Sadryk zmar� przed rokiem; zdawa� si� szepta� radosne powitania temu, kt�ry przyszed�, by zabra� jego dusz�. Przez wi�ksz� cz�� �ycia nie zna� innej kobiety poza �on�, kt�ra umar�a, wydaj�c na �wiat jedynego potomka o s�abej krwi. Sadryk kocha� sw� �on� uczuciami Melnibon�anina, tak dziwnie odmiennymi od uczu� nowych przybysz�w - ludzi. Niczyja obecno�� nie dawa�a mu rado�ci. Nie potrafi� prze�ywa� szcz�cia nawet w towarzystwie syna, kt�ry j� zabi�, syna kt�ry by� zarazem wszystkim, co po sobie pozostawi�a. M�ody cesarz wzrasta�, pojony naparami z rzadkich zi�, �y� dzi�ki magicznym napojom leczniczym i psalmom. Jego si�y podtrzymywane by�y sztucznie; wszelka wiedza i umiej�tno�ci czarnoksi�skich kr�l�w Melnibon� s�u�y�y temu celowi. I prze�y�, wci�� �yje, cho� bez pomocy �rodk�w pobudzaj�cych i zabieg�w magicznych nie by�by zdolny poruszy� r�k�. Dodatni� stron� trwaj�cej ca�e �ycie s�abo�ci m�odego cesarza by�o to, i� z konieczno�ci wiele czyta�. Nim sko�czy� pi�tna�cie lat, przeczyta� wszystkie ksi��ki z biblioteki ojca, niekt�re nawet kilkakrotnie. Jego czarnoksi�skie moce, kt�rych pocz�tkowo uczy� si� od Sadryka, by�y teraz pot�niejsze ni� te, kt�rymi przez wiele pokole� w�adali jego przodkowie. Posiad� g��bok� wiedz� o �wiecie poza granicami Melnibon�, chocia� niewiele z niej dane mu by�o sprawdzi�. Gdyby chcia�, m�g�by wskrzesi� dawn� pot�g� Smoczej Wyspy i, jak pozbawiony uczu� tyran, rz�dzi� nie tylko w�asnym pa�stwem, ale i M�odymi Kr�lestwami. Jednak�e wiedza nauczy�a go w�tpi� w korzy�ci p�yn�ce z u�ycia si�y, poddawa� w w�tpliwo�� motywy w�asnego dzia�ania oraz to, czy w og�le powinien u�ywa� swej mocy w jakiejkolwiek sprawie. Oczytanie doprowadzi�o go do tej "moralno�ci", kt�r� ledwie zaczyna� rozumie�. Dla swoich poddanych jest zatem zagadk�. Niekt�rzy z nich uwa�aj� nawet, �e stanowi zagro�enie, poniewa� nie my�li ani nie post�puje zgodnie z ich wyobra�eniami o tym, jak prawdziwy Melnibon�anin (a zw�aszcza cesarz) powinien my�le� i post�powa�. Jego kuzyn Yyrkoon nie raz i nie dwa wyra�a� powa�ne w�tpliwo�ci co do prawa cesarza do panowania nad ludem Melnibon�. "Ten s�abowity erudyta sprowadzi zgub� na nas wszystkich" - powiedzia� pewnej nocy do Dyvima Tvara, Pana Smoczych Jaski�. Dyvim Tvar, jeden z nielicznych przyjaci� cesarza, wiernie powt�rzy� mu ca�� rozmow�, ale m�odzieniec zbagatelizowa� te uwagi, uznaj�c je za "nic nie znacz�c� zdrad�". Tymczasem ka�dy z jego przodk�w ukara�by wyg�aszanie takich s��w bardzo d�ug� i wyrafinowan� publiczn� egzekucj�. Yyrkoon, kt�ry nawet teraz nie ukrywa swego przekonania, �e to on powinien by� kr�lem, jest bratem Cymoril, co jeszcze bardziej komplikuje stanowisko cesarza. Albinos bowiem uwa�a j� za najbli�sz� sobie osob�, i Cymoril pewnego dnia zostanie cesarzow�. Ni�ej, na mozaikowej posadzce pa�acu ksi��� Yyrkoon, odziany we wszystkie swe najwspanialsze jedwabie, brokaty i futra, obwieszony klejnotami, ta�czy w�r�d setki kobiet. Kr��� pog�oski, �e ka�da z nich by�a jego kochank�. Ciemn� twarz Yyrkoona, urodziw� i ponur� zarazem, okalaj� d�ugie czarne w�osy, u�o�one w loki i natarte olejkiem. Jak zawsze szyderczy, zachowuje si� butnie. Ci�ki brokatowy p�aszcz ko�ysze si� w takt jego ruch�w, uderzaj�c silnie pobliskich tancerzy. Yyrkoon nosi go, jakby by�a to zbroja, mo�e nawet or�e. Wielu dworzan �ywi dla ksi�cia du�y respekt. Niewielu czuje si� dotkni�tych jego pych�, a ci, kt�rym nie podoba si� jego spos�b bycia, boj� si� to okaza�. Wiadomo bowiem, �e Yyrkoon jest pot�nym czarnoksi�nikiem. Poza tym, jego zachowanie jest w ko�cu takie, jakiego dw�r oczekuje od wielkiego pana z Melnibon�; jakie mile widziane by�oby u cesarza. Cesarz o tym wie. Chcia�by zadowoli� dw�r, kt�ry usi�uje uhonorowa� go ta�cem i dowcipem. Nie mo�e jednak zmusi� si� do udzia�u w czym�, co sam uwa�a za nu��cy i irytuj�cy ci�g rytualnych p�z. W tym jednym jest mo�e nawet bardziej arogancki ni� Yyrkoon, b�d�cy przyk�adem typowego prostaka. Muzyka w galerii rozbrzmiewa teraz g�o�niej i staje si� bardziej wyrafinowana. Niewolnicy - specjalnie szkoleni, z gard�ami przygotowanymi chirurgicznie do doskona�ego �piewu - zdwajaj� wysi�ki. Nawet m�ody cesarz jest poruszony smutn� harmoni� ich pie�ni, przewy�szaj�c� wszystko, co wyra�ano wcze�niej ludzkim g�osem. Dlaczego to w�a�nie b�l przynosi tak cudowne pi�kno? - zastanawia si� cesarz. A mo�e trzeba cierpienia, by tworzy� pi�kno? Czy to w�a�nie stanowi tajemnic� wielkiej sztuki; zar�wno ludzkiej, jak ich, Melnibon�an? Cesarz Elryk przymyka oczy. W sali na dole nast�puje jakie� poruszenie. Otwieraj� si� drzwi i dworzanie przerywaj� taniec. Cofaj� si� i k�aniaj� nisko przed wchodz�cymi �o�nierzami. Odziani s� w jasny b��kit, maj� zdobione bogato he�my, uformowane w fantastyczne kszta�ty; kosztowne wst�gi zdobi� ich d�ugie w��cznie o szerokich grotach. Otaczaj� m�od� kobiet�, kt�rej b��kitna suknia harmonizuje z ich mundurami. Jej nagie ramiona zdobi pi�� czy sze�� bransolet z brylant�w, szafir�w i z�ota. Sznury tych kamieni ma tak�e wplecione we w�osy. W odr�nieniu od wi�kszo�ci kobiet na dworze nie ma nawet �ladu makija�u na powiekach i policzkach. Elryk u�miecha si�. To Cymoril. �o�nierze stanowi� jej osobist�, ceremonialn� stra�, kt�ra zgodnie z tradycj� eskortuje j� na dw�r. Wst�puj� na schody wiod�ce do Rubinowego Tronu. Elryk wstaje powoli i wyci�ga r�ce. - Cymoril! S�dzi�em, �e postanowi�a� nie zaszczyca� dzi� dworu sw� obecno�ci�. - Panie m�j, uzna�am, �e mimo wszystko mam ochot� na rozmow� - odpowiada kobieta z u�miechem. Elryk jest jej wdzi�czny. Ona wie, jak bardzo jest znudzony. Wie r�wnie�, �e jest jedn� z niewielu os�b w Melnibon�, z kt�rymi cesarz lubi rozmawia�. Gdyby etykieta na to pozwala�a, zaproponowa�by jej miejsce na tronie, ale dziewczyna musi usi��� na ostatnim schodku u jego st�p. - Usi�d�, prosz�, s�odka Cymoril. - Elryk siada z powrotem na tronie i pochyla si� ku niej. Dziewczyna zajmuje wskazane jej miejsce, patrz�c mu w oczy z mieszanin� rozbawienia i czu�o�ci. Jej gwardzi�ci cofaj� si� i staj� po bokach tronu razem ze stra�� Elryka. Teraz jedynie Elryk mo�e s�ysze� jej g�os. - Czy pojecha�by� jutro ze mn� w dzikie zak�tki wyspy, panie? - S� sprawy, kt�rym powinienem po�wi�ci� sw� uwag�. Poci�ga go jednak ten pomys�. Min�o ju� tyle tygodni od czasu ich ostatniej konnej wyprawy za miasto. Jechali w�wczas razem, a ich eskorta trzyma�a si� w dyskretnym oddaleniu. - Czy to pilne sprawy? Elryk wzrusza ramionami. - Jakie� sprawy s� pilne w Melnibon�? Po dziesi�ciu tysi�cach lat na wi�kszo�� problem�w mo�na patrze� z pewnej perspektywy. - Jego u�miech przypomina u�mieszek ucznia, kt�ry zamierza uciec swemu nauczycielowi. - Doskonale. Wyjedziemy wczesnym rankiem, zanim inni si� obudz�. - Powietrze poza murami Imrryru b�dzie czyste i ostre. S�o�ce b�dzie ju� gor�ce, a niebo b��kitne i bezchmurne... Elryk �mieje si�. - Jakich to czar�w musia�a� u�y�, by spe�ni�y si� te �yczenia? Cymoril spuszcza oczy i kre�li palcem linie na marmurze posadzki. - Och, ca�kiem niewielkich... Mam troch� przyjaci� w�r�d najlichszych �ywio��w. Elryk pochyla si�, by dotkn�� jej pi�knych, jedwabistych w�os�w. - Czy Yyrkoon wie? - Nie. Ksi��� Yyrkoon zabrania siostrze miesza� si� w sprawy magii. Jego przyjaciele wywodz� si� jedynie spo�r�d mroczniejszych mi�dzy nadprzyrodzonymi istotami, tote� wie, jak niebezpiecznie zadawa� si� z nimi. Przypuszcza wi�c, �e wszystkie czarnoksi�skie przedsi�wzi�cia zawieraj� podobny element niebezpiecze�stwa. Poza tym nie mo�e �cierpie� my�li, �e inni posiadaj� moc, jak� on w�ada. Prawdopodobnie tego w�a�nie nienawidzi w Elryku najbardziej. - Miejmy nadziej�, �e pi�knej pogody wystarczy jutro dla ca�ego Melnibon� - m�wi Elryk. Cymoril patrzy na niego zaintrygowana. Ona nadal nale�y do Melnibon�. Nie przysz�o jej na my�l, �e jej czary mog�yby komu� przeszkadza�. Teraz wzrusza tylko cudownymi ramionami i dotyka lekko d�oni swego pana. - Ta "wina"- m�wi. - To przeszukiwanie sumienia... Nie jestem w stanie zrozumie� jego celu. - Musz� przyzna�, �e ja r�wnie�. Wydaje si�, �e nie ma �adnej praktycznej warto�ci. A przecie� niejeden z naszych przodk�w przepowiada� zmian� w naturze naszego ludu. Zmian� tak duchow�, jak i cielesn�. Mo�e widz� zwiastuny tej zmiany, gdy nachodz� mnie owe dziwaczne, obce my�li? Muzyka nasila si�, potem opada i zn�w nasila. Dworzanie ta�cz�, cho� wiele par oczu kieruje si� ku Elrykowi i Cymoril, rozmawiaj�cym na szczycie podwy�szenia. Nie ko�cz� si� domys�y. Kiedy Elryk og�osi Cymoril przysz�� cesarzow�? Czy przywr�ci dawny, zniesiony przez Sadryka zwyczaj po�wi�cania dwunastu par m�odo�e�c�w W�adcom Chaosu, by zapewnili pomy�lno�� w ma��e�stwie kr�lom Melnibon�? Przecie� to oczywiste, �e ta w�a�nie decyzja Sadryka sprowadzi�a nieszcz�cie na niego i �mier� na jego �on�, przynios�a mu chorowitego syna i zagrozi�a ci�g�o�ci monarchii. Elryk musi przywr�ci� ten zwyczaj. Z pewno�ci� nawet on boi si�, by nie odezwa�a si� kl�twa, jaka spad�a na jego ojca. Niekt�rzy jednak twierdz�, �e Elryk nie uczyni nic zgodnie z tradycj� i jego post�powanie zagra�a nie tylko jego �yciu, ale i istnieniu samego Melnibon� i wszystkiego, co ono reprezentuje. Ci, kt�rzy tak m�wi�, zdaj� si� by� w dobrych stosunkach z ksi�ciem Yyrkoonem. On za� ta�czy nadal, pozornie czy te� naprawd� nie�wiadom tych g�os�w i tego, �e jego siostra rozmawia cicho z kuzynem zasiadaj�cym na Rubinowym Tronie. Ten cesarz przysiad� na brzegu fotela niepomny na sw� godno��; nie ma w nim ani troch� pogardliwej dumy, jaka dawniej cechowa�a ka�dego w�adc� Melnibon�. Gaw�dzi z o�ywieniem, zupe�nie nie zwa�aj�c na to, �e dworzanie ta�cz�, by go zabawi�. Ksi��� Yyrkoon zastyga nagle wp� obrotu i podnosi swe ciemne oczy, by spojrze� na cesarza. Dok�adnie wyliczona dramatyczna poza Yyrkoona przyci�ga uwag� Dyvima Tvara i Pan Smoczych Jaski� marszczy brwi. Si�ga r�k� do boku, gdzie zawsze wisi jego miecz. Teraz jednak to miejsce jest puste. Na balu dworskim nie nosi si� mieczy. Dyvim Tvar nieznacznie, lecz z uwag� obserwuje ksi�cia, wst�puj�cego na schody Rubinowego Tronu. Wiele par oczu �ledzi cesarskiego kuzyna i nikt ju� nie ta�czy, mimo �e nadzorca niewolnik�w zmusza ich do coraz wi�kszego wysi�ku, a muzyka staje si� coraz g�o�niejsza. Elryk podnosi wzrok. Jego kuzyn stoi o stopie� ni�ej od tego, na kt�rym siedzi Cymoril. Yyrkoon sk�ada uk�on, z kt�rego przebija ledwo uchwytna pogarda. - Tw�j s�uga oddaje ci si�, panie - m�wi. ROZDZIA� 2 PIERWSZE STARCIE Jak bawisz si� na balu, kuzynie? - pyta Elryk. Jest �wiadom, �e melodramatyczny akt wiernopodda�stwa Yyrkoona zosta� przygotowany specjalnie po to, by go zaskoczy� i je�li to mo�liwe, poni�y�. - Czy podoba ci si� muzyka? Yyrkoon spuszcza oczy; jego usta uk�adaj� si� w tajemniczy u�mieszek. - Podoba mi si� wszystko, suzerenie. A tobie? Czy�by co� ci� nie zadowala�o? Nie ta�czysz! Elryk podpar� bladym palcem podbr�dek. Utkwi� wzrok w przys�oni�tych powiekami oczach Yyrkoona. - A jednak podoba mi si� taniec, kuzynie. Mo�na przecie� znajdowa� przyjemno�� w zadowoleniu innych. Yyrkoon jest zdumiony. Otwiera szeroko oczy i napotyka wzrok Elryka. Elryk wzdryga si� lekko i odwraca spojrzenie. Wiotk� r�k� wskazuje galerie dla muzyk�w. - Mo�e zreszt� to b�l innych sprawia mi przyjemno��. Nie troszcz si� o mnie, kuzynie. Jestem zadowolony. Tak, zadowolony. Mo�esz ta�czy� dalej. B�d� pewien, �e twemu cesarzowi podoba si� bal. Nie�atwo jednak odwr�ci� uwag� Yyrkoona od celu, do kt�rego zmierza. - Czy� cesarz nie powinien okaza� zadowolenia, by jego poddani nie odeszli zasmuceni i zmartwieni, �e nie rozbawili swego w�adcy? - Chcia�bym ci przypomnie�, kuzynie, �e cesarz nie ma �adnych obowi�zk�w wobec swych poddanych, opr�cz obowi�zku rz�dzenia nimi - odpowiada spokojnie Elryk. - To oni s�u�� jemu. Taka jest tradycja Melnibon�. Yyrkoon nie spodziewa� si�, �e Elryk u�yje przeciw niemu takiego argumentu. Gor�czkowo szuka riposty. - Zgadzam si�, panie. Obowi�zkiem cesarza jest rz�dzi� poddanymi. By� mo�e dlatego tak wielu z nich nie bawi si� na balu tak, jak mogliby. - Nie rozumiem ci�, kuzynie. Cymoril podnosi si�. Stoi zaciskaj�c d�onie, napi�ta, zaniepokojona drwi�cym tonem brata, jego lekcewa��cym zachowaniem. - Yyrkoon... - m�wi. Udaje, �e dopiero teraz zauwa�y� jej obecno��. - Ty tutaj, siostro? Widz�, �e podzielasz niech�� cesarza do ta�ca. - Yyrkoon, posuwasz si� za daleko - zwraca si� do niego szeptem dziewczyna. - Cesarz jest wyrozumia�y, ale... - Wyrozumia�y? A mo�e nierozwa�ny? Czy troszczy si� o tradycje naszej wspania�ej rasy? Czy� nie traktuje z pogard� jej dumy? Do tronu podchodzi Dyvim Tvar. Najwyra�niej wyczu�, �e Yyrkoon wybra� ten moment, by wypr�bowa� si�� Elryka. Cymoril jest przera�ona. - Yyrkoon, gdyby� �y�... - m�wi szybko. - Nie dba�bym o �ycie, gdyby zgin�� mia�a dusza Melnibon�. A stra�niczk� duszy naszego narodu jest odpowiedzialno�� cesarza. C� sta�oby si�, gdyby�my mieli w�adc� pozbawionego tej odpowiedzialno�ci? S�abego w�adc�? Cesarza, kt�ry nie troszczy�by si� o wielko�� Smoczej Wyspy i jej ludu? - Nieuzasadnione pytania, kuzynie. - Elryk odzyska� ju� panowanie nad sob� i wolno cedzi s�owa zimnym g�osem. - Taki cesarz nigdy nie zasiada� na Rubinowym Tronie i nigdy na nim nie zasi�dzie. Dyvim Tvar zbli�y� si� i dotkn�� ramienia Yyrkoona. - Ksi��e, je�li cenisz sw� godno�� i �ycie... Elryk uni�s� d�o�. - Nie trzeba, Dyvim Tvar. Ksi��� Yyrkoon rzadko zabawia nas intelektualn� rozmow�. Obawiaj�c si�, �e jestem znudzony muzyk� i ta�cem, cho� wcale tak nie jest, pomy�la�, i� dostarczy tematu do podniecaj�cej dysputy. My�l�, �e zabawi�e� nas nadzwyczajnie, ksi��� Yyrkoonie - Elryk zabarwi� ostatnie zdanie ojcowskim ciep�em. Yyrkoona ogarn�� gniew. Zagryz� wargi. - M�w jednak dalej, drogi kuzynie - doda� Elryk. - Ta rozmowa mnie zaciekawi�a. M�w dalej... Yyrkoon obejrza� si�, jakby szukaj�c poparcia. Wszyscy jego zwolennicy byli jednak w sali na dole. Obok mia� tylko przyjaci� Elryka - Dyvima Tvara i Cymoril. Wiedzia� dobrze, �e jego stronnicy s�yszeli ka�de s�owo i �e straci�by twarz, gdyby teraz nie znalaz� odpowiedzi. Elrykowi wydaje si�, �e Yyrkoon wola�by wycofa� si� z tego starcia. Wybra�by zapewne inny dzie� i miejsce, by kontynuowa� s�own� potyczk�, ale nie mo�e tego uczyni�. Sam Elryk nie ma zamiaru przeci�ga� tej g�upiej rozmowy. Jest nie tylko niesmaczna, ale i niewiele m�drzejsza od k��tni dw�ch dziewczynek o to, kt�ra pierwsza ma si� zabawia� niewolnikami. Zdecydowa� si� po�o�y� jej kres. - Pozw�l mi wiec przyj��, �e cesarz fizycznie s�aby mia�by tak�e zbyt s�ab� wol�, by rz�dzi� jak przystoi... - zacz�� zn�w Yyrkoon, ale Elryk uni�s� d�o�. - Powiedzia�e� ju� dosy�, drogi kuzynie. Nawet za du�o. Nudzi�e� si� t� rozmow�, podczas gdy wola�by� zapewne ta�czy�. Wzruszony jestem tw� trosk�. Teraz jednak i ja czuj� skradaj�ce si� ku mnie znu�enie. Elryk wsta� i skin�� na starego s�ug� Tanglebonesa, stoj�cego w�r�d �o�nierzy po drugiej stronie tronu. - Tanglebones! M�j p�aszcz... Raz jeszcze dzi�kuj� ci za tw� trosk�, kuzynie. - Zabawili�cie mnie, odchodz� zadowolony - rzek�, zwracaj�c si� do dworzan. Tanglebones przyni�s� p�aszcz z bia�ych lis�w i zarzuci� go na ramiona swego pana. Tanglebones jest bardzo stary i cho� jego plecy s� przygarbione, a cz�onki guzowate i powykr�cane jak konary mocnego, starego drzewa, jest znacznie wy�szy od Elryka. Elryk przechodzi wolno przez sal� i znika w drzwiach, kt�re otwieraj� si� na korytarz, prowadz�cy do jego prywatnych apartament�w. Yyrkoon pozosta� sam. Kipia� gniewem. Odwr�ci� si� na podwy�szeniu tronu i otworzy� usta, jakby chcia� przem�wi� do patrz�cych na niego dworzan. Jego przeciwnicy u�miechali si� otwarcie. Zacisn�� pi�ci i popatrzy� na nich z�owrogo. Przeni�s� wzrok na Dyvima Tvara. Pan Smoczych Jaski� ch�odno odwzajemni� to spojrzenie, wyra�nie rzucaj�c mu wyzwanie. Yyrkoon potrz�sn�� g�ow� i ci�kie, natarte olejkiem loki rozsypa�y si� na jego plecach. Roze�mia� si� i ostry �miech wype�ni� sal�. Muzyka urwa�a si�, a on �miej�c si� ci�gle, ruszy� w g�r� podwy�szenia. Szed� powoli coraz wy�ej. Ci�ki p�aszcz ci�gn�� si� za nim, jakby �ci�gaj�c go w d�. Cymoril post�pi�a naprz�d. - Yyrkoon, prosz� ci�, nie... Odepchn�� j� jednym ruchem ramienia. Zdecydowanie zmierza� w stron� Rubinowego Tronu i wszyscy zrozumieli, �e chce na nim usi���, by w ten spos�b dokona� jednego z najbardziej wiaro�omnych czyn�w, jakie przewidywa� zbi�r praw Melnibon�. Cymoril wbieg�a za nim po stopniach i poci�gn�a go za r�k�. �miech Yyrkoona zabrzmia� jeszcze g�o�niej. - To ja jestem tym, kt�rego poddani chcieliby widzie� na Rubinowym Tronie - rzek� do siostry. Zaczerpn�a g�o�no powietrza i spojrza�a przera�ona na Dyvima Tvara. Jego twarz by�a ponura i gniewna. Skin�� na stra�e i nagle mi�dzy Yyrkoonem a tronem stan�y dwa szeregi uzbrojonych m�czyzn. Yyrkoon obejrza� si� na Pana Smoczych Jaski�. - M�dl si�, aby� zgin�� wraz ze swym panem - sykn��. - Ta zaszczytna gwardia przyboczna b�dzie ci� eskortowa� z sali - powiedzia� g�adko Dyvim Tvar. - Wprowadzi�e� o�ywienie do dzisiejszej konwersacji, ksi��� Yyrkoonie. Yyrkoon przesta� si� �mia�. Rozejrza� si� ju� opanowany i wzruszy� ramionami. - Jest do�� czasu. Je�eli Elryk nie abdykuje, trzeba b�dzie go usun��. Szczup�e cia�o Cymoril zesztywnia�o, jej oczy rozb�ys�y. - Je�li spr�bujesz skrzywdzi� Elryka, sama ci� zabij�! Uni�s� w�skie brwi i u�miechn�� si�. W tej chwili zdawa� si� nienawidzi� siostry bardziej ni� kuzyna. - Twoja lojalno�� wobec niego okre�li�a tw�j los, Cymoril. Wola�bym, aby� umar�a, ni� da�a �ycie jego potomkowi. Nie znios�, by nasza krew os�ab�a, skazi�a si�, bodaj zetkn�a si� z jego krwi�. Strze� w�asnego �ycia, siostro, zanim zaczniesz grozi� mojemu. Zbieg� po schodach, roztr�caj�c tych, kt�rzy szli, by mu gratulowa�. Wiedzia�, �e zosta� pokonany i szepty pochlebc�w jedynie go irytowa�y. Wielkie drzwi zatrzasn�y si� za nim z hukiem. Dyvim Tvar uni�s� r�ce. - Ta�czcie, dworzanie. Niech bawi was wszystko, co mo�na tu znale��. To w�a�nie najbardziej ucieszy cesarza. Wida� by�o jednak, �e niewielu b�dzie cieszy� si� ta�cem. Podekscytowani dworzanie w o�ywionych rozmowach rozwa�ali ostatnie wydarzenia. Dyvim Tvar odwr�ci� si� do Cymoril. - Elryk nie chce zrozumie� niebezpiecze�stwa, ksi�niczko. Ambicje Yyrkoona sprowadz� nieszcz�cie na nas wszystkich. - Na Yyrkoona tak�e - westchn�a Cymoril. - Tak, na niego tak�e. Nie uda nam si� tego unikn��, je�li Elryk nie wyda rozkazu aresztowania twego brata. - On uwa�a, �e tacy jak Yyrkoon powinni mie� prawo m�wi� wszystko. Stanowi to cz�� jego filozofii. Trudno mi j� poj��, ale wydaje si�, �e �w pogl�d jest zasadniczym elementem jego przekona�. Je�li zniszczy Yyrkoona - zniszczy podstawy, na kt�rych opiera si� jego logika. Tak w ka�dym razie pr�bowa� mi to wyt�umaczy�, W�adco Smok�w. Dyvim Tvar westchn��. Nie rozumia� Elryka i ba� si�, �e m�g�by znale�� zrozumienie dla stanowiska Yyrkoona. W ko�cu jego motywy i argumenty by�y stosunkowo proste. Zna� jednak zbyt dobrze charakter Elryka, by m�g� przyj��, �e niezwyk�e post�powanie cesarza wynika�o ze s�abo�ci czy znu�enia. Elryk tolerowa� perfidi� Yyrkoona, poniewa� by� pot�ny, i w tym tkwi� paradoks. Dysponowa� dostateczn� si��, by zniszczy� Yyrkoona, kiedykolwiek tego zechce. Z kolei Yyrkoon musia� stale bada� si�� Elryka. Czu� bowiem instynktownie, �e gdyby Elryk w chwili s�abo�ci kaza� go zabi�, w�wczas on by�by zwyci�zc�. By�a to sytuacja bardzo z�o�ona i Dyvim Tvar da�by wszystko, aby nie uwik�a� si� w ni�. Jego lojalno�� wobec kr�lewskiej linii Melnibon� by�a jednak silna, wielkie te� by�o jego przywi�zanie do Elryka. W swych rozwa�aniach nad rozwi�zaniem sytuacji bra� pod uwag� nawet my�l o sekretnym zamordowaniu Yyrkoona. Wiedzia� jednak, �e szans� powodzenia takiego planu by�yby znikome. Yyrkoon by� czarnoksi�nikiem o ogromnej pot�dze i bez w�tpienia zosta�by ostrze�ony przed wszelk� pr�b� zamachu. - Ksi�niczko Cymoril - rzek�. - Mog� jedynie modli� si� o to, by nienawi��, jak� tw�j brat w sobie gromadzi, w ko�cu go zatru�a. - B�d� si� o to modli� wraz z tob�, Panie Smoczych Jaski�. Opu�cili razem sal�. ROZDZIA� 3 PORANNA PRZEJA�D�KA Brzask wczesnego poranka dotkn�� i roziskrzy� wysokie wie�e Imrryru. Ka�da mia�a inn� barw�; delikatnych odcieni by�o tam tysi�ce. Kolory r� i ��cie py�ku kwiatowego, szkar�at i seledyn, jasna purpura, br�z i oran�, mglisty b��kit i barwa starego z�ota - wszystkie wie�e by�y cudownie pi�kne w blasku s�o�ca. Dwoje je�d�c�w wyjecha�o z Imrryru. Zostawili za sob� mury i p�dzili przez zielone torfowisko w stron� sosnowego lasu, gdzie w�r�d cienistych pni zdawa�y si� drzema� resztki nocy. Krz�ta�y si� tu ju� wiewi�rki, lisy pomyka�y do nor. Ptaki �piewa�y, a le�ne kwiaty rozchyla�y kielichy i nape�nia�y powietrze delikatnym zapachem. Kontrast mi�dzy �yciem w pobliskim mie�cie a t� senn� sielank� by� ogromny. Wydawa� si� by� odzwierciedleniem sprzecznych my�li, k��bi�cych si� w g�owie jednego z je�d�c�w, kt�ry zeskoczy� z konia i prowadzi� go za uzd�, brodz�c po kolana w g�stwinie b��kitnych kwiat�w. Jad�ca obok dziewczyna zatrzyma�a swego wierzchowca, ale nie zsiad�a. Wsparta lekko na wysokim ��ku siod�a, u�miechn�a si� do swego kochanka. - Elryku, czy�by� chcia� zatrzyma� si� tak blisko Imrryru? Odpowiedzia� jej u�miechem. - Tylko na chwil�. Nasza ucieczka nie by�a przemy�lana. Chcia�bym zebra� my�li, zanim pojedziemy dalej. - Jak spa�e� ostatniej nocy? - Nawet nie�le, cho�, nie wiedz�c o tym, musia�em �ni�, bowiem po przebudzeniu pozosta�y mi jakie� nik�e wspomnienia. Ale przecie� spotkanie z Yyrkoonem nie nale�a�o do przyjemnych. - Czy s�dzisz, �e ma zamiar u�y� przeciw tobie magii? Elryk wzruszy� ramionami. - Gdyby u�y� przeciw mnie wielkich czar�w, wiedzia�bym o tym. Poza tym zna moj� moc. W�tpi�, czy o�mieli si� pos�u�y� magi�. - Ma powody, by wierzy�, �e nie skorzystasz ze swych umiej�tno�ci. Twoja osobowo�� niepokoi go od tak dawna... Czy nie obawiasz si�, �e zacznie dr�czy� go te� twoja sztuka? A je�li zacznie poddawa� pr�bie twoj� moc czarnoksi�sk�, tak jak wypr�bowuje tw� cierpliwo��? Elryk zmarszczy� brwi. - Tak, przypuszczam, �e to mo�liwe. Ale jeszcze nie teraz. - On nie spocznie, p�ki ci� nie zniszczy, Elryku. - Albo dop�ki nie zniszczy sam siebie, Cymoril. - Elryk pochyli� si� i zerwa� kwiat. U�miechn�� si�. - Tw�j brat ma sk�onno�� do bezwzgl�dnych prawd, czy� nie? Jak�e s�aby nienawidzi s�abo�ci! Cymoril zrozumia�a. Zsiad�a z konia i podesz�a do niego. Kolor jej sukni by� niemal taki sam jak barwa kwiat�w, w�r�d kt�rych sta�a. Elryk poda� jej kwiat. Przyj�a go i dotkn�a jego kielicha swymi pi�knymi wargami. - I jak�e silny nienawidzi si�y, ukochany. Yyrkoon jest moim bratem, mimo to radz� ci, by� u�y� przeciw niemu swych mocy. - Nie mog� go zabi�. Nie mam prawa. - Jego twarz przybra�a tak znany jej wyraz zamy�lenia. - M�g�by� go wygna�. - Czy� wygnanie nie jest dla Melnibon�anina �mierci�? - Wszak ty sam m�wi�e� o podr�ach po krajach M�odych Kr�lestw. Elryk roze�mia� si� i jego �miech zabrzmia� troch� gorzko. - Ale mo�e ja nie jestem prawdziwym Melnibon�aninem. Yyrkoon stale to m�wi, a inni powtarzaj� jego s�owa. - On ci� nienawidzi, bo ci� nie rozumie; jeste� my�licielem. Tw�j ojciec te� nim by�, a nikt nie przeczy, �e by� dobrym cesarzem. - M�j ojciec nie opiera� swych poczyna� na wynikach tych rozmy�la�. Rz�dzi� tak, jak powinien rz�dzi� cesarz. Musz� przyzna�, �e i Yyrkoon by�by dobrym w�adc�. Ma wszelkie dane, by zn�w uczyni� Melnibon� pot�nym. Gdyby by� cesarzem, ruszy�by na wypraw�, by przywr�ci� dawne znaczenie naszemu handlowi i rozszerzy� nasz� pot�g� po kra�ce �wiata. Tego w�a�nie chce wi�kszo�� narodu. Czy mam prawo odmawia� ludowi tych pragnie�? - Masz prawo post�powa� tak jak chcesz, bo jeste� cesarzem. Wszyscy, kt�rzy s� ci wierni, my�l� podobnie jak ja. - By� mo�e s� wierni nie temu, komu trzeba. Mo�e to Yyrkoon ma racj�, ja za� zawiod� ich oczekiwania i sprowadz� przekle�stwo na Smocz� Wysp�? - Utkwi� smutne, purpurowe oczy w jej twarzy. - Mo�e powinienem by� umrze�, gdy opu�ci�em �ono matki? W�wczas cesarzem zosta�by Yyrkoon. Czy�by przeznaczeniu pokrzy�owano plany? - Przeznaczenia nie mo�na oszuka�. To co si� sta�o - sta�o si�, bo tak chcia� los. Je�li oczywi�cie istnieje co� takiego jak przeznaczenie, a post�powanie cz�owieka nie jest po prostu wynikiem dzia�ania innych ludzi. Elryk odetchn�� g��boko i spojrza� na ni� z ironi�. - Twoje rozumowanie, Cymoril, prowadzi wprost do herezji, je�li wierzy� tradycjom Melnibon�. Mo�e by�oby lepiej, gdyby� zapomnia�a o naszej przyja�ni. Roze�mia�a si�. - Zaczynasz m�wi� jak m�j brat. Czy�by� poddawa� pr�bie moj� mi�o�� do ciebie, panie? Dosiad� konia. - Nie. Cymoril. Radzi�bym jednak, by� sama podda�a j� pr�bie, czuj� bowiem, �e w naszej mi�o�ci zawiera si� jaka� tragedia. Wskoczy�a na siod�o i u�miechn�a si�, potrz�saj�c g�ow�. - We wszystkim widzisz zgub�. Czy nie potrafisz przyjmowa� dar�w losu? Jest ich tak niewiele. - Tak, z tym musz� si� zgodzi�. Odwr�cili si� w siod�ach, s�ysz�c za sob� t�tent. W dali ujrzeli dru�yn� odzianych na ��to je�d�c�w. P�dzili co ko� wyskoczy. To by�a eskorta, kt�r� zostawili w tyle, chc�c jecha� samotnie. - Naprz�d! - krzykn�� Elryk. - Przez las za tamto wzg�rze, a nigdy nas nie znajd�! Pognali rumaki przez zalany s�o�cem las, w g�r� stromych zboczy wzg�rza i dalej przez r�wnin� zaro�lami noidel. Ich soczyste, truj�ce jagody l�ni�y sinawym granatem - barw� nocy, kt�rej nie mog�o rozproszy� nawet jasne �wiat�o dnia. W Melnibon� wiele by�o dziwnych jag�d i zi�. Niekt�rym z nich Elryk zawdzi�cza� �ycie. Innych, zasianych wiele wiek�w temu przez jego przodk�w, u�ywano do sporz�dzania czarodziejskich napoj�w. Teraz niewielu tylko Melnibon�an wychodzi�o z Imrryru, by zbiera� te ro�liny. Jedynie niewolnicy odwiedzali r�ne cz�ci wyspy, szukaj�c korzeni i k��czy, kt�re sprawia�y, �e ludzie �nili straszliwe i wspania�e sny. W�a�nie w snach odnajdywali rozkosze dane na jawie jedynie wielmo�om Melnibon�; byli ponurzy, zawsze jakby skierowani do wewn�trz i dla tej ich cechy Imrryr zacz�to nazywa� �ni�cym Miastem. Nawet najlichsi niewolnicy �uli jagody, kt�re przynosi�y zapomnienie. Uzale�nionych od sn�w �atwiej te� by�o pilnowa�. Tylko Elryk nie chcia� przyjmowa� owych narkotyk�w. Mo�e dlatego, �e tak wielu innych potrzebowa�, by utrzyma� si� przy �yciu. Gwardzi�ci pozostali daleko w tyle. Uciekinierzy zwolnili bieg swych koni dopiero na skalistym wybrze�u. Morze l�ni�o jasnym blaskiem i ospale obmywa�o bia�e pla�e u st�p ska�. Ptaki zatacza�y ko�a na czystym niebie. Ich krzyki dobiegaj�ce z dala podkre�la�y jedynie spok�j, otaczaj�cy Elryka i Cymoril. Kochankowie sprowadzili konie strom� �cie�k� na brzeg. Tam sp�tali rumaki i udali si� na przechadzk�. Szli po piasku, a dm�cy od wschodu wiatr rozwiewa� ich w�osy. Bia�e m�czyzny i czarne jak skrzyd�o kruka, kobiety. Znale�li ogromn�, such� jaskini�, gdzie szepcz�ce echo powtarza�o plusk fal. Zrzucili swe jedwabne szaty i kochali si� w cieniu pieczary. Le�eli przytuleni, obejmuj�c si� mocno, a� dzie� sta� si� ciep�y, a wiatr ucich�. Wtedy poszli do wody. K�pali si� w morzu, nape�niaj�c puste niebo swym �miechem. Gdy osuszeni ju� nak�adali ubrania, spostrzegli, �e niebo na horyzoncie pociemnia�o. - Zanim dotrzemy do Imrryru, b�dziemy znowu mokrzy. Bez wzgl�du na to, jak szybko pogalopujemy, burza i tak nas dogoni - zauwa�y� Elryk. - Mo�e powinni�my pozosta� w jaskini, dop�ki nie minie - powiedzia�a Cymoril, podchodz�c blisko i przytulaj�c si� do niego. - Nie - odpar�. - Musz� zaraz wraca� do Imrryru. Tam s� leki, a ja musz� je przyj��, je�li moje cia�o ma odzyska� si�y. Jeszcze godzina, najwy�ej dwie, i zaczn� traci� si�y. Widzia�a� mnie ju� przecie�, gdy zas�ab�em. G�adzi�a jego twarz, a jej oczy by�y pe�ne wsp�czucia. - Tak, widzia�am to, Elryku... Chod�my, trzeba odnale�� konie. Gdy dotarli do koni, niebo nad ich g�owami przybra�o ponure, szare zabarwienie. Niedaleko, po jego wschodniej stronie k��bi�y si� czarne chmury. Us�yszeli pomruk grzmotu i trzask b�yskawicy. Morze uderza�o falami o brzeg, jakby niebo zarazi�o je swoim szale�stwem. Konie parska�y i rozgrzebywa�y kopytami piasek, niespokojne, niecierpliwie oczekuj�ce powrotu. Elryk i Cymoril wskoczyli na siod�a. Rozszumia�a si� ulewa. Du�e krople deszczu pada�y na ich g�owy i rozpryskiwa�y si� na p�aszczach. Ruszyli cwa�em w kierunku Imrryru. B�yskawice rozdziera�y niebo. Grzmot hucza� jak rozw�cieczony olbrzym; wspania�y stary W�adca Chaosu, pr�buj�cy przedrze� si� nieproszony do Kr�lestwa Ziemi. Cymoril spojrza�a na blad� twarz Elryka, zalan� przez chwil� �wiat�em b�yskawicy. Poczu�a ogarniaj�cy j� ch��d i nie by�o to spraw� wiatru i deszczu. Zda�o jej si�, �e �agodny uczony, jakiego kocha�a, przemieniony zosta� przez �ywio�y w upiornego demona, w kt�rym ledwie mo�na by�o si� doszuka� cech cz�owieka. Jego purpurowe oczy wybucha�y z bia�o�ci twarzy niczym p�omienie Wy�szego Piek�a. D�ugie, rozwiewane przez wiatr w�osy otacza�y jego g�ow� na kszta�t z�owieszczego bojowego he�mu. W rozb�yskach burzy jego wargi zdawa�y si� wykrzywione w�ciek�o�ci� i b�lem. I nagle Cymoril zrozumia�a. Ich poranna przeja�d�ka by�a ostatni� chwil� tego spokoju, jakiego zawsze razem zaznawali. Burza stanowi�a znak od bog�w, ostrze�enie przed nawa�nicami, jakie mia�y nadej��. Raz jeszcze spojrza�a na ukochanego. Elryk �mia� si�. Zwr�ci� twarz ku niebu, pod ciep�y deszcz, i krople wody rozbryzgiwa�y mu si� na wargach. Jego �miech by� niewymuszony i prosty jak niewinny �miech szcz�liwego dziecka. Spr�bowa�a odpowiedzie� mu u�miechem, ale zaraz odwr�ci�a twarz. �zy pop�yn�y z jej oczu. Nie chcia�a, by to widzia�. P�aka�a jeszcze, gdy pojawi�o si� przed nimi Imrryr; czarna groteskowa sylwetka, wyra�nie zarysowana na �wietlnej linii, jak� tworzy� nie tkni�ty jeszcze burz� zachodni horyzont. ROZDZIA� 4 TAJEMNICE WIʏNI�W M�czy�ni w ��tych pancerzach spostrzegli Cymoril i Elryka dopiero, gdy tych dwoje zbli�y�o si� do najmniejszej ze wschodnich bram miasta. - Znale�li nas wreszcie - Elryk u�miechn�� si� przez �cian� deszczu - cho� cokolwiek poniewczasie. Prawda, Cymoril? Cymoril, wci�� przygn�biona przeczuciem nieuchronnego, zaledwie skin�a g�ow� w odpowiedzi. Do Elryka zbli�y� si� po�piesznie dow�dca stra�y. - Panie, wzywaj� was do Wie�y Monshanjik! - zawo�a�. - Zatrzymano tam szpieg�w. - Szpieg�w? - Tak, panie. - Twarz m�czyzny by�a blada. Sp�ywaj�ca z jego he�mu woda tworzy�a ciemne plamy na cienkim p�aszczu. Z trudem m�g� utrzyma� konia. Wierzchowiec p�oszy� si� za ka�dym razem, gdy wchodzi� w wielkie rozlewiska wody na drodze. - Schwytano ich w labiryncie dzi� rano. S�dz�c po ich kraciastych strojach, to barbarzy�cy z po�udnia. Czekamy, by�cie sami mogli ich wybada�, panie. Elryk skin�� r�k�. - Prowad� wi�c, kapitanie. Przypatrzymy si� odwa�nym g�upcom, kt�rzy stawili czo�o morskiemu labiryntowi Melnibon�. Wie�a Monshanjik nosi�a imi� czarnoksi�nika architekta, kt�ry tysi�ce lat temu zaprojektowa� morski labirynt. Tajemnic� labiryntu pilnie strze�ono, gdy� jako jedyna droga prowadz�ca do wielkiego portu w Imrryrze stanowi� najlepsze zabezpieczenie przed niespodziewanym atakiem. By� nader zawi�y i tylko specjalnie szkoleni piloci mogli prowadzi� przeze� statki. Zanim zbudowano labirynt, port stanowi� rodzaj wewn�trznej laguny zasilanej przez morze, kt�re wp�ywa�o tu przez system naturalnych jaski�, wy��obionych w wysokiej skale, wznosz�cej si� mi�dzy lagun� a oceanem. Przez �w morski labirynt wiod�o pi�� r�nych szlak�w i ka�dy pilot zna� tylko jeden z nich. W zewn�trznej stronie ska�y znajdowa�o si� pi�� oddzielnych wej��. Tutaj statki M�odych Kr�lestw oczekiwa�y, a� na ich pok�ad wejdzie pilot. Dopiero wtedy podnoszono bram� prowadz�c� do jednego z wej��. Wszystkim cz�onkom za�ogi zawi�zywano oczy i odsy�ano ich pod pok�ad. Zostawiano tylko nadzorc� wio�larzy i sternika, ale oni r�wnie� mieli twarze zas�oni�te ci�kimi �elaznymi he�mami. Niczego nie mogli zobaczy�, a wi�c i niczego uczyni�; musieli pos�usznie podporz�dkowa� si� skomplikowanym wskaz�wkom i poleceniom pilota. Gdyby jednak nie us�uchali i rozbili statek o ska�y, nikt w Melnibon� nie odczuwa�by �alu. Cz�onkowie za�ogi, kt�rzy zdo�aliby si� uratowa�, zasililiby szeregi niewolnik�w. Wszyscy, kt�rzy chcieli prowadzi� handel z Imrryrem, znali ryzyko. Mimo to ka�dego miesi�ca wielu kupc�w przybywa�o, by stawi� czo�o niebezpiecze�stwom labiryntu i oferowa� swe skromne towary za bogactwa Melnibon�. Wie�a Monshanjik g�rowa�a nad portem i nad masywnym molem, wrzynaj�cym si� w �rodek laguny. Maj�ca barw� morza, niska i szeroka w por�wnaniu z innymi wie�ami w Imrryrze, mimo to by�a pi�kna. Z jej okien rozci�ga� si� widok na ca�y port. Wi�kszo�� portowych interes�w za�atwiano w�a�nie w Wie�y Monshanjik. Tutaj te� trzymano w podziemiach wi�ni�w, kt�rzy z�amali cho�by jedno z tysi�ca praw, okre�laj�cych funkcjonowanie portu. Elryk pozostawi� Cymoril, kt�ra mia�a wr�ci� ze stra�� do pa�acu, i ruszy� w stron� Wie�y. Wjecha� przez bram� w kszta�cie �uku, potr�caj�c kupc�w, czekaj�cych tu na pozwolenie rozpocz�cia handlu. Na dziedzi�cu, cho� nie by�o to miejsce, gdzie wystawiano towary, t�oczyli si� �eglarze, kupcy i Melnibon�a�scy urz�dnicy, zajmuj�cy si� sprawami handlu. Rozbrzmiewaj�cy dono�nym echem gwar tysi�ca g�os�w, zg��biaj�cych tysi�c problem�w kupna i sprzeda�y, cich� z wolna, gdy Elryk i jego stra�e, nie zwracaj�c na nikogo uwagi, przyjechali pod kolejnym sklepieniem w odleg�ym ko�cu sali. Przej�cie wiod�o do rampy, kt�ra opada�a spiralnie do podziemi. Stuka�y kopyta koni. Je�d�cy mijali niewolnik�w, s�u��cych i urz�dnik�w. Wszyscy usuwali si� po�piesznie na bok i sk�adali niskie pok�ony, rozpoznaj�c cesarza. Wielkie pochodnie o�wietla�y tunel. Ocieka�y smo��, kopci�y i rzuca�y zniekszta�cone cienie na g�adkie obsydianowe �ciany. W powietrzu czu� by�o teraz ch��d i wilgo�, bowiem zewn�trzne �ciany Wie�y poni�ej nabrze�y Imrryru obmywa�a woda. Naraz uderzy�a ich fala ciep�a. Zobaczyli przed sob� migotliwe �wiat�o. Pe�ne dymu pomieszczenie przesycone by�o strachem. Na zwisaj�cych z niskiego sklepienia �a�cuchach wisia�o g�owami w d� czworo �udzi. Pozbawione ubra� cia�a os�ania�a jedynie czerwie� krwi, sp�ywaj�cej z ma�ych, lecz bolesnych ran, precyzyjnie zadanych przez artyst�. Sta� teraz z no�em chirurgicznym w r�ku i przygl�da� si� badawczo swemu dzie�u. Wysoki i bardzo chudy, w swych bia�ych, poplamionych szatach wygl�da� niemal jak szkielet. Mia� cienkie wargi, oczy jak szparki, chude palce i rzadkie w�osy. W�ski skalpel by� niewidoczny a� do chwili, gdy b�ysn�� w blasku ognia, buchaj�cego z otworu w odleg�ym k�cie lochu. Artyst� by� doktor Jest. Jego sztuka stanowi�a raczej wykonywanie ani�eli tworzenie, cho� on sam nie zgadza� si� z tak� opini�. Doktor Jest wydobywa� tajemnice z tych, kt�rzy je ukrywali; by� G��wnym Oprawc� Melnibon�. Gdy Elryk pojawi� si� w sali, doktor Jest odwr�ci� si� zwinnie jak tancerz, a jego n� zamar� mi�dzy chudym kciukiem i palcem wskazuj�cym prawej r�ki. Stan�� wyprostowany i wyczekuj�cy, po czym sk�oni� si� nisko. - M�j ukochany cesarz! - wyrzuci� bardzo szybko piskliwym g�osem. Dziw bra�, �e w og�le mo�na by�o rozpozna� s�owa, tak szybko pojawia�y si� i znika�y w jego ustach. - Doktorze, czy to tych po�udniowc�w schwytano dzisiejszego ranka? - W rzeczy samej, panie. - Doktor z�o�y� ponownie g��boki uk�on. - Dla twojej przyjemno�ci. Elryk przygl�da� si� ch�odno wi�niom. Nie wsp�czu� im; byli szpiegami. Sytuacja, w jakiej si� znajdowali, wynik�a bezpo�rednio z ich poczyna�. Wiedzieli, co ich czeka, je�li zostan� schwytani. Jeden z nich by� jednak m�odym ch�opcem. By�a te� w�r�d nich kobieta - tak si� przynajmniej Elrykowi wydawa�o. Wili si� w �a�cuchach i na pierwszy rzut oka trudno by�o cokolwiek dok�adnie okre�li�. Kobieta zgrzytn�a resztk� swych z�b�w. - Demon! - sykn�a. Elryk cofn�� si� o krok. - Czy powiedzieli ci, doktorze, co robili w naszym labiryncie? - Wci�� zwodz� mnie aluzjami. S� wspania�ymi aktorami i ja to doceniani. Powiedzia�bym, �e s� tu po to, by sporz�dzi� map� drogi przez labirynt i w ten spos�b wskaza� drog� napastnikom. Wci�� jednak odmawiaj� ujawnienia szczeg��w. To taka gra i wszyscy wiemy, jak trzeba j� gra�. - A kiedy powiedz� ci wi�cej, doktorze Jest? - Och, bardzo szybko, panie. - Powinni�my si� dowiedzie�, czy mamy oczekiwa� napastnik�w. Im szybciej si� dowiemy, tym mniej czasu zajmie nam uporanie si� z napa�ci�. - Zgadzam si� z tob�, panie. - To dobrze. - Elryk by� rozdra�niony. Przykry epizod odebra� mu rado�� z porannej przeja�d�ki; zbyt szybko kaza� mu stan�� wobec obowi�zk�w cesarza. Doktor Jest powr�ci� do swego zadania. Wyci�gn�� r�k� i pewnym ruchem chwyci� genitalia jednego z m�czyzn. B�ysk no�a, j�k. Doktor Jest rzuci� co� do ognia. Elryk usiad� w przygotowanym dla niego fotelu. Rytua� towarzysz�cy prowadzeniu �ledztwa budzi� w nim raczej znudzenie ni� odraz�. Pozbawione harmonii krzyki, brz�k �a�cuch�w, wysoki szept doktora Jesta - wszystko to odbiera�o mu dobre samopoczucie, z kt�rym wkracza� jeszcze przed chwil� do tej sali. Towarzyszenie tym obrz�dom by�o jednak jednym z jego obowi�zk�w i musia� tu tkwi�, dop�ki nie przeka�� mu wynik�w �ledztwa; p�ki nie b�dzie m�g� pogratulowa� swemu Naczelnemu Oprawcy i wyda� rozkaz�w, dotycz�cych odparcia ataku. I prawdopodobnie przez reszt� nocy, nawet kiedy to tutaj si� sko�czy, b�dzie naradza� si� z admira�ami i genera�ami i rozwa�aj�c ich opini�, decydowa� o rozmieszczeniu ludzi i okr�t�w. Ze �le skrywanym ziewni�ciem odchyli� si� na oparcie fotela i patrzy�, jak doktor Jest przesuwa po cia�ach palce i n�, p�omie�, szczypce i kleszcze. Po chwili my�la� ju� o innych sprawach: zag��bi� si� w problemach filozoficznych, kt�rych wci�� nie m�g� rozwi�za�. Elryk nie by� okrutny; po prostu wci�� jeszcze by� Melnibon�aninem. Przyzwyczajano go do takich obraz�w od dzieci�stwa. Nawet gdyby tego pragn��, nie m�g� uratowa� wi�ni�w nie �ami�c �adnego z praw Smoczej Wyspy. Przywyk� odcina� si� od uczu�, kt�re sta�y w sprzeczno�ci z powinno�ciami cesarza. Gdyby istnia�a jakakolwiek korzy�� z uwolnienia tych czworga, kt�rzy ko�ysali si� teraz na �a�cuchach ku przyjemno�ci doktora Jesta, uwolni�by ich. Nie dostrzega� jednak takiej korzy�ci, a i tych czworo zdumia�oby si� wielce, gdyby potraktowano ich inaczej. Tam, gdzie konieczne by�o podj�cie decyzji dotycz�ce etyki, Elryk by�, og�lnie rzecz bior�c, praktyczny. Uzale�nia� decyzj� od swoich mo�liwo�ci. W tej sprawie nie m�g� uczyni� nic. Takie post�powanie sta�o si� jego drug� natur�. Nie pragn�� zmienia� Melnibon�, lecz doskonali� siebie. Nie chcia� rozpoczyna� dzia�a�, ale pozna� najlepszy spos�b odpowiedzi na dzia�ania innych. W tym przypadku decyzja by�a prosta. Szpieg to wr�g, a ka�dy broni si� przed wrogami najlepiej jak umie. Metody doktora Jesta by�y najw�a�ciwsze. - Panie... Elryk podni�s� nieobecne oczy. - Mam ju� potrzebne informacje, panie - rozleg� si� wysoki szept doktora Jesta. Dwa szeregi �a�cuch�w by�y teraz puste, a niewolnicy podnosili co� z pod�ogi i rzucali w ogie�. Dwie bezkszta�tne bry�y na pod�odze przypomina�y Elrykowi starannie przygotowane przez kuchmistrza mi�so. Jedna z nich wci�� lekko drga�a, druga le�a�a ju� nieruchomo. Doktor Jest wsun�� swe instrumenty do w�skiej kasetki, kt�r� nosi� w torbie przy pasie. Jego bia�e szaty by�y ca�e w ciemnoczerwonych plamach. - Wygl�da na to, �e byli tu przed nimi inni szpiedzy - oznajmi� swemu w�adcy. - Ci przybyli tylko po to, by sprawdzi� drog�. Je�li nie powr�c� na czas, barbarzy�cy mimo wszystko przyp�yn�. - Na pewno jednak b�d� wiedzieli, �e ich oczekujemy - powiedzia� Elryk. - Prawdopodobnie nie, panie. W�r�d kupc�w i �eglarzy M�odego Kr�lestwa rozesz�y si� wie�ci, �e w labiryncie widziano szpieg�w i �e zostali oni zabici w czasie pr�by ucieczki. - Rozumiem. - Elryk zmarszczy� czo�o. - Zatem nasz� najlepsz� odpowiedzi� b�dzie zastawienie pu�apki na napastnik�w. - Tak jest, panie. - Czy wiesz, kt�ry szlak wybrali? - Tak, panie. Elryk odwr�ci� si� do jednego ze swych gwardzist�w. - Niechaj wszyscy admira�owie i genera�owie zostan� o tym powiadomieni. Kt�ra godzina? - W�a�nie mija godzina zachodu s�o�ca, panie. - Powiedz im, by zebrali si� przed Rubinowym Tronem w dwie godziny po zachodzie. - Elryk podni�s� si� znu�onym ruchem. - Spisa�e� si� doskonale, doktorze Jest. Jak zawsze. Chudy artysta sk�oni� si� nisko, jakby chcia� z�o�y� si� wp�. Jego odpowiedzi� by�o wysokie i nieco ob�udne westchnienie. ROZDZIA� 5 BITWA Pierwszym z przyby�ych by� Yyrkoon. Odziany w strojne szaty wojenne, zjawi� si� w asy�cie dw�ch muskularnych stra�nik�w, z kt�rych ka�dy ni�s� zdobny sztandar ksi�cia. - Cesarzu! - w okrzyku Yyrkoona by�a duma i �le maskowana pogarda. - Czy pozwolisz mi dowodzi� wojskami? Oszcz�dzi ci to k�opot�w w czasie, kt�ry z pewno�ci� chcia�by� przeznaczy� na inne absorbuj�ce ci� sprawy. - Jeste� niezwykle troskliwy, ksi���. Nie musisz jednak obawia� si� o mnie. B�d� dowodzi� armi� i flot� Melnibon�, gdy� jest to obowi�zek cesarza - odpowiedzia� niecierpliwie Elryk. Yyrkoon rzuci� mu nachmurzone spojrzenie i odszed� na bok. W tej samej chwili do komnaty wszed� szybkim krokiem Dyvim Tvar, Pan Smoczych Jaski�. Przyby� bez eskorty stra�nik�w, a jego wygl�d wskazywa�, �e ubiera� si� w po�piechu. Sw�j he�m ni�s� pod pach�. - Cesarzu, przynosz� wie�ci o smokach... - Dzi�kuj� ci, Dyvim Tvar, ale zaczekaj z nimi, a� zgromadz� si� wszyscy moi dow�dcy. Im tak�e si� nale��. Dyvim Tvar sk�oni� si� i cofn�� pod �cian�. Zaj�� miejsce po przeciwnej stronie komnaty, z dala od ksi�cia Yyrkoona. Wojownicy przybywali kolejno i wkr�tce dwudziestu �wietnych dow�dc�w czeka�o u st�p schod�w Rubinowego Tronu, na kt�rym siedzia� Elryk. On sam nadal by� w stroju, w kt�rym odbywa� porann� przeja�d�k�. Nie mia� czasu si� przebra�. Na kr�tko przed spotkaniem bada� mapy labiryntu. Tylko on mia� do nich dost�p. Zwykle pod zakl�ciem ukryte by�y przed ka�dym, kto m�g�by pr�bowa� je odszuka�. - Po�udniowcy chc� skra�� bogactwa Imrryru i zabi� nas wszystkich - zacz�� Elryk. - Wierz�, �e znale�li drog� przez morski labirynt. Flota stu okr�t�w wojennych p�ynie teraz na Melnibon�. Jutro b�d� czeka� za widnokr�giem a� do zmroku, potem podp�yn� do labiryntu i w�lizgn� si� do�. Do p�nocy zamierzaj� osi�gn�� port i jeszcze przed �witem zdoby� Imrryr. Zastanawiam si�, czy to mo�liwe. - Nie! - rozleg�o si� z wielu garde�. - Nie... - Elryk u�miechn�� si�. - Jak jednak najlepiej zabawi� si� na tej wojence, jak� przeciw nam szykuj�? Jak zawsze Yyrkoon wykrzykn�� pierwszy: - Pozw�l nam spotka� si� z nimi teraz. We�miemy smoki i barki wojenne. Pozw�l nam �ciga� ich a� do ich w�asnego kraju i tam przenie�� dzia�ania wojenne. Pozw�l nam uderzy� na nich i spali� ich miasta! Podbijemy ich i w ten spos�b zapewnimy sobie bezpiecze�stwo. - �adnych smok�w - odezwa� si� Dyvim Tvar. - Co? - Yyrkoon zakr�ci� si� w miejscu. - Co takiego? - �adnych smok�w, ksi���. Nie nale�y ich budzi�. Smoki �pi� w swych jaskiniach wyczerpane po tym, jak ostatnio wykorzystywa�e� je dla swoich cel�w. - Dla moich cel�w? - Pos�u�y�e� si� nimi w starciu z vilmiria�skimi piratami. T�umaczy�em ci, �e wola�bym zachowa� je do wi�kszych przedsi�wzi��. Ty jednak pos�a�e� je przeciwko piratom i spali�e� ich ma�e �odzie, a teraz smoki �pi�. Yyrkoon popatrzy� gro�nie na Dyvima Tvara. Potem spojrza� na Elryka. - Nie oczekiwa�em... Elryk podni�s� r�k�. - U�yjemy smok�w dopiero wtedy, gdy b�d� nam rzeczywi�cie potrzebne. Ten atak floty po�udniowc�w nie jest gro�ny.