2699

Szczegóły
Tytuł 2699
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2699 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2699 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2699 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michel Moorcock Zemsta R�y (Prze�o�y�: Rados�aw Kot) Dla Christophera Lee - Arioch wa�ci oczekuje! Johny i Edgarze Winter - trzymajcie tak dalej! Anthony'emu Skene - z wdzi�czno�ci�. Nied�ugo by�o dane cieszy� si� Elrykowi spokojem Tanelorn. Zmuszony raz jeszcze wyruszy� w drog�, skierowa� si� na wsch�d, ku krainom znanym jako Dyrektoriaty Veledrian. Dosz�y go bowiem wie�ci, �e tam w�a�nie znajduje si� kula, we wn�trzu kt�rej dojrze� mo�na wizje tycz�ce narod�w przysz�o�ci. Mia� nadziej� dowiedzie� si� z niej czego� o swych w�asnych losach. W trakcie poszukiwa� tak si� jednak zdarzy�o, i� dzika horda Haghan'iin, uznawszy go za wroga, pojma�a ksi�cia, torturowa�a go nawet, nim zdo�a� umkn�� jej, by do��czy� do si� szlachetnie urodzonych z Anakhazhan, prowadz�cych z ow� hord� za�art� walk�... Kronika Czarnego Miecza KSI�GA PIERWSZA TYCZ�CA LOSU IMPERI�W Co? Zwiesz dekadentami Nas i tako� nasz� nacj�? Przyjacielu, ci�ko my�lisz, W innych czasach mia�by� racj�. Czy�by� s�dzi�, �e�my tylko T�po w siebie zapatrzeni? Nie wiesz, lecz to si� nazywa Ironia i do�wiadczenie. Wheldrake, Bizantyjskie Konwersacje ROZDZIA� 1 O mi�o�ci, �mierci, bitwie i wygnaniu; Bia�y Wilk napotyka echa przesz�o�ci i nie jest mu to tak ca�kiem niemi�e. Zostawiaj�c za sob� nierzeczywisty niemal spok�j Tanelorn, mijaj�c Baslk i Nish-valni-Oss, coraz dalej od Valaderii, wci�� na wsch�d pod��a Bia�y Wilk z Melnibon� zawodz�c pie�� okrutn� i szkaradn�, kt�ra ukoi� ma gorycz rozlewania krwi... ...Ju� po wszystkim. Elryk siedzi w kulbace zgarbiony, jakby wci�� jeszcze przygniata�a go w�asna, rozbuchana ��dza zabijania, jakby wstydzi� si� spojrze� na swe sprawnie tak i w uniesieniu uczynione krwawe dzie�o. Ledwie godzina min�a od zwyci�stwa nad hord� Hag-han'iin, a ju� nikt nie pozosta� �ywy z tej pot�nej niegdy� hordy (kt�ra nie mia�a zreszt� �adnych szans na zwyci�stwo, skoro stan�a jej na drodze armia maj�ca ksi�cia Elryka w szeregach). Nienawi�� ju� go opu�ci�a, nie �a�uje jednak zbytnio pokonanych. Byli aroganccy i �lepi na moc magii, brakowa�o im wyobra�ni. Zlekcewa�yli wszystkie ostrze�enia, dalej szydzili z by�ego swego wi�nia, uznaj�c go za wynaturzone dziwad�o. Stworzenia tak okrutne i g�upie nie zas�uguj� na nic wi�cej ni� westchnienie nad losem tych, kt�rzy nie doro�li do tego �wiata. Bia�y Wilk przeci�ga si�, zsuwa z g�owy czarny he�m. Zdyszany za�ywa odpoczynku w swym obszernym, malowanym siodle, potem chowa swe mrucz�ce wci�� unisono, czarne ostrze do wy�cie�anej aksamitem pochwy. S�ysz�c jaki� ha�as za plecami, odwraca smutne, karmazynowe oczy ku kobiecie, kt�ra pojawia si� obok niego prowadz�c konia za uzd�. I kobieta, i ogier s� stworzeniami dumnymi, oboje wyra�nie prze�ywaj� wci�� zwyci�stwo, oboje te� s� pi�kni. Albinos ujmuje jej d�o�, ju� bez r�kawicy, i ca�uje. - Zwyci�stwo przypad�o nam dzi� w udziale, ksi�niczko Guy�. M�wi, i u�miecha si� przy tym w spos�b tak uroczy, a� ciarki chodz� po krzy�u. - Zaiste, panie Elryku! Kobieta naci�ga z powrotem r�kawic� i kr�cej przytrzymuje niespokojnego wierzchowca. - Ale niezale�nie od mych czar�w, niezale�nie od m�stwa moich �o�nierzy, i tak nim noc zapadnie, oboje ulegniemy pot�dze Chaosu! Nieszcz�ni po dwakro�, je�li jeszcze �ywi do tej pory! Odpowiada jej westchnieniem i machni�ciem d�oni, ona za� ci�gnie dalej g�osem pe�nym satysfakcji. - Ta horda nikogo ju� nie napadnie, a ich kobiety nie zrodz� ju� dalszych, kalaj�cych �wiat barbarzy�c�w. Odrzuca ci�ki czarny p�aszcz i przesuwa pod�u�n� tarcz� na plecy. D�ugie w�osy l�ni� w karmazynowym �wietle wieczoru, usta �miej� si�, w oczach jednak czai si� bezbrze�ny smutek. Gdy dzie� si� zaczyna�, nie liczy�a na nic wi�cej ni� na szybk� �mier�. - Jeste�my teraz twoimi d�u�nikami, panie. Wszyscy. W ca�ym Anakhazhan znany b�dziesz jako bohater. Elryk u�miecha si� wymuszenie. - Mieli�my wsp�lny cel, pani. Ja chcia�em odp�aci� moim porywaczom pi�knym za nadobne. - To akurat mog�e� uczyni� na tysi�c innych spos�b. Pozostajemy wdzi�czni. - Chybion� jest sugestia, by cho� po cz�ci kierowa� mn� altruizm. Spogl�da na purpurow� krech� horyzontu. - Ja widz� to inaczej. Kobieta przemawia spokojnie i �agodnie, jako �e cisza zaleg�a ju� nad polem bitwy, tylko wiatr targa jeszcze skrawione strz�py szat, zmatowia�e k�pki w�os�w, ko�ysze oderwanymi p�atami sk�ry. Woko�o poniewieraj� si� wszelkie rodzaje or�a, czasem bogato zdobionego szlachetnymi metalami i klejnotami. Szczeg�lnie wielkie stosy pi�trz� si� tam, gdzie przyw�dcy hordy usi�owali utorowa� sobie drog� ucieczki. Ale nikt z poddanych ksi�nej Guy�, �aden z kupc�w czy wolnych Anakhazhan�w nie po�akomi si� na te bogactwa. Zm�czeni wojownicy pragn�li tylko jednego: oddali� si� jak najszybciej z pola walki. Dow�dcy ani im tego nie nakazuj�, ani nie pr�buj� powstrzyma�. - Tak czy tak, mam wra�enie, �e kierujesz si� jednak jakimi� zasadami. Elryk czym pr�dzej potrz�sa przecz�co g�ow�. Jest wyra�nie coraz bardziej niecierpliwy. - Nie s�u�� nikomu. Nie g�osz� �adnych zasad. Sam sobie stanowi� prawo. To, co ty pani, mo�esz bra� za lojalno�� wobec osoby lub zasady, nie jest niczym innym, jak postanowieniem, kt�re sobie uczyni�em. Postanowieniem, by bra� na siebie odpowiedzialno�� jedynie za me w�asne czyny. By odpowiada� tylko za siebie. Spogl�da na niego ukradkiem, troch� niedowierzaj�co, po dziewcz�cemu. Potem krzywi si� jak kobieta ju� do�wiadczona. - Noc b�dzie pogodna - zauwa�a, wskazuj�c ciemn�, z�ocist� d�oni� ku mroczniej�cemu, nocnemu niebu. - Za kilka godzin nie b�dzie tu czym oddycha�. Smrodliwa wyl�garnia chor�b. Lepiej ruszajmy, nim zlec� si� wszystkie muchy. S�ysz� �opot skrzyde� i widz� nadci�gaj�ce w�a�nie ku szcz�tkom pierwsze kruki. Ptaszyska skacz� po stopionej w jedno krwawej masie cia�, ko�czyn i wyprutych wn�trzno�ci, czasem przystaj�c przy wygl�daj�cym ze zwa��w, okaleczonym obliczu kogo� wci�� wo�aj�cego o lito��. Ale mi�osierdzia nie dane by�o zazna� nikomu, kto stan�� twarz� w twarz z patronem Elryka, Ariochem, Ksi�ciem Piekie�, kt�ry w tej potrzebie przyby� swemu ulubie�cowi na odsiecz. Zdarza�o si� ju� tak, �e Elryk zostawia� w Tanelorn swego przyjaciela, Moongluma, a sam rusza� w �wiat na poszukiwanie krainy do�� podobnej do jego dawnej ojczyzny, by m�c tam osi���, ale niczego por�wnywalnego do Melnibon� nie odnalaz�. Wszystkie strony �wiata zamieszkiwali ju� teraz zwykli �miertelnicy. Dotar�o do niego w ko�cu, �e wszystko, co straci�, straci� bezpowrotnie: kobiet�, kt�r� kocha�, nar�d, kt�ry zdradzi�. Wraz z nimi, na ile potrafi� orzec, znikn�a r�wnie� cz�� jego samego oraz wszelkie uzasadnienie i cel jego bytowania na Ziemi. O ironio, dylematy, kt�re leg�y u podstaw tych strat, by�y niegdy� zasadniczym elementem odr�niaj�cym Elryka od jego ludu, od okrutnych i ogarni�tych ��dz� w�adzy Melnibon�an. Mo�e zreszt� byli oni niegdy� �agodniejsi, jednak zmieni�o ich pragnienie zapanowania nie tylko nad �wiatem postrzeganym, ale r�wnie� nad pot�g� magii. Gdyby tylko potrafili zrozumie� natur� zjawisk i wytyczy� sobie jasn� drog� do celu, mogliby w�ada� teraz ca�ym multiwersum. Ale c�, nawet Melnibon�anie nie s� Bogami. Niekt�rzy twierdz�, �e nie sta� by�o tego ludu nawet na zrodzenie p�boga. Ziemska pot�ga przywiod�a owo plemi� do zguby, jak to zreszt� dzieje si� ze wszystkimi imperiami, kt�re nazbyt zagustuj� w z�ocie i podbojach, kt�re z�erane s� ambicjami nie do zaspokojenia. Gdyby jednak nie zdrada wygnanego Elryka, szalone wprawdzie, ale nadal mog�oby Melnibon� istnie� na Smoczej Wyspie. I niezale�nie od tego, jak silnie Elryk pr�bowa� przekonywa� samego siebie, �e dumne imperium i tak skazane by�o na �a�osny koniec, zawsze powraca�a my�l, �e to jego wiosn� pragnienie zemsty, tragiczna mi�o�� do uwi�zionej przez Yyrkoona Cymoril, w�asne jego ��dze, �e to wszystko obr�ci�o w gruzy dumne wie�e Imrryr, �e to w�a�nie zmasakrowa�o i wt�oczy�o w niebyt mieszka�c�w stolicy, kt�ra niegdy� rz�dzi�a �wiatem. Wi�c nieustannie ci��y Elrykowi �wiadomo��, �e sprowadzenie zag�ady na Melnibon� nie by�o zamierzonym aktem sprawiedliwo�ci, a jedynie skutkiem ulegni�cia atakowi �lepego gniewu... Elryk �egna� si� ju� ze sw� tymczasow� sojuszniczk�, gdy co� jednak przyci�gn�o jego uwag�, jaki� dziwny b�ysk w jej oku. Tak zatem, gdy zaproponowa�a mu, by pod��a� jeszcze czas jaki� u jej boku, sk�oni� si� przyjmuj�c propozycj�. I nie trwa�o d�ugo, a ksi�na zaprosi�a go do swego namiotu na puchar wina. - Chcia�abym porozmawia� jeszcze nieco o filozofii - stwierdzi�a. - Z dawna brakuje mi tu kogo�, kto by�by mi dor�wnywa� intelektualnie. Tak i poszed�, by sp�dzi� z ni� t� noc i jeszcze wiele nast�pnych. P�niej mia� wspomina� te dni jako czas beztroski, czas sp�dzony po�r�d zielonych wzg�rz poros�ych cyprysami i topolami, kt�rych wiele by�o w maj�tku Guy� w Zachodniej Prowincji Anakhazhanu. Nadesz�y lata z trudem wywalczonego pokoju... Gdy jednak oboje ju� wypocz�li i maj�c wreszcie po temu partnera, zacz�li wie�� coraz d�u�sze dysputy, widomym si� sta�o, �e ka�de z nich inaczej postrzega swe miejsce na ziemi. Tak zatem po�egna� si� Elryk z ksi�n� i przyjaci�mi, wzi�� mocnego wierzchowca z solidnym rz�dem i dwa wytrzyma�e juczne zwierzaki, by skierowa� si� najpierw do Elwheru, a potem dalej na wsch�d, ku terenom, kt�rych nie ma na �adnej mapie. Mo�e tam jego oko zatrzyma si� wreszcie na jakim� znajomym krajobrazie... T�skni� za wie�ami, kamiennym ukojeniem wyci�gaj�cym smuk�e palce w wiecznej stra�y nad Imrryr, brakowa�o mu bystrych umys��w jego pobratymc�w, tej �atwo�ci rozumienia wszelkiej rzeczy, jak i okrucie�stwa, tak oczywistego dla� niegdy�, nim sta� si� cz�owiekiem. Wprawdzie co� buntowa�o si� w nim nieustannie, przypominaj�c mroczne strony imperium rozci�gaj�cego niegdy� sw� w�adz� na p�noc i zach�d, tam gdzie teraz kwit�y M�ode Kr�lestwa, jednak nie potrafi� uwolni� si� od my�li, �e jest spadkobierc�, ostatnim z rodu w�adaj�cego tymi w�o�ciami zanim wyzwoli�y si� one, chocia� obca im by�a bieg�o�� w magii i niewiele wiedzia�y o sztuce prowadzenia wojny. I na nic by�a �wiadomo��, �e przecie� nie cierpia� arogancji przejawianej przez rodak�w godz�cych si� �atwo na wszelk� niesprawiedliwo��, jego arogancja przydawa�a im tylko pot�gi. Niczego nie zmienia� wstyd, nowe odczucie, obce dot�d wszystkim Melnibon�anom. Zew krwi by� silniejszy i Elryk bez wytchnienia szuka� wci�� domu, szuka� chocia� cienia tego wszystkiego, co niegdy� pokocha� czy znienawidzi�. To ostatnie upodabnia�o go do ludzi, pomi�dzy kt�rymi od lat si� obraca�, jednak wci�� pragn�� widoku rzeczy znajomych, nawet je�li by�y mu one brzemieniem, je�li naznacza�y go pi�tnem dziedzictwa. Dziedzictwa, kt�re musia�o ostatecznie przywie�� go do zguby... T�sknota narasta�a w Elryku wraz z na nowo zaznan� samotno�ci�. Zostawiwszy zachodz�ce z wolna mg�� wspomnienie Guy� za plecami, ruszy� ku krainie Elwher, nieznanym mu jeszcze ojczystym stronom przyjaciela. W polu widzenia Elryka pojawi� si� �a�cuch wzg�rz zwanych przez miejscowych Z�bami Shenkha, lokalnego bo�ka czy demona. Szlak karawan wnika� tutaj pomi�dzy skupisko sza�as�w i obrzuconych glin� chat, kt�re nosi�o dumn� nazw� Toomoo-Kag-Sanapet, Wielkiego Miasta Niewidzialnej �wi�tyni, Stolicy Grzechu i Nieodgadnionych Bogactw. Ksi��� ju� mia� ruszy� dalej, gdy us�ysza� jaki� krzyk za plecami. Obejrza� si�. Po stoku wzg�rza stacza�a si� bez�adnie niewielka posta�, a nagle wykwit�a na niebie burzowa chmura sypa� zacz�a piorunami tak obficie, a� ko� Elryka zar�a� i cofn�� si�, sp�oszony. Potem okolic� obmy�o z�otoczerwone �wiat�o, kt�re najpierw zal�ni�o jak niespodziewany �wit, potem pociemnia�o w b��kit i ciemn� czerwie�, by ostatecznie zwin�� si� w smug� jak w�� i wartkim pr�dem znikn�� za horyzontem. �wiat uspokoi� si� i tylko nisko zawieszone chmury zdawa�y si� nosi� ci�gle kilka osobliwych szram. Uznawszy wydarzenie za do�� dziwne, by po�wi�ci� mu kilka chwil, Elryk zawr�ci� ku niezbyt ros�emu, rudemu indywiduum, kt�re wygrzebywa�o si� w�a�nie z rowu okalaj�cego srebrzystozielone pole zbo�a. Obcy spogl�da� przy tym niespokojnie na niebo i otula� si� p�aszczem, nie do�� �e wytartym, to jeszcze maj�cym liczne kieszenie tak dok�adnie wypchane papierzyskami i ksi��eczkami, �e odzienie nie mia�o prawa dopi�� si� na brzuchu w�a�ciciela. Nogi okrywa�y poszarza�e i wy�wiechtane spodnie w szkock� krat� oraz czarne buty. Gdy obcy uni�s� kolano, by sprawdzi� widniej�c� tam w odzieniu dziur�, da�y si� dojrze� jeszcze r�wnie jaskrawe jak czupryna skarpetki. Oblicze mia� blade i pomarszczone, z chorobliwie wr�cz prezentuj�c� si� brod�, ponad kt�r� l�ni�y b��kitne, czujne jak u ptaka oczy. Ca�o�ci obrazu dope�nia� przypominaj�cy kszta�tem dzi�b, okaza�y nos, nachalnie wr�cz kojarz�cy person� obcego z dziwnie wyros�� i osobliwie powa�n� zi�b�. Osobnik pozbiera� si� w ko�cu i skierowa� si� na spotkanie Elryka. - Czy my�lisz pan, sir, �e mo�e pada�? Wydawa�o mi si�, �e piorun r�bn�� gdzie� tu ledwo chwil� temu. Zupe�nie zbi�o mnie to z panta�yku. - Przerwa� i spojrza� za siebie. - Przysi�g�bym, �e ledwie co trzyma�em w r�ku puchar ale. - Podrapa� rozczochran� g�ow�. - Tak, w�a�nie, siedzia�em na �awie przed gospod�, przed Zielonym Cz�owiekiem. No, no, rzadko spotyka si� kogo� takiego, jak ty, panie. - Nagle usiad� z rozmachem w bujnej trawie. - Wielki Bo�e! Zn�w mnie przerzuci�o? - Nagle jakby rozpozna� Elryka. - Mam wra�enie, sir, �e gdzie� si� ju� kiedy� spotkali�my. A mo�e jedynie s�ysza�em o wasz-mo�ci? - To i tak jeste� lepszy ode mnie, sir - stwierdzi� Elryk, zsiadaj�c z konia. - Nazywam si� Elryk z Melnibon�, w tej chwili w�drowiec. - Ja za� Wheldrake, sir. Ernest Wheldrake. Podr�owa�em nieco ostatnio, g��wnie zreszt� wbrew mej woli, a trwa to od chwili, gdy opu�ci�em Albion. Najpierw trafi�em do wiktoria�skiej Anglii, gdzie zacz��em sobie nawet wyrabia� z wolna nazwisko, gdy rzuci�o mnie do Anglii el�bieta�skiej. Prawd� m�wi�c, przyzwyczajam si� ju� chyba do nag�ych przemieszcze�. Czym�e si� zajmujesz, panie El-ryku, o ile nie jeste� komediantem? Elryk zrozumia� tylko po�ow� z tej perory, ale potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Ostatnio moim narz�dziem pracy by� miecz. A pan, sir? - Ja, prosz� waszeci, jestem poet�! - Mistrz Wheldrake rzuci� si� na poszukiwanie jakiego� tomiku, ale spenetrowawszy kilka kieszeni, musia� uzna� pr�b� za daremn�. Ostatecznie strzeli� palcami, jakby chcia� powiedzie�, �e w tym fachu nie potrzeba za�wiadcze� z piecz�tk�, i za�o�y� r�ce na piersi. - Poet� by�em dla ca�ego dworu i dla prostego ludu, wiadomo przecie. Wci�� by�bym bawi� dw�r, gdyby nie pomys� doktora Dee, kt�ry upar� si� pokaza� mi nasz� antyczn�, greck� przesz�o��. Poniewczasie przekona�em si�, �e to niemo�liwe. - Zatem nie wie pan, jak si� tu znalaz�? - Nader mgli�cie, sir. Ale! Wiem ju�, sk�d znam wa�ci. -Zn�w strzeli� d�ugimi palcami. - Opowiadano mi o waszeci, pami�tam! Elryk zupe�nie straci� serce do dalszego przepytywania. - Pod��am w�a�nie do tej tam metropolii, sir, i je�li zechcesz dosi��� jednego z mych jucznych rumak�w, z mi�� ch�ci� zabior� ci� ze sob�. Je�li brakuje waszmo�ci akurat pieni�dzy, oferuj� zap�aci� za pok�j i kolacj�. - Nader mnie wa�� cieszysz, m�wi�c takie s�owa. Dzi�ki. - Poeta skoczy� lekko na luzaka, znajduj�c sprawnie miejsce pomi�dzy pakami i tobo�kami, kt�rych Elryk zabra� niema�o, przewiduj�c d�ug� podr�. - Najbardziej obawiam si� deszczu, bo �atwo ostatnio �apie mnie katar i dreszcze... Elryk ruszy� dalej kr�t� drog� ku b�otnistym uliczkom i nadgni�ym drewnianym murom Toomoo-Kag-Sanapet, Wielkiego Miasta Niewidzialnej �wi�tyni, Stolicy Grzechu i Nieodgadnionych Bogactw. Nagle za jego plecami rozleg� si� wysoki g�os przypominaj�cy nieco kwilenie ptaka. To Wheldrake zaj�� si� wyg�aszaniem jakiego� utworu, najpewniej w�asnego autorstwa. - Jego serce nabrzmia�o zapa�em, ostrze mocniej �cisn�� w d�oni. Honor zmaga� si� w nim z zemst�, zemst� okrutn�, zimn�. Tkwi� w Dawnych Mrokach, �y� w Nowej Erze, posiad� moc pradawn�, chocia� inaczej patrzy� ju� na �wiat. Ale nie potrafi�o to powstrzyma� go od zabijania, zabijania i raz jeszcze zabijania. To idzie jeszcze dalej, sir! On wierzy, �e jest panem tak samego siebie jak i swego miecza. Krzyczy nawet w pewnej chwili: "Patrzcie, moi w�adcy! Narzuci�em m� wol� �miertelnika temu ostrzu piekielnemu i nie s�u�y ju� ono Chaosowi! Prawdziwy cel teraz mu przy�wieca, niech Sprawiedliwo�� rz�dzi wesp� z Harmoni� i Sercem tym najwspanialszym ze �wiat�w." To zdanie ko�czy moj� sztuk�. Czy wa�ci historia rzeczywi�cie tak wygl�da�a? Mo�e cho� troch� jest podobna? - Troch� zapewne tak, sir. Mam nadziej�, �e wkr�tce te same tajemne si�y, kt�re ci� tu przynios�y, zabior� waszeci z powrotem do owego nieznanego, demonicznego wymiaru, z kt�rego przyby�e�. - Poczu� si� pan ura�ony, sir, ale przecie� w moim dramacie jeste� waszmo�� bohaterem! Zapewniam, �e opar�em me dzie�o na nader wiarygodnych relacjach pewnej damy. Dyskrecja wymaga, bym nie ujawnia� jej imienia. Och, sir! Jaki� to wspania�y moment dla mnie, gdy widzie� mog�, jak metafora staje si� rzeczywisto�ci�, za� codzienny kierat nagle wprowadza nas w fantastyczny �wiat mit�w... Puszczaj�c mimo uszu wyg�aszane przez mikrusa nonsensy, Elryk ruszy� �wawiej ku miastu. - No prosz�, jakie to osobliwe, taki szmat po�o�onego zbo�a w polu - stwierdzi� nagle Wheldrake, przerywaj�c recytacj�. - Widzisz wa��? Zupe�nie jakby jaka� wielka bestia si� tu czochra�a. A mo�e to ca�kiem normalne w tych stronach? Elryk spojrza� podejrzliwie na pole, gdzie faktycznie dostrzeg� ca�kiem spory placek wygniecionego zbo�a. Nie wygl�da�o to na wynik ludzkiej dzia�alno�ci. Ponownie pogoni� konia. - Ja te� jestem tu obcy. Mo�e to �lad po jakiej� ceremonii obchodzonej przez tubylc�w... Przerwa�o mu ostre, og�uszaj�ce niemal prychni�cie, od kt�rego ziemia zadr�a�a. Zupe�nie jakby samo pole dawa�o zna�, �e dos�ysza�o intruz�w. - Czy to nie dziwne, sir? - spyta� Wheldrake, drapi�c si� w brod�. - Bo je�li o mnie chodzi, to cholernie mi si� to stratowane zbo�e nie podoba. Elryk machinalnie wyci�gn�� d�o� w kierunku miecza. W powietrzu rozszed� si� dziwny smr�d, znajomy wprawdzie ksi�ciu, ale sk�d w�a�ciwie...? Co� trzasn�o, hukn�o, a� echo jak od gromu przetoczy�o si� nad okolic�, westchnienie jak powiew przeczesa�o zbo�e. Ca�e to zamieszanie musia�o by� �wietnie s�yszalne w mie�cie na dole, a Elryk wiedzia� ju�, jakim to sposobem Wheldrake zb��dzi� do ca�kiem obcego mu �wiata porwany mimochodem przez zdolne miota� b�yskawice stworzenie. Stworzenie zdolne przedziera� si� przez wymiary, najwyra�niej stan�o w�a�nie na drodze Elryka. Konie zar�a�y, sp�oszone. Nios�ca Wheldrake'a klacz stan�a d�ba pr�buj�c uwolni� si� od uprz�y, skutkiem czego poeta raz jeszcze wyl�dowa� z impetem na trawie. Tymczasem spo�r�d zbo�a unosi� zacz�� si� ciemny kszta�t mog�cy zdawa� si� tworem zrodzonym z samej ziemi. Rozrzucaj�c kamienie i grudy gleby, unosz�c ze sob� przynajmniej po�ow� pola, r�s� coraz wy�szy i str�ca� z grzbietu �mieci. Smuk�y pysk, ostre jak brzytwy z�biska i skapuj�ca z pyska �lina, sykliwie wgryzaj�ca si� w pod�o�e tam, gdzie spad�a. Olbrzymi, naznaczony zieleni� i czerwieni� gad o ognistym oddechu i p�omienistych nozdrzach, z d�ugim, pokrytym �usk� ogonem zamiataj�cym pole i niszcz�cym w�a�nie resztki zasiew�w, z kt�rych bra�o si� bogactwo pobliskiego miasta. Bestia rozprostowa�a z hukiem sk�rzaste skrzyd�o i zamacha�a nim, powi�kszaj�c jeszcze spowijaj�cy okolic� od�r. Po chwili przysz�a pora na drugie skrzyd�o. Smok rodzi� si� gniewnie z tajemnego �ona ziemi, do kt�rego trafi� skutkiem w�dr�wki przez wymiary. Uni�s� �eb i przyzna� by�o trzeba, �e pi�kne jest to stworzenie. Zaskrzecza� raz za razem, demonstruj�c l�ni�ce w wieczornym �wietle, smuk�e pazury, ka�dy d�u�szy i mocniejszy ni� najlepszy miecz. Wheldrake stan�� jako� na nogi i rzuci� si� do ucieczki ku miastu. Elryk m�g� tylko patrze�, jak znika, poci�gaj�c za sob� oba juczne konie. Albinos zosta� sam, co uwalnia�o smoka od rozterek, na kim w pierwszym rz�dzie wy�adowa� z�o��. Z pos�gow� zaiste gracj� poruszy� wielkie cielsko i spojrza� z g�ry na Elryka, kt�ry w chwil� potem le�a� ju� na ziemi obok krwawych szcz�tk�w wierzchowca. Albinos odtoczy� si� b�yskawicznie z pomrukuj�cym co� po swojemu Zwiastunem Burzy w d�oni. Ostrze l�ni�o ju� mrocznym blaskiem, zasycaj�c �wiat�o kraw�dziami. Smok zawaha� si�, zaj�ty jeszcze prze�ykaniem ko�skiego �ba. Elryk nie mia� wyboru. Podni�s� si� i ruszy� p�dem ku bestii! Wielkie �lepia pr�bowa�y nad��y� za jego ruchami, gdy przemyka� skryty w zbo�u, a szcz�ki rozwar�y si�, siej�c woko�o kroplist� �mierci�. Elryk jednak wychowa� si� mi�dzy smokami i dobrze zna� ich mocne i s�abe strony. Pami�ta�, �e zbli�ywszy si� dostatecznie do stworzenia, mo�na odnale�� na jego ciele par� miejsc na tyle odkrytych, by w najgorszym razie zrani� je dotkliwie. To by�a jego jedyna szansa. Monstrum wci�� szuka�o wzrokiem przeciwnika, sapi�c przy tym i drapi�c ziemi� pazurami, Elryk tymczasem dotar� ju� pod szyj� bestii i ci�� mocno w miejsce, gdzie �uski by�y zwykle mi�kkie, przynajmniej u smok�w z Melnibon�. Bestia wyczu�a uderzenie i orz�c pazurami zbo�e, obr�ci�a si�. Pogrzeba�a niemal przy tym albinosa pod zwa�ami ziemi, tak �e ten musia� teraz w pierwszym rz�dzie uwolni� si� z pu�apki. W tej�e chwili smok poruszy� �bem w spos�b tak specyficzny, tak znajomo zamruga� sk�rzastymi powiekami, �e w pami�ci Elryka o�y�o co�, co natchn�o go now� nadziej�. Pojawi�y si� s�owa, kt�rych pozornie nigdy nie zna� i dopiero po chwili zrozumia�, �e przemawia Szlachetn� Mow� Dawnego Melnibon�, �e s�owo, kt�re w�a�nie pad�o, to "s�uga przyjazny". To by�o pradawne wezwanie smok�w, frazy, na kt�re smoki, o ile akurat chcia�y, zwyk�y odpowiada�. Zdania pojawia�y si� kolejno w jego g�owie, potem raz jeszcze powr�ci�o to jedno s�owo, tym razem jednak brzmia�o jak szept wiatru w witkach wierzby, jak woda szemrz�ca po kamieniach, jak imi�. Smok zatrzasn�� szcz�ki i zaczai poszukiwa� �r�d�a g�osu. Ostre i twarde jak �elazo kolce na grzbiecie i ogonie zwiotcza�y, a truj�ca �lina przesta�a skapywa� z pyska. Nadal zachowuj�c ostro�no��, Elryk wsta� powoli i strz�sn�� z siebie ziemi�. Ze Zwiastunem Burzy wci�� w d�oni, odst�pi� krok od bestii. - Pani Bliznopyska! Jestem z twoich, jestem twym stra�nikiem i przewodnikiem. Bliznopyska, to ja! Zielonoz�oty pysk, na kt�rym faktycznie wida� by�o dawno ju� zagojon�, d�ug� szram� poni�ej �uchwy, zasycza� z wyra�nym zaintrygowaniem. Elryk schowa� miecz i wykona� ca�y szereg skomplikowanych gest�w maj�cych oznajmia� przyjazne nastawienie. Nauczy� si� ich jeszcze od ojca w czasach, gdy kszta�cono go na nast�pc� w�adcy wszystkich smok�w Imrryru, Smoczego Cesarza w�adaj�cego �wiatem. Smok �ci�gn�� brwi, jakby usi�owa� sobie co� przypomnie�, opu�ci� masywne powieki skrywaj�c do po�owy olbrzymie, zimne oczy, oczy bestii starszej ni� wszyscy �miertelnicy, starszej mo�e nawet ni� Bogowie... Nozdrza tak du�e, �e Elryk bez trudu m�g�by przez nie przepe�zn��, poruszy�y si� nieznacznie i zacz�y w�szy�, mign�� wilgotny, rozdwojony je�yk, kt�ry niemal dotkn�� twarzy ksi�cia, potem obieg� ca�e jego cia�o. Potem g�owa unios�a si� i �lepia wpatrzy�y si� w ludzk� posta� z ciekawo�ci�. Wygl�da�o na to, �e potw�r uspokoi� si�, przynajmniej na razie. Pogr��ony wci�� w transie Elryk sta�, lekko si� chwiej�c, przed smokiem, a wszystkie zakl�cia powodzi� nap�ywa�y mu do g�owy. Nie trwa�o d�ugo, a i �eb bestii zaczaj ko�ysa� si�, na�laduj�c ruchy albinosa. I w ko�cu, zupe�nie nagle, smok chrz�kn�� jako� tak pojednawczo i opu�ci� g�ow�, uk�adaj�c szyj� niemal na ziemi. Oczy �ledzi�y ksi�cia, gdy podchodzi� coraz bli�ej, zawodz�c przy tym stosown� pie��. Pie�� Podej�cia, kt�rej nauczy� si�, gdy w wieku lat jedenastu po raz pierwszy poszed� z ojcem do jaskini smok�w, gdzie wielkie gady spa�y zapewne do dzisiaj. Osobliwy metabolizm smok�w sprawia, �e musz� one jeden dzie� aktywno�ci odsypia� przez sto lat, inaczej ich ognista �lina zdolna normalnie zniszczy� ca�e miasta, nie nabierze odpowiedniej mocy. Jakim cudem jednak ta smoczyca si� obudzi�a i sk�d w�a�ciwie si� tu wzi�a, pozostawa�o tajemnic�. Bez w�tpienia, sta�o si� to za spraw� czar�w, ale jaki m�g� by� pow�d jej przybycia? Przypadkowy zupe�nie, jak Wheldrake'a, czy mo�e inny? Elryk nie mia� jednak teraz czasu zastanawia� si� nad tym wszystkim, zbli�a� si� ju� bowiem powoli, w spos�b zgodny z rytua�em, do miejsca, gdzie skrzyd�a ��czy�y si� z barkami stworzenia i gdzie W�adcy Smok�w mocowali niegdy� swe siod�a. To tutaj w�a�nie, b�d�c m�odzie�cem, siada� na oklep ca�kiem nagi i ufny w swe umiej�tno�ci i dobr� wol� smoka. Chocia� by�o to wiele lat temu i niejedno zdarzy�o si� od tamtej pory, zmieniaj�c oblicze �wiata, ca�y ten czas znikn�� nagle z pami�ci Elryka... Smok poddawa� si� jego woli, mrucz�c niemal z zadowolenia i oczekuj�c komend, cierpliwy jak matka wobec bawi�cych si� dzieci. - Bliznopyska, siostro, powinowata, smocza krew zmieszana jest we mnie i moja jest w tobie, wymieszane, bo jeden tworzymy r�d; jednym jeste�my, je�dziec smoczy i sam smok, jedn� mamy wol�, honor i ambicj�. Smocza siostro, matrono... - S�owa w Szlachetnej Mowie p�yn�y z jego ust bez wysi�ku i bez wahania, bowiem krew wspomnia�a krew i nic innego nie by�o ju� wa�ne. Naturalnym ca�kiem by�o, �e Elryk wspina si� na grzbiet bestii, nuc�c przy tym radosn� pie�� komendy, Smocz� Pie�� u�o�on� przez przodk�w zdolnych zaprz�c pi�kno ka�dej sztuki do wype�niania codziennych zada�. Elryk przypomina� sobie to, co najszlachetniejsze i najlepsze by�o w dorobku jego ludu i w nim samym, op�akuj�c w ten spos�b �a�obnie istoty zdegenerowane i nieszcz�sne, kt�re z dawnej �wietno�ci czerpa� potrafi�y ju� tyle tylko, by utrzyma� cie� niegdysiejszej w�adzy i trwa� w post�puj�cym, jak uwa�a�, rozk�adzie ich kultury... Smuk�a szyja smoczycy unosi si�, ko�ysz�c jak zahipnotyzowana kobra, a pysk kieruje si� ku s�o�cu. D�ugi j�zyk pr�buje powietrza, a �lina skapuje, z sykiem trawi�c grunt. Smoczyca wzdycha g��boko, jakby z ulg�, porusza jedn� tyln� �ap�, potem drug�, ko�ysz�c si� przy tym jak miotany burz� statek. Elryk musi przytrzyma� si� czego�, by nie spa��, a i tak miota nim po szerokim grzbiecie bestii, a� w ko�cu Bliznopyska stoi jak trzeba z wci�gni�tymi pazurami. Ale waha si� jeszcze. Przyciska przednie �apy do mi�kkiej sk�ry brzucha i raz jeszcze sprawdza powietrze. W ko�cu prostuje gwa�townie tylne �apy, a wielkie skrzyd�a rozpo�cieraj� si�, �api�c wiatr. Ogon miota si� przez chwil� dla wywa�enia cielska, a� wreszcie bestia wznosi si�, przebijaj�c chmury ku idealnemu b��kitowi kopu�y p�nopo�udniowego nieba. Bia�e wzg�rza chmur s� ju� w dole, pomi�dzy nimi otwieraj� si� bia�e doliny, doliny spokojne jak miejsce wytchnienia dla niewinnych dusz. Elryka nie obchodzi, gdzie skieruje si� smoczyca, jak dziecko cieszy si� samym lotem, kt�rego nie zazna� od tak dawna. Cieszy si� odzyskan� na nowo jedno�ci� z besti�, ow� wsp�lnot� zmys��w i emocji w�a�ciw� uje�d�aj�cym smoki przodkom ksi�cia. Sk�d wzi�a si� ta umiej�tno�� nawi�zywania symbiotycznej wi�zi, nie wiedzia� ju� nikt, jedynie stare legendy podsuwa�y mocno w�tpliwe odpowiedzi. Podobno powsta�a naturalnie i niewymuszenie, z czasem jednak obie strony nauczy�y si� j� wykorzystywa� najpierw do obrony przed potencjalnymi wrogami, a nast�pnie do podboj�w. Za� zapragn�wszy bogactw wi�kszych, ni� m�g� ofiarowa� �wiat doczesny, przodkowie zwr�cili si� ku �wiatom nadprzyrodzonym, wi���c si� w ten spos�b z Chaosem i samym Ksi�ciem Ariochem. To przymierze pozwoli�o im zachowa� raz zdobyt� w�adz� na ca�e dziesi�� tysi�cy lat, lat pe�nych wyrafinowanego, ale wcale nie mniej przez to sk�onnego do rozlewu krwi okrucie�stwa. Przedtem, my�li Elryk, m�j lud nie d��y� nigdy do wojny, nie pragn�� w�adzy. Rozumie te�, �e tym co pozwoli�o niegdy� jego przodkom nawi�za� tak siln� wi� ze smokami, musia� by� szacunek dla wszelkiego �ycia. Le��c jak w naturalnym siodle na smoczym grzbiecie, p�acze, odnajduj�c nagle w sobie pierwiastek niewinno�ci, co� uznane za rzecz utracon� wraz ze wszystkim innym. Przez chwil� got�w jest uwierzy�, �e mo�e i reszt� te� da si� jeszcze odzyska�... Jest wolny! Wolny w przestworzach! Jest cz�ci� bestii, kt�ra unosi si� powietrzu i kr��y lekko jak pustu�ka, przemyka przez mroczniej�ce niebo, roztaczaj�c wko�o s�odk� wo�. Oblicze bestii jest odbiciem twarzy Elryka, gdy smoczyca wspina si�, opuszcza i zakr�ca, za� ksi��� bez �adnego wysi�ku utrzymuje si� na jej grzbiecie. I �piewa przy tym stare, dzikie pie�ni przodk�w, kt�rzy jak po �wiecie ca�ym kr���cy nomadzi osiedlali si� tu i �wdzie, spotykaj�c czasem, jak powiadano, starsze jeszcze rasy, znikaj�ce ju� ze sceny historii, ale mieszaj�ce przedtem sw� krew z kr�lewsk� lini� nast�pc�w. Pogania Bliznopyska coraz wy�ej, jeszcze wy�ej, tam gdzie powietrze jest tak rozrzedzone, �e ledwo daje wsparcie olbrzymim skrzyd�om, a Elryk nie mo�e z�apa� tchu. Potem nurkuj�, przymierzaj�c si� do l�dowania na chmurze, a� chmura rozprasza si� ukazuj�c mroczny przer�bel, gdzie w �wietle ksi�yca majaczy w dole powierzchnia ziemi. Smoczyca nurkuje we� i miota b�yskawic�, kt�ra zdaje si� zamyka� za nimi dopiero co otwarte przej�cie, obni�a si� ku osobliwemu ch�odowi, kt�ry przenika sk�r� Elryka, dosi�ga mrozem nagle zesztywnia�ych staw�w i ko�ci. Wci�� jednak albinos nie czuje strachu, skoro smok si� nie obawia... Chmury nad nimi znikaj�. Granatowe, rozgwie�d�one niebo nadal trwa sk�pane w blasku wielkiego, ��tego ksi�yca. Na ziemi �ciel� si� d�ugie smugi �wiat�a i cienia, na horyzoncie b�yszczy mroczne morze. Elryk zaczyna nagle poznawa� t� okolic� i w�wczas te� przychodzi strach. Smoczyca zanios�a go z powrotem do siedliska zaprzepaszczonych marze�. Oto by�a jego przesz�o��, jego mi�o��, ambicje i nadzieja. Zanios�a go z powrotem do Melnibon�. Zanios�a go do domu. ROZDZIA� 2 O konflikcie lojalno�ci i nie wezwanych duchach oraz o zobowi�zaniach i przeznaczeniu. Niedawna rado�� opu�ci�a Elryka, pozosta� tylko b�l. Czy przypadek zrz�dzi� jedynie, �e smoczyca zanios�a go w�a�nie tutaj? Mo�e ocaleli pobratymcy postanowili dosta� go tym sposobem w swoje r�ce, by zaspokoi� torturami g��d zemsty? Lub te� same smoki po��da�y jego obecno�ci? Znajome wzg�rza ust�pi�y rych�o miejsca R�wninie Imrryr i w dali zarysowa�o si� miasto, a w�a�ciwie jedynie strz�piaste zarysy spalonych i zburzonych budowli. Czy mog�o to by� to w�a�nie miejsce, gdzie urodzi� si�, miejsce, kt�re zburzy� wraz ze swoj� band� �upie�c�w? Im bli�ej podlatywali, tym bardziej obce wszystko mu si� zdawa�o. W pierwszej chwili s�dzi�, �e zmiany s� wynikiem ognia i walki, ale �lady zniszczenia nie rozk�ada�y si� r�wno na ca�ym obszarze miasta. Roze�mia� si� g�o�no. Tak, najpewniej to potajemnie wypieszczane marzenia o powrocie do domu sprawi�y, �e wzi�� te ruiny za Melnibon�. Ale zaraz ucich�. Przecie� pozna� i wzg�rza, i lasy, lini� wybrze�a. To przecie� tutaj w�a�nie wzniesiono niegdy� Imrryr. Bliznopyska zni�y�a si� powoli, by wyl�dowa�, a� stan�a nieruchomo na ziemi. Elryk spojrza� na oddalone o p� mili trawiaste stoki i pewien by� ju�, �e widzi Pi�kne Imrryr, najwi�ksze ze wszystkich miast, kt�re samo siebie zwa�o w�wczas H'hiu'shan, Miasto Na Wyspie. W�wczas, czyli przed pierwsz� i jedyn� w dziejach Melnibon� wojn� domow�, kiedy to jego w�adcy pok��cili si�, czy zwi�za� sw�j los z Chaosem, czy pozosta� wiernym R�wnowadze. Wojna owa trwa�a trzy dni, w pierwsz� noc pustosz�c miasto i pozostawiaj�c ca�� wysp� otulon� czarnym, t�ustym dymem. Ten dym rozwia� si� dopiero po miesi�cu, ods�aniaj�c morze ruin, niemniej wszyscy, kt�rym przysz�o do g�owy skorzysta� z zam�tu i zaatakowa� Melnibon�, rozczarowali si� gorzko, bowiem pakt z Chaosem zosta� ostatecznie zawarty i Arioch wspar� swe s�ugi, demonstruj�c przy tej okazji ca�y sw�j r�norodny i groz� budz�cy arsena� �rodk�w zniszczenia. W mie�cie dosz�o potem do licznych samob�jstw spowodowanych poczuciem ha�by po odniesieniu takiego zwyci�stwa (pierwszego z licznych), wielu innych umkn�o przez bariery wymiar�w do obcych �wiat�w. W Melnibon� pozostali tylko najokrutniejsi i to oni wyci�gn�li ostatecznie pazury po w�adz� nad wszystkimi znanymi krainami. Tak przynajmniej g�osi�a legenda zaczerpni�ta podobno z Ksi�gi Martwych Bog�w. Elryk zrozumia�, �e Bliznopyska przenios�a go do odleg�ej przesz�o�ci. Ale jakim cudem uda�o si� smoczycy przemkn�� tak g�adko pomi�dzy epokami? No i po co? �udz�c si�, �e bestia wystartuje zn�w do lotu, posiedzia� jeszcze d�u�sz� chwil� na jej grzbiecie, w ko�cu jednak zsiad� niech�tnie, mrucz�c przy tym pie�� "Podzi�ko-wa�-ci-chc�-i-mam-nadziej�-na-owocn�-wsp�prac�-na-przysz�o��", co by�o stosownym zako�czeniem podr�y, i ruszy� w d�, ku ruinom najwcze�niejszej chwa�y jego ludu. - Och, H'hui'shan, Miasto Na Wyspie, gdybym tylko trafi� tu tydzie� wcze�niej, by ostrzec przed skutkami takiego przymierza. Ale, z drugiej strony, najpewniej nie przys�u�y�bym si� w ten spos�b dobrze mojemu patronowi. - U�miechn�� si� sardonicznie, przy�apuj�c si� na pragnieniu naprawiania przesz�o�ci, czynienia jej tak�, w kt�rej nie musia�by d�wiga� swego brzemienia winy. - Mo�e zreszt� ca�a nasza historia wysz�a spod pi�ra Ariocha! - Jego prywatny pakt z Ksi�ciem Piekie� oddawa� temu ostatniemu wszystkie dusze i wszystk� krew ludzk�, kt�r� Czarny Miecz utoczy�, a nie poch�on�� samemu. Niekt�re legendy twierdzi�y zreszt�, �e Zwiastun Burzy i Arioch to jedno��. Samo w sobie wiele to Elryka nie obchodzi�o, zna� jednak dok�adnie regu�y gry i cho� wprawdzie nie mia� w sobie nigdy do�� si�y, by sko�czy� z t� umow�, to Ariochowi by�o wszystko jedno, co podw�adny my�li, jak d�ugo ksi��� sprawnie wywi�zywa� si� z dostaw. Dar� poznaczona by�a �cie�kami, tymi samymi, kt�re poznawa� jako ch�opiec. Przemierza� je teraz r�wnie pewnie jak w�wczas, gdy usadzony wysoko w siodle ojciec rozkaza� jednemu ze s�ug opiekowa� si� pilnie malcem, pozwalaj�c mu jednak chodzi�, gdzie zapragnie. Nim doro�nie, argumentowa�, musi pozna� wszystkie �cie�ki, ulice, drogi i go�ci�ce Melnibon�, one to bowiem s� kluczem do historii tego miasta, jego tradycji, m�dro�ci i sekret�w. Ca�o�� tych dr�g, jak i ich odbi� w innych �wiatach, pozosta�a jasn� map� w pami�ci Elryka. Przebycie niekt�rych wymaga�o znajomo�ci pewnych pie�ni i gest�w, kt�re ksi��� r�wnie� zapami�ta�. By� czarownikiem, mistrzem z linii mistrz�w i czu� si� dumny z tego faktu, chocia� czasem pow�tpiewa�, czy moc ta wykorzystywana jest w s�usznej sprawie. Tak, potrafi� czyta� w zwyk�ym drzewie jak w otwartej ksi�dze, ale wci�� nie umia� zrozumie� tego, co miota�o nim samym i jego sumieniem, nie zna� odpowiedzi na pytanie, czemu w�a�ciwie b��dzi po �wiecie. Czarna magia i zakl�cia, upiorne obrazy przez nie zrodzone, opanowywa�y czasem jego my�li i sny, gro��c wr�cz wtr�ceniem Elryka w otch�a� szale�stwa. Mroczne wspomnienia. Dzikie okrucie�stwo. Wzdrygn�� si�, podchodz�c bli�ej do ruin. Wie�e z drewna i cegie� zamieni�y si� w sterty gruzu, wci�� jednak zaprasza�y, zroszone tajemniczym blaskiem ksi�yca. Wspi�� si� na rumowisko, b�d�ce niegdy� murem miasta, i wkroczy� na ulic�, kt�ra na poziomie parteru by�o stosunkowo ma�o zniszczona. Wci�gn�� powietrze, wyczuwaj�c wo� spalenizny i poczu�, �e grunt jest ci�gle jeszcze rozgrzany. Tu i �wdzie, g��wnie w pobli�u centrum, p�on�o wci�� kilka po�ar�w, wszystko za� pokrywa�a gruba warstwa popio�u, kt�ry niesiony wiatrem, lepi� si� do cia�a, wpycha� do nozdrzy, osiada� na ubraniu. To by� popi� z unicestwionych cia� jego przodk�w, kt�rych mizerne szcz�tki le�a�y najpewniej jeszcze gdzieniegdzie we wn�trzach domostw. Potencjalne upiory. Elryk szed� jednak dalej, zafascynowany tym nag�ym spotkaniem z minionym, i to w zwrotnym momencie dziej�w jego rasy. Mija� sale pe�ne wci�� �lad�w zamieszkania, spotyka� trzymane przez mieszczan zwierzaki domowe, odnajdywa� sprz�ty, narz�dzia. Widzia� fontanny, w kt�rych nie tak dawno szemra�a woda, �wi�tynie i gospody, gdzie spotykano si�, by pogada� o codzienno�ci, i sale narad, gdzie podejmowano istotne dla wszystkich decyzje. Patrzy�, jak toczy�o si� �ycie do chwili, gdy cesarze si�gn�li po ca�o�� w�adzy i ca�o�� egzystencji Imrryr zale�e� zacz�a od rzeszy niewolnik�w imperium, niewolnik�w trzymanych w oddaleniu do�� du�ym, by nie zeszpecili miasta swoj� obecno�ci�. Przystan�� przed warsztatem i straganem szewca. �al mu by�o tych, kt�rzy zgin�li, chocia� sta�o si� to przecie� ponad dziesi�� tysi�cy lat temu. Widok ruin poruszy� w nim now� strun�. T�sknot� za Melnibon� z odleg�ej przesz�o�ci, Melnibon�, kt�re nie zna�o jeszcze strachu. T�sknot� za czasami sprzed paktu. Wie�yczki i poczernia�e, pop�kane belki, stosy skruszonego kamienia i cegie�, poid�a dla zwierz�t i wiele porzuconych sprz�t�w domowych, w tym ko�yska czy ko�owrotek, natchn�y go melancholi� i ods�oni�y przed jego oczami zupe�nie nieznane dot�d aspekty �ycia dawnego, dumnego ludu Melnibon�. Aspekty, kt�rych istnienia nie podejrzewa�, dziwnie bliskie mu jednak i zrozumia�e. Ze �zami w oczach b��dzi� ulicami, za wszelk� cen� pragn�c znale�� cho� jedn� ocalon� z pogromu dusz�, pami�ta� jednak, �e miasto sta�o po owej nocy przez sto lat puste. - Och, jakbym tak m�g� odrodzi� H'hui'shan podobnie �atwo, jak zniszczy�em Imrryr! - Stan�� po�rodku placu pe�nego roz�upanych pos�g�w i roztrzaskanych kawa�k�w ozdobnej murarki i spojrza� na napuchni�ty ksi�yc, kt�ry zawis� akurat niemal dok�adnie nad jego g�ow�. Ksi��� �ci�gn�� he�m i poruszeniem g�owy u�o�y� swe d�ugie, mlecznobia�e w�osy. Wyci�gn�� d�onie ku miastu, jakby b�aga� chcia� przebaczenia, usiad� jednak w ko�cu na pokrytej niegdy� reliefem przez jakiego� genialnego rze�biarza p�ycie; teraz wida� na niej by�o zaskorupia�e, pyliste �lady spieczonej z gor�ca krwi. Zas�oni� oczy r�kawem koszuli, j�kn��, a ramiona jego zatrz�s�y si�... Jaki� to los rzuci� go tutaj i teraz... Nagle us�ysza� za plecami jaki� g�os, st�umiony, jakby przez eony lat dobiega� z zapomnianych, g��bokich katakumb, tak jednak akustycznych jak Smocze Wodospady, gdzie zgin�� niegdy� jeden z przodk�w Elryka (podobno przegrawszy za�art� walk� z samym sob�). G�os dostojny i przywyk�y do wydawania rozkaz�w. Elryk pozna� go, chocia� przez tyle lat jedynym jego pragnieniem by�o nie us�ysze� ju� nigdy wi�cej tej osoby. Raz jeszcze nasz�a go my�l, czy nie popada z wolna szale�stwo. G�os bez w�tpienia nale�a� do jego zmar�ego ojca, Sadryka LXXXVI, kt�ry rzadko za �ycia interesowa� si� synem. - Ach, Elryku, widz� ci� �kaj�cym. Synem swej matki jeste�, przez co czcz� jej pami��, chocia� ty�e� j� zabi�, jedyn� kobiet�, kt�r� kocha�em kiedykolwiek, przez co nienawi�ci� ci� darz� ponad ludzkie poj�cie. - Ojcze? - Elryk opu�ci� rami� i obr�ci� bia�� twarz tam, gdzie oparta o zniszczon� kolumn� sta�a smuk�a i zwiewna posta� Sadryka. Na jego ustach malowa� si� niezmienny, groz� budz�cy u�miech. Elryk przyjrza� si� duchowi ojca z niedowierzaniem i ujrza� jego oblicze dok�adnie takim samym, jak w�wczas, w czasie pogrzebu. - Jako �e nienawi�� moja jest niesprawiedliwa, nie ma dla mnie ukojenia innego, jak �mier� czy spok�j wieczny, a tych, jako widzisz, zazna� mi nie dane. - My�la�em, �ni�em o tobie, ojcze, i o tym, jakim by�em dla ciebie rozczarowaniem. Chcia�bym by� dla ciebie synem takim, jakiego pragn��e�... - �adnej po temu nie mia�e� szansy, ani przez chwil�, Elryku. Akt twego stworzenia by� zarazem podpisaniem wyroku na ni�. Wszystko nas przed tym ostrzega�o, ka�dy znak i omen, ale nic nie mo�na by�o uczyni�, by zmieni� z�owrogie przeznaczenie... - Oczy zjawy rozjarzy�y si� takim blaskiem, jaki w�a�ciwy jest jedynie tym martwym, kt�rym odm�wiono dobrodziejstw �mierci. - Jak uda�o ci si� tu przyby�, ojcze? My�la�em, �e Chaos przygarn�� ci� i s�u�ysz Ariochowi. - Arioch nie ma nade mn� w�adzy, bowiem inny jeszcze pakt uczyni�em z hrabi� Mashabakiem. Arioch nie jest mym patronem. - Duch roze�mia� si� chrapliwie. - Tw� dusz� w�ada hrabia Chaosu Mashabak? - Arioch jednak nie zrezygnowa� z pretensji do niej. Za spraw� ich rywalizacji ma dusza jest zak�adnikiem. Czy by�a raczej, bowiem maj�c wci�� moc czarnoksi�sk�, przenios�em si� tutaj, do samych pocz�tk�w naszej znanej historii. Tymczasem jestem tu bezpieczny. - Ukrywasz si�, ojcze, przed W�adcami Chaosu? - Wykorzysta�em chwil�, gdy pogr��eni byli w sporze, i przyby�em tutaj, bowiem tu w�a�nie skryte tkwi moje ostatnie, wielkie zakl�cie, kt�re uwolni mnie wreszcie i pozwoli po��czy� si� z twoj� matk� czekaj�c� na mnie w Puszczy Dusz. - Znasz drog� do Puszczy Dusz? My�la�em, �e to tylko mit. - Elryk otar� zimny pot z czo�a. - Wys�a�em j� tam, by czeka�a, a� do��cz�. Pokaza�em jej, jak tam dotrze�, da�em jej nasz Zw�j Mowy Martwych, by by�a bezpieczna w koj�cym schronieniu wieczno�ci, schronieniu, kt�rego wiele dusz poszukuje, ale niewiele tam trafia. Przysi�g�em, �e wszystko uczyni�, aby zn�w si� z ni� spotka�. Cie� przybli�y� si� nieco i si�gn��, by dotkn�� twarzy Elryka. Uczyni� to nawet z czym� na kszta�t czu�o�ci, ale gdy mglista d�o� opad�a, w oczach starca malowa�o si� tylko cierpienie. Elryk stwierdzi�, �e got�w jest wsp�czu� ojcu. - Jeste� tu zupe�nie sam, ojcze? - Z tob� jedynie, m�j synu. Razem, jako zjawy, nawiedzamy te ruiny. - To i ja jestem tu wi�niem? - Owszem, za moj� spraw�, synu. Teraz, gdy dotkn��em ciebie, zwi�zani jeste�my niezale�nie od tego, czy opu�cisz to miejsce, czy nie. Takim jest bowiem przeznaczeniem istot mego pokroju, �e wi��� si� zawsze z pierwszym �miertelnikiem, kt�rego tkn� d�oni�. Jeste�my jednym, Elryku. Lub b�dziemy. Elryk wzdrygn�� si�, s�ysz�c g�owie ojca nienawi�� i ulg� zarazem. - Czy nie mog� uwolni� ci� jako�, ojcze? By�em w R'lin K'ren A'a, gdzie w tym wymiarze narodzi�a si� nasza rasa. Szuka�em �lad�w przesz�o�ci. Wiem... - Nasza przesz�o�� zawarta jest w naszej krwi i trwa z nami. Ci degeneraci z R'lin K'ren A'a nigdy nie byli naprawd� nami. Ostatecznie ich krew zmiesza�a si� z ludzk� i znikn�li. To nie oni ustanowili Melnibon�, nie oni zbudowali jego pot�g�... - Na ten temat jest wiele opowie�ci, ojcze. Tyle sprzecznych ze sob� legend... - Elryk zapragn�� nagle d�ugiej rozmowy z ojcem. Niewiele mia� po temu okazji za �ycia Sadryka. - Martwi potrafi� odr�ni� prawd� od fa�szu. Tyle przynajmniej zyskuj�. A ja znam prawd�. Nie wywodzimy si� z R'lin K'ren A'a. To ja�owe spekulacje. Znamy swe pochodzenie. G�upcem by�by�, m�j synu, na nowo badaj�c nasz� histori�, kwestionuj�c j�. Uczy�em ci� tego. Elryk wola� zachowa� milczenie. - To moja magia wywabi�a smoczyc� z jaskini. Tylko j� jedn� mia�em si�� wezwa�. Ale przysz�a i wys�a�em j� po ciebie. Tyle tylko czar�w mi zosta�o. Te najw�a�ciwsze naszej rasie czary, pierwotna w�adza nad smokami. Niczego wi�cej powiedzie� jej jednak nie mog�em, po prostu kaza�em jej szuka� ciebie wiedz�c, �e albo ci� rozpozna, albo zabije. Tak czy inaczej, byliby�my razem. - Cie� pozwoli� sobie na przebieg�y u�miech. - Tylko o to ci chodzi�o, ojcze? - To wcale nie tak ma�o. T�skni� za tw� matk�. Naszym przeznaczeniem jest po��czy� si� na zawsze. Musisz mi w tym pom�c, Elryku, i to szybko, bo moje si�y i czary s�abn� i nie potrwa d�ugo, nim Arioch czy Mashabak mnie pojmaj�. Albo i nawet str�c� mnie w niebyt w swojej walce! - Nie masz im ju� jak uciec? - Elryk poczu�, jak jego lewa noga dr�y, ale opanowa� si� i uspokoi� mi�nie. Zbyt wiele czasu min�o od chwili, gdy ostatni raz korzysta� z dobrodziejstw zi�, kt�re pozwala�y mu normalnie funkcjonowa�. - Pewien spos�b istnieje. Je�li pozostan� zwi�zany z tob�, synu, zwi�zany z przedmiotem mej nienawi�ci nieprawej, w�wczas moja dusza mo�e skry� si� w tobie, oba cia�a �miertelne zajmuj�c, twoje i moje, skryta w krwi twojej, kt�ra jest i moj� krwi�. Tam nigdy nie wyczuj� mej obecno�ci! Elrykowi zrobi�o si� nagle zimno, jakby �mier� wyci�ga�a ju� po niego ko�ciste palce. W g�owie mu si� zakr�ci�o. Ponad wszystko pragn�� uspokoi� t� gonitw� my�li. Mo�e gdy s�o�ce wzejdzie, duch ojca zniknie... - Tutaj s�o�ce nigdy nie wzejdzie, Elryku. Nigdy za� znaczy czas do chwili naszego uwolnienia lub kresu. Oto czemu tu jestem. - Ale czy Arioch nie b�dzie mia� nic przeciwko temu? Ostatecznie jest wci�� moim patronem! - Elryk spojrza� w oczy ojca szukaj�c tam nowego b�ysku szale�stwa, ale niczego nie dojrza�. - Gdzie indziej jest zaj�ty wielce, nie przyb�dzie do ciebie ani z pomoc�, ani z ch�ci� ukarania. Sp�r z Mashabakiem poch�ania go bez reszty. Oto czemu mo�esz mi pom�c i uczyni� to, czego ja dokona� nie mog�em za �ycia. Zrobisz to dla mnie, synu? Dla ojca, kt�ry nienawidzi� ci� zawsze, ale dope�ni� swych ojcowskich powinno�ci? - A je�li tak, to czy uwolni� si� potem od ciebie, ojcze? Duch ojca przytakn�� tylko ruchem g�owy. Elryk po�o�y� dr��ce palce na r�koje�ci miecza i odrzuci� g�ow� do ty�u, a� bia�e w�osy spowi�y go niczym halo. Zm�czone spojrzenie wbi� w twarz martwego kr�la. Westchn��. Pomimo upiornych okoliczno�ci, by�o dla� rzecz� naturaln� wype�nia� pro�by ojca, tak�e i t�, kt�ra samemu Elrykowi przynie�� mog�a ukojenie. Owszem, wola�by mie� wolny wyb�r, ale pozostawianie komu� a� takiej swobody nie le�a�o w naturze Melnibon�an. Nawet najbli�szych starano si� zwykle zwi�za� ze sob� czym� jeszcze poza wi�zami krwi. - Wyja�nij mi, na czym ma polega� moje zadanie, ojcze. - Musisz odnale�� moj� dusz�, Elryku. - Twoj� dusz�...? - Nie ma jej tutaj. - Cie� zdawa� si� ledwo utrzymywa� w pozycji pionowej. - To, co porusza mn� obecnie, to tylko stara magia. Dusza ma zosta�a ukryta, bym m�g� po��czy� si� z tw� matk�, zdarzy�o si� jednak, �e w trakcie zwodzenia Ariocha i Mashabaka straci�em to, w czym j� zamkni�to. To w�a�nie masz odszuka�, Elryku. - A jak to poznam? - To szkatu�ka. Nie jaka� zwyk�a szkatu�ka, ale taka zrobiona z czarnego drewna r�anego. Rze�biona jest ca�a w r�e i taki te� zapach nieustannie roztacza. Nale�a�a do twojej matki. - Jak mog�e� utraci� co� tak cennego, ojcze? - Gdy Mashabak pojawi� si�, by pojma� m� dusz�, zaraz po nim przyby� Arioch. Odda�em im w�wczas dusz� fa�szyw�, stworzon� s�owami z Zakl�� Po�miertnych, uczy�em ci� tego. Zacz�li k��ci� si� o t� niby-dusz�, prawdziwa umkn�a zatem skryta w szkatu�ce, kt�r� m�j dawny stra�nik, Diavon Siar, uni�s� potajemnie zgodnie z mymi instrukcjami. - Potem jednak zdradzi� ci�, ojcze. - Owszem. Uciek� przekonany, �e posiad� skarb, �e zapanowa� nade mn� maj�c owo puzdro. Ruszy� do Pan Tang, pewien, �e oto pojma� mego ducha. Pewnie zbyt dobrze zapami�ta� jak�� bajk� z dzieci�stwa. By� bardzo niezadowolony, �e �aden d�in nie wylecia� z pude�ka i nie zgi�� si� w uk�onie. Potem wpad� na pomys�, by sprzeda� szkatu�k� Teokracie. Wzi�� si� nawet do realizacji planu, ale do Pan Tang nie dotar�. Pojmali go morscy rabusie z Purpurowych Miast, kt�rzy potraktowali puzdro jako cz�� zwyk�ego �upu i tak �lad po mej duszy zagin��. -Duch Sadryka u�miechn�� si� lekko, jakby wspominaj�c o istnieniu ironii. - A piraci? - Wiem o nich tyle tylko, ile Diavon Siar mi powiedzia� w chwili, gdy zgodnie z obietnic� wywiera�em na nim m� zemst�. Najpewniej wr�cili do Menii, gdzie wystawili �upy na sprzeda�. Moje puzdro opu�ci�o ze szcz�tem nasz �wiat. - Sadryk poruszy� si� i nagle przypomina� zacz�� nie cie�, lecz mgie�k� snuj�c� si� w blasku ksi�yca. - Ale wyczuwam je wci��. Wiem, �e przemie�ci�o si� mi�dzy barier� wymiar�w i tylko smoczyca mo�e teraz za nim pod��y�. I to jest najgorsze, bowiem bez ciebie jestem bezradny, przywi�zany do tego miejsca, a teraz i do ciebie. Musisz je odzyska�, Elryku, tak bym m�g� po��czy� si� zn�w z tw� matk� i uwolni� od nienawi�ci. A w�wczas i ty uwolnisz si� ode mnie. - Ojcze, obawiam si�, �e b�dzie to pr�ny trud - odpar� Elryk, opanowawszy si� nieco. - Nic na to nie poradz�, ale got�w jestem podejrzewa�, i� z samej nienawi�ci wymy�li�e� dla mnie takie zadanie. - Nienawi�� to jedno, synu, ale musz� by� znowu z tw� matk�! Musz�, po prostu musz�. Wiedz�c dobrze o obsesji ojca, Elryk poczu� si� przekonany o szczero�ci ducha. - Nie zawied� mnie, m�j synu. - Ale czy to si� uda? Co b�dzie z nami, ojcze? - Przynie� mi m� dusz�, a obaj b�dziemy wolni. - A je�li nie dam rady? - W�wczas moja dusza opu�ci swe wi�zienie i wniknie w ciebie. B�dziemy zwi�zani a� do twej �mierci. Ja, przez nienawistno��, bliski wci�� na dodatek obiektowi tych uczu�, ty za� przygnieciony ci�arem tego wszystkiego, czego najbardziej nie cierpia�e� w dumnym Melnibon�. -Urwa� zamy�lony. - To ostatnie b�dzie mi w�wczas jedynym pocieszeniem. - Osobi�cie widzia�bym to troch� inaczej. Sadryk przytakn�� w milczeniu, jakby nagle i on ujrza� spraw� w innym �wietle. - Zaiste! - Czy w �aden spos�b ju� nie jeste� w stanie wesprze� mnie, ojcze? Mo�e jakie� zakl�cie, jaki� czar? - Tylko to, czego za �ycia ci� nauczy�em. Przynie� puzdro, a obaj b�dziemy mogli p�j�� swoimi drogami. Zawied�, a po��czysz nasze losy ju� na zawsze. Nigdy nie uwolnisz si� ode mnie, od przesz�o�ci i Melnibon�! Ale w�wczas mo�e da�oby si� przywr�ci� temu i owemu dawny blask, co? Coraz bardziej odczuwaj�cy brak lek�w Elryk zaczyna� dostawa� drgawek. Coraz trudniej by�o mu przeciwstawia� si� wyczerpaniu, szczeg�lnie �e nie by�o tu �adnej duszy, kt�r� m�g�by Czarnemu Mieczowi rzuci� na po�arcie. - S�abn�, ojcze, musz� ju� wraca�. Moje zio�a i leki zosta�y w jukach konia. Sadryk wzruszy� ramionami. - Je�li o to chodzi, rych�o odkryjesz �r�d�o dusz, w sam raz dla twego ostrza. Czeka ci� wiele zabijania. I chyba jeszcze co�, chocia� tego wyra�nie nie widz�... - Zmarszczy� brwi. - Ruszaj ju�... Elryk zawaha� si�. W pierwszym odruchu chcia� powiedzie� ojcu, �e nie znajduje ostatnio �adnej przyjemno�ci w zabijaniu, ale podobnie jak wszyscy Melnibon�anie, Sadryk nie przejmowa� si� losem prostego ludu zamieszkuj�cego cesarstwo. Miecz by� dla� jedynie u�ytecznym narz�dziem, jak laska dla okula�ego. Poruszaj�c si� w �wiecie nadprzyrodzonym i pakuj�c nos w sprawy Bog�w, przyjmowa� milcz�co, jako oczywisto��, i� s�u��c takiemu czy innemu demonowi, nale�y zachowywa� si� ca�kowicie zgodnie z oczekiwaniami patrona. Wizja Tanelorn, miejsca poza �adem czy Chaosem, by�a dla Sadryka czym� absolutnie obcym. Sam� istot� kompromisu wyni�s� do rangi religii i filozofii zarazem, nie r�ni�c si� w tym w