2743
Szczegóły |
Tytuł |
2743 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2743 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2743 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2743 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK
I TEMPLARIUSZE
ROZDZIA� PIERWSZY
CZY SKARB TEMPLARIUSZY ZNAJDUJE SIE W POLSCE? - TAJEMNICZY DOKUMENT - TOWARZYSTWO POSZUKIWACZY SKARB�W - KAPITAN PETERSEN I JEGO PROPOZYCJA - WIELKI MISTRZ ZAKONU TEMPLARIUSZY UKRYWA SKARBY ZAKONNE - HAS�O JAKUBA DE MOLAY
Pod koniec czerwca, w samo po�udnie, gwa�townie zaterkota� dzwonek przy moich drzwiach. Niech�tnie wsta�em od biurka, przy kt�rym �l�cza�em nad zawi�ymi dziejami zakonu templariuszy, otworzy�em drzwi i napotka�em sympatyczne i mi�e memu sercu twarze trzech harcerzy: Tella, Wiewi�rki i Sokolego Oka.
- Panie Tomaszu! Panie Samochodzik! - wo�ali jeden przez drugiego. - Szykuje si� nowa przygoda, prawda?
Ich twarze wyra�a�y ogromne zaaferowanie. Nie zapytali nawet, czy mam czas na rozmow�.Wpakowali si� do pokoju, obsiedli fotele.
- I co pan na to? Co pan na to, panie Tomaszu? - pyta� Wilhelm Tell, wymachuj�c gazet�. Zrobi�em zdziwion� min�.
- Jeszcze nie czyta�em dzisiejszej prasy..,
- To niech pan czyta! Szykuje si� przygoda! Nowa wyprawa po z�ote runo! - znowu wo�ali jeden przez drugiego. I wetkn�li mi do r�k przyniesion� gazet�.
- Ale� ja mam bardzo pilne zaj�c�e... - broni�em si�.
Podnie�li ogromny wrzask:
- Panie Tomaszu, co si� sta�o?! Nie chce pan szuka� przyg�d? Ju� ma pan dosy� odniesionych triumf�w? A mo�e pan si� l�ka nowej przygody? Przecie� chyba nie zrezygnujemy ze skarb�w templariuszy?
- Co takiego? - i a� zaczerwien��em si� z wra�enia. - Skarby templariuszy? Sk�d wiecie o tej sprawie?
- Jak to: sk�d wiemy? Z gazety, kt�r� pan trzyma w r�ku.
Roz�o�y�em p�acht� gazety. Natychmiast wpad� mi w oczy tytu� wydrukowany grub� czcionk�:
CZY SKARBY TEMPLARIUSZY
ZNAJDUJ� SI� W POLSCE?
Wyznaj�, �e zrobi�o mi si� na przemian zimno i gor�co. Potem, w miar� jak zapoznawa�em si� z tre�ci� opublikowanego artyku�u, narasta�o we mnie uczucie gniewu.
- Co za dure�! Co za ba�wan! Ach, �ebym go tak dosta� w swoje r�ce! - krzykn��em, uderzaj�c d�oni� w roz�o�on� gazet�. - Po co on to opublikowa�?
Ch�opcy byli bardzo zdziwieni.
- Pan s�dzi, �e to zwyk�a kaczka dziennikarska? Pan przypuszcza, �e nie ma w Polscc skarb�w templariuszy?
Poszed�em do kuchni i napi�em si� wody. Troch� och�on��em z gniewu. Powiedzia�em:
- Nie wiem, czy s� w Polsce skarby zakonu templariuszy. Natomiast zdaj� sobie spraw�, �e t� gazet� czyta prawie p� miliona ludzi. Z tego p� miliona zapewne przynajmniej kilku lub kilkunastu zapragnie sta� si� posiadaczami bezcennych skarb�w. I rozpocznie si� takie myszkowanie za owymi skarbami, �e a� zimno mi si� robi na sam� my�l o tym. Zaczn� ku� dziury we wszystkich starych zamkach, przeoraj� i przekopi� ka�dy metr ziemi. Skarb�w oczywi�cie nie znajd�, bo by� mo�e nie ma ich u nas, ale na pewno utrudni� poszukiwania tym, kt�rzy t� spraw� zechc� zaj�� si� na serio. Dlatego w�a�nie tak rozgniewa� mnie ten artyku�.
- Wi�c pan pow�tpiewa o istnieniu tych skarb�w W Polsce? - spyta� Tell.
- Och; a� tak nie my�l�... - odrzek�em wykr�tnie. - Wydaje mi si� jednak, �e jest to historia niezwykle skomplikowana.
Nagle odezwa� si� Sokole Oko, kt�ry przez d�u�sz� chwil� kr�ci� si� ko�o mojego biurka, �ypi�c swoimi bystrymi oczami na roz�o�one na biurku ksi��ki i szparga�y.
- Panie Tomaszu - powiedzia� z powag� - komu pan chce puszcza� dym w oczy? Ludziom, kt�rzy pomogli panu odnale�� zbiory dziedzica Dunina? A co to wszystko znaczy? - wskaza� r�k� biurko. - Studiuje pan ksi��ki o templariuszach. Zajmuje si� pan nimi od d�u�szego czasu, bo na stercie szparga��w w prawym rogu biurka widz� troch� kilkudniowego kurzu - to m�w��c przejecha� palcem po papierach i z triumfem wskaza� d�ugi �lad. - Jednym s�owem: spraw� skarb�w templariuszy interesuje si� pan od d�u�szego czasu i na pewno wie pan o niej bardzo wiele. Pan szykuje si� do nowej wyprawy. Pozwolimy sobie by� odmiennego zdania o autorze artyku�u w gazecie. Dzi�ki niemu dowiedzieli�my si� o skarbach i o tym, �e zamierza pan ich szuka� bez swoich dawnych wsp�pracownik�w.
- To bardzo nie�adnie z pana strony - obrazi� si� Tell.
Bezradnie rozlo�y�em r�ce:
- Zdemaskowali�cie mnie. Tak, to prawda, Od miesi�ca przygotowuj� si� do nowej wyprawy, kt�rej celem ma by� odnalezienie skarbu templariuszy. Nie wtajemnicza�em was, gdy� l�ka�em si�, �e zechcecie wzi�� udzia� w wyprawie. A ja na to nie m�g�bym si� zgodzi�.
- A dlaczego? Jest oczywiste, �e musimy wzi�� udzia� w wyprawie - oburzy� si� Wiewi�rka.
Pokr�ci�em g�ow�.
- Nie, drodzy ch�opcy. Bardzo was lubi� i ceni�, wiele zawdzi�czam waszej przenikliwo�ci i pomocy. Ale tym razem wyprawa jest bardzo niebezpieczna i mozolna. Wtedy, gdy szukali�my zbior�w dziedzica Dunina, znajdowali�cie si� na obozie harcerskim i pomagali�cie mi, jednocze�nie wypoczywaj�c. Teraz macie wakacje, pojedziecie tak�e na ob�z, musicie nabra� si� do nowego roku szkolnego.
- Panie Samochodzik, b�agamy pana, niech pan nam oszcz�dzi tych mora��w - j�kn�� Wilhelm Tell.
- Panie Tomaszu - powiedzia� Sokole Oko. - Przewidzieli�my wszystkie pa�skie opory. Oto s� pisemne zgody naszych rodzic�w. Pozwalaj� nam przebywa� pod pana opiek�.
I wszyscy trzej wyci�gn�li z kieszeni kartki papieru z podpisanymi przez ich rodzic�w zezwoleniami na wzi�cie udzia�u w tej wyprawie.
- Rodzice zadzwoni� do pana w tej sprawie - zaznaczy� Wiewi�rka.
- Nie, ch�opcy. To niemo�liwe. Nie znacie dok�adnie historii zwi�zanej z tymi skarbami i nie zdajecie sobie sprawy z trudno�ci, jakie oczekuj� tego, co zechce rozwi�za� zagadk� templariuszy. Prawdopodobnie ta wyprawa, niestety, sko�czy si� wielkim fiaskiem. Zmarnujecie wakacje.
Nie chcia�em patrze� na ich zrozpaczone miny i si�gn��em po przyniesion� gazet�. Tym razem trafi�a do mej �wiadomo�ci tre�� kilku ostatnich zda� z artyku�u, na kt�re przy pobie�nym czytaniu nie zwr�ci�em uwagi.
- Bo�e drogi! - zerwa�em si� z krzes�a, - Przecie� ja tam ju� powinienem pojecha�. Zaraz! Natychmiast! Bo inaczej mnie ubiegn�. A m�j samoch�d jest w remoncie!
Dr��cymi ze zdenerwowania palcami nakr�ci�em tarcz� telefonu.
- Panie R�lka, b�agam pana, niech si� pan po�pieszy z przegl�dem mojego wozu - p�aczliwie m�wi�em do telefonu. - Musz� mie� sw�j samoch�d jeszcze dzi�. Natychmiast! Co?... Dopiero na jutro rano? Wcze�niej w �aden spos�b pan nie zdo�a przygotowa� samochodu?
Zrozpaczony od�o�y�em s�uchawk� na wide�ki.
- Pi�knie si� ta historia zaczyna - westchn��em. - Od razu na starcie trac� kilkana�cie godzin. Przecie� nie tylko ja przeczyta�em ten artyku�. Inni s� ju� na pewno w drodze do Mi�kokuku.
My�li, kt�re mnie ogarn�yr nie nale�a�y do weso�ych. Ch�opcy tak�e milczeli ponuro, obra�eni moj� odmow�. Wreszcie odezwa� si� Sokole Oko:
- Gdyby nie my, by� mo�e, pa�ski start op�ni�by si� nie o kilka godzin, ale o kilka dni. Zapewne przez ca�y dzie� �l�cza�by pan przy swoim biurku i, by� mo�e, w og�le nie przeczyta�by pan dzisiejszej gazety. A my j� panu przynie�li�my i w ten spos�b dowiedzia� si� pan, �e najwy�sza pora wyruszy� na wypraw�.
Mia� racj�. Spojrza�em na nich z wdzi�czno�ci�.
- To prawda. Postanowi�em, �e dzisiaj w og�le nie rusz� si� z domu i przewertuj� do ko�ca wszystkie materia�y o templariuszach. Bardzo wi�c jestem wam wdzi�czny i dzi�kuj� za pomoc. To bardzo przykre, lecz jednak nie mog� was zabra� ze sob�.
W tym momencie na moim biurku odezwa� si� telefon. Dzwoni� doktor W., ojciec Tella.
- Czy rzeczywi�cie wybiera si� pan na now� wypraw�? - spyta�. - Bo m�j syn, jak tylko przeczyta� w gazecie o skarbie templariuszy, od razu doszed� do przekonania, �e pan na pewno we�mie udzia� w poszukiwaniach skarbu. Wym�g� na mnie, abym mu da� zezwolenie na wzi�cie udzia�u w wyprawie. Ba, ma�o tego, musia�em jeszcze zadzwoni� do rodzic�w Wiewi�rki i Sokolego Oka i ich tak�e nak�oni� do udzielenia zezwolenia. Wprawdzie ch�opcy mieli pojutrze wyjecha� na ob�z harcerski, ale pod pa�sk� opiek�...
- Waham si�, czy ich zabra�, poniewa� b�dzie to bardzo m�cz�ca wyprawa - przerwa�em potok s��w doktora.
- M�cz�ca? By� mo�e - zgodzi� si� doktor. - Ale czy pan wie, �e od czasu tej s�ynnej historii z odnalezieniem zbior�w ch�opcy, kt�rzy nie byli w szkole najlepszymi uczniami, bardzo si� podci�gn�li w nauce? W tym roku otrzymali pi�tki z historii, zorganizowali w szkole k�ko antropologiczne, dyrektor szko�y jest nimi zachwycony. Dlatego gdy m�j syn powiedzia�, �e pan wybiera si� na now� wypraw�, do�� kr�tko si� waha�em. Ostatecznie ch�opcy s� ju� duzi i bardzo samodzielni...
- Kiedy w�a�nie ja... - zacz��em.
- Ach, rozumiem - powiedzia� doktor. - Pan s�dzi, �e oni b�d� panu przeszkadza� w poszukiwaniach?
- Przeszkadza�? - oburzy�em si�. - Ale� sk�d! Oni bardzo mi pomogli w odnalezieniu skarb�w dziedzica Dunina. A teraz...
- Tak? - ucieszy� si� doktor. - W takim razie bardzo bym prosi�, aby mi pan powiedzia�, jak nale�y wyekwipowa� naszych ch�opc�w. Maj� namiot trzyosobowy, materace, kuchenk�, �piwory, plecaki. Co jeszcze powinni zabra�? I kiedy planuje pan wyjazd?
- Jutro rano - j�kn��em. - Jutro o �wicie niech zjawi� si� przed moim domem.
Nie s�ysza�em ju�, co powiedzia� doktor, bo s�owa jego zag�uszy� straszliwy wrzask ch�opc�w. Wydawali z siebie g�o�ne okrzyki triumfu i rado�ci, klepali si� po plecach i dawali sobie kuksa�ce, Potem skakali wok� mego biurka.. Zako�czy�em wi�c szybko rozmow� telefoniczn�.
- Skoro wszyscy s� przeciw mnie, musz� zmieni� swoje postanowienie - rzek�em. - Jedziemy, moi drodzy. Jutro o �wicie wyruszamy szuka� skarbu templariuszy.
Zapad�a cisza. Roze�miane twarze ch�opc�w raptownie spowa�nia�y. To chyba �wiadczy�o najlepiej, �e nadaj� si� jako wsp�towarzysze wyprawy. Z chwil� gdy zapad�a decyzja o ich udziale, natychmiast zdali sobie spraw�, �e stan�li oko w oko z niezwyk�� przygod�, Czeka�y ich trudy i niebezpiecze�stwa, kt�rych nikt nie potrafi� przewidzie�. Nale�a�o by� czujnym, powa�nym, odpowiedzialnym.
- Czy zabra� ze sob� kusz�? - spyta� cicho Wilhelm Tell. Skin��em g�ow�. Odezwa� si� Sokole Oko:
- Artyku� w gazecie nie zaskoczy� pana, a tylko zirytowa�. To znaczy, �e pan ju� znacznie wcze�niej wiedzia� o skarbie. Zapewne wie pan o nim wi�cej, ni� to zosta�o napisane w tej gazecie. Je�li mamy by� panu pomocni, chcieliby�my tak�e us�ysze� co� wi�cej, ni� przeczytali�my w gazecie.
- Co to by� za zakon? I sk�d oni mieli skarby? - dopytywa� si� Wiewi�rka.
- To bardzo d�uga historia - powiedzia�em. - S�uchanie jej zaj�oby nam kilka godzin. A przecie� jutro rano musimy wyjecha�. Drog� b�dziemy mieli dalek�, a� na kra�ce Polski. Po drodze oppwiem wam o historii skarbu templariuszy. Dzisiaj musz� spakowa� swoje rzeczy i odebra� samoch�d z remontu. Wy tak�e powinni�cie przygotowa� si� do wyprawy. Nie potrzebuj� chyba wylicza�, co powinni zabra� ze sob� harcerze wybieraj�cy si� na niebezpieczn� przygod�. Na razie wtajemnicz� was zaledwie w kilka szczeg��w.
- S�uchamy! Pilnie s�uchamy! - zawo�ali ch�opcy. Zapali�em papierosa i spaceruj�c po pokoju, rozpocz��em opowiadanie:
- Jak wiecie, jestem autorem kilku ksi��ek o poszukiwaniach i odnalezieniu r�nych skarb�w na terenie Polski. Kt�ra� z tych ksi��ek zapewne dotar�a za granic� albo, co jest prawdopodobne, po prostu napisano tam o tych ksi��kach. Pewnego dnia otrzyma�em list z Pary�a. Napisa� go pan Chabrol, prezes Towarzystwa Poszukiwaczy Skarb�w. Siedziba tego Towarzystwa znajduje si� w�a�nie w Pary�u...
- Towarzystwo Poszukiwaczy Skarb�w? - roze�mia� si� Sokole Oko.
- Nazwa jego brzmi troch� niepowa�nie, ale zar�czam wam, �e jest to bardzo powa�ne towarzystwo. Wpisowe kosztuje ponad sto dolar�w, a sk�adka roczna wynosi kilkadziesi�t dolar�w. W towarzystwie grupuj� si� ludzie, kt�rzy zawodowo trudni� si� poszukiwaniem skarb�w. Takiego poszukiwacza wyobra�amy sobie zazwyczaj jako dziwaka uzbrojonego w �opat� i myszkuj�cego w starych ruinach. Panowie z Towarzystwa s� jednak zupe�nie inni. Podczas swych ekspedycji zatrudniaj� wiele ludzi, stosuj� maszyny, specjalne urz�dzenia do wykrywania metali, r�nego rodzaju detektory i tak dalej. Pracuj� u nich nurkowie, je�li poszukiwany skarb le�y na dnie jeziora lub we wraku zatopionego statku. Jeden z cz�onk�w Towarzystwa, Du�czyk, kapitan Petersen, dorobi� si� ogromnej fortuny, wydobywaj�c z�oto z hiszpa�skich galeon�w zatopionych u przyl�dka Engano ko�o San Domingo. Ot� prezes tego Towarzystwa, pan Chabrol, zaproppnowa� mi wst�pienie do swej organizacji. Podzi�kowa�em za zaproszenie, gdy� nie sta� mnie ani na tak wysokie wpisowe, ani na sk�adki cz�onkowskie w dolarach. A poza tym poszukiwaniem skarb�w nie trudni� si� zawodowo i nie czerpi� z tego �adnych zysk�w. Robi� to dla prze�ycia ciekawej przygody. Odnalezione przeze mnie skarby trafiaj� zawsze do muze�w, ja za� co najwy�ej pisz� now� ksi��k�.
- Ogl�dali�my rozwieszone w salach muzeum odnalezione zbiory dziedzica Dunina. Wygl�daj� bardzo �adnie i na pewno wiele ludzi dowie si� dzi�ki nim, jak wygl�da�o uzbrojenie w r�nych krajach w dawnych wiekach - z powag� przy�wiadczy� Tell.
- Zim� tego roku - ci�gn��em dalej swoje opowiadanie - pan Chabrol zwr�ci� si� do mnie ponownie. Tym razem w li�cie swym pyta�, czy nie zechcia�bym za odpowiednim wynagrodzeniem wzi�� udzia�u w ekspedycji s�ynnego poszukiwacza skarb�w, kapitana Petersena, kt�ry w lecie tego roku zamierza szuka� na terenie Polski skarbu zakonu templariuszy. Szczeg�y tej imprezy, jak r�wnie� dok�adne informacje na temat skarbu, otrzyma�bym ju� po podpisaniu kontraktu z kapitanem Petersenem, a raczej z Chabrolem, kt�ry porozumiewa� si� ze mn� w jego imieniu, gdy� Petersen ko�czy� w�a�nie prace przy penetrowaniu starych galeon�w, zatopionych w zatoce Matanzas na Kubie. Notabene, galeon�w tych by�o jedena�cie, a nale�a�y one do admira�a Rodryga Farfana i wioz�y �adunek z�ota.
- O Bo�e! - j�kn�� zdumiony Wiewi�rka.
- Panu Chabrolowi udzieli�em bardzo grzecznej, ale odmownej odpowiedzi, jeszcze raz przypominaj�c, �e poszukiwaniem skarb�w nie zajmuj� si� z ch�ci zysk�w. Zaznaczy�em, �e gdybym nawet odnalaz� skarb templariuszy, przekaza�bym go naszym w�adzom, a nie do r�k Petersena, a wi�c o jakiejkolwiek wsp�pracy nie mo�e by� mowy. Wyrazi�em tak�e swoje przekonanie, �e skarb templariuszy najprawdopodobniej znajduje si� we Francji, gdzie by�a niegdy� g��wna siedziba zakonu. I na tym, zdawa�o mi si�, sprawa si� zako�czy�a. Wyobra�cie wi�c sobie moje ogromne zdumienie, gdy przed miesi�cem w jednym z zagranicznych czasopism ukaza� si� du�y artyku� na temat skarbu templariuszy. Pisano tam, �e na podstawie jakich� nowo odkrytych dokument�w w bibliotece starego zamku w Szkocji mo�na s�dzi�, i�, tylko cz�� wielkiego skarbu zakonnego pozosta�a we Francji. Pozosta�� cz�� wielki mistrz zakonu templariuszy, Jakub do Molay, przekaza� w depozyt wielkiemu mistrzowi Krzy�ak�w, Zygfrydowi von Feuchtwangenowi, kt�ry w tym czasie mia� swoj� siedzib� w Wenecji. Wkr�tce zreszt� Zygfryd von Feuchtwangen przeni�s� stolic� Krzy�ak�w do Malborka, by� mo�e zabieraj�c z sob� skarb templariuszy, Prawdopodobne jest, �e bezcenny skarb, a w ka�dym razie powa�na jego cz��� ukryta zosta�a nie we Francji, lecz w kt�rym� z krzy�ackich zamk�w na terenie Polski.
- A dlaczego wielki mistrz zakonu templariuszy przekaza� skarb swego zakonu w r�ce Krzy�ak�w? - spyta� Sokole Oko.
- To d�uga historia, zrozumiecie j�, gdy dok�adnie opowiem wam dzieje zakonu. Na razie niech wam wystarczy informacja, �e Jakub de Molay zdawa� sobie spraw� z gro��cego mu w�wczas niebezpiecze�stwa ze strony kr�la Francji, Filipa IV, zwanego Pi�knym. �w kr�l d��y� do rozwi�zania tego zakonu i zaw�adni�cia ich skarbami. Wkr�tce zreszt� dopi�� swego. Zakon templariuszy rozwi�zano, a de Molaya uwi�ziono i spalono na stosie. Skarb�w jednak zakonnych nie znaleziono. Przewiduj�c gro��ce niebezpiecze�stwo, Jakub de Molay cz�� skarb�w zakonnych ukry�, a cz�� przekaza� innemu zakonowi rycerskiemu, oczywi�cie w depozyt.
- I po tym artykule zaj�� s�� pan spraw� skarbu templar�uszy - stw�erdzi� Tell.
- Tak. Zabra�em si� do studiowania historii zakonu templariuszy oraz historii zakonu Naj�wi�tszej Marii Panny, czyli Krzy�ak�w. Innymi slowy, zacz��em przygotowywa� si� do poszukiwa�. A tu masz! Tak�e i w naszej prasie ukaza� si� artyku� o skarbie, prawdopodobnie opracowany na podstawie tej zagranicznej publikacji. Po prostu jaki� dziennikarz przeczyta� tamten artyku� i napisa� szerok� informacj� dla naszej gazety. Czy zdawa� sobie spraw�, �e wydrukowanie jej skieruje do zamk�w krzy�ackich dziesi�tki amator�w odnalezienia skarb�w? Pos�uchajcie uwa�nie ko�cowych zda� jego artyku�u.
Chwyci�em gazet� i przeczyta�em g�o�no:
Trudno oczywi�cie stwierdzi� z ca�� pewno�ci�, czy rzeczywi�cie skarb zakonu templariuszy znajduje si� w kt�iym� z zamk�w Krzy�ackich na ziemiach Polski. Faktem jest jednak, �e autorowi niniejszego artyku�u dane by�o ogl�da� stary dokument o bardzo tajemniczej tre�ci. Dokument ten nosi piecz�� zakonu templariuszy. Jest on w r�kach pewnego nauczyciela wiejskiego, kt�ry mieszka w powiecie Sejny nad jeziorem Mi�kokuk. Nauczyciel �w posiada bardzo bogate i ciekawe zbiory r�nego rodzaju pami�tek i staro�ytno�ci, kt�re odnalaz� w czasie swych wakacyjnych w�dr�wek po Suwalszczy�nie, po Warmii i Mazurach. Czy jednak dokument ten pomo�e rozwi�za� zagadk� ukrytego skarbu? Jak do tej pory, jedynym drogowskazem jest zdanie wyryte na z�otym krzy�u, kt�ry wielki mistrz Krzy�ak�w, Zygfryd von Feuchtwangen, darowa� Jakabowi de Molay. A zdanie to brzmi: "Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje". Kto zrozumie znaczenie tych s��w, ten odnajdzie bezcenny skarb.
Ch�opcom rozgorza�y oczy.
- A wi�c istnieje has�o do odnalezienia skarbu? "Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje". Panie Tomaszu, czy pan si� ju� domy�la, co znacz� te s�owa?
Niecierpliwie machn��em r�k�.
- W tej chwili stokro� wa�niejsze jest, aby �w dokument, kt�ry posiada nauczyciel znad jeziora Mi�kokuk, nie wpad� w niepowo�ane r�ce. Rozumiecie? Nie wiem, czy zdajecie sobie spraw�, �e by� mo�e kapitan Petersen znajduje si� w tej chwili w naszym kraju i �e kto� wskaza� mu ju� ten w�a�nie artyku� w gazecie. I Petersen w tej chwili p�dzi samochodem po tajemniczy dokument. R�wnocze�nie p�dz� po niego dziesi�tki innych amator�w skarbu. A my? - z�apa�em si� za g�ow�. - A my tu siedzimy i prowadzimy towarzysk� pogaw�dk�. Dopiero jutro rano b�dziemy mogli po�pieszy� nad Mi�kokuk. Czy teraz ju� rozumiecie moj� zlo�� i moj� rozpacz?
Milczeli. Teraz oczywi�cie tak�e i oni pojmowali m�j gniew na autora artyku�u. Podzielali chyba tak�e i moje uczucie bezsilno�ci.
- Mo�e ten dokument nie oka�e si� a� tak wa�ny? - nie�mia�o powiedzia� Wiewi�rka.
- Miejmy nadziej� - westchn��em. - A na razie powiedzmy sobie szczerze, �e zostali�my zdystansowani ju� na starcie.
Na tym smutnym stwierdzeniu zako�czy�a si� pierwsza moja rozmowa z ch�opcami. Po kr�tkiej chwili trzej harcerze po�egnali si� i rozeszli do dom�w, aby poczyni� przygotowania do jutrzejszej podr�y. Ja tak�e zacz��em pakowa� swoje rzeczy, a potem odwiedzi�em warsztat mechanika. Chcia�em upewni� si�, �e m�j samoch�d b�dzie jutro rano got�w do drogi,
Nadszed� ranek. Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewi�rka, ubrani w swe mundury harcerskie i objuczeni ogromnymi plecakami, zjawili si� punktualnie przed moim domem. Tell ponadto d�wiga� na ramieniu swoj� kusz�. Przed domem got�w do drogi sta� ju� m�j samoch�d. To z racji posiadania przeze mnie tego dziwacznego pojazdu ch�opcy przezwali mnie: pan Samochodzik. M�j wehiku�, mimo �e da�em go do polakierowania na �adny stalowy kolor, pozosta� wci�� pojazdem budz�cym drwiny, zdumienie i lito��. Nie by�o bowiem sposobu, aby odmieni� kszta�t karoserii wykonanej przez zapoznanego wynalazc�. W dalszym ci�gu samoch�d przypomina� obrzydliw� larw� z wyba�uszonymi oczami reflektor�w, stanowi� oo� w rodzaju starego cz�na na czterech k�kach. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, �e posiada� silnik Ferrari 410 i by� jednym z najszybszych samochod�w �wiata. Potrafi� nie tylko szybko je�dzi�, ale i p�ywa� po wodzie jak ��d� motorowa.
Za�adowali�my baga�e, zaj�li�my w wehikule miejsca. Ranek by� pi�kny, s�oneczny, zapowiada� si� dzie� bardzo pogodny. Mieli�my ostatni dzie� czerwca, PIHM przepowiada� pi�kn� pogod� na pierwsz� dekad� lipca. Wyruszyli�my wi�c ze �wiadomo�ci�, �e czeka nas wiele pi�knych dni i wiele ciekawych przyg�d. Nie zastanawiali�my si�, czy uda si� nam rzeczywi�cle odnale�� skarby templariuszy. Chodzi�o przecie� tylko o prze�ycie pi�knej przygody. Dlatego te� zaraz po wyruszeniu w drog� poprawi�y nam si� humory.
Za miastem, na szosie wiod�cej w stron� p�nocno-wschodniego kra�ca Polski, za�piewali�my ch�rem nasz� ulubion� piosenk�:
W�r�d dolin, w�r�d las�w
I jezior, i kniej
Kto� szuka� przygody.
Nie znalaz� tam jej
I morze przep�yn��,
Przemierzy� wzd�u� �wiat,
Nie znalaz� przygody,
Zagubi� jej �lad.
I marzy�: czy dzie� to,
Czy wiecz�r i mrok
Przygod� jak druha
Spotyka� co krok!
Przygodo, gdzie jeste�?
O sobie daj zna�!
Przygodo, gdzie jeste�?
Przyjd�, imi� swe zdrad�!
ROZDZIA� DRUGI
ZAKONNICY Z MIECZAMI - "NIE DLA NAS, PANIE" - MISTRZOWIE TAJNYCH SZYFR�W - FILIP PI�KNY I JEGO KNOWANIA - UPADEK TEMPLARIUSZY - ZAB�JSTWO WIELKIEGO MISTRZA - TAJEMNICZY JA�WINGOWIE
Od Warszawy pojechali�my w kierunku Bia�egostoku szerok�, betonow� autostrad�. Mo�na by�o na niej bezpiecznie rozwin�� du�� szybko��, a jednocze�nie rozmawia� o oczekuj�cych nas zadaniach, Czu�em si� w obowi�zku wtajemniczenia trzech mych przyjaci� w histori� zakonu templariuszy i Krzy�ak�w, gdy� tam w�a�nie nale�a�o szuka� rozwi�zania zagadki ukrycia zakonnego skarbu. Wydawa�o mi si�, �e dopiero gdy zrozumiej� wydarzenia poprzedzaj�ce ukrycie skarbu, �atwiej b�dzie snu� przypuszczenia co do jego dalszych los�w.
- By�o to na pocz�tku XII wieku - opowiada�em. - W czasach gdy w wyniku znanych wam z historii s�ynnych wypraw krzy�owych powstalo w Palestynie tak zwane Kr�lestwo Jerozolimskie powo�ane do obrony miejsca grobu Chrystusa. Pa�stwa chrze�cija�skle na Ziemi �wi�tej ci�gle jednak cierpia�y na brak ludzi, gdy� krzy�owcy, rekrutuj�cy si� z rycerzy ochotnik�w, po odbyciu krucjaty zazwyczaj wracali do swych ojczystych kraj�w w Europie. Muzu�manom niekiedy nie mia� kto stawia� czo�a i w�wczas to, w czasie takiego w�a�nle niespodziewanego napadu muzu�man�w, do walki z nimi wyst�pili tak�e zakonnlcy opiekuj�cy si� w Jerozolimie szpitalem �w. Jana. Muzu�man�w odparto, ale zakonnicy na wszelki wypadek nie rozstawali si� ju� z mieczaml, byli jednocze�nie zakonnikami i rycerzami. I tak zrodzi� si� pierwszy na �wiecie zakon rycerskl szpitalnik�w �w. Jana, czyli jak ich nazywano: joannit�w. Opr�cz opieki nad szpitalem zaj�li si� oni odprowadzaniem pielgrzym�w z port�w do miejsc �wi�tych i ochron� ich przed napa�ciami Saracen�w. Wkr�tce, bo w roku 1118, powsta� inny zakon rycerski o podobnym charakterze. Kr�l jerozolimski Baldwin II przeznaczy� nowemu zakonowi jako miejsce zamieszkania budynek w pobli�u ruin �wi�tyni Salomona. �wi�tynia po �acinie nazywa si� templum i st�d, od nazwy miejsca zamieszkania, �w zakon rycerski otrzyma� nazw� templariuszy. W nied�ugim czasie ilo�� zakonnych rycerzy znacznie wzros�a, a liczne przywileje i maj�tki, jakie otrzymali od papie�a Innocentego II i jego nast�pc�w, przyczyni�y si� do wzrostu ich pot�gi. Trzeba bowiem wiedzie�, �e na obron� Ziemi �wi�tej �o�y�a niemal ca�a chrze�cija�ska Europa i wiele sum na ten cel zebranych trafi�o do templariuszy. Opr�cz normalnych zakonnych �lub�w, a wi�c �lubu pos�usze�stwa, czysto�ci i ub�stwa, rycerze zakonni musieli tak�e przyjmowa� obowi�zek walki z muzu�manami. Wst�pi� za� do zakonu templariuszy m�g� tylko cz�owiek pochodz�cy ze stanu rycerskiego, z ma��e�stwa prawego; stanu wolnego, wolny od zarzutu ci�kiego przest�pstwa, a tak�e cz�owiek nie u�omny, jako �e zakonnik�w oczekiwa�a walka. Bracia zakonni, czyli rycerze zakonu templariuszy, nosili bia�e plaszcze z czerwonym o�miok�tnym krzy�em. Chor�giew zakonna by�a czarno-bia�a. Wypisana na niej zosta�a dewiza: Non nobis, Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam, co znaczy: Nie dla nas, Pan�e, nie dla nas, lecz dla chwa�y Twego imienia.
- Czy Polacy r�wnie� mogli wst�powa� do rycerskich zakon�w? - spyta� Tell.
- Naturalnie. Zakony rycerskie mia�y mie� charakter ponadnarodowy. Ma�o kto o tym wie, ale faktem jest, �e a� do ko�ca XIV wieku w szeregach Krzy�ak�w na przyk�ad przebywali tak�e rycerze polscy, dop�ki konflikt Polski z Zakonem nie ujawni� si� wyra�nie. Niemniej jednak w zakonie joannit�w wi�kszo�� stanowili Francuzi i W�osi, podobnie by�o tak�e i w zakonie templariuszy. Ze wzgl�du w�a�nie na �w roma�ski charakter obydwu zakon�w niech�tnie wst�powali do nich rycerze niemieccy. Gdy zdarzy�a si� ku temu okazja, a by�o to podczas obl�enia twierdzy Akkon w czasie wojen krzy�owych, niemieccy szpitalnicy za�o�yli w�asny zakon, pod wezwaniem Naj�wi�tszej Marii Panny. Z pocz�tku rycerze tego zakonu pozostawali w zale�no�ci od joannit�w, potem za� od templariuszy, od kt�rych przyj�li str�j: bia�y p�aszcz, tylko �e krzy�e na p�aszczach nosili nie czerwone, lecz czarne. Wkr�tce zreszt� usamodzielnili si�, a w okresie rz�d�w ich czwartego wielkiego mistrza Hermana von Salza, w latach 1210-1239, wzro�li w si��. Lecz stosunkowo najszybciej rozwija� si� zakon templariuszy. Dla tych, kt�rzy walczyli o Ziemi� �wi�t�, p�yn�y szczodrze pieni�dze, a tak�e przywileje, kt�re nadawali im papie�e, kr�lowie i ksi��eta, aby zakon by� dostatecznie bogaty i mog� sprosta� zadaniom walki z muzu�manami. W XIII wieku templariusze bardzo rozprzestrzenili si� na Bliskim Wschodzie. Mieli swe posiad�o�ci i zamki tak�e na P�lwyspie Apeni�skim i Pirenejskim, w Brytanii, Irlandii, w Niemczech, we Francji, Czechach, Austrii, na Morawach, a tak�e w Polsce, dok�d w 1156 roku, po powrocie z wyprawy krzy�owej, sprowadzi� templariuszy ksi��� Henryk Sandomierski. Templariusze bogacili si� nie tylko dzi�ki nadaniom, ale tak�e zajmuj�c si� przewozem pielgrzym�w do Palestyny i przesy�k� ich pieni�dzy. W ten spos�b podejmowali oni wielkie operacje bankowe i znakomicie zarabiali. W XIII wieku tempjlariusze nagromadzili ogromne bogactwa, kt�re tylko w cz�ci wydatkowali na walk� o Ziemi� Swi�t�, dok�d posy�ali rycerzy w�asnych i najemnych. Reszt� swych dochod�w u�ywali na dostatnie �ycie na Zachodzie, a tak�e na prowadzenie w�asnej polityki, czym budzili nienawi�� i strach u �wczesnych w�adc�w. Wyobra�cie sobie bowiem organizacj�, posiadaj�c� swych ludzi i swe siedziby niemal we wszystkich krajach chrze�cija�skiej Europy. Organlzacj� llczn� a bogat�, maj�c� wsz�dzie ogromne wp�ywy i stosunki, w�asn� dobrze zbudowan� sie� szpiegowsk�. Za pomoc� bogactw, tajnych informacji, sieci intryg i spisk�w starali si� wp�ywa� na przebieg wypadk�w politycznych w poszczeg�lnych krajach. Te ich tajne zamys�y wymaga�y oczywi�cie tajnych �rodk�w. Templariusze stali si� mistrzami w uk�adaniu szyfr�w, kt�rymi si� porozumiewali. Zamki ich pe�ne by�y tajemnych przej��, skrytek, zapadni, przemy�lnych mechanizm�w otwieraj�cych i zamykaj�cych drzwi do podziemnych przej��. Nie dziwcie si� wi�c, �e cho� znane s� dokumenty wskazuj�ce domniemane miejsce ukrycia legendarnych bogactw zakonu, nikt jeszcze nie trafi� do skarbca templariuszy. A skarbiec i zawarte w nim przeogromne bogactwa by�y faktem niezbitym.
Owych bogactw, a tak�e wp�yw�w i pot�gi, zazdro�cili templariuszom przede wszystkim joannici jako zakon konkurencyjny. Bo je�li chodzi o rycerzy zakonu Naj�wl�tszej Marii Panny, czyli Krzy�ak�w, to oni do�� szybko zrezygnowali - wobec pot�gi joannit�w i templariuszy - z rozpo�cierania swych wp�yw�w na Zach�d, lecz skierowali swe zainteresowanla na Wsch�d, buduj�c w Prusach swe krzy�ackie pa�stwo. Ale najzacieklejszym, a jednocze�nie najsprytniejszym przeciwnikiem templariuszy okaza� si� kr�l francuskl Filip Pi�kny, kt�ry od dawna marzy� o zaw�adnl�ciu bogactwami zakonu, a tym samym o wzmocnien�u w�asnej pot�gi. Legenda m�wi, �e �w sprytny kr�l porozumia� si� z Klemensem V, zanim ten jeszcze zosta� papie�em, i obieca� mu poparcie przy jego wyborach na papie�a, pod warunkiem jednak, �e potem pomo�e mu on rozprawi� si� z templariuszami. W pomoc Filipowi sz�a opinia spo�eczna coraz mniej przychylna idei zakon�w rycerskich, a w szczeg�lno�ci wroga zakonowi templariuszy. Chrze�cijanie utracili w ko�cu Ziemi� �wi�t� i przyczyn� tej straty upatrywano w tym, �e zakony rycerskie, zamiast wojowa� z muzu�manami, zajmowa�y si� budowaniem w�asnej pot�gi w Europie, a ponadto nieustannie k��ci�y si� i swarzy�y, lekcewa��c w�adz� kr�l�w i ksi���t, a nawet zwierzchno�� papie�a. Po cichu szeptano, �e w zakonie templariuszy w og�le przestano wierzy� w Chrystusa, a zacz�to czci� diab�a, oddawano si� niecnym i zakazanym praktykom czarnej i bia�ej magii. W tej sytuacji, za cich� zgod� papie�a, kr�l Filip Pi�kny poleci� uwi�zi� templariuszy, a sta�o si� to w nocy z 12 na 13 pa�dziernika 1307 roku. Pod zarzutem herezji i oddawania si� nieczystym i bezbo�nym praktykom wszcz�to �ledztwo przeciw najwy�szym w�adzom zakonu - na czele z wielkim mistrzem, Jakubem de Molay. W �ledztwie poddano ich wyszukanym i okrutnym torturom, ale n�e wydobyto z nich najwa�niejszego: nie uda�o si� ujawni�, gdzie podzia�y si� ogromne skarby zakonne. Albowiem wojska Filipa, kt�re wkroczy�y do zamk�w templariuszy, znalaz�y je ogo�ocone z bogactw. Jakuba de Molay spalono na stosie pod zarzutem herezji. Z paryskiego wi�zienia uda�o si� jednak uciec najbli�szemu wsp�pracownikowi wielkiego mistrza, Piotrowi z Bolonii, kt�ry przedosta� si� do Szkocji, unosz�c z sob�, jak powiada legenda, "testament Jakuba de Molay", a tak�e tajemnic� ukrycia skarb�w zakonnych. Tam, w Szkocji, Piotr z Bolonii za�o�y� tajn� organizacj� wymierzon� przeciw w�adzy papie�a i g�osz�c� has�o zemsty za rozpraw� z zakonem templariuszy.
- A dlaczego Piotr z Bolonii nie wydoby� z ukrycia skarb�w swego zakonu? - spyta� Sokole Oko. - Przecie� chyba bardzo potrzebne by�y mu pieni�dze dla nowej tajnej organizacji?
- Bardzo m�dre pytanie - skin��em g�ow�. - S� w tej sprawie dwie hipotezy. Jedni uwa�aj�, �e Piotr z Bolonii zdo�a� przy pomocy swych emisariuszy wydoby� z ukrycia bogactwa zakonu i dzi�ki tym zasobom jego organizacja rozwin�a si�, uzyskuj�c wielkie polityczne wp�ywy. Dlatego te� nie spos�b odnale�� skarbu templariuszy, bo go ju� dawno nie ma, przej�a go owa organizacja i wykorzysta�a do swych cel�w. Lecz wed�ug drugiej hipotezy Piotr z Boloniir aczkolwiek uratowa� ,,testament de Molaya", nigdy nie zdo�a� go do ko�ea rozszyfrowa�, a sam miejsca ukrycia skarbu nie zna�. Tak wi�c skarb templariuszy istnieje nadal i jest prawdopodobnie ukryty w kt�rym� z zamk�w na terenie Francji. Teraz przyby�a trzecia hipoteza, a zrodzi�a si� ona na podstawie starego dokumentu, odnalezionego w jednym z zamk�w szkockich. Wedle tej hipotezy Piotr z Bolonll rzeczywi�cie zdo�a� wydoby� z ukrycia w jednym z zamk�w francuskich skarb templariuszy i przeznaczy� go na rozbudow� tajnej organizacji. Jednak nie by� to ca�y skarb. Jego druga cz��, w postaci kosztowno�ci, le�ala jako depozyt u rycerzy zakonnych Naj�wi�tszej Marii Panny, czyli u Krzy�ak�w. Jak informowa� artyku�, kt�ry ukaza� sl� za granic�, odnaleziono pochodz�c� z 1339 roku kopi� listu skierowanego do wielkiego mistrza Krzy�ak�w, Warnera von Orseln. Kopia listu nie jest podpisana, ale wynika z niej, �e list pisa� albo sam Piotr z Bolonii, albo kt�ry� z jego najbli�szych wsp�pracownik�w. Zwraca� si� on listownie do Wernera von Orseln o zwrot danych jego zakonowi w deppzyt kosztowno�ci templariuszy. Autor listu powo�uje si� na tajn� umow� mi�dzy Jakubem de Molay a �wczesnym wielkim mistrzem Krzy�ak�w, Zygfrydem von Feuchtwangenem. Na mocy tej umowy zakon Krzy�ak�w obowi�zany by� zwr�ci� depozyt temu, kto przedstawi has�o: "Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje".
- I Werner von Orseln zwr�ci� kosztowno�ci nowym templariuszom? - pytali ch�opcy.
- Nie wiadomo. W kilka miesi�cy p�niej zosta� zamordowany...
- Co takiego?
- Wielki mistrz Krzy�ak�w zamordowany?
- Zamordowano go przy wej�ciu do ko�cio�a na zamku w Malborku. Sta�o si� to w roku 1330.
- Niech pan nam o tym opowie, panie Tomaszu! B�agamy pana! - wo�ali ch�opcy. Ale ja nle chcia�em dalej opowiada�.
- Zasch�o mi w gardle - stwierdzilem. - Dojedziemy do Bia�egostoku, tam zjemy obiad i napij� si� kawy. Potem b�dzie jeszcze do�� czasu na opowiadanie o historii zab�jstwa wielkiego mistrza. Teraz ogl�dajcie krajobraz, przyda si� to wam do lekcji geografii. Pomy�lcie tak�e nad has�em "Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje". Prawdopodobnie jest to przecie� klucz do odnalezienia skarb�w.
- Przecie� pan m�wi�, �e to by�o tylko has�o - przypomnia� Tell.
- Nie, nie tylko. Poszukiwaczom skarbu templariuszy dobrze znany jest fakt, �e w chwili swego aresztowania wielki mistrz Jakub de Molay mia� na piersiach weneckiej roboty krzy� ze z�ota. Na ramionach tego krzy�a widnia� napis po �acinie: "Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje". W Wenecji trafiono na dokumenty wielkich mistrz�w krzy�ackich. Okazuje si�, �e Zygfryd Feuchtwangen w 1306 roku zam�wi� u weneckiego z�otnika krzy� z formu�� "Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje", cytatem z Ewangelii �w. Mateusza. Ten sam krzy� znalaz� sie w rok p�niej na piersiach de Molaya. Nie ma innego wyja�nienia tago faktu, jak to, �e najprawdopodobniej krzy�. ten przes�a� mu Zygfryd von Feuchtwangen. Przypuszcza� nale�y, �e napis na krzy�u zawiera� zrozumia�� dla Molaya wskaz�wk�, gdzie zosta� ukryty skarb Templariuszy. W dwa lata p�niej Feuchtwangen przeni�s� siedzib� swoj� z Wenrcji do Malborka. By� mo�e, �e w�a�nie w Malborku ukryty jest skarb Templariuszy.
- Wi�c dlaczego nie jedziemy do Malborka? - zdumia� si� Wiewi�rka.
- Czy ogl�da�e� kiedy zamek w Malborku? To pot�na budowla, posiadaj�ca setki zakamark�w. Zreszt� przerabiana wielokrotnie. Szuka� w niej skarbu to prawie to samo, co szuka� ig�y w stogu siana. Trzeba nam jeszcze jakiej� dodatkowej wskaz�wki. Mo�e ma j� �w nauczyciel znad Mi�kokuku?
- "Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje" - powt�rzy� Sokole Oko. - Mo�e to tylko najzwyklejszy pobo�ny cytat?
- A w�a�nie. W tym s�k, �e nic nie wiadomo. Gdyby by�o inaczej, ju� dawno skarb zosta�by odnaleziony. Do�� by�o spryciarzy, kt�rzy pr�bowali zg��bi� to pobo�ne zdanie. W ka�dym razie jedno jest pewne: po otrzymaniu tego krzy�a Jakub de Molay uspokoi� si� co do losu skarbu i nie dopomina� si� u Feuchtwangena o �adne dalsze wyja�nienia, A poza tym...
- Poza tym? - podchwycili ch�opcy.
- Nie jest to dos�owny cytat. U Mateusza w rozdziale VI czytamy: "Gdzie jest skarb tw�j, tam i serce twoje". A napis na krzy�u brzmi: ,,Tam skarb tw�j, gdzie serce twoje". Niby to samo, a jednocze�nie nie to samo. Trudno przypuszcza�, aby wielki mistrz zakonu Krzy�ak�w pomyli� cytat. Musia� to zrobi� celowo. Prawdopodobnie za pomoc� nieco zmienionej pobo�nej formu�y przekaza� de Molayowi wskaz�wk�, co do miejsca ukrycia skarbu...
Urwa�em. M�j samoch�d zacz�o �ci�ga� gwa�townie na praw� stron� szosy. Silniej chwyci�em kierownic� i zwolni�em biegu, a potem w�z zatrzyma�em. Okaza�o si�, �e z prawej tylnej opony usz�o mi powietrze. Mia�em ze sob� zapasowe ko�o, wi�c tylko kilkana�cie minut zaj�a nam wymiana. Ale bez zapasowego ko�a ba�em si� rusza� w dalek� i pe�n� niespodzianek wypraw�. Zdecydowa�em, �e przedziurawion� d�tk� dam w Bia�ymstoku do wulkanizacji.
- A to pech! Znowu mnie pech prze�laduje - powiedzia�em ze z�o�ci�.
Ale z�o�� niewiele mog�a pom�c. Zanim znalaz�em w Bia�ymstoku zak�ad wulkanizacyjny, gdzie zreperowali d�tk�, up�yn�o przesz�o dwie godziny. Czekaj�c na reperacj� zjedli�my obiad i dopiero o trzeciej po po�udniu wyruszyli�my w dalsz� drog�.
Mi�dzy Grajewem i Rajgrodem pokaza�em ch�opcom s�ynne Kuwasy, krain� bagien. Rozleg�y, bo obejmuj�cy ponad pi�� tysi�cy hektar�w teren pokrywa�y k�py w�t�ej ro�linno�ci, kar�owate krzewy, jeziorka stoj�cej wody, szuwary i po�acie trawy uginaj�cej si� pod stopami i gro��cej �mierci� ka�demu, kto by si� odwa�y� na ni� wst�pi�.
- Jedziemy przez krain�, kt�r� Krzy�acy nazywali: Wildnis, czyli Dzicz - powiedzia�em ch�opcom. - Po wyt�pieniu poga�skich Prus�w i mieszka�c�w tych ziem, bitnego plemienia Ja�wing�w, Krzy�acy pozostawili tu ziemie bezludne, porastaj�ce puszcz�. Na granicy swego pa�stwa, na przesmykach wialkich mazurskich jezior, wybudowali mocne zamki, a te tereny uczynili bezludnymi, zabezpieczaj�c si� w ten spos�b przed najazdami Litwin�w i �mudzin�w. Dopiero pod koniec XIII wieku pocl�gn�li w te strony ch�opi - osadnicy z Mazowsza, tworz�c tu z czasem rdzenn� polsk� ludno��. Po dawnych w�a�cicielach tych ziem - Ja�wingach - przetrwa�y tylko po lasach stare kurhany, kt�re rozkopuj� dzi� archeologowie. Po Ja�wingach pozosta�y tak�e niekt�re nazwy rzek i miejscowo�ci, dlatego brzmi� one tak dziwnie dla naszego ucha.
Z Augustowa pomkn�li�my asfaltow� szos� na Przewi�, przez przesmyk mi�dzy jeziorem Bia�ym i Studzienicznym. Rozpocz�a si� Puszcza Augustowska, lasy i lasy, ci�gn�ce si� po obu stronach drogi. Raz po raz wyprzedzali�my samochody osobowe za�adowane walizami, sprz�tem turystycznym, namiotami. Nast�pi� ju� sezon urlopowy, tury�ci ci�gn�li nad Wigry, jeziora Augustowskie, na Pojezierze Suwalskie, w puszcz� i nad wody przepi�knej krainy. By� ju� wiecz�r, gdy dojechali�my do Gib, ma�ej miejscowo�ci nad jeziorem Gieret. Zna�em troch� te strony, o pi�� kilometr�w st�d przebywa�em kiedy� w o�rodku campingowym Stowarzyszenia Dziennikarzy, po�o�onym nad jeziorem Pomorze. Odby�em nawet stamt�d wycieczk� nad ma�e, le�ne jeziorko Mi�kokuk. Przypuszcza�em, �e w�a�nie podobn� wycieczke uczyni� kiedy� �w dziennikarz, kt�ry wykorzysta� dla swojej gazety ten nieszcz�sny artyku�.. Podczas pobytu nad Mi�kokukiem spotka� nauczyciela posiadaj�cego zbiory miejscowych ciekawostek i staro�ytno�ci - st�d w�asnie znalaz�a si� wzmianka w jego informaeji.
Z Gib nale�a�o skr�ci� w le�n� drog� omijaj�c� jezioro Pomorze. Po dziesi�ciu kilometrach podr�y przez lasy powinienem przedosta� si� nad przesmyk oddzielaj�cy jezioro Zelwa od jeziora Mi�kokuk. Nieco dalej znajdowa�a si� wioska o tej samej nazwie. To tam trzeba by�o szuka� nauczyciela.
Powoli zapada� zmierzch. Ch�opcy zm�czeni podr� zasn�li na tylnym siedzeniu samochodu. Ostro�nie prowadzi�em wehiku� po wyboistej, le�nej drodze i nie zda�em sobie sprawy, �e o kilkaset metr�w przede mn�, tu� za zakr�tem, czeka nas pierwsza z wielkiej serii przyg�d.
ROZDZIA� TRZECI
JASNOW�OSA PI�KNO�C - "CZY JEST PAN MO�E PANEM MALINOWSKIM" - KAPITAN PETERSEN NA TROPIE SKARBU - ANGIELSKIE ROZM�WKI - CZY POM�C SWYM WROGOM? - WEHIKU� RATUJE LINCOLNA - KTO NAS �LEDZI - PODST�P
By� wiecz�r. Jechali�my przez wysokopienny, sosnowy b�r. W g�rze widzia�o si� niebo poczerwienia�e od zachodz�cego s�o�ca, do�em panowa� ju� mrok. Droga raz po raz skr�ca�a nagle w lewo, to zn�w w prawo, niekiedy wspina�a si� na niewielkie pag�rki, potem opada�a w d� po �agodnych pochy�o�ciach lub zbiega�a wyrytym przez deszcze jarem. I w�a�nie tu� za nast�pnym zakr�tem, na dnie nieg��bokiego jaru przegrodzonego przez p�ytki, ale szeroko rozlany nurt le�nej rzeczu�ki - zobaczy�em ty� du�ej samochodowej przyczepy campingowej na dw�ch ko�ach. Tu� przed ni�, w mulistym dnie strumienia tkwi� w wodzie wszystkimi czterema ko�ami ogromny lincoln. Mia� nisko osadzone podwozie, by� ci�ki i zapad� si� w wod� a� po osie.
Przyczepa i samoch�d zatarasowa�y mi drog�, musia�em wi�c zatrzyma� sw�j wehiku�. Wysiad�em z auta i zobaczy�em siedz�c� przy drodze - m�od� i niezwykle pi�kn� dziewczyn�. Nieco dalej, nad brzeglem strumienia, medytowali dwaj m�czy�ni. Jeden z nich - niski, barczysty, o bujnych siwych w�osach - ubrany by� w kraciast�, kolorow� koszul� i wy�wiechtane spodnie. Drugi, znacznie m�odszy, mia� na sobie elegancki, �wietnie skrojony jasny garnitur i bia�� koszul�. Starannie przyczesane czarne w�osy �wiadczy�y, �e �w cz�owiek w ka�dej sytuacji pami�ta o zachowaniu wytwornej sylwetki.
- Dobry wiecz�r - powiedzia�em do dziewczyny.
Oboj�tnie kiwn�a mi g�ow�. Pali�a papierosa i jej twarz wyra�a�a znudzenie. Przez kr�tki moment wydawa�o si�, �e przedziwny kszta�t mego wozu, jak r�wnie� moje niespodziewane zjawienie si� na le�nej drodze wzbudzi�y w jej oczach b�ysk zainteresowania. Ale, jak powiadam, trwa�o to niezmiernie kr�tko. Po chwili oboj�tnie spogl�da�a w niebo i pali�a papierosa, jakby zupe�nie nie obchodzi� jej lincoln, kt�ry tkwi� w strumieniu.
Ubrana by�a w obcis�e spodnie i sweterek bez rqkaw�w. Mia�a jasne, d�ugie w�osy i twarz o urodzle ameryka�skich aktorek filmowych. Ale jej ca�a postawa zdawa�a si� wyra�a�: "Wiem, �e jestem bardzo pi�kna, przyzwyczai�am si� do zachwyt�w nad swoj� urod�. Jestem pi�kna, bogata, nic mnie nie mo�e zdziwi� i niczemu si� nie dziwi�".
- Nie nale�y pali� papieros�w w lesie, bo mo�e by� po�ar - zwr�ci�em jej uwag�. Wyznaj�, �e ta jej pe�na znudzenia postawa bardzo mnie zirytowa�a.
Wzruszy�a ramionami i nawet nie raczy�a na mnie spojrze�.
Po�piesznie nadszed� elegancki, m�ody cz�owiek.
- Ta pani jest cudzoziemk� i nie rozumie po polsku - wyja�ni� i jednocze�nie obrzuci� mnie do�� krytycznym spojrzeniem. Na widok mego samochodu na jego ustach pojawi� si� ironiczny u�mieszek.
- W takim razie - powiedzia�em - mo�e pan b�dzie �askaw zwr�ci� jej uwag�, �e w lesie nie nale�y pali� papieros�w.
- Pan jest le�niczym? - ucieszy� si� m�ody cz�owiek. - �wietnie si� sk�ada. Trzeba nam koni do wyci�gni�cia z b�ota samochodu.
- Nie jestem le�niczym - rzek�em. M�ody cz�owiek wzruszy� ramionami. Przesta� by� uprzejmy i rzek� pogardliwie:
- Wi�c czego si� pan wtr�ca w nic swoje sprawy?
- O, przepraszam. To jest las pa�stwowy, a ja jestem obywatelem tego pa�stwa, czyli w pewnym sensie ten las jest tak�e i pod moj� opiek�.
M�ody cz�owlek popatrzy� na mnle ironicznie, tak jak si� patrzy na jakiego� nieszkodliwego dziwaka. Potem znowu wzruszy� ramionami i pokaza� mi plecy. Nadszed� jednak �w barczysty, siwy m�czyzna w kraciastej koszuli. Chwyci� za guzik mej sk�rzanej marynarki i zapyta� po angielsku:
- Are you perhaps Mr Malinowski?
Znam angielski. Jego pytanie brzmia�o: "Czy jest pan mo�e panem Malinowskim?". Ale nie chcia�em ujawnia� swej znajomo�ci tego j�zyka. Cudzoziemcy, kt�rych spotka�em na drodze do Mi�kokuku, nie budzili mego zaufania. Wzruszy�em wi�c tylko ramionami, podobnie, jak to zrobi�a dziewczyna, gdy zwr�ci�em si� do niej po polsku.
M�ody cz�owiek us�u�nie po�pieszy� z t�umaczeniem:
- Ten pan zapyta�, czy nie jest pan Malinowskim?
- Co takiego? - zrobi�em zdumion� min�. - Oczywi�cie, �e nie jestem Malinowskim.
M�ody cz�owiek zwr�cil si� do siwego m�czyzny i powiedzia� po angielsku:
- On twierdzi, �e nie jest Malinowskim.
Cudzoziemiec a� poczorwienia� ze z�o�ci, zacisn�� pi�ci i gniewniw wymachiwa� r�kami, powtarzaj�c po angielsku:
- Ach, ten Malinowski, Malinowski! Ju� ja go urz�dz�! Ze sk�ry go obedr�! M�oda dziewczyna zacz�a uspokaja� siwego m�czyzn�.
- Znowu si� z�o�cisz? Papa, daj spok�j tej sprawie. Mamy wa�niejsze k�opoty. Przecie� musimy si� jako� dosta� do tej dziury.
Odezwa�em si� do m�odego cz�owieka:
- Zatarasowali�cie mi drog�, a ja musz� jecha� dalej. Mnie si� �pieszy.
- Nam te� si� �pieszy. Przecie� pan widzi, co si� sta�o - burkn��. - Niech pan jedzie inn� drog�.
- Tu nie ma innej drogi. Dooko�a lasy i bagna.
- W takim razie mu�i pan czeka�, a� wydostaniemy nasz w�z z b�ota.
Tymczasem obudzili si� harcerze i jeden za drugim poziewuj�c wy�azili z mego wehiku�u. Wygl�da�o to do�� �miesznie, bo najpierw z auta wyjrza�a ciekawie kud�ata g�owa Wilhelma Tella. Potem za� wysun�a si� figurka ch�opaka. A po chwili wyjrza�a znowu inna g�owa. To by� Wiewi�rka. I znowu ukaza�a si� trzecia g�owa, zaopatrzona w d�ugi nos Sokolego Oka. Cudzoziemcy zdumieli si�, nawet m�oda dziewczyna zgubi�a wyraz swej zwyk�ej oboj�tno�ci. Gdy na drodze le�nej stan�� trzeci ch�opiec, dziewczyna parskn�a �miechem i powiedzia�a po angielsku:
- Du�o on jeszcze ma ich w swym wozie? Ca�� klas� chyba wiezie.
Odezwa�em si� do harcerzy:
- Mamy zatarasowan� drog�. Rozejd�cie si� po lesie i poszukajcie, czy nie ma tu gdzie� jakiego� innego przejazdu przez strumie�.
Ch�opcy rozbiegli si�, a pi�kna dziewczyna zwr�ci�a si� do m�odego m�czyzny:
- Nlech pan powie temu cz�owiekowi, �e go chcemy wynaj��, Niech pojedzie do wsi i sprowadzi tu konie.
M�ody cz�owiek powt�rzy� po polsku jej propozycj�.
- Nie jestem do wynaj�cia - odrzek�em. Przekaza� jej odpowied�.
- Nicch mu pan powie, �e dobrze zap�acimy - doda�a.
- Niech jej pan powie, �e jestem bogatym cz�owiekiem. Kupi� od niej t� przyczep� campingow�. Dobrze zap�ac� - powiedzia�em, gdy przet�umaczy� jej s�owa.
Gada�em g�upstwa, nie mia�em pieni�dzy. By�em skromnie zarabiaj�cym pracownikiem muzeum, naukowcem z odrobin� ambicji literackich. Kilkakrotnie powierzono mi zadanie odnalezienia zaginionych podczas wojny cennych zbior�w muzealnych i swe przygody opisa�em potem w ksi��kach. Lubi�em tak�e rozwi�zywanie zagadek historycznych, a to przecie� nie przynosi�o mi �adnych dodatkowych dochod�w, poch�ania�o tylko wolne od pracy godziny i wype�nia�o moje urlopy. Ci za� ludzie byli zapewne bardzo zamo�ni. Ale z�o�ci�y mnie tak obcesowo stawiane pytania i propozycje. Nie lubi� zarozumia�ych i pewnych siebie bogaczy.
- Nie wyg�upiaj si� pan! - zawo�a� m�ody cz�owiek, - Na pewno nie mu pan grosza przy duszy, sw�j samoch�d wydosta� pan z magazynu ze z�omem. A wie pan, kim s� ci ludzle? To bogacze. I w og�le, zachowuje si� pan bardzo niew�a�ciwie. Onl przyjechali zwiedza� nasz kraj, p�ac� za to dolarami, kt�re s� nam potrzebne. Jestem przydzielony, aby im u�atwia� zwiedzanie, bo oni nie znaj� j�zyka. Musz� dojecha� do tego swojego Mi�kokuku. Ka�dy polski obywatel powinien im pom�c.
Uda�em lekko speszonego.
- Ale czeg� oni szukaj� tu, na tych bezdro�ach?
- Och, cudzoziemcy maj� najdziwniejsze zachcianki - wyja�ni�. - Ale teraz skoro ju� pan wie, z kim ma pan do czynienia, prosz� zawiadomi� ch�op�w z najbli�szej wsi. Niech przyjd� z ko�mi. Dobrze im zap�acimy.
Tymczasem wr�cili ch�opcy. Okaza�o si�, �e tu� obok jest takie miejsce, gdzie mi�dzy drzewami pozosta�a wystarczaj�ca przestrze� na przejazd samo chodem.
- Swietnie si� sk�ada - rzek�em. - Pojad� do Mi�kokuku i zawiadomi� tamtejszych rolnik�w. Jestem pewien, �e wam pomog�.
- Co takiego? Pan jedzie do Mi�kokuku? - zdziwi� si� m�ody cz�owiek.
Chcia� jeszcze co� powiedzie�, ale ja ju� wsiad�em do swego wozu. Wraz ze mn� wskoczyli do niego moi przyjaciele. Cofn��em sw�j w�z do ty�u, potem skr�ci�em w las i o�wietlaj�c drog� reflektorami wymija�em pnie drzew. Podczas przejazdu przez strumie� m�j w�z spisa� si� doskonale. Znowu znalaz�em si� na le�nej drodze, ale ju� powy�ej ugrz�ni�tego w b�ocie lincolna.
Tu oczekiwa�a mnie dziewczyna, a wraz z ni� m�ody cz�owiek. O�wiadczy� mi:
- Panna Petersen zapytuje pana, czy nie zechcia�by pan przy pomocy liny wyci�gn�� swoim wozem ich wozu?
- Panna Petersen? - a� si� zach�ysn��em. A harcerze, kt�rzy siedzieli za moimi plecami, zasyczeli ze z�o�ci. �e te� od razu nie domy�li�em si�, kim jest �w kr�py m�czyzna w kraciastej koszuli. To kapitan Petersen, s�ynny poszukiwacz skarb�w. Oczywi�cie, przyjecha� jednak szuka� skarbu templarluszy. Dowiedzia� si� z gazety o tajemniczym dokumencie, kt�ry posiada� nauczyciel z Mi�kokuku, i, podobnie jak ja, �pieszy�, �eby si� z nim zapozna�.
Pomy�la�em, �e oto mam w tej chwili jedyn� szans�, aby wyprzedzi� swoich przeciwnik�w. Niech tkwi� w b�ocie, a ja w tym czasie dojad� do Mi�kokuku.
Czu�em jednak niesmak na my�l o takim za�atwleniu tej sprawy. Przecie� Petersen nie ma poj�cia, �e jestem jego przeciwnikiem i moje zachowanie przyjmie jako grubia�stwo ze strony Polaka, kt�ry m�g� im pom�c, a nie chcia�. Wi�c nale�a�o albo wprost powiedzie� Petersenowi, �e jest on moim konkurentem i w�wczas zupe�nie otwarcie odjecha� do Mi�kokuku, albo te� okaza� mu pomoc, nie m�wi�c mu, kim jestem.
- Dobrze. Postaram si� pa�stwu pom�c - powiedzia�em po chwili wahania. I zacz��em sw�j w�z cofa� do ty�u.
- Co pan wyrabia? - szeptali za moimi plecami harcerze. - Chce pan pom�c swoim wrogom? Oburzy�em si�:
- Zawsze prowadzi�em uczciw� gr�. Bez tej uczciwo�cl nie ma prawdziwej przygody. Je�li Petersen potrzebuje mojej pomocy, to musz� j� mu okaza�.
- A czy on panu pomo�e, je�li znajdzie si� pan w podobnej sytuacji? - spyta� Wilhelm Tell.
- Nie wiom - powiedzia�em. - I nic mnie to nie obchodzl, Ale wiem, �o inaczej mi post�pi� nie wolno.
Po sekundzie wpad�a mi do g�owy �wietna my�l:
- We�cie elektryczne latarki i pomaszerujecie do Ml�kokuku. To jeszcze ze cztery kilometry. Odnajdziecie nauczyciela i powiecie mu, �eby w �adnym wypadku nie pokazywa� nikomu dokumentu templariuszy. A� do mego przyjazdu, rozumiecie? A Ja w tym czasie postaram si� wyci�gn�� z b�ota w�z Petersen�w.
W lesie by�o ju� niemal zupe�nie ciemno. Ch�opcy niepostrze�enie wymkn�li si� z auta i przepadli w nocnym mroku. A ja podjecha�em ty�em na brzeg strumienia. Wtedy panna Petersen zapali�a �wiat�a reflektor�w lincolna tkwi�cego w b�ocie. Zrobi�o si� jasno i mo�na by�o przyst�pi� do akcji ratunkowej.
M�ody cz�owiek, kt�ry by� t�umaczem Petersen�w, poklepa� mnie po plecach.
- No, nareszcie pan zm�drza�. Pomo�e pan wyci�gn�� ich auto i zarobi co nieco. Panie - pochyli� si� do mego ucha - od nich mo�na kup� forsy wyci�gn��. Poniek�d b�dzie to bardzo patriotyczne, bo zostawi� u nas troch� dolar�w.
Panna Petersen wzi�a w swoje r�ce kierownicz� rol� w akcji ratunkowej. Od��czy�a przyczep� od lincolna, aby by�o mi l�ej wyci�ga� z b�ota. Potem wyj�a z baga�nika mocn� lin�. Podwin�a wysoko nogawki swoich spodni, wesz�a do wody i lin� uczepi�a do haka na przodzie swego wozu.
- Prosz� drugi koniec uczepi� do ty�u swojego auta - komenderowa�a po angielsku, a ja bezwiednie wykonywa�em jej rozkazy.
Dopiero po chwili przypomnia�e